WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 35 — Choć znacznie łatwiej byłoby zamówić ubera, zakładając, że jak zawsze do posiłku Judah wypije szklankę czegoś mniej lub bardziej mocnego, przez co nie będzie mógł później prowadzić, i tym samym przyjechać na miejsce osobno, tym razem do propozycji wyjścia całą rodziną na wspólną kolację dołączył informację, że pół godziny wcześniej każdego z osobna odbierze spod domu. I odebrał. Najpierw Liz i pomieszkującą u niej Laurę, później Laurence'a, a na samym końcu celowo Taylora, od mieszkania którego do Canlis dzieliło ich już zaledwie kilka kilometrów. Tym sposobem, gdy za dziesięć dziewiętnasta parkował na podjeździe pod restauracją, z Elizabeth na miejscu pasażera i dzieciakami siedzącymi z tyłu, przez chwilę wyglądali jak normalna rodzina. Nierozbita, w komplecie, spędzająca czwartkowy wieczór razem w ramach jakiejś umownej tradycji, wprowadzonej lata wcześniej przez Judaha albo Liz. Ale nic bardziej mylnego, prawda? Każdy z nich miał już swoje życie, w coraz mniejszym stopniu dzielone z pozostałymi, a takie wyjścia były na tyle rzadkie, by bez problemu te w ciągu ostatniego roku podliczyć na palcach jednej dłoni, co jasno wskazywało na to, że tylko z jakiegoś konkretnego powodu wszyscy razem spotykali się na taką kolację. Tym razem ten powód miał Judah.
Musimy później porozmawiać na osobności – zanim odezwał się do byłej żony i tak ściszonym głosem, upewnił się, że dzieci weszły już przed nimi do środka, a przytrzymywane przez niego drzwi wejściowe cały czas szeroko otwarte były tylko dlatego, że zatrzymał Liz na chwilę na zewnątrz. Żaden z młodszych Hirschów nie powinien tego zdania usłyszeć, tak jak i nie powinien wiedzieć dlaczego temat, który Judah miał zamiar poruszyć w rozmowie z Elizabeth jest na tyle wrażliwy, by nie dowiedział się o nim nikt inny. Nie dodał jednak nic więcej, puszczając kobietę przodem, a gdy tylko zajęli miejsca przy zarezerwowanym kilka dni wcześniej stoliku krótkim spojrzeniem przesunął po twarzach swoich dzieci, zatrzymując je dopiero na kelnerze, który podszedł zebrać pierwsze zamówienia. – Dla mnie tylko woda – rzucił krótko, dając pozostałym chwilę na wybranie czego chcą się napić, i odzywając się dopiero, gdy pracownik restauracji zniknął z zasięgu jego wzroku. – Już się pewnie domyśliliście, że jesteśmy tu dlatego, że chciałbym wam dzisiaj o czymś powiedzieć – ale czy domyślali się o co tak naprawdę chodzi? Sam Judah na ich miejscu pomyślałby, że tą ważną wiadomością jest albo ślub, do którego było mu bardzo daleko, albo kolejny Hirsch w drodze, czego akurat nie planował już wcale. W pełni wystarczała mu trójka dzieci siedząca teraz wraz z nim i Liz przy jednym stoliku, o dziwo wyjątkowo cicho jak na to, jaki harmider panował czasem w mieszkaniu, w którym i tak przez większość czasu nie było wśród nich Taylora. – Złożyłem wczoraj wypowiedzenie w pracy – zaczął powoli, odchrząkując na znak, że to jedno zdanie to nie koniec tych wielkich wieści, które chciał im przekazać. – Wiecie, że zawsze chciałem mieć własną restaurację... i jeśli wszystko dobrze pójdzie, jeszcze w marcu uda mi się ją otworzyć – dokończył, uważnie przyglądając się kolejno każdemu ze swoich dzieci, by na sam koniec spojrzenie zatrzymać na Liz. Ze względu na nią i to, że to w jego mieszkaniu ostatnio wylądowała z butelką wina, nie tak łatwo było mu zacząć temat spotykania się z Blue, ale... musiał, tak? Nie chciał trzymać czegoś tak ważnego w sekrecie w nieskończoność - szczególnie nie przed swoimi dziećmi. – I... jest jeszcze coś. Ale o tym powiem wam później, najpierw wybierzcie co chcecie zamówić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mays miał wielką ochotę wypiąć się na pomysł starego, ale uznajmy tutaj, że Liz do spółki z Laurą przekonały go, ze nie ma co się napinać. Trochę też miał nadzieję, ze to może jakiś rodzaj przyjęcia urodzinowego, które lada moment, za parę dni miał mieć, a że kończył dwadzieścia lat... siedemnaste urodziny Laury były konkretne, miał prawo liczyć, że i jemu coś z judaszowego stołu coś skapnie. Pewnie drogę do knajpy poświęcił na jakieś głupie przytyki w stronę Laurence'a oraz docinanie Laurze i pytając się czy znalazła jakiegoś chłopaka.
- Będziesz mieć czwarte dziecko? - chyba naiwnym było liczyć, że Taylor nagle wydorośleje w przededniu swych 20tych urodzin. Chciał zamówić sobie piwo licząc, że rodzice przymkną oko, a jak nie, to zdecydował się na jakąś colę. Ojciec jednak rozwiał bardzo szybko te wątpliwości wyjaśniając o co chodzi. Jak się poczuł Mays? Średnio. Znów wszystko rozbijało się o jego starego, jego ego, a on? Dziwił się, prawdę mówiąc, co tutaj robi.
- Nieźle, super - rzekł kwaśno patrząc się prosto na ojca. Tymczasowo nie poświęcał żadnej uwagi rodzeństwu ani matce - Gratulacje, brawo ty, już wystawiam pięć gwiadek na Yelpie. A czy w tym całym szaleństwie pamiętałeś chociaż, że twój syn ma lada moment dwudzieste urodziny? - delikatność w jego słowach? Żadna.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#28
outfit
Całą drogę, od kiedy wsiadła do samochodu ojca zastanawiała, co takiego ma im do powiedzenia, że nie mogli się spotkać w mieszkaniu Liz albo po prostu poinformować ich o tym przy okazji. Przez chwilę nawet z mamą snuły różne teorie, żartując sobie z sytuacji, by nieco rozluźnić atmosferę. A że przez ostatnie kilka dni znów mieszkały razem, bo mieszkanie ojca było w remoncie po wielkiej ulewie, miały mnóstwo czasu, by ten temat poruszyć. Nawet docinki Taylora i jego pytania o chłopaka nie mogły jej teraz wyprowadzić z równowagi, bo po prostu jej myśli krążyły zupełnie gdzieś indziej.
Czas jako rodzina spędzali razem rzadko, głównie przy jakiś okazjach takich jak święta, czy czyjeś urodziny, dlatego miłą odmianą był wspólny wypad na kolację, nawet jeśli w czwartkowy wieczór i ze świadomością, że można będzie na niej usłyszeć coś, czego usłyszeć się nie chce. A tego Laura się naprawdę bała. Zamówiła dla siebie herbatę i wlepiła niepewne spojrzenie w ojca, czekając, aż podzieli się z nimi nowiną.
– Tay. – szturchnęła brata, kiedy wspomniał o dziecku, a jej twarz zbladła. To było coś, czego bardzo nie chciała usłyszeć. Czy oni już wiedzą, jaka jest sytuacja w związku z dzieckiem Taylora?!
- O wow, tato, to świetnie! Gratulacje! – uśmiechnęła się szeroko, bo ta informacja ją ucieszyła.
- Tay, wszyscy pamiętają o twoich urodzinach, spokojnie. – spojrzała na Maysa i posłała mu znaczące spojrzenie. – Zamów sobie burgera, co? – zasugerowała podsuwając mu kartę z menu pod nos. Naprawdę nie chciała, żeby jeden z niewielu wspólnie spędzanych wieczorów znów zakończył się wielką awanturą.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Takie tam wdzianko

Lubiła spędzać czas w gronie rodziny, mimo iż bardzo często bywało tak, że takie spotkania kończyły się awanturami, zazwyczaj między Taylorem i Judah. Cóż... Może tym razem będzie inaczej. Miała dość mieszane uczucia odnośnie tej całej kolacji, zdecydowanie podskórnie czuła, że coś się święci, aż jej drobne włoski na ciele stawały dębem. Sama nie do końca wiedziała dlaczego czuje taki złowieszczy oddech na karku i starała się na tym w ogóle nie skupiać. W ogóle bardzo mało się odzywała w trakcie tej krótkiej przejażdżki pod restaurację. Nawet chwyciła w rękę telefon by udawać, że jest zajęta pracą i nie musieć wdawać się w dyskusje. Dzieciaki były na tyle dorosłe, że musiały same sobie radzić ze swoimi docinkami i mini sprzeczkami, już minęły czasy kiedy interweniowała we wszystkim. Te ostatnie kilka dni, kiedy Laura wróciła do niej były naprawdę super, nawet wtedy wina nie piła! Nie ciągnęło jej do tego, poza tym był jeszcze James i opieka nad tą dwójką, gotowanie obiadków, pranie sprzątanie to było coś czego potrzebowała. Ona sama miała wieści dla dzieciaków i byłego męża, ale nie chciała odbierać Judah jego pięciu minut. Zostawi to na inny raz albo powie każdemu z osobna, choć wszystkim razem byłoby łatwiej. No i był jeszcze Tay, który zaraz kończy 20 lat. Jakże ona się staro czuła! W każdym razie kiedy Judah zaparkował przed restauracją i opuścili pojazd wszyscy udali się do środka. Już miała wchodzić kiedy mężczyzna ją zatrzymał i dopiero wtedy tak naprawdę ją zmroziło. Tekst "musimy porozmawiać" zawsze budził w niej najczarniejsze myśli. Skinęła tylko głową, bo wiedziała, że i tak się nie wymiga. W środku zdjęła płaszcz i poczłapała do wskazanego stolika. Obserwowała każdego uważnie, ale z jakimś takim rozmarzonym wzrokiem, pełnym ciepła i miłości. Tak właśnie wyobrażała sobie swoje życie, ale naprawdę ono było dalekie od tych wyobrażeń. Zamówiła gorącą herbatę z pomarańczami i goździkami, na zewnątrz było paskudnie zimno, więc to ją ratowało. Nic nie mówiła, słuchała, nawet nie upomniała Taylora, już się chyba z tym poddała bo to było jak walka z wiatrakami. Laura odwaliła jej robotę, dobrze... Będzie musiała robić to częściej.
Przeniosła spokojne spojrzenie na Judah, tak informacja o otwarciu własnej restauracji wcale jej nie zaskoczyła, wiedziała, że prędzej czy później się to wydarzy.
- Fantastycznie, rozumiem, że rodzina je za free?- zapytała lekko żartobliwie. Wyciągnęła rękę i poklepała byłego męża po ramieniu.
- Brawo, trzymam kciuki, żeby wszystko poszło po twojej myśli.- zaraz spojrzała na Taylora, równie spokojnie co na męża.
- Skoro już przy urodzinach jesteśmy.... Chcesz dostać swój prezent teraz czy poczekasz cierpliwie do dnia urodzin?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Propozycja rodzinnej kolacji jeszcze jakiś czas temu zostałaby przez niego wyśmiana. Z wszystkimi poza Laurą było mu nie po drodze, a przez przymus wyprowadzki z ich rodzinnego mieszkania, nawet z nią przestał mieć stały kontakt. Praca pochłaniała go bez reszty, ale dzięki temu jego stosunek do rodziny stał się... łagodniejszy? Wciąż nie sądził, aby wieczór ten miał przebiec miło, lekko i przyjemnie, aczkolwiek postanowił dać temu szansę. Fajnie było oderwać się na moment od własnego biznesu, który spędzał mu sen z powiek. Od momentu zaproszenia na kolację, teraz do puli zmartwień doszło jeszcze to, co Judah mógł chcieć im oznajmić. Z racji na to jak się zachowywał, nastawiał się na najgorsze. Czyżby zachorował na coś śmiertelnego i miał im oznajmić, że zostały mu tylko miesiące życia? Takie rzeczy działy się przeważnie tylko w filmach, ale i tak nie potrafił wyrzucić tej możliwości z głowy.
Zamówił sobie Fireball z sokiem jabłkowym, co lekko zdziwiło kelnera, ale ten grzecznie przyjął zamówienie. Wkrótce potem ojciec wreszcie pozbył się balastu w postaci swojego sekretu i... Laurie kompletnie nie wiedział jak ma zareagować. Na jego twarzy pojawił się kwadratowy uśmiech. - Ohhh, super. Fajnie, że wreszcie Ci się udało spełnić swoje marzenie - wyrecytował jak z podręcznika i poklepał go lekko po ramieniu o ile miał taką możliwość fizycznie. Szczerze miał to na myśli! Uważał, że kiedy ktoś miał jakiś cel i długo do niego dążył, to zasługiwało to na celebracje. Jego jedyny problem tkwił po prostu w nieistniejącej rywalizacji, którą on właśnie rozpoczynał w swojej głowie. Ojciec i syn. Właściciel restauracji i właściciel kawiarni. Na bank będą ich porównywać i prawdopodobnie to staruszek będzie tym zbierającym komplementy. Sam nie wiedział dlaczego, ale jakoś go drażniło, że akurat w takim czasie Judah postanowił wprowadzić tę zmianę w swoje życie. Z tego dziwnego ścisku w żołądku wyrwały go słowa Taylora. Uniósł wysoko brew i spojrzał na niego z zażenowaniem. - Gadasz jak pięciolatek, który czeka na swój samochodzik - skwitował, bo choć sam nie cieszył się w pełni z sukcesu tatko, to jednak młodszy brat totalnie wyleciał z czymś idiotycznym i nieistotnym, byle tylko odebrać ojcu jego moment.
Powrócił spojrzeniem do taty i zmarszczył lekko brwi. - Powiedz nam teraz - brzmiał poważnie, ale raki i inne białaczki nadal błąkały się mu po głowie. Chciał po prostu mieć pewność, że chodziło o coś mniejszego kalibru.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Judah dość dobrze zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później pojawi się ten moment zwątpienia, w którym pożałuje, że zamiast zwykłej rozmowy przy okazji postanowił zaprosić wszystkich na wspólną kolację i to, o zgrozo, w miejscu publicznym. O ile nie obawiał się o kłótnię z Laurą, Elizabeth czy nawet Laurence'm, z którym relacje w ostatnim czasie zdecydowanie się ochłodziły, tak nikogo nie powinno dziwić, że w przypadku Taylora nie był tego taki pewny. I nawet jeśli w drodze do restauracji poszedł w ślady Liz, skupiając się na czymś innym i nie wchodząc w dyskusje toczące się na tylnych siedzeniach jego samochodu, tak przy stoliku rzucone młodszemu synowi spojrzenie nie pozostawiało już żadnych wątpliwości, że jeszcze chwila i ten konkretny moment nastąpi szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Oczywiście. Mogę nawet zdradzić, że jako prezent w tym miesiącu jeszcze Cię nie wydziedziczę – jedną z niewielu rzeczy, jakich nauczył się przez trudne relacje z Taylorem, na pewno było to bijące od niego na pierwszy rzut oka opanowanie, jakim z całą pewnością nie wykazałby się w podobnej rozmowie za zamkniętymi drzwiami mieszkania w Belltown. Ani nigdzie indziej. Teraz byli jednak pośród ludzi, a krzyk to ostatnia rzecz, jaka zdałaby egzamin w ucięciu zbędnej dyskusji. Którą, jakby na przekór (ale komu?), Judah pociągnął. – I może z matką opłacimy Ci mieszkanie do... wakacji? Żebyś nie musiał niszczyć sobie rączek żadną pracą? Co Ty na to, Liz? Czy od takiego dobrobytu to już całkiem mu odbije i lepiej zapłacić tylko za najbliższy miesiąc? – zwrócił się do byłej żony, w której wbrew pozorom wcale nie szukał teraz wsparcia w tej słownej przepychance z młodszym synem. Ba, nie oczekiwał nawet odpowiedzi! Świadomie za to wepchnął ją między przysłowiowy młot a kowadło, dając do wyboru dwie równie złe opcje - albo weźmie jego stronę i wda się w dyskusję prowadzącą do większej kłótni, albo wesprze Taylora w nic-nie-robieniu i dalszym życiu na rachunek rodziców. – A Ty co dla nas masz z okazji sponsorowania Ci życia już przez dwadzieścia lat? – dorzucił, unosząc nieznacznie do góry brwi. Ale zanim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć machnął ręką, spojrzenie przenosząc na... – Laurence – któremu jasno dał do zrozumienia, że jeszcze nie teraz, bo jeszcze nie jest na to gotowy. Tak, wbrew pozorom przyznanie się do tego, że z kimś się spotyka wcale nie było takie proste. Nie przy tak napiętej od startu atmosferze.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Niech będzie. Z podówjnym mięsem. I ekstra frytki. I zimne piwo - złożył zamówienie po sugestii siostry, a potem odparł na słowa matki prostym podziękowaniem: - Dzięki, poczekam - zamierzał w tym wyapdku wygrać z ciekawością, ale miło mu się zrobiło, że chociaż ktoś nim pamiętała. Nastrój zepsuł Laurence - A Ty gadasz jakbyś połknął kij od szczotki lub próbował wejść naszemu sta... - tutaj zerknął na Judah - ojcu w tyłek - i jeszcze wzruszył obojętnie ramionami mając w nosie to, że raczej wypadałoby się odzywać uprzejmie, szczególnie że nikt poza nim tutaj nie zachowywał się nieprzyzwoicie. Trudno. Emocje. Wciąż młodzieńcze hormony. ODwrócił jednak głowę na Judah bo siłą rzeczy zgadzał się ze starszym bratem, aby nie trzymać sekretów skoro już się tutaj spotkali. Lepiej aby podczas żarcia było o czym gadać a nie tylko przepychać się słówkami, co było wielce prawdopodobne. Jak widać, stary wiele nie potrzebował by rozpocząć wielką litanie wyrzutów i gróźb. Te drugie, praktycznie przestały robić na Taylorze większe wrażenie więc tylko przewracał oczami prychając pod nosem.
- Może zacznijmy od tego, że nie zostaniecie dziadkami - palnął bez ogródek. W końcu była to dobra wiadomość, dla niego na pewno, a biorąc pod uwagę niedawną reakcję matki dla niej też. Nie chciała być babcią w wieku 40tu lat. Uczuciami ojca się nie przejmował. Dał chwilę by słowa nabrały nieco mocy - Jakieś zawirowania hormonalne, drobna zmiana w macicy dały pozytywny wynik testów, ale w ciąży na pewno nie jest, więc jeżeli kupiliście śpioszki, możecie oddać - jako, że nie było na razie żadnego alkoholu, to szklanką z wodą wzniósł niemy toast i upił co nieco - Więc, co tam chcesz nam powiedzieć? Miejmy to za sobą - przewrócił znowu oczami darując sobie przytyk, że Judah zachowuje się jak baba.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Bez słowa słuchała wymiany zdań na temat urodzin Taylora. Zawsze bawiło ją to, jak przypominał o swoich urodzinach i była wręcz przekonana, że robił to tylko po to, żeby dostawać prezenty, a niekoniecznie życzenia. Wiedziała też, że ich mama za nic nie zapomniałaby o ich urodzinach, w ojca w tej kwestii już nie wierzyła. Sama miała już pomysł na prezent dla brata, chciała jednak, żeby była to niespodzianka.
Zamówiła dla siebie jakąś sałatkę i frytki, po czym wywróciła oczami słysząc kolejne komentarze lecące z ust Hirschów. Po kilku minutach tego spędzania przypomniała sobie dlaczego lubiła spędzać czas sama, nie musząc słuchać tych słownych przepychanek i ciągłych pretensji.
- Świetnie! – wymsknęło się jej trochę, kiedy Taylor poinformował ich o tym, że nie będzie miał dziecka. Zmarszczyła brwi i zagryzła wargi, by dać bratu wytłumaczyć całą sytuacje. Nie nadawał się na ojca i naprawdę nie chciała, żeby mając dwadzieścia lat zmieniał pieluchy. Poza tym spotykał się z Lily i czuła, że ta sytuacja tylko wszystko by komplikowała.
- Tato, Taylor ma rację. Powiedz nam teraz, po co to przedłużać i czekać w takiej napiętej atmosferze? – spojrzała na ojca wyczekująco. Chyba wszyscy wiedzieli, że te wszystkie niedopowiedzenia były niepotrzebne i tylko wszystkich irytowały.

autor

oh.audrey

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A miał być to miły wieczór w gronie rodziny, chociaż Liz bardziej się spodziewała, że Judah oznajmi im o jakieś swojej nowej pannie, albo, że się żeni czy coś w ten deseń. Była przygotowana na najgorsze, na ostateczną strzałę w jej i tak poorane serce. O tyle dobrego, że chodziło tylko o restaurację. Ucieszyła się, że przyniesiono jej herbatę, mogła zająć czymś ręce, oplotła gorącą filiżankę smukłymi palcami. Była tak jakby nieobecna, to znaczy - niby fizycznie z nimi była, ale gdzieś krążyła myślami. Cieszyła się, że ma ich tu wszystkich razem, choć wolałaby widzieć uśmiechy na twarzach dzieci, nie słuchać uszczypliwości względem Taylora ze strony Judah i odwrotnie. Nie mogła zrozumieć, czemu ta dwójka tak bardzo się nie znosi.
- Nie mieszaj mnie w waszą waśń, powtarzam po raz kolejny. Mam tego serdecznie dość, od jednego i drugiego nieustannie wysłuchuje bredni.- powiedziała spokojnie ale jej spojrzenie mówiło wszystko. Było ostre i definitywnie kończyło tą wymianę zdań, mogło zabić albo chociaż zamienić w kamień jak spojrzenie bazyliszka.
Upiła łyk herbaty i przyjemne ciepło rozlało się w jej wnętrzu, tego potrzebowała. Och, rewelacja Taylora trochę ją zasmuciła, odstawiła filiżankę na spodek i spojrzała na syna. Ona faktycznie już zaczęła kupować ciuszki i zabawki, pół salonu zawaliła pakunkami i nie do końca była pewna czy zostawiła wszystkie paragony. No cóż, ewentualnie te rzeczy zostaną na jakiś baby shower, który będzie organizować.
- Biedna kobieta, jakbym mogła jej jakoś pomóc to mów śmiało- posłała synowi ciepły uśmiech. Oczywiście Matka Elizabeth z Seattle, brakuje tylko aureoli i wina mszalnego do oporu.
Nieco nerwowym gestem odgarnęła kosmyk włosów za ucho i spojrzała na Judah wyczekująco, nie żeby jej się spieszyło do usłyszenia rewelacji jakimi chciał ich uraczyć, zwyczajnie wolała mieć to wszystko za sobą.
- Cokolwiek by to nie było mów, bo nasze dzieci nie mają cierpliwości. Nie doceniają kunsztu budowania napięcia i widowiskowego wejścia w kulminacyjnej chwili.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

sorki za obsuwę!

Czy kiedykolwiek wcześniej Judah poczuł AŻ tak ogromną ulgę, jak w momencie, w którym Taylor wyznał, że jeszcze nie zostaną dziadkami? Bardzo mało prawdopodobne. Wręcz niemożliwe! I nawet się z tym nie krył. Chwilowe zdumienie malujące się na jego twarzy dość szybko zastąpił radosny uśmiech, a gdy tylko wypuścił zgromadzone w płucach powietrze - wstrzymywane tylko i wyłącznie dlatego, że po młodszym Hirschu synu spodziewał się prędzej sprostowania, że to był jego kolejny nieśmieszny żart, niż potwierdzenia własnych słów - na nowo przemówił: – Cudownie. Naprawdę C U D O W N I E. Pomijając już to, że z matką nie będziemy jednak dziadkami w tak młodym wieku, to Tobie też na lepsze wyjdzie spędzenie najbliższych lat na nauce, a nie zmienianiu pieluch – podsumował w skrócie (tak, to był zdecydowanie skrót tego, co na dobrą sprawę chciał i mógł z tego miejsca Taylorowi powiedzieć), pytające spojrzenie niemal od razu przenosząc na Elizabeth, tak jakby był już o krok od rzucenia na głos swojego słynnego co do cholery? Bo tak na poważnie - co do cholery? – A w czym Ty możesz jej pomóc, Liz? – jedna brew automatycznie powędrowała do góry, gdy przez chwilę próbował zrozumieć tok rozumowania swojej byłej żony, po której nie było widać nawet krzty tej samej radości, jaką poczuł wraz z wyznaniem syna. Zamiast niej dostrzegł na jej twarzy jedynie malujący się smutek, przemieszany z dziwnym, niezrozumiałym dla Judaha współczuciem, i zdecydowanie w niczym nieprzypominający ulgi, której prędzej się po niej spodziewał. Czy to nie ona jeszcze jakiś czas temu rozpaczała, że zostanie babcią? I czy to nie ona powinna się teraz cieszyć, że sprawy potoczyły się inaczej?
Ale nawet jeśli wspólna kolacja jak dotąd szła umiarkowanie dobrze, nadal czekało go poruszenie jeszcze jednego tematu, o którym nawet na chwilę nie dały mu zapomnieć ich dzieci. – Już, spokojnie, zaraz Wam powiem – nieznacznie uniósł do góry ręce, chcąc wszystkich uspokoić - ale tak jak od trójki młodszych Hirschów wyraźnie czuć było bijącą na wszystkie strony niecierpliwość, którą zdecydowanie odziedziczyli po nim, a nie swojej matce, tak Elizabeth jako jedyna była tutaj oazą spokoju. A to jej reakcji Judah obawiał się najbardziej. – Chodzi o to, że... – na moment przerwał, upewniając się, czy aby na pewno starannie dobrane do siebie w myślach słowa to najlepsza opcja, w jakiej chciał przekazać im kolejną nowinę. Innej jednak nie znalazł - a już szczególnie nie w tak krótkim czasie. – Spotykam się z kimś. I myślę, że to już pora, żebyście ją poznali – kolejna fala ulgi przepłynęła przez jego ciało, gdy tylko pierwsze wypowiedziane na głos zdania zawisły nad nimi w powietrzu. – Zwłaszcza, że... chciałbym, żeby też była na otwarciu restauracji. Traktuję to poważnie i mam nadzieje, że z Waszej strony mogę liczyć na to samo – dorzucił, raz po raz wzrok przenosząc ze swoich dzieci, w szczególności Taylora, do którego przede wszystkim skierował ostatnie zdanie, na kobietę będącą ich matką. Jakby to ona z całej czwórki mogła zareagować najgorzej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nabrał powoli powietrza do płuc, nieco zirytowany tym sztucznym napięciem, które ojciec wywołał. Może gdyby kolacja odbywała się przed świętami, to dałby bardziej do zrozumienia, że chciałby poznać prawdę już teraz, ale w takiej sytuacji po prostu westchnął ciężko i postanowił odpuścić. Całe szczęście, że pozostali nie mieli takiego zamiaru.
Na słowa Taylora wywrócił za to oczami, również nie wdając się w dalszą dyskusję. Po co? Wiadomo, że ten i tak by tylko dalej cisnął po nim, a do żadnego wniosku ciekawego i tak by nie doszli. Niemniej zainteresował się kwestią jego ojcostwa, która jak widać była nieaktualna. Z jego krótkiej obserwacji wywnioskował, że Mays nieszczególnie rozpacza nad tą pomyłką, co i jemu było na rękę. Nie potrafiłby udawać współczucia. Trzymał je specjalnie dla potencjalnego dziecka swojego młodszego brata, które tatusia miałoby no... jego zdaniem nienajlepszego.
W międzyczasie wszyscy otrzymali swoje napoje, więc niemal od razu zamoczył wargi w przyjemnie rozgrzewającej whiskey, którą gdyby mógł, to wypiłby na jeden łyk. Ostatnio miał straszne ciągoty do alkoholu. Tak bardzo przywykł już do bycia osobą, która wszystko kontroluje, że wręcz niebezpiecznie mocno pragnął zatracić się w bezmyślnym upojeniu. Na szczęście był na tyle rozgarnięty, aby nie robić tego przy swojej rodzinie. Tylko przy Laurze mógłby sobie pozwolić na puszczenie hamulców, bo wychodził z założenia, że była najmniej oceniająca z całej ich piątki.
Z krótkiego zamyślenia na temat tego czy uda mu się jeszcze dziś napierdolić przyjemnie wstawić, wyrwały go słowa ojca. Popatrzył na niego bez żadnej emocji, przyjmując do wiadomości informację o istnieniu kolejnej kobiety i wspiął się na wyżyny swojej dojrzałości, aby z tego nie zakpić. Przywykł do tego, że Judah miał swoje koleżanki, które niby z nim były, niby z nim sypiały i do tego były jakoś podejrzanie młodziutkie, ale w zasadzie co mu do tego? No i też nie wiedział na ile świadoma tego wszystkiego była matka, a ona to chyba romansowo miała posuchę stulecia. Ciężko było stwierdzić, bo z nią nie mieszkał. Nim więc odpowiedział cokolwiek, przeniósł wzrok na kobietę, jakby czekał na jej przyzwolenie.

autor

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
21
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

- Może mama po prostu zna jakiegoś dobrego lekarza? – rzuciła w obronie mamy, kiedy Judah zadał jej pytanie. W końcu Liz była taką mamą na całego i każdemu lubiła i chciała pomagać. Cosmo również przygarnęła pod swoje skrzydła, więc nie zdziwiłaby się, gdyby kobiecie, która na szczęście nie zostanie matką dziecka Taylora, również chciała pomóc. A tak poza tym, to bliższa była jej reakcja ojca, jeśli chodzi o całą akcję z ciążą i pojawieniem się małego Maysa w rodzinie. Znała swojego brata, aż za dobrze i nie widziała go jeszcze w roli ojca.
- Tata buduje napięcie, ale nas tym stresuje. Już chyba przywykliśmy do tego, że zawsze obok dobrej nowiny pojawia się informacja o jakimś problemie. – wywróciła oczami. Miała wrażenie, że taka właśnie w tej rodzinie była reguła. I spodziewała się, że Judah może chcieć dobrą wiadomością o otwarciu swojej restauracji jakoś ich zmiękczyć przed rzuceniem tego, co może się okazać o wiele ważniejsze. Czy tak nie robili? Już w głowie słyszała głos Taylora, który w podstawówce przychodził i chwalił się, że zdobył pierwsze miejsce na jakiś zawodach sportowych, by zaraz potem dodać, że podbił komuś oko.
- W sensie… że na poważnie się z kimś spotykasz? – zapytała zaskoczona wyznaniem ojca. Przesunęła spojrzeniem po twarzy Judaha, po czym przeniosła się na Liz, by zobaczyć jej reakcję. W tym momencie chyba wszyscy wpatrywali się w Liz, jakby czekali na jej odpowiedź. Tyle, że nie miała chyba zbyt wiele do powiedzenia. Rozstali się lata temu, byli chyba w całkiem niezłych relacjach, więc teoretycznie powinna się cieszyć, że jej były mąż w końcu postanowił się ustatkować? Laura naprawdę nie wiedziała, jak to powinno się teraz rozegrać. Ale chcąc dać mamie chwilę na przetrawienie tej rewelacji, zwróciła się znów do ojca. – Poznamy ją dopiero na otwarciu? Czy już ją znamy? Kto to? – rzuciła pytaniami. Tak, chciała wiedzieć.

/ wątek przerwany

autor

oh.audrey

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

#8 | 1, 2

Małżeństwo. Tradycyjny, a właściwie nieco przestarzały zwyczaj zawierania formalnego związku, przypieczętowanego obrączkami. Najlepiej odziedziczonych po rodzicach lub dziadkach, co dodaje chwili znacznie bardziej budujące, sentymentalne znaczenie. Od małego wpaja się dzieciom, jak powinien wyglądać modelowy związek dwojga ludzi, jakie są obowiązki żony i męża i pozwala się skrycie marzyć o tym jednym najpiękniejszym dniu w życiu. Biała suknia, długi welon, mnóstwo kwiatów, a na końcu białego dywanu On. Jeden, jedyny ideał. Z tym, że dla Alice idealni mężczyźni nie istnieli, a cała ta wizja ślubu i małżeństwa zupełnie do niej nie przemawiały. Bo czym się tu zachwycać?
Choć Carterowie kładli coraz większy nacisk na dobre zamążpójście swojej przybranej córki, odkąd skończyła siedemnaście lat, nie potrafili przekonać jasnowłosej do kandydatów podawanych jej na tacy. Z każdym kolejnym spotkaniem czy intrygą coraz trudniej przychodziło jej uprzejme, kulturalne i nienaganne zachowanie, które zachęcało panów do snucia dalszych planów, kiedy ona widziała siebie zupełnie gdzie indziej. Udawanie przykładnej córeczki i odrzucanie zalotów zaczynało ją męczyć, ale jednocześnie czuła się zobowiązana do przytakiwania na prośby jej rodziców, bo zawdzięczała im wszystko, co posiadała. Z czasem więc przybrała inną strategię, dzięki której wpychani jej na siłę mężczyźni sami tracili zainteresowanie. Kiedy więc po raz kolejny Carterowie zaaranżowali jej randkę, wiedziała, że znów będzie musiała postarać się, by sprawić jak najlepsze wrażenie.
Na miejsce dotarła nieco spóźniona. Zanim weszła do restauracji, odrobinę zmierzwiła włosy i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut powinno już trochę zaniepokoić mężczyznę, więc odetchnęła głęboko i weszła do środka. Kiedy ktoś z obsługi poprowadził ją w kierunku stolika, przybrała na twarzy lekko speszony wyraz. Takiego widoku jednak się nie spodziewała. Gdy podniosła spojrzenie na siedzącego przy stoliku mężczyznę, musiała w duchu przyznać, że był bardzo przystojny i najwyraźniej niewiele starszy od niej. Czyli arogant z ambicjami. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco.
- Heej, przepraszam za spóźnienie, zagadałam się z moimi roślinami. I od razu wybacz, jeśli nieco ochrypnę w trakcie wieczoru, czasem muszę zdzierać przy nich głos - rzuciła w zakłopotaniu takim tonem, jakby traktowała to jak codzienność, po czym poprawiła opadający na policzek kosmyk włosów za ucho. W sumie z tym gadaniem wcale nie kłamała, choć nie to było powodem spóźnienia. - Jestem Alice, miło mi - podała mu dłoń na powitanie.

autor

Lyn [ona]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Leo tylko przez krótką chwilę był zainteresowany małżeństwem. Niestety jego plany nie przetrwały rzeczywistości, a obłudna miłość zniknęła prędzej niż sam się tego spodziewał. Nie udało się - różnica charakterów i priorytetów sprawiła, że ostatecznie rozstał się z kobietą, która urodziła mu synów. Nie lamentował. Nie czuł żalu, ani desperackiej potrzeby zmiany świata, własnych stosunków bądź jej opinii.
Rozstali się, ale ze względu na dzieci nadal musieli dbać o dobre relacje.
Tymczasem Leo zdążył zdać sobie sprawę, że nie potrzebował w życiu ślubu. Kościelny kobierzec wydawał się mało atrakcyjny - przytłaczający i zobowiązujący - dlatego stronił od poruszania tego tematu na rodzinnych spotkaniach. Niestety dziadek notorycznie przypominał mu o ultimatum, które postawił już lata temu. Leo winien był się ożenić, jednak przez ostatnie miesiące udawało mu się zniechęcić każdą potencjalną narzeczoną, jaką senior starannie podtykał mu pod nos.
Tym razem miało być podobnie, lecz kiedy wysiadł z samochodu i podążył ścieżką do restauracji, odebrał telefon. Dziadek przestrzegł go przed uporem i przed kolejnym aktem bezmyślności, który po dzisiejszym wieczorze mógł zakończyć się wydziedziczeniem. Dla Leo firma była najważniejsza, więc początkowo zamarł i zaczął dokładnie analizować słowa seniora oraz jego ciężki oddech w słuchawce. Potem przytakął, jak przywykł to robić gdy nie dostrzegał drogi ucieczki.
Na miejscu zasiadł kwadrans przed planowanym spotkaniem. Był niespokojny. Przez piętnaście minut intensywnie zastanawiał się jaka była Alice Carter i czy posiadała cechy, które wybijały ją ponad poprzedniczki. Dla Leo stanowiła setną randkę i ostatnią deskę ratunku przed potężnymi konsekwencjami. Dla dziadka była granicą cierpilwości, jaką jego wnuk nie powinien przekroczyć...
... więc kiedy pojawiła się obok stolika, natychmiast wstał. Odwzajemnił uśmiech, choć wypadł on mało kunsztownie. Następie zmarszczył brwi i przygryzł policzek, bo wymówka kobiety była niebywale niedorzeczna.
- Nie szkodzi. Też czasem gadam z roślinami - oznajmił, a w jego ton wskazywał na rzetelność. Pomimo tego kłamał. Dom Leonarda był niezwykle surowym miejscem, charakteryzującym się szaro-białymi ścianami i półkami bez dodatków; bez doniczek i obrazków. - Leonard D'Clifford - przedstawił się, przy czym stanowczo uścisnął drobną dłoń Alice. Potem usiadł.

autor

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

Alice tylko raz poważnie myślała o zamążpójściu. Była wtedy szaleńczo zakochana w jednym chłopaku, przy którym nie musiała niczego udawać ani udowadniać. Myślała, że szczeniacka miłość wraz z zakończeniem szkoły przerodzi się w coś bardziej poważnego, ale niestety pozwoliła sobie karmić się złudzeniami. Chłopak okazał się dupkiem i złamał jej serce, na dobre odwodząc jej myśli od ożenku. A każdy następny mężczyzna, z którym się spotykała, niewiele się różnił od swojego poprzednika. Znając życie, stojący tuż przed nią ciemnowłosy mężczyzna w garniturze, w ogóle od nich nie odstawał.
Rozmowa o szczególnym poświęcaniu swojej uwagi kwiatom mogła wydawać się dziwna i zdecydowanie wyzwalała wątpliwości co do zrównoważoności kobiety, ale Alice jakoś specjalnie się tym nie przejmowała. Swoje badania, nad jakimi zaczęła pracę w związku ze studiami, uważała za bardzo ważne i bynajmniej nie miała zamiaru ich zaniedbywać z powodu jakiegoś mężczyzny. A fakt, że przy okazji mogła sprawić iście osobliwe pierwsze wrażenie, po którym raczej stanie się odstręczająca niż godna większego zainteresowania, podtrzymywał ją na duchu.
Pewna siebie i swojej przewagi nad sytuacją uśmiechała się do siebie w duchu, gdy usłyszała jego odpowiedź. Nie takiej reakcji spodziewała się po szanownym panu. Uniesione brwi tylko przez kilka sekund były oznaką zaskoczenia, które zaraz zatuszowała promiennym uśmiechem. Nie wiedziała, co powinna myśleć o wyznaniu mężczyzny, niemniej jednak pewne było, że musiała się bardziej postarać.
- O, naprawdę? Zawsze wiedziałam, że coś w tym musi być - stwierdziła z zachwytem. No, cóż, odrobina szaleństwa na pewno. Albo bycia naukowym geekiem. Choć niewykluczone, że Alice wpasowywała się w obie opcje. - I jak to na nie oddziałuje? - dopytała zaraz zaintrygowana. Mimowolnie wzbudził w niej prawdziwe zaciekawienie, a po odpowiedzi miała nadzieję poznać, czy jako bystrzacha próbujący zabłysnąć tylko jej przytaknął, czy rzeczywiście dziwnym zbiegiem okoliczności rozumiał znaczenie rozmów z roślinami. Kiedy mężczyzna się przedstawił, wydawało jej się, że skądś kojarzyła to nazwisko, ale tylko nieznacznie uścisnęła dłoń i również zajęła miejsce naprzeciwko.
- Oczywiście pytam z czystej ciekawości, bo z moich obserwacji wynika, że te, z którymi dobrze się dogaduję, rosną o wiele lepiej, niż te, na które muszę krzyczeć - szybko powróciła do tematu, który osobiście ją ciekawił, na koniec delikatnie ściągając brwi i udając zamyślenie. Kątem oka zauważyła podążającego w ich stronę kelnera. - Ale wiesz, trzeba być przy tym bardzo regularnym. Rozmawiasz ze swoimi roślinkami regularnie? - zapytała, wpatrując się w mężczyznę w oczekiwaniu z powagą w oczach, akurat dokładnie wtedy, kiedy kelner przystanął przy nich.

autor

Lyn [ona]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”