WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

  • 9) You better believe
    • ~ we're gonna get ourselves killed
Zalety bycia człowiekiem pokroju Bastiana Everetta? Zastanówmy się.
Punkt pierwszy: łatwość w podejmowaniu do bólu nieprzemyślanych decyzji, które koniec końców okazywały się całkiem korzystne (stosunek przypadków – dziewięć na dziesięć; każdy dziesiąty nosił z kolei imię, co znaczyło mniej-więcej tyle, że najgorsze decyzje w jego wykonaniu to te, które tyczyły się ludzi). Wyprowadzka z rodzinnego domu, przygarnięcie Rufusa, trzymanie się z daleka od uniwersytetów (podziękował; w liceum przeżywał wystarczające katusze).
Punkt drugi: wrodzony brak standardów i oczekiwań – jakichkolwiek. Co działało zresztą w obydwie strony. Nawet nawiązywanie przyjaźni przychodziło mu jakby lżej. Nikt nie pytał wszakże „synu (lub córko!), dlaczego nie weźmiesz przykładu z młodego Everetta?”; znajomi na jego tle wybiegali zatem daleko ponad wszelkie normy. I to dla niego, również, było w porządku. Żadnych kompleksów i niespełnionych ambicji. Niewielkie oczekiwania i święty spokój, który pożytkował w pochyleniu nad kartkami papieru. Z ołówkiem czy cienkopisem w ręce.
Punkt trzeci – ten medalista z najniższego stopnia niby-triumfalnego pudła (w tle raczej lokalne derby, niż igrzyska). Everett chłonął ludzi. Chłonął towarzystwo. Chłonął też emocje, zdarzenia i opowieści powstałe na ich szkielecie. O ile jednak nieraz odbijało mu się to przysłowiową czkawką, tak zawsze powracał do ludzi; i ludzie zdawali się powracać do niego.
Dziś – to on powracał. Do ludzi, do żywych. Naiwnie ignorując wiszące nad nim, kłębiaste, ciemne, burzowe chmury. Pobłyskujące od wewnątrz wzbierającymi w szkwale piorunami. Powracał, choć – zgodnie z umową – nie miał potrzeby wyściubiać choćby nosa poza próg własnego mieszkania.
Otwarte! Tylko uważaj na Rufusa, bo już się czai cholera, żeby spierdolić! Zdradliwa bestia! – darł się; jednocześnie zbyt zajęty grzebaniem w lodówce, aby zabawić się w odźwiernego. W porządku, to przecież tylko Appleton – stwierdzał w myślach. Nie zamierzał, rzecz jasna, umniejszać jej w żaden sposób – ale znali się od czasów szkolnych i potem, dalej; licytując się i płaszcząc na wyprzedażach garażowych czy w innych antykwariatach. „Muszę to mieć” – gadali, przekrzykiwali się i podbijali ceny, aż w końcu impulsywny zakup okazywał się przekraczać nie tylko zaplanowany budżet, ale i realne osiągi portfela. Pamiętał ten jeden raz, kiedy w ostatecznej decyzji kupili coś… na spółę. Jakiś grat, którym regularnie wymieniali się po dziś dzień. Trochę jak z dzieleniem praw rodzicielskich.
I z grubsza tak właśnie wyglądała ich znajomość. Urzekająco idiotyczna i nieracjonalna.
Słuchaj, ja poważnie mówiłem o tym tarocie. Także mam nadzieję, że jesteś w pełni przygotowana. Sercem, duszą i rozumem oddana sprawie. Bo inaczej… – Odwrócony plecami do swojego gościa, silnym szarpnięciem zaciągnął grube zasłony (niemal kotarę!). – Bo inaczej złamiesz mi serce, Appleton. Złamiesz. Mi. Serce. – Zrobił krok do tyłu, przytaknął samemu sobie, a potem skierował wreszcie swoją uwagę na dziewczynę.
Wyczytałem na jakiejś stronce erotycznej, to znaczy, ezoterycznej (zgadzałoby się, nawet – przez wspomniane wcześniej zasłony, po „salonie” panoszyły się tak wściekłe czerwienie, jak po tanim burdelu), że tu musi być odpowiedni klimat. I o, proszę! Nieźle, co? Wcisnęli mi też taką śmieszną chustkę, ale pomyślałem, że wyglądałabyś jak te wszystkie cyganki z kryształowymi kulami, które przewidują rychłą i bolesną śmierć. A to już by mnie chyba trochę przerażało. Zresztą – i bez tego bywasz przerażająca. Wybacz. – Uśmiechnął się krzywo. – A, właśnie, zrobiłem też czekoladowe ciasto z wiśniami, gdybyś chciała. Ale nie wyszło, więc w lodówce stoi kupne. – Aż się z tej dumy wziął pod boki; patrząc przy okazji, jak to bydle na czterech łapach obskakuje Victorię.
Ostatnio zmieniony 2021-02-05, 06:28 przez Bastian Everett, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1. - fashionable

Rok 2021. Ludzie żyją coraz szybciej, stają się coraz mniej wyczuleni na to, co dzieje się dookoła nich. Świat zmienia się tak drastycznie, że ktoś, kto wielbi lata 90te może mieć trudność z odnalezieniem się tu i teraz. Victoria za wszelką cenę starała się nadążyć za trendami i zmianami, które szykował dla niej los, ale wciąż pozostawała w tym wszystkim sobą : pisarką z kieliszkiem czerwonego wina w jednej ręce, pierścieniem z tlącym się papierosem na palcu drugiej ręki oraz kotem na kolanach. W tle cicho majaczyła muzyka puszczona ze starego, zużytego gramofonu, którą od czasu do czasu zagłuszał dźwięk pochodzący spod klawiszy maszyny do pisania. Udało jej się ją zdobyć podczas tych słynnych wyprzedaży garażowych i choć nosiła znacznie ślady użytkowania to zdołała doprowadzić ją do stanu użyteczności. Właściwie wyglądała prawie jak nowa, więc Victoria korzystała z niej licząc, że posłuży jej kolejną dekadę. Lub dwie. Jeśli jednak pewnego dnia okaże się, że jej żywot dobiegł końca to wciąż posłuży jej za ozdobę, która pięknie prezentuje się na drewnianym biurku ze sklepu z antykami. Była tam stałą bywalczynią, lecz na całe szczęście potrafiła rozsądnie zadecydować czy aby po prostu chce mieć daną rzecz, aby nikt inny jej nie kupił czy może rzeczywiście jest jej to niezbędne do życia. Tak też było z kartami tarota, które wypatrzyła lata temu na pchlim targu u starszej Cyganki. Wyglądała pięknie i dostojnie w długiej, kolorowej spódnicy, a wielkie koła w uszach świetnie komponowały się z opaską odgarniającą jej włosy do tyłu. Poza tym miała karnację idealnego odcienia, o którym Appleton mogła jedynie pomarzyć. Nawet wielogodzinne opalanie nie dawało rezultatów. Zupełnie tak, jakby słońce odbijało się od niej i trafiało we wszystkich dookoła. Gdy wreszcie wróciła z pchlego targu, cisnęła karty w kąt, a te przypomniały o sobie dopiero kilka miesięcy później dając jej pomysł na kolejny kurs, który mogła odbyć. Wręcz uwielbiała edukować się w kręgach i tematach, które dla większości zwyczajnych śmiertelników pozostawały totalnie zbędne. Dla niej była to okazja do podratowania swojego ego oraz podbudowania samooceny, która choć nienajgorsza to przecież zawsze mogła być lepsza.
Ledwie uchyliła drzwi, usłyszawszy zaproszenie z wnętrza mieszkania, a jej nogę już obwąchiwał znajomy czworonóg. Uśmiechnęła się na jego widok, w międzyczasie upewniając się, że szczelnie zamknęła drzwi i pupil nie wymknie się między jej nogami. Wtedy musiałaby go gonić, a kto zna ją bliżej ten wie, że nie jest najlepsza w tak ekstremalnych sportach jak bieganie. - Wszystko mam pod kontrolą! - zapewniła na tyle głośno, by Bastian usłyszał każde jej słowo. Zdjęła buty i równiutko odłożyła je na bok, po czym odwiesiła płaszcz w wolnym miejscu. Uwielbiała to, jaka relacja łączyła ją z Everettem. Nikt tak jak on nie rozumiał jej zamiłowania do staroci i wyprzedaży garażowych. Sama niejednokrotnie miała ochotę zorganizować podobną w domu rodzinnym, ale za każdym razem, gdy zapuszczała się w odmęty strychu bądź garażu okazywało się, że wszystko jest ładne, dobre i jej się przyda bardziej niż komuś, kto, hipotetycznie, mógłby to od niej odkupić.
- Oczywiście - przytaknęła, stając w progu pomieszczenia. - Nim jednak.. - urwała, spokojnie kładąc dłoń na mini torebce, która była w stanie pomieścić zaledwie jedno prostokątne pudełko i jej telefon. - wyciągnę karty, chcę mieć pewność, że wiesz czego ode mnie oczekujesz. - spojrzała znacząco na mężczyznę i wytrzymała w tej pozie tak długo, aż wreszcie ulokował na jej osóbce swój wzrok. -Wróżby mogą być różnorakie i kluczem jest, aby nie brać do siebie wszystkiego, no wiesz, zbyt dosłownie. - starała się uniknąć sytuacji, w których mężczyzna mógłby spanikować, jeśli Tarot oświadczy, że wyczuwa śmierć w jego życiu. Równie dobrze może chodzić o babkę, jego, ale i ptaka, który niefortunnie wpadnie w szybę okna jego mieszkania. Jej ton był bardzo zachowawczy i spokojny. Próbowała mówić dość głośno i wyraźnie, aby przemówić do rozsądku przyjaciela. Poza tym... trochę okłamała go dla jego własnego dobra, ale wcale nie musiał o tym wiedzieć.
Przewróciła oczami na niezbyt taktowne uświadomienie jest, że zwyczajnie straszy ludzi swoją osobą. - Jeszcze słowo, a sam będziesz sobie wróżyć - ostrzegła go żartobliwie, o czym wiedzieć mógł tylko ze względu na wieloletnią znajomość, ponieważ jej twarz pozostawała kamienna. Była to jedna z cech, która czyniła ją dobrym graczem w pokera, jednak naiwność potrafiła zaburzyć jej obraz jako gracza na wyższym poziomie i zepchnąć ją na sam start. - Wyczuwam tutaj próbę przekupstwa - oznajmiła z leciutkim uśmieszkiem, po uprzednim, dość karykaturalnym, wywąchaniu powietrza wokół. - Ale niech będzie. Ulegnę ten jeden raz - westchnęła ciężko jakby zarzucono jej na plecy trzydzieści blaszek ciasta czekoladowego z wiśniami. Kochała wiśnie, a każdy kto miał o niej taką informacje i potrafił ją wykorzystać, był na znacznie lepszej pozycji, jeśli chciał podjąć próbę przekonania ją do czegoś. Była uparta jak osioł, ale łatwa do zmanipulowania - niestety. - Dobra, siadaj - poleciła, sama wykonując tą czynność. Zajęła pierwsze lepsze miejsce z brzegu i wygrzebała talię pięknych, zdobionych kart. Niektóre były pokryte brokatem, ale każda, bez wyjątku, malowana była ręcznie. Ogromnie doceniała sztukę diy. Uważnie obserwując Bastiana, tasowała karty co już wyglądało jak magia. Samej sztuki tasowania uczyła się dość długo, aby robiło to niezwykłe wrażenie, więc voilla! - Gotowy? - zapytała, z pokrzepiającym uśmiechem. - Zawsze możemy.. obejrzeć telewizję albo, nie wiem, pójść na zakupy. Ostatnio widziałam taką wspaniałą maszynę do szycia, wiesz? I zastanawiałam się czy po tym, jak już skończę kurs szwaczki, nie wybrać się po nią, ale trochę martwi mnie to, że ktoś może mnie ubiec - zalała go potokiem słów, aby nieznacznie odciągnąć moment wróżenia w czasie. Trochę obawiała się tego, co pokażą karty. Nie była najlepsza w kłamaniu i udawaniu, a jeśli pokażą coś, czym Bastian mógłby za bardzo się przejąć - będzie musiała to zrobić.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Gdyby jeszcze paręnaście lat temu zapytany został o kontakty szkolne – czy może, precyzując; o to, które z nich przetrwają próbę czasu – Appleton znalazłaby się gdzieś u zamknięcia listy. O ile, w pierwszej kolejności, w ogóle by na nią trafiła. Wtedy uplasowałaby się najpewniej na pozycji gdzieś pomiędzy piegowatym Theo, wobec którego żywił w tamtym czasie urazę (w wieku dwunastu lat nie wybrał go do swojej drużyny na wuefie) a Mathildą (całkiem ładna, ale wynik testu IQ – negatywny). Zapewne przez wzgląd na dzielącą ich przepaść trzech lat, wizerunek Vi zacierał się gdzieś w jego pamięci. I tak oto, niezależnie od wkładanego wysiłku, nie mógł przywołać tych co mniej istotnych faktów; kiedy pozbyła się aparatu na zęby (czy w ogóle go miała?), z kim poszła na prom, ani jak często mijał się z nią w szkolnej bibliotece. Ona; żeby czym prędzej zanurzyć nos w książkach. On; byle przetrwać przerwę śniadaniową bez otrzymania angażu w jakimś szkolnym skandaliku.
A oto, proszę – w imię przewrotności losu – siedzieli tu dziś w towarzystwie nieszkodliwych przekomarzań i szczerych uśmiechów (lub ich, miejmy nadzieję, żartobliwego braku) wymienianych niby na zasadach nigdy niewypowiedzianego dotąd porozumienia, sojuszu czy innej (ah, pal licho, użyjmy tego słowa!) sympatii.
Tak, tak. Wiem. – Machnął ręką, zerkając w kierunku dziewczyny. Oddał jej (i Rufusowi) w użytek całą kanapę; samemu zasiadając po przeciwnej stronie niewielkiego stolika, na dostawionym krześle. – Zresztą mam obok siebie ekspertkę, która na pewno wszystko mi dobrze zinterpretuje i- o-mamo-cholera-jasna! Czy one są ręcznie malowane? Niesamowite są! Która jest najlepsza? W sensie, którą wywróżysz mi szczęście i sławę? A najgorsza? Może tą najgorszą po prostu wyrzuć z talii – zasugerował, płynąc na pierwszej fali wstępnej ekscytacji. Kto znał Bastiana, wiedział, że nietrudno było wybić go z rytmu; dużo ciężej przychodziło mu natomiast nadrabianie tych braków i licznych luk w jakże skomplikowanym dla niego procesie koncentracji i porządkowania myśli.
W tamtej właśnie chwili coś jednak go tknęło. Zmrużył podejrzliwie ślepia, ostrożnie taksując przyjaciółkę wzrokiem. Samo spojrzenie odbijało się od ścian mieszkania tym teatralnym echem; ale uważne było i wnikliwe. Jakby dojrzeć chciał coś, co Vi kurczowo przed nim kryła.
Na boga, o co ci chodzi? Co, moja aura jest jakaś… niekorzystna, czy jak? Daj spokój, jesteśmy dorośli, przecież nie popadnę w depresję z powodu jakichś durnych kart. – Oczywiście była to zgryźliwość przesiąknięta marną próbą wybronienia własnego honoru i… dojrzałości. „Stety” – niestety; z Bastiana na ogół czytać dało się jak z otwartej księgi. I wcale nie potrzeba było w tym celu zaglądać do szklanej kuli, ani pretendować do tytułu medium. Miał absolutny dar do łykania zapodanych mu głupot i przynęt. Szanse, że nad sensem „rozdania” gdybać będzie na wiele godzin przed snem (lub, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe scenariusze; zamiast snu), wynosiły skromne sto (plus dziesięć) procent.
Absolutnie powinnaś kupić ją od razu. Mówisz tak, jakby pieniądze były w życiu potrzebne do czegoś więcej, niż kupowania bzdetów dla poprawy własnego samopoczucia. Żyjemy w kulturze konsumeryzmu, Appleton. To straszne, prawda? Strasznie… usprawiedliwiające! – Wzruszył ramionami, ale ostatecznego parsknięcia śmiechu nie udało mu się zadusić w krtani. – Bardziej gotowy już nie będę. Prowadź! – Poruszył brwiami, z widocznie narastającym zaciekawieniem przyglądając się przygotowaniom; temu wstępnemu procesowi, który urzekał widza – karty mknące pomiędzy kobiecymi palcami, ześlizgujące się w płynnej motoryce ruchu tak swobodnego, jakby nie ona była za to odpowiedzialna, ale ledwie odczuwalny podmuch wiatru.
A, jeszcze jedno. Im szybciej uporasz się z tym – zatoczył palcem kółko, w obwodzie którego znalazły się zgrabnie przekładane karty – … tym szybciej będziemy mogli uporać się z ciastem. A potem opowiesz mi co u ciebie słychać – zakomenderował, ustaliwszy tym sposobem luźny harmonogram spotkania. Koniec gadulstwa, do roboty!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najfajniejszym wspomnieniem szkolnym Victorii był dzień jej zakończenia. Nijak nie potrafiła uporać się z żalem, który żywiła do placówki edukacyjnej mimo, że nie była wtedy jakimś okropnym przegrywem. Wszystkie lata przeminęły jej dość szybko, kręcąc się ciągle wokół jednej osoby - słynnego chłopca, chłopaka, aż wreszcie faceta od steków. Skradł każde jej wspomnienie i jeśli miewała flashbacki z tamtych czasów to w dużej mierze dotyczyły właśnie jego. Przecież była tak zakochana, że nie istniał nikt tak ważny dla etapu jej dorastania jak on właśnie. Jasne, miała kilkoro przyjaciół, z którymi czasami spotykała się po lekcjach, ale zwykle była bardzo zachowawcza i zdystansowana co doprowadzało do tego, że omijały ją wszystkie świetne akcje. No i dramy. Poza tą jedną, którą sama spowodowała, ale wtedy i tak jej się upiekło - cała szkoła zobaczyła wiersz, którego była autorką, jednakże okazał się on tak dobry, że zamiast ją wyśmiać to komplementowali na każdym kroku i przymilali się, aby tym razem to o nich coś napisała. Bastian Everett usilnie próbował wymigać się od pojawiania w jej wspomnieniach, więc uznała, że to znak, aby zaczęli od początku i zabazgrali swoją czystą kartkę tak, jak im się tylko zamarzy.
- Tak, są ręcznie malowane. Dopadłam je na pchlim targu od prawdziwej cyganki i, nie do wiary, pochodzą z około 1450 roku. Wtedy w ogóle pojawiły się na świecie, dasz wiarę? - jej podekscytowanie było szczere, bo trzymając wspomnianą talię w dłoniach naprawdę czuła, że jest w posiadaniu prawdziwej perełki. Być może nawet wartej miliony mimo, że ona zapłaciła za nie jedynie trzy i pół dolara. - Niczego nie będę wyrzucać i nie będę wyjaśnić Ci zasad działania kart. To tak, jakby magik zdradził działanie swojej sztuczki, rozumiesz? - skarciła go z lekkim uśmieszkiem. Bawiła ją ekscytacja Bastiana i całe zaangażowanie, które, właściwie, trochę też podziwiała. Był naprawdę świetnie przygotowany. Nie mówię tutaj o cieście czyhającym na nią w lodówce, ale całym klimacie (brakowało jedynie wielkich kolczyków kółek w uszach Victorii i chusty bądź opaski na głowie) i czasie, który przeznaczył na czytanie artykułów. Miało to swoje plusy i minusy.
Przekrzywiła głowę, a jej brwi uniosły się ku górze. Mógł wciskać jej ściemę, ale czy ona ją łykała? Odpowiedź rysowała się w postaci aktualnej mimiki jej twarzy. - Czy jesteś pewien, że obrażanie kart tuż przed wróżeniem z nich Twojej przyszłości jest rozsądnym posunięciem? - pytanie było raczej wystarczająco retoryczne, aby Bastian zrozumiał swój błąd. Taką przynajmniej nadzieję miała panna Appleton.
- Onu Allah'ın gözetimi altında tutun - mruknęła pod nosem, unosząc wzrok ku niebu. Zwyczajem Victorii było wplątywanie tureckich powiedzonek bądź słów do rozmów z amerykańskimi przyjaciółmi. Na całe szczęście większość przywykła do dziwacznego języka, z którym blondynka czuła się jak ryba w wodzie. W końcu był to drugi z jej ojczystych języków, nie ma co się dziwić, że była do niego tak przywiązana.
Zagryzła dolną wargę czując, że słowa Bastiana trafiają do jej duszy i serca. Wreszcie pokiwała głową przyznając mu rację. - To prawda. Mam nadzieję, że wciąż jest do kupienia. Musi być moja - zadecydowała, wyciągając z talii pierwszą kartę. Położyła ją na blacie tuż przed sobą, po czym kolejny raz przetasowała całość i znów wyciągnęła kartę. Czynność powtórzyła jeszcze kilka razy, aż na stole znajdywało się dwanaście obrazków. Wtedy zacisnęła talię w dłoni i pochyliła się do przodu. - Twój znak zodiaku to Baran, każda jedna karta to przepowiednia na dany miesiąc tego roku. Za moment wylosuję z talii jeszcze cztery karty - rady, jedna przypada na jeden kwartał - wyjaśniła, po czym zrobiła dokładnie to, o czym wspomniała. - Styczeń i luty są do siebie bardzo podobne. Mamy tutaj pokazane, że albo zmagasz się z jakimś wyborem pomiędzy dwiema osobami albo w Twoim życiu seksualnym pojawił się jakiś problem. Może to być też jedna osoba, ale coś ewidentnie jest tam coś nie tak - oznajmiła, dotykając opuszkami palców odpowiednie egzemplarze Tarota. - W marcu ma pojawić się iluzja, która w zależności od Twoich decyzji, może poprawić Twoją sytuację z poprzednich miesięcy albo znacznie ją pogorszyć. Karta rady proponuje pojednanie, pogodzenie, powrót albo dążenie do stabilizacji emocjonalnej. No chyba, że to jednak problemy seksualne wtedy warto byłoby zadbać o ten ledwie już tlący się ogień namiętności - wyczytała z kart. Spojrzała na Bastiana i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Widzisz? Jednak będziesz żyć. Przynajmniej póki co - rzuciła żartobliwie. Była mocno zaangażowana i starała się jak najdokładniej odczytać wróżby. Problem z kartami był taki, że to, co przedstawiały niekoniecznie tyczyły się każdego.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

No bez jaj, serio? Rewelacyjne są. Ale w życiu bym ich nie kupił. To znaczy, wiesz. Zapłakałbym się chyba i przysięgam, nosiłbym żałobę, gdyby ten wszystkożerny zgred się do nich dorwał – wyjaśnił, skinięciem głowy wskazując na krzątającego się między nimi Rufusa. Psisko pozostawało ewidentnie zainteresowane tym, co dzieje się wokół; nieraz przemykając pod stołem z impetem tak entuzjastycznym, że należało ratować przed stratowaniem wszystko to, co znajdowało się u góry.
Nie wiem co bym mu zrobił. Gdyby się dało, to bym go wziął i wykastrował po raz drugi. – Zaśmiał się, kiwnięciem ręki próbując jednak odgonić temat; i nasuwające się na myśl tortury, jakie mógłby sprzedać swojemu kompanowi. W żarcie, oczywiście – bo kto znał Bastiana, ten wiedział, że w ogień poszedłby za swoim skrzydłowym czworonogiem.
Ad rem – do rzeczy, jednak! Im bardziej brunet angażował się w cały proces, tym silniejsze odnosił wrażenie, że oto – igra z ogniem. Nie był pewien tylko, czy o gęsią skórkę przyprawiało go zaglądanie w namiastkę własnej przyszłości; w te drobne sugestie, niezwykłe prognozy i (w jego mniemaniu) magiczne przewidywania, czy może to obecność Vi działała na niego w ten sposób. Nie zrozummy się źle; uwielbiał jej sposób bycia. Czasami odklejony od rzeczywistości, a jednak jakby bliski jego naturze. Zawsze twierdził jednak, że ta kobieta nosi w sobie pierwiastek szaleństwa.
O, oho!
Czy to już? To ten moment? Vi, na boga, mieliśmy stawiać tarota, a nie odprawiać seanse spirytystyczne! – zawołał w odpowiedzi na rzucane przez nią, obcojęzyczne hasła czy inne powiedzonka. O ile zdążył osłuchać się już z hiszpańskimi wtrąceniami Ortegi czy francuskimi wstawkami Liane, tak słowa Appleton wciąż pozostawały dla niego istną zagadką. – A, właśnie, swoją drogą. W przywoływanie duchów albo… albo nie, lepiej, w egzorcyzmy też już potrafisz, czy takie kursy – jeszcze – nie są ogólnodostępne? I jeśli nie są, a byłyby, to… pokusiłabyś się? Co, Vi? Ty masz predyspozycje do takich rzeczy.Bardziej już nie zdziwaczeje! – o taki komentarz, również, mógłby się pokusić. Ale przecież ile to mówiło się o tym, by kocioł nie przyganiał garnkowi. Everett był tym cholernym kociołkiem.
A wrzało w nim – oj, wrzało! Szczególnie teraz, kiedy rozwierały się przed nim wrota zagadkowego losu i mistycznych technik! Rany boskie, czuł się tak, jakby przyglądał się szkicom kolejnego rozdziału własnego życia; jakby patrzył na ręce tego marnego pisarzyny, który swojego bohatera – najwidoczniej – nie zamierzał oszczędzać wcale.
Przyznam, że… czuję się dziwnie. Jakbym… – Odchrząknął, próbując przetrawić te wszystkie wzmianki o problemach natury seksualnej i, generalnie, całej reszcie. Czyżby zmuszony był przełknąć prawdę? A jeśli tak – to którą? – Nigdy nie pisałem pamiętnika, ale gdybym pisał, to teraz czułbym się dokładnie tak, jakbyś czytała go na moich oczach. Nie brzmi to dobrze. Z dwojga złego chyba wolałbym już kopnąć w kalendarz. No ale trudno. Powiedziało się „A”, trzeba powiedzieć też „B”. Dawaj dalej.

Tylko dlaczego ten alfabet taki długi…

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy Victoria była szalona? Cóż, można było odnieść takie wrażenie przez niektóre z jej dziwacznych cech - skryta, posługująca się dziwnym językiem (tureckim) co brzmi trochę tak, jakby rzucała zaklęcia i była raczej samotna, a przecież właśnie to doprowadza do słabego stanu psychicznego niektórych ludzi.
Przewróciła oczami w odpowiedzi na komentarz bruneta. Była przyzwyczajona krzywymi spojrzeniami czy innymi dziwacznymi reakcjami kiedy na tapet wchodził jej język lub kraj pochodzenia. Turcja pozostawała miejscem odległym, nawet jeśli nie geograficznie to kulturowo. Co prawda nie musiała chodzić w hidżabie czy burce jak większość kobiet podobnych krajów, ale wciąż była muzułmanką i jak typowi muzułmanie znała swój język i posiadała, a nawet używała, dywaniku modlitewnego. Miała swoje takie smaczki - kto znał ją dłużej sprawnie je wyłapywał. - Nie i nie zamierzam - wyjaśniła go w pięć sekund. - To raczej nie moje klimaty, wybacz. Jednak.. Może Ty się skusisz na taki kurs. Jeśli oczywiście uda Ci się takowy znaleźć gdzieś poza dark netem - parsknęła.
- Pamiętaj, że możemy skończyć kiedy tylko zechcesz - oznajmiła, posyłając Bastianowi przyjazny uśmiech i sugestywne spojrzenie. Jak dla niej to mogli by skończyć nawet tutaj. Zadzieranie z Tarotem bywało niebezpieczne, jeśli nie miało się dystansu do otrzymanych wróżb. Spuściła wzrok na karty i przesunęła dłoń na kolejny kwartał. - Kwiecień, Maj i Czerwiec - mruknęła pod nosem, dokładnie badając każdy milimetr namalowanych wzorów. - W kwietniu przychodzi stabilizacja i pieniądze, ale w maju.. w maju widzę egocentryzm. To tak, jakby odbiła Ci sodówka ze względu na sukces odniesiony w poprzednim miesiącu. Może również chodzić o to, że spróbujesz zrobić coś wbrew własnej woli, na siłę. I będzie to trwać aż do czerwca, ale wtedy zaczniesz już dostrzegać, że niekoniecznie jest do dla Ciebie dobrym rozwiązaniem. - przelotnie spojrzała na mężczyznę, aby upewnić się, że dalej jej słucha i nadąża nad tym, o czym mu opowiada. - Trzeci kwartał - zapowiedziała. - Tuż na jego początku, w lipcu, widać tęsknotę albo drobne problemy finansowe. Tak czy siak odczujesz wewnętrzną pustkę - urwała znów. - Ale wiesz, nie bierz tego tak dosłownie - powtórzyła znów martwiąc się, że wróżby mogą namieszać Bastianowi w głowie, a niejednokrotnie w takich sytuacjach sami, podświadomie, doprowadzamy do spełnienia zasłyszanych przepowiedni.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Nie zrozummy się źle – Bastian nie miał nic przeciwko tej cząstce szaleństwa; sam zresztą właśnie według tych kryteriów zdawał się dobierać sobie znajomych. Ktoś, komu brakowało drzemiącego w duszy chaosu, prawdopodobnie nijak nie zniósłby jego towarzystwa. Towarzystwa duszy bardzo niestabilnej, dającej zaaferować się bez trudu i wysiłku – nieco odklejonej od rzeczywistości i, bez wątpienia, żyjącej na krawędzi dwóch światów. Tego prawdziwego, i tego, którego on sam był – gdzieś na łamach wyobraźni – panem.
A żebyś wiedziała, że bym się skusił. Demonolog Bastian Everett, do usług. Jak Ed Warren z Obecności. – Brwi chłopaka zafalowały wesoło, a przy tym i do bólu niepoważnie; a przecież nie powinny – i, uległszy natrętnej myśli, doszedł nagle do wniosku, że nie powinien zakłócać wszystkich tych karcianych wibracji! Dlatego zamilkł zaraz, w całej swojej konsekwencji trzymając dziób na kłódkę.
Słuchał przyjaciółki uważnie – skupiając się nie tylko na „odsłanianych” słowami kartach (czy może raczej – tłumaczonych na nieco bardziej ludzki, przystępny język), ale również i całej tej oprawie wokół. Na delikatnym dotyku, którym kobiece palce obchodziły się z niewielkimi symbolami, w których zaklęty został cień przyszłości. Na ruchach wyważonych i precyzyjnych, ale jakby prowadzonych czymś więcej, niż wyłączną siłą mięśni.
Jasne, spokojnie, wiem, znam zasady. Ale kontynuuj. – Skinął głową. Potem odpowiedział podobnym uśmiechem, dając porwać się w ciąg dalszy.
Może po kwietniowych celebracjach złapie mnie przedwczesny kryzys wieku średniego. To by wyjaśniało potencjalną sodówkę. Boże, starzeję się. Pewnie sprowadzę sobie do domu jakieś młode panny, a potem obudzę się pewnego lipcowego dnia i okaże się, że jestem bankrutem uzależnionym od kokainy. – Westchnął, zaraz jednak pozwalając sobie na ciche parsknięcie uchodzącego spomiędzy ust śmiechu. Nie był to jednak śmiech lekceważący – prędzej ten, który opierał się na skromnych i nieszkodliwych (bo niepoważnych) fantazjach czy gdybaniach.
Spokojnie, Vi. Przyjdzie czas, przyjdzie rada. Muszę natomiast przyznać, że robisz... to… – Zakreślił dłonią okrąg wokół tych uprawianych przez nią czarów kart, którymi rządziła się równie sprawnie, jak nad swoimi atrybutami panowali greccy bogowie i boginie. – No, wiesz o co mi chodzi. Wyglądasz profesjonalnie. W sumie to teraz żałuję, że ci jednak tej chusty nie wcisnąłem. I w ogóle to zastanawiam się, czy ludzie często się uśmiechają do ciebie o takie usługi. Czy może jestem jednym z nielicznego grona desperatów. – Przekrzywił lekko głowę, realnie zainteresowany ewentualną odpowiedzią.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szaleństwo i wewnętrzny chaos mogły być kompanem dobrej zabawy, ale jednocześnie elementem mocno uprzykrzającym życie. Victoria przywykła do dziwacznych akcji rozgrywających się w jej życiu i chyba niewiele rzeczy było w stanie ją jeszcze zaskoczyć, ale bywały momenty, w których naprawdę chciałaby być normalna, a nawet przeciętna czy nudna.
- Jesteś o wiele przystojniejszy od Patricka Wilsona - stwierdziła po chwili ciszy, którą przeznaczyła na dokładne przyjrzenie się Bastianowi. Nie, żeby jakoś szczególnie musiała to robić, bo jego twarz znała już pewnie na pamięć, ale wolała mieć pewność, aby nie rzucać słów na wiatr!
Uwielbiała dzielić się z bliskimi własnymi pasjami. Mocno angażowała się wtedy w opowiadanie i szczegółowe wyjaśnienie. Czasami dawała się ponieść trochę za bardzo w wyniku czego brzmiała już jak fanatyczka, a nie specjalistka, ale sama miała problem z dostrzeżeniem tego, więc niejednokrotnie przydawała się pomoc osób trzecich. W końcu zamierzała zaciekawić, a nie zanudzić i zniechęcić!
- Nie dopuszczę do tego - zapewniła go. - Będę mieć na Ciebie oko. - i jakby na dowód puściła mu oko. Przecież to od tego są przyjaciele, czyż nie? Od wspierania i uświadamiania nas, kiedy spadamy na dno, a sami tego nie czujemy bądź nawet wydaje nam się, że unosimy się na skrzydłach i opuszkami palców próbujemy dotknąć chmur.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się promiennie. - Muszę przyznać, że kurs wróżenia z Tarota był jednym z moich bardziej ulubionych. - wzruszyła ramionami, pochylając się i sięgając dłonią obok prawej kostki, przy której odnalazła łeb pociesznego psiaka. Podrapała go za uchem, po czym pogłaskała po czubku głowy. - Właściwie.. Nieczęsto używam kart. Coraz mniej osób wierzy we wróżby i magię - westchnęła z realnym smutkiem z głosie. - Wiem, pewnie brzmię jakbym była nawiedzona, ale uważam, że fajnie jest pozwolić sobie na wiarę w takie rzeczy bez względu na poglądy religijne. Czasami właśnie to potrafi odmienić nasze życie czy jakoś nakierować nas, abyśmy zaczęli działać w jakimś kierunku. - nieczęsto miała odwagę dzielić się swoją opinią z innymi, bojąc się krytyki. Mimo to przy Bastianie czuła się na tyle swobodnie i naturalnie, że bez względu na wszystko mówiła dokładnie to o czym myślała lub co akurat czuła. - Za jakiś czas możemy zerknąć w karty ponownie, żeby sprawdzić czy coś się zmieniło - zaproponowała, ostrożnie składając karty i chowając je do opakowania. Wróżenie na cały rok nie miało większego sensu biorąc pod uwagę, że jedna decyzja mogła zmienić wszystkie wróżby o 180 stopni.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Zmierzył przyjaciółkę równie uważnym – a jednak nieco ostrożniejszym spojrzeniem. Oho, aha, tak – tak. Komplement; jasne – tak sobie myślał ten skończony idiota, Bastian, ma się rozumieć, o poczuciu własnej wartości turlającej się gdzieś po najbardziej depresyjnym punkcie na dnie oceanu. Już – już chciał krzyczeć, jak z automatu, prawie, że nie, nie ma pieniędzy i nie, nie pożyczy, nie ma mowy, absolutnie, w ogóle nie chce słuchać tego przymilania się (bo jaki miałby w tym być inny interes?). Ale naprzeciwko niego siedziała przecież Vi; i chyba trochę chciał jej wierzyć, i (komu jak komu) koniec świata byłby, gdyby w ostatecznym rozrachunku jej nie zaufał.
Zapowietrzył się więc tylko, z tym palcem dziarsko wzniesionym ku górze – że hola hola i protest, i chwila, moment!
Ta, aha. A widziałaś to? – Aż złapał przez koszulkę tę fałdkę tłuszczu tam, z brzucha prosto, co to nie mogło być przecież niczym innym, jak efektem wszystkich tych deserów (i, na przykład – skoro już o wilku [chociaż wcale nie, bo bez łap i pyska, i to tylko metafora, rzecz jasna] mowa; takiego czekającego na nich ciasta z wiśniami) i gnicia w czterech ścianach. – W tym czasie, co ja bym miał być w jego wieku, to ty mnie już będziesz odwiedzać nie przy okazji stawiania tarota, tylko żeby znicz zapalić, cholera jasna! – Zaśmiał się, bo chociaż ekspertem do spraw urody męskiej nie był, tak przecież należało oddać facetowi, co jego; a trzymał się nieźle.
Z drugiej strony może przez takie piętnaście lat jeszcze wyrobię formę i będzie ze mnie jakiś, nie wiem, lekkoatleta na przykład, maratończyk. Gdzie byś mnie widziała? (na pewno nie na podium) – Zafalował brwiami, przekrzywiając ciekawsko łepetynę. – Ty byś mogła, o, na takiej tej szarfie śmigać. Pasowałoby ci coś takiego. Albo nie, lepiej, ja się wezmę za jakiś sport drużynowy, a ty będziesz cheerleaderką. – No jakoś się rozbujał z tymi wizjami – i chyba nie za wiele mógł już na to poradzić. Nawet mu się ten żart skroplił trochę w kąciku oka, między tymi śmichami-chichami, bo w głowie miał tylko jak biegnie na to cholerne metro; a potem przez pół drogi sapie i dyszy jak lokomotywa, nie mogąc dostarczyć odpowiednich ilości powietrza.
A co do kart, wróżb i magii, to wiesz. Frajerzy nie wiedzą, co tracą. Kto by nie chciał podywagować nad kryzysem wieku średniego, na przykład. – Wzruszył ramionami, wciąż niezbyt poważnie. Gdyby miał szczerze gadać, to pewnie bez większego zawahania przyznałby, że może cały myk i fenomen polega nie na tym czy są to karty, czy zaglądanie do szklanej kuli, ale kto się tym zajmuje. No – on na „obsługę” nie mógł narzekać. I ona, chyba, też nie; bo w tym samym czasie, kiedy się pakowała, on – jak strzała – poleciał po to kupne ciasto, talerzyki, widelczyki i w ogóle (jak zdecydowali się na kawę, to i kawa będzie!) – wszystko.
Ale z tym sportem to może zacznijmy od jutra, zgoda? – Uśmiechnął się szeroko; trochę do dziewczyny, trochę do postawionego między nimi… ciasta.

autor

rezz

ODPOWIEDZ

Wróć do „132”