WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Pewnie nie byłby tym nawet zaskoczony, gdyby tylko wiedział, że prowadziła swoje notatki, tak bacznie go obserwując. Tego jednak nie wiedział.
— W porządku. To tylko... Ból głowy — wyjaśnił, pocierając swoje skronie, na których pozostawił odrobinę tuszu, którym miał ubrudzone rękawiczki. Nie, to nie był tylko ból głowy, ale co miał powiedzieć? Nie chciał jej martwić i wprowadzać niepotrzebnej paniki. Potrzebował przecież tylko odrobinę odpoczynku. Dzień, może dwa, w trakcie których wyspałby się w najlepsze i zregenerował siły.
— Musę to skońcyć — zaprotestował i w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że potrzebował tego odpoczynku. Coś było nie w porządku. Bardzo nie w porządku. Wstał więc i rzucając klientce jeszcze jedne krótkie przeprosiny, ruszył w stronę drzwi do biura, nie spoglądając nawet na pracownika, którego odciągnęli od lunchu.
— Lottie, nie... — urwał. Może jednak tak było lepiej. Tatuaż był prosty do wykonania. Drugi pracownik mógł się tym zająć, a on mógł mieć pewność, że klientka nie wyjdzie ze studio jeszcze bardziej poszkodowana niż do tej pory. Ile można było siedzieć pod maszynką z tak małym wzorem? Rhys miał problem ze skupieniem się, a to przekładało się na czas pracy. I jej jakość, co udowodnił przed momentem.
Usiadł za biurkiem i sięgnął po butelkę wody, a następnie do szuflady, gdzie od kilku dni trzymał paczkę aspiryny, z której tabletki znikały w zastraszającym tempie. Łyknął pastylkę i popił, następnie spoglądając na przyjaciółkę, milczał kilka dłuższych chwil. Potrzebował ich, żeby nieco odetchnąć.
— To tylko przemęczenie. Sama widzisz, ile ostatnio na siebie biorę — westchnął, opierając się wygodnie i odchylając głowę do tyłu, kiedy przymknął oczy. Wziął kilka głębszych oddechów. — Kiedy wybrnę z grafiku, wezmę kilka dni wolnego. Odpocznę, wrócę do formy i będzie dobrze — dodał. Czy w to wierzył? Nie. Wielokrotnie w życiu był przemęczony, ale tym razem było inaczej. Jakoś dziwnie. Niektóre z objawów, jakie zaczynał u siebie dostrzegać, były nietypowe i spotykał się z nimi pierwszy raz. — W ostateczności skoczę do lekarza. Może przepisze mi coś na migrenę — dodał. Tak, chciał wierzyć, że to była tylko migrena, na którą pomogą leki. — Nie martw się. — zerknął na Charlotte z lekkim uśmiechem.
malarka
cały świat
columbia city
Charlotte co prawda nie była przewrażliwiona na punkcie zdrowia. Szpitale i biegające po nich osoby w kitlach bądź fartuchach kojarzyły się jej - paradoksalnie - nie z ratowaniem ludzkiego życia, ale przegraną walką o ostatni oddech i uciekającą z organizmu krew. Pożary, wypadki, zabójstwa. Służba zdrowia była bezradna nawet wobec znanych od lat chorób, dlatego okazywana tej branży nieufność wydawała się całkowicie uzasadniona. Zdrowy rozsądek nakazywał jednak zwracać się po pomoc właśnie tam.
- Nie sprzeczaj się ze mną - upomniała go, kiedy ich spojrzenia spotkały się w jednej linii, a w powietrzu rozbrzmiała niewypowiedziana groźba dotycząca dalszych protestów. Te nie mogłyby skończyć się w pozytywny sposób, szczególnie że krótkiej wymianie zdań przyglądała się uszkodzona przed momentem klientka.
Lottie z nieskrywaną troską przyglądała się kolejnym ruchom Rhysa. O ile dorwanie się do butelki z wodą przy panujących w Seattle upałach nie było niczym nadzwyczajnym, o tyle gwałtowność, z jaką sięgnął po leki, wpędziła ją w stan konsternacji. To wszystko w połączeniu z dziwnym seplenieniem sprzed kilku chwil sprawiło, że kobiece obawy narastały wraz z każdą kolejną sekundą.
- Kiedy ktoś jest zmęczony, idzie na drzemkę - zauważyła, unosząc brew. Nie wierzyła mu. Nie wiedziała tylko, czy był to wynik tego, jak kiepskim był kłamcą, czy może jednak tego, że kobieca intuicja jeszcze nigdy jej nie zawiodła.
Przysiadłszy się nieco bliżej Rhysa, raz jeszcze zmierzyła wzrokiem całą jego sylwetkę.
- Ciężko się nie martwić, kiedy wyglądasz jak śmierć. - Pokręciwszy głową, świadomie pozwoliła na to, by Rhys dostrzegł w jej spojrzeniu przede wszystkim dezaprobatę dla tego, jak intensywny tryb życia sobie narzucił i jak bardzo zapomniał dbać o rzecz tak podstawą jak zdrowie. - Powinieneś pójść do lekarza od razu - zasugerowała, przechylając głowę i wpatrując się w przyjaciela z tej nieco zmienionej perspektywy. Zupełnie tak, jak gdyby wierzyła, że zmiana ułożenia wpłynie na sposób postrzegania jego osoby. Nic z tych rzeczy. Wciąż prezentował się tak samo kiepsko.
- Mówię poważnie. To, że nie dbasz o siebie, to jedno, ale okaleczanie klientów nie wpłynie na studio zbyt pomyślnie. Jeden taki wypadek można wybaczyć, ale co jeżeli zdarzą się kolejne? Zniżka tego nie załatwi - wyjaśniła, mając szczerą nadzieję, że troska o coś, co stworzył od zera i co funkcjonowało tak dobrze, okaże się silniejsza niż przekonanie, że był niezniszczalny.
-
— W pchracy? — burknął, nie przywiązując już uwagi do tego jak się w losowych momentach wysławiał. I tak tego nie kontrolował, co jedynie podkręcało wewnętrzną frustrację, jaką odczuwał, a której nie chciał okazywać, by nie denerwować Charlotte, wbijającej w niego zmartwione, a zarazem badawcze spojrzenie. — Kiepsko dzisiaj spałem, może to też się przyczyniło — westchnął, nawiązując do ostatniej nocy, kiedy faktycznie miał problem z zaśnięciem. To wszystko przekładało się na to, jak obecnie się czuł.
— Nie psesadzajmy — mruknął, zmuszając się do uśmiechu i licząc na to, że ten chociaż trochę uspokoi Charlotte. Kąciki ust opadły mu jednak, na widok dezaprobaty bijącej z kobiecych oczu. Westchnął ciężko i sięgnął po wodę, by upić jeszcze kilka łyków. — Jasne, mam jeszcze dwóch klientów. Do końca tego tygodnia grafik wypchany. Nawet jak będę chciał przesunąć terminy sesji, to nie mogę zrobić tego ze wszystkimi klientami — mruknął. Wiedział, że może faktycznie powinien był się udać do lekarza i sprawdzić co się działo, ale problemem było to, że nie chciał rozczarować dopiero zdobytych klientów i... Bał się. Tak zwyczajnie po ludzku, obawiał się tego, co mogłoby wyjść w trakcie badań, kiedy zdawał sobie sprawę z tego, że czuł się gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej.
— Zostały nam trzy dni pracy. Wezmę wolne, odpocznę, odwiedzę lekarza skoro nalegasz, ale zobaczysz, że od nowego tygodnia będę jak nowo narodzony — stwierdził po chwili namysłu. Lottie miała rację. Nie mógł ryzykować tym, że będzie kaleczył kolejnych klientów, a przygotowane wzory, nie będą odzwierciedlały na skórze tego, co dostrzegali na projekcie. Z takim podejściem na pewno daleko nie zdołałby zajść, a kiepska opinia ciągnęłaby się za nim latami, doprowadzając do upadku studio. Tego doczekać nie chciał. Za bardzo zależało mu na tym miejscu. Za dużo serca włożył w to wszystko, by teraz pozwolić sobie na błędy i kozaczenie, gdy organizm wiedział lepiej, jak bardzo czuł się zmęczony. — Pójdziesz ze mną? — zapytał. Może nie powinien jej również odciągać od pracy, ale obecność przyjaciółki podniosłaby go trochę na duchu. — Odpocznę jeszcze chwilę. Jak skończą tatuas, to załatwimy zniżkę i możemy jechać, ale wolałbym nie prowadzić — dodał. Czuł, że zajęcie miejsce kierowcy, skończyłoby się źle. Kiepsko widział, miał problem z ostrością widzenia, a plamki przed oczami nie chciały ustąpić, zmuszając go do intensywniejszego mrugania. Jakby to miało w czymś pomóc.
malarka
cały świat
columbia city
- Widziałeś się w lustrze? Nie nazwałabym tego przesadą - upomniała go raz jeszcze, choć nie widziała sensu w podnoszeniu się ze swojego dotychczasowego miejsca w celu wygrzebania z dna torebki niewielkiego kompaktu z lusterkiem, w tafli którego Rhys gołym okiem mógłby dojrzeć, jak kiepsko się prezentował. Lottie wiedziała, że jej obawy były w pełni uzasadnione, dlatego bagatelizacja, po jaką sięgał przyjaciel, wpędzała ją w stan irytacji. O ten wcale nie było tak trudno, skoro miał do czynienia z ciężarną, podatną na wiele bodźców kobietą. - Chyba zwariowałeś, jeżeli myślisz, że pozwolę ci dzisiaj chwycić za maszynkę - mruknęła, kręcąc głową. Najwidoczniej wstanie na równe nogi miało być konieczne, skoro na ścianie przy drzwiach znajdowała się tablica, do której przypiętych było kilka kartek - rozpiska na najbliższy tydzień pokazywała, który z artystów miał akurat umówionego klienta, w jakim dniu i godzinie. Znajomość swoich planów dnia była istotna i Charlotte cieszyła się, że zasugerowała tego typu rozwiązanie. - Kiedy tamta klientka wyjdzie, spróbujemy to jakoś przeorganizować, żebyś chociaż dzisiejsze popołudnie miał wolne - zawyrokowała, ani myśląc o dyskusji. Wymowny ruch dłonią miał dać Rhysowi do zrozumienia, że nie powinien był jej zaczynać.
- Hm? - mruknęła, kiedy wróciła na swoje miejsce. Znów zatrzymała wzrok na wysokości oczu przyjaciela, po krótkiej pauzie kiwając głową. - Oczywiście, że pójdę - zapewniła, dłonią sięgając do tej jego. Zacisnąwszy na niej palce, posłała Rhysowi czuły uśmiech. Nie mogłaby go zostawić. Nie tylko przez wzgląd na to, jak dużo on niegdyś zrobił dla niej, ale przede wszystkim dlatego, że byli przyjaciółmi, a ona naprawdę się o niego martwiła. - W porządku. Ja poprowadzę. Albo zamówimy taksówkę. Jak wolisz - dodała, znów sięgając do butelki z wodą i szklanki, którą uzupełniła, aby Rhys mógł zrobić jeszcze kilka sporych łyków napoju.
- Wszystko załatwię. Nie martw się. - Nie mówiła tylko o wizycie u lekarza, ale również - a może przede wszystkim - o studio, w które Alderidge włożył ogrom serca i pracy. Wiedziała, że w przypadku jego ewentualnej niedyspozycji, musiałaby zająć się dopiero co rozwijającym się biznesem. Niespodziewana przerwa zaledwie kilka tygodni po otwarciu nie zrobiłaby dobrego wrażenia.
-
— Okej. Zadzwonię i poinformuję, że musimy zmienić terminy z dzisiaj. Szkoda, żeby przyjechali tylko po to, żeby dowiedzieć się o tym na miejscu — westchnął. Nie miał siły się sprzeczać, ale chciał jak najszybciej przeorganizować grafik na ten dzień, by klienci nie musieli wychodzić rozczarowani z poczuciem, że przejechali pół miasta na marne, bo nie mieli się tego dnia doczekać wymarzonego tatuażu.
Odwzajemnił uścisk jej dłoni. Ten jeden gest był jak najlepsza forma wsparcia. Nieme zapewnienie, że co by się nie działo, miał ją i mógł liczyć na to, że przejdą przez wszystkie problemy razem. Obojętnie, czy chodziłoby o te, z którymi zmagała się ona, czy te, które los rzucał pod nogi jemu. Tę przyjaźń, Rhys cenił sobie ponad wszystko i był wdzięczny światu za to, że postawił mu na drodze kogoś takiego, jak Charlotte Hughes.
— Możemy jechać taksówką, jeśli nie czujesz się na siłach — zgodził się. Od niej zależało, czym pojadą. Jeśli wolała w swoim stanie jechać taksówką niż siadać za kierownicą, to nie miał nic przeciwko. Ważne było to, żeby była obok, bo skłamałby mówiąc, że nie zaczął się martwić swoim stanem. I chociaż połknięta aspiryna zaczynała przynosić nieznaczne ukojenie, to wciąż czuł, że coś było nie tak. Nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób i to przez dłuższy czas, ale to zachował dla siebie. Charlotte nie musiała wiedzieć, że to trwało od pewnego czasu. Że bóle głowy powracały sporadycznie, aż w końcu zaczynały się stawać czymś, czego wyczekiwał będąc zaskoczonym, jeśli danego dnia nie miały miejsca. On wciąż chciał wierzyć, że chodziło tylko o zmęczenie, które tak naprawdę trzymało się go nie od tygodni a miesięcy, które poświęcał remontowi i życiu na pełnych obrotach, byle tylko ruszyć z własnym biznesem. Wolał poczekać do wizyty u lekarza, który wierzył, że go uspokoi. To było lepsze, niż wprowadzanie zbędnej paniki.
— Wiem. I... Dziękuję — odparł z lekkim uśmiechem. Był jej wdzięczny za to, że była. Teraz to on potrzebował jej i wiedział, że mógł na nią liczyć. Nie bał się zostawić studio w rękach Charlotte. Chociaż sama wciąż stopniowo odnajdywała się w tej pracy i stopniowo poszerzała swój zakres obowiązków, to był pewny, że dałaby sobie radę, gdyby został zmuszony do wzięcia kilku, może nawet kilkunastu dni wolnego. Zresztą w każdej chwili mogła się z nim skontaktować i z całą pewnością, nawet siedząc w domu, zrobiłby wszystko, żeby naprowadzić ją w różnych sprawach na właściwy tor. — Idź, zobacz, jak sobie radzą. Chyba powinni już kończyć, a ja przedzwonię do klientów i wezwę taksówkę — dodał, wskazując ruchem głowy na drzwi, za którymi mieściło się główne pomieszczenie. — Lottie? Dorzuć jej voucher na kolejną sesję — zasugerował jeszcze. Chciał, by mimo kiepskiego pierwszego wrażenia, kobieta, którą tatuował, wróciła w przyszłości. Odprowadził Lottie wzrokiem, sam zaś sięgnął po telefon by zamówić taksówkę i wykonać te dwa krótkie telefony do klientów, którym odwołał sesje z tego dnia, zapewniając, że zadzwoni raz jeszcze, by ustalić nowy termin. Kwadrans później mogli już opuścić studio i udać się do szpitala, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat stanu jego zdrowia.
zt.
malarka
cały świat
columbia city
Dni takie jak ten - leniwe i spokojne - w ostatnim czasie zdarzały się naprawdę rzadko. Ruch w studio był ogromny, a zdrowotne problemy Rhysa skutecznie spędzały sen z powiek jego współpracowników. Główną rolę odgrywały one także w głowie Charlotte, choć w konfrontacji z podwładnymi starała się nie pokazywać, że coś było nie tak. Biznes, mimo ogromnego sukcesu, był na rynku powiewem świeżości, która bardzo szybko mogła przeminąć. W obecnej sytuacji uratować mogła ich jedynie rozwaga i ostrożne planowanie każdego kroku.
Mający tego dnia zmianę tatuażysta wyszedł właśnie na lunch, a Charlotte była na etapie zamawiania swojego, kiedy w studio pojawił się kurier z ogromnym kartonem. Świadomość tego, co znajdowało się w środku, niemal od razu poprawiło blondynce humor, choć przed jeszcze kilkoma miesiącami nigdy nie powiedziałaby, że mogłaby się kiedykolwiek cieszyć z kompletowania dziecięcej wyprawki.
Odprowadzając wysokiego, szczuplutkiego chłopaka do drzwi, raz jeszcze zerknęła na sylwetkę osoby, która pod oknem studia kręciła się od jakiegoś czasu. Być może był to kwadrans, być może dwa, a nawet więcej - nie była pewna. Mężczyzna mignął jej przed oczami kilkukrotnie, a na dodatek sprawiał wrażenie znajomego. W pamięci nie potrafiła co prawda określić ewentualnych okoliczności ich pierwszego spotkania, ale samo jego mgliste spojrzenie wystarczyło, by wyszła na zewnątrz.
- Mogę panu jakoś pomóc? - zagaiła, bardzo szybko żałując opuszczenia przyjemnie chłodnego, klimatyzowanego wnętrza studio. Pogoda znów dawała się we znaki, a wysokie temperatury, które panowały w Seattle od kilku tygodni, powoli stawały się uciążliwe. - Zgubił się pan? - dodała po krótkiej pauzie, posyłając (nie)znajomemu ciepły uśmiech.
-
- 1.
Przez zdecydowaną większość czasu miał wrażenie, że kobieta rozpłynęła się w powietrzu, zupełnie tak, jakby ktoś pstryknął palcami i spowodował jej nagłe zniknięcie. Bardzo dotkliwie przypominało mu to inną, zbliżoną sytuację sprzed kilku lat, a na samą myśl żołądek zawiązywał mu się w supeł; ona przecież również zniknęła, przepadła, w jednej chwili była, a w następnej już jej nie było. Wyszedł tylko na krótki spacer z psem, zostawiając ją w kuchni przygotowującą śniadanie, z książką w jednej ręce i kuchenną łopatką w drugiej, a kiedy wrócił... dom był pusty, a poza książką i spaloną jajecznicą nie było po niej śladu. Nawet nie wyobrażał sobie jak by się poczuł, gdyby okazało się, że w podobny sposób zniknęła jeszcze kobieta, z którą próbował się skontaktować. Ulga, która nadeszła gdy znalazł choć najmniejszy ślad jej obecności w mieście była nie do opisania.
Kręcił się pod Alki Beach Tattoo już od dobrych kilkunastu minut, próbując ułożyć sobie w głowie słowa, które należało w pierwszej kolejności wypowiedzieć. Ciężko mu było zaplanować jakąś konkretną narrację, kiedy nie wiedział czego właściwie się spodziewać. Co tutaj robiła? Dlaczego znajdował ją tutaj? Pytania zdecydowanie wyprzedzały wszystkie ewentualne odpowiedzi. Znajomy głos kobiety dobiegł do niego mniej więcej w połowie myśli, a wyrwany z letargu Adam odwrócił się lekko wystraszony. Utkwił wzrok w blondynce, dopiero po chwili łapiąc się na tym, że powinien jej odpowiedzieć. - Charlotte Hughes? - wypalił nagle, jakby na wydechu i nerwowo przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Prawdopodobnie nie powinien zaczynać w ten sposób, a być może w ogóle nie powinien tutaj przychodzić, ale oto stał przed nią i wydawało mu się, że nie było już w tym momencie szansy na ewentualną ucieczkę. - Adam Datchford. Mieliśmy jakiś czas temu przyjemność... - przyjemność. Nie nazwałby tak pracowania nad sprawą, którą wtedy dzielili, ale określenie samo wyrwało mu się teraz z ust. Zacisnął szczękę, nie kończąc zdania. Dobór słów nie był najbardziej trafny w tej sytuacji, to musieli oboje przyznać.
malarka
cały świat
columbia city
Stojący kilka kroków od niej nieznajomy nie wydawał się groźny, ale pozory bywały złudne. Tak samo złudne mogło okazać się wrażenie, że skądś go kojarzyła. Nie potrafiłaby powiedzieć, skąd dokładnie ani tym bardziej umiejscowić ich spotkania na konkretnej osi czasu, dlatego nawet nie podejmowała tej próby, choć ciekawość dała o sobie znać z zaskakująco intensywną siłą.
- To ja - przytaknęła, nie kontrolując wędrującej ku górze brwi. Wyraz zaskoczenia na kobiecej twarzy ewidentnie się pogłębił, tak samo zresztą jak zaciekawienie okolicznościami tego najwidoczniej wcale nie przypadkowego spotkania.
Znajomo brzmiące nazwisko sprowokowało umysł do nieco bardziej wytężonej pracy, z wyników której Charlotte mogłaby być w pełni zadowolona. Coś zaświtało, pojawił się wątek i myśl przewodnia, których Hughes świadomie się chwyciła i które pozwoliły dojść do odpowiednich wniosków - lub przynajmniej tak się jej wydawało.
- Pracowaliśmy przy jakiejś sprawie, prawda? - zagaiła, posyłając mężczyźnie kolejny uśmiech, który - choć ciepły i wyrażający sympatię - miał zachęcić go do uchylenia rąbka tajemnicy i potwierdzenia jej przypuszczeń.
Nim to nastąpiło, Charlotte przesunęła się tak, aby umożliwić Adamowi przekroczenie progu studia. Zamknąwszy za nim drzwi, przystanęła przy głównej ladzie.
- Coś się stało? - dodała, nie spuszczając z niego wzroku. Nie chciała wyjść na wścibską czy niecierpliwą, ale ostatnie wydarzenia z jej życia sprawiły, że stała się nieco przewrażliwiona na punkcie niespodzianek i zaskoczeń różnego sortu.
-
Wstając rano i jedząc szybkie śniadanie, naprawdę cieszył się z tego, że w końcu miał wrócić do miejsca, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Po wzięciu garści leków, które miały na celu pomóc mu utrzymać pozory tego, że wszystko było w porządku, wyprowadził Echo na krótki spacer i w końcu wsiadł w samochód, by zajechać do studio.
Do środka wszedł uśmiechnięty i zdecydowanie pełny energii. Rozejrzał się po poczekalni, potem zajrzał do głównego pomieszczenia, witając się ze swoimi pracownikami i ruszył do biura, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok Lottie.
— Za rzadko się ostatnio widujemy — rzucił w ramach powitania, gdy przystanął w progu i obrzucił uważnym spojrzeniem całą jej sylwetkę, tuż przed tym, jak podszedł, by ją mocno, ale w granicach rozsądku przytulić. — Jakiś czas temu czytałem, ze jeśli ma być dziewczynka, to odbiera mamie urodę. Nie widzę tego po tobie. Jesteś pewna, że nic się nie zmieniło i nie urosło? Bo jeśli nie, to możemy mieć problem — podjął i sięgnął do swojego plecaka, z którego wyciągnął sporego, różowego, mięciutkiego królika. — Jeśli to chłopiec, może być niepocieszony tym pluszakiem. Mam nadzieję, że masz zdjęcie? — dodał, wręczając pluszaka przyjaciółce i rzucając jej pytające spojrzenie. Chciał zobaczyć, kogo powitają na świecie za kilka miesięcy. Chciał też wiedzieć, jak postrzegała ten drobny w jego odczuciu prezent. Czy nie był za duży, albo z jakiegoś materiału nieodpowiedniego dla dzieci. Nie znał się na tym, zaufał jedynie sprzedawczyni w sklepie, do którego zajrzał poprzedniego dnia.
— Co mnie ominęło w ostatnich tygodniach? Jak wygląda mój grafik na dzisiaj? — zapytał, uświadamiając sobie, że nieco wybił się z rytmu tą przedłużającą się nieobecnością i poza tym, że obwieścił przed kilkoma dniami swój powrót do pracy, to nie wnikał w nic innego, dużo bardziej zainteresowany spotkaniem z sąsiadką. I teraz tego pożałował, bo nie wiedział, co go właściwie czekało.
malarka
cały świat
columbia city
Być może jego powrót do normalności mógł upłynąć bez ekscesów?
Jego pojawienie się w studio Charlotte skwitowała uśmiechem posłanym przyjacielowi znad stosu papierów. Z przyjemnością korzystała z wygód, jakie panowały w biurze, dlatego w pomieszczeniu panował przyjemny chłód związany ze wciąż działającą klimatyzacją.
- Z tego, co mi wiadomo, to nie - nie urosło - wyjaśniła przez śmiech, z ulgą odwzajemniając uścisk. Bliskość przyjaciela zawsze działała na nią kojąco, jednak tym razem w grę wchodziła przede wszystkim tęsknota, którą każdego kolejnego dnia odczuwała coraz mocniej. - Wiesz, że nie musiałeś? - mruknęła, odbierając od niego maskotkę. Obejrzawszy ją z każdej strony, odstawiła na jeden z wolnych foteli, czując, że było to jedyne miejsce, na którym pluszak mógłby się zmieścić.
- Na pewno będzie zachwycona. Dzięki - skwitowała z uśmiechem, muskając męski policzek w ulotnym buziaku. - Tak, mam wszystko. Pokażę ci, jak tylko wybrniesz z zaległości, hm? - zasugerowała pół żartem a pół serio. To wcale nie tak, że zaganiała go do pracy zaraz po przekroczeniu progu biura, ale wolała przygotować go na to, że zajęć było sporo.
- Żadnych kryzysowych sytuacji, jeżeli to masz na myśli. Kilka osób o ciebie pytało. Tych, którzy czekali najdłużej, wcisnęłam na ten tydzień. Wszystko masz na mailu - wyjaśniła, wracając na swoje dotychczasowe miejsce.
Nie omieszkała jednak zmierzyć przyjaciela uważnym wzrokiem.
- Jak się czujesz? - rzuciła niepewnie, nie chcąc z wejścia poruszać tematów trudnych i przykrych, ale... Musiała wiedzieć. Musiała wiedzieć, co się działo.
-
— Okej, czyli nie ufać przesądom — odparł z rozbawieniem. Skoro twierdziła, że nic dziecku nie urosło, to najwyraźniej te wszystkie przesądy i dziwne teorie, nie były czymś, co powinno się brać pod uwagę. Niemniej, ważniejsze teraz było to, że w końcu się spotkali. Mimowolnie pomyślał o ostatnich dniach i tym, jak bardzo brakowało mu spotkań z Lottie, jej wsparcia, rozmów z nią, które mogłyby odciągnąć jego myśli od piętrzących się problemów. Dobrze było wrócić, mieć ją znowu obok i po prostu skupić się na rzeczach pozytywnych. — Nie marudź, dopiero się rozkręcam — zaśmiał się, sprzedając jej lekkiego pstryczka w nos, żeby odpuściła. Miał zostać kimś na wzór wujka. To zobowiązywało do tego, by rozpieszczać dziecko. — Imię wybrane? — zagaił jeszcze z zaciekawieniem. Skoro już wiedzieli, że będzie córka, to był ciekaw, czy mieli już jakieś pomysły na to, jak ją nazwać za tych kilka miesięcy, kiedy już pojawi się na świecie i wywróci wszystko do góry nogami.
— Jasne, już się za to zabieram — zgodził się i siadł za biurkiem, żeby wziąć się do roboty. — Jeśli możesz, sprawdź w tym czasie, czy uda się upchnąć w mój grafik jedną małą, myślę, że godzinną sesję — dodał jeszcze, spoglądając na przyjaciółkę sponad sterty dokumentów i laptopa, który zdążył już włączyć, by wszystko się na spokojnie załadowało.
— Świetnie, zaraz tam zajrzę. — Nie dało się ukryć, że Rhys poczuł ulgę na myśl o tym, że ludzie o niego pytali i uzbrajali się w cierpliwość, czekając na jego powrót do pracy, kiedy równie dobrze mogli sobie znaleźć inne studio i tatuażystę, który stanąłby na wysokości zadania i przyozdobił ich skóry w szybszym terminie. Szczególnie, że powrót Rhysa do ostatniej chwili, był jedną, wielką niewiadomą. Chociaż powrót zapowiadał od kilku długich dni, nie mógł nikomu zagwarantować, że tego dnia nie obudziłby się z paskudnym samopoczuciem. To było jak loteria. Rosyjska ruletka. Jednego dnia był, drugiego mogło go nie być.
— Wystarczająco dobrze, żeby wrócić do pracy. Mam dalej gorsze dni, ale póki co jestem na lekach, które mają hamować objawy guza. Co dalej... Zobaczymy — odparł, przeglądając stertę papierów, które zalegały na jego biurku. Nie widział w nich jednak niczego na tyle istotnego, by miał spędzić nad nimi najbliższe minuty, a co za tym szło, odsunął je na bok i westchnął.
— Rozmawiałem z Blakiem — przyznał. Nie wiedział, czy była tego świadoma, czy może jednak wieści jeszcze do niej nie dotarły, ale uznał, że rozmowa o kumplu a zarazem ojcu jej dziecka i ich kłótni była lepsza, niż rozmowa o zdrowiu, które wciąż stało pod znakiem zapytania, bo najzwyczajniej w świecie nie było go stać na takie szaleństwo, jakim było walka z niechcianym lokatorem w jego głowie. — Chyba... Będzie dobrze. Pogadaliśmy, wyjaśniliśmy sobie wszystko i wygląda na to, że w najbliższym czasie żaden z nas nie planuje skakać drugiemu do gardła — dodał z lekkim uśmiechem. Cieszył się, że rozmowa z Griffithem chociaż była totalnie spontaniczna, przebiegła w pokojowej atmosferze i budziła nadzieję na to, że jeszcze będzie normalnie. Może nie od razu, ale jednak normalnie.
malarka
cały świat
columbia city
- Zoey Gia - wyznała z cieniem uśmiechu błąkającym się w kącikach warg. Nie sądziła, że wybór personaliów dla dziecka mógłby okazać się zadaniem tak trudnym i czasochłonnym, ale kreatywność, jaką wykazał się Blake, była miłym zaskoczeniem i stuprocentowo wpisała się w gusta każdej ze stron. - Dostanie nazwisko Blake'a - dodała, domyślając się, że i ta sprawa mogłaby Rhysa zaciekawić, nawet jeżeli nie wspomniałby o tym na głos.
Charlotte domyślała się, że jego obecne nastawienie względem przyjaciela mogło być różne, dlatego wolała dmuchać na zimne, choć w przypadku Alderidge'a nadmierna ostrożność nigdy nie była wysoce wskazana. Rozumiał ją, ale jednocześnie nie brał niczego do siebie i nie obrażał się jak małe dziecko, co znacząco ułatwiało komunikację i przepływ informacji.
- Mała, godzinna sesja? Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zagaiła, nie kryjąc zaciekawiania, które przyjaciel w niej obudził. Nie wspominał o żadnym konkretnym kliencie ani o osobie, dla której musiałby wygospodarować odrobinę dodatkowego czasu. Tajemnicza postawa mężczyzny również dawała do myślenia, choć Lottie ze wszystkich sił starała się ukryć cisnący się na usta zawadiacki uśmiech.
- Kiedy masz kontrolę? - rzuciła, gdy powaga znów odnalazła miejsce na jej twarzy. Martwiła się i chciała wiedzieć, jak wyglądała sytuacja, nawet jeżeli jej podejście kojarzyło się z nadmierną troską czy próbą ingerowania w proces leczenia. W jakimś stopniu właśnie tak było, bo przecież Charlotte wciąż wierzyła, że terapia mogłaby przynieść oczekiwany skutek.
- Naprawdę? Nic nie mówił - przyznała, choć czy powinna była się dziwić? Blake nie należał do grona najbardziej wylewnych osób, szczególnie w odniesieniu do kwestii problematycznych. Ona z kolei starała się nie poruszać akurat tego tematu, czując, że byłoby to jak wejście na minę o ogromnej sile rażenia. - To chyba... Dobrze? Nie wiem. Ty mi powiedz - zasugerowała, unosząc brew. Chciała wiedzieć, jak czuł się z tym Rhys, jak to wszystko widział, czy dostrzegał szansę na to, że mogłoby być tak jak dotychczas tak jak było, nim nie pojawiła się ona.
Skrzywiła się na tę myśl. Nie była skupioną na sobie egocentryczką, ale wielokrotnie łapała się na przekonaniu, że to wszystko nie wydarzyłoby się, gdyby pewne sprawy trzymała dla siebie, gdyby nie postanowiła się zwierzyć i gdyby nieświadomie nie wplątała Rhysa w swój konflikt z Blake'm.
- Cieszę się, że jest lepiej - dodała po krótkiej pauzie, zaraz potem skupiając wzrok na ekranie monitora. - Ten mały tatuaż... W przyszły piątek masz lukę, więc o ile obiad zjesz tutaj, powinieneś zdążyć - zasugerowała, unosząc brew.
-
— Mhm, że pilnie potrzebuję tej godzinki — zaśmiał się, widząc jej zaciekawienie i to jak usilnie powstrzymywała uśmiech. Za dobrze ją znał, by nie rozgryźć jej w przeciągu chwili i nie domyślić się, ile scenariuszy dotyczącej tej sesji, przeleciało jej przez głowę, chociaż nie dzieliła się nimi na głos. A on... Cóż, sam nie wiedział co powiedzieć, bo znajomość z Islą była stosunkowo świeża, a przy tym dość pokręcona i pokazywała, że każdy kolejny dzień mógł przynieść nowe zaskoczenie.
— Za dwa tygodnie. Do tego czasu muszę podjąć decyzję, co dalej — westchnął. Dwa tygodnie to sporo czasu, ale w tym przypadku wydawało się, że było to zdecydowanie za mało, by był w stanie jednoznacznie się określić przed lekarzem, czy chciał się poddać zaawansowanemu leczeniu, które mogło nie przynieść pozytywnych efektów, ale mogło pociągnąć za sobą wiele skutków ubocznych, które sprawiłyby, że życie byłoby jeszcze bardziej uciążliwe, czy może jednak wolał zostawić sprawy takie, jakimi były i po prostu czekać na nieuniknione. — I przyznam szczerze, że nie wiem, co mam robić — dodał zgodnie z prawdą, patrząc na przyjaciółkę z wdzięcznością, bo doceniał to, że wykazywała się troską, ale i z niepewnością oraz lekką rezygnacją. Było mu z tym wszystkim cholernie trudno i dlatego wolał zmienić temat. Przynajmniej na chwilę, by w spokojnej atmosferze skupić się na kwestiach związanych z pracą i tym, co ominęło go w ostatnich tygodniach.
— Tak, jest dobrze. Myślę, że z biegiem czasu będzie jeszcze lepiej, tylko obaj potrzebujemy jeszcze chwili, żeby zapomnieć o tym zgrzycie i puścić to wszystko w niepamięć — zapewnił. W tej kwestii był dobrej myśli i wierzył, że z każdym kolejnym spotkaniem i każdą kolejną rozmową, relacja z przyjacielem będzie wychodziła na prostą, aż dojdą do takiego momentu, w którym przy piwie będą się śmiać z własnej głupoty i tego, że Lottie nie będzie w stanie sama zawiązać sobie butów, gdy jej brzuszek przybierze te niezbyt komfortowe dla kobiet rozmiary.
— Myślę, że to nie będzie problem i klientka przyniesie mi obiad — stwierdził, uśmiechając się pod nosem. — To mała sesja, dla dziewczyny, która założyła się z koleżanką, przegrała i musi sobie zrobić tatuaż. Wpadła tu przed moim wolnym, była przerażona i uciekła tak samo szybko, jak się tu pojawiła — wyjaśnił, w końcu decydując się uchylić rąbka tajemnicy. — Byłem pewny, że więcej się tu nie pojawi, ale potem okazało się, że wynajęła to mieszkanie nade mną, które tyle czasu stało puste i od słowa do słowa, okazało się, że zakład jest wciąż aktualny, a Isla zażyczyła sobie małą żółtą kaczuszkę. A ja, jak to ja nie mogłem odmówić — dodał, wzruszając ramionami. W normalnych okolicznościach nie zdecydowałby się na zrobienie dziewczynie tego tatuażu, gdy wiedział, że nie była to jej decyzja, a jedynie efekt głupiego zakładu, ale ostatecznie spędzał z nią miło czas i uznał, że nie była na tyle walnięta, by po kilku dniach oskarżyć go o ten tatuaż, czy prosić o to, by jej go usunął.
malarka
cały świat
columbia city
- Chyba tak, chociaż nie do końca wiem, dokąd te tory prowadzą - mruknęła tajemniczo, chociaż bez żadnej celowości. Charakter jej słów był niezamierzony, ale zaprezentowana sytuacja jak najbardziej autentyczna.
Charlotte nie wiedziała, na czym dokładnie stała, kiedy chodziło o Blake'a, ich relację i ewentualną przyszłość, którą mieli dzielić - z jednej strony dlatego, że obydwoje wyrażali ku temu chęci, z drugiej, ponieważ perspektywa rodzicielstwa nie dawała o sobie zapomnieć.
Nie wiedziała, kim właściwie dla siebie byli, nawet jeżeli padło wiele słów, a niektóre gesty wydawały się wymowniejsze niż jakiekolwiek frazy. To jednak wciąż nie było jednoznaczne z deklaracją, której żadne z nich nie chciało (nie umiało?) wystosować.
Lub może to wszystko tylko się jej wydawało? Może to było tylko wrażenie?
Nie, nie mogło być. Nie z jej strony; nie w chwili, w której wszystko w niej wręcz krzyczało, że kłębiące się w sercu uczucia były za silne, by na koniec dnia okazać się jedynie mrzonką i wymysłem stęsknionego za bliskością ciała lub umysłu.
- Jak to podjąć decyzję? To chyba oczywiste, co dalej? - Uniesiona brew tym razem wcale nie wiązała się z zabawnym zaciekawieniem, ale powagą wynikającą z problemu, z którym przyszło im się mierzyć. Lottie była przekonana, że leczenie było oczywistością, z której Rhys nie powinien był rezygnować. Nie mógł odpuścić. To zupełnie do niego nie pasowało, a jednocześnie byłoby tchórzliwym zaprzepaszczeniem wszystkiego, co dotychczas udało mu się osiągnąć.
- Godzinka wciśnięta do grafiku, dziewczyna przynosząca obiad... O czym mi nie mówisz? - fuknęła w udawanej złości, gotowa do tego, by zmniejszyć dzielącą ich odległość i zdzielić go czymś po głowie, gdyby nie fakt, że poruszanie przychodziło jej obecnie z nieco większym trudem, a czaszka Rhysa stała się bombą mogącą wybuchnąć w każdej chwili. - Mała żółta kaczuszka brzmi bardzo uroczo. Powiesz o niej coś jeszcze? O Isli, nie o kaczce - zagaiła, wywracając oczami, aby przyjacielowi przypadkiem nie przyszło do głowy łapanie jej za słówka. Była ciekawa jego nowej znajomości, choć tym razem z nieco większą dozą ostrożności podchodziła do kwestii tworzenia daleko idących scenariuszy.
-
— Taaa... Oczywiste — mruknął. Oczywistym było to, że powinien walczyć. Oczywistym było też to, że nie był w stanie pozwolić sobie na takie koszty finansowe. Oczywiste było również to, że bał się tego leczenia i tego, że jeśli nie pójdzie po jego myśli, to na sam koniec będzie odchodził z myślą, że osłabienie i wiele innych skutków ubocznych naświetlania jak i chemii sprawiły, iż nie przeżył tego czasu, który mu pozostał, tak jak należy. Im więcej czasu minęło od diagnozy, tym więcej nadziei ale też i wątpliwości, rodziło się w męskiej głowie, a jego psychiczne samopoczucie zaczynało przypominać typową sinusoidę, gdzie wzloty przeplatały się ze spadkami. — Nie chcę o tym rozmawiać tutaj — dodał, wskazując ruchem głowy na drzwi. Nie chciał, by reszta pracowników cokolwiek usłyszała przez czysty przypadek. To była jego sprawa. Jego i dwóch osób, z którymi podzielił się tą sprawą, bo były mu najbliższe i wiedział, że mógł na nie liczyć - Lottie i Blake'a.
— Przecież właśnie mówię ci o wszystkim — wytknął język w jej stronę. Wiedziała przecież, że była jakaś dziewczyna, że mogła mu przynieść obiad i że miał jej wytatuować małą żółtą kaczuszkę, jakby nie było innych, lepszych pomysłów na tatuaż. — A myślałem, że ta kaczka zainteresuje cię bardziej — wywrócił teatralnie oczami i roześmiał się. Nie wiedział co powiedzieć. Cała ta znajomość była dość pokręcona, a jego sytuacja w niczym nie pomagała, bo nie do końca wiedział, jak miał się w tym wszystkim odnaleźć, żeby nie popełnić żadnego błędu. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie zastanawiałby się nad niczym i może nawet zaprosiłby wariatkę z piętra wyżej na randkę, a teraz... Trochę się powstrzymywał. Wyrywając się z tego zamyślenia, zerknął na Lottie.
— Wpadła tu jakiś czas temu, ale o tym chyba już mówiłem. Właściwie to byłem pewny, że to jakaś gówniara, co chce sobie zrobić tatuaż za plecami rodziców. Okazało się, że jest... Cóż, trochę szalona, ale cholernie sympatyczna. Poza tym miła. Boi się burzy, więc ostatnio złożyła mi nocną wizytę. Poza tym nie ma kieliszków na wino, więc pije je z kubka. Czuje się samotna, jakiś frajer ją zdradził i... Nie rozumiem typa, bo jest bardzo atrakcyjna. Ma dwadzieścia pięć lat, wygląda na dwadzieścia, Z jednej strony niewinna, z drugiej cholernie kobieca i zmysłowa — przedstawił jej swoją nową sąsiadkę najlepiej jak potrafił, co ważne zgodnie z tym, jak faktycznie Islę postrzegał.