WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odruchowo zmarszczył czoło, kiedy dotarło do niego pytanie Charlotte. Nie dlatego, że musiał się zastanowić nad odpowiedzią, wszak ta była mu - im? - znana. Powinna być. Przeprowadził się do białego, niepozornego domu na Phinney Ridge przed rokiem, wciąż łapiąc się na tym, że w pełni nie wykorzystuje swojej przestrzeni. Miejsca, jakiego miał dużo, w odróżnieniu od ciasnej celi, jaką przez długi czas zamieszkiwał z różnymi współwięźniami. Przestronny salon łączył się z jasną kuchnią, a przeszklone drzwi na ogrodzony, dający prywatność ogród z tarasem, wpuszczały jasne promienie światła na panele w otwartym na odwiedzających Blake'a gości. Nie potrafiłby zliczyć godzin, które spędził w wypełnionej książkami biblioteczce, ani tych, podczas których delektował się ciszą (albo czym innym) leżąc na swoim łóżku, w świeżej pościeli. Od kiedy nagle wyprowadziła się Lunarie, już nie jeden, a dwa pokoje na piętrze nie miały swojego właściciela, a Griffith nie widział najmniejszego problemu, aby zyskały małą właścicielkę.
- Eee... - mruknął niezbyt inteligentnie i przetarł dłonią kark, a po opuszczeniu rąk luźno wzdłuż ciała wzruszył ramionami. - O ile nie postanowię przyjąć pod dach twoich sióstr, albo innych przyjaciółek potrzebujących schronienia, to myślę, że coś się znajdzie - wypalił, w sceptycznym geście unosząc brew. Trochę sobie zakpił nawiązując między innymi do pomocy Perrie, która swojego czasu u niego pomieszkiwała, ale nie jego wina, że Lottie zareagowała w taki sposób, a ten sprowokował jego reakcję. Niemniej był świadomy swoich wcześniejszych słów, bynajmniej nie chcąc się z nich nagle wycofywać, ponieważ niepewność blondynki zasiała i w nim cień wątpliwości.
- Zawsze istnieje jakieś ryzyko - skwitował krótko, nie mając aktualnie niczego konkretnego na myśli, ale tak po prawdzie było. Nie od dziś wiadomo, że nawet w samej ich relacji działy się rzeczy, jakich żadne z nich - przed tym, jak się wydarzyły - nie potrafiłoby przewidzieć, ani odegrać wedle stworzonego w głowie scenariusza. Spontaniczne decyzje, słowa, jakie przecięły ciszę nie będąc wcześniej ważone, nagłe odwroty i powroty - będące czymś zdecydowanie przyjemniejszym. Ryzyko sparzenia się, tego, że podarowana szansa mogła być ostatnią, a cięty komentarz przelał czarę goryczy wisiało w powietrzu, choć jak na razie nie obawiał się, że spadnie między nich i twardo postawi granicę nie do pokonania.
- Wspomniałem, że coś dla ciebie mam - potwierdził, unosząc na parę sekund kąciki ust. Nie przeszkadzało mu to, że nie widział reakcji Hughes, wszak ton jej słów jasno dał mu do zrozumienia, że najwyraźniej trafił ze smakołykiem i nie zamierzała z niego zrezygnować tak, jak z sushi.
- No nie wiem, Lottie, nie wiem - podjął z pozornym zawahaniem - ostatnio strasznie mnie zaniedbujesz. - Przygryziony od wewnątrz policzek miał pomóc mu nie zaśmiać się i utrzymać odgrywaną powagę. Celowo użył tych słów, ponownie nawiązując do czegoś, co padło w jej murach nie tak dawno temu.
Moment, w którym i blondynka wylosowała, a w następstwie odczytała dziewczęce imiona, spotkał się z nietypowymi emocjami, jakich się nie spodziewał po swoim podejściu i postrzeganiu tego wieczora i ich wcześniejszej gry. Z jednej strony imiona były tylko nimi; nie stanowiły żadnego kroku milowego w ich znajomości, ani nie rzucały nowego światła na ciążę i przyszłe rodzicielstwo, aczkolwiek nadanie jej - córce - imienia sprawiało, że automatycznie wydała się wyraźniejsza, a jej przyjście na świat czymś bliższym.
- Zoey Gia... - powtórzył cicho, by po krótkiej chwili raz jeszcze zmarszczyć brwi w geście konsternacji. - Charlotte Hughes, to trochę za późno, by mi teraz powiedzieć, że dziecko jednak nie jest moje - stwierdził, taksując siedzącą niedaleko kobietę wzrokiem. Wiedział - ufał i miał nadzieję - że nie to miała na myśli, ale jak i wcześniej nie mógł się powstrzymać przed takim komentarzem.
- Myślałem, że to oczywiste, że tak - doprecyzował - chcesz, by miała dwa? - Bo niezbyt podobała mu się wizja, aby pozostała jedynie Hughes, a jego nie miałoby się wcale znaleźć przy imieniu.[/b]

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zamiarem Charlotte nigdy nie było niespodziewane wtargnięcie do męskiego życia - zarówno tego, które posiadał w okresie ostatnich świąt Bożego Narodzenia, jak i tego, które próbował poukładać nieco później, co ona utrudniła informacją o ciąży, której wcale nie zamierzała się pozbywać. Od samego początku chciała, by decyzja o pozostaniu przy niej, została podjęta z własnej, nieprzymuszonej woli Blake’a, choć wcale nie ukrywała nadziei żywionej względem tego, że z problemami mogliby poradzić sobie razem.
Nie inaczej było w przypadku spraw tak błahych (czyżby?), jak kwestia wydzielenia w domu odrobiny miejsca na dziecięce łóżeczko i zabawki, których ich córka na pewno miała mieć ponad potrzebną normę. Lottie nie potrzebowała stresu związanego z myślami dotyczącymi tego, czy przypadkiem go do czegoś nie zmuszała, nawet jeżeli w przypadku Blake’a brzmiało to jak niemożliwa do urzeczywistnienia abstrakcja. Był zbyt samodzielny, zbyt uparty i zdecydowanie za bardzo cenił sobie swobodę, by uginać się pod naporem jakiegokolwiek ucisku, co w jakimś stopniu zwyczajnie ją uspokajało i pozwalało czuć, że naprawdę mógł tego wszystkiego chcieć, że naprawdę mu zależało, że...
Miało być w porządku.
- To pewnie wina odległości. Dzieli nas całe miasto - mruknęła w odpowiedzi, w której główną rolę odgrywała pozorna obojętność na kwestię związaną z zaniedbywaniem kogokolwiek.
Zaczepka ta uświadomiła jej jednak, że istotnie odległość między ich domami była naprawdę spora, co z perspektywy logistyki mogło znacząco utrudniać planowanie codziennego życia z dzieckiem u boku. Osobną sprawą była również tęsknota odczuwana zawsze wtedy, kiedy organizacja kolejnych spotkań rozciągała się w czasie. Po tych kilku miesiącach kupno domu akurat w tej dzielnicy wcale nie wydawało się tak dobrym pomysłem, jak sądziła dotychczas.
Pochyliwszy się nad karteczkami z imionami, Charlotte zdążyła stworzyć w głowie co najmniej kilka kombinacji. Choć jej wątpliwy gust był czymś powszechnie znanym, to tym razem z pełną sprawiedliwością musiała oddać Blake’owi to, że jego propozycje były lepsze i zdecydowanie ładniej zgrywały się z jego nazwiskiem.
- Zoey Gia Griffith brzmi bardzo ładnie - zapewniła, sięgając po tackę, na której znajdowało się przyniesione przez niego ciasto. Ukroiwszy kawałek prawdopodobnie większy niż wypadało, Charlotte wraz z talerzykiem rozsiadła się na kanapie z zamiarem uczczenia wyboru imion właśnie słodkim smakołykiem.
Na nieszczęście Blake’a zdążyła wziąć zaledwie jeden kęs, bo poruszona przez niego kwestia - żart? próba upewnienia się? - skutecznie doprowadziła do utraty apetytu.
Spojrzenie Charlotte zatrzymało się na wysokości męskiej twarzy, bo to właśnie tam próbowała odnaleźć informację na temat stanowiska Blake’a. Nie popadała w histerię (choć mogła), nie unosiła się w złości (choć to pewnie też byłoby usprawiedliwione), nie zamierzała przywoływać dokładnych cytatów z rozmowy przeprowadzonej na cmentarzu (choć wtedy czuła się podobnie).
Zamiast tego odłożyła talerzyk na blat stolika, zrobiła łyk soku, a następnie wróciła do poprzedniej pozycji, ochoczo wciskając się w róg kanapy i leżącą tam poduszkę.
- Zrobimy test na ojcostwo. Może kiedy poznasz wynik, przestaniesz mieć wątpliwości - podsumowała krótko i, nie czekając na odpowiedź z jego strony, podniosła się z kanapy. Zgarnąwszy z blatu karteczki z imionami, ruszyła do wydzielonej na aneks kuchenny części pomieszczenia, czując, że ta odrobina dystansu mogła im się w tym momencie przydać.
Podświadomie czuła, że jej zachowanie było przesadzone, jednak echo pewnych wydarzeń i rozmów wciąż nie pozwalało o sobie zapomnieć, a potencjalny brak zaufania ranił chyba jeszcze mocniej niż użyte w dialogu słowa.
Znów czuła się jak wtedy, na cmentarzu, kiedy Blake zdawał się mieć dużo większe prawo do wątpliwości niż obecnie, po tych kilku miesiącach, podczas których padło tak wiele zapewnień i wyznań, na które ona zdobywała się powoli, tak samo stopniowo otwierając przed nim swoje serce.
Krótki, ale intensywny zawrót głowy zmusił ją do zajęcia miejsca przy stole, o którego blat wsparła się łokciem, tym samym dając sobie kilka dodatkowych sekund na odpoczynek.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powrót do normalności po kilkuletniej odsiadce na początku - jeszcze przed przekroczeniem więziennym murów i zaczerpnięciem orzeźwiającego (a może raczej: ostudzającego zapał) powietrza - nie wydawał mu się niczym nadzwyczaj trudnym. Miał świadomość tego, iż ludzie będą mówić; za dużo, bezładnie, z przejaskrawiony pseudo-faktami, których nie będzie w stanie pokolorować we właściwe barwy. Wiedział, że będą obgadywać go za plecami, a nawet stojąc na przeciwko i patrząc prosto w oczy, co bynajmniej nie sprawiało, że będą czuli się w jakiś sposób skrępowani. Zdawał sobie sprawę, że wielokrotnie usłyszy całkowicie przekłamane i nieprawdziwe teorie na swój temat, jak i zarzutów, z których został oczyszczony. Czuł, że da sobie z tym radę, bez konieczności organizowania ucieczki z miasta, a nawet eskorty, jaka pomogłaby mu przez pierwsze dni zgubić tłumy fotoreporterów, czy dziennikarzy. Nie skupił się na wynajęciu apartamentu na obrzeżach, aby w nim się zaszyć i odpocząć, nie kupił również samochodu, umożliwiającego bezpieczne przejazdy z punktu A do punktu B, bez zbędnego zmieniania środka transportu.
Nie bez powodu jednak pomyślał o nim - a nie karawanie, czy motocyklu, będącym jego dotychczasowym ulubieńcem - w momencie, gdzie przyjście na świat dziecka było coraz wyraźniejsze, a dni umykały nie wiadomo kiedy. Chłodne kalkulacje w gorące, sierpniowe dni, sprowadziły do jego garażu samochód, a on tym bardziej byłby w stanie wyodrębnić inne miejsce, aby - skoro już wybrali imię - Zoey miała swój kąt.
- Trochę ponad dziesięć mil - sprecyzował, lekko kiwając głową, gdy wzrok oparł na znajdującym się gdzieś przed nim, zupełnie nieistotnym punkcie, jaki uzyskał za dużo męskiej uwagi. Tego typu podróże, szczególnie wtedy, gdzie dziecko miało być głównie pod opieką matki, nie stanowiły dla niego żadnego problemu, lecz wiedział, że z drugiej strony mogło to wyglądać nieco inaczej.
- Leslie nadal z tobą mieszka, czy... - urwał, unosząc pytająco brew. Nie był do końca pewien, czy zamieszkiwany w jego sąsiedztwie dom należał do blondynki, czy jej byłego partnera. Być może tylko go zamieszkiwali; nigdy dokładniej się tym nie interesował, a teraz wydawało się istotniejszą kwestia, którą było warto poruszyć. Nie chciał - może jednak nie był aż tak nieodpowiedzialny, jak mogło się wydawać - przesadnie obarczać młodszej z sióstr opieką nad ich dzieckiem, ale miała była świadomość tego, iż z Charlotte mieszkał ktoś, dla kogo była ważna, kto o nią dbał i się troszczył. Nie do końca zaś zrozumiał reakcję swojego organizmu i niezbyt przyjemny ścisk w żołądku, będący zbędną odpowiedzią na pytanie, którego nie zadał, nie planował tego robić, a jednak się pojawiło.
Kim był on?
- Też mi się podoba - powiedział zgodnie z prawdą i w aprobacie pokiwał głową. Dla upewnienia jeszcze po cichu powtórzył dwa kolejne imiona, jednakże wcześniejsza wersja przypadła bardziej mu do gustu, a na ten w końcu nigdy nie mógł narzekać.
- Uhm - odmruknął niepewnie, kiedy dotarło do niego, co powiedziała blondynka, jak i przywołał w pamięci swoje słowa. Wydawało mu się, że słychać było w nich żartobliwy ton, ale być może były kolejnym zbędną zaczepką, której nie mógł się powstrzymać, a powinien. Z uniesioną w konsternacji brwią odprowadził kobietę wzrokiem i oparł się wygodniej o kanapę i bez większych emocji spojrzał w sufit.
- Żartowałem - oznajmił, nie mając zamiaru ani za nią iść, ani przepraszać, że ponownie źle się zrozumieli. - Nigdy nie wątpiłem w twoją inteligencję Hughes, a mając wybór: prawdziwy ojciec dziecka i ja, któremu miałabyś to ojcostwo wmówić, na pewno nie wybrałabyś drugiej opcji. - Kpiące wywrócenie oczami też sobie mógł darować, ale chyba było bardziej skierowane ku samemu sobie, niż jej.
- Nie wątpiłem też w to, że mogę ci ufać i w tak istotnej kwestii nie usłyszałbym kłamstwa - dodał, żeby nie było, że jedynym argumentem wobec tego, że dziecko jest jego było to, że nie stanowiłoby większego problemu znalezienie kandydata, jaki nadawałby się do roli ojca o niebo lepiej, niż Blake Griffith.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Przed kilkoma laty podjęcie próby powrotu do normalności spadło także na barki Charlotte, choć jej własne możliwości nie były tak bardzo ograniczone jak miało to miejsce w przypadku Blake'a. To przecież ona straciła siostrę, to ona musiała pogodzić się ze śmiercią partnera z pracy i przyjaciela zarazem. Ludzie współczuli jej i całej rodzinie, składali kondolencje, wyrażali smutek, deklarowali wsparcie, które w wielu przypadkach okazywało się jedynie rzucanymi na wiatr słowami. To wciąż jednak wydawało się - pewnie było - łatwiejsze niż droga, którą musiał przejść Blake, jego rodzice i osoby z najbliższego otoczenia, które zawiodły.
Czy zawiodła ona? Nie miała pojęcia. Znali się od dawna, lecz nigdy nie byli ze sobą na tyle blisko, by chociaż pokusiła się o określenie go mianem przyjaciela. Był znajomym, potem chłopakiem siostry, a na sam koniec jej narzeczonym. Te więzi nie były jednak na tyle silne, by którekolwiek z nich przykładało dużą wagę do codzienności drugiej osoby. Potem nadeszła długa cisza przełamana tylko jednym spotkaniem, którego powodów Charlotte nie potrafiła określić po dziś dzień. Nie żałowała tego, że pojawiła się w więzieniu, jednak istniało jedno zarzucone we własnym kierunku ale - mogła przecież przyjść jeszcze raz i kolejny, a potem znów, bo przecież, nawet jeżeli Blake tego nie oczekiwał, nigdy nie była stroną, która winą obarczała właśnie jego, co nie uległo zmianie nawet w momencie wyznania, którym podzielił się nią przed kilkoma tygodniami, gdy weekend mieli spędzić w rodzinnym domu Griffithów za miastem.
- Tak, mieszka - przytaknęła, rozglądając się dookoła, jak gdyby w ten niemy sposób chciała dać mu zapewnienie, że obecnie Leslie znajdowała się poza domem. To w ostatnim czasie zdarzało się często. Charlotte nigdy nie wnikała w to, co i z kim robiła jej siostra, jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że wyczulona stała się również na tym punkcie. Z drugiej jednak strony intuicja podpowiadała, że młodsza Hughes znajdowała się w dobrych rękach, a zyskany dzięki temu spokój i odrobina prywatności były miłym dodatkiem. - Tamten dom należy do niej, ale chyba wciąż nie rozmówiła się z tym... - Ucięta w połowie słowa wypowiedź wydawała się dużo lepszym, elegantszym rozwiązaniem niż cisnące się na usta przekleństwo. Być może Lottie nie miała prawa do tego, by się wypowiadać, skoro sama przez długi okres trwała w relacji bez przyszłości, ale z dwojga złego zdradzający ją Joel wydawał się, mimo wszystko, bezpieczniejszą opcją niż ćpający alkoholik ze skłonnościami do podnoszenia na kobietę pięści.
Gdzie w tym wszystkim znajdował się Blake Griffith i jego nastawienie do świata? Nie miała pojęcia i nigdy się nad tym nie zastanawiała, bo przecież nie zwykła porównywać do siebie ludzi. Każda relacja miała swoją historię i niepowtarzalny charakter, ale ta ich zdawała się mocno wyróżniać na tle stworzonych przez Charlotte dotychczas.
Do jej uroków niewątpliwie należały elementy takie jak kiepski dobór słów czy nadinterpretacja tego, co próbowała przekazać druga strona.
Za tym akurat wcale nie tęskniła.
- Kiepski żart - rzuciła w odpowiedzi, podnosząc się z krzesła i robiąc kilka kroków po kuchni. Wciąż uważnie słuchała tego, co mówił, z trudem panując nad nieznacznym uniesieniem się kącików warg. - Nie jesteś najgorszym kandydatem na ojca na świecie - zapewniła, przystając w przejściu między kuchnią a salonem i bokiem wspierając się o filar.
Nawet jeżeli Blake Griffith nie sprawiał wrażenia osoby odpowiedzialnej, skorej do poświęceń i gotowej podporządkować całe swoje dotychczasowe życie dziecku i związanym z nim obowiązkom, to jednak zasugerowana przez niego możliwość wciąż miała luki, o których dyskusja wydawała się zbędna.
- Kiepski ojciec nie remontuje pokoju, nie tworzy obrazu, nie wybiera imienia. Nie wiem, jak poradzisz sobie ze zmienianiem pampersów albo nocnym wstawaniem, ale widzę potencjał i Zoey na pewno będzie zadowolona, mając takiego tatę jak ty - dodała po krótkiej pauzie, wracając na kanapę i znów zajmując się ciastem, które nie powinno już dłużej czekać.
- Damy radę, tak? - Posławszy mu krótki, acz pokrzepiający uśmiech, temat uznała za definitywnie zakończony, bo przecież tego popołudnia i wieczora mieli do przedyskutowania naprawdę wiele.

zt.

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „13”