WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Ilekroć przełykała ślinę, tyle razy czuła pozostającą na języku gorycz.
To wcale nie tak, że Charlotte między opuszczeniem budynku szpitala a powrotem do swojego lokum zjadła coś, co niosło posmak goryczki. Wiedziała, że tym razem było to doznanie zupełnie wyimaginowane, ale wciąż tak samo realne jak ucisk, który pojawił się w klatce piersiowej przed blisko godziną i towarzyszył blondynce aż do chwili, w której jej samochód zatrzymał się na podjeździe domu.
Ten dzień miał przebiec zupełnie innym torem, a Charlotte nie czuła wyrzutów sumienia w związku z tym, że być może coś zaniedbała, zepsuła, że pewne rzeczy mogła zrobić inaczej. Kolejna kontrolna wizyta była umówiona od dawna, a ponieważ bardzo niefortunnie zbiegła się w czasie z wyjazdem Blake'a z Seattle, Lottie nie wahała się ani przez moment, by przesunąć ją na późniejszą godzinę - tak, aby samolot mógł spokojnie wylądować i aby mężczyzna bez presji czasu mógł dotrzeć do szpitala.
Czekała.
Najpierw przed wejściem, potem pod drzwiami gabinetu, a także już się w nim znajdując. Czekała niecierpliwie i z coraz donośniej przypominającymi o sobie obawami, które uciszała resztkami nadziei i wiarą w to, że przecież obiecał. Obiecał, że się postara, że będzie ją wspierał, że jakoś sobie z tym wszystkim poradzą. Razem.
Czekała.
Czekać nie mógł i nie chciał jednak lekarz, dla którego miała być ostatnią tego dnia pacjentką. Wizyta - choć krótka - opiewała w długi dialog i wiele emocji, spośród których największe wrażenie sprowokowała informacja dotycząca płci dziecka. Zadowolenie związane z jego dobrym stanem przeplatało się ze smutkiem, bo przecież powiernikiem jej uczuć w tym momencie wcale nie miał być przeprowadzający badania specjalista, a Blake, którego nie zastała w szpitalu nawet po wyjściu z gabinetu i od którego nie otrzymała żadnej wiadomości - przynajmniej tyle zdążyła sprawdzić, nim bateria telefonu ostatecznie się rozładowała.
Opuściwszy samochód, zamrugała powiekami - kilkukrotnie, intensywnie, chcąc przyzwyczaić lekko opuchnięte od łez oczy do tonącego we wczesno wieczornym mroku otoczenia. Nie wstydziła się płakać, choć nie potrafiłaby jednoznacznie określić powodów tego zachowania. Płakała ze wzruszenia, że dziecko rozwijało się prawidłowo mimo licznych zawirowań w życiu swojej matki; płakała z żalu, że kolejną już wizytę musiała przetrwać sama; płakała ze złości - na siebie, bo była naiwna i na niego, bo ucieczka wyjazd z miasta znów był ważniejszy.
Westchnęła, kiedy ruch na ganku uruchomił automatyczne oświetlenie, dzięki któremu mogła dostrzec, że nie była sama.
Serce zabiło mocniej, jednak trudy całego dnia okazały się silniejsze niż zdrowy rozsądek. Ten, gdyby tylko działał, z pewnością podpowiedziałby, że skoro Blake Griffith znajdował się pod jej drzwiami, oznaczało to, że wydarzyło się coś, na co wcale nie musiał mieć wpływu. Niestety dla niego - nie działał, a blondynką kierowały emocje z grona tych negatywnych.
Pokonawszy kilka stopni schodów, sięgnęła do torebki, w której z łatwością odnalazła kopertę z wynikami badań, zdjęciami i niewielką płytką, na której zarejestrowane były uderzenia dziecięcego serca.
- To dziewczynka. Jeżeli to cię w ogóle obchodzi. - Wcisnąwszy kopertę do męskich dłoni, sama podjęła się próby wsunięcia klucza do zamka w drzwiach.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • If I only could make a deal with God, and get him to swap our places...
Próbował.
Starał się jak mógł, aby zdążyć do szpitala na umówioną godzinę wizyty, bynajmniej nie tylko dlatego, że nie lubił się spóźniać. Niektóre wpajane od wczesnego dzieciństwa wartości - w tym bycie punktualnym - zostały jeszcze bardziej umocnione podczas paroletniej odsiadki za murami zakładu karnego o zaostrzonym rygorze. Wczesne pobudki, błysk czystości wokół siebie w celi, dokładnie wykalkulowany czas, jaki mógł spędzić w danym miejscu, aby nie spóźnić się na zbiórkę - to wszystko silnie ukorzeniło się w podświadomości mężczyzny na tyle, by potrafił wyczuć mijający czas nawet jeżeli nie patrzył na tarczę zegara.
Tego wieczora patrzył na nią zdecydowanie zbyt często, jak gdyby nieustępliwym, twardym spojrzeniem mógł odwrócić równy bieg wskazówki i cofnąć się do południa, o ile nie o kilka dni wstecz, by innym wyborem zapobiec wykupienia biletu na ten konkretny lot.
  • ...be running up that road, be running up that hill, be running up that building.
Niestety nie miał takich zdolności, a złość na siebie została wywindowana na wyższy poziom wtedy, kiedy przybył na umówione miejsce dokładnie w tym momencie, w którym lekarz zamykał drzwi gabinetu na klucz. Stojąca obok asystentka z jawną dezaprobatą pokręciła głową, nie szczędząc przy tym dosadnego komentarza. Nic nie powiedział; nie był to dzień, w którym Blake Griffith odpowiadał sarkastycznymi docinkami na zaczepki, a z zaciśniętą szczęką i po krótkim "do widzenia" odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem skierował się do wyjścia ze szpitala.
Liczył, że uda mu się ją spotkać w drodze powrotnej. Na terenie budynku, lub tuż za nim. I tu również los zakpił z jego planów udowodnienia, że... starał się dotrzymać słowa i przyszedł. Za późno; z wydychanym z płuc papierosowym dymem pozwolił, by na tle ciemnego nieba rozmyła się jeszcze jedna z jego obietnic.
Podróż taksówką bezpośrednio do domu Charlotte napawała go lekkim niepokojem, choć nie miało to żadnego związku z nieprzepisową prędkością, na którą niechętnie zgodził się kierowca pojazdu. Griffith nie wiedział, czy przekonał go do tego ton wyrzucanych przez niego słów, czy propozycja kilku dodatkowych banknotów o sporych nominałach. Dotarł na miejsce - tym razem - bezpiecznie, aczkolwiek przy lepszym, dziennym świetle, można było dostrzec spore plamy ciemnej, zaschniętej krwi na jego grafitowej koszulce.
  • Unaware I'm tearing you asunder; there's a thunder in our hearts.
Zapukał do drzwi, choć cisza panująca wewnątrz domu, jak i brak zapalonego światła, które migotałoby zza szyb, sugerowały, że blondynka albo jeszcze nie dotarła, albo... nie miała ochoty się z nim widzieć. Obie opcje były równie prawdopodobne. Skupił się na tej pierwszej, odrzucając pomysł z powrotem do swoich pustych czterech ścian. Poczeka; tak, jak ona wcześniej czekała na niego, przyjmując tym samym to jako niezamierzoną i pewnie niezbyt adekwatną do niecelowych przewinień, karę.
Uniósł głowę słysząc znajomy dźwięk silnika podjeżdżającego samochodu i mrużąc przekrwione ze zmęczenia i braku snu oczy, zadarł wyżej podbródek. Powoli wstał w międzyczasie pocierając kark; jeden nieostrożny ruch dłoni przypomniał mu o ranie na tyle głowy, więc po wydaniu cichego, bezwiednego świstu, podniósł się ze schodów do pionu i odwrócił przodem do wchodzącej kobiety.
- Prze... - urwał, kiedy jego wzrok spoczął na twarzy blondynki. - Charlotte - podjął niepewnie, lecz nie zdążył zapytać o to, czy wszystko w porządku. Z nią, z dzieckiem, z wizytą, z... nimi. W związku z tym ostatnim znał odpowiedź - nie było w porządku, w czym dodatkowo uświadomiły go jej słowa wypowiedziane w tonie, którego u niej nie rozpoznawał.
- Dziewczynka - powtórzył z zamyśleniem i automatycznie zacisnął palce na powierzonej przez nią kopercie. Skoro informacja o płci dziecka była pierwszą - i chyba jedną z istotniejszych - informacją odnośnie przebiegu wizyty kontrolnej, śmiało założył, że z ich... córką nie działo się nic złego, przez co mogłaby...
- Dlaczego płakałaś? - Nim przemyślał, palcem wskazującym przecierając ciemny ślad na jej policzku. Błąd; na jego dłoniach znajdowały się resztki zeschniętej krwi, która pod wpływem wilgotnego policzka Lottie zostawiła na jasnej cerze rdzawy ślad.
- Przepraszam. - Za to, że cię pobrudziłem (o czym pewnie jeszcze nie wiesz), za to, że się spóźniłem i nie dotarłem. Za to, że próby starania się ponownie zakończyły się fiaskiem.
P r z e p r a s z a m.

- Mam wrócić do siebie? - zapytał, robiąc krok do tyłu, aby dać jej więcej przestrzeni, której najprawdopodobniej potrzebowała.
  • Tell me, we both matter, don't we?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Gdyby tylko wiedziała...
Gdyby tylko wiedziała, że brak obecności Blake'a spowodowany był czynnikami zupełnie od niego niezależnymi.
Gdyby tylko wiedziała, że ten dzień opiewał w wiele emocji nie tylko ze względu na kontrolną wizytę u lekarza, który jednoznacznie potwierdził, że mieli powitać na świecie córkę.
Gdyby tylko wiedziała, że Blake - mimo wszystko - pojawił się w szpitalu i szukał jej właśnie tam, chcąc udowodnić, że wcale nie zapomniał, że nie zignorował spotkania w lekarskim gabinecie, że nie złamał danej jej obietnicy.
Gdyby tylko...
Nie wiedziała. I właśnie ta niewiedza była siłą napędową dla rozczarowania, złości oraz wielu innych równie negatywnych uczuć, które od ponad godziny zatruwały jej serce.
Próbowała z tym walczyć. Próbowała cieszyć się tym, że mieli być rodzicami zdrowej, prawidłowo rozwijającej się dziewczynki, nawet jeżeli ta w przyszłości miałaby odziedziczyć po niej fatalny gust do mężczyzn. Próbowała cieszyć się zbliżającym się wielkimi krokami remontem pokoju, do którego w końcu wiedziała, jakiego rodzaju i - co najważniejsze - koloru dodatki należało zamówić. Próbowała cieszyć się nawet obecnością dziecka, coraz częściej łapiąc się na myśli, że przecież czekała ją najważniejsza rola w życiu; że miała być dla tego szkraba całym światem, a miłość do niego miała być bezgraniczna i bezwarunkowa.
Próbowała. Jednocześnie jednak odzywał się dotychczas skutecznie uśpiony egoizm. Podpowiadał on, że to wszystko nie nadawało się do celebrowania w pojedynkę; że Blake powinien być obok i że powinni byli się tym dzielić, nawet jeżeli obydwoje nie lubili tego robić. Tym razem sytuacja była wyjątkowa, bo przecież chodziło o rodzinę, którą oni - zgodnie z tym, o czym podczas ich ostatniego spotkania wspomniała Charlotte - mimo wszystko byli.
Uporawszy się z zamkiem, wyjęła z niego klucz. Nie przekroczyła jednak progu domu. Nie od razu. Wzrok bowiem zatrzymała na wysokości męskich oczu, w słabym świetle dostrzegając jedynie oznaki zmęczenia, za które winą obarczała długi lot i wszystko, co wydarzyło się zarówno przed, jak i po nim - czymkolwiek by to nie było.
- Miałeś tam być - wyrzuciła przez zaciskające się w emocjach gardło, świadomie ignorując zarówno męski dotyk (kłamstwo - miała ochotę ponownie się rozpłakać, tym razem pod wpływem subtelności, z jaką opuszki jego palców przemknęły po jej policzku), jak i postawione przez Blake'a pytanie, na które odpowiedź była przecież oczywista.
Płakała, bo znów była tam sama. Płakała, bo nie przyszedł. Płakała, bo wszystko to, co udało im się wypracować przez ostatnie długie tygodnie, wydawało się być bez znaczenia.
O n i wydawali się nie mieć dla niego żadnego znaczenia.
Słysząc przeprosiny, pokręciła głową - w rezygnacji, w dezaprobacie, w niemej prośbie o to, by przestał. Złapawszy za klamkę, pchnęła drzwi i przekroczyła próg, niemal od razu włączając główne światło w przedpokoju.
- Co było tak ważne, że nie przyszedłeś? Co takiego się wydarzyło? Powiedz mi, bo zaczynam się zastanawiać, dokąd polecisz, kiedy zacznę rodzić. Na inny kontynent czy od razu na księżyc? - Nawet jeżeli jej sugestie brzmiały abstrakcyjnie, to jednak błąkające się między nimi ziarno prawdy było bolesne. Kiedy światło dzienne ujrzała informacja o ciąży, wybrał się do Meksyku. Kiedy istniała szansa na poznanie płci dziecka, wyjechał z Travisem. Obawy o przyszłość wydawały się całkowicie uzasadnione, zwłaszcza kiedy Charlotte obróciła się przodem do Blake'a, mogąc przyjrzeć się jego sylwetce w nieco lepszym świetle. Pozwoliło ono dostrzec szczegóły, które umknęły jej w pierwszej chwili.
- Co się stało, Blake? - westchnęła, wzrokiem mierząc otarcia, zasinienia, obecnie doskonale widoczne już ślady krwi.
Ostatecznie spojrzała w jego oczy, świadomie pozwalając, by z jej własnych wyczytał naprawdę wiele.
Powiedz mi.
Powiedz, co się stało.
Powiedz, że się myliłam.
Daj mi powód, żebym...
...zapomniała o tym dniu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie lubił - być może w niektórych przypadkach błędnie - szukać wymówek i tłumaczeń, jakimi w następstwie mógł usprawiedliwić sytuacje, w których zawiódł. Tym razem było podobnie; nie chciał - a na pewno nie na samym wstępie - zasypywać jej lawiną niepotrzebnych informacji na temat lotu, który bynajmniej nie przebiegł zgodnie z planem. To, że w ostatniej chwili udało im się wylądować, w oczach wielu nazwane zostało cudem, wszak piloci tuż przed katastrofą uwolnili się i z zimną krwią spróbowali odzyskać kontrolę nad sterami i olbrzymią, zmierzającą ku ziemi maszyną. Niczym pozytywnym na pewno nie było to, że z życiem pożegnało się kilka(naście?)osób, w tym terroryści, ale ich nie żałował. Gdyby nie niepotrzebne działania, jakie podjęli - dolecieliby do Seattle nie tylko planowo, ale bez żadnych strat w ludziach i uszczerbków na zdrowiu; tym fizycznym i psychicznym.
- Przepraszam - powtórzył z naciskiem - i za tę taksówkę, która prawie zajechała ci drogę, kiedy wyjeżdżałaś z parkingu. To moja wina; gdybym nie poganiał kierowcy, nie musiałbyś hamować tuż przed nim - poinformował, zawzięcie patrząc w jej duże, smutne oczy. Wtedy, kiedy głośne przeklniecie mężczyzny po pięćdziesiątce dobiegło jego uszu, przelotnie spojrzał na znajdujący się w niewielkiej odległości pojazd. Wcześniej za bardzo zaabsorbowany tym, by zdążyć, dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, kto siedział za jego kierownicą. Charlotte. Kilka minut; gdyby udało mu się szybciej dostać do małego pomieszczenia, w którym zeznawał, albo jeżeli powiedziałby, że potrzebuje pilnego transportu do szpitala - z którego skorzystało parę osób - wtedy by dotarł na czas. Nie przemyślał tego, w obawie, że utknie na dłużej na prześwietleniach, czy innej próbie zszycia rany na jego głowie.
- Wiem, Charlotte - potwierdził, wsuwając kopertę do tylnej kieszeni spodni, a w następstwie rozłożył ręce na boki w ramach bezradności. Nigdy nie powiedział jej, że nie popełni żadnej gafy; że każdy z drobnych planów będzie w stu procentach zrealizowany z powodzeniem. Nie dał słowa, że nie polegnie w ani jednym przypadku, co sprawi, że będzie najlepszym ojcem, przyjacielem, partnerem... w wychowaniu ich dziecka. Nie chciał snuć wyłącznie kolorowych scenariuszy, gdzie jego osoba malowała się w jasnych barwach. Wiedział, że nie było to możliwe i nie próbował wmówić tego Lottie, że tak będzie i ma mu zaufać. Pomimo tego próbował dotrzymać słowa i naprawdę postarać się nie zawieść.
Poległ, choć nie było to ani celowe, ani intencjonalne.
- Na mieście... - zaczął, spoglądając gdzieś w bok. - Na mieście są korki. Przy ZOO, wybrałem krótszą drogę ze szpitala - wspomniał, po czym przygryzł od środka dolną wargę. Może przez to raz jeszcze się minęli, a on dotarł pod jej dom szybciej, niżeli kobieta. Nie miało to znaczenia, skoro i ona dotarła bezpiecznie, pomijając ten jeden drobny incydent przed szpitalem.
- Były... komplikacje - podjął, obserwując jej plecy, kiedy zbliżała się do wnętrza domu; swojej przestrzeni, do której on nie czuł się w tym momencie zaproszony. Zaczął też wątpić, czy w konsekwencji dwóch nieobecności w tak ważnych dla niej chwilach, wciąż będzie chciała by był teraz, w nocy, rano, za kilka tygodni z nią w dniu, kiedy ich córka postanowi przyjść na świat. Mogła zmienić zdanie, nie tylko w tej kwestii.
Wypuścił ciężko powietrze i wzruszył ramionami, czując przy tym ból w jednym z barków. Twarde lądowanie sprawiło, że zaliczył kilkukrotne obicie się o fotele, jak i innych pasażerów, a i nie był pewien, że żaden z bagaży podręcznych umieszczonych na górnych półkach na niego nie spadł. Pewnie spadł, o czym świadczyło kilka zadrapań jakie zdobiły jego twarz, szyję i ręce.
- Wolałabyś usłyszeć historię o tym, że po locie trochę zabalowałem z jedną ze stewardess i za szybko i przyjemnie zleciał nam czas, czy, że przez paru świrów na pokładzie prawie zginęliśmy? - zapytał, nieświadomie wkładając w ton głosu rozbawienie zmieszane z sarkazmem.
- Jedna z nich jest prawdziwa - skwitował, nadal grzecznie stojąc na schodach, tym samym będąc gotów do odejścia w swoją stronę po tym krótkim wstępie do wyjaśnienia.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Skupiona na własnych problemach i emocjonalnych sztormach Charlotte ani przez moment nie pomyślała o tym, by sprawdzić, co w ciągu ostatnich kilku godzin działo się w mieście i najbliższej okolicy. Nie zastanawiała się, czy lot przebiegł zgodnie z planem, czy pod lotniskiem nie panowały korki, czy w centrum Seattle nie miał miejsca utrudniający ruch na najbliższe godziny wypadek. Smutek przysłaniał zdrowy rozsądek, egoizm nakazywał zapomnieć o tym, co mogło dziać się z mężczyzną, wydarzenia z przeszłości sugerowały, że może była naiwna i że Blake Griffith wcale nie chciał w swoim życiu jej, dziecka i związanych z tym zobowiązań, a tęsknił za wolnością, której ona... teraz już chyba nie umiałaby tak po prostu mu zagwarantować. Nie po tym, jak uzewnętrzniła się ze swoimi uczuciami, jak uwierzyła, że mogli stworzyć - razem - coś, co byłoby namiastką rodziny szczęśliwszej niż te, z których sami pochodzili. Nie tylko dla, jak się okazało, ich córki, ale również dla siebie nawzajem.
Zmrużyła powieki, słuchając kolejnych przeprosin, których wcale nie oczekiwała, ale które zdawały się mieć kojący wpływ na jej samopoczucie.
- Byłeś... w szpitalu? - wyszeptała, czując, jak boleśnie po raz kolejny zacisnęło się jej gardło. Dotychczas sądziła, że tamta groźnie wyglądająca sytuacja z parkingu była jej winą. Czuła się zła, była roztrzęsiona, a oczy wciąż zachodziły mgłą i łzami. Utrzymanie koncentracji na wystarczająco wysokim poziomie wydawało się wtedy niezwykle trudne i to właśnie tych kilka sekund Charlotte określiłaby mianem cudu. Ostatecznie bowiem nie doszło do żadnej poważniejszej stłuczki.
- Komplikacje. - Nieznaczne kiwnięcie głową miało być wyrazem zrozumienia, choć to było w tym momencie jedynie elementem umownym, pod którym dużo dosadniej pobrzmiewało przyzwolenie, by mówił dalej. Chciała wiedzieć, co się wydarzyło, nawet jeżeli jeszcze kilka minut temu nie wyrażała chęci chociażby do tego, by w ogóle z nim rozmawiać.
Wracając do domu, pragnęła jedynie zamknąć się w sypialni i raz jeszcze przeanalizować ostatnie dni, tygodnie, miesiące. Chęć zaznania odrobiny spokoju i poczucia stabilizacji była silna, ale...
...ale to, co czuła do niego, wydawało się równie silne, skoro nie zniechęcił jej nawet niezwykle niskich lotów żart.
Mimo to posłała mężczyźnie pełne dezaprobaty spojrzenie.
- Jeżeli seks ze mną przestał ci się podobać, wystarczyło powiedzieć - mruknęła, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej i wspierając się o framugę drzwi.
Choć tego dnia wcale nie było jej do śmiechu, to stworzona przez Blake’a zagadka nie stanowiła dla blondynki większego problemu. Rozmowa przez próg nie była jednak komfortowa dla żadnej ze stron, dlatego wystarczyło zaledwie kilka sekund, by Charlotte odsunęła się na nieznaczną odległość, tym samym dając Blake’owi do zrozumienia, że mógł wejść do środka.
- O świrach na pokładzie na pewno wspomną w internecie i telewizji, ale - zaczęła, raz jeszcze mierząc męską sylwetkę wzrokiem - wolałabym usłyszeć wszystko od ciebie. - Zamknąwszy za nim drzwi, zaprosiła go do salonu, w międzyczasie sięgając dłonią do tyłu jego głowy. Znajdująca się na niej rana nie wyglądała groźnie, choć wszechobecna krew skutecznie wpędziła Lottie w stan niepokoju.
- Przyniosę apteczkę - zapewniła i ruszyła na piętro, do Blake’a wracając po zaledwie kilku minutach.
Przysiadła na kanapie, tuż obok niego, opuszkami palców przesuwając po policzku przyozdobionym kilkoma zadrapaniami.
Dopiero teraz dostrzegła, jak kiepsko się prezentował i jak bardzo wyczerpujące musiały być dla niego ostatnie godziny.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Charlotte Hughes w jego oczach bynajmniej nie jawiła się jako egoistka, więc nawet teraz, gdyby wiedział, co takiego przewijało się przez jej myśli i na kim była skupiona, nadal nie uznałby, że zrobiła to w sposób egoistyczny. Była dobra, szczera, lojalna i posiadała ogrom empatii, a to tylko kilka z wielu cech, które w niej widział i doceniał. Rzadko kiedy mówił o tym głośno, jeszcze rzadziej dziękował, przepraszał, czy komplementował, aczkolwiek przeróżne niuanse - te wyrażone za pomocą słów, czy gestów - zostawały skrzętnie zanotowane w jego głowie. Pamięć - zazwyczaj - miał dobrą; nie płatała mu figli jak w przypadku tej jednej traumatycznej sytuacji, podczas której stracił najbliższą sobie osobę i przyjaciela, zatem blondynka nie musiała się obawiać, że będzie o czymś pamiętał tylko wtedy, kiedy było mu to na rękę. Z drugiej strony wiedziała, jak często lubił się zgrywać; znała go, najprawdopodobniej lepiej, niżeli większość osób, które uważał za bliskie.
- Obiecałem, że się postaram... - odpadł po chwili namysłu, dodając do tego lekkie skinienie głową, aby rozwiać ewentualne wątpliwości. - Czasami wierzysz we mnie wtedy, kiedy sam wątpię, a wątpisz w to, co dla mnie jest czymś oczywistym. To... ciekawe - skwitował, nie oczekując z jej strony żadnych wyjaśnień, ani odpowiedzi. Nie pytał, a zaledwie głośno się zastanawiał, choć być może nie powinien, wszak miała rację i jej obawy i wątpliwości miały odzwierciedlenie w życiu - nie dotarł na czas.
- Wylądowaliśmy na Phinney Ridge, przy ZOO, popsuł mi się telefon i byłem na komisariacie - podsumował popołudnie w wielkim, naprawdę olbrzymim skrócie.
- A tam... - Wywrócił oczami i nonszalanckim gestem przeciął dłonią powietrze. - Nie lubią wierzyć w moją niewinność - przyznał zgodnie z prawdą, nie wspominając o wszelkich ciętych, pełnych powątpiewania i bardzo zbędnych komentarzach, których dopuszczali się pracownicy służby prawa. Griffith już nie był tym zaskoczony, ani nie robiło to na nim wrażenia, jedynie fala irytacji przybierała na sile. Czy i w to wolała wątpić, skoro - jak (pewnie błędnie) zrozumiał - uznała, że o prawdę w jego historii będzie mogła zweryfikować za pomocą innych źródeł? Opuścił głowę i z wahaniem przekroczył próg, pomimo tego, że nieme zaproszenie z jej strony było dobrym znakiem.
- Seks z tobą... - powtórzył, skrobiąc się z zamyśleniem po zaroście. - Co, jeśli nie pamiętam, czy mi się podobał? - podjął, podobnie jak ona krzyżując ręce na klatce piersiowej. Uniesiona brew i przeciągłe spojrzenie być może sprawiało wrażenie oczekującego na odpowiedź, ale... nie potrzebował jej. Poniekąd się zgrywał, ale... nie tylko. Nie było w tym winy Charlotte, a... w zasadzie nie wiedział, co zawiniło. Zły czas? Kiepskie okoliczności? Obawy związane z tym, że była w ciąży i już wszystko będzie inne? A może to, że dawniej nie widzieli w tym zobowiązań, a teraz sam nie wiedział co między nimi było i jak zostanie zdefiniowane ich zbliżenie?
- A może jestem taki sam, jak moja matka - dodał, a może raczej burknął, mając na myśli jej dziwny trójkąt, w którym żyła od kilku lat. Jeśli w tym miał przypominać Jackie - wersja ze stewardessą wcale nie musiała być tak nieprawdopodobna.
Po tym, jak odprowadził Hughes wzrokiem, odłożył wcześniej przekazaną mu kopertę na stolik i usiadł na kanapę. W oczekiwaniu na jej powrót opierając wygodnie głowę o miękki zagłówek przymknął powieki. Dopiero dźwięk jej kroków i subtelny dotyk wędrujących opuszków palców po jego policzku sprowokował rozchylenie oczu.
- Czyli jeszcze trochę mnie lubisz? - mruknął, układając dłoń na jej udzie. - Chciałem przyjechać - dodał, mając nadzieję, że akurat w to mu uwierzy.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Świadomość, że późne popołudnie przebiegło nieco inaczej niż odgórnie założyła Charlotte, była pokrzepiająca. Fakt, że Blake podjął próbę zdążenia na czas, że gnał przez miasto, by zjawić się w gabinecie lekarza, że właściwie był na miejscu, ale ona okazała się szybsza, sprawiał, że wspomnienia samotnej rozmowy ze specjalistą prowadzącym jej ciążę stały się jakby bardziej znośne i jednocześnie mniej gorzkie.
- Tak jest ciekawiej - zapewniła, choć owe wyjaśnienie wpadło jej do głowy zupełnym przypadkiem i całkowicie niespodziewanie. Bo to przecież wcale nie tak, że podejmowała usilne próby wprowadzenia do ich relacji odrobiny urozmaicenia. O takowe doskonale dbali sami, kiedy rozumieli się na opak, nadinterpretowali pewne słowa oraz zamiary, popełniali błędy, które druga strona odbierała w różny, nie zawsze sensowny sposób.
Być może jednak nastąpił tutaj ciekawy z perspektywy całej ich dotychczasowej relacji paradoks. Charlotte wierzyła przecież w jego niewinność, w to, że kochał Iv i że nie byłby w stanie jej skrzywdzić, a wątpliwości pojawiły się w sprawie tak przyziemnej, jak kontrolna wizyta u lekarza. Nie wiedziała, jakie były powody tej rozbieżności. Lub może przeciwnie - wiedziała doskonale, ale nie chciała roztrząsać tego, jak niepewnie czuła się na gruncie, po którym obecnie stąpali. Weekendowy wyjazd na przyjęcie Jackie, a ostatecznie poza Seattle nie był tak przełomowy, jak mogłoby się wtedy wydawać. W głowie blondynki wciąż bowiem roiło się od pytań pokroju tego, kim dla siebie byli, dokąd właściwie zmierzali i czy obrana ścieżka faktycznie mogła zostać określona mianem tej wspólnej.
Z drugiej jednak strony - był. Spóźniony, ale pojawił się najpierw w szpitalu, potem w jej domu. Stał pod jej drzwiami, przepraszając za to, jak nieudany był ten dzień, a ona... wciąż mu wierzyła.
Może konkretna terminologia była w ich przypadku elementem całkowicie zbędnym?
- Kim są świry? Wszyscy są cali? Czy ty... - zaczęła, głową kiwając nieznacznie w kierunku męskiej sylwetki, co miało odnieść się zarówno do rany z tyłu głowy, jak i mniejszych lub większych zadrapań na jego twarzy czy dłoniach. - Wszystko już dobrze? - dodała, celowo rezygnując z wielu dodatkowych pytań o to, czy kiedy był w szpitalu, ktokolwiek zdążył go obejrzeć. Wnioskując po jego stanie i ogólnym wyglądzie - Blake nawet nie próbował o to zabiegać.
Tak samo zresztą jak w ostatnim czasie oni nie zabiegali o swoją uwagę, przynajmniej w tym czysto fizycznym aspekcie, który niespodziewanie zawitał również do ich znajomości. Charlotte zdążyła - zarówno samotnie, jak i w towarzystwie jednej z sióstr - przypisać temu historię, której jednak nie odważyła się skonsultować właśnie z nim. Być może był to z jej strony błąd - dlatego, że myślała zdecydowanie za dużo, ale i dlatego, że przecież mieli ze sobą rozmawiać.
- Nie sprawiałeś wrażenia chętnego do tego, żeby sobie przypomnieć - przypomniała mu, wzruszając ramionami. Cień uśmiechu zdążył zabłąkać się w kącikach kobiecych warg, choć gestowi temu daleko było do wesołego. Stworzone na własne potrzeby wyjaśnienia nie musiały być zgodne z prawdą, ale z tyłu głowy wciąż pobrzmiewała rozmowa z Leslie; niepewność związana z ich przyszłością to jedno, ale brak wina oraz to, że od kilku miesięcy stopniowo stawała się coraz większa a we własnym odczuciu mniej atrakcyjna wydawały się być dużo mocniejszym argumentem. - W porządku. Rozumiem, naprawdę - dodała po krótkiej pauzie, świadomie rezygnując z kontynuowania tematu skoku w bok Jackie oraz imitacji małżeństwa, którego pozory ona i Wayne najwidoczniej pragnęli podtrzymać.
- Powiedziała, że chciałaby się ze mną spotkać i porozmawiać w cztery oczy - wyznała, uznając tę informację za wystarczająco ważną, by Blake został z nią zapoznany. Chodziło przecież o jego matkę i babcię ich córki. Charlotte z kolei nie zamierzała robić niczego za jego plecami. Zamiast tego chciała dowiedzieć się, co sądził o pomyśle pani Griffith.
- Trochę. - Trochę bardzo. Uśmiechnąwszy się pod nosem, sięgnęła do apteczki w celu wyjęcia z niej wszystkich potrzebnych rzeczy. - W porządku - przytaknęła, czując otulającą jej serce ulgę. To było dla niej ważne i żałowała - pierwszy raz od dawna - że dzień potoczył się w ten sposób, ale to krótkie zapewnienie ze strony Blake'a i pewność, że nie działo się z nim nic złego, wystarczyły, by jej nastrój uległ poprawie.
- Gdybyś chciał się odświeżyć i położyć, to... - zaczęła, zerkając w kierunku przedpokoju i schodów prowadzących na piętro.
Mógł czuć się jak w domu.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy było ciekawiej? Nie wiedział, więc odpowiedział zaledwie jednym, krótkim i nie do końca przekonanym do tej odpowiedzi, skinieniem głową. Jako, że samemu nie zasugerował wcześniej, że chciałby drążyć temat i dowiedzieć się skąd biorą się takie, a nie inne reakcje w danych momentach, tak i teraz pozwolił wątkowi przeminąć. Zależało mu na tym, aby Charlotte dowiedziała się, że nie zignorował jej wizyty u lekarza i nie zajął się wtedy żadną głupotą, która zaabsorbowała go do tego stopnia, że finalnie zrezygnował z możliwości towarzyszenia jej w gabinecie. Powód był zupełnie inny, i nawet jeżeli bynajmniej nie należał do przyjemnych, to tym samym był dobrym usprawiedliwieniem jego absencji.
- Pamiętasz ubiegłoroczny popis eko-terrorystów podczas letnich koncertów? - podjął, nawiązując do masakry, jaką zorganizowali w Seattle za pomocą materiałów wybuchowych, ich atrap, oraz dużej ilości rozprzestrzeniającego się ognia. Niektórzy zostali uwięzieni w okolicach sceny, inni na rollercoasterach; działo się dużo, a on - skoro przyciągał problemy, albo one jego - oczywiście musiał się tam pojawić. To była głośna sprawa i choć mijał od niej rok, to Charlotte mogła co nieco kojarzyć, tym bardziej, że wtedy była w FBI, a i ono mogło być zaangażowane między innymi służbami próbującymi pomóc poszkodowanym i odpowiednio potraktować organizatorów zamieszek.
- Okazało się, że do Seattle wraca z nami kilku z nich. - Pewnie wspominał, że ze względu na odległość, będą mieli z Travisem lot łączony; niestety nie udało znaleźć się bezpośredniego w tym terminie, a niefart chciał, że najlepszym wyborem okazał się ten podniebny rejs. Najlepszym i najgorszym równocześnie.
- Perrie też była na pokładzie. Nie wiem skąd wracała - podjął po chwili, ale szybko uniósł dłoń, gdyby chciała mu przerwać. - Nic jej nie jest, ale zatrzymali ją na przesłuchaniu. Wypity alkohol na pokładzie jej pomógł, ale policja nie do końca wierzy, że tak mało pamięta. Zadzwoni do ciebie jak będzie po wszystkim - wyjaśnił pokrótce, ignorując początkowe sugestie ciemnowłosej o tym, aby nie mówiła o jej obecności siostrze. Blake niejednokrotnie przejechał się na tym, że tajemnice - te ukrywane w dobrej wierze również - między Lottie i jej siostrami, kiedy był w centrum wydarzeń, odbijały się od niego i obrywał rykoszetem. Dobrze, że finalnie doszli do konsensusu i Griffith mógł bez zbędnych uników wspomnieć o Perrie.
- Kilka osób... nie przeżyło - przyznał i zamilkł na dłuższą chwilę, zdając sobie sprawę z tego, że gdyby nie to, że - wspólnymi siłami - udało im się odwrócić uwagę terrorystów i znokautować ich dowódcę, piloci nie mieliby szans na to, aby ocalić ich... wszystkich. Samolot niebezpiecznie szybko zbliżał się w okolice centrum miasta, zatem liczba ofiar i szkód mogła być olbrzymia.
Nie chciał jej tym przytłaczać, a dodatkowo - jak sama słusznie zauważyła - niebawem newsy wyleją się zarówno z telewizji, internetu, jak i prasy. Powiedział to, co wydawało mu się najważniejsze, a niekoniecznie były tym jego własne obrażenia, więc wzruszył tylko ramionami i pokręcił głową na znak, że nic mu nie jest. Nic takiego, z czym miałby sobie nie poradzić.
- Cieszę się, że to w porządku i, że rozumiesz, gdybym chciał się zabawić ze stewardessą. Naprawdę to doceniam, Charlotte - mruknął niby na poważnie, chociaż i w jego kącikach ust i tonie głosu mogła bez problemu odkryć nutę rozbawienia. I to nie tak, że nie wiedział co miała na myśli, więc kontynuował opuszkami palców podróż po udzie blondynki, by przerwać wtedy, kiedy nieoczekiwanie wspomniała o jego matce. Uniósł głowę, opierając wzrok na wysokości kobiecych oczu.
- Nie musisz się na to zgadzać, jeśli nie chcesz - zaznaczył od razu - ale jeśli masz ochotę, to możesz przekonać się, co ma ci do powiedzenia - skwitował, dodając delikatne wzruszenie ramionami. Był daleki od zakazywania komukolwiek czegokolwiek, więc nie zamierzał zabraniać Charlotte spotkania się z jego matką, tylko dlatego, że on czuł w stosunku do niej w dalszym ciągu rozczarowanie i nie sądził, by w najbliższym czasie miało się cokolwiek poprawić. Zapewne teraz dobijała się do niego, by sprawdzić, czy jest cały, ale... nie przeszło mu przez myśl, by poinformować o swoim stanie rodziców. Dowiedzą się; jak nie z mediów, to pociągnął za sznurki, by dotrzeć do prawdziwych informacji. W końcu zarówno Wayne, jak i szczególnie Jackie ze względu na zawód, mieli dobrych informatorów.
-Nie widzieliśmy się od kilku dni, a ty po chwili rozmowy sugerujesz mi, że lepiej, gdybym już poszedł spać? - Uniósł brew i otaksował ją w miarę możliwości wzrokiem, by pod koniec z dezaprobatą pokręcić głową. Trochę teatralnie, ponieważ wiedział - albo na to liczył - że jej propozycja nie padła w tym kontekście.
- Jeśli masz mnie dość, to mogę wrócić do siebie - zaproponował lekko, odruchowo zerkając w kierunku drzwi wyjściowych, choć nie wykonał poza tym żadnego ruchu, jaki mógłby poświadczać chęć wyjścia.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Pytanie, które padło, spotkało się co prawda z twierdzącą odpowiedzią, ale jednocześnie skutecznie sprowokowało zaskoczenie. Tamte wydarzenia odcisnęły piętno na historii miasta i wspomnieniach mieszkańców, ale Charlotte nigdy nie powiązałaby powietrznego zamieszania z obecnością dokładnie tych samych osób, które odpowiadały za przelew krwi sprzed blisko roku.
Zamilkła, słuchając relacji Blake'a. Nie robiła tego po to, by jego wersję móc porównać z tą, którą znalazłaby w internecie czy którą przedstawiłyby telewizyjnej dzienniki informacyjne. Chciała wiedzieć, co działo się z nim i z Travisem, jak sobie poradzili, czy poniesione obrażenia były poważniejsze niż te, które ona obecnie mogła lustrować swoim niekoniecznie fachowym okiem. To, że Blake zachowywał się przytomnie i nie słaniał się na nogach, sugerowało, że było w porządku, choć zbierane na przestrzeni trzydziestu lat życia doświadczenia wielokrotnie udowodniły, że takie subiektywne odczucia bywały niezwykle złudne. Charlotte nie czuła się jednak na siłach, by walczyć z mężczyzną i przekonywać go, że powinni byli wrócić do szpitala - tym razem z jego powodu.
- Na pewno nic im nie jest? Perrie i Travisowi? - zagaiła, wzrokiem raz jeszcze przesuwając po sylwetce Blake'a. Zupełnie tak, jak gdyby pytanie dotyczyło również jego; jak gdyby oczekiwała, że powie o czymś, co było niewidoczne gołym okiem, a co mogło mieć znaczący wpływ na dalszy przebieg wieczoru. Nie chciała bowiem powtórki z rozrywki i momentu, w którym on - szykując się do wejścia pod prysznic - znów osunąłby się wzdłuż kafelek, robiąc przy tym niemałego zamieszania i zwyczajnie ją strasząc.
- Cieszę się, że - zaczęła, opuszkami palców sunąc po jego zadrapanym policzku - jesteś prawie cały. - Być może to wyznanie za mocno kontrastowało z informacją dotyczącą śmierci innych pasażerów, ale myśl o obcych ludziach nie budziła nawet w połowie tak wielu emocji jak świadomość, że na miejscu któregokolwiek z nich mogli znajdować się właśnie Blake czy Perrie.
Nie mogła stracić kolejnej siostry.
Nie mogła stracić jego.
Ta myśl poruszyła Charlotte do tego stopnia, że brak reakcji na żart o szybkim (lub wcale nie, skoro spóźnił się na wizytę) numerku ze stewardessą wydawał się całkowicie uzasadniony. Nie tylko z perspektywy dzisiejszych wydarzeń i tego, co ewentualnie mogło się jeszcze stać, ale również z powodu wspólnie spędzonych miesięcy, a nawet ostatnio przeprowadzonej rozmowy, z której jasno wynikało, że jej nastawienie względem Blake'a w towarzystwie innych kobiet wcale nie było tak swobodne, jak próbowała udowodnić to światu i sobie.
Odchrząknęła, wzrok opuszczając na męską dłoń wspartą na swoim udzie.
- Jeszcze nie postanowiłam, co zrobię - wyznała, raz jeszcze sięgając do apteczki, choć miała wrażenie, że było to działanie zupełnie bezcelowe, bo natłok emocji i drżenie dłoni ani przez moment nie pozwalały uwierzyć, że akurat tego wieczoru nadawała się do roli pielęgniarki. - Chciałam, żebyś wiedział. Szczególnie ze względu na waszą ostatnią rozmowę - dodała, posyłając Blake'owi słaby, ledwo dostrzegalny uśmiech. Chodziło o Jackie, o dziecko, o przyszłość, która siłą rzeczy dotyczyła również jego. Nawet jeżeli prawdopodobieństwo uwzględnienia wystosowanych przez niego nakazów lub zakazów było niewielkie, to jednak znajdowali się w tym razem. Charlotte wierzyła, że tak też powinni działać - wspólnie.
- Myślałam, że jesteś zmęczony, ale skoro tak, to w porządku - zapewniła ze szczerym rozbawieniem, unosząc dłonie w geście kapitulacji. - Co chcesz robić, żeby nadrobić stracony czas? - zagaiła i tym razem to ona uniosła brew w typowo pytającym geście.
Pokręciwszy głową, momentalnie spoważniała i znów zatrzymała wzrok na wysokości męskich oczu. Nie chciała, żeby wychodził. Nie tylko dlatego, że jego obecność miała zagwarantować możliwość przekonania się, czy na pewno wszystko było dobrze z jego zdrowiem. Do głosu znów doszła ta egoistyczna część kobiecej natury, która podpowiadała, że zatrzymanie go na kilka długich godzin było czymś w pełni usprawiedliwionym, skoro... od ich ostatniego spotkania minęło kilka dni.
- Zostań ze mną - poprosiła miękko, opuszkami palców odnajdując jego dłoń.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Determinacja związana z tym, aby dotrzymać słowa i buzująca w żyłach adrenalina, najprawdopodobniej stworzyły duet mocniejszy, niż zdrowy rozsądek i na długo przegoniły świadomość tego, co wydarzyło się kilka godzin temu. Dopiero teraz, kiedy głośno opowiedział jak przebiegał lot do Seattle i co - w dużym skrócie - działo się na pokładzie samolotu, upewnił i siebie, że on również był jednym z pasażerów. Nie był widzem, który zasiadł w wygodnym fotelu i uważnie śledził akcję filmu, a jedną z osób mogących pociągnąć za spust, stracić życie, albo wybrać bezpieczniejszą opcję - w jakiej nie wychylałby się, a z niepokojem czekał aż ktoś inny c o ś zrobi. Niestety, bierność nie do końca wpisywała się w osobę Blake'a Griffitha; wolał działać, nawet jeżeli jego rozwiązania nie należały do konwencjonalnych, a częściej zakrawały o absurd. Jak widać - i w tym był sposób, skoro chaos został pokonany przez jeszcze większe zamieszanie.
- Twoja siostra będzie miała olbrzymiego kaca - poinformował, nie kontrolując kącika ust, który drgnął w wyrazie rozbawienia. Nie to, by złośliwie właśnie tego życzył Perrie, ale z drugiej strony sam czuł się zaskakująco dobrze od kiedy odstawił - pewnie nie na długo - procenty. Swojego czasu wmawiał sobie, że szklaneczka whiskey, czy dwie, będą idealnym eliksirem gwarantującym mu długi, spokojny i nieprzerwany sen, a gorycz trunku pozostawiona na języku sprawnie zmyje cierpki smak kolejnego, mijającego dnia. Teraz nawet nie próbował w jakiś sposób tłumaczyć swojego sięgania po alkohol, a najzwyczajniej zrezygnował z tego rodzaju prób ułatwienia sobie życia. Były inne. Na przykład narkotyki...
- Jeśli chcesz, to możemy pojechać i sprawdzić, czy już ją wypuścili i będziesz mogła sama zobaczyć czy wszystko w porządku - zaproponował, będąc świadomym tego, że to Perrie była jej... rodziną. Tą najbliższą, a on nie chciał niweczyć ewentualnych planów, w których Lottie ze względu na jego osobę postanowiła zostać w domu. Owszem, bywał dupkiem i egoistyczne zagrywki nie były mu obce, ale i potrafił odpuszczać. Czasami.
- Travis ma się dobrze. Przywalił mi w zęby, więc nie chce mi się z nim rozmawiać - skwitował z powagą (i z trudem hamując parsknięcie śmiechem), palcem wskazującym przesuwając po swojej dolnej wardze. Blizny nie było widać, wszak zdobiła jej wnętrze; szybko się zagoi. Podobno do wesela, może i nawet samego winowajcy...
- A może to nie on... - Tylko Logan? Bo przecież nie Eileen, bo to by gorzej zniósł, gdyby to właśnie ciemnowłosa - nawet przypadkiem, podczas mocnych turbulencji - strzeliła mu w szczękę. W podsumowaniu machnął ręką w powietrzu na znak, że bez różnicy, tym bardziej, że nie miałby żadnych pretensji do przyjaciela o to, że został potraktowany z łokcia. Na pewno i on nie był wobec kogoś najdelikatniejszy, jak ze swoim metrem dziewięćdziesiąt próbował chwycić się fotela, by kogoś nie docisnąć do podłogi.
- Mam przestać? - zapytał, kiedy coś w wyrazie jej twarzy uległo zmianie, a spojrzenie osiadło na jego dłoni. Wyraźne i sugestywne - w jego odbiorze - kobiece odchrząknięcie sprawiło, że lewa dłoń oderwała się od jej nogi i odruchowo przesunął nią po włosach, kiedy z jego ust wyrwał się cichy, niekontrolowany syk. Zacisnął usta w wąską linię pełen dezaprobaty dla swojego nieprzemyślanego zachowania i po przesunięciu się w bok, raz jeszcze skupił myśli na czymś bardziej przyziemnym, jak temat rozmowy Charlotte z Jackie.
- Ojciec też wie. Dzwonił, ale nie odebrałem, więc napisał, że da nam czas. - Wywrócił oczami, w następstwie wbijając wzrok w sufit, kiedy przed oczami pojawiła się roztrzęsiona dłoń blondynki. Zmarszczył czoło, z konsternacją patrząc to na jej drżące palce, to w duże, jasne tęczówki, w których tak lubił rozróżniać cienie przeplatających się emocji. Tych pozytywnych, choć równie często był - czego już nie lubił - prowodyrem tych niekoniecznie dobrych.
- Lottie, wiem, że będziemy mieli córkę, która rozwija się świetnie - zaczął, dodając po swoich słowach szelmowski uśmiech - ale nadal nie uważam, że świętowanie tego alkoholem to dobry pomysł - oświadczył, chwytając w swoją rękę jej drobną dłoń i zamykając ją szczelnie.
- Mógłbym zaproponować malowanie, ale... - Odwrócił się, wzrokiem sięgając szczytu schodów. Pora im nie sprzyjała, tak jak wcześniejsze okoliczności.
- To też nie jest najlepszym rozwiązaniem na teraz. Może jutro przyjadę i... - zastanowił się głośno, a wyraz jego twarzy złagodniał, kiedy Charlotte swoimi słowami rozwiała pewne niewiadome. Chciała, by został.
- Tak możesz mi mówić - mruknął leniwie, a zamiast jednoznacznej odpowiedzi zbliżył się, by musnąć wargami jej usta.
Chyba tęsknił.
Trochę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Zaśmiała się. Szczerze, melodyjnie, być może zbyt donośnie nawet jak na warunki typowo domowe, ale nic nie mogła poradzić na to, że problem ewentualnego kaca został tak łatwo zestawiony z tym, co działo się na pokładzie samolotu. Być może jej zachowanie było nieodpowiednie, być może powinna była przywiązywać większą wagę do tragedii, która spotkała rodziny i przyjaciół osób mających dużo mniej szczęścia niż Blake czy Perrie, ale... nie potrafiła. Nie potrafiła tonąć w smutku sprowokowanym wydarzeniami z powietrza, skoro jej najbliżsi byli na ziemi, cali i bezpieczni.
- Moje siostry za punkt honoru obrały sobie chyba picie ponad normę i za siebie, i za mnie - skwitowała pół żartem a pół serio. Jej uwadze nie umknęło to, że Leslie niezwykle chętnie sięgała po wino (najwidoczniej słabość do tego trunku i nieodpowiednich facetów była u nich rodzinna), a niepokój pogłębiła informacja o upijającej się podczas podróży Perrie. I to wcale nie tak, że Charlotte zamierzała robić z nich alkoholiczki. Martwiła się, mając wrażenie, że coś procentowego było według młodszych Hughes dobrym rozwiązaniem piętrzących się problemów.
Z drugiej jednak strony kim była, by je oceniać? To przecież ją Blake wyprowadzał z jednego z miejscowych klubów w środku nocy, pijaną, zdesperowaną, gubiącą buty.
- Nie, nie trzeba - zapewniła, zerkając na stojący na pobliskiej szafce zegarek. - Albo już ją wypuścili i przyjechał po nią Mason, albo zatrzymali ją na jakiejś izbie wytrzeźwień - skwitowała, tym razem nadając swojej wypowiedzi zamierzonej złośliwości, która bardzo szybko sprowokowała kolejny uśmiech.
- Och, tak właśnie mi się wydawało, że nie jesteś już tak przystojny - przyznała przekornie, przechylając głowę, jak gdyby faktycznie chciała przyjrzeć się jego szczęce i okolicach twarzy w ogóle, by znaleźć dowody potwierdzające tę wyssaną z palca tezę.
Tak samo pozbawioną sensu jak pytanie, które padło, a na które ona nie zdążyła udzielić odpowiedzi. Czy miał przestać? Nie. Sądziła, że to była oczywistość - fakt, że uwielbiała, kiedy był obok, że jego dotyk był jednym z najprzyjemniejszych doznań i czymś, za czym tęskniła od... dawna. Od kilku miesięcy, które upłynęły im pod znakiem wielu sprzecznych emocji oraz sygnałów. Te nie zawsze były interpretowane we właściwy sposób, czego najlepszym dowodem był ten wieczór i chwila, w której imię pana Griffitha skutecznie zniechęciło Charlotte do powrotu do wcześniej poruszonego tematu.
- To chyba miło z jego strony. - Zmarszczyła nos, nie mając pojęcia, czy tak dobrane słowa były odpowiednie. Miała wrażenie, że mimo kiepskich okoliczności, państwo Griffith informacje o ciąży przyjęli niezwykle łagodnie, co w jakimś stopniu podnosiło ją na duchu przed zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniem z jej własnymi rodzicami. - Dzwoniłam do mamy. Chciałam nas zapowiedzieć, ale ojciec wymyślił kolację ze mną, Leslie i Perrie. Chyba pójdziemy we trzy, a naszą sprawę... załatwimy następnym razem. Może tak być? - zaproponowała, unosząc brew. Wątpiła, że wizyta w domu Roberta i Elisabeth była szczytem jego marzeń, choć gdyby faktycznie zechciał pojawić się tam już w kolejny weekend, to nie miałaby nic przeciwko temu. Byli w tym przecież razem.
Razem byli również teraz i Charlotte skłamałaby, twierdząc, że nie odpowiadało jej to, jak cicho i spokojnie było dookoła, kiedy kurz najgwałtowniejszych emocji opadł, a atmosfera między nią i Blake'm powróciła na właściwy tor.
- Nie proponuję ci alkoholu. Leslie wypiła całe wino - poskarżyła się, choć uniesione w zawadiackim geście kąciki warg prawdopodobnie dużo bardziej związane były nie z kiepskim żartem, a ciepłem, które biło od męskiej dłoni, gdy zamykał w niej tę kobiecą. - Myślisz, że malowanie ścian wyjdzie nam tak samo dobrze jak tworzenie portretu? - zagaiła, roziskrzonym spojrzeniem lawirując między oczami Blake'a a jego ustami, na wysokości których zatrzymała wzrok nieco dłużej. - Jutro. - Krótkie kiwnięcie głową poprzedziło czuły uśmiech, który nie zniknął nawet w momencie spotkania się ich warg.
Ulotna chwila wystarczyła, by Charlotte przypomniała sobie o pozostawionym bez odpowiedzi pytaniu.
- Nie przestawaj. - Prosiła czy nakazywała? Mógł to odebrać w dowolny dla siebie sposób, choć treść tych słów była bezsprzecznie jednoznaczna.
Chciała, żeby został. Dziś. Jutro.
Zawsze.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Charlotte Hughes często zaskakiwała go swoim zachowaniem, choć i tym razem nie mógł skarżyć się na to, że wydawało mu się, że kobieca odpowiedź będzie inna, a zrobiła coś z goła różnego, przez co to on się pomylił. Lekkość, z jaką odbierała płynące od niego - niejednokrotnie szczątkowe, nieskładne i wyłowione z mętliku myśli znajdujących się w jego głowie - informacje, ponownie uświadomiła go w tym, że wiadomości wymienione przed kilkoma tygodniami nie miały wiele wspólnego z ich realiami. Znała go; dobrze, może nawet zbyt dobrze, a on nieświadomie odkrywał przed blondynką kolejne karty i odrzucał grubą otoczkę bezpiecznej obojętności, za którą tak lubił się skrywać. To było wygodne i łudził się, że zdecydowanie mu to wystarcza, dopóki nie musiał się przyznać - przed samym sobą - że to nieprawda.
W ciszy słuchał jej śmiechu, a kąciki jego ust w bezwiednym uniesieniu odpowiedziały łagodnym wyrazem zadowolenia. Wcześniejsza ostrość wyrażana zarówno w karcącym spojrzeniu, jak i pełnych żalu słowach, zdawała się ulecieć; zniknęła, tak jak i zwątpienie w jego obietnice.
- To dopiero... ciekawe - mruknął z pozornym wyrazem zastanowienia - wiesz, że z żadną z nich chyba nie piłem wina? - zagaił, zupełnie nie bez powodu. Pomimo tego, iż Perrie u niego w domu sięgała po ten alkohol, on nie miał ochoty dołączać i raczył się innym trunkiem. Leslie częściej za to prosiła o piwo (przynajmniej ostatnimi czasy), a Blake wybierał whiskey, ewentualnie - tak jak podczas ich ostatniego spotkania - wodę. Z Charlotte i to odbywało się... inaczej, choć równocześnie wątpił, aby jedynym wino-wajcą pierwszej, wspólnie spędzonej nocy, był nadmiar procentów buzujących we krwi.
Krótkim, potakującym skinieniem głową odpowiedział na jej słowa odnośnie młodszej siostry, samemu bynajmniej nie próbując się wyrywać w stronę komisariatu, który - o ironio - znajdował się w niewielkiej odległości od jego domu. Jak to mówią - i może mają rację - najciemniej było pod latarnią.
- Nie jestem? Ktoś mi kiedyś powiedział, że kobiety lubią tych niegrzecznych - rzucił, zadzierając wyżej podbródek, kiedy przy okazji uraczył Hughes szelmowskim uśmiechem.
- Myślę, że znajdzie się chociaż jedna, której spodoba się tych kilka dodatkowych blizn - poinformował, rzecz jasna nie mając zamiaru takowej szukać. Wątpił też, że ów blizny zostaną na dłużej, w przeciwieństwie do tych, jakie już od paru lat zdobiły jego ciało.
- Miło - powtórzył bez entuzjazmu, na tym kończąc temat swoich rodziców, lecz sprawnie przeszli do kwestii wizyty Elizabeth i Roberta. Jego ciało delikatnie spięło się, wszak wciąż uważał, że odzew z jakim się spotkają ze strony przyszłych dziadków ich dziecka, uderzy w Charlotte zbyt mocno. Wolałby jej tego oszczędzić, równocześnie wiedząc, że informacji o córce nie mogą ukrywać w nieskończoność.
- W porządku - odparł, dodając po chwili namysłu: - zadzwoń, gdybyś chciała, bym przyjechał. - Nie planował się narzucać i nie chciał tego robić, ponieważ z siostrami na pewno będzie czuła się bezpiecznie i dobrze, aczkolwiek gdyby zmieniła zdanie - i chciała, by pojawił się właśnie wtedy - wystarczyło sięgnąć po telefon i liczyć, że akurat nie będzie w innym stanie, na innym kontynencie, ani na księżycu.
- Nie wierzę - parsknął krótkim śmiechem, kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. - Jackie zdążyła ci nawet powiedzieć, że jako dziecko wygarnąłem jej, że jestem jedynakiem i swojemu dziecku nie zrobię takiej krzywdy? Dlatego... - urwał, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Lottie chyba nie do końca wie co właśnie powiedział. Rozchylił wargi, by po chwili je złączyć i pokręcił szybko głową na znak, że... nieważne. Zapędził się; zresztą, jaki to miało sens, skoro będąc w jednej ciąży, zdecydowanie nie mogła zajść w drugą, niezależnie jak by się starali.
- Trochę oberwałem w głowę, wiesz, zapomnij. - Uniósł dłonie w geście kapitulacji, by przypadkowo nie odczytała jego wyznania jako chęci zasugerowania, że ich próby zbudowania rodziny nie powinny zakończyć się na jednym dziecku. Zupełnie nie o to mu chodziło, więc najbezpieczniej było się więcej nie odzywać.
...w czym pomogły mu miękkie usta blondynki i jej cicha prośba, którą zamierzał spełnić, więc bez zbędnego zwlekania ponownie złączył ich wargi, równocześnie na wysokości kobiecych pleców chcąc odnaleźć zamek sukienki, by go rozpiąć.
- I trochę... - zaczął cicho, kiedy nieco odsunął się od jej twarzy, a dłonią wrócił do kreślenia niesprecyzowanych znaków na jej odsłoniętym, nagim udzie. - Trochę namieszałaś mi w głowie, Hughes, więc to też twoja wina - podsumował, znajdując kolejne, adekwatne usprawiedliwienie swojego zachowania.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Naturalność reakcji i swoboda zachowań wydawały się być najistotniejszym kluczem sukcesu tej relacji. Brak dokładnie wyznaczonych granic, nakazów przeplatających się z zakazami, ograniczeń, pod wpływem których każda ze stron mogła czuć się jak w dusznym pomieszczeniu, z którego nie było ucieczki - to wszystko nie istniało, ale paradoksalnie nie niwelowało poczucia odpowiedzialności i troski za drugą osobę. Zaufanie w ich przypadku było bardzo płynne i dotyczyło obszarów bardzo zróżnicowanych - od spokojnego snu w swoim towarzystwie, poprzez współpracę przy pozbywaniu się martwego ciała aż do momentu, w którym dotarło do nich, że naprawdę mieli stać się rodzicami.
Ufała mu. Mimo wszystko - mimo licznych nieporozumień, drobnych i większych konfliktów, mimo niekoniecznie udanych prób, które wciąż podejmowali i które na swój sposób dawały nadzieję na to, że jeszcze mogło być dobrze.
- Może to lepiej? Wiemy, jak kończy się picie wina w towarzystwie kobiet z mojej rodziny - mruknęła w rozbawieniu, posyłając Blake'owi spojrzenie należące do grona tych wymownych, choć w tonie jej głosu wciąż pobrzmiewało szczere rozbawienie. Nie uważała, by to właśnie alkohol był odpowiedzialny za ich obecną sytuację, bo przecież większość czerwonego trunku wylądowała wtedy na podłodze, a nawet jej głowa nie była na tyle słaba, by Charlotte podała się zaledwie kilku łykom. Podświadomie zresztą chyba nawet nie chciała dopuścić do siebie myśli, że to wszystko było wynikiem napoju ze szklanej butelki.
- Och, znam taką jedną - przytaknęła przekornie, raz jeszcze sięgając dłonią do męskiej twarzy. Tym razem jednak wcale nie po to, by powierzchownie zapoznać się z poniesionymi przez Blake'a obrażeniami, ale ze zwyczajnego kaprysu i chęci ponownego poczucia na skórze ciepła bijącego od tej jego. Nie było bowiem tajemnicą, że lubiła, kiedy był blisko, kiedy miała go na wyciągnięcie ręki, kiedy problemy odchodziły w zapomnienie, a oni mogli skupić się na sprawach dużo przyjemniejszych.
- W porządku. - Skinąwszy głową, posłała mu uśmiech - krótki, ale wyrażający autentyczną wdzięczność za gotowość do pomocy. Nie wiedziała, co powinna była myśleć o zbliżającym się spotkaniu z rodziną oraz jaką postawę należało przyjąć, by skutecznie uniknąć negatywnych emocji, ale z drugiej strony była świadoma tego, że w przypadku jej rodziców możliwe było dosłownie wszystko.
Marszcząc nos, zerknęła na Blake'a w jawnym niezrozumieniu. Choć bardzo lubiła, kiedy dopisywał mu dobry humor, to jednak wolała wiedzieć, co dokładnie było jego powodem. Słowa mężczyzny nie rozwiały wątpliwości, a jedynie wpędziły Lottie w jeszcze głębszą konsternację.
- Aha, więc marzy ci się... Dwójka? Trójka? - zagaiła przez śmiech, nie kryjąc zainteresowania tym tematem. Tym oraz wieloma innymi opowieściami, którymi mógłby uraczyć ją on osobiście albo - jeżeli tak wolał - to Jackie podczas spotkania, na które Charlotte obecnie była skłonna naprawdę się zgodzić jedynie po to, by poznać więcej historii z dzieciństwa Blake'a. - Nie chciałbyś, żeby nasza córka wygarnęła nam takie rzeczy, prawda? - mruknęła z typową dla siebie przekorą, zwyczajnie nie potrafiąc powstrzymać się przed złośliwością, do której on zupełnie nieświadomie sam ją sprowokował.
Na jego szczęście istniały jednak równie przyjemne co rozmowa formy spędzania razem czasu, dlatego Lottie niezwykle ochoczo odwzajemniła zainicjowany przez niego pocałunek, ani przez moment nie utrudniając męskim dłoniom dostępu do zapięcia sukienki i nie protestując, kiedy materiał nieznacznie osunął się z jej smukłych ramion.
- Trochę? - Raz jeszcze musnęła jego wargi, choć nie było w tym geście żadnego ponaglenia. Niecierpliwiła się, ale jednocześnie pragnęła jak najdłużej nacieszyć się chwilą, pod wpływem której oddech się spłycił, policzki zarumieniły, a serce uderzało szybciej, co Blake'a bardzo skutecznie podjudził. - Więc tym razem to ja jestem winna? - odparła, wspierając czoło na tym jego, kiedy jej własna dłoń sięgnęła do krawędzi jego koszulki.
- Powinnam przeprosić? Nie jest mi przykro - wyjaśniła, bezczelnie kradnąc mu jeszcze jeden pocałunek, który miał być najdosadniejszą odpowiedzią na jego wyznanie.
On też mieszał. W jej głowie, w sercu, w całym ciele.
I również nie musiał czuć się winny.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Świst mocniejszego powiewu wiatru przypadkowo trafiającego do przytulnego wnętrza przez rozchylone okno, zaabsorbował na ułamek sekundy jego uwagę. Tuż po nim, o gładką taflę szyby rozbiło się parę kropel, tym samym nadając wyraźny rytm koncertowi rozgrywającemu się na zewnątrz. Deszcz w Szmaragdowym Mieście nie był niczym niespodziewanym, szczególnie wtedy, kiedy od kilku dni słońce rozgrzewało chodniki, jezdnie i stopniowo przesuszało zieloną trawę, która mimowolnie traciła swoją radosną barwę. Nie musieli długo czekać, by całość aranżacji udoskonalił grzmot w akompaniamencie spektakularnego błysku.
Muzyka towarzyszyła mu od kiedy pamiętał, a on z biegiem lat - lecz nie bez krótszych, lub dłuższych przerw i cichych dni - coraz mocniej wnikał w jej świat, starając się komponować swoje własne aranżacje. Przedpołudnie brzmiało głośnym startem silnika, krzykiem pasażerów oraz hukiem wystrzału broni. Nie było to najprzyjemniejszym tłem muzycznym, lecz na szczęście całość rozproszył oddech pełen ulgi i łagodny, kobiecy głos.
Nie potrafił określić jej barwy, wszak miała w sobie całe spektrum różnych kolorów, lecz doskonale wiedział, z jaką kojarzyła mu się melodią.
Nie dbając o to, co działo się za murami domu (d o m u; dlaczego od jakiegoś czasu polubił na tyle to miejsce, by bez cienia protestu chcieć w nim zostać? z o s t a ć z nią), delikatnie opuszkami palców sunął po nagiej, wrażliwej kobiecej skórze. Nie próbował grać; na emocjach, na pozorach, ani po to, aby cokolwiek ugrać dla siebie, lecz ciepło rozlewające się po jej ciele i rumiane policzki sprawiały, że robił to bez chwili zastanowienia nad tym jak powinien. Wiedział; znał ją. Trochę.
- Sugerujesz, że... - urwał na chwilę, ze zmrużonymi podejrzliwie oczami wpatrując się w jej tęczówki. -...że gdyby nie wino, to nic by się wtedy nie wydarzyło? - Wolał na głos nie pytać, czy uważała, że napicie się wina również z Perrie, czy Leslie, sprawiłoby, że mogliby wylądować w jego sypialni. Wolał, aby tak nie myślała, więc skupił się na dźwięku rozbawienia towarzyszącego jej słowom.
- Kłopoty chcą się ze mną zaprzyjaźnić i zostawiają pamiątki - skwitował krótko, gdy ponownie uniosła dłoń i sięgnęła nią w kierunku jego blizn, a on trzeźwo myśląc wiedział, że w ciągu kolejnych tygodni, miesięcy, albo lat, pojawi się ich jeszcze więcej. Zapewne część z nich nie będzie miało żadnego znaczenia i zniknie, nim on zdąży się przyzwyczaić do kolejnego śladu na swojej skórze.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

lottie

ODPOWIEDZ

Wróć do „13”