WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Mimo młodego wieku - w szczególnych okolicznościach skrywanego pod pozorami nadmiernej (zdaniem niektórych kretynów krytyków) pewności siebie, oraz płaszczykiem wyszczekania i elokwencji szczególnych dla osób, które przekroczyły dwudziesty piąty, a czasem i trzydziesty rok życia - Demeter Orlov, jeśliby użyć znanego w jego rodzinnych stronach przysłowia, jadł chleb z niejednego pieca.
Romantyzmu i nadmiernej poetyki wystrzegał się jak mógł, i - nawet oddając się na scenie pląsom, które upodabniały go do obdarzonych nadludzkimi zdolnościami postaci godnych firmamentu - starał się być realistą. Wiedział zatem, może aż za dobrze, że osoby zasiadające na widowni, mają na jego widok najróżniejsze myśli. Przypuszczał na przykład, o czym myśleć może ta wyfiokowana czterdziestolatka, która zawsze lądowała w pierwszym rzędzie, i patrzyła weń jak w obrazek za każdym razem, gdy wyrywał się w górę w jednym z perfekcyjnych wzniosów jeté czy temps levé, albo ten, cudem tylko wetknięty w przymały smoking, facet, co to już dwa razy po występie składał mu niemoralną, ale i zwyczajnie nudną przy tym propozycję. Wiedział też, jakie myśli najpewniej kłębią się pod sklepieniem nastoletnich czaszek jego fanek - tych, które w prywatnych wiadomościach i komentarzach wypisywanych na instagramie notorycznie nazywały go (i dwudziestu innych influencerów, ale na to Dima przymykał zwykle oko) "SpEłNiEnIeM SwOiCh MaRzEń", "aniołem" i "omg-OMG-omg-perfect boyfriend material".
Absolutnie nigdy jeszcze jednak nie słyszał, aby ktokolwiek porównał go do delikatnego liścia pchanego (po deskach estrady) podmuchami wiatru. Gdyby wiedział, że tak - z obitych czerwienią foteli na widowni - postrzega go Willow Hamsworth, pewnie uznałby to za dość czarujące porównanie, i spytał - ot, w ramach podtrzymywania dyskusji - z jakiego drzewa?
Bo obraziłby się, gdyby mu powiedziała, że z dębu, na przykład. Uważał dębowe liście za nudne i brzydkie w kształcie. Ale z takiego platanu? Albo z klonu? Wówczas naprawdę poczułby się mile połechtany, i może zapałał względem dziewczyny czymś więcej, niż...
  • Rosnącą w nim właśnie irytacją i niedowierzaniem względem tego, jak zuchwała, i niereformowalna w swoich zakusach była!
- Do cholery! - zdążył się zająknąć, mając w niedalekich planach nieco bardziej stanowcze odsunięcie od siebie drobnej, ale niezwykle zażartej i wytrwałej, jak widać, dziewczyny. Nie zdążył jednak: minęła ledwie sekunda, gdy brunetka wykonała dziwny ruch, napierając nań całą (niewielką, ale w pęd wprawioną chyba szczerą pasją i determinacją) wagą swojego ciała, wspinając się na palce, i kradnąc mu pocałunek.
  • Czy się tego spodziewał!? Absolutnie nie.
    Czy mu się podobało?
    Cóż, chyba trochę bardziej, niż powinno.
- Chryste! No bez kitu... - obruszył się, ale nie tak krnąbrnie i gniewnie, jak planował. Pierwotny gniew zastępowało w nim teraz rosnące poczucie rozbawienia całym zwrotem akcji, ale i ciekawość względem dziewczyny. Normalność go nudziła, a Willow sprawiała wrażenie, jakby do bycia zupełnie normalną miała jednak kawałek drogi. Zmrużył oczy, taksując brunetkę niewiele rozumiejącym wzrokiem, a potem wyciągnął dłoń, przejmując od niej dwa lśniące przedmioty - Dzięki - rzucił, a potem miał się już odwrócić na pięcie i odejść skąd przyszedł, ale w ostatniej chwili zawadiacko zadarł lewą brew, mierząc Willow spojrzeniem oznaczającym mniej więcej tyle, co: "Na pierwsze imię mam Przygoda, a na drugie Kłopoty" - No dobra. Słuchaj. Masz jakieś plany na teraz? Czy... - przestąpił z nogi na nogę, zastanawiając się, czy właśnie wygrywa los na loterii, czy raczej jednak ryzykuje życiem - Urywamy się stąd? Razem.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow miała zupełnie inne usposobienie, niż Dima, jednak znając go jedynie przez pryzmat instagramowych fotografii nie mogła zdawać sobie z tego sprawy. Ludzie utożsamiali ją z definicją niewinności i naiwności, brodzili o braku odpowiedniego wychowania i niezdarności, której pomimo wielu prób, nie dała rady się wystrzec. W dodatku wierzyła w miłość: tę prawdziwą i porywistą, tę, jaka w przyszłości miała spętać serce tego niedojrzałego dziewuszyska i permanentnie wepchnąć je w cudze posiadanie - a w tamtym momencie, stojąc twarzą w twarz ze swoim idolem miała wygórowaną nadzieję, że resztę życia przyjdzie spędzić jej u boku Demeter.
Oczami wyobraźni biegła po bezkresnych polach, wymalowanych złotem. W jednej dłoni trzymała materiał śnieżnobiałej, obszernej sukni, a w drugiej rękę blondyna, który kurczowo zaciskał palce na jej skórze. Uśmiechali się, zewsząd świergotały ptaki, wiatr w oddali poruszał strzelistymi koronami drzew, a oni po prostu biegli wśród źdźbeł pszenicy, wśród polnych zwierząt i wszelkiego rodzaju robactwa, wśród....

Wtem wzdrygnęła się pod wpływem surowego dźwięku słów Dimy i mimowolnie umieściła mgliste spojrzenie, które dopiero wróciło do rzeczywistości, na personie mężczyzny. Jego twarzy brakowało tamtego beztroskiego uśmiechu, choć wydawała się mniej surowa, niż raptem chwilę temu. Niestety zamiast białego garnituru miał na sobie szykowny smoking; pole zastąpił hol.
Ocknęła się w samą porę i pośpiesznie odzyskała rezon, choć serce wciąż z uporem łomotało w jej piersi, a na policzkach gościły dwa, purpurowe rumieńce, które kontrastowały z bladą twarzą Willow. Nie miała w zwyczaju skradać pocałunków mężczyznom, jednak w imię zasady żyję się raz skosztowała ust Demeter Orlova, jej Dimy.
Kiedy zmrużył oczy, odwróciła twarz w bok i splotła dłonie z tyłu, udając, że kwestia jego domniemanego gniewu była jej całkowicie nieznana. Potem podała mu guziki, jednocześnie w dalszym ciągu kontynuując postawę, która prezentowała ignorancje dla wszelkich odczuć Demeter. Po tym co się stało nie chciała paść ofiarą jego zdenerwowania, pragnąc zapamiętać tę chwilę w holu, jako niesamowite, wręcz magiczne wydarzenie. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że wzbudziła ciekawość mężczyzny i przeistoczyła rozgniewanie w coś, dzięki czemu była mu się bliższa. O milimetr - ale tyle w zupełności wystarczyło.
W pierwszym momencie zaczęła się cofać czując, że nadeszła właściwa chwila, aby się rozstać. W drugim spojrzała na baletmistrza z wyrazem piętrzącego się w jej oczach zdumienia, które prędko przerodziło się w naturalną wesołość. Pośpiesznie, nieco nazbyt nerwowo zaprzeczyła kiwnięciem głowy i ponownie zminimalizowała dzielący ich dystans. Przysłoniła wargi dłonią, po czym po raz kolejny wspięła się na palce i dotknęła policzka Demeter. Musiała się upewnić, że ponownie nie zatraciła się w iluzji. Miękka i gładka skóra pod opuszkami jej dłoni była wystarczającym dowodem.
- Razem - powtórzyła. Przez kilka sekund Willow wyglądała tak, jakby intensywność tego spotkania do cna ogłupiła jej umysł. Uśmiechała się na przemian zaciskając i otwierając usta. Potem jeszcze jeden raz przytaknęła, aby jedynie potwierdzić chęć ucieczki z teatru. Z nim..
W pewnym momencie po prostu złapała rękę Demeter i pociągnęła go w stronę wyjścia. Pchnęła ramieniem ciężkie, dębowe drzwi, a przyjemny chłód otoczył jej rozgrzane policzki, jednocześnie przyczyniając się do odzyskania rezonu. Właśnie dostała niewyobrażalną szansę, aby spędzić czas ze swoim idolem i winna była zachować powagę. Ta jednak skryła się głęboko pod ekscytacją.
- To co będziemy robić? - zapytała znienacka, uprzednio wypuszczając dłoń Dimy. Znajdowała się trzy kroki z przodu, dlatego odwróciła się w stronę twarzy mężczyzny i zaczęła iść tyłem do kierunku ruchu. Ręce wsunęła do pudrowej marynarki.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Miłość?
W rodzimym języku blondyna: lyubov?
Efemeryczne tkaniny szat tak lekkich, i przepuszczających łagodne promienie popołudniowego słońca, jakby utkane zostały z nitek babiego lata? Dłonie splecione ze sobą w nierozerwalnym uścisku? Spojrzenia dwóch par tęczówek zespojone raz na zawsze - w czułej wymianie która sprawiała, że cała reszta świata jakby przestawała nie tyle istnieć, co w ogóle się liczyć? To uczucie, że znaczenie ma dla nas tylko jedna, jedyna osoba - ta, za którą oddalibyśmy wszystko: miejsce w pierwszym rzędzie na premierze La Bayadère z samym Baryshnikovem w obsadzie, ostatni kęs sprowadzonego z St. Petersburga pieroga z twarogiem i ziemniakami, takiego, jakich nie robi się nigdzie w Stanach, a nawet… własne życie?
M i ł o ś ć?
Ta, co ponoć każe nam wierzyć, że wszystkie ptaki świergoczą, i wszystkie ropuchy kumkają tylko dla nas, wszystkie kwiaty kwitną na cześć uczucia, jakim obdarzyliśmy drugiego człowieka, a wszystkie pszeniczne kłosy - misterny splot nasion i okalających je złocistych łusek - prężą się ku słońcu by wychwalać nasze ogłupienie zadurzenie?
Dima, niestety, nie tylko nigdy w nią nie wierzył, ale także - w o wiele bardziej prozaicznym wymiarze spraw - miał naprawdę koszmarne uczulenie na kwitnące rośliny polne. Gdyby więc Willow zapragnęła zabrać go na tę romantyczną eskapadę polnymi przecinkami, którą w świecie własnej, niewieściej fantazji, miała już najwyraźniej zaplanowaną z dbałością o najdrobniejszy nawet szczegół…
Przy odrobinie wybitnego pecha, wrócić mogłaby z niej, niestety, w pojedynkę.
- Razem, razem - potaknął, a w jego głosie pobrzmiała dziwaczna mieszanka irytacji, i rozczulenia. To był ton, jakim dorośli zwracali się nierzadko do dzieci - rozkosznych w swojej naiwności, ale i wkurzających w swym notorycznym braku poszanowania dla mniej i bardziej sztywnych zasad, jakie panowały w świecie tych, którzy zdążyli wyrosnąć już ze śpioszków i pantalonków na szelkach, trzykołowe rowerki zamieniając na elektryczne samochody dobrych marek, a piaskownice na biura i sale konferencyjne... - Tylko przestań mnie ciągle macać, okay? To się serio robi trochę… - zamilkł na moment, szukając w myślach słowa w staraniu, by nie musieć się posłużyć rosyjskojęzycznym zamiennikiem - Creepy.
Mówiąc to, tancerz oplótł wiotki nadgarsteczek Hamsworth smukłością własnych palców, i z pewną ostrożnością, ale i hojną dozą stanowczości, odsunął jej dłoń od gładzi swojej kości jarzmowej.
W ramach kolejnego zwrotu akcji, to dziewczyna jednak skończyła z ręką Dimy we własnej - z zaskakującą determinacją wywlekając go z budynku. Przemierzyli szerokość wysnutych krwistą czerwienią dywanu schodów, wypełnioną marmurem i taflami wysokich luster przestrzeń foyer, a wreszcie i dwa rzędy trzyskrzydłowych drzwi, które oddzielały wnętrze teatru od wieczornego chłodu panującego poza ścianami gmachu.

Dima - jakby w podświadomej mimikrze - wykonał gest bliźniaczy do tego, który należał do Willow: dłonie wcisnął w kieszenie, i ruszył wolnym krokiem w kierunku obranym przez dziewczynę. Hipnotyczna synchronia nie trwała jednak długo - i całe szczęście, bo gdyby Orlov się zagapił, niechybnie doszłoby do kolejnej tragedii.
- Naj-eh-pierw - wydyszał, łapiąc teraz Hamsworth za poły jasnoróżowej marynarki w ostatniej sekundzie dzielącej brunetkę od dramatycznej chwili, w której nie tylko spadłaby od niedostrzeżonego przez siebie krawężnika, ale też i pod koła jakiegoś starego Volvo, mknącego jezdnią za jej plecami w jawnej ignorancji wobec ograniczeń prędkości narzucanych mieszkańcom miasta - Najpierw spróbujemy nie dać się zabić, tak? - Jęknął.
Z jednej strony już zaczynał żałować, że w ogóle zgodził się zaproponował, by dotrzymać tej uroczej szajbusce towarzystwa…
  • Ale z drugiej - coraz silniej utwierdzał się w przekonaniu, że bieżącego wieczoru raczej z pewnością nie będzie mógł zaliczyć następnego dnia do nudnych.
- A tak poza tym to… No nie wiem… - Zastanowił się krótko. Otaczającą ich okolicę znał całkiem nieźle, miał więc w głowie gotową listę lokali, które byłyby otwarte o tej porze.
- Jesteś może głodna? Bo ja, blyad, konam z głodu! - wyrzucił z siebie w końcu - Możemy coś ogarnąć, potem pójść… No nie wiem, potańczyć? Możesz uznać moje działanie za aktywność charytatywną. Jeśli obiecasz, że będziesz grzeczna i zaczniesz patrzeć pod nogi, to zabiorę cię w miejsca, o których na bank nie masz pojęcia!

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow nie mogła obiecać, że po raz kolejny nie naruszy strefy osobistej Demeter. Miała wysoką, choć bezwiedną potrzebę dotykania drugiego człowieka: opuszkiem palca, lub całą dłonią; subtelnie bądź tak jak przed chwilą brawurowo i bezczelnie. Ceniła bliskość i kontakt wzrokowy, przez co niejednokrotnie wpatrywała się w rozmówcę, jak w zaczarowane zwierciadło. Obserwowała zmiany zachodzące w kolorze oczu, bruzdy na czole, zmarszczki i rumieńce; obserwowała różnorodne emocje, których często nie wiedziała gdzie zaszufladkować, więc po raz kolejny nie potrafiła zdefiniować tego, co czuł chłopak.
Palce niespodziewanie oplatające smukły nadgarstek Willow i spojrzenie jasnych, przenikliwych oczu na moment wywołały w niej pierzchliwość. Nieznacznie spięła ramiona, a gdy po kilku sekundach przywykła do dotyku, w odpowiedzi na pytanie chłopaka po prostu się uśmiechnęła. Wolała milczeć, niż dopuścić się kłamstwa, które zrównałaby z rzeczywistością chwilę później, kiedy ze splecionymi dłońmi mknęli przez hol.
Miasto powitało ich chłodem i wilgocią, powstałą na nawierzchni asfaltu od kół notorycznie przejeżdżających aut. W okolicy poruszała się raptem garstka ludzi. Ich twarze rozjaśniało światło z ekranów smartfonów, w które zapalczywie się wpatrywali; inni, bardziej zaangażowani w życie szli w pośpiechu z minami skutymi w wyrazie powagi i konsternacji. Gdzieś pomiędzy nimi znajdowała się Willow i Demeter.
Z dłońmi schowanymi w marynarce skupiła się wyłącznie na obliczu chłopaka. Z niezdrowym zaciekawieniem tasowała go spojrzeniem, jakby bojąc się, że mógłby rozprysnąć się w powietrzu; jakby stanowił element iluzji, jej prywatnego, wyimaginowanego świata, w którym jeszcze niedawno snuła plany odnośnie ich ślubu.
Kroczyła niedbale, odwrócona tyłem do obranego kierunku i co jakiś czas głośno wzdychała, próbując opanować w ten sposób trzepot serca i drżenie rąk. Niespodziewanie piętą zsunęła się z krawężnika. Wydała żałosne jęknięcie i przymknąwszy powieki odseparowała spojrzenie od świateł mknącego z naprzeciwka auta. Wtem śmiałe pociągnięcie sprawiło, że ostatecznie odchyliła się w drugą stronę i z impetem wpadła twarzą w tors Dimy.
- Przepraszam - zacisnęła dłonie na ramionach towarzysza i wsparła się nimi, aby odzyskać pion. Potem odsunęła się i rozmasowała czerwony od otarcia nos. Przez chwilę była speszona, bo jej wrodzona nieporadność zaburzała przebieg tego wspaniałego spotkania. Potem przygryzła wargę i odwróciła głowę, uprzednio rozglądając się po okolicy. Wróciła spojrzeniem do chłopaka dopiero w momencie, w którym zadał pytanie. Wówczas z jej twarzy zniknęło zażenowanie, a pojawił się perlisty uśmiech.
- Tak! - powiedziała stanowczo zbyt głośno, dając upust nagłej ekscytacji i zachowując się przy tym tak, jakby nie jadła od co najmniej tygodnia. Zaraz jednak spuściła z tonu. Skrzyżowała ramiona i ściągnęła brwi, patrząc na Dimę z jawnym wyrazem niezadowolenia. Nagle cmoknęła i dźgnęła go palcem w pierś. - Skoro to aktywność charytatywna, to chcę cię na wyłączność - powiedziała zuchwale.
Demeter Orlov nie był niewyobrażalnie sławny i nie miał rzeszy fanek, które uganiałyby się za nim o każdej porze dnia oraz nocy. Mimo tego w tamtym momencie Willow chciała ustrzec go przed potencjalnymi, podobnymi do niej samej szajbuskami dziewczynami - bo prawdopodobnie musiałaby się wtedy podzielić towarzystwem Dimy. Kierowana osobistymi, bardzo egoistycznymi pobudkami, które wręcz nie pasowały do jej potulnego nastawienia, pokręciła głową i po raz kolejny stuknęła opuszkiem w tors chłopaka.
- Będę grzeczna - przytaknęła. - Obiecuję, więc zabierz mnie teraz w miejsce, o którym nie mam pojęcia - mówiąc to, ponownie schowała dłonie w kieszeniach marynarki, wyglądając przy tym jak małe, obrażone dziecko.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Kontakt wzrokowy był jeszcze w porządku, wtedy szczególnie, gdy za jego sprawą można było zasygnalizować drugiej stronie swoją dominację - nieustępliwą wiązką chłodnego błękitu spojrzenia wwiercając się przez jej źrenice prosto w najdalsze zakamarki duszy. Dima lubił patrzeć przeciwnikom w oczy, dając im przy tej okazji do zrozumienia, kto tu dowodzi, prowadzi, i kto się nigdy nie poddaje...
Ale bliskość? Och, nie. Bliskość nie była dobra, bliskość była groźna. Groziła rozwinięciem uczuć, a uczucia nigdy nie były pożądane. Ktoś mógłby przy tym spytać, jaki w tym wszystkim sens, i jaka logika - że podobne stwierdzenia pochodzą od kogoś, kto za bycie z innymi pobierał pieniężne opłaty... Ale Demeter wytłumaczyłby prędko, że to, co zapewniał swoim klientom, z prawdziwą bliskością nie miało wiele wspólnego. Gdy pracował, każdy jego ruch i każde zachowanie było zaplanowane, wymierzone, i wykonane zgodnie z odgórnie założonym procederem. Nie pozostawało nawet minimum miejsca na spontaniczność, na autentyczność gestów i otarć jednego ciała o drugie. To było bezpieczne, bo Demeter - nawet, jeśli tej drugiej stronie wydawać się mogło, że było inaczej - cały czas pozostawał tą stroną, która miała nad rozwojem zdarzeń absolutną kontrolę.
Ale inne relacje, te, podczas których w grę nie wchodziło wyrachowanie i pieniężne transakcje, a prawdziwe emocje, i zaufanie, kojarzyły się Rosjaninowi wyłącznie z cierpieniem i bólem. Wolał więc ich unikać, zaczynając na poziomie dotyku. Po prostu nie pozwalał światu, by ten naruszył pancerz, jakim przez lata się obudował.

No, chyba, że...
Było się Willow Hamsworth, która bez skrupułów, ale i z niemałym urokiem, raz po raz sama wtryniała się w jego strefę komfortu?
- Chryste Panie! Musisz przestać ryzykować dla mnie życiem! - warknął, ale z odrobinę mniejszym oburzeniem, niż pierwotnie planował, gdy po raz kolejny poczuł na własnym ciele dotyk tego, które należało do drobnej brunetki - - Weź się ogarnij, mała, bo jeszcze się rozmyślę. Poza tym nie jestem pewien, czy aktywność charytatywna właśnie tak działa... - poddał żądanie dziewczyny pod kurtuazyjną wątpliwość, ale ponownie - mimo zamiaru, by nadal trzymać się swojej zwyczajowej złośliwości, nawet ten komentarz pozbawiony był takiej porcji kąśliwości, jaką chciał go wstępnie obdarzyć. Coś takiego było w Willow, najwyraźniej, że nawet serce Dimy - o którym sam tancerz lubił myśleć, że albo wcale nie istnieje, albo, jeśli jednak gdzieś tam tkwi, w głębi jego klatki piersiowej, to skute jest syberyjskim lodem, i obwiązane metalową linką, z jakiej robi się w jego rodzinnych stronach wnyki na niedźwiedzie i wielki - miękło. Nieznacznie, oczywiście, i wcale nie sprawiało to, że miał zamiar być dla dziewczyny nadmiernie uprzejmy, ale wybitnie trudno było mu ciskać w nią kolejnymi dawkami jadu, gdy wpatrywała się weń tak dziwnie i bezbronnie, jak cielątko w malowane wrota, i jelonek Bambi na napisach końcowych disneyowskiej produkcji jednocześnie. Westchnął głęboko.
- Jezu, no dobra. Już-już, chodź - pokręcił głową, i chyba nawet pozwolił sobie klepnąć dziewczynę w ramię, jakby temu obrażonemu dziecku, które właśnie z niej wychodziło, chciał dodać odrobiny otuchy - Najpierw...

Frytki.
Dwie parujące intensywnie porcje osypanego grubymi ziarnami soli jedzenia, cholesterol, cukrzyca, i otłuszczenie wątroby w jednym, podane im przez zaprzyjaźnionego ulicznego sprzedawcę przez okienko stojącej nieopodal budki (prawie za bezcen, bo Dima - będący stałym klientem - zasłużył sobie na solidny rabat).
Potem parę minut spaceru przerywanego tylko mlaskaniem blondyna posilającego się parzącymi go w palce ziemniakami.
W końcu - niepozorna fasada budynku, wyrastająca przed nimi znienacka na skrzyżowaniu dwóch wąskich ulic. Demeter wbił w Willow uważne spojrzenie, jednocześnie podchwyciwszy kątem oka ruch ledwie kilku ludzkich sylwetek kręcących się po ekscentrycznym w wyglądzie wnętrzu.
- Powiedz, eee... - nagle zdając sobie sprawę, że totalnie nie zna imienia towarzyszki - Kruszyno... Lubisz ty tańczyć? - zapytał, choć Hamsworth miała pełne prawo by absolutnie nie rozumieć, jaki, do cholery, związek ma to pytanie ze stojącą nieopodal samoobsługową pralnią.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Kontakt wzrokowy a bliskość. Bliskość a kontakt wzrokowy. Willow uważała, że jedno nie wykluczało drugiego i manifestowała tę postawę codziennie. Potrzebowała zarówno kontaktu wzrokowego, choć ten niejednokrotnie otrzymywała od gromiących ją oczu, które ewidentnie nawoływały do rozwagi oraz porządku, jak i bliskości drugiego człowieka.
Dotyk był ważny, a dla tej niepokornej i nieporadnej dziewczyny stanowił istotę egzystencji, jednak jej gesty były intuicyjne. Postępowała mechanicznie, odruchowo, tak jak ludzie postępowali w przypadku naturalnych reakcji na konkretne akcje: kichnięciem, ziewnięciem i mrużeniem oczu. W ten sam sposób zachowywała się Willow, kiedy po raz kolejny przełamała granicę przyzwoitości i dotknęła Dimy. Po prostu. Brakło w tym dwuznaczności, zuchwałości czy arogancji; brakło w tym jakichkolwiek oczekiwań oraz brudnych transakcji, w których niejednokrotnie skąpany był Demeter Orlov. Dotyk Willow był naturalny; delikatny, a jednocześnie absurdalnie śmiały.
Nie ryzykuje dla ciebie życiem. Ryzykuje dla siebie – odparła miękko, przy czym wzruszyła ramionami i po raz kolejny rozmasowała przetarty nos. – Nie możesz się rozmyślić – dodała prędko, trochę nazbyt nerwowo, wyglądając przy okazji jak dziecko, któremu ktoś właśnie usiłował odebrać słodycz. A w tamtym momencie słodyczą Willow było towarzystwo Demeter.
Postawiła krok naprzód i ponownie wyciągnęła dłoń w jego kierunku, jednak ostatecznie cofnęła ją i schowała do kieszeni marynarki. Zacisnęła usta, starając się uśmiercić wszystkie naturalne instynkty, których najwyraźniej Dima nie akceptował.
Nie chciała go spłoszyć. Nie chciała, aby przez jej usposobienie odwołał spotkanie i rozmył się w panoramie spowitego mrokiem Seattle. Nie chciała pozostać sama po środku bruku, skoro obecnie znajdowali się na nim razem, ale osobno. Nie chciała… dlatego westchnęła i odrzuciła spojrzenie na drugą stronę ulicy, gdzie piętrzył się budynek banku i kilka mniejszych lokali usługowych. Wtedy poczuła klepnięcie w ramię. Mimowolnie skierowała oczy na chłopaka, który znajdował się już kilka kroków za nią. Początkowo przyglądała się jak odchodził wgłąb chodnika. Martwiła się, że było to ich ostatnie spotkanie. Potem gwałtownie ruszyła, bo z niebywałą siłą uderzył w nią sens wypowiedzianych chwilę wcześniej słów. Chodź – rozbrzmiewało się echem w głowie Willow, tworząc niebywały chaos we wszystkich zakamarkach jej umysłu. Była szczęśliwa, ale również… przerażona?
Willow Hamsworth nie przejmowała się cholesterolem, cukrzycą i otłuszczeniem wątroby. Delektowała się każdą frytką, ukradkiem spoglądając, jak Dima ostrożnie wyciągał kawałki ziemniaków z własnego opakowania. Szli wzdłuż ulicy, wystrojeni jak na wigilię i jedli uliczny fastfood. Niejednokrotnie przykuli uwagę innych przechodniów, których myśli przez krótką chwilę krążyły wokół powodów dla jakich Demeter założył smoking. Pomimo tego w niczym nie przypominał już mężczyzny tytułującego się na instagramie dansemacabre ani tego, którego przed godziną podziwiała na deskach teatru. Był zwyczajny, ludzki, choć Willow wciąż spoglądała na niego z wyrazem uznania i szacunku; z wyrazem zauroczenia i radości.
Wkrótce ku zaskoczeniu Willow weszli do pralni. W pierwszej kolejności rozglądnęła się po otoczeniu nawiązując krótki kontakt wzrokowy z pozostałymi klientami, po czym obdarzyła uwagą Demeter. On również spoglądał na nią, wyglądając, jakby robił to już od dłużej chwili.
Lubię – lubiła, ale nie potrafiła, co pokazała raptem parę sekund później. Nie mogła równać się z baletmistrzem, a pomimo tego niespodziewanie splotła ich dłonie i uniosła je na wysokość własnej klatki piersiowej. Następnie zaczęła niezgrabnie poruszać się raz w lewo, raz w prawo w rytm huczących zewsząd pralek. Oboje mieli otoczone solą i tłuszczem opuszki palców.
Willow nie rozumiała wielu rzeczy, które miały miejsce tego wieczoru, ale w pełni poddawała się spontaniczności. Ignorując spojrzenie dwóch kobiet, siedzących na stołkach z boku, skupiła się na własnych stopach. Stąpała pokracznie, jednocześnie zważając na to, aby przypadkiem nie nadepnąć chłopakowi na nogę - raz za razem, na przemian wolno i trochę szybciej. Zapalczywie zaciskała palce na kostkach Demeter, po czym ponownie je rozluźniała, jakby właśnie usiłowała wyplątać się z uścisku, który sama zapoczątkowała.
Serce biło jej niebywale intensywnie i miała wrażenie, że wyłącznie odgłos maszyn zagłuszał jego uderzenia. Miała wrażenie, że temperatura wzrosła o kilka stopni; że dusiła się pomimo prawidłowej pracy klatki piersiowej; że otoczenie zaraz zniknie, a ona obudzi się otoczona łóżkowymi pieleszami, gdzieś w głębi apartamentu Jaydena.
Nieświadomie wbiła paznokcie w skórę chłopaka, jakby musiała upewnić się, że nie utknęła w iluzji, a ta chwila będzie dalej trwała.
Pikanie pralki sprawiło, że Willow odskoczyła do tyłu. Nerwowo schowała ręce w tylne kieszenie spodni.
Mała, Kruszyna, nawet wariatka. Możesz tak się do mnie zwracać. Nie przeszkadza mi to – powiedziała znienacka. Głos miała lekko zachrypnięty, dlatego odchrząknęła. – Nie chcę popsuć tego wieczoru, więc będę kimkolwiek – uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie próbując się uspokoić. Tym razem ta bliskość była nawet dla niej zbyt znacząca.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Może to właśnie było to. Ten dziwaczny rodzaj magnetyzmu, który - choć blondyn wolałby odtańczyć wszystkie akty Jeziora Łabędziego na scenie pokrytej gwoździami i tłuczonym szkłem, niż przyznać się do tego na głos - sprawiał, że mimo irytacji i niedowierzania, jakie wywoływały w nim niektóre zachowania Willow, Demeter nadal nie kazał jej się... odsunąć. Uspokoić. Odwalić. Słowem: zostawić go w spokoju, i oddalić się - w imię rozkazu, żeby zapomniała, że kiedykolwiek się spotkali.
Mógł myśleć sobie - i owszem, takie właśnie wnioski przepuszczał raz po raz przez wrzeciona umysłu - że laska ma chyba jednak nierówno pod sufitem, i, że może nie brakuje jej uroku, ani urody, ale piątej klepki to już z pewnością tak...
  • Ale mimo to nadal trwał w jej towarzystwie i, co gorsza, chyba zaczynał się nim nawet całkiem...
    • Cieszyć?
Nie dało się ukryć, że Hamsworth - w całej tej swojej niezdarnej nieporadności, albo nieporadnej niezdarności, jak zwał, tak zwał, z pewnością nie mogła już bardziej różnić się od tych jego rówieśników, jakimi to Orlov otaczał się na co dzień - a w dodatku od lat. Bladych, egzaltowanych istot o łykowatych, rachitycznych ciałach katowanych niewyobrażalnym dla normalnych ludzi reżimem. Wiecznie skupionych na sobie, i na wmuszanym w nich od małego perfekcjonizmie. Ciągle poważnych, i chorobliwie ambitnych; niejednokrotnie też o charakterze wypaczonym koniecznością stałej rywalizacji z każdym, kto potencjalnie mógłby zostać ich przyjacielem. W baletowym środowisku, które wychowało Dimę, nie było miejsca na spontaniczny śmiech i potknięcia, które można było obrócić w żart, i wspominać potem, śmiejąc się do rozpuku nad ociekającą podwójnym serem pizzą. Było za to aż nadto przestrzeni na złośliwość, narcyzm i bezustanną walkę o to, by być o ten jeden piruet lepszym od kogoś, z kim jeszcze wczoraj było się podobno parą kochanków, czy przyjaciół.
Na całe szczęście jednak... I do Dimy świadomość ta docierała powoli, acz systematycznie, nie znajdował się już ani w garderobie, ani na scenie, ani choćby w przedsionku Benaroya Hall. Tutaj, na osrebrzonej deszczem ulicy, pod gradem należących do przechodniów spojrzeń, a potem w pralni, wśród specyficznej woni detergentów, i ostałego jeszcze na palcach zapachu frytek, mógł chyba wreszcie odetchnąć z cieniem ulgi.

Odrzucił głowę, szczerząc bieluśkie zęby, i teraz chyba po raz pierwszy Willow miała okazję usłyszeć prawdziwy śmiech Demeter Orlova. Taki, który nie został specjalnie przestudiowany na potrzeby filmiku nagrywanego na instagram stories, ani przepuszczony przez filtr aplikacji. Dźwięk, jaki dobył się z ust chłopaka, był krótki i szczery; uplasować go można było pewnie pomiędzy chichotem, a parsknięciem. Pokręcił krótko głową, ale nie zatrzymał jej - i pozwolił prowadzić się jeszcze przez chwilę w tym ich pokracznym, spontanicznym tańcu.
Gdy przystanął, to tylko po to, by pochylić się lekko, niwelując kilkanaście centymetrów, które dzieliły krawędź jego warg od płatka dziewczęcego ucha.
- Zachowaj te pląsy na później - zapowiedział enigmatycznym pół-szeptem, w cudownej dysproporcji dla faktu, że Willow nie miała pojęcia, jakie posiadał zamiary - on zaś miał już cały plan, który to zamierzał za moment wcielić w życie. Nie zdążył jednak podzielić się z dziewczyną żadną z myśli - brunetka odskoczyła bowiem gwałtownie, wbijając przy tym weń spojrzenie połyskujące intensywnością najróżniejszych emocji. Dima uśmiechnął się półgębkiem, i choć znów udało jej się go zaskoczyć, uszanował ten bezpieczny dystans, który stworzyła teraz pomiędzy ich ciałami. Zmarszczył lekko brwi, i pokręcił głową, negując sugestię, że mógłby nazywać ją dziś choćby i wariatką. Cóż, nie byłoby to wprawdzie zapewne zbyt dalekie od prawdy, on jednak zainteresowany był zupełnie innym rodzajem epitetu:
- A jak masz na imię, huh? Wystarczyłoby mi... Gdybyś była dzisiaj sobą - wzruszył ramionami, a potem wyminął dziewczynę, by pokonać dystans dzielący go od prowadzących na zaplecze drzwi. Jeśli Willow spojrzała teraz w jego stronę, mogła zobaczyć, jak blondyn rozpina guzik smokingu, i poluzowuje znacznie koszulę - na tyle, aby w jej załomie ukazać mogła się skośna linia jego obojczyków, i błysk cieniutkiego złotego łańcuszka. Dima posłał brunetce zadziorny uśmiech, a potem podniósł dłoń, nim załomotał nią w pobliskie drzwi. I nie musiał czekać nawet minuty, aż ktoś uchylił je, tworząc przy framudze niewielką szczelinę.
Demeter pochylił się lekko, i powiedział coś wprost w głęboką czerń; drzwi zamknęły się na powrót, a gdy otworzono je ponownie - to już szerzej, tak, by za nimi ukazał się kłąb sztucznego dymu i pobłysk migoczących neonów.
- Idziesz, czy nie? - Orlov odwrócił się przez ramię, wyciągając w stronę Willow swoją smukłą dłoń - Piętnaście sekund na decyzję, inaczej będzie po imprezie!

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow oddychała cały czas – choć z uwagi na różne sytuacje – szybciej bądź wolniej. Nie tylko przed Benarova Hall, na atłasowym fotelu zatopiona w resztę publiki, przed plakatem Demeter Orlova, czy w jego ramionach; na zewnątrz podczas spaceru z frytkami lub bez nich, w pralni otoczona zapachem detergentów, perfum Dimy i z jego dłońmi złączonymi z jej własnymi.
Nagły, choć krótki śmiech był na tyle niespodziewany, że Willow mimowolnie zawahała się przed wykonaniem kolejnego kroku. Spoglądała na skąpaną w słabym świetle sporadycznie migoczącej żarówki twarz blondyna, która wydawała się być łagodniejsza niż raptem chwile wcześniej. Pomimo wywołanych tych gestem wątpliwości uśmiechnęła się i kontynuowała. Czerpała radość z ich bliskości, jednak w zatrważającym tempie swoboda Willow zmieniła się w pierzchliwość. Zbliżenie i szept Demeter był niespodziewany jak grom z jasnego nieba. Już sama nie wiedziała czy była bardziej zaskoczona pikaniem urządzenia, czy to tajemnicza postawa chłopaka wzbudziła w niej zmieszanie.
Willow – rzuciła nerwowo, po czym spróbowała odzyskać naturalny, spokojniejszy ton. Czuła, że i tym razem jej oddech zagubił się gdzieś w płucach, bo gdy ponownie wrócił do obiegu, głośno westchnęła. – Mam na imię Willow, ale nie wiem, czy na pewno chcesz, abym była dzisiaj sobą. Jak zdążyłeś pewnie zauważyć jestem dosyć nieuważna, a do tego hałaśliwa. Bywam nieobliczalna i upierdliwa. Zadaje mnóstwo pytań, nie szanuje zasad, lubię jeść bezy i nie potrafię pić alkoholu. Kiedy panikuję opowiadam głupoty albo mdleje.
Nie była przekonana czy jej Demeter Orlov oczekiwał właśnie takiej towarzyszki na wieczór, a kiedy oddalił się i przystanął przed drzwiami, miała wrażenie, że znała już odpowiedź. Intensywnie, choć z dozą wątpliwości wpatrywała się w sylwetę chłopaka. Analizowała jego każdy pojedynczy gest, lecz obnażone w załomie obojczyki oraz zadziorny uśmiech skupił jej myśli wokół czegoś z goła innego. Zacisnęła usta, dłonie schowała do kieszeni i odrzuciła wzrok w miejsce, gdzie jedna z pralek zaczęła wirowanie. Potem, niecierpliwiąc się, ponownie zwróciła uwagę na Demeter. Osobliwy ruch przed drzwiami, niespodziewany kłąb dymu, otaczający stopy chłopaka, migoczące światła, odgłos tłumionej muzyki, dziwne wibracje oraz jego błękitne, świrujące oczy i powabne usta, z jakich wypadło kilka znaczących słów; jego ręka wyciągnięta w stronę Willow i jej dłoń, która ochoczo, aczkolwiek nerwowo na powrót splotła ich palce – to wszystko było na tyle sprzeczne, że sama nie mogła uwierzyć w prawdziwość tej chwili. Przysunęła się bliżej i pociągnęła Dimę za rękaw.
Hej – zaczęła – idę, ale naprawdę będę sobą – ostrzegła.
Był jej idolem, ideałem, wzorem, powodem dla którego rankiem natychmiast sięgała po telefon i sprawdzała aktualności na jego profilu. Pomimo surowego wyrazu twarzy, przenikliwego spojrzenia i wszelkich prób zachowania dystansu, które Willow obalała raz za razem, Dima nie był bryłą lodu. Był człowiekiem, choć przez pryzmat instagrama nadal miała zakrzywiony obraz, który wraz z rozwojem dzisiejszego wieczoru zaczynał się odkształcać.
Był człowiekiem – ale nie księciem, chłopakiem – lecz nie rycerzem. Jednak ten nie-książe i nie-rycerz zaczynał bardziej jej się podobać.
W momencie w którym przekroczyli próg tajemniczych drzwi, mocniej zacisnęła palce na śródręczu Demeter. Tym razem nie poświęciła mu uwagi, bo była zbyt zaaprobowana otoczeniem. Z jawną ciekawością doglądała wszystkich obiektów, znajdujących się nie tylko w wąskim holu, ale również na przestronnej, zaciemnionej sali, którą rozświetlały jaskrawe, migoczące światła. Zewsząd byli ludzie, lecz różnili się oni od tych zabieganych, szarych tworów, jakie obserwowała na zewnątrz.
Co to za miejsce? – zapytała w końcu, jednocześnie tasując wzorkiem obficie wyposażony bar.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dziwiła go - ale w taki sposób jednak, który raczej rozczula, a nie irytuje - ta nagła zmiana w zachowaniu towarzyszącej mu brunetki. To, w jaki jej specyficzna przebojowość, i ewidentny brak skrupułów (pozwalający jej całować nieznajomych w teatralnym foyer, chociażby, i ogałacać ich fraki z więcej niż jednego guzika na raz), zdawały się niespodziewanie ustępować miejsca niemal pensjonarskiej płochliwości. Jak to się stało, że raptem parędziesiąt minut wcześniej Willow Hamsworth ściągała na siebie uwagę otoczenia potykając się z częstotliwością zdecydowanie przekraczającą normę godną osoby w jej wieku, i zbyt głośno informując wszechświat o ekscytacji, jaką wzbudzała w niej tak nieodległa obecność Dimitra... A teraz nagle jakby nie wiedziała, gdzie podziać spojrzenie, gdzie dłonie, co wypada, a czego nie wypada robić?

Okazywało się więc, że Willow nie była tutaj jedyną osobą, jaka o tej drugiej stronie miała początkowo dość mylne mniemanie. Dima też zaczynał powoli rozumieć, że początkowo mógł grubo się mylić - odruchowo uznając dziewczynę za kolejną fankę, która absolutnie niczym nie różniła się od innych, pięknych, ale i pustych jak jajka Fabergé istot, w jakich otoczeniu obracał się na co dzień. Im więcej czasu spędzali w swojej obecności, tym bardziej - najwyraźniej - byli w stanie obnażyć przed sobą te części swojej tożsamości, jakie nie były dostępne dla licznych followersów na Instagramie, albo widowni z Benaroya Hall. On okazywał się być o wiele mniej nieprzystępny, niż mogło wydawać się początkowo; ona - przy całej swojej krzykliwości i nieprzewidywalności - o niebo bardziej znośna, niż w pierwszych sekundach ich znajomości.
Nim pociągnął ją za sobą w mrok kłębiący się za sekretnymi drzwiami pralni, Dima uśmiechnął się do Willow półgębkiem.
- Jakoś to zniosę - zapewnił - Jeśli obiecasz, że postarasz się jednak nie zemdleć zbyt prędko.

Za progiem, który przekroczyli teraz ramię w ramię, zostawiając za sobą jasne barwy pralnianych wnętrz, i jaskrawe światło wczepionych w tutejszy sufit jarzeniówek, na Willow i Demeter czekał specyficzny klubowy zgiełk: pulsowanie muzyki sączącej się z potężnych głośników niby serca, zamiast krwi pompowanej ku reszcie organizmu wyrzucające z siebie kolejne nuty; plątanina atrakcyjnych, choć oklejonych już lepką warstewką potu ciał; ciemność rozpraszana jedynie miarowymi rozbłyskami wielokolorowych świateł, które wygładzały zmarszczki i uwydatniały kości policzkowe, nawet najbardziej szpetnym facjatom dodając szczególnego, technikolorowego uroku.
Po tej rzeczywistości Orlov poruszał się jeszcze pewniej niż w tamtej, jaką zostawili na powierzchni - wśród zapachu detergentów, i szumu pracujących na pełne obroty pralek. Jego ruchy stawały się więc tylko coraz bardziej płynne, spojrzenie nabierało nawet większej pewności niż zwykle, a nikły cień uśmiechu tańczący na wąskich wargach przeobrażał się stopniowo w pełnoprawny grymas pewności i satysfakcji.
Co to było za miejsce?, pytała go Willow.
Cóż, mógłby jej odpowiedzieć, to właśnie był Dom.
- To miejsce, w którym możesz być sobą - zniwelował niewielki dystans pomiędzy krawędzią własnych ust, a skronią dziewczyny, muskając je ciepłem oddechu. Pachniał jak kawa, frytki, młodość i pewność siebie. Pachniał tak, jak pachną chłopcy spotkani przypadkowo w piątkowy wieczór: zapowiedzią przyjemności i błędów. Przewrotnie nawiązywał do danego mu chwilę wcześniej przez dziewczynę ostrzeżenia, ale też nie udzielał jej tak naprawdę żadnej konkretnej odpowiedzi.
Czy chciała wiedzieć, jak nazywał się klub, albo czy był legalny? Jakiej odpowiedzi od niego oczekiwała? Jaką chciała usłyszeć?
- Mówiłaś... że nie potrafisz pić alkoholu... - zapamiętał jej niedawne słowa, mrużąc powieki pod ostrzałem blado-zielonych stroboskopów liżących jego twarz długimi, ostrymi smugami światła - Czy to dlatego, że nie lubisz, czy dlatego, że nikt cię nie nauczył jak należy to robić?
Gdy się do niej uśmiechnął - podchwyciwszy spojrzenie, jakim dziewczyna taksowała suto wyposażony bar - w jego wzroku było coś jednocześnie niebezpiecznego, jak i nieznoszącego sprzeciwu.
- Chodź. Pokażę ci jak - To nie było pytanie, raczej stwierdzenie faktu - Czysto hipotetycznie, Willow - Wypowiedział jej imię z troską, delektując się każdą z następujących po sobie zgłosek, jakby były wyjątkowo drogimi czekoladkami (takimi, które produkuje się ręcznie, na koniec procesu posypując liofilizowanymi płatkami róż, albo drobinkami najprawdziwszego złota) - Tequila, gin czy wódka?

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Spróbuję – zaśmiała się, choć w ów geście dało się zauważyć pierzchliwość. Z dozą podejrzliwości spojrzała na tajemnicze drzwi, po czym przytaknęła, okazując tym gestem własną gotowość. Na wszystko.
Powietrze w środku było inne: duszne i przesiąknięte zapachem mieszanki perfum, potu oraz alkoholu. Ściskając palce na śródręczu chłopaka, rozglądała się dookoła, jednocześnie zważając na ciała, które raz za razem ocierały się o jej skórę. Wówczas przybliżała się bliżej Demeter, pozwalając sobie kilkukrotnie skryć się za jego ramieniem. Pośród imaginacji świateł, muzyki, wywołującej pulsowanie skroni i momentami karykaturalnych tworów, był jedyną osobą, która razem z nią pochodziła ze świata sprzed drzwi.
W pierwszej kolejności trzymała się go trochę nazbyt kurczowo. W drugiej zaczęła delikatnie kołysać się na boki i potakiwała głową, a w trzeciej urok tego miejsca skrytego gdzieś w pieleszach pralni, doszczętnie objął jej ciało. W oczach Willow ukazały się wesołe iskry, usta wygięły się w radosnym uśmiechu, a uścisk jej dłoni znacząco osłabł. Poczuła się swobodniej, choć nie mogła rywalizować z pewnością i satysfakcją Dimy, który poruszał się wśród tłumu, niczym ryba wpuszczona do akwarium.
Co to za miejsce? Echem rozniosło się w głowie Willow, kiedy nie otrzymawszy natychmiast odpowiedzi, próbowała sama złożyć prawidłową definicję. Po raz kolejny zatraciła spojrzenie w skąpanych w kolorowych światłach twarzach pozostałych gości. Oni nawet nie zauważyli, że do ich społeczności dołączył ktoś nowy, a Willow dobrze czuła się z tą aminowością; chociaż dobrze czuła się też przy Demeter. Mimo tego wzdrygnęła się, kiedy korzystając z huku głośników zminimalizował dystans między nimi i musnął jej skórę gorącym oddechem. Było w tym coś intymnego, dlatego mimowolnie osadziła dłoń na klatce piersiowej chłopaka. Początkowo obawiała, że tym razem to on bez uprzedzenia mógłby przekroczyć tę granicę przyzwoitości, którą ona zbezcześciła już w Berenoya Hall: pocałunkiem i obdarciem z guzików; dwóch. Potem było jej już wszystko jedno, dlatego zabrała rękę i zadarła podbródek, patrząc chłopakowi prosto w oczy.
A ty? – zapytała od razu. Tym razem to jej gorący oddech owiał jego wąskie wargi. Willow pachniała arbuzową gumą do żucia, frytkami i niewinnością. Nie była typową dziewczyną, która dla odrobiny przyjemności była gotowa zatracić siebie; nie była osobą upijającą się do nieprzytomności i wymiotującą do jednej z publicznych toalet, nie była… Jednak mierząc wzrokiem Demeter miała wrażenie, że dzisiaj powinna otworzyć się na nowe doświadczenia – nawet jeżeli nie były przyzwoite i uiszczały młodym damom. Przyjemność i błędy? W porządku. – Ty też będziesz dziś sobą – nie zapytała, stwierdziła.
Z każdą upływającą minutą persona Demeter Orlova ulegała odkształceniom. Nie był już chłopcem sprzed ekranu smartfona ani tym z desek potężnej sceny, gdzie prezentował się jako baletmistrz. Pośród ulicznego zgiełku, a w szczególności tutaj w tym legalnym bądź nielegalnym miejscu bliżej mu było do zawadiackiego młodzieńca, aniżeli majestatycznego chłopca z portalu społecznościowego. Potwierdziło to butne spojrzenie oraz wargi, wykrzywione na kształt prowokacyjnego uśmiechu.
Nie wiem – wzruszyła ramionami – chyba jedno i drugie.
Willow mogła wypowiedzieć się na temat smaku i zapachu bezy, ciastek i pączków. Potrafiła delektować się i selekcjonować słodycze, jednak nie miała pojęcia czym był dobry alkohol. Zmarszczyła brwi, kiedy Demeter zadał jej, prawdopodobnie jedno z istotniejszych pytań tego wieczoru, i intensywniej spojrzała na suto wyposażony bar.
Gin? – odpowiedziała dosyć niepewnie. Nigdy nie piła ginu, chociaż tequila również była jej obca, dlatego gdy zatrzymali się bezpośrednio przed wysoką ladą, po raz kolejny doglądnęła kolorowych butelek. Następnie zwróciła się do Dimy. – Gin. Niech będzie gin – zawtórowała.
Drink Willow poza ginem zawierał również sok z cytryny i syrop cukrowy. Alkohol otrzymała w dużym, pękatym kieliszku, który zajął całą jej dłoń. Wsunęła palce pomiędzy smukłą nóżkę i poderwała szkło, po czym stuknęła nim drink(?) towarzysza.
Mam nadzieję, że nie będę tego żałować. Albo że ty nie będziesz tego żałować – zaśmiała się.
Gin był jałowcowy, chociaż w połączeniu z cytryną i cukrem smakował znośnie - o wiele lepiej, niż whisky z Jaydenem na kanapie, ale gorzej od kolorowych shotów w barze z Malasyą. Po przełknięciu pierwszego, ostrożnego łyku, Willow skusiła się na trzy kolejne. Potem głośno syknęła i podetknęła kielich pod usta Demeter.
To tak powinno smakować? – zapytała, wyrażając nieufność wobec umiejętności barmana. – Jednak chcę pić to co ty.

autor

P o l a

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Postronny obserwator mógłby zapewne uznać zachowanie Dimy za zuchwałe, decyzje podejmowane przez Willow zaś - za pochopne, nierozsądne, ryzykowne; jednym słowem takie, które z wielkim prawdopodobieństwem mogą ściągnąć na jej dwudziestoletnią-ledwie głowę nie tylko kłopoty, ale i realne niebezpieczeństwo. Czy nie w taki sposób bowiem zaczynało się całe mnóstwo dramatycznych historii, o których - w parę dni po ich finale - rozpisywały się tłumnie lokalne media?
  • HORROR W PRALNI!
    Młodziutka mieszkanka Seattle przepada bez wieści! Naoczni świadkowie potwierdzają - ostatni raz widziano dziewczynę, gdy wchodziła w dziurę w pralnianej ścianie, prowadzona przez anonimowego blondyna.
    Komisarz McKolonsky potwierdza - za drzwiami skrytymi w lokalu usługowym odkryto tajemny klub. Co jednak stało się z ofiarą bezimiennego żigolo!? Do dziś nie wiadomo!
    • RODZICE!
      Apelujemy! Czy wiecie, co wieczorami robią Wasze pociechy!? Czy sprawdzacie, z kim rozmawiają na Instagramie, i z kim prowadzają się po lokalach rozrywkowych Seattle!?
      Niedawne zaginięcie uroczej brunetki potwierdza - Szmaragdowe Miasto sprowadza na naszych milusińskich niezliczone niebezpieczeństwa!

      • TRAGICZNY FINAŁ SPOTKANIA ZE SZTUKĄ

        Rezerwując miejsce na widowni lokalnego teatru, Willow H. (20 l.) pragnęła po raz kolejny doświadczyć radości obcowania z artyzmem. Kto by się spodziewał, że dla niewinnej dziewczyny kulturalny wieczór w Benaroya Hall zakończy się niczym najgorszy koszmar!?
        Dwa tygodnie mijają od zaginięcia mieszkanki stanu Waszyngton. Sprawdź na stronie 4, jakie postępy zrobiła w śledztwie zrobiła lokalna policja.
Główna zainteresowana jednak, powziąwszy każdy kolejny krok w klubową ciemność, rozpraszaną tylko rytmicznie błyskiem spoconych ciał i migotaniem wiązek wielobarwnego światła, zdawała się coraz bardziej przyzwyczajać do enigmatycznego kontekstu, w który Demeter wprowadził ją znienacka ze swojskiego wnętrza pralni. Blondyn widział - i czuł, przez całą drogę ze schodów do baru nie puszczając jej ramienia ani na moment - że Willow rozluźniała się, rozprężała, pozwalając naprężonym mięśniom zapulsować tutejszą muzyką, która stopniowo wymywała z nich stres i ostatki tremy. Gdy doszli do baru, Hamsworth nadal patrzyła na niego dość płochliwie, ale też sprawiała wrażenie o wiele bardziej chętnej do podjęcia kolejnego ryzyka.

Podobało mu się, jak dziewczyna na niego patrzyła.
  • I podobało mu się to, co mówiła:
    • Ty też będziesz sobą.
I Dima, choć nie przyznałby się do tego przed nikim - na zadziorności i butności od zawsze budując własną tożsamość - jakoś nie potrafił jej odmówić.
- Uważaj, o co prosisz - ostrzegł tylko, błyskając bielą równiutkich zębów, wyostrzonych dodatkowo chłodem barowego neonu. Było w chłopaku aktualnie coś niebezpiecznego, i coś jeszcze, także - jakiś niedookreślony urok, jakiemu nie można się oprzeć - I co zamawiasz! - Ostatecznie tylko mrugnął, przekazując jej pierwsze zamówienie barmanowi.
Mógł być wykończony katorgą wielogodzinnych prób, gehenną przedstawienia, spacerem po wychłodzonym wiatrem mieście, i przeprawą przez rozfalowane morze ludzkich ciał, ale nie był głupi, ani ślepy. Wystarczyło mu jedno spojrzenie posłane towarzyszce, rejestrujące sposób, w jaki za chwilę przymierzała się do zamówionego drinka, by od razu zrozumiał, że Willow nie ma bladego pojęcia, co robi. Gdy zaś usłyszał, że po nieśmiałym łyku sama nie jest pewna jakości napoju, przejął kieliszek, umoczył usta w płynie i westchnął, trochę kręcąc, a trochę kiwając głową.
Z pomiędzy jego warg, zwilżonych jałowcem i cukrem, wyrwało się zaraz krótkie:
- Pfu!
Dźwięk ostry i śpiewny jednocześnie, tak odmienny od typowego amerykańskim nastolatkom piskliwego "eeeww!", wypowiadanego w akompaniamencie zniesmaczonych mlaśnięć i stęknięć, gdy wyrazić należało obrzydzenie. Obrócił się przez ramię, przechylając przez ladę.
- Nikita! - Przywołał znajomego barmana gestem dłoni, jego imię wypowiedziawszy tonem zdecydowanym, ale pozbawionym gniewu. To nie tak, że miał jakikolwiek zarzut względem samej jakości koktajlu. Widział jednak, że jak najszybciej muszą zastąpić go czymkolwiek innym. A najlepiej czymś, co pójdzie im obydwojgu w nogi, i wypchnie na parkiet. I co nie będzie smakowało jak płyn do płukania ust, wzbogacony syntetycznym słodzikiem.
- Ognie Moskwy, razy dwa. Dla mnie jak zawsze, dla panienki w łagodniejszej wersji, da? - nakazał, przesuwając w stronę niewiele starszego od siebie, i równie jasnowłosego chłopaka, dwie dwudziestodolarówki. Gdy Nikita zaś skinął głową, i zabrał się za wypełnianie dwóch literatek perfekcyjnie schłodzonym spirytusem, i musującym złotem szampana, Dima skupił się na Willow - Umiesz pić spirytus? Powiem ci jak, tylko obiecaj, że będziesz słuchać. Jeśli zrobisz to jak należy, to przysięgam, to będzie noc twojego życia. To jak? Będziesz grzeczna, Willow?
Jak na razie nie poczuwał się do obowiązku by tłumaczyć dziewczynie, jakie mogą być faktyczne skutki niewłaściwego pojenia się dziewięćdziesięcio-ośmio-procentowym alkoholem wzbogaconym w słodki, radziecki szampan.

autor

harper (on/ona/oni)

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow często wydawała się być za głupia, aby odczuwać strach. Z drugiej strony uchodziła za osobę o niezwykle naiwnym usposobieniu, dlatego wystarczyła chwila, raptem kilka sekund, postronne spojrzenie i krótki uśmiech, aby zaufała Dimie – bo przecież Demeter, ten Demeter Orlov nie mógłby jej po prostu skrzywdzić.
Odrzuciwszy wszystkie domniemane zakończenia tego wieczoru, ochoczo chwytała każdą minutę spędzoną u boku chłopaka. Próbowała spamiętać jego twarz otoczoną wielobarwnymi, migoczącymi światłami; próbowała wyzbyć się wrażenia, że nawet teraz, wśród nieujarzmionego tłumu, obijając się o ciała innych ludzi wyglądał jak artysta.
To nie prośba – zaśmiała się, choć zupełnie nieświadomie zrobiła to w dość figlarny sposób, uprzednio zasłaniając dłonią usta.
Jednak kiedy skosztowała trunku radosny grymas prędko uleciał z jej twarzy, jak powietrze z przebitego balona. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i ściągnęła brwi, wyrażając tym samym dezaprobatę dla smaku alkoholu. Wpierw spojrzała w obszerny kielich, a następnie na Dimę, którego reakcja utwierdziła ją w przekonaniu, że drink był po prostu niedobry. Potem w skupieniu, jednocześnie wciąż czując na języku jałowiec, obserwowała jak jej towarzysz zamówił inne trunki o niespotykanej dla niej nazwie. Mimowolnie słysząc Ognie Moskwy pociągnęła chłopaka za rękaw, jakby sugerując, że nie byłą gotowa na kolejny wynalazek. Ostatecznie Demeter albo nie zrozumiał, albo nie chciał rozumieć aluzji Willow, bo już po chwili skończyła z nowym, mocno schłodzoną literatką w dłoni. Tym razem z dozą niepokoju spojrzała na zawartość szkła, po czym przeniosła wzrok na blondyna. Jego pewna postawa dodała jej otuchy, choć zanim przytaknęła, wyglądała, jakby rozważała odpowiedź.
Będę, Demeter – uśmiechnęła się serdecznie, aczkolwiek nieco pierzchliwie, a następnie intuicyjnie po raz kolejny skupiła na złotym alkoholu, a którym lawirowały bąbelki.

Bo co złego mogło się wydarzyć? Była z Dimą, a przecież Demeter Orlov nie mógłby jej po prostu skrzywdzić.

Pomimo szczegółowych instrukcji, prawdopodobnie powtórzonych wielokrotnie, wraz z upływem nocy czuła się coraz bardziej odurzona. Temu alkoholowemu upojnemu towarzyszyło rozanielenie i niedorzeczność – a szczególnie wtedy, kiedy po raz kolejny po zażyciu solidnego łyka pociągnęła chłopaka na sam środek parkietu. Tańczyła pokracznie, choć absurdalnie o wiele lepiej, niż na środku pralni, gdzie ująwszy dłonie Demeter znajdowała się niestosownie blisko. Tu, piętro pod ziemią było podobnie, ale niewielki dystans wymuszały na nich wijące się zewsząd ciała, których stan, podobnie jak samej Willow, zakrawał o rausz.
Pozwoliła mu na wiele – onieśmielona ciepłem bijącym z ciała Dimy oraz jego stanowczym uściskiem, gdy jako pierwszy powiedział głośno dosyć.

Obudziła się otoczona promieniami wczesnoletniego słońca, które przebiło się przez szparę pomiędzy paskudnymi, bordowymi zasłonami. W pierwszym odruchu przetarła swoje ołowiane powieki, na jakich wciąż ciążyły znamiona senności. W drugim wyciągnęła ramię, jednocześnie natrafiając dłonią na opór. Opuszkami palców dotknęła twardej, aczkolwiek rozgrzanej i obnażonej z koszuli klatki piersiowej mężczyzny, co natychmiast wywołało u Willow pierzchliwe wzdrygnięcie. Gwałtownie stoczyła się z łóżka i z łomotem uderzyła w podłogę.
Zlepki wspomnień mieszały się w głowie wraz z echem jej chichotu i potężnym, promieniującym bólem. Ostrożnie wyglądnęła naprzód i odetchnęła, kiedy spostrzegła, że Dima nadal pogrążony był we śnie. Wtedy dźwignęła się do pionu, lecz widok jego koszuli, która w dziwnych okolicznościach zakrywała jej ciało do połowy ud, wywołał kolejną fale niepokoju. Pośpiesznie naciągnęła spodnie i chwyciwszy w dłonie buty oraz marynarkę, wybiegła z pokoju.

zt.x2

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”