WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiedziała, że Pola zrozumie ją jak nikt. Od zawsze były blisko, a ich więź na tyle silna, że rozumiały się bez słów i jedna była w stanie postawić się na miejscu tej drugiej. Mimo że czasami czuła się winna, że w pewnym sensie wykorzystuje jej dobroć i wrażliwość, zwierzając się i wypłakując na ramieniu, przerzucając swoje smutki i rozterki na nią, to miała wrażenie, że niezależnie od tego czy gdyby podczas jednego z takich momentów, w którym świat jej się wali, ten jeden raz postanowiła nie biec do niej po radę, Pola i tak odczuwała najmniejszy ból na własnej skórze.
— Tak... tak będzie chyba najlepiej. — Kiwnęła lekko głową na słowa siostry, wciąż jakby nieobecna. — Chodźmy, Polu — zwróciła się już bezpośrednio do niej, w zasadzie nie będąc do końca pewna, co usłyszała, ale tak naprawdę ta mogła wykorzystać każdą inną wymówkę w miejsce tego, co powiedziała, i Marjorie również przyznałaby jej rację, pewnie jeszcze zanim zdążyłaby skończyć. Bez większych oporów i wyrzutów sumienia złapała się jej ramienia i pozwoliła się wyprowadzić z tłumu, który teraz zaczynał się rozchodzić w swoje strony. Możliwe, że z jej ust wydostało się przeciągłe westchnienie ulgi, gdy już odchodziły, bowiem zwykle miała problemy z zastosowaniem się do wszelkich rytuałów panujących na tego typu wydarzeniach. Nie rozumiała jak ludzie byli w stanie zachować powagę i nie wybuchać histerycznym płaczem na pogrzebach, albo nie płakać ze wzruszenia na ślubach czy ceremoniach wręczenia dyplomów na zakończenie szkoły, zwłaszcza że wspomniane rytuały tylko wzmagają w nich skraje emocje. Utrzymująca się przez cały ten czas chęć wygłoszenia publicznego linczu na swoim zmarłym mężu zamiast chwalebnej przemowy, doskonale o tym świadczyła.
— Zaczekaj — wyrwało jej się. Zatrzymała się nagle w pół drogi, gdy przechodziły koło jego grobu, nie mogąc powstrzymać się kolejny raz przed spojrzeniem w tamtą stronę. Poczuła się trochę jakby nie chciał, aby jeszcze odchodziła. Ona chyba też nie chciała, nawet jeśli jego wątpliwe wybory tłumaczyła sobie jako fakt, iż to on w jakiś sposób postanowił się od niej oddalić. Rozejrzała się po coraz bardziej opustoszałym cmentarzu, po czym ulokowała wzrok w Poli. — Możemy posiedzieć tu jeszcze chwilę? Nawet w domu nie panuje taki spokój. — Jej głos brzmiał bardziej niewinnie niż by tego chciała, ale potrzebowała tej chwili i nie wiedziała, jak inaczej mogłaby się z tym obnieść.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Apollonia od najmłodszych lat żyła w niepoprawnym i nieco destrukcyjnym przekonaniu, ale kiedy była dzieckiem nie było to uznawane za niepokojącą przypadłość, a raczej uroczą. Z biegiem lat jej bliscy prędzej z tego żartowali, a im dalej w las, tym więcej drzew... i jakoś teraz nikt już nie próbował zmienić nastawienia z jakim kroczyła przez swój świat, zaklęty w bańce pozytywnego nastawienia i dobra, którym tak kochała się otaczać. Pozwalała ludziom - nie tylko tym najbliższym - zrzucać na siebie te wszystkie uczuciowe i informacyjne bomby, zawierające ich bolączki i cierpienia, rozterki i dramaty, jakby uważała się za niezniszczalne źródło do którego można wrzucać ten cały prywatny burdel. Nic z tych zwierzeń nie odbijało się od jej wyimaginowanej bańki optymizmu, wręcz przeciwnie. Chłonęła to niczym gąbka, pozwalając przedrzeć się temu do środka i niekiedy czuła się tym wszystkim zmęczona, ale zaczęła dostrzegać to dopiero od powrotu. Wyjazd był pewną zmianą dla Hudson, podczas której miała szansę odpocząć od własnej bańki. Ukrywając się pośród zwierząt miała szansę uciec nie tylko od popełnienia życiowego błędu, jakim niewątpliwie było porzucenie miłości swojego życia przed ołtarzem, ale od ludzi, dla których (zapewne nieświadomie, nikogo nie mogła tutaj winić) stała się łatwiejszym zamiennikiem psychologa. W końcu łatwo jest się zwierzyć i zostawić swój bałagan na czyiś ramionach, niż iść do specjalisty i pozwolić sobie na uporanie się z tymi emocjami samemu, bez robienia z czyjegoś życia prywatnego śmietnika. Teraz, po takiej przerwie nagle nie potrafiła na nowo odnaleźć się w tej swojej pozytywnej bańce. Nagle, nie czuła się w niej już tak komfortowo jak kiedyś. Może pora w końcu ją porzucić?
Nie, jeszcze nie dziś.
Słysząc aprobatę ze strony siostry, ponownie użyczyła jej swoje ramię, by w końcu oddalić się od tłumu ludzi opłakujących jej męża. Nie myślała o tym, co będzie następnego dnia, wiedziała jedynie, że nie będzie to nic łatwego. Nie dla Marjorie, która musiała zacząć od nowa. Masa ludzi właśnie tego chce. Nowego początku, czystej karty. Jakby tak miało być łatwiej. Zdaniem Poli nie ma absolutnie nic łatwego w zaczynaniu od nowa. To jak wtaczanie głazu pod górę, raz, drugi, piąty… Och, nie sposób sobie wyobrazić jak bardzo chciałaby ten rodzaj bólu zgarnąć z barków siostry, niestety ta musiała go pokonać samotnie.
Myśląc o tym początkowo nie usłyszała słowa siostry, dopiero jej nagłe zatrzymanie sprowadziło ją na ziemię. Spojrzała na Marjorie lekko zaskoczona, ale bez słowa przystanęła przytakując lekko ruchem głowy. Została, tak jak tego sobie życzyła. Mogły siedzieć tak zawieszone w ciszy, którą co jakiś czas przerywały urywki rozmów krzątających się gdzieś w pobliżu osób. Dopiero po jakimś czasie z ust Poli wyrwało się niezbyt przemyślane zdanie, ale czyż nie prawdziwe? — Najbardziej kijową częścią żałoby jest to, że nie można jej kontrolować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasami zastanawiała się, jak Pola jest w stanie brać na siebie tyle emocjonalnej odpowiedzialności, zarówno swojej, jak i tej płynącej zewsząd, i nie zwariować przy tym. A może to głównie pozory? Z pewnością wiele ją to kosztowało, a i tak najmłodszej z Hudsonów wydawało się, że ta zawsze znajdowała najlepsze wyjście z każdej możliwej sytuacji. Mocno ją za to podziwiała i wielokrotnie próbowała postępować jak ona, szczególnie kiedy była młodsza. Szybko jednak orientowała się, że nie ma takich umiejętności, nie jest tak skonstruowana i potrzebuje dodatkowych bodźców z zewnątrz. W chwilach największego zwątpienia nadal miała ochotę zapytać Apollonię: jak ty to robisz? Aczkolwiek wiedziała, że to w pewien sposób mogło uprościć i umniejszyć jej osobistym problemom, z którymi na pewno walczyła, a takie pytanie dowodziłoby tylko przekonaniu, że wcale ich nie miała.
— Chyba wciąż jestem na etapie, w którym nie wiem, co jest prawdą, a co fikcją — skomentowała posępnie słowa siostry, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, gdy za własną namową usiadły na ławce (o ile takowa w ogóle się znajduje) przy miejscu pochówku jej męża, który, jak widać, swoim zdradzieckim czynem niegodny jest nawet posiadania imienia. Patrzenie na jego rozkopany grób było zbyt ryzykowne i mogło generować impuls do tego, aby rozpłakać się histerycznie albo wręcz przeciwnie, zbezcześcić go jeszcze w trakcie całego procesu. — Mam wrażenie, że zaraz się obudzę i okaże się, że to wszystko to tylko sen. Bardzo realistyczny koszmar — kontynuowała, nie rejestrując nawet momentu, w którym zamyśliła się i wyłączyła na chwilę ze świata. — Najgorsze jest to, że bardzo pragnę się obudzić, czuję, że to nadchodzi, ale z jakiegoś powodu nie mogę tego uczynić. Coś mnie blokuje. — Zacisnęła usta w obawie, że napływający ponownie ogrom emocji z ostatnich dni, które udawało jej się wyciszać z mniejszym lub większym skutkiem, dadzą się usłyszeć w tych kilku słowach, a kiedy już do tego dojdzie, nie będzie w stanie się powstrzymać i wybuchnie, a wtedy Pola będzie zmuszona przywrócić ją do w miarę akceptowalnego stanu. Nie chciała jej tego robić. Zamiast tego, kolejny już raz dzisiaj, sięgnęła do wnętrza swojej torebki skrywającej piersiówkę wypełnioną alkoholem. Bez większego skrępowania wyciągnęła ją, po czym upiła łyk dla ukojenia. Przełknęła płyn, westchnęła ciężko i spoglądając na Polę, wyciągnęła w jej stronę dłoń z (nie)pożądanym obiektem.
— Kontaktował się ze mną notariusz — rzuciła nagle tonem niezdradzającym żadnych oznak, które mogłyby wskazać punkt widzenia na tę sprawę. Trochę tak, jakby oczekiwała, że podpowie jej, jak powinna się zachować, ale tak naprawdę Marjorie próbowała się odizolować od tego wszystkiego, co nieustannie odczuwała w związku z tą kwestią. — Powiedział, że chodzi o testament i ma mi do przekazania coś ważnego. Był przy tym dość zdawkowy i kazał czekać na dalsze instrukcje — dodała, ale pomimo największych starań, w jej głosie wybrzmiała nuta niepewności. Po tym, czego zdążyła się już dowiedzieć o mężu, obawiała się spotkania z notariuszem i tego, co mógł przygotować jego... klient. Zwykle ją uprzedzał, ale możliwe, że w ostatnich dniach swojej rychłej śmierci, postanowił zmienić nieco taktykę. — Nie wiedziałam, że w ogóle spisał testament — przyznała wyraźnie urażona. — To brzmi tak nierealnie w jego odniesieniu. Nawet teraz. — Pokręciła lekko głową, poświęcając temu czas na namysł, co zresztą robiła cały czas odkąd odebrała telefon z tą informacją. — Mam dziwne przeczucie, że to nie koniec niespodzianek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parę lat wstecz nawet dla Apolloni była to nie lada zagwozdka, ale teraz? Teraz ostały się jedynie pozory. Znajdowanie właściwych wyjść z beznadziejnych sytuacji, a nawet doszukiwanie się dobra we wszystkich ludziach, czy też spoglądanie z optymizmem w przyszłość… to wszystko scaliło się w jeden wielki głaz, który ciążył jej na ramionach. Nikt nie nauczył jej innego spojrzenia na świat, a grając na starych zasadach wypalała się po cichu, w ukryciu przed innymi. Co czuła w głębi siebie, wiedziała tylko ona sama. Kiedyś naprawdę wierzyła w to czym tak mocno emanowała przed wszystkimi. Kiedyś miała to nieskazitelne dobro w sobie, a teraz? Nosiła w sobie bałagan, taki irytujący - choć wiesz, że ci przeszkadza, na dobrą sprawę nie wiesz jak się za niego zabrać, więc siedzisz pośród tego syfu, który cię irytuje i jedyne co potrafisz to zadawać sobie pytanie: od czego zacząć?
Westchnęła cicho, kątem oka zerknęła na siostrę czując. — Była śmierć, wylało się szambo pełne kłamstw, był pogrzeb, będzie testament… to dzieje się naprawdę. Teoretycznie po tym wszystkim życie stopniowo ma wracać do normy, ale wydaje mi się, że ktoś kto tak twierdzi sam żyje w kłamstwie — marne pocieszenie, ale to chyba esencja sytuacji w jakiej znalazła się jej siostra. Będzie bolało i nikt nie wie jak długo to potrwa. — Nie mówię, że już zawsze będzie źle, bo nie będzie. Po prostu wydaje mi się, że po czymś takim nie ma już powrotu do normalności tej nam znanej. Trzeba wypracować nową, a kiedy już to osiągniesz — przejmując piersiówkę od siostry upiła niewielkiego łyka, krzywiąc się odruchowo i dopiero oddając ją skończyła swoją wypowiedź — to będzie twoje przebudzenie — i nie, nie naczytała się podręczników grup wsparcia (w ogóle czy takie istnieją?) Bazowała na własnych doświadczeniach, utrata najbliższej przyjaciółki wiele zmieniła w niej samej i przez to w taki sposób rozumiała przebudzenie.
— Naprawdę? — szybko, to pierwsze co przyszło jej na myśl. Nie winiła urzędników, taka ich praca. Ktoś umarł - szykujemy papiery i trzeba się uwijać. — Zawsze sprawiał wrażenie osoby, która no… ma głowę na karku — w świetle ostatnich zdarzeń nie potrafiła się wysłowić, ale prawda jest taka, że nie można go było wykluczyć z grona tych ‘zaradnych’. — Skoro mówił, że to ważne… wiesz — słowa nie układały się jej w żadną logiczną całość i było to irytujące, ale chyba w pokraczny sposób próbowała jej przekazać, że — powinnaś dowiedzieć się o co chodzi, ale nie musisz się spieszyć. Zrób to jak będziesz czuła się gotowa — troszczyła się o siostrę i to na jej dobru jej zależało, a nie na czymś co notariusz uważa za ważne. — To zrozumiałe, że chcesz złapać oddech przed kolejną niespodzianką — bo - podobnie jak Marjorie - przypuszczała, żewłaśnie coś takiego może skrywać świstek papieru.
Chcąc odbić się od tego tematu zerknęła na pobliski grób. — Wiesz co? Nie chce takiego cyrku jeśli umrę. Wkurza mnie w takich pogrzebach, że przychodzą ludzie, których nawet nie widziało się przez długi czas, udają i wzdychają nad twoją wspaniałością po śmierci, podpatrują ‘kto, z kim, kiedy i jak?’ Po co? Nie chcę, by najbliżsi wylewali morze łez nad moim grobem… niech spotkają się w moim domu, wypiją kilka kieliszków, upieką moje ulubione ciasto i wspominają to co dobre. Ze śmiercią i tak nie można nic zrobić...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Nie wiem, co mam teraz zrobić — skomentowała posępnym tonem słowa siostry, kręcąc przy tym głową w bezwiednym geście. Sam fakt, że musi sobie to w głowie poukładać i nauczyć się funkcjonować w nowej rzeczywistości przerastał ją do tego stopnia, że z marszu porzucała podobne zamiary i dokładnie tak jak Scarlett O'Hara, odkładała wszystko na jutro. Dokładnie tak. Teraz nie chcę o tym myśleć. Pomyślę o tym wszystkim jutro. — Ja... nie byłam święta, ale chyba nie zasłużyłam na to, żeby mnie tak potraktować. Powiedz Polu, czy jestem aż taka zła? Czy jest coś, czego ja nie dostrzegam, a wszyscy inni tak? — Zacisnęła drżące płaczliwie usta i spojrzała na nią tak desperacko, jak prawdopodobnie nigdy dotąd. Nienawidziła go za te wątpliwości i przymus życia w kłamstwie, jakie na nią zesłał, a o którym wspomniała Apollonia. Bo podzielała jej zdanie. Doskonale wiedziała, że ta miała rację, a świadomość tego przykrego faktu już dawno majaczyła jej gdzieś z tyłu głowy, jednak cały czas spychała go na bok, z nadzieją, że być może tylko niepotrzebnie dramatyzuje. Tak często jej się to zdarzało. Przecież ktoś taki jak Pola, nie mógł jej okłamać. Jaki ona miałaby w tym cel? Jeśli by to zrobiła, Marjorie całkowicie straciłaby wiarę w istnienie prawdy.
— Ale co z tym, co było? — odezwała się po dłuższej chwili, w lekkim otępieniu analizując kolejne słowa siostry, z piersiówką dzierżoną w dłoni. Pytanie, jakie przedostało się z kobiecych ust, dręczyło ją najbardziej. — Czy to jedno kłamstwo przekreśla wszystko? Jak mam spojrzeć na naszą... przeszłość, teraz, kiedy już wiem? — Pociągnęła nosem i po raz kolejny nie znajdując odpowiedzi, wzięła porządny łyk alkoholu, już nawet nie krzywiąc się w reakcji na charakterystyczny smak i działanie trunku. W jej mniemaniu, Pola zawsze miała odpowiedź na każde pytanie.
— Musiał mieć. Jak inaczej udałoby mu się utrzymać to wszystko w tajemnicy przez tyle czasu? — Prychnęła pod nosem z niekontrolowanie dużą dozą kpiny. Nie powstrzymywała się dłużej, bowiem gdzieś po drodze doszła do wniosku, że zasłużyła chociaż na rozliczenie. — Jeśli notariusz nadal będzie wymyślał wymówki, to możliwe, że do czasu spotkania zdążę już nabrać odpowiedniego dystansu — mruknęła pod nosem. — Nie wiem, dlaczego każdy nagle obrał sobie za cel, żeby utrudniać mi życie. Do tej pory sama robiłam to idealnie. — Westchnęła ciężko, po czym bez zawahania upiła kolejny łyk z piersiówki. Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie w stanie dotrzeć do domu o własnych nogach. Może to i lepiej. Niespecjalnie widziało jej się wracać do tego miejsca, w którym obecność męża była wyraźnie zaznaczona, na każdym jednym kroku. Wiadomo, że w takim wypadku mogła uczynić to wyłącznie w stanie nietrzeźwości i zagłuszyć swoje myśli choćby na chwilę.
— Nie wylewać morza łez po tobie? Obawiam się, że żądasz niemożliwego. — Uśmiechnęła się z czułością, opierając głowę o jej ramię. Cała Pola. Nawet w sytuacji takiej jak własny pogrzeb, w jakimś stopniu myślała o innych. Cóż, Mar mogła mieć tylko nadzieję, że przyjdzie jej umrzeć przed najstarszą z rodzeństwa (małe niedopatrzenie) najdroższą siostrzyczką, bo jeszcze z przyzwyczajenia zrobi wszystko niezgodnie z jej ostatnią wolą. — Ale masz rację. To zdecydowanie bardziej oddaje charakter danej osoby niż te rytualne obrządki — dodała po krótkiej chwili namysłu. — Zaklepuję twoją kolekcję drewnianych figurek taty!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Wcale mnie to nie dziwi, wiesz? — spojrzała na nią, z troską rzecz jasna - wypisaną w bezradnym zarazem spojrzeniu. Ciche westchnięcie i napływający optymizm, który w życiu Poli przejawiał się nawet - a może właśnie szczególnie - w tych beznadziejnych momentach życia. — Gdybyś wiedziała co robić i jak się czuć to wtedy zaczęłabym się poważnie martwić — obwieściła, a lewy kącik drgnął, jakby chciał wykrzesać z niej pokrzepiający uśmiech. W tej chwili nie wiedziała, jak bardzo go potrzebuje. Dopiero kolejne słowa siostry uruchomiły w niej pokrzepiające moce.
— O, nie...nie skarbie, no co ty pleciesz? Głupiutka Marjorie — plotła trochę bez ładu i składu, ale te absurdalne oskarżenia jakie na siebie zrzucała, były no - absurdalne, po prostu! W ich obliczu ciężko o zebranie rozsądnych argumentów, a przecież było ich tak wiele. Hudson była cudowna i wcale nie przez współdzielenie nazwiska z Apollonią. — Nikt nie jest święty i czasem łatwiej zarzucić nam winę na popełnione przez nas błędy, a nie obarczyć nimi osobę, którą kochamy — lub kochaliśmy. — Prawda jest jednak taka, że znalazłaś się na drodze jego błędów, ale to nie znaczy, że musisz je przyjmować na siebie. To on zawinił i na Boga! ostatnie czego chcę to wypowiadać się źle na jego temat tuż nad grobem, w którym leży, ale spójrzmy prawdzie w oczy - to nie twoja wina i nie ma w tobie nic tak złego, byś miała ponosić z tego tytułu kary — tonem pewnym wyrzuciła to z siebie i nie było tu miejsca na sprzeciwy.
Cisza jaka zapadła między nimi nie trwała długo. Przerwana pytaniami siostry sprawiła, że teraz dłużej musiała zastanowić się nad odpowiedzią.
Czy jedno kłamstwo przekreśla wszystko?
Nie była fanką kłamstwa, ale to wszystko wydawało się jej o wiele bardziej skomplikowane, by znaleźć prostą odpowiedź na nurtujące ją kwestię.
— Nie sądzę. Wydaje się mi, że nie powinnaś przekreślać wszystkiego co było między wami — a jej słowa nie wynikały z próby podbudowania siostry w tym trudnym dla niej czasie. Jeśli uważałaby inaczej powiedziałaby jej to wprost, tu i teraz. — Myślę, że on cię kochał, wiesz? Tylko pogubił się, zabłądził, a tym samym rzucił na wszystko cień. Już nie może się wytłumaczyć, a skoro nie masz na to wpływu powinnaś zachować w pamięci ten czas, kiedy było dobrze i czułaś się szczęśliwa. Wystarczająco dużo złego dzieje się teraz, w tej chwili. Nie ma sensu brudzić tym przeszłości — czemu tak uważała? — Wiem, że to kiepskie porównanie, ale gdyby ktoś zarzucił mi, że mój związek i cały ten czas, kiedy byłam szalenie zakochana, nie ma znaczenia, bo moja ucieczka przekreśliła wszystko - kłóciłabym się. To co czułam było prawdziwe, ale popełniłam błąd i czasu nie cofnę — może trochę przesadzała, że człowieka, który zdradził i prowadził w ukryciu jakieś dziwne interesy, mierzy swoją miarą… ale taka już była, za wszelką cenę szukała dobra w innych. Chciała wierzyć, że i on pośród tego całego syfu był dobry. Dla niej, dla Marjorie.
Uśmiechnęła się ironicznie podpisując się pod słowami siostry. Jedno miły ustalone, głowa na karku - to prawda. — Błagam cię, w tych czasach jeśli nie ktoś utrudnia nam życie to i tak robimy to sami, niepotrzebnie się tym zadręczasz. Skoro to ważne nie wydaje mi się, że będzie długo czekał z poinformowaniem o tym, co kryje się w testamencie — choć nie mogła wyzbyć się wrażenia, że to dopiero przysporzy jej kłopotów. Czuła unoszący się w powietrzu smród kłopotów. Oby się myliła!
Lekki śmiech Poli wybrzmiał, kiedy tak siedziały planując jej pogrzeb. — Może, ale robię to notorycznie w życiu codziennym. Wszyscy powinni do tego przywyknąć — w końcu jej przesadny optymizm dla wielu wydawał się czymś nierealnym, a jednak! Chciała, by wszyscy byli szczęśliwy - znów coś niemożliwego. — Dobrze, jeśli notariusz będzie się z tobą kontaktował po mojej śmierci, bez obaw. Żadnych niespodzianek, jedynie kolekcja drewnianych figurek tatusia — zapewniła, jednocześnie próbując obrócić w żart sprawę z niewiadomą dotyczącą testamentu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Nie wiem, mam wrażenie, że rozwiązanie jest prostsze niż mi się wydaje, ale i tak nie potrafię go dostrzec. A może po prostu jest jeszcze za wcześnie? Chociaż czy kiedykolwiek jest na to dobry czas? — To pytanie było raczej retoryczne, jak zresztą reszta jej rozważań, które wypowiadała na głos. Chyba czuła zwykłą potrzebę zwierzenia się i upewnienia, że wcale nie zwariowała. Bo przecież Pola nie mówiłaby jej czegoś, co podświadomie pragnęła usłyszeć, tylko po to, żeby ukryć fakt, iż w rzeczy samej, zwariowała. — Nie chcę wiedzieć wszystkiego. Jak widać nie zawsze wychodzi to na dobre. Po prostu chciałabym, żeby to nie było takie... upierdliwe — powiedziała bez większego przekonania co do doboru słów. Brawo, Marjorie! Mimo wszystko miała nadzieję, że przekaz był jasny i nawet jeśli nie powiedziała czegoś odkrywczego, albo czegoś, czego starsza ze sióstr jeszcze nie przepracowała sama, to przynajmniej miała pewność, że zostanie zrozumiana.
— Och, Polu! — jęknęła żałośnie i płaczliwie, jak gdyby słowa siostry mimowolnie poruszyły w niej odpowiedzialne za to trybiki, teraz tak bardzo odsłonięte i podatne na zranienie. — Wiem, że to, co mówisz jest prawdą, ale jeszcze nigdy nie czułam się tak źle sama ze sobą. Jego śmierć pociągnęła za sobą tak wiele rzeczy. Czuję się tak, jakby odebrała mi dużą część pewności siebie. Zbyt dużo pokładałam tylko w nim i teraz nie potrafię się z tym uporać — wyrzuciła, niemal na jednym tchu. Wypłakiwanie się komuś na ramieniu przybrało nowego, trochę zbyt dosłownego znaczenia. Owszem, chciała się wyżalić, ale w większości to alkohol przez nią przemawiał, bowiem nawet na trzeźwo nie była skłonna do takich zwierzeń. Gdyby te jej powątpiewania na temat własnej osoby słyszała jej mama, która wpoiła jej większość wartości, o które się teraz opierała, to z pewnością złapałaby się za głowę. Nie byłaby zadowolona z tego, jaki obrót przybrały sprawy. Albo ukochana babcia Marjorie, której kreacja w głowie brunetki składała się z samych mocnych atrybutów. Otaczały ją same silne kobiety, więc źródło tej siły było na wyciągnięcie ręki.
— Naprawdę tak uważasz? — Pociągnęła nosem, podnosząc na nią spojrzenie, jakby wraz z tym gestem nabywała trzeźwości, jednak było przeciwnie. Nie przemyślała tego. Gdyby tylko wiedziała zawczasu, to darowałaby sobie, ponieważ to, co mówiła Apollonia miałoby dla niej większy sens i znaczenie, gdyby mogła to później bez problemu przywołać w pamięci. — Ależ ja cały czas o tym myślę! Myślę o tym do tego stopnia, że wydaje mi się, że straciłam jedyną szansę na prawdziwą miłość. — W tym konkretnym momencie nie wytrzymała, coś w niej pękło i wybuchła niekontrolowanym płaczem. Próbując zachować reszki honoru, ukryła twarz w dłoniach, ale nie na tyle skutecznie, by porządnie stłumić wydawane z siebie dźwięki. Cóż, aktualnie przechodziła przez cały wachlarz skrajnych emocji. Wypite procenty powoli zaczynały uderzać, oddalając od tego miejsca, całej tej sytuacji związanej z tragedią, jaką przeżywała, w związku z czym jej skala nabrała teraz znacznie większych rozmiarów niż w rzeczywistości.
— Wybacz mi to — wydusiła po chwili, gdy już była w stanie to zrobić, jednocześnie ocierając załzawione policzki. To chyba znak, że nadszedł czas, żeby opuścić cmentarz i udać się w bardziej ustronne miejsce. — Nie chciałabyś może wrócić już do domu? — spytała z pobrzmiewającą w głosie nutą pokory, zdając sobie sprawę, że być może niepotrzebnie poprosiła ją wcześniej o wydłużenie ich pobytu tutaj. Oczywiście nie miała jej tego za złe, ponieważ gdyby nie ona, to pewnie nie byłaby w stanie samodzielnie przekroczyć progu kaplicy i zostałaby tam do końca ceremonii, a nawet dłużej. W każdym razie siostry wzięły taksówkę, która zawiozła je pod adres rodziców. Tam Pola prawdopodobnie odstawiła wyczerpaną Marjorie, a jeśli nie została z nią, to tą samą taksówką udała się do własnego mieszkania.
  • koniec

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

N i e m o ż l i w e.

Tylko to jedno słowo przychodziło do głowy, kiedy od kilku dni gonitwa natrętnych myśli nie dawała Charlotte Hughes spokoju. Mętlik, niepewność i liczne pytania - (nie)stety tylko retoryczne.
Jak?
Gdzie?
Kiedy?
Doskonale znała odpowiedzi, choć wyrzucenie ich z siebie na głos - nawet do lustrzanego odbicia, które spoglądało na blondynkę spod nadwyrężonych płaczem powiek - było zadaniem trudnym, o ile nie awykonalnym.
Kolejny wdech, jeszcze jedna próba, gorączkowe przeglądanie papierów, które na ostatnim badaniu wcisnął jej do ręki lekarz. Niczym skończona idiotka skrupulatnie ignorowała znaki przemęczonego organizmu i wiedziała, że robiłaby to dalej, gdyby nie zwyczajny przypadek i kiepskie samopoczucie w pracy; kiepskie na tyle, że sprowokowało otaczające ją osoby do wezwania ratowników, których obecność była zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. To właśnie pod jej ciężarem Charlotte próbowała dojść do siebie, walcząc o równowagę w konfrontacji z konsekwencjami własnych działań i wyborów.
Wyborów, których - mimo okoliczności - nie żałowała; wyborów, do których wciąż wracała myślami, zastanawiając się, co mogłyby przynieść kolejne dni w relacji, której teraz, z perspektywy czasu, wcale nie nazwałaby czysto przyjacielską.
Nie chodziło nawet o tę jedną (lub więcej) noc, ale o wszystko, co wydarzyło się potem; o sposób prowadzenia rozmowy, brak czasu i napięcie, które nie miało nic wspólnego z tym, jakie panowało między nią a Griffithem tamtego wieczoru.
Cała wiara pokładana w to, co w dziwaczny, często ironiczny sposób budowała z mężczyzną od dnia spotkaniu na świątecznym jarmarku, rozpadła się niczym domek z kart. Przesadzała? Nadinterpretowała? Jak mogłaby tego nie robić? Miała do tego pełne prawo (tym razem naprawdę), a Blake... niczego nie ułatwiał. Nie, kiedy wyjeżdżał, przesuwał spotkania, dawał do zrozumienia, że były sprawy ważne i ważniejsze. I choć wcale nie uważała, że spędzony razem czas stawiał ją na pozycji priorytetu w jego życiu, to jednak... jeszcze nigdy nie potrzebowała go tak jak przez kilka ostatnich dni.
Dni, w których nie było go obok.
Im więcej czasu mijało, tym bardziej próbowała wmówić sobie, że tak już miało pozostać.
Sama myśl o byciu rodzicem nie napawała ją nawet w połowie strachem tak ogromnym, jak przeświadczenie, że miałaby podołać (lub nie) temu zadaniu zupełnie sama; bez wsparcia, bez kogoś, kto wspierałby nie tyle ją, co dziecko, którego istnienie miało stać się faktem.
Jak miała dać sobie radę? Mieszkając u znajomego, tuż po tym, jak rzuciła jedną pracę na rzecz rozpoczęcia nowej - w zupełnie innym obszarze, wychowując dziecko, którego ojcem był mężczyzna tak bardzo dla niej niedostępny zarówno w teorii, jak i praktyce. W teorii, bo była boleśnie świadoma reakcji całego otoczenia.
Naprawdę, Charlotte? Facet zmarłej siostry?
W praktyce, ponieważ nie miała okazji z nim porozmawiać. Bo on nie miał czasu rozmawiać. Bo być może wcale nie chciał tego zrobić.

Podobno winny zawsze wraca na miejsce zbrodni. Charlotte Hughes nie była wyjątkiem, choć dom Blake'a omijała szerokim łukiem.
Nie czuła, że zdradziła Iv. Tej, leżącej kilka metrów pod ziemią, było pewnie już wszystko jedno. Być może świat określiłby ją bezduszną, na swój sposób bezczelną, ale czuła, że to siostrze - poza głównym zainteresowanym - powinna była powiedzieć w pierwszej kolejności. Paradoksalnie to właśnie tutaj, na cmentarzu, spodziewała się zrozumienia; nie u pracującej z Griffithem Sao, nie u nienawidzącego mężczyzny ojca, nie u reszty rodziny. Musiała pomyśleć, pobyć sama ze sobą, zastanowić się nad... wszystkim.
Trwała w bezruchu, kiedy wciąż mroźny wiatr szarpał długie włosy i chłostał wilgotne od łez policzki. Obejmując się ramionami, z trudem łapała kolejne dawki powietrza.
Co ona kurwa miała zrobić?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Charakterystyczny ryk silnika motocykla ustał, kiedy zatrzymał się nieopodał cmentarnej bramy i z zaciśniętą (nie, nie z zimna) szczęką ruszył przed siebie. Coś dziwnego wisiało w powietrzu, coś, co niósł porywisty wiatr i zostawiał absurdalny niepokój dookoła niego; nad nim, n a n i m - drobnymi cząsteczkami zawahania, które przylgnęły do kilku fragmentów odsłoniętej skóry. Poprawił kaptur na głowie, nawet jeśli wchodzenie w nim na teren tego miejsca nie wydawało się właściwe - nie przejmował się tym, tak jak większością rzeczy, których konsekwencje czaiły się za progiem i tylko czekały, aż go przekroczy.
  • Wciąż umiem się o siebie kaleczyć, pół życia zaczynać od nowa.
    Próbuję schować przed miastem każdą partię mnie, gdy upadłem.

Nim dotarł do miejsca, gdzie została pochowana Ivy, spędził kilka minut przy grobie Jamesa. Nie wiedział dlaczego, ani po co; trasa wskazywała mu kierunek, a on ślepo podążał za znakami...najczęściej zapytania. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy odczytał dwie daty - urodzenia i śmierci kumpla, dopiero wtedy zdając sobie sprawę z tego, że pierwsza z nich przypadała dziś. Przygryzł policzek od środka, w następstwie skupiając wzrok na migoczącym płomyku, który energicznie huśtał wiatr. Ktoś u niego był, ktoś nadal o nim pamiętał. Ktoś inny mógł się niebawem pojawić, a ta myśl głośnym szeptem zasugerowała, że był ostatnią osobą, którą bliscy młodego mężczyzny chcieliby tu spotkać. Skinął głową - jak na pożegnanie, choć nie wierzył w żadne życie pozaziemskie - i wsunąwszy dłonie do kieszeni grubej, czarnej bluzy, udał się w znajomym kierunku. W drodze do niej nie potrzebował żadnych znaków, pomimo, że odwiedzał miejsce w którym spoczęło jej drobne, kruche ciało zdecydowanie zbyt rzadko.
Ze wzrokiem opierającym się na ciemnych butach przemierzał odległości między nagrobkami, za późno reflektują się, że również w docelowym punkcie jego odwiedzin już ktoś jest.
Ktoś...
Czy myślał o Charlotte Hughes w ciągu ostatnich dni? Minęły zaledwie dwa od powrotu do miasta, a chaos przemyśleń zdążył dosięgnąć jej osoby kilkukrotnie. Spektrum różnych emocji przewinęło się w międzyczasie - od irytacji, po niepewność. Od niej była prosta droga do niezrozumienia, a zaraz za nią kręta - przez chęć zapytania o sedno problemu, do: nie to nie, wcale mnie to nie obchodzi, nie będę się narzucał. Nie wiedział co myśleć, a ona - najwyraźniej - nie zamierzała mu ułatwiać, więc pogodził się z tym, że nie wszystko musi rozumieć.
Może to nic takiego.
Może po prostu potrzebowała dystansu.
Może uznała, że to, co się między nimi wydarzyło było błędem.
Może...
Potrząsnął głową, chcąc tym samym wyrzucić niepotrzebne gdybania z dala od siebie. Byli dorosłymi ludźmi; nie planował się wycofać, ani udawać, że jej nie widzi i bez słowa stanąć w pewnej odległości, z wyrazem twarzy wyrażającym głęboką obojętność.
- Dzień... - urwał; wystarczyło jedno, krótkie muśnięcie wzrokiem kobiecej twarzy, a: dobry, wcale nie było tak proste w wypowiedzeniu. Zmarszczył czoło w niemym wyrazie niewypowiedzianego, ale bardzo jasnego pytania.
Wszystko w porządku?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Drgnęła, gdy wśród świstu wzbierającego na sile wiatru do jej uszu dotarł dźwięk doskonale znanego głosu. Głosu, którego w ostatnich dniach nie miała okazji słyszeć, a za którym na swój sposób...
tęskniła.
Przez kobiecą głowę przemknęły kolejne myśli. Ostatnie dni, a nawet tygodnie, były momentem zwrotnym w całym dotychczasowym życiu. Ponowne ułożenie własnej rzeczywistości nie było łatwe, szczególnie w pojedynkę. Charlotte zaś - w tej jednej chwili - uświadomiła sobie, że upragniona samotność była przybijająca.
Kiedy Blake'a nie było w mieście, a ona skrupulatnie odrzucała przychodzące połączenia, miała dużo czasu, by pomyśleć o wszelkich za i przeciw całej sytuacji; o blaskach i cieniach niespodziewanego rodzicielstwa; o potencjalnej reakcji rodziny czy znajomych. Nic jednak nie było dla niej tak ważne, jak właśnie zdanie mężczyzny, którego trzymała w niepewności. Czemu? Przez urażoną dumę? Ze strachu? O cokolwiek by nie chodziło - wcale nie kierowała się złośliwością.
Powodów do całkowicie oderwanego od rzeczywistości zachowania było naprawdę sporo. Charlotte, tworząc w głowie ich listę, była niemal pewna, że zapomniała o wielu istotnych sprawach.
Wątpiła, że rodzina byłaby skłonna zaakceptować taki wymiar tej znajomości. I choć Lottie nie zwykła przejmować się zdaniem kogokolwiek, to jednak atmosfera wśród bliskich była wystarczająco napięta. Nigdy nie była egoistką, dlatego i tym razem nie chciała znajdować się w centrum dramatu, jaki mogłaby sprowokować informacja o tym, że ona i niedoszły mąż zmarłej siostry byli ze sobą tak blisko.
Tak blisko nie oznaczało przy tym zobowiązań, których przecież wcale nie wymagała. Choć spędzony razem czas komplikował tę dziwaczną przyjaźń, to jednak wspólne poranki kilkukrotnie pokazały, że ziemia nie zamierzała się trząść a niebo rozstąpić tylko dlatego, że pozwolili sobie na więcej niż ktokolwiek mógłby podejrzewać.
Najgorsza była jednak niepewność względem wszystkiego, co miało związek z Griffithem; jego reakcją, nastawieniem i faktycznym zachowaniem. Dotychczas Charlotte traktowała charakteryzującą go nieobliczalność jako coś pozytywnego, na swój sposób urzekającego. Dziś oddałaby naprawdę wiele, by wiedzieć, czy mogła na niego liczyć, czy był w stanie poświęcić jakąś część swojego życia dla dziecka, które miałby nazywać swoim.
To było niczym reakcja łańcuchowa; jedna myśl prowokowała kolejną, jeden problem uzmysławiał następny. Nie inaczej było teraz, kiedy w wątpliwość mógłby podać nawet kwestię ojcostwa.
Charlotte nie kierowała się w swoim życiu szaleństwem, ale nie była również idiotką. Wspomnienie tamtej nocy w klubie nie stawiało jej w najlepszym świetle, nawet jeżeli nie wydarzyło się absolutnie nic - ani wtedy, ani nigdy. Aż do nocy spędzonej w domu Blake'a.
On jednak wcale nie musiał postrzegać tego w ten sposób.
Rozumiała to, nawet jeżeli bycie w jego czyichkolwiek oczach taką kobietą zwyczajnie ją bolało.
Pociągnąwszy nosem po raz ostatni, przetarła wierzchem dłoni wilgotne od łez policzki. Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć na mężczyznę inaczej niż jedynie kątem oka.
- Jak wyjazd? Udany? - zagaiła, niemal od razu powracając wzrokiem do płyty, na której wyryte były informacje na temat Iv.
Nie przygotowała przemówienia. Nie czuła się na siłach, by przeprowadzić tę rozmowę, ale jednocześnie jak niczego na świecie pragnęła zrzucić z ramion ciężar, pod wpływem którego stawała się coraz drobniejsza i bardziej bezbronna.
Znów zerknęła na Blake'a.
Dłużej, z uwagą i przygaszonym błyskiem, który mężczyzna mógł odczytać tylko w jeden sposób.
Nic nie jest w porządku.
Pomóż mi.
Proszę.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy brał pod uwagę to, że po tym, co się między nimi wydarzyło, ich relacja będzie wyglądała nieco inaczej? Oczywiście, że tak. Ta myśl uniosła się wraz z wydychanym przed siebie dymem już pierwszej, wspólnie spędzonej nocy, po której z papierosem między wargami stanął oparty bokiem o framugę tarasowych drzwi. Coś bez wątpienia uległo zmianie, a ich spojrzenia posyłane w swoim kierunku, nawet jeżeli pozornie przelotne i nienachalne - będą widziały więcej. Za sprawą kilku rozciągniętych w czasie, intensywnych od doznań kwadransów zdążył poznać część upodobań Charlotte, a opuszkami palców przestudiował jej ciało jak nigdy wcześniej. Do pamiętnego wieczora nawet nie przeszło mu przez myśl, że mogliby kiedykolwiek zbliżyć się do tego stopnia, by poza ubraniami zdobiącymi ich sylwetki, odrzucili wszelkie granice tego, co wypada, tym samym pozwalając ich znajomości obrać zupełnie nowy kierunek.
Czy żałował? Nie.
Czy zdawał sobie sprawę z tego, że to lekkomyślne, niewłaściwe i - prawdopodobnie - łamiące niepisane, lecz wyraźne normy określające kontakty z (prawie, o mały włos) kimś, kto miał w przyszłości się stać rodziną?
Skłamałby udzielając przeczącej odpowiedzi.
Czy powtórzyłby to jeszcze raz? Głupie pytanie, przecież już to zrobił.
Rozmowa z blondynką nigdy nie wydawała się czymś tak nienaturalnie trudnym, jak teraz. W więzieniu, gdy po latach go odwiedziła, owszem, na początku był zdziwiony jej wizytą, aczkolwiek prędko odpowiedział wyuczoną, świetnie zagraną obojętnością połączoną z zuchwałą nonszalancją. Wraz z przebiegiem dyskusji, na pewno wyczuła, że jego nastawienie zmienia się, a on z każdym jej słowem otwierał i zdawał się nie tylko rozumieć przekaż, ale i to, co wtedy przeżywała. Neutralność zamieniła się w pokrzepiające: poradzisz sobie z tym, Hughes, jesteś twarda, do którego dodał pewne skinienie głową i subtelny uśmiech. Następne, przypadkowe widzenie - również po latach - miało miejsce już na wolności i świątecznym jarmarku, a cała jego aura finalnie niosła we wspomnieniach pozytywny wydźwięk.
Dlaczego kilka(naście?)dni potrafiło postawić między nimi mur, który tak ciężko było przebić?
Dobrze wiesz dlaczego, Griffith, wiedziałeś, że tak może się stać; przecież tak łatwo przychodzi ci p s u c i e relacji, które mają znaczenie.
W i n n y.
Jego domysły były dalece różne od prawdy, a myśli ani przez ułamek sekundy nie brały pod uwagę opcji: ojcostwo, które w jego słowniku (życiu, przyszłości) nie miało nigdy zagrzać miejsca.
- Nie obyło się bez drobnych komplikacji, ale... tak. Udany - potwierdził, nie rozwijając tematu swojego kilkudniowego wyjazdu za miasto. Mógłby, bo dlaczego nie; opowiedzieć o fatalnej pomyłce, która w finalnym rozrachunku wcale nie była tak zła, jak mogło się wydawać i wyszło nawet zabawnie. Mógł, jednak ograniczył słowa do minimum.
- Charlotte - odezwał się po dłuższej chwili, między swoim odchrząknięciem, a jej pociągnięciem nosem. - Wiem, jak się czujesz - dodał, zupełnie bez wskazanej dla tego stwierdzenia pewności - mnie też jej brakuje. - Skoro stała przy grobie siostry i płakała - co innego mógł pomyśleć, jak nie to, że za nią tęskniła? Błędne założenie (i wyznanie mające - jego zdaniem - dodać jej... otuchy...) mogło podać rękę wypowiedzianym głośno słowom.
...bo czy n a d a l tak było? Przełknął ślinę wraz z nieprzyjemnym posmakiem zaledwie pół-prawdy. Nie tylko rzadko przychodził na cmentarz, ale i coraz rzadziej myślał o niej; kobiecie, którą niegdyś kochał, a teraz uczył się żyć w tym samym mieście bez jej obecności obok.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Przymknąwszy powieki, raz jeszcze pokusiła się o głęboki wdech. Uspokojenie organizmu i zapanowanie nad drżeniem całego ciała - to był priorytet, który zrzucił z piedestału potrzeb i pragnień osobę stojącego zaledwie metr dalej mężczyzny, nawet jeżeli to właśnie on połowicznie odpowiadał za wszelkie szkody, nieporozumienia i komplikacje w ich relacji.
Charlotte Hughes - mimo wyniesionych z życia zawodowego doświadczeń - wcale nie szukała winnego. Odpowiedzialność znajdowała się dokładnie na środku, idealnie podzielona między nią a Blake’a. Pocieszająca z pewnością mogłaby okazać się wiedza, że - mimo tak ogromnej, nagłej zmiany w tworzonej wspólnymi siłami relacji - ich nastawienie pozostawało podobne; że wcale nie żałowali, że wciąż chcieli być obok, dzieląc czas między sukcesy i porażki, rozwijając to, co Lottie do niedawna była skłonna nazwać przyjaźnią.
Im więcej jednak czasu upływało od tego pamiętnego dnia i wizyty u lekarza, im więcej scenariuszy tworzyła w swojej głowie blondynka, tym mniejsza była kobieca nadzieja na to, że mogliby tak po prostu iść do przodu, nie obracając się za siebie, nie licząc się z konsekwencjami decyzji, których wcale nie chcieli określać mianem błędnych.
Zamrugawszy powiekami, wzrok znów zatrzymała na kamiennej płycie. Jedynie kilka krótkich kiwnięć głową było sygnałem, że rozumiała, choć nawet ten ledwo dostrzegalny gest podszyty był kłamstwem.
Nie rozumiała niczego.
Dlaczego byli tak lekkomyślni?
Co ważnego działo się w jego życiu, że powrót do Seattle tak mocno się przedłużył?
Czemu nie potrafiła odnaleźć w sobie odwagi na wyznanie prawdy, skoro to nie był tylko jej problem?
Czy istniał chociaż cień szansy na to, że mogłoby być... normalnie? Na ich własny, bardzo specyficzny sposób, ale jednak normalnie?
Drgnęła, gdy padło jej imię, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem atmosfera między nimi była aż tak... niezręczna. Możliwości było naprawdę wiele; czas na krótko po śmierci Iv, jedyna rozmowa w więzieniu, spotkanie po latach czy nawet sprzeczka sprzed kilku miesięcy, kiedy kością niezgody okazała się młodsza siostra Lottie oraz rodzinne tajemnice.
Naprawdę dobry czas.
Ale czy lepszy?
Czy naprawdę chciałaby do tego wrócić, jednocześnie tracąc to, co mieli obecnie? Czymkolwiek to było.
- Wiesz... - podjęła, w pierwszej chwili nie kryjąc zmieszania, jakie wywołały w niej poszczególne słowa. Kiedy jednak ułożyły się w spójną całość, a Charlotte znów spojrzała na kamień, który miał przypominać jej o zmarłej przed laty siostrze, jedyną słuszną reakcją wydawał się być... śmiech.
Cichy, smutny, niemal histeryczny. Śmiech, który bardzo szybko przeistoczył się w szloch tłumiony przez dłoń dociśniętą do ust.
Gdyby tylko chodziło o tęsknotę; gdyby tylko grób na cmentarzu był ich największym, jedynym zmartwieniem; gdyby tylko...
- Jestem w ciąży - nie miała pojęcia, w której dokładnie chwili to wyznanie padło, ale wcale nie przyniosło ze sobą oczekiwanej ulgi, a rozczarowanie i strach o każdą kolejną minutę.
Powiedziała to, ale czy mogła zrobić coś więcej? Teraz przecież wszystko zależało od Blake’a, na twarz którego nie odważyła się spojrzeć w obawie o to, co mogłaby dostrzec.
Zaskoczenie? Z pewnością.
Złość? Być może.
Chęć odejścia?
Nie. Z tym nie umiałaby sobie - bez względu na to, za jak twardą osobę ją miał - poradzić.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • Mało rzeczy jest pewnych jak my...
L u b i ł j ą.
Jej determinację i upór, który potrafiła wyrazić nawet za pomocą zaledwie - albo aż - samego spojrzenia. Lubił poczucie humoru; niebanalne, niekiedy lekkie i przyjemne, a czasami takie, które potrafiło wbić szpilę, wcześniej tak sprawnie odnajdując najczulszy punkt i obnażone tkanki miękkie w samym centrum ego drugiej osoby. Lubił to, że - tak mu się wydawało - nadawali na podobnych falach, choć w jego mniemaniu Charlotte była zdecydowanie dojrzalsza od niego i kilkukrotnie wyczuł na sobie karcące spojrzenie, gdy ponownie popełnił jakieś słowne faux-pas. Lubił to, że pomimo wszystko nie czuł presji i mógł być przy niej sobą; niezależnie w jakim okresie swojego życia i w jakim stanie psychicznym, lub fizycznym, a te potrafiły przypominać sinusoidę.
Co z wami wszystkimi jest nie tak, Hughes? Każda z sióstr ma równie paskudny gust do facetów i wybiera samych nieodpowiednich.
Zmrużył z uwagą oczy, kiedy zdawała się chcieć mu coś powiedzieć. Powoli przesunął spojrzeniem po jej twarzy, na dłużej zatrzymując się przy przekrwionych tęczówkach, które straciły swój błękitny kolor, a on mimowolnie przygryzł policzek od środka. Nie znał się na płaczu, ale nie musiał być wielkim znawcą aby wiedzieć, iż ten musiał trwać dłużej niż chwilę, aby doprowadzić blondynkę do takiego stanu.
I wtedy zdał sobie sprawę z tego, że... nie lubił jak była smutna.
Nie lubił niedopowiedzeń, niezręcznych momentów przepełnionych ciszą, pośród której plątał się chaos wraz z domysłami. Historie pisane we własnych głowach często podsuwały absurdalne scenariusze, a te doceniał, jednak nie w życiu, a książkach i filmach. Zadarł wyżej podbródek i milczał, na znak, że słucha i może kontynuować, lecz zamiast tego usłyszał płacz. I śmiech, którego melodia przesiąknięta była płynącymi po policzkach łzami.
- Lottie... - zaczął niepewnie, powoli tracąc cierpliwość, ale nie chcąc dać tego po sobie poznać, aby jeszcze bardziej nie pogorszyć sytuacji, która... cóż, wcale nie potrzebowała jego pomocy, ponieważ już i tak była fatalna. Z dozą niezręczności przesunął dłonią po zaroście i podrapał się z konsternacją po karu, nie mając pojęcia co może zrobić, co powinien. Pierwszy raz od kiedy sięgał pamięcią, Blake Griffith nie wiedział jak się zachować, ani co powiedzieć.
  • ...mało co tak niepewne jest.
Początkowy plan zbliżenia się do niej chociażby o krok został zniweczony przez jedno słowo: ciąża. Zatrzymał się, jak gdyby ziemia przed jego stopami - a bliżej blondynki - nagle miała się zapaść, a on razem z nią.
...może to byłoby idealnym rozwiązaniem?
Potrząsnął głową na znak, że nie. Nie powiedziała tego, to jakieś nieporozumienie, nieprawda. Poza tym - dlaczego j e m u o tym mówiła? W końcu byli ostrożni (może na początku...), to nie może być jego dziecko.
N i e...
Zacisnął szczękę i spuścił wzrok na nagrobek Iv, by w następnej sekundzie gwałtownie się odwrócić z chęcią ewakuacji, albo chociaż zniszczenia czegokolwiek, co spotkałby na swojej drodze, lecz... i tego nie zrobił.
Nie wystarczy, że właśnie z n i s z c z y l i swoje życie?
Nie.
- Ja... - wydukał, w międzyczasie odnajdując w kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. - Nie brałaś tabletek? - Bo przecież o to się powinno pytać po fakcie, co nie? Skrzywił się, czując nieprzyjemny, metaliczny posmak krwi w ustach. Przygryziona od wewnętrznej strony warga domagała się znieczulenia trującym dymem.
- Uważaliśmy... - Na samym początku, kolejnej nocy. - To na pewno moje? - zapytał po chwili, zaciągając się papierosem i nie bacząc zupełnie na to, że starsza pani parę nagrobków dalej najwyraźniej zamierzała interweniować i zwrócić uwagę na to, co się działo przy grobie Ivory Hughes.
- Dlaczego... - Nie powiedziałaś mi wcześniej, przecież chciałem przyjechać. - Charlotte - powiedział twardo odwracając się do niej przodem - gdzie mieszkasz? - Pytanie mogło wydawać się nieco pozbawione kontekstu i oderwane od ich dialogu. Pozornie; może gdyby pomyślała, że chodziło mu o to, gdzie podzieje się z dzieckiem, miałoby większy sens, ale... nie.
- Z k i m mieszkasz? - Skoro ani razu mnie nie zaprosiłaś.
Czyżby jednak...Joel?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kobiecej uwadze - wprawione oko działało mimo intensywności napływających łez - nie umknął gwałtownie wstrzymany ruch. Nie potrzebowała dodatkowych bodźców czy gestów, by zrozumieć, że ta jedna rozmowa zmieniła więcej niż poprzednie tygodnie, spotkania i forma spędzanego razem czasu.
To była prawdziwa ironia. Tej znajomości nie osłabiły lata milczenia, niedopowiedzenia, liczne przeszkody czy podejmowane pod wpływem emocji decyzje. Zrobiła to prawda, której Blake nie chciał zawierzyć. Nie musiał niczego mówić. Widziała to; w jego postawie, wyrazie twarzy, w spojrzeniu, które tak skutecznie pozbawiła charakterystycznego, zawadiackiego błysku, tym samym odbierając sobie nadzieję na to, że mogłoby być dobrze.
Jak głupia i naiwna była, sądząc, że ta rozmowa mogłaby przebiec inaczej?
Bardzo. Żałośnie głupia i boleśnie naiwna.
Z ramionami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej, wpatrywała się w cyfry i litery wyryte na nagrobku. Nie sprawiała przy tym wrażenia przejętej akurat tym elementem; świadomością, że to właśnie na cmentarzu, tuż nad grobem własnej siostry rozmawiała z jej niedoszłym mężem o tym, że spodziewali się dziecka.
Iv, ty idiotko. Gdybyś żyła, nie byłoby problemu.
Na Blake'a zerkała ukradkiem; raz za razem pozwalała sobie na to, by kącik jej oka zatrzymał się na męskiej sylwetce. Upewniała się, że wciąż stał obok, jednak bezpośrednia wzrokowa konfrontacja była niemożliwa. Nie czuła się na siłach. Nie, kiedy w powietrzu wisiało tak wiele różnych, niemal skrajnych emocji oraz pytania, na które mogłaby odpowiedzieć szczerze, ale czy - w jego opinii - wiarygodnie?
- Nie używałeś gumek? - mruknęła, podejmując próbę sparodiowania tonu głupiego pytania. Głupiego z perspektywy czasu; tamtej nocy i tej kolejnej, każdej, kiedy byli razem, a kiedy nie zastanawiali się nad lekkomyślnością wykonywanych kroków. Cieszyli się chwilą, czerpiąc z niej tak wiele, jak byli w stanie; zupełnie tak, jak gdyby każda minuta miała być ostatnią, a oni - wciąż zachłanni - nie umieli powiedzieć stop.
Charlotte nie zamierzała robić uniku. Nie w tej jednej sprawie. Wiedziała, że była tak samo winna, a wina ta zaczynała się od dnia, w którym jak domek z kart runął cały jej dotychczasowy świat. Kiedy blisko dwuletni związek zakończył się tak nagle, a ona stanęła przed koniecznością ponownego zbudowania całej rzeczywistości, zajęcie tak prozaiczne jak branie tabletek spadło na naprawdę daleki plan.
Był to zaledwie jeden z wielu grzechów, które popełnili - oni, wspólnie, tak samo. Byli w tym razem. Naprawdę tak sądziła. Czym bowiem było posiadanie dziecka wobec i tak dzielonych już tajemnic? Pozbyli się trupa i ukrywali przestępstwo. I choć to wcale nie robiło z nich dobrych kandydatów na rodziców, to jednak pozwalało mieć nadzieję, że mogliby się w tej roli... sprawdzić. Ze względu na dobro maleństwa, z obecnością którego ona od kilku dni próbowała się oswoić. Była gotowa dać ten czas również jemu, gdyby nie urzeczywistnienie obaw, które od wielu nocy spędzały blondynce sen z powiek.
Podniosła głowę - niespodziewanie i gwałtownie - zatrzymując zamglony wzrok na wysokości męskich oczu. Świat znów zawirował, a obraz stał się mozaiką kolorów i kształtów, których nie umiała i nie próbowała odróżnić. Żołądek wywrócił się, prowokując doskonale już znany wymiotny odruch. Tym razem jednak wcale nie chodziło o ciążowe dolegliwości, ale o obrzydzenie; nie tyle względem siebie za tamtą noc z baru, ale względem Blake'a, który...
zniszczył wszystko.
Zniszczył wszystko, udowadniając, że wcale nie znał jej tak dobrze jak sądziła; że wszystkie spotkania, rozmowy były bezcelowe, a przeświadczenie o nici porozumienia i uczucia towarzyszące przeszywającym na wylot spojrzeniach okazały się jedynie mrzonkami dwojga samotnych ludzi.
- Czy na pewno jest twoje? - powtórzyła z zaciśniętym gardłem, z trudem cedząc kolejne słowa. Walczyła nie tylko o oddech, ale przede wszystkim o to, by znów się nie rozpłakać; by nie pokazać mu, że zranił ją bardziej niż ktokolwiek na świecie. Nie był tego wart.
Blake Griffith nie zasługiwał na czyjekolwiek łzy.
Słuchała go, ale tylko pozornie. Pojedyncze dźwięki docierały do jej uszu jakby w opóźnionym tempie, a poszczególne frazy nie układały się w spójną całość.
Gdzie mieszkasz?
Martwisz się?
Z kim mieszkasz?
Nie, wciąż myślisz, że dziecko nie jest Twoje.
Dotychczas nie przywiązywała tak dużej wagi do rozmów dotyczących jej obecnego miejsca pobytu; powód spotkań u niego, nie zaś u niej, był niezwykle przyziemny. Nie czułaby się komfortowo, zapraszając do nie swojego mieszkania znajomych, przyjaciół, rodzinę. Gdyby tylko wiedziała, jak wiele domysłów to sprowokuje, poprosiłaby go nawet o to, by pomógł jej przy rozpakowywaniu kartonów.
Na to było jednak za późno.
A ona nie zamierzała się tłumaczyć.
- Wiesz co? - podjęła nagle, odgarniając do góry kilka niesfornych kosmyków włosów. Błąkający się w kącikach jej warg uśmiech wcale nie przypominał tego, do którego zapewne zdążyła Blake'a przyzwyczaić. Tym razem nie chodziło o złośliwość czy przekorę, ale o smutek i rozczarowanie, które zamierzała ukryć pod maską pozornej siły i niezależności.
Nie potrzebowała go.
Potrzebowała go cholernie mocno.
Nie chciała, żeby był obok.
Nie pragnęła niczego innego.
Naprawdę próbowała go nienawidzić.
L u b i ł a g o.
- Zapomnij. Poradzę sobie sama.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby ktokolwiek zaledwie miesiąc temu powiedział mu, że wraz z Lottie będą prowadzić taką rozmowę, spojrzałby na tę osobę kpiąco, dodał przeczące pokręcenie głową i pewne: niemożliwe, nie znasz nas. Podobnie zareagowałby na przewidziany wcześniej powód, dla którego temat jej ciąży i przyszłego, wspólnego rodzicielstwa musiał być poruszony - noc spędzoną w jego łóżku, by powtórzyć ten błąd (którego nikt nie żałował) niedługo później. Pomimo tego, iż Griffith aktualnie nie lubił zakładać nic na pewno, wszak ambitne plany zostały niegdyś zakłócone przez coś, czego nikt nie mógł przewidzieć, tak relacja z blondynką wydawała mu się na tyle solidna i stabilna, że łudził się, że nie wystarczyłby huragan, aby coś mogło się zepsuć.
Okazało się, że wystarczyło kilka intensywniejszych pod względem opadów i siły wiejącego wiatru dni, aby fundamenty całej ich znajomości zostały naruszone, a ona poddana próbom. Największa - jak się okazało - zaczynała się teraz, a jej zakończenie ciężko było określić w ramach czasowych.
Kolejne zaciągnięcie się papierosem nie przyniosło oczekiwanych efektów, a jego nerwy nie zostały otulone woalem uspokajającego dymu. Serce - zupełnie jak przy niemałym wysiłku - dudniło w klatce piersiowej, a jego rytm grał nierówną melodię. Krew szumiała w uszach, dając znać, że jej ciśnienie przekracza bezpieczne normy, a pulsujący ból w okolicach skroni nie ułatwiał trzeźwego myślenia. Zachowanie Lottie - jak i jej słowa - również. Patrzył na kobietę z niezrozumieniem, żalem, irytacją i... pełną świadomością, że to nie tylko jej wina. Przydeptał peta butem, odruchowo sięgając po kolejnego.
- Nie będziemy się licytować argumentami na to, kto zawinił bardziej - powiedział szorstko; tak, on zaczął, ale jego słowa były tylko pytaniem, zaś jej kpiący ton odebrał... chyba tak, jak miał to zrobić. Wsunął fajkę między wargi, drugą dłoń unosząc w geście kapitulacji.
Chcesz nazwać mnie winnym? Śmiało, ale oboje doskonale wiemy dlaczego tak się stało.
Przymknął na kilkanaście przykrótkich sekund powieki i kciukiem potarł skroń, jakby to miało uaktywnić jego szare komórki do bardziej efektywnej pracy. Myśl, Griffith, myśl. Przecież nie ma sytuacji bez wyjścia; a jeśli takimi się zdają - trzeba te wyjście sobie stworzyć. I taki miał plan, a ten został brutalnie przerwany przez powtórzenie jego pytania przez Hughes. Zamrugał kilkukrotnie i popatrzył na nią z wahaniem, do którego dodał lekkie wzruszenie ramionami w niemym: no co?
- Dziwi cię to pytanie? - podjął, odruchowo marszcząc czoło. - Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek rozliczał cię z tego, z kim sypiasz i uwierz, że nadal mało by mnie to interesowało, gdyby nie istniał cień nadziei, że dziecko może nie być moje - oświadczył zgodnie z tym, jak uważał. Nie chodziło o to, że jej nie ufał i uroił sobie, że może chce go wrobić w ojcostwo, a to, że szukał d l a s i e b i e koła ratunkowego, które mogłoby mu pomóc wrócić na powierzchnię.
- Już raz odpowiadałem za czyjeś winy - burknął gniewnie, wbijając wzrok w nagrobek Ivory - kolejnego wyroku na siebie nie wezmę, Charlotte. - Może i brzmiało to brutalnie, ale znała go; musiała wiedzieć, że mówił to, co myślał (o ile z pełną świadomością nie kłamał) i nie owijał słów w delikatne zamienniki, aby przypadkiem kogoś nie uraziły. Cicho syknął, gdy żar z dopalanego papierosa nieoczekiwanie dosięgnął palców mężczyzny.
- Kurwa - prychnął, gdy zarejestrował jej słowa - słyszysz to, co mówisz? - zapytał głośniej, zatrzymując się obok, i nieustępliwie patrząc na tak dobrze znajomy profil. Zadarł wyżej podbródek, nie dając sobie ani sekundy na to, by stracić rezon.
- Pomogę ci - poinformował niespodziewanie - naprawdę. Znajdziemy najlepszą klinikę, Lottie. - Jego palce musnęły policzek blondynki, wycierając ewentualne pozostałości po mokrych torach wcześniej uformowanych przez łzy. Przez to wszystko nie dostrzegł, jak starsza kobieta - ta sama, która patrzyła na niego z ewidentną awersją - kuśtykała w ich stronę podpierając się o grabki.
- Jeszcze nie jest za późno, by się go pozbyć. Cena nie ma znaczenia. Wszystko będzie lepsze, od... - Nie dokończył, przesuwając spojrzeniem z blondynki, na nieznajomą postać. Zsunął swoją dłoń z jej policzka i położył na ramie przyjaciółki, być może zbyt mocno zaciskając na nim swoje palce.
- Wszystko w porządku, skarbie? - zapytała zatroskana staruszka, wbijając swoje bystre spojrzenie w Charlotte. - Ten mężczyzna jest tu mile widziany? - Nie dbała o to, że ten mężczyzna stał tuż obok niej, a zupełnie zignorowała jego obecność, uparcie stojąc i wyczekując odpowiedzi.
Był?
Tu, teraz.
W przyszłości.
W jej życiu.

Nie wiedział.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Delridge”