WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.irishtimes.com/polopoly_fs/ ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

005. Nie da się ukryć, że McDavies martwił się o swoją kuzynkę, ale z drugiej strony naprawdę dowaliła z pomysłem, który okazał się totalną klęską, a dlaczego? Leży teraz w domu z chorą noga, zapewne dlatego. Śmiał się z niej, ale doszło też do niego jacy są podobni, ponieważ ciemnowłosy słynął z głupich pomysłów jako nastolatek i młody mężczyzna. Pewnego pięknego dnia wszedł na drzewo, bo chciał zaimponować dziewczynie, która mu się podobała. Dlaczego drzewo? Sam tego nie wie, ale nie skończyło się to dobrze. Spadł na tą swoją przystojna twarz, rozwalił sobie łuk brwiowy i złamał rękę, mało brakowało i dorobił by się otwartego złamania, ale jak mówi klasyk – głupi ma zawsze szczęście, więc mu się udało. Dziewczyna go olała, więc się i tak nie opłaciło. Trudno. Kolejne gorzkie doświadczenie sercowe do kolekcji młodego Ezry. To nie oznacza też, że przestał kombinować. Ależ skąd! Lekarz to nadal wielkie dziecko lubiące sobie robić jaja z ludzi, w granicach rozsądku i dobrego smaku, chociaż jak wiadomo każdy takie rzeczy postrzega inaczej.
Dzień zaczął mu się jak zwykle. Wstał wcześniej i razem ze swoimi trzema pupilami poszedł się trochę po ruszać, bo wiadomo to zdrowo. Zjadł sobie lekkie śniadania, a dokładniej owsiankę w owocami, banan, kiwi i pomarańcza. Kawa też oczywiście musiała wpaść, bo jakże by inaczej! Wziął szybki prysznic i pojechał na oddział. Przebrał się szybko w swój codzienny uniform i wziął się do pracy. Miał trochę papierkowej pracy, ale jak to on, szybko to nadrobi i spokojnie będzie mógł pójść do swoich pacjentów. Trzeba było przepisać leki, analizować wyniki badań. Zawsze gdy je oglądał miał nadzieje, że u danego pacjenta jest lepiej.
Szedł korytarzem, gdy zobaczył znajomą dziewczynę, z którą chciał się umówić, ale gdy ona nie oddzwoniła stwierdził, że pewnie się jej nie spodobał. Wyglądała na przygnębioną, więc jak to on, z sercem na dłoni podszedł.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał z troską w głosie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">005.
<div class="ds-tem4">Perry & Ezra</div></div>
</div></div></div></table>

Od sześciu miesięcy życie Peraldine Whitlow przypominało przejażdżkę kolejką górską, której wagoniki zostały pozbawione zabezpieczeń. Miała wrażenie, że każdy kolejny dzień był gorszy od poprzedniego, a mimo to naprawdę stała się zachować optymistyczny nastój. Większość dni mijała jej schematycznie; wstawała o świcie, często zanim zegar wybijał szóstą, zajmowała się matką, która wymagała pomocy przy większości podstawowych czynności, następnie doprowadzała do porządku samą siebie, po czym budziła młodszą siostrę, którą niedługo później odwodziła do szkoły. Szesnastoletnia Daphne była cierniem w oku starszej siostry – buntowała się, sprawiała ogrom problemów (uciekała z zajęć, zadawała się z nieciekawymi osobami i sięgała po alkohol oraz papierosy) czym łamała serce ciężko chorej matce. Po szybkim uprzątnięciu mieszkania, wyprowadzeniu psa na spacer oraz podaniu matce niezbędnych leków, Perry szła do pracy – przejęcie wszystkich obowiązków dotyczących funkcjonowania rodzinnej restauracji, było dla niej ogromnym wyzwaniem. Bardzo starała się wyciągnąć knajpę z długów i przywrócić jej dawną świetność, ale z uwagi na permanentny brak czasu oraz ciągłe zmęczenie, było to prawie niemożliwe. Zajmowała się biurokracją, księgami rachunkowymi, utrzymywaniem kontaktów z dostawcami oraz nadzorowaniem pracowników. Życie mocno dawało jej w kość. <br>
W przerwie, którą teoretycznie miała poświęcić na zjedzenie posiłku, udała się do szpitala, by porozmawiać z onkologiem, który prowadził przypadek jej matki. Niestety lekarz nie miał dla niej dobrych wiadomości; może powinna się przyzwyczaić do tego, że jeszcze przez długi czas w jej życiu nie wydarzy się nic pozytywnego? Może skazana była na smutek i cierpienie? <br>
W każdym razie, po dwudziestominutowej rozmowie, usiadła na moment na korytarzu, by złapać oddech przed powrotem do pracy. Skupiona na własnych myślach, wzdrygnęła się wyrwana z rozważań głosem mężczyzny, którego od razu poznała. <br>
— Ezra — rzuciła, a jej policzki od razu oblały się lekkim rumieńcem, który najchętniej zrzuciłaby na karb wysokiej temperatury panującej w budynku. — Tak, wszystko dobrze — skłamała, nie chcąc obarczać mężczyzny własnymi problemami. Nie lubiła opowiadać o tym, co aktualnie przeżywała. Zawsze bała się, że ludzie zaczną się nad nią litować. A tego wolałaby uniknąć za wszelką cenę. <br>
Z uwagi na to, że Perry, niczym ostatnia gapa, zgubiła wizytówkę, którą niegdyś otrzymała od Ezry, nie zdążyła nawet przeczytać, że był on lekarzem. Najwidoczniej medycyna i wszystko, co z nią związane, mocno uczepiła się młodej kobiety! — Wybacz, że wtedy nie zadzwoniłam. Chciałam, naprawdę, ale zgubiłam kontakt do ciebie — powiedziała, robiąc przy tym skruszoną minę. — I nie, nie żartuję. To nie jest żadna wymówka, a pech, który mnie ostatnio nie opuszcza. Nawet wróżka powiedziała mi niedawno, że przede mną jeszcze wiele problemów, zanim moje życie odzyska równowagę — zdradziła. Bo tak, Whitlow często radziła się wróżek i horoskopów, choć twierdziła, że nie wierzy w szarlatańskie przepowiednie. Zasługiwała na miano hipokrytki roku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nadmiar obowiązków nigdy nie prowadzi do niczego dobrego, wie to każdy kto tego kiedykolwiek doświadczył w swoim życiu, a jak powszechnie wiadomo McDavies miał już na karku sporo lat, według niektórych standardów i wiele widział, a przede wszystkim przeżył i nie są to koniecznie dobre rzeczy, ale też nie tak, ze cały czas coś złego się dzieje. Nie, nie. Jednak od pewnego czasu po prostu nie ma z czego się cieszyć. Pewnego rodzaju piekło zaczęło się kilka lat temu, gdy jego związek zmienił się w cudownego w toksyczny. Był wykorzystywany jako maszynka do robienia pieniędzy, bo jako chirurg plastyczny zarabiał dość dobrze, nie oszukujmy się. Co po tym? Chodził do pracy i nie miał kontaktu z rodziną, a jest bardzo rodzinnym człowiekiem. Co mu pod wielkim domu i samochodach. Nie jest mu to do szczęścia potrzebne, ale miał wrażenie, że w jego rodzinie tylko on tak uważał. Jako dzieciak nie miał wszystkiego, musiał sobie zapracować na to co chciał – studia, wyjazdy. Rodzice go wspierali, fakt, jednak nie byli na tyle zamożni by fundować mu pewne rzeczy, to sprawiło, że niebieskooki doceniał w pełni to co ma i nadal tak jest, tyle tylko iż teraz on wspiera swoich rodzicieli, bo taka kolej rzeczy czyż nie?
Totalnie zakopał się w pracy po tym jakie miał zawirowania życiowe. Wina za rozwód spadła na niego, bo jakże by inaczej? Nie zwraca już na to uwagi. On tez ma prawo do tego by korzystać ze swojego życia, a nie tylko egzystować, prawda? Nie jest jakimś dziadem, który po pracy idzie do domku spać. Dobra, robi tak, ale musi kiedyś ładować baterie. Jest tylko człowiekiem, a nie cyborgiem.
Nie chciał wprawiać dziewczyny w zakłopotanie, ale od razu zobaczył przemęczenie w jej oczach i na twarzy, zostawił komentarz dla siebie.
- Może przynieść ci kawy? - zaproponował ze zmartwieniem na swojej przystojnej twarzy. - W porządku, chociaż mogłaś nawet przyjść tutaj by porozmazywać. - mówiąc to uśmiechnął się do niej ciepło chcąc tym samym pokazać, że nie jest na nią zły. Nie jest w końcu pępkiem świata, a poza tym każdy ma swoje problemy i życie, nie zawsze mając miejsce dla kogoś nowego. - Nie chce cie krytykować, ale jesteś pewna, że dobrze jest zawierzać swoje plany wróżce? Wiesz, że wtedy człowiek kieruje tak swoimi postępkami by właśnie te wszystkie przepowiednie się spełniły? - było to kolejne pytanie, a w zasadzie dwa. Nie oceniające, u niego chyba jeszcze nigdy w głosie nie było słychać wyższości czy nagany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Była przytłoczona. Pragnęła szczęścia najbliższych, dlatego z taką zawziętością próbowała chwytać się każdej możliwości, dzięki której pojawiał się choćby cień szansy na pomoc w wyzdrowieniu pani Whitlow. Osiem lat temu straciła ojca – mężczyznę, któremu wiele zawdzięczała. Zginął w wypadku, będącym ślepym zrządzeniem losu. Jemu nie mogła pomóc. Nie mogła zrobić niczego, by go uratować. Natomiast w przypadku matki dostrzegała niekończące się możliwości i najchętniej pochwyciłaby się każdej, która miała szansę zadziałać. I choć stawała na głowie, by zorganizować pieniądze na leczenie, na niewiele się to zdało, gdyż pani Whitlow odmówiła dalszej chemioterapii. Nie chciała dłużej walczyć.
— Dziękuję, ale nie chcę sprawiać kłopotu — odparła pośpiesznie i nerwowo nabrała powietrza w płuca, by pobudzić organizm, który popadał w bezduszny marazm. Zaraz uśmiechnęła się, potakując przy tym głową. Miał rację. Mogła wykazać się odrobiną kreatywności, jeśli chodziło o zlokalizowanie tajemniczego mężczyzny z parku, jednak miała obecnie tak wiele obowiązków, że nie zapominała o tym, by zainwestować choćby odrobinę czasu we własne potrzeby. — Szczerze mówiąc, nie zanotowałam tego, że jesteś lekarzem — przyznała, czując, że popełnia kolejną gafę. Mimo to nauczyła się, że nie warto wplątywać się w małe kłamstewka, by ubarwić rzeczywistość. — Dobrze wyglądasz w kitlu — dodała, subtelnie się przy tym uśmiechając. Łatwiej było przybrać wymuszony uśmiech niżeli tłumaczyć, z jakiego powodu wygląda na przybitą.
— Nie krytykuj wróżek i horoskopów! — zaznaczyła ostrym tonem, lecz zaraz zaśmiała się, by pokazać, że był to wyłącznie przerysowany żart. — Tak poważnie to lubię myśleć, że przydarzy mi się coś dobrego. We wczorajszym horoskopie przeczytałam, że czeka mnie duży zastrzyk gotówki. I choć nic takiego się nie wydarzyło, to przez całą dobę czułam się prawie jak milionerka. Takie wróżby poprawiają mi nastrój — wyjaśniła pokrętnie. Nie, nie wierzyła w magiczne przepowiednie, a mimo to lubiła je znać. Czy było w tym coś złego? Wizja pozytywnej przyszłości była dla niej ogromną motywacją do działania. Musiała znaleźć coś, co pomogłoby jej zachować optymizm przy tak ogromnej ilości problemów, jakie wisiały nad nią.
— W każdym razie nie musisz się martwić, nie powierzę swoje życia żadnej wróżce — zapewniła go. Niedawno wraz z przyjaciółką odwiedziła Madame Rodriguez, jednak ta wizyta (jak i sama przebierana wróżka) okazała się katastrofą! — Jak twoje psiaki? Nadal tak samo rozrabiają? Moja Betty ewidentnie nie może doczekać się wiosny i kąpieli w jeziorze. Niedaleko Seattle jest świetne miejsce, gdzie lubię ją zabierać w wolne dni.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie w taki sposób działamy dla ludzi, których kochamy. Chcemy zrobić wszystko dla ich dobra i tak działamy, czasem ponad swoje siły. Ezra coś na ten temat wiedział, jednak jak to on nigdy się na nic nie skarżył, bo niby po co miał to robić? Co to da? A no właśnie dużo daje, bo każdy człowiek powinien mieć kogoś bliskiego z kim można porozmawiać, a jak nie mamy takiej osoby to bardzo często nawet obcy człowiek potrafi nas wysłuchać. Łatwiej chyba nawet wtedy się wyżalić, ponieważ ta osoba nas nie zna i nie rozgada tego każdemu swojemu znajomemu. Ezra się nie dzielił czymś takim, bo nie potrafił. Bywały momenty, że czuł się w cholerę samotny.
- Co ty, to żaden kłopot, a na pewno będzie ci lepiej. - zapewnił, w zasadzie to wybierał się na przerwę, ale gdy ją zobaczył to podszedł. Zmartwił go jej wygląd. Jeśli chodzi o sprawę ich ostatniego spotkania to naprawdę nie musi się tym przejmować, bo on nie żywi urazy do niej, ponieważ każdy ma soje życie i swojej problemy, ważniejsze problemy. - Chyba ci o tym nie wspominałem. - uśmiechnął się szeroko do dziewczyny. McDavies miał dwie specjalizacje – onkologia, na której w tym momencie się znajdują ora chirurgie plastyczna, którą nadal praktykuje, ale bardziej jeśli chodzi o poprawę jakości życia dla pacjenta, a nie wyglądu. - Dziękuje. - kitel, który ma na sobie ozdobił sam, w zasadzie kilka ma takich egzemplarzy. Jest to jego znak rozpoznawczy. Dla niego te blade kitle są po prostu przygnębiające i cały personel zlewa się w jedną smutna plamę, a na onkologii to nie jest zbytnio wskazane, na żadnym oddziale nie jest. On stara się poprawiać ludziom humor, w miarę możliwości, ponieważ nie zawsze się da. - Może jeszcze wszystko przed tobą? - zapytał zastanawiając się. - Może ten horoskop po prostu pomylił się jeśli chodzi o czas i zastrzyk na ciebie nadal czeka. - on nie krytykował, ponieważ pozytywne myślenie jest bardzo człowiekowi potrzebne, zwłaszcza w gorszych chwilach, a skoro to jej pomaga to jak by mógł to krytykować? - Trzymam za słowo. - puścił do niej oczko. - Niestety, ale cały czas tak samo. Wczoraj dobrały się do mojego plecaka, w którym miałem rzeczy na trening. Krótko – biedak nie przeżył. - westchnął zrezygnowany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— W takim razie chodźmy na tę kawę — przytaknęła. Wzięła głęboki oddech, umieściła na twarzy uśmiech, który miał pokazać, że chwilowy kryzys minął i nie pozostał po nim żaden naocznie dostrzegalny ślad. Nie lubiła zrzucać osobistych problemów na barki obcych ludzi. Była cholernie upartą kobietą, nad wyraz dumną i odczuwającą konieczność pozostania samowystarczalną. Owszem, miewała chwile słabości. Emocje wynikające z przytłaczających problemów od czasu do czasu musiały znaleźć ujście; najczęściej wyżywała się w pracy, przez co w ubiegłym tygodniu straciła kelnerkę (ledwie osiemnastoletnią dziewczynę, która chciała dorobić na studia). Coraz trudniej było jej nad sobą panować w obliczu postępującej choroby nowotworowej matki.
Wstała z lekkim grymasem, gdyż plastikowe krzesło nie należało do najwygodniejszych. Szybkim ruchem dłoni poprawiła ubranie i spojrzała na mężczyznę. — Nie, nie wspomniałeś. Nie było ku temu okazji. Za to teraz możesz opowiedzieć mi jakąś optymistyczną historię. Lub zabawną. W szpitalu na pewno dzieją się różne, dobre rzeczy, prawda? — poprosiła, czując, że potrzebowała oderwać myśli od źle prezentujących się wyników badań matki. Chciała posłuchać o czymś, co choć na chwilę przeniesie ją w zupełnie inną rzeczywistość. — Długo tutaj pracujesz? Bywam w tym szpitalu tak często, że to aż dziwne, że nie wpadliśmy na siebie wcześniej — dodała, kierując się wraz z lekarzem do automatu z kawą.
Humor Perry był zmienny bardziej niż pogoda w Seattle; kobieta potrafiła zacisnąć zęby, założyć na nos różowe okulary i pozwolić sobie na optymizm, pomimo przykrych doświadczeń.
— Z pewnością się pomylił — nawiązała do horoskopu. — W przyszłości planuję zostać milionerką. Jeszcze nie wiem, jak to osiągnę, bo prowadzenie małej restauracji z pewnością nie da mi takich pieniędzy, ale może cała sieć? Ludzie lubią koreańskie jedzenie — dodała, pół żartem pół serio, chcąc odejść od nieprzyjemnych tematów. Nie była urodzoną restauratorką, wciąż uczyła się tego, jak poprawnie zarządzać takim miejscem. Popełniała błędy, ale również starała się na nich uczyć.
— Wprawdzie nie mam chirurgicznej precyzji w dłoniach, ale kiedyś udało mi się naprawić sukienkę młodszej siostry, którą Betty potraktowała jak kosiarka. Igła i nici potrafią zdziałać cuda — oświadczyła, rzucając mu ukradkowe spojrzenie. Zdecydowanie potrzebowała dzisiaj towarzystwa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się zwycięsko.
- W takim razie zapraszam. - wskazał automat, z którego kawa jest naprawdę dobra. Bywa tak, że z takiego rodzaju urządzeń napoje, tym bardziej ciepłe nie powalają człowieka smakiem, w tym jednak wypadku szpital się postarał, ale w pewnym sensie była to zasługa lekarzy i bliskich pacjentów, którzy skarżyli się na okropny smak i się udało! Nie zastąpi to co prawda prawdziwej kawy z ziaren, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Ezra nie jest osobą, która na siłę ładuje się komuś z buciorami w życie. Zna swoje miejsce i nigdy nikogo na nic nie namawia, bo to tylko generuje dodatkowy stres i problemy, gdy ta osoba się denerwuje, a nie o to chodzi, gdy ktoś potrzebuje pewnego rodzaju pomocy. Nawet rozmowy, którą on zawsze służy. Ciemnowłosy ma ogromne serducho co widać po nim od razu. Nie jest krystalicznie idealnym człowiekiem, bo takich ludzi nie ma, ma swoje za uszami, jednak nigdy nikogo by się skrzywdził specjalnie. niektóre osoby bywają bardzo złe i są w stanie zrobić krzywdę specjalnie, dla swojego chorego widzimisię. - W takim razie przepraszam. - uśmiechnął się lekko zastanawiając się nad odpowiedzią. - Na onkologii nie miałem takiej sytuacji, ale na chirurgii plastycznej już tak. - zaczął. Mógł opowiedzieć o tej historii, ponieważ działa się ona na korytarzu, a nie w gabinecie. - Miałem jakiś czas temu umówioną dziewczynę na zmniejszenie piersi, ponieważ rozmiar jejj bardzo dokuczał. Była już w miarę przygotowana do zabiegu, gdy na korytarz wpadł jej facet. Zaczął krzyczeć, gdzie jest ta dziewczyna i wtedy ona do niego wyszła, a on z płaczem w głosie prosił by tego nie robiła, żeby nie zmniejszała jego dziewczynek, ponieważ on tego nie przeżyje. - zaczął swoją opowieść, która nadal niosła się po korytarzach szpitala, bo już cały o tym wiedział. - Oczywiście ja miałem przeprowadzić zabieg. Koleś po prostu wpadł w panikę, a biedna dziewczyna nie wiedziała co ma zrobić. Dla ludzi to było śmieszne, ale kobieta była zażenowana, ale dała radę! Powiedziała mu, że ma spadać i ochrona go wyprowadziła. - nie było to jakoś wybitnie śmieszne, ale na pewno urozmaiciło dzień personelowi. - Trzymam kciuki, żeby ci się udało to najszybciej jak się da. - uśmiechnął się szczerze. - Nie da się ukryć, że jest popularne, więc wszystko przed tobą! - powiedział z mocą. - Jako chirurg muszę powiedzieć, że jestem z ciebie dumny, bo to trudniejsze niż szycie rany. - puścił do niej oczko po czym kupił kawę, którą sobie wybrała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rhys podjął decyzję, z którą bił się od dobrych kilku tygodni. Zamierzał o siebie zawalczyć. O swoje zdrowie i życie. O przyszłość, którą mógł zaplanować i dążyć do tego, by te plany się ziściły w jak największym stopniu. Wspólny wyjazd z Blakiem do kliniki był punktem przełomowym w męskim nastawieniu, a swoją cegiełkę dokładały do tego Lottie, wierząca chyba za nich dwoje w to, że wszystko skończy się dobrze, jak i Isla, którą zdążył polubić i z którą chciał rozwijać znajomość, by zobaczyć, co właściwie z tych ich randek mogłoby wyjść w przyszłości.
Ostatnie dni spędził więc na ciągłych wizytach u lekarzy, którzy powoli przygotowywali go do długiego procesu leczenia, mającego na celu pozbyć się z jego głowy tego jednego, niechcianego lokatora. Optymistyczne nastawienie trzymało się Rhysa niemal każdego dnia. Słuchał uważnie wszystkich opcji przedstawianych przez specjalistów, konsultował je z innymi i ostatecznie wspólnie podejmowali decyzje, które miały być dla niego najlepsze i miały dać szansę na to, że guz nieco się zmniejszy, by można go było usunąć operacyjnie bez większego ryzyka. Jak gąbka chłonął wszystkie porady, zasady żywienia, informacje dotyczące leków i to, jak miało to leczenie przebiegać, gdy lekarze zdecydowali się zaatakować guza z całą siłą, łącząc chemioterapię i radioterapię. O ile to drugie nie wzbudzało w Rhysie większych obaw, tak chemia go stresowała. Obawiał się tego, jak będzie ją znosił, jak bardzo go wyniszczy i czy w ogóle jej podoła, stawiając się w szpitalu na kolejne dawki, które będą rozchodzić się po jego organizmie. Potrzebował w tym wsparcia i dlatego zdecydował się przed pierwszą chemią zadzwonić do Lottie. Krótka prośba o to, by nie otwierali tego dnia studio i by pojawiła się z nim na oddziale, by nieco go wesprzeć, padła już na samym początku rozmowy, a na duchu podniosło go nieco zapewnienie, że była w stanie to dla niego zrobić.
Chyba tylko dzięki temu w tym przełomowym dla niego dniu, podniósł się z łóżka, podjechał po Lottie i dowiózł ich do szpitala, czując rozluźnienie, które na nowo zastąpił stres, gdy przemierzali szpitalne korytarze oddziału onkologicznego, kierując się w wyznaczone przez pielęgniarkę miejsce, gdzie po krótkim wywiadzie z lekarzem, usiadł w wygodnym fotelu i miał oczekiwać na kroplówkę z chemią.
Nie masz pojęcia, jak doceniam, że tu ze mną jesteś — westchnął, rozglądając się po sterylnym pomieszczeniu, gdzie kilka foteli było zajętych przez innych pacjentów walczących z własnymi chorobami. W końcu wzrok zatrzymał na wysokości oczu przyjaciółki i uśmiechnął się nieco nerwowo. — Co tam u was? Niedługo masz termin? — zagaił, chcąc odciągnąć swoje myśli od tego, co go czekało i ruchem głowy wskazał na jej pokaźnych już rozmiarów brzuszek. — Chyba powinniśmy w końcu porozmawiać o dłuższym urlopie, żebyś odpoczęła przed porodem i mogła zająć się małą — dodał, bo oczywiste było, że urlop macierzyński miała gwarantowany. On sobie poradzi. Póki co. A jeśli leczenie będzie go dobijać, to zawiesi działalność do chwili, w której jedno z nich nie będzie gotowe do tego, by na nowo nadzorować to, jak funkcjonowało studio.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Telefon od Rhysa nie był dla Charlotte żadnym zaskoczeniem - przyjaźń i prowadzenie założonego przez mężczyznę biznesu były równoznaczne z regularną wymianą uwag oraz pomysłów, ale także dzieleniem się ciekawostkami i plotkami z życia codziennego - ale wystosowana już na samym początku rozmowy prośba owszem.
To wcale nie tak, że Lottie jak diabeł święconej wody unikała konfrontacji z tematem, jakim była choroba przyjaciela. Chciała z nim rozmawiać, wiedzieć, co się działo, być na bieżąco z każdym stanem - zarówno lepszym, jak i gorszym. Jednocześnie jednak nie uważała, by nieustanne pytania i swego rodzaju kontrola, będące zarazem ciągłym przypominaniem mu o kiepskim stanie zdrowia, były najlepszym z możliwych rozwiązań. Dużo więcej sensu widziała w podarowaniu mężczyźnie odrobiny swobody i luzu, których na pewno potrzebował, gdy głowa wypełniona była myślami o tym, jak miała wyglądać przyszłość. Kiedy jednak to on inicjował dialog dotyczący tej kwestii, nie robiła uników. Przeciwnie - była zawsze wtedy i tam, gdy tylko tego potrzebował oraz pragnął.
Dzisiejszy dzień nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem.
Choć jej własne samopoczucie dalekie było od idealnego, a z tyłu głowy coraz częściej dawał o sobie znać głosik sugerujący, że to już ten moment, to jednak Charlotte ani myślała o tym, by przerwać przedsięwzięte dotychczas aktywności. Każdy niepokojący symptom był konsultowany z lekarzem, a ponieważ takowych było w ostatnim czasie niezwykle mało, nie zamierzała zachowywać i pozwalać traktować się tak, jak gdyby była stworzona z cukru.
U boku Rhysa szła zatem trochę wolniej niż zazwyczaj, ale jednak przez szpitalny korytarz kroczyli ramię w ramię, co w jakimś stopniu stanowiło nieme zapewnienie o tym, że z przeciwnikiem, jakim była choroba, nie musiał mierzyć się sam.
- To chyba jakaś tradycja, że szpitale odwiedzamy razem - odparła w rozbawieniu, celowo nawiazując do jednej pierwszych wizyt w gabinecie ginekologa, gdy to właśnie Rhys był powiernikiem wszelkich informacji oraz trosk związanych z ciążą. Naprawdę doceniała jego zaangażowanie i troskę, co mogło sugerować, że jej obecność w minimalnym stopniu była formą rekompensaty za tamten czas. I tak, i nie; nie lubiła długów, dlatego wolała je spłacać, choć obecnie w dużo większej mierze kierowała się przede wszystkim tym, że byli przyjaciółmi.
- Czuję, że Zoey nadchodzi - przytaknęła ze śmiechem, kiedy tylko rozsiadła się w sąsiednim fotelu i w końcu mogła skupić swoje spojrzenie na wysokości tęczówek Rhysa. - Jest w porządku. Po śmierci ojca Perrie wyjechała, Leslie ma trochę problemów, ale... Blake bardzo mnie wspiera - wyznała, nie wiedząc, o który dokładnie element jej życia mężczyzna pytał. Odrobina informacji z każdej strony miała być zatem uniwersalną odpowiedzią, możliwą do rozwinięcia w razie ewentualnych wątpliwości czy większego zainteresowania którymś z poruszonych aspektów. Rhys bowiem nie musiał się krępować.
- Na pewno dasz sobie radę? Może uda mi się zorganizować wszystko tak, żeby zaglądać do studio chociaż dwa czy trzy razy w tygodniu? - zaproponowała, unosząc brew. Nie chciała się narzucać czy jakkolwiek go ograniczać, przesadzać również nie ze względu na córkę, ale przed decyzją o jakim urlopie musiała mieć pewność, ze Rhys był pewien swoich obecnych możliwości. - Obiecaj, że dasz znać, jeżeli uznasz, że to za dużo i nie czujesz się na siłach, żeby zajmować się wszystkim. - Choć łagodny ton jej głosu mógł sugerować przyjaźnie brzmiącą prośbę, to jednak w rzeczywistości było to postawienie Rhysa przed faktem dokonanym, z którym musiał się pogodzić.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lepiej nie nazywajmy tego tradycją — rzucił ze śmiechem. Musiał przyznać jej rację, że mieli zwyczaj pojawiać się w szpitalu we dwoje, ale chyba musieli się zgodzić w tym, że lepiej byłoby, gdyby te dwie sytuacje były określane mianem przypadków. On osobiście wolał wierzyć w to, że ich wspólne wizyty w tym miejscu skończą się tylko i wyłącznie na jej wizycie u ginekologa i jego leczeniu, bo co jak co, ale szpitale nie były miejscem, w którym chciało się spędzać więcej czasu, niż było to konieczne i wiedział, że Lottie postrzegała to w ten sam sposób. Co za tym szło, wolał nie wywoływać wilka z lasu, niekoniecznie trafnymi określeniami.
Mam tylko nadzieję, że Zoey nie nadejdzie dzisiaj. Chociaż miałoby to swoje plusy, bo na porodówkę masz rzut beretem — zauważył z rozbawieniem. Byłoby kiepsko, jakby Zoey postanowiła przyjść na świat na oddziale onkologicznym, aczkolwiek z całą pewnością byłoby to dla Rhysa doświadczenie, skutecznie odciągające jego uwagę od własnego stresu. Alderidge po chwili jednak spoważniał, adekwatnie do poruszonego tematu. — Cieszę się, że go masz... ale pamiętaj, gdybyście potrzebowali jakiejkolwiek pomocy, ty albo Blake, oboje... To macie dać znać. Pomogę, jak tylko będę mógł — odparł. Współczuł jej śmierci ojca, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że nie była to relacja idealna. Ludzki odruch nakazywał jednak zachować się tak, jak należało, a skoro w jej rodzinie zawirowań było wiele, to chciał jej przypomnieć, że mogła na niego liczyć, tak jak on wielokrotnie mógł na nią. Miał nieopisany dług wdzięczności, który chciał jakkolwiek spłacać. — A jak tam sprawa z siostrą? Pojawiła się na pogrzebie? Nie upomina się jeszcze o spadek? — zapytał z czystej ciekawości, czy to konkretne zawirowanie, które zagościło w życiu Charlotte i jej sióstr, nie dawało jej się za bardzo we znaki. Gdy powiedziała mu o nieślubnej córce ojca, która pojawiła się tak nagle, mimowolnie zaczął się zastanawiać nad tym, jak on sam zareagowałby na takie wieści, gdyby to jego ojciec miał na boku kochankę i inne dziecko i tak naprawdę, nie potrafił się jasno określić, bo byłoby to cholernie zaskakujące i skomplikowane.
Na pewno. Nie martw się. W najlepszym wypadku zaciągnę cię na zdalną rozmowę o pracę dla jakiegoś menadżera, który będzie nas zastępować — stwierdził, bo myślał już o tym, co zrobić, jeśli faktycznie zabraknie mu sił na to, by realizować swoje daleko idące zamiary dopilnowania tego, by studio w dalszym ciągu funkcjonowało na zadowalającym poziomie. Nie chcąc jednak odciągać jej na siłę od nowych zobowiązań ważniejszych niż biznes, doszedł do wniosku, że najlepszą opcją będzie zatrudnienie jeszcze jednej osoby w ramach pracy dorywczej na dni, w których on nie będzie czuł się na siłach.
Westchnął i uśmiechnął się lekko pod nosem, kiedy ona szła w zaparte. Cała Lottie. Podziwiał ją za to, że była skłonna do poświęceń, choć sama miała lada moment mieć na głowie naprawdę wiele zmartwień związanych z wychowywaniem dziecka. — Obiecuję. Jeśli okaże się, że trochę się przeliczyłem, to dam ci znać i będziemy kombinować. — zapewnił ją. Skoro tak stawiała sprawy, to nie miał innego wyjścia i musiał uszanować to, że była gotowa do poświęceń, co szczerze doceniał, bo już nie raz i nie dwa przekonał się o tym, że wsparcie Charlotte było niezastąpione. — To chyba już... — westchnął, widząc pielęgniarkę, zmierzającą w ich stronę. Kilka kolejnych krótkich minut musiał poświęcić krótkiemu wywiadowi medycznemu, wysłuchaniu wszelkich wskazówek i porad oraz podpięciu leków wprost w lędźwie, co nie należało do najprzyjemniejszych doznań, z jakimi przyszło się Rhysowi zmagać w życiu.
Swoją drogą, Blake opowiadał ci, o poprzednim weekendzie? Miał więcej rozumu ode mnie i dał ci znać, gdzie jedzie i po co, żeby nie musieć potem zachodzić w głowę, jak cię ugłaskać? — zagaił z nieznacznym rozbawieniem, gdy leżał na brzuchu, pozwalając na to, żeby zawartość kroplówki swobodnie spływała rurkami wprost do jego ciała. Nie chciał myśleć o tym, jak będzie się czuł za kilka godzin. Ani o tym, jak będzie znosił cały ten proces leczenia. Wolał pogadać o czymkolwiek innym, luźnym, co nie wpędzałoby ich w wisielcze nastroje.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte zawtórowała przyjacielowi w śmiechu, choć niewątpliwie poruszona przez niego kwestia należała do grona spraw stresogennych.
Wielokrotnie zastanawiała się bowiem, jak miał wyglądać moment przyjścia Zoey na świat. Powiedzieć, że się nie bała, to jakby nie powiedzieć absolutnie nic. Nie lubiła tworzyć czarnych scenariuszy, ale ta jedna nowość w życiu budziła zdecydowanie zbyt wiele pytań i jawiła się w oczach Lottie jako niepewna na tyle, by strach stał się motywem przewodnim.
- Zabawne, że to akurat ty znów byłbyś obok - skwitowała pół żartem a pół serio, zaraz potem jednak reflektując się i posyłając Rhysowi przepełniony wdzięcznością uśmiech. Doceniała to, że stał za nią murem od samego początku, że był obok, kiedy sądziła, że zupełnie sobie nie poradzi, a świat miał się skończyć na myśli o samotnym macierzyństwie, którym próbowała zakłuć Blake’a w oczy. Choć wtedy bardzo chciała sprawiać pozory silnej, to jednak krucha natura niemal na każdym kroku przegrywała z obawami o to, czy była w stanie zagwarantować swojemu dziecku wszystko to, co oferować mu chciała.
Cieszyła się, że wszystkie te elementy należały do przeszłości, poza jednym konkretnym, wciąż tak samo dla niej ważnym.
- Wiem. I bardzo ci za to dziękuję, ale musisz pomyśleć o sobie - zapewniła, na krótką chwilę łapiąc męską dłoń. Nie mogła i nie chciała pozwolić, by angażował się w jej sprawy, gdy nie czuł się na siłach, by zająć się własnymi. Nie oznaczało to jednak, że sama zamierzała zrezygnować ze wspierania go. Mniejsza ilość czasu do dyspozycji jawiła się jako problem, ale nie niemożliwy do przeskoczenia, dlatego Charlotte była dobrej myśli.
Razem mogli poradzić sobie ze wszystkim.
- Nie widziałam jej. Chyba nawet nie chcę o tym myśleć i rozmawiać. W szpitalu rozegrał się straszny teatrzyk - westchnęła w dezaprobacie dla samego wspomnienia tamtego dnia. Współczuła Ariel braku ojca, ale obecność Roberta w życiu Lottie i jej sióstr wcale nie niosła ze sobą tak wielu korzyści, jak postronnym osobom mogło się wydawać. Nie uważała przy tym, by Darling, jako właściwie obca kobieta, miała prawo czegokolwiek się od nich domagać i stawiać siebie w centrum zainteresowania. Ten czas był trudny dla wszystkich, a blondynka nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia na świecie.
Lottie wolała zatem odsunąć te myśli, całą tę sytuację i rozwiązać ją kiedyś, w przyszłości, mniej lub bardziej odległej.
- Poradzimy sobie. - Krótkie, acz szczere zapewnienie było ostatnim, co zdążyła powiedzieć i zrobić.
Widok zmierzającej w ich kierunku pielęgniarki nie obudził w Charlotte entuzjazmu, ale właściwie cały szpital nie był miejscem, w którym pojawiała się nadzwyczaj chętnie. Złe wspomnienia i kiepskie skojarzenia robiły swoje, dlatego Hughes celowo wyłączyła się z rozmowy, wcześniej jedynie upewniając się, że na pewno mogła przy Rhysie zostać.
Złapawszy go za rękę, znów uśmiechnęła się w ciepły, pokrzepiający sposób.
- Blake do tej pory rzadko dzielił się ze mną swoimi wyjazdowymi planami. Zazwyczaj informuje mnie o nich po fakcie - wyznała, wzruszając ramionami. Nie mogła powiedzieć, że odpowiadało jej to w stu procentach, ale jednocześnie nie rościła sobie praw do pretensji czy robienia mężczyźnie jakichkolwiek wyrzutów. W ostatnim czasie ilość i intensywność tych wyjazdów znacząco zmalała, co w jakimś stopniu sugerowało, że obydwoje byli skłonni zmienić lub chociaż na jakiś czas zawiesić dotychczasowe przyzwyczajenia. - Wspomniał coś o jakiejś serenadzie pod oknem innej kobiety. Wiesz coś o tym? Powinnam być zazdrosna? - rzuciła wesoło, unosząc brew.
Przeszłość i zebrane na przestrzeni ostatnich miesięcy wydarzenia nauczyły ją, że nie warto było ingerować w to, co działo się w męskiej przyjaźni. Przyjęta zasada dotychczas działała bez zarzutów, ale Charlotte nie zamierzała odbierać przyjacielowi szansy na zwierzenia.
- Zainteresowałeś mnie. Mów - ponagliła, ciesząc się, że nawet - a może zwłaszcza - w momencie takim jak ten byli w stanie rozmawiać o rzeczach pozornie nieistotnych, niemal banalnych, ale wciąż ważnych i podnoszących na duchu.
Chyba obydwoje potrzebowali właśnie tego.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W końcu będę kimś na wzór wujka. To zobowiązuje — rzucił ze śmiechem, szturchając ją żartobliwie ramieniem. Cieszył się, że wszystko się poukładało, a po tej Charlotte, która siedziała zapłakana po tym, jak dowiedziała się, że jest w ciąży, nie został już żaden ślad. Wierzył wtedy, że tak będzie i zamierzał wierzyć w to, że nadchodzące macierzyństwo również niczego nie zmieni, a ona w dalszym ciągu będzie tą twardą babką, która umie sobie ze wszystkim poradzić.
Wiem, jesteście najlepsi — zauważył, uśmiechając się do Lottie. Byli najlepsi. Wszystko mogło się walić, a oni i tak szli uparcie przed siebie. Nie poddawali się, stawiali czoła problemom i dążyli do tego, by kolejny dzień był lepszy od poprzedniego. Pasowali do siebie pod tym względem i dlatego Rhys wierzył, że we dwoje poradzą sobie jak nikt inny. Nawet nie pozwalał sobie myśleć, że mogłoby być inaczej, ale mimo to chciał, by wiedzieli, że mogli na niego liczyć, bo wiara to jedno, ale życie często wszystko weryfikowało.
Tak też było w jego przypadku. Radość związana z realizacją marzeń i planów, została zastąpiona niepokojem, który wiązał się z nadchodzącą przyszłością, stojącą pod znakiem zapytania, przez zdrowotne problemy.
Mam nadzieję, że nie będzie wam robić większych problemów i całe zamieszanie pójdzie w zapomnienie — odparł, patrząc na Lottie z troską. Nie chciał, żeby przez wybryki swojego ojca, musiała mierzyć się z nieprzyjemnymi sytuacjami, ale prawdą było, że ludzie byli różni, a w takich okolicznościach ciężko było przewidzieć, czy kobieta, która była jej siostrą z przypadku, nie okaże się jedną z tych osób, które uparcie dopominały się o swoje, uważając, że im się należało, a żeby tego było mało, dążyły po trupach do celu - dosłownie i w przenośni.
Skinął głową na jej krótkie zapewnienie, a subtelny uścisk dłoni, podniósł go trochę na duchu i pozwolił oderwać myśli od tego, co robiła pielęgniarka.
Chyba mam to po nim — stwierdził, krzywiąc się trochę. On również nie dzielił się swoimi planami. Stawiał ludzi przed faktem dokonanym, a potem... Cóż, musiał się z tego gęsto tłumaczyć. Zdążył jednak zrozumieć, że to nie było właściwe zachowanie i że czasami trzeba było pierw porozmawiać, a potem działać, żeby nie stwarzać napiętej atmosfery. Zamierzał się więc tej zasady trzymać w przyszłości, by nie musieć ponownie głowić się nad tym, jak przekonać drugą osobę do tego, by wybaczyła mu takie zniknięcia. — Coś tam wiem. Tak się złożyło, że miałem okazję brać w tym udział. Całkiem fajna laska. Długie nogi, blond włosy, do tego szczupła i bardzo sympatyczna, a Blake ma głowę do wyboru repertuaru, bo padło na Queen — przyznał, kiwając głową i tłumiąc psotny uśmiech, który cisnął mu się na usta, kiedy postanowił odrobinę zagrać przyjaciółce na nosie. Nie zdołał jednak długo zachować powagi i w końcu parsknął śmiechem. Wspomnienie tego weekendu i ostatniego wieczoru, jaki obaj spędzili pod wpływem sporej ilości procentów, po czasie wywoływało w nim tylko rozbawienie, aczkolwiek kiedy wstał rano skacowany, wcale mu do śmiechu nie było.
Byliśmy w klinice. Blake ma znajomego, który załatwił mi pakiet badań. Zaciągnął mnie tam podstępem, ale dzięki temu, teraz jestem tu, gdzie jestem — podjął się wyjaśnień. Nie było przecież tajemnicą to, że długo wahał się nad tym, czy w ogóle powinien podjąć się leczenia. Dzięki temu wypadowi i drugiej lekarskiej opinii, jego nastawienie się zmieniło. — Po powrocie musieliśmy to opić. Od słowa do słowa i skończyliśmy w sklepie zabawkowym, a potem pod oknami Isli. Wiesz, tej mojej sąsiadki. Byliśmy umówieni na randkę, a przez ten wyjazd ją wystawiłem i nasze pijackie łby uznały, że serenady pod oknem, będą dobrą formą przeprosin — podsumował, nie kryjąc rozbawienia. Stary i głupi, ale nie żałował. Było warto zrobić z siebie idiotę. No i miał co opowiadać Lottie, bo niewątpliwie poruszanie takich tematów, było im teraz potrzebne, żeby odciągnąć myśli od tego, gdzie i po co się znajdowali.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

- Kimś na wzór? Będziesz wujkiem - skwitowała krótko, woląc rozwiać wszelkie wątpliwości i niedopowiedzenia już teraz. Sądziła, że było to coś oczywistego, bo nie od dzisiaj traktowała Rhysa jako członka swojej rodziny. Zażyłość ich relacji pozwalała na stawianie odważnych kroków i używanie sformułowań tego typu bez obaw o to, że coś mogłoby zostać źle zrozumiane lub zinterpretowane w sposób daleki od prawdziwego.
Tego typu swoboda była niezwykle ważna i przyjemna, tak samo zresztą jak pewność, że mogli na siebie liczyć w każdej sytuacji.
Między innymi dlatego zdecydowała się opowiedzieć mu o tym, co obecnie działo się w życiu osób z nazwiskiem Hughes. Śmierć ojca nawet w połowie nie wywołała tak ogromnego zamieszania jak fakt, że Robert pozostawił po sobie nieślubne dziecko.
- Nie mam pojęcia. Chyba nie chcę o tym myśleć. To wszystko brzmi jak scenariusz z kiepskiego dramatu - westchnęła ciężko, kręcąc głową w jawnej dezaprobacie dla poruszonego tematu. Ariel podczas świątecznego spotkania u Saoirse wydawała się całkiem sympatyczną osobą, dlatego Charlotte była tym bardziej zaskoczona tym, że po prawie roku spotkanie w szpitalu przebiegło w tak kiepskiej atmosferze. - Zachowywała się tak bezczelnie, jakby to ona w tym wszystkim była jedyną ofiarą - podsumowała markotnie. Z perspektywy czasu wiedziała, że żadna ze stron nie zachowała się w porządku, a tęsknota za posiadaniem ojca mogła przysłonić zdrowy rozsądek, ale jego utrata przez Lottie i jej siostry była tak samo bolesna, nawet jeżeli Robert nie był rodzicem idealnym, a popełnione przez niego w przeszłości błędy i ukrywanie prawdy odbijało się donośnym echem na życiu jego dzieci - wszystkich.
- Aha, teraz to już naprawdę się martwię, zwłaszcza jeżeli połączyło was również zamiłowanie do kłopotów - zaśmiała się, wzrokiem uważnie mierząc sylwetkę mężczyzny. Brzmiał w tym wszystkim bardzo tajemniczo, co jedynie podjudziło kobiece obawy i to dziwne, bliżej (nie)określone uczucie.
A może była go świadoma aż za bardzo?
Zmarszczyła nos, brwi ściągając ku sobie.
- Mhm i to dla niej Blake śpiewał? - dopytała markotnie, choć ze wszystkich sił próbowała utrzymać raczej neutralny ton głosu. Nie zamierzała pozwolić na to, by zazdrość przysłoniła jej zdrowy rozsądek, ale cała ta historia nie brzmiała jak coś, z czego mogłaby się śmiać, biorąc pod uwagę to, że sama wielokrotnie sugerowała Blake’owi zagranie dla niej czegokolwiek. Sama robiła to wtedy co prawda w żartach, ale teraz traciły one na znaczeniu.
Przynajmniej do momentu, w którym Rhys nie wyjaśnił, o co chodziło.
- Och. - Przepełnione ulgą i rozbawieniem westchnięcie musiało zabrzmieć komicznie. Charlotte parsknęła śmiechem, zaraz potem ukrywając twarz w dłoniach. - Ale jestem głupia - burknęła, zaraz potem chichocząc w najlepsze.
To wcale nie tak, że nie ufała w uczciwość Blake’a, ale brak konkretnych granic ich relacji sprawiał, że czasami czuła się niepewnie - szczególnie, kiedy pojawiał się temat innych kobiet; ładnych i zgrabnych.
- I co? Podziałało? Umówiliście się znowu? Wybaczyła ci? Powiedziałeś jej wszystko? - Być może nie powinna była zarzucać go tyloma pytaniami na raz, ale była ciekawa zakończenia tamtego wieczoru. Jednocześnie jednak dopadło ją dziwne rozczulenie związane z tym, jak wielki udział w tym wszystkim miał Blake i jak bardzo zaangażował się w pomoc przyjacielowi - zarówno pod względem jego zdrowia, jak i spraw prywatnych. Szczególnie ważne było to również z uwagi na to, jak kiepsko ich relacja prezentowała się kilka miesięcy temu, gdy kością niezgody okazała się - paradoksalnie - ciąża Charlotte i to, jak sprawy układały się między nią i Blake’m.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No już, już, nie będę się sprzeczał. – Trącił ją lekko ramieniem, żeby wiedziała, że skoro tak mówiła, to on to akceptował i tak miało być. Miał być wujkiem. Nie tylko kimś na jego wzór. – Tylko miej na uwadze to, że przez twoją stanowczość, czuję się zobowiązany, żeby rozpieszczać ją do granic możliwości — rzucił pół żartem, pół serio. Dzieci w najbliższym otoczeniu żadnych nie miał, by móc jakkolwiek z nimi koegzystować, ale skoro na świecie już niedługo miała się pojawić córeczka jego przyjaciół, to nie wyobrażał sobie innego scenariusza i zamierzał stanąć na wysokości zadania w tej nowej, życiowej roli.
Wiesz… Może jeszcze kiedyś, jak już emocje opadną, wszystkie inaczej na to spojrzycie i okaże się, że możecie się z nią dogadać i stworzyć coś na wzór rodziny – zasugerował. Różnie w życiu bywało i nie można było wykluczyć żadnego scenariusza. Nie czekając jednak na odpowiedź przyjaciółki, sięgnął do jej dłoni i lekko ją uściskał, by dodać jej chociaż trochę otuchy w tej beznadziejnej sytuacji, kiedy kolejny raz zdecydowanie za dużo zwaliło się na jej głowę.
Nie martw się. Podobno ze wszystkiego kiedyś się wyrasta. Może z zamiłowania do kłopotów też? – zagaił z lekkim uśmiechem. Jasne, obaj lubili przyciągać kłopoty, ale prędzej czy później chyba musiało się to skończyć. Rhys miał taką nadzieję, bo co nabroił w życiu to jego, ale też nie chciał do końca swoich dni przyciągać kolejnych problemów, z którymi musiałby się mierzyć. Jak każdy, chciał w końcu odrobiny spokoju i stabilizacji i coś mu się wydawało, że z Gryffithem mogło być podobnie. – Prawdę mówiąc, tylko grał. Wokal przypadł mi – odparł ze śmiechem. Wielkiego talentu wokalnego nie miał, szczególnie, że kumpel zarzucił takim a nie innym repertuarem, ale chyba nie było najgorzej, skoro żaden z nich nie oberwał niczym cięższym, co sąsiedzi mogliby zacząć wyrzucać z okien, gdyby uszy zaczęły im więdnąć.
Och… – zawtórował jej wesoło. – Kto by pomyślał, że facet jest ci wierny jak pies, co? – dodał żartobliwie, ale był pewny, że co jak co, Blake nie pozwoli sobie na żadne krzywe akcje i skoki w bok, kiedy lada dzień miał się dorobić rodziny, bo mała Zoey była bliska przyjścia na ten świat. – Nie martw się. Jak dowiem się, że odwalił jakiś numer, albo zobaczę go śpiewającego miłosne serenady nie pod twoimi oknami, to dam ci znać. – Nie zamierzał się wtrącać, przetrącać przyjaciela za takie numery, czy wdawać w dyskusje, ale gdyby wiedział, że coś jest na rzeczy i miałby solidne dowody, to Lottie dowiedziałaby się o tym jako pierwsza. Raz już zdradzona była, a Rhys miał nadzieję, że to się więcej nie powtórzy, zwłaszcza, że teraz chodziło o nią i Blake’a – dwie najbliższe mu osoby, którym cholernie mocno kibicował, mimo że nic nie było jeszcze tak jasne i klarowne, jak mógłby wraz z Lottie chcieć, by było.
Tak, wybaczyła i tego samego dnia zaliczyliśmy spontaniczną, ale oficjalną randkę — przyznał, uśmiechając się pod nosem. Nie było mu łatwo mówić Isli, czemu ją wystawił i z jakim problemem się zmagał, bo naprawdę ją polubił i obawiał się tego, że choroba może działać na ludzi odstraszająco, ale szybko zrozumiał, że dziewczyna chociaż była szalona, to potrafiła zachować się dojrzale i adekwatnie do sytuacji. Rhys zaś poczuł ulgę, kiedy zrozumiał, że jego choroba naprawdę niczego nie zmieniała, a Isla wiedziała, na co się pisała. – Powiedziałem jej o wszystkim. Wytłumaczyłem, że mam to gówno w głowie, że nie chciałem się leczyć, a co za tym idzie w cokolwiek angażować. Że ten wyjazd z Blake’m trochę zmienił mój tok rozumowania, ale, że mimo leczenia może być różnie. Chyba to zaakceptowała, skoro nie wywaliła mnie na zbity pysk i wie, że może być ciężko — podsumował. Cieszyło go to, że Isla rozumiała. A przynajmniej, że starała się to wszystko zrozumieć.
Niemniej, jeśli wszystko dobrze pójdzie z tym… — Wskazał na kroplówkę. — To za kilka tygodni wyląduję pod nożem i wytną to cholerstwo. Nie wiem tylko, czy poddać się operacji tutaj czy w tej klinice — przyznał.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”