WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Jeszcze się przeziębimy, i co wtedy? - dalej brnął w najlepsze ze wzrokiem utkwionym w ekran monitora. Tam nie pojawiały się nowe literki, a kursor spoczywał na tym samym miejscu co wcześniej. Banalny pic na wodę.
Będę udawał zajętego, to da mi święty spokój - zapewne to tłoczyło się w jego myślach.
Ale co gorsza, jego durna i jakże infantylna gra nie przyniosła zamierzonego początkowo efektu; a ten odwrotny, tak bardzo znienawidzony. Lio nabrał ochoty, by z siłą walnąć głową w biurko. Z tej górującej nad nim bezradności, rzecz jasna. Zamiast spokoju właśnie otrzymał sowitą porcję prywaty. Jeszcze chwila, a zasłoniłby sobie dłońmi uszy, byleby tego nie słuchać, bo to groziło przekroczeniem granicy. Głupiej zawodowej granicy.
- Rodzina to temat rzeka, przynajmniej dla mnie - odparł dość ponuro, kręcąc się przy tym w fotelu obrotowym. Raz w jedną stronę, raz w drugą - Zresztą wiesz... Wiesz, kim są Crane'owie. A mnie nikt nie spytał o zdanie czy chcę mieć coś wspólnego z ich przez lata wyznaczanym wizerunkiem - przyznał o dziwo szczerze, bo nie lubił, gdy spoglądano na jego osobę przez pryzmat wpływowej familii. Pomimo, że ich kochał; to oczywiste, tak od zawsze praktycznie próbował podążać własną ścieżką, niewydeptaną śladami ojca czy braci. W matkę by się raczej nie wdał, bo nie rajcowało go aktorstwo i średnich lotów opery mydlane.
Wywleczone na światło dzienne wyjaśnienia zaś sprawiły, że ciemnowłosy nagle przestał manewrować na krześle. Siedział teraz ze wzrokiem wbitym Ethel, jakoby próbował mentalnie przetworzyć dostarczone mu informacje, z których wyodrębnił wątki. Te poszczególne wątki.
- No to Flo ma pecha, że trafiła na kogoś takiego jak Dick - i tak w istocie było, bo Lio dostrzegał sygnały. Z pozoru nieistotne dla innych, acz dla rasowego detektywa były wyśmienitym kąskiem. W ich małżeństwie się nie układało, nawet jeśli próbowali to maskować najpiękniejszymi bajeczkami oraz udawanymi pozami, tymi, które były zarezerwowane dla kochanków. Byli niepasującymi elementami na tle idealnej, nieskalanej brudem rodziny. Farrow się pewnie teraz zastanawiała, dlaczego Crane z takim negatywnym wydźwiękiem wyrażał się o swoim młodszym bracie, lecz prawda była taka, że od dziecka zawsze miał lepszy kontakt z Harrisonem, a poza tym, wyczuł już dawno Rodericka. Wiedział po prostu, jakim typem człowieka się stał przez własne zuchwalstwo i ciągłą chęć na więcej. Lionel może nie był aniołkiem, jednakże nigdy nie dopuściłby się do zdrady czy skrzywdzenia w jakikolwiek inny sposób swej drugiej, potencjalnej połówki. Był jaki był. Z widocznym szacunkiem do kobiet.
- Nie przypominam sobie, abyśmy zostali sobie wcześniej przedstawieni. A nawet jeśli, to ślub Ricka i Flo był dawno temu. Zbyt dawno...
-
- Pewnie nie łatwo było Ci dorastać w blasku tych wszystkich fleszy i hien, koczujących pod drzwiami Waszego domu, czekających na sensację, godną pierwszych stron gazet...- Mruknęła cicho, wpatrując się w swojego partnera. Ona również nie miała łatwego dzieciństwa, ale na pewno jej okres dorastania nie był tak wyboisty jak w przypadku Lionela. - Zawsze o tym wiedziałam. - Odparła niemalże od razu, całkowicie zgadzając się ze stwierdzeniem wysnutym przez Detektywa.
- Wciąż pamiętam tę ekscytację w oczach matki na wieść o tym, że Flo zaczyna się z nim spotykać...- Prychnęła, wywracając przy tym swoimi zielonymi oczyma. Jej niechęć do Rodericka była tak ogromna, że momentami stawała się wręcz namacalna. - Nie ma co ukrywać, w tamtym czasie Roderick był najlepszą partią w całym Seattle, więc jasnym było, że moja matka zrobi wszystko, aby doprowadzić do ich ślubu. - Kontynuowała, choć wcale nie łatwo było jej o tym mówić, a tym bardziej wracać do nieprzyjemnych wspomnień, które Ethel zostawiła już przecież za sobą lata temu. - W oczach wszystkich Dick był chodzącym ideałem, ale mnie wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, aby wiedzieć, że w rzeczywistości jest...- Urwała wpół zdania, gdyż na jej język cisnęło się obecnie wiele niezbyt przyzwoitych określeń, które wolała jednak zostawić dla siebie. Bądź co bądź, ten gnojek był bratem Lio, więc lepiej było zachować ostrożność w danym temacie. Tak na wszelki wypadek i dla dobra wszystkich. - ...zupełnie innym człowiekiem. - Dokończyła, po czym odchrząknęła i wzięła łyk znajdującej się jeszcze w kubku, niestety zimnej już herbaty.
- Nie mogliśmy zostać sobie przedstawieni, bo mnie na tym ślubie nie było. - Przyznała szczerze, wzruszając przy tym nieznacznie swoimi ramionami. - Trzeba przyznać, że całe to zamieszanie związane z tą ceremonią było mi jak najbardziej na rękę. Wykorzystałam to, żeby...żeby uciec. Gdybym została, mnie prędzej czy później, spotkałby taki sam los, a miałam zupełnie inne plany na swoją przyszłość, więc ruszyłam własną drogą, odcinając się od wszystkiego i wszystkich, ale jak widać chyba niezbyt dobrze to rozegrałam...
-
- Hieny mi nie straszne, bo i w pracy się z nimi użeramy - podsumował na wstępie, dalej brnąc w do dyskusyjne szambo - Bardziej wkurwia mnie to, że widzą we mnie typowego Crane'a. Jestem taki sam jak oni. Gówno prawda! - ostatnie zdanie dodał nieco uniesionym głosem, tak, że ktoś koczujący za drzwiami mógłby go usłyszeć - Aż nie chce mi się o tym gadać - machnąwszy swoją prawą dłonią, uciął jednoznacznie temat. Dość niewygodny temat w zasadzie, a potem sięgnął po kubek, aby dopić pozostałość kawy, która już zdążyła wystygnąć. Ku jego rozpaczy, bowiem zimna kawa smakowała jak obrzydliwe siki.
Oczywiście pod kątem czysto metaforycznym!
- Rick to fiut. Nazywajmy rzeczy, albo raczej osoby po imieniu. Nie bez powodu mówię na niego Dick - przyznał otwarcie, aby Ethel po prostu wiedziała, że o swoim rodzonym braciszku nie ma najlepszego zdania. W zasadzie już od dziecka nie mieli ze sobą jakiś wręcz nierozerwalnych stosunków. Już więcej czasu spędzał z Harrisonem, czy później i Elianą, jak była jeszcze śliniącym się berbeciem - To, że jesteśmy rodziną, nie znaczy, że muszę akceptować czy chwalić każdy jego wybór. Czy też życiowy czy ten związkowy, bo prawda jest taka, że notorycznie sam sobie rzuca kłody pod nogi, a potem pędzi na złamanie karku, po trupach do celu - wzruszył przy tym swoimi ramionami, nie siląc się na jakąkolwiek formę uśmiechu. Nie czuł przecież radości na samo wspomnienie brata, a raczej obrzydzenie - Wyciągnij lepiej siostrę z tego toksycznego małżeństwa, choć to chyba jak porwanie się z motyką na słońce - zastanowił się chwilę, jakoby próbował rozważyć, co mogłoby przemówić Florence do głowy i dlaczego pozwalała się tak poniżać. Bo tego dupka na pewno nie kochała. Lio szczerze w to wątpił.
- Czemu niezbyt dobrze? - nagle jakby się ożywił. Może kofeina zaczęła działać, a może to słowa Ethel wciągnęły go w zeń jawnego zaciekawienia - Jesteś tam, gdzie chciałaś być. Robisz to, co kochasz. Nikt nie truje Ci nad głową i do niczego nie zmusza. A rodzina to tylko pieprzony dodatek, bo z nią najlepiej wychodzi się na zdjęciach - wprawdzie nie zawsze, bo Lionel za swoją rodzoną córką wskoczyłby w ogień, gdyby nastała takowa konieczność.
-
- Tak masz rację, ale teraz zupełnie inaczej i zapewne łatwiej idzie Ci komunikacja z nimi, niż w momencie, w którym to byłeś jeszcze dzieckiem, czy nawet nastolatkiem, prawda? - Odparła spokojnie, przypatrując się z zaciekawieniem swojemu partnerowi. Był to pierwszy raz, kiedy oboje rozmawiali ze sobą tak długo i bez żadnych głupich uwag, podtekstów, czy złośliwości. Pani Detektyw nieco zdziwiła się tym nagłym wybuchem Crane'a. - Ćśśśś... - Szepnęła z rozbawieniem, przykładając przy tym palec do swoich ust. - Szczerze? Nie wiem, czy da się coś jeszcze dla niej zrobić. Florence, nawet jeśli jest nieszczęśliwa u boku Twojego brata, to i tak nigdy w życiu nie wniesie sprawy o rozwód. Wydaje mi się, że ona się boi reakcji Rodericka, Waszej rodziny i ewentualnego skandalu...- Odparła po chwili namysłu, przeczesując dłońmi burzę swoich czekoladowych, żyjących własnym życiem loków. - Taaak...jestem dumna z tego co osiągnęłam. Tym bardziej, że od samego początku nie było mi łatwo. - Przyznała z dumą w głosie, uśmiechając się przy tym. - Niestety, przez zawód, jaki wykonujemy, cierpi na tym moje życie prywatne, które tak naprawdę nie istnieje. Niby przywykłam do życia w pojedynkę, ale jednak miłoby było mieć czasami do kogo się odezwać...- Odparła z rozbrajającą jak na nią szczerością, po czym wzięła kubek swój, oraz Lio i ruszyła do wyjścia. - Zrobię nam po jeszcze jednej, ciepłej kawie. Nie dziękuj!
zt x2
-
Coś jednak tutaj utrudniało mu myślenie, bo…
Nie wiedział czy czeka na konkretne wyniki ze śledztwa osoby za to odpowiedzialnej, z wydziału zabójstw, czy tez czeka na nią… na kobietę, która do niedawna jeszcze wydawała się jakby złudzeniem, kiedy leżał w szpitalu. Do samego końca (jej przyjścia) nie będzie potrafił sobie jeszcze odpowiedzieć na to pytanie.
- Późno już Braxton, nie lecisz do domu? – zapytał jeden z kolegów, wiedząc, że siedzi tu dłużej już jak norma, a na zewnątrz zrobiło się faktycznie już ciemno.
- Jeszcze chwilę zostanę Brown, mam coś do zrobienia – rzucił, łapiąc za jakieś papiery, których nawet nie zaczął czytać. Czy on serio, na nią czekał?
malarka
cały świat
columbia city
Punktualność należała do tych cech, które ceniła sobie ponad wszystko - nie tyle u innych, co u samej siebie. Okazywany w ten sposób drugiej osobie szacunek był niemożliwy do zastąpienia nawet najpiękniejszymi frazami, które układały się w przeprosiny za niedopilnowanie terminu. To zupełnie nie pasowało do Charlotte Hughes.
To jednak nie sprawiło, że na komisariacie miejscowej policji pojawiła się o umówionej godzinie. Prawdą było bowiem, że ta nie została ustalona, dzięki czemu blondynka zyskała swego rodzaju swobodę wyboru - coś, co naprawdę lubiła mieć i czego nienawidziła odbierać innym. Nie były to jednak jedyne powody jej późnego pojawienia się w budynku. Do ostatniej sekundy biła się z myślami, czy to naprawdę musiała powinna być ona?
Czuła dyskomfort, ilekroć tylko powracała myślami do spotkania w dokach. Rozdzielanie prywatnych uczuć od zawodowych zobowiązań zawsze przychodziło jej z niezwykłą łatwością, jednak sytuacja sprzed kilku godzin sprawiła, że Lottie zaczynała mieć wątpliwości. Czy naprawdę postąpiła wtedy słusznie?
Przekroczywszy próg budynku, ruszyła we wskazanym przez jednego z policjantów kierunku, wcześniej ukazując jedynie legitymację, która do konkretnych działań przekonywała niemal wszystkich. Nie lubiła wykorzystywać tego elementu swojej pracy, chociaż czasami nawet ona musiała przyznać, że był niezwykle skuteczny.
- Dobry wieczór? - zagaiła, przystając w progu pomieszczenia przeznaczonego dla pracowników. Rozejrzawszy się dookoła, ruszyła w kierunku jedynego zajętego jeszcze miejsca.
Krótkie zerknięcie na tarczę wiszącego zegara wystarczyło, by mogła jednoznacznie stwierdzić, że było... późno.
- Przepraszam za godzinę. Nie dałam rady wyrwać się wcześniej - wyjaśniła, wcale nie rozmijając się z prawdą. Zamieszanie w dokach skomplikowało dzień wielu osobom, jednak nie wspomniała o tym na głos. Miała wrażenie, że zabrzmiałoby to jak wyrzut, którym wcale nie było.
-
Do tego dlaczego musiała to być właśnie ona i przychodzić w tej konkretnej sprawie?
Przyszła. Wieczór, owszem, ale czy dobry to się okaże…
- Jesteś- co za oczywistość Braxton, wypowiedziana głośno, zamiast w myślach. - Proszę, siadaj – wskazał jej pewnie miejsce, zanim założył o siebie ręce następnie, kiedy podchodziła do jego stolika. Zobaczył ją już w wejściu, przez co jego spojrzenie wędrowało razem z nią, od samych drzwi, aż po zajęte przez nią miejsce. Kiwnął głową na jej przeprosiny, przyjmując je. Czas jej pojawiania jednak nie był na tyle ważny, jak to, co za tym wszystkim było.
– Przygotowałem dla Ciebie akta ze sprawy – zaczął, bo po to tutaj też między innymi przyszła. Musiał jednak dostać coś od niej, by łatwo mógł jej je przekazać. Brak współpracy byłby czymś, co tylko dopełniłoby pechowość tego dnia. Stąd jego kolejne pytanie.
- Macie coś? – zapytał bez ogródek. Zawsze jednak istniała szansa, że ‘psy’ zwęszą jakiś zapach i niemożliwe stanie się możliwym. Byłoby to dla niego pocieszające. Aczkolwiek nie nastawiał się na to z góry bo jedno rozczarowanie i smak goryczy mu dzisiaj wystarczył z niepowodzenia jego przebiegu sprawy i rozwiązania jej.
Nie wiedział jednak co miał o tym myśleć, bo kiedy tak się na nią patrzył, starając się zachowywać jak zawsze w pracy, tak teraz wracał pamięcią do tego co było o innym czasie i miejscu. Szpital. Może nawet miejsce, gdzie go zalazła, kiedy zaczynał się wykrwawiać. Wyciągnął przed siebie dłonie, które umieścił na stoiku. Złączył je ze sobą, pozostając w stoickiej pozie. Chociaż w środku wcale nie musiał być taki spokojny.
Pokręcił nagle głową na boki.
- Nie mogę uwierzyć, że przyjdzie mi zobaczyć Ciebie w takiej sytuacji – stwierdził, To dopiero wydawało się bardziej nieprawdopodobne, jak to, że przed jego nosem ktoś zamordował ludzi, jakich miał już niemal złapanych i wszystko szlag trafił. Znalezienie śladu było nawet mniej nieprawdopodobne, jak spotkanie jej w takim momencie!
malarka
cały świat
columbia city
Myślą przewodnią wszystkich spojrzeń i nietypowych, często niekoniecznie swobodnych gestów było spotkanie sprzed kilku tygodni, może już nawet miesięcy, kiedy po raz pierwszy połączyła ich ponura aura oraz krew - tamtym razem uciekająca w zastraszającym tempie z ciała stojącego nieopodal biurka mężczyzny.
Żył. Teoretycznie tylko to się liczyło, w praktyce zaś ponowna obecność Sebastiana w życiu Charlotte uświadamiała jej, pod jak ogromną presją znajdowała się tamtego dnia i jak mocno dała się kontrolować emocjom. To one rządziły, wpływały na jej decyzje i nie zawsze sensowne zachowania - jednym z tych nieprzemyślanych było to, jak szybko zniknęła ze szpitala.
Po dziś dzień nie wiedziała dlaczego.
- Dziękuję - odparła, pozwalając, by kąciki jej warg uniosły się w nieznacznym, dla mniej wprawionego obserwatora prawdopodobnie niewidocznym uśmiechu. Zająwszy wskazane miejsce, zrównała swoje spojrzenie z tym męskim, ciesząc się, że znajdowało się na jednym poziomie; że nie zamierzał stać nad nią niczym kat, nawet jeżeli powody takiego zachowania byłyby czymś mocno na wyrost. Uratowała mu przecież życie. Kwestię pozostawienia go na pastwę lekarzy mógłby pominąć.
- Technicy zebrali materiały z doków i okolicy. Za kilka dni na pewno będziemy wiedzieć więcej - wyjaśniła, szczerze żałując, że nie mogła uraczyć go przydatnymi, satysfakcjonującymi szczegółami. Pobożnym życzeniem było jednak to, by sama otrzymała je w terminie jak najbliższym dzisiejszej dacie. Nigdy nie pomyślałaby o tym, że śmierć dilerów mogłaby skomplikować taka wiele spraw.
Wyznanie, które padło zaraz potem, wiązało się z całą gamą kolejnych emocji - niepewnością, zawstydzeniem, zaskoczeniem. Lottie chyba nawet nie byłaby w stanie nazwać ich wszystkich, dlatego nerwowe zagryzienie dolnej wargi miało dać jej kilka dodatkowych sekund na to, by zastanowić się nad odpowiedzią.
- Nie sądziłam, że mnie pamiętasz - wyznała, celowo ignorując pobrzmiewający z tyłu głowy głos rozsądku.
Oczywiście, że pamięta. Nie zapomina się kogoś, kto zawdzięcza Ci życie.
Problem polegał jedynie na tym, że Charlotte nie rozpatrywała tej sytuacji w kategorii długu, który Sebastian nieświadomie zaciągnął. Wtedy sądziła, że pozwoliła sobie na niezwykle dobry uczynek, który pragnęła wyrzucić z pamięci.
Czy jednak można zapomnieć o chwili, w której znajdująca się w Twoich ramionach osoba walczy o kolejny oddech, jednocześnie tracąc życiodajną, plamiącą Twoje dłonie krew?
-
Nigdy nie chciał być nikomu nic winny. A tutaj, choć nawet może tego nie oczekiwać, musi czuć właśnie, że jedynym wyjściem by poczuć się dobrze i nie odczuwać nic w jej obecności, będzie najwidoczniej odwdzięczenie się. Tylko czy ona na to pozwoli? W końcu już wtedy nie dała mu takiej możliwości, uciekając ze szpitala (choć wcale nie musiała, bo nie zawiniła, a była jego ratunkiem) .
Sprawa śmierci z doków… - jeszcze o niej pamiętał. Jeszcze.
Niestety nie za wiele się dowiedział i tak. Westchnął, biorąc głęboki wdech. Ruszył się nieznacznie na krzesełku, jakby to zaczęło go przez moment uwierać. Potem już siedział grzecznie. Długopis tuż obok jego dłoni wyciągniętej na blacie, prosił się o rzucenie. Ale pozostawał bezpiecznie na swoim miejscu. Miał gościa, nie mógł się w końcu unosić i musiał jakoś nad sobą panować. Dość szybko mu też przeszło.
Złączył ze sobą dłonie, splatając ze sobą palce, umieszczając je na tym blacie, razem.
- A telefon? Powinni zacząć od niego i chociaż o nim coś wiedzieć – zagadnął jeszcze w sprawie dowodu, jaki im przekazał, mając nadzieję, że wezmą się konkretnie za swoją robotę i zrobią to na już, a nie zajmą się dopiero tym za parę godzin, jak nie dni.
Potem jednak to już nie było ważne. Musiał sobie z nią coś wyjaśnić. Skoro była tutaj. Sprawa z narkotykami i tak stanęła w miejscu. Mógł sobie pozwolić na oderwanie od tego. Już wystarczająco się powstrzymywał, żeby nie wtrącać się bardziej w ich śledztwo.
Czy ją pamiętał? Uniósł brwi i pokręcił głową, nie wierząc w to, że sama wierzyła w to, że nie. Cmoknął pewnie pod nosem i zmusił się do uśmiechu, choć nie wiedział, czy powinien. Ale to raczej dobre wspomnienia. Poza jej ucieczką i bycie rannym.
- Pamiętam. Chociaż przez moment nie wiedziałem, czy faktycznie tak właśnie było, czy mi się po prostu Twoja osoba ratująca mnie nie przewidziała, bo tak szybko zniknęłaś – stwierdził i wyprostował się, zabierając dłonie ze stolika.
- Mam u Ciebie dług. Od Ciebie zależy w jakiej formie mam go spłacić – oznajmił, stawiając ją przed czymś dokonanym. Jest dług i tyle. Ma powiedzieć, co od niego chce i będą kwita. Tylko tak mógłby w końcu być spokojny. Chyba.
malarka
cały świat
columbia city
- Dam Ci znać, kiedy dowiedzą się czegokolwiek - zawyrokowała krótko, tym samym uznając temat za sprawę tymczasowo zamkniętą. Nie zamierzała się tłumaczyć czy kogokolwiek usprawiedliwiać, nawet jeżeli surowość pobrzmiewająca w męskim głosie niewątpliwie mogła mieć wpływ na cudze nastawienie. Charlotte Hughes nie była jednak przestraszonym podlotkiem, który pozwalał innym na wiele - włącznie z podważaniem jej kompetencji.
Jeżeli jednak istniało na świecie coś, co wpędzało blondynkę w stan głębokiej konsternacji, to były to wspomnienia; dziwne, bardzo wyraźne, budzące różnorakie emocje. Nigdy nie żałowała niesionej pomocy i doskonale rozumiała, że w chwilach związanych z buzującą w żyłach adrenaliną zdrowy rozsądek nie był pierwszoplanowym doradcą. Człowiek reagował różnie, zachowywał się nietypowo, decydował się na rzeczy, których normalnie by nie zrobił - włącznie z ucieczką.
- Przepraszam za to. Kiedy byłeś już w szpitalu i wiedziałam, że ktoś się Tobą zajmie... sama nie wiem. Spanikowałam? Nie umiem tego wyjaśnić - nie potrafiła, ale próbowała. Niejasne sytuacje były solą w oku, szczególnie dla kogoś, kto lubił wiedzieć, na czym stał. Domyślała się, że detektyw z wydziału zabójstw również sympatyzował z pewnym gruntem. Mogła się mylić, ale przecież intuicja rzadko wyprowadzała ją na manowce. - Nie masz żadnego długu - zaprotestowała szybko, kręcąc głową w geście... rozbawienia? Pobłażania? Dyskomfortu? O cokolwiek by nie chodziło, Charlotte nie zamierzała ustąpić. - Na moim miejscu zrobiłbyś to samo. Wezwałbyś pomoc i czekał aż do momentu jej przybycia - podsumowała lakonicznie, nie uważając, by zrobiła coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że jej reakcja należała do grona tych automatycznych, raczej normalnych, nie zaś niezwykłych. Nie chciała, by on uważał inaczej, dlatego wzrok zatrzymany na wysokości jego oczu miał być jednoznacznym sygnałem, że nie powinien był dyskutować.
-
Przytaknął jej zatem głową na jej wyrok.
Musisz czekać, przynajmniej na ten moment. Niczym czekanie na ten cud, który może nadejść w najmniej spodziewanym momencie. Pewnie trochę inne podejście by jednak miał, gdyby nie to, że w jego głowie siedziała zupełnie inna sprawa do wyjaśnienia. Tego w końcu też nie mógł zostawić bez wyjaśnienia. Dlaczego tak się stało, a nie inaczej. Przynajmniej z tym ruszy do przodu, jak zostawiać to niedopowiedziane. Bo odpuścić nie mógł. Mogło wydawać się, że odpuszcza. Ale Braxton to człowiek, który nigdy tego nie robi. On nigdy nie odpuszcza. Nie ważne, co by się nie działo. Chociaż może powinien właśnie odpuścić?
- Mówisz o tych pielęgniarkach? – niemal prychnął, przypominając sobie te kobiety, które niekoniecznie były dobrym towarzystwem dla niego wtedy. Jedne zbyt słodkie, jakby się chciały mu podlizać, inne wredne i potrafiące użądlić niczym osy. – Niekoniecznie miło wspominam ten pobyt – wyznał i odetchnął. Co by nie było, to jednak nie powinno być to coś, co ją dotyczyło, bo nie tak, że musiała przy nim tam być. Już i tak wtedy wiele dla niego zrobiła. Nie powinna jednak uciekać. Bo czuł się z tym dziwnie, że jak już doszedł do siebie na tyle by orientować się bardziej, co się wokół niego dzieje, tak nie wiedział nawet jak może się jej za to odwdzięczyć wszystko, skoro nawet jej nie znał.
Niestety, on to widział inaczej. Czy to dyskusja? Jak zwał, tak zwał. To nieistotne.
- Ty tak sądzisz. Ja niekoniecznie. Może i uciekłaś, ale sprawiłaś, że dostałem pomoc w odpowiednim czasie. W innym wypadku mnie już by tutaj nie było. Nie tak, że chce oddać Ci moje życie. Życie, za życie. Ale musi być coś, co mógłbym zrobić, by uważać, że podziękowałem Ci za to chociaż w jakiś błahy sposób, jak wspólna kolacja? – zaproponował pierwsze byle co, by nie myślała, że musi od razu coś poważnego dostać.
- Zakończmy to nawet byle czym, szczególnie, że będziemy się teraz widywać przez jakiś czas. Dla mojego spokoju i być może i Twojego, bo nie mogę odpuścić i machnąć na to ręką, że to byle co i zrobiłaś co musiałaś - dokończył. Co z tym zrobi? Odeśle go znowu na manowce? Ucieknie? Ile to się będzie ciągnąć.
malarka
cały świat
columbia city
Wyrzuty sumienia znów uderzyły w Hughes z intensywnością, której się nie spodziewała. Chociaż próbowała uciszyć targające nią emocje przeświadczeniem, że przecież rozmawiali o szpitalu - miejscu, w którym nie mogła stać mu się żadna krzywda - to jednak męskie niezadowolenie sprawiło, że znaczącemu pogorszeniu uległo również samopoczucie blondynki.
- Uratowali Cię. Chyba... to powinno się liczyć? - zagaiła, choć w rzeczywistości wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Szpitale nigdy nie kojarzyły się jej dobrze, nawet jeżeli przez długie lata odwiedzała tę placówkę jedynie jako rodzina lub przyjaciółka pacjentów. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zajmowała szpitalne łóżko i kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jakkolwiek żałowała braku takiej okazji.
- Nie pomogłam Ci po to, żeby oczekiwać w zamian Twojego życia - zawyrokowała z trudem panując nad ogarniającym ją rozbawieniem. Być może nie powinna była podchodzić do tej kwestii tak swobodnie, ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze; pomogli mu, przeżył, wrócił do pracy. Charlotte nie uważała, by roztrząsanie tematu było konieczne. Jednocześnie jednak czuła, że detektyw pozostawał nieugięty.
- Niech będzie - wywróciła oczami, podnosząc się ze swojego dotychczasowego miejsca. Nie była kłótliwa, szczególnie w sprawach tego typu, dlatego pójście mężczyźnie na rękę wydawało się fair. Na koniec dnia również Charlotte Hughes nie lubiła być czyjąkolwiek dłużniczką. - Zatem niech będzie kolacja. Mój numer jest wśród papierów. Daj znać, kiedy będziesz miał wolny wieczór - zaproponowała i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w kierunku wyjścia.
Nim jednak opuściła pomieszczenie przeznaczone dla pracowników, po raz ostatni zerknęła na Braxtona.
- Ja też się odezwę, kiedy będziemy coś mieć w sprawie doków - zapewniła szczerze i uśmiechnęła się, co miało być swego rodzaju pożegnaniem.
zt.