WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uśmiech.
To on unosił kąciki jej warg, ilekroć tylko spoglądała na znajdujące się na parterze domu walizki. Wciąż zdawała się nie dowierzać temu, jak wielu zmianom uległo jej życie w przeciągu zaledwie kilku miesięcy, ale żadna z nich nie była jedną z tych, które sprowokowałyby ją do wypowiedzenia jednego, znajomego sformułowania.
Żałuję.
Nie żałowała niczego; ani jednej chwili, ani jednej podjętej decyzji. Wszystko, co działo się obecnie, było jak dar od losu. Wdzięczność wyrażana w bezpośredni sposób być może nigdy nie była jej najmocniejszą stroną, ale empatię i inne zdrowe uczucia Charlotte starała się pielęgnować w sobie od zawsze, dlatego i tym razem nie uchylała się przed cichym powtarzaniem niczym mantry krótkiego dziękuję.
Stojące w przedpokoju walizki należały zarówno do Leslie, jak i do niej, a wypełnione były ubraniami, butami i innymi elementami kobiecej garderoby oraz rzeczami codziennego użytku, bez których żadna przedstawicielka płci pięknej nie była w stanie się obejść, a na których brak na pewno miała cierpieć w domu dotychczas zamieszkiwanym przez mężczyznę. Przeprowadzka do Blake'a zbliżała się wielkimi krokami i niewątpliwie była czymś, na co Lottie niecierpliwie czekała, nawet jeżeli przez euforię i wszechobecne zadowolenie przebijała się nuta niepewności.
Czy postępowali słusznie?
Czy to był dobry pomysł?
Czy to działo się naprawdę?
Hughes niemal zapomniała, jak wiele emocji towarzyszyło zmianie miejsca zamieszkania. Przeniesienie się do tego domu poprzedził długi i żmudny remont, ale nawet on nie był w stanie sprawić, że upierałaby się przy tym, aby tutaj pozostać. Chciała być tam, gdzie czuła się bezpiecznie, gdzie każde pomieszczenie kojarzyło się ze spokojem i przeświadczeniem, że była dokładnie tam, gdzie być powinna.
To miała być niezwykle miła od miana od utrzymującego się od wielu lat poczucia, że donikąd nie należała i nie pasowała.
Nim jednak na dobre opuściła te dopiero co odnowione mury, musiała zapewnić odpowiednią opiekę kartonom, których zawartość ucieszyłaby pewnie niejeden wydział miejscowej policji. Piętrzące się w opakowaniach, bogate w liczne zapiski notesy znalazły już jednak nowego właściciela i spokojnie czekały na odbiór - poukładane, posegregowane według klucza, którego rozszyfrowanie nie miało przyjść Dustinowi zbyt łatwo.
Wszystko zależało od tych cholernych ciastek.
- Cześć, Clyde. Masz jakieś łupy? - zagaiła chwilę po tym, jak wnętrze domu wypełniło się melodią dzwonka. Charlotte przystanęła w progu, posyłając mężczyźnie przekorny uśmiech. Nawiązanie do wymienianych przez nich wiadomości było celowe i z pewnością dla niego zrozumiałe, choć Lottie wcale nie oczekiwała, że Dustin podjąłby się kontynuowania słownej gry.
- Przepraszam za bałagan - dodała z dużo większą powagą, kiedy wpuściła swojego gościa do środka i zamknęła za nim drzwi. Nieznaczny ruch dłonią miał być niemą zachętą do tego, by ruszył przed siebie, prosto do salonu, gdzie wcześniej zostawiła wszystkie najbardziej interesujące go rzeczy. - Zasłużyłeś na kawę czy wodę z kranu? - Uniesiona w wymownym geście brew niosła ze sobą kolejny utrzymany w żartobliwej konwencji moment, choć nad odpowiedzią zdecydowanie powinien był się zastanowić, skoro gra była warta świeczki, a brak słodkości mógł zaważyć na tym, czy stałby się szczęśliwym właścicielem kilku notesów.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

04.

Jeżeli Charlotte Hughes naprawdę sądziła, że Dustin nie spełni jej żądań i zamelduje się pod jej drzwiami z pustymi rękoma, to musiała myśleć o nim wyjątkowo nisko. W Seattle bowiem chyba nie było drugiego mężczyzny, który tak dobrze rozumiałby powagę sytuacji, a oprócz tego jeszcze byłby wyszkolony, żeby tę minę rozbroić. Za agentem Weaverem nie przemawiało wszak wyłącznie doświadczenie zdobyte u boku własnej żony, ale i teoretyczna wiedza z mądrych podręczników na czele z długimi rozdziałami o terrorystach. Ryzyko ryzykiem zatem, ale były pewne granice, a jedną z nich wyznaczały ciążowe zachcianki, z którymi negocjuje się po prostu ciężko.
Ale to nie tylko to - to jeszcze gospodarski sznyt rodem z południa i... czwartek. Po prostu czwartek. Do poranków spędzanych w sądzie przywykł już dawno - w końcu nie zdarzały się zbyt często, a poza tym po cichu czerpał niezdrową satysfakcję z zaśmiewania się w twarz przestępcom, których pogrążały jego słowa. Zresztą - wiązał się ten dzień z czymś w rodzaju rytuału; zaczynał go u fryzjera, a kończył opychając się niezdrowymi rzeczami - ot, w ramach wynagrodzenia samego siebie za dobrze wykonaną robotę i stawienie czoła krwiożerczym adwokatom. Wbrew pozorom bowiem to przychodziło mu trudno, a wszystkiemu winien był brak obycia w pewnych sytuacjach oraz wrodzona bezpośredniość, która czasami udzielała mu się w najmniej spodziewanym momencie i za którą zresztą bardzo się wstydził. Gdyby tylko gryzienie się w język było mniej bolesne...
W pewien sposób zatem narzucony przez Charlotte "ciasteczkowy podatek" był mu na rękę. Rzadko co prawda zajadał smutki w cudzym towarzystwie, bo żadna to frajda opychać się pod korek na czyichś oczach, ale instynkt podpowiadał mu, że akurat ona byłaby w stanie go zrozumieć. Zrozumieć albo przynajmniej nie oceniać, bo przecież sama teraz uciekała się pod opiekę Jedzonka, ilekroć nastrój dawał jej w kość (a to, że w przeciwieństwie do niego była w ciąży, a jej hormony kręciły się na karuzeli, nie miało żadnego znaczenia. On też miał takie prawo. Kropka.), także nie mogła patrzeć na niego jak na odmieńca. Nie zasługiwał na to. I też miał swoje uczucia.
Poza tym - już tym razem zupełnie serio - to Dustin traktował blondynkę bardzo poważnie. Co prawda nadal nie wiedział, jak rozumieć jej odejście z pracy, dlaczego chciała przyłożyć rękę do tej sprawy albo czy przypadkiem jej nie zazdrościł, że dobrze odnajdywała się w "życiu po życiu", ale za to pewien był najważniejszego. Otóż - niezależnie od wszystkiego - nadal była mu agentką Hughes. Mogła mieć problemy z poruszaniem się, stękać przy wstawaniu z fotela i naprawdę nie mieć broni (w co nadal nie wierzył, umówmy się), ale ciągle była tą samą dziewczyną, z którą zdarzało mu się obgadywać przełożonych i nie widział powodu, dla którego miałby traktować ją inaczej. Ba, gdyby aż tak nie szanował jej decyzji, to pewnie mówiłby do niej per "partnerze" i co jakiś czas przypominał, że powinna wrócić. Przecież serce ciągle miała po dobrej stronie.
(Wcale nie po stronie tych cholernych ciastek.)
- Więc będziesz moją Bonnie? - uniósł wymownie brew do góry i zaczepnie się uśmiechnął. - Właściwie to myślałem, że trochę bardziej się postarasz i wymyślisz coś oryginalnego. Wiesz, masz więcej czasu - również i on po cichu nawiązał do wymienianych smsów, a właściwie to do poruszonej tam kwestii poruszonej tam elastyczności. Marnowała niepowtarzalną okazję, żeby się trochę porządzić. - Ale tak, przywiozłem towar - dokończył, potrząsając delikatnie wciśniętą pod pachę, papierową torbą z logiem jakiejś cukierni w centrum miasta. Wcale nie poszedł na łatwiznę, powinna to docenić.
- W porządku, nie przejmuj się - odparł bardzo grzecznie, stawiając ostrożne kroki między labiryntem z walizek czy kartonów. Nawet gdyby chciał to ukryć, to nie dałby rady; zastane okoliczności trochę go zdziwiły i nie był do końca pewien, z czym wiązała się ta sceneria, natomiast kobiece "mam sprawę" z wiadomości teraz brzmiało jakby groźniej. - Chyba, że właśnie zagoniłaś mnie do roboty. Wtedy jednak się przejmuj - dodał zatem niemal natychmiast, posyłając jej przez ramię wymowne spojrzenie, ale nawet się nie zatrzymał, więc nic nie wskazywało na to, że mógłby jej czmychnąć. - To zależy, czy lubisz włoskie ciastka - odbił piłeczkę, wreszcie podając jej w dłonie torbę i obniżył nieco ton głosu. - Ja jeszcze nie wiem, czy lubię, ale te z kremem wyglądają super. I jest ich dużo, więc... Lepiej żeby były dobre - dokończył i wreszcie na dobre rozejrzał się po salonie. - Ładnie tu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Ciąża - nieplanowana, ale w ostatecznym rozrachunku nie tak straszna jak próbowano ją malować - nigdy nie stanowiła w odczuciu Charlotte argumentu o jakiejkolwiek sile przebicia. Choć, studiując internet, zdążyła natknąć się na wątpliwej jakości i autentyczności informacje jakoby grypa była dla człowieka stanem dużo normalniejszym niż rozwijające się pod sercem dziecko, to jednak wciąż nie uważała, by z tego względu miała należeć do uprzywilejowanej grupy ludzi. Owszem - zdarzyło się jej skorzystać z cudzej uprzejmości w środkach komunikacji miejskiej, ale ponieważ dużo częściej poruszała się po Seattle samochodem, sytuacje tego typu były sporadyczne.
Nie inaczej sprawy miały się w odniesieniu do relacji międzyludzkich. Hughes nie brała pod uwagę tego, jak wielki respekt mogło odczuwać wobec niej otoczenie, szczególnie mężczyźni. I chociaż płeć brzydka mogła odebrać to jako oznakę za daleko idącej ignorancji, to jednak w głębi miękkiego serca Charlotte na pewno doceniłaby to, jak koledzy i przyjaciele szli jej na rękę.
Nie wiedziała, czy swoją wiadomością nie wtargnęła niczym nieproszony gość do starannie ułożonego grafiku, ale wydźwięk wymienianych przed niespełna dobą esemesów brzmiał na tyle przyjemnie, że nie odczuwała większych wyrzutów sumienia.
Nie liczyła również na podarunki, dlatego kobiecy wzrok nie spoczął na dzierżonych przez Dustina dobrach materialnych, ale na jego twarzy i - przede wszystkim - oczach, w które Lottie zaglądała bez skrępowania.
- Mogę nią być, o ile nasza wersja tej historii będzie mniej tragiczna - odparła z zawadiackim uśmiechem, który prawdopodobnie zupełnie nie pasował do poruszonego w toku dyskusji tematu, ale którego powstrzymanie wiązałoby się z zupełnie niepotrzebną zmianą atmosfery. - Okej, co powiesz na... Freda i Daphne? Czy w grę wchodzi zmiana imienia kota na Scooby Doo? - Być może wciągnie w to niewinnego zwierzaka było ciosem poniżej pasa, ale szukający ucieczki z balkonu Dustina futrzak zdawał się idealnie pasować do roli tchórzliwego doga niemieckiego ze skłonnością do pożerania wszystkiego, co było na jego drodze. - Chyba, że wolisz zostać po ciemnej stronie mocy? Joker i Harley Quinn to też jakiś wybór, choć bardziej pasujesz do roli Batmana. Nie wiem tylko, jak marna będzie ze mnie Wonder Woman - wyjaśniła, wierząc, że tak szeroki wybór był w stanie go usatysfakcjonować. Jeżeli nie, to Charlotte pozostawała otwarta na jego sugestie, o czym Dustin powinien był wiedzieć. Hughes naprawdę ceniła umiejętność zawierania kompromisów, a prowadzenie negocjacji w środowisku zdominowanym przez mężczyzn było normą, do której zdążyła się przyzwyczaić (co wcale nie oznaczało, że akceptowała taki stan rzeczy, nawet jeżeli wcale nie miała się za podręcznikowy przykład wojującej ze wszystkim, nieco przerysowanej feministki).
W swoich zaczepkach wcale jednak nie rozmijała się z prawdą - Dustin niewątpliwie pasował do roli samozwańczego detektywa, który mógłby wymierzać sprawiedliwość na własną rękę i to pod osłoną nocy, nawet jeżeli jego pogodne, budzące sympatię usposobienie niekoniecznie współgrało z rozwiązywaniem niektórych spraw przy pomocy pięści.
- Do roboty? - powtórzyła za nim, kiedy wyminęli kilka ostatnich pudełek, a Charlotte pojęła, że to właśnie w ich kierunku mniej lub bardziej świadomie zdążył powędrować męski wzrok. Musiała parsknąć śmiechem. - Owszem, ale zgodnej z twoimi kompetencjami, chociaż nie wątpię, że dałbyś sobie radę z przeprowadzką. - Kilka kiwnięć głową i odmalowana na twarzy powaga miały dać Dustinowi do zrozumienia, że wcale sobie z niego nie kpiła, bo przecież do kwestii związanych z pracą i obowiązkami zawsze podchodzili - obydwoje - nadzwyczaj serio. Całokształt wrażenia psuł jedynie błąkający się w kącikach warg uśmiech. - Siostra przenosi się do swojego faceta, a ja do... - Urwana w połowie wypowiedź nie wiązała się z wahaniem czy niepewnością, a jedynie jakąś formą niewiedzy wynikającej z tego, że konkretne nazewnictwo w przypadku jej relacji z Blake’m nigdy nie miało miejsca. Nie była pewna, czy określenie chłopak jakkolwiek pasowało do nie tyle ich znajomości, co wieku i czy w tym dialogu ta informacja faktycznie była aż tak istotna. - Chyba swojego? W każdym razie... zanim spróbujesz się wymigać oraz powiesz, że boli cię kręgosłup i jesteś w kiepskiej formie, uspokoję cię. Mam inną sprawę - zapewniła, wskazując na kanapę, na której mógł się wygodnie rozsiąść, gdy ona ruszyła do kuchni w celu przygotowania tej obiecanej kawy - czarnej z cukrem, bo przecież sądziła, że w gronie gorących napojów to właśnie ten rodzaj był jego ulubionym. Nie brała pod uwagę tego, że kubki smakowe Dustina mogły zmienić swoje gusta albo że to ją pamięć zwyczajnie zawiodła. Ponieważ jednak on nie protestował, Lottie szła w zaparte, sądząc, że jej zachowanie było po prostu miłe.
- Chyba częściej powinnam korzystać z twoich dilerskich usług. Wyglądają bardzo ładnie - skwitowała z uznaniem, kiedy torba ze słodkościami znalazła się w jej posiadaniu, a Charlotte nawet nie podjęła się próby powstrzymania się przed ciekawskim zaglądnięciem do środka. Doceniała dobre jedzenie zarówno w formie dania głównego, jak i deseru, dlatego i teraz nie mogła - i zwyczajnie nie chciała - być zbyt wybredna.
- Dziękuję. Remont odbył się na wariackich papierach, ale chyba... wyszło w porządku - podsumowała i sama rozejrzała się po pomieszczeniu pełniącym funkcję pokoju dziennego, z którego tak łatwe było przejście nie tylko do jadalni połączonej z kuchnią, ale również na znajdujący się za domem taras. - Gdybyś razem z kotem szukał nowego lokum, to mój numer masz - rzuciła z przekorą, tym samym obnażając się z niepewności, jaką odczuwała względem przyszłości tego miejsca. Zakupiony przy pomocy ojca dom miał być bezpieczną przystanią dla niej i dziecka, kiedy sądziła, że wisiało nad nią widmo samotnego macierzyństwa. Teraz, kiedy pewne sytuacje stały się klarowne, a ona i Blake podjęli decyzję o dzieleniu życiowej przestrzeni również na poziomie domu, budynek ten stał się dość problematycznym zagadnieniem. Powinien stać pusty na wypadek, gdyby coś poszło nie tak? Czekać na powrót Leslie, gdyby codzienność z Travisem okazała się za trudna? Może mógłby stać się domem dla innej rodziny?
Możliwości było za dużo, a ona na ten moment chyba nie miała ani siły, ani ochoty na bardziej rozwiniętą analizę i stworzenie ewentualnego scenariusza na przyszłość.
Zamiast tego poszła zająć się deserem.
- Jak poszło w sądzie? - zagaiła, gdy znów pojawiła się w salonie - tym razem z tacą, na której znajdowały się filiżanki z kawą oraz ozdobny talerz po brzegi wyłożony przyniesionymi przez Dustina smakołykami.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Umówmy się - nawet gdyby Charlotte zapędziła się zbyt daleko i weszła mu w paradę, siłą (perswazji) dokładając mu jeszcze jeden obowiązek, to i tak raczej nie mógłby jej odmówić. W końcu cały czas miała w dłoni kartę-pułapkę w postaci tajemniczych notesów, a dla nich z kolei Dustin gotów zrobić był naprawdę wiele; dość zresztą powiedzieć, że odkąd dobił z jasnowłosą targu, znalazł jeszcze jeden, pasujący do schematu przypadek, więc choroba postępowała, a on czuł się coraz mocniej zaaferowany swoim małym, prywatnym śledztwem i nie zamierzał go tak po prostu odpuścić. Kawa i ciastko (bo póki co tylko o to ją podejrzewał) w zamian za podbudowanie sobie ego brzmiały zatem jak promocja. Czarny piątek przyszedł wcześniej, czy coś w tym stylu.
Poza tym - nawet i bezinteresownie pewnie też byłby w stanie poświęcić jej trochę czasu. Co prawda kiepskim byłby partnerem do rozmów o ciąży albo wyborze wózka, czy do planowania baby-shower*, ale przynajmniej nie traktowałby jej z przesadną troską, tak jak wszyscy dookoła, więc faktycznie mógł się jawić jako przyjemna odskocznia. A Charlotte? Cóż - Charlotte po prostu była w porządku; Dustin nie potrzebował zbyt wiele czasu, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że dotychczasowe wyobrażenie o koleżance z pracy było bliskie prawdzie i wcale nie zamierzał szczędzić jej przyjaźni.
- Na razie jeszcze nie zamierzam kraść, więc póki co jesteś bezpieczna - odbił bez cienia zawahania, stawiając jednak odpowiednio akcent wszędzie tam, gdzie chciał jej pokazać, że sytuacja jest dynamiczna i może się zmienić. W końcu nie należał do tej części biurowej populacji, która chodziła jak po sznurku, także gdyby ktoś chciał mu przeszkodzić w udowodnieniu prawdy, to pewnie nie zawahałby się przekroczyć tej albo innej granicy. Co więcej - czuł, że i agentka Hughes nie miałaby z tym większego problemu. - W Nevadzie można zobaczyć auto, w którym ich zastrzelili, wiesz? Nie wiem, kto pomyślał, że to dobry pomysł komukolwiek to pokazywać, ale... Jest. Po prostu - dodał w ramach ciekawostki, podrzucając ramionami, jeszcze zanim zaczęła rzucać nowymi pseudonimami (pewnie nie dała sobie przerwać), bo moment wydał mu się odpowiedni. Wiedza o rzeczach z natury nieistotnych była jedną z wielu cech charakterystycznych Dustina i czasami nawet sam siebie zaskakiwał brakiem taktu albo wyczucia, gdy nawet do najbardziej delikatnych tematów potrafił dobrać anegdotkę. - Myślę, że jemu akurat jest wszystko jedno, ale to ja jestem za niski na Freda - ocenił w końcu, pocierając kciukiem o czubek brody. - Z kolei na Wonder Woman musiałabyś się przefarbować - tak, Dustin, to jedyny problem - więc najbliżej nam do Jokera i Harley, ale nie wiem czy to odpowiednie. Chyba musimy mieć nudne ksywki - podsumował, unosząc wolną dłoń do góry w typowym dla siebie geście obojętności, wyniesionym z jakiegoś starego filmu o gliniarzach, a żeby postawić kropkę, to jeszcze ciężko westchnął. Wygląda na to, że byli na to trochę za starzy.
- Aha, do roboty - powtórzył po niej, a kiedy parsknęła śmiechem, ściągnął nawet brwi w jawnym oburzeniu, jakby naprawdę chciała zasugerować, że powątpiewała w jego zdolności logistyczno-siłowe, a on musiał się przed tym bronić; wszak tak żywiołowo zareagowała i szczerze, że uratowały ją jedynie wymowne spojrzenia i kiwnięcia głową. No dobra, nie tylko, bo to wcale nie była taka wielka zniewaga, ale cień uzasadnionego focha mógłby na nią paść, zwłaszcza z uwagi na to, że przewlekłą kontuzję pleców raczej trudno było mu zamaskować i pewnie raz na jakiś stawał się bohaterem opowieści o jakimś spektakularnym upadku albo innej katastrofie, więc na pewne kwestie był wyczulony. Tym razem wystarczyło jednak to zerknięcie przez ramię, sensowne wytłumaczenie (chociaż to nie tak, że musiała się z nim tym dzielić; ciekawiło go to, jasne, ale prywatnie nie bywał wścibski), no i odrobina troski, którą pozwolił sobie znaleźć między jej słowami. Rozbroiła tę bombę. - Czyli jest was więcej? W sensie Hughesów? - podpytał, może z autentycznej niewiedzy, a może nieświadomie przyznając się do tego, że kiedyś nie wysłuchał jej do końca; w każdym razie uniósł przy tym z zainteresowaniem brew i nieznacznie się uśmiechnął, jakby gdzieś na końcu języka miał już przygotowany jakiś przeciętny żart o podwójnych kłopotach i braku litości dla otaczającego ich świata. Po prawdzie jednak - bo ciężko to ukryć - to Weaver starał się ją poznać trochę lepiej i od czegoś trzeba było zacząć. - I żeby było jasne - ostatnio nic mnie nie boli. Czuję się jak nastolatek - wtrącił gdzieś na koniec, buńczucznym tonem głosu i nawet wycelował w nią wskazujący palec w stylu "co mi tu będziesz insynuować". I gdyby tylko za tą nieśmiertelnością nie stały, połykane jak cukierki, tabletki ultramu, to mówiłby jej całą prawdę, ale przecież żaden to powód do dumy samopoczucie warunkować dostępem do tramadolu.
- Pod warunkiem, że na dłuższą metę będziesz się tym odurzać w samotności. Nie chcę skończyć jak Walker - czyli jak sympatyczny, ale bardzo okrąglutki reprezentant biura trochę starszej daty, słynący z pochłaniania niezdrowych ilości jeszcze bardziej zgubnego jedzenia, którym Dustin Weaver na stare lata nie chciał zostać. Wyobrażał sobie siebie bardziej w stylu dyrektora Mitchella. - Wyszło - przytaknął lakonicznie, rzucając kolejne spojrzenie po pomieszczeniu już nieco swobodniej i uśmiechnął się. - I okolica też jest w porządku. Naprawdę ładne miejsce - pokiwał głową i urwał temat, zanim się pochwalił, że w gruncie rzeczy to sam omal nie zamieszkał gdzieś obok, nim wszystko się popsuło i został sam. - Czekaj, najpierw chciałaś mnie namówić na tatuaż, a teraz próbujesz mi opchnąć dom? Czym zaskoczysz mnie za tydzień, co? - roześmiał się wesoło, kręcąc głową na boki. Cóż - Charlotte właśnie poszerzała dustinowe horyzonty o nowe talenty i wcale się nie zanosiło, żeby miała się kiedyś zatrzymać. - Sprytnie, Hughes, ale na dom nie dam się naciągnąć. Lubię przepych, ale są pewne granice. Co ja bym niby zrobił z tym wolnym miejscem? - a poza tym: kto by za to wszystko płacił, kto sprzątał i kto w ogóle w nim mieszkał, biorąc pod uwagę specyficzny tryb życia agenta Weavera. Niby zaufanie do kota miał spore, ale jednak pozostawienie w jego łapkach całego domu byłoby przesadą.
Pozostawiony samemu sobie w salonie, przebrnął pobieżnie przez powiadomienia na telefonie, przycupnąwszy na jakiejś kanapie albo innym fotelu, natomiast kiedy wreszcie do niego wróciła, przyłapała go na kolejnej sesji niczym nieskrępowanego rozglądania się po przestronnym wnętrzu.
- Jak to w sądzie - rzucił, rzecz jasna podrywając się, żeby ją trochę odciążyć z tej misji zaopatrzeniowej, ale siłą tacy jej wyrywać nie zamierzał, więc była w stanie rozbroić go pierwszym-lepszym, groźniejszym spojrzeniem przyszłej mamy. Dustin wiedział, żeby w takich sytuacjach się nie stawiać. - Siedem lat temu, jeszcze w policji, zamknąłem faceta za zabójstwo. Prosta sprawa, ale on do samego końca twierdził, że jest niewinny, a parę miesięcy temu udało mu się przekonać sąd, że poprzedni proces był źle przeprowadzony, więc... proszę bardzo. Muszę opowiadać, o rzeczach, o których tak naprawdę zapomniałem. Jakby to miało jakikolwiek sens - opowiedział w skrócie, ale zupełnie bez entuzjazmu, a na koniec wywrócił oczami. To był jeden z tych przypadków, za które pewnie dałby sobie uciąć rękę, natomiast poświęcanie czasu na jeszcze jedną analizę zebranych dowodów uważał za marnotrawstwo i niegospodarność. W końcu ktoś mu musiał za to zapłacić.
- Więc... Co to za sprawa?

* po polsku bociankowe rzekomo, ja wysiadam

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

To wcale nie tak, że Charlotte zamierzała się nad nim pastwić, a kolejne obowiązki i odpowiedzialność złożone na męskie barki miały być sposobem na wypracowanie przez Dustina możliwości położenia rąk na notesach, które dla blondynki nie przedstawiały już tak dużej wartości jak miało to miejsce jeszcze przed kilkoma miesiącami. Choć zamknięta na klucz szuflada biurka czy dokumenty trzymane - dla pewności i bezpieczeństwa - jedynie w domu mogły stanowić niezły kąsek dla osób jego pokroju, to jednak Lottie nie czuła potrzeby walczenia o to rękami i nogami i celowego utrudniania znajomemu życia. Przecież obiecała pomoc - zarówno osobistą, jak i tę związaną jedynie z merytoryczną wiedzą ukrytą gdzieś między pewnie nieco podniszczonymi już kartkami notatników. Weaver mógł być zatem spokojny, choć fakt, że czuł respekt przed jej pomysłami i potencjalnymi żądaniami mógłby sprawić, że Charlotte na pewno uśmiechnęłaby się w geście satysfakcji.
Na jego szczęście nie była tak okrutna.
- Na razie i póki co to nie są słowa, które uspokajają. Raczej budzą wątpliwości, a dotychczas naprawdę wierzyłam w twoją uczciwość - wyjaśniła z teatralnym przekąsem, pod którym przebijał się trudny do powstrzymania gest - kąciki kobiecych warg raz jeszcze powędrowały bowiem ku górze, a charakterystyczny błysk w oku z pewnością stał się widoczny dla Dustina mimo dzielącej ich na kanapie odległości.
Wątpiła, że był łasy na komplementy i czekał na miłe słowa jak dziecko wypatrujące na niebie pierwszej gwiazdki w wigilijny wieczór, ale Charlotte nigdy nie miała problemu z docenieniem cudzych wysiłków i pracy. Agent Weaver wielokrotnie wykazał się tymi i wieloma innymi cechami, które zwyczajnie w ludziach ceniła, a które w wykonywanym przez nich zawodzie wielokrotnie zatracały się w wirze korupcji, układów i zawiłości różnorakiego sortu. Świadomość, że był ktoś taki jak on - ktoś, komu jeszcze, mimo wszystko, choć trochę zależało - była pokrzepiająca i nieco tłamsiła czasami pojawiające się wyrzuty sumienia, że ona uciekła, wybierając wygodę i bezpieczeństwo, własne marzenia i pogoń za czymś, co przed laty porzuciła właśnie na rzecz oddania się obowiązkowi chronienia innych. Stos nierozwiązanych spraw sugerował jednak, że i na tej płaszczyźnie poległa, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie wszystko było zależne od niej, a żal za grzechy powinien rozkładać się po równo wśród współpracowników i przełożonych. Najczęściej to przecież właśnie oni podejmowali decyzje, którym ona musiała się podporządkować, sprawę zamordowanego polityka przedkładając nad śmierć zwyczajnego, szarego obywatela.
- Ty byś nie chciał go zobaczyć? - zagaiła, z autentycznym zainteresowaniem przyjmując ciekawostkę, którą ją obdarzył. Chociaż sama Lottie nie posiadała zbyt rozległej wiedzy z obszaru spraw teoretycznie wiedzy bezużytecznej, to jednak nie uciekała ani przed nowymi informacjami, ani przed anegdotkami, z których mogła wyciągnąć coś dla siebie. Ciekawość świata i ludzi sprawiała, że była otwarta na nowości, nawet jeżeli życie spędzone w Seattle sugerowało coś zupełnie innego. Daleko jej bowiem było do szalonego podróżnika, który każdą wolną chwilę wykorzystywał na zwiedzanie najdziwniejszych, najbardziej odległych zakątów kraju i świata. - Dokąd chciałbyś pojechać? - rzuciła niespodziewanie, a uniesiona wymownie brew miała być dla Dustina dosadnym sygnałem, że nie blefowała i naprawdę czuła się gotowa na to, by poznać jego podróżnicze marzenia, choć i te wydawały się być w dużym stopniu zrealizowane, skoro na przestrzeni lat wyrwał się z prowincji Alabamy i rozpoczął życie w cywilizacji Szmaragdowym Mieście.
- Nudne ksywki. Na ten moment przychodzi mi do głowy jedynie Wielki D. Co ty na to? - Dodatkowy komentarz wydawał się zbędny, skoro Charlotte raz jeszcze tego dnia parsknęła śmiechem, celowo wykorzystując dzielącą ich różnicę wzrostu. Ostatecznie również i ten pseudonim wydawał się nieodpowiedni, jak zresztą i każdy inny. Hughes nie wiedziała jedynie, czy problem leżał w ich najwidoczniej wątpliwej jakości kreatywności, czy może faktycznie w wieku, który wymagał powagi, na którą ona obecnie nie do końca potrafiła się zdobyć.
I nie chodziło o to, że jakkolwiek z tego powodu cierpiała. Trudy dnia codziennego i liczne zawirowania w życiu osobistym bardzo skutecznie wyparły z niej swobodę i poczucie beztroski, dlatego każda chwila pokroju tej obecnej była na wagę złota. Dustin zdawał się podzielać to nastawienie, a przynajmniej takie Charlotte odniosła wrażenie, dlatego nabierała coraz większej śmiałości, idąc w swoich zaczepkach wciąż dalej i dalej.
- Aha, mam trzy siostry - przytaknęła, w myślach próbując odnaleźć moment, w którym kiedyś, może podczas pochylania się nad jakąś wyniesioną poza biuro sprawą, poruszyli i ten temat. - Saoirse i Perrie wyjechały, zostałam z Leslie - dodała po krótkiej pauzie, szczerze wątpiąc, że te imiona cokolwiek mu podpowiadały, ale jedno z nich - ostatnie - zdecydowanie mógł zapamiętać, bo to przecież między innymi ono było powodem ich obecnego spotkania.
Droga do poruszenia tej kwestii wydawała się jednak długa i kręta, wszak zaczepianie się o inne wątki przychodziło im z niezwykłą łatwością.
- Może jeszcze nie zauważyłeś, ale już wyglądam jak Walker - westchnęła w udawanym rozczarowaniu, nieznacznym gestem dłoni wskazując na całokształt swojej sylwetki, która w ciągu ostatnich kilku miesięcy zdążyła zaokrąglić się w wielu strategicznych miejscach. I choć wspomniany policjant walczył o swój obecny stan naprawdę długo, a jej wystarczyło zaledwie kilka nocy - bo wciąż nie odkryła, w którym dokładnie momencie swojego życia zaniedbała pewne dość istotne kwestie - to jednak chyba nawet Dustinowi nie trzeba było tłumaczyć istoty tego żartu. Dźwięczny śmiech Lottie musiał mu wystarczyć. - Wydaje mi się czy wcale ci to nie przeszkadza? - Pokręciwszy głową dla tego, jak marudny był jej gość, Lottie uznała, że najbezpieczniejszym wyjściem będzie przystopowanie z kolejnymi propozycjami, nawet jeżeli te wystosowane dotychczas nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. O ile zniżkę na tatuaż faktycznie mogła mu załatwić, o tyle domu, w którym obecnie się znajdowali, wcale nie zamierzała się pozbywać.
- Gdybyś jednak znał kogoś, kto szuka lokum do wynajęcia, to... - podsumowała dużo poważniejszym tonem, tym samym definitywnie kończąc temat, bo ten poruszony w następstwie wydawał się dużo bardziej interesujący.
Jeżeli istniał element, za którym Hughes wcale nie tęskniła, to zdecydowanie były to sprawy pokroju tej, której historię treściwie przedstawił jej Dustin. Grymas na twarzy i niekontrolowany pomruk dezaprobaty miały być wsparciem i wyrazem współczucia dla pozycji, w której się znalazł, nawet jeżeli doświadczenie podpowiadało, że tego typu batalia mogła ciągnąć się w nieskończoność.
- Na jakiej podstawie stwierdził, że proces był źle przeprowadzony? - zagaiła, przekładając rzeczy z tacy na stolik i pewnie w międzyczasie podstawiając pod męski nos cukierniczkę. - Ta moja nie jest tak zawiła. Nie chciałabym dokładać ci problemów, ale tak naprawdę przyda mi się wszystko, nawet drobne rozeznanie wśród znajomych - wyjaśniła na wstępie. Nie chciała co prawda zabrzmieć jak dziecko tłumaczące się ze swoich przewinień - zwłaszcza, że problem dotyczył Leslie i jej życia prywatnego - ale jednocześnie nie zamierzała pozwolić na to, by Dustin czuł się jakkolwiek zobowiązany w zamian za czekające na niego notesy. Te przecież i tak była skłonna oddać mu po dobroci.
- Moja siostra przez jakiś czas była w związku, z facetem, który... - podjęła, zastanawiając się, w jak ładne słowa powinna była ubrać to, co chciała mu przekazać. Przeciągłe westchnięcie oznaczało kapitulację. Nie potrafiła mówić o tym spokojnie. - To alkoholik, ćpun i psychopata, który zepchnął ją ze schodów i omal jej nie zabił. Wszystko zostało zgłoszone na policję, włącznie z wynikami lekarskich badań, ale sprawa stoi w miejscu, a on chodzi sobie po mieście jak gdyby nigdy nic. Leslie nie może wrócić do swojego domu, bo on prawdopodobnie wciąż tam przebywa, a kiedy wyjechała nad jezioro za miasto, pojechał tam za nią. Boi się zrobić chociaż krok za drzwi, a ponieważ teraz mieszkałyśmy razem... przyznaję, że ja też zaczynam się obawiać - mruknęła, zerkając na Dustina kątem oka. Opowiadanie o zawirowaniach w życiu prywatnym młodszej siostry nie było doświadczeniem przyjemnym, ale dziwne, bliżej niemożliwe do wyjaśnienia przeczucie podpowiadało, że Weaver był w stanie to zrozumieć, nie oceniać, a przede wszystkim po prostu pomóc.
- Pomyślałam, że może - zaczęła raz jeszcze, sięgając po filiżankę z kawą - masz jakiegoś znajomego, który pomógłby przyspieszyć postępowanie? - mruknęła, z trudem panując nad drżeniem rąk sprowokowanym myślą, że angażowała go w prywatne sprawy, że w ich wyniku i jemu mogłaby stać się krzywda i że po latach zbieranych doświadczeń nie umiała poradzić sobie z czymś tak pozornie banalnym, ale...
nie potrafiła. I naprawdę potrzebowała pomocy.

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „13”