WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Trzymana w ręce tabliczka bynajmniej nie miała wypisanych na sobie imion, a zamiast tego wykorzystał cały swój plastyczny talent (a miał go niewiele), by za pomocą paru kolorowych markerów nakreślić rysunek przedstawiający dwie istoty. Jedna wyższa, szczupła, z długimi blond włosami, a obok drobniejsza jej niemalże kopia. Różnicami były jedynie podobieństwa dziewczynki do niego, chociaż liczył, że ta urodę odziedziczy po mamie.
...charakter prawdopodobnie też powinna, bo jego zbyt często sprawiał za dużo problemów. Jednego za to trzymał się uparcie i wciąż - gust (do mężczyzn) Hughes miały fatalny, więc liczył, że akurat gust ogólnie - bo i nazwisko takie samo jak on - odziedziczy po nim.
Cichym, nieco nerwowym uderzeniem opuszkami palców o maskę nowego Lexusa wybił rytm utworu, jaki niedawno napisał. Wolał zająć myśli tym, zamiast zastanawiać się jak będą przebiegały pierwsze minuty spotkania po dłuższej niż zwykle wzajemnej nieobecności w swoim życiu. Jego obowiązki i czas wolny, który mógł (i co więcej - chciał, szok) przeznaczyć córce (Charlotte też, ale ustalili, to, co ustalili, więc grzecznie trzymał się niepisanych warunków ich umowy), idealnie wykluczały się z grafikiem Hughes. Gdy on zmierzał do studia, lub na plan kolejnego filmu, gdzie albo odwiedzał Alyssę, albo uzgadniał warunki - tym razem - faktycznej umowy związanej z intratną propozycją stworzenia ścieżki dźwiękowej, matka małej Zoey miała czas wolny. Kiedy on był w jego posiadaniu - ją pochłaniały wystawy, malowanie, zobowiązania i... wolał nie pytać co jeszcze.
Akceptował to, co mogła mu zaoferować i był wdzięczny, że aż tyle. Doceniał, co starał się okazać, choć nie zawsze mu wychodziło, niemniej... Blake Griffith dojrzał do tego, by być ojcem. Dojrzał również w kilku innych kwestiach, choć nadal miewał ten sam zadziorny, niepokorny błysk w oku, który doskonale mogła pamiętać.
Przed wejściem na teren lotniska wygładził wierzchem dłoni drobną nierówność na jasnej koszuli; jego szafa - aktualnie - mogła się pochwalić sporą kolekcją różnych, częściowo dobranych przez niego, w kilku pomogła mu partnerka. Na myśl o niej - i ich kłótni sprzed kilku dni - poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, który jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął, a grymas został zastąpiony przez szeroki, szczery uśmiech.
- Wreszcie - mruknął, kucając, aby znaleźć się na poziomie zasięgu rąk biegnącej dziewczynki. - Już myślałem, że mama nadała cię razem z walizkami, by mieć spokojny lot i ugrzęzłaś w luku bagażowym, stąd te opóźnienia - dodał z niby-przekonaniem, przenosząc spojrzenie z córki (którą wziął na ręce, a ta zaśmiała się głośno widząc jego pseudo-malunki i pomachała Lottie tabliczką przed oczami) na przyjaciółkę.
Charlotte Hughes, kim teraz dla siebie jesteśmy?
- Dzień dobry - powiedział, osadzając spojrzenie na jej tęczówkach, a dłoń spoczywająca na plecach córki uchroniła go przed chęcią lekkiego przytulenia blondynki na powitanie, lecz kącik ust drgnął w mimowolnym, krótkim uśmiechu.
malarka
cały świat
columbia city
Lipiec w Seattle dawał się we znaki wszystkim jego mieszkańcom, a pogodny weekend umożliwił zorganizowanie urodzin w ogrodzie za domem, który od kilku lat (z przerwami na krótsze bądź dłuższe mieszkanie u Griffitha) zajmowała Lottie z córką. Zoey wystosowała zaproszenia nie tylko do dziadków, ciotek i wujków, ale również do dzieciaków z sąsiedztwa, z którymi spędzała czas na placu zabaw. Całe to towarzystwo sprawiło, że ubiegła sobota była dla Hughes niemałym wyzwaniem, którego echo wciąż się na niej odbijało. Porządki po przyjęciu i organizacja wyjazdu do Kalifornii sprawiły, że sam lot był swego rodzaju okazją do odpoczynku, choć i tutaj nie obeszło się bez wątpliwości, licznych pytań i przemyśleń, którym poświęciła sporo czasu.
Charlotte nie była pewna, kiedy relacja z Blake'm skomplikowała się po raz kolejny w burzliwej historii ich znajomości. Ostatni rok był swego rodzaju pokłosiem licznych, niekoniecznie udanych prób zbudowania rodziny. Nie tyle z powodu Zoey, choć niewątpliwie to ona była siłą napędową i powodem poświęceń, na które byli skłonni się zdecydować, ale i tego, co działo się między nimi w ogóle. Dwie wolne, artystyczne dusze zdawały się być całkowicie pozbawione skłonności do stabilizacji, za którą Lottie zaczęła tęsknić, gdy było... zdecydowanie za późno. Rozmijając się w pragnieniach i marzeniach, w tym, co mogliby zrobić dla siebie nawzajem, szukali szczęścia gdzieś poza jego faktycznym centrum, czego najdosadniejszym dowodem był znajdujący się na serdecznym palcu blondynki pierścionek, który nijak pasował do od kilku lat zdobiącej kobiecy nadgarstek bransoletki.
Może powinna była ją zdjąć?
- Poczekaj, kochanie. Zaraz zobaczysz tatę - upomniała ciągnącą ją za materiał jasnej, przyozdobionej kilkoma kwiecistymi wstawkami sukienki córkę. Zoey, niemal mniejsza kopia Charlotte, ze zniecierpliwieniem przebierała w miejscu nóżkami, co sprawiało, że znajdujące się po obu stronach jej głowy kucyki wciąż były w ruchu. - Chyba mamy wszystko - skwitowała, kiedy skończyła typowy dla siebie przegląd podręcznej torby, którego celem miało być upewnienie się, że wszystkie potrzebne rzeczy faktycznie się w niej znajdowały.
- Obrazek też? - zagaiła Zoey, podejmując próbę wdrapania się na jedno z krzeseł w głównym holu lotniska.
- Obrazek też - zapewniła z uśmiechem, zaraz potem kiwając głową w kierunku zbliżającej się ku nim postaci. Pięciolatka od razu porzuciła swoje dotychczasowe zamiary, pędem ruszając w stronę Blake'a, w ramiona którego wpadła z niemałym impetem. Lottie potrzebowała nieco dłuższej chwili, by zmniejszyć dzielący ich dystans.
- Tato! - pisk Zoey skutecznie zwrócił uwagę mijających ją wcześniej ludzi, ale urokliwość rozgrywającej się sceny wynagradzała chwilowy hałas i związane z nim niedogodności. - Mama sprawdzała dużo rzeczy. Co masz dla mnie? - pięciolatka niemal od razu chwyciła w drobną rączkę tabliczkę z rysunkiem, który Charlotte odebrała od niej, by Zoey raz jeszcze mogła przytulić się do Blake'a.
- Dzień dobry - nikły, choć czuły uśmiech przemknął przez kobiece wargi bardzo szybko.
Nie sądziła, że widok mężczyzny po tak długim czasie będzie związany z tyloma sprzecznymi uczuciami, a świadomość, że nie mogła (nie chciała?) pozwolić sobie na zbyt emocjonalne powitanie, popchnęła ją w kierunku nadania rozmowie odpowiedniego, w jej mniemaniu jedynego właściwego toru.
- Będę w tym hotelu niedaleko Twojego mieszkania - zawyrokowała, kiedy spokojnym krokiem ruszyli w stronę głównego wyjścia z budynku.
-
A może wiedział?
Jedna, krótka rozmowa z dobrym znajomym ze studiów zapoczątkowała lawinę zdarzeń. Pomoc przy sporym wydarzeniu, gdzie kluczowym było nagłośnienie, a tamten - jako producent - wolał zaangażować pewne w jego mniemaniu osoby. Miesiące mijały, pracy wpadało coraz więcej, aż finalnie zrozumiał, że dom w Seattle traktuje bardziej jako hotel, w którym sypia kiedy przylatuje spędzić czas z rodziną, czy bliższymi znajomymi.
- No tak - parsknął śmiechem, ale prędko zmył z twarzy ten wyraz, by pozornie spoważnieć, kiedy wrócił swoim spojrzeniem do dziewczynki. - Do tej pory myślałem, że to mnie nie mogłaś się doczekać, a nie prezentów - powiedział, opierając wzrok na jej jasnych tęczówkach i dał lekkiego pstryczka w nos. Oczywiście, że coś dla niej miał, choć wyjątkowo nie wiedział, czy jego niespodzianka będzie trafna. Czy blondynka nie jest jeszcze za mała, aby to zrozumieć, albo ucieszyć się z czegoś nie do końca namacalnego, bo właśnie coś takiego było jego głównym prezentem.
- Przekonasz się jak dojedziemy - dodał, kiedy dostrzegł niezadowolony grymas na jej twarzy. Upewnił się, że dziewczynka trzyma się mocno, więc drugą dłonią sięgnął po walizkę, przypadkowo muskając nadgarstek Lottie, na który odruchowo spojrzał i dostrzegł coś, czego się nie spodziewał (i może nawet o tym zapomniał, podczas tego nikłego kontaktu?), zatem całkiem automatycznie wywołało cień uśmiechu. Po krótkim spacerze do samochodu i spakowaniu bagaży, usadowił dziecko w foteliku i odwrócił się do Hughes, dopiero teraz komentując jej wcześniejsze słowa.
- Zarezerwowałaś już nocleg? - zapytał, gdy wsiedli do środka, a on spojrzeniem sięgnął profilu kobiecej twarzy. - Widoki z mojego apartamentu są lepsze. Łóżko też wygodniejsze, niż w hotelu - skwitował, następnie odpalając silnik, który wydał z siebie cichy, przyjemny pomruk.
- Miałem na myśli to, w pokoju gościnnym - sprecyzował szybko, gdy zdał sobie sprawę z tego, że mógł (przypadkowo, bez żadnej celowości) nie wyrazić się zbyt jasno, a nie chciał, aby poczuła się niekomfortowo.
- Co ty na to, Zoey Gio Griffith? - podjął, łapiąc wzrok córki w lusterku wstecznym.
- Chcesz, by mama została z nami? - Może nie zagrał fair, ale chociaż Zoey zareagowała z głośną aprobatą wobec tego pomysłu. Na Lottie wolał (na razie) nie patrzeć, więc skupił się na trasie.
malarka
cały świat
columbia city
Czy na pewno?
Przecież wcale nie podjęła decyzji.
Kąciki jej warg uniosły się w czułym uśmiechu, kiedy drobna sylwetka Zoey tak ochoczo lgnęła do ojca, niemal całkowicie znikając w ciasnym uścisku męskich ramion. To był przyjemny dla oka obrazek, nawet jeżeli u samej Charlotte prowokował coś pokroju niemiłego skrętu żołądka - zupełnie tak, jak gdyby bardzo chciała dołączyć do tej scenki, nie zaś - jak obecnie - stać z boku i biernie się przyglądać.
- Babcia Jackie powiedziała, że za nieobecność na urodzinach wisisz mi dużo prezentów - o ile pojęcia takie jak nieobecność czy wisieć w tym konkretnym znaczeniu zdawały się być dla pięciolatki niekoniecznie w pełni zrozumiałe, o tyle sprawa podarunków wydawała się przesądzona, o czym świadczył charakterystyczny błysk w jej oczach i łobuzerski uśmiech do złudzenia przypominający ten, jakim otoczenie od wielu lat raczył Blake.
- A co masz dla mamy? - zagaiła Zoey, podejmując niezbyt udaną próbę naśladowania gestu, jakim tato uraczył ją wcześniej; drobna rączka zacisnęła się na męskim nosie, co w założeniu miało być pstryczkiem. Ten nie trwał długo, ponieważ smukłe ramiona dziewczynki znów oplotły ojcowską szyję.
- Nie trzeba, mogę... - podjęła, kiedy uchwyt walizki znalazł się w dłoni Griffitha. Nerwowe zaciśnięcie zębów na dolnej wardze było gestem ulotnym, ale skutecznie odwracającym uwagę od innych, dużo intensywniej działających na Lottie zachowań.
- Tak - krótka odpowiedź padła, gdy Hughes walczyła z pasem, zwyciężając potyczkę dokładnie w momencie, w którym padła nieoczekiwana propozycja. Kobiecy wzrok zatrzymał się na wysokości męskiej twarzy, nie wyrażając jednak niczego poza dezorientacją. - To nie będzie konieczne. Alyssa pewnie nie będzie zachwycona, a ja... nie chcę wprowadzać napiętej atmosfery - wyjaśniła, z trudem panując nad odruchem, jakim było wyrzucenie z siebie imienia partnerki Blake'a w sposób taki jak ten, gdy miało się do czynienia z czymś zabójczym.
- Kochanie, mama będzie w hotelu niedaleko Ciebie. Będę przychodzić codziennie, a ty zostaniesz z tatą i ciocią Alyssą - zapewniła, zerkając w kierunku wiercącej się w foteliku córki.
- Ja nie chcę być z ciocią Alyssą. Wolę Ciebie i tatę - dziecięcy foch wyrażony grymasem i buńczucznym skrzyżowaniem rączek na wysokości klatki piersiowej sprawił, że Charlotte westchnęła przeciągle.
- Zoey, proszę Cię... - podjęła, zaraz potem sięgając do torebki, w której o swoim istnieniu zaczął przypominać brzęczący pod wpływem przychodzącej wiadomości telefon.
-
Próbowali.
Zbudować taką rodzinę, w której Zoey czułaby się dobrze, a oni potrafiliby żyć z sobą, a nie - niekiedy - obok siebie. Obowiązki towarzyszące codzienności sprawiały, że czasu dla siebie było coraz mniej, a kiedy ten się pojawiał - córka absorbowała go na nowo, lub przychodził sen. Pomimo tego długo żadne nie chciało zrezygnować, aż wreszcie wspólnie należało uznać, że zdrowiej dla nich samych będzie spróbować zbudować dom inaczej. Podzielić wspólny na dwa odrębne, a przy okazji spotkań ciesząc się swoim towarzystwem, zamiast wpisywać je w ramy przewidywalnej rutyny.
Dlaczego w takim razie i to nie wyszło?
Wracanie do punktu wyjścia i popełnianie tych samych błędów, których finalnie (chyba) nie żałowali - tak dobrze definiowało ich relację. Tym razem jednak miało być inaczej; już nie Seattle, a Los Angeles, więc bariera odległościowa była większa, niżeli kilka dzielnic. Emocje - pozornie? - zdążyły znaleźć ujście, a oni zdystansować się do tego, co ich kiedyś łączyło, a zdecydowanie wykraczało za czystą przyjaźń.
- Babcia Jackie za dużo mówi - mruknął pod nosem - mogłaby lepiej zająć się pisaniem kolejnego bestsellera, Pulitzer sam się nie zdobędzie, a nadal ma tylko jednego na koncie - rzucił gdzieś w eter, dodając do tego ciężkie westchnięcie. Zoey w tym czasie z uporem próbowała wymówić słowa "bestseller" i "Pulitzer", a Blake nie chcąc się roześmiać na te jej nieudolne próby, na parę sekund zacisnął usta w cienką linię.
- Dla mamy? - podjął odruchowo, a jego spojrzenie przeniosło się na Charlotte. - Dobre win... sok. Winogronowy - poprawił się, przygryzając wargę od środka, kiedy kącik ust chciał unieść się do góry. Kiedy Zoey skwitowała jego prezent przeciągłym łeeeeeeeeee, wywrócił oczami, chociaż nadal ten ton utrzymany był w rozbawieniu.
Przed tym, nim odjechał sprawdził jedno z powiadomień, które podesłał mu instagram - o nowej wiadomości, jakiej nie odczytał, za to na stronie głównej aplikacji wyświetliło mu się zdjęcie. Alyssa. Odłożył smartfona wyświetlaczem do dołu i przekierował wzrok na Hughes, która właśnie mówiła o jego partnerce.
- Ally od dwóch dni jest w Tulum. Połączyła plan zdjęciowy z zasłużonym urlopem - poinformował spokojnie, dodając pod koniec lekkie wzruszenie ramionami. Nie było w tym żadnej kpiny, czy chłodu, ponieważ mówił szczerze - jej grafik ostatnimi czasy pękał w szwach, może dlatego tak zależało jej, aby poleciał razem z nią i mogli urlop spędzić wspólnie. Szkoda tylko, że nie brała pod uwagę tego, że... on miał na te dni inne plany.
- Nie będę cię przekonywał, Lottie. Po prostu... - urwał myśl, rozproszony dźwiękami z jej telefonu. Pokręcił przecząco głową w ramach: nieważne, może być hotel, jeśli tego sobie życzysz i po zmianie sygnalizacji świetlnej na zielone, przeniósł uważne spojrzenie na drogę.
malarka
cały świat
columbia city
Nie tyle dla siebie czy zawodowej kariery, ale znajdujących się w samochodzie osób. Choć to niewątpliwie Zoey grała w życiu Lottie pierwsze skrzypce, to jednak kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie rozważała ona przeorganizowania wszystkiego tak, by tworzona z Griffithem rodzina faktycznie przypominała tę prawdziwą; z rodzicami, których łączyło szczere uczucie i dzieckiem, które nie było zmuszane do nieustannego lawirowania między dwoma domami. Nie uważała, by poległa w roli matki, ale jednocześnie snuła liczne przypuszczenia na temat tego, co mogła zrobić inaczej, może lepiej; z czego mogła zrezygnować, co byłaby w stanie poświęcić, by relacja z Blake'm nabrała rzeczywistych, bardzo skonkretyzowanych kształtów. I chociaż od czasu ostatniej próby minęło naprawdę dużo czasu, a ich uczuciowe drogi zdawały się być na coraz większym rozdrożu, to jednak scenki takie jak ta dzisiejsza sprawiały, że wspomnienia uderzały w Charlotte z ogromnym impetem, raz jeszcze przywołując obrazy pokroju tych, gdy za zamkniętymi drzwiami wtedy wspólnej sypialni istnieli jedynie oni i dzielona bliskość.
- Mówiła, że ma jakąś twórczą blokadę - Charlotte wtrąciła się do rozmowy na krótko, z trudem panując nad odruchem, jakim był chichot. Ilekroć tylko w zakresie tematów pojawiała się babcia Griffith, tyle razy dopadało ją rozbawienie spowodowane tym, jak specyficzną kobietą była mama Blake'a. Nie, żeby jej własna była lepsza.
- Dziadek przyniósł mi dużo planszówek - pochwaliła się Zoey, na co Lottie znów parsknęła śmiechem.
- Nie omieszkał dorzucić tam Monopoly. Zoey zdążyła go okantować - Hughes nie była pewna, czym dokładnie kierował się Wayne, kiedy zdecydował o takim doborze gier dla ukochanej wnuczki, ale Lottie musiała oddać mu to, że jak nikt na świecie dbał o intelektualny rozwój pięciolatki, co było dostrzegalne nie tylko przez najbliższe otoczenie, ale w zasadzie każdą przypadkową osobę, która miała okazję zamienić z Zoey parę słów. Charlotte nigdy nie kryła dumy, jednocześnie żałując, że Blake miał tak mało okazji do tego, by doświadczyć tego osobiście.
Zerknąwszy kątem oka na siedzącego tuż obok mężczyznę, świadomie zignorowała wybór urlopowego miejsca Alyssy. Tych kilka lat pozwoliło dostrzec, że Meksyk trzymał się Blake'a na każdym kroku niemal tak samo, jak największe europejskie stolice fascynowały Charlotte. Liczne wyjazdy, wernisaże czy po prostu osobiste podróże stały się czymś normalnym, szczególnie kiedy Zoey podrosła na tyle, by móc jej towarzyszyć.
- To nie zmienia faktu, że raczej nie chciałaby, żebym kręciła się po Waszym mieszkaniu, kiedy jej tam nie ma - choć ogólne nastawienie partnerki Blake'a względem jej osoby było Charlotte raczej obojętne, to jednak wprowadzanie nerwowej atmosfery podczas jednej z niewielu okazji do spotkania Zoey z ojcem znajdowało się na samym końcu listy kobiecych priorytetów.
- Nikogo nie obchodzi, co chce ciocia Alyssa - zawyrokowała pięciolatka.
- Nie mów tak. Po prostu nie ruszaj już jej rzeczy, a na pewno się dogadacie.
- Wujek Holden pozwala mi brać swoje rzeczy - pożaliła się Zoey, na co Lottie westchnęła - znów. - Tato! Ty też chcesz, żeby mama była z nami, prawda?
- Porozmawiamy o tym na miejscu - podsumowała Charlotte, wrzucając telefon gdzieś na dno torebki i spoglądając na Blake'a w niemej prośbie o to, by po prostu przytaknął.
-
- Nadal? - podjął, posyłając Lottie krótkie, rozbawione spojrzenie. - Może za mało pali... albo za dużo - dodał ciszej, tak, aby siedząca z tyłu Zoey nie usłyszała. Blondynka za to mogła usłyszeć ciche prychnięcie, którym próbował ukryć śmiech. Nie było żadną tajemnicą (chociaż lepiej, aby wnuczka Jackie jeszcze nie miała świadomości), że Jacqueline Griffith lubiła popalać skręty, a swego czasu zielony dodatek był nagminnie stosowany w jej wypiekach, które - o ironio - pojawiły się dopiero wtedy, gdy odkryła, że zwykłe brownie można udoskonalić. Hippie natura nie poszła w zapomnienie, nawet kiedy lata mijały i kobiecie było bliżej do sześćdziesiątki. Nie jemu jednak oceniać; nigdy nie był święty, a przez krótki okres czasu samemu lubił eksperymentować z różnymi umilaczami otaczającej rzeczywistości, aby była bardziej znośna.
- Nie zdziw się, kiedy zacznie tłumaczyć jej na czym polegają inwestycje, giełda, albo jak wejść w spółkę - ostrzegł z pozorną powagą, choć wciąż w kącikach jego ust czaiło się rozbawienie. Cieszył się, że jego rodzice tak czynnie uczestniczyli w życiu wnuczki, choć często wypominali mu to (głównie matka), że doczekali się tylko Zoey, a przecież deklarował, że nie dopuści do tego, by jego dziecko było jedynakiem. Sam nim był, co bolało go w swoim dzieciństwie najbardziej. Cóż, los lubił płatać figla; nawet jeżeli przez chwilę - być może - rozważali z Lottie powiększenie rodziny (bardziej w żartach, które miały nutę prawdy, niżeli z pełną świadomością, że tego chcą i są gotowi), to życie i różne drogi, którymi kroczyli, zweryfikowało te ulotne mrzonki, które rozmył deszcz Szmaragdowego Miasta.
- Może - mruknął krótko, niekoniecznie chcąc teraz wyjaśniać, że... nie wie. Nie wie, z czego byłaby zadowolona Alyssa, z czego nie. Czego by chciała, a czego wręcz przeciwnie - nie życzyłaby sobie. Co prawda w ich apartamencie było jeszcze kilka, czy kilkanaście kobiecych drobiazgów, ze dwie pary butów, których nie zdążyła spakować, czy kilka sukienek, dlatego pewnym tonem nie mógł powiedzieć, że: raczej byłoby to jej obojętne. Na całe szczęście - początkowo tak myślał - w tym samym czasie powstał zacięty dialog między Charlotte a Zoey, a on nie wtrącał się, dopóki nie musiał.
- Kochanie, słuchaj mamy - oświadczył, bez wcześniejszego lekkiego tonu, ani uśmiechu, jaki zdobił jego twarz. Temat, który wpadł, wcale nie był wybawieniem, jak wcześniej uważał, a przywołał w pamięci nieprzyjemne starcie między nim a Ally, które nieświadomie zapoczątkowała jego córka. Imię partnera Lottie i to, że on pozwalał brać Zoey swoje rzeczy zignorował, chociaż trochę mu ulżyło, że ma inne podejście, niż Alyssa.
- Zgodziła się przylecieć, nie możemy sprawić, że pożałuje tej decyzji - dodał, łapiąc w lusterku wstecznym spojrzenie pięciolatki. Wzgórza Hollywood były coraz lepiej widoczne, co oznaczało, że powoli dojeżdżają na miejsce.
- Zaproszenie na kawę będzie na miejscu, czy też nie? - zapytał, po tym, jak wjechał do garażu podziemnego i zaparkował na przypisanym miejscu. Rozpiął pas, lecz zanim wysiadł, oparł spojrzenie na kobiecych tęczówkach.
- Opowiesz mi co u was. Czy na coś powinienem uważać w związku z Zoey, czego teraz nie lubi jeść, a za czym przepada - wyjaśnił, nie chcąc po fakcie dowiedzieć się, że czekoladowe płatki na mleku, które niedawno uwielbiała, teraz są jej najgorszą zmorą, za to nagle pokochała tosty, a był pewien, że nie posiada w domu jasnego pieczywa.
malarka
cały świat
columbia city
- Nasza córka ma zadatki na wiele ról. Podejrzewam, że świetnie odnalazłaby się nawet w polityce - przekorny ton raz jeszcze wygrał z pragnieniem zachowania powagi. Zoey wykazywała się licznymi talentami, co Charlotte - jako matce - dawało wiele radości, chociaż ta nijak równała się z zadowoleniem, jakie odczuwała, kiedy tak po prostu, bez zająknięcia i owijania w bawełnę mogła użyć jednego konkretnego zaimka dzierżawczego.
Nasza córka.
Brzmiało dobrze. Nawet po pięciu długich latach, licznych turbulencjach, komplikacjach, ale przede wszystkim momentach, które sprawiały, że Charlotte była naprawdę szczęśliwa. Nie mogłaby tego żałować, mimo iż los postanowił popchnąć ją i Blake'a w ramiona kogoś zupełnie innego.
To właśnie ta inna osoba zwróciła uwagę Lottie. Hughes nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że Blake był nieswój, ilekroć tylko ona lub Zoey poruszały temat Ally. Choć blondynka już dawno pozbyła się naturalnej skłonności dopisywania do historii swoich własnych przemyśleń i pomysłów, to jednak czymś nieuniknionym zdawał się być moment, w którym za powód ewentualnych nieporozumień na linii Griffith-Alyssa uważała siebie i Zoey.
A może to było jedynie wrażenie? Może wyolbrzymiała? Może wcale nie pozbyła się dawnych przyzwyczajeń? Lub zwyczajnie widziała to, co widzieć chciała, choć nie powinna?
Kątem oka zerknęła na córkę. Naburmuszona mina pięciolatki jawnie sugerowała, że dyskusja - choć pewnie na krótko - została zakończona, szczególnie że dziewczynka zaraz potem zajęła się obserwacją otoczenia, na które składały się zaparkowane w podziemiach samochody.
- Od kiedy przejmujesz się tym, co jest na miejscu? - rzuciła zaczepnie, również uwalniając się z zapięcia. Czasami wydawało się jej, że ich pierwsze po długiej nieobecności spotkania do złudzenia przypominały tamtą niespodziewaną rozmowę na świątecznym jarmarku, kiedy pozornie znajoma osoba była kimś zupełnie obcym, a wszystkie zachowania jawiły się jako do bólu poprawne i kontrolowane. Swoboda przyszła z czasem i Charlotte skłamałaby, twierdząc, że za tym nie tęskniła.
Tęskniła za wieloma rzeczami; wydarzeniami i gestami.
Tęskniła za nim, co mógł dostrzec w jej roziskrzonym spojrzeniu, kiedy ich oczy spotkały się w jednej linii.
- Kawa nie zaszkodzi - przyznała po krótkiej pauzie, uśmiechając się do Blake'a.
Zaraz potem wyprostowała się na fotelu pasażera, niemal od razu otwierając drzwi samochodu.
O ile wyjęcie z bagażnika walizek było zadaniem łatwym, o tyle zmuszenie Zoey do samodzielnego wyjścia z auta już niekoniecznie. Zmęczona całą podróżą (jak to osobiście ujęła dziewczynka) - lub po prostu nieco leniwa i sprytna - znalazła się zatem w ramionach Charlotte i została w nich aż do chwili przekroczenia progu apartamentu.
- Aha, teraz już nie jesteś wykończona? - zagaiła, kiedy pięciolatka zdążyła zajrzeć do każdego kąta połączonego z kuchennym aneksem salonu, na dłużej zatrzymując się dopiero przy ogromnej szybie z widokiem na najbliższą okolicę.
- W tamtej walizce są wszystkie jej rzeczy. Gdyby czegoś zabrakło, to po prostu daj mi znać i nie słuchaj tego, co mówi. Moja matka zadbała o to, żeby Zoey miała dość... wysublimowany gust - westchnęła z dezaprobatą dla tego, jak bardzo Elizabeth rozpieszczała wnuczkę pod kątem licznych, nie zawsze cenowo rozsądnych prezentów. O ile sama Charlotte nigdy niczego małej nie żałowała, o tyle - w przeciwieństwie do babci Hughes - próbowała wpoić jej niektóre nieco bardziej przyziemne, ludzkie zasady. - Pamiętaj o kremie, kiedy będziecie wychodzić. Buntuje się, kiedy musi założyć czapkę z daszkiem, bo moja matka wmówiła jej, że to mało kobiece. Ma kilka chustek, wspólnymi siłami na pewno jakoś je zawiążecie i... - podjęła, zastanawiając się, co jeszcze było niezwykle ważne, a o czym w ferworze przygotowywania wyjazdu mogła zapomnieć.
Ostatecznie machnęła dłonią.
- Na pewno dacie sobie radę - zapewniła z uśmiechem i - co najważniejsze - pełnym przekonaniem. Przecież Blake Griffith nie był ojcem od wczoraj, a nawet więcej - wielokrotnie udowodnił, że spisywał się w tej roli nadzwyczaj dobrze.
-
- I ładnie rysuje - powiedział po chwili - lepiej ode mnie - dodał z błąkającym się na ustach uśmiechem i wspomnieniem tabliczki, którą przywitał panie na lotnisku, a aktualnie leżała zapewne gdzieś w bagażniku, razem z walizkami blondynek. Zresztą, nie dziwił się i temu, wszak mając tak uzdolnioną plastycznie matkę, jak i ojca, który również działał w branży artystycznych, wolnych dusz, miał nadzieję, że i Zoey bez żadnego przymusu czy nacisku z ich strony poczuje pociąg do sztuki, albo muzyki. Jeśli nie - trudno, na pewno świetnie sprawdziłaby się w innej, wybranej przez siebie branży.
- Charlotte - mruknął z dezaprobatą w nawiązaniu do jej pytania. Wymagała na nie odpowiedzi, czy było jednych z tych czysto retorycznych? Westchnął ciężko, bezwiednie zaciskając palce mocniej na kierownicy i kontrolnie spojrzał na córkę, nim przeniósł wzrok na jej matkę. Zoey ze skupieniem oglądała mijane palmy i inną, kolorową roślinność, w międzyczasie próbując nucić pod nosem piosenkę lecącą w radiu. Pogłośnił, by po chwili ponownie skupić się na jej matce.
- Przed chwilą uznałaś, że nocleg u mnie nie jest dobrym pomysłem - przytoczył poprzedni temat, nieświadomie używając zwrotu: u mnie, a nie: u nas. - Odniosłem wrażenie, że moja ostrożność wobec kolejnych propozycji jest wskazana. - Kącik ust drgnął mu w lekkim uśmiechu, chociaż w tym wypadku nie był on bynajmniej szczery, a raczej zagrany na potrzebę chwili. Znała go nie od dziś, musiała wiedzieć, że nawet jeżeli zaszły pewne zmiany w jego podejściu do życia, charakterze i wartościach, to nadal nie zawsze dbał o to, co wypadało, a co niekoniecznie. Był hedonistą, który sięgał po to, na co miał ochotę, dopiero - niekiedy - po fakcie zastanawiając się, czy powstałe konsekwencje były tego warte.
- W porządku - odpowiedział, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, jak inne znaczenie może mieć ich: w porządku, wyraz jego twarzy złagodniał. Złagodniała też pięciolatka, najwyraźniej zmęczona zarówno lotem, jak i próbą przekonania ich, aby spędzili wspólnie więcej, niż te kilka kwadransów. Gdy windą wjechali na najwyższe piętro budynku, otworzył szeroko drzwi i wpuścił je przodem, samemu na końcu wprowadzając do środka walizki.
- Krem, czapka z daszkiem, chustki - powtórzył, pod koniec kiwając głową - dam sobie radę - stwierdził, w tym samym czasie w którym rozpędzona Zoey przewróciła ustawione przy drzwiach do sypialni dwa, spore pudła. Zapewne myślała, że to w nich czai się prezent, a kiedy zajrzała do środka, niemalże wpadła do jednego z nich.
- Zoey... - Podszedł do córki, pewnym chwytem podnosząc do góry i przerzucając (ale to już delikatnie) ją sobie przez ramię. Niezadowolone: tam nic nie ma, skwitował wywróceniem oczami. Bez uprzedzenia Lottie odnośnie tego, gdzie idą, skierował się wraz z dziewczynką do pokoju gościnnego, by w czasie, kiedy ta już grzecznie siedziała na łóżku, odnaleźć to, co przed kilkoma dniami przygotował.
- Sam wybierałem, więc nie wiem, czy ci... wam... się spodoba - poinformował, kiedy trzymając córkę za rękę, a w drugiej dłoni niosąc prezenty, wrócił do salonu i czekającej tam Charlotte. Na początek zajął się jubilatką, która mogła rozpakować niewielką, połyskującą tiarę; pamiętał, jak kiedyś podczas jednego ze spacerów pożaliła mu się, że koleżanka powiedziała jej, że nie może być księżniczką. Teraz mogła. Później rozchylił wieczko ozdobnego pudełeczka, gdzie czaił się srebrny naszyjnik z diamencikami, a jego długość na ten moment była skrócona tak, aby bez obaw mogła ubierać wisiorek.
- Reszta jutro, dobrze? - zapytał, utrzymując spojrzenie na twarzy dziecka.
- Musimy poczekać, to silniejsze ode mnie. - Rozłożył ręce na boki, bo nawet jeżeli chciał pokazać jej (im?) to tego popołudnia (a może raczej późnego wieczora), to inne czynniki sprawiały, że nie mógł.
- Nie sprawdzisz? - podjął, zwracając się do Charlotte, której wręczył zapakowane w eleganckie pudełko wino, pochodzące z - na ten moment - kolekcjonerskich zbiorów. Nie wiedział, czy pamiętała i czy tłoczone na złoto litery będą w stanie powiedzieć jej więcej o tym winie. Jeśli nie - nie planował przypominać, a całość miał dopełniać identyczny jak u Zoey naszyjnik z tym, że standardowych rozmiarów.
- Pomyślałem, że jej urodziny to też twoje święto - wyjaśnił, z lekką nerwowością przejeżdżając dłonią po karku.
malarka
cały świat
columbia city
Spochmurniała, słysząc pełną wersję swojego imienia. Uroczo brzmiące Lottie w ustach Blake'a zawsze miało inny, niezwykle ważny dla blondynki wydźwięk. I choć obecnie nie czuła się tak, jak gdyby chciał ją zganić, to jednak unosząca się w powietrzu atmosfera niepewności stawała się coraz mocniej uciążliwa.
- Nocleg pod dachem Twoim i Twojej dziewczyny, w momencie, kiedy jej nie ma w domu? Wybacz moją niechęć. To po prostu wprowadza pewien... dyskomfort. Nie udawajmy, że ja i Alyssa za sobą przepadamy - że Alyssa przepada za nami. Krótkie zerknięcie w kierunku rozśpiewanej w foteliku Zoey zdawało się być wystarczająco dosadnym gestem, choć w tonie kobiecego głosu nie pobrzmiewały ani złośliwość, ani wyrzut.
Burzliwa historia relacji z Blake'm sprawiła - być może zupełnie niesprawiedliwie - że szukanie szczęścia u boku kogoś innego wydawało się najrozsądniejszą z możliwych opcji. Charlotte nie negowała męskich wyborów, ale jednocześnie nigdy nie próbowała udawać, że pasowała do towarzystwa, w jakim obracał się w Los Angeles. Ich otoczenia - malarstwa i muzyki połączonej z filmem - wydawały się podobne, ale zarazem zupełnie inne. Galerie sztuki cechowały się ciszą, spokojem, kontemplowaniem tego, co miało się przed oczami. Hollywood było głośne, błyszczące, po brzegi wypełnione przepychem i luksusem. Alyssa świetnie się w tym odnajdywała, co samo w sobie stanowiło powód do powstania istotnego dysonansu.
- Zoey! - upomniała córkę dużo dosadniej niż Blake. Nigdy nie chciała być złym gliną, ale fakt, że dziewczynka spędzała z nią większość czasu, sprowokował Lottie do używania nieco mocniejszych środków niż tylko miłe proszenie o to, by była grzeczna. Podniesiony ton głosu czy nawet krzyk przydarzały się rzadko, ale z pewnością znajdowały się w kobiecym zasięgu, kiedy wymagała tego sytuacja i zdecydowanie za duża swoboda pięciolatki.
Kiedy Zoey i Blake zniknęli z pola widzenia blondynki, ta ułożyła kartony w sposób podobny do dotychczasowego, świadomie ignorując ich obecność w apartamencie Griffitha.
Podchodząc do jednego z ogromnych okien, również ona została skuszona obietnicą cudownego widoku na okoliczne wzgórza. O ile Los Angeles i Kalifornia same w sobie nie robiły na niej wrażenia, o tyle takie umiejscowienie apartamentu owszem.
Gdy Blake i Zoey znaleźli się w salonie, Charlotte zmniejszyła dzielący ich dystans, przyglądając się temu, co znajdowało się wśród podarunków dla małej. Na kobiecą reakcję nie trzeba było czekać długo. Chociaż pisk dziewczynki wiązał się z najszczerszą formą entuzjazmu dla prezentów tego typu - Zoey Gia Griffith zdawała się mieć w sobie duszę typowej sroki, szczebiocącej na widok wszystkiego, co się błyszczało - to jednak wzrok Charlotte wyrażał raczej dezaprobatę.
- Co się mówi, kiedy ktoś daje nam prezent, słońce? - zagaiła, wspierając się bokiem o oparcie jednej z kanap.
- Dziękuję! My też coś dla Ciebie mamy. Mogę pokazać? Mamo? - nieznaczne kiwnięcie głową było zgodą, którą poprzedziło pytanie o to, czy Zoey na pewno poradzi sobie z otworzeniem torby i odnalezieniem teczki, w której znajdował się dopracowywany od kilku dni obrazek. Nim jednak wyruszyła na poszukiwania, nie omieszkała wcisnąć na głowę tiary, która z powodu wysoko upiętych kucyków nie chciała się trzymać.
- Nie przesadziłeś? - mruknęła pod nosem do Blake'a. - Proszę Cię, uważaj z tymi prezentami. Od dziadków dostała tyle paczek, że nie zdążyła otworzyć nawet połowy - westchnęła, nie mając pojęcia, czy rola mediatora była tu w ogóle potrzebna. Blake zdawał się być zadowolony, mogąc uszczęśliwić córkę, z kolei Zoey... z impetem wpadła w jego ramiona, machając rysunkiem, który w założeniu miał wylądować na lodówce Griffitha.
- Patrz, tato. Tu z gitarą to ty, tutaj z pędzlem to mama, a ja jestem tutaj. Narysowałam też pieska, bo bardzo chcę mieć, ale mama się nie zgodziła - ostatnie słowa były niemal pretensją, na którą Charlotte wywróciła oczami.
- Bardzo sprytnie, kochanie, ale tato nie da Ci pieska - skwitowała Lottie, nie kryjąc zaskoczenia, kiedy również w jej dłoni wylądowało ozdobne pudełko. - Nie musiałeś - przeciągłe westchnięcie było oznaką zakłopotania, jakie poczuła, gdy ciężar opakowania dał się jej we znaki. Nie oczekiwała podarunków, choć z perspektywy czasu żałowała, że sama nie pomyślała o jakimś drobiazgu. Nie widzieli się przecież tak dawno.
Przysiadając na skraju kanapy, zajęła się odpakowaniem wszystkiego. Butelka wina na pierwszy rzut oka nie budziła większych emocji, ale nazwa trunku i jego rocznik - owszem. Znane doskonale informacje przywołały na kobiece usta uśmiech, którego nie zaburzyło nawet nastawienie Zoey.
- To nie wygląda jak sok. Co to za picie? - dziewczynka, gramoląc się na kanapie, bardzo ochoczo zaglądała przez kobiece ramię.
- My z tatą bardzo je lubimy - parsknęła śmiechem, spoglądając na Blake'a z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku. Zupełnie tak, jak gdyby wylane (ale wcale niezmarnowane) na przestrzeni lat krople nie budziły żadnych wyrzutów sumienia. Bo nie budziły.
- Co to, co to? - dziecięca rączka niemal od razu sięgnęła po łańcuszek, którego widok sprawił, że serce Charlotte zakołatało. - Patrz, mamo! Taki jak mój!
- Naprawdę nie trzeba było, Blake - tym razem nie próbowała go upominać, chociaż dyskomfort związany z tyloma prezentami wciąż dawał o sobie znać, co Zoey nieświadomie pogłębiła, gdy chwyciła ją za rękę, chcąc zaprezentować znajdującą się na palcu błyskotkę.
- Lepszy niż pierścionek od wujka Holdena. Patrz, tato! Wujek zapytał mnie, czy może zostać mężem mamy. Powiedziałam, że wolałabym, żebyś to ty był jej mężem. Chcesz być jej mężem? Wujek na pewno się nie obrazi.
- Zoey, wystarczy - Charlotte cofnęła dłoń, wstając ze swojego dotychczasowego miejsca. - Chodź, musimy Cię rozpakować - dodała ponaglająco, jednocześnie zerkając na Blake'a. Nie tyle z powodu zdenerwowania - choć i to pokazywało się w roziskrzonych tęczówkach - co z pytaniem dotyczącym tego, gdzie dokładnie miała zostawić rzeczy córki.
-
- Rozstaliśmy się. To, co mogłaby teraz pomyśleć... chyba nie ma większego znaczenia - odparł beznamiętnie, kątem oka spoglądając na telefon i mając w głowie wiadomość, na którą powinien (a może nie?) odpisać. Wysłania w sieć relacja i kilka zdjęć, które polajkowały miliony osób, wystarczyły mu by się upewnić, że albo dobrze się bawi, albo próbuje sprawić takie wrażenie. Wszystko jedno; nie chciał o tym myśleć, bo nawet jeżeli nie był typem, który zatrzymywał przy sobie kobiety i próbował za wszelką cenę ratować związek (Charlotte musiała o tym wiedzieć), to nieprzyjemny ścisk w żołądku sugerował, że wcale nie przechodzi tego totalnie na zimno i obojętnie.
- Gi, uważaj proszę, bo zrobisz sobie krzywdę, a tego też nie chcemy - pouczył córkę, łagodnie używając zdrobnienia jej drugiego imienia, ale pewnie zwracał się do niej już wielokrotnie w wielu sytuacjach, nawet jeżeli zazwyczaj używał pierwszego imienia.
- Kiepsko byłby jutrzejszy dzień spędzić na zszywaniu brody, zamiast oglądaniu niespodzianki - dodał, zadziornie unosząc brodę, a tym samym opierając wzrok na tęczówkach córki. Wiedział, że ten argument - w postaci braku kolejnego prezentu - podziała na blondynkę najlepiej. Kiedy dziewczynka grzecznie pokiwała główną, ten uśmiechnął się triumfalnie i przekierował spojrzenie na Charlotte. Jego metody wychowawcze nie były zapewne najlepsze, ale... działały. Na razie.
Kiedy kobiety skupiły się na oglądaniu prezentów; jedna z nich, ta młodsza i drobniejsza, ewidentnie była zadowolona, co utrzymało uśmiech na jego ustach, tak druga... cóż, nie mógł powiedzieć, że się tego nie spodziewał. W odpowiedzi na jej spojrzenie rozłożył ręce na boki w geście poddania się. Chciał, mógł, więc to zrobił.
- To... - urwał, z aprobatą patrząc to na malunek, to na Zoey. - Jest fantastyczne. Pomagała ci mama, czy narysowałaś wszystko sama? - zapytał, ponownie oglądając rysunek z szerokim uśmiechem. Uniósł głowę, aby zerknąć na Lottie, a jego spojrzenie ewidentnie wyrażało dumę.
- Powiem ci w sekrecie, że dziadek Wayne od dawna chciał kupić psa, ale babcia Jackie mówiła, że będzie za leniwy, żeby z nim wychodzić, a ona nie ma na to czasu, kiedy szuka weny - powiedział z rozbawieniem, robiąc między słowami krótką pauzę, by dziewczynka przyswoiła to, co chciał jej przekazać. - Jeśli obiecasz mu, że do czasu kiedy ja nie wrócę do Seattle będziesz wyprowadzała go z nim, to może się zgodzą. Potem możemy robić to wspólnie od czasu do czasu. Zgoda? - podjął, wyciągając do córki swoją dłoń, jakby jej uścisk miał przypieczętować obietnicę. W tym wszystkim - bardziej nieświadomie niż z pełną świadomością swoich słów - wyjawił swoje plany na przyszłe miesiące. Pięciolatka jednak była bardziej zachwycona z tego, że dziadek Wayne kupi jej psa, że prawdopodobnie nie zarejestrowała faktu powrotu Blake'a do Seattle. On też do tego nie wracał, tym bardziej, że jego uwagę skupiło coś innego.
- Poznałaś - mruknął z zadowoleniem, jakie nie utrzymało się na jego twarzy zbyt długo, a zastąpiła je konsternacja i zdziwienie. Wcześniej egoistycznie dostrzegł jedynie bransoletkę; drobny upominek, który przywiózł jej przed laty z wakacji, przy okazji ignorując coś... istotniejszego.
- Ja... - Zaczerpnął głęboki haust powietrza i wbił spojrzenie w Charlotte, jak gdyby ta miała poinstruować go odnośnie tego, co miał odpowiedzieć ich córce. Nie wiedział; słowa uwięzły mu na wysokości krtani, co nie było typowym u Blake'a Griffitha.
- Wow, to... - Skinął głową, w tym samym czasie odruchowo przygryzając dolną wargę od środka. - Miło z jego strony, że cię o to zapytał - dokończył myśl, ponownie z przekonaniem kiwając głową. Przelotnie tylko rzucił okiem na dłoń Hughes, lecz kiedy ich spojrzenia spotkały się, kąciki ust Griffitha uniosły się w krótkim uśmiechu.
- Gratuluję, Charlotte - powiedział szczerze, bo chciał jej szczęścia. Ich szczęścia, niezależnie obok kogo. Co nie zmieniało faktu, że poczuł się dziwnie... nieswojo. Rozchylił usta, jakby chciał coś dodać, lecz zrezygnował z tego i skierował się w stronę pudeł, aby odsunąć je i postawić gdzieś w wolnej przestrzeni w holu.
- Jesteś na tyle duża, że chcesz spać sama, czy wolisz ze mną? - zapytał, zwracając się do dziewczynki i zatrzymując pośrodku, między jednymi i drugimi drzwiami.
malarka
cały świat
columbia city
Milczała, uznając to za temat zbyt delikatny do poruszenia w obecności ciekawej wszystkiego Zoey. Nieznaczne kiwnięcie głową miało być zatem wyrazem zrozumienia, ale z pewnością nie powinno było jawić się w czyichkolwiek oczach jako zmiana zdania co do noclegu w męskim apartamencie. Charlotte czuła, że rozmowa wcale nie dobiegła końca, jednak świadome postanowiła odsunąć ją w czasie, który dużo bardziej wolała poświęcić zachwyconej ponownym towarzystwem ojca córce.
- Ostatnio mama nakleiła mi plasterek, o tutaj - wyjaśniła z przejęciem pięciolatka, wskazując na ukryte pod materiałem zwiewnej sukienki kolano. Nie sprawiała przy tym wrażenia przejętej perspektywą ewentualnego zszywania czegokolwiek, a Charlotte nie wyrywała się do uświadomienia dziecka, że miał to być proces dużo bardziej bolesny i żmudny.
- Mama rysowała gitarę, ale kolorowałam wszystko sama - Zoey nie podejmowała próby ukrycia dumy, jaką odczuwała w związku z tym, że rysunek przypadł tacie do gustu, dlatego nieustannie towarzyszył jej szeroki uśmiech, który Blake mniej lub bardziej świadomie poszerzył wzmianką o psie. - Naprawdę? Będzie piesek? - kolejny pisk, śmiech i mocny uścisk ojcowskiej szyi sprawiły, że Lottie pokręciła głową. Umowa zdawała się być przypieczętowana, szczególnie gdy drobna rączka Zoey zacisnęła się na tej męskiej.
Hughes z kolei poświęciła ten czas nie tyle na przejrzenie prezentów, co przeanalizowanie słów, które rozumiała w kontekście dużo szerszym niż jedynie informacji o kupnie psa przez dziadka Wayne'a. Powrót Blake'a do Seattle jeszcze kilka tygodni temu wydawał się pomysłem oderwanym od rzeczywistości, co w jakimś stopniu pozwoliło Charlotte uwierzyć w to, że ona także miała prawo do realizowania swoich pasji, marzeń i zawodowych ambicji, nawet jeżeli miałoby się to odbywać na drugim końcu kraju. Teraz, gdy myślała o ewentualnym wyjeździe do Nowego Jorku i to na okres dłuższy niż kilka tygodni czy miesięcy, nie czuła dotychczasowej ekscytacji, ale nieprzyjemny ucisk.
I o ile jej plany na wakacje w Kalifornii uwzględniały podzielenie się z Griffithem wszystkimi wiadomościami, o tyle ingerencja Zoey była zupełnie nieplanowana i zburzyła porządek, który Charlotte zdążyła stworzyć w swojej głowie.
Zadarłszy głowę, pozwoliła, by zakłopotane spojrzenie spotkało się z tym męskim. Nie miał dowiedzieć się w ten sposób, choć od kilkunastu minut - dokładnie od chwili, w której napomknął o rozstaniu z Alyssą - intensywnie zastanawiała się, czy powinien wiedzieć w ogóle; o zaręczynach, o jej zgodzie, o planach wyjazdu do Nowego Jorku. Choć ukrywanie przed nim czegokolwiek wychodziło Charlotte raczej kiepsko, to niespodziewana zmiana sytuacji sprawiła, że nachodziły ją myśli dalekie od rozsądnych.
- Dzięki - odparła krótko, zaraz potem opuszczając wzrok i skupiając go na prezentach, które uporządkowała w pudełkach tak, by nic się nie zgubiło (z pominięciem tiary, z którą Zoey nie miała zamiaru się rozstać). Zdawała się czuć ulgę, gdy dziewczynka i Blake ruszyli w kierunku pokojów, ponieważ zyskała dzięki temu kilka dodatkowych chwil na uspokojenie oddechu, nerwów i... całej siebie.
- Z Tobą! I z mamą - Zoey nie dawała za wygraną, co sprowokowało Lottie do podniesienia się z kanapy i ruszenia w kierunku córki oraz jej ojca. Po drodze chwyciła za rączkę walizki, ciągnąc ją w kierunku wskazanego przez Blake'a pokoju.
- Miś, słońce - zawołała do córki, kiedy otworzyła bagaż, w pierwszej kolejności wyciągając z niego ukochaną maskotkę, bez której chociaż jedna noc byłaby dla Blake'a koszmarem. Świadome ignorowanie niewygodnego tematu przychodziło jej z łatwością, przynajmniej pozorną. W rzeczywistości jednak wszystkie uczucia kotłowały się w szybko bijącym sercu, dlatego kolejne ruchy były bardzo chaotyczne. - Pamiętasz, co obiecałaś? - zagaiła, kiedy na wieszaku wylądowało kilka dziecięcych sukienek.
- Że będę składać swoje rzeczy, jeść śniadania i... coś o telewizji - mruknęła Zoey, niekoniecznie zainteresowana rozmową z Charlotte. Żwawym krokiem znalazła się przy Blake'u, niemal dopominając się ponownego wzięcia na ręce.
-
- Jutro, jeśli będziesz chciała, zagramy wspólnie na takiej prawdziwej gitarze - zaproponował, ruchem głowy wskazując oparty o regał z książkami instrument. Apartament był przestronny; duży salon z wyspą i aneksem kuchennym, sporych rozmiarów łazienka z przeszkloną ścianą (podobnie jak w salonie), dwie sypialnie. Jednak - niestety - nie było w nim miejsca ani na fortepian, ani na perkusję, zatem swoją multiinstrumentalność musiał ograniczyć jedynie do gry na gitarze. Dobrze, że studio, jakie znajdywało się kilkanaście minut pieszego spaceru dalej, oferowało mu korzystanie z instrumentów, przy tym ciesząc się jeszcze lepszą akustyką odbijających się o bębenki uszne dźwięków.
- Myślę, że jest na to szansa - potwierdził w temacie czworonoga, dodatkowo dodając do tego lekkie skinienie głową. W jej wieku chęć posiadania zwierzęcia nie była niczym abstrakcyjnym, co dobrze rozumiał, lecz z drugiej strony domyślał się co takiego było kontrargumentem dla tego pomysłu, a on bynajmniej nie zamierzał podważać stanowiska matki Zoey... dlatego wspomniał o swoich rodzicach. Wayne większość spraw mógł załatwić z ich posiadłości, w której też więcej niż zwykle przebywała Jackie, a zarówno Lottie jak i on realizowali się na różnych płaszczyznach, często wykraczających poza mury domu, czy próg mieszkania.
- Skarbie... - Westchnął przeciągle, po czym wyciągnął ręce, aby pomóc pięciolatce ponownie się do niego przykleić. - Dajmy mamie odpocząć. Jestem pewien, że... - Nie, nie był pewien, że Zoey śpi z nią, kiedy są w Seattle, w końcu od jakiegoś czasu miała partnera. Narzeczonego. Odchrząknął, chcąc znaleźć jakieś inne dokończenie zaczętego zdania.
-...że jest zmęczona podróżą i szybko pójdzie spać, a my będziemy musieli być cicho. Lepiej, by odpoczęła w hotelu - stwierdził, chyba samemu również przekonując się do swoich słów, a przynajmniej w kwestii noclegu Hughes. Miała rację, wyskoczył z beznadziejnym pomysłem. Wraz z dziewczynką na rękach wszedł do swojej sypialni i posadził ją na łóżku, szybko wycofując się, kiedy obok znalazła się Lottie.
- Pomożesz jej z kąpielą i przebraniem się? Jeszcze tylko dziś, muszę... - Nie dokończył zdania, nie chcąc zignorować trzeciego połączenia, którego dźwięk wypełniał salon. Nie wiedział kto się do niego dobija, tym bardziej, że w pracy dał znać, że będzie nieosiągalny. Posłał kobiecie przepraszające spojrzenie, a gdy odczytał kto dzwoni i kilka słów z ostatniej wiadomości, soczyste przekleństwo wyrwało się z jego ust.
Po kilku minutach i wykonanym jeszcze jednym połączeniu - tym razem do innej osoby - wrócił do salonu i stanął obok ekspresu. Miasto Aniołów zaczynało pokazywać to, jak wygląda nocą, a migoczące światła tańczyły w tle. Nie wiedział, czy pora pasowała do wcześniej proponowanej kawy, więc nim narobił - niepotrzebny, jeżeli Zoey planowała się zdrzemnąć - hałas, postanowił poczekać na zdanie przyjaciółki.
P r z y j a c i ó ł k i, Griffith.
Matki twojego dziecka.
Zapięty tuż pod szyją guzik koszuli zdawał się nieprzyjemnie parzyć, więc odruchowo rozpiął ten, jak i kolejny niżej. Czas dłużył się, a on finalnie podszedł do lodówki, zastanawiając się, jak bardzo złym pomysłem byłoby wypicie drinka. Ciche kroki postaci wychodzącej z sypialni otrzeźwiły go, a dłoń zacisnęła się na szklanej butelce z wyciskanym rano sokiem, który wedle wytłoczonego napisu należało wypić w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Blake Griffith zmienił się. Dojrzał. Czasami nawet robił to, co należało. Co było rozsądne.
Czasami.
W porządku? - zdawało się pytać posłane w kierunku Charlotte Hughes spojrzenie.
U ciebie, z Zoey, ze wszystkim. Po prostu. Z n a m i.
- Jeśli chciałabyś polecieć wcześniejszym lotem, to mogę z nią wrócić. Żaden deadline nade mną nie wisi, nie będzie problemu, jeśli wezmę dwa dni urlopu więcej - zaproponował zamiast tego, w następstwie robiąc łyk zielonej, zdrowej mikstury.
- We had our moments, didn't we? So much that we will never be.
malarka
cały świat
columbia city
Ukłucie rozczarowania przemknęło po jej twarzy bardzo dosadnie. Charlotte chyba nigdy tak w stu procentach nie pogodziła się z tym, że Blake'a i ich córkę (czy na pewno?) dzieliła tak ogromna odległość; że nagłe wypadki w ich przypadku nie miały miejsca, bo reakcja, nawet jeżeli natychmiastowa, i tak była ograniczona koniecznością bukowania lotu i spędzeniem kilku godzin na pokładzie samolotu. Sądziła, że przylot do Los Angeles będzie pozbawiony sytuacji, w których zawodowe zobowiązania dadzą o sobie znać, ale życie raz jeszcze udowodniło, że przemysł filmowy nie był nawet w połowie tak łaskawy jak sztuka, jaką zajmowała się Lottie.
Nieznaczne kiwnięcie głową było jedyną odpowiedzią, a przeciągające się milczenie miało ukryć narastającą... irytację? Niepewność? Żal, że życie Zoey, że ich życie, wyglądało właśnie w ten sposób?
O cokolwiek nie chodziło, Charlotte upchnęła do przygotowanej szuflady ostatnie ubrania córki, zaraz potem zabierając ją do łazienki, gdzie nawet równie przyjemne dla oka widoki nie podniosły blondynki na duchu. Wieczorna toaleta przebiegła jednak dość sprawnie, co zdawało się być echem długiej podróży i zmęczenia, które pięciolatka okazywała poprzez nieustanne tarcie oczu i przeciągłe ziewnięcia.
Pierwsze spotkanie dziewczęcej główki z poduszką zaowocowało snem, który Lottie kontrolowała przez kilkanaście kolejnych minut. Nie zrezygnowała przy tym z nerwowego nasłuchiwania tego, co działo się na drugim końcu apartamentu, gdzie Blake przed jeszcze kilkoma minutami prowadził raczej daleką od spokojnej rozmowę. Nieprzyjemne uczucie ciężkości na sercu towarzyszyło Charlotte aż do chwili, w której nie pojawiła się w progu kuchni. Widok Blake'a nie przyniósł jednak upragnionej ulgi, a nawet więcej - zdawał się podziałać na Hughes mocniej niż dotychczas, niż jeszcze kilka tygodni temu, kiedy widzieli się po raz ostatni.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę. Roziskrzonym spojrzeniem sunęła po całej sylwetce, jak gdyby chciała upewnić się, że nie zaszły w nim zmiany, które jakkolwiek mogłyby jej umknąć. Sprawiał wrażenie zmęczonego, co automatycznie budziło w Lottie niepokój - nie tyle z powodu opieki, którą miał sprawować nad Zoey przez najbliższy czas, ale dlatego, że... zwyczajnie się o niego martwiła.
Pytanie pokroju wszystko w porządku? mogłoby zatem paść również z jej strony, chociaż jeden istotny szczegół zwrócił jej uwagę dużo skuteczniej (lub może sama do tego doprowadziła, odsuwając od siebie sprawy dużo ważniejsze).
- Pasuje Ci ta koszula - skwitowała z rozbawieniem, choć tym pozbawionym wyrzutu. Swego czasu żywiła względem tej części męskiej garderoby - jego garderoby - ogromną słabość, jednocześnie żałując, że korzystał z tych eleganckich materiałów tak rzadko. Szanując jednak jego niezależność i swobodę wyborów, nie nalegała na nic. Teraz, znajdując się u szczytu kariery, w miejscach, które wymagały pewnych poświęceń, Blake zdawał się być zupełnie oswojony z takim strojem i... swoim nowym życiem.
Czy faktycznie było w nim miejsce dla rodziny - jakiejkolwiek formy by ona nie miała?
- Tak? Twój telefon sugeruje coś innego - mruknęła, w kilku spokojnych krokach zmniejszając dzielącą ich odległość. Wsuwając się na kuchenny stołek, wsparła łokcie o chłodny blat wyspy. - Zoey bardzo za Tobą tęskniła i czekała na te wakacje. Nie chciałabym, żeby czuła się rozczarowana, ale jeżeli nie możesz poświęcić jej chociaż kilku dni, to powiedz mi o tym teraz - zaciskające się w emocjach gardło i z trudem wypowiadane słowa nie znajdowały się pod kobiecą kontrolą. Nienawidziła tego uczucia. Wrodzona wrażliwość wielokrotnie dawała się jej we znaki, doprowadzając do różnych, nie zawsze komfortowych sytuacji, jednak pojawienie się córki sprawiło, że Charlotte popadała w swego rodzaju paranoję związaną z pragnieniem chronienia Zoey na wszystkie możliwe sposoby. Ich rodzina - choć zbudowana na fundamentach szczerego uczucia do pięciolatki - nijak przypominała te, w których wychowywały się jej rówieśniczki, co nie umykało uwadze bystrej dziewczynki. Próbowała jej to zrekompensować, organizować wszystko tak, by jak najdelikatniej odczuwała skutki kursowania między matką a ojcem, jednocześnie mając wrażenie, że wciąż zawodziła.
-
Czuł nieprzyjemny dysonans. Z jednej strony frustracja dopadała go za każdym razem, kiedy przypominał sobie o zarzutach, które tak precyzyjnie niczym ostrze raniły jego ego, by później złagodnieć i zdać sobie sprawę z tego, że... poniekąd ją rozumiał. Nie wiedział, czy potrafiłby zbudować relację z kimś, kto miał dziecko z inną osobą, małą istotę, która scalała dwa odległe światy na długie lata, a Ally niosła to na swoich szczupłych barkach przez ponad rok.
- Tak? - rzucił z pozorną lekkością. - Przyłapałaś mnie. Planowałem ją zdjąć, ale nie chciałem wam przeszkadzać - powiedział, przesuwając dłonią po karku, a później kilkudniowym, typowym dla siebie zaroście. Upił jeszcze jeden łyk soku, następnie dokręcając napój i chowając go ponownie do lodówki. Słowa, które wypowiedziała po chwili Charlotte okazały się jednak chłodniejsze, niż powietrze ulatujące z wnętrza zamykanego sprzętu.
- To nie z mojej pracy - poinformował, kładąc nacisk na: mojej. Odchrząknął i stanął na przeciwko kobiety, uważnym spojrzeniem błądząc po jej twarzy.
- Ally wrzuciła do sieci coś, co sugerowało, że świetnie się bawi i wcale nie potrzebuje męskiego towarzystwa. Alkohol w tle i niewybredne określenie mojej osoby zaniepokoiły jej menadżerkę. - Rozłożył ręce na boki w geście bezradności.
- To nasza wspólna znajoma, która nie wiedziała o rozstaniu - wyjaśnił pokrótce, ale zgodnie z prawdą konieczność przeprowadzenia dwóch rozmów, w których tonie można było odczuć irytację, proste polecenia, a później trzeźwe argumenty popierające to, że cała sytuacja mogła zaszkodzić jej wizerunkowi, a on przekaz, który miał zrozumieć - doskonale zrozumiał.
- Nie martw się, mam czas dla Zoey - dodał, gdyby miała wątpliwości, przy okazji nie wiedząc, czy takie wyjaśnienia wystarczą matce pięciolatki, czy uzna, że błędem było odsuwanie na drugi plan swojej codzienności, aby pojawić się w tej jego.
- Na kawę chyba już za późno, ale... jeśli miałabyś ochotę na coś innego... - podjął po chwili, dodatkowo przelotnie spoglądając na tarczę zegara. - Chyba że chcesz wrócić do hotelu i naprawdę odpocząć, to nie będę cię zatrzymywał - dokończył myśl, nie chcąc za bardzo nadwyrężać jej czasu i sił po tym długim dniu.