WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

#41

Dla Willow minione miesiące były pełne emocji i przede wszystkim zmian, które wprowadziła we własne życie – przede wszystkim zdecydowała się na jedną pracę i podjęła studia. Jayden wycofał się z ich relacji, ale ostatecznie i tak nie potrafiła objąć jej żadną definicją, więc nie pielęgnowała żalu. Ten pozostawiła dla wszystkich nieudanych, tinderowych randek, w których brakło towarzystwa księcia z bajki. Częściej spotykała źle wychowane ogry, aniżeli subtelnych młodzieńców, mówiących proszę i dziękuję.
Zdecydowanie miała dosyć, więc grudniowego, piątkowego wieczoru wypiła dwie szklanki whisky – która okropnie piekła w gardle – po czym złapała płaszcz i wybiegła z mieszkania w South Parku. Droga do Fermont zajęła jej dwa kwadranse i pomimo że na dworze panowała śnieżna zawierucha, to nie zdążyła ona ostudzić zamiarów Willow.
Gdy wysiadła z autobusu natychmiast pognała na drugą stronę ulicy, przedarła się pod blok, a następnie weszła do klatki schodowej i pokonała wszystkie stopnie. Dzwonek do drzwi nacisnęła z rozhukanym sercem i pierzchliwym spojrzeniem, które natychmiast opadło na buty, kiedy w progu pojawił się Demeter.
Początkowo nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Różnica temperatur i piętrzące się w Willow emocje sprawiły, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Wiedziała, że to co zamierzała zrobić było niebywale nieodpowiednie, ba, głupie! Jednak kierowana nieznanym planem, ostatecznie nerwowo wyciągnęła z torebki garść zmiętych banknotów. Potem złapała dłoń mężczyzny i wepchnęła mu pieniądze.
Uprawiaj ze mną seks – zażądała nagle, brzmiąc bardziej jak naiwne dziecko, aniżeli dojrzała kobieta.
Ostatnio zmieniony 2023-03-04, 22:23 przez Willow Hamsworth, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dla Dimy -

Dla Dimy, minione miesiące były zimne jak mieszkanie niedogrzane w ramach aktu buntu przeciwko Władimirowi Putinowi, i szare niczym moskiewski smog. Były puste jak zewnętrzna skorupa matrioszki, której ktoś pogubił wszystkie wewnętrzne części. Były ciche jak dom bez muzyki, albo osiedla z wielkiej płyty w Poseleniye Vnukovskoye po godzinie policyjnej. Podobne do siebie i z sobą zrośnięte: brzydkie, smutne, wschodnioeuropejskie syjamskie ośmioraczki.
I chociaż blondyn nie miał w zwyczaju pielęgnować w sobie żalu, ten żal był tak silny, i tak niezależny, że pielęgnował się sam. Wkradał pomiędzy kartki kalendarza, i do skarpetek, i do wychłostanych permanentnym przeciągiem sal treningowych, w których śmierdziało lizolem i kurzem, i w których mało kto bywał, bo kultura była za droga, zwłaszcza w czasach wojny. Zatruwał Orlovowi jedzenie. I wódkę. I chay. A razem z nimi - zatruwał mu krew.

Powrót do Stanów był jak wyjście na brzeg z nie tyle "nieprzyjemnej", co po prostu ordynarnie niebezpiecznej morskiej kotłowaniny w trakcie sztormu. Przez pierwsze dni - gdy spał na cudzych kanapach, i w cudzych łóżkach, za pieniądze (wypłacane komuś przez Dimę, lub - w tym drugim przypadku - Dimie przez kogoś), albo po znajomości, i gdy użerał się ze wszystkimi urzędowymi procedurami niezbędnymi do odzyskania swojego dawnego mieszkania, był po prostu skołowany i zmęczony. Kolor odzyskiwał powoli. Coraz bardziej wraz z każdym kolejnym dniem spędzonym w kraju, w też, jak w Rosji, wolno nienawidzić, i wolno nosić broń, ale przynajmniej wolno też głośno śmiać się na ulicach.

Tego wieczora, gdy Willow przedarła się przez śnieżną zamieć, i gmerała po kieszeniach by wyciągnąć z nich odkładany na tę okazję hajs, wyglądał już prawie jak on. Po treningu, ubrany w szare dresowe spodnie, damską jedwabną bluzkę i kaszmirowy sweter; z uśmiechem przywdzianym na twarz jeszcze zanim otworzył drzwi. Może dlatego, że na progu nie spodziewał się zastać -
- Uhm?
Pamiętał Willow bardzo dobrze, choć nie widział jej już prawie, przymknąwszy oko, rok. Co jakiś czas miniatura jej ładnej, trochę ptasiej twarzy, wyskakiwała mu przy ikonce obok powiadomień na Instagramie albo Messengerze; przez cały ten czas też myślał o niej parokrotnie. Ot tak, zapędziwszy się pamięcią w swoją waszyngtońską przeszłość.
Ale czy spodziewałby się zastać ją akurat teraz, w piątkowy wieczór w środku grudnia...
  • i, akurat tu?
- Okay?
Zmierzył wzrokiem zaśnieżone czubki połyskliwych, skórzanych kozaków, i śmieszne, zawilgotniałe nieco ogonki ciemnych włosów dziewczyny, które wyswobodziły się spod kaptura, i spływały na jej osłoniętą kurtką pierś. A potem zgaszoną zieleń wyciągniętej w jego stronę gotówki. Drgnął, ale nie przesunął się w drzwiach.
- Spoko. A nie napiłabyś się najpierw herbaty?

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

O tym, co się wydarzyło stacje telewizyjne oraz tabloidy informowały w lutym i choć na początku w Ameryce na bieżąco pojawiały się obszerne reportaże i statystyki, to po pierwszych, zatrwożonych miesiącach wszystko wydawało się milknąć. Willow orientowała się w sytuacji. Wiedziała jakie są lub będą konsekwencje, jednak przytłoczona nagłymi zmianami we własnym życiu albo po prostu życiem momentami zapominała, że daleko na froncie wznosił się chaos. I tylko czasem, gdy natrafiła na kolejny komunikat, kolejne zestawienie i kolejne wizerunki przedstawione w czarnych barwach, poświęciła chwilę melancholii, aby oddać hołd ofiarom. I hołd wciąż walczącym za ojczyznę.

Nie spodziewała się, że Dima się zgodzi - a przynajmniej, że byłby skłonny zrobić to natychmiast. Przybycie do jego mieszkania kosztowało Willow wiele energii. I wątpliwości, którymi karmiła się zarówno podczas przedzierania przez śnieżycę, na klatce schodowej oraz teraz kiedy stanęła tuż przed Demeter z pliczkiem pieniędzy. To było trochę bardzo nietaktowne; to było niegrzeczne i impertynenckie. Jednak Willow Hamsworth potrzebowała chwili, impulsu w postaci spojrzenia jego błyszczących, ładnych oczu, uśmiechu (prawdopodobnie gasnącego) oraz pytania dalece odbiegającego od jej oczekiwań, aby zrozumieć, że zachowała się zanadto bezwstydnie.

Opuściła rękę i z impetem wepchnęła pieniądze do kieszeni. Spojrzenie umieściła na czubkach kozaków, a palący rumieniec ozdobił jej blade od mrozu policzki.

Demeter Orlov był pierwszym chłopakiem, którego z ekranu smartfonu polubiła bardziej od Noah Centineo, Dylana O'Brien czy Toma Hollanda. Polubiła go bardziej od smaku bezy i truskawkowej mgiełki do ciała z preferowanej drogerii z Northwest Seattle. I chociaż tej sympatii wciąż daleko było do prawdziwiej miłości, to czuła się niebywale usatysfakcjonowana będąc ikoną, zapisaną w kontaktach Dimy.

N-nie wiem – zawahała się. Intuicyjnie jeszcze głębiej wepchnęła gotówkę. Wstyd nadszedł razem z gorącem, rozprzestrzeniającym się falami od jej klatki piersiowej do czubków kończyn. – A masz owocową? – Uniosła wzrok, jednak napotkawszy spojrzenie Demeter, natychmiast odwróciła głowę w prawo. – Sama sobie zrobię – powiedziała znienacka i...

...przepchała się do środka, uprzednio przeciskając się przez sylwetkę chłopaka, która wciąż stała w progu. Pomimo że nie widzieli się od kilku miesięcy, a sama Willow zdążyła niejako dojrzeć, to momentami wciąż potrafiła stracić kontrolę nad tym co mówiła i robiła. Tak było teraz. I choć głos w jej głowie krzyczał, nie, on wrzeszczał(!), że powinna zawrócić, serce łomotało w piersi, a ciałem targał gorąc, to i tak postąpiła na przekór - przede wszystkim samej sobie.

Zatrzymała się na środku salonu i złapała za biodra. Ośnieżone kozaki pozostawiły ślady na parkiecie.

Nie wygonisz mnie – wytknęła palec naprzód – chcę herbatę – dodała.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Nie winiłby jej.
W pewnym sensie pewnie wręcz zazdrościłby jej, gdyby wiedział. To znaczy: gdyby w ogóle zastanawiał się nad tym, jak wojnę przeżywają inni. Ci, którzy doświadczają jej wyłącznie przez ekrany smartphone'ów. Ci, do których drzwi nie puka pod postacią rosnących cen, płaczących matek, i twarzy kolejnych szkolnych kolegów, pamiętanych z poniedziałkowych apeli i pierwszych dyskotek, przepasanych czarną wstążką żałobnego kiru. Był jednak trochę zbyt zajęty ratowaniem własnego tyłka, i walką o utrzymanie, przedłużenie i gwarant wizy, żeby nocą zaprzątać sobie myśl podobnymi dywagacjami.
Zamiast tego - czasem chodził do miejsc, o których wyłącznie sobie szeptano. Pod adresy bez neonów, na mapie Google oznaczone smutnym, szarym "nie znaleziono lokalizacji". Czasem zostawał na dłużej, ale zwykle wychodził szybko. Zbyt trzeźwy, zbyt nienasycony.
Jeśli zostawał w domu, niekiedy zastanawiał się, czy i jego powołają. Czy w ogóle mogą - chronionego stypendium baletowym, nienawykłego do trzymania dłoni w zbyt ładnych, zbyt miękkich, zbyt delikatnych dłoniach. W dobre dni zapewniał samego siebie, że nie. W gorsze - przypominał sobie, że w jego kraju przecież mogą wszystko. Ci na górze. Ci, którzy wyznaczali wciąż zmieniające się, jak pogoda, reguły gry na śmierć i życie.

W Stanach znowu zaczął oddychać. Pełną piersią; i dlatego, że powietrze było tu świeższe. Lżejsze. Mniej rozpachnione krwią.
W dniu, w którym otworzył Willow drzwi, był więc już niemalże sobą. A przynajmniej na tyle, żeby w reakcji na jej niespójne, nastoletnie w wydźwięku zachowanie, zaśmiać się szczerze, i śpiewnie.
- Jestem trochę skonfundowany - Przyznał, ostatnie słowo przeciągając melodyjnie, po kilku bitych miesiącach spędzonych w rodzimym kraju jeszcze bardziej miękkie w brzmieniu niż zwykle. Zbliżył się, w myślach przeglądając mentalny rejestr zawartości kuchennych szafek. Czy miał herbatę? Boże, oczywiście. To był jeden z tych rosyjskich nawyków, których wyjątkowo wcale się nie wstydził. Gdyby Willow dotarła do jego kuchni - przestronnej i jasnej w kontrze do ciasnej, zatłuszczonej klitki należącej do jego babki, w której śniadania robił sobie przez ostatnie tygodnie - znalazłaby tam przynajmniej trzy różne rodzaje owocowego suszu, całą selekcję czarnych herbacianych liści o różnej mocy, i jeszcze kilka ziołowych naparów poupychanych po metalowych puszkach. Na ten moment nie było jednak pewne, czy brunetka w ogóle dotrze do jego kuchni. Gdyby chciał, miałby przynajmniej kilka pomysłów na to, jak mógłby zatrzymać ją w salonie. Albo w którymś z innych pomieszczeń.
- To zrobisz sobie, czy ja mam ci zrobić, czy w ogóle olewamy herbatę, i chcesz już iść do łóżka? - Drażnił się, jednocześnie lekkim krokiem zataczając wokół niej krąg godny drapieżnika, który dawno upatrzył sobie ofiarę, a teraz konsekwentnie odcina jej drogę ucieczki - Dasz mi ten płaszcz, czy lubisz się pieprzyć w ubraniach? - Zadarł jedną brew, lewą, i w skośnej symetrii zagryzł prawą stronę dolnej wargi - Buty byś przynajmniej zdjęła, Willow. Najlepiej od razu z bielizną.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow – nie znała innego życia – więc dusiła się nawet w Stanach.

Nie odczuła rosnących cen, nie widziała płaczących matek i czarnych wstążek żałobnego kiru. Żyła tą samą, monotonną codziennością co zawsze. Musiała płacić czynsz, zjeść posiłek i położyć się o stosownej godzinie, aby następnego dnia obudzić się w miarę wypoczęta oraz z dawką energii, która pozwoliła jej przetrwać kolejną zmianę w pracy. Nie chodziła do miejsc, o których wyłącznie szeptano ani pod adresy bez neonów. Wybierała kolorowe lokalizacje, gdzie obsługa miała ładne, wyprasowane uniformy oraz uśmiech na twarzach, a za oszklonymi regałami piętrzyły się apetyczne wypieki. Wybierała lokalizacje z kawą, słodkimi syropami i miłą melodią w tle. I wielokrotnie pijąc latte z sojowym mlekiem, zaaprobowana ekranem smartfonu nie wiedziała, że na końcu świata Demeter Orlov siedział strapiony w domu. Sam.

A teraz stała przed nim obnażona z wszystkich intencji, zawstydzona i zakłopotana. Nie zapytała co słychać ani jak ci minęły minione miesiące, lecz postawiła jakieś absurdalne wymaganie, którego zwieńczenia już sama nie była skłonna oczekiwać.

Gdy on postawił krok naprzód, ona intuicyjnie cofnęła się o dwa. Jedną dłoń wciąż trzymała w kieszeni i kurczowo zaciskała palce na gotówce, a drugą zdążyła ułożyć wzdłuż ciała. Już nie wytykała śmiało palucha w jego stronę; już nie chciała skosztować herbaty z jednego z ceramicznych, oszczerbionych kubków, już nie pragnęła namiętności Dimy, już nie...

Kiedy Demeter Orlov wszedł w krąg jej osobistej strefy, postanowiła jeszcze bardziej się wycofać, jednak natrafiła na opór. Uderzyła plecami w stary, mahoniowy regał, z którego spadło kilka książek.

Dima... – z niebywałą lekkością wypowiedziała pseudonim, chociaż drżenie w głosie Willow potwierdziło to, co już wcześniej zdradziło jej ciało. Była zdenerwowana i identycznie skonfundowana zachowaniem Demeter, tak jak on wcześniej jej - bądźmy szczerzy - lekkomyślnym postępowaniem.
Ale... chłopak, którego poznała przed kilkoma miesiącami na pokazie baletowym; ten, którego pocałowała w teatrze, ten, z którym wyszła na frytki i zadziwiająco niedobrego drinka i ten, z którym spędziła ostatni pokaz fajerwerków, nigdy nie zachowywał się w podobny sposób. Natomiast Willow od początku kłóciła się z prawami logiki.

Jednak stojąc nieopodal Demeter, nie wiedziała, że kwestie, które dzisiejszego wieczoru postanowiła poruszyć, stanowiły dla niego normę.

Przestań – nakazała tym samym, drżącym głosem co wcześniej, choć jej wzrok hardo zatrzymał się na jego sylwecie. Willow była niska w stosunku do Dimy i nagła postawa buntu, którą tak desperacko w tamtym momencie próbowała przywołać, wypadła nieefektownie. Krążący wokoło Demeter był bardziej przekonywujący - zachowywał się infernalnie, co przestało jej się podobać. Zresztą całe to spotkanie było nieporozumieniem. – Nie lubię się pieprzyć. Nigdy się nie pieprzyłam, więc już przestań być taki – energicznie machnęła rękoma, omyłkowo wypuszczając z kieszeni plik pieniędzy – ordynarny! – wrzasnęła. – Przepraszam, że do ciebie przyszłam. To był olbrzymi błąd – wyznała, po czym mimowolnie spojrzała na ośnieżone kozaki, które raptem przed chwilą nakazał ściągnąć. Razem z bielizną. Słysząc to wszystko jej serce zabiło energiczniej, ale kryło się w tym wiele paniki.

Po raz kolejny uniosła wzrok i skrzyżowała go z oczami Demeter, jakby właśnie spróbowała go ostrzec, a następnie znowu skupiła się na butach. To było głupie i niedorzeczne; to było całkowicie w stylu Willow, gdy niespodziewanie z impetem zaczęła tupać nogami. Śnieg opadł z jej skórzanych kozaczków i pod wpływem natarcia rozchlapał się na boki. Pomimo powstałego bałaganu wydawało się, że nie odczuła żadnej satysfakcji, dlatego ściągnęła oba buty i gwałtownie rzuciła nimi w kierunku chłopaka.

Nie wierzę, że do ciebie przyszłam – pokręciła głową – zwariowałam – skierowała się w stronę drzwi. Była gotowa wyjść na dwór bez kozaków.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

W porządku, przecież i tak nie mogła. Wiedzieć o samotności Orlova; o tym, że po pod-moskiewskim mieszkaniu rodziców swojej matki tłukł się w ostatnich miesiącach jak ptak schwytany w brudną, ciasną klatkę. Na jego instagramie nie zmieniło się nic - oprócz kilku postów i stories o tym, że wojna Władimira Putina nie jest jego wojną, i, że nie wspiera działań wojennych inicjowanych przez prezydenta. Nie wstawiał selfies na których uchwyciłby głębokie cienie pod dolną powieką, w podpisach kolejnych postów powstrzymywał się od narzekania albo nader-dramatycznego relacjonowania swojego życia za wschodnią granicą. Robił to, co zawsze - i to, co umiał najlepiej: skupiał się na tańcu.
Śledząc zatem życie Demeter przez ekran smartphone'a - siedząc, na przykład, w jednej z tych swoich ulubionych, ładnych kafejek z uśmiechniętymi kelnerami, przyjemnymi dla oka tak samo bardzo, jak serwowane przez nich słodycze - Willow zobaczyłaby w jego mediach społecznościowych treści praktycznie niezmienione. Fotkę z siłowni. Krótki filmik z przebieralni w studio tańca. Kilka zdjęć nieba przeciętego sylwetkami frunących do domu ptaków. Samojebkę zrobioną sobie w domu, w jasnej, i podświetlonej promieniami popołudniowego słońca, pościeli.
A gdyby przyszło jej do głowy zadzwonić, i spytać, jak Dima się ma, i co u niego słychać, blondyn skłamałby bez zająknięcia i mrugnięcia okiem - tak mniej więcej, jak teraz wydawał jej kolejne, nieszczególnie dżentelmeńskie, komendy.
Usłyszałaby, że wszystko u niego w porządku. Ma się świetnie, czemu w ogóle pyta?
Potem zmieniłby temat.
Pewnie na coś związanego z seksem albo tańcem.
Po prostu: jedną z dwojga rzeczy, które Dimitrowi pozwalały tak się utrzymać, jak i nie zwariować w świecie, w którym każdy przecież musiał sobie jakoś radzić.

Problem był jednak taki, że w bieżącej chwili Willow, rozpanoszona po jego mieszkaniu jak gniewne, ciemnowłose tornado, zdawała się nie interesować zbytnio ani jednym, ani drugim (wytrąciwszy, tym samym, Demeter z ręki jego zwyczajową oręż). Wprawdzie jeszcze chwilę temu deklarowała, że chce się z nim kochać (za pieniądze), teraz gwałtownie zmieniała strategię. Nie wyglądała też na kogoś, komu szczególnie chce się tańczyć - choć trzeba było przyznać, że to jej energiczne tupanie i rozchlapywanie brudnej wody po jego podłogowych panelach, w innych okolicznościach mogłoby robić za całkiem niezły wstęp do kozaczoka.
- Czyś ty zgłupiała!? - Dima spoważniał. Jeśli więc taki był zamiar brunetki, to osiągnęła - w końcu - jakiś konkretny sukces. Nie gniewał się o podłogę, i nawet nie o buty, którymi cisnęła w jego kierunku (zbyt jednak ciężkie, by przelecieć dalej, niż jakiś żałosny metr, po którym opadły na podłogę z głuchym plask!-nięciem. Wkurzało go, że nie rozumiał, o co jej chodzi - Dokładnie! Dokładnie tak! - Zgodził się z nią, gdy postawiła hipotezę, że chyba zwariowała.
Nie powstrzymało go to jednak przed ruszeniem za dziewczyną do przedpokoju.

- Willow! - Żachnął się, gdy złapała za klamkę, i naprawdę wyglądała tak, jakby planowała wyjść w zimową szarugę w rozchełstanym płaszczu oraz na bosaka. Jakaś część Dimy martwiła się, że Hamsworth złapie przez to przeziębienie.
Inna, być może większa, nie chciała, by brunetka naniosła mu do domu jeszcze więcej błota i pyłu, gdy już postanowi wrócić, w przemoczonych na wskroś skarpetkach - Willow... Eh, pizdets! - Wyprzedził ją, o mało nie wpadłszy w poślizg na dzielącym go od dziewczyny zakręcie. Znalazł się przy drzwiach z lekkością dzikiego kota, i gestem zdecydowanym, ale nadal dość łagodnym, odtrącił rękę dziewczyny od zamka - Czekaj! Phew, czekaj! Moment. Nikt nie musi się z nikim pieprzyć, tak? - Z pewnym żalem pomyślał o rozsypanych na podłodze banknotach - Powoli. Idź do kuchni i zrób nam tej herbaty, okay? - Tonem nieznoszącym sprzeciwu - Druga szafka od drzwi, trzecia półka od dołu. A ja w międzyczasie posprzątam to bagno - Pokręcił głową z niedowierzaniem nad tym, jak chwilowo toczył się jego wieczór - Które zrobiłaś w salonie. A jak chcesz jednak wyjść, to zabierz pieniądze. Ale nie polecam. Na dworze jest prawdziwe gavno.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Huk Demeter był nagły – nagły jak uderzenie pioruna i wywołał u Willow podobne odczucia. Początkowo zaniemówiła i spoglądała na niego spod delikatnie przymkniętych powiek, niczym spłoszone, dzikie zwierzę; niczym domniemana ofiara jego drapieżnego aktu albo po prostu – co zabrzmi lepiej – ofiara własnej głupoty. Kolejny huk, tym razem kozaków uderzających w podłogę, sprawił, że nabrała głębokiego wdechu.

Willow sama już nie wiedziała, czego tak naprawdę chciała. Wcześniej desperacko przedzierała się przez śnieżycę z zamiarem utraty dziewictwa z Demeter. I prawdopodobnie byłoby jej łatwiej trzymać się planu, gdyby po prostu odmówił; gdyby uznał, że to niebywale niedorzeczny pomysł. Wtedy mogłaby zacząć go namawiać, prosić o tę zwyczajną przysługę, co dałoby jej czas, aby porozumieć się z własnymi emocjami, intencjami i myślami. Jednak gdy zaczął zachowywać się w ten sposób; gdy zaproponował jej herbatę, a potem ruszył naprzód, brzmiąc jak Dima, którego nigdy nie poznała, spanikowała. Tak bardzo spanikowała, że w ochronie tego, co jeszcze przed chwilą chciała mu oddać, była skłonna wyjść na zewnątrz…
…bez butów.

Zapomnij o tym – burknęła.

Skarpetki Willow zdążyły przesiąknąć wodą z kałuży, w której omyłkowo stanęła. Jednak będąc pod wpływem różnej mieszanki emocji – swoich i jego – lawirujących w tym ciasnym, słabo oświetlonym pomieszczeniu, ruszyła naprzód. Zadbała o to, aby minąć Demeter jak najszerszym łukiem i gdy dotarła pod drzwi od razu objęła klamkę. Stal była zimna – podobnie jak jej zmarznięte ciało w którego wnętrzu kotłowała się złość.
W i l l o w – imię wypowiedziane z ust Demeter, brzmiało zupełnie inaczej. Próbowała nie słuchać i wręcz zaparła się, aby otworzyć te cholerne drzwi. Ale… nie zdążyła.

Uderzenie nie należało do bolesnych, lecz tych z natury zaskakujących. Odruchowo przytuliła dłoń do piersi i z widoczną pretensją spojrzała Dimie w oczy. Błękit rozpierał się wokół jego źrenic i w mniemaniu Willow przypominał ocean, który zamiast w blasku słońca, pławił się w świetle żarówki. Początkowo zamierzała go zbesztać, po raz kolejny wydrzeć się i zażądać, aby ją wypuścił – chociaż nie przetrzymywał jej siłą; sama przyszła, co można by było uznać za wtargnięcie – lecz jego kolejne słowa zdołały okiełznać całą nerwowość.

Nie musieli się pieprzyć.

Zaśmiała się. Najpierw cicho i nieśmiało. Potem z głosem szaleńca. Do rozpuku. Głośno i z niemal desperacją potrzebą, zaczerpnięcia głębokich wdechów.

Oczywiście, że nie musieli się pieprzyć.

Przetarła twarz dłońmi, po czym przytaknęła. Następnie spojrzała w stronę okna, gdzie widok miasta całkowicie skrył się za wirującymi płatkami śniegu. Dalej przesunęła wzrok na kałużę błota, rozrzucone kozaki, pieniądze i swoje mokre skarpetki z motywem kolorowych choinek. Dalej na gołe(?) stopy Demeter, jego nogi przyodziane w dres i skryty pod kaszmirowym swetrem tułów, wąską szyję, brodę oraz uwydatnione kości policzkowe. Ostatecznie ponownie zatrzymała się na tych błękitnych, bezkresnych oczach. Były ładne.

Gavno, jasne – spróbowała powtórzyć w ojczystym języku Dimy, jednak jako rodowita Amerykanka nie potrafiła odpowiednio wypowiadać głosek w brzmieniu języka rosyjskiego. Nawet nie była pewna, co to słowo oznaczało, bo bardzo różniło się od shit, którego w Seattle używano na co dzień. – Pójdę zrobić nam… – wskazała kciukiem na kuchnie – herbatę. Pójdę zrobić herbatę – potrzebowała przestrzeni, choć gdy zniknęła za progiem czuła się winna, że to Demeter sprzątał powstały dookoła bałagan.

Dziesięć minut zajęło jej przygotowanie naparu. Czynności z tym związane wykonywała opieszale, chcąc jak najbardziej odwlec konfrontację z Demeter. Było jej wstyd – było jej tak cholernie wstyd, że w pewnym momencie jej twarz zapłonęła czerwienią.
Kiedy z dwoma, gorącymi kubkami wróciła do salonu, Dima klęczał z jakimś starym ręcznikiem i wycierał kałużę. Pieniądze leżały na stole, ale nie poświęciła im żadnej uwagi. W obliczu zakłopotania Willow były bez znaczenia.

Hej, hej D i m a – zaczęła głosem do cna przesiąkniętym sztuczną słodyczą. Odłożyła herbaty na stolik i kucnęła obok chłopaka. – Jesteś zły? – głupie pytanie. – Albo inaczej, czy jesteś bardzo zły? – nachyliła się i położywszy ręce na jego dłoniach, zabrała ręcznik. Miał przyjemną, ciepłą skórę. Następnie zaczęła wycierać wodę, którą przypadkowo musiał pominąć.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Niespodzianka: Dima nie był zły.
Mógł być poirytowany, albo po prostu lekko skołowany wydarzeniami w jakie zaobfitował bieżący wieczór (który, notabene, baletmistrz planował początkowo spędzić w samotności i ciszy - a więc, z definicji, z dala od wszelkich drobnych, a jednak zaciętych i głośnych jak małe tornado brunetek o niedorzecznych pomysłach), ale nie czuł gniewu.
A już na pewno nie wówczas, gdy Willow chwilowo wycofała się z placu boju salonu, dając mu chwilę nie tylko na uprzątnięcie powstałego na podłodze bajorka, ale i na pozbieranie słów rozpierzchniętych po jaźni.
  • Nie lubię się pieprzyć.
    • Nigdy się nie pieprzyłam, więc już przestań.
Baletmistrz w pozornym skupieniu przyglądał się zautomatyzowanym, precyzyjnym ruchom własnej dłoni zagarniającej teraz z podłogi brudną wilgoć i chłód roztapiającego się, miejskiego śniegu. Równie dobrze mógłby sprzątać czyjeś wymiociny, albo krew, a i tak nie zauważyłby różnicy; tak bardzo zapadł się w grzęzawisku własnych myśli.
  • Nie lubię...
    • Nigdy się nie pieprzyłam, więc...
      • Nigdy się nie pie -
Miał właśnie wstać, gdy nagle bardziej poczuł niż usłyszał należący do Willow głos - dźwięk jak melasa albo miód - spływający kantem jego szyi aż na ramiona, w korytku mięśnia i dolince wyznaczonej przez tętnicę szyjną. Zadarł lekko głowę, napotykając jej wzrok; i zmarszczył brwi, spotykając też zaraz jej dłonie na własnych.
Jej palce były jednocześnie zimne - może z nerwów, albo nadal pod wpływem atmosferycznego chłodu, przez który musiała przedrzeć się przecież by dotrzeć na jego próg - jak i ciepłe; wygrzane temperaturą bijącą od rozpieranej herbacianym naparem ceramiki, odstawionej przed chwilą przez dziewczynę na stołowy blat.
- Co miałaś na myśli mówiąc... - Zaczął, nieustępliwie zaglądając jej prosto w oczy, ponad zagryzioną nerwowo wargą i czubkiem zadartego odrobinkę nosa - ...że "nigdy się nie pieprzyłaś"? - W zupełnie typowy dla siebie sposób zignorował przy tym pytanie zadane mu przez rozmówczynię. Demeter zwyczajnie czasami było trudno sięgnąć wzrokiem na horyzont, który zaczynał się tam, gdzie kończył się on sam - Chodzi ci o to, że... No nie wiem... Nie lubisz ostro? Czy, że nigdy-nigdy? - W jakimś sensie liczył na twierdzącą odpowiedź dotyczącą pierwszej z opcji. Dość tragikomicznym wydał mu się pomysł, że ktokolwiek chciałby przeżyć swój pierwszy raz akurat z nim (i to, w ramach jakiejś żałosnej wisienki na torcie, za pieniądze). Nie, żeby była to sytuacja absolutnie bez precedensu, ale to nie czyniło owej wizji ani odrobinę mniej smutną. Przynajmniej w odbiorze samego Orlova - W ogóle - w ogóle?

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow męczyły różne emocje: od złości - obecnie kierowanej wyłącznie w samą siebie - do zażenowania. Dopiero zaczęło do niej docierać z czym (początkowo bezwstydnie) wparowała do mieszkania Dimy. Nie wiedziała jednak, że konsekwencją ich dyskusji będą rozważania chłopaka nad sensem słów, których użyła w przypływie paniki; nie była nawet świadoma, że podczas tak prozaicznej czynności jak wycieranie podłogi Demeter zagłębił się w temat, który poruszyła... bezmyślnie.

Z drugiej strony...
Przecież...

Nie lubiła się pieprzyć

bo nigdy nie próbowała.


Jako pierwsza przerwała kontakt wzrokowy. Oparła kolano o podłogę i wyplątawszy szmatkę z rąk Demeter, skupiła się na wycieraniu śniegu. Dotyk jego rąk sprawił, że po skórze Willow przebiegł dreszcz. Odchrząknęła, kiedy zanadto się nasilił i wywołał efemerydalny wstrząs. Pragnąc ukryć tą żałosną reakcję własnego ciała, zaczęła energiczniej zbierać wodę.
Co? – otwarła szeroko usta i ponownie zadarła spojrzenie, aby prędko umieścić je na świdrujących oczach Demeter. Powstrzymała się przed dalszym wycieraniem podłogi, choć palce kurczowo zacisnęła na przemoczonym materiale. Z powrotem wycisnęła całą wode. – D i m a ! – krzyknęła imię chłopaka w taki sposób, jakby właśnie usiłowała go skarcić; tak, jak woła się do niesfornego szczeniaka, który postępuje wbrew naszej woli.
Wypuściła ręcznik i dwukrotnie wstrząsnęła dłońmi. Woda zaczęła płynąć wzdłuż łączenia paneli, ale w tamtym momencie nie mogła się już na tym skupić.
Nie chciała kontynuować tego tematu. Początkowo była pewna, że Demeter również był skłonny porozmawiać o czymś mniej ordynarnym, jednak nie tyle jego nagłe pytanie, co intensywne spojrzenie dało Willow do zrozumienia, że przyparł ją do muru.
Dima – zawtórowała te cztery litery w zupełnie innej tonacji, świadczącej o niedowierzaniu i oburzeniu. Wstała i złapała potężny haust powietrza, po czym powachlowała policzki, które prędko objęła czerwień. Był niemożliwy, bezpośredni, a przy tym stawiał pytania w tak prosty sposób, jakby co najmniej dotyczyły drobnostki.
W ogóle! – odpowiedziała, jednocześnie piorunując Demeter spojrzeniem. Wytknęła - tak jak miała w zwyczaju - paluch i nerwowa przystąpiła z nogi na nogę. – Skąd w ogóle takie pytanie, D i m a? – wzburzyła się.
Nawet dla Willow pomysł stracenia dziewictwa z Demeter zaczął wyglądać dosyć groteskowo. Ponownie powachlowała twarz, przy czym głośno prychnęła i zaczęła krążyć wzrokiem z daleka od sylwety chłopaka. Podczas gdy ona obawiała się dalszego toku rozmowy, on cechował się wyjątkowym opanowaniem. Prawdopodobnie emocjonalnie był o wiele dojrzalszy i nie obawiał się poruszać tematów, w których Willow nadal nie czuła się stabilnie.

Pomimo tego słowa zapiekły ją w koniuszek jezyka. Złapała się za boki i - na tyle na ile to możliwe - hardo spojrzała Demeter w oczy.

Czekałam z tym. To chyba nic złego – wzruszyła ramionami – i nigdy nie chciałam się pieprzyć ale kochać. Albo po prostu uprawiać seks – wyznała i o dziwo tym razem zrobiła to bez speszenia – Po twoim powitaniu śmiem przypuszczać, że ty preferujesz jednak pieprzenie – cmoknęła, a następnie nabrała kolejnego, głębokiego wdechu. Musiała pozbyć się napięcia, które paliło ją od środka. – Naprawdę nie mogłam gorzej wybrać – zaśmiała się nerwowo.

demeter orlov

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dima.
  • Dima!
    • D I M A !
Chert voz'mi, ile jeszcze razy zamierzała powtórzyć jego imię nim zrozumie, że dla Dimy nie było tematu bardziej naturalnego, bardziej niezobowiązującego, bardziej przegadanego w każdą możliwą stronę, niż...
  • ...seks?
W kwestii domniemanej dojrzałości Dimy wejść można było chyba w polemikę; ale blondyn z pewnością był doświadczony. W przedwczesny, powtarzalny, odarty z romantyzmu - uzbrojony za to w brutalną prostotę - sposób. Nie krępował się zgłębianiem tematów przez wielu uznawanych za intymne, kłopotliwe, prywatne. Przekazywany z rąk do rąk jak ładna, ale tylko średnio-wartościowa paczka, pomiędzy jednym i drugim adresem, pod jakim czasem czekała na niego przyjemność, a kiedy indziej - rozczarowanie albo ból, tancerz zwyczajnie zdążył zgubić cały wstyd. Tak, jak gubi się portmonetki albo rękawiczki. Zostawił go na czyimś parapecie, albo zapomniał zabrać ze sobą z taksówki.

Miał jednak na tyle przyzwoitości (no, przynajmniej w jednej z kilku dostępnych definicji tego słowa), żeby uszanować, że Willow mogła nie dzielić odczuwanej przezeń swobody gdy rozmowa schodziła na tory tego, co robi się w sypialni (albo na tylnym siedzeniu samochodu zaparkowanego w półcieniu miejskich latarni - kiedy goni nas Potrzeba, a za Potrzebą - pędzi Czas). Porzucił zatem zamiar wypytywania dziewczyny o poziom jej (nie)doświadczenia.
Zamiast tego - sam podniósł się z pół-kucek, podrapał w policzek i, nieuświadomienie naśladując gest brunetki i przyjmując pozę podobną do jej własnej - podparł pod bok.
- Preferuję to, za co mi się zapłaci - Rzucił, orientując się jednocześnie, że - o dziwo - była to chyba jedna z najszczerszych wypowiedzi, jaka w ostatnim czasie przekroczyła próg jego warg. Choć Hamsworth nie ruszała się z miejsca, jej wzrok sprawiał wrażenie, jakby nie mógł znaleźć sobie żadnej bezpieczniejszej przystani. Ruch dziewczęcych źrenic kojarzył mu się z panicznym pędem zwierzęcia, przed drapieżcę zapędzonego w kozi róg. Zbliżył się do niej o pół kroku - ale nadal nie przekroczył tego, co psychologowie zwykną nazywać barierą osobistej przestrzeni. - No, Willow, daj spokój! - Żachnął się, z krzywym, dziwnym uśmiechem - Nie udawaj, że się nie domyślałaś? Przecież gdyby nie, to... - Przesunął się bliżej blatu, podnosząc z niego zielonkawy plik banknotów. Powachlował się nimi nonszalancko - gestem pożyczonym od starych, bogatych kobiet, które na tańczonych przezeń przedstawieniach obsiadały zwykle grzędy ekskluzywnych loży, i pierwszy-, drugi-, trzeci rząd. Albo? Albo od Willow. Próbującej ostudzić płonące policzki z żaru skrępowania - Nie wpadłabyś nawet na pomysł, żeby je tu przynosić - Zaciągnął się zapachem pieniędzy, brzydkim; kwaśnym i słodkim jednocześnie.

Spodziewał się, że brunetka może dać mu w twarz. Albo po prostu wyjść - jak stała, z nadal przemoczonymi skarpetkami. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zaryzykował:
- Nie, Willy-girl - Zwrócił się do niej spontanicznie wymyślonym pseudonimem, dwuznacznym i niewinnym za jednym zamachem. Miał ją na wyciągnięcie dłoni, ale nie wykonywał (jeszcze) żadnych, gwałtowniejszych ruchów - To nic złego, że czekałaś. Ale powiedz... - Przechylił głowę, ciekawsko i zuchwale - ...myślisz, że czekałaś na mnie? Bo jeśli tak... -
  • Zahaczył palec o gumkę własnych, dresowych spodni, i przeniósł wzrok na parę ciężkich, mahoniowych drzwi.
- Sypialnia jest tam.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Dima.

D i m a.


Cztery litery i dwie sylaby, żałośnie brzmiący pomiędzy salonowymi ścianami głos Willow oraz zuchwałe spojrzenie Demeter - tak bardzo nie pasujące do tamtego zdezorientowanego, ale wciąż stanowczego chłopca, z którym spotkała się w Benaroya Hall. To wszystko wystarczyło, aby dogłębnie wstrząsnąć połaciem po jakim stąpała - i tak labilnie i niepewnie.
Dima nie był młodzieńcem sprzed ośmiu miesięcy, któremu skradła pocałunek i dwa guziki; z którym spacerowała podmokłymi chodnikami Seattle, oblizując palce od soli z porcji frytek; z którym pokracznie tańczyła pośrodku pralni i w podziemiu piła Ognie Moskwy; z którym założyła się o kradzież portfeli na festiwalu i z którym oglądała fajerwerki. Nie był też tym pięknym, porcelanowym chłopcem z ekranu smartfona. Wtedy z wytrwałością podziwiała jego zdjęcia, szukała sensu wśród składanki zdań, tworzących różnorodne opisy i zaglądała w polecane strony.

Więc z kim miała do czynienia?


Z chłopakiem wypowiadającym się w ordynarny sposób na temat niebywale odległy dla Willow, wodzącą po jej sylwecie wzrokiem wypełnionym arogancją i uśmiechającym się w sposób, o jaki nigdy go nie podejrzewała. Zmieniającym lokalizację według potrzeb, bezmyślnie oddającym się w ręce potencjalnych płatników figurantem, który właśnie pokazał, że profil jaki dla niego stworzyła we własnej świadomości był ułudą.
Pomyliła się w każdej kwestii, dlatego w pierwszej chwili zastygła w bezruchu. Zatrzymała dotychczas rozbiegane spojrzenie na Demeter i desperacko spróbowała doszukać się w jego zachowaniu fałszu. Ale w oczach baletmistrza rozbłysła się tylko zatrważająca szczerość. Nie potrafiła udźwignąć jej ciężaru, więc ponownie rozejrzała się po otoczeniu, przy czym przygryzła wewnętrzną stronę prawego policzka.

Nie drgnęła, kiedy zbliżył się o krok ani wtedy, gdy złapał plik banknotów i zaczął się nim wachlować. Ta sytuacja wydała jej się na tyle niemożliwa, że w pewnym momencie po prostu krótko i nerwowo się zaśmiała.
Mylisz sie – tym razem to ona się żachnęła. Podparła się ręką o oparcie kanapy - zupełnie jakby ciężar informacji nie pozwalał jej zachować pionu - i uniosła podbródek. Takie zachowanie zupełnie nie pasowało do Willow i wymagało od niej wiele energii, jednak usiłowała zrobić wszystko, aby pokazać, że nie obawiała się tej strony jego oblicza; że nie czuła się rozczarowana. – Tym – skinęła na banknoty – chciałam cię przekupić, ale ostatecznie spanikowałam i zamiast po prostu zapytać, to bezmyślnie rzuciłam w ciebie pieniędzmi. Nigdy nie podejrzewałam, że zajmujesz się – machnęła dłońmi, bo nie potrafiła głośno nazwać tego, czym zajmował się Demeter – czymś takim..

Była pogubiona. Albo zgubiona. Tak bardzo zaplątana we własnych myślach, że najchętniej wyszłaby na zewnątrz - chociażby boso - i zapomniałaby o wszystkim. Nerwowo zmieliła ślinę i w momencie, w którym Dima kontynuował wypowiedź, gorączkowo kręciła głową.
Nie jestem Willy-girl. Tylko Willow. Wypowiadaj moje imię prawidłowo, Dima – upomniała go. Potem nabrała wdechu i w identyczny sposób wykonała krok naprzód. Tym razem dzieląca ich odległość zakrawała o ten rodzaj bliskości, jaki zwykło nazywać się niekomfortowym. – Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Albo nie jestem pewna – trzęsła się z nadmiaru emocji i oddechu Demeter, który czuła na swoich rozgrzanych do czerwoności policzkach. Na chwilę zacisnęła usta, po czym rozwarła je, aby po raz kolejny złapać powietrze: zapalczywie i desperacko.
Wyglądnęła zza ramienia Dimy i spojrzała na ciężkie, mahoniowe drzwi. Następnie spuściła wzrok na gumkę od dresów pod którą bezwstydnie wsunął palec. Krew zaszumiała jej w głowie.

Wtem wyrwała z drugiej ręki chłopaka plik banknotów, po czym żwawym krokiem podeszła do okna. Na oścież rozwarła okiennice, a lodowaty wiatr natychmiast osmagał jej skórę. Płatki śniegu zaczęły lawirować w powietrzu.
Hej! Hej, Dima – weszła kolanami na parapet i wystawiła pieniądze na zewnątrz – zastanawiam się – pomachała plikiem – czy bez tego będę dla ciebie atrakcyjna? – zaśmiała się – albo – wychyliła się bardziej w stronę ulicy – czy bez tego prześpisz się ze mną za darmo? – i puściła. Pieniądze zaczęły współgrać z atmosferą i popychane przez wiatr rozpoczęły przepiękny taniec. Obracały się, kołysały i płynęły; opadały raz wolniej raz szybciej w zależności od nieposkromionej siły natury.



Willow po prostu patrzyła.

I patrzyła.


Widok beztrosko rozsypanych pieniędzy wydawał jej się niesamowity...

...więc patrzyła dalej.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dima nie był młodzieńcem sprzed ośmiu miesięcy, któremu skradła pocałunek i dwa guziki; z którym spacerowała podmokłymi chodnikami Seattle, oblizując palce od soli z porcji frytek; z którym pokracznie tańczyła pośrodku pralni i w podziemiu piła "Ognie Moskwy"; z którym założyła się o kradzież portfeli na festiwalu i z którym oglądała fajerwerki.

Poprawka:
Dima nie był młodzieńcem sprzed wojny.

Po części tej, którą przez parę pierwszych dni od jej wybuchu oglądał - z zatrwożeniem, maskowanym cynicznym grymasem pół-uśmiechu, pół-obojętności - na wyświetlaczu swojego smartphone'a, a potem, gdy w sojuszniczej pokazówce cofnięto mu wizę (co ciekawe - jego siostrze, w Stanach Zjednoczonych zakotwiczonej na akcie małżeństwa - już nie) - na ekranie telewizora, śnieżącego monochromią zakłóceń w moskiewskim mieszkaniu swojej babki.
  • A częściowo tej, która rozpoczęła się w nim. Może wtedy, gdy na lotnisku kazano mu przejść do innej, rozwrzawionej wschodnioeuropejskimi akcentami, kolejki. Może wtedy, gdy nie dostał roli, na którą pracował przez całe miesiące - bo zamiast "Orlow", które można by jakoś wytłumaczyć, miał w dokumentach jednoznaczne, radzieckie "Orlov". A może gdy usłyszał o śmierci tamtego faceta. Młodo, niespodziewanie. Niewytłumaczenie; ale każdy się domyślał. Pamiętał jego oczy - blade, w kontraście do ciemnych brwi i włosów. Egzotyczne imię. Portfel zawsze pełen gotówki. Smutek, którego wtedy nie rozumiał, albo o który zwyczajnie nie dbał gdy żył za jego pieniądze.
Gdyby miał nad tym większą kontrolę, też wolałby być, nadal, taki jak w deszczowy wieczór, gdy Willow zaczepiła go na czerwonym dywanie teatralnych korytarzy. Jeśli potrafiłby cofnąć czas, cofnąłby go do Beztroski. Do czasów, w których może już flirtował z ideą sprzedawania się za opłacone rachunki, ale widział też inne przepisy na przyszłość. Do imprez pod podłogą małej, niepozornej pralni. Do dni bez wstydu - za to skąd pochodził, i w jakich okolicznościach tu trafił; i co musiał robić, by się tu utrzymać.

- "Czymś takim"? - Podłapał, spojrzeniem śledząc spanikowany ruch dziewczęcych dłoni - No, czym, Willow? Kurwieniem się? Możesz to nazwać po imieniu - Pociągnął krótko nosem - No chyba, że... Co? Za dobra z ciebie dziewczyna, żeby używać takich słów?
Ale już nie za dobra na to, by stanąć na jego progu z plikiem banknotów w pogotowiu. Pokręcił głową. A potem drgnął - gdy brunetka odezwała się znowu. Ledwie dostrzegalnie - tylko krótkim, przelotnym skurczem całego ciała, które jakby chciało skulić się w sobie, i zniknąć, ale nie mogło. Zmarszczył brwi.
Coś godnego admiracji było w sposobie, w jakim Willow skarciła go za nadany jej, bez pytania, pseudonim. W tym, jak nakazała mu wymawiać swoje imię prawidłowo.
Dziwne. Gdy otoczenie męczyło się z poprawną wymową jego własnego imienia - ze śpiewnym, miękkim brzmieniem trzech sylab w równym szyku - Dima po prostu je zmienił.
Nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby próbować zmienić otoczenie. Nie tyle za sprawą fizycznej przeprowadzki - przenosin przez granicę, lub z dzielnicy do dzielnicy i łóżka do łóżka (co robił często), co poprzez wyrażenie własnych potrzeb i własnej niechęci.

Ta myśl musiała go rozproszyć; wybić z rytmu słownej potyczki. Nie zauważył bowiem prędkiej zmiany dziewczęcych planów - i nie zdążył zacisnąć palców mocniej, gdy Hamsworth sięgnęła po trzymane przezeń dolary. Jak to się mówiło? Że niektórzy mieli ręce złodzieja? Willow na pewno. Nawet jeśli podobno zostawiła je w poprzednim życiu.
- Kakogo khrena!? - Zdążył tylko splunąć przed się słowem, nim pozostało mu zawiesić wzrok na Willow wspinającej się po parapecie. Patrzył jak popycha okno, i jak wystawia szczupłe przedramię w śnieżną wilgoć nocnego mroku. Wyglądała jak dziecko - drobna i drżąca. I tak, jakby mogła zsunąć się z krawędzi, i roztrzaskać na dnie podłożu jak strącona z półeczki przeciągiem, porcelanowa figurka. Postąpił o krok, ale zwolnił. Willow trzymała pieniądze, które mogły być jego.
A potem rozsunęła palce.
- Willow, do cholery! - Rzucił się do niej, ale zamiast łapać gotówkę, ciało podpowiedziało mu, by pochwycił dziewczynę. W talii - tak, żeby przypadkiem nie runęła za okno, nawet jeśli straciłaby na chwilę równowagę. Przytrzymał ją. A potem zawiesił wzrok na hipnotycznym obrazie zielonkawych plików, niesionych przez wiatr nad szarym, smutnym miastem.
I zdał sobie sprawę z tego, jak blisko Hamsworth się znajduje. Tak blisko, że mógł poczuć woń jej włosów, perfum i, przyniesiony z miasta, zapach świeżego śniegu.
- Tak - Odpowiedział na pytanie - Twoja atrakcyjność nigdy nigdy nie miała dla mnie nic wspólnego z pieniędzmi.

Nie dodał tylko - choć pomyślał - że i tak nie byłoby jej na niego stać.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Dima był Dimą. Bardziej doświadczonym niż reszta ludzi młodzieńcem, których Willow mijała na chodnikach Seattle; długo cierpiącym przebywającym w przytłaczającej głuszy mieszkania, które niegdyś mogło być mu bliskie, ale w otoczeniu rosyjskiej rzeczywistości wydawało się nad wyraz ponure i obce oraz skazanym na powrót oraz niemą walkę z okrutnym systemem cudzoziemcem.
Dima był Dimą i choć Willow - stojąc na przeciwko - o niczym nie wiedziała, to kolor jego oczu był identyczny jak wtedy w Berenoya Hall.
Nie chcę – nabrała powietrza w płuca – nie chcę mówić w ten sposób. Nigdy nie uważałam siebie za dobrą dziewczynę, ale nie zamierzam wypowiadać się o tym – ponownie nerwowo machnęła rękoma – o tym, co robisz w tak ordynarny sposób! Dima! – uniosła głos, który drżał przez natężenie emocji.
Kurwił się. Pokręciła głową, po czym zmierzyła Demeter od góry do dołu. W swojej postawie prezentował brak dumy i szacunku, już nie tyle do niej, ale do samego siebie. Ugodziło to w Willow o wiele bardziej niż jego prostacka propozycja pieprzenia się. Intuicyjnie zacisnęła pięści, czując, że nie potrafiła się z tym wszystkim pogodzić, nawet jeżeli sam Dima był niezłomy w obdzieraniu się z godności.
Nie rozumiała ani tego, ani słów, których użył, gdy złapała gotówkę i wspięła się na okno. Jej rozgrzane policzki zmierzyły się z gwałtownym podmuchem wiatru, ramię z paraliżującym chłodem, a palce z delikatami płatkami śniegu jakie z absurdalną czułością zaczęły obejmować jej smukłą dłoń. Drugą ręką podparła się o zewnętrzną część parapetu, po czym zachłysnęła się lodowatym powietrzem. Wypuściła pieniądze. Raptem sekundę później miejski szum, który dopadł ich przez otwarte okno, przerwał krzyk Dimy.
Mimowolnie skierowała głowę do tyłu. Widziała jak Dima biegł w jej stronę, widziała błysk gorliwości w jego oczach i wyciągniętą dłoń, przed którą intuicyjnie spróbowała się ustrzec. Rozwarła wargi, ale pomimo chęci, nie wydostał się z nich żaden krzyk. Potem straciła równowagę.
Ręka, która trzymała jej sylwetę na parapecie, gwałtownie osunęła się, przez co Willow runęła. Natychmiast wciągnęła zmarznięte ramię do środka i spróbowała złapać się framugi, lecz zamiast tego opuszkami palców ledwo musnęła pastelową zasłonę... a potem również Demeter. Objął ją w talii, dzięki czemu ponownie prosto przysiadła na parapecie - ale tym razem kurczowo zacisnęła palce na skórze młodzieńca i podobnie jak on doglądnęła lawirujących pieniędzy.
Pomimo materiału bluzki doskonale czuła pod opuszkami jego napięte mięśnie. Oderwała spojrzenie od panoramy i osadziła wzrok na twarzy Demeter. Żarliwie przyglądał się banknotom, które niosły się pod naporem intensywniejszych dmuchnięć powietrza. Widziała w jego źrenicach smutny obraz ośnieżającego miasta, błysk kilku lamp i gasnącą już dezorientację. Czuła ciepło bijące od jego klatki piersiowej; palce, pod którymi miała wrażenie się topić i aromatyczny zapach płynu do kąpieli.
Wtem odezwał się, jednocześnie przerwawszy odgłosy ulicy, które roztaczały się za jej plecami; senne odgłosy miasta. Umieściła jedną dłoń na jego barku, zaś drugą na klatce piersiowej. Pod opuszkami rozbrzmiał się rytm serce.
Słowa miłe niczym śpiew słowika, tknęły w jej prywatny organ intensywność.
Och – westchnęła zaskoczona, po czym niespodziewanie zamknęła twarz Demeter we własnych dłoniach. Chciała, aby na nią spojrzał. – Zacznijmy od przyjaźni. Nie musimy dziś ze sobą spać – pokręciła głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco, trochę przepraszająco.
Narobiła bałaganu - doskonale zdawała sobie z tego sprawę - jednak świadoma wszystkich błędów, bogatsza o kilka informacji, chciała teraz zwolnić.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Uśmiechnął się.
Tym swoim standardowym, czarująco-kpiącym uśmiechem, zawisłym na hakach kącików warg niby od niechcenia. Ale trochę lżej, trochę szczerzej niż wówczas, jeśli uśmiechać miałby się do kogoś innego - potencjalnych klientów (co, z ostatnimi banknotami opadającymi właśnie na chodnik, dachy zaparkowanych nieopodal samochodów i ramiona zaskoczonych przechodniów, oczywiście w kontekście Willow nie mogło wchodzić już w grę), albo widzów podziwiających go z pierwszych rzędów teatru.
Trochę rozczarowany, trochę rozczulony irytacją i werwą, z jakimi Willow próbowała przekonać go jaką była, a jaką nie.
  • "Dobrą". Dobrą dziewczyną.
- Nie? - Zamrugał.
Ciekawił go sposób, w jaki dziewczyna posługiwała się tym słowem. "Ordynarny". Jakby to była najgorsza rzecz, jaką można było o kimś powiedzieć. Coś - stan? cecha? Dimitri sam nie był pewien - jakiego wystrzegać należało się za wszelką cenę.
Orlov, tymczasem, lubił ordynarność. Prostackość - nie. I nie obrzydliwość, którą zobaczyć można było (i - której - dało się doświadczyć) pod niektórymi adresami, pod jakie chadzał albo niechętnie, albo wcale. Ale wulgarność? Dosadną, odartą z niepotrzebnej bawełny, w jaką niektórzy zwykli owijać co drugie zdanie? Owszem.

Cóż. Może gdyby wychowywał się w innych warunkach, albo urodził pod inną gwiazdą, oprócz głodu życia i pragnienia autodestrukcji wyhodowałby sobie też większy szacunek do samego siebie.
Ale, przy swoim aktualnym stanie świadomości, bardziej od dumy cenił sobie koszule z jedwabiu i przyjemnie-tępe, przewidywalne, mechaniczne tarcie ciała o ciało. Za które ktoś, w dodatku, gotów był mu się odwdzięczyć jakąś przysługą, prezentem, albo inną formą dóbr materialnych.

Z rąk Willow Hamsworth spotkał go teraz jednak zupełnie inny dotyk.
Najpierw: kurczowa desperacja palców w popłochu powodowanym utratą równowagi.
Potem: pewniejszy, ale i płytszy uścisk rąk na jego ramieniu i tuż ponad rytmicznie roztętnionym sercem.
Dima pomyślał, że Willow przez cały ten czas była w błędzie, zapierając się, że nie jest "dobra".
Być może nie była grzeczna.
Ale - przynajmniej tak mu się wydawało - tancerz potrafił rozpoznać dobro, gdy się gdzieś, rzadko, na nie natknął.
Nawykowo - zwyczajnie od niego stronił. Być może po prostu nie wierzył, że na nie zasługuje.
Skrzywił się lekko w oznace zawodu i być może nawet lekkiego zniecierpliwienia. Z pieniędzmi wirującymi na lodowatych jęzorach wiatru, nie miał oczywiście co liczyć na finansowy zysk, ale przez moment - w żarliwej wymianie zdań krótkich i ostrych jak wymierzane sobie nawzajem policzki - liczył przynajmniej na jakąś przyjemność -
  • jaźń?
- Przyjaźń. Jasne - Zgodził się, sucho, choć nie puścił brunetki - Ale w takim razie chyba będziesz musiała sobie teraz pójść. Jak chcesz, możesz wrócić rano. Albo wybrać się ze mną na śniadanie. Ale jeśli chcesz przyjaźni, - "Willy-girl"; ugryzł się w język, ale jednocześnie zawęził uścisk, którym otaczał jej szczupłą kibić - Willow, to radzę ci się lepiej stąd zabierać.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Nie – zawtórowała, czemu towarzyszyło wyjątkowo beznadziejne westchnięcie.
Willow bywała kapryśna i lekkomyślna albo - wręcz przeciwnie - całkowicie niezdecydowana. Bywała niezdarna i kłopotliwa, i wścibska, i natrętna. W dodatku w najgorszym okresie swojego życia okradała mężczyzn, dlatego nigdy nie śmiała utożsamić się z dobrem. Dobra była Alice - gdy próbowała umoralniać Willow i zgodziła się opłacać jej częste. I ciocie z sierocińca, nauczyciel z matematyki, który przepuścił ją do następnej klasy oraz sąsiadka z piętra niżej.

Ale...
W tym pomieszczeniu...
Nikt nie był już dobry.

Z całą pewnością inaczej definiowali to określenie. Podobnie sprzeczali się w odniesieniu do ordynarności. Wydawało się, że Willow i Dima tworzyli kontrast; całkowicie różny zlepek cech etycznych i nieetycznych, które z uwagi na wpływ środowiska odbierali całkowicie odmienne. Zupełnie, jakby zostali wykonani z innego materiału – delikatnej porcelany i surowej skały.
Jego ramiona, gdy w ten desperacki sposób zacisnęła na nich palce, przypomniały właśnie to twarde i nieustępliwe tworzywo, a jednocześnie stanowiły ostoję, która uchroniła ją przed upadkiem. Mimowolnie wyglądnęła do tyłu, gdzie rozpościerała się zatrważająca wysokość, mierząca sześć pięter, po czym powróciła do oczu Dimy. Były ładne.
Przyjaźń – powtórzyła, jakby odgadując, że mimo wszystko Demeter liczył na inną odpowiedź. Willow, chociaż przyszła do jego mieszkania po przyjemność, o której sam właśnie pomyślał, to ostatecznie postanowiła się wycofać. I to nie dlatego, że przez profesje Dima stracił dla niej na atrakcyjności. Jednak odniosła wrażenie, że jeżeli teraz pójdzie z nim do sypialni, to nie będą w stanie zbudować niczego ponad to; że zagubią się - albo po prostu ona zagubi się - w znajomości, opierającej się wyłącznie na dawaniu i odbierania doznań.
Powinnam – rzekła, patrząc wprost w źrenice młodego mężczyzny. Wtedy zawęził uścisk, przez co Willow odruchowo przysunęła się bliżej. Jej uda mocniej docisnęły się do jego bioder, a dłoń z ramienia powędrowała na klatkę piersiową. – Nie chcę zachowywać się jak twoja klientka, Dima – delikatnie popchnęła Demeter, po czym zsunęła pośladki z parapetu. Powietrze znacznie ochłodziło mieszkanie, jednak w tamtym momencie Willow dokuczał wyłącznie gorąc i trawiący ból żołądka. – Śniadanie brzmi świetnie – przytaknęła i wyminąwszy mężczyznę, udała się w głąb pomieszczenia, po czym podniosła kozaki. – Ale spacer bardziej by mnie satysfakcjonował – ubrała buty – darmowy spacer, Dima – podkreśliła, przy czym zadarła kąciki ust. Uśmiech Willow był bledszy niż zazwyczaj, jednak wciąż uroczy.

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „137”