Jak więc doszło do tego, że pewnej nocy w drugiej połowie lutego Rosjanin znalazł się - opuszkiem kciuka nadal jeszcze wyłuskując spod lewej powieki resztki przerwanego brutalnie snu - w taksówce ciągnącej środkiem ubogiej, szemranej dzielnicy?
Sam nie był, cholera, pewien.
A gdyby ktoś, w dodatku, powiedział mu - ciut powyżej rok temu, chociażby - że przypędzi tu, jak za sprawą zaklęcia, gnany kilkoma wiadomościami od laski znanej mu z Instagrama jako @candyprincess, tancerz zwyczajnie wybuchnąłby złośliwym, niesubtelnym śmiechem.
- Aha, j a s s s n e. I co jeszcze?
Kierowca chyba miał względem South Parku podobne, co blondyn, odczucia, bo nawet nie spuścił nogi z gazu, nie mówiąc już o wyłączaniu silnika, jakby gotowy, by urwać się stąd w każdej chwili, i nie obracać się za siebie. Poczekał jednak dzielnie, aż Dima przejdzie na krawężnik i zatrzaśnie drzwi taryfy, ruszając w stronę bloku Willow Hamsworth. Zadarł głowę, trzepocząc rzęsami pod ostrzałem rzadkiej, chłodnej mżawki (czego się spodziewać? w tym cholerym mieście zdawało się lać bez przerwy - nawet jeśli wyłącznie w formie irytujących kapuśniaczków), i przyjrzał się budynkowi. No dobra - w kontraście do obrastających go domów jednorodzinnych, i dwupoziomowych bliźniaków finansowanych przez władze miasta i pomoc społeczną, ten gmach wyglądał całkiem przyzwoicie. Przynajmniej nie tak, jakby lada chwila miał się rozpaść.
Wciągając powietrze przez nos, dłonie za to wepchnął w kieszenie przechodniego płaszcza aż knykcie nie napotkały oporu podszewki. Pokręcił głową - z niedowierzaniem nad własną decyzją, by opuścić swoje ciepłe, cudownie puste (a więc i cudownie przestronne tej nocy) łóżko na rzecz nieplanowanej schadzki z istotą, która najpierw chciała płacić mu za seks, potem wzgardziła jego profesją, a teraz wypisywała do niego po nocy, bo nie mogła spać.
No cóż. Teraz on też już nie mógł.
Wysupłał z kieszeni telefon, żeby wysłać Willow krótkiego SMSa z potwierdzeniem, że oto dotarł; jest, a potem wspiął się w górę korytarza śmierdzącego kurzem i czyimś późnym obiadem.
Gdy stanął na progu Willow, miał już serdecznie dość.
Ale miał też nadzieję, że w mieszkaniu brunetki będzie jednak pachniało odrobinę lepiej.
- WILLY GIRL! - Zawył przez drzwi z premedytacją, świadom, że ją to obudzi porządnie zirytuje. Poprawił trzymane pod pachą pudełko kryształu i kwiaty, a potem zastukał we framugę (gdyby jakimś cudem jego jazgotliwa obecność nie dotarła do dziewczęcych uszu - Halo, tu Sanepid!
I tak dobrze, że nie "policja, otwierać!" - bo za to, w tym rejonie Seattle, wpierdol dostałby pewnie od razu.