WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://jeteliot.files.wordpress.com/20 ... /div></div>

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Ostatni rok Charlotte określiłaby mianem emocjonalnego rollercoastera opiewającego w wiele niespodzianek - zarówno pozytywnych, jak i tych niekoniecznie miłych. Gdyby jednak miała zrobić dokładne zestawienie, tych pierwszych doznań i wydarzeń było zdecydowanie więcej, a to pozwalało wejść w świąteczny okres z głową pełną pomysłów i myśli dotyczących tego, jak powinno wyglądać ich pierwsze wspólne Boże Narodzenie.
Nigdy nie była przesadnie wierząca, a ten konkretny okres w roku traktowała nie jako religijne, duchowe przeżycie, a możliwość spotkania i spędzenia czasu z bliskimi osobami. Dokładnie dwanaście miesięcy temu nie pomyślałaby, że tegoroczny grudzień miałby upłynąć jej w towarzystwie własnej rodziny, znów z Blake'm i, co najważniejsze, z ich dzieckiem.
Wracając wspomnieniami do poprzedniego roku, przed oczami miała obraz wielobarwnych lampek, postawionych na placu w centrum Seattle ozdobnych drzewek i licznych dekoracji. Czuła zapach pierników, grzanego wina, słodycz gorącej czekolady i intensywność sosen. Widziała również siebie i jego, przypadkowe spotkanie w otoczeniu obcych ludzi, wśród donośnych śmiechów i niekończących się rozmów, które najpewniej dotyczyły wyboru świątecznych prezentów.
Nie była pewna, jak należało zorganizować tegoroczne wyjście - bo że takowe miało się odbyć, była pewna. Chciała, by po dokładnie roku wrócili do miejsca, w którym wszystko rozpoczęło się na nowo; w którym na nowo rozpoczęło się życie każdego z nich, zarówno osobno, jak i razem.
Początkowo była skłonna przygotować torbę i wózek, aby Zoey mogła im towarzyszyć, jednak padający śnieg i niższa temperatura były jednym z wielu czynników przemawiających za tym, by dziewczynka została w domu. Ponadto Lottie sądziła, że to miał być ich moment, nawet jeżeli miałby trwać tylko godzinę czy dwie - bo dokładnie taki przedział czasowy podała Leslie, która zgodziła się zostać z Gią.
Blake musiał jednak wybaczyć jej drobną intrygę, która w jakimś stopniu miała uzmysłowić im, jak wiele się wydarzyło od poprzedniego roku i od ostatniego jarmarku.
- Za piętnaście minut przy diabelskim młynie - poinstruowała go, kiedy opuszczali wnętrze samochodu i wolnym krokiem ruszyli we wskazanym przez nią kierunku. Wspomniana atrakcja stała się głównym celem ich wycieczki (poza lodowiskiem, do którego Charlotte już nawet nie próbowała Blake’a przekonać), bo przecież nie było żadną tajemnicą to, jak chętnie obserwowała panoramę miasta z każdej dostępnej wysokości.
Charlotte zatrzymała się przy głównym wejściu, niechętnie puszczając dłoń Blake’a. Przystając na palcach, sięgnęła do jego ust, by złożyć na nich krótki pocałunek. Choć nie mieli rozstać się na długo, to jednak blondynka nie potrafiła powstrzymać się przed tym czułym pożegnaniem, po którym zniknęła w tłumie, na to samo pozwalając mężczyźnie.
- Lubisz pierwsze razy, prawda? - rzuciła zaczepnie, uśmiechając się w równie zawadiacki sposób, gdy na odchodne zerknęła na niego po raz ostatni.
Kolejka do ogromnego koła nie była długa, ale w międzyczasie spojrzenie Charlotte zdołało skupić na sobie miejsce zupełnie inne. Budka, której szyld wspominał o możliwości zakupienia jednego z ulubionych napojów, skutecznie sprawiła, że trochę się spóźniła, a na miejscu spotkania pojawiła się z kubkiem aromatycznej gorącej czekolady.
Wśród turystów i mieszkańców niemal od razu odnalazła Blake’a wspartego o barierkę nieopodal wody.
- Można? - zapytała, kiedy przystanęła tuż obok, posyłając mu - tym razem - dużo mniej pewny uśmiech. - Więc wciąż nie wyrwałeś się z tego miasta? - dopytała, celowo nawiazując do tematu, który w pierwszej kolejności poruszyli przed blisko rokiem, kiedy po kilku latach bez kontaktu w końcu się spotkali.
Poprzedni rok dał im możliwość poznania się na wiele sposobów i na licznych płaszczyznach, ale Charlotte wierzyła, że Blake nie miał nic przeciwko temu, by zagrali w grę, weszli w nieco inne role, spotkali się raz jeszcze i poznali na nowo.
Tylko tego dnia, w myśl stworzonej w głowie Lottie tradycji, którą była gotowa kultywować tego roku, kolejnego i przez kilka następnych lat.
Czy takie reguły są w porządku?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tegoroczny listopad zakończył się całą gamą barw, której wiernie towarzyszyło jeszcze szersze spektrum przeróżnych emocji. Szarość ciemniejącego nieba łączyła się z pastelowymi odcieniami starannie ułożonych, małych ubranek Gii, a zmęczenie i stres niezwykle płynnie przechodziły w dumę i zadowolenie wobec tego, jak dobrze sobie radzą. Wydawało mu się, iż to poprzednie zakończenie roku - i te kilka miesięcy po wyjściu na wolność - były przełomowymi w jego życiu, aczkolwiek to, co wydarzyło się w minionych tygodniach, było niemożliwym do porównania z innymi bodźcami, jakich kiedykolwiek doświadczył. Nigdy wcześniej nie był rodzicem, co już samo w sobie - jak każde nowe doświadczenie - stanowiło wyzwanie, któremu Blake Griffith pragnął nie tylko sprostać, ale próbował spisać się najlepiej, jak tylko potrafił.
I to nie tak, że nie miał sobie nic do zarzucenia, bowiem często spojrzeniem szukał pomocy Lottie, kiedy nie wiedział od czego należało zacząć ubieranie Zoey w trudniejsze (dla niego) kreacje, czy też obawiał się kolejnych minut płaczu, gdy przyczyna była im bliżej nieznana. Mógł postarać się bardziej, aby grafik w Serenity rzadziej był wypełniony jego nazwiskiem, a służbowy mail z płynącymi wiadomościami po spotkaniu zarządu założonego przed laty startupu, został tylko nim, zamiast wdrażać konieczność wykonywania kilku telefonów, żeby upewnić się, że wszystko przebiegało tak, jak powinno. Mógł odłożyć na kiedyś wyjścia (choć i tak ograniczone do koniecznego minimum, by wyrzucić tam zbędne przypływy gorszych emocji) na siłownie, ale wystarczyło, że dłużej się nad tym zastanowił i wiedział, że to z czasem nie wyszłoby nikomu na dobre i w rezultacie przyniosło odwrotne od oczekiwanych efekty. Poczucie zamknięcia - raz jeszcze - wywoływało w nim frustrację, a przebywanie zbyt długo w czterech ścianach nieprzyjemnie tłamsiło.
Ufał, że Charlotte na tyle go znała, że po prostu wiedziała; że był, kiedy tylko mógł i gdy go potrzebowała, wszak oczywistym było, że i ona nie powinna nagle ograniczać swojego życia tylko i wyłącznie do Zoey, skoro - wbrew pozorom - istniał świat poza ich miesięczną córką. Nie zatrzymał się nagle, a niektóre marzenia - jak chociażby te ze świątecznym jarmarkiem - oczekiwały na swoją realizację teraz, bowiem oczekiwanie na kolejny rok mogłoby popsuć, jak się okazało, swojego rodzaju tradycję.
Cieszył się, że mogli wyjść wspólnie, we dwoję, nawet jeżeli była stuprocentowa pewność, że wraz z mijającymi latami, będą chcieli pokazać te miejsce Gii. A może właśnie przez to, że już wiedział, iż tak będzie, zaś tego popołudnia okoliczności nie były sprzyjające na tyle, aby dziewczynka bez obaw o to, że mogłaby się przeziębić, byłaby w stanie bezproblemowo podróżować wraz z nimi.
- Obstawiasz, że kwadrans wystarczy, byśmy przebrnęli przez tłum i dotarli na koniec kolejki? - zapytał z rozbawieniem, jeszcze nie dostrzegając ukrytego przekazu w informacji przekazanej mu przez blondynkę. Nieświadomy jej intrygi wyszedł z samochodu, który zamknął i uniósł głowę w górę, spojrzeniem łowiąc ozdobione jasnymi światełkami wagoniki.
- Myślisz, że... - Nie dokończył; z chwilową konsternacją - tuż po odwzajemnieniu niespodziewanego pocałunku - obserwując dla odmiany wesołe ogniki połyskujące w kobiecych oczach. Nim zdążył dopytać o jakieś szczegóły, ta oddaliła się, a Griffith - nim zerknął na tarczę zegara - wbił wzrok w jej plecy.
Nie znał rozkładu atrakcji tegorocznego wydarzenia, jak i nie miał obranego konkretnego miejsca, do jakiego chciałby podążyć, więc początkowo, przez pierwszych kilkadziesiąt sekund, stał między przechodzącymi dookoła ludźmi. Na szczęście między jednym przepraszam wymamrotanym w chwili spotkania jego boku z łokciem nieznajomego, a parasolką, jaką postanowiła rozłożyć pewna z kobiet na dosłownie kilka milimetrów przed jego twarzą, wpadł na genialny pomysł zatytułowany odwrót, dzięki któremu nadal miał parę całkiem sprawnych oczu.
- Dobry wieczór - przywitał się, lecz nie przeniósł spojrzenia na nią od razu. Zamiast tego uniósł do ust papierowy kubek wypełniony herbatą z domieszką rozgrzewającego rumu, kilku goździków i plastrem pomarańczy. - Tak. Jeśli masz ochotę - sprecyzował, dodatkowo potwierdzając swoje słowa pojedynczym skinieniem głową. Wyłapał nawiązanie do ubiegłorocznej rozmowy, wobec czego kącik męskich ust bezwiednie powędrował ku górze.
- O dziwo... nie, a takie były plany - przyznał zgodnie z prawdą, dopiero teraz zerkając na blondynkę. - Coś mnie tu zatrzymało - mruknął, jak gdyby się nad tym zastanawiał. - A może ktoś? - podjął z teatralnym zawahaniem. - Seattle słynie z tego, że bożonarodzeniowe jarmarki są bardzo oblegane. Najwyraźniej na tyle, bym wciąż, od roku, nie dał rady wydostać się z jednego z nich - poinformował z rozbawieniem, uznając, że nie musi - komu jak komu, ale akurat jej? - tłumaczyć, że się zgrywał i powód był różny. Tak inny, a jednocześnie sięgający w jakimś stopniu wspomnianego, ubiegłorocznego jarmarku.
- A ty? Co tutaj robisz? - zagaił lekko, w międzyczasie chowając tęczówki za unoszącą się parą gorącego trunku, którego pociągnął łyk.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Spontaniczność nie była najmocniejszą stroną Charlotte, wszak lata spędzone w szeregach policji nauczyły ją obowiązkowości, trzymania się często pozornego zasad oraz terminów, pracy pod presją czasu i ludzi, gdzie nie było wiele miejsca na działania mocno odbiegające od wymaganych. Dotychczas bardzo lubiła ten system, tak samo jak powiązany z nim porządek i skrupulatną dbałość o każdy szczegół. Na pierwszy rzut oka gryzło się to z drugą stroną jej natury - artystyczną duszą, dla której odrobina szaleństwa i swobody były niemal wskazane, by mogła wyżyć się twórczo i stworzyć coś wielkiego.
Być może dlatego odeszła?
I być może dlatego wpadła na pomysł, który może i wcale do niej nie pasował, a który wydawał się miłym urozmaiceniem pierwszego od jakiegoś czasu (poza urodzinową kolacją) wyjścia jedynie we dwoje.
Chciała, by ten wieczór był wyjątkowy, nawet jeżeli dzień był taki jak wszystkie poprzednie, o czym najlepiej świadczyły zbierające się na placu tłumy. Ludzie po raz kolejny pojawili się tam, by wybrać świąteczne drzewko i odpowiednie ozdoby, by zjeść przygotowane specjalnie na tę okazję specjały i by zrobić mnóstwo zdjęć lampkach układających się w typowo bożonarodzeniowe symbole - sanie Mikołaja, renifery, ogromne bombki i wiele innych przykuwających wzrok elementów.
Zdjęcia!
Charlotte, przechadzając się między budkami i tłumnie spacerującymi ludźmi, dopiero teraz przypomniała sobie o nie tak dawno zakupionym przez Blake'a aparacie oraz albumie, który od narodzin Zoey zdążył wypełnić się kilkunastoma fotografiami. Wspomnienia były dla Lottie niezwykle ważne, a taka forma ich uwiecznienia satysfakcjonowała ją w stu procentach.
Wszystkie te myśli uleciały niemal od razu, gdy jej roziskrzone spojrzenie odnalazło w tłumie sylwetkę Blake'a. Wsparty o barierkę, z kubkiem gorącego napoju w dłoni i wzrokiem utkwionym gdzieś w horyzont, na pierwszy rzut oka wyglądał jak wielu innych kręcących się dookoła mężczyzn. Ci inni stanowili jednak zaledwie dodatek do otoczenia, swego rodzaju przeszkodę w dotarciu do osoby, przy której chciała się znaleźć.
Chciała przecież tylko jego.
Uśmiechnęła się, zadzierając głowę tak, by ich spojrzenia mogły się spotkać. Wspierając się o metalową konstrukcję, przyglądała się twarzy mężczyzny z nieskrywanym zaciekawieniem - zupełnie tak, jak gdyby naprawdę nie widzieli się od blisko roku.
- Coś lub ktoś. Jesteś tak samo tajemniczy jak ostatnim razem - przyznała bez ogródek, palce nieco mocniej zaciskając na kubku z napojem, choć jego temperatura zdążyła odczuwalnie spaść. - Za chwilę pomyślę, że wcale nie szukałeś wyjścia. A może na kogoś czekasz i przeszkadzam? - zasugerowała, unosząc brew i ze wszystkich sił starając się powstrzymać psotny uśmiech.
- Tym razem nie kupuję prezentów - wyznała bez ogródek, choć mijane przed kilkoma minutami stoisko z czapkami i szalikami kusiło, by raz jeszcze sprawić komuś z rodziny właśnie taki prezent. Z drugiej jednak strony poprzedni rok zmienił naprawdę wiele, więc może zmianie powinno ulec również jej nastawienie i kiepskiej jakości poczucie humoru? - Chciałam przejechać się na diabelskim młynie. Biorę też pod uwagę ręczne ozdabianie bombek. - Tym razem wcale nie blefowała, a słowa nie były częścią przyjętej roli, tylko wyrażeniem w nieco bardziej pokraczny sposób sugestii odnośnie planów na resztę wieczoru, kiedy już zdążą się poznać i oswoić ze swoją obecnością.
- W zeszłym roku odmówiłeś mi wejścia na lodowisko. Tym razem też złamiesz mi serce? - zagaiła, chcąc wiedzieć, czy mogła na niego liczyć w kwestii wyżej wymienionych atrakcji, czy może jednak w jego głowie zdążyły powstać plany zdecydowanie odbiegające od jej propozycji.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spontaniczność była czymś, co cenił sobie Blake Griffith. Możliwość wykazania się reakcją, jaka w sposób pozytywny - choć nie zawsze - zaskakiwała drugą stronę, dzięki czemu on mógł czuć satysfakcję z podjętej próby. Był fanem nagłych wycieczek, nie mających starannie ułożonego planu na kilka dni, a nawet tygodni do przodu; wystarczyło, że impuls podsunął pomysł, a ten zostawał prędko zrealizowany. Zamiast prostej drogi do domu, wybierało się tą krętą, obfitującą w ciekawsze widoki, dłuższe rozmowy, finalnie mającą swoją metę w zupełnie różnym od wcześniejszych oczekiwań miejscu, a te niejednokrotnie potrafiło je przewyższyć. Starał się jednak nie być przy tym człowiekiem zupełnie oderwanym od rzeczywistości; cieszył się nią kiedy tylko mógł i wiedział, iż konsekwencje tychże wybryków nie będą skutkowały problemami zasianymi na polu zawodowym, wszak niemalże wszędzie indziej mężczyzna zdawał się przyciągać kłopoty niczym magnes.
Spontaniczność kojarzyła mu się z wolnością. Z brakiem rutynowo rozpisanego grafiku całego dnia smakującego niczym gorzka monotonia, utartych schematów, za którymi nie przepadał. Wolał widzieć równą linię horyzontu bez przeszkód w postaci jej sztywnych, ograniczających ram przesiąkniętych zobowiązaniami, gdzie spontaniczność nie mieściła się nawet na drugim planie, a niknęła daleko w tle.
- Sugerujesz, że pewne rzeczy się nie zmieniają? - zagaił lekko, ponownie pozwalając sobie na kącikowy uśmiech, jaki rozjaśnił jego twarz. Nie musiała mu odpowiadać, bowiem dobrze wiedział, że w jego życiu istniały zarówno stałe, jakie były przy okazji swojego rodzaju kotwicą; doceniał je, cieszył się, że były i pozwoliły mu osiąść na dłużej w jednym miejscu, równocześnie dając komfort i poczucie akceptacji, ale też by nie było za nudno i przewidywalnie (a podobno przewidywalny nie był), w codzienność wplatały się przeróżne zmienne, jakie dodawały barw szmaragdowej rzeczywistości bezsennego Seattle.
- Czekam - potwierdził, dodając krótkie skinienie głową - mówiła, że widzimy się za kwadrans, ale chyba się spóźnia, albo mnie wystawiła - poinformował, dodając do swoich słów teatralnie ciężkie westchnięcie i pełne dezaprobaty pokręcenie głową. To nie on zaczął tę grę, aczkolwiek spodobała mu się na tyle, że zamierzał ją kontynuować.
- To znak, że powinienem wrócić do używania tindera - rzucił, a kolejny - wysłany w kierunku Lottie - uśmiech ukrył za parującym kubkiem z rozgrzewającą herbatą. Epizod z używaniem aplikacji randkowej był krótki, obfitujący z kilka rozmów, parę spotkań, lecz żadne z nich nie okazało się niczym ani zobowiązującym, ani bardziej angażującym. Nie, by właśnie tego tam szukał, bynajmniej, zatem po prawdzie nie mógł jakoś szczególnie narzekać na działanie tindera, choć i nie mógłby się nazwać wielkim fanem.
- Nie boisz się, że stanie się coś nieoczekiwanego, a ty nagle utkniesz z dala od wszystkiego co pozornie bezpieczne z kimś, z kim nie spodziewałaś się, że spędzisz tak dużo czasu? - zapytał, zmieniając pozycję i opierając się tyłem o barierkę. Tym razem cierpliwie czekał na odpowiedź, najprawdopodobniej mając na myśli coś zupełnie innego, niżeli sugerował przedstawiony scenariusz wydarzeń. Sądził też, że blondynka potrafiła te pytanie zinterpretować właściwie, więc nie próbował rozjaśnić tematu, pozbywając się tej całej metaforycznej otoczki.
- Nowe doświadczenia często budzą różne pozytywne emocje i ekscytację, ale też potrafią wywołać lęk, kiedy aura zmienia się na mniej sprzyjającą, a próby ruszenia dalej wywołują większe zatrzęsienie - powiedział, odwracając twarz i kątem oka łapiąc kolejne okrążenie koła. I oni mieli swoje sinusoidy, dotychczas umiejętnie stawiając czoła momentom, podczas których byli na samym dole, czekając na wspięcie się na szczyt.
- Zależy - zaczął ostrożnie - czy wolisz mieć złamane serce, czy to, bym ja złamał sobie parę kości w kilku miejscach - oświadczył, parskając przy tym krótkim śmiechem. Po dopiciu herbaty, wyrzucił kubek do znajdującego się w pobliżu kosza i gestem wskazał kierunek, którego trasa kończyła się w pobliżu kolejki do wspomnianego wcześniej diabelskiego młyna.
To co, Charlotte, zaryzykujesz?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zmienność stanowiła nieodłączny element codzienności, choć nie wszystkie czynniki jawiły się jako te pozytywne. Mimo to Charlotte uśmiechnęła się zawadiacko, jednocześnie wplatając w ten gest odrobinę pobłażliwości - przecież Blake doskonale znał odpowiedź.
Tak samo dobrze jak znał samą Lottie oraz jej stanowisko w pewnych kwestiach.
- Niektóre zdecydowanie nie - przytaknęła krótko, nawet jeżeli było to reakcją zupełnie zbędną, skoro bywały momenty, w których rozumieli się bez słów. Z drugiej jednak strony pojawiały się również te przepełnione niepewnością i nadinterpretacją pewnych słów oraz zachowań, co prowadziło do nie zawsze łatwego w rozwiązaniu konfliktu. - Ale inne owszem. Na szczęście na lepsze. Przynajmniej tak mi się wydaje. - Podjęcie tego nieco filozoficznego wątku przyszło jej z naturalną łatwością, choć skryte między frazami drugie dno dla Griffitha musiało być banalne w odczytaniu, skoro wiele aspektów sprowadzali do swojej własnej relacji i wszystkich wydarzeń, które rozegrały się na przestrzeni ostatniego roku.
- Jak zmieniło się twoje życie? - zagaiła niespodziewanie, a przynajmniej taki był jej zamiar. W rzeczywistości była świadoma dosłowności tego pytania, jak również i wiedzy Blake'a na temat tego, do czego dokładnie piła.
Pozornie mogło się bowiem wydawać, że jego życie uległo poprawie, ale przecież codzienność w więziennych murach nie stawiała poprzeczki zbyt wysoko, toteż przebicie tych warunków nie jawiło się jako sport ekstremalny. Życie poza czterema ścianami zamkniętego zakładu przepełnione było jednak wieloma często przykrymi niespodziankami, gdy poza monotonną rutyną należało zmierzyć się z ciekawskimi spojrzeniami, niewybrednymi komentarzami i brakiem akceptacji. Na domiar wszystkiego nie rozmawiali o pierwszej z brzegu osobie, ale - ku prawdopodobnemu niezadowoleniu samego zainteresowanego - o Blake'u, z którym nic nigdy nie było oczywiste.
- Wystawić? Ciebie? Niemożliwe. Byłam pewna, że twój urok osobisty działa mocniej - mruknęła, z trudem panując nad wędrującymi ku górze kącikami warg. Choć cała gra i jej reguły wymyślane były na poczekaniu i zdecydowanie nie były pozbawione elementu spontanicznego, to Charlotte bawiła się równie dobrze, co samo w sobie było miłą odmianą od pieluch i nieprzespanych nocy, które czekały na nich w domu. I to nie tak, że narzekała na obecną formę swojego życia. Ona tylko nadzwyczaj wyrozumiale podchodziła do potrzeb, które nie zawsze musiały mieć bezpośredni związek z małą Zoey. - Nie jest warta czekania? Nie sądziłam, że poddajesz się tak łatwo - dodała nieco bardziej kpiącym tonem, czego głównym powodem była wzmianka o aplikacji, której istnienie i dla niej stało się przeszłością.
- Strach to naturalna reakcja - skwitowała krótko tonem godnym profesora prosto z miejscowego uniwersytetu, co była skłonna podkreślić również swoją postawą - wrzucenie kubka po czekoladzie do pobliskiego kosza na śmieci uwolniło jej dłonie, dzięki czemu mogła skrzyżować ramiona na wysokości klatki piersiowej.
- Nieoczekiwane wydarzenia to chyba najlepsza część życia? Gdybyś mógł przewidzieć wszystko, nic nie byłoby w stanie cię zaskoczyć i szybko zrobiłoby się nudno - wyjaśniła, zaraz potem wciskając dłonie do kieszeni płaszcza. Było chłodno, a jej przestał podobać się pompatyczny ton prowadzonego dialogu.
- Lubisz, kiedy jest nudno? Ja nie. Wolę równowagę. Mieć bezpieczne miejsce, do którego mogę wracać i gdzie nie dzieje się nic złego - jak chociażby nowy dom, który Blake dotychczas mógł nazywać jedynie swoim, a który ona obecnie tak bardzo lubiła określać ich wspólnym - ale również posiadać możliwość zaczerpnięcia głębszego oddechu, kiedy robi się zbyt ciężko. - Najlepszym tego przykładem wydawał się ten wieczór, kiedy role rodziców zostały porzucone na rzecz przedstawienia rozgrywającego się nieopodal diabelskiego młyna.
- Co jeżeli to przy tym kimś czuję się najlepiej? I że mimo zatrzęsień wciąż chcę być przy tej osobie? - Raz jeszcze zerknęła na niego kątem oka, jak gdyby w celu upewnienia się, czy rozumiał, co miała na myśli - dosłownie i w przenośni. Zaraz potem jednak przeniosła spojrzenie na mijających ich ludzi, wśród których dostrzegła zarówno większe grupki znajomych, trzymające się za ręce pary, ale również osoby, które prawdopodobnie dopiero zmierzały na spotkanie z kimś dla siebie ważnym, podejmując kolejne próby odnalezienia się w tłumie.
Cieszyła się, że ona już znalazła.
- Kości zrastają się szybciej niż serce - zauważyła, wtórując mu w śmiechu, kiedy z ufnością i pełnym przekonaniem ruszyła we wskazanym przez niego kierunku, tym samym wyrażając autentyczną chęć znalezienia się z nim z dala od tylko pozornie bezpiecznego podłoża.
Nie było bowiem żadną tajemnicą, że najbezpieczniej czuła się zawsze przy nim.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ten rok, mając na uwadze końcowy wynik - po dodaniu wszystkich plusów i odjęciu minusów, jakie rzecz jasna również się pojawiły podczas minionych dwunastu miesięcy - należał do tych dobrych. Oczywistym było to, że nie do wszystkich sytuacji chciałby wracać z nostalgicznym uśmiechem na twarzy, bowiem niedługo po hucznym świętowaniu zmiany daty, Saoirse przez jeden nieostrożny wybór i jego konsekwencje, naznaczyła jego dłonie szkarłatną cieczą, choć i o to nie mógł winić jej, wszak sam - świadomie - zaoferował się z pomocą. Pozbycie się zwłok nie należało do rzeczy, jakie - co też nie stawiało go w najlepszym świetle - śniły mu się po nocach, czy wręcz nie dawały spać (skoro spać nie mógł i bez tego). Wyrzuty sumienia przypominały o sobie za każdym razem, kiedy w wiadomościach przypadkowo usłyszał o zaginionym mężczyźnie, albo na jednym z portali internetowych dotyczycącym Seattle udało mu się trafić na długi artykuł o Lucasie, czy Peterze; bez znaczenia, skoro już nie pamiętał, jak w rzeczywistości brzmiało jego imię. Griffith był pewien, że gdyby nie to, iż mężczyzna zachował się w taki sposób; nie próbowałby śledzić blondynki a później zmusić jej do czegoś, na co nie miała ochoty - nic złego by się nie wydarzyło.
Przy okazji tego - wolał zbyt długo nie rozpamiętywać kolejnej prawie-randki innej z sióstr. Kobiety, która aktualnie stała obok niego, popijając ciepłą czekoladę. Okoliczności rozmowy zmieniły się, ale i cała jej aura i otoczka; nie byli w ciepłym wnętrzu lokalu, wraz z innymi jego klientami, lecz to był tylko drobny szczegół, jeśli miało się na uwadze inne zmiany, jakie zaistniały między nimi. Samo to potrafiło dać mu odpowiedź, której jednak od niej nie wymagał. Pewne rzeczy nie zmieniały się, pozostając wciąż takimi, jakimi były, lecz niektóre zmiany rzucały zupełnie nowe światło na życie, a Blake musiał przyznać, że światła samego w sobie często w jego dawnej codzienności brakowało. Już nie.
- Nie wiem, czy mamy tyle czasu, bym mógł to wszystko opowiedzieć - podjął z krótkim śmiechem, w tym samym czasie zawieszając spojrzenie na jej tęczówkach. - Może wystarczy ci na razie to, jeśli powiem, że na ten moment jest wszystko w porządku? - zagaił, nawet nie hamując unoszącego się ku górze kącika ust. Charlotte w ostatnich dwunastu miesiącach była częstym gościem w jego życiu, wobec czego mogła z bliskiej odległości przyglądać się wielu zmianom, a co istotniejsze - jedna mała zmiana, choć bynajmniej nie najmniej istotna, czekała na nich z ciocią Leslie.
- Prawda? Też byłem przekonany, że tak jest - powiedział, tym razem próbując zabrzmieć tak, jak gdyby byłby pewien w stu procentach słuszności jej tezy, którą potwierdził. Zgrywał się, nigdy nie zastanawiając się bardziej nad tym urokiem osobistym, o którym tak lubiła mówić Lottie.
- Nie jestem zbyt cierpliwą osobą - wyjaśnił - a ty wydajesz się całkiem niezłym towarzystwem, więc jej strata - dokończył myśl, pomimo tego, iż z uwagą rozejrzał się dookoła, by sprawić wrażenie szukającego w tłumie ów kobiety. Wiadomym było, że nie musiał tego robić, skoro ta właściwa stała obok niego i to na nią czekał.
W przeciwieństwie do Hughes, jemu samemu ten ton, ani dialog, nie wydawał się pompatyczny, wszak chciał dowiedzieć się, jak kobieta widziała - i odczuwała - ten cały rollercoaster, jaki miał miejsce w ich życiu przez ostatnich kilka miesięcy. Nie zapytał co prawda w sposób jasny, pozbawiony tym razem konkretów, przez co sedno wydawało się bardziej zawoalowane. Pomimo tego porównanie - szczególnie, że byli w tym miejscu - wydawało się trafne, a całość w jego odbiorze nie grzmiała aż taką powagą, jak gdyby miał spróbować podjąć ten dialog w sposób dosłowny.
- Zgadzam się - odpowiedział krótko, mając na myśli większość z wypowiedzianych przez nią słów. - Myślę, że w takim razie... nie powinnaś szukać innej i wsiąść do wagonika z tą właściwą - zakończył temat, kciukiem przesuwając po ciepłej skórze kobiecej dłoni, by krótko po zakończeniu wątku związanego z obawami i ich brakiem, mogli ruszyć do diabelskiego młyna, na który Blake kupił bilety, gdy dotarli do kas.
- Zastanowię się - obiecał - najwyżej przez kolejnych kilka tygodni będziesz musiała rozdzielić swoje siły i czas między Zoey, i mnie - ostrzegł, mając na myśli sytuację, w jakiej to faktycznie mógłby skończyć z kilkoma złamaniami. Nie musiał dodawać, że wolałby tego uniknąć - mając zarówno na myśli siebie, jak i ją, bowiem i tak ich czas był mocno napięty, a i niejednokrotnie czerwona lampka migała dając znać, że została już zaledwie rezerwa jeśli mowa o siłach.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Z perspektywy czasu również Charlotte była skłonna stwierdzić, że pozytywy znacząco przeważały nad minusami, nawet jeżeli najczęściej to te negatywne aspekty zostawiały głęboką ranę i przypominały o sobie pod postacią cichego głosu pobrzmiewającego z tyłu głowy. Charlotte wielokrotnie próbowała tego niechcianego doradcę uciszyć, dużo chętniej słuchając serca. To, choć zdecydowanie chwilami zbyt wrażliwe na poszczególne bodźce, dyktowało bowiem warunki i sugestie dużo bliższe kobiecej naturze - tak różnej od charakteru Blake'a, do którego określenie skomplikowany pasowało jak ulał.
Na koniec dnia jednak i ona miewała gorsze chwile, a trudność w nawiązaniu porozumienia wynikała z uporu lub błędnej interpretacji cudzych słów oraz intencji. Mimo to nie żałowała wykonanych kroków i podjętych decyzji, nawet jeżeli te często w pierwszym momencie wydawały się niewłaściwe lub zupełnie szalone.
Szaleństwem nazwałaby również to, co wydarzyło się między nimi, choć to był ten przyjemny rodzaj zwariowania, któremu poddawała się każdego dnia bardziej i które chłonęła niczym najbardziej uzależniającą, ale wciąż działającą leczniczo substancję.
Blake ją uleczył i to zdecydowanie nie w sposób, o którym czasami żartowali, gdy roli pielęgniarki przypisywane było drugie, niekoniecznie nadające się dla uszu i oczu postronnych osób dno. Uleczył ją z braku zaufania do ludzi, ze strachu o ponowną zdradę, z przekonania, że z niejasnych dla siebie powodów była niewystarczająca.
- Wystarczy - przytaknęła krótko, kiedy nieznaczny uśmiech uniósł kąciki jej warg, a twarz rozpromieniła się w jawnej aprobacie dla uzyskanej odpowiedzi. Chociaż takową znała na długo przed przyjściem na jarmark i przeprowadzeniem tej rozmowy, to jednak lubiła słuchać i wiedzieć, że było dobrze - u niego, u nich, z nimi.
- Jestem najlepszym towarzystwem - żachnęła się w oburzeniu, któremu daleko było do autentycznego, z czego Blake na pewno zdawał sobie sprawę, skoro tego typu zagrywkę stosowała nadzwyczaj często i nic nie zapowiadało rychłej zmiany takiego stanu rzeczy.
Blake przecież nigdy nie dał jej powodów do tego, by sądziła, że coś było nie tak. Charlotte wiedziała, że nie każde jej zachowanie i nie każda reakcja pokrywały się z tym, co należało zrobić, ale popełnianie tego typu błędów nie było czymś, czego się wstydziła. Przeciwnie - możliwość uczenia się w ten sposób i wyprowadzania ich relacji na coraz lepsze tory była tego warta.
Tak samo zresztą jak krótka gra, która zdawała się zbliżać do końca. Z jednej strony Lottie żałowała, że zabawa nie potrwała długo, z drugiej zaś cieszyła się na powrót do stanu, który w jej oczach jawił się jako najlepszy i najmilszy - do stanu, w którym ona i Blake znali się tak dobrze, przeszli tak wiele, posiadali tak dużo.
- O niczym innym nie marzę - zapewniła zawadiackim tonem, chociaż słyszalna była w nim nuta prawdy. Jeżeli miała oderwać się od podłoża, znaleźć na wysokościach i z tej perspektywy obserwować wieczorną panoramę miasta, to nie wyobrażała sobie towarzystwa niż to jego, szczególnie kiedy ich dłonie na krótko się zetknęły, a ciepło bijące od męskiej skóry raz jeszcze wlało do kobiecego serca odrobinę odwagi. - Zepsułeś grę. - Nie był to wyrzut, a raczej zwyczajne stwierdzenie faktu, którego wcale nie żałowała, bo przecież ich obecne życie było dużo ciekawsze niż teatrzyk nawiązujący do kolejnego przypadkowego spotkania, choć i ta perspektywa mogła rzucić nowe światło na pewne informacje i przekonania.
- Może nie zauważyłeś, ale już próbuję to zrobić - wyjaśniła, zerkając na Blake'a kątem oka, gdy przyszła ich kolej na kupno biletów. Celowo zrezygnowała - na chwilę - z kontynuowania tematu i ponownie podjęła go dopiero w momencie, w którym znaleźli się w jednym z wagoników: - Idzie mi aż tak kiepsko?
Zmarszczony nos był najlepszym dowodem narastającej konsternacji, ale Lottie naprawdę podejmowała liczne próby ułożenia dnia tak, by nikt nie był stratny i by czas poświęcony Zoey nie był początkiem końca tego, jak dobrze wszystko układało się między nią a Blake'm.
- Chcę, żeby było dobrze - dodała, kiedy obydwoje usadowili się w najwygodniejszy dla siebie sposób, co w przypadku Charlotte oznaczało wsparcie głowy na ramieniu mężczyzny i skupieniu roziskrzonego wzroku na profilu jego twarzy.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas i jego perspektywa wydawały mu się pojęciami dziwnymi, pokracznym i sprzecznymi ze swoim własnym odczuciem; pomimo, iż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ten upływa jednostajnie, płynnie, a wskazówki zegara sumiennie mkną po jego tarczy tym samym rytmem, to i tak miał wrażenie, że w jednej chwili potrafi niemiłosiernie zwolnić, aby po pojedynczym mruknięciu powieką, kartka z kalendarza wylądowała w koszu, gdzie on zatrzymał się gdzieś w połowie miesiąca.
C z a s.
Z jednej strony nie znaczył n i c, bowiem przeciekał przez palce, godziny nieświadomie traciły się podczas błogiego snu, albo gorzko przeklinaliśmy jego mozolne tempo podczas nużącej, kolejnej godziny pracy, a równocześnie potrafił znaczyć w s z y s t k o. Te pięć lat, jakie spędził w więzieniu, bez większego problemu mogły zmienić normalny, znany mu świat w nierealny (w oczach Blake'a Griffitha) twór, w jakim nie umiałby się odnaleźć. Technologia wskoczyła na kolejny poziom w swoim zaawansowaniu, bliżsi i dalsi znajomi zmienili stan cywilny, pracę, miejsce zamieszkania. Często zmienili siebie, tak jak i swoje podejście względem niego. Bo kim w zasadzie był? Winnym czynów, za które został skazany, czy jawił się jako ofiara niesprawiedliwego systemu, który wymierzył karę osobie najbliższej jednej z zamordowanych (znany schemat, wedle którego zbrodni dopuszczał się partner)? Długo - i wtedy czas był dla niego okrutnym wrogiem - sam tego nie wiedział.
To te kilkanaście (kilkadziesiąt? nie pamiętał, będąc za bardzo zaabsorbowanym tym niespodziewanym spotkaniem, które pozwoliło mu łudzić się, że czas nie zmienił w pewnych relacjach wszystkiego) minut niekulturalnego spóźnienia Taylora pozwoliło mu w sposób swobodny prowadzić dialog na świątecznym spotkaniu u Saoirse. Niby niewiele; parę lekkich zdań, szczypta wyznań zanurzonych w aromacie świąt i kilka oprawionych w migoczące lampki spojrzeń - to wystarczyło, by już wtedy poczuł, że było w porządku.
- Tak. Do tego bardzo skromnym - mruknął z rozbawieniem, choć to wcale nie tak, że sobie z niej żartował, czy kpił z ewentualnego braku pokory i skromności, ale równocześnie nigdy nie dopisałby blondynce niewielkiej - nawet w jakimś pojedynczym aspekcie - pewności siebie. W jego oczach jawiła się jako inteligentna, odważna kobieta, bez wątpienia świadoma swoich pozytywnych stron.
- Nie wierzę - stwierdził, marszcząc czoło w wyrazie braku przekonania wobec wypowiedzianych przez nią słów. Nawet jeśli tym razem to Hughes się zgrywała, zamykając swoje marzenia w tej jednej kwestii - czy też wagoniku - to on chciał wiedzieć, co kryło się głębiej.
- Jest coś, co zawsze chciałaś zrobić, ale myślałaś, że ci nie wypada? - podjął, świadomie powtarzając coś, co już kiedyś mogła od niego usłyszeć. On pamiętał także jaka była wtedy odpowiedź, zatem nim zdążyła udzielić mu jej teraz, uniósł dłoń, bowiem planował dodać coś jeszcze.
- Albo coś, czego wciąż nie zdążyłaś zrobić, a o tym marzysz? - Zadarł wyżej podbródek i próbował skrzyżować z blondynką swoje uważne spojrzenie, aby nie pomyślała sobie, że nadal poruszają się po sferach żartów, lub gdybań, jakie nie miały mieć odzwierciedlenia w realiach. I nie miało dla Blake'a teraz znaczenia to, czy te realia dotyczyły Szmaragdowego miasta, czy jakiegokolwiek innego miejsca na świecie. Chciał wiedzieć.
- Nieprawda - zaprzeczył prędko, jednakże nie mógł wyzbyć się krótkiego, pytającego wyrazu, jaki przemknął przez twarz mężczyzny. - Zepsułem? Niee - powtórzył, zdecydowanie kręcąc głową. On nie widział swojej winy, tak jak i nie zarejestrował momentu - ani ewentualnego tematu, jakim mógł to zrobić - podczas którego spalił tę grę.
- Nie wiedziałem tylko, że jednym z twoich marzeń jest randka z nieznajomym - wyjaśnił z dozą nonszalancji, równie lekko rozkładając przy tym ręce na boki. Dobrze, że w tym przypadku tym nieznajomym był on, w związku z czym mógł być spokojny. Może i nie należał do przesadnie zazdrosnych osób, ale nie znaczyło to, że te niekoniecznie przyjemne uczucie nie było mu całkowicie obce, a w chwili odczucia go, nie zamierzał podjąć żadnych działań.
- Aż tak nie, tylko trochę kiepsko, wyłącznie na moją niekorzyść - odparł, zerkając na Lottie kątem oka, kiedy to chował portfel, by mu przypadkiem nie wyleciał, kiedy będą wznosić się ku górze.
- U mnie wcale nie jest lepiej, więc jesteś, powiedzmy, usprawiedliwiona -
poinformował, posyłając kobiecie krótki uśmiech. Ostatni miesiąc był trudny, obfitujący w nowe doświadczenia, mnóstwo nieprzespanych nocy, zmęczenia i stresu. Żadnym spektakularnym odkryciem nie było, że i chwil dla siebie mieli mniej, ale bynajmniej nie zamierzał jej tego wyrzucać, ani winić, skoro doskonale to rozumiał i wiele - gdyby planował - mógłby zarzucić i sobie. Ważne było to, że próbowali być coraz lepsi, tym samym odkrywając nowe sposoby na pogodzenie roli rodzica, partnera, przyjaciela i wielu innych, jakie chcieli obrać.
- Jest dobrze - powiedział pewnie, a co ważniejsze, i w tym przypadku przemawiała przez niego szczerość.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte znów się roześmiała, a dźwięk ten swoją melodyjnością przypadł do gustu nawet samej zainteresowanej. Dotychczas zdarzało się jej traktować tego rodzaju chichot jako reakcję co najmniej nieodpowiednią, jednak niekontrolowana spontaniczność była silniejsza niż zdrowy rozsądek czy maska pozornej powagi, którą przy Blake'u odczuwała jedynie w chwilach nieporozumień i koniecznych do rozwiązania konfliktów. Poza tymi momentami towarzyszyły jej elementy takie jak radość i swoboda, a tajemnicą nie było, że prowokatorem takiego stanu był właśnie mężczyzna. Również tego nie miała mu za złe, bo przecież od kilku długich miesięcy był powodem jej zadowolenia, poczucia bezpieczeństwa i możliwości bycia po prostu sobą. Dawał jej zatem więcej niż prawdopodobnie przypuszczał, choć Lottie doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że nie liczył na nic w zamian.
Nie oznaczało to jednak, że nie chciała się odwdzięczyć. Pragnęła podarować mu to samo i jeszcze więcej, ale bynajmniej nie dlatego, że czuła się jakkolwiek zobowiązana. Chciała zagwarantować mu wszystko to, czego na przestrzeni lat być może mu brakowało, ale przede wszystkim to, czego potrzebował i czego sam nie mógł sobie zapewnić. Nie oczekiwała przy tym wdzięczności czy daleko idących prób wyrównania rachunków. Niektóre uczucia bywały egoistyczne, inne zaś bezinteresowne, a Hughes każdego dnia starała się zachować potrzebną równowagę, dzięki której obydwoje mogli spojrzeć sobie nawzajem w oczy i jednoznacznie dać do zrozumienia, że wciąż było w porządku.
- Wyciągam wnioski z wnikliwych obserwacji. - Oczywistym było, że wspomniane przez nią elementy bezpośrednio dotyczyły osoby Blake'a oraz tego, że spędzany razem czas prawie zawsze (być może tym razem prawie nie robiło tak ogromnej różnicy) wiązał się z przyjemnymi doznaniami. To pozwalało wierzyć i przekornie szczycić się tym, że istotnie należała do grona osób, którym warto było poświęcić kilka godzin, dni, tygodni, a nawet podzielić się swoją codziennością chociażby poprzez zaproszenie do własnego domu i sugestię dotyczącą wspólnej życiowej przestrzeni.
- Stworzyłam już obraz techniką pękających baloników - zaczęła, w odmętach wspomnień starając się odnaleźć strzępki rozmów sprzed roku, kiedy wspomniała o tym jednym dość przyziemnym pragnieniu, którego nigdy nie miała okazji zrealizować, a co udało się przed zaledwie kilkoma miesiącami, gdy ona i Blake stanęli przed arcytrudnym wyborem imienia dla swojej córki. - Gdybym powiedziała, że chciałabym otworzyć swoją galerię, zgodziłbyś się, czysto teoretycznie, żebym jednak pokazała światu tamten portret? W celach marketingowych, bo przecież nie pozbyłabym się takiego dzieła i zdecydowanie nie chciałabym, żebyś wisiał na ścianie w domu jakiejś obcej baby. - Pod płaszczykiem żartu i przekornej zaczepki kryło się dużo więcej. Wyznanie, którego wypowiedzenie na głos było jedynie teoretycznym gdybaniem, ale jednocześnie informacją o pomyśle, który z tyłu jej głowy kręcił się od jakiegoś czasu, ale którego realizacja wciąż pozostała w sferze marzeń i licznych analiz.
Mimo to chciała, by wiedział.
- Musiałam sięgnąć po podstęp. Jako znajomy - nacisk położony na to słowo był niemal przytłaczający - nie zaprosiłeś mnie na prawdziwą randkę - skwitowała, wzruszając niewinnie ramionami, jak gdyby cały ten temat był tylko jednym z wielu poruszonych w toku niekoniecznie poważnej dyskusji. Powszechnie wiadomym było jednak, że przywiązywała dużą wagę do każdej ich rozmowy i wymienianych informacji, toteż również ta o randce nie powinna była przejść bez echa, nawet jeżeli Lottie dotychczas nie robiła niczego, co mogłoby wywołać jakiekolwiek uczucie presji.
Charlotte nie była pewna, czy kolejno poruszony temat był w stanie pchnąć ją w kierunku żartów. Chodziło bowiem o sprawę naprawdę istotną - ich codzienność związaną z rodzicielstwem, ale również kwestiami dotyczącymi bezpośrednio życia ze sobą, razem. Ta sztuka wymagała wielu poświęceń i zaangażowania, których im przecież wcale nie brakowało, ale nawet to nie pozwoliło uniknąć nieporozumień. Między innymi dlatego Lottie coraz bardziej doceniała możliwość przeprowadzenia szczerej rozmowy, ale także rozwiązania wątpliwości już w momencie ich pojawienia się.
Kiwnęła głową na znak zrozumienia, a uśmiech, w którym uniosły się kąciki jej ust, świadczył o zadowoleniu z uzyskanej odpowiedzi, ale również o aprobacie dla tego, że pozostałe wagoniki zostały zajęte, dzięki czemu diabelski młyn w końcu mógł ruszyć.
- Lubię widok miasta z góry - wyznała niespodziewanie, wiedząc, że dla postronnych uszu mogła to być tylko jedna z wielu niekoniecznie przydatnych informacji, ale w towarzystwie Blake'a coś bardzo ważnego, czym zwyczajnie chciała się z nim podzielić.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubił ten przyjemny dla ucha dźwięk, który rozbrzmiewał tuż obok niego, kiedy z ust blondynki wydobywał się szczery, niewymuszony śmiech. Jeszcze bardziej - co poniekąd łechtało ego mężczyzny i powodowało, że jego nastrój dodatkowo polepszał się - cieszyło go, kiedy to on był winien właśnie takiej spontanicznej reakcji. Hamowanie się przed oznaką radości w jego oczach mijało się z celem, równocześnie wiedząc z czego mogło wynikać; i jego rodzice za długo wskazywali mu co powinien robić, a jak zachowywać się nie wypada. Na szczęście wraz z mijającymi latami Blake Griffith wyrósł z ram, w które próbowano go włożyć, aby uzyskać obraz wymarzonego jedynaka. Najwyraźniej - co wyszło jakieś dwie dekady później - ten (nawet jeśli nieświadomie i przez sen) wolał pozować do zgoła innych dzieł.
- Stworzyliśmy - poprawił, posyłając Hughes dłuższe, przeciągłe spojrzenie, do którego dodał wymownie uniesioną brew. I on w jakimś stopniu był współautorem kolorowych plam na płótnie, a te zaskakująco spójnie komponowały się na białym tle i tworzyły abstrakcyjny twór. Coś, do czego miał sentyment i kojarzyło mu się z kolejnym przełomowym momentem w ich krótkiej, lecz intensywnej historii. Jednego nie mógł Charlotte zabrać - to bez wątpienia było jej pomysłem, zatem to ona była główną prowodyrką i zarazem organizatorką tejże atrakcji, ale też przy okazji anegdoty, którą zdążył się podzielić z przyjacielem. Wspomniał rzecz jasna, że na tak kreatywny pomysł wyboru imienia wpadła Lottie, co sprawiło na nim wrażenie, skoro bynajmniej nie było sposobem banalnym, a czymś godnym zapamiętania.
- Wiem, że w naszym duecie to ty jesteś artystką, ale bez obaw, moich kilka rzutów zakończonych spektakularnymi kleksami, w oczach Zoey... - Zawahał się, z zamyśleniem kiwając głową w prawo i lewo. - Nie powinno to bardzo obniżyć wartości obrazu - dokończył z kącikowym uśmiechem, bowiem nikt inny nie miał być odbiorcą tego prezentu, a właśnie Gia. Blake też wiedział, iż Charlotte nie zamierzała sobie przypisać całych zasług, aczkolwiek znała go; musiała wiedzieć, że tak samo, jak lubił się zgrywać, tak lubił łapać...za słowa, rzecz jasna.
- Też wolałbym nie wisieć na żadnej ścianie u nikogo - potwierdził, odruchowo zaciskając usta w cienką linię, by nie parsknąć śmiechem. I w tym przypadku powtórzył poprzedni zabieg, czego może lepiej mógł zaniechać, skoro od pewnego czasu odnotowywał powtarzające się groźby śmierci. I jak początkowo uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie zignorowanie tego kiepskiego - jak sądził - kawału, tak niestety łapał się na tym, że imię odpowiedzialnej za pogróżki osoby, nie było dla niego tak całkiem anonimowe, a wydźwięk całkowicie różnił się od nieporadnej próby wystosowania wobec niego zaczepek.
- Pamiętam o galerii - oświadczył, wracając na krótko wspomnieniem do pewnej wycieczki za miasto, jaka skończyła się zupełnie inaczej, niżeli myślał, że mogłaby się potoczyć. Eleganckie stroje nie doczekały się uroczystego bankietu, zaś założone na późne popołudnie dnia poprzedzającego ubrania zostały przemoczone przez gwałtowną ulewę, jaka swoją intensywnością dorównywała fali słów uderzających to o Blake'a, to o Jackie. Rykoszetem - czego nie chciał - dostała także Charlotte, choć pocisk wysłany w jej kierunku nie miał na celu wyrządzenia szkody.
Paradoksalnie - wszak tu z pozoru momentów pozytywnych było mniej, niż gorzkiego rozczarowania i nieporozumień - wrócił do Seattle lżejszy o tajemnicę ciążącą mu od wielu lat, a powierzył ją osobie, która mogła okazać się najbardziej surowym sędzią.
- Zgodziłbym się - poinformował po chwili, odwracając twarz tak, aby sięgnąć spojrzeniem jasnych tęczówek kobiety. - Na obrazie wyglądam całkiem korzystnie, więc to niezła promocja twojej galerii - zauważył niby na poważnie, skinieniem głową potwierdzając swoje słowa. - Poza tym... wolałbym zostać modelem innej kobiety, niż to, byś ty miała szukać innego mężczyzny, by ci zapozował - skwitował sucho, usadawiając się wygodniej w wagoniku i sięgając po dłoń Hughes, na której zakreślił kilka bliżej niesprecyzowanych kształtów.
Tylko tego by brakowało, gdyby postanowił zmienić profesję na bycie pełnoetatowym modelem. Dobrze, że takowych propozycji nie było, a on nawet przez chwilę - poza tym jednym razem - tego nie rozważał.
- Czym dla ciebie jest prawdziwa randka? - zagaił lekko, jednakże nie przez to, że uważał temat za błahy i nieistotny. I to go ciekawiło, lecz równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, iż powszechnie znana definicja randki - i cały schemat jej przebiegu - bez trudu wywołałby u niego znudzone ziewnięcie, okraszone kpiącym prychnięciem. Przewidywalność scenariusza i typowa sekwencja cukierkowo wymarzonychzdarzeń danego wieczora plus Blake? To nie miało szans się udać. Nie w jego wydaniu.
- Szczególnie nocą, huh? - rzucił, próbując wzrokiem ogarnąć panoramę miasta i te wszystkie migoczące nisko światełka. - Diabelski młyn pasuje do mnie bardziej, niż kościół, ale pewnie i tam zgodziłbym się z tobą pójść. Pod warunkiem, że wdrapalibyśmy się na najwyższą wieżę - powiedział, ponownie nawiązując do czegoś, co wyjawiła mu podczas jednej z rozmów. Słuchał i wtedy, chcąc ją lepiej poznać.
I chyba w jakimś stopniu mu się to udało.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Stworzyliśmy.
My.
Razem.
Brzmiało to zaskakująco przyjemnie; jak dawno niesłyszana melodia, element, który zniknął gdzieś w codziennym biegu i zabłąkał się w natłoku spraw związanych z przyziemnym życiem. Był to dźwięk budzący same pozytywne reakcje i odczucia, pod których wpływem znajome ciepło raz jeszcze rozlewało się po całym kobiecym ciele, docierając przede wszystkim do szybko bijącego serca.
- Nie umniejszaj sobie - poprosiła miękko, kiedy napomknął o jej artystycznej duszy i zdolnościach, które na przestrzeni lat na pewno uległy zmianie, a Charlotte nie była pewna, czy aby na pewno na lepsze. Czuła, że brakowało jej lekkości, a zdrowy rozsądek i nie zawsze zgodna z artystycznym polotem natura estetki wielokrotnie blokowała ruchy dłoni, w której trzymany był pędzel lub ołówek.
- Chociaż wciąż niczego mi nie zagrałeś. Zaczynam wątpić, że naprawdę potrafisz - burknęła w oburzeniu, któremu daleko było do prawdziwego, choć wystosowany w kierunku Blake'a zarzut miał mocne podstawy, skoro Hughes posiadała informacje nawet o serenadzie wykonanej pod oknem innej kobiety. I to nie tak, że domagała się podobnego traktowania i gestów rodem z komedii romantycznych (nawet jeżeli dawno temu wspomniała o wymarzonym pocałunku w deszczu), a Blake powinien czuć się do tego zobligowany. Była jedynie ciekawa, jak mu szło, jaki utwór wykonałby najchętniej, czy chciałby do tego wrócić i czy był w stanie na nowo zakochać się w pasji, jaką niegdyś była muzyka.
Pragnęła wiedzieć to wszystko i więcej, tak samo dużo jak on wiedział o niej, czego najlepszym przykładem była wzmianka o galerii jako temacie już dla nich znajomym, ale dotychczas pozostającym wciąż jedynie w sferze marzeń.
- To dobry początek - skwitowała w zaskoczeniu, jak gdyby nie spodziewała się, że zgodę na wspomniane wykorzystanie tego jednego portretu mogłaby uzyskać tak szybko. - A gdybym zapytała, czy - zaczęła, opuszkami palców sunąc po wierzchu dłoni mężczyzny, choć bez zbyt dużej nadziei na to, że mogłoby go to jakkolwiek rozproszyć - zapozujesz mi raz jeszcze? - Nieznaczny uśmiech raz jeszcze przyozdobił jej wargi, a wzrok zatrzymał się na wysokości oczu Blake'a, bo wcale nie blefowała, a jej pytanie przesycone było powagą i szczerą chęcią ponownego uwiecznienia na płótnie jednej ze wspólnie spędzonych chwil.
Wyznanie, że nie chciała nikogo innego, nabierało zatem zupełnie nowego znaczenia, choć i to poprzednie było wciąż tak samo aktualne.
- Ty naprawdę jesteś zazdrosny - podsumowała, przekonując bardziej siebie niż jego. Udowodnienie swojej racji nie było dla Lottie priorytetem, ale sama myśl związana z takim nastawieniem w przypadku Blake'a niespodziewanie miło łechtała jej ego.
- Prawdziwa randka - powtórzyła za nim, zamyślając się na moment. Nie potrzebowała szczegółowej analizy tego zagadnienia, ale i tym razem nie potrafiła zrezygnować z - w jej opinii - dobrego żartu. - Przychodzisz po mnie o ósmej, dajesz mi bukiet kwiatów, idziemy na kolację do najlepszej restauracji w mieście, a potem na długi spacer. - Banalność tej sugestii nie pasowała do nich zupełnie, o czym najlepiej świadczyło ciche parsknięcie śmiechem. Blake znał ją za dobrze, toteż nie byłaby zaskoczona, gdyby zwyczajnie się na to nie nabrał, a może nawet więcej - zbył ją wywróceniem oczami i prychnięciem pełnym dezaprobaty.
Znajomość tę udowodnił zaledwie kilka sekund później, gdy całe rozbawienie uleciało bezpowrotnie, zostając wypartym przez zaskoczenie, ale i podziw dla tego, jak bardzo słuchał, jak chętnie chłonął informację, jak wiele szczegółów przyswajał.
- Szczególnie nocą - przytaknęła, unosząc głowę, aby roziskrzonym wzrokiem raz jeszcze zmierzyć jego twarz. - Aha, kościelna wieża to lepsza opcja niż ołtarz? - rzuciła z zawadiackim uśmiechem, kojarząc wspomniane przez niego miejsce w ten konkretny sposób, mimo iż była doskonale świadoma tego, co dokładnie miał na myśli i do czego nawiązywał w swojej wypowiedzi. - Czy propozycja włamania się do kościoła w środku nocy to romantyczna wersja Blake'a Griffitha? - dodała po krótkiej pauzie i żadną przesadą nie byłoby stwierdzenie, że naprawdę rozważała taką formę spędzenia razem czasu.
- Jakiś znajdujący się na odludziu punkt widokowy, butelka wina i porcja sushi wystarczą, jeżeli chodzi o naszą prawdziwą randkę, chociaż teraz też jest bardzo przyjemnie - zapewniła, raz jeszcze tego wieczoru pozwalając sobie na kradzież krótkiego, acz dużo delikatniejszego pocałunku.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pokręcił głową na znak, że wcale tego nie robił; jego zdolności artystyczne ograniczone były do skonkretyzowanego (albo i zupełnie nie) przekazania tatuatorowi wizji kolejnego wzoru, który mógłby znaleźć swoje miejsce na ciele mężczyzny, poprzez wstrzyknięcie w nie czarnego tuszu. Dawniej, jeszcze w czasie studiów, lepiej odnajdywał się w rozrysowywaniu schematów działania poszczególnych instrumentów, bądź analizowaniu wcześniej stworzonych wykresów związanych z arytmetyką decybeli. Muzyka; z jednej strony coś, co jednoznacznie mogło wskazywać na jeszcze jedną artystyczną duszę znajdującą się w płynącym ku górze wagoniku, a równocześnie tak mocno ku ziemi przyciągał go analityczny umysł, przez który przed laty wybrany kierunek studiów śmiało można było rozpatrywać dwojako. Między innymi dzięki temu rozumiał, dlaczego i Charlotte ciągnęło do dwóch dziedzin, jakie pozornie do siebie nie pasowały, a w obu spisywała się świetnie.
- Sugerujesz, że lepiej kłamię, niż gram na czymkolwiek? - Poza nerwami, bowiem - niestety w jej kontekście - na nerwach blondynki zdarzyło mu się zagrać parokrotnie, co nie zawsze było świadomie podjętym wyborem, a przypadkiem, którego finału nie mógł przewidzieć przed wykonaniem ruchu.
- Planowałem to zrobić już kilka razy, ale zawsze w międzyczasie wypadło coś innego - przyznał szczerze. Już niemalże rok temu, kiedy odwiedziła go z urodzinowym ciastem, planował pokazać jej kilka nowych nabytków; prezentów sprawionych samemu sobie, wszak i muzyka była dla niego jednym z istotnych czynników wpisujących się w definicję wolności Blake'a Griffitha, a z niej zamierzał korzystać tak bardzo, jak tylko mógł. Dlatego zrodził się pomysł odremontowania piwnicy, podzielenia jej na dwie części, gdzie w jednej mógł odpocząć przy dobrym kinie, a w drugiej skupić na grze na perkusji i być może zarejestrowaniu swoich poczynań.
- Nie wiem jaką muzykę lubisz - zauważył nagle, co wywołało konsternację, tak wyraźnie malującą się na twarzy mężczyzny. Ten aspekt, dla niektórych być może banalny, miał dla niego znaczenie. I to nie tak, że zamierzał diametralnie zmienić swoje nastawienie do Hughes, jeżeli jej upodobania diametralnie różniłyby się od tych jego, aczkolwiek i to sprawiało, iż poznawał ją lepiej. To, co lubiła, przy czym się odprężała, a kiedy nerwowym ruchem wolała zmienić stację, czy piosenkę w odtwarzaczu.
- Hmm - mruknął z pozornym zamyśleniem, wpatrując się w przesuwające się po jego ręce palce Lottie. - To zależy od tego, jaką ustaliłabyś scenerię - stwierdził, starając się nie zdradzić swoich myśli przez kącik ust, jaki próbował się unieść w nawiązaniu do pewnych wydarzeń z początku roku. Od tamtej pory rozlane wino nie kojarzyło mu się z czymś złym.
- I wynagrodzenie. Moje usługi nie są zbyt tanie, a bycie modelem to żmudna praca - dodał z przekonaniem, na parę sekund zaciskając usta na cienką linię, po czym i tak mimowolnie cicho parsknął. Niemniej - był skłonny to rozważyć, o ile nie utknąłby gdzieś na kilka godzin, a Zoey okazała się na tyle cierpliwym dzieckiem, by jej rodzice mieli czas na takie atrakcje.
- Dlaczego tak cię to dziwi? - podjął, odwracając twarz tak, by bez problemu skrzyżować z nią wzrok. - Bywam zazdrosny, a do tego jestem strasznie terytorialny. I nie lubię się dzielić - wyznał, niby to w tonie delikatnego żartu, choć nie do końca w tych przypadkach się zgrywał. Sądził, że miała tego świadomość, bowiem niektóre z tych tematów - jeśli nie wszystkie - zostały już poruszone, a on wcale się z tym nie krył.
Opis prawdziwej randki wybrzmiewający z ust jasnowłosej, bez dłuższego namysłu skojarzył mu się powtarzalną fabułą jednej z wielu - i miliona takich samych - komedii romantycznych. Nie to, aby aż tyle ich obejrzał, zdecydowanie nie zaliczając się do fanów takowych produkcji, jednak ten schemat był tak wyświechtany, że nie uwierzyłby, iż taka randka marzyłaby się Charlotte. Zgodnie z przypuszczeniami, wywrócił kpiąco oczami i westchnął ciężko, kręcąc przy tym z politowaniem głową.
- Straszne - rzucił pod nosem - to znaczy, rozumiem, że to się może niektórym ludziom podobać, ale... - Grymas był jednoznacznym sygnałem, że nie identyfikował się z tym gronem. - Wymyśliłbym coś lepszego - oświadczył z przekonaniem, z aprobatą - i dla odmiany potakującym skinieniem głową - reagując na kobiecą wzmiankę na temat włamania się na jedną z kościelnych wież. To było znacznie ciekawsze od zwyczajnego wejścia, choć i konsekwencje podjętych, nie do końca legalnych działań, były zgoła inne od tych grzecznych i kulturalnych.
- Przed ołtarz też możemy się wybrać w pierwszej kolejności - poinformował z błyskiem w oku - gdzieś przy nim znajduje się wino. Wieża może być później - powiedział, uśmiechając się szerzej i obserwując z samej góry diabelskiego młyna Seattle. Delikatnie prószący śnieg powodował, że nawet na nim ten krajobraz - w połączeniu z mieniącymi się światełkami - potrafił zrobić wrażenie.
- Coś wymyślę - obiecał, tuż przed odwzajemnieniem pocałunku. A skoro starał się dotrzymywać danego słowa, Charlotte mogła mieć niemalże pewność, że powinna być przygotowana na niespodziewane porwanie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Choć w rzeczywistości Charlotte nigdy nie zwątpiła w szeroki wachlarz posiadanych przez Blake'a talentów, to jednak niewątpliwie właśnie muzyka stanowiła zagadkę, której dotychczas nie udało się jej rozwiązać. Nie czuła się nawet blisko sposobu na podejście mężczyzny tak, by w końcu zaprezentował się od tej konkretnej strony.
Nie było to co prawda nic naglącego, bo przecież zagrać mógł w każdym momencie, ale wrażenie, że skrupulatnie tego unikał, nasilało się wraz z każdym dialogiem skierowanym na ten właśnie temat. Żarty z jego domniemanych umiejętności przychodziły jej zatem bardzo łatwo, choć w żadnym z nich nie była ukryta większa, autentyczna złośliwość. Raczej ta doskonale im znana, bo przecież nie zwykli robić uników, kiedy w grę wchodziły różnorakie zaczepki.
- Tego nie wiem. Nie dostałam nawet próbki twoich umiejętności - odparła, a nieznaczne wzruszenie ramionami miało być jednoznacznym sygnałem, że nie zamierzała wypowiadać się w kwestiach, o których jej pojęcie było raczej znikome. O ile aktorem i kłamcą Blake'a wydawał się całkiem niezłym, a zakładanie na twarz rozmaitych masek przychodziło mu - pozornie? - dość łatwo, to jednak wciąż nie miała pojęcia, jak to dokładnie wyglądało z tematem muzyki. - Może Zoey doczeka się szybciej niż ja. Przygotuj repertuar w ramach kołysanki - poradziła, tym samym sugerując, że taki występ również by ją usatysfakcjonował, choć to zdecydowanie nie byłoby to samo, skoro występ w gruncie rzeczy zostałby zadedykowany ich córce, a nie samej Charlotte. Na ten element była jednak skłonna przymknąć oko.
- Bo nie jeździsz ze mną autem zbyt często. - Nie dodała, że być może dobrze się złożyło, skoro już na pierwszy rzut oka ich muzyczne gusta zdawały się być zupełnie różne. Sam za siebie mówił fakt, że Lottie dużo silniejszym uczuciem darzyła zupełnie inną dziedzinę sztuki, toteż lecące w tle melodie nie miały dla niej tak dużego znaczenia i najczęściej ograniczały się do największych hitów, które przez stacje radiowe słuchaczom serwowane były niemal bez przerwy.
- Gdybyś miał zgadywać, kto jest moim ulubionym wykonawcą, kogo byś wytypował? - zagaiła niespodziewanie, uznając to pytanie za całkiem ciekawy aspekt i dobrą okazję do pociągnięcia rozmowy, szczególnie że sama również była ciekawa, jak tego typu założenie zadziałałoby, gdyby to ona musiała obstawiać w ciemno.
- Skoro mowa o scenerii, myślę, że nie zrezygnowałabym z plamy po winie. Może stworzę tryptyk z twoim nazwiskiem w tytule - podjęła wątek, wciąż jednak trzymając się rozbawionego, zawadiackiego tonu. - O ile stać mnie na twoje usługi. Jak bardzo zmienił się cennik? - dopytała, przybierając nieco poważniejszą minę, wszak wymagały tego niespodziewanie rozpoczęte negocjacje. Nikt nie lubił mieć długów i Charlotte nie była wyjątkiem, dlatego kwestie kosztów wolała omówić już na samym początku, nawet jeżeli każdy z obrazów była skłonna stworzyć w warunkach podobnych do poprzedniego razu.
- Sama nie wiem. Zazdrość nie do końca mi do ciebie pasuje. Zawsze wydajesz się pewny swego - wyjaśniła, tak naprawdę nie mając pojęcia, czy wyłapał ogólny sens i zawarte w słowach intencje. Nie miała przecież na myśli niczego złego i zdecydowanie wolała uniknąć nowych, niepotrzebnych nieporozumień, ale jednocześnie chwilami wciąż miała problem z uwierzeniem w to, że Blake Griffith mógł czuć się na tyle niepewnie, by wśród całej palety różnych emocji znalazło się miejsce na zazdrość.
- Włamanie do kościoła i randka brzmią jak całkiem ciekawy wieczór - przytaknęła z uznaniem, gdy raz jeszcze wsparła głowę na ramieniu Blake'a, a wzrok skupiła na migoczących zarówno bliżej, jak i w oddali światłach na tle nocnego nieba.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas tym razem, w chwilach, kiedy nie przelewał im się przez palce uciekając nie wiadomo kiedy, zdawał się być równocześnie sojusznikiem obojga i wyciągał rękę delikatnie popychając ich ku kwestiom, jakie należało rozwiać, poznać, przyswoić i oswoić. Jak zdolności aktorskie Blake'a Griffitha znacząco rozwinęły się podczas odsiadki w więzieniu i udoskonalał tę sztukę na sali rozpraw, tak za kratami nie miał zbyt wielu możliwości, aby doszlifować - nieskromnie nazywając - talent muzyczny. Samemu zapewne by tak nie nazwał swoich umiejętności, bowiem sprawnie wyłapywał wszelkie niedociągnięcia w posiadanym kunszcie, jak i uważnie śledził wielkich kompozytorów, pianistów, czy ogółem - muzyków, dzięki którym na ciele pojawiały się przyjemne ciarki spowodowane płynącymi z głośników dźwiękami. Nie można było mu jednak odmówić ambicji, jakie sprawiały, że chciał nadal się uczyć; zagłębiać w nowszą technologię, ale także rozpisywać nuty tak, by po nadaniu im brzmienia, te powodowały, że czuł dumę i zadowolenie.
- Zoey już kilkukrotnie słyszała jak gram - poinformował niespodziewanie i uśmiechnął się pod nosem. - Ma dobry słuch. Raz nawet zaczęła płakać, kiedy obiecana Lux Aeterna skończyła się paskudnym dźwiękiem nienastrojonego fortepianu - powiedział, nie mogąc się powstrzymać przed lekkim grymasem, który wpłynął na jego twarz. O pianino w Serenity zadbał, bowiem klienci niekiedy zgłaszali chęć, by minimalistycznie chłodną przestrzeń wypełniała kojąca muzyka, a o instrumencie w domu zapomniał. Powodem był częściowo brak czasu, przez który naprawa tego stanu odwlekała się, ale też kiedy miał wolną chwilę, jego inne zaległe obowiązki wypierały relaksowanie się w salonie, gdzie długie palce mógł oprzeć na biało-czarnych klawiszach. Koniecznym było ustalenie priorytetów.
- Dobrze jej się zasypia przy akustycznym Come as you are Nirvany - dodał, kątem oka łapiąc spojrzenie blondynki. - Niekiedy przenosimy się na dół, kiedy smacznie śpisz, a Gia się nudzi i chce, by ktoś dotrzymał jej towarzystwa - wyjaśnił, delikatnie wzruszając przy tym ramionami. On miał lekki sen, a do tego jego obowiązki w pracy wydawały mu się czymś łatwiejszym i mniej angażującym, niżeli opieka nad dzieckiem i zajmowanie się domem. Wolał, aby w miarę możliwości korzystała z czasu przeznaczonego na regenerację organizmu i odpoczynek, samemu będąc poniekąd przyzwyczajonym do nieprzyzwoicie późnych pór, kiedy to nie był w stanie zmrużyć oka.
- To trudne pytanie. - A on chyba nie był mistrzem w zgadywankach, aczkolwiek nie miał zamiaru zostawić jej bez odpowiedzi. Chwila zawahania, dwukrotne rozchylenie warg, jakie ostatecznie kończyło się ponownym ich złączeniem, po czym - tak mu się wydawało - na coś wpadł.
- Jeśli nie mogę być nim ja, to... pasuje mi do ciebie coś między Coldplay, U2 i Adele - mruknął, jednakże brakowało w tym całkowitego przekonania odnośnie słuszności swojej tezy. Na pewno nie widział - co najwyraźniej częściowo było błędem - Charlotte kołyszącej się w typowo radiowych, popowych hitach, nawet jeżeli wymienione przez niego zespoły i wokalistka często gościli w rozgłośniach.
- Dla ciebie tylko odrobinę, skoro miałoby to być kontynuacją zaczętego dzieła. Tak po znajomości, myślę, że będziesz w stanie się wypłacić - stwierdził z cisnącym się na usta uśmiechem, w połowie wypowiadanego zdania zuchwale kładąc dłoń na udzie Hughes.
- Szczególnie, jeśli ładnie poprosisz - rzucił, licząc, że sam ton, jakim wypowiedział słowo prośba było dla niej na tyle jednoznaczne, że i kobiece skojarzenia osiądą blisko tych, które w głowie malowały się jemu.
Zazdrość mężczyzny bynajmniej nie miała związku z jego ewentualnym brakiem pewności, bowiem tej, tak mu się wydawało, miał wystarczająco, by czuć się komfortowo, lecz kwestia wyjaśnienia tego skąd ów emocja się pojawiała, nie była zbyt prosta. Blake nie potrafił zbyt płynnie i sprawnie wypowiadać się uczuciach, przez co spomiędzy męskich warg wymsknęło się ciche westchnięcie.
- Jestem pewny swego, Lottie. Za to nie mam zbyt wielkiego zaufania do większości facetów, więc wizja ciebie malującej portret któregoś z nich... - Pokręcił głową. - Średnio mi się podoba, ale... w porządku, gdybyś planowała znaleźć innego modela... - urwał, w jakimś nieporadno-nonszalanckim geście machając ręką w powietrzu. Możliwe, że trochę by go to przez chwilę nieprzyjemnie uwierało, ale do niej miał jednak nieco więcej zaufania, więc nie zamierzał przyjmować tej roli dla siebie na wyłączność. Sprawdzenie swoich umiejętności na innych modelach też dałoby kobiecej dłoni kolejną lekcję i dodało więcej wprawy. Chyba.
- Tylko może nie dziś. Ten wieczór też wydaje się nienajgorszy - zauważył, puszczając jej przy tym oczko. Ich wagonik co prawda zaczął powoli opuszczać się, a oni mogli podziwiać Seattle z innej perspektywy, ale i to nie było w stanie popsuć dobrego humoru, jaki unosił się w powietrzu.

/ koniec.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Christmas Wonderland”