WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Byli uparci.
Oboje byli tak cholernie uparci, że nie miała zamiaru się z nimi sprzeczać. Sił na te sprzeczki też nie miała i mogła jedynie docenić to, że po prostu byli. W momencie, w którym mimo wszystko najbardziej potrzebowała wsparcia, jakie oferowali, a do czego nie chciała się przyznać na głos, bo było jej najzwyczajniej w świecie głupio. W końcu całe życie przeżyła w myśl zasady, że ze wszystkim należało radzić sobie w pojedynkę. Było to błędne przekonanie. Zdawała sobie z tego sprawę i dlatego nieco spokorniała po słowach siostry, które były strzałem w dziesiątkę. Bo czy ona sama tak nie uważała? Wszyscy zawsze ze wszystkim chcieli sobie radzić sami, chociaż mieli wokół siebie ludzi gotowych im pomóc. Leslie sama niejednokrotnie chciała pomóc i szlag ją trafiał, kiedy druga osoba nie chciała tej pomocy przyjąć. Musiała to przepracować, żeby nieco to swoje podejście zmienić. I to była dobra okazja do tego, żeby zacząć.
Dziękuję wam — mruknęła z wdzięcznością, kiedy oboje usiedli obok niej.
Tylko tyle zdążyła powiedzieć. Chwilę później pojawiła się pielęgniarka z wózkiem, gotowa zawieźć ją na wszystkie badania. Leslie niechętnie się przesiadła i posyłając siostrze i przyjacielowi blady uśmiech, oddaliła się w towarzystwie pielęgniarki, by blisko dwie godziny spędzić na licznych badaniach.Tomografia. Prześwietlenia, badanie krwi, opatrywanie obrażeń, których się nabawiła, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim odpowiadanie na liczne pytania lekarzy i wezwanej do szpitala policji. O ile badania nie stanowiły problemu, o tyle opowiadanie o tym co się stało, takowym było. Miała wrażenie, że z każdym słowem przechodziła to wszystko na nowo. Że na nowo odczuwała każde szarpnięcie, uderzenie i kopnięcie. Powiedziała jednak wszystko, wiele zawdzięczając wezwanej do tej rozmowy psycholog. Tej samej, która wsparła ją, gdy Leslie stanowczo odmówiła pozostania na obserwacji w szpitalu. Nie lubiła ich. Ponadto bała się, że Marcus mógłby jej tam szukać. Chciała się zaszyć u siostry. Jej dom wydawał się najbezpieczniejszym miejscem, którego potrzebowała, by się uspokoić i stopniowo stawać na nogi.
Z opatrzoną wargą, usztywnionym nadgarstkiem, który na jej szczęście nie był złamany, a jedynie zwichnięty i nafaszerowana lekami przeciwbólowymi mogła wrócić do poczekalni.
Jeśli chciał mnie zabić, kiepsko mu poszło. Będę żyć — westchnęła, siadając na wolnym krześle między Lottie i Travisem. — Zaraz przyniosą mi pismo z obdukcji, wypis i możemy stąd iść — dodała, wspierając głowę na ramieniu siostry. Była zmęczona. — Dziękuję, Lottie. Miałaś wyczucie z wezwaniem Travisa — mruknęła i sięgnęła do dłoni przyjaciela, lekko ją ściskając w ramach niemego podziękowania za to, że rzucił wszystko i po prostu był. Znowu. Wiedziała, że nie musiała nic mówić, bo zrozumie same gesty.
Po chwili obok pojawił się lekarz w towarzystwie pielęgniarki. Przekazał jej wszystkie dokumenty z obdukcji, wyniki badań i recepty instruując dokładnie, jak powinna zażywać poszczególne leki. Chłonęła resztą sił te wszystkie informacje, by ostatecznie mogli opuścić mury szpitala, wrócić do samochodu i podjechać pod jej dom, po samochód Travisa, żeby koniec końców z siostrą mogła zaszyć się w domu i odpocząć po dniu pełnym niezbyt pozytywnych wrażeń.

zt.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

→stąd

Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji.
Ani związanego z tym, że przypadkowo poznana w górach Ariel Darling okaże się córką Roberta Hughes, ani tego, iż ów mężczyzna niedługo po jego nieoczekiwanym najściu poczuje się znacznie gorzej i finalnie wyląduje w odjeżdżającej na sygnale karetce pogotowia. Blake Griffith - delikatnie mówiąc - nie pałał do niego sympatią; nigdy nie wydawał się ani idealnym ojcem (zresztą, nawet w i d e a ł y nie wierzył), ani nie był typem dobrego teścia, z którym bez problemu udałoby mu się nawiązać kontakt i jakąkolwiek nić porozumienia. Sytuacja dodatkowo pogorszyła się wtedy, kiedy Ivory zmarła, a on rzekomo był winien tej zbrodni. Odwiedziny w więzieniu upewniły go, że stał się wrogiem numer jeden ojca jego leżącej kilka stóp pod ziemią narzeczonej, choć... wtedy jeszcze mniej - a w zasadzie wcale - zależało mu na dobrej opinii, jaką mógłby mieć w jego oczach. Wielkiej różnicy nie zrobiły także gorzkie komentarze pełne żalu i gniewu, ani przepełnione nadzieją życzenia, aby po wielu trudnych latach zdechł za kratkami. Pomimo tego i wbrew pozorom - nie życzył mu śmierci, a jej widmo dostrzegł w zamykających się mimowolnie powiekach Roberta.
- Jesteś pewna, że nie chcesz... - Przerwał, kiedy blondynka ponownie skinęła głową na znak, że wolałaby nie podróżować wraz z - jak się okazało - ojcem karetką. Nie powiedział nic więcej, z zaciśniętą szczęką odprowadził znikający pojazd, choć również bez popadania ze skrajności w skrajność - to, że nie życzył facetowi śmierci, nie oznaczało od razu, że przesadnie przejął się jego losem.
Trapiło go coś innego; to, że p o w i n i e n powiadomić jego córki. To, że ze względu na jego córkę, która miała przyjść na świat niebawem, wolałby, aby Charlotte o niczym nie wiedziała, a nie mógł tego zataić.
- Kurwa mać, że też nie miał kiedy... - burknął w niezadowoleniu i ruchem głowy wskazał kierunek, w którym mieli ruszyć. - Muszę tam pojechać. Mogę podrzucić cię gdzieś po drodze, chyba że chcesz sprawdzić, czy... - Przeżył. Nie dokończył myśli, w międzyczasie wybierając numer do Leslie, której za pomocą kilku haseł oznajmił, że jej rodzic wylądował w szpitalu i, że nie dzwonił jeszcze do Lottie, skoro nie jest pewien jak to przyjmie i lepiej, aby pojawiły się tam razem. Zbyt silne emocje - szczególnie negatywne - zdecydowanie nie były wskazane. Kolejna wystukana na szybko wiadomość powędrowała do Perrie, podobnie zawierając jedynie informację o Robercie zabranym do szpitala przez karetkę. Najwyżej później się wytłumaczy z tego, dlaczego był w pobliżu. Teraz nie miało to większego znaczenia.
Po jakimś czasie skupionym na nadmiernej prędkości motocykla z dwójką pasażerów, Blake zatrzymał się przed sporych rozmiarów budynkiem i przelotnym spojrzeniem otaksował Darling. Zsiadł, odbierając od niej wręczony wcześniej kask i schował go pod siedzenie.
- Od dawna wiesz? - Wydawało mu się, że nie musiał precyzować co takiego miałaby wiedzieć od dawna, lecz dla niego - wciąż - wieść o tym, że była przyrodnią siostra dziewczyn była... niezbyt komfortowa. Wolnym, niespiesznym krokiem ruszył do środka, odrzucając chęć zapalenia fajki. Pewnie i tak później to zrobi, skoro wcześniej bezczelnie mu przerwano.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— Nie... — i prawdę mówiąc nie chciała mieć już nic wspólnego z mężczyzną, który mógłby być jej ojcem. Wspólna przejażdżka karetką nawet nie przeszła jej przez myśl, kiedy ratownicy medyczni przejęli Roberta z jej kolan i dopiero kiedy podniosła się z ziemi pojęła, że nie bardzo wie co z sobą zrobić. Stojąc tak przyglądała się zamykanym drzwiom pojazdu, bez słów i bez żalu. Nie czuła nic, jak w amoku próbowała poskładać do kupy wydarzenia sprzed kilku minut.
Powinna poczuć coś? Cokolwiek? Jeśli tak to najwyraźniej coś poszło nie tak jak powinno, bo nie czuła nic - tylko pustkę. Dopiero kiedy sygnał karetki rozbrzmiał głośno w jej uszach, ocknęła się. Ze zdezorientowaniem spoglądnęła na Blake’a, jakby nie rozumiała co właśnie się wydarzyło. Jego zdenerwowanie nie umknęło jej uwadze, ale nie poświęciła temu zbyt wiele swojej uwagi. Chyba do końca nie potrafiła zrozumieć, czemu tak przejął się całą sytuacją.
Z jednej strony chciała odwrócić się i wrócić do swojego życia jakby nigdy nic, a z drugiej…
Chyba, że chcesz sprawdzić, czy…
Powinna? Wyobraziła sobie właśnie chwilę, w której opowiada matce o tym, jak człowiek, którego kiedyś do szaleństwa kochała, prawie zszedł na jej oczach. Na samą myśl o tym, że mogłaby zapytać o ciąg dalszy tej historii przyprawiał o mdłości. Obojętność wobec mężczyzny, o której marzyła przez wiele lat teraz przyprawiała ją o ciarki. Nie mogła tak po prostu odejść.
— Pojadę z tobą — przytaknęła, po czym odebrała z jego rąk kask wsiadając na motocykl. Choć poruszali się z nadmierną prędkością, Darling czuła się tak jakby podróż dłużyła się niemiłosiernie. Im bardziej chciała mieć to za sobą, tym w większym spowolnieniu umykały jej kolejne mijane budynki, aż w końcu - ku zaskoczeniu Ariel - naprawdę zwolnili przystając pod szpitalem. Zsiadła ostrożnie czując na sobie spojrzenie Griffitha.
— Zależy ile dla ciebie to dawno...Dawno to na przykład się nie widzieliśmy, o tym kim jest mój o… o tym kim mógł być Robert Hughes dla mnie, wiem niezbyt długo — poinformowała podążając za mężczyzną do środka budynku.
W pierwszej chwili nie wiedziała po co tutaj przylazła i czy chce wiedzieć jaki jest koniec tej historii. Ostatnie wydarzenia utwierdziły ją w przekonaniu, że niekiedy nie warto kopać głębiej. Czasami należy odpuścić.
Cholera, nie potrafiła odpuszczać.
Skierowała swoje kroki do punktu informacyjnego, gdzie przedstawiła sytuację oraz to jakich informacji potrzebuje.
— Kim Pani jest dla pacjenta?
— Córką — prawda beznamiętnie przyznana.
— Pani godność?
— A… — urwała, wyraźnie zdenerwowana. Chcąc szybko wyciągnąć informacje posunęła się do czegoś, co zapewne będzie sobie wypominała długi czas. Skłamała. — Saoirse Hughes — zaraz po tym otrzymując od kobiety informacje, że gdy tylko będzie to możliwe, lekarz pojawi się z informacjami.
Minuty mijały, a ona w dalszym ciągu nie rozumiała swojej obecności w tym miejscu. Zajmując jedno z wolnych krzeseł przyglądała się mężczyźnie w lekarskim kitlu, który właśnie podszedł do punktu informacyjnego. Kobieta, z która rozmawiała raptem kilkanaście minut wcześniej, wskazywała na nią. Zrozumiała, że lekarz zbliżał się właśnie do niej. Wstała z krzesła wstrzymując oddech.
— Pani ojciec — chciała wyrwać się przed szereg, zaprzeczyć na to stwierdzenie, ale… nie mogła. — żyje. W danej chwili jest stabilny, niestety jego serce jest w bardzo złym stanie. Najbliższe godziny będą kluczowe... — mówił do niej. Mówił coś jeszcze, ale już nie słuchała.
Oddaliła się kilka kroków od miejsca, w którym wcześniej siedziała i spojrzała na Blake’a. — Na mnie już pora. Nie powinno mnie tutaj być, kiedy… nie chcę... — zamotała się. — Jakbyś kiedyś miał czas Blake, chciałabym się z tobą spotkać, no wiesz… porozmawiać, a — o tym lub czymkolwiek innym, nieistotne. Nie kłamała twierdząc, że dawno się nie widzieli i poniekąd wynikało to z jej prób unikania go, po tym jak odkryła prawdę o ojcu. Teraz jednak nie miało to już żadnego znaczenia. Teraz... — teraz muszę już iść — wyznała ciszej.
Chciała wyjść, lecz zamiast skierować się za zewnątrz zniknęła za drzwiami najbliższej toalety, pospiesznie odkręcając zimną wodę, by nabrać ją w dłonie i obmyć swoją twarz. Spanikowała, w rezultacie czego musiała ochłonąć, a kiedy już zamierzała wyjść nie miała pojęcia, czy on tam jeszcze będzie.
Nie oglądając się za siebie planowała opuścić szpitalny budynek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba oczekiwała za wiele, licząc na to, że po powrocie do Seattle zazna odrobiny spokoju. Początkowo wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie. Nigdzie nie natknęła się na swojego szalonego byłego, nie działo się nic podejrzanego, co powinno przykuć jej uwagę i życie toczyło się dalej, dzień po dniu. Do tego popołudnia, kiedy jeden telefon wbił jej stopy w ziemię. Początkowo nie rozumiała, czemu Blake do niej dzwonił. Odgórnie założyła, że chodziło o coś, co miało związek z pracą, ale szybko sprowadził ją na ziemię przekazanymi informacjami.
Nie zarejestrowała wiele. Pojedyncze słowa. Ojciec, szpital, ciężki stan. Nie wiedziała, jak miała przekazać to siostrze, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła jej wyciągnąć tak nagle z domu pod byle pretekstem, by ostatecznie i tak zajechać do szpitala. Najdelikatniej jak potrafiła, by zbytnio siostry nie denerwować, pojawiła się w salonie streszczając wszystko w sporym skrócie: Musimy się zbierać, dzwonił Blake, nasz ojciec jest w szpitalu.
I tyle.
Nie dodała nic więcej. Ubrała się, poczekała na Lottie i zgarnęła kluczyki od samochodu, by w ciągu kilkunastu minut mogły ruszyć w drogę do szpitala, pod którym zatrzymała się, nie wysiadając od razu.
To dziwne, że nie czuję się jakoś bardzo zmartwiona? — zapytała siostrę, ze wzrokiem wbitym w stojący przed nimi budynek. Chyba powinna się zmartwić o stan swojego ojca. Chyba powinna coś czuć, a ona... Nie czuła nic. Poza ogromnym żalem, który wciąż względem Roberta miała i który chyba nigdy nie miał zniknąć. Pokręciwszy głową, wysiadła z samochodu i z Lottie u boku ruszyła do wejścia. W poczekalni zapytała jedną z pielęgniarek gdzie powinny się udać i żwawym krokiem ruszyła w stronę SOR-u, by stanąć w miejscu, kiedy obok Blake'a zauważyła. — Czy to jest Ariel? Co ona tu robi? — mruknęła, patrząc na Lottie, jak gdyby ta miała udzielić jej jakiejkolwiek odpowiedzi, ale wydawała się jej równie zaskoczona tym obrazkiem.
Ariel? — rzuciła pytająco, patrząc na blondynkę, po czym przeniosła wzrok na Griffitha. — Dzięki za wiadomość — westchnęła i rozejrzała się po korytarzu. — Wiadomo, co z nim? Co się stało i co wy tu w ogóle robicie? — dodała jeszcze, nie rozumiejąc nic. Okej, ojciec był w szpitalu, ale czemu była z nim ta dwójka?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Telefon. Blake. Szpital. Ojciec.
Gdyby Charlotte Hughes była nieco bardziej porywcza, prawdopodobnie zignorowałaby tę ostatnią część wypowiedzi Leslie. Siedząc w salonie, znów zagłębiała się w lekturze czasopism przeznaczonych dla młodych i przyszłych mam. Nigdy nie sądziła, że akurat prenumeraty tego typu miałyby znaleźć miejsce na jej stoliku kawowym, ale niektóre informacje i wskazówki okazywały się niezwykle przydatne. Być może tylko to sprawiło, że nie przeinaczyła wszystkiego w typowy dla siebie sposób i nie popadła w histerię związaną z raczej kiepskim zrozumieniem słów siostry (a z tym miała ostatnio naprawdę spory problem).
Do szpitala zbierała się w pośpiechu, przez całą drogę dopytując Leslie o szczegóły, których ta przecież nie posiadała. To budziło irytację, ale jednocześnie dawało nadzieję na to, że nie mogło być aż tak źle, skoro wzmianka o Robercie jadącym na SOR w karetce była jedyną, jaką otrzymały. Gdyby wydarzyło się coś gorszego, na pewno ktoś już by o tym wiedział - matka, one czy nawet Blake, którego obecność w całym zamieszaniu budziła kolejne pytania (ale wcale nie podejrzenia).
Na ich zadanie i podjęcie próby uzyskania odpowiedzi miał jednak przyjść jeszcze czas. Charlotte niezbyt zgrabnie wydostała się z samochodu, żwawym (jak na nią i obecne okoliczności) krokiem ruszając za Leslie, która wiodła prym w zdobywaniu informacji od kobiety pracującej na recepcji.
- Złego diabli nie biorą - odparła, choć miała wrażenie, że kierowała te słowa bardziej do siebie niż do w coraz szybszym tempie oddalającej się od niej siostry. Westchnęła ciężko. - Nie pędź tak - poprosiła żałośnie, czując, że jeszcze chwila tak żwawego marszu i mogłaby być kolejną osobą lądującą na łóżku w sali sąsiadującej z tą, którą być może obecnie zajmował ich ojciec.
Rysujące się w oddali sylwetki sprawiły, że ogarnęła ją ulga, choć widok Blake'a w towarzystwie znanej jako przyjaciółka sióstr kobiety wpędził ją w chwilowy stan konsternacji.
- Co się... - podjęła, bardzo szybko ucinając. Zerknęła na Leslie z wdzięcznością za to, że to ona przejęła ster i była skłonna poprowadzić rozmowę w chwili, w której zarumieniona i walcząca z zadyszką Lottie osunęła się na krzesło w celu złapania głębszego oddechu i odpoczynku.
Nie oznaczało to jednak, że zamierzała zrezygnować z udziału w rozmowie, dlatego przeniosła swoje spojrzenie najpierw na Blake'a, potem na stojącą nieco z boku Ariel, na sam koniec rozglądając się po korytarzu w poszukiwaniu Perrie, domyślając się, że i ona zdążyła otrzymać te dość okrojone informacje.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blake był... skonsternowany. Nawet jeżeli od kilkudziesięciu minut zdawał sobie sprawę z tego, iż Ariel była córką Roberta Hughes, to i tak dziwnie było usłyszeć słowa te wypowiedziane raz jeszcze, głośno, bardzo wyraźnie i... będące jedynie w części prawdą. Dobrze, że stał w pewnej odległości od rozmawiającej z Darling pielęgniarki, a jego spojrzenie osiadło na wyświetlaczu telefonu. Nie przeszkodziło mu to jednak w wyłapaniu wypowiedzianego przez blondynkę imienia i nazwiska, a pionowa zmarszczka mimowolnie pojawiła się na jego czole. Nie odezwał się ani słowem, choć zaklął w myślach, gdy zdał sobie sprawę z tego, że akurat tej z sióstr nie dał znać. Może przez to, że jako jedyna nie znajdowała się na miejscu, a on nadal nie wiedział jakie miasto aktualnie zamieszkiwała i gdzie czuła się bezpiecznie.
- Miło mi cię poznać... - mruknął, dopiero teraz unosząc spojrzenie na pogodynkę. - Saoirse. Widzę, że nie tylko mnie zdarza się użyć innego imienia - skwitował po chwili, a jego brew uniosła się w sceptycznym wyrazie. Domyślał się dlaczego to zrobiła; chciała uzyskać informacje na temat swojego... ojca, i choć nawet - jak się okazało - nim był, to być może miałaby trudniej, gdyby przedstawiła się swoimi prawdziwymi danymi.
- Jasne - rzucił, choć bez przekonania. - Nie będę cię zatrzymywał. - Krótkie wzruszenie ramionami, po którym skinął głową, było potwierdzeniem dopiero co wypowiedzianych słów. I tak czuł, że nawet bez pomocy Roberta, jak i tej całej szpitalnej aury, między nimi panowała dziwnie niezręczna atmosfera, a on nie chciał dokładać do niej dodatkowej cegiełki, by finalnie wybudować jeszcze grubszy mur.
- Wydaje mi się, że powinnaś jeszcze mieć mój numer - podjął, wsuwając swojego smartfona do tylnej kieszeni spodni, a wcześniej sięgając po portfel. Przed tym, nim odprowadził kobietę wzrokiem, na parę sekund uniósł kącik ust, jednak niewiele miało to wspólnego z jakąkolwiek radością, czy entuzjazmem.
Po zakupieniu w automacie butelki wody, jak i wystukaniu kolejnego smsa do - tym razem prawdziwej - Sao, skierował się w stronę wcześniej zajmowanego miejsca, po drodze wpadając na wychodzącą z toalety Ariel. Nie zdążył dopytać, czy wszystko okej (zważając na okoliczności) i na pewno jest w stanie bezpiecznie wrócić do domu, wszak z znajome głosy wyłapane spomiędzy innych, szpitalnych dźwięków, skutecznie zaabsorbowały jego uwagę.
- Cześć - przywitał się, przenosząc spojrzenie z Leslie na Lottie. - Nie wiem za wiele, tylko przechodziłem, a on zasłabł i chyba stracił przytomność - poinformował, jedną dłoń unosząc w geście kapitulacji, a palce drugiej zaciskając na trzymanej butelce wody mineralnej. Niewiele też mógł się dowiedzieć, w przeciwieństwie do jego córek, choć i najbliższej rodzinie niekiedy było ciężko zaczerpnąć więcej konkretnych informacji w stosunkowo krótkim czasie.
- Jest ktoś, kto może nam pomóc - zawyrokował nagle, zawieszając spojrzenie gdzieś nad ramieniem jednej z bliźniaczek. - W końcu na coś się przyda - burknął sam do siebie - Yael, poczekaj - rzucił za ciemnowłosą, która oprócz tego, że była współwłaścicielką Serenity, była także rezydentką w szpitalu. Na szczęście nie musiał aż tak podnosić głosu, aczkolwiek zanim odszedł, otaksował spojrzeniem całą trójkę.
- Nie denerwujcie się - powiedział do wszystkich, lecz celowo zwracając się do Charlotte - to Robert Hughes. Jego by nawet w piekle nie chcieli - dokończył myśl (niepotrzebnie dzieląc się swoimi przemyśleniami) i podał zapieczętowaną butelkę wody Lottie, następnie doganiając czekającą na niego Thirlby, choć wcześniej - w trakcie - najpewniej witając się z kroczącą korytarzem Perrie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiadomość o ojcu w szpitalu zmiotła ją, kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać, gdy tylko przybędzie na miejsce. Wydawał się zdrowym mężczyzną, gdy we trzy były u rodziców w odwiedzinach. Nie wszystko potoczyło się dobrze, bo naskoczyły na niego i… nie, jemu nie powinna współczuć tak. Ukrywał przed nimi prawdę niemal trzydzieści lat, żyjąc sobie spokojnie i wracając wieczorami do żony, którą zdradził. Jakim cudem Elizabeth w ogóle godziła się na ten związek? Dlaczego nie pokazała jak silna jest i nie pogoniła go? Zamiast zrobić coś, wspierała go w kłamstwie. Ich życia, sióstr Hughes, oblane były obrzydliwymi tajemnicami.
Wyjazd pozwolił jej nieco zapomnieć; ułożyć sobie wszystko na spokojnie podczas długich godzin spędzonych na plaży. Szum wody koił gonitwę myśli, która zrodziła się wraz z niedoszłą kolacją u Elizabeth i Roberta. Zdążyła już pogodzić się z faktem, że jej siostra zostanie matką, gdy nadeszła kolejna bomba w postaci siostry. Była jej ciekawa. Chciała poznać ją, zobaczyć, dlaczego Robert o niej nic nigdy nie wspominał. Czy była ładniejsza od nich? Mądrzejsza? A może lepsza pod każdym względem?
Gdy Charlotte napisała do niej wiadomość, pracowała w domu, tworząc nowe projekty. Mimo to, przyjechała na miejsce jako ostatnia. Stała w potwornych korkach i choć pospieszała swojego kierowcę, ten szukał jakichkolwiek objazdów, dotarli na miejsce dość późno.
Co się stało?
Czy będzie tam też ta nowa siostra?
Czy ojciec przeżyje?
Jeśli przeżyje, miała wyrzuty sumienia, że nie była dla niego milsza po tym jak wróciła z Madery. Mogła korzystać, nacieszyć się swoimi rodzicami, którzy już najmłodsi nie byli i wszystko mogło się zdarzyć. Jej wypadek w niedalekiej przeszłości doskonale pokazał potęgę tańca Życia ze Śmiercią. Nagle można stracić wszystko. Wszystkich. I to nagle mogło nastąpić również w tym momencie. Z tymi myślami i sercem, co biło szybciej niż zwykle, pędziła na zbity pysk w stronę szpitala. Po drodze wypluła płuca, bo uber nie podrzucił ją pod same wejście szpitala. Później szukała SOR-u. Nie była tu dawno, a gdy była – nie pamiętała większości pobytu. Wyparła go z pamięci dość skutecznie. Miała jedynie urywki w głowie. Zatrzymała się przy maszynach, by kupić jeszcze batonika i wodę, bo czuła jak robi jej się słabo, ale z głodu. Może i ze stresu trochę też? Pewnie tak. Mimo wszystko kochała ojca.
Zamieniła kilka słów z Yael, która naprowadziła ją, gdzie ma się kierować, po drodze pytając Blake’a niemo, co się stało. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dopadła siostry, łapiąc Leslie za rękę i odetchnęła w końcu głęboko. Początkowo nie zwróciła uwagi na obcą blondynkę, która z pewnością bardziej wpasowywała się w standard rodzinny niż sama Perrie.
- Co się dzieje, co z ojcem? – spojrzała najpierw na Leslie, następnie na Charlotte, aż zerknęła (nie)dyskretnie w stronę Ariel. Ściągnęła brwi, przysuwając się do sióstr jeszcze bardziej. – Kto to jest?
Jak zawsze, ominął ją największy dramat i była niedoinformowana.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet w tej chwili oszukiwała samą siebie, próbując ze wszystkich sił wmówić sobie, że Robert Hughes nie jest jej ojcem. Natury jednak nie oszukasz, a DNA szybko rozwaliłoby na łopatki jej kryteria przydzielania komuś ojcowskiego tytułu. Na tytuł taki z jej strony sobie nie zasłużył, bez względu na to ile córek wychował. Może i cholernie długi czas poszukiwała ojca, ale tylko dlatego, by na końcu drogi przekonać się, że człowiek z niego marny iii…
Nie pomyliła się za wiele.
Właściwie wcale się nie pomyliła, jednak bez względu na to, jak fatalnym człowiekiem okazał się względem niej, nie życzyła mu śmierci. Dzisiejsza rozmowa utwierdziła ją tylko w przekonaniu, które wyklarowało się już po pierwszym starciu z ojcem, mianowicie - ta gra nigdy nie będzie warta świeczki. Z tym przeświadczeniem miała odwrócić się napięcie i już nigdy nie wchodzić w interakcje z kimś, kto próbował wycenić ją chwilę po tym, jak rzucał bezpodstawne oskarżenia — pf, jakby jej celem było niszczenie rodziny Hughes; akurat kopanie już leżącego nie znajdowało się w sferze jej zainteresowań — niestety sprawy przybrały niespodziewany obrót, w wyniku czego znalazła się tutaj.

— Uczę się od mistrza — odpowiedziała trochę zaczepnie, ale nie złośliwie. Pokusiłaby się o jeszcze kilka słów, ale to nie był dobry czas, miejsce również nie sprzyjało, nie mówiąc już o niej samej. Obojętność, którą czuła przez moment, nie odzwierciedlała tego w jakim stanie finalnie się znalazła. — Mam, odezwę się wkrótce — zapewniła, nim zniknęła za drzwiami toalety.
Tak naprawdę nie radziła sobie wcale, lecz nawet gdyby ją torturowali nikomu tego nie przyzna, ponieważ był to specyficzny rodzaj smutku, którego nie da się tak po prostu wytłumaczyć. I w końcu nastał ten dzień, w którym wiedziała, że należy odpuścić, a kiedy już miała to zrobić — wyjść z budynku, nie odwracać się za siebie i - być może dla dobra wszystkich - zerwać kontakt z rodziną Hughes — kątem oka dostrzegła zbliżającą się Leslie.

Panika chciała pokierować nią ku wyjściu, jakby nigdy nic udając, że los sobie z nich zakpił i znalazła się tu zupełnie z przypadku. Zamiast poddać się temu przystanęła niby niewzruszona nieopodal Blake’a.

Ariel?

Czy to dziwne, że na pytanie odpowiedziała uśmiechem? Niepewnym, jakby spłoszonym, ale jednak uśmiechem? Oj, nie powinna się tutaj znaleźć. Dopiero czując na sobie spojrzenie pozostałych sióstr zadecydowała, że to najlepsza pora, by opuścić lokal.

— Na mnie też już pora — zwróciła się do Leslie, która jako jedyna - i nie było w tym nic dziwnego - nawiązała z nią kontakt. Zrobiła nawet krok w stronę wyjścia...ba! Nie jeden, a kilka i nagle:
Proszę Pani! Pani... Hughes — w jej stronę rozpędził się doktor, z którym chwilę wcześniej rozmawiała.

K u r w a .

To jedyna myśl, jaka pojawiła się w jej głowie, gdy dotarło do niej co właśnie się wydarzyło. Może nie widziała teraz twarzy żadnej z prawdziwych sióstr Hughes, ale w końcu zwrócona tyłem do nich przystanęła czując, że za jej plecami rozpętał się spektakl zaskoczenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Złego diabli nie biorą.
Zawsze zastanawiała się, skąd wzięło się to stwierdzenie. Mając na co dzień styczność ze zmarłymi, mogła śmiało powiedzieć, że diabli brali wszystkich bez wyjątku. Złych jak i dobrych, starych i młodych. Schorowanych, ale również tych, którzy cieszyli się doskonałym zdrowiem i nic nie zapowiadało, by mieli przedwcześnie opuścić ten świat. A ich ojciec... Cóż, nie chciała, żeby się przekręcił. Miała mu wiele za złe, nie czuła się zbytnio przejęta tym, że trafił do szpitala, ale nie życzyła mu śmierci. Nikomu jej nie życzyła. Nawet człowiekowi, który od jej krótkiego wypadu nad jezioro, nie dawał jej chwili wytchnienia i zastraszał wszelkiej maści wiadomościami. Nawet Marcus miał prawo do tego by żyć, bez względu na to, czy był dobrym człowiekiem, czy może jednak złym.
Przepraszam. Wciąż zapominam, że z dnia na dzień tracisz kondycję — westchnęła nieco zwalniając, by zrównać swoje tempo z tym siostrzanym. Chociaż tyle mogła zrobić, bo w szpitalu nie miała pojęcia, jak będzie się zachowywać. Wszystko zależało od tego, w jak kiepskim stanie był ich ojciec. Oraz od tego, dlaczego to Blake przekazywał im tą beznadziejną wiadomość a nie personel. I od tego, co w szpitalu robiła Ariel, której obecność okazała się być dla Leslie największym zaskoczeniem. Zbiegi okoliczności istniały, ale czy mogły zajść aż tak daleko, by dwie osoby były świadkiem tego, że Robert Hughes potrzebował pilnej pomocy medycznej?
Zerknęła na starszą siostrę, a następnie na młodszą, która wbiła na szpitalny korytarz niczym burza. Ostatecznie jednak powróciła wzrokiem do Ariel.
To Ariel. Przyjaciółka Sao — wyjaśniła, zwracając się do Perrie chwilę przed tym, jak w kierunku Ariel zaczął zmierzać lekarz. Początkowo założyła jednak, że ten zwracał się do niej, ewentualnie do Lottie, czy też właśnie Perrie, aczkolwiek jego spojrzenie mówiło samo za siebie. — Pani Hughes? Co tu się do jasnej cholery wyprawia? — zapytała, nie będąc pewną tego, czy kierowała te słowa do lekarza, Ariel, czy może jednak do swoich sióstr albo nawet samej siebie. Z wrażenia usiadła na krześle obok starszej siostry i przyglądała się temu, co się wyprawiało z nietęgim wyrazem twarzy. — Chyba czegoś nie rozumiem... — mruknęła pod nosem. — Zdaje pan sobie sprawę z tego, że to nie jest żadna pani Hughes i przekazuje pan wieści o stanie naszego ojca, niewłaściwej osobie? — burknęła, unosząc wzrok na lekarza.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Niespodziewane problemy zdrowotne ojca nie robiły na Charlotte nawet w połowie tak ogromnego wrażenia, jak faktycznie powinny. Hughes nie wyznawała co prawda życiowej zasady o istnieniu karmy, ale dzisiejsze popołudnie wydawało się dosadnym dowodem na to, że ta - mimo wszystko - naprawdę była i najwidoczniej postanowiła wziąć odwet za wszystkie krzywdy, które swojej rodzinie i pewnie wielu innym ludziom zdążył wyrządzić Robert.
Nieśmiesznym żartem z kolei wydawał się fakt, że to znowu on znalazł się w centrum wszystkich problemów i był ich główną przyczyną. Tworzące się na szpitalnym korytarzu zbiegowisko nie działało na Charlotte korzystnie, dlatego poszczególne informacje blondynka zdawała się przyswajać z opóźnieniem. Zmęczenie, nerwy i dezorientacja sprawiły, że znajdowała się gdzieś z boku całej konwersacji, sygnał swojego świadomego uczestnictwa dając dopiero w chwili, w której odebrała od Blake’a butelkę z wodą, wzrokiem odprowadzając go w kierunku zupełnie nieznajomej kobiety.
Marszcząc nos, spojrzeniem powróciła do twarzy sióstr oraz kobiety, którą kojarzyła jedynie z roli, jaką odgrywała w życiu Sao. Nie miała pojęcia, jak ogromnym zbiegiem okoliczności musiało być jej spotkanie zarówno z Blake’m, jak i panem Hughes, ale najwidoczniej ten ostatni miał więcej szczęścia niż rozumu.
- Dowiemy się w końcu, co się wydarzyło i co wy dwoje - mówiąc to, zwróciła się bezpośrednio do Ariel, jednocześnie jednak mając na myśli wciąż rozmawiającego ze swoją znajomą Griffithem - tam robiliście? - mruknęła w zniecierpliwieniu, którego oznak nie potrafiła i chyba nawet nie chciała dłużej ukrywać. Brak informacji, półsłówka, wyjaśnienia, które nie wnosiły do sytuacji niczego nowego - miała dość.
Stan ojca wydawał się w tym wszystkim, jakkolwiek brutalnie to nie brzmiało, kwestią drugorzędną. Żył i to liczyło się, chyba, najbardziej, ale ponowne pojawienie się lekarza zbiło Charlotte z tropu.
- My jesteśmy Hughes - burknęła w stronę lekarza, wskazując na siebie, Leslie oraz Perrie i jednocześnie nie mając pojęcia, jak ogromne znaczenie te słowa miały w kontekście wszystkich dotychczasowych zdarzeń.
O ile podawanie fałszywych danych w szpitalu w celu zdobycia pewnych informacji było skuteczną zagrywką (nawet jeżeli w stylu głupich, amerykańskich filmów), to jednak Lottie dużo bardziej ciekawiła kwestia tego, dlaczego sięgnęła po nią akurat Ariel. Saoirse wyjechała z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając za sobą masę niezamkniętych spraw, mnóstwo tajemnic i zdezorientowanych krewnych oraz znajomych. Charlotte wątpiła, że Ariel aż tak przejęła się stanem Roberta, by wykorzystać personalia jednej z jego córek, dlatego to właśnie na sylwetce Darling spoczął zdezorientowany, ale domagający się odpowiedzi wzrok najstarszej Hughes.
- Niewłaściwej osobie? Nieupoważnionej osobie. Co to za cyrk? - fuknęła w złości, palce dłoni zaciskając na chłodnej butelce.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dezorientacja opanowała jej umysł, wprawiając ciało w jakiegoś rodzaju otępienie. Dlaczego tamta dziewczyna przedstawiała się jako Hughes? Ach, tak, to musi być ich siostra. Więc miała ich nazwisko? Splamione, od pewnego czasu poniekąd znienawidzone nazwisko? Rodzina ukrywała w sobie wiele kłamstw i tajemnic, choć nie mogła się temu dziwić. Przecież byli liczni, a siostry rozjechały się w swoje strony świata i życia. Miały swoje sprawy, dorosłe bądź nie, ale nie mogły mieć aż tak za złe ojcu skok w bok sprzed prawie trzydziestu lat.
Mimo wszystko, nie zezłościła się bardzo na dziewczynę. Ariel podobno ma na imię. Nie była zła, ponieważ chciała wiedzieć co się dzieje z ojcem. Nie znała zaplecza sprawy czy historii i to mogło ja gubić. Nie chciała się kłócić, ani tworzyć kolejne konflikty, bardzo niepotrzebne zresztą.
Przyjaciółka Sao.
Głupia nie była. Sklejała kafelki powoli w jedną całość, obserwując uważnie dziewczynę. Jak to teraz będzie? Rodzinne obiadki w gronie najbliższych, a w tym n o w a siostra? Taka podmianka za Sao? Może gdyby nie wróciła, znalazłby jeszcze inną córkę na jej miejsce? Teraz wszystko wydawało się możliwe.
Złapała Charlotte za rękę, by chociaż w niewielkim stopniu uspokoić ją. Nie powinna się denerwować, co w tym momencie mogło wydawać się absurdalnie trudne. Nie chciała, aby wszystko odbiło się na zdrowiu jej i jej dziecka. Objęła ją więc delikatnie, zerkając na Leslie znacząco, by przejęła stery razem z nią, a nie z Charlotte. Choć nie do końca rozumiała wszystko, mogła otworzyć wojnę albo stworzyć pokój, byle nic nikomu się nie stało.
- Spokojnie, dziewczyny, lepiej niech nam pan powie co z naszym ojcem. To, że oszustka podaje się za kogoś, kim nie jest, to nie jego wina – mruknęła, podchodząc bliżej doktora. Zrobiła jednak to tak, aby stanąć przed Ariel, zwrócona do niej plecami i jednocześnie zasłaniając kobietę przed siostrami. Ot, ruch Szwajcarii. Przez to, że była najmniej wtajemniczona i żyła wciąż w odległym świecie swoich problemów, gotowa była poznać Ariel i wysłuchać jej wersji wydarzeń. Gdyby nie spodobałaby jej się, powiedziałaby to na głos. A może nie ma nikogo innego? Inaczej pewnie nie wyszłoby to wszystko na jaw. – Jak to w ogóle się stało, że tu jesteśmy? – zwróciła się do sióstr, jednak zerknęła również na Ariel. Musiała zorientować się, co się działo. I dlaczego był tam też Blake? Tu nie miała odpowiedniego wytłumaczenia na nic.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie odszedł na tak dużą odległość, by podczas rozmowy z współwłaścicielką Serenity nie wyłapać z tła znajomo brzmiącego nazwiska, które - w tym przypadku - wiedział, do której z kobiet jest kierowane; bynajmniej nie do tej, która faktycznie by je nosiła. Mimowolnie zacisnął wargi i odwrócił twarz, by kątem oka zarejestrować kontury stojących kilkanaście, czy kilkadziesiąt kroków dalej sióstr, jak i pogodynki, będącej... ich, jak się okazało, bliską krewną. Samemu nie wiedział, czy lepszym rozwiązaniem było przeciąganie rozmowy z Yael o sprawach ważnych i mniej istotnych, czy szybki powrót, by móc - w razie czego - interweniować.
Tylko... czy jakkolwiek jego interwencja mogłaby pomóc?
Blake Griffith nie lubił się mieszać w sprawy innych ludzi. Nie planował zaogniać żadnych konfliktów, co niby mogła sugerować jego złośliwość i kpiące podejście do wielu spraw, ale również nie chciał niczego łagodzić zbędnymi tłumaczeniami osób i ich czynów. Zdrada - w jego oczach - nie była czymś, co można było wytłumaczyć, kiedy samemu stawiał na lojalność wobec osób mu bliskich, a te składały się na niewielkie grono ludzi, którym ufał. Problem w tym, że to nie Darling zdradziła jedną z panien Hughes swoim czynem, a ich ojciec niespełna trzydzieści lat temu (i szczerze wątpił, aby była to jednorazowa sytuacja) wskoczył do łóżka kobiecie, której nie powinien nawet dotknąć. A płaciła za to w tym momencie blondynka.
...czego być może mogła uniknąć, gdyby nie jedno, drobne kłamstwo i przedstawienie się jako Saoirse, kiedy ta nieświadoma niczego była... nie wiadomo gdzie.
- Wróciłem - poinformował cicho, zatrzymując się o krok za plecami Charlotte. - Nie jestem rodziną, więc... - Urwał, by w sposób niemy dokończyć wypowiedź krótkim wzruszeniem ramionami, co sugerowało, że niestety nie uzyskał dokładniejszych informacji o stanie zdrowia starszego Hughes. Nie był pewien jak wiele słów, poza tymi, które zdołał wyłapać, padło podczas jego nieobecności, ale żadna z pań nie miała zbyt pozytywnej miny, ani takiego nastawienia. I w zasadzie nie było czemu się dziwić, skoro stan Roberta nie był najlepszy, ale... czy tylko o to chodziło? Wątpił.
- Uhm... Dużo mnie ominęło? - zapytał, spojrzeniem lawirując między wzrokiem Ariel, a Perrie i Leslie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dużo mnie ominęło?
Dużo, ale o wiele więcej ominęło siostry Hughes. Darling, odkąd poznała prawdę o Robercie, zamierzała im oszczędzić swojej obecności i nie zagłębiając się w relacje. Zniknięcie Sao znacznie ułatwiło jej sprawę, bowiem to z nią najtrudniej byłoby się rozstać. Leslie nieszczególnie zabiegała o kontakt, a głównie spotykały się jako trio. W momencie, kiedy zabrakło trzeciego ogniwa ich relacja osłabła.

(...) Sairse Hughes.

Ugh, gdyby tylko się ugryzła w język...wcześniejszy plan mógł się nawet udać! Darling w duchu żałowała, że przyszła jej do głowy taka głupota! W myślach przeklinała swoją porywczość i dociekliwość, które w dużym stopniu przyczyniły się do próby pozyskania informacji o stanie Roberta. Przesadą byłoby doszukiwanie się tutaj troski wynikającej z DNA, szczególnie po tym, jak mężczyzna przekreślił jakąkolwiek przyszłość składając na jej ręce propozycję - nie do odrzucenia! Nie wyobrażała sobie przyjąć od niego żadnego pieniężnego wynagrodzenia za coś, czego wynagrodzić się już nie da. Z drugiej strony nie było też tak, że nie zmartwiła się o niego wcale. Kiedy upadł na ziemię coś w niej drgnęło i zachwiało murem obojętności, ale zamiast to zaakceptować, uniosła się dumą i zgrywała twardą. Dla własnego dobra próbowała odrzucić od siebie strach o kogoś, kto jej strachu nie był wart, ale dopiero w szpitalu okazało się to trudniejsze niż przypuszczała.
Czasu nie cofnie, teraz musiała zmierzyć się z przykrymi konsekwencjami swoich działań. Kłamstwo miało krótkie nogi, nieważne w jakiej wierze było wykorzystane. Nie przypuszczała jednak, że będzie miało, aż tak krótkie. Liczyła, że uda się jej chociaż opuścić budynek zostawiając za sobą zdezorientowane kobiety i Blake’a.
Czując na swoich plecach spojrzenie całej trójki wiedziała, że żaden moment nie będzie odpowiedni, by się obrócić. Musiała zadziałać szybko, coś na zasadzie zrywania plastra. Kiedy to uczyniła, na pierwszy ogień rzuciła się Leslie. To chyba była najgorsza z opcji, głównie dlatego, że się znały od dłuższego czasu. Gdyby wszystkie były dla niej zupełnie obce, sprawa byłaby o niebo łatwiejsza. Zamiast cokolwiek odpowiedzieć, milczała czekając na reakcję pozostałych.
Charlotte również nie ułatwiała sprawy, najpierw dopytując o to, co robiła z Griffithem w parku (czego nie zaszczyciła odpowiedzią), a kolejno w złości podkreślając to, że nie należy do grona upoważnionych osób. W gruncie rzeczy skoro wcale jej na tym nie zależało, uwaga ta nie powinna jej drażnić, prawda? A jednak, stało się. Drażniła.
— To, że formalnie nie zaliczam się do grona uprawnionych nie oznacza, że nie należą się mi informacje dotyczące jego stanu zdrowia — odpowiedziała; po części wymijająco, ale biorąc pod uwagę całą sytuację wniosek sam się nasuwał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Leslie spojrzała na Blake'a wywracając oczami. Po samych minach powinien z łatwością wywnioskować, że ominęło go zdecydowanie za dużo, a w pierwszej kolejności powinien był się zainteresować swoją ciężarną dziewczyną, kochanką czy kim tam dla siebie byli, która obrywała rykoszetem przez całą sytuację, a nie powinna być narażana na niepotrzebny stres i nerwy.
Wystarczająco dużo. Może ty nam wytłumaczysz, dlaczego Ariel przedstawia się naszym nazwiskiem i wtrąca się w to, w jakim stanie jest nasz ojciec? W końcu pojawiliście się tutaj razem, więc podejrzewam, że jesteś w temacie w przeciwieństwie do nas — rzuciła, wracając wzrokiem do twarzy blondynki, której zachowania nie potrafiła zrozumieć. Ciężko było jej połączyć fakty i domyślić się tego, że całe to zamieszanie miało drugie, dość istotne dno. Może gdyby nie zdenerwowanie, niewiedza co z ojcem i wiele innych kwestii, które się na siebie nałożyły, byłoby łatwiej.
Nie wiedziała nawet czym powinna się martwić w tej chwili bardziej. Tym, czemu Ariel przedstawiała się ich nazwiskiem, stanem ojca, który był jej obojętny jak nigdy wcześniej od dnia, w którym siostra powiedziała jej o zdradzie, której się dopuścił i nieznanej siostrze, którą miały, czy może tym, by nie wyniknęła z tego afera, której skutki odbiłyby się na starszej siostrze, na którą przez jej stan była gotowa chuchać i dmuchać, obchodząc się z Lottie jak z jajkiem. Chciała coś dodać, ale Perrie ją uprzedziła i Leslie przeniosła wzrok na lekarza, licząc na to, że na moment odciągnie ich myśli od Ariel i wyjaśni, co tam robiły i czemu ich ojciec był w szpitalu.
Właściwie to czemu nie ma...matki? Nie dokończyła, bo Ariel wtrąciła swoje trzy grosze, na co zgromiła ją spojrzeniem. I to nie dlatego, że w ogóle się odezwała, ale przez fakt, że dotarł do niej sens jej słów. — O boże... — jęknęła i przyłożyła dłoń do ust. Teraz już rozumiała, czemu Saoirse unikała tematu ich przyrodniej siostry. Rozumiała też, czemu Ariel pojawiła się w szpitalu. — Powiedz, że nie powiedziałaś tego, co właśnie myślę, że powiedziałaś — jęknęła. Czuła się... oszukana? Na swój sposób tak i była pewna, że stojące obok niej siostry, również poczują coś podobnego. Zwłaszcza Lottie, która miała okazję poznać Ariel i w której tak jak i sama Leslie, widziała bliską przyjaciółkę Saoirse.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zamroczone zmęczeniem i dezorientacją spojrzenie Charlotte raz razem przesuwała po twarzach wszystkich zgromadzonych. Nie podejmowała próby odczytania poszczególnych emocji towarzyszących jej osób, bo miała problem z określeniem swoich własnych.
Obawa?
Złość?
Konsternacja?
Lub może wszystko na raz?
Nie wiedziała. Świadoma była jedynie tego, że chciała zorientować się w stanie zdrowia ojca, choć przed jeszcze kilkoma dniami sądziła, że jego stan był jej raczej obojętny. Robert Hughes nie dał poznać się jako rodzic troskliwy i czuły, a raczej zdystansowany i przekonany o własnej racji bez względu na okoliczności. Nie był okrutny, ale wielokrotnie dawał swoim dzieciom do zrozumienia, że mogły zrobić coś lepiej lub podjąć decyzje, które - w jego opinii - wyszłyby im na dobre dużo bardziej niż kroki wykonywane na własną rękę.
Pragnęła dowiedzieć się również, dlaczego przy Robercie znalazł się nie tyle Blake w towarzystwie Ariel, ale co było powodem dostrzeżonego dotychczas zaangażowania ze strony blondynki, którą Lottie na ten moment mogłaby określić jedynie mianem przyjaciółki Sao.
Nie znała jej dobrze. Właściwie w ogóle. Świąteczne spotkanie u siostry pamiętała jak przez mgłę, a dość szybkie opuszczenie mieszkania młodszej Hughes sprawiło, że ona i Ariel nie zyskały zbyt wiele czasu ani na uprzejmości, ani nawet na krótką wymianę bożonarodzeniowych życzeń. Z perspektywy czasu żałowała, ale bynajmniej nie z powodu sympatii czy wdzięczności, a raczej podejrzliwości względem kobiecego zaangażowania.
- Owszem. To dokładnie to oznacza - mruknęła w odpowiedzi, czując niespodziewany przypływ irytacji. Nie podobało jej się ani to, że obca osoba kręciła się po szpitalu i dopytywała o zdrowie Roberta, w butny sposób roszcząc sobie do tego prawo, ani nawet to, że ta sama osoba najwidoczniej zaliczała się do grona bliższych znajomych Blake'a.
Nie chodziło jednak - tym razem - o odczuwaną zazdrość, ale troskę, która uderzyła w Charlotte wraz z podejrzeniem, że być może Ariel Darling sama potrzebowała specjalistycznej pomocy, ale nieco innego sortu niż ta, której obecnie udzielano ojcu.
- Co boże? - burknęła w kierunku Leslie, dopiero wtedy pozwalając sobie na nieco dłuższą analizę wszystkiego. Przyjaźń z Sao, znajomość z Blake'm, fakt, że to Ariel była świadkiem (przynajmniej tak wnioskowała Charlotte) gorszego samopoczucia Roberta i że przejęła się nim na tyle, by pozostać w szpitalu i odważyć się na (nie)bezpośrednią konfrontację z jego powiadomioną już rodziną - nagle wszystko stało się jasne. - Chyba sobie kpisz. - Nie była pewna, do kogo dokładnie skierowała te słowa, ale równie szybko odmówiła obecnym prawa do jakiejkolwiek reakcji.
- Sprytne. Przez Saoirse dotrzeć do tatusia, hm? - rzuciła pod nosem, kręcąc głową w dezaprobacie dla całej tej szopki, którą - jak sądziła, niekoniecznie zgodnie z prawdą - Ariel ukartowała. - Liczysz na spadek, kiedy on się przekręci? Stąd ta troska i koczowanie w szpitalu? - zagaiła w złości, nie rozumiejąc, jakim cudem kobieta tak długo udawała przyjaciółkę ich siostry i jak to się stało, że nikt niczego się nie domyślił.
Teraz, przyglądając się twarzy Ariel, zaczynała - albo tylko się jej wydawało? - dostrzegać coraz więcej podobieństw nie tylko do siebie czy sióstr, ale i samego Roberta. Nie była pewna, czy te istniały naprawdę, czy były tylko wytworem psotnej, podjudzonej złością wyobraźni, ale śledzenie każdego ruchu kobiety wciąż pozostawało zajęciem wygodniejszym niż skonfrontowanie się wzrokiem z Blake'm, na którego bała się spojrzeć i wyczytać z jego oczu, że...
Wiedział?

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”