WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znajomy głos niknął gdzieś w tle; gubił się między innymi dialogami, buczeniem zirytowanego więźnia leżącego na pryczy w celi obok, czy krokami mundurowych. Gdzieś między brzdękiem metalu oznaczającego ponowne zamknięcie krat, a znajomym już skrzypieniem drzwi (które zarejestrował poprzez mimowolny grymas, kiedy i jego prowadzono do pokoju przesłuchań), wyłapał jeden, głośniejszy okrzyk, mający - najprawdopodobniej - kogoś przywołać. Lekko uchylił oczy, jak gdyby to miało mu pomóc w skupieniu się i uzyskaniu ostrości - zarówno spojrzenia, jak i wyostrzyć słuch, który (tak wtedy myślał) płatał mu figla. Ponownie przymknięcie powiek i zimno krat, dzięki czemu czuł przyjemny chłód na wysokości czoła - to wszystko sprawiło, że umknął mu moment, w którym Charlotte Hughes znalazła się niebezpiecznie blisko niego.
Nie udzielając jej - jeszcze - żadnej odpowiedzi, przemknął wzrokiem od blondynki, do mężczyzny stojącego niedaleko niej. Bob. Nie był najgorszy, choć bynajmniej nie mógł go nazwać ani miłym, ani sympatycznym. Ewidentnie miał swoje zdanie na jego temat, jak zresztą - prawdopodobnie - większość funkcjonariuszy posterunku, którzy byli zaznajomieni z jego historią.
Odsunął się o krok, zwiększając dystans między nimi. Nim, uwięzionym w małej, ciemnej i zatęchłej celi, a dwóją na przeciwko, stojącymi ramie w ramie z prawem. Spojrzenie Griffitha tym razem nie powędrowało do Charlotte, a osiadło na policjancie, jednak nie do niego kierował swoje słowa.
- Nic - w s z y s t k o się stało, Lottie - życie - mruknął obojętnie (pozornie, chowając w wzruszeniu ramion emocje, których tym nonszalanckim gestem chciał się pozbyć) i zacisnął szczękę, którą dodatkowo zadarł wyżej. Pomimo tego, że chciał się prezentować dumnie i uchodzić za twardego (bo przecież w s z y s t k o było w p o r z ą d k u), zdawał sobie sprawę z tego, iż jego twarz mówiła coś innego.
Winny. Czego tym razem?
- Chciałbym skorzystać z telefonu. Możesz poprosić przyjaciela, by mi go wreszcie udostępnił? - zapytał, kładąc nacisk na dwóch konkretnych słowach, które niemalże wypluł przez zaciśnięte zęby.
Był zły. Zirytowany. Bolała go głowa, a narkotyki zdawały się opuszczać organizm, co tylko powodowało, że dopadał go nagły głód, który mogła zaspokoić - tak mu się wydawało - kolejna działka. I wyjście na wolność; daleko od tego miejsca.
Od niej.
W końcu nigdy się nie znali.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kraty, które oddzielały ją od Blake'a, zapewniały nikłe uczucie zimna. To z kolei wpływało kojąco na cały organizm - ten sam, w którym po raz kolejny rozpętała się trudna do kontrolowania burza. Choć bladość malująca się na kobiecej twarzy sugerowała wewnętrzny spokój, to jednak opanowanie było tylko wygodnym pozorem, spod maski którego pragnęły przebić się uczucia dużo większego kalibru.
Złość.
Troska.
Żal.
Tęsknota.
Dobrze było go widzieć. Może niekoniecznie całego i zdrowego, ale jednak obecnego, nawet jeżeli dla niej raczej niedostępnego. Nie sądziła, że tak szybko i łatwo mógłby jej dać to do zrozumienia. Moment, w którym odsunął się od krat, skutecznie ubódł kobiecą dumę, jednocześnie przypominając, w jak patowej sytuacji obecnie się znajdowali i jak bardzo stracona była ich dotychczasowa relacja.
Charlotte również wykonała krok. Niepewny i chwiejny, ale zapewniający odległość, której on tak gorączkowo szukał. I choć na usta cisnęło się wiele, to jednak obecność stojącego nieopodal funkcjonariusza zmusiła Lottie jedynie do niemal bolesnego zaciśnięcia palców na krawędzi rękawów beżowego płaszcza, którym okryte były obecnie jej wątłe ramiona. Nawet ubranie wierzchnie nie zapewniało jednak potrzebnego ciepła. Było dziwnie... chłodno. I pusto. W sercu. Prawie jak wtedy, na cmentarzu; tam, gdzie wszystko zaczęło się kończyć.
Wzmianka o telefonie sprowadziła ją na ziemię. Zamroczone zmęczeniem spojrzenie znów znalazło się na wysokości męskiej twarzy - zupełnie tak, jak gdyby wcale nie obawiała się wzrokowej konfrontacji, od której on tak usilnie starał się uciec. Udawanie silnej wychodziło jej coraz lepiej, nawet jeżeli w środku rozpadała się na kawałki, gdy Blake był tak... obcy.
Nie znacie się, pamiętasz?
Znów zignorowała złośliwy głos docierający z tyłu głowy. Zerknęła za to na Boba - niewzruszonego, który jedynie przy pomocy czujnego spojrzenia dawał do zrozumienia, że wciąż był tam obecny.
Niestety.
Charlotte nie wiedziała, w którym dokładnie momencie wyszła przed ten dwuosobowy szereg, chwytając klamkę celi i podejmując próbę szarpnięcia za drzwi, co niemal od razu orzeźwiło pilnującego porządku policjanta.
- Zwariowałaś, Hughes? Masz wsadzać ludzi za kratki, nie za nie wchodzić. Dla niektórych... nie warto - mruknął dużo wyższy i postawniejszy od niej mężczyzna. Sprawiał przy tym wrażenie szczerze rozbawionego.
- Wiem, co robię. Po prostu je otwórz.
- Nie będę ryzykował dlatego, że ty z wciąż niezrozumiałych dla mnie powodów prosisz.
- Ja też nie rozumiem, dlaczego on nie miał możliwości kontaktu z prawnikiem i szansy na to, żeby doprowadzić się do porządku. Szklanki wody pewnie też nie dostał. Gdzie z tym pójść najpierw? Do mediów? - zasugerowała, raz jeszcze szarpiąc za klamkę, która - ku kobiecemu niezadowoleniu - wciąż nie ustąpiła. Nie miała pojęcia, czy ten pożal się boże szantaż miał jakikolwiek sens, ale jej stanowisko w FBI i samo znajdujące się na legitymacji nazwisko zdawały się spełniać swoją rolę - chociaż jeden raz.
- Kurwa, Hughes - warknął policjant, zmniejszając dzielącą ich odległość. Klucz wciśnięty w zamek wydał charakterystyczny dźwięk, kiedy Bobby pochylił się nad Charlotte. - Jeżeli skończysz tu martwa, ja niczego nie widziałem.
- Więc wyjdź. I otwórz te pieprzone drzwi - burknęła i sama pociągnęła za pierwszą z brzegu kratę, niemal na siłę wciskając się do niewielkiej, klaustrofobicznej celi.
Pięć minut. Dokładnie tyle czasu miała i nie zamierzała stracić ani sekundy, dlatego od razu sięgnęła do torby, w której znajdowała się butelka wody i chusteczki.
- Mogę to załatwić - mogę, ale nie muszę. Nigdy nie była typem, który uszczęśliwiał innych ludzi na siłę. Dystans, jaki Blake zbudował, wciąż był odczuwalny, dlatego wciskanie mu do rąk oferty pomocy nie wchodziło w grę. Decyzja należała do niego, a Charlotte dawała mu jedynie... wolność wyboru.
Jak zawsze.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nieprzyjemne, jaśniejsze światło, jakie wymsknęło się z uchylanych z naprzeciwka drzwi, osiadło na jego ciemnych rzęsach, ponownie powodując chwilowe przymknięcie powiek i zmarszczenie czoła. Nie kacem powodowany był ten światłowstręt; wypita wraz z Travisem tequila nie sprawiła, aby jej skutki odczuwał dnia następnego, a w klubie nie zdążył nawet wypić zamówionej whiskey. Może i dobrze - gdyby tylko miał pod ręką szklankę, ta najprawdopodobniej zostałaby rozbita na głowie Josha. Mężczyzny, którego imię i nazwisko dość głośno wypowiedziano, a ten odpowiedział niewyraźnym pomrukiem, z którego udało się rozszyfrować bełkotliwe: spierdalaj. Ciche, aczkolwiek bardzo jednoznaczne prychnięcie Blake'a było jedynym komentarzem, bo doskonale wiedział, że takim zachowaniem gość nie pomagał swojemu położeniu. I dobrze; i tak był w lepszej sytuacji, niż Griffith, nad którym ciążyło kilka zarzutów. Równocześnie miał on świadomość tego, że... poniekąd przypadek sprawił, że to na sfrustrowanym znajomym Charlotte wyładował swoją złość. Na niego, na nią, na Rhysa. Na siebie.
- Dla niektórych nie warto - powtórzył gorzko, tym samym wyrzucając w eter mniej wesoło brzmiące echo wypowiedzi policjanta. Grymas, jaki miał być prawdopodobnie kpiącym uśmiechem przyozdobił jego twarz, lecz tuż po tym próbował wytrzeć jej kąt przedramieniem. Prawdopodobnie nic z tego nie wyszło, ponieważ po całej nocy krew zdążyła zaschnąć, a on zdążył poniekąd zapomnieć, że w ustach wciąż czuje metaliczny posmak krwi.
Oparł się plecami o ścianę, głównie w ciszy obserwując rozgrywającą się przed celą scenkę. Nie wiedział, czy bardziej liczył na to, że Bob zostanie wierny swojemu postanowieniu i nie przekręci klucza w zamku, czy, że blondynka dopnie swojego. Dziwny dysonans towarzyszył jego uczuciom, choć gdyby dłużej się nad tym zastanowił - nie było to pierwszy raz, kiedy miał w głowie mętlik, a motorem napędowym tego była Hughes.
Zacisnął szczękę kiedy usłyszał coś, co go uderzyło, a on poczuł niemalże fizyczny ból. Większy, niż te parę ciosów, które przyjął zeszłej nocy. W ciszy - z trudem hamując cisnący się na usta komentarz - poczekał, aż Bobby odejdzie na większą odległość i zniknie za drzwiami, by nie usłyszeć pytania kierowanego przez niego do kobiety.
- Nie boisz się, że skończysz martwa, Hughes? - Nonszalancki, obojętny ton nijak nie współgrał z jego emocjami. - Krew na rękach już mam - ich zdaniem- innej siostry - co mi szkodzi pobrudzić je jeszcze bardziej. - Wyprostował przed sobą palce, z udawanym zainteresowaniem patrząc na posiniaczone, aczkolwiek z widocznie rozmazaną, zeschniętą krwią, knykcie. Rzecz jasna ciemnoczerwona maź nie należała do żadnej kobiety, a była mieszaniną tej jego, jak i Josha. Może i oberwał ktoś jeszcze - chyba strachił rachubę.
- Łatwiej - dla ciebie - będzie, jak tu zostanę. To prawie jak bym nie żył - rzucił lekko (a słowa zapewne ważyły tonę; kiedy wypowiedziane odbiły się od ścian powróciły do niego i powoli zaczęły przygniatać; czuł to, chociaż nie chciał pokazać) i przygryzł policzek od środka. Czy nie tego chciała?
Przeciągłe spojrzenie próbowało złamać szyfr na pytanie, którego nawet nie zadał, a tak bardzo chciał znać odpowiedź.
...na pewno?
- Źle wyglądasz, Lottie - zawyrokował nagle, chwilę po dokładnym - pierwszym od dawna - otaksowaniu jej wzrokiem.
Wszystko w porządku?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Choć i do Charlotte zdążyła dotrzeć informacja o trzech (nie)muszkieterach, którzy poprzedniej nocy zakłócili spokój gości w jednym z miejscowych lokali, to jednak personalia tego ostatniego w ferworze emocji związanych z obecnością w areszcie Blake'a (i Travisa też, tylko trochę mniej) zwyczajnie jej umknęły. Dopiero rzucone donośnym tonem wezwanie na przesłuchanie sprowokowało Lottie do zerknięcia w kierunku sąsiedniej celi, gdzie na niekoniecznie wygodnej pryczy leżało męskie ciało - niby nie zwłoki, ale coś bardzo do nich zbliżonego. Burza blond włosów, wśród których pewnie znalazło się miejsce dla paru kropli krwi, i zasłyszane imię budziły jednoznaczne skojarzenia, które skonfrontować chciała nie z samym zainteresowanym, ale Griffithem.
- Czy to...? - podjęła, biorąc głęboki wdech.
Nie wracała wspomnieniami do tamtej nocy. Lub bardzo starała się tego nie robić. Problemem byłoby nawet naniesienie tamtych wydarzeń na konkretną oś czasu, chociaż ich echo na długo odbijało się w kobiecej głowie. Rozstanie z Joelem, kiepskie samopoczucie, żałośnie desperacka chęć chociaż chwilowego zapomnienia o tym, jak beznadziejna musiała być, skoro dwuletni związek z Gallagherem zakończył się jego zdradą. Wtedy, chyba w typowo kobiecy sposób, szukała winy w sobie, jednocześnie starając się zagłuszyć związane z rozstaniem emocje. Wybrała prawdopodobnie najgorszy sposób, a względem tego, że w tamtym klubie pojawił się również Blake, uczucia miała raczej mieszane. Doceniała jego pomoc oraz to, że uchronił ją przed kimś, kto już wtedy wykazywał się skłonnością do agresji, gdy coś nie szło po jego myśli. Z drugiej jednak strony nigdy nie chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie; z perspektywy czasu szczególnie on. Nie chciała, by widział w niej szukającą pocieszenia w alkoholu i ramionach obcego mężczyzny kobietę; taką kobietę. I choć nigdy nie pokusił się o jakąkolwiek ocenę jej osobowości czy decyzji, to jednak jego zdanie o niej... było ważne. Czasami chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.
- Niektórzy nie powinni się wypowiadać - skomentowała z grymasem na twarzy, nie dbając o to, czy jej słowa mogły zostać odebrane dwojako czy wręcz przeciwnie - bardzo jednoznacznie. Bobby nie powinien był się odzywać, z kolei Blake... po tak długim czasie na pewno wiedział, że nie był w jej życiu niektórym.
- Jeżeli planowałeś mnie zabić, trzeba było udusić mnie poduszką - nie było to nawiązanie do wielu spędzonych razem nocy, a raczej kolejna niekoniecznie udana próba obrócenia niewygodnego tematu w żart. Kiepskiego, bo przecież Charlotte nigdy nie maskowała braku poczucia humoru, przynajmniej tego akceptowanego przez pewne normy i grupy.
Teraz na przykład bardzo bawiło ją to, jak swobodnie rozmawiali o śmierci, choć i to działo się tylko do czasu, bo kolejna związana z nią sprawa skutecznie zmyła z kobiecych warg cień błąkającego się w ich kącikach pobłażliwego uśmiechu.
- Łatwiej? Dla Ciebie? - rzuciła, szybko żałując nieprzemyślanej odpowiedzi. Nerwowe przygryzienie dolnej wargi poprzedziło moment, w którym znów się do niego zbliżyła - nieco pewniej, jednak nadal z dozą nieufności względem jego potencjalnej reakcji. Nie lubiła się... narzucać. - Mogę? - cichy szept wiązał się z trzymanymi w dłoniach chusteczkami i butelką, a krótkie spojrzenie w kierunku łóżka sugerowało chęć spoczęcia na wątpliwej jakości materacu.
Przysiadła na jego skraju, cierpliwie czekając aż Blake pójdzie w jej ślady. Dopiero wtedy otworzyła butelkę i namoczyła pierwszą z chusteczek.
- To nie jest coś, co chciałabym usłyszeć przy pierwszym od kilkunastu dni spotkaniu - odparła z wyrzutem, nawet jeżeli ten nie był podyktowany jakimikolwiek oczekiwaniami. Do tych nie miała prawa, choć podświadomość zdawała się sugerować coś zupełnie innego, kiedy przez ostatnie dni - od spotkania na cmentarzu po to obecnie trwające - w jej głowie zdążyło pojawić się mnóstwo potencjalnych scenariuszy tej rozmowy.
Wilgotny materiał w pierwszej kolejności przyłożyła do męskiego łuku brwiowego, starając się jak najmniejszym nakładem sił i typową dla siebie delikatnością sprawić, by Blake prezentował się minimalnie lepiej.
- Przepraszam - nie miała pojęcia, ile dokładnie minęło czasu, nim odezwała się po raz kolejny. Sekundy czy minuty? Dla niej to było jak wieczność. - Nie obchodzi mnie, kto się dowie o tym, że jesteś ojcem naszego - naszego, nie mojego - dziecka. W tamtych wiadomościach... pisałam prawdę, której nie umiałam powiedzieć na cmentarzu. Potrzebuję Cię. Nie dystansu, nie Twoich pieniędzy, tylko... Ciebie - pociągnęła nosem, zaraz potem potrząsając głową; zupełnie tak, jak gdyby to miało powstrzymać zbierające się w oczach łzy. Zaraz potem sięgnęła po kolejną chusteczkę.
- Nie musisz czuć się zobowiązany. Chcę tylko, żebyś wiedział, że... nie zabiłam Cię. Sądziłam, że idę Ci na rękę; że ten w sposób będziesz mógł żyć jak do tej pory. Bez obciążenia w postaci mnie i dziecka - dodała, najpierw rękawem płaszcza przesuwając po własnym policzku, potem chusteczką po tym męskim.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sam był zaskoczony tym, że...zapamiętał go.
Nie wiedział dlaczego, ani po co - tym bardziej, że podczas tamtej nocy jego uwagę absorbowała zdecydowanie bardziej Charlotte. Stan, w jakim spotkał kobietę był daleki od: wszystko w porządku, co zaniepokoiło go na tyle, aby upewnić się, że nie potrzebuje innego, bezpieczniejszego powrotu. Kto by pomyślał, że zapewnienia - rzucone w żartobliwym tonie, że nie mogłoby do niczego między nimi dojść - okażą się tak dalekie od prawdy.
Zapamiętał go, bo sądził, że ma dobrego nosa do ludzi, a Josh (i nie, to wcale nie była z a z d r o ś ć) od początku mu śmierdział. Nie podobało mu się spojrzenie, jakim taksował Lottie, oraz dłonie sunące wzdłuż jej talii i próbujące umocnić uścisk na kobiecej dłoni. Już wtedy niewiele brakowało, aby pięść Griffitha spotkała się z nosem nieznajomego, lecz wybrał rozwiązanie rozsądniejsze, jakim była eskorta blondynki (to, że wtedy zmieniła kolor włosów też zapamiętał) do jego domu.
Nie zdziwiło go jednak to, że i gość nie wyrzucił z pamięci jego obrazu. Innego mężczyzny - byłego więźnia, o którym swego czasu było głośno - który zepsuł plany na upojny wieczór i jeszcze ciekawszą noc z kobietą poznaną w klubie. I domyślał się, że jego irytacji nie zniwelował nawet fakt, że prawdopodobnie wyszedł z jakąś inną. Tym razem konfrontacja Blake vs. Josh i dwóch kolegów, początkowo stawiała blondyna na lepszej pozycji, w której mógł pokazać swoją wyższość. Nie do końca mu to wyszło, ponieważ długie lata trenowania boksu i całkiem dobra kondycja pozwoliły Griffithowi odeprzeć atak, a kiedy zjawił się jego przyjaciel - bez większego problemu rozgromili trójkę. I choć we trójkę wylądowali na komisariacie - nie był zły o to, że dwóch zdążyło uciec. Liczył się fakt, że obok w celi w leżał ten, który zasłużył na to najbardziej.
- Uhm - odburknął pod nosem, posyłając przy tym zaczepne spojrzenie Charlotte - dokładnie tak. To twój fatalny gust do facetów, Hughes - potwierdził, krzyżując przy tym ręce na klatce piersiowej i plecami stabilniej opierając się o zimną ścianę.
Nie potrafił stwierdzić kim był w jej życiu i - co więcej - czy nadal było w nim miejsce dla niego. Na początku posiadał status znajomego ze szkoły, który jakiś czas później zmienił się na: chłopaka młodszej siostry. Czas mijał, a Blake Griffith stał się częstszym gościem w domu państwa Hughes, by finalnie awansował na narzeczonego Ivory, która miała stać się jego żoną. Wtedy los postanowił z nich zakpić najbardziej, jak tylko mógł, a jego życie stało się sinusoidą wzlotów i upadków. W oczach Charlotte był przyjacielem rodziny - gdzie samego siebie nigdy by tak nie określił. Od świątecznego spotkania zmieniło się zbyt wiele, aby z łatwością odpowiedzieć na tak banalne, a równocześnie trudne pytanie: kim dla ciebie jestem teraz?
- Przeszło mi to przez myśl - skłamał gładko - ale gdy po nią sięgałem, to uznawałem, że... może zrobię to kolejnym razem - powiedział, zawieszając spojrzenie na jej profilu, aby wybadać reakcję. Żartował, mając świadomość tego, jak niskich lotów ten żart był, ale w międzyczasie zwątpił, że i ona to wie - że wcale nie kierował tych słów na poważnie.
...skoro się nie znali...
- Czasami myślę, że dla wszystkich - odparł bez zastanowienia, ale zaskakująco szczerze. Kłamstwem za to byłoby, gdyby stwierdził, że nigdy nie myślał o śmierci i nie zastanawiał się, czy nie byłoby lepiej, jeżeli to on skończyłby martwy, a przeżyłaby Ivy. Odpowiedź zazwyczaj była ta sama.
Na jej pytanie nie odpowiedział głośno, a zaledwie skinął głową i po kolejnych przedłużających się w nieskończoność sekundach, usiadł w pewnej odległości od Charlotte. Prycz nieprzyjemnie zaskrzypiała, a on przymknął powieki, chowając za nimi przekrwione tęczówki, które straciły swój normalny kolor.
- Co w takim razie chciałabyś ode mnie usłyszeć przy pierwszym spotkaniu? - odbił piłeczkę i popatrzył na nią wyczekująco. Nie usłyszał odpowiedzi na zadane pytanie, a zamiast niej przeprosiny, na które nie był przygotowany, tak samo na to, co usłyszał później.
Milczał. Długo (za długo?), uparcie, aczkolwiek spojrzeniem mówił jej, że słucha. Z uwagą, rejestrując każde zdanie, grymas, pociągnięcie nosem, czy przetarcie policzka materiałem płaszcza. Nieświadomie zacisnął szczękę, w tym samym czasie, jak jego ciało zaczęło się spinać, a oddech stawał się cięższy, rwany, niepewny.
To nie było dobre miejsce na tę rozmowę - ale gdyby nie ono, prawdopodobnie nie doszłoby do niej wcale.
- Powinno cię to obchodzić -
podjął, gdy zapadła cisza - byłaś świadkiem tego, co powiedział... - Ruchem głowy wskazał wyjście z celi, gdzie niedawno stał Bob.
- Przyzwyczaiłem się do tego, Charlotte, ale to nie jest życie, na jakie ty zasługujesz. - Nie ze mną, nie z dzieckiem, nie pośród tego bałaganu. - I to był jeden z powodów, dla którego zaproponowałem te rozwiązanie, które ci się nie spodobało - skwitował, wyciągając rękę po jej dłoń, którą aktualnie miała w okolicach swojego policzka.
Łatwiej było, kiedy się na niego złościła. Trudniej było słuchać jak przeprasza.
- Zostawmy to, co powiedzą obcy ludzie - choć i to będzie brutalne, niesprawiedliwe i krzywdzące. Wiedział to. - Myślisz, że twoja rodzina to zaakceptuje? - zapytał gorzko, a potem chciał przesunąć kciukiem po jej policzku, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i zabrał dłoń. Krwawe ślady nadal brudziły zarówno knykcie, jak i opuszki palców.
Różnili się; on - znów - siedział w więzieniu, a ona powinna ścigać tych złych, a nie być z nimi w celi. Bob miał rację.
- Nie zostawiłbym cię wtedy samej, gdybym nie pomyślał, że właśnie tego chcesz - skoro mnie zabiłaś - masz prawo myśleć inaczej, ale nie uciekam od problemów. - Gdyby było inaczej, nie wróciłby do Seattle, a do innego miejsca, gdzie nie byłby aż tak rozpoznawalny i...winny.
- Jeśli jesteś pewna... - urwał, bezwiednie przegrywając z chęcią sięgnięcia po jej dłoń i orientując się dopiero wtedy, kiedy poczuł bijące od kobiety ciepło.
To co, Griffith? Co jesteś w stanie jej - im - zaoferować?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Przeciągłe westchnięcie było jedyną dodatkową reakcją skierowaną przede wszystkim w stronę leżącego na pryczy w celi obok Josha. Wyparcie jego osoby z pamięci nie było trudne, jednak fakt, że mężczyzna przypomniał o swoim istnieniu w tak niefortunnym momencie kobiecego życia, był bardzo niewygodny. Charlotte mogła się jedynie domyślać, jak wiele problemów powstanie jeszcze tego dnia i to w chwili, w której (nie)znajomy blondyn odzyska chociaż część świadomości.
- Kolejny stoi tutaj - odparła z przekorą, której podkreśleniem był charakterystyczny błysk w jej oczach; nieco weselszy, Blake'owi doskonale znany, bo przecież niemal każde ich spotkanie opiewało w mniej lub bardziej istotne żarty i złośliwości, które stawały się punktem wyjścia dla wielu długich i ciekawych wymian poglądów oraz opinii. - Wziąłeś sobie do serca to, że kobiety lubią łobuzów? - przebłyski tamtego spotkania i pojedyncze tematy rozmów nie były spójne, a w głowie Charlotte pojawiały się jedynie krótkie fragmenty; obrócenie jej przygody z klubu w żart, zgubiony but i gwiazda programu - naleśniki w kształcie serduszek, które miały być podziękowaniem za nocną przejażdżkę karawanem, w którym bynajmniej nie czuła się jak Kopciuszek u boku swojego księcia. Ostatecznie jednak... to była przyjemna noc. Przynajmniej od chwili, w której obok Lottie zjawił się Blake.
Zabawne, bo obecnie - stojąc w celi - znów czuła się podobnie; jak gdyby wszystko wróciło na swoje miejsce za sprawą jego ponownego pojawienia się w mieście, nawet jeżeli męska obecność zawsze wprowadzała zamęt. Zamęt, do którego Hughes zdołała się przyzwyczaić, który lubiła i za którym... tęskniła.
Tęskniła za nim.
- Aha - podjęła, mrużąc oczy. Chociaż dokładała wszelkich starań do tego, by prezentować się poważnie - bo i taka była poruszona kwestia - to jednak rozbawienie bardzo skutecznie przebijało się przez fasadę pozornego niezadowolenia z jego morderczych zapędów. Pod tymi potrafiła jednak znaleźć coś jeszcze. - Mam rozumieć, że to była część planu? Znalazłam się w Twoim łóżku kilkukrotnie, bo nie umiałeś zdecydować, czy sięgnąć po poduszkę? - zagaiła, zaraz potem zaciskając zęby na dolnej wardze. Cisnący się na nie uśmiech nie pasował do okoliczności, a Charlotte wiedziała, że nie powinna była tych kilku żartów traktować jako zamiennika dla przeprosin i wyjaśnień. Wiele spraw wciąż pozostawało niejasnych, jednak świadomość, że wciąż potrafili rozmawiać tak swobodnie była dziwnie pokrzepiająca i podnosiła na duchu skuteczniej niż jakiekolwiek zapewnienia, prowadzone po alkoholu wymiany sms'ów i wiele innych zachowań, na które pokusili się w ciągu ostatnich kilkunastu dni.
I nagle padło tych kilka słów; wycelowanych z chirurgiczną precyzją, niezwykle skutecznych i bolesnych. Krótkie zerknięcie w bok, głęboki wdech, kolejna wzrokowa konfrontacja, której Lottie nie chciała i nie mogła się bać.
- Nie dla mnie - nie musiał jej wierzyć, szczególnie z perspektywy ostatnich wydarzeń, ale jednocześnie nigdy przecież nie dała mu powodów do tego, by wątpił w jej wiarygodność. Wszystkie kłamstwa, jakich się dopuszczała, były używane w dobrej wierze i najczęściej bardzo szybko wychodziły na światło dzienne - ileż bowiem razy w ostatnim czasie usłyszał i przeczytał, że dałaby sobie radę? Ile razy w to uwierzył? I ile razy było to prawdą?
Nigdy.
Opuszki jej palców znów przemknęły po posiniaczonym policzku, a na chusteczce znalazła się kolejna porcja zaschniętej już krwi. To było niewiele, ale w obecnych warunkach mogła zrobić tylko tyle - to z kolei budziło irytację, bo najchętniej zabrałaby Blake'a (i Travisa oczywiście) do domu już teraz.
- Może na przykład - zmarszczyła nos, analizując, czy powinna była pozwolić sobie na kolejny żart, czy może jednak zachować powagę - ,,tęskniłem za Tobą''? - zaproponowała, na pierwszą opcję decydując się raczej pod wpływem nagłego impulsu. Ponieważ jednak grunt był niepewny, nie chciała pójść o krok za daleko.
- Zwykłe ,,dobrze Cię widzieć'' też by wystarczyło - dodała, raz jeszcze w burzliwej historii ich znajomości dając mu wybór, z którego mógł, ale wcale nie musiał korzystać. Inwencja twórcza Blake'a była powszechnie znana, dlatego Lottie nie martwiła się o ewentualne braki w kreatywności - gdyby tylko zechciał z niej skorzystać.
Ona za to skrupulatnie korzystała z okazji, jaka przytrafiła im się zupełnym przypadkiem. Nie wiedziała, czy z perspektywy spotkania na cmentarzu i wczorajszej wymiany wiadomości potrafiłaby przełamać się do tego, aby skontaktować się z mężczyzną i wyjaśnić wszystko to, co zdołała przepracować nie tylko dzięki licznym przemyśleniom podczas bezsennych nocy, ale również - paradoksalnie - dzięki informacjom uzyskanym od Rhysa.
- Nie dbam o to, co powiedział. Albo co powiedzą ludzie. Zawsze będą coś mówić. Dzisiaj o nas, jutro o kimś innym - zaprotestowała, również zerkając w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Zdanie miejscowej policji nigdy nie była dla niej czymś miarodajnym, tak samo zresztą jak opinii publicznej. Rodzina Hughes - siłą rzeczy - od wielu lat znajdowała się na świeczniku. Nie tylko z powodu historii z Ivory, ale przede wszystkim z powodu interesów prowadzonych przez głowę rodziny. Dorosłe, samodzielne życie pozwoliło się od tego odciąć, ale to nie oznaczało, że Charlotte unikała wszelkich konfrontacji.
- Myślisz, że nie brałam go pod uwagę, kiedy się dowiedziałam? - usunięcie ciąży wydawało się rozsądnym i szybkim przedsięwzięciem, jednak Hughes już wtedy wiedziała, że jego echo miałoby się odbijać na niej przez długie lata. Nie chodziło jedynie o własne przekonania i przeświadczenie, że istniały przesłanki dużo poważniejsze niż zapomnienie o kilku tabletkach i braki w prezerwatywach, ale o ogólne nastawienie do życia i śmierci, w panią których wcale nie chciała się bawić - ani w pracy, ani jako potencjalna matka, ani nawet (a może szczególnie) wtedy w zakładzie pogrzebowym, kiedy Saoirse mierzyła się z niejakim Lucasem, a Charlotte sprzeniewierzyła się wielu zasadom w celu chronienia siostry. - Nie umiałabym tego zrobić, Blake. Mam już na sumieniu... - zamilkła, nie chcąc, by imię tamtego chłopaka padło głośno i dotarło do uszu postronnych osób. To była wspólna wina, ale każdy musiał pogodzić się z nią (bo przecież inne rozwiązania nie wchodziły w grę - nawet jeżeli powinny) na swój sposób. - Wiem, że to ułatwiłoby wszystko, ale nie dam rady tam pójść. Sama czy z Tobą. Nie dam - opuściwszy wzrok, przez krótką chwilę wpatrywała się w wilgotne, zakrwawione chusteczki leżące na jej kolanach.
Uniosła głowę, gdy padło pytanie - chyba to, którego bała się najbardziej. Nie miała pojęcia, jak mogłaby zareagować jej rodzina. Matka prawdopodobnie wpadłaby w histerię, ojca z kolei nie traktowała jako osoby upoważnionej do tego, by komentował jakiekolwiek wybory i działania swoich dzieci - to przecież jego własne doprowadziły do powstania największej tajemnicy w rodzinie. Tajemnicy, która obecnie spoczywała na barkach Sao, Leslie i samej Charlotte. Rodzeństwo z kolei nie stanowiło dla niej większego autorytetu. Perrie i Saoirse wyjechały, Casper żył własnym życiem, a Leslie... ona by zrozumiała. Wiedziała, że tak.
- A będą mieli wybór? - mogli się sprzeciwiać, mogli tego nie pochwalać, ale przecież to wszystko już się działo; nie od dziś, nie od wczoraj, ale od dawna. Dzielące z Lottie nazwisko osoby mogły albo ją wspierać, albo zniknąć. Nie istniał żaden złoty środek. Nie w tej sprawie. - Leslie już wie - wyznała niespodziewanie
- o ciąży. Odwiedziła mnie w szpitalu - chciała go lojalnie uprzedzić, szczególnie z perspektywy jego rychłego (lub nie?) powrotu do pracy. Pozostałe furtki pozostawały jednak otwarte, a oni mogli je przekroczyć lub na dobre zamknąć.
Kolejna wilgotna chusteczka tym razem przemknęła po wierzchu męskiej dłoni, chociaż Charlotte nie była pewna, czy bardziej zrobiła to dla Blake'a, czy może jednak dla siebie. Wbrew wszystkiemu - nie chciała, by cofał rękę, unikał kontaktu, by odmówił jej przyjemności, jaka płynęła z bliskości ciepła bijącego od jego ciała.
- Sądziłam, że też tego chcesz. Odejść i być wolnym - uśmiech, tym razem smutny, znów uniósł kąciki jej warg. Nie podejrzewała, że chęć sprostania wyimaginowanym pragnieniom drugiej strony mogłaby zostać odebrana tak opacznie i doprowadzić do momentu, w którym miejscem zawarcia pokoju byłaby cela, ale... Charlotte przyzwyczaiła się, że w tej relacji wszystko funkcjonowało według nieznanych i niezrozumiałych dla kogokolwiek zasad - czasami nawet dla samych zainteresowanych.
Serce zakołatało, a gardło znów zacisnęło się od nadmiaru emocji. Tym razem jednak wcale nie była to złość czy uczucie bezradności, ale rosnąca w siłę nadzieja na to, że jeszcze mogło być w porządku.
Nikły dotyk opuszków palców był zaledwie zapowiedzią tego, co nastąpiło potem; w momencie, w którym Charlotte niepewnie splotła ich dłonie w subtelnym uścisku, starając się nie podrażnić i tak wystarczająco mocno okaleczonej skóry Blake'a.
- Jestem pewna.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wulgarne, niewyszukane określenia, które mimo głośnej muzyki dotarły do pobudzonego zmysłu słuchu Griffitha (tym razem również pomocne okazały się wprowadzone w krwioobieg narkotyki) były motorem napędowym tego, co wydarzyło się później. Nie miało wtedy znaczenia jak bardzo zły był na Charlotte (częściowo bardzo irracjonalnie, inaczej interpretując to, skąd Rhys wiedział o nim i co powiedziała mu blondynka), jak czuł się dotknięty sytuacją i wydarzeniami rozgrywającymi się głównie tego dnia, ale i mając w pamięci rozmowę na cmentarzu. W głowie echem odbijały się sparafrazowane słowa Hughes, jak mantra powtarzając, że dla niej nie żył, a ona - to już dodał sobie sam, bo pasowało do ogólnego obrazu katastrofy - znalazła sobie lepsze zastępstwo. Przyjaciela, z którym mieszkała przez kilka tygodni (miesięcy? nie wiedział), a ten - o czym dawniej powiedział Griffithowi i tego z pamięci niestety nie wyrzucił - podczas remontu wspomniał o chęci spędzenia przyjacielskiego wieczoru z jedną kobietą.
Jego stanowisko wobec przyjaźni damsko-męskiej było jednak niezmienne.
- Wyjątek potwierdza regułę - odpowiedział bez zawahania - podobno. - Lekkie wzruszenie ramionami miało pokazać jej, że w zasadzie tak się mówi - ale czy faktycznie tak było? Jeden z wielu frazesów, którym tłumaczyło się odstępstwo od wcześniej przyjętej normy. Te kilka tygodni temu, gdy wspomniał o fatalnym guście - było to bardziej w ramach żartu, niżeli prawdziwej, pewnie postawionej tezy, aczkolwiek teraz już nie wiedział, czy w tym droczeniu się nie było więcej, niż ziarna prawdy.
- Nie wiem, Charlotte - przyznał bez ogródek - lubią? - Czy ty lubisz? - zdawało się pytać jego spojrzenie, jednak nie zadał go głośno; nie w tej formie, nie bezpośrednio o siebie samego, choć coś pozwalało mu myśleć, że kobieta bardzo dobrze z jego twarzy wyczyta drugie dno.
Nie spodziewał się, że pomimo gęstej atmosfery, której bynajmniej nie pomagał rozwiać więzienny, ponury klimat, będą potrafili - na pewne tematy - rozmawiać z tak znajomą im lekkością i swobodą. Na wspomnienie wspólnie spędzonych nocy na kobieciej twarzy nie pojawiał się grymas żalu i niezadowolenia, co mogło dawać nikłą nadzieję na to, że wciąż nie żałowała.
- Brzmisz tak, jak gdyby to było tylko łóżko. Miałem więcej różnych możliwości - odparł, zuchwale zadzierając brodę, ale wciąż utrzymując spojrzenie oparte o jej tęczówki. Nie chodziło mu o mnogość opcji i pomysłów na to, jak mógłby (cóż za absurdalna myśl) niby pozbawić ją życia (choć mogło tak zabrzmieć), a to, ile było przeróżnych scenariuszy na przyjemniejsze od snu spędzenie nocy.
- Chciałaś się w nim znaleźć - powiedział po chwili - a ja nie chciałem tak szybko... - i tak wszystko trwało za długo, Griffith, i teraz musicie ponieść konsekwencje. Oboje. -...tego przerywać - wyjaśnił, choć oczywistym było, że nie tylko z tego powodu rozrzucone po podłodze poduszki znajdowały się w innym miejscu, niżeli pod blond kosmykami włosów Hughes, a co dopiero przy jej twarzy, spijając z niej ostatnie wydechy.
Opuścił głowę, nie chcąc pokazać, że... łatwiej było zanegować jej kolejne słowa, a nie w nie uwierzyć i przyjąć za coś pewnego. I tak - ponownie - pokazała, że jest dobra. Zbyt dobra i bezinteresowna, żeby kroczyć tą samą drogą z nim, ponieważ problemy upodobały sobie osobę Blake'a i nie chciały od niej odchodzić na zbyt długo. Te same kłopoty - samą swoją obecnością - przenosił na innych. Bez żadnej celowości, czy premedytacji. Po prostu.
- Źle wyglądasz, ale dobrze cię widzieć -
mruknął nieco sceptycznie, w tym samym czasie niepewnie unosząc głowę. - Byłem na ciebie za bardzo zły, żeby tęsknić - oświadczył szczerze - a potem mi przeszło i chciałem się spotkać, dopóki nie przyszedł... - Skrzywił się i zacisnął szczękę. Niecenzuralnych słów, które cisnęły mu się na język nie wypowiedział głównie przez to, że kolega z celi obok postanowił dokończyć za niego - na pewno nie mając na myśli tej samej osoby, co Griffith. Wypuścił ciężko powietrze i skupił się na dłoni Lottie, jaka wycierała z jego policzka ostatnie krwawe ślady minionego wieczoru.
- Potem byłem na ciebie wściekły, Hughes. Teraz... - urwał; ciężko było mu zebrać w sensowną całość wszystkie myśli, emocje i uczucia, tym bardziej, że tworzenie składnych zdań przychodziło mu z większym trudem przez ponarkotykowy zjazd. Nie podobało mu się to za pierwszym razem, a tego poranka zdawało się być jeszcze gorszym.
- Tęskniłem. Trochę - przyznał ostatecznie, delikatnie wzruszając ramionami i zapominając, że i to nie było rozsądne, bo posiniaczone w okolicach żeber ciało dawało o sobie znać.
Milcząc słuchał tego, co miała mu do powiedzenia. O ludziach, rodzinie, swoim samopoczuciu i opcjach, jakie brała pod uwagę kiedy dowiedziała się o ciąży. Raz, czy dwa razy rozchylił usta by jej przerwać, choć później prędko je przymykał, odruchowo spoglądając na jej wargi.
Tęsknił. Wcale nie tylko trochę.
- Charlotte - podjął po kilku potakujących kiwnięciach głową na znak, że rozumie. - Potrzebujesz kogoś, kto jest porządnym człowiekiem, będzie dobrym wsparciem dla ciebie i dziecka, czy potrzebujesz mnie? - zapytał, z tyłu głowy wiedząc, jaka odpowiedź jest lepsza. Dla niej, dla nowego życia, które rozwijało się w niej rozwijało, niekoniecznie dla niego.
- Nie mogę ci obiecać, że tą pierwszą osobą będę ja, ale mogę obiecać, że... - Przygryzienie policzka przypomniało o nieprzyjemnym posmaku w ustach, a otwierane drzwi w oddali sugerowały, że przesłuchanie Travisa właśnie się zakończyło. - Spróbuję. - Zatoczył niewielki okrąg na wierzchu jej dłoni a później odsunął się i wyprostował, jakby samą swoją obecnością - obok niej, przy niej - mógł sprawić agentce niepotrzebne problemy, których szczególnie teraz nie potrzebowała.
- Pomożesz mu? Travis ma inne zarzuty, powinno się udać. Nie zrobił nic złego, to moja wina - wyjaśnił na szybko, przypominając sobie o czymś jeszcze - on też wie. O nas, ale nikomu nie powie. Ufam mu. - Jak mało komu. A teraz te dwie osoby z grona nielicznych, zaufanych, były w tym samym miejscu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Czy kobiety lubiły łobuzów?
Czy ona lubiła?
A może to po prostu wszystkie kobiety z rodziny Hughes miały spaczony gust?
O cokolwiek by nie chodziło, wargi Charlotte raz jeszcze uniosły się w nieznacznym uśmiechu, co miało być jednoznacznym sygnałem, że jedynym łobuzem w jej najbliższym otoczeniu był właśnie on (nie licząc siedzącego w celi obok Josha, o istnieniu którego wolałaby zapomnieć, oraz Travisa, na którego nie zerknęłaby w kategoriach, które między wierszami przewijały się w licznych rozmowach z Griffithem).
- Jasne. Mogłeś mnie też utopić pod prysznicem. Trudniejsze do wykonania, ale chyba bardziej spektakularne - przeciągłe westchnięcie zostało skwitowane grymasem wyrażającym teatralne niezadowolenie; zupełnie tak, jak gdyby faktycznie dywagowali na temat wielu możliwości i okazji, jakie Blake Griffith miał do tego, by pozbawić ją życia, ilekroć tylko z własnej woli, bardzo ochoczo przekraczała próg jego domu.
Domu, za którym również zdawała się tęsknić, a który od kilku długich tygodni (miesięcy?) jawił się w kobiecych oczach jako miejsce niezwykle bezpieczne, w którym czuła się całkowicie swobodnie i w którym mogła pozwolić sobie na naprawdę wiele.
Czasami chyba zbyt wiele.
- Lubię Twoje łóżko. Jest całkiem wygodne. Ty trochę przeszkadzasz w spaniu - brzmiała tak, jak gdyby raz jeszcze była gotowa wypomnieć mu to, jak okropnie chrapał, tym samym zakłócając jej przyjemny sen, ale błąkające się na całej twarzy - na ustach, w oczach, w uwydatnionych na policzkach dołeczkach - rozbawienie niemal krzyczało, że kobiece myśli krążyły wokół spraw zupełnie innych niż spokojny, kilkugodzinny odpoczynek na miękkim materacu.
I wcale nie była zła o to, jak bardzo i w jaki sposób jej przeszkadzał.
Spoważniała, kiedy wspomnienia wspólnych, nasyconych pozytywnymi emocjami chwil zostały wyparte przez te dużo mniej optymistyczne. Nie sądziła, że ich głupia, z perspektywy czasu banalna sprzeczka z dnia, kiedy świętowali urodziny Blake'a, mogłaby zostać przebita i to z tak ogromnym rozmachem. Charlotte nigdy nie lubiła kłótni, tym bardziej z ludźmi, na których jej zależało, dlatego to, co działo się między nią a Griffithem bolało podwójnie, dodatkowo rykoszetem odbijając się na ich - jak się okazało - wspólnym znajomym.
- Wiem - ucięła krótko, spuszczając wzrok. Rhys, jako ten, którego imienia nie można było wypowiadać, wcale nie był w jej oczach czarnym charakterem i prowokatorem tego zamieszania. Wina wciąż leżała po stronie jej i Blake'a, a Charlotte miała naprawdę dużo czasu, by dojść do wniosku, że w wymianie wiadomości z wczoraj uniosła się zupełnie niepotrzebnie. Jednocześnie jednak czuła, że Griffith wcale nie musiał przeanalizować tego w podobny sposób. - Nie mam pojęcia, co dokładnie między wami zaszło, ale... - podjęła, szybko uświadamiając sobie, że to nie były ani dobry czas, ani dobre miejsce na poruszenie tej kwestii. - Porozmawiamy o tym później - zapewniła, szczerze wierząc w swoje możliwości, uległość tutejszych policjantów i siłę perswazji, która nie wykluczała sięgnięcia po środki niekoniecznie zgodne z kobiecym sumieniem. Chciała ich stąd wyciągnąć, zawieźć do domu i zająć się sprawami, które kilkanaście dni wcześniej tak bardzo poróżniły ją z Blake'm.
- Trochę - parsknęła śmiechem, ostatecznie akceptując taką odpowiedź i nie doszukując się w niej niczego głębszego. Nie to było priorytetem, nawet jeżeli na usta cisnęło się naprawdę wiele.
Tak samo wiele jak chciała powiedzieć zaraz potem - gdy on raz jeszcze analizował coś, czego ona była pewna od dawna. Dokładnie od dnia, w którym spotkali się na bożonarodzeniowym jarmarku, a sama rozmowa z nim w miejscu publicznym mogła sprowokować falę plotek. Ludzie, włącznie z tymi z najbliższego otoczenia, mówili nieustannie; nie zawsze z sensem, nie zawsze prawdę. To, kim Blake Griffith był w oczach wielu osób, nie miało wpływu na to, kim był dla Charlotte Hughes.
- Nie potrzebuję nikogo porządnego - zaprotestowała raz jeszcze, biorąc głęboki oddech.
Potrzebuję Ciebie.
Nie chcę nikogo innego.
Chcę Ciebie
.
- Potrzebuję... mojego księcia z karawanem, przez którego gubię buty i który wciska we mnie niezliczone ilości sushi. Swoją drogą jestem bez śniadania, więc mam nadzieję, że na przesłuchaniu zachowywaliście się przyzwoicie i niedługo stąd wyjdziemy - podsumowała treściwie, pozwalając sobie na obrócenie tego wszystkiego w żart, nawet jeżeli wydźwięk tych słów i ich szczerość były elementem jak najpoważniejszym.
Tak samo jak obietnica, której... nie spodziewała się usłyszeć; której nie ośmieliłaby się oczekiwać, a która raz jeszcze zmusiła kobiece serce do intensywniejszej pracy.
On nie składał obietnic.
Nie lubił obietnic.
Ale wierzyła mu. Jak nigdy wcześniej.
- Wiem - czuły uśmiech mógł zostać odebrany jako zakończenie niezbyt komfortowej części tego spotkania, choć ta, która czaiła się za rogiem, niosła niewiele większe pocieszenie.
- Myślałam, że chodzi o bójkę. Waszej trójki - podjęła, marszcząc nos w niezrozumieniu, którego Blake nie zdążył rozwiać.
On też wie. Nikomu nie powie.
Kolejna nierozwiązana zagadka, za którą nie powinna była brać się w tym momencie, nawet jeżeli dziwny ucisk w żołądku podpowiadał wystarczająco wiele. Skinąwszy głową dała mu znak, że nikt nie musi wiedzieć o tym, że jesteś ojcem.
Zaraz potem podniosła się z miejsca i zwróciła się do znajdującego się w celi Travisa oraz - ku własnemu zaskoczeniu - przyglądającego się jej policjanta. Krótkie uniesienie legitymacji FBI wystarczyło, choć nie wiedziała, na jak długo, bowiem konsternacja na twarzy funkcjonariusza szybko przeistoczyła się w irytację.
- W porządku? Co mówili?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie podejrzewał, że od opróżniania wspólnie butelki tequili na molo, przez klub, trafią do aresztu. Cavanagh nawet nie przepadał szczególnie za tak głośnymi, tłocznymi miejscami (klubami, ale areszt też nie był na jego ‘do zrobienia’ liście). Z procentami frywolnie grającymi mu w duszy przestało to jednak mieć znaczenie, ale nie przyszło im nawet skorzystać z typowej dla tych miejsc dusznej atmosfery. Działał impulsywnie, nie zastanawiał się co właściwie konkretnie się stało, ale gdy tylko jego oczy zarejestrowały kumpla w centrum zamieszania nie mógł tego tak zostawić.
W odróżnieniu od Grifftha ścięło go całkiem szybko, nawet cela mu nie przeszkodziła, żeby wyrzuty sumienia mogły go dopaść z samego rana. Jeszcze nie tak dawno musiał chować się z siniakami po wieczorze w barze karaoke, wiedział, że teraz, nawet przy najlepszych założeniach narzeczonej dlaczego nie wrócił na noc, nie zatai pełnometrażowej bijatyki, zwłaszcza z podbitym okiem. Tym razem się nie zatrzymał, nawet nie uderzył w niego szok ile nosił w sobie nerwów i wściekłości przelanej wczoraj na napastników. Paradoksalnie, choć czuł się fatalnie, to jednocześnie samopoczucie miało się na stabilnym przeciętnym szczeblu.
Zapewne dlatego zareagował śmiechem gdy zabierając ich osobiste przedmioty policja doszukała się u Blake’a narkotyków. To była tak podła ironia losu, że nie miał siły już inaczej reagować. Na swoje szczęście, był tylko pijany i oprócz portfela, oraz komórki nie doszukali się u niego niczego więcej wartego uwagi. Podczas składania zeznań mógł wiarygodnie zaprzeczyć, że nie miał o żadnych dodatkowych atrakcjach pojęcia, a i przy okazji podkreślić, że trzy pary pięści na jedną było mało przyjaznym gestem. To kiedy, kto zaczął wygodnie uszło jego uwadze. Koniec końców rzeczywiście powiedział prawdę, mając na uwadze by przypadkiem nie mówić za dużo.
W drodze powrotnej do celi przypomniał też o swoim prawie do wykonania jednego telefonu. Przez chwilę się wahał, ale padło na Leslie. Wolał w pierwszej kolejności otrzymać karcące spojrzenie od niej, niż to rozczarowane od Asli. Może sobie to tylko wyobrażał, może wyolbrzymiał, ale chciał po prostu odsunąć ten wariant konsekwencji na później. Krok, po kroku, jak to mówią. Mieli już za sobą intensywny wieczór.
Od razu odrzucił możliwość, aby Charlotte zjawiła się tutaj ze względu na Griffitha. Nie udało mu się w końcu dostać do telefonu, a i wątpił, aby mężczyzna chciał, aby ich pierwsze spotkanie po dłuższym czasie od nawarstwiających się komplikacji odbywało się w areszcie. To najwyraźniej nie powstrzymało samej Hughes. To był dobry znak, jeszcze lepszy, że rozmawiała z Blakiem w celi, a nie przez karty. Nawet gdzieś w kącikach ust zakręcił mu się cień uśmiechu widząc tą dwójkę razem i trochę mniej krwi na osobie przyjaciela. Prawie zapomniał gdzie się znajdywali dopóki nie usłyszał pytania.
-Nie jest to wakacyjny kurort na jaki liczyłem. – Wyznał żartobliwie i przysiadł na twardej ławce na której zasnął wczoraj na siedząco. –Ale ten… – Zerknął w stronę celi czarnego charakteru wczorajszej nocy, później znów ku Charlotte. –jeśli zeznania Blake’a pokryją się z moimi to wyjdę za kaucją, o tobie… – Przeniósł spojrzenie na kumpla. –nie chcieli nic powiedzieć. – Nie otrzymał w połowie tak grzecznej odpowiedzi, ale nie brał tego szczególnie do siebie. Trafili tu za pobicie, w dodatku w komplecie i z kimś kto już wcześniej nie miał szczególnie dobrej reputacji.
-Sam się dowie. – Wtrącił się policjant. –Poszczęściło się im, że właściciel klubu nie będzie wnosić zarzutów. – Tym razem zwrócił się do, jak mu się wydawało, agentki FBI - jedynej osoby wartej uwagi z całej parszywej zbieraniny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skinął twierdząco głową na znak, że miała rację - takiego zagranie również mógł się dopuścić, ponieważ mieli ku temu okazję, a nawet kilka okazji. Mógł, aczkolwiek ani razu nie przeszło mu to przez myśl, skoro jego pragnienia i plany dotyczące spędzenia kolejnych kwadransów wyglądały całkowicie inaczej. I nawet jeśli temat dotyczył prysznica, dalekim od prawdy byłoby stwierdzenie, że jego chęci i działania były całkowicie czyste.
- Zaraz zacznę myśleć, że jednak chcesz, by mnie tu zamknęli na dłużej - mruknął, nieznacznie przy tym mrużąc oczy. Przekrwione, wrażliwe na światło źrenice były mu za to wdzięczne, skoro na parę krótkich sekund zaznały nieznacznej ulgi.
- Ściany podobno mają uszy, a my omawiamy scenariusze tego, w jakich warunkach mógłbym się ciebie pozbyć - dodał, rezygnując ze wcześniejszej niby-powagi, tym bardziej wtedy, kiedy dodatkowo uświadomił sobie absurd położenia, w jakim się znaleźli. Teraz nie wystarczało, że był byłym skazańcem; mężczyzną, który odsiedział pięcioletni wyrok za zamordowanie - między innymi - jej siostry, by po zaledwie ułamku kary zostać uniewinnionym. Nie był zaledwie eks narzeczonym Ivy, ale i ojcem nienarodzonego jeszcze dziecka Charlotte. Agentki FBI, mającej w założeniu pilnować porządku. Co, jeśli on w jej codzienność mógł wnieść głównie chaos?
- Lubisz jak przeszkadzam ci w spaniu - podjął pewnie - mnie też lubisz. - I ku zaskoczeniu - słowa te również pozbawione były niepewnego zawahania i analizy - czy na pewno i czy nadal. Skoro była tu - z nim, obok - chcąc wyciągnąć go z patowego położenia i niwelując krwawe ślady, jakie zamiast tatuaży brudziły jego skórę - uznał, że nie wszystko stracone i nie był jej obojętny.
Gdyby był, nie mówiłaby, że nie chciała go zabić.
I nie przyznała, że to j e g o potrzebuje.
- Nie chcę do tego wracać - odburknął i odwrócił wzrok, w ostatniej chwili przez zaciśnięcie zębów hamując grymas. Prawdopodobnie powinni - bo i w temacie nieprzyjemnej dyskusji ze wspólnym znajomym czaiło się wiele niedomówień, wątpliwości i kwestii, które rozumieli inaczej. Griffith trzymał się swoich błędnych założeń a każda próba wkroczenia na grząski teren rozmowy kończyła się kilkoma mentalnymi krokami w tył.
- Porozmawiamy - potwierdził, kiedy jej odpowiedź wydała mu się w pełni szczera i...satysfakcjonująca. Uniesione na ulotny moment kąciki ust wróciły do swojej normy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że... jego niedługo może trwać zdecydowanie dłużej, niż przypuszczała.
- Muszę zadzwonić do prawnika, Charlotte. - Nie chciał, aby musiała używać swoich wpływów, by mu pomóc; Travisowi co innego, ale nie od dziś miał problem z proszeniem o coś w swoim imieniu. Wypuścił ciężko powietrze i podniósł się, aby chwilę później podejść do krat i w ciszy - z pozornie obojętnym wyrazem twarzy - wysłuchać tego, co miał do powiedzenia przyjaciel.
- Nie mogą się nie pokryć, skoro opowiedzieliśmy dokładnie to, co się działo - przyznał, opierając się plecami o chłodną ścianę i krzyżując ręce na klatce piersiowej. W tle usłyszał nazwisko Josha, by w następstwie tego charakterystyczny dźwięk otwierania celi wypełnił przestrzeń.
Zostało ostatnie przesłuchanie, choć w kościach czuł, że nie przyniesie ono niczego dobrego. A na pewno nie w przypadku jego osoby.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Wzrok zatrzymany na wysokości męskich tęczówek zdawał się wyrażać więcej niż słowa - zarówno te szczere i całkowicie poważne, jak również te utrzymane w żartobliwym, typowo złośliwym dla nich tonie. O ile na liczne przytyki Charlotte zawsze odnajdywała sensowną odpowiedź, o tyle na rzuconą prosto w twarz bezpośredniość nie zawsze umiała zareagować w odpowiedni sposób (jeżeli taki w ogóle istniał). Faktem było bowiem, że żywiona względem Blake'a Griffitha słabość objawiała się na wielu płaszczyznach i pod różnorodnymi formami. Tego dnia miała jednak wrażenie, że padło wystarczająco wiele, dlatego z premedytacją zignorowała męski zarzut, posyłając w kierunku samego zainteresowanego przepełniony pobłażliwością uśmiech; zupełnie tak, jak gdyby w niemy sposób chciała go poinformować, że sympatia działała w obie strony, a Charlotte doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Wzajemne przekomarzanki zdawały się być jedną z ulubionych dyscyplin sportowych Hughes, dlatego tym razem rezygnacja z udziału w kolejnych zawodach została na blondynce niemal wymuszona. Nie tylko poprzez obecność Travisa, któremu posłała pokrzepiający uśmiech, ale niesprzyjające rozmowom okoliczności w ogóle.
- Jeśli? - powtórzyła za znajomym, wzrokiem lawirując między twarzą jego a Blake'a. Atmosfera stała się dziwnie ciężka, co w połączeniu z brakiem śniadania i raczej kiepskim samopoczuciem wywołanym ostatnimi kilkoma dniami tworzyło mieszankę może nie wybuchową, ale z pewnością nie jakkolwiek sprzyjającą Charlotte.
- To... na pewno da się jakoś załatwić - zapewniła, celowo nie angażując się w rozmowę ze stojącym po drugiej stronie krat funkcjonariuszem. Wykonując kilka kroków wzdłuż jednej ze ścian celi, nieświadomie wybrała tę, która oddzielała ją od miejsca, które właśnie opuszczał niejaki Josh. To dopiero wtedy ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy od tamtej pamiętnej nocy w klubie. I o ile oczy Hughes wyrażały jedynie zniesmaczenie wywołane kolejnym natknięciem się na siebie, o tyle mężczyzna zdawał się być całą sytuacją co najmniej rozbawiony - zupełnie tak, jak gdyby sam był przekonany o tym, że on jeden zdoła się wywinąć.
- Nie wiem, czy będę tak miły jak właściciel klubu. Musisz bardziej pilnować swojego chłoptasia. Rzucił się na mnie bez powodu. Chyba powinienem to zgłosić, co? - zagaił wesoło, wciąż nieco pijackim tonem, nie przejmując się ponagleniami i nakazami spokoju ze strony wyprowadzającego go z celi mundurowego.
Lottie zmarszczyła nos, kątem oka zerkając na kręcącego się po celi Blake'a. Nie odniosła się do zarzutów Josha, chociaż czuła, że w tej historii była luka, której nikt nie chciał wypełnić dokładną opowieścią.
- Mam tu paru znajomych. Porozmawiam z nimi. Jeżeli to nic nie da, skontaktujesz się z prawnikiem - zawyrokowała po chwili i, nie czekając na reakcję któregokolwiek z mężczyzn, złapała za swoje rzeczy, kierując się do wyjścia z celi. - Dzięki - mruknęła, kiedy policjant przepuścił ją w drzwiach, zaraz potem upewniając się, że cela została zamknięta.
Kiedy znalazła się w głównym holu, raz jeszcze natknęła się na Boba.
- Pogadamy? - zagaiła, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Nie sądziła, że mogłaby tej decyzji tak szybko pożałować. Początkowo bowiem policjant imieniem Bobby był do dialogu bardzo skory, ale kiedy zmienił się temat rozmowy, zmianie uległo także męskie nastawienie.
- Hughes, rozmawiamy o bójce, zdemolowaniu klubu i narkotykach. Naprawdę sądzisz, że odznaka, którą swoją drogą oddajesz, cokolwiek tutaj zdziała? - mruknął Bob, widocznie zirytowany kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa. Postawa Charlotte wcale się nie różniła, a natłok wszystkich emocji i wydarzeń sprawiał, że bardzo szybko traciła grunt pod nogami.
- Jakie narkotyki? - odburknęła, biorąc głęboki oddech.
- Griffith się nie pochwalił, co przy nim znaleźliśmy? Tym bardziej zastanów się nad tym, czy warto się za nimi wstawiać.
Zamilkła, zaciskając zęby na dolnej wardze. Nie tego się spodziewała. Nie sądziła, że w grę wchodzą narkotyki, chociaż te bardzo ładnie wypełniły wcześniejszą dziurę w opowieści. Narkotyki, sprowokowana bójka, a w efekcie nocka w więzieniu i Travis jako poboczna - być może? - ofiara tego wszystkiego.
- Ile?
- Ile tego miał?
- Ile zapłacić - mruknęła bardziej pod nosem niż do znajomego, czując złość, kiedy Bobby niekoniecznie zrozumiał, co dokładnie miała na myśli jego znajoma po fachu.
- Charlotte, czy ty, kurwa, oszalałaś?
- Nie, nie oszalałam, pytam ile mam Ci... - podjęła na jednym oddechu, a przed dokończeniem tego prawdopodobnie najgorzej ubranego w słowa zdania (nawet jeżeli skierowanego do względnie zaufanego mężczyzny) uchroniła ją jedynie zbliżająca się żwawym krokiem sylwetka siostry. - Leslie?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy zasypiała, kilkukrotnie wracała do wymienionych z siostrą wiadomości. Czy naprawdę powinna to jak najszybciej zakończyć? Nie tylko dla własnego zdrowia psychicznego, ale również bezpieczeństwa? Prawdopodobnie tak. Bała się jednak konsekwencji. Żyjąc ze swoim facetem, jak pies z kotem czuła się bezpieczniej, niż wiedziała, że poczułaby się w chwili, w której dałaby mu do zrozumienia, że to koniec. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć to Charlotte, ale nie była szczęśliwa, gdy wiadomości się urwały, czym starsza siostra jasno dała jej do zrozumienia, że nie miały o czym rozmawiać. Zdecydowała się jej dać kilka dni i wrócić do rozmowy. Nie chciała się z nią kłócić. I tak wszystkie relacje w tej rodziny były nieco dysfunkcyjne. Jedne siostry wyjeżdżały, by inne powracały. Brat podziewał się nie wiadomo gdzie, rodzice żyli w kłamstwie i... Nie chciała wiedzieć, jakie jeszcze sekrety kryły się w tej rodzinie. Ta wiedza mogłaby doprowadzić do tego, że kolejny raz byłaby zmuszona siedzieć cicho. A ona naprawdę miała dość bycia powiernikiem wszystkich i chodzącą skarbnicą złej wiedzy.
Rankiem obudził ją telefon. Nie miała pojęcia, kto postanowił wydzwaniać do niej o tak nieludzkiej porze, zwłaszcza że numer był nieznany. Odebrała zaspana, w momencie się ożywiając. Głos Travisa, informacje o policji, areszcie, jakiejś bójce i pomocy, były niczym zimny prysznic. Wyskoczyła z łóżka, wyciągając z przyjaciela wszystkie najistotniejsze wiadomości i obiecała, że pojawi się w ciągu godziny. Jak powiedziała, tak zrobiła. W biegu się ubrała, umyła zęby i zjadła jakiś jogurt, zatrzaskując za sobą drzwi domu, w tej samej chwili, w której jej facet chwiejnym krokiem przemierzał podjazd. Krótka, dość ostra wymiana zdań poprzedziła chwilę, w której wsiadła do swojego samochodu i odjechała w cholerę, zostawiając kretyna samego sobie. Bez kluczy i możliwości wejścia do domu. Nie interesowało ją, jak zamierzał się dostać do środka, po tym, jak obwieścił, że zgubił swoje klucze. Bardziej interesowało ją to, czemu dokładnie Travis trafił do aresztu. Przez myśl przeszło jej, że mogło chodzić o bójkę z Brette, ale czy aby na pewno po takim czasie, ktokolwiek doczepiłby się złamanego nosa?
Na komisariat wparowała zdenerwowana i zmartwiona. Rozejrzawszy się po głównym holu i po zagadaniu przypadkowego policjanta, zdołała namierzyć drogę prowadzącą do aresztu. Zatrzymała się w pół kroku, gdy obok dostrzegła jedną... Nie. Dwie znajome twarze. Zaklęła w myślach, na widok siostry i Boba. Przez jedną ulotną chwilę wierzyła w to, że jej nie zauważą, ale jego uśmiech i głos Lottie, sprowadziły ją na ziemię.
Charlotte... Co tu robisz? Nie mówiłaś czasem, że rzuciłaś tę robotę? — zapytała i zerknęła na mężczyznę stojącego obok siostry. — Cześć Bob... — mruknęła, czując, jak policzki oblał rumieniec. Gorzej być nie mogło, a Leslie błagała w duchu o to, by Bob trzymał język za zębami. Nie chciała, żeby Lottie wiedziała. By ktokolwiek wiedział. Zaraz jednak przypomniała sobie, że nie miała czasu na pogawędki.
Lottie wybacz, ale Travis... Ma problemy. Bob, zaprowadzisz mnie do aresztu? Muszę się spotkać ze znajomym — zmieniła temat. Plotki mogły poczekać, Travis nie. Wystarczająco dużo problemów miał przez znalezione u niego narkotyki. Nie potrzebował do szczęścia kolejnych, tym razem związanych z bójką.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Czas stanął w miejscu, tak samo zresztą jak serce Charlotte.
Czy ona właśnie zaproponowała łapówkę koledze po fachu? Na komisariacie? W chwili, kiedy zaledwie kilka dni dzieliło ją od zdania własnej odznaki FBI i kiedy kilkadziesiąt metrów dalej w jednej z cel siedzieli oskarżony o posiadanie narkotyków Blake oraz biorący udział w bójce Travis?
Tak. Zrobiła to. Co jednak najgorsze - wcale nie żałowała.
Zbierane przez lata doświadczenia nauczyły ją, że tak zwany wymiar sprawiedliwości miał z nią nie za dużo wspólnego, a dokładnie zorganizowana hierarchia rządziła się układami, wśród których - dla własnej wygody - należało się odnaleźć i odpowiednio zachować. Stroniła od tego, będąc jak chodzący swoimi ścieżkami kot. Choć nie każdej decyzji przełożonych była w stanie się przeciwstawić, to jednak odważnie stawiała na swoim i wyrażała nie zawsze pozytywne opinie o tym, jak funkcjonowało nie tylko samo FBI, ale także policja i wszystkie powiązane z nią instytucje. Teraz zaś, kiedy znów znalazła się na życiowym zakręcie, stanęła po dokładnie tej samej stronie co liczni koledzy po fachu; ci, którzy już dawno temu zrozumieli, że uczciwością można było osiągnąć niewiele, a odniesienie sukcesu wiązało się z pozostawianiem po sobie wielu trupów - czasami dosłownie.
Hughes z nieskrywaną dezorientacją spoglądała to na Boba, to na Leslie, na twarzy której zawiesiła wzrok nieco dłużej.
- Właśnie rzucam - mruknęła w odpowiedzi, której ton bynajmniej nie miał nic wspólnego z ostatnią wymianą wiadomości. Tamte sms'y były wyrazem troski, jaką Charlotte odczuwała względem młodszej Hughes. Teraz czuła irytację, szczególnie gdy zrozumiała, z jaką dokładnie sprawą blondynka zjawiła się na komisariacie.
- Travis dzieli swoje problemy i przy okazji celę z Blake'm - wyjaśniła pokrótce, udaremniając w ten sposób kolejne podejmowane przez Leslie próby spławienia starszej Hughes. Ta ani myślała, by gdziekolwiek się ruszyć, nawet jeżeli jej obecność przy sprawie Griffitha mogła zostać odebrana dwojako, szczególnie z perspektywy jednej z rozmów z siostrą.
- Czy wy tak na poważnie? - wtrącił się Bob, co jakiś czas zerkając w stronę młodszej z kobiet. To nie umknęło Charlotte, tak samo zresztą jak jego niechęć do ponownego angażowania się w całą sprawę.
- Chwila. Skąd wy się w ogóle znacie? - jęknęła żałośnie, nie rozumiejąc już zupełnie niczego; ani przerażonego spojrzenia Boba, ani rumieńców na policzkach Leslie, ani nawet tego, dlaczego Travis ze wszystkich ludzi na świecie na pomoc wybrał akurat Hughes.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstrzymaj się chwilę, twoja odznaka może się przydać — pokusiła się o żart, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że całe zamieszanie dotyczyło również starszej siostry i ich niedoszłego szwagra. Niedoszłego? A może przyszłego? Jej przyszłego...
Marszcząc lekko nos, mimowolnie przesunęła wzrokiem po twarzy siostry, a potem zerknęła w okolice jej brzucha. Wróciła spojrzeniem do jej oczu i uniosła lekko brwi. Chyba nie... Nie to nie było możliwe. Nawet jeśli Lottie wyglądała na zdenerwowaną, zmartwioną i zestresowaną tym wszystkim, to... Nie. Po prostu nie.
Pokręciwszy głową, zakończyła temat. Ten mógł poczekać. Za to Bob, którego zmroziła wzrokiem, nie mógł czekać.
No właśnie Bob, skąd my się w ogóle znamy? — podłapała temat. Ton mężczyzny wskazywał na to, że nie zamierzał ułatwiać niczego, jeśli chodziło o wypuszczenie Blake'a i Travisa. Problem tkwił w tym, że chodziło o jej przyjaciela i... przyjaciela. Tak. Musiała w tym momencie wyciągnąć dwóch przyjaciół i nie wchodziło w grę to, że zdecydowałaby się poddać i oddać ich w ręce policji bez walki. — Opowiem ci przy okazji — westchnęła. Wiedziała, że słowa, których na głos mówić nie chciała i tak będą musiały prawdopodobnie paść, ale częściowo wierzyła w inteligencję Boba i to, że zdołał zrozumieć, do czego zmierzała.
Przeliczyła się.
Leslie, nie rób tego. Wiesz, że mam....
Nie dała mu dokończyć. Chwyciwszy mężczyznę za ramię, pociągnęła go na bok. Byle z daleka od uszu starszej siostry. — Że masz żonę? Tak wiem. Wiem też, że nie chcesz, by dowiedziała się o twoich zdradach, ale do cholery, jeśli Travis tu zostanie, nie ręczę za siebie. Dowie się moja siostra, dowie się cały komisariat i dowie się twoja żona. Weź się w garść Bob. Wypuść go za kaucją. — warknęła przyciszonym tonem, żeby te słowa nie dotarły do nikogo postronnego. Zerknąwszy przez ramię na siostrę, zignorowała wymalowaną na jej twarzy konsternację.
Chryste, czy wy musicie być takie skomplikowane?
Nie wkurwiaj mnie. Jestem cierpliwa do czasu — ostrzegła. Ten jedynie pozwolił opaść swoim ramionom i skinął głową. — Co z tym drugim? — zapytał. Zrozumiała, że mówił o Blake'u, ponownie zerknęła na siostrę. — Zapłacimy za obu — skwitowała i wróciła do starszej Hughes. Zrównując z siostrą swoje spojrzenie, uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Wychodzą. Musimy wpłacić kaucję i lepiej im o tym nie wspominajmy, bo zaczną kręcić nosami i zostaną tu dłużej — oświadczyła, ale zaraz spochmurniała. Nie był to czas i miejsce, ale wspomnienie wymienionych z Charlotte wiadomości i obecne zamieszanie, przypomniało jej, że nie chciała się z nią kłócić. — Chodź, zabierzemy ich stąd. Potem... Umówimy się na ciacho i kawę, okej? — zasugerowała i ruszyła w stronę korytarza prowadzącego do aresztu. Po dotarciu na miejsce, od razu dostrzegła Travisa i Blake'a, opuszczających cele, które otwarł Bob.
Jak to jest Griffith, że kiedy dzieje się coś dziwnego, zawsze jesteś w pobliżu? — zagaiła kumpla z lekkim uśmiechem i przeniosła wzrok na Travisa. Coś ją ścisnęło w żołądku, kiedy dostrzegła jego podbite oko. Podeszła bliżej, chwyciła jego twarz w dłonie, uważnie przyjrzała się pozostałościom po bójce i przylgnęła do jego boku, ciesząc z tego, że tego dnia miał wrócić do domu. — Podbiję ci drugie, kiedy stąd wyjdziemy, ale pierw wszystko mi opowiesz — mruknęła. Lepiej dla niego, żeby miał dobre wytłumaczenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie spodziewał się, bo i nie zwrócił większej uwagi na to jakiego słowa użył. Gdyby się jednak zastanowić, rzeczywiście mogło się to wydać ździebko martwiące. Blake miał rację, choć ich angaż rozpoczął się w nieco innych odstępach czasowych, to doświadczyli tej samej bójki. –Brałem poprawkę na interpretację policji. – Powiedział, specjalnie nie spoglądając w stronę mundurowego, zupełnie tak jakby go tam nie było, szybko z resztę przeszedł do swojego zajęcia.
-Znalazł się pacyfista. – Czy musiał się odzywać? W żadnym wypadku. Trudno jednak było tego nie zrobić, gdy trzymało się uprzedzenia do faceta w gruncie rzeczy odpowiedzialnego (dzieląc to tylko trochę z nimi samymi) za ich pobyt tutaj. Był z resztą naiwny jeśli myślał, że on nie będzie musiał zapłacić za swoje przewinienia. Oddał swoje ciosy i przysłużył się do zniszczenia lokalu. Jego zeznania oczywiście nie mogłyby im w żadnym wypadku pomóc, może w tej alternatywnej rzeczywistości, w której wszystko jeszcze bardziej stawało na głowie niż do tej pory, ale za to był sam jeden, kiedy ich była dwójka, a dla ogółu byli po prostu bandą pijanych awanturników. Z jakiegoś powodu Travis uważał, że grało to na ich korzyść.
Przechylając lekko głowę podążył spojrzeniem za wybywającą z celi Charlotte, jak i resztą towarzystwa. Poczekał, aż drzwi za nimi się zamknęły nim odwrócił głowę w stronę Blake’a z lekkim uśmieszkiem, teraz wyraźniej majaczącym się na jego ustach. –Sytuacja może nie jest wesoła, ale… – Uniósł z lekka brwi, jakby to miało zasugerować odpowiedź. –Ale przyszła tu. – Wskazał symbolicznie na podłogę. –Wyglądasz trochę mniej… źle. – Postanowił zwerbalizować swoje wcześniejsze spostrzeżenia, bo miał zaledwie je. Nie miał pojęcia o czym rozmawiali i czy nawet poruszyli kwestię… cóż… siebie, przyszłości, ale deklaracja prób rozmawiania ze znajomymi była obiecująca. Pałając do kogoś niechęcią nie podejmowało się takich kroków. –To znaczy, że jest światło w tym ciemnym tunelu…? – Uniósł pytająco brwi, jednocześnie wyrażając dozę niepewności co do tego, co rzeczywiście znaczyło to spotkanie. –Jak już się stąd wyrwiemy. – Dodał, krzywiąc się lekko gdy wzrokiem mierzył celę.
-Dałem znać Leslie. – Wyznał, już nie debatując w swojej głowie czy to było słuszne posunięcie. Po prostu przyjął, że to była lepsza wersja wydarzeń. Przynajmniej dla niego. Nie spodziewał się, że obecność przyjaciółki tak skutecznie pomoże ich dwójce. –Trudno byłoby płacić kaucję stąd. – Dodał jako wyjaśnienie, które nijak nie mówiło dlaczego nie padło na kobietę z którą chciał się żenić, acz ich wczorajsza rozmowa mogła rzucić na to trochę światła. Nie wspominając jak logicznym posunięciem wydawało się to Cavanaghowi gdy stał przy telefonie, czując się jakby policjant oczekiwał, że ten wykręci numer do swojego (nieistniejącego) dilera. –Ale cię tu nie zostawię.Na zbyt długo, nie wiedział ile mogło to zająć, podejrzewając, że przede wszystkim, jak sam Griffith nie omieszkał wspomnieć, potrzebny będzie prawnik. –Nie żebym musiał to w ogóle mówić. – Dodał.
Bez zegarka na nadgarstku trudno było stwierdzić ile rzeczywiście czasu minęło, ale odnosił dziwne wrażenie, że wcale nie tak szczególnie długo. Oczekiwał, że były to zaledwie złe wieści, mówiące im, że będą musieli jeszcze poczekać. Zamiast tego, wraz z obiema Hughes przyszedł brzdęk otwieranych krat i to wcale nie po to, aby zamknąć całą ich czwórkę za roszady na komisariacie. Na początku był po prostu skołowany, ale w końcu na twarzy pojawił mu się uśmiech. Prychnął w rozbawieniu i szturchnął Griffitha. –No właśnie, jak to jest?
Trudno było stwierdzić czy skrzywił się nieco przez dotyk na obolałej twarzy, czy jednak z samego faktu, że kobieta go tak oglądała. Chyba nie wchodziło mu to w nawyk? Odnosił wrażenie, że jeszcze nie do końca zniknęły wszystkie siniaki z poprzedniej potyczki. –Do… – Ugryzł się w język. –zagoi się. – Zapewnił ją, przypominając o jakże fantastycznych możliwościach ludzkiego organizmu. Choć mógł z taką łatwością zostać uszkodzony i może koniczyny nie mogły odrastać, to jego regeneracyjne predyspozycje nadal były godne podziwu (szkoda, że nie ździebko szybsze). Okrążył Leslie ramieniem, czując jakby ulatywało z niego napięcie o którego obecności nawet nie zdawał sobie sprawy. –Wprowadzając symetrię mi właściwie pomożesz. -Rzucił luźno. –I to będzie zaraz obok opowieści tego jak się wam to udało. – Przesunął wzrokiem od Leslie, przez Charlotte, aż do Boba, nie wyglądającego na szczególnie zadowolonego takim obrotem sprawy. Cavanaghowi nie chciało się wierzyć, że mężczyzna się na to zgodził nawet ze znajomościami.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Seattle Police Department”