WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzieci wydawały jej się trochę przybyszami z innej planety – wywoływały jednocześnie strach i niechęć. Nie przepadała za nimi, a przynajmniej za tymi, z którymi dotychczas miała do czynienia. Być może było w tym dużo strachu przed nieznanym. Macierzyństwo wydawało się Aurze jazdą w najbardziej niebezpiecznej atrakcji w parku rozrywki bez trzymanki i z zasłoniętymi oczami – krótko mówiąc, to musiałoby się skończyć katastrofą, na pewno w jej przypadku.
Nie chciała wiedzieć, ile traciła, nie myśląc o założeniu rodziny, mimo że powoli zaczynała zbliżać się do trzydziestki. Zdecydowanie bardziej wolała się skupiać na tym, co w ten sposób zyskiwała.
Czyli nie jesteś tą przyszłą matką, która od zobaczenia tych dwóch kresek na teście zdążyła zaplanować całą przyszłość dziecka – skwitowała żartobliwie. Przynajmniej częściowo, bo miała w głowie obraz matek, które od samego początku fiksowały się na punkcie ciąży i rodzicielstwa, swoje dziecko traktując nierzadko jako pewnego rodzaju projekt. Nawet Aurze, która nie była fanką tych małych istot, to wydawało się jakieś takie... nieludzkie. – To właściwie dobrze – dodała zatem, tym razem poważnie – nawet pomimo czającego się w kącikach ust uśmiechu. Chociaż straciła rodziców w wieku nastoletnim i wielu doświadczeń nie miała, pamiętała przecież, że nie musiała nigdy z nimi walczyć o to, co było dla niej ważne. Nim ostatecznie jej serce i uwaga skierowały się na akrobatykę, Aura próbowała innych rzeczy, z dziecięcą wytrwałością szukając czegoś dla siebie. Do większość aktywności miała słomiany zapał, a z perspektywy czasu podziwiała rodziców za ich cierpliwość do jej pomysłów.
W skupieniu pokiwała głową.
Łatwiej poradzić sobie z zawodem, kiedy w jakimś stopniu jesteśmy na niego przygotowani albo przynajmniej bierzemy pod uwagę, że możemy się z nim spotkać. A zawsze jest szansa na miłe zaskoczenie – przytaknęła, uśmiechając się krótko. Pod tym względem była zupełnym przeciwieństwem swojej bliźniaczki Tottie, która była raczej optymistką, podczas gdy Aura określiłaby siebie mianem twardo stąpającej po ziemi realistki, czasem będącej nią aż do bólu. Co było prawdą tylko w połowie, bo w pewnych kwestiach zachowywała niepoprawny (dla kogoś z boku) optymizm.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte Hughes nie brała pod uwagę scenariusza, w którym miałaby stać się matką - ani w bliższej, ani w dalszej przyszłości. Związek z Joelem nie znajdował się na etapie, w którym mogliby myśleć o narzeczeństwie czy małżeństwie, a co dopiero o potomstwie. Potem wszystko rozsypało się niczym ułożony z kart domek, a próby powrotu do normalności przysłoniły blondynce zdrowy rozsądek. Zrobiły to na tyle skutecznie, że wydarzyła się ta jedna niespodziewana rzecz, z którą ona każdego kolejnego dnia musiała się obecnie oswajać. Wróć - nie musiała, ale tak zadecydowała.
Słysząc teorię Aury, parsknęła śmiechem.
- Nie, nie jestem - zapewniła, z trudem panując nad dalszym chichotem. Nie zastanawiała się nad przyszłością swojego dziecka. Na ten moment pragnęła jedynie zorganizować swoje życie tak, by maleństwu niczego nie zabrakło i by na świecie miało swoje własne, bezpieczne miejsce. Remont domu dobiegał końca, co było dla Charlotte priorytetem. Cała reszta... miała jakoś pójść. - Nie mam pojęcia, czy nadaję się na matkę. Właściwie wiem, że zupełnie się nie nadaję i jego ojciec prawdopodobnie też, ale... tak bywa. - Wzruszenie ramionami miało pokazać, że podchodziła do tematu obojętnie i chyba wcale nie rozmijała się z prawdą. Nie wiedziała, jak zmieniało się pieluchy, jak i kiedy należało rozróżnić płacz bólu od tego wyrażającego głód, nie miała pojęcia nawet o tym, jak należało takie maleństwo trzymać, by nie wyrządzić mu krzywdy. Miała się tego wszystkiego dopiero nauczyć. Drogą prób i błędów, ale z zapałem i chęciami podyktowanymi szczerością. Nie żałowała podjętej decyzji, nawet jeżeli jej konsekwencje miały wywrócić wszystko do góry nogami.
- To prawda, dlatego staram się nie mieć zbyt wielu oczekiwań. I zawodowo, i prywatnie - przytaknęła, kiwając głową z uznaniem dla takiego podejścia. Życie złudzeniami i fantazjami na pewno było przyjemne, ale tylko do momentu spotkania z twardym podłożem. Charlotte wolała być na takowe przygotowana, nawet jeżeli wielokrotnie było to powodem zarzutu, że przesadzała, że była marudna, że powinna myśleć bardziej optymistycznie. Nie potrafiła. Obstawała przy swoim, nawet jeżeli takie nastawienie nie wiązało się z wieloma uśmiechami. Ten pojawiał się na końcu, w chwili, kiedy faktycznie była przez życie miło zaskakiwana.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Już poza tą ironią i sarkazmem, z którymi niekiedy odnosiła się do kwestii macierzyństwa, był w niej również podziw dla osób, które decydowały się na dziecko, szczególnie kiedy to nie było wcale wyczekanym i wymodlonym cudem, a raczej całkowitą niespodzianką – bombą atomową, która miała roznieść w pył względnie ułożone życie. Ona by nie potrafiła, tego jednego była pewna. Lubiła swoją niezależność, nie lubiła dzieci i nie umiała wyobrazić sobie, że musiałaby się podporządkować takiej istocie, która wymagałaby maksimum jej uwagi przez najbliższe lata. A przede wszystkim nie uważała, by kiedykolwiek miała być dobrą matką. Jakąkolwiek matką w zasadzie. Nie miała cierpliwości, a tłumaczenie dziecku zawiłości świata wydawało jej się czymś kosmicznym.
Odchrząknęła.
Właściwie... myślę, że pierwszym znakiem, że jednak się nadajesz są takie wątpliwości. Niektórzy bardzo bezrefleksyjnie podchodzą do kwestii posiadania dzieci, chyba po prostu licząc, że jakoś to będzie i zapominają, że dzieciak to przecież też człowiek, tylko taki mały, a nie jakaś zabawka, która jak się popsuje to się ją wymieni lub wyrzuci. – Ona nie wychowała się w takim środowisku, ale gdy przeniosła się do Seattle, często włóczyła się po mniej ciekawych zakątkach miasta i nawiązała kilka znajomości, które uświadomiły jej, w jak kiepskim kierunku niekiedy może pójść wychowanie. A raczej jego brak. – Ja pewnie zawaliłabym już na etapie wybierania imienia. Nawet swojego psa nie umiałam jakoś normalnie nazwać, więc nazywa się po prostu Pies – skwitowała, rozciągając usta w delikatnym uśmiechu. Gdy ktoś czepiał się tego imienia mówiła, że to bardziej oryginalne niż większość psich imion, ale prawda była taka, że po prostu nie mogła się dogadać w tej kwestii z byłym partnerem. Przygarnięcie pupila miało być chyba formą ratowania związku, a przysporzyło im więcej kłótni, jak tę o imię – żadne z nich nie chciało odpuścić i zgodzić się na propozycję tego drugiego.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte zerknęła na swoją rozmówczynię z odmalowanym na twarzy zaskoczeniem, ale i wdzięcznością za słowa, które wiedziała, że wcale nie musiały być wynikiem kurtuazyjnej uprzejmości, a raczej ogólnie przyjętą prawdą.
Hughes miała naturalną skłonność do przejmowania się wieloma sprawami, do analizowania i snucia ewentualnych scenariuszy - również tych całkowicie czarnych. Brała pod uwagę wiele negatywnych czynników, które skutecznie utrudniałyby życie z dzieckiem, ale miękkie serce i wyrzuty sumienia nie pozwoliłyby jej na normalne funkcjonowanie, gdyby tak po prostu pozbyła się problemu.
Ponieważ więc zdecydowała się wziąć odpowiedzialność za lekkomyślnie podejmowane decyzje, w jej głowie pojawiła się cała lista obaw i potencjalnych problemów - tym razem związanych z wychowaniem dziecka tak, by nie wyrosło na jednego z degeneratów, których ona dotychczas zdążyła wsadzić za kratki.
- Tak sądzisz? Do tej pory nie brałam pod uwagę nawet opieki nad psem lub kotem - wyznała zgodnie z prawdą, zaraz potem sięgając po stojącą na blacie stołu szklankę z piciem. Spory łyk pozwolił zwilżyć usta i gardło, choć głównym celem miało być przepchnięcie rosnącej w nim guli. Ta pojawiała się, ilekroć tylko Charlotte myślała o tym, jak ogromne zmiany miały zajść nie tylko w jej własnym życiu, ale przede wszystkim w relacji z Blake'm.
Może nie powinna była oczekiwać pomocy, nawet jeżeli to właśnie on był współwinnym całego zamieszania?
Z chwilowego zamyślenia wyrwało ją wyznanie, które sprowokowało blondynkę do cichego parsknięcia śmiechem.
- Pies to bardzo ładne imię. Pan Pies brzmiałoby dostojniej, ale nie jest tak źle - zapewniła w rozbawieniu, którego nawet nie próbowała powstrzymać. Spoważniała dopiero w momencie, w którym uświadomiła sobie, że być może powiedziała odrobinę za dużo. Nie tyle o pupilu Aury, co o własnych problemach.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę. To wszystko jest dla mnie nowe i budzi... wiele emocji - westchnęła przeciągle, pozwalając, by kąciki jej warg uniosły się w przepraszającym, przepełnionym skruchą uśmiechu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aura była dokładnie po tej drugiej stronie – ona nie miałaby żadnych wyrzutów sumienia, gdyby przydarzyła jej się wpadka to natychmiast podjęłaby decyzję o usunięciu ciąży, bo dobrze wiedziała, że nie nadaje się na matkę.
Zabawne, że nieco inaczej postrzegała kwestie opieki nad zwierzęciem, ale prawdę mówiąc zawsze miała dość wybiorcze podejście do niektórych spraw. Tak było tym razem, bo przecież Pies też był istotą, która wymagała jej opieki i uwagi, może tylko w trochę mniejszym stopniu niż wymagałoby jej dziecko.
To pewnie tylko trochę trudniejsze. – Niby miało wyjść pocieszająco, ale chyba ten efekt niekoniecznie się Aurze udał. Nie znała jednak tak naprawdę sytuacji Charlotte, tak jak nie miała pojęcia, że o całej tej sytuacji wie już od samego Blake'a. Łatwo jej było przecież mówić takie rzeczy z perspektywy kogoś, kto nie musiał się tym przejmować. Jej życie, może nie idealne, ale ostatnio znów zaczynało być stabilne. Po różnych perypetiach związanych chociażby z przeszłością, znów ogarnął ją względny spokój. Nie miałaby nic przeciwko, żeby potrwał on jeszcze trochę.
Parsknęła mimowolnie śmiechem.
Dzięki, może jak jeszcze trochę podrośnie, to spróbuję z tym panem – zapewniła wciąż ze śmiechem, ale gdy tylko usłyszała kolejne słowa blondynki, natychmiast spoważniała. I potrząsnęła delikatnie głową.
Nie przepraszaj, nie ma za co. Nie powiem ci, że rozumiem, bo nigdy nie byłam dokładnie w takiej samej sytuacji, ale mogę sobie wyobrazić, jakie to trudne. Poza tym, czasem dobrze jest się po prostu wygadać – powiedziała, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu, a potem zerknęła na zegarek. – Przepraszam, będę musiała się zbierać, bo muszę skoczyć po te nieszczęsne wyniki – skrzywiła się delikatnie. Ot, bagatela.

/ koniec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[początek wszystkiego]

Młoda recepcjonistka uniosła głowę znad niespiesznie przerzucanych akt chwilę po tym, jak Abraham oparł dłonie na krawędzi dzielącej ich lady.
- A pan... -spytała, natychmiast robiąc krótką przerwę na zająknięcie się, gdy wzrok, przedzierający się spod przesłony jej brutalnie wytuszowanych rzęs, zatrzymał się na noszonej przezeń koloratce - ...Ojciec... do kogo?

"Jak trwoga, to do Pana Boga" - chciał, przez chwilę, rzec.

Powstrzymał się jednak od nieuzasadnionej złośliwości (grzech to wprawdzie pomniejszy, lecz po cóż dodawać go do codziennego rejestru, skoro i tak dużo gorsze rzeczy dziś się w nim zapewne znajdą?), i wyjaśnił uprzejmie, że dziś przychodzi jako pacjent, recepty odnowić, i dowiedzieć się paru rzeczy, o które pytać w szpitalu przychodzi jedynie osobom przewlekle chorym.
Dożywotnio, w zasadzie.
Choć choroba Abrahama - lub "przypadłość", jeśli chcemy się w puryzm językowy pobawić - specyficzną była. Nie mogła go zabić. Nie dawała wyraźnych objawów. Nie dała się nawet tak po prostu zbadać, zmierzyć, porównać do innych. Lekarz, patrząc na wypis z przeszłości, a potem na Abrahama - gdy ten, lekko utykając, zajmował wskazane mu miejsce - nie był zaskoczony.
Bóle fantomowe - stało jak wół w karcie pacjenta. Żadna niespodzianka.

Tak było dwadzieścia parę minut temu, w gabinecie - z którego zresztą teraz Abe wyszedł raczej na tarczy, nie z tarczą. Żadnych odpowiedzi (śmieszne - rozmawiając z Bogiem od wielu już lat powinien się dawno przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy), pytań jeszcze więcej. W dłoni zwitek bezsensownych recept, których pewnie i tak nie wykorzysta.
Upchnął karteluszki w kieszeni czarnych spodni, i ruszył do wyjścia; po drodze skusił go jednak zapach kawy, sączący się zza drzwi lokalnej kafeterii.
Trudno stwierdzić, czy to przez wzgląd na porę dnia, czy może medyczne sukcesy Swedish Hospital (lub wręcz przeciwnie...) przyczyniające się do zmniejszenia średniej liczby pacjentów, ale w pomieszczeniu było dość pusto. Parę pielęgniarek korzystało z przerwy przy długim stole pod oknem, dwóch lekarzy jadło spaghetti z ostrożnością godną anestezjologa - po to chyba, by nie upieprzyć bieli fartucha czerwonością sosu, gdzieś w kącie młoda dziewczyna wodziła palcem po ekranie telefonu. Abe pokiwał głową do własnych myśli, skierował się do automatu z kawą, wybrał zamówienie, wrzucił w paszczę maszyny odliczoną kwotę, a potem przeklął (w myślach).
Automat nie współpracował.
- No, dajesz, stary... - powstrzymując się od wyrzucenia z siebie litanii wiązanki bluźnierstw, a i w próbie ugłaskania opornej, zaciętej maszynerii, Glass pogłaskał rząd przycisków - No, no już. Współpracujemy. No, dalej... Zmiłuj się nade mną...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

2. Jedną z cech Yael Thirlby była punktualność, a nawet bycie przed czasem. Jako że miała go jeszcze w zanadrzu przed rozpoczęciem dyżuru, postanowiła być produktywna i zapoznać się z dokumentacją prawniczą, czekającą na to od dobrych kilku dni, a czego zrealizowanie we wcześniejszym terminie uniemożliwiał jej napięty grafik... a także krnąbrność, bo chodziło o niesławny rozwód. Po przywdzianiu białego kitla i wzięciu kilku pobudzających łyków kawy, udała się do szpitalnej kafeterii, albowiem ze względu na małą liczbę przebywających tam osób, mogła zaznać upragnionego skupienia. W pełnej gotowości do pracy, zmierzając do wolnego stolika, mimo woli została świadkiem dramatycznej sceny, rozgrywającej się przy automacie. Pamiętała sytuację, kiedy to ona pierwszy raz starła się z tą upierdliwą maszyną. Poza tym potrzeba kawowa była jej zbyt dobrze znana, dlatego z pobłażliwym, niemal nostalgicznym wyrazem twarzy, ostatecznie zmieniła kierunek i skierowała swoje kroki ku mężczyźnie.
— Trzeba z nim trochę ostrzej. Albo bardziej stanowczo, zależy jak kto woli — zagaiła, wiedząc już, że próby wpłynięcia na mechanikę automatu nie podziałały. Zwykle nie wychylała się i nie odzywała nieproszona, ale jegomość ewidentnie był zdesperowany, a ona, jak już wiadomo, nie mogła przejść obojętnie. Tym bardziej, że jego roztargnienie zaczęło wzbudzać zainteresowanie u sprzątaczek, które w przerwie od pracy przyszły poplotkować do koleżanek z kuchni i teraz zanosiły się chichotem. — Dwa stuknięcia pięścią i jeden kopniak w bok powinny wystarczyć — oznajmiła, po czym bez większego skrępowania i ewentualnego sprzeciwu ze stronu Abrahama, przystąpiła do wspomnianego rytuału, którego odgrywanie nie stanowiło aż takiego poruszenia ze względu na jego powszechność. Zresztą na efekty nie trzeba było długo czekać, ponieważ automat zaczął wydawać charakterystyczne dźwięki, w konsekwencji wypluwając z siebie papierowy kubek, powoli wypełniający się czymś, co uchodziło za kawę.
— Jedyny powód, dla którego nikt nie kwapi się, żeby wymienić automat jest fakt, że ciągłe zawiadomienia o jego usterkach są pretekstem do tego, aby dostawca mógł spotykać się z jedną naszą kucharką. — Choć osobiście uważała, że to całkiem romantyczna historia znajomości, przynajmniej na szpitalne warunki, to dało się usłyszeć w głosie ciemnowłosej wyraźną nutę rozbawienia, a jej wymowny wzrok na ułamek sekundy powędrował w stronę głównej zainteresowanej.
— Skoro już o tym mowa — zaczęła po chwili, gdy już zdążyła przyjrzeć się mężczyźnie, któremu zakłóciła spokój, i połączyć pewne kropki. — Gdyby nie to, że widywałam księdza w szpitalu, pomyślałabym, że jest tu ksiądz pierwszy raz. — Kąciki jej ust uniosły się w subtelnym wyrazie, a palce wypielęgnowanej dłoni oplatały kubek z logiem popularnej sieci kawiarni. Brak obycia z automatem był ewidentnym tego dowodem, ponieważ rzadko kiedy zdarzało się, aby ktoś, kto nie był stałym bywalcem tego miejsca, dobrowolnie odwiedzał stołówkę.
Ostatnio zmieniony 2021-11-22, 19:20 przez Yael J. Thirlby, łącznie zmieniany 3 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Potrzeba kawowa - otóż to!
Instynkt tak silny i zgubny, w biednych owieczkach bożych zasiewany chyba przez samego diabła. Abrahamowi - który od kofeiny uzależnił się wcześniej, potem na nią (w wyniku dramatycznego nadużywania) uodpornił, a następnie - po tym okresie swojego życia, o którym nie mówił - odzyskał możliwość odbywania swoich codziennych kawowych rytuałów, i pielęgnował je teraz skrupulatniej niż regularną modlitwę - zawsze wydawało się to dość niesprawiedliwe, że tylko część populacji padała ofiarą tej potrzeby. Ech, o ileż łatwiej byłoby, gdyby nawykł do picia herbaty! Nie musiałby wtedy polegać na niedoświadczonych baristach, wadliwych maszynach i zwietrzałych granulkach kawy rozpuszczalnej, które, zalane wrzątkiem, zmieniały się co najwyżej w smutną, lurowatą ciecz. Wystarczyłoby jakiekolwiek naczynie, trochę wrzątku, parę herbacianych liści, albo - przy odrobinie szczęścia - prawdziwa saszetka pełna suszu, i już...
Ale nie. Nie! On musiał zaprzedać duszę innemu diabłu. Temu, co sprawiał, że Abe naprawdę czasem czuł, że da sobie uciąć drugą nogę rękę za porządny kubek kawy.
A im mocniejsza, i gorętsza, i czarniejsza - tym lepiej.
- Och - udało mu się tylko wyprodukować krótki, niedookreślony dźwięk zaskoczenia, które wzbudziło w nim nagłe pojawienie się kobiety przypadkowej wybawczyni. Sekundę później obserwował już - w mieszance konsternacji, podziwu i rosnącego rozbawienia sytuacją - jak brunetka wprawnymi ruchami kiełzna krnąbrną maszynę - Dziękuję! Teraz już zapamiętam! I gdyby kiedykolwiek wpadło mi do głowy porywać się na to ponownie... - zaczął, choć z każdą kolejną kroplą wpadającą do papierowego kubka stawał się coraz bardziej pewien, że nigdy więcej nie wpadnie na podobny pomysł - Będę wiedział co robić.
Pochylił się lekko, by wyjąć z mechanicznych szczęk automatu tekturowe naczynie, zaraz wzdychając w akcie cierpliwej rezygnacji. No dobra, nie była to żadna niespodzianka - nie dało się ukryć, że to, co wypluł z siebie szpitalny automat, z prawdziwą kawą miało raczej niewiele wspólnego (zdolne by - cienkie, słabe i wodniste - uchodzić najwyżej za ubogiego kuzyna faktycznego espresso). Abe naprawdę próbował żyć jednak w zgodzie z zasadą wdzięczności za każdy kolejny dzień i każdy łyk kawy darowany mu przez Boga... Pokornie uniósł więc kubek do ust, siorbnął cichutko, i roześmiał się serdecznie.
Gorzkie "Jezu Chryste!" ugrzęzło mu na języku. Zaraz za nim: "Matko Boska!"
- Rany Julek... - żachnął się w końcu w akcie religijnej poprawności - Jeśli picie tego paskudztwa jest ceną, którą połowa szpitala i pacjentów płaci za podtrzymywanie ich związku... - podążył wzrokiem w stronę, w którą swój skierowała brunetka, natrafiając nim na jedną ze stron szpitalnego romansu - To będę się modlił, żeby im lepiej wyszło. Może wtedy dałoby się zainwestować w coś, co produkuje prawdziwe americano!
Tak, tak - kręcił nosem; bardziej jednak w ramach sztuki dla sztuki, niż faktycznego, ponurego narzekactwa. Nie kryjąc nawet cienia zazdrości, z jakim spoglądał na trzymany przez Yael napój, zrobił powolny krok od maszyny, a w stronę rzędu kafeteryjnych stolików.
- Umówmy się, że jestem jeszcze przed dyżurem. Nie trzeba tak oficjalnie - rzucił lekko, wyciągając do kobiety dłoń - Abraham. Abe - wielu jego kolegów po fachu poczęstowałoby go teraz sążnistą naganą; na szczęście, oceniać go mógł aktualnie tylko sam Bóg, a on był chyba zajęty ważniejszymi sprawami (taką Abraham miał przynajmniej nadzieję) - Fakt, ostatnio bywam tu jeszcze częściej, niż zwykle. Jesień zawsze jest chyba takim okresem, kiedy ludziom potrzeba trochę więcej wsparcia.
A jemu trochę więcej ketonalu. Nieperfekcyjnie pozrastane kości kapryśne są bowiem, zwłaszcza w okresie słot i nawrotów reumatyzmu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Powinni wywiesić jakąś informację. Gdybym wiedziała, że ktoś będzie próbował z nim swoich sił, to powiększyłabym zamówienie — odparła z czającym się w kącikach ust zakłopotaniem, unosząc przy tym dłoń, w której trzymała kubek z kawą, choć wolałaby go schować za plecy. Mimo że Abraham z pewnością nie miał w tym interesu, poczuła się trochę w obowiązku usprawiedliwić swoją przebiegłość. Szczególnie kiedy mogła w spokoju popijać pyszną, porządną kawę, a on skazany był na te automatowe pomyje. — Może następnym razem się uda — dodała z przemijającą w głosie skruchą wraz z ostatnim słowem, którą zastąpiła nuta optymizmu oraz nadziei na kolejne spotkanie. Po prawdzie do tej pory spotykali się przelotem - uroki pracy w tym samym miejscu - jednak tym razem miała na myśli bardziej intencjonalne okoliczności, co by móc zrewanżować się za zaliczone potknięcie i brak możliwości natychmiastowego działania. Ktoś musiał, prawda? Thirlby zupełnie mimowolnie stała się świadkiem jego zmagań, a więc nie było ku temu bardziej odpowiedniej osoby.
— Ależ im powodzi się znakomicie! — powiedziała, powstrzymując rozbawienie na widok różnorakich reakcji odmalowujących się na twarzy mężczyzny, jakie nastąpiły po przełknięciu pierwszych łyków. — Po prostu poza murami szpitala nie mają za bardzo okazji do spotkań, bo każde ma swoich partnerów. — Nie miało to wyłącznie na celu przybliżenia mu szczegółów tej zawiłej relacji, ale całkiem instynktownie wyraziła w tym pewną zapobiegawczość, jak gdyby ujawnienie tego faktu przed nim miało obudzić w nim wątpliwości co do słuszności odmawiania modlitwy za kogoś, kto oddawał się wyraźnie potępiającemu czynowi. Już nawet nie pod kątem stricte religijnym, ale moralnym. — I to wcale nie jest przedmiot plotek. Wszyscy tutaj im kibicujemy. — No tak. Teraz pojawia się pytanie, kto w tym układzie popełnia większy grzech: osoby podejmujące się zdrady jakby nie było, czy osoby popierające to działanie?
— Jak księ... — urywała, maskując to subtelne przejęzyczenie uśmiechem. Kwestia przyzwyczajenia! — To znaczy jak ci wygodniej. — Skinęła głową, przystając na propozycję. Nie zamierzała oponować, skoro sam wyszedł z inicjatywą, ani też, dla kontrastu, wykazywać zbytnią nadgorliwość, bo było to wbrew jej naturze. Nie znała zasad czy kodeksu, jakie obowiązywały księży, a nie chciała zostać odebrana jako ktoś, kto mniej lub bardziej świadomie występuje przeciwko nim. — Yael. Po prostu Yael. — Uścisnęła męską dłoń. Formalnościom musi stać się zadość.
— Szkoda, że taką malowniczą, wbrew pozorom, porą roku spotyka się tyle przygnębienia i melancholii — przyznała nieco bardziej refleksyjnie niż zamierzała, ale mając styczność z wieloma ludźmi, których osobiście dotykała ta smutna przypadłość, w dodatku z przyczyn często niezależnych od nich, dystans nie przychodził łatwo. Poza tym sama zmagała się z wewnętrznymi rozterkami, których zatrzęsienie nastąpiło akurat teraz. — Usiądziemy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coraz bardziej pogodzony z okrucieństwem niesprawiedliwego losu - tego, który jednym daje, a innym odbiera zsyła błogosławieństwo prawdziwych kawowych ziaren starannie przemielonych na aromatyczny pył o głębokiej barwie i kuszącym połysku, a drugich doświadcza koniecznością przełykania wyblakłych popłuczyn - Abraham odwrócił wreszcie tęskny wzrok od trzymanego przez dziewczynę kubka. Przeniósł zaś spojrzenie wyżej - wędrując krawędzią szpitalnego uniformu noszonego przez wszystkich rezydentów, wzdłuż linii ugiętej lekko w łokciu ręki, przez ramię, aż po łagodny rys policzka okolonego kosmykiem kasztanowych włosów.
Obserwował, jak zmienia się mimika jego rozmówczyni, z pewną dozą dziwacznego rozczulenia zauważając, jak zakłopotanie przeradza się we współczucie, to - w ekscytację, gdy dzieliła się z nim szpitalnymi ploteczkami, ona zaś w cień obawy przed katechetycznym osądem, by wreszcie ustąpić krótkiemu wyrazowi melancholijnego jakby zamyślenia. Była czytelna, ale nie oczywista; księdzu spodobała się subtelność kolejnych wyrazów i grymasów, a także skrupulatność, z jaką brunetka dobierała słowa. Nawet wtedy, zdawać by się mogło, gdy traciła panowanie nad zanadto może rozochoconym językiem, zdradzając mu informacje przez wielu mogące zostać uznanymi za niestosowne dla uszu duchownego.
Nie musiała się jednak obawiać - o czym być może przekonać miała się już wkrótce, lub wręcz i teraz zaczynała przeczuwać, sądząc choćby po łatwości, z jaką Glassowi przyszło przejście z nią na "ty" - nie należał do tych klech, którzy stosowali podwójne standardy, wszelkie ludzkie potknięcia strasząc Piekłem, swoje przewinienia zaś okrywając szczelnie rąbkiem krochmalonej sutanny.
Człowiekiem był przecież - choć w rewerendę ubranym - a więc nic, co ludzkie...

- Absolutnie nic nie słyszałem! - wymownie ściszył głos, ton jego niżąc do poziomu półszeptu. Potem uniósł palec wskazujący - tej dłoni, w której nie trzymał akurat brzemienia obrzydliwej kawki - w stronę szpitalnego stropu, ale na myśli miał to, co znajdowało się wyżej, daleko ponad dachami Seattle, a także Tego, który w Miejscu Tym rzekomo urzędował. Skinął lekko głową, wykonując ręką gest sznurowania warg.
Interpretując religijne zalecenia w sposób może nieco mniej standardowy, Abe lubił myśleć, że tajemnica spowiedzi obejmuje go zawsze, wszędzie, i przed każdym. Tak, również na szpitalnym korytarzu. I tak, nawet przed samym Ojcem Stworzycielem.
Zbyt wiele czasu spędził wszak w swoim zawodzie - a i umysł miał chyba po prostu za bardzo otwarty - by łudzić się nadal, że takie ekscesy, jak spotykanie się z miłością z kafeterii, czy kochankiem poznanym w innych, przypadkowych zupełnie okolicznościach, należą do rzadkości. I skutecznie powstrzymywał się od wydawania w tych tematach surowych moralnych osądów, pozostawiając je sumieniu samych zainteresowanych.
(Z tej też przyczyny, że sam zbyt wiele miał za uszami, by dokładać sobie jeszcze do kolekcji ciężar cudzych grzechów).
- No cóż. Zgódźmy się, że Bóg życie pisze nam czasem najbardziej nieoczekiwane scenariusze - zakończył dyplomatycznie, starając się przy tym w zawoalowany nieco sposób dać Thirlby do zrozumienia, że w dyspucie nad niewłaściwością wspomnianych przez nią schadzek pewnie stanąłby po tej samej stronie barykady, po której stała tak ona, jak i większość tutejszego personelu.
- Pewnie - zgodził się chętnie, wiodąc wzrokiem za kierunkiem, w którym spoglądała młoda rezydentka - ku obietnicy chwili odpoczynku zatem, pod łukiem przeszklonej ściany we wschodniej części pomieszczenia - Bardzo chętnie.

Gdy usiedli, Abraham podjął kolejną próbę zmierzenia się z kawą, ale i oddał krótkiej refleksji nad tym, czy napój byłby bardziej znośny, gdyby go zagryźć którymś ze znajdujących się w kawiarnianej ofercie specjałów. Co miał do wyboru? Pewnie podejrzanej barwy klops zalany mającym rozmywać wszelkie wątpliwości sosem, skamieniałe herbatniki o smaku absolutnie niczego i garść przesolonych frytek - wszystko, co o tej porze miały do zaoferowania przyczajone za ladą pracownice. Z braku innych opcji (i w rzucie instynktu samozachowawczego oraz lęku o swoje uzębienie) zdecydowałby się pewnie na ostatnią z pozycji.
- Polecasz coś szczególnego z menu, gdyby przyszło mi do głowy, żeby ryzykować życiem? - zagadnął, spoglądając na wywieszone nad rzędem pustych nadal, metalowych tac, menu - Coś, co mnie nie zabije, a raczej wzmocni...
Mówił tylko pół-poważnie, wciąż kurczowo trzymając się lekkiego tonu rozmowy. Z trudem przychodziło mu zachowywanie równowagi - gdyby zatem podłapał refleksyjną uwagę Yael, pewnie wkrótce wpadłby w meandry ponurych, i nader głębokich rozważań.
A nie chciał jej za wcześnie zrazić swoim pesymizmem.
- Zaczynasz, czy kończysz zmianę, Yael? - zapytał też zaraz, pewnie w podświadomej próbie dowiedzenia się, ile mają czasu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Thirlby nigdy nie starała się szczególnie ukrywać tak ludzkich i naturalnych odruchów, jakimi były emocje, więc bez trudu mogła uchodzić za otwartą księgę, tak samo czytelną w rękach każdego. Aczkolwiek to też nie tak, że emanowała emocjami na prawo i lewo, osaczając wszystkich dokoła. Po prostu uważała, że jakiekolwiek rozmyślne próby zatajenia intencji były zwykłą grą, w dodatku w wielu przypadkach nieszczerze i niesprawiedliwie rozgrywaną. Ona jednak miała przewagę nad nałogowymi graczami, ponieważ, dosyć przewrotnie, skrywała przy tym w rękawie asy, a u nich ostatecznie okazywały się to być same dwójki.
— Ale to też nie jest do końca tak, jakie się wydaje — powiedziała po krótkim namyśle dotyczącym tego, czy nie powinna przypadkiem zostawić tego tematu w spokoju i nie ciągnąć go dłużej, dla dobra samej siebie i tych nieszczęsnych ludzi, uwikłanych w dziwną więź. Tak, poprzedziła te słowa stosownym przemyśleniem, a jednak zdecydowała się drążyć i pogłębić wątek pomimo podpowiedzi płynących z rozsądku, że to zapewne gorsza strategia aniżeli pozostawienie tego w niedomówieniu. Ewidentnie uwierało ją, że bezmyślnie przypisała komuś niewłaściwą łatkę, nawet jeśli duchowny nie wydawał się skory do rzucania jakimikolwiek osądami. — To zdecydowanie bardziej zawiłe. Otóż kobieta jest mężatką od przeszło trzydziestu lat, ale jej mąż od prawie piętnastu choruje, nie odzywa się, nie reaguje, leży sparaliżowany w łóżku. Opiekuje się nim i nie wyobraża sobie, żeby mogła go kiedykolwiek zostawić, ale z drugiej strony brakuje jej prawdziwego kompana. Z kolei mężczyzna, ten dostawca, ma żonę w śpiączce. Nie wiadomo, kiedy się wybudzi i czy w ogóle to nastąpi. Długo wzbraniał się przed uczuciem, bo uważał, że to coś złego — wyjaśniła, być może trochę wbrew woli Abrahama i głównych zainteresowanych, ale nie potrafiła tego tak zostawić, a wpatrywała się w mężczyznę takim wzrokiem, jakby skrywał on nieme pytanie, czy można potępiać ludzi znajdujących się w tak skomplikowanej sytuacji. Plotkowanie było kompletnie czczym działaniem. Plotki mogły zawierać informacje prawdziwe, ale też kompletnie sfabrykowane, a ten aspekt nie interesował osoby powielające je. Pocieszała się tym, że od nich różni ją fakt, że jednak jej osobiście zależało na wyklarowaniu sytuacji.
— Może trochę nie wypada się przyznawać, ale nie wiem. Jak jest się głodnym, to wszystko się zje. Czasem nawet ze smakiem — odparła, jednocześnie sugerując, że o głodzie sama nie należała do najbardziej wybrednych osób. — Oczywiście, to nie odnosi się do kawy — sprostowała szybko, po czym upiła łyk swojej. Kawa przesądzała o wynikach pracy oraz ogólnej wydajności, często nawet na cały dzień, więc nie dość, że stanowiła jego niezbędny element, to musiała być dobra. — Zaryzykować możesz. Chociaż prawdę mówiąc, jesteśmy w szpitalu. Tutaj ratuje się życia, a ja jestem lekarzem, więc nie wiem, czy powinnam pozwolić ci je narażać — zauważyła z rozbawieniem rozbrzmiewającym w głosie.
Nader głębokie rozważania, wbrew pozorom, wcale nie były Yael dalekie. Jak inaczej nauczyłaby się optymizmu, gdyby wcześniej nie wyznawała skrajnego pesymizmu, a ten nie otaczał ją niemal wszędzie, gdzie tylko ponosiły ją nogi? Tak jakby chodził za nią krok w krok. Szczególnie w miejscach takich jak to, niezwykle łatwo było o podłapanie ponurych myśli.
— Zaczynam. Dokładnie za — urwała na moment, zerkając na tarczę zegarka na nadgarstku — osiemnaście minut. — To dużo albo mało, w zależności od tego, na co zamierza przeznaczyć się ten czas. — Właśnie dlatego niespecjalnie mogę zaproponować wyjście na porządną kawę. Mogę ewentualnie się podzielić, jeśli nie wytrwasz przy swojej. — Uśmiechnęła się, starając się odegnać myśl o tym, że propozycja ta, choć zupełnie spontaniczna i raczej żartobliwa (zwłaszcza ta druga część), mogła zabrzmieć... poufale. — No, a ty? — zrewanżowała się pytaniem. Właściwie to ograniczyła się do jednego, bardzo ogólnego, bo nasuwało jej się kilka innych, głównie dotyczących jego odczuć związanych z pracą tutaj. Z drugiej strony, w porę wydały jej się głupie, no bo jakie można mieć odczucia w takim wypadku?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I tym oto sposobem - za sprawą krótkiego, zbornego wyjaśnienia, esencji sprawnie wyciągniętej z toczącego się wiele miesięcy romansu, którego niemymi świadkami stawali się liczni pracownicy szpitala - Yael skutecznie przypomniała Abrahamowi, że nigdy nie wolno przedwcześnie wyciągać wniosków o grzechach życiu innych osób, nie poznając wcześniej szerszego kontekstu. A kto, jak kto, ale on - czelność mając, by się określać mianem duszpasterza naprawdę powinien zawsze sobie o tym przypominać.
Potarł lekko kark, czując u nasady ciemnych włosów znajome mrowienie zakłopotania. Nie wstydu jeszcze - ten miał pojawić się dopiero później, gdy sam na sam zostanie z własnymi myślami - ale jakiegoś jego zaczątku. Tak łatwo, cholera, było osądzać innych, w żart ludzkie perypetie i tragedie obracając, podczas gdy pod powłoką niepoważnych anegdotek często kryła się o wiele bardziej złożona, i niejednoznaczna przy tym, prawda.
Powoli skinął głową, coraz głębiej zapadając się we własne myśli. Rozważania jak ruchome piaski. Jak rozgrzany słońcem, pustynny piach...
Wróć, Abe! Jesteś tu, nie t a m . Wróć.
Chrząknięcie i nieśmiały uśmiech. Przytomniejszy wzrok, którym brunet na powrót zmierzył rozmówczynię.
- Chyba rzadko jest dokładnie tak, jak się wydaje... - powiedział, nie spuszczając z Thirlby spojrzenia - A my za często o tym zapominamy. My generalnie, jako gatunek ludzki - leciutko wzruszył ramionami; czyżby się poddał, akceptując stan rzeczy takim, jaki był? - I każde z nas z osobna.
Jakże łatwo było ześlizgnąć się po stoku myśli wprost w nastrój filozoficzny, ale i ponurawy. I w ogóle, jak łatwo jest się ześlizgnąć w mrok najgłębszych zakamarków umysłu. Niechcący, przypadkiem, na brzmienie niewinnych zupełnie słów.

Jak się jest głodnym, to wszystko się zje...

A więc znów się to działo. Szpitalna kantyna rozpływała się, kształty stołów i ramy okien rozmywały. Suchy piach Sahary sypał się przez framugi, wpadał do filiżanek z kawą i pędził, wiatrem gnany, po seledynie linoleum. Obrazy wryte w pamięć przed laty zagarniały umysł Abrahama szturmem.
Głód. Głód. Głód.
Żebra sterczące spod cienkiej, pergaminowej skóry.
Głód. Głód. Marzenia o kawałku chleba. O czystej, chłodnej wodzie.
Głód. Kawałek starego owocu rzucony mu litościwie przez strażnika. Cierpki smak, gorzka, szorstka skórka, przez którą zęby przebijają się łapczywie, uwalniając skwaśniały miąższ. Głód. Jak się jest głodnym, to...
Szum.
Cisza.
Szum.
Cisza.
Śpiew żarników w rzędzie halogenowych lamp. Walka o oddech. Wie, że oddycha, ale wie też, że w każdej chwili może przestać.
Dziwaczny stan nagłego wyostrzenia wszystkich zmysłów. Nie tyle Abrahamowi nieznany - och, bynajmniej; dopadał go już przecież tyle razy... - co zawsze zupełnie niespodziewany, jak nieoczekiwany gość, co wprasza się przez wysoki, posypany solą próg w najmniej oczekiwanym momencie (absolutnie nic sobie z naszych granic) nie robiąc. Czasami wystarczyło parę słów.
Jak się jest głodnym...

WRÓĆ, ABE. Wracaj!

Glass zamrugał gwałtownie, wciągając przez nozdrza porcję przesyconego zapachem kafeteryjnych specjałów jedzenia. Nie było żadnej Sahary, nie było żadnego strażnika. Tylko para bystrych, kobiecych oczu wpatrzona weń przez połać blatu. Oblizał wargi, zakłopotany. Ile...? Ile go nie było? Już jest. Już wrócił. Ale... Zorientowała się?
- Z drugiej strony... - cichy chichot, zaskakująco beztroski jak na to, że przed chwilą znajdował się wiele, wiele mil stąd - Czy nie oznacza to jednocześnie, że jeśli mam dostać jakiejś cholesterolowej zapaści... - teraz posłał wymowne spojrzenie kopce parujących frytek piętrzącej się w metalowej tacy niesionej właśnie przez jedną z pracownic z kuchennego zaplecza - ...to jestem w najbardziej odpowiednim na to miejscu? Wśród lekarzy. W dobrych rękach... Aż żal byłoby nie spróbować.

Poza tym to... - myśl nagła, zepchnięta natychmiast na same dno świadomości - zagwarantowałoby mu spędzenie większej ilości czasu z Yael, a już dawno z nikim poznanym zupełnie przypadkiem nie rozmawiało mu się tak... swobodnie. I już nikt dawno nie zaproponował mu kawy. Ot tak, bez tej okropnej usłużności, z którą ludzie zwykle zwracali się do księży.
Nie wiedział, co o tym myśleć. Ale wiedział, że mu się podobało.
- Zaczynam, czy kończę? - zaśmiał się krótko. Rzadko myślał o swoim powołaniu jak o "zmianie", ale - gdyby się nad tym chwilę zastanowić - chyba było to całkiem adekwatne określenie. Wsparł łokcie o blat stolika - Dziś, wyjątkowo, jestem tu po cywilnemu. To tak dla niepoznaki... - krótko pstryknął palcem biel wystającej z kołnierza koloratki - Przychodzę jako pacjent. Mój lekarz... Erm... Doktor Winklemann, pewnie go kojarzysz... Wyrwał dla mnie dziś piętnaście minut ze swojego szaleńczego planu dnia. Nie, żeby z wielkim sukcesem, ale to nie jego wina - zapewnił zaraz, by jasnym się stało, że nie obwinia doktora za beznadziejność swojego przypadku - Nie będę cię chyba zanudzał moją historią medyczną, ale... Hm. Parę lat temu... Odbywałem piątą turę w Afganistanie. I powiedzmy, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem, więc... Teraz czasem muszę wpadać do szpitala.
Zakończył z bladym uśmiechem, jakoby w ramach wątpliwego zapewnienia, że rozmówczyni absolutnie nie ma się czym martwić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— W porządku? — spytała machinalnie na widok majaczącego na męskiej twarzy głębokiego zamyślenia. Nie chciała tym pytaniem ściągać na niego dodatkowego zakłopotania wynikającego z tłumaczenia się i rozwinięcia ewentualnego problemu, który wprowadził go w ten stan, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że powiedziała coś nie tak. Zwykle uważała na słowa, aczkolwiek może to wciąż niewystarczające w obecności księdza? Uraziła go tym, że z jego uwagi wyjątkowo bardziej zważała na dobór słów, przez co popełnienie gafy było dziesięć razy bardziej prawdopodobne? A może zbyt ochoczo przystała na propozycję przejścia na nieoficjalny ton rozmowy? To na pewno ta sugestia do wypicia wspólnie kawy! Ale czy księża nie wychodzą na niezobowiązujące spotkania towarzyskie, nawet z parafianami? Przecież to też ludzie i często nawet kawosze. W ciągu tej krótkiej chwili przez głowę ciemnowłosej przebiegł sztorm różnych myśli. Jedno było pewne: niezamierzenie poruszyła jakąś wrażliwą strunę w jego umyśle. — Chyba za dużo gadam — skwitowała w końcu, uśmiechając się przepraszająco. Zakładanie, że to ona miała z tym coś wspólnego mimo wszystko nie należało do najlepszych posunięć, ale przynajmniej miała nadzieję, że w ten sposób odciągnie go od przedmiotu zadumy, czegokolwiek dotyczyła. Mogła się tylko domyślać, że niczego przyjemnego, skoro tak porwał go wir wspomnień.
— Coś w tym jest — przyznała mu rację. Tak samo jak zgadzała się ze słowami Oscara Wilde'a, który pisał, że najlepszym sposobem pozbycia się pokusy jest to, aby jej ulec. — Aaale — no właśnie, zawsze było jakieś ale! — wtedy musiałabym udawać, że ewentualne zamiary co do tego nie są mi znane, a nie wiem, czy bym potrafiła — zauważyła, upijając kolejny łyk rozgrzewającej przed długim dyżurem kawy. Zignorowała fakt, iż tymi słowami zapewne wykazywała brak silnej woli, który, tak jak powstrzymywanie się przed kierowaniem się uprzedzeniami, mógł uchodzić za element ludzkiej natury, instynkt, należący zwalczyć zanim da o sobie znać. Nie tylko dlatego, że był potencjalnym zagrożeniem dla drugiej strony, ale również dlatego, że niejako wysyłał w świat sygnał o własnych słabościach, które, w niewłaściwych rękach, zostawały wykorzystywane przeciwko ich posiadaczom.
— Rozumiem. — Pokiwała głową ze zrozumieniem. To nie czas i miejsce na rozgrzebywanie starych, pewnie traumatycznych wydarzeń z przeszłości. — Za dużo myślę o pracy, nie tylko w moim własnym kontekście. Ta kwestia, w przeciwieństwie do poprzedniej, nie ulega już wątpliwościom — dodała z nutą rozbawienia, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że jej rzekome gadulstwo też było trudne do podważenia. W razie czego wytłumaczy się uciekającym czasem, gdyż, cóż, jej także przyjemnie się prowadziło tę rozmowę, mimo że nie była wybitnie pouczająca. — W takim razie co robisz, kiedy cię tu nie ma i akurat nie pracujesz?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Boże, gdyby tylko wiedział, jaka interpretacja jego nagłego wybicia się z rytmu zasiedliła właśnie umysł Yael Thirlby...
(A nie wiedział, bo - wbrew założeniom czynionym przez niejednego wiernego - księża nie posiadają zdolności czytania w myślach; czasem wręcz przeciwnie - niedomyślni są i naiwni sakramencko).
...wtedy dopiero by się zakłopotał!
Zdawał sobie sprawę z tego, jaki obraz jego tendencja do nagłego wyłączania się czasami, jego małomówność i marsowa mina, malowały w świadomości innych. Nie raz słyszał, że ten nowy ksiądz to jakiś ponury taki, albo, że uprzejmy, ale gadać to chyba nie lubi za dużo, powoli przyzwyczajając się, że będzie po prostu nosił w parafii łatkę duchownego gbura milczka. Nie przeszkadzało mu to także zbytnio - tak po prawdzie, czasem wręcz było wygodne. Odstraszając potencjalnych rozmówców pozorem głębokiego ponuractwa unikał konieczności odbywania kurtuazyjnych rozmówek o niczym, odpowiadania na nadmierną ilość pytań, przymusu, by otwierać się przed tymi, przed którymi nie chciał.
Im dalej był od ludzi, tym bliżej do Boga.

A jednak w towarzystwie Yael zaczynał żałować, że skłonność do nieoczekiwanego wybijania się z rozmowy i tonięcia we własnych wspomnieniach może tak rzutować na jej samopoczucie w tej konwersacji.
Pokręcił gwałtownie głową. Potem nią pokiwał. Potem znowu pokręcił, zaplątawszy się w wir kilku różnych instynktów jednocześnie.
- Tak, tak - pośpieszył z zapewnieniem, a potem, w zabawnej i nieporadnej jednocześnie kontrze do wypowiedzianych przez siebie właśnie słów: - Nie, nie, absolutnie. Nie gadasz za dużo. Gadasz... - za mało, a ja z każdym słowem chcę więcej - W sam raz, w ogóle nie o to chodzi! To po prostu... - przełknął kwaśną od lurowatej kawy ślinę, milknąc na moment w zadumie nad odpowiednim doborem słów - Tak już mam. Od jakiegoś czasu. W ogóle się nie przejmuj. I w razie czego nie krępuj, by po prostu mnie opie... Zwrócić mi uwagę. Będę się bardziej pilnował - obiecał, sięgając po kawę, i przywołując na twarz lekki uśmiech mający stanowić potwierdzenie, że wszystko jest okay, i naprawdę nie ma o czym mówić. A już na pewno nie w tych okolicznościach. - No to co, za pracoholizm? - zagaił, unosząc do ust kubek z przeklętym napojem. "Na zdrowie" byłoby tu pewnie mało adekwatne, ale odkrycie tego podobieństwa, jakie ich łączyło, zasługiwało w odbiorze księdza na krótki toast.

- W zasadzie to... - teraz brunet uśmiechnął się szerzej, jak zawsze wtedy, gdy jego myśli przenosiły się na pastwiska (i to wcale nie te niebieskie, na które rzekomo trafiali zmarli) i padok - Prowadzę stadninę. Za Seattle, nieopodal Greenwater. To znaczy... Teraz bardziej nią zarządzam, niż zajmuję się na co dzień, głównie z tego względu... - pstryknął palcem koloratkę w taki sposób, w jaki strzepuje się z ramienia natrętnego robaka - Ale marzy mi się, by sprawy wyglądały kiedyś odwrotnie. - nie był pewien, czemu mówi jej to wszystko, ale jakoś nie potrafił przestać - Należała do mojego ojca. Gdy zmarł, wiele lat temu, dowodzenie przejęła moja mama i młodsze rodzeństwo, ale ona ma już mniej sił, młodym nie uśmiecha się całodzienne taplanie się w sianie i gnoju... A ja - roześmiał się krótko - Naprawdę nie mam nic przeciwko.
Fascynującym było, jak bardzo zmieniał się, gdy tylko zaczynał mówić o własnej pasji (a nie o tej chrystusowej...).
- A ty, powiedz, Yael, jeździłaś kiedykolwiek konno?

Panie, świeć nad moją duszą, i nie pozwól grzeszyć myślą!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— W porządku. — Zaśmiała się pobłażliwie, po raz kolejny będąc świadkiem jego zmagań, tym razem już w obrębie słów i złożenia myśli, aniżeli walki ze stawiającym opór automatem do kawy. Nie znali się, więc nie potrafiła ocenić, czy i kiedy takie pauzy wynikały z niezręczności przebiegającej między rozmówcami, czy może raczej był to wynik wewnętrznych, filozoficznych przemyśleń. A Yael, wbrew pozorom, nie miała nic przeciwko filozofowaniu, nawet temu odbywającemu się w zaciszu własnego umysłu. — Postaram się zapamiętać na przyszłość, ale tylko jeśli ty zwrócisz mi uwagę, gdybym faktycznie zaczęła za dużo gadać. — Jej brwi powędrowały ku górze pytająco, a ona utkwiła w nim intensywne spojrzenie, jakby właśnie zawiązywał się między nimi układ, jakiś bliżej nieokreślony pakt, otwarty na modyfikacje i przekształcenia, w zależności od tego, co przyniosą ewentualne spotkania. Nie mogła wykluczyć takiego prawdopodobieństwa, gdyż jej gadulstwo nie było wyłącznie wymysłem. Czasem stanowiło to realny problem.
— Och, naprawdę? — wydukała, wyraźnie ożywiona. Tylko tyle była w stanie wyartykułować na wieść o przejęciu stadniny, gdyż fakt takiego zbiegu okoliczności wydał jej się iście zaskakujący. Z pewnością na tyle zaskakujący, że jeszcze chwilę po skończonej opowieści, utrzymywał się w niej ten stan.
— Tak — odparła z zalążkiem entuzjazmu. Więcej niż pewne, że gdyby z jego strony nie padło to konkretne pytanie, sama pokierowałaby rozmowę na podobne tory, sprowokowana rozpoczęciem tematu. Tym bardziej, że przypomniał jej o czymś, do czego dawno nie wracała w natłoku myśli, wszystkich wydarzeń i obowiązków. — Kiedy byłam młodsza, jeździłam bardzo często, nie tylko amatorsko. Brałam udział w różnych konkursach i, nie chwaląc się, parę razy udało mi się wrócić do domu z medalem. Nawet miałam własnego konia, ale musiałam się z nim rozstać przy okazji wyprowadzki do Seattle. Od tamtej pory nie miałam też większej sposobności, żeby znów jeździć — przyznała, mimowolnie nadając wypowiedzi melancholijno-nostalgicznego wydźwięku, który starała się zamaskować przybierając na twarzy kolejny uśmiech. — A szkoda, bo naprawdę bardzo to lubiłam i czasem mi tego brakuje. Konie to jedne z najlepszych stworzeń na świecie — dodała, absolutnie rozczulona na wspomnienie tamtego okresu z jej życia, choć właśnie z tego względu mogła nie być do końca obiektywna. Zwierzęta te - zaraz po kotach, oczywiście - prawdopodobnie należały do jej ulubieńców. Zresztą samą jazdę, jako czynność i formę spędzania wolnego czasu też wspominała z utęsknieniem.
Yael, pomimo przyjemnej rozmowy z Abrahamem, musiała w końcu go pożegnać, jako że zbliżała się godzina rozpoczęcia dyżuru. Sama wyraziła nadzieję na spotkanie w przyszłości, czy to w podobnych, szpitalnych warunkach, czy bardziej prywatnie, w jego stadninie, albowiem z pewnością planowała wyprawę w to miejsce.

koniec

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”