WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zawsze i nigdy.
Pozornie niewinne okoliczniki czasu niosły ze sobą siłę, której wiele osób nie było świadomych. Składane obietnice szybko się przedawniały, a słowa były tylko słowami, od których można było łatwo się wykręcić.
Charlotte nigdy nie chciała, by w jej życiu działało to w ten sposób. Nie nadużywała pewnych sformułowań, ale jednocześnie nie unikała ich jak ognia. Należała bowiem do grona osób słownych, a składane przyrzeczenia były dla niej najwyższą wartością, nawet jeżeli tego wieczoru pojawiło się kilka sytuacji, które przeczyłyby tej odważnie postawionej tezie.
- W niektórych momentach? Wobec niektórych osób? Tak, tak właśnie myślę - choć zakładanie czegoś z góry nigdy nie było jej ulubionym zajęciem, to jednak tym razem była przekonana o słuszności własnych przekonań - nie tylko ze względu na Zoey i jej bliską relację z ojcem, ale dlatego, że kilka ostatnich lat pozwoliło jej i Blake'owi stworzyć podwaliny dla wspólnej płaszczyzny. Błądzili po niej, popełniali błędy, podejmowali nie zawsze słuszne decyzje, ale na koniec dnia ich intencje pozostawały szczere, a zażyłość, która połączyła ich przed kilkoma laty, wydawała się silniejsza niż różnice, nawet jeżeli te pojawiały się nadzwyczaj często.
Jednocześnie rozumiała niepewność, jaką odczuwał Blake. Nie odbierała mu do niej prawa, szczególnie z perspektywy licznych niepowodzeń i komplikacji z przeszłości. Miał prawo być nieufny, raczej powściągliwy, przekonany o tym, że ostatecznie mógł liczyć jedynie na siebie. Z tej dwójki to przecież zawsze Charlotte pozostawała stroną bardziej skorą do pokazywania emocjonalnej części natury i nie inaczej było tego wieczoru, kiedy zaledwie ułamki sekund zaważyły nie tylko na tym dniu, ale całym wyjeździe.
Nie umiałaby odpowiedzieć na pytanie dotyczące tego, czemu wyszła za nim z apartamentu. Dystans wydawał się pomysłem rozsądnym i czymś, czego potrzebowali, by nabrać większej dawki świeżego powietrza, oczyścić umysły i spojrzeć na całą sytuację z nieco szerszej perspektywy. Odbieranie sobie nawzajem tej możliwości było najczystszą formą egoizmu, którego Lottie - tym razem, wyjątkowo - nie umiała powstrzymać.
- Nie wychodź. Proszę - nie była pewna, czy prawo do prośby tego typu w ogóle obowiązywało, tak samo zresztą jak nie wiedziała, czy powinna była zbliżać się na odległość mniejszą niż kilka metrów. Nie ufała sobie, własnym reakcjom i pragnieniom, a mimo to ulegała im jakby mechanicznie, choć w rzeczywistości budziły one w blondynce niezdrową ekscytację, która od wielu miesięcy nie powinna istnieć. - Ja mogę... wyjść. Jeżeli potrzebujesz przestrzeni - przecież i tak czekała na nią rezerwacja w pobliskim hotelu.
Szkoda, żeby przepadła.
Akurat.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pierwszy raz rozczarował się na danym przez siebie słowie wtedy, kiedy obiecał Ivy, że sprowadzi pomoc na czas. Powiedział, że zawiadomi odpowiednie służby i wróci - w końcu zawsze miał być obok, szczególnie wtedy, kiedy potrzebowała silnego, męskiego ramienia, aby znaleźć na nim oparcie. Zawiódł. Zawiódł ją w najgorszy możliwy sposób - nie zdążył, a poniesione przez niego rany sprawiły, że sam tej pomocy potrzebował, a i tak nie czuł, by w jakikolwiek sposób bo to usprawiedliwiało. Tego też (już) nie lubił - używania usprawiedliwień dla różnych sytuacji, których można było uniknąć, albo rozwiązać inaczej, aby efekt działań był pozytywny. Nie starał się na siłę pokazać, że on jest bez winy - wszak nawet po wyjściu z więzienia nie próbował przekonać ludzi do swojej niewinności i niesprawiedliwego wyroku - a żył po swojemu, rejestrując sygnały płynące z zewnątrz, aczkolwiek niekoniecznie kierując się nimi i stosując mniej szkodliwe rozwiązania w przyszłości.
Kolejnych rozczarowań wolał nie pamiętać; nie chciał ich zbierać, ani kolekcjonować, a zamiast tego wolał niczego nie obiecywać (całkowicie na poważnie, częściej pół-żartem, czającym się gdzieś na wysokości kącika ust), ani nie składać deklaracji zawierającej zawsze, czy też nigdy. Żył - głównie - chwilą, a wyjątkami były niewielka istota, jaka pojawiła się na świecie pięć lat temu, jak i praca, gdzie nigdy nie zawodził. Ambicja nie pozwalała mu na to, jak i odpowiedzialność płynąca z roli ojca, do której musiał dorosnąć, przestawić sobie pewne rzeczy w głowie, inne poukładać.
- W takim razie... - urwał, a cień krótkiego uśmiechu przemknął mu przez twarz, lecz szybko schował się za powagą spojrzenia. - Czego jesteś pewna w związku z nami, Charlotte Hughes? - podjął, świadomie raz jeszcze używając jej pełnego imienia, jak i nazwiska. Ciekawiło go to - tak naprawdę, a sam... nie potrafiłby odpowiedzieć na te pytanie, bo sinusoida prowadziła ich przez różne, często skrajne uczucia. Aktualnie zdawało się być stabilnie... przez chwilę, po której ponownie wkradała się tęsknota za tym, co było kiedyś, a w następstwie przychodził gorzki posmak niezręczności i konieczność wrócenia do założonego dystansu.
Dystansu, jaki prędko pokonała, kiedy znalazła się na przeciwko niego. Bosymi stopami przemierzyła korytarz i zatrzymała się przy windzie, tym samym przebijając się przez budowany stawianymi przez niego krokami mur, jaki udało mu się stworzyć wraz z chęcią oddalenia się i krótkiego spaceru.
Czy nadal go chciał?
- Wolałem wyjść, niż przeszkadzać w rozmowie - odpowiedział, co było zaledwie połowicznie zgodne z prawdą, ale i o tym - tak czuł - wiedziała. Głównie chodziło o coś innego; o sytuację mającą miejsce przed tym, nim Holden przerwał im za pomocą wykonanego połączenia.
Potrzebował przestrzeni? Prawdopodobnie tak, podobnie jak i Lottie, a tym samym wiedział, że wolał jej obecność w swoim apartamencie, z którego aktualnie oboje wyszli. Zerknął przez ramię na wnętrze winy, by ponownie przenieść wzrok na blondynkę i pokręcił przecząco głową.
- Nie... - mruknął powoli, zastanawiając się jakich słów użyć. - Nie będę cię zatrzymywał, jeśli uznasz, że powinnaś pójść, ale jeśli zostaniesz... - Cichy łoskot zamykających drzwi oznaczał, że nici z jego ucieczki.
- Obiecuję, że będę trzymał dystans. - Czy w pełni świadomie użył identycznych słów co te wypowiedziane niecałe sześć lat temu, kiedy rozkładała go grypa a Lottie wpadła w odwiedziny? W końcu efekt tego wieczora, a i nocy, aktualnie grzecznie (miał nadzieję) spał w jego sypialni.
Może nie pamiętał, że wtedy powiedział dokładnie to samo.
A może doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uniesiona wymownie brew była zastępstwem dla niewypowiedzianego na głos pytania. Nie chciała przerywać, nawet jeżeli na usta cisnęło się naprawdę wiele. Charlotte bowiem doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak precyzyjny potrafił być w swoich działaniach Blake Griffith - z niemal lekarską wprawą stawiał diagnozy, niczym najbardziej doświadczony kat zadawał ciosy, wbijając mniejsze lub większe szpilki i wykorzystując przy tym słabości przeciwnika, z wprawą godną pozazdroszczenia obserwował otoczenie, wyciągał wnioski, stawiając drugą osobę pod ścianą.
I chociaż wielokrotnie stali po tej samej stronie barykady, a cel prowadzonej walki pozostawał identyczny, to jednak obecnie Charlotte Hughes czuła się zapędzona w kozi róg.
- Jestem pewna, że bez względu na wszystko, część mnie zawsze będzie Cię... - podjęła, ku własnemu (nie)szczęściu nie dokańczając wyznania. Wychodzący z mieszkania obok mężczyzna skutecznie zbił ją z tropu, zamykając jej usta i sprawiając, że niemal natychmiast pożałowała tego, co mogłoby paść.
Nawet jeżeli szczerość jej zamiarów i wypowiedzi była niepodważalna, o tyle moralna strona wewnętrznego konfliktu szybko zganiła ją za to, jak wiele zamieszania była skłonna wprowadzić nie tylko do własnego życia, ale przede wszystkim do codzienności Zoey, Blake'a czy Holdena.
Roziskrzone oczy zniknęły za kurtyną ciemnych rzęs, gdy opuszczona głowa miała być gestem skruchy za to, jak bardzo się zapędziła.
- Nie przeszkadzałeś - zaprotestowała, kiedy dookoła nich znów zapanowała pustka. Rozmowa z Holdenem okazała się dobrą okazją do chociaż chwilowego uciszenia poczucia niezręczności, jakie dopadło ją, gdy zrozumiała, co tak naprawdę zrobiła. Nie powinna była, nawet jeżeli wspomnienie ulotnego pocałunku towarzyszyło jej, ilekroć tylko przesuwała koniuszkiem języka po wargach lub zaciskała na nich zęby, gdy znajdujący się w Seattle partner zapędzał się w opowieściach o tym, jak minął mu dzień; w opowieściach, których ona... wcale nie chciała słuchać.
Nie w tej chwili.
- Nigdy nie byłeś dobry w dotrzymywaniu obietnic - przynajmniej nie tych, które padały na głos. Charlotte pomijała kwestię Zoey, względem której Blake wykazywał się wszystkimi cechami, które w oczach ich córki - oraz samej blondynki - robiły z niego kandydata na ojca idealnego.
Tym razem chodziło jednak o coś innego. Nie o Zoey, nie o dzieloną opiekę i łączące ich - obecnie w dużej mierze - rodzicielstwo. Ten jeden raz pierwsze skrzypce mieli grać oni, co budziło sprzeczne, niezwykle skrajne uczucia.
Czy poddanie się im jeszcze jeden raz było czymś naprawdę nieodpowiednim?
- Zostanę - wyznała niespodziewanie, raz jeszcze zdobywając się na odwagę, by zadrzeć głowę i zrównać swoje spojrzenie z tym męskim. - O ile ty - podjęła po krótkiej pauzie, po omacku odnajdując dłoń Blake'a i muskając jej wierzch opuszkami swoich palców - chcesz zostać ze mną - atmosfera znów przybrała ten niekoniecznie lubiany przez nich kształt, gdy wszystko dookoła czekało w napięciu, a zarówno pytania, jak i odpowiedzi odnosiły się do wielu elementów ze wspólnego życia.
Chodziło o tę jedną noc w apartamencie czy może jednak...
o coś dużo ważniejszego?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie planował jej zapędzić w kozi róg, a jedynie liczył na szczerą odpowiedź na pytanie, które nagle - po jej słowach - pojawiło się w jego głowie i zaczęło nurtować. Sam nigdy się tego nie nauczył - mówić o emocjach, nazywania relacji, określania mianem pewnych niektórych aspektów w życiu, które miały takimi pozostać na zawsze. Z jednej strony śmiało, z zadartą głową i bystrym spojrzeniem szedł przed siebie, a z drugiej... nie potrafił pozbyć się wrażenia, że gdy tylko zrobi krok, grunt za jego stopami zacznie się osypywać. Gdy jeszcze był za nim - to nie martwił się, nie bacząc nawet na to, że odcina sobie drogę do ewentualnego powrotu, gorzej zaś, gdyby zapadł się tuż pod nim. Dziwna, nieuzasadniona obawa włączała się w zupełnie przypadkowych momentach, najprawdopodobniej wynikając z tego, że bez ostrzeżenia z jego życia wycięto pięć lat, które mógł spędzić inaczej, niż odsiadując wyrok za kratkami.
- Część ciebie... - podjął nagle, kiedy ich spojrzenia się zrównały, a on stabilnie oparł o chłodną ścianę za plecami. Skrzyżowane ręce na klatce piersiowej miały pomóc w zachowaniu wcześniej wspomnianego dystansu i być pewnego rodzaju barierą, która sprawi, że powstrzyma się od gestów, jakich nie powinien względem niej wykonać.
- Nie dokończyłaś, Lottie - powiedział miękko, ale tonem, który sugerował, że oczekuje na odpowiedź - część ciebie będzie mnie...co? - zapytał, tym samym czując, jak niepewność krążąca w jego żyłach dopływa do mięśnia sercowego, by zmobilizować go do szybszej pracy.
Nie powinien się zatrzymać na dźwięk swojego imienia. Mógł pójść schodami, to na pewno by pomogło. Źle zrobił, że napisał wiadomość nim znalazł się na dole. Bez sensu, Griffith, wszystko idzie w złą stronę...
...zatem brnijmy w to dalej.
- Nigdy - powtórzył po niej, przybierając sceptyczny wyraz twarzy pełen powątpiewania. - Nieprawda. Niektóre udało mi się spełnić. Może mam problem z tymi, które zakazują mi zbliżania się do ciebie? - wypalił, nim zastanowił się, czy to dobry pomysł, aby chwytać się właśnie tego tematu. W zasadzie mogła potraktować to bardzo lekko i luźno, ponieważ...
- Zakazów też nie lubię - przypomniał, chcąc prędko zmyć wydźwięk wcześniej użytego stwierdzenia. I o tym musiała wiedzieć blondynka, wielokrotnie - na własnej skórze również - przekonując się o tym, jak bardzo cenił sobie wolność Blake Griffith. Często chcąc wyrwać się z roli, którą ktoś dla niego przeznaczył i zakładał, że zagra zgodnie z określonym schematem - z premedytacją zachowywał się odwrotnie, czując przy tym sporą satysfakcję.
- Nie pomagasz mi dotrzymać słowa, Hughes -
mruknął cicho, opuszczając wzrok na jej dłoń. Co z d y s t a n s e m?
- Wróćmy - do siebie, do próby stworzenia rodziny, do... popełniania tych samych błędów, których nie będziemy żałować. - Wróćmy. Razem. - Lekkie skinienie głową było jednoznaczne ze zgodą.
Tylko nie wiedział jeszcze na co się zgodził.
Nie wiedział też, że nie oparł się o ścianę, a ściankę drzwi stojącej w miejscu windy, która postanowiła ich zaskoczyć nagłym rozłączeniem ich, przez co Blake całkiem mimowolnie i bezwiednie cofnął się do wnętrza. Kilka szybkich kroków poskutkowało pociągnięciem w swoją stronę drobnej kobiecej dłoni, której - niestety? - zgodnie ze swoją obietnicą (wróćmy r a z e m) nie chciał puścić.
- Chyba jednak nie obiecałem. - Déjà vu, czy los tak bardzo chciał z nich zakpić?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Nie powinna była mówić tak dużo.
Wiedziała o tym, ale nawet ta świadomość nie zmusiła Charlotte do tego, by ugryźć się w język, przemilczeć pewne uczucia i utrzymać panujący w tej relacji (pozorny?) spokój. Otwartość i bezpośredniość były tymi cechami, które ceniła w ludziach najbardziej, jednak niewątpliwie to właśnie umiejętność milczenia w odpowiednim momencie była przywarą, do której powinna była dążyć. To nie było fair; wobec Blake'a, Holdena, samej Lottie, która z premedytacją lawirowała na granicy tego, co należało a co chciała zrobić. Pragnienia rozmijały się ze zdrowym rozsądkiem, dopuszczając do głosu coraz mocniej bijące serce.
Głupie serce.
Serce, które reagowało na każdy, najdrobniejszy nawet czynnik - muśnięcie dłoni, bliskość emanującej ciepłem skóry, znajomy zapach perfum czy spojrzenie, którego wpływ Charlotte znała od lat, a przed którym wciąż nie umiała się bronić tak skutecznie jak faktycznie by mogła i - w chwili obecnej - zdecydowanie powinna.
- Jeżeli to powiem, zmieni się... wszystko - bała się? Czekała na jego aprobatę? Dawała im ostatnią szansę na powrót do tego, co posiadali przed kilkunastoma minutami, kiedy uczucia i skrywane głęboko w sobie słabości nie dochodziły do głosu, a oni wykazywali się postawą, której z pewnością wymagały od nich życiowe sytuacje, w których się obecnie znajdowali? Cokolwiek to było, traciło na sile, gdy brnęli w rozmowę, w której każde słowo miało ogromne znaczenie, nawet jeżeli było ukryte pod powierzchnią pozorów, żartów i swobody.
- Więc to moja wina? - rzuciła w szczerym rozbawieniu, nawet jeżeli tego wieczoru nie było im do śmiechu. Nie czuła się winna, nawet jeżeli wystosowana przez Blake'a sugestia po raz kolejny sprowokowała przeświadczenie, że dopiero dzisiaj wszystko było na swoim miejscu, tak jak powinno być zawsze.
- Ty za to nie ułatwiasz mi niczego, Griffith - pożaliła się, nawet jeżeli pobrzmiewający w tonie kobiecego głosu wyrzut daleki był od autentyczności. Z nim wszystko było skomplikowane, czasami niemal do bólu, ale to ani przez moment nie zmieniło jej nastawienia względem mężczyzny, tej relacji, tego, co od kilku lat wspólnymi siłami budowali, czego symbolem miały być opuszki Charlotte, które nieustannie trącały męską dłoń, szukając sposobności do tego, by spleść ich palce razem.
Razem.
Wrócą razem.
Kilka kiwnięć głową i błąkający się w kącikach warg uśmiech wyrażały nie tyle aprobatę (względem czego dokładnie?), co czułość, której wyrazem miało być sięgnięcie wolną dłonią do męskiego policzka. Miało być, bo rzeczywistość raz jeszcze postawiła na swoim, a niespodziewane znalezienie się w windzie zmusiło Lottie do cichego śmiechu i wsparcia się o jedną ze ścian - wciąż kurczowo trzymając męską dłoń w swojej własnej.
- Powinieneś przestać obiecywać dystans - zawyrokowała krótko, kiedy znów stali tak blisko siebie. Zadarłszy głowę, zatrzymała wzrok na wysokości męskich tęczówek, z ulgą przyjmując fakt, że drzwi windy po raz kolejny się zamknęły, na kilka sekund odgradzając ich od wścibskich spojrzeń sąsiadów, czujnego oka zamontowanej na korytarzu kamery czy całego świata, który przez ostatnie miesiące (lub w zasadzie zawsze) zdawał się im nie sprzyjać.
Czy to ten moment?
- Wiesz, że zawsze będę - nie część mnie, ja będę - Cię kochać.
Odetchnęła, opuszczając głowę.
Czy właśnie zniszczyła wszystko?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie powinien zadawać takiego pytania.
Nie powinien chcieć wiedzieć, jakie miejsce zajmuje w jej życiu. Teraz, aktualnie, kiedy układa swoją codzienność z kimś innym, równocześnie planując się przenieść na drugi koniec kraju. Rozsądniejszym było - wbrew bezwiednym odruchom i ukrytym pragnieniom - zmienić temat. Wrócić (nie: razem, nie do jego apartamentu, nie do ulotnych wspomnień o tym, co między nimi było) do tematu ich córki, dla której (dzięki której) spotkali się w Los Angeles, i która była najmocniejszym spoiwem ich teraźniejszej relacji.
Czy bez niej i gdyby nie pięciolatka, to rozmawialiby tak często (choć i tak rzadziej, niż jeszcze parę miesięcy temu) i planowali swój czas tak, aby znaleźć go dla siebie? Sądził, że po wszystkich próbach, drobnych sukcesach i z nieprzyjemnym posmakiem rozczarowania, byłoby to jeszcze bardziej utrudnione. O ile cała ich historia - ta bez Zoey - byłaby jedną i wspólną, a nie dwoma osobnymi, w jakich żyją gdzieś obok siebie, raz na jakiś czas wymieniając parę zdań i ze swojego rodzaju nostalgią wspominają te parę nocy, podczas których byli blisko.
Pytania - kolejne, równie zbędne i niepotrzebne - przewijały się przez jego myśli, lecz większość z nich była pustym gdybaniem, jakie prędzej odrzucił, niżeli wypowiedział.
I tak powiedział za dużo.
Powiedzieli. Razem.
Paradoksalnie po usłyszeniu o zmianie, zaśmiał się cicho i pokręcił przecząco głową. Kolejne słowo - w s z y s t k o, wchodzące w zbiór tych określeń, których nie lubił nadużywać. Poza tym, nie wierzył, że jej wyznanie mogło mienić między nimi aż wszystko.
- Lottie, jeśli powiesz, że część ciebie mnie nienawidzi, to złamiesz mi serce, a musisz pamiętać, że teraz nie jest w najlepszej formie - stwierdził, bardziej w ramach żartu niż z całkowitą powagą, choć bez wątpienia było w tym ziarno prawdy. Z jakiegoś powodu uważał, że jej odpowiedź będzie... lżejsza. Szczera, ale bezpieczna i odpowiednia do etapu życia, na jakim była blondynka.
- Oczywiście, że tak - odparł z przekonaniem - ja jestem niewinny. Zawsze - poinformował, świadomie używając tego konkretnego wyrażenia, a błysk w oku i kącik unoszący się ku górze mógł ją naprowadzić na to, że się zgrywał.
Już miał zapytać co ma na myśli - czego jej nie ułatwia, ponieważ chciałby pomóc i to zrobić (nawet jeśli miałoby to oznaczać ten prawdziwy dystans; jeżeli miałaby takie życzenie - postarałby się temu sprostać), lecz winda nagłym otworzeniem się drzwi zaprosiła ich do środka. Zatrzymał się po paru krokach, jedną dłonią oparł o ścianę windy, a palce drugiej nadal miał splecione z tymi Charlotte.
- Wiesz co robić, jeśli chcesz, bym przestał... - mruknął cicho, opuszczając głowę tak, aby wzrokiem sięgnąć jej oczu. - ...przestał jedynie obiecywać, że będę tego pilnował. - To nie tak, że utrzymanie dystansu było niemożliwym do wykonania. Nie było najłatwiejszym zadaniem, ale wystarczyło jedno magiczne słowo, po którym zrobiłby to, czego od niego wymagała. Co było właściwe.
- Jeśli poprosisz... - dokończył myśl, zsuwając dłoń po ścianie i zatrzymując ją na jej ramieniu, by w następstwie poprowadzić po boku kobiety i zatrzymać dopiero na wysokości jej talii.
Zrobi to? Możliwe. Wtedy w kolejnej sekundzie znalazłby się na przeciwko niej, ale przy lustrze na przeciwko. Z uniesioną w pytającym wyrazie brwią przyglądał się kobiecej mimice i chciał odczytać z odbijających się w oczach emocji odpowiedź, której - chyba, tak sądził - nie chciał usłyszeć. Nie w tym kontekście: proszę zapamiętał tak dobrze.
- Wspominałaś, że zawsze będziesz... - obok, kiedy będzie jej potrzebował - tym chciał dokończyć zdanie, jakie zaczęła, lecz gdy usłyszał jej wersję, zaczerpnął głębszy haust powietrza i z rozchylonymi wpół zdania ustami wbił w nią zdezorientowane spojrzenie.
Czyli to to miało zmienić wszystko?
Zignorował to, że windą dziwnie zatrząsało; zatrzymała się, ruszyła na parę sekund i nadal trzymała ich uwięzionych w niezręcznej ciszy, która nastała. Nie zorientował się, że sami poniekąd są winowajcami usterki - nieostrożnie (który to raz dziś tacy byli?) opierając się o panel z wyborem pięter.
- Charlotte - mruknął, zsuwając wzrok z jej oczu na usta., lecz by nie złapała go na tym oparł czoło na chłodnej ścianie przy jej głowie. Nie mówi się takich rzeczy do przyjaciół. Nie mówi się ich - tym bardziej - wtedy, kiedy nosi się na palcu pierścionek zaręczynowy.
- Poproś, bym to zrobił -
szepnął tuż nad jej uchem, kiedy kciuk kreślił niesprecyzowane kształty na odkrytym fragmencie ciała tuż nad jej biodrem, pod materiałem ubrania, na którym (na, nie pod) powinien się zatrzymać, a tego nie zrobił.
Poproś, by obietnice dystansu nie były - o ironio - g o ł o s ł o w n e.
Poproś o...
...o co tylko masz ochotę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Nienawidzić?
Miałaby go n i e n a w i d z i ć?
Szeroko otworzone oczy zatrzymały się na wysokości męskiej twarzy, kiedy Charlotte niemal na oślep szukała w spojrzeniu Blake'a powodów tak śmiało postawionego założenia. Wydarzyło się między nimi wiele, jednak Hughes nigdy nie postrzegała tych licznych upadków jako argumentu za tym, by czuć do niego czegoś aż tak negatywnego. Wielokrotnie się nie zgadzali, mieli różne spojrzenia na pewne kwestie, nie udało im się uniknąć nawet ostrzejszych wymian zdań, w wyniku których zaczynały panować między nimi ciche dni. Charlotte jednak nigdy nie spojrzałaby na te nieporozumienia jak na coś, co mogłoby doprowadzić do tak gwałtownego rozłamu. Dużo bardziej wolała postrzegać te przeżywane na wspólnej drodze porażki jako dowód na to, że im... zależało. Na własny, często pokręcony, ale autentyczny sposób.
- Mogę zarzucić Ci naprawdę wiele - podjęła po krótkiej pauzie, którą egoistycznie wykorzystała na przeanalizowanie w głowie jego postawy, ewentualnej odpowiedzi, potencjalnej reakcji - ale nie mogłabym Cię nienawidzić - rezygnacja z obietnic pokroju nigdy była celowa, choć cały wydźwięk dosadnie odmalował się na twarzy Lottie. Miała mnóstwo okazji, by rzucić mu w twarz wyznaniem tego typu - gdy wszyscy dookoła sądzili, że odpowiadał za śmierć Ivy, gdy przed kilkoma laty zasugerował usunięcie nieplanowanej ciąży, gdy kilka kolejnych dni po ich rozmowie na cmentarzu spędził z dala od miasta i piętrzących się w nim problemów, zostawiając ją ze wszystkim samą. Nawet wtedy przez myśl nie przeszło jej, że mogłaby go znienawidzić, a przecież to właśnie w tamtym czasie ich znajomość znajdowała się na największym zakręcie; na granicy upadku, z którego podniesienie się wydawało się rzeczą niewykonalną.
Irytował, był egoistą, ranił, wielokrotnie wystawiał ich relację na próbę, rozbijając serce na milion kawałków. I chociaż jej życie z dala od niego wydawało się dużo łatwiejsze, to jednak perspektywa bycia osobno zawsze przerażała ją tak samo mocno.
W końcu Hughes zawsze miały okropny gust do facetów.
- Jestem naprawdę beznadziejnym kłamcą i dobrze o tym wiesz - drwiący ton miał odwrócić uwagę od pozostałych uczuć, z którymi nie umiała sobie poradzić. Czy umiałaby go poprosić właśnie o to? O dystans, który nie byłby jedynie przesiąkniętą rozbawieniem obietnicą, ale realną prośbą powstałą dzięki resztkom zdrowego rozsądku?
Powinna, a mimo to nadal milczała, dużo więcej uwagi poświęcając niewielkiej odległości między ich ciałami. Drobna dłoń Charlotte ufnie zaciskała się na tej męskiej, jednak to każdy ruch Blake'a wiązał się z uczuciem przyjemnego rozproszenia, pod wpływem którego nie myślała racjonalnie.
Nie chciała myśleć racjonalnie.
Ten jeden raz tak bardzo pragnęła być nierozsądna.
Przymknęła powieki, chłonąc ciepło bijące od męskiego ciała, rozkoszując się bliskością - tak nieodpowiednią, ale wyczekiwaną i wytęsknioną.
- Sądziłam, że Blake Griffith nie spełnia próśb; że bierze to, na co ma ochotę - kiedy nieznacznie obróciła głowę, ich policzki na krótko się ze sobą spotkały.
- Czego pragniesz, Griffith? - znajomo brzmiące pytanie przywołało na kobiece usta subtelny uśmiech. Ten sugerował, że proszę zarezerwowane było - w ich przypadku - dla sytuacji dużo przyjemniejszych, z których wspomnień nie chciała niszczyć, szczególnie gdy równocześnie do padających próśb, przestawały, zgodnie z niespisaną przed laty umową, obowiązywać wszystkie zasady.
Żadnych zasad, Blake. Nie dzisiaj.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nienawiść była intensywnym uczuciem; potrafiącym zarówno do czerwoności rozpalić tłumioną wcześniej złość, jak i ochłodzić atmosferę do takiego stopnia, że nawet wysoka temperatura panująca w Mieście Aniołów nie była w stanie pomóc. Była również często - może właśnie przez swoją moc - porównywana do miłości. Oba te uczucia były, dość paradoksalnie, równocześnie tak przyziemne i proste w zdefiniowaniu i określeniu, a przy okazji trudne i skomplikowane.
Zapytany o to, kiedy ostatni raz poczuł do kogoś któreś z nich (pomijając córkę, którą nawet ku swojemu niewypowiedzianemu zaskoczeniu pokochał od razu, kiedy tylko przyszła na świat), zapewne nie potrafiłby odpowiedzieć. Przechadzał się po bezpiecznej strefie opisanej znakami: może lubię, trochę bardziej zależy mi na tej znajomości, ta jest mi obojętna. Osób w tej ostatniej grupie było najwięcej, ponieważ wygodniej było ignorować, niżeli trzymać w sobie ewentualne negatywne emocje i skupiać się na nich. A z drugiej strony obraz, jaki miałby namalować w odpowiedzi samymi emocjami, posiadałby głównie bardzo blade, nienasycone barwy.
Oczywiście, że istniało kilka wyjątków, jakie w widoczny sposób wybijały się na nijakim tle poznanych w międzyczasie osobistości, ale i o tym nie chciał mówić głośno, bo to równałoby się ze swojego rodzaju przyznaniem do s ł a b o ś c i.
Blake Griffith nie miał słabości. Szedł do celu po trupach z dumnie uniesioną głową, wzrokiem wyszukując okazji do tego, by wzbić się jeszcze wyżej. Brał to, na co miał ochotę, nie oglądając się za siebie, gdzie wyrzuty sumienia próbowały porozumieć się z konsekwencjami działań.
Nie zawsze.
- To dobrze - odparł - Zoey nie byłaby zadowolona. - A oboje wiedzieli, że pięciolatka lubiła ich towarzystwo. To, jak robili coś razem, wspólnie, a działania były niewymuszone, co potwierdzały szczere uśmiechy. Była bystrą dziewczynką, która wyłapywała najmniejszy grymas niezadowolenia i potrafiła zadać idealnie trafione pytanie. Niekiedy będące przy okazji idealnie wycelowaną szpilą w miejsce, które było aktualnie odkryte i podatne na zranienia.
- Wiem - potwierdził - ale mam świadomość tego, że przy okazji potrafisz być bardzo przekonująca - poinformował, po swoich słowach - w miarę możliwości - taksując kobietę wzrokiem z góry na dół i z powrotem, by finalnie raz jeszcze zatrzymać spojrzenie na jej tęczówkach.
To byłoby łatwiejsze; prościej było odsunąć się po tym, jak wyraźnie zakomunikowałaby mu, że właśnie tego sobie życzy, zamiast bić się z myślami i wbrew swoim instynktom walczyć z odruchami, które chciałby być wykonane.
Byłoby łatwiejsze, ale przy okazji jednoznaczne z tym, że wcześniej przekroczył granicę, za którą miał zostać i bynajmniej nie poczułby się z tym dobrze.
- Lottie - mruknął cicho, chcąc włożyć w to jak najwięcej powagi, lecz zdradziły go unoszące się kąciki ust. Wiedział do czego nawiązywała; pomimo upływu czasu wciąż pewne migawki wydarzeń wyraźnie zapisane były w jego pamięci, tak samo jak słowa.
- Dlaczego teraz ty... - Dłoń przeniosła się na żebra blondynki, kiedy nosem przesunął po jej policzku. - Tak bardzo mi... - Drobny pocałunek osiadł przy kąciku jej ust. - Utrudniasz... a próbowałem zachować się... - Palcami przesunął po jej plecach, by po paru sekundach objąć ją pewniej, przy okazji przysuwając bliżej niego. Odległość niebezpiecznie malała, a jego spojrzenie bez prób ukrycia tego, uciekało z oczu na jej pełne wargi.
- Odpowiednio - dokończył myśl, a kiedy miał udzielić jej odpowiedzi - bezsłownie, bo już dobrze wiedział czego chce - drzwi windy otwarły się, a za nimi mogli usłyszeć ciche, zaskoczone: ups!
On też był zaskoczony, tym bardziej, że nawet nie zarejestrował tego, że winda ruszyła i zatrzymała się piętro niżej, gdzie wpuściła sąsiadkę do środka. A raczej: zamierzała wpuścić, ponieważ blondynka zmierzyła wzrokiem Griffitha a później Charlotte, uniosła brew do góry i zerknęła za plecy, jak gdyby uznała, że jednak zmieniła zdanie.
- Dobry wieczór - przywitał się, zrobił krok do przodu i wciąż trzymając dłoń Hughes w swojej, posłał krótki, trochę wymuszony uśmiech sąsiadce. - Śmiało. My jednak pójdziemy schodami - rzucił pośpiesznie i posłał pytające spojrzenie Lottie.
Mieliśmy wrócić razem.
...na pewno?
- Nadal chcesz zostać? -
zapytał, kiedy (pozwolę sobie założyć) opuściła windę razem z nim.
Drugi raz im przeszkodzono w czymś, do czego nie powinno dość.
Mogła zmienić zdanie.
Mógł nie pytać.

- Poczekaj... Biorę to, na co mam ochotę, tak? - przypomniał, a na jego ustach pojawił się zuchwały uśmiech, i zamiast poczekać na jej wcześniejszą odpowiedź, skierował się schodami na górę, nie mając najmniejszego zamiaru poluzować uścisku swoich palców na jej dłoni.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Imię córki przywołało na kobiece usta uśmiech - delikatny, ledwo dostrzegalny, może nieco pobłażliwy. Używanie Zoey jako wymówki i zasłony dymnej było czymś, do czego obydwoje zdołali się przyzwyczaić, nawet jeżeli wypowiedzi tego typu często naszpikowane były przekornym, żartobliwym tonem, nie zaś daleko idącą powagą.
- A ty miałbyś złamane serce - skwitowała, celowo sięgając po słowa samego zainteresowanego i drażniąc w ten sposób dumę, która zazwyczaj nie pozwalała mu na przyznawanie się do tego typu słabości.
Nie wiedziała, ile dokładnie było w nich prawdy, jednak silne podstawy tej relacji i jej długoletni rozwój pozwalały wierzyć, że istotnie - żywiona względem siebie nienawiść byłaby najostrzejszą ze wszystkich szpilek, jakie zdążyli sobie nawzajem wzbić na przestrzeni ostatnich kilku lat.
To jednak zdawał się być problem bardzo odległy, zupełnie niedotyczący ich znajomości.
Ta generowała troski zupełnie innego rodzaju, nawet jeżeli towarzyszące temu uczucia w oczach osób postronnych jawiły się jako te pozytywne.
Charlotte uniosła głowę, po raz kolejny doprowadzając do spotkania ich spojrzeń. Prezentowana w ten sposób odwaga miała dać Blake'owi do zrozumienia, że nie bała się konfrontacji. Jak mogłaby, skoro zdążyły paść słowa zupełnie nieodpowiednie, dalekie od pasujących do ich i tak wystarczająco skomplikowanej sytuacji?
Charlotte Hughes nie była tchórzem. Nie, kiedy chodziło o uczucia, o których przez wszystkie lata życia nauczyła się mówić. Co jednak, jeżeli to właśnie one stałyby się powodem utraty kogoś, kto był tak bliski jej sercu?
Czy wyrażanie ich na głos i tak dosadnie wciąż było aktem odwagi, czy może jednak dowodem głupoty?
Jak każdy - ona również nie lubiła wychodzić na idiotkę.
Westchnęła, świadomie pozwalając, by wzrok przemknął po męskiej twarzy, tym razem za ostateczny cel obierając sobie jego usta. Milczała, choć napięte do granic możliwości mięśnie i spłycony oddech zdawały się wystarczająco jednoznacznie sugerować, co tak naprawdę kryło się pod maską pozornego spokoju.
Będąc tak blisko, poczuła... ciepło. Nie to fizyczne, ale wewnętrzne i znajome z czasów, kiedy dzielone razem życie było synonimem spokoju i bezpieczeństwa.
Czy tęsknota za tym była czymś złym?
Uczucie przyjemnego mrowienia na wargach wyparło przepełnione rezygnacją sapnięcie, kiedy do intymnej chwili windy wkradła się postać zupełnie niechciana.
Nie odezwała się, jak ognia unikając rozbawionego spojrzenia nieznajomej kobiety. Ruszywszy śladami Blake'a, chciała jak najszybciej znaleźć się w miejscu najbezpieczniejszym - w jego domu.
Zabawne jak łatwo ta myśl przemknęła przez kobiecą głowę.
Przystanęła, ewidentnie czekając na moment, w którym drzwi windy się zamkną, a sąsiadka zniknie z zasięgu wzroku.
Istniało dużo właściwych odpowiedzi - nie, nie chcę; to był błąd; nie powinniśmy; zapomnij. Dlaczego więc po raz kolejny zdecydowała się na tę najgorszą?
- Chcę - to, splecione palce ich dłoni i chwila, w której również Lottie podjęła się pokonania tych kilku stopni schodów, musiało wystarczyć. - Tak. To mogłoby być kolejne z wielu Twoich drugich imion - mruknęła w odpowiedzi, kiedy znaleźli się pod drzwiami apartamentu.
Co czekało ich w środku?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się lekko, kącikowo, na jej wzmiankę o złamanym sercu. Miewał na nim drobne zadrapania, rysy, czy pęknięcia, ale nigdy - poza jedną, naprawdę długą żałobą - nie przechodził strat w sposób ciężki, z którego nie potrafił się podnieść. Nagła śmierć Ivy, z którą naiwnie planował przyszłość, a w następstwie tego kilkuletnia odsiadka, nauczyły go, że nie może stać w miejscu; niezależnie od tego, co by się działo - i jak źle było - musiał iść dalej. Szkoda było czasu i życia na to, aby zastanawiać się co by było gdyby - gdyby się spróbowało, podjęło próbę i ryzyko. Podobnie jak i Charlotte - Blake Griffith nie był tchórzem, co... cóż, w przeszłości wielokrotnie powodowało, że wpadał w poważne tarapaty. Z drugiej strony był zdania, że lepiej powiedzieć: n i g d y (akurat) więcej po fakcie, niżeli: nie chcę, kiedy miało się czas na podjęcie decyzji. W końcu nawet z najgorszej klęski można było wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość.
- To nie problem - mruknął - Gia wspomniała, że świetnie naklejasz plastry. Może potrafiłabyś mi pomóc - podjął, z utrzymującym się na ustach zuchwałym uśmiechem. Stąpanie po cienkim lodzie - wraz z rozwojem rozmowy, spotkania, sytuacji - stawało się coraz bardziej naturalne, a on paradoksalnie zapominał, że w pewnym momencie będzie zbyt daleko, aby zawrócić.
...problem w tym, że nie chciał wracać z miejsca, w jakim teraz byli, przecież wreszcie było w porządku.
Prawda?
Czuł, że kobieta, która po ich wyjściu weszła do winy, dokładnie otaksowała wzrokiem zarówno jego, jak i Lottie, a przez jego myśl przeszło, że... najprawdopodobniej nie zachowa tego tylko dla siebie. Hollywood rządził się swoimi prawami, co poczuł na własnej skórze, kiedy jego utwór był nominowany do kilku prestiżowych nagród, a partnerka zdobywała kolejną rolę i następny milion obserwatorów na instagramie.
Zignorował, tak jak i wiele innych natrętnych myśli, o jakich powinien tego wieczora pamiętać, a tego nie robił.
- Oby Zoey nadal spała - rzucił wspinając się po kolejnych stopniach, aż wreszcie zatrzymał pod drzwiami apartamentu i na parę sekund ze spojrzeniem utkwionym w matce dziecka nasłuchiwał dźwięków ze środka. Cisza była dobrym (nie, wcale nie) zwiastunem kolejnej części nocy.
- Pamiętaj, że jednym z nich mogłoby być też to, że bywam - za często - egoistą, Charlotte. - Co oznaczało, że wcale tak ciężko nie przychodziło mu sięgnięcie po coś, po co pozornie nie mógł, a tymczasem trzymał jej dłoń w swojej.
Ostrzegł. Chciał (i raz jeszcze: wcale nie), by go poprosiła, żeby się odsunął. Dał szansę, aby przemyślała, czy chce u niego zostać. Po przekroczeniu progu nie będzie już odwrotu, o czym chciał jej powiedzieć tym razem samym dłuższym, przeciągłym spojrzeniem. Nacisnął na klamkę i wpuścił ją przodem, a kiedy blondynka znalazła się w mieszkaniu, przekręcił klucz w drzwiach.
- Chcesz wiedzieć czego teraz pragnę, Hughes? -
Uniósł brew i pewnym chwytem złapał za materiał jej koszulki, by przyciągnąć blondynkę do siebie. Drugą rękę uniósł, na początku lekko kciukiem przesuwając po linii żuchwy, by finalnie zatrzymać pod podbródkiem, aby sprowokować do spojrzenia na niego.
- Przeszkadza mi coś, co masz na sobie. Szczególnie jedna rzecz. Bardzo -
poinformował twardo, a po swoich słowach (nie mówiąc co ma na myśli) już nie tak subtelnie jak wcześniej, musnął wargami jej usta.
Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałować.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Blake Griffith wielokrotnie - świadomie lub nie - wykazywał się niewiarygodnym talentem nie tyle do prowokowania u Charlotte uśmiechu, co do zmuszania jej do chichotu. Cichego, niekontrolowanego, ale melodyjnego i szczerego - tak jak w tamtym momencie, kiedy zwyczajne naklejanie plastrów wydawało się lekiem na całe zło świata.
- Mamy dużo plastrów we wzorki. Zoey na pewno by się z Tobą podzieliła - zapewniła, z premedytacją ignorując absurdalny wydźwięk tej rozmowy. Jakie to jednak miało znaczenie, skoro pierwszy raz tego wieczoru wszystko zdawało się być jak dawniej?
Było w porządku.
Charlotte z kolei - całkowicie błędnie i zupełnie nieodpowiedzialnie - zdawała się skrupulatnie ignorować wszystko to, co działo się dookoła. Nawet pokonanie kolejnych stopni schodów sprawiało niezrozumiałą trudność, gdy głowa stopniowo, ale niezwykle szybko wypełniała się myślami dotyczącymi tego, co ona na miłość boską wyprawiała.
- Sen też ma po Tobie - kolejny uśmiech poprzedził zerknięcie na drzwi, o framugę których wsparła się ramieniem. Przez moment również czekała na pojawienie się ewentualnych dźwięków, jednocześnie wiedząc, że gdyby te miały rozbrzmieć, prawdopodobnie byłyby słyszalne już z poziomu schodów. Mimo tego, że Zoey była dziewczynką niezwykle bystrą i śmiałą, to jednak nawet jej odwaga miała granice, w ramy której raczej nie wpisywała się pobudka w zupełnie pustym mieszkaniu.
- To tylko jedna z wielu Twoich wad, które akceptuję i które całkiem... lubię - odparła zgodnie z prawdą, powracając spojrzeniem do tęczówek Blake'a. Przez krótką chwilę wpatrywała się w jego oczy z niewypowiedzianym pytaniem, na które szybko odpowiedziała sobie sama. Nie była typem, który odpowiedzialność za własne decyzje i błędy zrzucał na barki innych, choć problematyczna w tej chwili wydawała się kwestia tego, czy...
...to, do czego zmierzali naprawdę określiłaby mianem błędu?
Panujący w apartamencie półmrok był miłą odmianą i odpoczynkiem dla wrażliwych na wszechobecne w korytarzu i windzie światło. Fakt, że po apartamencie nie szalała również zrozpaczona i przerażona Zoey przyniósł dodatkową ulgę i dziwną lekkość, pod wpływem których Charlotte była gotowa odwrócić się przodem do Blake'a.
Była gotowa, ale nie zdążyła. Uprzedził ją i to gestem, którego zwyczajnie się nie spodziewała, a w wyniku którego wpadła na jego dużo wyższą i postawniejszą sylwetkę. To właśnie w niej szukała oparcia, gdy drżenie nóg stało się nieznośnie odczuwalne.
- Od dawna próbuję się tego dowiedzieć - nie tylko w odniesieniu do teraz, ale w ogóle. Nawet jeżeli znali się dobrze, to jednak wciąż pozostawały między nimi sprawy i tematy, których chyba żadna ze stron nie określiłaby mianem oczywistych.
Nie uciekała. Ani ciałem, ani spojrzeniem, dlatego dobrowolnie utrzymywany kontakt wzrokowy zdawał się podkreślać autentyczność wszystkich zamiarów, nawet jeżeli te nie dla wszystkich miały okazać się doznaniem szczęśliwym.
Mrożące krew w żyłach wyznanie zminimalizowało słodycz pocałunku, przed odwzajemnieniem którego Lottie nie wzbraniała się tak, jak faktycznie powinna. Zaciskając zęby na dolnej wardze, opuściła głowę, wpatrując się w swoje dłonie.
Rola zupełnie niepasującej ozdoby przypadła pierścionkowi, który - zsunięty z palca - przyniósł ulgę od ciężaru, jaki nieświadomie odczuwała.
Nie zasługiwała ani na tę błyskotkę, ani na nic, z czym ta się wiązała. Suknia ślubna, wesele, przysięga miłości i wierności, których wartość ona podważała już teraz, zaledwie kilka godzin po przylocie do Los Angeles.
Nie zasługiwała na Holdena, on z kolei nie zasłużył na to, by cierpieć z powodu jej uczuć.
Uczuć, które - choć szczere i oczywiste - niosły ze sobą więcej szkody niż pożytku, gdy były ukierunkowane na mężczyznę innego niż - obecnie już chyba były - narzeczony.
- Czego pragniesz, Griffith? - zagaiła po raz kolejny, unosząc głowę i pozwalając, by czubki ich nosów niespodziewanie się ze sobą spotkały.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Domyślał się, że plastry w asortymencie i podręcznej apteczce Hughes w większości były kolorowe, zawierające na sobie motywy z bajek, albo mikroskopijne postaci z kreskówki, jaką aktualnie najbardziej lubiła pięciolatka. I wcale mu to nie przeszkadzało - skoro tak naprawdę nie będzie mu potrzebne żadne naklejanie plastrów, tym bardziej mających uleczyć złamane serce.
Na dźwięk szczerego śmiechu Lottie, na jego ustach automatycznie pojawił się uśmiech, ale oprócz tego wyrazu rozbawienia nie dodał nic więcej, nie wtedy, kiedy intymna atmosfera zamkniętej windy działała na ich (nie)korzyść, podsuwając do głowy pomysły, od których uciekali na tarasie, czy w łazience. Coś się zmieniło; sam nie potrafił stwierdzić, czy zawinił (a może pomógł im) alkohol, jaki miał czas napędzić krew w żyłach poprzez szybsze bicie serc (na pewno to zasługa wina, przecież nie czegoś innego...), czy może późna pora, zmęczenie i coraz słabsze hamulce, z każdym wypowiedzianym zdaniem pozwalające rozpędzić się jeszcze bardziej.
- Zoey wiele ma po mnie - zauważył, odwracając się przez ramię do blondynkę i posyłając jej przeciągłe, pełne dumy spojrzenie. W jego ustach - celowo, bo i pewność siebie wróciła do normy, kiedy pozostałe aspekty i charakter wieczoru były już w porządku - brzmiało to jako niebywały plus, choć zdawał sobie sprawę z tego, że charakter Charlotte byłby tym, który bez wątpienia ułatwiłby wychowanie dziewczynki, jeżeli odziedziczyłaby go tylko po Lottie. Ale przecież - nie mogli mieć z nią zbyt łatwo. Nie, kiedy pamiętało się ich burzliwą relację, mającą wiele wzlotów, jak i upadków.
- Tak możesz mi mówić, Charlotte - powiedział z dosłyszalnym zadowoleniem, które i było widoczne w uniesionych kącikach ust. Blake Griffith nigdy nie był szczególnie łasy na komplementy i pomimo tego, że faktycznie bywał egoistą, któremu niewiele brakowało do egocentryka, to bardziej cenił sobie swoją (niekiedy daleką od trafnej) opinię, niżeli zdanie innych na swój temat. Komplementy często zdawały mu się sztuczne i interesowne, a on zaskakująco łatwo potrafił zeskoczyć z najwyższego stopnia zapatrzonego w swoje sukcesy dupka, do parteru - gdzie widział dokładnie wszystkie wady, słyszał fałszywe dźwięki, denerwował się na siebie i próbował całość zmienić tak, by było idealnie.
- Ale i tak myślę, że... - mruknął, sunąc opuszkami palców po skórze jej podbrzusza, kiedy wahał się między tym, czy jej koszulka mu się podoba i powinna zostać, czy lepiej będzie wyglądała gdzieś indziej. Na podłodze, sobie, czy kanapie. Obojętnie.
- Bardziej... - Krótki, przelotny pocałunek opóźnił dokończenie zdania. - Lubisz... - Dwa kolejne, drobne pocałunki mogła poczuć na swojej szyi, jednak jego spojrzenie wyłapało chwilę, w której zdjęła pierścionek zaręczynowy.
Wcale nie powiedziała, że cię kocha, Griffith.
C i e b i e.
Przesłyszałeś się.

- Bardziej lubisz moje zalety, a nie wady - dokończył wreszcie, unosząc głowę i chcąc ujrzeć w jej jasnych tęczówkach niemo przemawiające przez kobietę emocje. Chwila ciszy i przenikliwe spojrzenie oparte na jej twarzy kupiło mu chwilę, podczas której mógł zastanowić się czego pragnął.
Teraz? Odpowiedź była banalnie prosta, ale nie wiedział, czy miała na myśli tak ulotną chwilę, czy długoterminowe pragnienia, przez pryzmat których patrzył na swoją przyszłość.
- Lottie - szepnął zamiast tego - w Los Angeles jest cieplej niż w Seattle, a cała drżysz - zauważył, mając nadzieję, że nie miało to jednak związku z tym, że było jej zimno, a jego zgrywanie się będzie mogło wciąż być tylko zgrywaniem, a nie faux pas, bo skąpy strój i to, że się bawił materiałem jej bluzki powodowało, że zrobiło jej się chłodniej.
Nie, to nie mogło być to.
- Mogę ci pokazać - poinformował, wracając do poprzedniego tematu - ale chcę coś w zamian - dodał, zadziornie zatrzymując się nieznaczną odległość przed jej ustami, podczas gdy długie palce dłoni przeciągłymi ruchami witały się z każdym kolejnym żebrem, wędrując od samego dołu ku górze.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kąciki kobiecych ust po raz kolejny uniosły się w uśmiechu. Niekoniecznie zawadiackim, zdecydowanie nie cwanym, ale szczerym i czułym. Biorąc pod uwagę niełatwą przeszłość, liczne wzloty oraz upadki, ale przede wszystkim pierwszą reakcję Blake'a na wieść o ojcostwie, Charlotte nie sądziła, że kiedykolwiek mogliby znaleźć się w takim miejscu i o takim czasie; tam, gdzie istnienie Zoey postrzegane było jako największe szczęście, a każdy dzień spędzany z pięciolatką wiązał się z ogromem emocji - przede wszystkim tych pozytywnych.
Paradoksalnie jednak podstawą tego wieczoru - lub wczesnej nocy - miał być spokój wynikający z tego, jak smacznie Gia spała w jednej z sypialni. Charlotte nie chciała postrzegać tego w kategorii dobrze-źle. Czuła, że dla całego świata byłoby lepiej, gdyby sen pięciolatki został zmącony koszmarem lub czymkolwiek innym, co zmusiłoby ją do zsunięcia się z łóżka i wyruszenia na poszukiwania bezpieczeństwa w ramionach blondynki lub Blake'a.
Czy tak byłoby jednak lepiej dla nich?
O ile oni mieli jakieś głębsze znaczenie.
Mieli?
Nie wiedziała. Pewna była jedynie tego, że raz jeszcze zyskali szansę na przypomnienie sobie tego, jak mogłoby wyglądać ich życie, gdyby jakiś czas temu postarali się bardziej, gdyby dali sobie jeszcze jedną szansę, gdyby ambicje i pewne pomysły zostały zrównoważone z łączącymi ich... uczuciami?
Głęboki wdech, subtelnie rozchylone usta, wzrok utkwiony w spojrzeniu mężczyzny - te drobne, pozornie niewinne gesty były kontrastem dla tego, co działo się z resztą ciała, gdy miękka faktura skóry raz za razem spotykała się z opuszkami męskich palców. Te kobiece powędrowały w kierunku stojącej nieopodal szafki, gdzie w odgórnym założeniu miał wylądować zdjęty przed momentem pierścionek. Być może gdyby Charlotte wykazała się większą ostrożnością, dostrzegłaby, jak szybko błyskotka zsunęła się z krawędzi komody, z cichym brzęknięciem uderzając o posadzkę.
(Nie)stety - nie zrobiła tego.
Zaaferowana kolejnymi muśnięciami warg Blake'a, nie utrudniała mu dostępu do materiału koszulki ani wszystkiego, co znajdowało się pod ubraniem. Sama raz za razem pozwalała sobie na to, by opuszki jej palców na nowo zapoznawały się z męską sylwetką - zupełnie tak, jak gdyby wciąż żywe, choć wyparte przez czas i zdrowy rozsądek wspomnienia pragnęła porównywać z chwilą obecną, kiedy ostatnie bariery zaczynały się kruszyć, a oni świadomie dążyli do czegoś w teorii znanego, w praktyce - ekscytująco nowego.
- Tutaj jest dość... chłodno - mruknęła w raczej teatralnym niezadowoleniu, po części wymierzonym w Blake'a, którego samym spojrzeniem zdawała się pytać o to, co zamierzał z tym zrobić. Malujące się zaraz potem na kobiecej twarzy rozbawienie miało jednak dać mu do zrozumienia, że nie musiał odpowiadać.
Nie słowami.
- Coś w zamian, hm? - powtórzyła za nim, dając sobie - pozornie - kilka sekund na przeanalizowanie tej propozycji.
Ująwszy twarz Blake'a w swoje dłonie, przystanęła na palcach i tym razem to ona zainicjowała moment, w którym jej ciepły oddech otulił usta mężczyzny.
- Masz - podjęła, muskając kąt jego twarzy. Nie budowała napięcia, a raczej szukała w głowie odpowiednio mocnego argumentu, który obaliłby te, którymi jak asami z rękawa zamierzał sypać Blake. - Mnie.
Odsunąwszy się na nieznaczną odległość, chwyciła dłonie Blake'a i pociągnęła go w głąb mieszkania, zatrzymując się na rozwidleniu, z którego przestronny korytarz prowadził do wszystkich najważniejszych pomieszczeń.
Którędy teraz?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiele czynników tak jasno próbowało dać im do zrozumienia, że podjęta przed kilkunastoma miesiącami decyzja - o zachowaniu dystansu, jakiego podobno potrzebowali - była słuszna, a pomimo tego, jak i wbrew zdrowemu rozsądkowi, kierowało nimi coś innego. Być może zawiniło uczucie, które przez długi czas odbijało się echem wyparcia pomiędzy pustką, dawniej zapełnianą przez drugą osobę, tak różną od Ally, czy Holdena. Blake chciał być ważny dla Lottie, zajmować istotne miejsce w jej życiu, chociaż nadal nie uważał, by mogła go wpasować w ramy przyjaciela. Podobnie jak i nie potrafił zdefiniować tego, kim dla niego była blondynka: początkowo znajomą, z czasem stała się siostrą dziewczyny, a w późniejszym czasie narzeczonej. Przywykł do myśli, że po tym, jak poślubi Ivy, staną się dla siebie poniekąd rodziną, aczkolwiek inne okoliczności pokrzyżowały dawne plany, o których aktualnie nawet nie myślał. Lata mijały, a pojedyncze spotkanie z Charlotte w więzieniu pokazało mu, że pomimo łatki, jaką miał u części Hughes, którzy śmiało nazywali go mordercą, w spojrzeniu tej konkretnej było coś, co pozwalało mu wierzyć, że...
Jest w porządku.
Jarmark bożonarodzeniowy, odnowienie znajomości - to przychodziło zaskakująco łatwo, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie musiało się skomplikować. Lawina nieoczekiwanych zdarzeń - jej rozstanie z partnerem, wybryk w klubie, dziwne wydarzenia atmosferyczne nad Seattle, aż wreszcie kolejna próba malowania obrazu, jaka zakończyła się również zmalowaniem czegoś zupełnie różnego od dzieła Lottie. Mała istota śpiąca w jego sypialni z każdym swoim uśmiechem, słowem, czy gestem przypominała, że to wszystko było prawdziwe.
- Kłamiesz, Lottie - mruknął z uśmiechem; nie tak dawno temu sama przyznała się do tego, że nie wychodzi jej to najlepiej, a on musiał przyznać co do tego rację. Otaksował kobietę z góry na dół, na dłużej zawieszając spojrzenie na jej bosych stopach a w następstwie nogach odzianych w krótkie spodenki i cienkiej koszulce. Na zewnątrz - pomimo późnej pory - panował upał, który było czuć także w apartamencie, nawet jeżeli cicho pracująca klimatyzacja próbowała wprowadzić przyjemne ochłodzenie.
- Jeśli mnie... poprosisz... - Przygryzł wargę, by się nie zaśmiać. - Zamiast cię rozebrać, to mogę pożyczyć bluzę, chociaż... - Urwał, wzruszając delikatnie ramionami i pokręcił głową. - Pierwsza opcja będzie zdecydowanie bardziej rozgrzewająca - zawyrokował, pewne spojrzenie opierając na wysokości jej oczu, jakby niemo chciał zapytać co wybiera.
Wydawało mu się, że wie; że nie potrzebuje werbalnej odpowiedzi, tym bardziej, że jej pocałunek był jednoznaczną sugestią. Ponownie chwycił za materiał jej koszulki i licząc, że i w tym mu pomoże i uniesie na parę sekund ręce, przeciągnął t-shirt do góry.
- Nie wiem, czy moja odpowiedź jest warta takiej nagrody -
skwitował, kiedy powiedziała co otrzyma w zamian. Wolnym krokiem ruszył za nią, a kiedy mieli do wyboru kilka kierunków - gestem wskazał na drzwi od swojego biura. Poza sypialnią było - dla niego - najbardziej prywatnym miejscem, gdzie wstęp mieli nieliczni.
Przeszklona ściana - podobnie jak w salonie - z widokiem na taras i wzgórza znajdowała się za jego plecami, kiedy tylko zasiadał przy sporym biurku. Przy regale wypełnionym książkami i płytami winylowymi stała sofa, a obok niej gitara. Parę małych statuetek z nominacjami zrobiło wiszącą gablotę, a przed nimi stały dwie większe - te, które wygrał. Pomieszczenie poza tym było nieco chłodne, trochę minimalistyczne i bardzo w jego stylu.
- Czego pragniesz, Charlotte Hughes? - zapytał, gdy nacisnął na klamkę i zaprosił ją do środka, choć odpowiedzi - miał nadzieję, że choć trochę ją rozszyfrował - posmakował sam, po dociśnięciu jej nagich pleców do drzwi, a rozgrzanych warg do jej ust.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uniesiona w geście zaskoczenia brew niekoniecznie dobrze współgrała z uznaniem, jakie na krótko błysnęło w kobiecym spojrzeniu. Rozpracowywanie jej intencji nie było zadaniem karkołomnym. O ile lata pracy w FBI nauczyły ją wielu sztuczek i pomogły w przyswojeniu podstaw manipulacji, o tyle rozciągająca się w czasie przerwa (a ostatecznie całkowite porzucenie zawodu) sprawiła, że Charlotte powróciła do swoich naturalnych skłonności oraz przyzwyczajeń.
Nie lubiła i nie potrafiła kłamać.
Szczególnie prosto w oczy i kiedy rozmowa dotyczyła spraw tak istotnych.
- Prawie zapomniałam, jak bardzo lubisz, kiedy proszę - nacisk położony na ostatnie słowo skutecznie nadał mu głębszego, zrozumiałego jedynie dla nich znaczenia, pod wpływem którego kąciki kobiecych warg - znów - drgnęły w uśmiechu, a ten próbowała zminimalizować kolejnym ulotnym pocałunkiem.
- Rozbieranie zawsze było Twoim pierwszym wyborem - nawet jeżeli brzmiało to jak utrzymany w żartobliwym tonie wyrzut, to jednak Charlotte wcale mu niczego nie wypominała. Hipokryzja nie do końca do niej pasowała, a przecież nie było tajemnicą to, jak ochoczo pozwalała, by Blake pozbywał się w pewnych sytuacjach zwyczajnie zbędnych warstw jej ubrań.
Nie inaczej było w momencie, w którym jej koszulka stała się przeszłością, o której przypomnieć mieli sobie dopiero rano. I choć wszędobylskie, coraz śmielej przesuwające się po męskiej sylwetce dłonie Lottie dążyły do tego, by podobny los spotkał ubranie Blake'a, to jednak perspektywa zostawiania za sobą śladów zbrodni na korytarzu apartamentu zmusiła Charlotte do jeszcze chwili cierpliwości.
- Więc może w końcu mi jej udziel? - zaproponowała przekornie, ruszając we wskazanym przez Blake'a kierunku. Choć nie była to jej pierwsza wizyta w jego mieszkaniu, to jednak pewne okoliczności i znajdujące się w ich własnych, odseparowanych od siebie nawzajem codziennościach osoby dotychczas nie pozwalały na pełną swobodę.
Ta pojawiła się dzisiaj, kiedy Charlotte z nieskrywanym zaciekawieniem przemknęła wzrokiem po wszystkich ścianach i kątach gabinetu, raz jeszcze utwierdzając się w przekonaniu, że to wszystko naprawdę było jego; każdy mebel, nieprzypadkowo dobrany dodatek, przestrzeń, która tak bardzo różniła się od kobiecej pracowni w domu w Seattle. Tam niemal od początku panował artystyczny nieład, tak mocno kontrastujący z porządkiem, w jakim utrzymana była reszta pomieszczeń - przynajmniej do chwili, w której Zoey nie postanawiała zrobić kolejnego spontanicznego przeglądu wszystkich swoich zabawek.
Nie żałowała, że odebrał jej szansę na przeprowadzenie dokładniejszej obserwacji - stłamszony pocałunkiem pomruk aprobaty wydawał się wystarczająco dosadną odpowiedzią, nawet jeżeli Charlotte nie zamierzała odmówić sobie przyjemności płynącej z dalszych przekomarzanek.
- Zapytałam pierwsza - przypomniała z nieskrywaną satysfakcją, choć ta wcale nie musiała wynikać z kobiecego sprytu, a faktu, że koszulka Blake'a - podejrzewam, że z jego drobną pomocą - wylądowała gdzieś na podłodze.

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”