WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Choć wizyta w rodzinnym domu i spotkanie z rodzicami przebiegły w sposób daleki od satysfakcjonującego, to jednak ulga związana z wyznaniem prawdy dotyczącej mającego przyjść na świat dziecka oraz tożsamości jego ojca była większa niż Charlotte mogłaby przypuszczać. Kierowana wieloma doświadczeniami, Lottie była pewna, że najgorszą obraną drogą mogłoby stać się pójście w ślady ojca, który sztukę tworzenia kłamstw i komplikacji miał opanowaną do perfekcji. Nie chciała być taka jak on i naprawdę doceniała to, że z podobnego założenia wychodziły również jej siostry. To dawało nikłą nadzieję na to, że ona swoje własne dziecko umiałaby wychować w sposób dużo lepszy niż ten, który miał miejsce w rodzinie Hughes dotychczas.
Ostatecznie cieszyło ją nawet to, że mogła uchronić Blake'a przed dodatkowymi nieprzyjemnościami, jakie na pewno spotkałyby go ze strony Roberta, gdyby to on, a nie Leslie i Perrie, pojawił się u boku Charlotte w posiadłości na obrzeżach miasta. Zdanie mężczyźnie krótkiej relacji odbyło się w sposób spokojny i pozbawiony zbędnych emocji, bo na takowe - w zgodnym mniemaniu wszystkich córek - pan Hughes zwyczajnie nie zasługiwał.
Od tamtej pory nie kontaktowała się ani z ojcem, ani z matką. Paradoksalnie jednak niezwykle często miała okazję spotkać się z rodzicami Blake'a. Na Jackie natknęła się w jednym z miejscowych marketów, gdzie kobieta od ogółu do szczegółu i w niekoniecznie udany sposób próbowała podpytać ją o nastrój syna, jednocześnie przypominając Charlotte o obiecanym przez nią spotkaniu, które najlepiej, gdyby odbyło się jeszcze przed porodem, bo potem przecież nie będzie na to czasu. Kolacja z Wayne'm przebiegła - ku miłemu zaskoczeniu blondynki - niezwykle swobodnie, nawet jeżeli rozmowa nieustannie lawirowała na granicy tematów lekkich i tych z grona problematycznych.
Ten weekend miał być spokojniejszy, ale dopuszczenie do głosu nudy przeplatającej się z bezczynnością nie było w stylu Lottie, dlatego - korzystając z faktu, że Leslie znów nie było - postanowiła umilić życie nie tylko sobie, ale również Blake'owi (bo ona też była najlepszym urozmaiceniem jego codzienności).
- Tutaj! - krzyknęła, kiedy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Sama kursowała między kuchnią a tarasem, chcąc wykorzystać wciąż ładną, typowo letnią pogodę, mimo iż pora była już raczej późna, a wieczorne kolory powoli wkradały się między błękit nieba. - To jest twoje robocze ubranie? Ja nie będę tego prać - skwitowała, mierząc go wzrokiem, kiedy w jednej dłoni trzymała pudełko z dopiero co odebranym sushi, a w drugiej karton z ulubioną pizzą.
Jej własny strój miał charakter mocno domowy, ale dresowe spodenki i ciemna koszulka wydawała się najlepszym wyborem do zajęcia, które Charlotte przygotowała dla nich na ten wieczór, a które miało zostać urozmaicone dobrym jedzeniem i sokiem w jej przypadku oraz alkoholem, którego kupno zasugerowała Blake'owi gdzieś między kolejno wymienianymi wiadomościami tekstowymi, nie wnikając w to, czy przyniósłby dotychczas pite we dwoje wino, czy może coś innego.
- Kilka dni temu przywieźli meble. Wszystko jest już ustawione. Muszę rozpakować kartony z dodatkami, ale doszłam do wniosku, że pokój wyszedł dość ponuro i - zaczęła, prowadząc go w kierunku tarasu za domem, gdzie poza zestawem ogrodowych mebli i kilkoma zasadzonymi przez Leslie kwiatami znalazło się miejsce dla sporej wielkości sztalugi i przymocowanych do niej baloników - dobrze byłoby przyozdobić jedną ze ścian. Co ty na to? Chcesz zrobić naszemu dziecku pierwszy prezent? - zagaiła, zgarniając do ręki leżące na blacie stołu rzutki.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Codzienność Blake'a Griffitha w ostatnich dniach była względnie... spokojna. Nie doświadczył żadnych nieprzyjemnych uwag skierowanych w swoim kierunku, nie uczestniczył w bójce, o dziwo nie wylądował w tym miesiącu na komisariacie. Chwilowy chaos związany z nową współwłaścicielką Serenity także nie był czymś, co przesadnie długo zaprzątało jego myśli, a skupił się na swojej pracy i tym, by zakład pogrzebowy funkcjonował jeszcze lepiej niż dotychczas. Może przez to wziął na siebie więcej obowiązków i spędzone w SFH nadgodziny musiał odbić (a może obić) na siłowni, którą po krótkiej przerwie odwiedził tego popołudnia. Ciosy zadawane niewinnemu workowi treningowemu i mile przebiegnięte na bieżni pozwoliły mu przyjemnie zmęczyć mięśnie, a także - trochę paradoksalnie - odprężyć się i zrelaksować. Między jedną, a kolejną melodią, jaka rozbrzmiewała w słuchawkach, głośne przypomnienie o godzinie zasugerowało mu, że czas się zbierać, więc ściągnął rękawice, przetarł nieco obolałe knykcie i po wymianie paru zdań z kumplem, ruszył pod prysznic.
W świeżych ubraniach - chociaż również na sportowo - skierował się do zaparkowanego samochodu, niedługo później i po małych zakupach, przyjeżdżając do Charlotte. Po dwukrotnym zapukaniu, kiedy odpowiedziała mu cisza, postanowił nacisnąć na klamkę i gdy ta poddała się lekkiemu naciskowi, wszedł do środka.
- Dzień dobry - posłał głośno w eter, chcąc tym samym zakomunikować, że przyjechał. Nim jego spojrzenie natknęło się na postać blondynki, zdążył wsunąć do lodówki część zakupów, które zdecydowanie lepiej smakowały po uprzednim schłodzeniu.
- Wystarczyło powiedzieć, że wolisz, kiedy nie mam nic na sobie. Nie musisz kręcić, że chodzi o pranie - skwitował, patrząc na kobietę niby-karcąco, co miało podkręcić ciche, lecz pełne dezaprobaty westchnięcie i trzykrotne pokręcenie głową. Czarne spodnie i granatowy t-shirt miały tego popołudnia, jak i wieczoru, spełnić swoją rolę, choć sam nie do końca (jeszcze) wiedział co nią będzie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i podszedł bliżej Lottie.
- Jestem leworęczny, Charlotte, ale to nie tak, że mam dwie lewe ręce i nie umiem obsługiwać pralki - poinformował, z trudem hamując się przed rozbawionym prychnięciem. Nie bał się ani pralki, ani suszarki, bez problemu obsługiwał inne, domowe sprzęty, czasami jedynie zapominając o umyciu kubka po kawie bezpośrednio po jej wypiciu. Poza tym w jego domu - i biurze - panował porządek.
- I co wymyśliłaś? - zapytał, nim udali się na taras, lecz kiedy dotarli na miejsce, nie było konieczności, aby otrzymał odpowiedź. Domyślał się, o co chodziło. Uśmiechnął się zuchwało i zerknął to na nią, to na czekające na użycie rzutki i... po chwyceniu jednej z nich, podał ją blondynce.
- Ty powinnaś zrobić to pierwsza -
oznajmił, dodając potakujące kiwnięcie głową. I powodów, dla którego chciał oddać jej ten honor było kilka.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Możliwość ponownego spotkania z Blake'm niemal od razu sprawiła, że kąciki kobiecych warg uniosły się w nieznacznym, acz szczerym i przepełnionym czułością uśmiechu, z kolei w oczach błysnęło coś znajomego, ale za każdym razem tak samo ekscytującego. Charlotte naprawdę polubiła i oswoiła się ze świadomością, że ostatnie tygodnie były dla nich tak owocne, nawet jeżeli w większości czas upływał im pod znakiem rzeczy zupełnie nowych, a czasami wręcz przerażających.
Bo to wcale nie tak, że nie bała się dalszego przebiegu ciąży, jej rozwiązania i wszystkiego, co miało czekać na nich już po przyjściu córki na świat. Strach dawał się jej we znaki wielokrotnie, najczęściej wtedy, kiedy miała nieco dłuższą chwilę wolnego, w wyniku której głowa wypełniała się nadmierną ilością myśli, a psotny umysł tworzył scenariusze skupiające się na tym, jak beznadziejną miała być matką. Niechęć do popełniania błędów własnych rodziców to jedno, ale praktykowanie pewnych zachowań w rzeczywistości było zupełnie odrębną kwestią.
Czasami zastanawiała się także nad tym, co myślał Blake; czy podzielał jej obawy, czy może wręcz przeciwnie - jego charakterystyczna pewność siebie przekładała się również na perspektywę stania się ojcem. Nigdy jednak nie zdecydowała się zadać tego pytania na głos, choć nie do końca wiedziała, dlaczego.
- To prawda. To jedna z moich ulubionych wersji - przytaknęła bez cienia skrępowania, które w ostatnim czasie w ich relacji było wynikiem jedynie świadomie prowadzonej gry, najczęściej związanej właśnie ze wspomnianym brakiem ubrań oraz wszystkiego tego, co było konsekwencją żmudnego, ale przyjemnego procesu ich zrzucania.
- Hej, wcale ci nie umniejszam. Ja tylko uprzedzam - zapewniła w ewidentnym rozbawieniu, pod którym kryło się jednak coś więcej. Lubiła, kiedy przebywał w jej domu, kiedy w jego różnych kątach odnajdywała męskie rzeczy i kiedy mogła każdej z nich zaoferować stałe miejsce, do którego Blake'a bez skrępowania mógł sięgać.
Nie wiedziała, czy tego wieczoru miało to być konieczne, ale nie wykluczała takiej możliwości, skoro czekała na nich zabawa daleka od czystej i bezpiecznej. Intensywne kolory farb przebijały przez materiał, z którego wykonane były przyczepione do sztalugi baloniki. Charlotte starała rozłożyć się je tak, by barwy jak najlepiej ze sobą współgrały, ale jednocześnie by ostateczny kształt nie był oczywisty. Chodziło o zabawę i kolorystyczny akcent na jednej z szarych ścian.
- Tak? Czemu? - zagaiła, marszcząc śmiesznie nos, ale i posłusznie odbierając od Blake'a jedną z rzutek. Nie oponowała, a posłusznie przystanęła w również wcześniej wyznaczonym miejscu. - Pięć rzutów na głowę. Jeżeli nie będzie wychodziło, zmniejszymy odległość - wyjaśniła, zaraz potem skupiając swoje spojrzenie na sztaludze, w którą wycelowała. Pierwszy rzut okazał się niezwykle celny, a biel płótna przyozdobiła się intensywnym odcieniem różu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet jeżeli nie był świadomy tego, jak jego obecność - dość częstą ostatnimi czasy - w swoim życiu odbierała Charlotte, zdecydowanie lepszą perspektywą było to, że cieszyła się na ich spotkania, niżeli miałaby przyrównać je do rutyny i schematu, który będzie im towarzyszył po narodzinach córki. Nie chciał, aby ich relacja po tym istotnym dla obojga wydarzeniu zmieniła się drastycznie, wszak cenił sobie swobodę, z jaką - zazwyczaj - przebywali w swoim towarzystwie, nie czując przy tym żadnej presji, ani nacisku. I ta obawa rzeczywiście czaiła się gdzieś z tyłu jego głowy; że zabraknie lekkości, wolności, która zostanie wyparta przez obowiązki, niewyspanie, zmęczenie - z czasem sobą wzajemnie również. Może dlatego nie lubił nad tym myśleć; szczególnie wtedy, kiedy było dobrze, a ewentualne zmartwienia znikały gdzieś daleko, za horyzontem innych spraw, jakie były bardziej widoczne i przyjemne.
- Jedna z... - powtórzył z zamyśleniem nieznacznie mrużąc oczy, kiedy swoje spojrzenie oparł na wysokości tęczówek Charlotte. - Jakie są inne? - zapytał lekko, zadzierając wyżej podbródek i z trudem utrzymując pozorną powagę. Nie pytał dlatego, aby wywindować swoje ego na wyższy poziom i odebrać nieplanowany komplement, lecz miał inny powód, który przyświecał zadanemu pytaniu.
- Może następnym razem wezmę ją pod uwagę - poinformował, tym razem nawet nie kryjąc uśmiechu, jaki rozjaśnił jego twarz. Jedno trzeba było przyznać - ostatnimi czasy uśmiechał się zaskakująco często, choć prawdopodobnie nie potrafiłby tego zweryfikować, skoro większość tych uśmiechów była automatyczna i bezwiedna. Prędzej osoba trzecia miałaby możliwość porównania - Blake'a Griffitha sprzed roku, tuż po wyjściu na wolność i teraz.
Skinął głową na znak, że przyjmuje jej uprzedzenie, zaniechując zadania pytania odnośnie tego, skąd ta zmiana zdania względem wrzucenia do pralki jego ubrań. Brał pod uwagę kilka opcji - począwszy od tego, że się zgrywała, przez to, że mogło chodzić jej o kwestię związaną z nie jego koszulą, kończąc na tym, że lepiej, by jednak swoich ubrań u niej nie zostawiał. Może zapyta o to później, jeśli nadal będzie pamiętał. A może nie; zostawiając na słodko-gorzki deser kolejną niewiadomą.
- To nie film, ale ktoś mi szepnął, że lubisz takie sceny. Zaraz obok tych, gdzie ludzie całują się w deszczu - oświadczył z powagą, zatrzymując się za kobiecymi plecami. Nie ktoś, a sama ona, podczas ich pierwszego po latach spotkania na jarmarku bożonarodzeniowym. Pamiętał.
- Poza tym, ty tu jesteś artystką, kto inny miałby zacząć tworzenie obrazu? - mruknął, wzruszając przy tym ramionami. Z uwagą obserwował tor lotu rzutki wyrzuconej przez Hughes, po chwili samemu sięgając po kolejną.
- Jest przewidziana nagroda, albo kara w zależności od wyniku rzutu? -
zapytał, zawieszając spojrzenie na jej profilu. Prezent prezentem, ale można było doprecyzować zasady gry, aby ta była ciekawsza dla obojga.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Słowo ulubione w odniesieniu do ich relacji zdawało się mieć naprawdę donośny wydźwięk i znaczenia mogące zostać zinterpretowane w różnoraki sposób. Ulubione wino, ulubione sushi, ulubione gesty i słowa, które powtarzali niezwykle często, ale które wcale nie kojarzyły się z nudą czy męczącymi schematami. Każde spotkanie wnosiło do ich znajomości coś nowego - nie zawsze pozytywnego, ale przecież nauka na błędach była najskuteczniejsza, a oni wyrażali skłonność do wyciągania odpowiednich wniosków na przyszłość.
To przecież dzięki tej stopniowo nabywanej wspólnymi siłami umiejętności obecnie mogli cieszyć się kolejnym wieczorem w swoim towarzystwie i żywić ewentualną nadzieję na jego kontynuację za zamkniętymi drzwiami domu, gdy w ogrodzie zapanuje zupełnie uniemożliwiający artystyczną pracę mrok.
- Lubię, kiedy się uśmiechasz - przyznała bez ogródek, kiedy to ten konkretny gest przyozdobił męskie usta, co jednocześnie było bardzo oczywistą odpowiedzią na zadane wcześniej pytanie.
Nie było tajemnicą, że przyglądanie się męskiej sylwetce i twarzy należało do grona tych zajęć, którym Charlotte oddawała się niezwykle chętnie, czasami świadomie rezygnując z rozmowy na rzecz ciszy, pośród której mogła ze spokojem i w skupieniu śledzić zachodzące w postawie Blake’a zmiany. Nie była - nie chciała być - przy tym nachalna i wścibska, z tyłu głowy posiadając wciąż wyraźną obawę dotyczącą tego, że mógłby poczuć się jak na przesłuchaniu, a to byłoby z kolei czymś zupełnie niezamierzonym.
- Obawiam się, że kamera mogłaby uwydatnić obecne mankamenty mojej sylwetki. - Przeciągłe westchnięcie było, tuż obok wywrócenia oczami, kolejną teatralną i z premedytacją zaplanowaną reakcją, do której Blake nie powinien był przywiązywać zbyt dużej wagi, bo to przecież nie tak, że oczekiwała natychmiastowego zaprzeczenia. Ostatnie miesiące wystarczyły, by nabrała dystansu do faktu stawania się coraz większą. - Zapamiętałeś. - Uśmiechnęła się, wzrok zatrzymując na obracanej w dłoni rzutce. - Znasz moje filmowe gusta i wciąż nie zaprosiłeś mnie na żaden seans - poskarżyła się, tym razem posyłając mężczyźnie ponad ramieniem spojrzenie dużo mniej przychylne, ale wciąż przepełnione rozbawieniem, którego próby ukrywania już dawno straciły sens.
- Myślisz, że ona też będzie? - zagaiła, krzywiąc się na sam wydźwięk jednego z użytych słów. Ona w odniesieniu do ich córki brzmiało okropnie, bezosobowo, bezuczuciowo, a Charlotte przecież coraz częściej łapała się na myśli, że w gruncie rzeczy nie mogła się doczekać początku tego nowego etapu.
- Za każdym razem, kiedy któreś z nas trafi, zapisuje na karteczce propozycję imienia dla dziewczynki - zaproponowała, ruszając do wnętrza domu, by w kuchni znaleźć dwa komplety karteczek samoprzylepnych - różowych dla niej, zielonych dla Blake’a. - Osoba, której karteczek będzie więcej, wybiera imię - wyjaśniła, unosząc brew w niemym pytaniu o to, czy taka forma rywalizacji mu odpowiadała i czy ewentualnie chciałby dodać coś od siebie.
- Możemy pomyśleć o jakichś bonusach, jeżeli komuś będzie szło wybitnie dobrze. Zgoda? - Nie czekając na słowną odpowiedź Blake’a, podała mu rzutkę, bo przecież gra mogła się toczyć, a zasady i tak zmieniać.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On nie miał ulubionej wersji siebie, co uważał za całkiem zdrowe i zrozumiałe, jeśli chodziło o portret swojej osoby (nie ten dosłowny, choć miał i taki), aczkolwiek z nieskrywanym zaciekawieniem przyswajał nowe informacje przekazywane przez Charlotte. Wydawało mu się, że bardzo gładko przejdą do dalszej rozmowy zamkniętej w ramach męskiej garderoby, zaś blondynka bez dłuższego zastanowienia uraczy go hasłem oczywistym. Koszule. Nie musiał wysilać szarych komórek, aby przywołać w pamięci moment, w którym wyznała mu, że to je lubi. Nie miałby również problemu w określeniu ich barw; a jedna z nich - choć bynajmniej nie będący strojem należącym do niego - nie tak dawno temu zdobił wnętrze kobiecej szafy, gubiąc się przypadkiem między jego rzeczami i pochłaniając ich zapach. Gorzkie słowa wypowiedziane tamtego poranka na szczęście już nie niosły ze sobą nieprzyjemnego posmaku na końcu języka, jednakże wtedy bez wątpienia położyły cień na wspólnie spędzonej nocy.
- Uhm - odpowiedział niepewnie, chcąc prędko pozbyć się zaskoczenia, jakie mimowolnie wyjawiło, że dla niego nie było to czymś łatwym w przewidzeniu i skłamałby, gdyby powiedział, że tego nie lubi, czy nie docenia. Dyskusje z Hughes wiele go uczyły; względem poznawania jej samej, lepszego i dokładniejszego patrzenia na otaczający go świat i całe spektrum barw; mieniły się, a dobrze poznania przez Griffitha szarość niknęła w tle. Dzięki niej poznawał też - paradoksalnie - samego siebie, nawet jeżeli niekiedy na początku nie rozumiał własnych reakcji, emocji, czy gubił się w mętliku tak łatwo mieszającym w pozornie poukładanych myślach, postanowieniach, celach.
- Może dlatego, że ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam dobry gust - powiedział z teatralną - skoro mówili o filmach - powagą i aby sobie pomóc przygryzł lekko dolną wargę od środka. Niestety, jego rola bynajmniej nie była oscarowa, skoro po kilkunastu sekundach parsknął śmiechem i bezradnie rozłożył ręce na boki.
- Kiedyś tego spróbujemy, Hughes, jeszcze dużo przed nami - stwierdził, opierając spojrzenie na profilu blondynki. Nie kłamał; nawet jeżeli wspólnie spędzonego czasu i spotkań było więcej, niż kiedykolwiek by pomyślał - pomijając te rodzinne, gdyby poślubił Iv i mieliby szansę wspólnie jeść niedzielne obiadki - to perspektywa kolejnych dni, tygodni, i lat była czymś, czego nijak nie potrafił zamknąć w szczelnych ramach czasowych, ani przewidzieć skrajnych dat. Może nawet nie chciał tego robić, woląc rzucić się w wir tego, co - i ile - da im przyszłość. W ich niecodziennej, pełnej zawirowań, niezdefiniowanej ale na swój sposób wyjątkowej relacji.
- Jest takie prawdopodobieństwo. Nawet całkiem spore. - W końcu zarówno Lottie, jak i on, bezsprzecznie związani byli ze sztuką; jej dłoń pewnymi ruchami sunęła po płótnie, zaś jego długie palce nie potrzebowały wiele czasu, aby na nowo zaprzyjaźnić się z dwukolorowymi klawiszami fortepianu, czy odnaleźć właściwą strunę, którą mógł przeciągnąć. I często robił to także - niestety? stety? - w życiu towarzyskim, choć jego nie miał szczególnie bujnego.
- W porządku - zgodził się po chwili wahania, ale nie przejawiając przy tym większego entuzjazmu. Do tej pory nie zastanawiał się nad imieniem i nie czuł się najlepszy w typowaniu tego, jak miała nazywać się ich córka. Ze swojego rodzaju zakłopotaniem przesunął dłonią po karku i prawą ręką chwycił rzutkę, co mogło być błędem świadomie popełnionym, ale...
...nie było. Trafił, a fiolet estetycznymi plamkami przyozdobił zarówno róż, jak i biel podobrazia w jego dolnej części.
- Myślałaś już nad tym, jak chciałabyś, byśmy ją nazwali? -
zagaił, choć wątpił, że i Lottie była taką ignorantką w tej kwestii, ale w innej o czymś sobie przypomniał, więc wyraz jego twarzy raz jeszcze złagodniał.
- Jeśli mowa o bonusach, to coś dla ciebie mam -
podjął, z czającą się w oczach tajemnicą - może zasłużysz - dokończył myśl, jak gdyby naprawdę zastanawiał się, czy ów drobiazg, jaki po drodze kupił, naprawdę jej się należał.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Niepewny pomruk Blake'a spotkał się z zaskoczeniem, którego Charlotte nawet nie próbowała ukryć. Jedna z jej brwi powędrowała ku górze, a kąciki warg drgnęły w uśmiechu, któremu wcale nie chciała nadać kpiącego charakteru. Choć jej nastawienie wciąż wahało się między znam Cię najlepiej na świecie a najwidoczniej nie znam Cię wcale, to jednak rejestrowanie i interpretowanie pewnych reakcji mężczyzny wciąż było tym, na temat czego wiedzę przyswajała niezwykle chętnie. Chłonęła każdą, najdrobniejszą nawet zmianę, każdy ruch i malującą się na twarzy emocję, nawet jeżeli te ostatnie on próbował tak skrupulatnie chować.
To jej nie zniechęcało.
Lubiła wyzwania.
Nie lubiła, kiedy było zbyt łatwo.
- Przyznam ci rację, ale tylko dlatego, że jestem najlepszym, co cię spotkało - skwitowała, wywracając oczami w sposób jednoznacznie sugerujący, że znów żartowała, bo przecież jej ego nie wystrzeliło tak bardzo w górę i to nawet po długich miesiącach przebywania w towarzystwie Blake'a. Nie miała pojęcia, czy wpisywała się w ramy jego dobrego gustu, ale w odniesieniu do filmów czuła, że mogliby odnaleźć jakieś wspólne punkty, nawet jeżeli dotychczas nie zdołali się o tym przekonać ani podczas kinowego, ani dwuosobowego, typowo domowego seansu.
- Nie rób takiej miny - upomniała go, nawet jeżeli w rzeczywistości jego twarzy nie przyozdobił żaden grymas. Charlotte nie umknęło jednak raczej neutralne nastawienie względem zaproponowanej zabawy. - Jeżeli wygrasz i wybierzesz coś brzydkiego, to nie musisz się przejmować. Czytałam, że ojcom córki wybaczają szybciej - wyjaśniła, przez moment pochylając się nad swoim zestawem karteczek, gdy na jednej z nich zapisywała pierwszą z ewentualnych propozycji - prawdopodobnie jedną z tych, które utkwiły jej w głowie jeszcze z czasów bycia dzieciakiem, które bawiąc się lalkami, marzyło o własnym domu i prawdziwym rodzicielstwie.
Zabawne, jak wiele się zmieniło.
- Jest coś czego nie potrafisz? - mruknęła niespodziewanie, wzrok unosząc dokładnie w momencie, w którym trzymana przez Blake'a rzutka powędrowała w kierunku płótna i trafiła w nie z niemal chirurgiczną precyzją. - Mówiłeś, że jesteś leworęczny - poskarżyła się, podając mu stosik karteczek w wyznaczonym dla niego kolorze, aby mógł zapisać jedną ze swoich sugestii, nawet jeżeli domyślała się, że raczej takich nie posiadał. Nie miała mu tego za złe, bo przecież wcale nie była lepsza, ale jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę z istnienia scenariusza, w myśl którego to ona nie tylko zdążyła oswoić się z nadchodzącym wielkimi krokami rodzicielstwem, ale zdołała ten fakt zaakceptować i nawet polubić.
Kilka kolejnych sekund wiązało się z nieprzyjemnym uciskiem w okolicach żołądka, jednak chęć kontynuowania rozmowy szybko sprowadziła Charlotte na ziemię.
- Wiem tylko, jakie imiona mi się podobają - wyjaśniła, podchodząc do wyznaczonego wcześniej miejsca. Tym razem celność Charlotte zawiodła, tak samo zresztą jak włożona w rzut siła, ponieważ rzutka wylądowała na trawie przed sztalugą.
- To twoja wina. Nie mówi się o prezentach w takiej chwili. - Zmarszczyła nos, przez moment sprawiając wrażenie zupełnie niezainteresowanej tym, co dla niej miał, ale ciekawość bardzo szybko zwyciężyła, dlatego Lottie podjęła szybką decyzję o próbie podejścia Blake'a z innej strony. - Zepsułeś mój rzut, więc musisz mi to wynagrodzić.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego marzenia - nawet wtedy, kiedy był dzieckiem - nie były do końca typowe, a z czasem wizja dorosłego siebie i plany na przyszłość jednie eskalowały, pokazując mu tym samym marnowany przez pięć lat wielki potencjał. Nie chciał po opuszczeniu więziennych murów wciąż czuć się jak więzień - a taka łatka przez długi czas towarzyszyła mu wtedy, kiedy przemierzał ulice Seattle - lecz nigdy nie planował postrzegać siebie jako tchórza, który mając cały wachlarz rozwiązań, wybiera wyjście najłatwiejsze. W tym przypadku byłaby to sugerowana przez rodziców, ich doradców wizerunkowych, jak i jego prawnika, ucieczka, ładnie nazwana wakacjami. Podróże płynęły w jego żyłach, burzyły spokój myśli, kiedy mimowolnie przenosiły do odległych zakątków innych kontynentów, aczkolwiek nie mógł towarzyszyć im przymus i widmo braku wolnego wyboru. Blake Griffith nie był tchórzem; nie spuszczał spojrzenia w ziemię, kiedy inni ludzie przeszywali go wzrokiem, ani nie robił kroku w tył, gdy z naprzeciwka dostrzegał kontury znanych mu postaci, a te jawnie zaciskały dłonie w pięści. Niemalże rok temu nie pomyślałby, że jego życie będzie wyglądało w ten sposób, a próby - dość mozolne - wdrożenia pasji i planów w codzienność, skończą się dłuższym pobytem w Szmaragdowym Mieście, niżeli myślał.
Uśmiechnął się krótko, kącikowo, kiedy eter wypełnił się wydźwiękiem wypowiedzianych przez Lottie słów, i choć domyślał się, że być może w swoim przekazie się zgrywała, to i tak nie zaprzeczył.
- Co najlepszego spotkało ciebie? - podjął, zerkając na nią kątem oka, między zapisywaniem na zielonym świstku papieru - po udanym rzucie - imienia, które jako jedno z pierwszych przyszło mu do głowy, a o dziwo nie brzmiało źle. Zgiął kartkę w pół i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przyglądając się z zaciekawieniem blondynce.
- Jeśli nie ogółem, to może być w ostatnim czasie - dodał, o ile postawione kilkanaście sekund wcześniej pytanie było z serii tych zbyt trudnych, wymagających czasu na udzielenie odpowiedzi. Nie zawsze widział w tym sens - w zastanawianiu się, wszak często impuls (a może serce, jeśli się je miało i jakieś emocje w nim?) pokazywał najwięcej szczerej prawdy. Spontaniczność, reakcje, jakie nie musiały kupić sobie krótszej, czy dłuższej chwili, by mogły zostać ukazane, a on lubił od czasu do czasu stawiać innych i siebie w sytuacjach niewygodnych.
- A synowie matkom? - prychnął sceptycznie unosząc brew. Analogicznie tak to powinno wyglądać, jednakże daleko było mu do generalizowania i ufania utartym schematom, które istniały głównie dlatego, że ktoś zrobił pseudo-inteligentne badania nad danym problemem. W tym przypadku wiedział, że Charlotte nie miała na myśli nic złego, a jej słowa były wypowiedziane bez wielkiego przekonania odnośnie słuszności tezy, choć miał pewność, że znała powód kpiny, która wybrzmiała w jego tonie.
- Gotowanie wciąż nie idzie mi najlepiej - wyznał, nawet jeżeli nie było to niczym odkrywczym, o czym blondynka nie miała pojęcia. Poza kuchnią, znalazłoby się pewnie coś jeszcze, ale nie już znała za dużo jego wad, aby świadomie spowiadał się z kolejnych grzechów i nieudolnych prób podejmowanych w przyswajaniu pewnych dziedzin.
- Jeśli chcę, to umiem być oburęczny -
skwitował krótko, rozkładając przy tym ręce na boki i posyłając jej wymowne spojrzenie. W temacie rzutów akurat miał wprawę nabytą dzięki zarówno długiemu okresowi grania w koszykówkę, jak i odwiedzaniu wraz z kumplem strzelnicy. Uprzedzał zresztą, że jest prawdopodobieństwo, że może posyłać naboje celniej, niż ona.
I nie tylko te naładowane złośliwościami, kpiną, czy sarkazmem.
- Zapomniałaś, że ja nic nie muszę, ale jeśli poprosisz... - powiedział prześmiewczo, choć na początku starał się, aby jego słowa brzmiały poważnie. Stojąc wciąż za Charlotte, postanowił zamknąć jej sylwetkę w swoich ramionach, opuszkami palców leniwie przesuwając po jej dłoni, wraz ze spojrzeniem opartym o smukłe, kobiece palce.
- Spróbuj jeszcze raz -
polecił, drugą ręką sięgając po rzutkę, którą jej podał - jeśli trafimy, punkt będzie twój, jeśli nie - porażka wpadnie na moje konto - zaproponował, starając się w tej pozycji wyłapać wzrok Lottie, równocześnie nie puszczając jej dłoni. Nie wiedział, czy te razem im się uda, ale nikt nie mógł zabronić im podjąć próby.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Choć Charlotte już dawno temu nabyła wiedzę związaną z tym, że po Blake'u należało spodziewać się niespodziewanego, to jednak on i tak potrafił ją zaskoczyć. Mimo upływającego czasu i wspólnie spędzonych miesięcy, wciąż posiadał umiejętność wywołania szoku albo chociaż odmalowanego na twarzy wyrazu konsternacji.
Nie inaczej było w tym momencie, kiedy pytanie, które wybrzmiało, sprawiło, że Lottie poczuła się dziwnie nieswojo.
Co najlepszego ją spotkało?
Nie była pewna, czy istniały takie chwile, a nawet jeżeli - do ich policzenia prawdopodobnie wystarczyłyby zaledwie palce jednej dłoni. Dużo prościej byłoby wymienić za to rzeczy, o których wolałaby zapomnieć, choć Hughes sama przed sobą musiała przyznać, że nie przepadała za tak pesymistyczną stroną swojej natury. Faktem było jednak, że poszczególne wydarzenia, które obecnie przychodziły jej do głowy, kojarzyły się raczej ze smutkiem, rozczarowaniem i strachem o kolejny dzień i ludzi znajdujących się dookoła. Straciła siostrę, najlepszego przyjaciela, w ostatnim czasie chyba nawet ojca, z którym obecnie nie potrafiłaby tak po prostu porozmawiać, a w powietrzu wciąż wisiało widmo utraty najbliższego przyjaciela. I choć Charlotte nie lubiła użalać się nad sobą czy swoim losem, to jednak szukanie najlepszych wspomnień graniczyło obecnie z cudem.
- W ostatnim czasie? - powtórzyła za nim, obracając wciąż dzierżony w dłoni długopis. Kupowała sobie czas, choć cena nie wydawała się wygórowana, skoro tuż obok stał Blake, dzięki czemu Lottie wiedziała, że minuty mogły dłużyć się w nieskończoność, a on i tak był w stanie poczekać. - Może - zaczęła niespodziewanie - to wszystko? - zasugerowała, rozkładając ramiona, jak gdyby chciała w ten sposób objąć nimi najbliższe otoczenie; ogromny dom, piękny ogród, towarzystwo Blake'a, a nawet samą siebie i dziecko, które rozwijało się pod jej sercem. - Od dawna nie było tak spokojnie, a ja naprawdę chcę zapewnić naszej córce wszystko, co najlepsze - wyjaśniła, tym samym dając mu do zrozumienia, że najlepsza w jej przypadku miała być chyba tylko przyszłość i kolory, w jakich postrzegała ją obecnie. Mimo pewności pojawienia się na tej drodze licznych przeszkód i nierówności, czuła się gotowa na nadchodzące zmiany, jednocześnie jednak wciąż bojąc się zapytać o to Blake'a.
Był gotowy?
- O tym niczego nie napisali - odparła, z trudem panując nad odruchem, jakim było uniesienie się jej warg w czułym uśmiechu. Być może nie powinna była czuć rozbawienia na myśl o konflikcie, który powstał między nim a jego matką, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, do czego dokładnie pił. - Wciąż nie rozmawiałeś z Jackie? - Chyba nie potrzebowała odpowiedzi, ale tak poprowadzona rozmowa miała dać Blake'owi do zrozumienia, że gdyby na jego barkach wciąż znajdował się ciężar związany z ostatnim spotkaniem z panią Griffith, to mógł go śmiało zrzucić właśnie w towarzystwie Charlotte. Skomplikowane relacje z rodzicami były przecież czymś, w czym siostry Hughes zdawały się specjalizować.
Kobiece spojrzenie raz jeszcze przesunęło się wzdłuż toru, jaki pokonała ostatnia z rzutek, jednak słowa Blake'a i jego bliskość skutecznie rozproszyły dotychczasową gonitwę myśli.
- Proszę tylko w pewnych określonych okolicznościach - odparła, głowę nieznacznie odchylając w bok tak, aby móc zerknąć na męską twarz. Odmalowane na niej skupienie przywołało kolejny uśmiech, jednocześnie raz jeszcze utwierdzając ją w przekonaniu, że teraz faktycznie było najlepiej. - Czy ty chcesz dać mi fory, Griffith? - fuknęła w udawanej złości, bo przecież nie potrzebowała taryfy ulgowej nawet teraz, kiedy usprawiedliwieniem dla niektórych niepowodzeń i licznych wahań nastrojów była ciąża.
Mimo to odebrała od niego rzutkę, a pozostałe czynności pokroju obrania celu i wykonania rzutu faktycznie zostały wykonane wspólnie i to z całkiem zadowalającym efektem, ponieważ balonik przymocowany w prawym dolnym rogu płótna wypluł z siebie zieloną farbę.
- Udało się! To na pewno dzięki mnie - skwitowała wesoło, odwracając się przodem do Blake'a, którego szyję oplotła swoimi ramionami. - A może to po prostu ty nie chcesz wybierać imienia? - zagaiła bez cienia pretensji. W jej głosie pobrzmiewało raczej rozbawienie, choć i pod nim można by doszukać się pytania o to, czy w ogóle chciał brać udział w tym wszystkim, czy może jednak jego powściągliwość wynikała z obawy o to, że przedstawiona teoria mogła się nie sprawdzić i ich córka nie umiałaby wybaczyć mu ostatecznego wyboru w sprawie swojego imienia?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

On sam miałby trudność w określeniu rzeczy najlepszej; teraz, aktualnie, lub w dawnym życiu, a te coraz grubszym, miękkim puchem pokrywał kurz zapomnienia i wyparcia przez teraźniejszość. Nieskładne miraże rozmytych wspomnień wyświetlały się w mokrej od deszczu szybie, a mieniące się w barwach odbijanego wewnątrz białego domostwa światła krople, ukazywały ów odległe klatki w różnoraki sposób. Dysonans - między ich jasnym migotaniem i rzucaniem ciemnego cienia - nie pozwalał w sposób jednoznaczny określić czy było to czymś dobrym, czy wręcz przeciwnie - zniszczyło życie jemu, równocześnie pozbawiając go trzech innych osób.
Efekt motyla; niektórzy mogliby uznać, że coś wymyślonego, bajka, farsa, którą w łatwy sposób dało się wytłumaczyć finalny efekt podjętych działań, a dla niego - w miejscu, gdzie się znajdował - miało to sens. Krótkie spojrzenie posłane Charlotte Hughes, by móc nim omieść kobiecą sylwetkę i przez ułamek sekundy osiąść na zaokrąglonym brzuchu bynajmniej nie wywołało nieprzyjemnych wyrzutów sumienia, wszak dawniej to nie ona była na miejscu kobiety, z jaką planował swoją przyszłość, a jej siostra. Może powinien je mieć; zaciskać nerwowo zęby i zastanawiać się, jak zareagowałaby na to Ivy, lecz nie miało to najmniejszego sensu, skoro od wielu lat nie było jej pośród nich. Jej śmierć bez wątpienia była czymś, co przywołując w pamięci uznałby za najgorsze co mu się przydarzyło i pociągnęło za sobą lawinę innych zdarzeń, zaś jej efekt - kiedy wydostał się na powierzchnię z pomocą drobnej dłoni Lottie - był kojąco przyjemny.
W ciszy i skupieniu czekał, nie sprawiając wrażania ani zniecierpliwionego, ani nie chcąc jej poganiać. Mogła się zastanowić i milczeć tak długo, ile potrzebowała. Oni również mieli swój czas; na rozmowy, na cisze, na nieporozumienia, które mogli wyjaśniać serią wyrzuconych w eter słów, albo zrzuconej z łóżka pościeli, skoro i tak nie była potrzebna. Mieli chwilę - dłuższą, bądź krótszą - na urywane oddechy, jak i zroszone potem ciała, by ochłodzić je w szczelnej bańce mydlanej zwanej powszechnie kabiną prysznicową. I znów było w porządku; nawet jeśli była to tylko kolejna dłuższa bądź krótsza chwila.
W końcu nie lubili, kiedy było za łatwo.
- Nie będziesz tego taka pewna, kiedy będziemy musieli to posprzątać - odpowiedział z cieniem rozbawienia, ruchem brody wskazując na ustawioną sztalugę i baloniki z kolorowymi farbami rozwieszone przy płótnie. Krótki uśmiech, choć nieco zamglony i oznaczony nadal bardziej w sferze zamyślenia, zmienił się w bardziej trzeźwy, gdy przeniósł wzrok na blondynkę i kiwnął głową.
- Wiem, Lottie - powiedział miękko, ani przez chwilę nie mając co do tego wątpliwości. Jeśli kogokolwiek mogliby w tym duecie nazwać czarną owcą, która miała swoje obawy, pragnęła innych rozwiązań, nie była do końca pewna, czy urodzenie dziecka jest dobrym wyjściem - to to nie była ona. Charlotte od początku twardo trzymała się swojej wersji, a on już nie zamierzał wracać do początków, które solidnie namieszały w ich relacji, niemalże doprowadzając ją (i jego, choć metaforycznie) do śmierci.
- Kiedyś nie rozmawiałem z nią prawie rok - mruknął, dodając krótkie wzruszenie ramionami i odwrócił ponownie spojrzenie, by pozornie skupić się na rzutkach, które leniwie przekładał z ręki do ręki. Tamten czas nie był dobry; ani dla jego matki, ani dla samego Blake'a, wszak ten, gdzieś w trakcie niemiłosiernie dłużących się miesięcy, nie pamiętał już, czy to ona odwołała więcej spotkań, czy on nie miał chęci na jakiekolwiek spotkania z ludźmi.
- Nie spieszy mi się, a ona chyba rozumie - dokończył myśl, choć wcale nie było słychać w jego głosie ani przekonania, ani nuty entuzjazmu. Stagnacja towarzyszyła mu głównie podczas odsiadki przypominała o sobie od czasu do czasu, w określonych sytuacjach. Mijała, prędzej czy później. Zazwyczaj.
Kącik męskich ust powędrował bezwiednie wyżej, zarówno wtedy, kiedy podjęty został temat próśb, ale również wtedy, gdy biel płótna ozdobiona została kolejnym kolorem. Pozycja, w jakiej aktualnie stał z Hughes blisko siebie, wcale nie ułatwiała mu rzutu, a pomimo tego spróbował.
- Bardzo chciałbym wybrać imię dla naszej córki -
zanegował wcześniejsze słowa blondynki - ale spudłowałem, więc niestety jesteś bliżej wygranej - skwitował, opierając spojrzenie na jej tęczówkach i przybierając na twarz niewinną minę. To wcale nie tak, że umywał ręce od wyboru, bo wolał osobiście go nie podejmować, lecz coś mu podpowiadało, że to ona z większą łatwością wybierze najładniejsze, z którego w przyszłości zadowolona będzie córka.
- Zależy mi na was, wiesz? - podjął cicho, choć słowa te nie były ani czymś wymuszonym, ale wypowiedzianym bez pewności i wiary w nie. Tak było, pomimo wszelkich nieporozumień, gorzkich słów i tych dni, gdzie królowała cisza. Odchrząknął, wyrywając się ze swojego rodzaju zawieszenia, w którym nie zwykł trwać. Tak samo, jak nie miał w zwyczaju mówić takich rzeczy.
- Twoja kolej - zauważył, sięgając po kolejną rzutkę z zamiarem podania jej kobiecie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uwaga wypowiedziana przez Blake’a w swojej prostocie zabrzmiała jak groźba lub ostrzeżenie, pod wpływem których Charlotte nie zamierzała się ugiąć, traktując je raczej z przymrużeniem oka. Choć wymyślona na potrzeby stworzenia oryginalnej ozdoby zabawa miała poważne, dość brudne konsekwencje, to Hughes nie czuła się zniechęcona. Na miejsce tego spotkania celowo wybrała przecież nie którekolwiek z pomieszczeń w domu, ale właśnie ogród, aby uniknąć związanych z życiem artysty nieprzyjemności.
- To wciąż mniejszy bałagan niż ten po remoncie - zauważyła, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech, który jednocześnie miał być zapewnieniem, że nie musiał czuć się zobowiązany, nawet jeżeli użyte wcześniej słowa nie były wyrazem obawy o to, że sprzątanie miałoby spaść właśnie na jego barki.
Charlotte nie zamierzała jednak ukrywać ciekawości, jaką podszyte było jej własne pytanie. Być może wchodziła na teren zbyt grząski, za bardzo intymny, ale ponieważ ostatni konflikt Blake’a z Jackie zyskał niewygodnego świadka w postaci jej osoby, Lottie czuła się - prawdopodobnie niesłusznie - w jakimś stopniu upoważniona do ingerencji, nawet jeżeli ta dotychczas ograniczała się jedynie do subtelnych pytań i przepełnionych troską spojrzeń.
Doskonale znała gorzki smak kłótni z rodziną. Państwo Hughes wykazywali naturalną, niemal niezdrową, a może i patologiczną skłonność do popadania w konflikty ze swoimi dziećmi. I choć Charlotte wiele kwestii nauczyła się po prostu ignorować, to jednak teatrzyk odgrywany przez Roberta i Elisabeth z czasem stał się męczący nawet dla niej. I to nie tak, że to właśnie w Jackie oraz jej mężu widziała możliwość zapewnienia własnej córce kochających dziadków. Tym razem nie chodziło o dziecko, a o samego Blake’a, o którego - mimo noszonej przez niego maski nonszalancji - zwyczajnie się martwiła.
- I chcesz to powtórzyć? - zagaiła, a ton jej głosu tym razem pozbawiony był charakterystycznej dla ich rozmów lekkości. Wątpiła, że wspomniany rok był dla niego lub jego matki prosty i naprawdę chciała wierzyć, że powtórka z rozrywki była niemożliwa również dzięki dobrym chęciom każdej ze stron - nawet jeżeli intencje te były ukryte pod wyuczoną obojętnością i teoretycznym zrozumieniem. - To wasze sprawy i zrobisz, co uważasz za słuszne, ale... - Zawsze było jakieś ale. Charlotte nie przepadała co prawda za tą konstrukcją, ale tym razem wydawała się ona idealnie dopasowana do okoliczności. - Życie jest dość krótkie i obydwoje o tym wiemy. Czasami nie warto marnować go na milczenie. Nie pochwalam tego, co robią twoi rodzice, ale koleiny rok bez kontaktu z matką to sporo. Nie trać tyle czasu. Poza tym - zaczęła, a kąciki jej warg uniosły się w nieznacznym uśmiechu - co powiesz naszej córce, kiedy już nauczy się mówić i zapyta o babcię czy dziadka? Ja będę mogła powiedzieć, że dziadek Robert to palant, ale Jackie i Wayne są w porządku. - Nie łudziła się, że te argumenty mogłyby zmienić nastawienie mężczyzny, ale po cichu liczyła, że chociaż skłoniłyby go do ponownej analizy całej sytuacji. Państwo Hughes dali się poznać z prawdopodobnie najgorszej strony zarówno w kwestii Blake’a, jak i ciąży, a nawet dziecka Roberta z inną kobietą. Podtrzymanie pozorów było ważniejsze niż dobro rodziny, której resztki zdawały się rozpadać na coraz mniejsze, niemożliwe do ponownego sklejenia kawałki. Charlotte nie chciała, by Blake i jego rodzice spalili pewne mosty, szczególnie z perspektywy wydarzeń, które niejedną familię zwyczajnie by zniszczyły. Próbowali, starali się, nie unikali przy tym błędów, ale przecież takowe popełniał każdy.
- Jeżeli następnym razem trafisz, mogę uznać, że mamy remis i podejmiemy decyzję razem - zasugerowała, ani myśląc o tym, by tak po prostu mu odpuścić. Nie bała się odpowiedzialności związanej z ewentualnym niezadowoleniem ich dziecka, ale dużo lepiej czuła się z myślą, że winę albo mogłaby zrzucić na niego, albo podzielić po równo. Sztuka kompromisów wychodziła im przecież coraz lepiej.
Równie dobrze - świadomie lub nie - Blake radził sobie w drodze do kobiecego serca. To zakołatało w klatce piersiowej, gdy roziskrzone spojrzenie Lottie osiadło na wysokości męskich oczu. Nie spodziewała się i nie śmiałaby oczekiwać tego typu wyznania, dlatego sprowokowało ono tym większe emocje, pod wpływem których opuszki jej smukłych palców przemknęły po policzkach Blake’a, a usta Charlotte musnęły te jego w pocałunku pozbawionym nadmiernej gwałtowności. Subtelna pieszczota trwała zaledwie kilka sekund, ale Lottie wierzyła, że był to czas wystarczający, by Blake zrozumiał, jak wiele to dla niej znaczyło i jak bardzo się z tym konkretnym uczuciem utożsamiała.
Zależało jej.
Na nim, na tym, co mieli i wszystkim tym, co dopiero miało nadejść. Nie z powodu ciąży, nie dziecka, nie licznych obaw o to, jak miałaby sobie poradzić bez niego. Zależało jej, a powody były dużo mniej egoistyczne niż ktokolwiek mógł przypuszczać i dyktowane uczuciami, których istnienie ona dopuszczała do głosu coraz częściej.
- Dziękuję. - Za tamto zapewnienie czy rzutkę, którą od niego odebrała? O cokolwiek nie chodziło, Lottie zdecydowała się wykonać rzut, którego efektem była ogromna, niebieska plama w centralnej części płótna. - Ostatnia runda i idziemy jeść - zadecydowała, na karteczce zapisując kolejną z propozycji imienia, tym samym dając Blake’owi czas na przygotowanie się do następnej próby.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sprzątanie nie było mu straszne, a posłaną w eter wzmianką chciał jedynie rozluźnić atmosferę, w razie, gdyby zadane wcześniej pytanie nie było z serii tych, które pragnęłaby usłyszeć blondynka. Blake jednak niezmiennie chciał ją poznać; za pomocą szczerze udzielanych odpowiedzi, krótkich uśmiechów, jakie rozświetlały twarz, gdy coś sprawiało jej radość, ale też bezwiednych grymasów, kiedy nie wszystko szło po kobiecej myśli. Uczył się - słuchać, powstrzymywać od przedwczesnych komentarzy, być cierpliwym i mieć w sobie więcej wyczucia. Interakcje międzyludzkie po opuszczeniu więzienia nie wychodziły Griffithowi najlepiej, jak i tematy poruszanych rozmów zdawały się być czymś odległym od sfery bliskiej jemu, choć nigdy nie obawiał się opuszczać strefy naznaczonej jako komfortowa i poddać wymagającym dyskusjom. Rozmowy, jakie prowadził z Charlotte zawsze niosły ze sobą coś, co chciał zatrzymać i zapamiętać; nie były ani banalne, ani nie powodowały ponownego otwierania się gojących już ran. Intrygowała go, po raz kolejny na nowo zaskakiwała, przy tym wszystkim szanując wolność, której tak chciał. Czuł, że jest jedną z nielicznych osób, jakie są w stanie go zrozumieć, nawet jeśli tak łatwo było mu zarzucić, że wcale się nie znają.
- Dobrze, że powiedziałaś o remoncie, a nie o tym bałaganie, który robię ja - rzucił, rozkładając bezradnie ręce na boki, poniekąd i ten bałagan - stworzony właśnie podczas remontu pokoju dziecięcego - mając na myśli. Końcowe prace mające być z założenia malowaniem, zakończyły się na paskudnym wgnieceniu w ścianie i kilku zbędnych rysach, które naprawił dnia kolejnego. Niemniej, nie był dumny z tamtego zachowania i porywu złości, który towarzyszył mu tamtego późnego poranka. Dobrze, że ostatecznie doszli do porozumienia i udało im się wspólnymi siłami posprzątać - dosłownie i w przenośni - nieład, jaki wokół nich powstał.
Ciężkie westchnięcie wymsknęło się z jego ust, kiedy Hughes zadała mu pytanie. Nie był pewien, czy czekała na jakąkolwiek odpowiedź, wszak tuż po podjęciu tematu postanowiła kontynuować myśl, więc cierpliwie czekał na rozwinięcie. Nie dlatego, że nie domyślił się, co chciała mu przekazać, ale planował - bardzo w swoim stylu - obejść wątek.
- Wolę, jeśli twoje chcesz to powtórzyć dotyczy innej kwestii. Podobnej do tej, w której tak ładnie prosisz - burknął z dezaprobatą, choć po prawdzie doceniał jej próby naprawienia jego stosunków z rodzicami. Nie musiała tego robić, a jednak ubrane w słowa myśli dotarły do podświadomości Blake'a, a ta prędko wyświetliła obrazek małej dziewczynki, zadającej mu właśnie takie pytanie. Aż tyle nie miał zamiaru milczeć, więc z nieco nadąsaną miną uniósł wzrok ku ciemniejącemu powoli niebu.
- Jak będę miał dobry nastrój, to się z nią spotkam - oświadczył, nie dodając do tego żadnych obietnic, skoro to było zbędne, a miał pewność, że i Charlotte akurat tego by od niego nie wymagała. Nie, żeby teraz jego humor mógł określić jako zły, ale brakowało też ochoty do umawiania się z Jackie, skoro po głowie chodziły mu ciekawsze i przyjemniejsze zajęcia, jak chociażby to teraz.
- Razem brzmi w porządku - potwierdził w zamyśleniu, uznając, że kompromis w wyborze imienia będzie czymś sprawiedliwym, ale nadal planował brać udział w ich małej grze, w efekcie której miał powstać obraz zdobiący sypialnie małej... Zoey no właśnie, to się okaże.
- To nie fair, Hughes. - Zacmokał z udawanym wyrzutem, kiedy odsunęła się od niego zostawiając na jego wargach posmak swoich ust. - Strasznie mnie rozpraszasz przed kolejnym rzutem, znów spudłuję - mruknął w teatralnym niezadowoleniu i odszedł na dwa kroki, zatrzymując się po drugiej stronie miejsca z przygotowanymi rzutkami. Sięgnął po jedną - ostatnią - by ze skupieniem wycelować w podobrazie, jakie zostało pokryte kolejnymi plamkami farby.
- Świetnie. - Szeroki uśmiech pojawił się na twarzy, kiedy zanotował kolejny punkt, a na karteczce zapisał krótkie: Gia. - To chyba powinno przeschnąć - zauważył - możemy zjeść, a później posprzątamy - zaproponował, spoglądając na profil blondynki, aby wraz z nią - po zabraniu jedynie karteczek z imionami, aby nie porwał ich wiatr - skierować się do wnętrza domu. O tym, że miał drobny prezent, rzecz jasna również pamiętał.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Kłamstwem byłoby jednoznaczne stwierdzenie, że Blake Griffith nie tworzył w życiu Charlotte bałaganu. Robił to często, w większości przypadków prawdopodobnie nieświadomie i na wielu różnych płaszczyznach. Tworzył go, kiedy w chwilach złości rzucał drabinką i niszczył odnowioną ścianę w pokoju ich córki, kiedy pod wpływem negatywnych emocji mówił rzeczy i decydował się na zachowania zwyczajnie dla blondynki bolesne, ale przede wszystkim prowokował chaos w coraz szybciej bijącym sercu, którego pragnienia i porywy nie były elementem, nad którym ona sprawowała jakąkolwiek kontrolę.
Co najważniejsze jednak - potem zawsze przychodził spokój. Kojąca cisza przerywana była jedynie zmąconymi oddechami, których dopełnieniem wydawały się przepełnione zadowoleniem i zamroczone przyjemnością spojrzenia posyłane znajdującej się tuż obok osobie. I choć potem pozostawały jedynie z ochotą przywoływane wspomnienia, to jednak poczucie bezpieczeństwa i zdrowej, upragnionej przynależności pozostawało tak samo silne.
Przeszli wiele, czekało na nich jeszcze więcej, a mimo to ona wciąż była, trwała obok, chciała pozostać już zawsze, w czym on utwierdził ją jednym, krótkim, ale niezwykle ważnym wyznaniem.
- Może jestem łaskawa a może to kwestia tego, że pokój prezentuje się bardzo ładnie - zauważyła z teatralną powagą, ani przez moment nie myśląc o tym, by cokolwiek mu wypominać. Doskonale pamiętała tamten dzień i równie chętnie by o nim zapomniała, zwłaszcza że do powstałego konfliktu dorzuciła całkiem sporo od siebie, a pozytywnym aspektem niewątpliwie było jedynie - lub może aż - to, że porozumienie udało im się wypracować dużo szybciej niż chociażby po kłótni przeprowadzonej na cmentarzu.
To właśnie z tego powodu tak szybko porzuciła te nieprzyjemne myśli, kiedy kąciki jej warg drgnęły w uśmiechu, a psotny błysk w spojrzeniu całkiem nieźle współgrał ze zdobiącym policzki rumieńcem.
- Akurat ta powtórka ma moje uznanie i zgodę. Powinnam znów poprosić? - zagaiła, jak gdyby faktycznie chciała zorientować się w swojej obecnej sytuacji. Choć proszenie w pewnych okolicznościach przychodziło jej z łatwością, to jednak kształtująca się w wyniku pewnych zdarzeń nieco bardziej złośliwa część jej natury (być może i tutaj Blake miał swój spory udział, bo w zaczepkach był godnym przeciwnikiem) sugerowała, że skoro poprosiła raz, drugi, trzeci i kolejny, to tym razem właśnie on mógłby pójść na rękę jej i najzwyczajniej w świecie podarować to, czego pragnęła.
Czasami potrzebowała ułatwienia.
Nie wiedziała, czy dobry nastrój Blake’a miał ułatwić spotkanie z Jackie, ale sama sugestia, że mógłby wziąć w takowym udział pod pewnymi warunkami, podnosiło Charlotte na duchu, jednocześnie dając do zrozumienia, że to był dobry moment na wycofanie się i pozostawienie pewnym sprawom miejsca na ich własnym torze.
- Jeżeli trafisz, dostaniesz nagrodę. Jeżeli spudłujesz, pomyślę o jakiejś skutecznej formie pocieszenia - zapewniła, czując, że wcale nie musiała dodawać informacji o tym co, lub może raczej kto, miał być zarówno trofeum, jak i rekompensatą za porażkę, co w odniesieniu do całokształtu ich relacji ani przez moment nie brzmiało jak obelga. Ona przecież bardzo lubiła i go nagradzać, i pocieszać - na różne sposoby.
- Blefowałeś. Wcale cię nie rozpraszam. Tracę urok osobisty? - Grymas niezadowolenia na twarzy blondynki dotyczył potencjalnej straty, choć ubolewanie nad nią nie trwało długo, bo perspektywa zjedzenia czekających na nich pyszności rozwiała zbierające się nad głową Lottie chmury.
- Skoro mamy remis, zrobimy losowanie - zawyrokowała, kiedy znaleźli się w salonie wraz z jedzeniem, piciem i niewielką miseczką, do której wrzucone zostały karteczki z propozycjami imion. - Nie krępuj się - zachęciła, mając na myśli przede wszystkim schłodzoną butelkę z alkoholem oraz sushi, które w jej przypadku tym razem przegrało z pizzą.
- Zaraz wrócę - zapewniła, tylko na moment znikając na piętrze, z którego wróciła z trzymaną w dłoni apaszką wciąż okraszoną subtelnym zapachem używanych przez Lottie perfum. Przystając za kanapą, na której zdążył rozsiąść się Blake, Charlotte zasłoniła materiałem oczy swojego gościa. - Teraz możesz losować. Dwie karteczki.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bycie wdzięcznym za to, co posiadał, otrzymał, lub na co zapracował własnymi rękoma nigdy nie było dla mężczyzny odczuciem obcym i nieznanym, choć tak często spotykał się z - jak myślał - krzywdzącym stwierdzeniem, że najwięcej zawdzięczał rodzinie, w jakiej się urodził. Mógł się temu sprzeciwiać i zaprzeczać, jak w zwyczaju miewał butny nastolatek, a w późniejszym czasie początkujący student, aczkolwiek z upływem mijających miesięcy i lat musiał się z tym zgodzić - to, w jakim miejscu przyszło się na świat, nie było bez znaczenia. Znaczenie - równie duże - miało także to, czy z otrzymanej szansy postanowiło się skorzystać, czy zupełnie ją zaprzepaścić.
Blake Griffith nie wiedział, czy będzie dobrym ojcem. Nie zastanawiał się nad tym za długo, wciąż - choć minęło już kilka miesięcy, podczas których powinien się oswoić z wizją zalążka powstającej rodziny - w pewnym stopniu postrzegając błogosławiony stan Charlotte jako coś odległego, niemalże nierealnego. Widział, jak zmieniają się kobiece kształty, niejednokrotnie oglądając otrzymaną płytę z nagraniem USG rozwijającego się pod jej sercem dziecka. Ich córki, dla której wspólnymi siłami stworzyli niewielki kąt, a teraz miała dołączyć do niego kolorowa ozdoba.
- Będziemy musieli pomyśleć nad tym, jak umeblować jeszcze jeden pokój - powiedział, automatycznie poważniejąc na myśl, że... dopiero teraz na to wpadł. Sypialnia dziecka u Lottie czekała niemal gotowa do powitania na świecie drobnej istoty, aczkolwiek w jego domu niewiele się zmieniło, poza tymi kilkunastoma rzeczami, jakie pozostawiła u niego blondynka.
- Mogę sam to zrobić, jeśli nie czujesz się na siłach - dodał szybko, rozkładając ręce na boki na znak, że nie było to dla niego problemem. Rok temu w zasadzie samodzielnie przeprowadził remont nowego nabytku; pozbawiając wnętrza dawnego uroku zasianego przez Lunarie, a zamiast niego wprowadzając tak przyjemny dla (jego) oka minimalizm. Dziecięcy pokój gryzł się z sterylną wizją pomieszczeń, ale bez oporów był w stanie na to przystać.
A może ojciec miał rację, kiedy automatyczny grymas wykwitł na jego twarzy, gdy dowiedział się, że będą mieszkali osobno? Potrząsnął głową, chcąc szybko wyrzucić z niej tą myśl; w końcu oni sami najlepiej wiedzieli co robią i jak pragną żyć.
Chyba.
- Jeśli masz ochotę... - zaczął przeciągle, w międzyczasie taksując spojrzeniem kobiecą sylwetkę i zawieszając spojrzenie na jej oczach. - Możesz poprosić. Dziś też mam całkiem nienajgorszy humor, więc może nawet tę prośbę spełnię. - Byle by to nie było spotkanie z Jacqueline tu i teraz, bo czuł, że wtedy pozytywny nastrój szlag trafi, a ciemne chmury pojawią się nad nim prędzej, niż zadomowią się na niebie.
Wspomniana przez Hughes nagroda była jednym z czynników, dzięki którym oddany rzut okazał się trafnym, a w rezultacie na twarzy mężczyzny pojawił się szeroki uśmiech pełen triumfu. Gdzieś między tym, w którym spudłował a celnym, oraz pewnym wyznaniem wypowiedzianym nie bez niepewności z jakim odbiorem się spotka, stracił rachubę jak wyglądała ich mała rywalizacja i kto w niej wygrywał. Zresztą, w niektórych kwestiach mógł zadowolić się smakiem porażki, skoro ta wcale nie zostawiała na języku gorzkiego posmaku.
- Nie przejmuj się, Lottie. Ja nadal go mam wystarczająco dużo, mogę mieć za nas oboje - oświadczył z powagą, choć bez trudu mogła w jego oczach zobaczyć zuchwały błysk, jak i unoszące się w rozbawieniu kąciki ust.
Po przekroczeniu progu i odstawieniu karteczek odprowadził blondynkę wzrokiem, samemu ruszając do lodówki, z której wyciągnął wino bezalkoholowe, jak i czekoladowe ciasto z orzechową posypką, całość stawiając na blacie. Rozsiadł się na kanapie w oczekiwaniu na... no właśnie, niespodziewane.
- To jakaś nowa gra wstępna? Zabawa w pielęgniarkę ci się znudziła? - podjął (nie)winnie, a instrukcja podana przez kobietę jasno (choć przed oczami miał ciemno) określiła mu, co powinien zrobić. Dłonią po omacku sięgnął do miski i wyłowił z niej dwie kartki, które pokazał w następstwie na wyciągniętej dłoni.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Przyjemne łaskotanie w okolicach brzucha czasowo zgrało się z niekoniecznie miłym uciskiem żołądka. Propozycja, z jaką wyszedł Blake, była czymś, co Charlotte bardzo doceniała, ale czego jednocześnie nigdy nie chciała od niego wymagać. Na początku, kiedy informacja o ciąży spadła na nią tak nagle, brała pod uwagę różne scenariusze - włącznie z tym, w którym ich dziecko miałoby swój własny kąt także w domu ojca. Potem nadeszła rozmowa na cmentarzu, czas milczenia, a następnie okres budowania zgody, w wyniku czego sprawy tak prozaiczne jak remont spadły na naprawdę odległy plan.
- Na pewno znajdzie się u ciebie tyle miejsca? - Bardzo szybko pożałowała pytania, które wynikało jedynie z uprzejmości, a nie dlatego, że wątpiła w już na pierwszy rzut oka dużo większy metraż domu Blake’a. Wciąż jednak dawała mu wybór i swego rodzaju otwartą furtkę, nawet ze świadomością, że jej przekroczenie przez mężczyznę zwyczajnie złamałoby jej serce.
Wciąż przecież mógł być wolny.
- Mogę kontrolować, czy równomiernie nakładasz farbę - zapewniła po krótkiej pauzie, tym samym dając mu do zrozumienia, że nie zamierzała uciekać od remontowych obowiązków, nawet jeżeli jej udział w całym przedsięwzięciu miałby być mocno ograniczony przez ciążowe okoliczności.
- Może? Więc istnieje ryzyko, że nie - poskarżyła się, marszcząc nos w geście niezadowolenia. - Muszę zrobić kalkulację, czy to mi się jakkolwiek opłaca - dodała, pozostawiając tę kwestię jako sprawę zupełnie otwartą, bo przecież wieczór był długi, a ich czekało jeszcze mnóstwo atrakcji, nawet jeżeli realizowanych jedynie w domowym zaciszu.
I choć czasami tęskniła za licznymi wyjściami do kawiarni, kina, galerii czy nawet na spacer do parku, to jednak psotna i najwidoczniej odrobinę złośliwa natura ich córki sprawiała, że od pewnego czasu najbezpieczniej czuła się w pobliżu czegoś miękkiego, na czym w kryzysowej sytuacji mogła się po prostu położyć.
- Czy to ciasto czekoladowe? - zagaiła, kiedy obeszła sofę i usiadła w jej rogu, wcześniej upewniając się, że za plecami miała poduszkę. Zaraz potem przepełnione zadowoleniem spojrzenie zatrzymała na wysokości twarzy Blake’a. I choć on nie mógł tego dostrzec, to wyraz jej twarzy zdawał się sugerować pytanie o to, gdzie on właściwie podziewał się przez całe jej życie, skoro tak skutecznie i skrupulatnie rozpieszczał ją jedzeniem.
- Zabawy z tobą nie mogłyby mi się znudzić - zapewniła w sposób niezwykle odważny, nie uważając jednak, by dzieliła się z nim czymś odkrywczym czy jakąś ogromną tajemnicą. Nigdy nie ukrywała swojej słabości zarówno do bardzo określonych form spędzania razem czasu, ani względem dzielenia go z Blake’m w ogóle. - Dbam o urozmaicenie - dodała przez śmiech, sięgając po apaszkę, którą rozwiązała, tym samym zwracając mężczyźnie zmysł wzroku.
Sama zacisnęła powieki, losując z miseczki dwie kolejne karteczki. Pech lub los chciał, że w jej przypadku padło na dwie różowe, w jego - zielone.
- Isabelle i Ruby. Zoey i Gia - odczytała, układając wszystkie cztery propozycje w równym rządku na blacie stolika. - Co lepiej brzmi z twoim nazwiskiem, Griffith? - zagaiła, dopiero wtedy uświadamiając sobie, że nie tylko kwestia pokoju powinna zostać przedyskutowana. Właściwie im dłużej Charlotte o tym myślała, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że lista dotychczas poczynionych ustaleń była niezwykle krótka i skromna.
- Chcesz, żeby nosiła twoje nazwisko? - Być może tym razem powinna zrezygnować z tego typu bezpośredniości, ale niektóre pytania wydawały się pozornie proste, a odpowiedzi pokroju tak lub nie w teorii idealnie spełniały swoją rolę.
Czy tak miało być i tym razem?

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „13”