WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.pinimg.com/originals/f3/81/77 ... /div></div>

autor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

10.

Istniało wiele sposobów na złagodzenie bólu złamanego serca - czy też po prostu goryczy zawodu; bo Indy sama nie była pewna, jak nazwać to, co aktualnie przechodziła: wszak żeby mówić o złamanym sercu, najpierw musiałaby coś do Brewstera czuć, a ona coraz częściej odnosiła wrażenie, iż darzyła go tak naprawdę tylko sentymentem. Czy tego bowiem chciała, czy nie, to wciąż pozostawał on człowiekiem, do którego wzdychała jeszcze jako nastolatka i którego wyobrażenie pielęgnowała w swojej głowie od tamtej pory, idealizując jego osobę i konsekwentnie ignorując wszystkie przesłanki świadczące o tym, iż Connor Brewster wcale żadnym ideałem nie był. I teraz już o tym wiedziała - dotarło to do jej świadomości boleśniej niż by sobie tego życzyła, ale najwidoczniej tylko terapia szokowa była w stanie uleczyć jej beznadziejne i dziecinne zadurzenie. Ale czy uleczyła? Z jednej strony - owszem; ale z drugiej, Indiana nadal czuła, jakby coś trzymało ją w miejscu. A owym czymś było chociażby mieszkanie, które wciąż dzieliła z Connorem i gdzie nieustannie spotykała go na każdym kroku, w żaden sposób nie będąc w stanie się od niego uwolnić. Ktoś mógłby powiedzieć, że najwidoczniej wcale nie chciała się uwolnić, skoro w dalszym ciągu tkwiła z nim pod jednym dachem, mając pełną świadomość tego, jak destrukcyjny miało to na nią wpływ, i choć sama Indy utrzymywała, że została tam tylko ze względu na psa, który należał do nich obojga, to prawda była taka, że w jej głowie panował obecnie tak wielki mętlik, iż sama już nie wiedziała, czego tak faktycznie chciała. Bo chociaż Connor okazał się dupkiem, to jednak nie zostawił jej samej w tej trudnej chwili, jaką była dla ciemnowłosej groźba niechcianej ciąży - i może była głupia, ale wierzyła w zapewnienie, jakoby mogła na niego liczyć. I to musiało jej wystarczyć - platoniczna, koleżeńska relacja, w jakiej ona i Connor byli tylko dwojgiem współlokatorów, którzy po prostu raz dali się ponieść chwili. Nawet jeśli dla niej samej to, co miało wtedy miejsce, nie zrodziło się pod wpływem chwili - lecz pragnęła tego od dawna. A obecnie pozostało jej już tylko cudowne wspomnienie nocy, jaka już nigdy nie miała się powtórzyć. I choć wciąż było jej przykro, to zaakceptowała to. Musiała. Dlatego odpuściła Connorowi: przestała się na nim odgrywać, mścić i robić mu na złość. I tak jak jedni z podobną sytuacją radziliby sobie, uciekając w pracę, a inni - w używki, tak Indiana, idąc za myślą: party girls don't get hurt, postanowiła rzucić się w ciąg imprez. Upijanie się z koleżankami już jej nie wystarczało - choć ich towarzystwo było nieocenione, to jak chyba każda zraniona i odrzucona kobieta, ciemnowłosa pragnęła po prostu znów poczuć się adorowana, by uwierzyć, że nawet jeśli Connor jej nie chciał, to na tym świecie istniało jeszcze wielu facetów, którzy uważali ją za piękną i atrakcyjną. Inna sprawa, że ona nie chciała żadnego, który nie był nim - nie chciała randek, lecz chwilowej atencji, a tę, paradoksalnie, dostawała właśnie w miejscu takim jak to: w dusznym, zatłoczonym klubie, gdzie dopiero co poznani faceci chętnie kupowali jej drinki, prawili komplementy i mówili oraz robili dokładnie to, co Indy potrzebowała aktualnie usłyszeć - licząc na coś więcej, czego i tak nie mieli dostać, bo Halsworth od początku do końca świadomie wodziła ich za nos, bynajmniej nie zamierzając odgrywać się na Connorze poprzez wpakowanie się do łóżka przypadkowemu mężczyźnie. I być może kwestią czasu pozostawało to, kiedy się w końcu sparzy, ale w tym momencie kompletnie o tym nie myślała, zamiast tego dając się nieść rozbrzmiewającej w jej uszach, głośnej muzyce, w rytm której ciemnowłosa kołysała się lekko, z rączkami zarzuconymi na szyję (nie)znajomego mężczyzny - prawdopodobnie Wayne'a, chociaż nie starała się nawet zapamiętać jego imienia - pozwalając, by ten, prześlizgując dłońmi po opinającym jej zgrabne ciało materiale króciutkiej, białej sukienki, szeptał jej na ucho, jak była śliczna i jak cudownie się ruszała. I nie dbała o to, że to samo zapewne mówił każdej dziewczynie, z którą tańczył - nie była bowiem aż tak naiwna, by łudzić się, że w tych okolicznościach i przy tym mężczyźnie będzie mogła czuć się wyjątkowa. Ale czuła się chciana - nawet jeśli chciana tylko jak przekąska, o kuszących, krwistoczerwonych ustach i smakowicie prezentującym się, wyeksponowanym dekolcie, ku któremu co rusz uciekało spojrzenie męskich oczu, gdy jej własne - ani nie patrząc, ani nie widząc, jakby nie chciało spotkać się z tym jego - zamglone już nieco procentami i zagubione wśród kolorowych, klubowych świateł, błądziło odrobinę nieobecnie gdzieś obok twarzy mężczyzny, aż w przelocie nie napotkało nieoczekiwanie w tłumie znajomego oblicza, tego samego, o którym Indiana tak bardzo pragnęła teraz nie myśleć. W pierwszej chwili pomyślała, że to wyobraźnia, tym bujniejsza po kilku wypitych drinkach, płatała jej nieładne figle - bo jakie były szanse na to, że znajdą się tego samego wieczoru w tym samym klubie? raczej niewielkie! - ale powracając zaraz spojrzeniem ku znajomej parze oczu, przekonała się, iż nic takiego nie miało miejsca; a Connor Brewster był tam naprawdę. I nagle aż podskoczyło jej ciśnienie na myśl, że gdzieś obok niego była też pewnie kolejna, nowiutka zdobycz, jaką zamierzał zabrać ze sobą do domu - a to sprawiło, że nieprzyjemne, choć znajome już ukłucie przeszyło ją na wskroś gdzieś w okolicy mostka; w tej samej chwili jak na twarzy swego tymczasowego, tanecznego partnera dostrzegła szerszy uśmiech i poczuła, jak jego dłonie zjechały bezceremonialnie z jej bioder na pośladki. W pierwszym, naturalnym odruchu, odrobinę się wzdrygnęła, ale po chwili jednak ta chęć zapomnienia wzięła w niej górę - dlatego gdy przesunęła paluszkami przez ramiona Wayne'a, na jego tors, to wcale nie po to, by go od siebie odepchnąć, zniechęcona jego nadmierną śmiałością: bowiem zamiast tego odwzajemniła uśmiech i obróciła się zgrabnie, by przylgnąć tyłem do jego rozgrzanego ciała, ocierając się o niego pośladkami, co mężczyzna poczytał jako przyzwolenie oraz zachętę ku temu, by własnymi dłońmi zacząć jeszcze odważniej badać skryte pod kusą sukienką ciało dwudziestotrzylatki. A ona... pragnęła po prostu uciec - choć nie dosłownie i nie fizycznie, lecz - za wszelką cenę.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

9. Ciężko powiedzieć czy był rozgoryczony, rozczarowany czy po prostu zły na samego siebie za to, jak to wszystko między nimi się potoczyło. Począwszy bowiem od tego, że ówczesna pamiętna – i naprawdę wyjątkowa noc, w ogóle nie powinna była się wydarzyć, skończywszy na jej potencjalnych konsekwencjach, czyli absolutnie nieplanowanej ciąży. Wizja posiadania dziecka sparaliżowała go chyba tak bardzo, że istotnie sam się w tym znacząco zagubił – ostatkiem sił tak naprawdę trwał przy Indianie, bo brutalnie bądź nie, trzeba przyznać, że miał ochotę uciec. Uciec, zapomnieć o tym i nie pisać się na żadną odpowiedzialność, która mogła się z tym wiązać. Jednocześnie jednak, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, w jakimś stopniu czuł również, że chciałby zostać – przy niej: gdy widział ją tak kruchą i przerażoną, pragnął jedynie skryć ją w swoich ramionach i dać to zbawienne poczucie bezpieczeństwa, którego wówczas potrzebowała. I tak, praktycznie nigdy tego nie odczuwał względem kobiet, chyba, że wliczyć w to swoją młodszą siostrę – która mimo tego, iż działała mu na nerwy, była dla niego najważniejsza. Wszelkie inne relacje szybko się wypalały, nie sądził więc, że z Indianą mogłoby być inaczej… bo czemu miałoby? Czemu – skoro zawsze musiał wszystko spieprzyć, wycofać się, bądź właśnie uciec. Jak mniemał, potrafił jedynie łamać kobietom serca i nie był w stanie zaangażować się na tyle, aby dać z siebie więcej – to więcej, którego oczekiwały. A jednak, to właśnie przy niej pierwszy raz pokazał, że mógł inaczej – że nie wycofał się jak ostatni tchórz i że został wraz z nią, by poznać ten nieuchronny wyrok. Tym razem los zdecydowanie im sprzyjał, jednakże w jakiś sposób nie mógł o tym zapomnieć, chociaż – był to też zimny prysznic dla niego i najpewniej przypomniało mu to, iż nie powinien tracić głowy dla żadnej kobiety. Nie powinien, a mimo to nadal łapał się na tym, że ciemnowłosa krążąc ciągle wokół, zaprzątała jego myśli i istotnie nie mógł się jej pozbyć ze swojej głowy. Ani ze swojego życia, skoro była w nim obecna niemal cały czas, z racji na to, że nadal gościła w jego mieszkaniu. Miał wrażenie, że sam sobie ten los zgotował – ale z drugiej strony odetchnął w momencie, w którym Indy przestała wreszcie się na nim odgrywać i chyba poniekąd odpuściła. Nie wiedział tylko z czego to wynikało – z tego, że całkowicie przestało jej już zależeć czy z tego, że pogodziła się z sytuacją, ale jednocześnie pozostawał jakiś cień nadziei? Sam nie wiedział na co, ale… tak, gubił się w tym wszystkim, gdy była obok. Może właśnie dlatego postanowił dziś wreszcie skorzystać z zaproszenia znajomych i wyskoczyć wraz z nimi na miasto, chociażby tylko po to, by nie wracać do mieszkania, w którym znowu jego myśli zajęłaby Indiana. Będąc w klubie jak zawsze przyciągał spojrzenia płci przeciwnej, tym bardziej, gdy zdawały sobie sprawę z tego, że jest sam, mając obok wyłącznie męskie towarzystwo. Były chętne – piękne i intrygujące, oczywiście mógł w związku z tym zatracić się całkowicie i kolejnej z nich złamać serce, ale – fakt był taki, że chyba zwyczajnie nie miał na to ochoty. Towarzysząc znajomym w pochłanianiu kolejnej butelki wódki, wysłuchiwał ich opowieści, co jakiś czas włączając się do rozmowy i w zasadzie całkiem nieźle się bawił, a przynajmniej do momentu, w którym to tamci zapragnęli damskiego towarzystwa. Bo przecież bez kobiet ten wieczór byłby stracony. Gdy więc do zajmowanej przez nich loży wcisnęło się kilka kobiet, wyrwał się stamtąd pod pretekstem zapalania, ale wcześniej przystanął przy barze i zamówił sobie kieliszek czegoś mocniejszego, bo domyślał się, że za niedługo ich wspólne wyjście i tak dobiegnie końca – zapewne każdy z nich spędzi tę noc z inną kobietą. On zaś po tym jak odtrącił Beverly, która chyba jak każda inna liczyła na coś więcej, nie zamierzał póki co wplątywać się w coś nowego. Ponieważ w lokalu można było palić, poprosił o popielniczkę i zaciągnął się po chwili, obserwując ze spokojem parkiet, na którym tak ochoczo bawił się tłum ludzi, mimo, iż on sam nie był do końca fanem tego typu rozrywki. Wypuszczając dym z ust, raz jeszcze spojrzał w tamtym kierunku i dopiero zza tej powłoki dymu dostrzegł nagle znajomą postać – w pierwszej chwili nie był do końca pewien, ale tak – to ciało poznałby wszędzie. Niemal zamarł na moment w bezruchu, obserwując te idealnie skrojone kształty odziane jedynie w cieniutki skrawek białego materiału, który zdecydowanie dodawał jeszcze więcej seksapilu. Biel tak kusząco kontrastowała z jej ciemniejszą karnacją, że mógłby chłonąc ten widok bez końca – to, jak i uwypukloną niemal każdą krągłość jej ciała, które tak często odtwarzał w swojej głowie, nie mogąc przestać. Miał wrażenie, że los naprawdę lubi sobie z niego kpić – bo gdy miał zamiar wreszcie ten umysł oczyścić i chociaż na moment nie myśleć o Indianie, ona nagle znajdowała się tuż obok i to wyglądając… tak. Z letargu jednak wyrwała go jedna, nieprzyjemna myśl, a właściwie spostrzeżenie, że pośród bawiącego się tłumu bynajmniej nie była sama. I nie, nie powinno go to dziwić, bo przy takiej kobiecie zapewne chciałby być każdy facet znajdujący się w tym klubie, więc był przekonany, że nie mogła się opędzić od natrętnych facetów. Ale gdy jego wzrok spoczął na męskich dłoniach, które prześlizgiwały się tak śmiało po jej ciele, zacisnął nieświadomie dłoń w pięść i spiął się niespodziewanie, czując ukłucie…. zazdrości? Prychnął niemal sam do siebie, bo przecież on nigdy nie był zazdrosny, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że widok Indy w ramionach innego faceta zadziałał na niego zdecydowanie nazbyt mocno. Przeklął w myślach, kolejny raz zaciągając się papierosem, którego po chwili zgasił w popielniczce, a potem sięgnął po kieliszek i opróżnił go jednym, płynnym ruchem, czując ostry i gorzki posmak w ustach. Przymknął na moment oczy, rokoszując się tym, a potem wzrok ponownie skierował na kobietę, która w tej bieli znacząco wyróżniała się pośród tych wszystkich ludzi. Dlaczego mu to robiła? Gdyby nie jej znał, pomyślałby, że to część jakiejś perfidnej zemsty, ale z drugiej strony – nie mogła wiedzieć, że tu będzie. Ani on nie wiedział, że spotka tutaj ją. Nim więc w ogóle racjonalnie pomyślał, nogi same powiodły go na ten parkiet, gdzie przecisnął się sprawnie pomiędzy rozbawionym tłumem i niemal na jednym wdechu obserwując to, jak jej krągły, seksowny tyłeczek ocierał się o krocze tego faceta. Zacisnął szczękę nieco mocniej, czując jak do jego podświadomości resztkami sił dobijały się myśli o tym, że przecież nie miał pieprzonego prawa się wtrącać, ale… szybko te myśli zagłuszał. W jednej niemal chwili – zamroczony również nieco alkoholem, odepchnął nieznajomego, popychając go w ramie na tyle skutecznie, iż chcąc czy nie, musiał zabrać łapy z ciała dwudziestotrzylatki. – Co jest, kurwa? – mruknął tamten, wyraźnie zdezorientowany, na co Connor jedynie zmroził go spojrzeniem. – Odbijany – rzucił krótko i dość szorstko, po czym – nim Indiana w ogóle się zorientowała, sam przylgnął do niej od tył i objął jej drobne ciało na tyle, by przycisnąć je nieco bardziej do swojego. Zbliżył usta do jej ucha i owiał jej delikatną skórę swoim oddechem, samemu zaciągając się tym cholernie pociągającym zapachem, który tak uwielbiał. Jej zapachem. – Naprawdę chcesz mnie doprowadzić do obłędu? – mruknął, zaciskając nieco mocniej palce na jej biodrach – Chcesz to zrobić, pozwalając tamtemu się przelecieć? – niemal cicho warknął, nie zdając sobie jednak sprawy z tego, że tamten wcale nie odszedł. Nie odpuścił – zamiast tego znowu się do nich zbliżył i chyba sam poczuł się w obowiązku do tego, by ochronić kobietę, która najwyraźniej wpadła mu w oko. – Odpierdol się od niej, albo… – rzucił głośniej, odpychając Brewstera od ciała ciemnowłosej, na co ten jedynie uśmiechnął się przebiegle, rzucając jedno, jedyne – przelotne spojrzenie na twarz Indiany, która z wyraźnym zaskoczeniem obróciła się teraz do nich przodem, a on nic nie robił sobie z tego, iż najwyraźniej zaczęli wzbudzać zainteresowanie pozostałych. – Albo co? – syknął Connor, posyłając tamtemu mordercze spojrzenie, po czym zbliżył się do niego nieuchronnie szybko i złapał mocno materiał jego koszulki, przyciągając go w ten sposób do siebie. – Spierdalaj stąd – polecił ostro, puszczając go ostentacyjnie tak, iż na moment stracił równowagę. Tym najwyraźniej konkretnie go rozjuszył, bo nagle niepozorny nieznajomy podjął próbę uderzenia go, ale chyba nie miał pojęcia kto stanął mu na drodze. Connor jedynie zrobił zwinny unik, a potem precyzyjnie wymierzył cios wprost w twarz faceta, skutecznie go ogłuszając. Ale zamieszanie wokół zrobiło się znacznie większe, bo większość osób przestała tańczyć. Connor natomiast miał to gdzieś, chyba w końcu poczuł szansę na to, iż mógłby się wyżyć – rozładować to kotłujące się w nim napięcie, a nieznajomy szybko stał się idealnym wręcz celem – choćby przez to, że w ogóle miał czelność położyć swoje łapy na Indianie.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Indiana z kolei pragnęła jak najszybciej o wszystkim zapomnieć - i wydawało się, że zapomniała wraz z chwilą, jak wyrzuciła negatywne testy ciążowe do śmietnika, mogąc odetchnąć z ulgą; a ta doprawdy jeszcze nigdy nie była tak wielka jak wtedy, gdy po dłużących się potwornie minutach strachu, obaw, wątpliwości i niepewności, okazało się, że cała ta rzekoma ciąża była jedynie falszywym alarmem, a Indy przez kolejnych dziewięć miesięcy nie będzie musiała martwić się o przyszłość zarówno swoją, jak i dziecka, którego żadne z nich nie chciało. A może wspólnie zdecydowaliby się na inne rozwiązanie dla tego problemu? Ciemnowłosa sama nie wiedziała, czy umiałaby tak po prostu się go pozbyć, lecz na szczęście nie musiała się nad tym zastanawiać: ciąży nie było, i wszystko, co z nią związane Halsworth postanowiła wyrzucić ze swojej głowy, korzystając jednocześnie z faktu, iż mogła bez oporów cieszyć się dalej życiem oraz młodością, bo zarówno ostatnie wydarzenia, jak i sytuacja jej bliźniaczki, pokazywały, że tę można łatwo utracić i to niemal w jednej chwili, a na to Indy zdecydowanie nie była gotowa. Z pewnością od tej pory będzie ona zatem bardziej pilnowała, aby w przyszłości nie dopuścić do podobnej sytuacji - przynajmniej dopóki nie pozna mężczyzny, z jakim faktycznie mogłaby chcieć założyć rodzinę, co, sądząc po jej dojrzałości emocjonalnej, lub raczej braku takowej - nie powinno nastąpić wcześniej niż za kilka lat. Z całą pewnością to nie przyszłego męża Indiana szukała zatem w miejscu takim jak ten klub; właściwie nie szukała niczego poza możliwością napicia się - skoro nie musiała sobie tego odmawiać - oraz uwolnienia swych myśli od jedynej osoby, do której te myśli wciąż nieubłaganie pragnęły wracać, tym bardziej, im bardziej ona sama upominała się, by o nim nie myśleć. Okazało się jednak, iż byłoby to znacznie prostsze, gdyby nie unikała Connora, lecz dzieliła się z nim swoimi planami - jak to ze współlokatorem - bo wtedy przynajmniej jedno z nich wiedziałoby, aby tego konkretnego wieczoru nie pojawiać się w Rapture. Tymczasem jednak Indiana wyszła z domu jeszcze przed jego powrotem, bo umówiła się z koleżankami u jednej z dziewczyn, żeby wspólnie się przygotować i rozluźnić drineczkami, zanim ruszą do klubu, przez co obecnie, kilka godzin później, została już na placu boju sama, po tym jak jedną z towarzyszek nadmiar alkoholu dosłownie ściął z nóg i dwie pozostałe solidarnie odholowały ją do domu. Indiana zaś postanowiła zostać - i może to był jej błąd. Nigdy bowiem nie imprezowała sama - nie licząc, oczywiście, dziesiątek otaczających ją, zupełnie obcych osób, w tym również jej tymczasowego partnera, z którym tańczyła już chyba trzecią piosenkę, a w klubowych realiach to prawie jak stały związek i deklaracja wyłączności! Nie powinno więc dziwić, że zaczął liczyć na coś więcej i że bynajmniej nie zamierzał zbyt łatwo odpuszczać sobie zdobyczy, jaką była Indiana Halsworth - która niczym nieświadome zagrożenia jagniątko sama pchała się w paszczę wilka. Widok Connora spowodował jednak, że jej gesty względem nowopoznanego mężczyzny stały się znacznie bardziej świadome - i śmiałe, zupełnie niepasujące do sugerującej niewinność bieli jej kusej sukieneczki. Nie wiedziała, czy patrzył - sama przymknęła oczy, nie chcąc tego robić - ale jeżeli tak, to pragnęła, aby widział, jak świetnie radziła sobie i bawiła się bez niego; aby widział, że nie siedziała w domu i nie płakała w poduszkę dlatego, że jej nie chciał; i aby widział, że wcale nie był wyjątkowy, bo na równie wiele pozwalała innym facetom. Nie musiał wszak wiedzieć, że jej znajomość z mężczyzną, który tak śmiało błądził dłońmi po jej ciele, miała zakończyć się na parkiecie i że Indiana wcale nie zamierzała spędzać z nim całej nocy - choć Brewster powinien znać ją na tyle, by wiedzieć, że nie poszłaby do łóżka z przypadkowym typem - ale jego pewnie i tak to nie obchodziło, pewnie miał swoje sprawy i swoją nową panienkę, której Indy wcale nie miała ochoty widzieć, chociaż niewykluczone, że będzie jej dane spotkać ją nazajutrz rano w mieszkaniu - i doprawdy chyba znowu by się porzygała, gdyby tą dziewczyną po raz drugi już okazała się Beverly, mimo że nawet ona sama dostąpiła zaszczytu przespania się z Connorem tylko raz. Raz, po którym znudzony rzucił ją w kąt niczym starą zabawkę; i po którym pozostało jej tylko naciągać obcych facetów na drinki i dawać im się obłapiać na parkiecie, żeby choć przez chwilę poczuć się wartościową i pożądaną. Taką była dziewczyną. Taką dziewczynę zrobił z niej Connor Brewster, i taką ją miał, gdy odepchnął od niej mężczyznę, którego dłonie uciekły z jej ciała, ale nim przytłoczony lekko procentami i muzyką umysł Indiany zarejestrował, co się właściwie stało, poczuła już na sobie dotyk silnych dłoni, a na karku przyjemne ciepło cudzego oddechu. Instynktownie odchyliła nieco głowę, kiedy jej uszu, prócz muzyki, dobiegł po chwili znajomy głos, a nozdrza podrażniła delikatna woń alkoholu, dymu papierosowego i męskich perfum - bukiet, który pewnie w każdym innym wypadku by ją odstręczył, lecz jaki od pewnego czasu stał się jej ulubionym, sprawiając, że dosłownie zmiękły jej kolana, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł przyjemny dreszcz. Mimo to, w pierwszej chwili, w nagłym przypływie dumy nieomal go od siebie odepchnęła: nakryła jego dłonie własnymi z zamiarem zrzucenia ich ze swoich bioder, ale wtedy silniejszym okazało się ukłucie satysfakcji - na myśl, że Connor jednak... był zazdrosny? A w każdym razie nie umiał znieść jej widoku w ramionach innego faceta. W kąciku jej, pociągniętych czerwoną szminką, ust zamajaczył delikatny uśmiech, lecz i ten mężczyzna szybko starł swym dalszym komentarzem, jakoby z zemsty ciemnowłosa zamierzała dać się przelecieć obcemu facetowi. I znowu poczuła ten nieprzyjemny ucisk w żołądku, uświadomiwszy sobie, że tak właśnie Connor o niej myślał. Zmarszczyła gniewnie brwi i zacisnęła mocniej palce na jego większych dłoniach, gotowa już nie tylko wyswobodzić, co wręcz: wyrwać się z jego objęć, gdy nieoczekiwanie wyręczył ją drugi mężczyzna, szarpnięciem za ramię odciągając od niej bruneta. Zaskoczona, Indy obróciła się w ich stronę i aż rozdziawiła w zdumieniu usta, obserwując tę jakże elokwentną, acz typową dla stroszących piórka samców, wymianę zdań i szczerze, chyba nie wiedząc, którą stronę powinna obrać, bo chociaż całą sobą pragnęła wstawić się za Brewsterem, to urażona duma popychała ją ku drugiemu mężczyźnie - ot, żeby zagrać Connorowi na nosie i pokazać, że wcale nie mógł pojawiać się, kiedy tylko chciał i brać jej sobie, jakby do niego należała. Przeciwnie - jego obecność na tyle wytrąciła ją z równowagi, że byłaby wręcz skłonna poprosić obcego faceta, żeby ją stąd zabrał, co w obecnych okolicznościach stanowiłoby dla niego dość klarowny sygnał. Nie zdążyła jednak powiedzieć nic poza donośniejszym: - Przestańcie - by przedrzeć się przez gwar do ich owładniętych testosteronem umysłów, i zrobić zaledwie krok w kierunku (nie)znajomego mężczyzny, gdy ten ruszył już na Connora i wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet on sam nie zdołał uchylić się przed ciosem, jaki spadł na niego z ręki bruneta. Indy aż podskoczyła, odruchowo zakrywając usta dłonią. - Connor, oszalałeś?! Co ty robisz? - z krzykiem na ustach zgromiła go spojrzeniem, wchodząc szybko pomiędzy nich, bo nawet jeśli drugiego mężczyzny nie znała wcale zbyt dobrze, to czuła się źle ze świadomością, że oberwał przez nią - nawet jeśli kompletnie nie rozumiała pobudek Brewstera, który sam przecież jej nie chciał, więc rzucanie się z pięściami na pierwszego faceta, który ośmielił się położyć na niej swoje ręce, nie miało teraz najmniejszego sensu. A mimo to - nigdy przedtem nikt się o nią nie bił i musiała chyba przyznać przed samą sobą, że... nawet jej się to podobało. Może nawet trochę ją kręciło. Znów jednak zdążyła zaledwie sięgnąć do ręki drugiego mężczyzny, z zamiarem odciągnięcia go, kiedy ten, ewidentnie rozjuszony i urażony tym, z jaką łatwością przegrał tę pierwszą rundę - odepchnął od siebie Indianę z takim impetem, że ta zachwiała się na obcasach, nieomal wpadając na jednego z gapiów; a sam, nie odpuszczając, natarł ponownie na Brewstera. - To twoja dupa? Trzeba było lepiej jej pilnować, to nie musiałaby się prosić o to, żeby ją ktoś przeleciał - wycedził z szyderczym uśmieszkiem, gdy dotarło do niego, że tych dwoje najwyraźniej się znało, wobec czego chyba postanowił przestać być miły. A Indiana... poczuła się, jakby była jakimś cholernym trofeum, które wygrany miał zabrać ze sobą do domu, i najwidoczniej nowo poznany mężczyzna taki właśnie miał zamiar. - Weźmiesz ją sobie z powrotem po tym, jak z nią skończę - wyrzucił ponownie zaciśniętą w pięść dłoń, celując w twarz Connora, gdy pijane towarzystwo, z którego nikt nie pofatygował się, aby rozdzielić dwóch naładowanych adrenaliną facetów, zaczęło obu ich żywo dopingować, lecz sama Indiana początkowo była w stanie tylko przyglądać się biernie całej scenie, zbyt sparaliżowana, by jakkolwiek na to zareagować. Rozejrzała się jednak odruchowo, szukając jakiegoś wsparcia pośród otaczających ich, podchmielonych gapiów. - Zróbcie coś! - wykrzyknęła do nieznanych jej, acz chyba świetnie bawiących się na tym małym przedstawieniu chłopaków tuż obok, na co tamci jedynie zagwizdali na nią z rozbawieniem, najwidoczniej podzielając opinię zarówno Connora, jak i jej drugiego znajomego, co do jej osoby - za co mogła winić chyba tylko siebie. Przekonując się więc, iż nie mogła liczyć na to, że ktoś trzeci powstrzyma ich przed całkowitym przefasonowaniem twarzy sobie nawzajem, Indy wyrzuciła bezradnie ręce w górę, i nim się zorientowała, sama ruszyła w końcu naprzód, wchodząc pomiędzy dwóch rozjuszonych mężczyzn. - No już, skończcie! Przestańcie się tak zachowywać - podjęła desperacko, rozpychając się między nimi, co było prawdopodobnie jeszcze gorszym pomysłem, bo w ten sposób sama narażała się na jakiś przypadkowy cios, ale w chwili obecnej zupełnie o tym nie myślała. Dopiero kiedy w tej szamotaninie łokieć jednego z nich uderzył na oślep w jej szczękę, Halsworth ze zduszonym okrzykiem cofnęła się odruchowo, sięgając dłonią do pulsującego nieprzyjemnie miejsca na swojej twarzy. Za swoimi plecami słyszała jednak, że całym zajściem zdążyła zainteresować się ochrona lokalu - i chyba liczyła na to, iż szybko zainterweniują, bo chociaż lubiła igrać z ogniem, to tym razem ewidentnie efekty tej zabawy odrobinę ją przerosły...

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Warto nadmienić, że Brewster nigdy jeszcze nie znalazł się w takiej sytuacji – nigdy czas tak cholernie mu się nie dłużył, gdy wyczekiwał pojawienie się kreseczek na teście, mających zwiastować niemal najgorszy wyrok. Co ważniejsze – nie tylko dla niego, ale dla nich obojga. I chyba jedynym plusem jaki mógłbym w tym dostrzec, było to, że byłbym w tym właśnie z Indianą – że to byłby ich wspólny problem, ale… ostatecznie wolał się chyba nie przekonywać o tym jakby to wyglądało w rzeczywistości. Zdecydowanie było to zbyt dużym zobowiązaniem jak dla niego, dlatego ten kubeł zimnej wody zdecydowanie mu się przydał – ostudził zapewne jego zapał i myślenie jedną, konkretną częścią ciała, co czasami mogło doprowadzić do takiej właśnie katastrofy. Nigdy właściwie nie pomyślał nawet, że ten problem można by rozwiązać w inny sposób – i właściwie tutaj także nie chciał się nad tym nazbyt zastanawiać, woląc raczej porzucić temat, skoro nie znalazł on na szczęście swojego rozwinięcia, jednak równocześnie wyciągając z tego wszystkiego cenną lekcję. Można by pokusić się o stwierdzenie, że nie pierwszą u boku Indy, bo odkąd ciemnowłosa niespodziewanie zagościła w jego życiu, jakby nieco bardziej zaczął zastanawiać się nad tym co robił i jak się zachowywał wobec kobiet, kiedy to tak perfidnie ją ranił – a może i nawet wykorzystywał dla własnej przyjemności, za nic mając jej uczucia. I chyba sam nie zdawał sobie nawet sprawy ze swoich uczuć, dopóki to Indiana nie odcięła się od niego, jednocześnie wyrażając swoje niezadowolenie, do którego bądź co bądź miała pełne prawo. W tym wszystkim znalazła się też całkiem niewinna kobieta, we wspomnieniach której on również nie zapisał się zbyt pozytywnie – tyle, że Beverly była od początku jedynie pionkiem w tej chorej grze, a Brewster nie spodziewał się, że zaprowadzi go to do jeszcze większej ilości komplikacji. Z jednej zaś strony chciał przecież pokazać się od tej najgorszej strony, by Halsworth w niej zwątpiła – by wybiła go sobie z tej ślicznej główki i ruszyła dalej, ale z drugiej – wcale nie chciał jej z tych swoich rąk wypuszczać. I tym bardziej poczuł jak przyspieszyło mu tętno, gdy to właśnie na jej idealnym ciele zobaczył obce dłonie, które śmiało przesuwały się po jej słodkich krągłościach, a ona zdawała się być tym z tego iście zadowolona. Nie miał pojęcia czy go widziała czy też nie, ale on niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w to co wyczyniała na parkiecie – co prawda przeklinał faceta, który pozwolił sobie choćby raz położyć na niej łapy, ale z drugiej strony, nie mógł oderwać wzroku właśnie od niej. Tylko od niej, gdy tak rytmicznie i seksownie kołysała biodrami w rytm muzyki, ku jego niezadowoleniu ocierająca się wówczas o inne, męskie ciało. Niemal nie rozumiał jak było możliwym, by była tak cholernie piękna, ale gdy zobaczył ją dziś w tym skrawku białego materiału, zrozumiał, że tak naprawdę nie widział w życiu jeszcze wszystkiego – bo chyba nic nie podniecało go bardziej. Gdy ogarnęło go jakieś dziwne, nieznane uczucie, przeklął w duchu i poprzysiągł sobie, że odejdzie – że nic z tym nie zrobi, zapominając po prostu o owym widoku, bo przecież Indiana miała o nim zapomnieć: a najlepiej mógł jej w tym pomóc inny mężczyzna. Na nic jednak zdała sobie nawet obecność u jego boku jakiejś nowopoznanej blondynki, która skrupulatnie próbowała z nim flirtować, śmiejąc się i mrucząc mu coś do ucha, ale on wówczas nadal nie był w stanie oderwać wzroku od parkietu i – chyba nawet nie chciał tego robić. Sam więc do końca nie wiedział kiedy się na nim znalazł pośród tego bawiącego się tłumu, ale niesiony tym dziwnym uczuciem i buzującym w organizmie alkoholem, po prostu parł przed siebie, mając przed oczami jeden cel. Nieznajomego, którego łapy zdecydowanie zbyt długo tkwiły już na zgrabnym ciele dwudziestotrzylatki. Działał więc instynktownie, najpierw odpychając go od Indiany, a następnie igrając sobie z nią wypowiadanymi słowami, być może nie zdając sobie sprawy z tego, że tym jedynie podsycał jej temperament. Ale później wszystko działo się o wiele szybciej, by gdy obecny tutaj konkurent nie zamierzał odpuścić, niewiele trzeba już było do tego, by Brewsterowi puściły nerwy. A przecież wcale nie chciał robić sceny na środku parkietu, ale skoro się o to prosił… dlatego też, gdy wymierzył ten cios, wcale nie myślał o konsekwencjach. Właściwie myślał jedynie o tym, czy Indy byłaby skłonna stawić się za nim, czy raczej za tym, który właśnie zatoczył się do tył, trzymając kurczowo za nos. Do jego uszu dotarł jedynie jej podniesiony głos, stłumiony nieco przez muzykę i ludzkie rozmowy – zmrużył oczy, posyłając jej jedno, szybkie spojrzenie, gdy wyrosła nagle pomiędzy nim, a nieznajomym, ale nie zdążył nawet zareagować, gdy tamten odepchnął Indianę na bok zdecydowanie nazbyt mocno. Kątem oka zerknął na nią, by upewnić się, że wszystko było w porządku, a potem zmroził faceta wzrokiem, zaciskając pięści w momencie, w którym usłyszał jego szyderczo-prześmiewczy ton, a sposób w jakim o niej mówił… przechylił szalę goryczy. Stopował się tylko dlatego, że wcale nie chciał Indianie dać tej satysfakcji, ale z drugiej strony – nie zamierzał też teraz tak po prostu odpuścić, a tamten chyba naprawdę nie miał pojęcia na kogo trafił. Brewster zagapił się tylko na sekundę, gdy jego wzrok ponownie wyszukał pomiędzy ludźmi ten kuszący biały materiał jej sukienki, ale to właśnie wtedy pięść tamtego zderzyła się z jego twarzą. Przeklął, przyciskając dłoń do nosa, który chyba na szczęście był cały, ale poczuł sączącą się krew i wtedy właśnie zrozumiał, że nie mógł się tak rozpraszać. Niemal instynktownie ruszył na faceta i złapał mocno jego koszulkę, przyciągając jego wątłe ciało do siebie. – Jeżeli jeszcze raz ją dotkniesz, połamie Ci te łapy, rozumiesz? – wycedził przez zaciśnięte zęby, po czym prychnął kpiąco na wspomnienie jego wcześniejszych słów – I nie skończysz z nią, bo najpierw to ja skończę z Tobą – posłał mu ostatni, równie szyderczy uśmieszek, a następnie puścił, zamachnął się sprawnie i kolejny raz uderzył go w twarz, ale tym razem znacznie mocniej, by nim ten zdążył się ogarnąć, zadać również kolejny cios, który miał na celu całkowicie go ogłuszyć. Ale w jego mniemaniu zdecydowanie sobie na to zasłużył, a ostatecznie Connor i tak był dość łaskawy. Przesunął językiem po dolnej wardze, z wyraźnym zadowoleniem obserwując faceta, który nie mógł się pozbierać po chwilowym zamroczeniu. Wówczas znowu złapał go mocno za ubranie i podciągnął do góry. – Już nie jesteś taki mocny w gębie, co? Jeszcze masz ochotę ją przelecieć? – syknął przy jego uchu, a następnie wymierzył cios w brzuch, po którym chłopak zgiął się w pół i upadł na kolana, a Brewster dopiero wtedy chyba zarejestrował to, iż mieli niemałą publiczność. Otarł cieknącą z nosa krew, nie licząc na to, że tamten jednak będzie chciał jeszcze się z nim mierzyć, ale gdy o dziwo podniósł się i zaatakował go od tył, przyjął niespodziewanie kolejny cios, gdy tylko się ku niemu odwrócił. Wtedy też nie okazał już litości, uderzył raz jeszcze, ale tym razem nie szczędząc sobie siły, nie licząc jednak na to, że nagle pomiędzy nimi znowu pojawi się ciemnowłosa. – Odsuń się – polecił stanowczo, widząc już zmierzającego do nich nieznajomego, a gdy ten kolejny raz nie dawał za wygraną, podczas szarpaniny łokieć tamtego uderzył w szczękę Halsworth, przez co faktycznie się cofnęła, ale w nie taki sposób jakiego Connor by sobie życzył. I tego był już za wiele, skutecznie znokautował chojrakującego chłopaczka, sprawiając, iż ten opadł kolejny raz na kolana, trzymając się za brzuch i pewnie z trudem łapiąc oddech – i właściwie pragnął sponiewierać go bardziej, ale faktycznie wówczas pojawiła się ochrona lokalu. Przechylił lekko głowę, a potem spojrzał na dwóch rosłych facetów i uśmiechnął się chytrze, wskazując na tego, który nadal okupywał podłogę. – Dla niego impreza się już skończyła – stwierdził krótko, zwracając się do nich, gdy tylko podzielił z nimi spojrzenie i wzruszył bezkarnie ramionami. Znał się z nimi nie od dziś, więc wiedział, że nikt go stąd nie wyrzuci, ale oczywiście niewerbalnie przeprosił ich za zamieszanie i pozwolił posprzątać bałagan, którego narobił. On zaś wtedy wyszukał wzrokiem te znajome, duże oczy, które wpatrywały się w niego w nieodgadniony sposób i poczuł dziwne ukłucie żalu na myśl o tym, iż stała się jej przez to wszystko krzywda. Nie zdawał sobie sprawy pewnie z tego, że nie tylko fizyczna, ale… był tylko facetem, wiele spraw nie rozumiał. Poklepał jednego ze znajomych ochroniarzy po plecach, gdy przeszli obok, zabierając stąd chłopaka, który przeklinał jeszcze Brewstera pod nosem. – Koniec przedstawienia – rzucił do zgromadzonych, po czym podszedł do Indiany – Chodź – złapał ją stanowczo za rękę i pociągnął lekko za sobą do zejścia z parkietu, by pozwolić innym wrócić do zabawy. A jednocześnie by zejść im nieco z oczu, nie robiąc niepotrzebnej już sensacji. Gdy więc przestali być w centrum zainteresowania, poruszał lekko swoim nosem, nie zważając na to, iż nadal ciekła z niego krew i poprowadził ciemnowłosą w kierunku łazienki, gdzie musiał doprowadzić się do porządku. Wyczuwał to, że była na niego zła bardziej niż zwykle, ale nic sobie z tego nie robił, gdy zwolniła się damska łazienka, po prostu wszedł do niej wraz z Indy i podszedł do lustra, by ocenić szkody. Nie spodziewał się, że miał też lekko rozcięty łuk brwiowy, niepozorny chłopczyk najwyraźniej miał całkiem niezłe uderzenie, ale w ostateczności i tak to tamten wyglądał gorzej. – No śmiało, masz ochotę pokrzyczeć? Powyklinać mnie trochę? Wyrzucić mi, że zepsułem Ci imprezę i nie dałem się zabawić z tamtym kutasem? – sapnął pod wpływem adrenaliny, która chyba nadal w nim buzowała, po czym jednak przeniósł wzrok na nią i zastygł na moment w bezruchu, widząc jak dotykała nadal dłonią obolałego miejsca – Jak Twoja twarz? Bardzo boli?

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Trudno powiedzieć, czy było to zasługą alkoholu, czy po prostu tego, że Indiana kompletnie nie spodziewała się takiego obrotu zdarzeń dzisiejszego wieczoru, ale w chwili obecnej zupełnie nie wiedziała, jak powinna się czuć w związku z sytuacją, jaka rozgrywała się na jej oczach, a jaką - po tym, jak próbę interwencji i rozdzielenia dwóch okładających się pięściami mężczyzn przypłaciła nieprzyjemnym uderzeniem w szczękę - mogła już tylko biernie obserwować, czekając, aż tamci sami wyczerpią ciosy, jakie byli w stanie zadać albo dopóki któryś z nich - i to raczej nie będzie Connor - po kolejnym uderzeniu zwyczajnie się już nie podniesie; bo nic nie wskazywało na to, aby ów prymitywny pojedynek miał rozstrzygnąć się inaczej niż triumfem jednego z nich. Tego silniejszego, lepiej zbudowanego i ewidentnie znajdującego się na wygranej pozycji; tego, który walkę miał chyba we krwi, i któremu Indy podświadomie, mimo wszystko, kibicowała: a w każdym razie bardziej dbała o jego obitą twarz i sączącą się zeń krew - nie tylko dlatego, że brunet był zbyt przystojny, aby sponiewierać jego idealny nos pięścią - niż o drugiego mężczyznę, który w gruncie rzeczy był jej obojętny, choć w chwili obecnej Indiana i tak czuła się źle z myślą, iż to wszystko w jakimś stopniu działo się przez nią. Jednocześnie natomiast była na nich wściekła - wprawdzie bardziej na Connora, ale słowa tego drugiego również dotknęły jej tam, gdzie nikt nie lubił być dotykany; i jakaś jej część - ta, przez którą wciąż przemawiała urażona duma - uważała, iż obaj zasłużyli sobie na to, co sami sobie właśnie serwowali. Nawet jeśli nie był to przyjemny widok i Indiana nie chciała na to wszystko patrzeć; acz z drugiej strony... w jakiś pokręcony sposób jej się to podobało. Ta pierwotna agresja. I schlebiało jej to, że bili się o nią, chociaż domyślała się, iż na tym etapie bili się już po prostu o zachowanie honoru. A przy tym wszystkim nie chciała, żeby Connor miał przez tę bójkę kłopoty - i tak, nie umiejąc odnaleźć się we własnych emocjach, odsunąwszy się ponownie na bezpieczną odległość, stała na środku tego cholernego parkietu, jeszcze przez moment przyglądając się całemu zajściu z przesłoniętymi dłonią, nieustannie rozchylonymi w lekkim szoku ustami, zanim do akcji włączyło się dwóch ochroniarzy, którzy jednak zgarnęli tylko jednego z uczestników bójki - tego, który poniekąd zgodnie z oczekiwaniami, faktycznie nie zdołał się już podnieść po nokaucie. Ale wbrew temu, czego ciemnowłosa chyba się spodziewała, nie wywlekli stąd Connora, co spotkało się z jeszcze większym zdumieniem, jakie wymalowało się na buźce Indy, gdy nie będąc nawet zdolną, aby zaprotestować, praktycznie bez słowa pozwoliła, by mężczyzna złapał ją za rękę i poprowadził przez tłum, który niczym biblijne morze, rozstąpił się, torując im drogę, by móc po chwili wrócić do dalszej zabawy, kiedy oni sami zniknęli za zamkniętymi drzwiami klubowej toalety. Sama nie wiedziała, czemu w ogóle dała się tam zaprowadzić, ale Connor był pierwszym i jedynym facetem, któremu bez szemrania na to pozwoliła, nie zastanawiając się nad jego intencjami. Była na to zwyczajnie zbyt skołowana i chociaż miała mu tak wiele do wygarnięcia, to w momencie, jak została z nim sam na sam - nie wiedziała, od czego zacząć. Potarła dłonią obolały, zaczerwieniony ślad na swojej twarzy, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, choć z trudem udźwignęła jego ciężar, kiedy tak naprawdę było jej po prostu wstyd - po tym, co mówił o niej tamten facet i jak zapewne postrzegał ją obecnie Connor, o czym najlepiej świadczyły słowa, które skierował pod jej adresem, choć słysząc jego pytanie, odjęła na moment dłoń od swojego policzka i w przelocie przejrzała się w lustrze, nim powróciła wzrokiem do osoby bruneta, unikając jednak patrzenia na jego krwawiący nos czy rozciętą brew. - Tak, boli - odparła szorstko, mimo iż nie było to nic wielkiego - choć stwierdzenie, jakoby zupełnie nie odczuwała skutków tego przypadkowego spotkania swojej szczęki z łokciem tamtego faceta, również nie byłoby do końca zgodne z prawdą, a Indy była niemal pewna, że zostanie jej po tym siniak - bo te łatwo powstawały na jej ciele i z pewnością ukrycie go w najbliższych dniach będzie wymagało grubszej niż zwykle warstwy makijażu. Dlatego nie zamierzała zwalniać Connora z ewentualnego poczucia winy, nawet jeśli widziała, zarówno wtedy, jeszcze na parkiecie, jak i teraz, że nie pozostawał obojętny wobec jej krzywdy, co tylko jeszcze bardziej mąciło jej w głowie, sprawiając, że sama już nie wiedziała, co powinna w związku z tym odczuwać. I czy rzeczywiście była na niego tak wściekła, jak chciała być. - Nie doszłoby do tego, gdybyś nie rzucał się z pięściami na przypadkowych ludzi, więc nie udawaj teraz, że się przejmujesz. To nie twoja sprawa, tak samo jak to, z kim tańczę i z kim się "zabawiam". Nie masz prawa mnie oceniać - fuknęła, marszcząc gniewnie nos. - Po co to zrobiłeś? Tak bardzo się nudziłeś, czy po prostu lubisz uprzykrzać mi życie? A może mi powiesz, że jestem dla ciebie jak młodsza siostra i chcesz mnie chronić przed nieodpowiednimi facetami? - prychnęła lekceważąco, kręcąc głową, bo chociaż starała się udawać - również przed samą sobą - że zaakceptowała fakt, iż ich relacje mogły mieć wyłącznie charakter platoniczny, to najwidoczniej było to wierutnym kłamstwem. I sama myśl, że Connor postrzegał ją w taki właśnie sposób, była jak smagnięcie w twarz. Nie liczyła jednak, że usłyszy coś innego - chciała, oczywiście, chciałaby usłyszeć, że był zazdrosny i nie mógł patrzeć ani myśleć o tym, że dotykał jej teraz ktoś inny, ale nie łudziła się już. Zrozumiała, że nawet jeśli Connor był zazdrosny, to nie o nią, lecz o atencję, którą od niej otrzymywał, a którą teraz mógł mu skraść ktoś inny: na takiej zasadzie, jak zazdrosny był o psa, kiedy Indy po raz pierwszy przyniosła go ze sobą do domu. I tylko po to była mu potrzebna - żeby spełniać jego narcystyczne potrzeby, i tylko po to chciał, żeby została w jego mieszkaniu. Zastanawiała się, czy Connor w ogóle kiedykolwiek ją lubił, czy też lubił tylko to, jak bardzo była w niego wpatrzona i jak wiele uwagi mu przeznaczała. - Wiesz, co myślę? Że jesteś jak dziecko, które tupie nóżkami i niszczy wszystko wokół, kiedy przestanie mu się poświęcać uwagę. Jesteś żałosny - wycedziła chłodno, celując w niego wskazującym palcem, po czym zwróciła się do lustra, by ignorując mężczyznę, przeczesać dłonią swoje długie włosy. Sama była trochę zdumiona słowami, które padły z jej ust, bo przecież... wcale tak o nim nie myślała - a jednak była ciekawa, czy jej teoria się potwierdzi: czy Connor znów, w taki czy inny sposób, spróbuje ściągnąć na siebie jej uwagę. Dlatego nawet nie zapytała, jak on się czuł i czy bolały go te wciąż świeże i krwawiące ślady po bójce. Mimo że gdzieś w środku, wrodzona empatia prowokowała w Indianie nieodpartą potrzebę opatrzenia mu ran, na które całkowicie sobie zasłużył. Nie tylko swym dzisiejszym zachowaniem.

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Nie byłoby kłamstwem gdyby przyznał, że właśnie w tej konkretnej chwili sam nie miał pojęcia co właściwie czuje – i możliwe, że było to spowodowane wypitym alkoholem, który nadmiernie buzował w jego organizmie, ale z całą pewnością powodem takiego stanu rzeczy była też drobna brunetka ubrana w kusy, biały materiał, który tak idealnie podkreślał wszystkie jej kształty. Te kształty i krągłości, dla których Brewster bez wątpienia już dawno stracił głowę, nawet jeżeli sam nie do końca chciał się do tego przyznać – ani przed innymi, ani tym bardziej przed samym sobą. Ale najlepszym dowodem na ten stan rzeczy było chyba właśnie to co zrobił dzisiaj, to jak się zachował niesiony chwilą pod wpływem jakiejś niezrozumiałej adrenaliny, gdy jakby nigdy nic wkroczył na parkiet pełen ludzi i po prostu zaatakował – właściwie niewinnego faceta. Pozornie niewinnego, bo w jego mniemaniu zdecydowanie zrobił tego wieczora aż nazbyt dużo, już przez sam fakt, że w ogóle pozwolił sobie położyć łapy na ciele dwudziestotrzylatki. Pytaniem jedynie pozostawało dlaczego właściwie miało to dla niego takie znaczenie i dlaczego w ten sposób zareagował, nie mogąc dłużej obserwować jak jej idealne ciało ocierało się raz za razem o to męskie – o to, które nie należało do niego. Miał wrażenie, że zachowywał się jak typowy pies ogrodnika, bo… przecież nie mógł być zazdrosny: Connor Brewster nigdy o nikogo nie jest zazdrosny. Z takiego właśnie wychodził założenia, gdy wszystkie te kobiety, które przewijały się przez jego życie – i łóżko – pozostawały dla niego jedynie wątłym wspomnieniem, do którego niechętnie wracał. Każda z nich nie miała wielkiego znaczenia i nawet jeżeli zachowywał się przez to jak skończony dupek, to i tak nie umiał tego zmienić, chociaż bardziej właściwym byłoby stwierdzenie, że nie chciał tego zmienić. I nie chciał czuć tego, co czuł właśnie dzisiaj, obserwując Indianę w objęciach innego. Gdy dopiero pierwszy raz naocznie zobaczył, że to co mógł mieć, obecnie miał inny facet i najwyraźniej ochoczo korzystał z przyzwolenia dziewczyny, która bynajmniej nie wzbraniała się przed tym kontaktem fizycznym. Co gorsza, miała do tego pieprzone prawo, a mimo to Brewster nie był w stanie znieść tego widoku – a sama myśl o tym, iż mogłaby skończyć tę noc czymś więcej niż tak odważnym tańcem, doprowadzała go do szaleństwa. I tak, na próżno wmawiał sobie, że winny temu jest alkohol, że to on sprawił, że to wszystko czuł z taką intensywnością, nie potrafiąc w żaden sposób nazwać i określić swoich uczuć. Bo nie chciał czuć – wolał brać i korzystać do woli, ale w przypadku Indiany to wcale nie było takie proste. Natomiast sama rywalizacja z nieznajomym nie sprawiła mu właściwie żadnej trudności, oczywiście kilka razy się zagapił, czemu również winna była Indiana, bo znacząco rozpraszała jego uwagę, niemniej jednak przeciwnik niemal od razu był na przegranej pozycji. Chodziło w tym już o honor, ale w dużej mierze także o nią, o wszystko inne co tak cholernie go ostatnio wkurwiało i sprawiało, że te rozbiegane myśli w jego głowie nie mogły zapewnić mu spokoju. Więc po prostu skorzystał z okazji, wyżył się na frajerze, który miał czelność dodatkowo obrazić pannę Halsworth, jedynie tym samym nakręcając Brewstera do działania. I tak, dostał za swoje, a Connor był w pełni świadomy tego, że dziewczyna była teraz na niego wkurzona, ale nie tym aż tak się przejmował – bardziej tym, że nie potrafił wyjaśnić dlaczego właściwie to zrobił. Więc gdy już znaleźli się za zamkniętymi drzwiami łazienki, znowu nie mógł opanować chaosu w swojej głowie. Adrenalina nadal buzowała, więc nie odczuwał fizycznego bólu, a jedynie w lustrze dostrzegł cieknącą krew, niekoniecznie się jednak nią przejmując. Bardziej palące było spojrzenie Indiany, z którą po chwili to spojrzenie podzielił. Nie martwił się jednak o siebie, a tylko i wyłącznie o nią – nie chciał, by w jakikolwiek sposób ucierpiała w tym starciu, więc naprawdę przejmował się jej obecnym stanem. Westchnął i kiwnął lekko głową, gdy odparła, że boli ją miejsce, w które została uderzona. – Dobrze byłoby przyłożyć do tego lód – stwierdził krótko, odwracając po chwili wzrok. Kolejny raz obejrzał w lustrze swój rozcięty łuk brwiowy, bynajmniej nie spodziewając się nadchodzącego ataku z jej strony. Zmarszczył więc po chwili brwi i kolejny raz przeniósł na nią wzrok, czując kompletną pustkę w głowie, w momencie, w którym ciemnowłosa poruszyła ten niewygodny temat – stawiając pytania, na które on sam nie znał odpowiedzi. Poza tym skutecznie sprawiała, że zaczynał się irytować jej tonem i oskarżeniami, więc jedynie prychnął i pokręcił głową. – Wyobraź sobie, że się przejmuje, bo nigdy nie chciałem żeby coś Ci się stało. I może to było moją winą, ale o ile dobrze pamiętam, ja jedynie wyszedłem na parkiet i grzecznie go od Ciebie odsunąłem, żeby z Tobą zatańczyć. To on naskoczył na mnie, a że… miałem ochotę mu przywalić, to po prostu to zrobiłem – odparł stanowczo, obracając się do niej przodem – Nie oceniam Cię, możesz się bzykać z kim tylko chcesz. Ale myślisz, że nie wiem czemu to zrobiłaś? Że nie wiem, że dostrzegłaś mnie przy barze i to dlatego pozwoliłaś mu na to wszystko? Mimo, że okazał się skończonym chujem i chciał jedynie ten fakt wykorzystać, o czym najlepiej przekonałaś się sama, gdy z jego parszywej gęby wypadły te urocze komentarze pod Twoim adresem – rozłożył bezradnie ręce, naskakując na nią odrobinę, chociaż wcale tego nie planował. Prychnął znowu pod nosem, ale tym razem z wyraźnym rozbawieniem i popatrzył na nią z lekkim niedowierzaniem. – Jak młodsza siostra? - uniósł lekko brew ku górze – Twierdzisz, że przypisuje do tej kategorii kogoś z kim uprawiałem seks? Chociaż to drugie stwierdzenie jest całkiem trafne, jeżeli mogłem, to ochroniłem Cię przed nieodpowiednim facetem, który jedynie chciał wykorzystać okazje. Nie ochroniłem Cię przed samym sobą… - wzruszył lekko ramionami – Więc może pod wieloma względami jestem pieprzonym egoistą. Ale Cię lubię i mimo, że zachowałem się jak chuj, może nawet i kilka razy, to i tak nie pozwoliłbym Cię skrzywdzić – zauważył, całkiem szczerze jak na siebie samego, bo raczej rzadko mówił o takich rzeczy. Czuł jednak, że to nie miało dla niej żadnego znaczenia i chyba miała rację, nie powinna była mu ufać – może nawet nie powinna się z nim zadawać i to on powinien pozwolić jej odejść. Więc gdy usłyszał kolejne zarzuty pod swoim adresem, na moment chyba zastygł w bezruchu, zaskoczony jej bezpośredniością i chłodem, który tak bardzo do niej nie pasował. A mimo to, znowu go zaskoczyła. A może miała pieprzoną rację i właśnie uzmysłowiła mu, że zachowywał się nie tylko jak egoista, ale i narcyz. Nie pozwalał jej odejść, bo chciał mieć ją obok – bo tak było fajnie, ale sam nie potrafił dać nic w zamian. – Jestem – prychnął w końcu kpiąco, nawet nie zamierzając się z nią o to spierać, jednocześnie wyrywając się z lekkiego transu, w którym trwał przez moment, ślepo wlepiając w nią swoje spojrzenie, gdy sama skierowała wzrok na lustro. Był żałosny z wielu powodów i chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. – Jestem żałosny, a mimo to przespałaś się ze mną. Co, takich właśnie facetów lubisz? Jak ja? Ja tamten? – warknął, wskazując ręką na drzwi, gdy ponownie na niego spojrzał, a gdy odwróciła się znowu do niego przodem, ruszył stanowczym krokiem w jej stronę, powodując, iż zaczęła się cofać. Chciała uciec, ale tym razem nie miała dokąd, bo w końcu jej ciało zderzyło się ze ścianą, a on sam przystanął tuż przed nią, ale zachowując nadal bezpieczną odległość. Sięgnął dłonią do jej twarzy i jedynie palcem wskazującym uniósł jej głowę w górę, by na niego spojrzała. – Tyle, że ja w porównaniu z nim pomogłem Ci więcej niż raz, kiedy tego potrzebowałaś. Poza tym mam wokół mnóstwo uwagi ze strony wielu kobiet, więc nie… wcale nie pragnę takiej atencji – odparł, pozwalając na to, by kącik jego ust uniósł się w lekko cynicznym uśmieszku – I kto tu zachowuje się jak dziecko pragnące uwagi, co? Kto tupał nóżkami i niszczył wszystko wokół w moim mieszkaniu? – odpił sprytnie piłeczkę, wpatrując się w jej duże oczy, które tak kurewsko na niego działały, że miał wrażenie, że nie zdoła się opanować – że nie zdoła oderwać od nich wzroku. Przeklął w duchu i odsunął dłoń, po czym cofnął się o krok, mimo wszystko nie spuszczając z niej tego czujnego spojrzenia. – A może po prostu nie mogłem znieść tego, że dotykał Cię inny facet? Może ta cholerna sukienka, którą masz teraz na sobie, odebrała mi rozum? Może dlatego tak kurewsko chciałbym ją z Ciebie zerwać? – uniósł sugestywnie brew ku górze, wytrzymując ciężar jej spojrzenia, kiedy swoimi słowami najwyraźniej wywołał jeszcze większy mętlik w jej głowie. Właściwie nie dał jasnej odpowiedzi, a jedynie zasugerował to, co mogło nim kierować. Zasugerował, bo nie chciał się do tego przyznać, a mimo wszystko pozwolił sobie powiedzieć to na głos. Tyle, że nie stawiając jasnego stwierdzenia, więc… reszta pozostawała chyba już tylko i wyłącznie w sferze jej domysłów.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

To ich właśnie różniło - Connor cieszył się swoją wolnością i czerpał z niej tyle, ile tylko się dało, nie przejmując się niczym ani nikim innym; podczas gdy Indiana, choć posiadała tę samą wolność, jaka pozwalała jej spotykać się z kim chciała i robić, co tylko chciała - nieustannie przyłapywała się na tym, że tak naprawdę to wcale nie tej wolności pragnęła. Nie potrzebowała chodzić do łóżka z przypadkowymi facetami - co nie oznaczało jednak, że oczekiwała deklaracji i stałego związku. Potrzebowała jedynie poczucia bezpieczeństwa oraz świadomości, że mogła ufać i liczyć na mężczyznę, z którym szła do łóżka, chociażby w sytuacjach takich jak ta niedawna, gdy zawisło jej nad głową widmo niechcianej ciąży i gdy chyba tylko świadomość, iż Connor, mimo wszystko, był w tym razem z nią, sprawiła, że Halsworth nie oszalała do cna. Żaden przypadkowo poznany w klubie mężczyzna nie zapewniłby jej tego samego, i nawet jeżeli mogła, jak Brewster to ujął, bzykać się z kim chciała - to wcale nie tego tu szukała. Wbrew temu jednak, co mówiła i jak to mówiła - wierzyła, że brunet przejmował się tym, iż ona sama stała się przypadkową ofiarą w tym starciu pomiędzy nim, a drugim mężczyzną. Nie spierała się zatem z tym, kto był winny owego zajścia, bo, chociaż niechętnie, to musiała przyznać mu rację. To nie on zaczął - ale on to zakończył, w pewnym sensie obnażając się z tym, iż widok Indiany w objęciach innego mężczyzny zadziałał na niego niczym płachta na byka - lecz ona sama nie ośmieliła się poczytać tego jako objaw zazdrości. Właśnie dlatego, że Connor Brewster nie bywał zazdrosny i nawet ona o tym wiedziała, a w czym utwierdziło ją jego przyzwolenie. W momencie jednak, jak odniósł się do jej własnych motywów dla tego, jakże śmiałego zachowania względem, bądź co bądź, obcego mężczyzny, w pierwszej chwili gotowa była zaprzeczyć - otworzyła już nawet usta i nabrała powietrza, by wygarnąć mu, jak ogromnym był narcyzem sądząc, iż wszystko kręciło się wokół niego, ale... czy był jeszcze sens zaprzeczać? - Co za różnica? Skoro zrobiłam to wszystko przez ciebie, to może to ja wykorzystałam jego, a nie na odwrót - odparła ze wzruszeniem ramion, a kiedy Connor przyznał, że istotnie chciał ją ochronić, nie zdołała już powstrzymać się przed ostentacyjnym parsknięciem, gdy jej usta wykrzywił jednocześnie cierpki uśmiech. - Ty masz decydować o tym, kto jest dla mnie nieodpowiednim facetem? - pokręciła z niedowierzaniem głową, unosząc wysoko brwi. - Jesteś nie tylko egoistą, ale przede wszystkim hipokrytą, i nie zachowałeś się jak chuj - nadal się tak zachowujesz. A ja nie potrzebuję, żebyś mnie chronił - potrzebuję, żebyś dał mi spokój, powinna dodać, ale chociaż wiedziała, iż tak byłoby dla niej lepiej, to nie umiała z czystym sumieniem powiedzieć, iż tego właśnie chciała. Chciała wszystkiego, co nie było dla niej dobre, nawet jeśli istotnie z każdym kolejnym, padającym z jego ust słowem, Connor brzmiał coraz bardziej jak cholerny egocentryk, co tak bardzo gryzło się z tym, co Indiana do tej pory o nim wiedziała - z tym, jak wiele razy jej pomagał i jak ją dotychczas traktował; bo nawet jeśli był dupkiem, to, przynajmniej do pewnego czasu, był dla niej dobry i chyba to tak okropnie namieszało jej w głowie, sprawiając, że obecnie nie była w stanie wyzbyć się tego obrazu i przeświadczenia, że potrafił być inny. Tylko że najwidoczniej nie chciał. Nawet dla niej. - Nie, nie lubię. Widocznie nie znam cię tak dobrze, jak sądziłam, i zbyt późno dotarło do mnie, że byłeś pomyłką. Taką samą jak on - stwierdziła bez ogródek, posyłając mu chłodne spojrzenie. Sama nie wiedziała, skąd w niej się to brało - czy było to zasługą wypitego alkoholu, choć ten zapewne już z niej ulatywał, czy też adrenaliny i emocji wywołanych niedawnym zajściem na parkiecie. Czy też może rzeczywiście przejrzała właśnie na oczy? Niezależnie jednak od tego, Connor wciąż potrafił onieśmielić i przytłoczyć ją swoją osobą, czego dowód dał w momencie, jak ruszył w jej stronę, na co Halsworth instynktownie cofnęła się o krok, a później kolejny, dopóki nie dobiła łopatkami do ściany klubowej toalety, posłusznie wznosząc swoje spojrzenie - spojrzenie kogoś zapędzonego w róg - na wysokość jego oczu, gdy uniósł palcem jej podbródek. Pomimo wyczuwalnego chłodu ściany za jej plecami, zrobiło jej się ciepło: lubiła, gdy Connor był tak blisko, choć wolałaby, aby okoliczności tej rozmowy były nieco inne. - Świetnie, gratuluję - odparła gorzko na wzmiankę o innych kobietach, kiwając do siebie głową, gdyż jego słowa po raz kolejny przypomniały jej tylko, że nie była w żaden sposób wyjątkowa - że każda mogła dać Connorowi to, co ona. Bo ona była tylko niedojrzałą, dziecinną i naiwną dziewczynką, a takie mogły być dla mężczyzny jedynie zabawką na chwilę. Tym bardziej nie wiedziała, jak powinna rozumieć jego dalsze słowa, zwłaszcza gdy w tym samym czasie cofnął się o krok, pozostawiając ją z potwornym zamętem w głowie. Z jednej strony, mówił wszystko to, co chciała, aby powiedział - lecz z drugiej, każdym swym kolejnym słowem sprawiał jej przykrość i chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie do końca świadomie, Indy rozchyliła usta i ściągnęła lekko brwi, przyglądając mu się uważnie i usiłując odgadnąć, ile było w tym szczerości, a ile zwykłego naigrywania: bo może celowo mówił jej to, co chciała usłyszeć, żeby znowu ją ośmieszyć? Nie spodziewała się tego po nim, ale w chwili obecnej niczego już nie była pewna. Dlatego - choć trudno orzec, czy była to decyzja ostrożna i bezpieczna, czy przeciwnie: obarczona jeszcze większym ryzykiem - postanowiła podjąć tę grę. - I co, przeleciałbyś mnie, a później pozwolił, żeby wziął mnie sobie ktoś inny? - spytała gorzko, nawiązując do tego, jak wypowiedział się o niej drugi mężczyzna. Zrozumiała, że jeśli w całym tym układzie miała stanowić trofeum, to nie takie na własność - lecz przekazywane z rąk do rąk, nie należące do nikogo. - Jesteś taki sam, jak tamten facet - uznała, nie kryjąc swego rozczarowania; a jednak wbrew temu, czego można się było spodziewać - czego Indiana sama się po sobie spodziewała - nie ucięła tematu, nie odwróciła się i nie wyszła, zostawiając go samego, tak jak na to zasługiwał. Zamiast tego, w jakimś nagłym przypływie determinacji, odbiła się plecami od ściany i zrobiła krok naprzód, zbliżając się niespiesznie do bruneta oraz zadzierając głowę, by z pewną zuchwałością w spojrzeniu zajrzeć mu w oczy, gdy jej wskazujący palec spotkał się z męskim torsem, bynajmniej jednak nie po to, aby go od siebie odepchnąć. - Na co czekasz? Przecież tym dla was jestem: trofeum, tak? A ty wygrałeś...

autor

life is short and it is here to be lived
Awatar użytkownika
33
189

właściciel siłowni

seattle boxing gym

belltown

Post

Connor właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym czego tak naprawdę by chciał – nigdy tego bowiem nie potrzebował i przelotne znajomości okazywały się być wystarczające. Po tym co w życiu już doświadczył wychodził z założenia, że lepiej jest się po prostu nie angażować; nie dźwigać tego balastu, który nieuchronnie prowadził tylko i wyłącznie do zranienia, jednej lub drugiej strony. I mimo, że być może nieświadomie i tak w jakiś sposób te kobiety krzywdził, to on sam nie miał sobie nic do zarzucenia: nigdy nie oszukiwał i nie obiecywał czegoś, czego dać nie mógł. Pytaniem pozostawało tylko czy to faktycznie wystarczyło, bo gdy już zawrócił jakiejś kobiecie w głowie, a potem zostawiał ją po zaledwie jednej nocy… to czy istotnie nie okazywał się dupkiem? Perspektywa zależy chyba od punktu siedzenia, bo on nie miał absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, a całe to zamieszanie z Indianą właściwie tylko utwierdzało go w przekonaniu, że miał rację. Każdorazowe zaangażowanie się i przyzwolenie na cokolwiek więcej niż niezobowiązujący seks po prostu musiało skończyć się jakimś dramatem – i nawet jeżeli do tego obecnego w sumie doprowadził sam i to na własne życzenie, to i tak ostatecznie wynikło to z większej zażyłości z Indianą niż z innymi kobietami. I to już powinno być dla niego sygnałem ostrzegawczym, gdzieś ta czerwona lampka świeciła się w jego głowie od dawna, a mimo to nie potrafił odpuścić. Tym bardziej nie mógł zrobić tego dzisiaj, nie wówczas, gdy jakiś obcy facet położył swoje łapy na tych cudownych krągłościach jej ciała, co istotnie podziałało na niego niczym płachta na byka. Resztkami sił chciał się powstrzymać – ale nie potrafił. Nie chciał. Co prawda nie była jego, a nawet sam kazał jej odejść, a mimo to nie potrafił oddać jej innemu – nawet jeżeli on sam tak naprawdę nigdy jej na dobrą sprawę nie miał. Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powody nie potrafił jej zostawić samej – począwszy od chwili, w której została bez dachu nad głową, skończywszy na tej, gdy w jednej chwili świat stanął im na głowie wraz z wizją nieplanowanej ciąży. Był z nią, bo tego chciał – mimo iż tak uparcie wzbraniał się przed tym co ciemnowłosa mogła mu zaoferować. Z równie niezrozumiałego dla niego powodu – chciała z nim być, ale wydawało mu się, że jedynie żyła jakąś iluzją z przeszłości: że nie znała jego prawdziwej natury i że wyobrażała sobie nazbyt wiele, nie potrafiąc dostrzec jego licznych wad. Te aż nazbyt brutalnie przed nią obnażył i chyba miał to czego chciał – jej złość i nienawiść. Mimo, że niełatwo było patrzeć w te duże oczy, przepełnione żalem – nawet jeżeli tak cholernie mocno chciał, by spojrzał na nią znowu tak kiedyś wcześniej, to i tak znowu zachowywał się jak chuj, mówiąc nie do końca to co właściwie chodziło mu po głowie. Odwzajemniał się pięknym za nadobne, ale tak naprawdę to Indy miała prawo być zła, a nie on. – Jestem ciekaw, jak wiele jeszcze interesujących określeń dla mnie znajdziesz – prychnął kpiąco, w odpowiedzi na kolejną porcję oskarżeń kierowanych w jego stronę. Mimo wszystko nie zamierzał się z tym faktem spierać, bo miała rację nazywając go każdym z tych określeń, najwyraźniej rozumiejąc z kim miała do czynienia. I chyba nawet to, iż momentami faktycznie jej pomagał i był dla niej dobry, nie zmieniało tego jaki był naprawdę. Jaki uparcie chciał być, chroniąc się przed zaangażowaniem. – Ale tak, masz rację, jestem chujem, egoistą i hipokrytą; a ty najwyraźniej w końcu przejrzałaś na oczy. Lepiej późno niż wcale, co? Twój problem polega jednak na tym, że właśnie to Cię kręci… że chcesz odejść, ale nie potrafisz, bo mimo, że zachowuje się jak chuj, to Ty i tak ciągle tutaj jesteś – stwierdził gorzko, wpatrując się w jej ciemne oczy. Westchnął w duchu i przeklął sam siebie za to jakim faktycznie był chujem, mówiąc to wszystko. Nie powinien, ale jednak jej nastawienie skutecznie obudziło w nim te negatywne odczucia – tą świadomość, że znowu coś spieprzył, że ją tracił, chociaż tak naprawdę nigdy jej nie miał. I sam już nie wiedział czy chciał, by została, czy wolał, by odeszła – bo Indiana Halsworth była dla niego jedną wielką komplikacją, problem polegał jednak na tym, że tak cholernie kuszącą… że nie potrafił się jej oprzeć. Zastygł na moment w bezruchu, gdy wygarnęła mu nagle, iż był niczym więcej jak pomyłką – i chociaż przeszył go cień wątpliwości, bo gdzieś podskórnie czuł, że wcale tak nie sądziła, to jednak te słowa padające z jej słodkich ust w jakiś sposób i tak go zraniły. On nigdy nie żałował tego co między nimi zaszło, ani jednej chwili, którą z nią spędził i nigdy nie powiedziałby, że była błędem. Nawet jeżeli ją zranił. Nawet jeżeli to co się wydarzyło nie powinno było mieć miejsca – i tak nie żałował. – Tak, najwyraźniej mnie nie znałaś… - przytaknął krótko, na moment odbiegając wzrokiem gdzieś w bok. Nie zamierzał się tłumaczyć i udowadniać jej, że jest inny – bo nawet jeżeli jest, to chyba nadal wychodził z założenia, że Indiana powinna znaleźć sobie kogoś, kto faktycznie na nią zasługuje. On nie należy do tego grona i nie chciał jej dalej krzywdzić – nie chciał, chociaż jak widać nadal nie potrafił tak po prostu odejść. Zamiast więc opuścić łazienkę, sprawił, że jej drobne ciało przylgnęło do zimnej ściany, zapędzone w ten potrzask przez jego osobę, gdy z każdym krokiem zmniejszał dzielący ich dystans. Kąciki jest ust drgnęły w kpiącym uśmieszku, gdy pogratulowała mu gorzko zainteresowania ze strony innych kobiet i mimowolnie wyczuł w tych dwóch słowach nutkę zazdrości. Lubił gdy była taka… niepewna – przytłoczona jego osobą, krucha i delikatna, a jednocześnie niezmiernie waleczna. Patrząc w jego oczy z obawą i tak nadal pozostawała zupełnie pewna i gotowa do ataku, a to właśnie to chyba tak bardzo w niej lubił. To, iż była tak zmienna i pełna niespodzianek. Dlatego chyba w końcu uciekł – robiąc zaledwie kilka kroków w tył, ale zwiększając między nimi odległość do tej hipotetycznie bezpiecznej. Bezpieczniejszej. Pozwolił sobie na odrobinę szczerości, zapewne niesiony złością i krążącym w jego organizmie alkoholem, ale… nie spodziewał się jej reakcji na te słowa. Zmarszczył więc nagle brwi, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Jej słowa jakoś nagle go otrzeźwiły – bo może i nie był ideałem ani pieprzonym księciem na białym koniu, ale nigdy nie potraktował jej w sposób, który świadczyłby o tym, że mógłby zrobić coś takiego. – Tak właśnie myślisz? – prychnął cicho, nie spuszczając zimnego spojrzenia z jej twarzy. W tej chwili doszedł już po prostu do wniosku, że chyba nawet starać się nie było warto, bo skoro tak wiele dla niej zrobił – nie oczekując niczego w zamian, a w odpowiedzi dostawał jedynie znowu kolejne oskarżenia, to jaki był tego sens? Zawsze był obok, gdy tego potrzebowała i nawet jeżeli nawalił – to i tak we własnym mniemaniu tylko dla jej dobra, a kiedy zrozumiał jak złe miała teraz o nim zdanie, chyba po prostu dosięgło go jakieś zrezygnowanie. Skoro więc zainsynuowała, że był taki jak tamten… zmrużył oczy, gdy wbijała palec w jego twardy tors, co było istotnym ogniwem zapalnym. Złapał mocno jej drobny nadgarstek i odsunął jej rękę, po czym pchnął nieco mocniej jej ciało i znowu przycisnął je do zimnej ściany. Górując na nią, spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się złośliwie. – Tego właśnie chcesz? Żebym Cię przeleciał? – warknął, puszczając jej rękę, w zamian za to łapiąc między palce jej buźkę, unieruchamiając ją tak, iż mógł zbliżyć się jeszcze bliżej do jej kuszących ust, nie zważając nawet na to, że sam był brudny od krwi i najpewniej także mógł ubrudzić przy tym jej białą sukienkę. Mimochodem zerknął na jej wargi, a potem wrócił spojrzeniem do oczu i odetchnął, ostentacyjnie puszczając jej twarz, przez co jej głowa odbiła delikatnie w bok. Odsunął się znowu, oddychając głęboko i pokręcił głową, lustrując wzrokiem jej sylwetkę. – Może zasłużyłem na to, żebyś mnie znienawidziła, ale nigdy nie byłaś dla mnie jakimś pierdolonym trofeum. Nie wiem co sobie właściwie o mnie myślisz, bo może zachowałem się jak chuj, ale pomimo tego zawsze mogłaś na mnie liczyć – wycelował w nią palec wskazujący – I nie powiedziałem tego wszystkiego po to, by odebrać jakąś nagrodę. Kurwa, za kogo Ty mnie masz? – zmarszczył znowu brwi, po czym pokręcił z rezygnacją głową – Zresztą nieważne, nie będę się bawił w te gierki. Chciałem się tylko upewnić, że nic Ci nie jest, a skoro nie… to droga wolna – wskazał ręką drzwi – Idź poszukać swojego księcia z bajki, on zapewne chętnie odbierze nagrodę… pocieszenia – warknął gorzko, po czym odwrócił się w stronę lustra i spojrzał na to przeklęte rozcięcie, z którego ciągle sączyła się krew. Przeklął pod nosem i urwał nieco ręcznika, po czym namoczył go i otarł czerwone ślady z twarzy, chcąc nieco doprowadzić się do porządku. Jednak zważywszy na to co wydarzyło się przed chwilą, ślady na twarzy i tak nie były największym problemem. Nie tak miało to wyglądać w jego zamyśle, chociaż fakt był taki, że sam nie wiedział czego właściwie chciał – czego oczekiwał po tym, jak już obił gębę tamtego kolesiowi. Wiedział tylko jedno – nie chciał, by Indianie stała się krzywda, ale egoistycznie znowu doprowadził do tego, że krzywda spotkała ją przez niego. Z drugiej zaś strony – przynajmniej wiedział już, że żałowała… tylko czy to wystarczyło, by odpuścić? Bo chyba wcale nie chciał odpuścić.

autor

Connor

tears under my makeup, your lips will stay shut
Awatar użytkownika
23
169

sekretarka

w kancelarii

belltown

Post

Indiana również nie zastanawiała się nadmiernie nad tym, czego chciała - i nawet zapytana o to obecnie, nie potrafiłaby jednoznacznie odpowiedzieć. Ale wiedziała, czego nie potrzebowała: a nie potrzebowała rycerza w lśniącej zbroi czy superbohatera, który wiecznie ratowałby ją z opresji; bo potrzebowała czegoś znacznie bardziej przyziemnego. I wiedziała, czego nie chciała: nie chciała jednorazowych przygód, zwłaszcza z przypadkowo poznanymi mężczyznami, bo w odróżnieniu od nich, ona potrzebowała najpierw zbudować jakąś więź emocjonalną, zanim poszłaby z kimkolwiek do łóżka. Zapewne z tego względu często uchodziła za cnotkę, co ewidentnie kłóciło się z jej dzisiejszym zachowaniem, mimo iż w tym przypadku także nie zamierzała posunąć się ani o krok dalej niż taniec z nieznajomym, nawet jeśli ów taniec skutecznie mógł pobudzić wyobraźnię jej tymczasowego partnera na tyle, by zaczął on oczekiwać dalszego ciągu w znacznie bardziej ustronnym miejscu niż klubowy parkiet. Dzięki Connorowi jednak nie było mu dane się o tym przekonać - przez co wszyscy troje pozostali z całym mnóstwem niedopowiedzeń, choć dla samej Indy najbardziej rozczarowującym z nich był fakt, iż Brewster naprawdę sądził, że była ona gotowa wskoczyć do łóżka obcemu facetowi tylko po to, żeby się na nim odegrać. Z drugiej zaś strony sama zaczynała myśleć, że może gdyby była taką dziewczyną - gdyby nie posiadała tych oporów, które posiadała, i gdyby była bardziej doświadczona - nie znudziłaby mu się tak szybko. Dlatego, niezależnie od tego, co mówiła i jak nazywała bruneta - wciąż winiła siebie i wciąż szukała w sobie wad, przekonana o tym, iż to jej ewidentnie musiało czegoś brakować, skoro Connor jej nie chciał. Prawda była bowiem taka, że nawet jeśli najwidoczniej nie zdawał sobie z tego sprawy, to miał ją od początku - a w każdym razie mógł mieć, gdyby tylko wyraził taką chęć. Tymczasem chcąc być jego, Indy czuła się niczyja, i to właśnie sprawiało, że tak potwornie motała się, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca w tym wszystkim. Zawsze bowiem była otwartą księgą, a jej słabość i wręcz dziecinne zauroczenie Connorem było aż nazbyt czytelne. Problem polegał na tym, że było również nieodwzajemnione i nie pozostawało jej nic innego, jak tylko w końcu się z tym pogodzić. A jednocześnie skonfrontować to, co wiedziała o Connorze i jak go postrzegała, z rzeczywistością - a ta coraz częściej okazywała się nie być tak idealna, jak Indy sądziła, co coraz dobitniej przekonywało ją, iż to, co wydawało jej się, że czuła do mężczyzny, również nigdy nie było do końca prawdziwe. I chyba tylko to dawało jej nadzieję na wyleczenie się z tego fatalnego zauroczenia, choćby najgorszymi środkami z możliwych. Kompletnie nie myślała bowiem o tym, że jej słowa również mogą go zranić - bo chyba uwierzyła w to, że Brewster nic nie czuł i nie umiał czuć. A przecież zasłużył sobie na to wszystko i sam wielokrotnie podkreślał, że był zwykłym dupkiem. Mimo to, kiedy chwycił ją za nadgarstek, ta buta i determinacja w jej spojrzeniu znowu zaczęły mieszać się z pewną uległością, z jaką zderzyła się ponownie plecami z zimną ścianą, z wymuszenie uniesionym podbródkiem wytrzymując dzielnie ciężar spojrzenia męskich oczu. I choć nie odpowiedziała, to na tę krótką chwilę wyzbyła się wszelkich wątpliwości odnośnie tego, czego chciała - czego pragnęła każdą komórką swego drobnego, drżącego ciała, które z całych sił pragnęło wyrwać się ku Connorowi; aż rozchyliła nieświadomie usta, wysuwając odrobinę podbródek, błagając niemo choćby o pocałunek - choćby na pożegnanie. Ale ten nie nastąpił - i tak, jak brunet odtrącił lekko jej głowę, wypuszczając jej buźkę spomiędzy swoich palców, tak odtrącił chyba i ją samą; mimo że - w sposób równie pokrętny co ten, w jaki on sam okazywał swoją zazdrość - Indiana podała mu się właśnie na złotej tacy, gotowa dać wszystko, co w chwili obecnej jeszcze posiadała. A on tego nie chciał. Nie chciał jej. I choć gdzieś tam z tyłu głowy wiedziała zapewne, że odepchnął ją, by nie pozostawić jej z poczuciem, że dała się wykorzystać, to to, co czuła obecnie nie było wcale o wiele lepsze. Uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, czując nieprzyjemny ucisk w mostku, przez który miała wrażenie, jakby nagle trudniej jej się oddychało, gdy sama trwała jeszcze przez moment w tym bezruchu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, jak się zachować i co odpowiedzieć. Ale najzabawniejszym w tym wszystkim było chyba to, że Brewster wydawał się mieć jej za złe tę sugestię, jakoby chciał ją przelecieć, a później oddać innemu facetowi, mimo że... w ostatecznym rozrachunku to właśnie zrobił wtedy, gdy po jednej wspólnej nocy oznajmił, że nie mieli wobec siebie zobowiązań i tamta przygoda nie stanowiła żadnej przeszkody ku sypianiu z innymi. - Pójdę - przełknęła ślinę i pokiwała do siebie głową, wznosząc ponownie wzrok na jego twarz, gdy przed lustrem zaczął wycierać ślady krwi. - Przykro mi, że przeze mnie oberwałeś. I że nie było warto - dodała beznamiętnie, odbijając łopatkami od chłodnej ściany, mimo iż doprawdy czuła się źle z tym, co zaszło, a czego Connor najwidoczniej wcale nie chciał i nie miał w tym żadnego ukrytego celu, skoro, jak słusznie zauważył, to nie on wszczął tę bójkę, a potem i tak odepchnął od siebie Indy, która była tak naiwna, by przez chwilę faktycznie wierzyć, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej. O nią. Posyłając więc ostatnie, smutne spojrzenie jego lustrzanemu odbiciu, ruszyła niespiesznym krokiem do wyjścia, by po chwili znów dać się połknąć ogłuszającej muzyce, mimo iż kompletnie nie wiedziała, co powinna zrobić i dokąd pójść. Zwłaszcza że niezależnie od tego, ile drinków by jeszcze wypiła, i tak nie zapomniałaby tego dziwacznego wieczoru i wyrazu twarzy Connora, gdy mówił jej to wszystko.

/ zt x2

autor

Awatar użytkownika
25
183

Fotograf/współwłaściciel firmy

Hemsworth Company/studio fotograficzne

the highlands

Post

Siedzący przy barze szatyn, nie wyróżniał się niczym szczególnym pośród pozostałych gości klubu, których, popijając whisky z lodem, bacznie obserwował, odrobinę więcej uwagi poświęcając przedstawicielkom płci pięknej. Spojrzenie jasnych tęczówek błądziło po smukłych, dziewczęcych ciałach, odzianych w skromne szmatki. Z niemym zaproszeniem poruszały się w rytmie wygrywanej przez dj'a muzyki, kręcąc biodrami, sunąc dłońmi po własnej talii lub, kiedy pochwyciły spojrzenie któregoś z mężczyzn, puszczając oczko.
Jayden obrócił w dłoniach szklankę, zanim uniósł ją do ust, jednak nie zdążył upić kolejnego łyku. Zastygł, w powietrzu trzymając szkło, z lekko rozdziawionymi ustami i zaskoczeniem malującym się w niebieskich oczach. Te utkwione zostały w znajomej postaci, której widok sprawiał, że serce w piersi chłopaka zabiło mocniej. W pierwszym momencie pomyślał, iż pomylił ją z kimś, jednak ciężko było tego dokonać, gdy wręcz na pamięć znało się czyjeś ciało - skryte nawet pod warstwami materiału - czy ruchy. W kolejnej sekundzie poczuł ogarniającą go złość, gdy dotarło do niego, nie tylko to, jak obecnie prezentowała się Willow - zadaniem Hemsworth'a pięknie, ale poza nim nikt nie miał prawa widzieć jej w takim wydaniu! - ale także ten pazerny wzrok, jakim obdarzali ją mężczyźni, tańczący gdzieś obok grupki dziewczyny, z którą prawdopodobnie przyszła.
Instynktownie zacisnął mocniej palce, ostatecznie wypijając całą bursztynową ciecz, od której skrzywił się nieznacznie. Przetarł wierzchem dłoni usta, a już po chwili z zaciętością wszedł na parkiet, swoje kroki od razu kierując ku Wi. Niestety dotarcie do brunetki nie było takie proste, jak podejrzewam. Przemieszczając się między kolejnymi postaciami, wielokrotnie został zaciągnięty do tańca, na który nie miał ochoty, skupiony na jednym celu. W tym wszystkim nie pomogło również to, że w pewnym momencie brunetka zniknęła mu z oczu, a kiedy na powrót ją odnalazł był już przy niej jakiś koleś.
Mimochodem Jayden przyspieszył kroku. Piosenka płynąca z głośników ponownie się zmieniła, co "towarzysz" Hamsworth już miał zamiar wykorzystać, ale wtedy, nie bacząc na ewentualne protesty lub atak ze strony dziewczyny, chwycił jej nadgarstek przyciskając do własnego ciała, w taki sposób, że stała do niego plecami, nie wiedząc z kim tak naprawdę ma do czynienia.
Powietrze wypełnił charakterystyczny, słodki zapach arbuza, wywołując przyjemne ciepło pod skórą szatyna. Odruchowo, wsłuchując się w piosenkę drugą dłoń ułożył na biodrze brunetki, wymuszając aby nim poruszyła, do czego dostosował się własnym ciałem.

autor

-

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

#29


Tym razem Willow nie analizowała i nie wertowała minionej rozmowy z Jaydenem. Jego ostatni argument był na tyle konkretny, że musiała przyznać mu rację – nie była głupia i nigdy nie wybrałaby takiego aroganckiego chłopaka na partnera. Mimowolnie uśmiechała się bądź prychała, ilekroć przypomniała sobie o tym fakcie. Miała wysokie oczekiwania i standardy, do których Jayden Hemsworth nie pasował.
Mogli się lubić.
Tego wieczoru umówiła się z koleżankami, aby uczcić awans jednej z nich na kierowniczkę sali bankietowej, w której dorabiała Willow. Początkowo dziewczyny delektowały się kolorowymi drinkami w okolicznym barze, jednak w pewnym momencie zrobiły się na tyle podekscytowane, że zmieniły lokal na klub. W szampańskim nastroju, figlarnie uśmiechając się do innych, minęły wejście, po czym na chwilę zatrzymały się przed parkietem. Willow uwiesiła się na ramieniu dzisiejszej celebrytki i wskazała na prawą stronę sali, gdzie było więcej miejsca. Zewsząd migotały neonowe światła pośród których wili się ludzie. Dołączyły do nich, gdy tylko DJ puścił [link].
Pierwsze ruchy Willow były niepewne - zupełnie jak rozwijająca się melodia. Przymknęła powieki i delikatnie kołysała biodrami, uprzednio co jakiś czas obijając się nimi o jedną z koleżanek. Tamta natychmiast wpasowała się w rytm i gdy tylko minęło kilka wersów, złapała się tańczącego nieopodal chłopaka. Wtedy Willow wymieniła rozbawione spojrzenie z drugą towarzyszką, po czym uniosła ramiona do refrenu, poruszając już nie tylko biodrami, ale całym ciałem.
O! Uwielbiam kiedy robisz to w ten sposób – zaczęła śpiewać – a kiedy jesteś blisko sprawiasz, że drżę! – klasnęła w dłonie, którymi następnie zaczęła wymachiwać. Jej włosy falowały ilekroć kiwała głową, klatka piersiowa unosiła się i opadała, a pośladki rozhulały się na boki, czym zwróciła uwagę kilku kawalerów. Jeden z nich wepchnął się w środek i złapawszy dłoń Willow, splótł ich palce. Początkowo speszyła się śmiałością nieznajomego, lecz nie odnalazłszy dzikości w jego spojrzeniu, zgodziła się na ten taniec. Rozstawiła stopy pomiędzy udem młodzieńca i ochoczo przeskakiwała z jednej na drugą. Ich złączone ręce poruszały się nad głowami.
A kiedy powiedzą, że impreza się skończyła zaraz ją kontynuujemy! – krzyknęli jednocześnie, czemu towarzyszył szeroki uśmiech. To był ostatni wers piosenki, więc mimowolnie wyswobodziła z uścisku, tworząc dystans pomiędzy nieznajomym.
Zaczęła poruszać się do słów Camili Cabello. Towarzysz ponownie spróbował zmniejszyć dzielącą ich odległość, pragnąc porwać Willow do jeszcze jednej piosenki, lecz nie była ku temu przychylna. Patrzyła na chłopaka, kiedy niespodziewanie ktoś zamknął jej nadgarstek w zaborczym uścisku. Czuła na karku gorący oddech innego mężczyzny; czuła się skrępowana jego śmiałością, więc zastygła pod wpływem nagłego dotyku, gęstniejącego powietrza i odurzającego zapachu mieszanki perfum oraz alkoholu.
Wtedy nie wiedziała, że to Jayden i chcąc zyskać chwilę na zastanowienie, zaczęła kołysać biodrami. Usiłowała nie dotknąć nimi nieznajomego, lecz jego sprzączka od paska notorycznie haczyła o jej spódnicę – niebywale ciasną i podkreślającą kształty. W pewnym momencie odwróciła się przodem i zrobiła to na tyle gwałtownie, że dłoń mężczyzny wylądowała na pośladku, co wywołało u Willowo paniczne wzdrygnięcie. Natychmiast złapała za jego rękę i strzepnęła ją z siebie.
Przestań! – powiedziała stanowczo. Uniosła spojrzenie, aby przyjrzeć się twarzy obcego, lecz natrafiwszy na błękitne oczy, prędko odetchnęła z ulgą. Poczuła się spokojna, choć nieco zaskoczona obecnością Jaydena. W tamtym momencie nie miała pojęcia, że przedarł się przez tłum ludzi tylko dlatego, że wzbudzała jego zainteresowanie; że był zazdrosny i zaborczy.
Uśmiechnęła się. Po prostu szeroko się uśmiechnęła. Następnie odwróciła się do pierwotnej pozycji i śmiało przywarła plecami do jego klatki piersiowej, jednocześnie poruszając się w rytm melodii. Ta, zdążyła nabrać tempa.
Miłość przyszła i zwaliła mnie z nóg – złapała dłoń Jaydena i z powrotem położyła ją na swoim biodrze. Oparła przedramię o jego szyję i przymknęła powieki. – Ledwo stałam na nogach, a teraz tańczę!

autor

P o l a

Awatar użytkownika
25
183

Fotograf/współwłaściciel firmy

Hemsworth Company/studio fotograficzne

the highlands

Post

Nagłe uczucie zazdrości uderzyło w postać Jayden'a, wywołując natychmiastową reakcję. W chwili, kiedy dostrzegł Willow na parkiecie, każdy jego następny krok czy przybrany wyraz twarzy były niczym kadry filmu, mknące po ekranie telewizora, w rytmie wygrywanej przez dj'a melodii. Po raz kolejny nad sobą nie panował, chociaż tym razem towarzyszyły mu zgoła odmienne emocje niż na co dzień, dodatkowo potęgowane wypitym wcześniej alkoholem. Ten w zastraszającym tempie rozprzestrzeniał się po ciele chłopaka, za sprawą szybszych uderzeń serca, będących odpowiedzią na prezentujący się przed nim widok.
Mógłby zasłonić się tym, że w momencie, kiedy znalazł się przy Wi, kiedy zacisnął palce na jej nadgarstku i przyciągnął do siebie, nie myślał jasno, jednak byłoby to okropne kłamstwo, ponieważ jego czyn, jak i każdy następny gest wobec brunetki był nie tylko świadomy, ale również wykonany z premedytacją. Czując, jak napina mięśnie, jak zastyga pod wpływem niespodziewanego dotyku, zbliżył swoją twarz, pozwalając, aby gorący oddech, w którym przeważała woń alkoholu rozbił się na odsłoniętej skórze.
- Zatańczymy? - zapytał, tuż przy jej uchu, lekko zachrypniętym i zniekształconym przez muzykę głosem. Nie chciał robić czegoś, na co nie wyrażała zgody lub nie miała ochoty, chociaż w przypadku innej dziewczyny, na pewno nie poprosiłby o pozwolenie. I chociaż wiedział, jak wybuchowa potrafi być, to jednak zaskoczyła go, gdy sama doprowadzając do "incydentu", przez który dłoń Jayden'a znalazła się na kształtnym pośladku, zaraz spotkał się z odrzuceniem. Mimochodem, w geście obronnym, uniósł do góry dłonie, a wtedy ich spojrzenia się spotkały. Nie umiał powstrzymać zawadiackiego uśmieszku, widząc jak czającą się w czekoladowych tęczówkach złość, ustępuje miejsca spokoju.
Nic nie mówiąc, na uśmiech Willow odpowiedział w ten sam sposób, tym razem, kiedy odwróciła się do niego tyłem, jedną dłoń położył na jej biodrze, zaś drogą chwycił za dłoń, łącząc ze sobą ich palce. Z głośników rozbrzmiało "bam bam bam", w rytmie którego, wykonując nagły, aczkolwiek bardzo płynny ruch, obrócił brunetkę wokół własnej osi, tak, że gdy do niego wróciła stali do siebie twarzami. Jayden, oparł swoje czoło o te Wi, wciąż nie przestając tańczyć. Ignorował w tym wszystkim spojrzenia koleżanek, z którymi przyszła, skupiając się całkowicie na niej. Słysząc głos Eda, automatycznie ponownie zminimalizował dystans między swoim ciałem, a drobną sylwetką, obejmując ją mocniej.
- Gdzie bym był? Jesteś wszystkim, czego potrzebuję Moim światem, kochanie, trzymasz mnie… - zaśpiewał razem z artystą, pochylając się ku dziewczynie, jakby chciał połączyć ich usta w pocałunku; spoglądał jej głęboko w oczy, jednak ostatecznie, złośliwie się przy tym uśmiechając, znowu się odsunął.
Bam bam bam

autor

-

Zbuntowany Anioł.
Awatar użytkownika
22
160

stażystka

hemsworth company

south park

Post

Willow nie miała pojęcia jakby zachowała się w podobnej sytuacji – bo w rzeczywistości nawet się nad tym nie zastanawiała. Lubiła Jaydena: chłopaka, który uświadomił jej, że nigdy nie będzie w stanie się w nim zakochać i chłopaka, którego mimowolnie darzyła większą sympatią od reszty. Nawet po wyprowadzce był jej bliski, ale musiał minąć miesiąc, zanim zdała sobie z tego sprawę.
Obiegł ją dreszcz, kiedy tuż przy uchu usłyszała zachrypnięty głos, czemu towarzyszył gorący oddech. Rozbił się on na skórze Willow, wywołując niekontrolowany wybuch gorąca. Prędko wywinęła się spod rąk chłopaka i wpierw spojrzała na jego uniesione dłonie, a potem zajrzała w głąb oczu.
Tak – odpowiedziała, gdy tylko połapała się w całokształcie sytuacji, a jej pierwotne, negatywne emocje ustąpiły miejsca spokojowi. To tylko Jayden. Była bezpieczna.
Wyłapawszy jego zawadiacki uśmiech, pokręciła głową, po czym odwróciła się i kontynuowała taniec.
Samo lubienie było trudne, jednak miało pozytywny skutek: kwitnącą przyjaźń. Problem w tym, że w cieniu tej znajomości kryły się z goła inne cienie; pełne odmiennych uczuć, lawirujących pomiędzy nazwami, jakich nie przywykli wymawiać głośno. Nie sposób było się do nich przyznać, bo wychodziły w najmniej odpowiednich momentach: w gorliwych spojrzeniach, śmiałych słowach i zaborczych gestach. Jayden zdradził się w momencie, w którym wyrwał Willow spod jarzma innego mężczyzny, lecz była zbyt zaaprobowana natężeniem niespodziewanych wydarzeń, aby to zauważyć. Poza tym ona również wypiła więcej, niż wypadało, więc działała bardziej intuicyjnie, aniżeli pod wpływem zdrowego rozsądku. Alkohol zapoczątkował energiczniejsze poruszanie biodrami oraz figlarne uśmiechy.
Kiedy zmienili pozycję, natychmiast ułożyła ramiona na barkach chłopaka, przy czym delikatnie rozwarła usta. Jego wzrok, w którym odbijały się neonowe światła, hipnotyzował. Czuła, że nie mogła wyrwać się spod tego niebywałego uroku, więc kiedy zminimalizował odległość pomiędzy ich twarzami, odruchowo przymknęła powieki. Po raz kolejny jego gorący oddech obiegł skórę Willow, lecz prędko musiała zmierzyć się z zawodem. Miała wrażenie marznąć, gdy odsunął się i wykrzywił wargi w złośliwy – zdaniem Wi podły – uśmiech. Momentalnie poczuła się urażona – i bynajmniej nie samym zachowaniem Jaydena, lecz reakcją własnego ciała; ciała, które zapragnęło tego cholernego pocałunku.
Przygryzła wargę. Dotyk chłopaka nagle zaczął jej przeszkadzać, co zamanifestowała spięciem ramion i odchyleniem głowy. Pod koniec piosenki włożyła kciuki pod jego dłonie, które w ten zaborczy i zapalczywy sposób wciąż trzymał na talii, i wyplątała się z uścisku. Bliskość Jaydena mieszała jej myśli. Złączone w tańcu ciała, pomiędzy którymi brakło przestrzeni, mieszanka perfum i intensywność świateł; jego drapieżne spojrzenie i ciekawski wzrok koleżanek, to wszystko sprawiło, że poczuła się słabo.
W tle zaczął lecieć Harry Styles , na co tłum zareagował jeszcze większym ożywieniem. Wykorzystując to, że wpadł na nich jakiś młodzieniec, odsunęła się od chłopaka i przedarła się w głąb klubu; do baru. Trzykrotnie uderzyła dłonią w blat, prosząc o dwa arbuzowe szoty. Wypiła od razu. Gdy nabrała odwagi, aby spojrzeć w tłum, dostrzegła Jaydena do którego skocznie podeszła długonoga blondynka w kusej, czerwonej sukience. Wtedy zamówiła kolejną porcję alkoholu.
Coś było nie tak. Dusiła się.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
25
183

Fotograf/współwłaściciel firmy

Hemsworth Company/studio fotograficzne

the highlands

Post

Żadne uczucia nie były proste. Kiedy się pojawiły, komplikowały wszystko, rujnując dawny porządek, wprowadzając niepotrzebne zmiany, zmuszały do przekraczania wcześniej ustalonych granic. Willow i Jayden byli tego bardziej niż świadomi, a mimo wszystko próbowali przeciwstawiać się własnym emocjom, które niejednokrotnie dawały o sobie znać, najczęściej w najmniej oczekiwanych momentach. Jayden przede wszystkim lawirował między tym czego chciał, a co powinien. Lubił Willow, w pewien sposób zależało mu na niej, dlatego traktował ją inaczej niż inne dziewczyny w swoim życiu, ale prawdopodobnie nie do końca tak, jakby tego oczekiwała. Nie miał o tym pojęcia, bo w chwili, kiedy zgodziła się na to, aby zwyczajnie się lubili uznał, że na nowo zostały wytyczone między nimi granice, jakich nie chciał tym razem przekraczać. Do głosu dopuszczał zdrowy rozsądek, który w obliczu sytuacji, jakiej był świadkiem oraz niepożądanej ilości alkoholu krążącej w żyłach, stawał się coraz mniej wyraźny, wręcz niesłyszalny.
Dźwięki wydobywające się z wielkich głośników, gorące powietrze wypełniające płuca, bliskość Wi, słodki zapach arbuza, który mamił zmyły; wszystko to sprawiało, że Hemsworth dał się ponieść chwili, stając podatnym na każdy gest, jednocześnie inicjując te istotniejsze. W pewnym momencie zmniejszył dystans między swoimi wargami, a różowymi ustami brunetki, zupełnie jakby chciał ją pocałować. Przestrzeń jaką jeszcze między nimi zachował wręcz elektryzowała, subtelnie szczypiąc skórę, jednak ostatecznie wycofał się. Było to dla niego nienaturalne, a jednocześnie w obliczu ich relacji, wydawało się właściwie, chociaż nie dla wszystkich.
Skupił swoją uwagę na przegryzionej wardze, nie patrząc w czekoladowe tęczówki, co było błędem, ponieważ nie zdołał odgadnąć uczuć, jakie wywołał u dziewczyny, które zmusiły ją do odwrotu. Zaskoczyła go. Przez ułamek sekundy stał w miejscu, z dłoni ułożonymi w taki sposób, jakby nadal obejmował smukłe ciało, chociaż Willow już tam nie było. Zmiana piosenki wyrwała go z tego dziwnego odrętwienia, rozbieranym spojrzeniem rozejrzał się wokół, jednak nigdzie jej nie dostrzegł, a zamiast znajomej postaci, pojawiła się przy nim długonoga blondynka, jawnie prosząc o chwilę jego uwagi. Nie zamierzał protestować, zwyczajnie dobrze się bawiąc. Nie rozumiał zachowania byłej współlokatorki, ale znając ją już dość dobrze, wiedziała, że nie ma sensu jej szukać. Widocznie potrzebowała chwili, aby złapać oddech, nawet jeśli nie wiedział czym było to wywołane.
Na twarzy Hemsworth'a, co chwilę pojawiał się szeroki uśmiech, czemu towarzyszyły głośne wykrzywianie tekstu piosenki czy podskoki. Wyglądał na rozluźnionego i zadowolonego, nieświadom narastającej u Willow złości.

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”