WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Druga pięćdziesiąt siedem.
Wcale nie tak cichy łoskot przekręcanego w zamku klucza, wypełnił przestrzeń dużego holu domu Blake'a Griffitha. Kilkukrotne naciśnięcie na klamkę nie przyniosło pożądanych efektów, skoro niedługo później, gwałtownym, nagłym hukiem rozniosło się mocne uderzenie pięścią o solidne drzwi. Ktoś bez wątpienia szamotał się na zewnątrz i próbował wejść do środka, co mogło być nieco niepokojące, gdyby nie to, że tą osobą był... sam właściciel domu przy Phinney Ridge.
Chciał znów poczuć się w o l n y.
Znów? Na pewno t e g o chciał?
Nie tak dawno temu usłyszał, że wciąż może taki być, a cichy głos gdzieś z tyłu głowy podpowiadał, że zobowiązania nie są dla niego. Że można oddzielić bycie ojcem od wspólnego: my, a przyjaźń damsko-męska istnieje.
Uhm, czyżby.
Procenty krążące w krwioobiegu napędzały zarówno irytacje, frustrację, paradoksalnie - rozbawienie, jak i całkiem przewidywalnie - trudności w skoordynowaniu swoich ruchów. Ciężkie westchnięcie spotkało się z elewacją domostwa, by chwilę później, po oparciu się o ścianę, sięgnąć po telefon i posłać w niewidzialną sieć parę słów.
  • Cxes, Perrieee. .czy zmaknalas sie od sroskda? Nie mdoge wesjc.

Całe szczęście, że pamiętał o tym, iż pod jego dachem od jakiegoś czasu pomieszkiwała jedna z sióstr Hughes, co dawało mu cień nadziei, że zostanie wpuszczony do środka. Wiedział też, że będzie musiał przeprowadzić z nią długą, poważną rozmowę (ok, ale nie w tym stanie, Griffith) o tym, by nie zostawiała klucza w zamku, co uniemożliwia mu wejście do budynku. Upływające sekundy zdawały się wlec w nieskończoność, więc z rosnącym zniecierpliwieniem przyłożył telefon do ucha, wcześniej wybierając numer ciemnowłosej. Przy okazji - gdzieś między pierwszym a drugim sygnałem - dostrzegł jarzącego się jasnym, srebrnym światłem tuż koło swojego buta.
- Eeesz co, nieważne już - burknął, nie rejestrując nawet czy odebrała komórkę, czy nie. Swoją ponownie wrzucił do kieszeni i podniósł klucz - ten właściwy, którym powinien się posłużyć od początku, a nie ten, którym próbował, a jak się okazało - był do drzwi, ale Serenity. Uśmiechnął się pod nosem (dość triumfalnie, że to odkrył) i podjął kolejną próbę. To, plus oparcie się o framugę poskutkowały niespodziewaną, chwilową utratą równowagi, gdy nagle, z impetem wpadł do domu, tym samym niemalże zderzając się z drobną postacią stojącą niedaleko progu.
- Perrie - wyrzucił, w ostatniej chwili opierając się ręką o ścianę tuż nad jej ramieniem, aby zahamować pewniej stopami i nie przycisnąć ciemnowłosej do chłodnej powierzchni za jej plecami.
- Juższsobie porasiłem - oświadczył dumnie, zawieszając spojrzenie na jej tęczówkach i wyprostował się, chcąc złapać pion.
Ostatnio zmieniony 2021-06-28, 23:06 przez Blake Griffith, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wstawaj, Perrie! Wstawaj, ktoś się włamuje!
Przekręciła się na drugi bok, krzywiąc pod mokrym językiem Madi, która na przemian lizała ją po twarzy i szczekała uparcie, aż nie obudzi Perrie. Spała mocno, bo przed snem wypiła kieliszek-dwa-butelkę wina. Czuła jak jej ciało jest ciężkie i odmawia posłuszeństwa, by sprawdzić kto to. Czy to już ta obojętność?
Nie wstawaj, najwyżej zabiją cię podczas rabunku.
Madi ujadała wciąż, skacząc po całym łóżku i szczerząc zęby w stronę drzwi na korytarz. Głowa ją bolała, a pies nie da jej spokoju, dopóki nie sprawdzi co się dzieje. Łomot. Nie miała siły na walki z nieznajomym jej przeciwnikiem. Blake już wrócił? Gdy kładła się godzinę temu, wciąż go nie było. Sięgnęła po telefon, by zerknąć na godzinę i zauważyła wiadomość swojego współlokatora (właściciela mieszkania raczej, ale czy to ważne w tej chwili?). Potok niecenzuralnych słów padł z jej słów, gdy szukała jakiejś bluzy albo szlafroku, poddając się w końcu. Jej ciepłe kapcie znalazły się pod łóżkiem; jak schyliła się, by je wyjąć, musiała podeprzeć się porządnie dłońmi i zamknąć oczy. Butelka wina na raz to jednak nie jest na jej głowę. Odetchnęła płytko, by nie zrobiło jej się niedobrze, podnosząc się bardzo, ale to bardzo powoli.
Blake nie był w lepszym stanie. Ba, przypuszczała po krótkim monologu mężczyzny, że przed nią cała noc czuwania nad miską (tylko z czyją głową nad plastikiem?). Zapłakała, po omacku idąc ku wejściu mieszkania. Obijała się o ściany, z cudem unikając zderzenia nóg z psim ciałkiem. Oparła się na moment czołem o drzwi, mierząc palcem w Madi.
- Cicho bądź, głowa mnie boli. Idź, idź stąd, dam sobie radę – mruknęła w stronę psa, odpychając się dłońmi od drzwi, by zaraz je otworzyć.
Co jeszcze czeka ją, mieszkając tutaj? Jak na razie, było ciekawie. Starała się spędzać z Blakiem jak najmniej czasu mogła, by uniknąć niepożądanych uczuć, które były kwestią czasu. Uciekała z mieszkania, przesiadując w sklepach meblarskich i budowlanych, snując się często bez większego sensu i odwiedzając starych znajomych. Dlaczego jeszcze nie odwiedziła Lottie? Powinna. Były sobie bliskie, ale coś ją blokowało. Współczucie, które by otrzymała? Pytania typu jak się czujesz co u ciebie? Na oba zgodnie by odpowiedziała: b e z n a d z i e j n i e. Niepogodzona wciąż z losem. Dziwnie samotna. Zestresowana. A właściwie to sama nie wiedziała, bo żyła, ale jakby wszystko zamglone było; tak jak teraz – po maderskim winie.
- O Jezu, Blake – westchnęła, zaskoczona jego stanem i dystansem między nimi, który nagle stał się niemal niewidoczny. Oparła dłoń na jego ramieniu, drugim ramieniem obejmując go nieco w pasie, jakby w pierwszym odruchu miała go łapać. Nie dałaby rady i tak, ale odruch typowo ludzki zadziałał. Madi uspokoiła się, rozpoznając w napastniku Blake’a i poszła dalej spać. Perrie zawiesiła spojrzenie na jego oczach, oczekując kolejnego ruchu. Paw? Zemdlenie? Film urwany, może? – Pięknie sobie radzisz, Griffith, więc po co mnie budziłeś? – odparła z lekkim uśmiechem, spuszczając w końcu wzrok na jego usta. Nienawidziła siebie, gdy ciało jej zaczęło reagować na jego zapach i bliskość. Wcale tego nie chciała.
Nie ruszała się wciąż, nie bardzo mając jak uciec. Zwilżyła wargi językiem jedynie, unikając ponownego spojrzenia w jego oczy. Zerknęła w bok, czując jak momentalnie trzeźwieje, a w głowie kręciło jej się od Blake’a.
- To co, położymy cię może? – zagaiła, siląc się na spokój. Nie będzie tego pamiętał rano, to było pewne. Głupia, zbudź się z tego marnego snu.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po wyjściu z więzienia, w początkowych tygodniach, kiedy to zamieszkał w tym domostwie przy Phinney Ridge, często wydawało mu się, że za drzwiami kręci się ktoś niepowołany, kto zuchwale planował wejść do środka. Najczęściej ów przeczucia były słuszne, a kiedy tylko schodził na dół i wychodził przed drzwi, zastawał popisaną elewację, jaką zdobiły niewybredne hasła określające jego osobę jako mordercę, skazańca, sadystę - w każdym razie nic, czego wcześniej nie słyszał i co by go zaciekawiło. A szkoda, nuta kreatywności byłaby miłą odmianą i może nawet byłaby w stanie poprawić jego humor podczas uporczywych prób zmycia powstałych bazgrołów.
Całe szczęście, że wraz z mijającymi tygodniami, tendencja była spadkowa, tak samo jak i słowne zaczepki, które pojawiały się rzadziej. Wiadomo, wciąż - co jakiś czas - pojawiały się wyjątki. Kpiące spojrzenia, wcale nie ciche prychnięcia, wyzwiska i wskazywanie palcem - nie umarły wraz z mijającymi sześcioma miesiącami od kiedy wyszedł na wolność. Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się rok od tej pamiętnej chwili, a to on stał za drzwiami, z trudem próbując walczyć z zamkiem, jaki nie chciał współpracować. Do czasu.
- Mmmmhm, witaj - mruknął przeciągle - częściej uważano, szeeee jestem diabłem, niż Ze...Je...zusem - poinformował, równocześnie celując oskarżycielsko palcem w jej ramię, w które lekko wbił opuszek. Czujka ruchu przy schodach zadziała, tym samym sprawiając, że przez ostre światło na parę sekund z grymasem przymknął powieki, by chwilę potem ponownie spojrzeć na kobietę. Spojrzenie przeniósł zaś wyżej, aby sięgnąć nim oczu twarzy ciemnowłosej i czegoś, co rozmazało się na jej policzku.
- Jesteś pobudzon...po-bru-dzona, Hughes, o, tu - wtrącił, w tym samym czasie przecierając lekko palcem ciemny ślad pod kącikiem jej oczu. Kiedy mu się to udało, uśmiechnął się lekko i w zadumie przesunął kciukiem tuż przy linii jej żuchwy.
- Nie chciałem, byś się przede mną zamykała - powiedział, opierając dłoń na szczupłym ramieniu najmłodszej z sióstr. Wydawało mu się, że już jej wspomniał - w tej krótkiej rozmowie telefonicznej - o co mu chodziło. Nie zrobił tego? Nie pamiętał, n i e w a ż n e.
- Połóżmy? - Pokręcił przecząco głową i odsunął się od niej o krok, czy dwa, aby zaprzeczyć tej niedorzeczności. - Jeszcze jest wcześniej, Perrie... Perrie... to skrót od czegoś? - Przesunął dłonią po krótkich włosach i chwiejnym krokiem ruszył do salonu. Chciało mu się pić.
Wody.
Chyba.
Ewentualnie zapalić, to chyba nawet bardziej.
- Kiedyś poznałem się na tindeeee-rze z kobietą, która chciała, bym nazywał ją Perrfese... - Krótkie przeklęcie wyrwało się z jego ust. To wcale nie było takie łatwe. - Persefoną. - A on wtedy, jako dumny posiadacz karawanu, był Hadesem.
Kim jesteś, Perrie? Kim chcesz być w tej opowieści?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężko było się domyślić osobie, która nie miała teoretycznie do czynienia ze skazańcem, że jest on tak potępiany przez społeczeństwo. Nieostrożność z niewiedzy (i alkoholu) nie pohamowały jej przed otwarciem drzwi bez zawahania. Weszła na etap obojętności, który bardzo lubiła od przeszło roku, a do niego niewiele potrzebowała. Nigdy nikogo nie osądzała, nawet własnego (byłego) narzeczonego, bo prowadził samochód podczas feralnego dnia. Straciła wtedy wszystko, co Blake mógłby zrozumieć, ponieważ i on przeszedł przez podobną stratę. Jeszcze jednak nie była gotowa, by powiedzieć mu o wszystkim, woląc żartować ze wszystkiego, byle nie wchodzić na trudne jej tematy. I choć nie chciała w żaden sposób zranić Blake’a, miała ochotę zapytać go jak on się czuje w tym wszystkim, po wyjściu z więzienia, bez ukochanej, sam.
Parsknęła krótko śmiechem, kręcąc głową. Uwielbiała ten typ człowieka pijanego, który nie jest agresywny, a przy swojej pijackiej niezdarności robi się wręcz zabawny. Kiedyś też świetnie się bawili, gdy razem wypili o jednego drinka za dużo. Bała się trochę, co wyniknie tego wieczora, ale z pewnością nie zamierzała popełniać znów tamtych błędów. Tkwiła w jakimś zawieszeniu głupim, z którego nie potrafiła wyrwać się od dawna. Chciała, ale nie chciała. Żyła innym życiem, jakby nie swoim. Blake miał podobnie może? Skoro tak upijał się? I na pewno nie była to wina nieznajomej dziewczyny, która nie przyszła na randkę. Wciąż przeżywał tak swój pobyt za kratami? A może… może ma już nowy obiekt westchnień, który dał mu kosza tego wieczoru?
Przysłoniła nieco mu dłonią źródło oślepiającego światła, nie spuszczając spojrzenia z mężczyzny. Obserwowała go uważnie, oczekując kolejnych ruchów i momentu, w którym mogłaby uciec od tej bliskości. Umysł jednak mała nieco zamglony, więc i jej koordynacja straciła na swojej szybkości i zwinności. Podtrzymywała wciąż Blake’a jakby miało to coś dać, w głębi duszy oszukując się, że wcale nie podoba jej się ten kontakt ciała z ciałem.
- Pobudzona? – roześmiała się znów, po chwili momentalnie milknąc i nieruchomiejąc. Przymknęła powieki, poddając się czynności, w której to ratował jej twarz od rozmazanego tuszu. Dłonie musiała zacisnąć na jego koszulce, byle tylko nie złapać go za nadgarstek, błagając, by nie odsuwał się. Pobudzona.
Odetchnęła głęboko, gdy dłoń jego zsunęła się z jej żuchwy. Dobrze. Tak jest lepiej. Odzyskuje już siły i swoją asertywność, którą dość często gubiła przy Blake’u, nie wiedząc dlaczego.
- Tak, połóżmy, bo… Czekaj – mruknęła, obejmując go w pasie, bo ostatnie czego chciała, to zbieranie go z podłogi. Znając życie i swoje siły, przyniosłaby mu jedynie poduszkę, koc i miskę, zostawiając go na środku korytarza. Nie podniosłaby go. – Tak? Całkiem ciekawa historia. Chcesz wody? Naleję ci. Ja też się napiję – powiedziała, zerkając kątem oka na Blake’a. Ona napije się, ale raczej więcej wina niż wody. To wszystko jest ponad jej siły.
Poprowadziła więc Hadesa do salonu; był od niej wyższy i cięższy, więc ledwo doszli. Sadzając go na kanapie, sama straciła równowagę i runęła widowiskowo na Blake’a. Odruchowo mocniej złapała się go, choć nawet nie miała nadziei na jakikolwiek ratunek z jego strony. Przylgnęła do niego ciałem, czy tego chciała, czy nie, wzdychając przy tym ciężko z zaskoczenia jak nagle opuściły ją wszystkie siły.
- Przepraszam – powiedziała po chwili, czoło opierając o jego.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wydawało mu się, by był bardzo pijany.
Wypił trochę, prawdopodobnie t r o c h ę za dużo, ale i tak (błędnie w tym przypadku) zawierzył swojej silnej głowie, a nie temu, jak szybko tego wieczora - i nocy - przychodziło mu opróżnianie podsuwanych przez barmana szklanek z whiskey. Jedna, druga, odchodziły w niepamięć wraz z kolejnym tematem prowadzonej dyskusji. Rozmowa z poznaną przez tindera blondynką trwała; jego humor - ku własnemu niezadowoleniu - wciąż był na takim samym poziomie, zaś jej ewidentnie się poprawił. Do czasu, kiedy wspólnie uznali, że to pora, by udać się do jej mieszkania, pod drzwiami którego - co stanowiło zaskoczenie dla prawdopodobnie obojga - Griffith kulturalnie się... pożegnał.
Powrót do domu w okolicach drugiej nie był satysfakcjonujący, więc by zapić zawód jaki go spotkał (wcale nie; nie skorzystał z jej zaproszenia bardzo świadomie), zaliczył (no cóż) jedynie kolejny bar, jaki znalazł się na jego drodze. Kilka szotów wypitych w pośpiechu (choć ciężko było stwierdzić do kogo czego się spieszył) nieco bardzie zakręciło mu w głowie, więc powrót do własnego domu przeciągnął się, a tak bardzo znajome drzwi nie chciały z nim współpracować.
Perrie zaś okazała się bardzo pomocna; zdecydowanie bardziej, niż mógł przewidzieć, a nawet bardziej, niżeli potrzebował. Z lekkim powątpiewaniem zmierzył ją wzrokiem, a na usta mimowolnie wpłynął rozbawiony uśmiech.
- Pobruuuzona, pobudz-ooona, rozbudzona - wyliczył, opuszczając głowę, by spojrzeniem sięgnąć jej piąstek na swojej koszulce. Na usta cisnęło mu się, aby zapytać ciemnowłosej, czy teraz ona potrzebuje pomocy aby utrzymać pion, czy obawia się, że on niebawem runie na podłogę, lecz jej usilne próby eskortowania go na kanapę skończyły się... jak skończyły.
- Nie mówiłaś, że chseesz się poożyć ze mną, Hughes - oświadczył z trudem siląc się na powagę - a raczej: na mnie - sprecyzował, przekręcając nieco głowę w bok, co sprawiło, że przelotnie i bardzo lekko jego nos spotkał się z jej policzkiem. Na parę sekund przymknął powieki, by chwilę później odchylić głowę i oprzeć kark na zagłówku sofy.
- Wiesz, że sam też dałbym radę dojść? - mruknął, chcąc pokazać, że wcale nie jest z nim tak źle, a wrażenie, jakie mógł sprawić, było bardzo mylne. Z drugiej strony wyszło, że trochę jej nie docenił, ani jej pomocnej dłoni wyciągniętej w jego kierunku, więc lekko potrząsnął ramionami. - Chociaż z tobą udało się to zrobić trochę szybciej - dodał, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jego słowa wcale nie brzmiały tak niewinnie, jeżeli planowało się je rozważyć w innym kontekście. Ale Blake tej nocy najwyraźniej - poza nadmiarem alkoholu - chciał zachować się przyzwoicie.
- Ładnie pachniesz - podjął nagle, przypominając sobie o woni, jaką wyczuł od ciemnowłosej, kiedy znalazła się bliżej niego. Z b y t b l i s k o niego. - Znam ten zapach. - Znał? Nie potrafił sobie przypomnieć skąd, więc może się mylił. A może nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niedopasowanie. Tak to się nazywa. A Perrie znała to aż doskonale. Ile randek miała za sobą, które kończyły się bez sukcesu w postaci wspólnej nocy, a wszystko to z jej winy. Nie chciała tego, odkąd przeszła przez rozstanie jej spojrzenie na świat diametralnie zmieniło się. Żyła wciąż przeszłością, więc była pewna, że nie potrzebuje nikogo nowego, a przede wszystkim - mężczyzn, którzy to tak pomieszali wszystko. Mason, bo odsunął się od niej, chociaż nie musiał. Blake, bo wybrał Ivory i Charlotte. Ten dupek z liceum, Christian, bo lizał się na imprezie walentynkowej z Cycatą Meg. I wszyscy mężczyźni świata to dranie, świnie i gałgany! A Perrie... uważała, że jest tą dobrą, ale lepsza nie była, skoro pałała uczuciem jakimś marnym i dziwnym wobec narzeczonego siostry i ojca dziecka drugiej siostry. Gdzie ta pieprzona sprawiedliwość? Ma umrzeć jako stara panna? Super, okej, w porządku! Ale w towarzystwie wina, bez pełnej i jasnej świadomości, bo ta za bardzo boli.
Na miejscu Blake’a, również by nie wracała za wcześnie do domu. Problem leżał jednak w jej psie, którego nie mogła zostawić, a skoro zostawił jej dom wolny na dłuższy czas, skorzystała z tego. Smutki, czy nie-smutki, zapijała samotnie, oglądając durne programy na MTV. Po czterech godzinach binge watchingu wiedziała, że uzależniła się od tych seriali.
- Pomogłeś mi w tym trochę, Blake. W rozbudzeniu - westchnęła, nie zdając sobie sprawy jak to zabrzmiało. Możliwe, że miało to wydźwięk dwuznaczny i w rzeczywistości, bo mimo wszystko czuła do niego coś. Pożądanie? Pociąg? Pomógł jej jednak wstać z łóżka przed budzikiem, więc i w tym znaczeniu przyczynił się do rozbudzenia Perrie.
Roześmiała się, rumieniąc przy tym, bo nie ukryła swojego zawstydzenia w porę. Zamilkła na dosłownie moment, by po chwili odsunąć się (z niechęcią). Nie zamierzała jednak brnąć w coś, co skończyłoby się ponownie niepamiętaniem z jego strony. Zresztą, jeśli byłby niezdolny do rzeczy oczywistych, po co go jeszcze zawstydzać? I nadzieję sobie dawać.
Durna Nadzieja, zawsze pojawia się w nieodpowiednim momencie.
Uśmiechnęła się rozbawiona jego słowami i skinęła głową delikatnie, obserwując mężczyznę uważnie.
- Cieszę się, że mogłam ci w tym pomóc, Blake - powiedziała jedynie, całkowicie podnosząc się z kanapy. Czuła, że przeciąga strunę, nawet jeśli oboje są pod wpływem; on trochę bardziej, ona trochę mniej. Miała wyrzuty sumienia, bo wciąż był dla niej narzeczonym Iv. Jeszcze w słodkiej nieświadomości żyła, a mimo to odrzucała go, choć ciało i umysł błagało o coś innego. Usta jego były zachęcające nawet teraz, a ramiona mogłyby z taką łatwością objąć ją całą w namiętnym porywie. Płakać jej się zachciało z tej bezradności i braku siły, by odsunąć od siebie otoczkę rodziny. Mogłoby być im tak dobrze! Zamarła, gdy wspomniał o jej zapachu. Nie pamiętał co między nimi zaszło kiedyś, ale zapach wbił mu się w pamięć wieczną.
Sięgnęła po wodę z pewnym zrezygnowaniem, którą zostawiła wcześniej na stoliku kawowym i czystą szklankę, której nie zdążyła użyć. Nalała do niej wody, by podać Blake’owi. Na stoliku stały jeszcze resztki jej wina. Nie sprzątała, nie czując się wtedy najlepiej, więc zostawiła to na kolejny ranek.
- Wiesz, trochę już tu mieszkam, to normalne, że zaczyna się kojarzyć takie rzeczy jak zapach współlokatora - mruknęła, podając mu szklankę. Usiadła zaraz obok na kanapie, sięgając sobie jeszcze wino. Jeśli życie dalej ma boleć, potrzebowała znieczulenia. - Więc? Randka udała się? Myślałam, że teraz zostaje się do rana? Stara szkoła?
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla niego, perspektywa spędzenia kolejnych lat w samotności - bez drugiej osoby, do której mógł coś czuć, a ta darzyłaby jego uczuciem - nie była niczym strasznym, ba, w zasadzie przyzwyczaił się do wizji funkcjonowania w pojedynkę. Podczas odsiadki w pewnym momencie nie widział już dla siebie innej przyszłości, niżeli ta spędzona w zatęchłych murach zakładu karnego. Jedna apelacja, kolejna - obie zakończone gorzką porażką i przeświadczeniem, że z biegiem lat pozostanie coraz mniej osób, które wciąż będą chciały utrzymywać z nim kontakt. Długo wmawiał sobie, że wcale mu na tym nie zależy - w końcu dopiero co stracił tę najważniejszą, z jaką planował spędzić resztę życia.
Może teraz też tylko próbował siebie samego, że wcale nikogo nie potrzebuje? To było zdecydowanie łatwiejsze, niżeli słuchanie cichego głosu, który późną nocą szeptał, że prawda może wyglądać nieco inaczej. Ludzie byli tylko ludźmi; chcąc, czy nie - potrzebowali drugiej osoby częściej, niż chcieli się do tego przyznać.
- Wsaaaale tego nie chciałem, Perrie - mruknął, dodając uniesienie dłoni w geście kapitulacji. - Myślałem, że wrósę rano, ale nie wyszło - oświadczył, choć w jego tonie próżno było doszukiwać się żalu, czy innego smutku płynącego z tego faktu. Lekkie, obojętne wzruszenie ramionami również świadczyło o tym, że nie żałował, że finalnie dotarł do swojego domu, a nie poznanej za pomocą aplikacji kobiety. Była miła, zabawna, bardzo... otwarta, ale w tym wszystkim nie do końca wpasowywała się w typ Blake'a Griffitha, a ten (wcale nie niestety) i w tym był wybredny.
- Izieesz spać? - zapytał, kiedy ciemnowłosa podniosła się i ruszyła w kierunku, którego na początku nie potrafił określić. Westchnął ciężko, by po chwili ponownie oprzeć kart o zagłówek i przymknąć powieki. Liczył, że jeszcze trochę pogadają, bo jeszcze nie chciało mu się położyć do łóżka, nawet jeżeli pora do najwcześniejszych nie należała. Do tego te schody - aktualnie stanowiły sporą przeszkodę.
- Dzięki - mruknął, kiedy po usłyszeniu jej kroków zmierzył kobietę wzrokiem i sięgnął po szklankę z wodą. Po upiciu dwóch większych łyków, postawił ją sobie na udzie i odwrócił twarz w stronę tymczasowej współlokatorki.
- To nie randka - sprostował - umówiliśmy się na tinderze, bo... - No właśnie, po co, Griffith? Ciężko było mu wyjaśnić, wszak sam nie do końca wiedział, zatem wzruszył ramionami zapominając o tym, że trzymał w dłoni szkło. Szklanka przewróciła się, tym samym mocząc zarówno jego spodnie, jak i dodatkowo chlapiąc kanapę w miejscu, obok którego (a może i na którym?) siedziała Perrie.
- Kurwa - warknął, z lekkim (za dużym) opóźnieniem próbując ją przechwycić, na co było już za późno, skoro była pusta. Z poirytowaniem spojrzał po sobie i powoli wstał, bez zbędnego skrępowania rozpinając guzik spodni i rozporek.
- Nie sądziłem... - Przelotnie zerknął na kobietę, a potem zsunął ciemne jeansy, jakie przerzucił przez oparcie stojącego obok krzesła. - Że będę się dziś rozbr... roz... bierał sam - rzucił z rozbawieniem, które również świadczyło o tym, że za bardzo mu to nie przeszkadzało. Nie dodał nic więcej, zamiast tego koślawym krokiem ruszając do łazienki, i po drodze przewracając pewnie jakiś flakon. Wrócił po chwili z dwoma ręcznikami (ale bez koszulki, którą zgubił gdzieś w trasie, bo była mokra i tak), jeden podając Hughes.
- Twoja siostra... - Wytarcie brzucha zbiegło się w czasie z rozbieganym spojrzeniem poszukującym paczki z fajkami.
- Nie byłaby zadowolona. Nis jej nie mów - zakazał, wysuwając z charakterystycznego, prostokątnego kartonika jednego skręta, którego kilkanaście sekund później odpalił i zaciągnął się głęboko, z uniesioną pytająco brwią wyciągając rękę do kobiety.
Nie sprecyzował jednak, czy chodziło mu o palenie, czy o spotykanie się z kobietami z tindera, choć zakładał, że jeśli z Lottie się tylko przyjaźnią, to to drugie będzie jej o b o j ę t n e.
...tak samo jak nie sprecyzował, którą siostrę ma na myśli i wcale nie zdziwiłby się, gdyby Perrie uznała, że mu całkiem odbiło i wciąż majaczy o Ivory.
Parę kwadransów i kilka chaotycznie przeprowadzonych tematów później, sami nie wiedząc kiedy, w jakichś dziwnych pozycjach (ale zaskakująco grzecznie, a przynajmniej Blake, bo zasnął z policzkiem przytulonym do zimnych paneli z ozdobną poduszką z kanapy gdzieś ponad jego nagą klatką piersiową) zapadli w sen, zupełnie nie spodziewając się tego, że ktoś go zakłóci.
A trzeba było zamknąć dokładnie dom, zamiast zostawiać klucz w środku. Po zewnętrznej stronie drzwi.
Brawo.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Sushi i butelka wiśniowego soku będąca raczej kiepskim, ale koniecznym zamiennikiem ulubionego wina miały być zapowiedzią dobrego początku dnia, który Charlotte Hughes dość spontanicznie postanowiła spędzić z Blake'm. Ona postanowiła, bo sam zainteresowany nie wiedział, że planowała się pojawić, że chciała umilić mu poranek ulubionym daniem i że... zwyczajnie go potrzebowała. Znów.
Potrzebowała go zdecydowanie za często i za dużo, ale nawet mimo tej świadomości to właśnie on był jej pierwszą myślą i osobą, do której pragnęła się zwrócić, gdy nie tylko coś się jej udawało, ale również - a może przede wszystkim wtedy - kiedy życie waliło się jej na głowę.
Sytuacja sprzed kilku dni skutecznie spędzała Lottie sen z powiek. Chociaż młodsza siostra od jakiegoś czasu zajmowała miejsce w jeszcze niewyremontowanym, ale bezpiecznym pokoju gościnnym, to jednak problemy Leslie wcale się nie skończyły. Charlotte czuła - w kościach, podświadomie, dzięki intuicji - że noc, w której młodsza Hughes postanowiła zabrać z domu swoje rzeczy i wynieść się od agresywnego partnera, była zaledwie wierzchołkiem lodowej góry, w kierunku której kobiety z tej rodziny obierały kurs od dawien dawna. Fatalny gust. Prawdopodobnie najgorszy na świecie.
Być może to właśnie ten fatalny gust, a być może przekonanie, że Blake wcale nie wpisywał się do tego kanonu, sprawiły, że - po upewnieniu się, że Leslie nie spędzi tego dnia całkowicie sama - znalazła się na podjeździe pod domem mężczyzny.
Związany z najbliższymi kilkoma godzinami entuzjazm zniknął dokładnie w chwili, w której kobieca dłoń zatrzymała się nad przyciskiem dzwonka, bo wzrok Charlotte skupił się na kluczu, który znajdował się zdecydowanie po złej stronie drzwi. Pociągnąwszy za klamkę, niepokój przerodził się w strach o to, że mogło wydarzyć się coś złego.
Próg domu Lottie przekroczyła ostrożnie i powoli, z uwagą rozglądając się po dobrze znanym wnętrzu. Na pierwszy rzut oka nic nie sugerowało ani włamania, ani wydarzeń dużo bardziej makabrycznych, dlatego Charlotte pozwoliła sobie na nieco głębszy wdech, w bezruchu zamierając dopiero w chwili, w której jej oczom ukazał się roztrzaskany w drobny mak flakon i plącząca się pod nogami koszulka.
Ruszyła do salonu, spodziewając się tam wielu różnych scen - włącznie z tą, w której Blake, wbrew temu, co mówił Travis, okazałby się nałogowym ćpunem, który mniej lub bardziej świadomie postanowił zrobić ze swojego odnowionego, zadbanego domu melinę dla innych staczających się ludzi. Ostatecznie jednak - kiedy zarejestrowała przewieszone przez oparcie krzesła spodnie, rozrzucone po kanapie i podłodze ozdobne poduszki oraz panujący w salonie nieład w ogóle - nie była pewna, czy wcześniej podsunięte przez psotną wyobraźnię rozwiązanie nie byłoby lepsze.
Prawdopodobnie wszystko byłoby lepsze niż uczucie, które dopadło ją, gdy w domu półnagiego, śpiącego na podłodze Blake'a zarejestrowała obecność innej kobiety.
Nie mogła się dziwić. Nie powinna być zaskoczona. Kilka wspólnych nocy nie miało zobowiązującego charakteru i nawet zbliżające się wielkimi krokami pojawienie się na świecie dziecka nie sprawiało, że ich przyjaźń znajomość wskoczyła na inny, dużo bardziej jednoznaczny poziom.
Czyżby?
Dlaczego zatem z trudem trzymała się na drżących nogach, dlaczego oddech niebezpiecznie się spłycił, a serce dyktowało uczucia, których nawet potencjalne istnienie tak gorączkowo próbowała stłamsić w samym zarodku, wiedząc, że te wiązałyby się jedynie z bólem i... żalem, który pogłębił się, kiedy zrozumiała, że inna kobieta była niezwykle bliska również jej.
- Perrie? - mruknęła bardziej do siebie niż do drzemiącej siostry, tak naprawdę nie wiedząc, czym dokładnie kierowała się w kolejnych sekundach.
Była zła, bo sprowadzał do domu inne panny?
Była rozczarowana, bo stała się - zgodnie z własną, niekoniecznie sensowną logiką - jedną z wielu?
Była rozżalona, bo najwidoczniej Blake wykazywał naturalną skłonność do kobiet o nazwisku Hughes?
Była zazdrosna, bo...
Nie. Nie mogła być zazdrosna. Nie była zazdrosna.
Nie była...
Była. Była beznadziejnym kłamcą.
- Chyba sobie kurwa kpicie - rzuciła donośnie dokładnie w momencie, w którym papierowa torba z jedzeniem i piciem z impetem spadła na blat kawowego stolika.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nawet nie próbowała oszukiwać się, że nikogo nie potrzebuje, bo potrzebuje i to bardzo. Nie potrafi jednak znaleźć odpowiedniego kandydata, który nie zostawi jej w najmniej odpowiednim momencie tak jak zrobił to Mason. Nie pogodziła się z tym jeszcze, choć to akurat wypierała z umysłu. Da się żyć tak w pojedynkę? Patrzeć na swoich bliskich, którzy układają sobie życie coraz lepiej? Albo koleżanki w podobnym wieku, które nie tracą dziecka i wściekają się później, bo porysowało kredkami całą ścianę. Przecież to dobra okazja do przemalowania domu! I krok, by dziecko odnalazło się, bo może chciało zostać artystą? Ich dziecko, jej i Masona, byłoby takim małym szkrabem, które rysowałoby swoje twórczości przy jednym stole z rodzicami, gdy oni pracowaliby nad swoimi projektami. To niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe, że ludzie, którzy naprawdę pragną dzieci, nie mogą ich mieć lub tracą nagle. A potem wali się wszystko jak domek z kart.
- Okej... przykro mi? - mruknęła, co było gówno prawdą! Wcale jej przykro nie było i nawet jeśli nie liczyła na cokolwiek ze strony Griffitha (to byłoby jak wykorzystanie go, gdyby pod wpływem alkoholu wypitego oddzielnie, ale strumieniami, doszłoby między nimi do czegokolwiek), cieszyła się, że jest w domu. Czuła się z tym lepiej, choć nawet nie obroniłby ją dziś przed kimkolwiek. Jego obecność często wzbudzała wściekłość i bezsilność, ale ostatnio potrzebowała mieć obok siebie ludzi. Za długo była sama.
Zmęczenie wciąż jej nie opuszczało. Powieki miała ciężkie, ale mimo to nie odchodziła od Blake’a, jakby musiała pilnować go. Chciała zorientować się w jakim jest stanie: a raczej czy będzie mógł sam dobiec do łazienki w razie R.
- No tak, Tinder jest do jednonocnych przygód. Jeśli ty go masz, to może i ja tam trafię na jakieś ciacho co nie jest psychopatą? - zagaiła, rozsiadając się wygodniej na kanapie jak tylko podała mu wodę. Nie osądzała go. Nie była nawet zazdrosna, że wybrał jakąś obcą kobietę, a nie ją - samotną, porzuconą i... zgorzkniałą? Gdy woda chlusnęła na nią, otworzyła usta szeroko w zaskoczeniu i jęknęła cicho w niezadowoleniu. Ach, co za szczęście, że nie jest z cukru, ale nie spodobało jej się to. Tak samo jak jego bezceremonialny striptiz, który nadszedł chwilę później. Ściągnęła brwi, mimowolnie przyglądając mu się chwilę. Odwróciła jednak wkrótce spojrzenie, by zdjąć mokre rzeczy z siebie. Skoro nie przeszkadzało mu to, dlaczego miałaby chować się? Widział ją nie raz, nad basenem czy na plaży, gdy chodziła w samym bikini, więc w czym był problem?
Uśmiechnęła się za to rozbawiona na jego słowa, lecz humor ten prysł jak bańka mydlana na wspomnienie jej siostry. Boże, czy on wciąż kochał Iv? Wzięła ręcznik, wycierając siebie i kanapę przy okazji, by bardziej nie wchłonęła wody i przesunęła się na suchsze miejsce.
- Nie powiem jej. Zresztą, już nie ma nic do gadania, chyba, że cię nawiedza - odparła cicho, zerkając na Blake’a bez cienia uśmiechu. Straciła już humor do wszystkiego. I ta sytuacja uświadomiła jej, że to najwyższa pora dać sobie spokój z mężczyznami. Nie wychodziło jej i to się nie zmieni. Skazana jest na staropanieństwo i zgorzkniałość, cudownie!
Poczęstowała się papierosem, a potem kolejnym i dopiła wino. To zapewniło jej wielkiego kaca kolejnego ranka. Wcześniej jednak zasnęła na kanapie, wtulona w poduszkę. Wraz z używkami, humor jej się trochę poprawił, więc była w stanie rozmawiać z Blakiem, nie czując już żadnego żalu. Nie spodziewała się, że cokolwiek... ktokolwiek będzie mógł zakłócić ten spokój.
Nie odezwała się wciąż do Charlotte, bo musiała wszystko sobie poukładać w jedną całość. Owszem, widziała się z Leslie, ale... nie miała wytłumaczenia, dlaczego tylko z nią. Może chciała zobaczyć jak się trzyma po wyjeździe Sao? Musiała wiedzieć na czym stoi. Jak na razie nic nie jest po jej myśli i nie widzi nadziei na poprawę. Te przekonanie pogłębszyło się wraz z wejściem Charlotte do mieszkania. Ocknęła się po chwili, przecierając oczy dłonią i ziewając, bo gwałtownie została wybudzona. Spała również krótko. Uniosła spojrzenie na głos, który zapewnił im kogucią pobudkę i aż szybko podniosła się do siadu, sięgając po bluzkę, by zakryć się chociaż trochę.
- Lottie? - wydukała jedynie zaskoczona, zerkając na torby z jedzeniem, które wylądowały na stoliku. Zsunęła wzrok na półnagiego Blake’a i... mogło to wyglądać dwuznacznie.
Dlaczego jednak była zła?
Dlaczego tu w ogóle przyszła? Z jedzeniem.
Nic nie trzymało się kupy. Nie rozumiała kompletnie nic.
Założyła bluzkę, szybko wygładzając włosy.
- Do niczego... do niczego nie doszło, po prostu... Co tu robisz, Lottie? - stanęła w końcu przed siostrą, czując jak ich więź momentalnie przeistacza się we wrogów. Ale dlaczego? Dlaczego właściwie miała jej się tłumaczyć? Są dorośli, a Ivory już nie żyje.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Krótki sen na chłodnych panelach, na których sam nie wiedział kiedy zasnął, już w jego trakcie był zmącony przez jedną z sióstr. Tą, o której pomyślała Perrie, kiedy wspomniał, aby nic nie mówiła zupełnie innej. Ivy z biegiem lat pojawiała się w jego snach coraz rzadziej, zapewne przez to, że i myśli mężczyzny nie podążały zbyt często w kierunku narzeczonej, którą stracił tak dawno temu. Być może to błąd i powinien - tym bardziej, że bliskie jej osoby noszące to samo nazwisko były w jego życiu w zasadzie codziennie. Niezależnie, czy w sferze prywatnej, czy pracy, gdzie początkowo była tylko Saoirse, a z czasem pojawiła się i Leslie.
Nie, nie powinien. Chciał żyć tym, co miał tu i teraz; nie bawić się w żadne, zbędne sentymenty, których nie lubił. Nie analizować miliona ewentualnych scenariuszy odnośnie tego, jak mogłoby potoczyć się ich życie, gdyby żyła. To nie miało sensu - marnowało jedynie energię i czas, które można było spożytkować na inne rzeczy.
I co ważne - nadal, wciąż - nie żałował tego, co wydarzyło się między nim a Lottie, tym bardziej, że nie była to jedna noc, po której wspólnie uznali, że była błędem i czymś niewłaściwym. Gdyby tak było, kolejna nie miałaby miejsca.
Lekki sen Blake'a Griffitha tym razem zawiódł; nie rozchylił powiek słysząc dźwięk otwieranych drzwi, ani kroków. Ze snu wyrwał go najpierw odgłos rzucania czymś ciężkim tuż obok jego głowy (naprawdę takie miał wrażenie), więc chcąc bezpiecznie przetrwać nalot (anty)terrorystów, czy kogokolwiek innego, kto miał czelność narobić hałasu w jego domu, wyciągnął spod klatki piersiowej poduszkę, którą chciał przykryć głowę.
I planował to zrobić, gdyby nie znajomy głos, jaki odwiódł go od tego pomysłu. Mruknął przeciągle i wypuścił ciężko powietrze, zapominając w jakiej pozycji - i jakim stanie - zasnął.
- Dzień dobry, Charlotte - rzucił bełkotliwie - mogłabyś trochę ciszej? - zapytał, powoli rozchylając powieki i pierwsze co widząc, to zakładającą koszulkę Perrie. Zmarszczył czoło, bezwiednie patrząc na nią w pytający sposób.
Dlaczego się tłumaczyła...?
Przecież w c a l e nie dlatego, że całość wyglądała bardzo... jednoznacznie, ale Lottie na pewno n i e była zazdrosna. Odchrząknął i spojrzał po sobie, w następstwie podnosząc się do pozycji pionowej i zatrzymując na przeciwko blondynki.
- Jesteś zła - zawyrokował widząc jej wzrok i jasno określając to, co również wyczuła Perrie - nie powinnaś się denerwować - oświadczył z powagą, ale prędko zdał sobie sprawę, że panie się - najwyraźniej - jeszcze nie widziały, a młodsza z sióstr nie wiedziała nic o ciąży. Nie czuł, że to on powinien pierwszy ją o tym poinformować więc z dozą nonszalancji wzruszył ramionami i rozejrzał się po najbliższej okolicy.
- Podobno złość piękności szkodzi, czy... - urwał, podchodząc do fotela i sięgając po swoje spodnie, ale tylko je przewiesił przez ramię. - Jakoś tak to szło - skwitował, wolnym krokiem udając się do kuchni i z lodówki wyjmując butelkę wody.
Kurwa.
Zrobiło się jakoś niezręcznie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Niezręcznie.
Dość łagodne określenie dla sytuacji, w której założenia tworzące się w głowie Charlotte Hughes przybrały bardzo jednoznaczny wymiar. Klucz na szybko wpychany do zamka i pozostawiony w nim pod wpływem emocji, rozwalony w drobny mak flakon, do którego nikt nie przywiązywał dużej wagi, ciuchy rzucone niedbale w poszczególne kąty pomieszczeń - to wszystko było swego rodzaju dowodami, do których Lottie zdążyła dopisać własny scenariusz, nawet jeżeli lata zawodowej praktyki nauczyły ją, że snucie daleko idących teorii mogło być szkodą dla śledztwa.
Ona takowego co prawda nie prowadziła, a obiecaną Blake'owi w o l n o ś ć traktowała bardzo poważnie i naprawdę nie zamierzała go ograniczać - nawet w chwili, w której myśl o nim z inną budziła emocje co najmniej nieprzyjemne. Ponieważ jednak się p r z y j a ź n i l i a dziecko w żaden sposób nie zobowiązywało ich do wyłączności, to poddanie się negatywnym bodźcom wydawało się być zachowaniem zwyczajnie nie na miejscu. Z drugiej jednak strony - jakim prawem sądził, że mógł robić z niej idiotkę? Kilka spędzonych razem nocy, nieplanowana ciąża, jego wyjazd, który skomplikował więcej niż mogliby przypuszczać, a na sam koniec romans, który mógł praktykować z każdą inną kobietą w tym mieście. Padło na jej siostrę, a Charlotte niemal czuła, jak pękało jej serce, gdy próbowała odgonić od siebie myśl, że przecież nie mógł być TAK perfidny. Nie mógł. Nie Blake.
Nie mógł, prawda?
Do niczego nie doszło?
Uniesiona wymownie brew i wzrok zatrzymany na wysokości męskiego spojrzenia były jednoznacznym, acz niewypowiedzianym pytaniem, pod maską którego raz za razem pobłyskiwała niegasnąca nadzieja na to, że cała sytuacja była tylko złym snem, nieporozumieniem, że istniało wyjaśnienie, dla którego oni, półnadzy, znajdowali się w jego domu późnym porankiem.
Naiwna idiotka.
Nawet dla zdrad Joela nie szukała tak głupich wymówek i usprawiedliwień.
Niemal parsknęła śmiechem, kiedy padło to pierwsze, niekoniecznie mądre pytanie. Lottie na krótko przeniosła swój wzrok z Blake'a na Perrie.
- To chyba ja powinnam zapytać co ty tutaj robisz? - Tutaj; w mieście czy w tym domu? Położony na to jedno słowo nacisk mógł być rozumiany dwojako i chyba sama Charlotte nie była pewna, co dokładnie miała na myśli. Nie wiedziała, że Perrie w ogóle planowała swój powrót, dlatego jej obecność w Seattle była tym większym zaskoczeniem i powodem do... smutku. Raz jeszcze okazało się bowiem, że ta rodzina w niczym nie przypominała takiej, jaką być powinna. Kłamstwa, sekrety, nieporozumienia, ukrywanie prawdy. To wszystko wychodziło im tak cholernie dobrze.
A ona prawdopodobnie wybrała najgorszy z możliwych momentów, by odejść od reguły i coś zmienić.
- Nie powinnam się denerwować? Szkoda, że nie pomyślałeś o tym wcześniej - mruknęła z wyrzutem, który szybko przeistoczył się w irytację związaną z nonszalancją, którą dotychczas całkiem u niego lubiła, a która obecnie jedynie utwierdzała ją w przekonaniu, że robił to, czego ona tak bardzo nienawidziła - sprawiał, że czuła się jak idiotka. - Może na przyszłość nie martw się moją urodą, tylko tym, żebym nie dostawała stanu przedzawałowego, kiedy zostawiasz klucze w drzwiach. Dziecko urodzi się nerwowe - dodała, nie mając pojęcia, czy był to jakiś pokrętny sposób na podzielenie się tą informacją z siostrą (choć i to pewnie było jej obojętne, skoro milczała nawet po przyjeździe do Seattle), czy może jednak wykorzystana okazja do tego, by wbić jej szpilę za to, że... była u Blake'a. Ze wszystkich znajomych, przyjaciół, RODZINY była akurat u niego.
Czemu to prowokowało nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej?
Czemu złość sprawiła, ze dłonie Charlotte zacisnęły się w pięści?
I czemu serce biło tak niebezpiecznie szybko, kiedy w głowie pojawiał się obraz tego, że tym razem panele w swojej sypialni mógł ubrudzić winem w towarzystwie... innej?
Cholera.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dzień dobry, Charlotte. Mogłabyś trochę ciszej?
Słowa ostre jak żyletka przecięły gęstą atmosferę, powodując u Perrie delikatny, złośliwy uśmieszek. Dlaczego miała się tłumaczyć? Jest dorosłą kobietą. On, Blake, jest dorosłym mężczyzną. I nawet jeśli doszłoby do czegokolwiek, spowiadać może się jedynie przed Bogiem. Co ją też obchodziło czy przespali się ze sobą? N I C.
Abso-kurwa-lutnie nic.
Perrie, pomimo czucia dziwnego przyciągania do Blake’a, nie robiła nic więcej i szczerze – nie zamierzała. Wciąż tkwiła we swoich wspomnieniach z przyszłości, które doskonale powstrzymywały ją od kolejnego ruchu. Walczyła ze sobą i z nim, jednocześnie chcąc brnąć w to dalej, ale mimo wszystko, nie przespała się z nim (jak zrobiła to Charlotte). W tym momencie czuła jedynie złość, że siostra reagowała jak reagowała. W porządku, nie powiedziała jej o powrocie, ale na to potrzebowała czasu. Chciała najpierw oswoić się ze wszystkim, wybadać teren zanim zacznie znów zgrywać najszczęśliwszą osobę pod słońcem. Rola ta wiązała się z niechcianymi objawami depresji, rozpaczy i kłamstw.
Związała włosy jakby to miało pomóc jej obmyślić plan ucieczki. Nie czuła się komfortowo przez to jak zachowywała się Charlotte. Gdyby nie miała niczego do Blake’a, teraz nie robiłaby im awantury. Odetchnęła głęboko i rozłożyła ręce w geście zrezygnowania.
- Mieszkam. Chwilowo - odparła zacięcie, zerkając w stronę Blake’a, który chyba dezertował. Zrozumiała jego słowa aż za dobrze. Poczuła ukłucie w serce, które przemieniło się w uderzenie tak mocne, jakby z pięści. Dech jej zabrało na ułamki sekund, a oczy przysłoniła mgła; a może to tafla nadchodzących łez bólu?
To nie może być prawda.
Ciąża Lottie. Dlaczego ona? Dlaczego Lottie będzie miała dziecko, a nie Perrie? Przecież... zasługuje na nie, bo... I dlaczego, cholera jasna, z Blakiem? Zbiera wszystkie pragnienia Perrie ot tak, bez zawahania i jeszcze piekli się przy tym. Co jej uderzyło do głowy? Jeden udany orgazm i przywłaszcza sobie Griffitha, który nie powinien mieć już nic wspólnego z żadną żywą siostrą Hughes.
Charlotte zostanie mamą, nie Perrie.
Charlotte będzie miała dziecko z Blakiem.
Och, głupia Perrie, taka naiwna! Życie cię jeszcze nie nauczyło niczego?
Pierwszy raz nie chciała mieć już nic więcej do czynienia z Blakiem. Ani z Charlotte. Za zdradę, bo wiedziała, jak bardzo rozpaczała nad swoim dzieckiem. Cała nadzieja pozostawała w Leslie. Ulotniła się zaraz, gdy Charlotte zwróciła swoją złość w Blake’a, by wyjść z tego domu jak najszybciej. Gdy poszła do pokoju gościnnego, w którym urzędowała, wyszła za moment, nakładając na siebie kurtkę jeansową i mierząc palcem w Charlotte.
- Ty nie jesteś lepsza, wiesz, Charlotte? Bo ja nie mam nic sobie do zarzucenia. Nic tu się nie wydarzyło, a ty... ty wpadłaś. Myślisz, że ci pomoże? Zapomnij. Wielki, kurwa, Casanova się znalazł, który co noc bzyka inną albo chla w opór i do własnego domu nie potrafi trafić. Zajebistą przyszłość sobie wybrałaś, siostro. Więc nie praw mi tu żadnych lekcji, bo ja mam prawo do niewiedzy i własnego przeżywania śmierci dziecka, czego nigdy nie zrozumiesz, bo będziesz szczęśliwą mamusią. Nie życzę największemu wrogowi straty swojej pociechy - słowa wyrzucane jak z karabinu, przerywane łkaniem spowodowane bolesnymi wspomnieniami, od których tak dobrze jej się uciekało przez ostatni rok. Wytarła twarz z łez i wróciła do pokoju, nie czekając na odpowiedź starszej siostry. Jedyne, czego teraz chciała, to ucieczki. Kolejnej. Musiała wyjść stąd na zawsze. Nie wracać. Zaszyć się w hotelu, bo przecież w mieszkaniu nie miała nawet kuchni.
Ale najpierw leki na lepsze samopoczucie. Na życie. Choć co to za życie, gdy takie niesprawiedliwości się dzieją? Gdy inne kobiety mają dzieci, a ona nie? Gdy miłości jej nie chcą już jej, bądź nigdy nie chciały? Skąd więc ma czerpać siłę do wstawania z łóżka?
Wróciła znów do nich, tym razem podchodząc do Blake’a i wymierzając mu policzek.
- Może święta nie jestem, ale ty też nie jesteś lepszy niż ona. Kłamca. Jesteście siebie warci.
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedział, czy to przez to, że wciąż w jego krwi znajdowały się procenty, które w ciągu kilku godzin nie zdążyły opuścić organizmu, czy zawiniło to, że od kilku nocy nie spał za dużo (łącznie z tą), więc przyswajanie faktów przychodziło mu trudniej niż zwykle. Z jednej strony miał - niestety tylko - wrażenie, że wciąż śni, lecz zamglona postać Ivory zamieniła się w dwie inne, żyjące siostry Hughes, które miały jakiś problem, którego Blake Griffith nie rozumiał. I chyba nie próbował nawet zrozumieć; przez uciążliwy ból w okolicach skroni, na który nie pomagało nawet wypicie niemalże połowy półlitrowej butelki z wodą mineralną. Przez rozgrywające się między kuchnią a salonem wydarzenia, nie miał czasu na to, aby poszukać proszków przeciwbólowych, ani innego, magicznego środka na kaca, który był odpowiednią karą. Zasłużył. Wypił za dużo, co nie było ani rozsądne, ani odpowiedzialne. Potrzebne też nie, chociaż zdał sobie z tego sprawę za późno i tym razem - żałował. Musiał ograniczyć używki; nie tylko alkohol, ale i przez myśl przeszły mu leżące na blacie papierosy, które kusiły otwartą paczką, z której wystawały dwie fajki.
Kiedyś o tym pomyśli, może nawet rzuci. Za chwilę, jeszcze nie teraz.
Z drugiej strony, dochodzące do niego podniesione głosy - to Charlotte, to Perrie, kazały mu wierzyć, że - nadal: niestety - wcale nie śni i wydarzenia rozgrywają się b a r d z o naprawdę. Odstawił na blat niemalże opróżnioną butelkę, w międzyczasie lawirując spojrzeniem między blondynką, a brunetką.
Co do ch...
Zmarszczył czoło, próbując zrozumieć. Poniekąd wzburzenie Lottie miało jakiś sens, ale też uważał, że jest przesadzone. Nawet jeżeli - co rzecz jasna się nie wydarzyło - doszłoby do czegoś między nim a Perrie, to czy powinna być zła? Chciał trzymać się wersji, że nie, aczkolwiek podświadomie wiedział, że to trochę skurwysyństwo, skoro były siostrami.
Może wcale nie przesadzała?
Rozchylił usta, aby wciąż się w rozmowę i potwierdzić, że do niczego nie doszło, ale nie podobał mu się wyrzut blondynki w stronę siostry. Dlaczego nie mogła u niego być, skoro jej wizyta (która przeciągnęła się na kilka dni) nie była naznaczona niczym dwuznacznym, ani nieodpowiednim?
- Charlotte - odezwał się finalnie, celowo używając pełnej formy imienia blondynki - nie tak dawno sama zatrzymałaś się u... - Cóż, chcąc, choć bardziej nie chcąc, grymas mimowolnie wpłynął na usta Blake'a. - Przyjaciela - wycedził - dlaczego teraz doszłaś do wniosku, że jest w tym coś złego? - zapytał, ale nie podnosił tonu, nie kpił, choć może rzeczywiście pytanie padło dość oschle. Nie chciał mówić, żeby nie brnęła w to dalej, bo jeszcze wyjdzie na hipokrytkę, więc zaledwie pokręcił przecząco głową i spojrzał na nią z niezrozumieniem.
- Chciałem pomóc Perrie - oświadczył, co poniekąd było tłumaczeniem się, czego naprawdę nie lubił robić i nie zamierzał, ale sytuacja go poniekąd do tego sprowokowała i postawiła pod ścianą. Dobre intencje najwyraźniej nie popłacały, jeśli chodziło o pomoc jakiejś z sióstr Hughes vs Charlotte. Najpierw Sao (dwukrotnie; w kwestii nieślubnego dziecka Roberta, a potem trupa), teraz tu był problem.
- Nie sądziłem, że ktokolwiek uzna to za denerwujące - burknął już bardziej sarkastycznie, patrząc gdzieś w bok. I na tym zamierzał skończyć - aby dać im przeprowadzić dyskusję tak, jak chciały. Przecież nie wiedział, że Lottie nie miała pojęcia, że jej młodsza siostra wróciła do miasta, ani, że jest z tego jakaś tajemnica. Nie miał też świadomości tego, iż ciemnowłosa straciła dziecko, a ta informacja spadła trochę niczym bomba; podobnie jak i wyznanie Lottie odnośnie ich dziecka.
Zajebiście, kurwa, a to niby jemu brakowało wyczucia i empatii.
Może nawet by rzucił jakimś przykro mi, gdyby nie to, że za bardzo zaabsorbowały go słowa posłane w jego kierunku. Coś o piciu (ok, mógł się zgodzić), czy Casanovie (z tym już nie, bo za niego nigdy się nie miał), z kolejnymi niby-faktami również mógł polemizować, ale tylko uśmiechnął się krzywo, z politowaniem, i prychnął cicho.
- Aha - skwitował krótko, tym razem sięgając po paczkę fajek i odprowadził młodszą z sióstr wzrokiem. - Spakuj się, Perrie, skoro idziesz do swojego, GOŚCINNEGO pokoju. Myślę, że nie ma sensu, byś marnowała tu swoją najbliższą przyszłość - poinformował, wyciągając z paczki papierosa i przekładając go z ręki do ręki. Celowo podkreślił to, gdzie spała - by nie było żadnych wątpliwości, a kierując się w stronę tarasu, zatrzymał się przy blondynce.
- To nie był najlepszy sposób, by poinformować twoją rodzinę o tym, że będziemy mieli dziecko - mruknął, patrząc na nią tylko przelotnie; trochę z żalem, trochę niezrozumieniem, ale i przeczuciem, że być może Perrie miała trochę racji i Charlotte swoim wyborem - urodzenia dziecka i wychowania go z nim - marnuje życie tak fatalną przyszłością.
- Nie sądziłem, że... -
urwał, kiedy nagły powrót Hughes dotkliwie ujawnił się jej dłonią odbitą od jego policzka. Nie mógł się tego spodziewać, więc krótkie, soczyste przekleństwo wypadło z jego ust, a zaraz później bezwiednie przyłożył dłoń do piekącego policzka.
- Ja pierdolę, Perrie, co jest z tobą, kurwa, nie tak? - fuknął, mierząc ją spojrzeniem z dezaprobatą. - Nie będziesz w moim domu obrażała ani swojej siostry, ani mnie - powiedział twardo, zatrzymując się przed Charlotte, jak gdyby ta młodsza zamierzała wyrzuć się na kimś jeszcze bardziej, a teraz nie zwątpiłby, gdyby zamierzała to zrobić.
- Wyjdź - rozkazał, bo nie miał ochoty ani na nią patrzeć, ani z nią dyskutować. Nie po tym, co właśnie odwaliła. - Ty też możesz, jeśli się z nią zgadzasz - skwitował po chwili, spoglądając kątem oka na stojącą za jego plecami kobietę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Ten poranek miał wyglądać zupełnie inaczej.
Miał.
Obecnie Charlotte nie miała pojęcia, jak w ogóle powinna wyglądać najbliższa przyszłość.
Dotychczas nie zastanawiała się nad tym, jakich słów miałaby użyć w konfrontacji z rodziną. Wiedziała, że wieść o ciąży samej w sobie mogłaby spotkać się z entuzjastyczną reakcją (przynajmniej ze strony niektórych), ale jednocześnie byłaby związana z wieloma pytaniami, wśród których prym wiodłoby to dotyczące tożsamości ojca rozwijającego się pod jej sercem maleństwa. Charlotte Hughes nie była tchórzem, nie żałowała tego, co się wydarzyło, nawet jeżeli otoczenie miałoby automatycznie przekreślić jej relację z Blake'm. Na koniec dnia pozostawali jednak dorośli, nie mieli innych zobowiązań, a Ivy... było już chyba wszystko jedno. To właśnie kwestią zmarłej siostry przejmowała się najmocniej i najdłużej, zupełnie zapominając o osobach żyjących.
Doskonale pamiętała dzień, w którym okazało się, że samochodowy wypadek przekreślił pierwszą w życiu okazję Perrie do zostania matką. Chyba właśnie dlatego tak długo zwlekała z przekazaniem informacji o własnej ciąży. Dodatkowo była przekonana, że internet czy telefon nie były odpowiednią drogą komunikacji do wymienienia się takimi wiadomościami. Obecnie, kiedy siostra była na miejscu, wcale nie wyglądało to lepiej, a dyktowane bliżej niezrozumiałą zazdrością zachowanie tylko pogorszyło przebieg i tak wystarczająco trudnej rozmowy.
- Naprawdę, Blake? Mam ci wyjaśnić, jaka jest różnica? - warknęła w szczerej złości, kiedy mężczyzna wplótł do dialogu kolejną osobę i to na dodatek taką, z którą sam żył obecnie w relacji raczej skomplikowanej, być może skazanej na straty. I choć Charlotte nigdy nie czuła potrzeby tłumaczenia się z czegokolwiek, to przecież wielokrotnie napomknęła o tym, że ją i Rhysa łączyła jedynie przyjaźń - zwyczajna, platoniczna, automatycznie wykreślająca możliwość wylądowania w łóżku (lub gdziekolwiek indziej), o co obecnie ona - być może mylnie, ale tym zdawała się zupełnie nie przejmować - była gotowa oskarżyć jego i swoją s i o s t r ę.
Wzrok starszej Hughes znów zatrzymał się na Perrie. Ściągnięcie brwi ku sobie wyrażało niezrozumienie, które bardzo szybko przeistoczyło się w... rozczarowanie. Nie jej reakcją, nie słowami, ale wiedzą, której posiadaczką Charlotte chyba wcale nie chciała być.
Blake Griffith nie był święty i doskonale wiedziała, że nigdy nie aspirował do tego miana. Ona sama nigdy nie wyrażała chociażby zamiaru czy pragnienia zmiany jego osoby na lepsze (lub gorsze - w zależności od perspektywy). Na dodatek naprawdę wierzyła w złożoną przed kilkunastoma dniami obietnicę, bo przecież ta nie padała z jego ust codziennie. Wierzyła mu. Ufała mu. Wbrew wymienionym nie tak dawno wiadomościom - znała go. Spędzone razem miesiące pozwoliły nabrać przekonania, że to, co mieli, nie było przelotnym kaprysem, który zniknąłby pod wpływem nudy i chęci zaznania czegoś nowego. W ostatnim czasie przeszli razem wiele, dlatego Charlotte... odetchnęła.
Był jej przyjacielem, powiernikiem, kimś zaufanym. Był ojcem jej dziecka, a sytuacja z cmentarza nauczyła ją, że nie mogła popadać w obłęd, histeryzować, interpretować wszystkiego po swojemu. Brak dowodów i emocjonalna gadanina siostry nie wystarczyły, by w niego zwątpiła.
- Nie prawię ci żadnych lekcji. I nie zabraniam ci przeżywać śmierci dziecka - podjęła po krótkiej pauzie, znów zaciskając dłonie w pięści. Robiła to tak mocno, że niemal czuła, jak paznokcie wbijały się w skórę na wewnętrznej części. - Ale nie zachowuj się tak, jakbyś oczekiwała, że nikt nie zajdzie w ciążę, żeby tobie nie było przykro - dodała, naprawdę żałując swojego napadu zazdrości i tego, że ta informacja dotarła do Perrie w ten sposób. Była jednak zła, chciała jej dopiec, uderzyć w najczulszy punkt, którym dla Charlotte niespodziewanie stał się właśnie Blake.
Zaklęła w myślach.
- Wierz mi, ja też wolałabym dowiedzieć się o powrocie do miasta młodszej siostry inaczej niż przez zastanie jej półnagiej w twoim salonie - odparła, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Nie była bez winy, ale oni również. Perrie mogła dać znać o swoim przyjeździe, mogła poprosić o pomoc w kwestii mieszkania, mogła chociaż uprzedzić, że zamierzała się pojawić albo że zatrzymała się u Blake'a. On z kolei... milczał. I choć dom należał do niego, a on mógł wynajmować pokój każdemu, to jednak z jakiegoś powodu nie zająknął się nawet słowem, mniej lub bardziej świadomie doprowadzając do momentu, w którym wszystko wyglądało tak... jednoznacznie.
Charlotte nie kryła zaskoczenia ponownym pojawieniem się Perrie w salonie. Gwałtowna reakcja młodszej Hughes sprowokowała obawę, w wyniku której Lottie instynktownie cofnęła się o krok. Perrie nie bywała agresywna, ale obecnie sprawiała wrażenie osoby będącej w całkowitym amoku, zdolnej do wszystkiego, ignorującej wszystkie ewentualne konsekwencje.
Czy byłaby w stanie... zrobić jej krzywdę?
Jej i dziecku?
Ze złości? Zazdrości? Rozpaczy?
To, że oddzieliła je postawna sylwetka Blake'a, niosło swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, od którego Charlotte nie chciała odchodzić, a które raz jeszcze pozwoliło wierzyć, że jej ufność względem niego nie była niczym na wyrost, że miała ku temu dobre podstawy, że nie mógł by jej... rozczarować.
Uniosła głowę, ani myśląc o tym, by gdziekolwiek się ruszyć - ani z obecnego miejsca w obawie przed Perrie, ani z tego domu w ogóle. Już raz rozstali się w napiętej atmosferze. Ona wylała morze łez i odwiedziła miejscowy szpital, on zniknął gdzieś w Meksyku, a ostatecznie spędził noc na pryczy w areszcie.
Musieli to rozwiązać.
Razem.
Opuszkami palców ostrożnie musnęła wierzch jego dłoni, nie chcąc, by i u niego złość przejęła kontrolę nad zdrowym rozsądkiem, którego jej i Perrie zdecydowanie tego dnia zabrakło.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Żałowała swoich słów, które wystrzeliły z niej jak z karabinu. Wszystko to było bardziej skomplikowane niż sądzili. Co siedziało jej w głowie, gdy postanowiła przyjąć propozycję Blake’a i zatrzymać się na chwilę u niego? Z rodzicami było ciężej, bo użalaliby się nad skrzywdzoną córeczką, a współczucie to była ostatnia rzecz, jakiej chciała. Dlaczego od razu nie pojechała do Charlotte? Bała się trochę konfrontacji z Leslie, bo Saoirse wyjechała, a jednak – to z nią spotkała się, nie z bliższą jej sercu siostrą. Nie potrafiła wytłumaczyć swojego zachowania, swoich decyzji, które wciąż wydawały się błędne.
Nie zamierzała nikogo krzywdzić, ani słownie, ani fizycznie. Co się z nią działo? Nie powinna tak zareagować, w końcu to ona zdezertowała na rok; a mimo to, wciąż oczekiwała, że będzie wiedziała o wszystkim i że nic nie zmieni się. I co teraz? Mądra pani, co teraz zrobisz? Bo już na pewno nie zatrzymasz się u swojej rodziny po tym jak potraktowałaś swoją własną siostrę. Najprościej byłoby wyjechać, znowu, lecz to oznaczałoby, że jest prawdziwym tchórzem.
- Tak, tak zamierzam, Blake. Nie będę tu dłużej marnować swojej przyszłości - odparła w stronę mężczyzny, czując jak cała trzęsie się ze stresu i emocji. Bała się, że powie coś więcej, a tego poranka już wiele zostało wygarnięte.
Szybko zbierała swoje rzeczy, wciąż walcząc ze sobą, by nie rozkleić się, bo to jest jedynie oznaką słabości. Musi zostawić ich, oswoić się z nową sytuacją i zazdrością, która ukłuła ją w momencie, gdy Charlotte weszła do domu Griffitha. Podobał jej się od lat, a mimo to, ponownie wybrał inną siostrę, tylko nie ją. Czy to jest jakaś słabość do Hughesów? Patologiczne pożądanie, by zaliczyć wszystkie? Nie, to akurat raczej nie, skoro do Perrie nie dobierał się przez te dwa tygodnie wspólnego pomieszkiwania.
Wyrok jest prosty: nie chciał jej, nie pożądał jej.
Musiała się z tym jakoś pogodzić, ale było to poniekąd odrzucenie; kolejne odrzucenie od przyjazdu. Jak miała teraz normalnie spoglądać w lustro i nie myśleć o tym, że jej dwa obiekty westchnień wolały inne kobiety? Przynajmniej tak jej się wydawało, po spotkaniu z byłym narzeczonym. Boże. Dlaczego ten powrót musiał być tak bolesny?
Cofnęła się, gdy zdała sobie sprawę co zrobiła. Uderzyła Blake’a. U d e r z y ł a. Użyła pierdolonej przemocy, by co? By sobie ulżyć? To już było przegięcie, Perrie. Zasłoniła usta dłonią, patrząc na swoją ofiarę, by po chwili przenieść wzrok na przerażoną siostrę. Bała się jej? Oczywiście, że tak. Widziała to w jej oczach.
- Przepraszam - szepnęła, już czując jak jej oczy przysłania tafla łez i pobiegła do pokoju po walizki oraz zdezorientowanego psa. Po chwili mocowania się z bagażami, wyszła z domu, drzwi zamykając najciszej jak potrafiła, bo trzaśnięcie byłoby tu niepożądane po całej sytuacji.
Zawaliła to. Po całości.
I co teraz, Perrie?

/ zt
don't you think you'll miss me
if you don't come and kiss me?

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”