WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był to jeden z tych dni, w których trakcie samopoczucie Rhysa nie było ani dobre ani złe. Z jednej strony czuł te znajome uczucie tęsknoty za tym co było i niechęć do zakopania wspomnień pod grubą warstwą kurzu, z drugiej chciał się kurczowo trzymać nastawienia, że w końcu będzie lepiej.
Od dnia, w którym jego związek dobiegł końca minęło nieco pół roku. Był to czas, który pozornie powinien zaleczyć rany na sercu, ale nic bardziej mylnego. Mężczyzna w dalszym ciągu zadręczał się tym co by było gdyby postąpił inaczej. Jak potoczyłyby się ostatnie miesiące, gdyby miał jaja i pokusiłby się o większą stabilizację w swoim związku. Skłamałby mówiąc, że nie żałował swojej decyzji. Zareagował gwałtownie, nie dając sobie czasu na przemyślenia. Podjął decyzję bez najmniejszego zastanowienia, co okazało się być powodem ciągu wydarzeń, które nie były tym, czego chciał doświadczać. Z perspektywy czasu wiedział, że nawet jeśli głęboko zastanowiłby się nad propozycją ówczesnej partnerki, to nie zmieniłby zdania. Nie czuł się gotowy na ojcostwo. Nie chciał zakładać rodziny, której z pensji tatuażysty mógłby co najwyżej zagwarantować nieco ponad minimum jeśli chodziło o poziom życia. Ponadto była też kwestia odpowiedzialności, która spoczęłaby na jego barkach w równym stopniu co na barkach jego kobiety. A on nie czuł się wystarczająco odpowiedzialnym człowiekiem, by pchać się na tak głęboką wodę. Nie zmieniało to faktu, że kochał tą kobietę. Spędził z nią kilka cholernie długich lat, podczas których nie można było narzekać na nic. Było dobrze. Wręcz idealnie. Jedna kwestia zburzyła to, co było latami budowane i pielęgnowane. Nikogo nie powinno więc dziwić to, że nie potrafił od tak przejść do porządku dziennego z tym, że wszystko dobiegło końca.
Chcąc nieco oczyścić myśli, postanowił skierować się w jakieś ustronne miejsce. Chłodny wieczór nie wydawał się być odpowiednią porą do tego, by przesiadywać nad wodą ale wiedział, że nie zdoła wysiedzieć w swoich czterech ścianach. Z psem na smyczy i butelką piwa upchniętą za pazuchą skórzanej kurtki, podjechał do jednego z miejscowych parków licząc na to, że podobnie jak w inne dni i tego będzie mógł liczyć na ciszę i spokój.
Dotąd trzymał się twardo sobót, w trakcie których przesiadywał tam długie godziny. Tym jednak razem, padło na piątek i może nie powinno to mieć dla Rhysa żadnego znaczenia, ale zrozumiał że znaczenie jest ogromne, gdy pierwszy raz od dawien dawna dostrzegł tam czyjąś sylwetkę. Chcąc zignorować nieznajomą odwołał radośnie hasającego psa i rozejrzał się za jedną z kłód, która była tą jego. Ku swojemu rozczarowaniu zrozumiał, że ta mieściła się zaledwie metr, może dwa od tej, na której przysiadła jakaś kobieta.
Nie zamierzał być bucem, który narusza czyjąś przestrzeń. Nie mógł jednak poradzić nic na to, że miał swego rodzaju zboczenie, każdego tygodnia siadając dokładnie w tym samym miejscu, które stało się tym ulubionym. Niechętnie, po chwili wahania ruszył w wybranym kierunku i odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę brunetki.
Trochę tu posiedzę. Tak jakby... To moje miejsce i nie widzi mi się zmienianie go.... — wyjaśnił, z miejsca karcąc się w myślach za to, co powiedział. Rhys zdawał sobie sprawę z tego, że brzmiało to tak, jakby wypraszał kobietę z siłą rzeczy publicznego miejsca. Tego robić nie chciał, bo nie ogarniał go aż taki terytorializm, ale napotkanie w tej okolicy żywej duszy, okazało się być na tyle wielkim zaskoczeniem, że czuł potrzebę wytłumaczenia się i wyjaśnienia, czemu siadał tak blisko, kiedy miejsca nie brakowało w promieniu kilkudziesięciu metrów.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

I. Ogień. Woda. Powietrze. Ziemia.
Żywioły zawsze stanowiły dla niej zagadkę - skomplikowaną, pełną zawiłości i niespodzianek. Jako mała dziewczynka uwielbiała kąpiele w basenie czy wieczorne ogniska organizowane w domku letniskowym rodziców. Kochała zapach świeżo skoszonej trawy połączonej z wilgotną ziemią oraz uczucie podczas jazdy rowerem, kiedy błądzący w jej lokach wiatr przyprawiał rodziców o stan przedzawałowy. Wtedy wszystkie siły natury kojarzyły się jej dobrze; były przyjemnym wspomnieniem, do którego pragnęła już zawsze wracać.
Z perspektywy czasu dostrzegała własną naiwność. Żywioły nie miały nic wspólnego z poczuciem stabilizacji i bezpieczeństwa. Były dzikie i nieokiełznane, a zabawa z nimi tragiczna w skutkach. Charlotte Hughes poznała te konsekwencje na własnej skórze. Widok trawiącego jedno z mieszkań w centrum Seattle pożaru powracał do niej w snach każdej nocy. Mimo upływających lat, ona wciąż czuła bijące stamtąd ciepło, które łaskotało jej skórę, ilekroć tylko na jawie wokół jej głowy sunął kłębek kurzu czy uciekające z poduszki pierze. Kolejne bezsenne noce coraz mocniej utwierdzały ją w przekonaniu, że szukanie ukojenia w sennej nieświadomości mijało się z celem. Złe momenty wracały, bez względu na to, jak wiele sił nie wkładałaby w to, aby wyprzeć je ze swojej pamięci.
Jeżeli jednak miałaby wybrać tę jedną siłę, która wpływała na nią kojąco, bez zawahania wskazałaby na wodę. Nie burzliwą i licznymi falami uderzającą o skalisty brzeg. Raczej spokojną, której tafla poruszała się niemal niezauważalnie, ale odczuwalnie na tyle, by w kobiecą twarz uderzała wieczorna, orzeźwiająca bryza. Powietrze także było dziwnie lekkie, choć przesycone jesiennym chłodem. Charlotte z premedytacją naciągnęła poły beżowego płaszcza, otulając się miękkim materiałem.
Z premedytacją wykorzystała fakt, że Joel wyjechał z miasta w służbowych sprawach. Wiedziała, jak bardzo nie lubił, kiedy wałęsała się po mieście późną porą - szczególnie sama. Ona jednak potrzebowała chwili wytchnienia; samotności, w której mogłaby uporządkować gonitwę myśli i zapanować nad chaosem, jaki tworzył się w jej głowie. Czuła coraz mocniej dający się we znaki głód oraz przenikający ją do szpiku kości chłód. Nie powinna była ryzykować przeziębieniem, jednak hartowanie organizmu uważała za swego rodzaju obowiązek wynikający ze służby, na jaką przed laty się zdecydowała. Była mistrzem beznadziejnych wymówek czy wymyślania wyjaśnień na poczekaniu. I choć brzydziła się kłamstwem samym w sobie, to jednak sprawiała wrażenie nieprzerwanie zachwyconej wpływem, jaki potrafiło ono mieć na rozmówcę.
Słyszała wesołe ujadanie psa, jednak samą siebie próbowała przekonać, że źródło tego dźwięku znajdowało się wystarczająco daleko, by jej spokój nie został zakłócony. Wpatrywała się w taflę wody oraz panoramę miasta po drugiej stronie zalewu, w głowie po raz milionowy pierwszy analizując wydarzenia sprzed lat. Obsesyjna chęć poznania prawdziwych przyczyn śmierci Malcolma odbijała się na wszystkim - włącznie ze zdrowiem, które Charlotte była skłonna nadszarpnąć. Kochała zagadki, ale tylko te, którym była w stanie stawić czoła. Te, które znacząco wykraczały poza poziom jej wiedzy oraz sprytu, stawały się nieznośnie irytujące. To był jeden z takich przypadków, jednak odpuszczenie nie mogło się ziścić. Musiała wiedzieć. Dla siebie. Dla niego.
Drgnęła, kiedy do wychłodzonych, lekko zaczerwienionych już uszu dotarł dźwięk męskiego głosu. Z ewidentnym opóźnieniem zareagowała zarówno na zarzut, jak i wymowne chrząknięcie, które w normalnych okolicznościach skwitowałaby odpowiednim komentarzem. Teraz jednak milczała, pustym wzrokiem wpatrując się w twarz nieznajomego mężczyzny.
- Twoje miejsce - powtórzyła za nim, pozwalając, by brwi ściągnęły się ku sobie. Niezrozumienie przeplatało się z rozbawieniem, kiedy Charlotte w teatralny wręcz sposób rozejrzała się dookoła. Z nieskrywaną satysfakcją przyjęła fakt, że żaden z kawałków drewna, na których siedzieli, nie był przyozdobiony plakietką z czyimkolwiek nazwiskiem albo chociaż inicjałami stworzonymi przy pomocy tępego scyzoryka. - Obawiam się, że nikt nie pomyślał o tym, by spisać Twoje prawo do tego kawałka starego drzewa - podsumowała krótko, wzrokiem powracając do wciąż spokojnej powierzchni wody.
Chociaż jej drobne ciało wciąż drżało pod naporem zimna, nie myślała o tym, by podnieść się na równe nogi i pozwolić, aby te poprowadziły ją do domu. Chciała zostać, bo wieczór - wbrew pozorom i wszelkim niedogodnościom - był naprawdę przyjemny. Poza jednym szczegółem, którego obecność skutecznie ją rozpraszała.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas był bezlitosny. Zdecydowanie za często pokazywał ponure aspekty przeszłości. W przypadku Rhysa działał na jego niekorzyść i nie pomagał w poprawie męskiego samopoczucia. Brunet miał to do siebie, że nie potrafił zamykać przeszłości. Regularnie do niej wracał i analizował, nie zważając na to, jak wiele czasu minęło. Pozostawał w przeszłości, zadręczał się i gdybał, rozważając różne scenariusze, ubolewając przy tym nad faktem, że czasu nie można było cofnąć. A chciałby, żeby się dało. Wówczas próbowałby innych rozwiązań, które być może sprawiłyby, że teraźniejszość byłaby inna. Przyjemniejsza, bardziej kolorowa i współgrająca ze snuciem planów na przyszłość. Tych planów, których obecnie nie miał.
Żył z dnia na dzień, nie wiedząc co przyniesie nowy dzień. Tkwił w zawieszeniu, z którego było mu cholernie ciężko się wyrwać. Nawet nie wiedział czy chciał. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że byłoby to nie w porządku, gdyby zaczął żyć pełnią życia zamykając poszczególne rozdziały. Że złym byłoby układanie sobie życia, gdy od lat kochał jedną kobietę i ją rozczarował. Nie zmieniało faktu również to, że ich rozstanie pozwoliło jej ułożyć sobie życie od nowa. Spełniała marzenia, oczekiwała dziecka i miała faceta, który najwyraźniej był gotów dać jej wszystko. To powinno wpłynąć na Rhysa i sprawić, że dostrzegłby w całokształcie tego co się stało jakieś plusy, ale on mimo świadomości, że te istniały, skupiał się na negatywie. Jednym, najbardziej istotnym. Stracił kogoś, na kim mu zależało. Najbliższą sercu osobę spoza rodziny i to na własne życzenie.
Nad tym miał zamiar rozmyślać również tego dnia. W ciszy i spokoju, który oferowała plaża. Obecność innej osoby okazała się zweryfikować plany Rhysa, bo chociaż nie był to nikt znajomy, kto mógłby go zagadać to wiedział, że nie zdoła się skupić na własnych myślach, mając w pobliżu niechciane towarzystwo. Przez myśl przeszło mu nawet to, by się wycofać i poszukać innego miejsca, ale odpuścił. Wiedział, że żadne nie byłoby tak kojące jak to.
No wiesz. Takie jedno ulubione, do którego człowiek ucieka od codzienności. Chyba każdy takie ma? — odparł, ni to stwierdzając ni pytając. Wydawało mu się, że każdy miał takie miejsce, ale brał pod uwagę to, że mógł być w błędzie. Niektórzy przecież woleli siedzieć w domu, inni prowadzili tak udane życie, że nie potrzebowali żadnych ucieczek od tych miejsc, w których czas spędzali na co dzień i jak już potrzebowali odskoczni, to kusili się o bardziej rozrywkową formę i wychodzili do klubów, barów i innych zatłoczonych miejsc.
Gdy wspomniała o spisaniu praw do kawałka drzewa, również się rozejrzał. Miała rację, nie było niczego co świadczyłoby o tym, że było to jego miejsce. Marszcząc lekko czoło, zamyślił się na dłuższą chwilę, zastanawiając nad tym, co z tym fantem począć.
Masz rację, na to nie wpadłem — przyznał i bez zastanowienia sięgnął do kieszeni. Wyciągnął klucze i zabrał się do wyrycia inicjałów na nieszczęsnym kawałku drzewa. Wątpił, by cokolwiek to zmieniło, ale w razie czego nikt nie mógłby mu zarzucić, że nigdzie nie ma dowodów na to, iż była to jego kłoda. Ta jedna, ulubiona z którą nie miał zwyczaju się rozstawać. Była najwygodniejsza a i perspektywa z jakiej mógł obserwować rozciągającą się przed nim wody, była idealna i nie zamierzał się nikomu tłumaczyć z własnych przyzwyczajeń. Kobieta całe szczęście nie wydawała się być zainteresowana tym, czemu zachowywał się jak skończony idiota w odniesieniu do tego miejsca i było to Rhysowi na rękę, aczkolwiek sam czuł się nieco zaintrygowany tym, że po tak długim czasie równym kilkunastu długim tygodniom, w tej okolicy pojawił się ktoś nowy.
Właściwie to co tu robisz? — zagadał, gdy próbował kluczem wyryć pierwszą literę swojego imienia, co nie było wcale tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. — Jest zimno, do tego robi się ciemno. To nie wydaje się dobre miejsce na wieczorne posiedzenia. Przynajmniej nie w odniesieniu do samotnej kobiety — dodał, spoglądając z ukosa w stronę brunetki i sięgnął pod materiał kurtki po butelkę piwa, którą otworzył, upijając dwa łyki i odstawiając ją na bok, żeby wrócić do wyrzynania inicjałów. Okolica była spokojna, ale chyba żadne z nich nie mogło mieć gwarancji co do tego, czy od czasu do czasu nie pojawiało się tam podejrzane towarzystwo. Szkoda byłoby usłyszeć, że w tym miejscu zostałyby odnalezione czyjeś zwłoki, a z tego co się orientował takie przypadki się w mieście zdarzały.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Choć Charlotte dokładała wszelkich starań do tego, by ignorować obecność kręcącego się tuż obok mężczyzny, to jednak skłamałaby twierdząc, że jego osoba była mu w jakikolwiek sposób obojętna. Nie mogła być, skoro w zaledwie ułamkach sekund dał się poznać z tej niekoniecznie pozytywnej, dalekiej od przyjaznej strony; wtargnął na dostępny dla wszystkich teren, roszcząc sobie prawa do prywatności, która na miejskiej plaży była jedynie złudnym marzeniem. Nawet panna Hughes nie zamierzała łudzić się przeświadczeniem, że spokój i cisza panujące tu w chwili jej pojawienia się mogłyby trwać wiecznie. Paradoksalnie wcale się nie pomyliła; ukochany spokój został zakłócony po zaledwie kwadransie - prawdopodobnie najprzyjemniejszym w jej życiu.
Kobiece spojrzenie nieustannie lawirowało między taflą wody a sylwetką, której poszczególne ruchy szybko dały się brunetce we znaki. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by dostrzegła kilka charakterystycznych dla nieznajomego cech; subtelny, acz doskonale widoczny i zadbany zarost, roziskrzone spojrzenie nijak współgrające z zaciętą, wyrażającą chęć do najpoważniejszej walki miną, mięśnie drgające pod materiałem wierzchnich ubrań oraz tatuaże wydostające się spod ich warstw. Był przystojny, ale przecież miła dla oka aparycja często bywała złudna. Charlotte natomiast nigdy nie była naiwną, wierzącą w pozory kobietą. Lubiła suche, niepodważalne fakty, które stanowiły wstęp do długich rozważań - po co, z jaką korzyścią, za jaką cenę. Z perspektywy śledztwa wszystkie te pytania były istotne. Niestety - ona, w swym zatwardziałym podejściu do ludzi i świata, często wykorzystywała je również w prywatnych relacjach. Być może dlatego grono jej znajomych było niewielkie. Hughes wychodziła jednak z założenia, że nie ilość, a jakość.
- Wiem, co to znaczy - mruknęła w odpowiedzi, marszcząc nos w charakterystyczny dla siebie sposób. Nie lubiła, gdy ktoś traktował ją z góry; jak idiotkę, w którą można było uderzać ironią i niekoniecznie udanymi żartami. Czuła się na to zdecydowanie zbyt inteligentna, dlatego jej wrogość względem nowego (nie)znajomego bardzo szybko podskoczyła o kilka kolejnych stopni. - Nie rozumiem jedynie tego, czemu rościsz sobie prawo do leżącego tutaj, spróchniałego drewna? - dodała w ramach wyjaśnienia, nawet jeżeli takowe wcale nie musiało mężczyzny zainteresować.
Charlotte nie kryła zaskoczenia, kiedy również on wykazał się sprytem. Przechyliwszy głowę, bez cienia skrępowania obserwowała, jak kluczami próbował wyciosać w drewnie swoje inicjały. Parsknięcie śmiechem wydawało się być jedną z najsubtelniejszych reakcji - mimo wszystko Lottie nie chciała go urazić.
- Chyba już to ustaliliśmy? Każdy ma swoje ulubione miejsce? - wzruszywszy ramionami, podkuliła kolana pod brodę, chcąc w ten sposób zapewnić sobie nieco więcej ciepła. Pora nie była najwcześniejsza. Wręcz przeciwnie - robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Charlotte wiedziała, że przebywanie w tym miejscu wieczorem nie należało do zachowań odpowiedzialnych, ale taka odmiana była dziwnie przyjemna. - Ale dla samotnego faceta owszem? Ktoś mógłby pomyśleć, że coś kombinujesz albo... masz zadatki na psychopatę? - zagaiła, unosząc brew. Nigdy nie lubiła tej części swojej pracy; snucia teorii spiskowych, które często zniekształcały faktyczny obraz pewnych informacji. Jednocześnie jednak musiała je tworzyć, poszerzając w ten sposób perspektywę i ogląd na daną sprawę. Nie inaczej było tego wieczoru.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie chciał być gburem i nie chciał robić negatywnego wrażenia na kimkolwiek, ale zaskoczenie jakie odczuł zrobiło swoje i najprawdopodobniej wydobyło z niego negatywne zachowanie, o które w normalnych okolicznościach by się nie pokusił. Miał szacunek do ludzi, a robienie problemów z niczego nie było czymś co zdarzało mu się do tej pory praktykować. To, że stało się inaczej, był skłonny uznać, że wynikało z początkowej irytacji. W końcu liczył na samotność, ciszę i możliwość oderwania myśli od otaczającej go rzeczywistości. Zamiast tego zyskał niespodziewane i musiał przyznać, że niechciane towarzystwo, które dość szybko okazało się być intrygujące na tyle, żeby nie udawał, że kobieca sylwetka znajdująca się nieopodal nie istniała.
Skoro wiesz, to czemu jesteś taka zaskoczona? — zapytał. Być może mylnie odebrał jej słowa, gdy powtórzyła, że było to jego miejsce, ale sprawiła tym, że poczuł się zobowiązany dosadniej to wyjaśnić. I nie miało to nic wspólnego z tym jak ją traktował bo na pewno nie zamierzał traktować jej jak idiotki. Nie znali się, nie miał pojęcia kim była, a w jego nawykach nie było miejsca na ocenianie ludzi z góry i niepotrzebną wrogość, którą ze strony kobiety akurat wyczuł.
Chciałbym odpowiedzieć, ale nie jestem w stanie — przyznał dociskając klucz mocniej do wilgotnego drzewa — Zresztą i tak pewnie robię z siebie idiotę, więc większym nie będę jak powiem, że ta kłoda jest najwygodniejsza i widok z niej też jest niczego sobie. Poważnie, wydaje się, że to nie robi żadnej różnicy, ale to miejsce... Ma w sobie to coś — wyjaśnił po chwili. Czuł się dziwnie tłumacząc brunetce, czemu to jedno miejsce było tym, do którego rościł sobie prawo. W opinii ludzi mogło to być co najmniej dziwne, ale dla niego było całkowicie normalne. Byłby nawet w stanie porównać to do stolika w kawiarni czy miejsca na sali kinowej. Tam ludzie też wybierali te, w którym czuli się najlepiej i czasami jeden fotel albo jeden stolik dalej potrafił zrobić diametralną różnicę.
Kiedy parsknęła śmiechem, zgromił ją spojrzeniem. Za szczyt uprzejmości uważał to, że nie traktował jej jak intruza i ostatecznie pozwolił sobie na to, by wdać się w rozmowę. To, że się z niego śmiała i to jawnie, w jakiś sposób go ubodło, mimo tego, że był w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądał z boku, znacząc swoje miejsce.
Ciekawe.... Patrząc na to, że nigdy wcześniej cię nie spotkałem, a przychodzę tu o różnych porach, śmiem twierdzić że to twoje ulubione miejsce od dzisiaj — rzucił dość sceptycznie nastawiony do jej odpowiedzi. On miał swój nawyk pojawiania się tam konkretnego dnia, który złamał po raz pierwszy. Ciężko było mu jednak uwierzyć w to, że ktoś inny również mógł mieć takie nawyki, nawet jeśli to tłumaczyłoby czemu spotkali się pierwszy raz — Mogłaś się chociaż cieplej ubrać. Nie wiem czy zauważyłaś, ale lato dawno za nami — dodał i po chwili wahania ściągnął kurtkę, pod którą miał na sobie grubą bluzę i rzucił w stronę brunetki — Ubierz to, będzie ci cieplej — poradził. On sam nie zwracał większej uwagi na to, że było chłodno. Był typem człowieka, który zdecydowanie lepiej znosił zimno niż ciepło dlatego bluza, którą na sobie miał w zupełności mu wystarczyła, zaś on czuł, że miał na koncie jakiś mały, dobry uczynek, dzięki któremu kobieta nie musiałaby się tak bardzo zwijać w kłębek.
Hej, wcale nie jestem taki samotny. Mam Echo — zauważył i wskazał na swojego psa, który kręcił się nad brzegiem z radością mocząc łapy w wodzie. Nie wiedział jednak, co powinien był odpowiedzieć w kwestii posiadania zadatków na psychopatę. Oczywiście był świadom tego, że do takowego było mu daleko, ale nie był w stanie określić czy kobieta sobie żartowała czy naprawdę snuła teorie, które powinny go były urazić — Nie wiem czy masz zwyczaj podejrzewać wszystkich obcych ludzi o niecne zamiary czy bycie psychopatą, ale nie. Nie mam takich zadatków i prawdopodobnie jestem ostatnią osobą, z której strony powinnaś się spodziewać czegokolwiek złego — stwierdził po chwili namysłu, woląc podejść do tego na luzie i bez wielkiego oburzenia. Wszczynanie większych dyskusji w odniesieniu do tego co powiedziała, mogłoby wywołać awanturę, a awantura zmusiłaby go do powrotu do domu, czego robić nie chciał.
Na jej szczęście był całkowicie normalnym facetem. Jasne, miał na koncie kilka wybryków. Zdarzyło się, że wdał się w bójkę. Miał na pieńku z prawem za udział w wyścigach i prawdopodobnie nie był wzorem faceta, o jakim marzyły kobiety, skoro jedna tak chętnie od niego odeszła, ale mimo tego był naprawdę przyzwoity i co ważne, zdrowy na umyśle.
Pieprzyć to. Następnym razem wezmę scyzoryk — burknął w niezadowoleniu, gdy dalsze wysiłki nie przynosiły większych efektów. Dłubanie w drzewie kluczem było syzyfową pracą. Wiedząc, że ten wieczór i tak nie będzie tym, w którym będzie mógł pomyśleć o swoim życiu, wstał, zgarnął butelkę z piwem i podszedł do drzewa, na którym przycupnęła brunetka — Z tego co widzę, żadne z nas nie odpuści więc... Możemy się poznać i wspólnie pomarznąć? Podzieliłbym się piwem w ramach zapoznania, ale mam tylko tą butelkę. No chyba, że nie przeszkadza ci dzielenie się gwintem to możemy je wypić razem — zagaił, przysłaniając swoją sylwetką wodę, na której do tej pory mogła zatrzymać wzrok — Rhys... Rhys Alderidge — przedstawił się, wyciągając dłoń w stronę kobiety, jakby miało ją to przekonać do tego, że naprawdę nie miał złych zamiarów.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte od samego początku nie sprawiała wrażenia przekonanej co do słuszności pomysłu, jakim było kontynuowanie tej dyskusji. Nie znała tego mężczyzny i zdecydowanie nie wyrażała chęci ku temu, by ten stan rzeczy zmienić. Stąd też główną rolę w ich spotkaniu odbywały półsłówka, niekoniecznie klarowne, niosące ze sobą jakąkolwiek informację spojrzenia czy dystans, który Hughes najchętniej by zwiększyła.
- Mhm, rozumiem; więc to najwygodniejsza kłoda w mieście - nieznaczne kiwnięcia głową nijak współgrały z uśmiechem, który uniósł kąciki jej warg w zawadiackim uśmiechu. Wciąż odczuwała rozbawienie, ale wcale nie z powodu argumentów, jakie mężczyzna wyciągał na wierzch. Te brzmiały sensownie i to nawet z perspektywy osoby, która nie znała się na jakości wygody kawałka drewna. Charlotte była rozbawiona tym, jak gwałtownie, nieprzemyślanie się tłumaczył i jak bardzo chciał uratować traconą od kilku minut twarz.
Dobry humor opuścił ją jednak tak samo szybko, jak się pojawił. Nie lubiła, kiedy ktoś wchodził na prywatny teren; powody jej pojawienia się w tym konkretnym miejscu pozostawały nieznane i wolała, by tak pozostało, szczególnie w odniesieniu do obcego mężczyzny.
- Lubię zmieniać ulubione miejsca. Zawsze lepiej mieć wybór - odparła krótko, potrząsając ramionami w sposób, który jawnie sugerował obojętne podejście do tematu. Te cholerne kłody nie należały do niego, dlatego nie czuła się winna, że ułożyła na nich swój chudy tyłek. Wszelkiej maści oznaki niezadowolenia czy niechęci przyjmowała więc z dystansem, który był prawdopodobnie jedynym elementem, który oddzielał ich od karczemnej awantury.
Ku jego zaskoczeniu - nie zareagowała na rzuconą w swoim kierunku kurtkę. Pozwoliła, by materiał opadł na chłodny, lekko wilgotny piasek. Sama zaś zatrzymała wzrok na wysokości męskich oczu.
- Nie wiem, czy jesteś tego świadomy, ale kiedy chcesz komuś pomóc, nie rzucasz mu przedmiotów z wielką łaską - skomentowała krótko, wciąż ignorując leżący na ziemi materiał. Nie potrzebowała tej pieprzonej kurtki, nawet jeżeli pogoda i ogólna atmosfera wcale nie rozpieszczały. Charlotte, wychodząc z domu, wiedziała, na co się pisała i chyba właśnie tego potrzebowała; drobnego szoku termicznego, dzięki któremu mogłaby zapoczątkować proces intensywnego, trzeźwego myślenia. - Zboczenie zawodowe. Nie bierz tego do siebie - zawyrokowała, nie będąc szczególnie poruszoną jego oburzeniem. Miała wrażenie, że mijające lata sprawiały, że stawała się dziwnie ociężała, zbyt lekkomyślna, może nawet naiwna. Nie dostrzegała zagrożenia tak dobrze, jak miało to miejsce jeszcze pięć lat temu, co budziło w niej ogromne pokłady irytacji. Zmęczenie, może nawet zawodowe wypalenie były czynnikami, które w połączeniu z prywatnymi zawirowaniami sprawiały, że czuła się... kiepsko.
- Nie wiem, jaki masz problem, ale mi nie przeszkadza to, że tu siedzisz, o ile będziesz cicho. Więc może zamiast wyrażać swoje oburzenie, po prostu się przymkniesz? Albo pogodzisz z tym, że pójdę sobie stąd, kiedy będę miała na to ochotę, bo - jak już ustaliliśmy - jeszcze nie posiadasz tej plaży i tego drewna na własność - podsumowała krótko, marszcząc nos. Była zirytowana, ale nie tym, jak się zachowywał. Raczej faktem, że był niczym rozkapryszone dziecko, które nie potrafiło uszanować decyzji i postawy drugiej osoby. Ona, wbrew wszelkim pozorom, również mogłaby głośno opowiadać o tym, jak bardzo chciała zostać sama. Niestety - życie społeczne rządziło się innymi zasadami.
- Charlotte - podsumowała, ignorując wzmiankę o piwie i poznaniu się. Na żadnej z tych rzeczy jej nie zależało, dlatego znów zatrzymała wzrok na tafli wody.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coś w tym stylu. Może kiedyś znajdę lepszą — przytaknął. Nie wykluczał takiej opcji. Jakby nie było, przesiadywał w różnych miejscach. Czasami była to zwykła ławka w parku, innym razem stolik w odległym kącie jednej z kawiarni w centrum, a jeszcze innym razem dach jakiegoś budynku. Żadne z tych miejsc nijak miało się jednak do tego konkretnego, gdzie szum wody i chłodny wiatr przynosiły to upragnione ukojenie dla umysłu. Niemniej jej lekki uśmiech nieco poprawił mu humor, nawet jeśli nie trwało to długo, co jak się domyślił wynikało ze słów, które najwyraźniej nie powinny były paść, chociaż sam nie widział w nich nic złego.
Hmm... O tym nie pomyślałem — mruknął do samego siebie. Nie wpadł na to, że posiadanie kilku takich miejsc, które byłyby tymi ulubionymi, mogłoby się okazać dość praktyczne. Kiedy w jednym nie mógłby liczyć na samotność, zawsze mógłby się udać do kolejnego. Na pewno byłoby to lepsze w dni, kiedy jego nastrój byłby o wiele gorszy, a wizja towarzystwa finalnie nie okazywałaby się aż tak zła, jak miało to miejsce tego konkretnego dnia, gdzie był skłonny porzucić samotność, na rzecz rozmowy z nieznajomą.
Wolę rzucić niż podchodzić i ryzykować, że zaczniesz krzyczeć i oskarżać mnie o napastowanie — odparł pół żartem, pół serio. Patrząc na to, jaką niechęcią się wykazywała, wolał dmuchać na zimne. Było to prymitywne zachowanie, pozbawione jakiejkolwiek kultury, ale koniec końców Alderidge wychodził z założenia, że bardziej liczył się sam gest. Faktem było to, że kobiety były różne, a on nie szukał problemów i nie chciał ich do siebie przyciągać. Brunetka zaś jeśli chciała, mogła marznąć. Rhys nie zamierzał jej do niczego zmuszać, ale miał szczerą nadzieję, że w przeciągu kilku kolejnych minut nie będzie skazany na słuchanie tego, jak zgrzytałaby zębami — Nie zamierzam. Chyba każdy ma jakieś zawodowe zboczenia — stwierdził. Nie wnikał kim była, czym się zajmowała. Wystarczyło mu dodać dwa do dwóch, by pozwolił sobie wyjść z założenia, że miał styczność z wyjątkowo marudną psycholog albo psychiatrą, do której na terapię zdecydowanie nie chciałby trafić gdyby zaszła taka konieczność. No chyba, że w stosunku do pacjentów była bardziej cierpliwa i wyrozumiała.
O rany... Dopiero ustaliliśmy, że to miejsce publiczne i każdy ma w nim prawo robić co chce, a teraz każesz mi się przymknąć? — nie krył rozbawienia związanego z prośbą drobnej brunetki. Szybko jednak spoważniał i zatrzymał na jej twarzy swoje zaintrygowane spojrzenie. Ciekawiła go. Była... Irytująca, ale miała w sobie jakiś pazur i naprawdę chętnie poznałby ją trochę lepiej. Lubił kiedy ludzie nie owijali w bawełnę, mówili co myśleli i nie przejmowali się zbytnio tym, czy ich zdanie w danym temacie było grzeczne dla odbiorcy czy wręcz przeciwnie. Z takimi osobami, które zbyt wiele nie myślały i po prostu mówiły, dyskusje często były dużo ciekawsze. Problem pojawiał się wtedy, kiedy nie były skłonne do rozmowy, a w obecnej chwili wiedział, że trafił właśnie na taki trudny przypadek — Ale jasne rozumiem, że masz w sobie coś z introwertyczki — stwierdził zgodnie z własnymi przemyśleniami. Może nie powinien jej z góry szufladkować w taki sposób, ale nie mógł poradzić nic na to, że nie nasuwało mu się lepsze określenie. Nie miało znaczenia również to, że byli obcymi sobie ludźmi, a nie każdy wykazywał się takim podejściem jak on, względem zawierania nowych znajomości. Jedni to lubili, inni woleli się trzymać znanych sobie kręgów osób.
Nie jesteś zbyt rozmowna — zauważył. On sam był pozytywnie nastawiony do ludzi. Jak każdy, od czasu do czasu lubił spędzić czas w samotności, ale jeśli okoliczności na to nie pozwalały to lubił poznawać nowych ludzi. Nie inaczej było w tym przypadku, jednakże zachowanie brunetki jasno dawało Rhysowi do zrozumienia, że chyba nie był to dzień dobry do zawierania nowych znajomości — No cóż. Milczące towarzystwo też jest dobre — dodał, lekko wzruszając ramionami i przysiadł się, zachowując lekki dystans, by bardziej nie naruszać przestrzeni osobistej kobiety. Nie chciał jej bardziej zirytować, ani co gorsza wkurzyć. Rozsiadając się w miarę wygodnie upił znowu trochę piwa i podobnie jak Charlotte, wbił wzrok w taflę wody.
Spokój jaki między nimi zapanował, nie trwał jednak długo. Echo znudzony dalszym moczeniem łap w wodzie, postanowił dotrzymać im towarzystwa i z radośnie merdającym ogonem podbiegł, zainteresowany nowym towarzystwem swojego pana. Z uporem maniaka zaczął obwąchiwać kobietę, wciskając swój pysk pod jej drobne dłonie, tym samym domagając się pieszczot.
Stary daj spokój. Nie zaczepiaj — burknął w stronę psa, próbując złapać go za obrożę i odciągnąć, co nie spotkało się z zadowoleniem zwierzaka. Wykazując się typowym dla siebie sprytem, psisko odskoczyło i stanęło w bezpiecznej odległości, która nie pozwalała Rhysowi na dalsze interwencje, a jednocześnie sprawiała, że w dalszym ciągu zwierzak mógł zaczepiać Charlotte — Wybacz. Lubi a właściwie kocha wszystkich i wszystko, poza kotami sąsiadów — rzucił do kobiety i wstał, by podjąć się bardziej stanowczej interwencji, w skutek której przez kilka chwil, próbował bezskutecznie złapać psa, ale gdy już mu się to udało, zapiął zwierzaka na smycz i zmusił do tego, by siadł grzecznie przy nodze — A patrząc na to, że chyba nie zamierza odpuścić, chyba jednak będzie lepiej jak już pójdę — dodał, uśmiechnął się lekko na pożegnanie gdy zabierał swoją kurtkę i ruszył w drogę do domu, gdzie chyba jednak był skazany spędzić wieczór.

zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 13
Kiedy w końcu dostała Nelę (bo tak przemianowała Dwójkę), częściej była zmuszona wychodzić. Zawsze to uwielbiała, przebywanie na świeżym powietrzu, ale ostatnie wydarzenia w mieście, sprawiły, że Eloise unikała wychodzenia jak ognia. Wiązało się to z burzami i opadami deszczu tak silnymi, że przez drogę z domu do samochodu, a było to zaledwie kilka metrów, była przemoczona do suchej nitki. Na szczęście sytuacja się ustabilizowała i mogła powrócić do uwielbianej przez siebie aktywności fizycznej. Nawet, jeśli to był tylko spacer. Trochę tęskniła za Bravem. Od kiedy przywiózł jej Dwójkę, minęło już kilka dni. Nie sądziła, że będzie przez ten czas o nim myślała, skoro ich drogi się już rozeszły, ale tak właśnie było. I nic nie mogła na to poradzić. Ba, nie chciała próbować o nim zapomnieć, bo dlaczego? Obiecała sobie, że nie będzie się do niczego zmuszać i w końcu zacznie żyć tak, jak tego chciała. Więc próbowała wcielić swój plan w życie. Zadzwoniła do niego pod byle pretekstem. Troszkę mu pomarudziła, że musi zapewnić Trójce dużo ruchu, a kontakt z siostrą dobrze mu zrobi, a po za tym, Eloise bardzo się do Trójki przywiązała i chciała go koniecznie zobaczyć, dlatego nie życzy sobie słowa sprzeciwu i będzie na niego czekała przy zejściu na plażę. A potem się rozłączyła. Nie była nawet pewna, czy Brave się zgodził, czy nie był zajęty pracą lub miał inne plany, ale przecież zupełnie nie musiał. Nawet, jeśli chciał zostać w domu i nie oglądać jej (chociaż naprawdę starała się nie dopuszczać takich myśli do głowy, bo przecież wszystko sobie wyjaśnili), to zamierzała poczekać na niego parę minut w umówionym miejscu. Nela biegała wokół jej nóg. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, dlatego pozwoliła sobie spuścić suczkę ze smyczy. Przyglądała jej się uważnie, śmiejąc się głośno, kiedy Dwójka próbowała podnieść kij wielkości jej samej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właściwie to właśnie zbierał się, by pójść na spacer z Trójką. Nie zastanawiał się nad zmianą imienia – gdzieś tam krążyła Jedynka, gdzieś tam między nogami Eloise pałętała się ciągle Dwójka, bo nie oszukujmy się, ale ona na zawsze pozostanie Dwójką, mimo że jakaś tam blondynka będzie nazywać ją inaczej. On miał swoją Trójkę i już numerem Trzy ten kudłacz pozostanie. Nigdy nie sądził, że posiadanie zwierzaka będzie tak mocno satysfakcjonujące. Nigdy też nie powiedziałby, że będzie to tak mocno frustrujące, kiedy z rana jego stopa znajdywała mokre plamy na podłodze. Kiedy jednak jeden dzień, drugi, trzeci i siódmy, udało im się przejść przez dzień bez wtopy na dywanie, uznawał to za naprawdę ogromny sukces. Szczerze powiedziawszy, wydawało mu się, że ostatnie spotkanie z Eloise było tak mocno nacechowane negatywnymi emocjami, że najpewniej żadne z nich nie będzie chciało powtórzyć tej przygody. I zapewne tak byłoby najlepiej.
Mimo że naprawdę sądził, że znając się tak dobrze, znając swoje (dawne) charaktery tak praktycznie na wylot, mogliby stanowić naprawdę fajnych znajomych, nie był pewny, że mając wspólną historię, mogliby tak po prostu o niej zapomnieć. Kiedy więc zadzwoniła, nie wiedział, czy powinien się zgodzić, ale nie potrafił, nie umiał i najwyraźniej nie chciał pozwolić, by poszła na spacer bez niego. I bez Trójeczki. W końcu rodzeństwo musiało trzymać się razem, tak?
- Trzyyyyyy, jezu, chodź tutaj – mogła więc Eloise usłyszeć, kiedy zbliżył się do nich, a Trójka wyrwała się do swojej siostry. Zwariowała. – Boże, wybrałem najgorszego, jestem pewny, że wybrałem NAJGORSZEGO – powtórzył dwa razy, żeby dać znać zarówno Eli, jak i psu numer Trzy, ze był f a t a l n y. Nie był. Dastard naprawdę miał nadzieję, że pies załapie poczucie humoru od niego, bo będzie miał przewalone. Zerknął w końcu na Eloise. – Miałem ci wziąć kawę, ale pomyślałem, że zrobimy szybkie trzy kilometry? Co ty na to? – biegiem po plaży, jak mogłaby się nie zgodzić? Psy pewnie nie nadążą, ale… no hej, będzie śmiesznie. Brave już był gotowy, nawet trucht minutowy w miejscu uskutecznił!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała czy ich znajomość wyjdzie im na dobre, czy w ogóle się uda, ale miała to gdzieś. Przecież nie planowała wielkich uniesień, nie planowała ślubu ani gromadki dzieci. Chciała tylko, żeby potrafili ze sobą rozmawiać bez żadnych domysłów, kłótni. Tak normalnie, jak starzy znajomi. Para kumpli, po prostu. Nie była do tego przyzwyczajona, bo nie była też w zbyt wielu związkach. Właściwie po Bravie długo zastanawiała się, co dalej, aż w końcu trafiła na Marcela. Z nim nie zamierzała się zaprzyjaźniać. Po pierwsze – nie miała już takiej szansy, a po drugie – nie chciała. Właściwie z Bravem na początku też nie chciała rozmawiać. Pewnie nigdy by się to nie wydarzyło, gdyby wtedy nie podszedł. Nie szukała z nim kontaktu, bo miała w sobie zbyt dużo żalu. Teraz nie wiedziała, gdzie podział się ten żal, bo przeszłość nie zniknęła, nadal miała świadomość, że ją zostawił w najgorszym dla niej momencie. Ale teraz uświadomiła sobie, że tak bardzo skupiła się na swoim bólu, że nie dostrzegała Brave’a, nie dostrzegała jego pomocy, ba, nie dostrzegała jego cierpienia. Być może to poczucie winy przesłoniło wszystko, ale to nie miało teraz znaczenia, bo Eloise naprawdę nie chciała się nad tym zastanawiać. Kiedy usłyszała go gdzieś za plecami, odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. O dziwo, uśmiech nie schodził z jej twarzy, bo poirytowany Brave niesamowicie ją bawił. – Ty po prostu nie umiesz. Nie masz psiego instynktu, Brave – powiedziała, kucając, by przywitać się z Trójką. To była najlepsza decyzja w jej życiu, już dawno nie czuła się tak radosna. Nawet, jeśli gdzieś w tle wisiał nad nią rozwód i inne sprawy, o których nie chciała teraz myśleć. – Pewnie, a potem weźmiemy kawę – zdecydowała, bo kiedy wymówił to słowo na głos, zdała sobie sprawę, że cholernie jej potrzebuje. Żałowała, że nie pomyślała o tym, kiedy tutaj szła, bo przecież mijała budkę, gdzie parzyli pyszną kawę. – Co słychać? – zapytała, patrząc na niego, kiedy ruszyli szybkim marszem. Eloise musiała przyzwyczaić się do tego tempa, bo już dawno nie biegała. Zdecydowanie wolała basen.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No nie ma co – Eloise to potrafiła pocieszyć. Przekrzywił głowę, unosząc wysoko brwi, kiedy padły jej pierwsze słowa. Cóż za powitanie. Ty po prostu nie umiesz. Serio? – Ja nie umiem co? – no właśnie? Bo mogła mu to powiedzieć, na przykład, kilka dni temu, kiedy tego psa decydował się ze sobą zostawić, wtedy, kiedy jeszcze c o ś można było zrobić. Nie teraz, kiedy kłócił się z tym psem codziennie rano, nie teraz, kiedy przyzwyczajał się do niego tak mocno, że przechodziło to ludzkie, normalne, pojęcie. – Sama nie umiesz – pozwolił sobie na żart, a i nawet na pchnięcie jej swoim ramieniem, skoro już uśmiechała się od ucha do ucha. To chyba znaczyło, że miała w miarę okej humor i być może AKURAT dziś jest ten dzień, kiedy nie będzie się złościć? – Mówisz mi to teraz? Teraz, jak już nie może się ode mnie odczepić? – spojrzał na psiaka, a nawet i przykucnął, by podrapać go za uchem. – Jesteś beznadziejny – rzucił jeszcze z uśmiechem i wyprostował się, schodząc z Rosenfield na plażę. Kawę wezmą jej później, on pewnie sobie kupi jakąś colę i będzie prawie że piknik – to nic, że jeszcze zimno było! Dosunął kamizelkę, którą miał narzuconą na bluzę i… ten marsz zupełnie mu się nie podobał. – Wyszłaś z formy, Eloise? – troszkę chciał ją zdenerwować, ale tym samym również i zmotywować. Nie wiedział jak wyglądały teraz jej treningi, ani czy w ogóle jakiekolwiek uskuteczniała, ale pamiętał, że kiedyś dość często zmuszał ją do biegania z rana, a i przecież sama wspinaczka dużo dawała, prawda? – No chodź, szyyyyybkoo – szturchnął ją raz jeszcze, wyprzedzając ją o kilkanaście metrów. – Trzy kilometry, możesz zatrzymać się po dwóch, jeśli już naprawdę nie będziesz dawała rady, ok.? – odwrócił się jeszcze, by kilka kroków przebiec tyłem i zerknąć na blondynkę. – Pogadamy potem, jak już będziemy się lenić - wyciągnęła go z domu mimo że sam z niego wychodził, więc niech mu choć sprawi tę przyjemność!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wtedy nie wiedziała. Sprawiał wrażenie faceta, który będzie umiał sobie poradzić z psem, ale najwyraźniej ona również się pomyliła. Zresztą, żartowała tylko, okej? Przecież wiedziała, że Brave gada sobie te głupoty dla samego gadania i że nie ma w tym żadnego sensu. Widziała, że polubił się z psiakami, kiedy do niej przyjechał, bo nie potrafił wybrać, którego zostawić. – Ja umiem świetnie – pokazała mu jęzor, bo sobie na to zasłużył. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Dwójka jest szczęśliwa, a Eloise była szczęśliwa równie bardzo. Nie zezłościła się. Przecież znała się na żartach i jej ostatnie nerwy nie wynikały z braku poczucia humoru, tylko dlatego, że była zagubiona. Nie wiedziała, co dzieje się w jej życiu. Teraz również, ale teraz obiecała sobie, że nie będzie niczego roztrząsać. Tak po prostu. – Mogę go wziąć – powiedziała przekornie. Wiedziała, że Brave w życiu się na to nie zgodzi, ale chciała wziąć go pod włos, żeby w końcu przyznał, że Jedynka to najlepsze, co mu się przytrafiło. – Trochę, ale zamierzam wrócić, bo chciałabym pójść w góry – nie chciała nikomu o tym wspominać, więc nie wiedziała, czemu to palnęła. Nie wspinała się od czasu, kiedy James spadł. Chodziła na jakieś ścianki, ale dostawała ataku paniki, kiedy zaczynała być gdzieś po za kontrolą i stabilnością. Teraz czuła, że tego potrzebuje. Skinęła głową i ruszyła za nim. Biegła, starając się oddychać miarowo, ale skupiała się również na tym, żeby nie zgubić psów. Może nie była aż w takiej złej kondycji, bo kiedy przebiegli te trzy kilometry, zatrzymała się zszokowana, że dała radę przebiec ten dystans w miarę stałym tempie. Miała potworną zadyszkę, dlatego oparła się dłońmi o kolana i wzięła kilka głębokich oddechów, zanim przemówiła. – Totalnie… zasłużyłam… na kawę – powiedziała, ciągle dysząc. Miała ochotę rozłożyć się na piasku, ale było zbyt zimno, dlatego darowała to sobie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mógł mówić głupoty, mógł przekomarzać się z Trójką, mógł mówić, że totalnie się nie dopasowali, mógł na tego psa warczeć, a pies mógł robić to w stronę zwrotną, ale najprawdopodobniej nie potrafiłby już z tego czworonoga zrezygnować. Byli tak samo zadziorni i tak samo uparci, ale ostatecznie całkiem okej się dogadywali. – Ty umiesz we wszystko świetnie – wzruszył ramionami, ale takie miał postrzeganie. Okej, nie że Eloise była zapatrzona w siebie i mało skromna, okej? Nie. Bardziej chodziło o to, że to on taką ją widział. Kilkanaście lat temu, w jego opinii, każde zachowanie rodziło tylko przez to, że czuła niewyobrażalny ból, a tak poza tym mało szczęśliwym epizodem była… jezu, no dla niego idealna, tak? Wtedy była jego ideałem. Nie skomentował jej słów. Obdarzył ją zbyt długim spojrzeniem, później lekkim kiwnięciem głowy, a później odwrócił głowę, bo ruszyli przed siebie. Było to fajne, prawda? Raz po raz się odwracał tyłem, by zerknąć na psy, które pałętały im się pod nogami, albo uciekały nieco dalej. Jeszcze niesforne, jeszcze nie przystosowane do bycia nie na smyczy na plaży. – Widzisz? – uśmiechnął się, biegając jeszcze chwilowo w miejscu, bo było mu trochę maaaaaaało, zważywszy na to, że kiedyś byliby w stanie zrobić razem i dyszkę, prawda? – Pięć też bez problemu byśmy zrobili - zaczął neutralnie, ale kiedy w końcu zadyszka Rosenfield się skończyła, ruszyli już spokojnie w stronę straganów. Dopiero po dłuższej chwili się odezwał. – Jesteś pewna tych gór, Elie? – zapytał ostrożnie, nie chcąc ponownie być osądzonym o zbyt późną troskę. A może powinien to powiedzieć? Uniósł dłonie w górę w obronnym geście. – To nie troska, okej? Ustalmy, że to zwykła ciekawość – wzruszył ramionami, tak ładnie to obchodząc, bo z nią to nigdy niewiadomo. – Nie chodzi mi o formę, to da się dość szybko wypracować. Poza tym, zawsze radziłaś sobie doskonale, tego się nie zapomina – przecież pamiętał, jak fantastycznie czuła się w górach. Bardziej chodziło mu chyba o to, czy jej głowa była już na to gotowa? Z drugiej strony… minęło ttttttyle czasu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W takim razie, właśnie to była miłość. Pomimo wszystko razem. Eloise też nie oddałaby Dwójki, ale ona była przekonana, że pokochała suczkę bezgranicznie i nie wiedziała, co mogłoby się stać, żeby teraz ją oddała. Bez względu na to, jak bardzo dziwna była jej rozmowa z Bravem tamtego dnia, cieszyła się, że do niej wpadł. Że pomyślał akurat o niej. Robiło jej się cieplej na sercu. – Przecież żartowałam – powiedziała, bo chyba myślała, że to ironia. Zresztą, nie zdziwiłaby się. Jej też nagle zebrało się na dobry humor i żartowała z niego na każdym kroku, dlaczego on nie miałby z niej? Bieg wywołał w niej głęboko zakopane pokłady euforii. Wiedziała, że to dzięki wysiłkowi fizycznemu, z którym ostatnio miała kontakt dość dawno. Mimo zmęczenia, z jej twarzy nie schodził uśmiech i była zaskoczona tym, jak naturalnie jej to przychodziło. Bez wymuszania. Brakowało jej takich dni, może dni to za dużo, ale momentów, kiedy szczerzyłaby zęby bez skrępowania. – Pewnie tak, po prostu będę jeszcze ogarniać parę rzeczy, więc nie chcę później umierać – wyjaśniła. Musiała się spotkać z prawniczką i chciała być na tym spotkaniu maksymalnie skupiona, nie myśleć o bolących mięśniach. Westchnęła głośno. Przecież ją znał. Czasami dużo mówiła w złości, choć zupełnie tak nie myślała. Nad wodospadem też tak było. Dobrze, czuła wtedy żal i większość tych słów była prawdą, ale czuła się lepiej z myślą, że ktoś się o nią troszczy. Że Brave, mimo wszystko nadal to robi. – Przepraszam, że to wtedy powiedziałam. Lubię, kiedy się o mnie troszczysz – znów się uśmiechnęła, ale nie żartowała. Naprawdę to lubiła. – Nie wiem, chcę spróbować. To kiedyś było nasze życie, pamiętasz? Jeśli zdecyduję, że nie dam więcej rady, to zejdę. Nie będę się pchać na szczyt, jeśli to będzie ponad moje siły – powiedziała spokojnie. Chodziło jej bardziej o psychikę, bo wiedziała, że fizycznie da radę, jeśli trochę potrenuje.
Chwilę porozmawiali o plusach i minusach wspinaczki, ale Eloise musiała w końcu wrócić do domu.

[z.t.]

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Discovery Park”