WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Perrie była kompletnie zagubiona. Dopiero niedawno dowiedziała się o siostrze, a teraz stała z nią twarzą w twarz. Wcześniej zapewniała Charlotte i Leslie, że chce poznać tą dziewczynę, ukrywaną przed ojcem, lecz w tym momencie zmieniła zdanie. Nie chciała jej znać ani znać szczegółów z jej życia. Miała też żal do ojca i matki, że ukrywali to przez taki szmat czasu. Głębokie wdechy nie zapewniały jej spokoju ducha, powodując jedynie jeszcze większe zdenerwowanie. Niepokój sióstr również nie zapewniał jej, że to nic istotnego. Martwiła się jedynie o ciężarną Lottie, bo doskonale wiedziała, że nerwy mogą jej jedynie zaszkodzić.
Wszystko komplikowała znajomość tej dziewczyny z Blakiem. Nie spodziewała się tego ani trochę i nie chciała w to wierzyć. Patrzyła raz na jedną blondynkę, raz na drugą, omijając przy tym zwinnie spojrzenie na Ariel. Wyjątkowo zapomniała języka w gębie, nie mogąc zdobyć się na wyrzuty, pytania czy cokolwiek. Milczała więc, czując tylko jak wyłącza się z całej konwersacji. Miała podobne pytania za to w głowie.
Gdzie jest matka? Dlaczego była tu jedynie ta dziewczyna? Z ojcem? Z Blakiem? O co chodzi w tym całym cyrku?
- Co się właściwie stało? Dlaczego jesteś tutaj? C-coś… Blake? – początkowo słowa kierowała ku Ariel, by finalnie zwrócić się do Blake’a, ściągając przy tym brwi w niezrozumieniu. Dlaczego krzywda stała się im ojcu? Pewnie miał zawał, ale co go do tego doprowadziło? – Spotykasz się z nią? Jesteście parą? – I nie, to nie była zazdrość (tym razem), a próba dotarcia do jakiegoś rozwiązania. Jak na razie, szło jej to naprawdę marnie.
Złapała w końcu Charlotte za rękę, następnie układając dłoń na plecach Leslie. Musiały coś zrobić, by nie dopuścić do pogorszenia się sytuacji i stanu zdrowia ich prawdziwej siostry.
- Lottie. Myślę, że powinnyśmy iść. Może zostanę? Albo Leslie zostanie, a ty… tak będzie lepiej, Lottie – mówiła do siostry spokojnie, choć nerwowo zerkała przy tym na Blake’a, by i on zainterweniował. Nie mogli stracić tego dziecka przez całą aferę. Wypłynęła ona w okropnym momencie i chciała już, by skończyła się raz na zawsze.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tor, jaki obierały myśli Blake'a Griffitha bynajmniej nie należał do tych, który można było określić typowym, czy pożądanym. Z reguły postrzegał świat tak, jakim mu się wydawało słusznym, tak samo jak wolał samemu określać wydarzenia rozgrywające się przed jego oczami. Nie lubił, kiedy ktoś narzucał mu, co takiego
p o w i n i e n robić (ponieważ tak należało, to było słusznym, tak wypadało; granie pod dyktando innych było dla innych, on wolał grać swoje własne kompozycje), ani nie zamierzał tłumaczyć działań innych, ani ewentualnych powodów, które można było nazwać ich motywacją.
Między innymi dlatego uniósł brew, z nieskrywaną konsternacją patrząc na Leslie. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że blondynka - tak jak kolejne dwie siostry, które przybyły - nie do końca - delikatnie mówiąc- jest w temacie. Nie wiedziały co takiego stało się dla ich ojca, ale i on sam nie wiedział za dużo, wszak znalazł się w centrum wydarzeń całkowitym przypadkiem.
- Dlaczego ja mam tłumaczyć zachowanie Ariel? -
zapytał, wyraźnie akcentując to, że byli dwiema zupełnie różnymi od siebie osobami. Przeniósł spojrzenie od jednej do drugiej, a potem obojętnie wzruszył ramionami i pokręcił przecząco głową. To przecież nie on; Blake rzadko kiedy tłumaczył samego siebie, nie planował bawić się ani w obrońcę ani prokuratora w kwestii innych ludzi. Za dużo sądów miał za sobą, wystarczy.
- Dlaczego mówisz tak, jakby jej tu nie było? - dodał, z trudem hamując kpiące prychnięcie. Po kilku sekundach raz jeszcze popatrzył na Darling i zacisnął szczękę, początkowo bez słów - bo serio nie chciał mieszać się jeszcze bardziej w ich rodzinne dramy - oczekując jej własnych wyjaśnień.
- Nie do twarzy ci z tymi zawoalowanymi pół-słówkami -
skwitował, i na tym się skończyły wywody mające rozjaśnić sytuację. Konkrety były w cenie, lecz - ponownie - nie czuł się osobą uprawnioną do tego, aby się nimi dzielić i je wygłaszać, tym bardziej, że sam usłyszał tylko trochę więcej, niżeli same strzępki wyrwanych z kontekstu słów. Dodanie dwa do dwóch - to swoją drogą, choć z wydawaniem oskarżających stwierdzeń był dość ostrożny.
- Yyyy... - mruknął, chwilowo tracąc rezon przez pytanie zadane przez najmłodszą z sióstr. Przesunął dłonią po zaroście, ze dwie sekundy później mając ochotę wybuchnąć śmiechem przez absurd rozgrywającej się sytuacji i tego dialogu, którego w zasadzie nie było można nim nazwać.
- Tak, Perrie, pieprzyliśmy się w parku, na co nadszedł wasz ojciec i mu stanęło. Serce. Ja pierdolę... - wymamrotał, ostentacyjnie wywracając oczami. Ta reakcja była zapewne (na pewno, ale to nie ja, to Blake) nieco przesadzona, bo Perrie nie mogła wiedzieć co między nimi było, albo czego nie było (może nawet lepiej, że nikt poza nim i Ariel nie wiedział co się wydarzyło pewnego wiosennego popołudnia), więc niedługo później uniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Jak chcecie - rzucił obojętnie; jak dla niego wszyscy mogli stąd wyjść. Byle nie nogami do przodu, bo do Serenity też mu się coś dziś nie spieszyło.
- Charlotte? - podjął jeszcze, bo ona jako jedyna zdawała się go dość solidnie ignorować. I z jednej strony poczuł ulgę, że nie wisiało nad nim widmo pytań, na które nie potrafił odpowiedzieć, lecz z drugiej, było to nieco... niepokojące.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez większość swojego życia tylko udawała pewną siebie dziewczynę, a prawda skrywała się za starannie dobranymi pozorami, każdego dnia będąc udoskonalaną kolejnymi doświadczeniami. W tym momencie nie było jej łatwo wyrwać się nagle przed szereg i powiedzieć co myśli, a myślała sporo. Każdy w tym zdezorientowanym tłumie wydawał się być mądrzejszym od drugiego, każdy kolejny miał swoją rację - ona również miała swoją. Na garstkę słów, które właśnie padły mogła przytaknąć bez zająknięcia, ale niestety zdecydowana większość mijała się z prawdą, a (złudna) pewność siebie zebranych przyprawiała ją o mdłości. Na usta cisnęło się jej bezczelnie: żebyście się nie zesrali, kiedy kolejne emocje ciągnęły ich za słowa, lecz zamiast zabrać głos, milczała…
...milczała jednak stanowczo zbyt długo. Niezliczoną ilość razy chciała krzyczeć, czy to z żalu, z bólu, z samotności. O, z braku ojca też niejednokrotnie krzyczeć chciała, kiedy tęsknota rozrywała ją na strzępy. Głupie to było i choć pełną świadomość swoich czynów posiadała, było to coś nad czym nie potrafiła zapanować. Nagle z osoby, która sprowokowała wszystkich do wymiany zdań, stała się obserwatorem; jakby rozpoczęła lawinę i uniknęła upadku. Jakby jej tutaj nie było. Rzecz w tym, że była, a słowa Leslie sprawiły, że nie mogła już dłużej jedynie obserwować.
— Z jakiej racji on miałby mnie z czegokolwiek tłumaczyć? — prychnęła wtrącając się między Leslie i Blake’a, który wciągnięty w to - zresztą w dużej mierze przez nią - z całą pewnością nie czuł się z tym najlepiej. Po pierwsze - nie potrzebowała pośrednika w rozmowie z siostrami, po drugie - naprawdę nie zamierzała pakować go w epicentrum swojej porażki. Tak, porażką było ujawnienie się przed nimi, choć raptem kilka chwil wcześniej (wtedy, kiedy rozprawiała się z ojcem w parku) była pewna, że nie chce się mieszać w tę rodzinę. Emocje wzięły górę, a prawda - nawet jeśli w postaci zaledwie półsłówek - wyrwała się z jej ust na światło dzienne i teraz musiała skończyć co zaczęła. — Potrafię mówić sama za siebie — to, że niekoniecznie chciała, to zupełnie inna historia odparła stanowczo, chcąc zwrócić uwagę Leslie na siebie, jednak to inna z sióstr skupiła na sobie całą uwagę. Z trzech obecnych tej nie kojarzyła wcale, ale swoim durnym (bez urazy dla Blake'a) przypuszczeniem sprawiła, że zapamięta ją już na zawsze. Od kochanki ojca, przez przyrodnią córkę, po dziewczynę Griffitha.
Błagam, niech ktoś ją uszczypnie!
Na szczęście w tej sprawie to Blake zabrał głos, stając się jednocześnie wybłaganym uszczypnięciem. Teraz mogła się skupić na konkretach, a to właśnie Charlotte znajdowała się najbliżej nich. Jej słowa były najbliżej prawdy, nawet jeśli większość przypuszczeń obok niej nawet nie leżała.
Na twoim miejscu wstrzymałabym się przed takimi komentarzami. Nie masz zielonego pojęcia o mojej relacji z Saoirse — syknęła, zachowując się trochę jak lwica broniąca swych młodych. Broniła czegoś równie ważnego - pamięci przyjaźni, która wciąż miała dla niej wielkie znaczenie, nawet jeśli Sao rozpłynęła się w powietrzu z dnia na dzień. — I nie motywowałabym swojego zachowania troską, a raczej ciekawością, czy przypadkiem WASZ “kochany” tatuś się nie przekręcił na dobre po naszej rozmowie — zabrała w końcu głos i nie zamierzała na tym poprzestać. — Nie mam ochoty odpowiadać za kogoś, kto spieprzył spory okres mojego życia. Kiepsko wyglądałoby to w moich papierach — jeszcze ktoś podciągnąłby to pod motyw zbrodni. Oczywiście koloryzowała, głównie dlatego, że zaczęła przemawiać przez nią złość (słowo klucz: pieniądze). — Jeśli o coś się troszczę w tej chwili, to o swój spokojny sen. Dlatego mam nadzieje, że jednak się nie przekręci — czy zabrzmiało to wiarygodnie? Nie jej oceniać, ale nie obchodziło jej to, czy ktokolwiek ze zgromadzonych jej uwierzy. Ona znała swoje motywy, wiedziała jak została potraktowana i czego oczekiwała, a to jak one to zinterpretują było w tym momencie jej najmniejszym problemem.
Wow — wyszeptała z podziwem, ale też tlącą się w tle ironią. — Niesamowite podobieństwo myślenia: ty i Robert — zaczęła czując jak gorycz rozpływa się powoli w jej ustach. — To u was rodzinne, co? — chęć odgryzienia się przejmowała kontrolę i gdyby tylko chciała zrobiłaby to. Odgryzła się brutalnie, ale...nie chciała. Pragnęła uwolnić się od toksycznego chaosu, który swój początek miał nie w niej, a w Robercie. To nie ona była źródłem ich rodzinnych problemów, to nie ona je zapoczątkowała. To ona została tutaj pokrzywdzona! Czy łudziła się, że ktokolwiek spojrzy na to z tej strony? Ależ skąd, nie od dziś wiadomo, że większość ludzi patrzy na swój czubek nosa. Jako dziecko zbyt długo żyła złudzeniami, teraz nie była już taka głupia. — Gdybym chciała pieniędzy przyjęłabym jego upokarzającą ofertę, ale wiesz co? — pytanie zwieńczone bezradnym rozłożeniem rąk i wymuszonym uśmiechem sprawiło, że wycofała się o krok. — Mam je w dupie, więc wypchaj się swoimi durnymi przypuszczeniami, bo nie masz bladego pojęcia kim jestem i jak WASZ tatuś mnie urządził — odpowiadając na własne pytanie zrobiła jeszcze dwa kroki w tył.
Odrywając swoje rozwścieczone spojrzenie od Charlotte spojrzała jeszcze na pozostałe kobiety, przyglądające się całej sytuacji. Sprawa została wyjaśniona, może nie przejrzyście, ale tylko głupiec nie połapałby się w tym, że Ariel Darling była ich przyrodnią siostrą. Na koniec zerknęła przelotnie na Blake’a, czując w kościach, że z jej strony należą się mu szczere przeprosiny. Niestety moment był fatalny, a ona nie zamierzała przepraszać na odwal się.
Nie mam nic więcej do dodania, zresztą wątpię, że uwierzycie w cokolwiek, co mam do powiedzenia… dlatego spadam stąd — nic tu po niej. Odwrócenie się i odejście w kierunku drzwi mogło zostać podciągnięte pod ucieczkę z miejsca zdarzenia, ale może nie tak daleko pada jabłko od jabłoni. Postępując jak ojciec, mianowicie - uciekając od odpowiedzialności za to szpitalne poruszenie - postawiła kropkę nad I obwieszczając tym samym raz jeszcze: Robert Hughes to mój ojciec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy dowiedziała się, że ojciec zdradził matkę, a efektem tej zdrady była nieznana im siostra, ciężko było jej przejść z tym do porządku dziennego. Z miejsca znienawidziła zarówno ojca, jak i jego kochankę, a w ostateczności również dziewczynę, a raczej kobietę, której nie miała okazji nawet poznać - tak przynajmniej wtedy wydawało się Leslie. W najśmielszych podejrzeniach nie pozwoliłaby sobie jednak na założenie, że ich siostrą może być ktoś z bliskiego kręgu znajomych, a na domiar złego ktoś, kogo zdążyła polubić dzięki swojej bliźniaczce.
Nie potrafiła odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czemu to Blake miał cokolwiek wyjaśniać. Może dlatego, że mu ufała i naiwnie łudziła się, że wyjaśni sprawę i ewentualne nieporozumienie? A może dlatego, że była wściekła, bo dziwnym trafem dwie osoby, choć nie powinny, znalazły się w towarzystwie Roberta Hughes, kiedy ten jedną nogą był bliski trafienia do grobu. Nie, żeby jakoś bardzo ją to martwiło. Niegdyś może i kochała tego człowieka, tak jak na córkę przystało, ale wraz z wiekiem i sprawami, które wychodziły na światło dzienne, po tym, co czuła będąc dzieckiem, a potem nastolatką, nie zostało za wiele. W tym momencie śmiało mogła powiedzieć, że los ojca był jej obojętny.
Niestety.
Czując na plecach dłoń Perrie, wzięła głębszy oddech, ale to na nic się zdało. Nie była w stanie się uspokoić, kiedy wszystko w ostatnim czasie przypominało scenariusz do bardzo kiepskiego dramatu rodzinnego i thrillera z psychopatą w roli głównej, a życie rzucało kolejnymi, niekoniecznie przyjemnymi niespodziankami.
Słuchając tego, co mówiła Lottie, kiwała głową. Zgadzała się z niemal każdym słowem siostry, nawet jeśli podświadomie, jak to ona, czuła, że nie powinny z góry osądzać Ariel, która dała się poznać i przez lata była kimś, w kim widziano naprawdę sympatyczną przyjaciółkę Saoirse. Z drugiej jednak strony... Naprawdę nie rozumiała tego, po co te sekrety i czemu wszystko wychodziło na wierzch w takich, a nie innych okolicznościach. Śmiała twierdzić, że Ariel naprawdę nie była taka, za jaką ją miała, a oskarżenia Lottie nie mijały się z prawdą.
Ariel... Przypominam ci, że to ty jesteś intruzem w tej rodzinie — syknęła, gdy blondynka zaczęła kierować potok słów w stronę Charlotte. Rodzinne więzi nie pozwalały na to, by przejść obok tego obojętnie, zwłaszcza, że najstarsza z sióstr w ostatnim czasie, stała się jej bardzo bliska. — Ona ma się wypchać? Ja i Perrie również? Nie. Ty powinnaś stąd wyjść i więcej nie pokazywać się w pobliżu naszej rodziny, bo nigdy nie byłaś i nie będziesz jej częścią. Nie wiem, co łączy cię z naszym ojcem i o jakiej ofercie mówisz, ale nie będziesz w ten sposób rozmawiać z moimi siostrami — dodała. — Miałaś tyle okazji, żeby nam o tym powiedzieć... Wolałaś trzymać to z Sao w tajemnicy. Obie jesteście siebie warte. Potraficie tylko wnieść sporo zamieszania — podsumowała i spojrzała na Lottie, łapiąc ją za drugą rękę, tak jak zrobiła to Perrie.
A ty... Chciałabym wierzyć, że nie wiedziałeś. I że nie dałeś się w to świadomie wkręcić, oszukując nas każdego dnia — zwróciła się do Blake'a. Nie była zła. Raczej rozczarowana tym, że prawdopodobnie dał się wciągnąć w błędne koło tajemnic, które nie powinno mieć miejsca. Zaraz spojrzała ponad ramieniem Ariel na lekarza, który przyszedł wcześniej, ale zrezygnował z rozmowy, widząc powstałe zamieszanie i zdecydował się w końcu wrócić. Z wyrazu jego twarzy nie była w stanie wyczytać, czy miał do przekazania jakieś konkretne informacje, czy może odczuwał zażenowanie szopką, którą zrobili na korytarzu. — Dowiemy się, co się dzieje z ojcem? — zapytała, a mężczyzna podszedł bliżej.
Robert Hughes przed momentem zmarł. Bardzo mi przykro. Serce nie dało rady. Za moment wystawimy akt zgonu. Czy jest ktoś poza paniami, kogo powinniśmy poinformować? Czy któraś z pań odbierze prywatne rzeczy denata i dokumenty potrzebne do organizacji pogrzebu? — odparł, patrząc na całe zgromadzenie osób, między którymi w dalszym ciągu można było wyczuć napiętą atmosferę.
Leslie spojrzała na siostry, potem na Ariel.
Czuła pustkę. Zero emocji pokroju smutku czy autentycznej rozpaczy.
Ojca, który jeszcze przed momentem walczył o życie, teraz postrzegała jak jedną z wielu obcych osób, które miała okazję przygotowywać do ostatniej drogi. Jak ciało pozbawione życia, które należało pochować, by po pogrzebie przejść z kolejną śmiercią do porządku dziennego.
Załatwię wszystko. Perrie, zabierz Lottie do domu. Jak możesz, to poinformuj matkę. Poczekam na akt zgonu, zabiorę jego rzeczy i do was przyjadę — stwierdziła, po części kierując swoje słowa do lekarza, po części do sióstr. Na Ariel i Blake'a przestała zwracać uwagę. Nie miała w tej chwili ochoty na przedłużanie tego cyrku.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zamieszanie, które na szpitalnym korytarzu rozgrywało się dość niespodziewanie, skupiło na sobie również wszystkie myśli Charlotte. Intensywność wszelakich uczuć nie była nawet w połowie tak silna jak gonitwa tworzonych w głowie możliwości.
Ojciec miał córkę. Inną córkę. Wiedziała o tym. Od dawna. Wiedziała również Leslie, a także Perrie. Wiedziała przede wszystkim Sao, która jak gdyby nigdy nic zniknęła z życia rodziny i pozwoliła, by kolejne tajemnice nawarstwiały się, tworząc grubą skorupę, której pęknięcie mogło być różne, niemożliwe do przewidzenia w skutkach.
Wiedziała nawet matka, dla której nielojalność małżonka nie była wystarczającym powodem do zakończenia tego patologicznego - Lottie nie zmierzała unikać tego słowa - związku. Być może świadczyło to o sile łączącego ich uczucia, a może jedynie o naiwności Elisabeth, która przymknęła oko na pewnie zaledwie jeden z wielu skoków w bok.
Charlotte była boleśnie świadoma również tego, że demonizowanie Ariel nie było sprawiedliwe, ale trudno było jej chociaż dopuścić do siebie sugestię, że intencje blondynki były krystalicznie czyste, że jej zachowanie, spotkania z ojcem i obecność w szpitalu nie były podszyte czymś więcej jak jedynie przykrym zbiegiem okoliczności. Nie była niewinna, nawet jeżeli głównym grzesznikiem miał się tu okazać Robert oraz wszyscy ci dorośli, na których zachowania one - jako dzieci - nie miały żadnego wpływu.
Jedyną rzeczą, jakiej nie wiedziała, a której poznania tak bardzo się bała, była kwestia tego, jak bardzo zorientowany w całej sprawie był Blake. Wiara w niego, jego lojalność i szczerość były ogromne, czasami może nawet za daleko idące, biorąc pod uwagę niektóre fakty i wyznania, ale obecna sytuacja nijak pasowała do jego postaci, do tego, jak wiele przeszli i jak bliski był nie tylko jej, ale również pozostałym siostrom Hughes.
- Masz tupet. Kręciłaś się przy Saoirse tak długo, trzymałaś to wszystko w tajemnicy, a teraz masz czelność przychodzić tutaj i robić zamieszanie, bo co? Bo się tobą nie interesował? Niespodzianka - on troszczy się tylko o siebie - mruknęła tonem, któremu daleko było do nerwowego czy nasyconego jakąkolwiek negatywną emocją. Miała trzydzieści lat na to, by oswoić się z myślą, że Robert Hughes dobrym ojcem bywał jedynie wtedy, gdy mógł wesprzeć swoje dzieci finansowo lub przy pomocy posiadanych relacji i koneksji. Czasami bywało to niezwykle przydatne, ale przez większość czasu było czymś uciążliwym i... Niesprawiedliwym. Czułość, ciepło, poczucie bezpieczeństwa? Wszystkie te rzeczy były im raczej obce, dlatego przez dziecięce spojrzenia wielokrotnie przedzierała się zazdrość, bo przecież inni ojcowie potrafili zagwarantować swoim pociechom więcej czasu, więcej uczuć, więcej miłości.
- Skoro to NASZ tatuś, to faktycznie najlepiej będzie, jeżeli znikniesz. Stąd i z naszego życia również - podsumowała, celowo ignorując pojawiające się po drodze zaczepki i komentarze, które znajdowały się gdzieś poniżej jej godności i sił.
Czuła narastający niepokój, choć ten wcale nie był związany z Ariel czy oburzeniem, jakim wykazała się Leslie. Chodziło o coś zupełnie innego, ale mimo to wciąż nie poruszyła się z miejsca.
- Jest... - W porządku. Właśnie tymi słowami chciała zapewnić o swoim dobrym siostry, których zatroskane spojrzenia tak dosadnie na sobie czuła. Swoje własne z kolei skupiła na lekarzu, którego nagły powrót nie wróżył niczego dobrego.
Ten jeden raz naprawdę chciała się pomylić.
- Niech to szlag - mruknęła, choć bynajmniej nie w wielkiej rozpaczy. Towarzyszące jej emocje były nieswoje, bardzo dziwne i raczej dalekie od smutku czy tęsknoty. Owszem, uczucie pustki stało się jakby wyraźniejsze, ale to przecież nie tak, że nie potrafiła wyobrazić sobie bez ojca życia.
Przesadą byłoby stwierdzenie, że zasłużył, ale jego dotychczasowa postawa wobec ludzi i świata była swego rodzaju usprawiedliwieniem dla faktu, że być może odszedł z towarzyszącą mu myślą o tym, że był s a m.
- Nic mi nie jest, naprawdę. Załatwcie to razem. Tak będzie... - Raźniej? Szybciej? Wygodniej? Łatwiej?
Zmarszczyła nos, nie chcąc, by ktokolwiek został sam tylko ze względu na nią i stan, który raz jeszcze dał o sobie znać. Nie miała pojęcia, czy była to jej psotna wyobraźnia, czy faktyczny gwałtowny ruch, ale kobieca dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku wyraźnie zaokrąglonego brzucha, a wzrok skupił się na spojrzeniu Blake'a.
- Wezmę taksówkę i wrócę do domu - zapewniła po krótkiej pauzie, podejmując się próby odnalezienia w torebce telefonu. - Zadzwonię do mamy.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po raz kolejny w głowie mężczyzny pojawiła się myśl, że z jakiegoś powodu i od wielu już lat, stanowił magnes na problemy. Gdzie się pojawiał, te zdawały się kroczyć za nim jak cień, ewentualnie on - niekoniecznie będąc tego świadomym - podążał za różnorakimi komplikacjami, brnąc do nich jak ćma do światła. Z reguły na to nie narzekał, można było nawet rzec, że się do tego przyzwyczaił, a trudniej byłoby mu przejść do normalności pełnej nudy, rutyny i dni wyglądających tak samo, schematycznie.
Tym razem było jednak i n a c z e j.
Stał niemalże w centrum rodzinnego dramatu, wokół osób, które z czasem zaczął traktować jak swoją własną rodzinę, choć i z nią - szczególnie ostatnio - nie miał po drodze. Naiwnie myślał, że nie tylko przeszłość, ale - przede wszystkim - teraźniejszość definiowała ich relacje, choć ta najważniejsza dla niego pozostawała nadal bez wyraźnie wyrecytowanej formułki. I nie przeszkadzało mu to; znał siebie (równocześnie wątpiąc w swoje własne ja tak często; tak, jak w tym momencie), więc wiedział, że jego obietnice nie są echem rzuconym na wiatr, ponieważ tak wypadało, tak powinno się zachować, czy ze względu na to, że obowiązki należało podzielić na szczupłe barki Lottie, oraz te jego, mające być dla niej - dla nich - oparciem.
Teraz było inaczej, bo stojąc w niemalże centrum, czuł się prawie tak obco, jak przed laty, kiedy spotkał się w więziennej sali widzeń z (prawie?) każdą z nich.
A może jego analizy były błędne; może powinien czuć coś zaskakująco nieprzyjemnie znajomego.
- Załatwiałem coś na mieście - mruknął pod nosem, dodając do tego ciężkie westchnięcie, po którym nastąpiło przekierowanie spojrzenia z Leslie na Charlotte. - Chciałem przyjechać po ciebie wieczorem i coś pokazać, ale... - Bezradne wzruszenie ramionami, do którego dołączyło nerwowe potarcie dłonią po karku sugerowało, że nieważne; plany się skomplikowały, jak widać. Trudność w zebraniu myśli i ogarnięciu sytuacji dopełniał tylko widok ignorującej go Charlotte, a później Ariel, która popłynęła... mocno.
- Ariel - podjął, zmieniając miejsce i starając się podejść przed Charlotte, by ten atak - nawet jeśli słowny, więc nie mógł go przyjąć na siebie - nie dotknął ciężarnej aż tak. - Możecie... - przestać, proszę. P r o s z ę.
Zmęczony wzrok przekierował na Perrie, która w jego mniemaniu (bez urazy) nie wyglądała najlepiej, by zaraz zwrócić się do Leslie. Wątpiła w niego? Wierzyła? Nie potrafił rozróżnić poszczególnych emocji z tonu, jakim się do niego zwróciła, ale i tak najlepszą odpowiedzią miała być ta szczera.
- Dowiedziałem się przypadkiem. Dziś po południu, chwilę przed tym, jak zabrało go pogotowie. Po tym zadzwoniłem do ciebie i poprosiłem, byś przyjechała z Charlotte, bo nie chcę, by przyjeżdżała tu sama. - I dlatego jej jako jedynej nie przekazał tych dobrych wieści. Fatalne - choć jemu nie robiło to znaczącej różnicy - informacje przyniósł za to medyk, a wzrok Blake'a bezwiednie powędrował w stronę kobiety, której imię wymówił podczas tej krótkiej rozmowy kilkukrotnie, ale nie spotkało się z żadną reakcją. Odczekał moment, nim lekarz oddalił się w swoim kierunku, by wreszcie podzielić się swoim pomysłem. Nie musiał, oczywiście, być branym pod uwagę, ale warto było zaryzykować. Chyba.
- Jesteś pewna, że nie powinniśmy zostać tu? - podjął ostrożnie, lecz z wyraźną sugestią, ponieważ dostrzegł jej niepokojący ruch. - Jeśli tak, to u mnie jest całkiem... spokojnie - posłał, nie siląc się na żadne wyrazy współczucia, bo troska o żywych była silniejsza od tej o zmarłych, a martwy Robert Hughes nie sprawił, by Blake nagle zaczął go lubić i mu współczuć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poznanie Roberta miało być zwieńczeniem pewnego etapu w życiu Ariel. Czy spodziewała się, że spotkania z nią zakończą, nie tyle pewien etap, co cały żywot mężczyzny? Oczywiście, że nie. Czy, gdyby znała koniec tej opowieści, zaryzykowałaby spotkaniem? Tak. W końcu miałaby ostatnią szansę na poznanie człowieka, który mógłby być jej ojcem. Czy, gdyby wcześniej miała świadomość tego wszystkiego, co wydarzy się pomiędzy, wciąż próbowałaby go poznać? Nie. Po co skoro już wiedziałaby, że nie wniesie to niczego dobrego do jej życia? Dociekliwość, którą wykazywała się od najmłodszych lat, przejęła kontrolę. W efekcie zaryzykowała i podjęła się poszukiwań, a teraz musiała sprostać temu, co rozgrywało się na szpitalnym korytarzu. Robiła wszystko co w jej mocy, by nie okazywać swoich słabości. Mama od zawsze powtarzała, że je należy dobrze ukrywać przed światem i w tym - nie do końca zdrowym - przekonaniu dorastała.
— A ja przypomnę ci, że wcale nie jestem w tej rodzinie. Nigdy nie byłam i nie zamierzałam być, wbrew temu, co wszystkie sobie obrałyście za oczywisty fakt — więc i intruz z niej kiepski, ale w tej chwili naprawdę nie przejmowała się tym, co Leslie sobie o niej pomyśli, ponieważ ich dobra relacja najwyraźniej należała już do przeszłości. Wystarczyło spojrzeć na kobietę, by dostrzec w jej oczach zupełnie inne oblicze i prawdę mówiąc nie dziwiła się im wcale, ale ona miała swoją wersję prawdy, której zamierzała zaciekle bronić. Podobnie jak dobrego imienia Sao, która w całą sytuację nie była zamieszana wcale. Może miała swoje za uszami, ale pewnie do tej chwili nie miała pojęcia o tym, kim tak naprawdę była Ariel. Dziwne byłoby, gdyby jednak wiedziała, skoro sama Darling odkryła prawdę dopiero po jej zniknięciu. — I zrozum wreszcie, że nigdy nie chciałam być częścią waszej rodziny, a ty jesteś ostatnią osobą, która może mówić mi co powinnam robić — syknęła w kierunku Leslie, która najwyraźniej miała o sobie i własnej rodzinie zbyt wielkie mniemanie. Tu nie chodziło o nią lub Charlotte, czy inne siostry, a już na pewno nie o rodzinę Hughes. To była jej sprawa i Roberta. To była przeszłość, którą próbowała sobie uporządkować, a człowiek, którego jedynie we własnych wyobrażeniach ojcem nazywała, wcale jej tego nie ułatwiał. — Żałuję, że Sao odeszła nim zdążyłam odkryć i wyznać jej prawdę, bo zdaje się, że ona jako jedyna zachowała resztki rozsądku pod wychowaniem Roberta — atakowały ją, a ona nie pozostawała im dłużna. Broniła się, jednocześnie wyrzucając z siebie złe emocje, nawet jeśli nie przyniosło jej to żadnej ulgi. — I współczuję wam, że ojciec zaślepia was do tego stopnia, że to w nas widzicie sprawców zamieszania, ale to nie mój problem — kąciki ust uniósł się lekko, synchronicznie z dłońmi podniesionym w geście poddania się.
Ariel…
Imię początkowo wypowiedziane przez Blake'a sprawiło, że wezbrała w niej złość. Miała dość bycia uciszaną i wykluczaną, a kiedy nawet i jemu miała się odgryźć uniosła swoje spojrzenie na męska twarz. Przymknęła oczy, wzięła głęboki wdech, a tuż po tym jak ruchem głowy wyraziła swoją dezaprobatę względem całego zajścia, wyznała — Zjawił się w złym miejscu o złej porze. O niczym nie wiedział — potwierdziła, choć wątpiła, że ktokolwiek uznał jej słowa za wiarygodne w tym momencie. I kiedy już miała odejść z przeświadczeniem, że Robert jeszcze żyje i jest pod opieką specjalistów, zjawił się lekarz burząc dotychczasowy nieład. Zaniemówiła czując jak jej wewnętrzne dziecko rozpada się na milion kawałków, a pod osłona obojętności odwróciła się bez słowa i opuściła szpital.
Zawał zakończył żywot Roberta, a kiedy córki musiały uporać się ze szpitalnymi formalnościami, by koniec końców rozejść się do swoich mieszkań próbując odnaleźć się w nowym świecie - tym bez ojca - u Ariel szok wkrótce miał zebrać swoje pierwsze żniwa.
  • zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • [III]
Skóra na przedramieniu paliła żywym ogniem. Pierwsze kilka minut po incydencie spędziła w łazience, bezwiednie wpatrując się w strumień lodowatej wody okalający ranę powoli przybierającą kolor szkarłatu.
Skurwysyn.
Skurwysyn, w którym się zakochała.
Zaczęło się od małych rzeczy. Takich, o których po chwili zapominała, bo przecież miała tyle na głowie, że nie w smak było jej myśleć o agresji partnera. Czasem wracał do domu w złym humorze i musiał gdzieś rozładować, a raczej na kimś, rozładować emocje. Czasem powiedziała coś nie w ten sposób, w który powinna. Czasem dopytywała – o sprawy, o świadków, o ofiary. Wiedział, że w takich momentach nie była Eleną, a reportażystką wyciągającą z niego informacje. Zazwyczaj robiła to nieświadomie, ale nadal musiała ponieść karę.
Ale w gruncie rzeczy był dobrą osobą. Widziała go z córką z poprzedniego związku, którą zawsze traktował niczym anielskie stworzenie. Widziała go po pracy z grupą przyjaciół w policyjnym barze. Nigdy nie chciał źle, tylko jakoś tak wychodziło.
Tak samo, jak jakoś tak wyszło, że przypalił jej rękę rozgrzanym żelazkiem.
Zawsze miała silną osobowość i nie bała się wyzwań. Chciała się rozwijać, uciec z Alaski i pracować w branży, która ją interesowała. Gdyby spojrzeć holistycznie na postać Doherty, absolutnie nic nie wskazywało na to, że mogłaby wejść w relację z przemocowcem. Życie bywa przewrotne.
– Przepraszam Elena… Ja… Naprawdę przepraszam. Nie wiem, jak to się stało – Lucas wyrzucał z siebie słowa z prędkością światła, jednocześnie łamiąc przepisy podczas drogi do szpitala.
Powiem ci, jak to się, kurwa, stało. Podniosłeś żelazko i uderzyłeś mnie w nim ramię. Pomogłam?
Nie odezwała się jednak przez całą trasę. Trzymając ostatni kawałek gazy, jaki mieli w domu, na piekielnie bolesnej ranie, wpatrywała się w mijane budynki i zachodzące na zewnątrz słońce.
Po kilku godzinach oczekiwania na SORze, w końcu dostała swoje miejsce. Siedziała w kompletnej ciszy i oczekiwała na lekarza, który oczyści oparzenie i pozwoli jej opuścić to piekło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzień jak co dzień, gdyby zastanowił się nad tym głębiej. Jego myśli nie były jednak skupione na codziennej rutynie i nudzie w pracy, a na czymś, a raczej kimś, zupełnie innym. Siedział za biurkiem, wpatrując się w arkusz, który wypełnić miał już dobre dwadzieścia minut temu. W dłoni dzierżył długopis, którego końcówkę właśnie podgryzał. Może nie było to zbyt higienicznie, ale z brzydkimi nawykami się nie dyskutuje. W pamięci wracał do minionego weekendu, który spędził z Kaylee, a wspomnienia były jak żywe, jakby wszystko stało się zaledwie kilka minut temu. Tak naprawdę była jednak pechowa środa, czyli środek tygodnia, czarna dziura i trójkąt bermudzki w jednym. Może środy nie były tak pechowe jak piątki trzynastego czy noc Halloween, ale miały w sobie coś nieprzychylnego. Najgorsza była z tego wszystkiego pierwsza środa miesiąca, co na szczęście nie miało miejsca dziś. Wtedy pielęgniarki modliły się głośno, za każdy razem, gdy spodziewały się nowego pacjenta.
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk telefonu. Niemal podskoczył, a długopis, który tak namiętnie gryzł, wypadł mu z dłoni i potoczył się po ziemi, aż pod biurko. Znając Skylera, pewnie weźmie później nowy, zamiast schylić się, by podnieść stary.
— Halo? — mruknął do słuchawki, mrugając zawzięcie, aby szybciej się obudzić. Zaraz? Co? Wolniej!
Dobrze, już tam idę — dodał po chwili, po czym odłożył słuchawkę i pospiesznie się przeciągnął. Czas trochę popracować, w końcu nie płacą mu za torturowanie długopisów i gapienie się bezmyślnie w ścianę, a mogliby.
Tak naprawdę Skyler kochał swoją pracę i pomaganie ludziom, po prostu był ostatnio rozkojarzony, a wiadomo czyja to była wina (na pewno nie jego).
Wszedł na oddział z lekkim uśmiechem, a pielęgniarka zaprowadziła go do pacjentki. Przejrzał tylko pospiesznie raport z jej przyjęcia, na wszelki wypadek zabierając go ze sobą, do jednego z gabinetów.
Witam, nazywam się Skyler Bernthal i jestem tutejszym internistą. Pani Doherty? — zwrócił się do brunetki, bo była tu jedyną kobietą, pasującą do opisu pacjentki. — Wypadek przy pracy? — uśmiechnął się dobrodusznie, podchodząc bliżej. — Niech no spojrzę.
Zajął się oględzinami poparzonego miejsca, w międzyczasie zerkając krótko na mężczyznę, który kobiecie towarzyszył.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od momentu wejścia do szpitala, Lucas nie odezwał się do niej ani słowem. Płynnie wszedł w rolę opiekuńczego chłopaka, który cierpliwie tłumaczył personelowi, co zdarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej. Przytulał Elenę, a ona kładła głowę na jego ramieniu, bo naprawdę wierzyła, że to był ostatni raz.
Przygotowując reportaż o przemocy domowej, rozmawiała z kobietami, które przeżywały to, co ona, a w jej głowie nadal malowała się jedna myśl: one mają gorzej. Ich mężowie czy partnerzy bili je bardziej. Mocniej. Znęcali się nad nimi, byli bezlitośni i często pijani. Wysłuchiwała ich historii, robiła skrupulatne notatki i spędzała długie godziny z montażystą, aby wieczorem wrócić do domu i mierzyć się z tym samym koszmarem.
Mimo krótkiego stażu powinna być jedną z nich.
Ale zamiast tego skupiała się na pracy. Karierę stawiała na pierwszym miejscu i w sposób absolutnie idiotyczny wychodziła z założenia, że woli Lucasa niż powroty do pustego mieszkania.
W końcu zbyt długo była sama.
– Tak, Elena Doherty – przedstawiając się, wyciągnęła przedramię w stronę internisty, aby mógł obejrzeć oparzenie. Syknęła z bólu, gdy tylko dotknął je palcem przez lateksową rękawiczkę. Rana piekła niemiłosiernie i wyglądała naprawdę źle. – Można tak powiedzieć – wargi brunetki wykrzywił nagły grymas cierpienia. – Prasowałam ubrania i nieuważnie postawiłam żelazko na desce. Przewróciło się, a jak próbowałam je złapać, to oparzyło mi rękę – starała się, aby wymyślona w trakcie drogi historia brzmiała wiarygodnie. Na szczęście zawsze umiała dobrze kłamać.
– Taka z tej mojej Eleny niezdara – Lucas parsknął, wciąż stojąc naprzeciw lekarza i partnerki. Widziała, że dłonie wsunięte w przednie kieszenie jeansów, teraz zacisnął w pięści. – Następnym razem musisz być ostrożniejsza, kochanie.
Podniosła wzrok i zatrzymała go na wysokości jasnych tęczówek mężczyzny. Swoim gadaniem tylko pogarszał sytuację i zwracał na siebie większą uwagę; jako policjant, powinien to wiedzieć. Poza tym, czy takich informacji nie przekazywano na zajęciach Przemocowiec 101?
– Jak pan myśli, ile będzie się goić? Czy zostanie duża blizna? – częściowo pracowała swoją twarzą i ciałem. Wygląd był dla niej ważny i nigdy tego nie ukrywała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyglądał się uważnie ranie, słuchając zarówno kobiety, jak i mężczyzny, który jej towarzyszył. Zerknął na niego kątem oka, jakby przelotnie, jednak w tym krótkim czasie starał się zwrócić uwagę na każdy najdrobniejszy szczegół, na każdy jego grymas i gest, na postawę i ogólne pierwsze wrażenie. Mieli w szpitalu wiele przypadków kobiet, lub mężczyzn, którzy tkwili w toksycznym związku, pełnym przemocy. O niektórych doskonale wiedzieli, bo interwencje powtarzały się, a wymówki były coraz gorsze. Gorzej jednak było stwierdzić nowy przypadek znęcania się, kiedy ofiary pojawiały się na przykład po raz pierwszy. Lekarze nie znali ich w końcu prywatnie, nie wiedzieli co kryje się w ich głowach i nie mieli dostępu do wspomnień, ani nie posiadali i nie mogli posiąść jakiegokolwiek innego dowodu na to, że ta pacjentka lub pacjent padli właśnie ofiarą agresywnej bliskiej osoby. W końcu równie dobrze ta para mogła mówić prawdę. Czasami pozostawało jedynie przeczucie. Niby nielogicznym jest łapanie rozgrzanego żelazka, ale czasami ludzie robią głupoty, zanim swoje czyny przemyślą. — Następny razem radzę pozwolić spadjącemu żelazku spaść — podpowiedział z delikatnym uśmiechem, wołając pielęgniarkę kiwnięciem dłoni. — Oparzenie jest powierzchowne. Sylvia zaraz założy Pani hydrożelowy opatrunek, a ja przepiszę leki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Rana może się goić do dwóch tygodni, ale dobrą wiadomością jest to, że prawdopodobieństwo pozostania blizny jest bardzo niskie.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do Eleny i poprosiła ją, by udała się do pokoju zabiegowego, który był zaraz obok.
Mogę z Panem chwilę porozmawiać? — spytał Skyler mężczyzny, z którym Elena się tutaj pojawiła.
Nie był typem lekarza, który traktuje swoich pacjentów niechlujnie, robiąc cokolwiek, aby tylko zniknęli mu jak najszybciej z oczu. Sky stara się wykonywać swoją pracę sumiennie i z oddaniem. Był lekarzem z powołania, lekarzem o wielkim sercu, który robi to wszystko głównie dla innych, no i odrobinę dla pieniędzy. W końcu z czegoś trzeba było żyć i wykarmić dwie gęby. Jego suczka Kawa nie jadła co prawda zbyt dużo, ale była wybredna, a jej przysmaki swoje kosztowały.
Prawdopodobnie mężczyzna, który stał naprzeciwko niego, właśnie na takiego lekarza nie chciał trafić, ale na szczęście nie każdy zawsze dostaje to, czego pragnie. Czasami szala przechyla się na stronę tych mniej winnych osób.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
27
175

rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii

Swedish Hospital

sunset hill

Post

#28

Zabawa z fajerwerkami bywała niebezpieczna, o czym dowiadywali się często pijani imprezowicze, lubujący się w wyskokowych nie tylko trunkach, ale i ogniu fajerwerków czy zwyczajnie sztucznych ogni. Często ci sami lądowali podczas sylwestra na SOR-ze z oderwaną ręką, czy innymi uszkodzeniami kończyn. Niektórzy jednak postanowili wypróbować tych bomb na patykach wcześniej, by uzyskać zamierzony efekt podczas sylwestra i dlatego to Belle miała dzisiaj dyżur na SOR-ze. Trafił tutaj ciemnowłosy chłopak, w zbliżonym do niej wieku, z burzą loków na głowie i uszkodzeniem ręki, wijącym się pewnie i krzyczącym z bólu. Chateux schowała telefon do kieszeni, bo trzeba przyznać że do niedawna pisała jeszcze z Liamem i uśmiechała się, oraz rumieniła spoglądając na wyświetlacz telefonu. Tutaj była w pracy, należało zachować zatem profesjonalizm, wyłączając zatem pager udała się szybkim krokiem na SOR i zapytała ratowników, którzy przywieźli pacjenta co się stało. Dowiedziawszy się najważniejszego i widząc że młody mężczyzna jest przytomny, zwróciła się do niego.
- Proszę spróbować na chwilę się uspokoić i pokazać mi tą rękę, bo jak się pan tak wierci to nie jestem w stanie nic zrobić. - powiedziała spokojnie, a jednocześnie stanowczo, nie chcąc się szarpać z pacjentem.
- Podamy coś panu na uspokojenie, ale najpierw muszę zobaczyć rękę. - trochę mocniej chwyciła jego ramię, gdy ten odruchowo chował rękę. Jak dziecko normalnie, jak dziecko.

autor

dreamy seattle

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#32

Zachowanie Siriusa Boswortha często było pozbawione rozsądku. Ostatnio nadużywał alkoholu i prowadzał się w towarzystwie Maeve i Jina, co tylko potęgowało sytuacje, które bywały niedorzeczne oraz momentami niebezpieczne. Był młody, uparty i brawurowy, a po alkoholu te cechy jedynie umacniały swoje znaczenie. Wówczas każdy głupi pomysł wydawał się być wspaniałą ideą.
Tak również było i tym razem. Miał jedynie wstąpić ze znajomymi do pubu i wypić parę piw, a skończył przed północą pod mostem, odpalając petardy. Z początku zapowiadało się niewinnie. Na przemian z kolegami rzucali materiały do rzeki oraz obserwowali, jak te wznosiły wodę w powietrze. Potem po prostu się zagadał i przytrzymał petardę o parę sekund za długo. Sirius pamiętał huk i krew, która chlusnęła na boki. Przez moment piszczało mu w uszach, przez co nie rozumiał tego, co mówili do niego znajomi. Ktoś zadzwonił po karetkę; ktoś inny przytrzymał go przed upadkiem, bo nagle zrobiłsię niewyobrażalnie słaby.
Siedem minut później był już w drodze do szpitala.
Wpierw ogarnęła go adrenalina, dlatego nie od razu poczuł ból. Ten przyszedł znienacka, kiedy zdołał trochę się uspokoić. Wówczas zaczął krzyczeć i nie przestał, dopóki nie położono go na oddziale. Przydzielono mu młodą stażystkę. Zapewne w innej sytuacji zawiesiłby na niej spojrzenie, jednak obecnie był w fatalnym stanie. Wiercił się niespokojnie na kozetce i jęczał, jednocześnie trzymając nadgarstek rannej dłoni. Petarda rozerwała Siriusowi skórę po wewnętrznej stronie knykcia. Rana była głęboka i zewsząd pokryta posoką. Krew znajdowała się również na jego ubraniu, czyniąc ten widok jeszcze bardziej dramatycznym.
Poddał się instrukcjom kobiety i podał jej rękę. Zrobił to w dość niepewny, wręcz sztywny sposób, co rusz próbując ją ponownie schować.
- Jak to wygląda? - zapytał gdzieś pomiędzy zbolałymi stęknięciami a westchnięciami. Nawet nie przypuszczał, że dzisiejsze wyjście zakończy się w tak tragiczny sposób. Nie byl lekarzem, ale jego zdaniem dłoń wyglądała okropnie. Obawiał się o swoje zdrowie. - Proszę pani? - ponaglił, kiedy natychmiast nie otrzymał odpowiedzi.

autor

P o l a

dreamy seattle
Awatar użytkownika
27
175

rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii

Swedish Hospital

sunset hill

Post

Po dłuższej prawie że szarpaninie z pacjentem, niejaki Sirius Bosworth pokazał jej wreszcie swoją rękę. Cofał ją przy każdym dotyku ze strony stażystki, a zatem dobrze reagował na ból. Niestety ten jeszcze długo się przy nim utrzyma, więc musiał się brunet jakoś uzbroić w cierpliwość i pozwolić blondynce działać. Rana wyglądała wręcz fatalnie, każdy człowiek nie związany z medycyną zapewne by wstrzymał oddech widząc rękę mężczyzny, albo by się wydarł ze strachu, bądź zwymiotował. Jej jednak ten widok nie ruszał, była w końcu dobrze rokującym przyszłym chirurgiem.
- Nie jest źle, mogłoby być gorzej. - odparła, posyłając młodemu mężczyźnie delikatny uśmiech, jednak kłamiąc tym razem w dobrej wierze. Widziała to przerażenie w jego oczach, czuła też od niego woń alkoholu. Im bardziej będzie się bał tym mniej będzie z nią współpracował, a to źle wpływało na rękę, którą trzeba było ratować w dość krótkim czasie.
- Proszę mnie teraz posłuchać uważnie. Doszło do rozerwania i zanieczyszczenia tkanek. Musimy dowiedzieć się jak głęboka jest rana i czy nie uszkodziła nerwów bądź kości, zatem musimy zrobić jeszcze kilka badań, potem oczyścić ranę, zaszyć i nałożyć odpowiedni opatrunek. Konieczny może być też gips. - zaczęła tłumaczyć mu powoli, ale wiedziała że będzie musiała jeszcze skonsultować z chirurgiem sprawę tego, że chłopak jest pod wpływem, a potencjalną operacją. Na oko przecież nie mogła stwierdzić całkowitego uszkodzenia ręki, nieprawdaż?

autor

dreamy seattle

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius jako typowy mężczyzna miał wysoką tolerancję na ból. Dwukrotnie złamał rękę, raz nogę i obojczyk, ranił się ostrymi przedmiotami i za czasów licealnych niejednokrotnie wbił sobie w skórę szkło. Jednak tym razem miał wrażenie, że rozerwana ręka była ponad jego siły. W dodatku widok takiej ilości posoki działał na niego niebywale mdląco. Ciągle kręciło mu się w głowie i notorycznym mruganiem przeganiał mgłę sprzed oczu.
Słowa kobiety były dla niego pokrzepiające. W całej tej sytuacji zaczął w końcu dostrzegać plusy i w jakiś dziwny, wręcz irracjonalny sposób ucieszył się, że to lewa ręka została zraniona. Był artystą, studiował sztukę i operował przede wszystkim prawą dłonią. W przypadku jej uszczerbku prawdopodobnie straciłby naturalność w wykonywaniu rzeźb. Nie miał czasu na rekonwalescencje, dlatego przynajmniej w tym przypadku czuł ulgę. Niedługo kończył studia, a nawał projektów nawarstwiał się z tygodnia na tydzień.
Potem ponownie nawiedził go strach. Kobieta starała się mówić spokojnie, choć jej mina była zatrwożona i surowa. Prawie identyczna, jak Siriusa, bo w przypływie adrenaliny zapomniał o bólu. W tamtym momencie zdominowało go przerażenie. Głębokie rany? Zanieczyszczenie tkanek? Gips? To wszystko brzmiało okropnie, dlatego natychmiast nerwowo zaprzeczył ruchem głowy.
- Ale nie stracę tej ręki? - zapytał nerwowo. Musiał się upewnić. Jakkolwiek to brzmiało wolał być ciężko ranny, niż zostać niepełnosprawny. W takim przypadku już nigdy nie mógłby spojrzeć na siebie identycznie, jak w wcześniej. Miałby wyrzuty sumienia i czułby żal z powodu zniszczenia sobie życia. Bycie jednorękim mężczyzną mogłoby zagrozić jego karierze. Chciał zostać rzeźbiarzem i potrzebował obu dłoni. Nauka pracy jedną ręką wiązała się z kolejnymi miesiącami zwłoki zanim doszedłby do pełnej wprawy. Nie chciał czekać, czułby notoryczne zniecierpliwienie i nerwowość.

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”