WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

#10
Alice Carter. Dwudziestoczteroletnia kobieta o bystrym spojrzeniu i słuchu wyczulonym na każdy dźwięk. Pochodząca z dobrego domu, wychowana na damę z wyższych sfer, potrafiącą zachować się stosownie w każdej sytuacji. Młoda, zdolna, ambitna inżynier dźwięku, spełniająca się zawodowo, z własnym mieszkaniem i kontem bankowym ze sporymi oszczędnościami. A wszystko to było wyrazem miłości jej przybranych rodziców, tak bardzo pragnących dziecka, że wraz z przygarnięciem dziewczynki obdarzyli ją wszystkim, czego pragnęła. I choć otrzymała od życia wszystko, czego chciała, to w swoim idealnym życiu nadal jej czegoś brakowało. Z tym, że nie potrafiła tego sama przed sobą przyznać.
To nie oznaczało, że była niewdzięczna. Pokochała państwo Carter za ich dobroć, a wszelkie ich decyzje traktowała z posłuszeństwem, mimo iż niekiedy się z nimi nie zgadzała. Tak naprawdę jedyną kwestią sporną pozostawał jej stan cywilny, bo choć chciała dobrze to nie widziała siebie jako żony, a już na pewno nie w tak młodym wieku. Doskonale zdawała sobie sprawę, że była jedyną osobą, na którą liczyli, że pewnego dnia ona lub jej odpowiednio dobrany partner przejmie rodzinny biznes. A jednak postanowiła się postawić i sięgnąć po własne marzenia.
I to właśnie dawało jej poczucie, że zawiodła Jamesa. Tego dnia upłynęły równo dwa lata od śmierci taty, a ona nadal miała wrażenie, że nie stanęła na wysokości zadania, a tym samym nie była wystarczająca tak, jak tego po niej oczekiwano w zamian za wszystko, co otrzymała. W tym przekonaniu utwierdził ją testament, z którego wyraźnie wybrzmiało znane jej nazwisko. Jason Sullivan. Kolejny mężczyzna, który złamał jej serce.
To na niego postanowiła przenieść całą złość i ból związany ze stratą i rozczarowaniem. Nigdy nie uwierzyła przyjacielowi rodziny, że nie był niczego świadom. Tak perfidnie podszedł zarówno jej tatę, jak i ją, byle zyskać Canlis dla siebie. I mimo usilnych prób naprawienia sytuacji, Alice ostatecznie poległa, pozostawiając swoje dziedzictwo w rękach obcego.
Jej duma nie pozwalała pojawiać się w restauracji, toteż wiele czasu upłynęło, zanim ponownie przekroczyła jej próg. A raczej wkradła się niepostrzeżenie, z małą pomocą recepcjonisty, po drodze zahaczając o znane jej pomieszczenie z winami, a następnie pnąc się w górę do dobrze znanego, niepozornie wyglądającego kącika. Projekt restauracji był wyjątkowy i elegancki, toteż wejście ewakuacyjne na dach było dyskretne i praktycznie nikt tu nie zaglądał. Po wspięciu się na dach restauracji, przymknęła klapę za pomocą ulokowanej na górze cegły, po czym odwróciła się w stronę oświetlonego miasta, aż z jej ust wyrwało się westchnięcie. Tęskniła za tym miejscem.
I choć grudniowy wiatr owiewał jej twarz, podrywając delikatnie kosmyki jej włosów, poprawiła płaszcz i przysiadła na starej ławeczce. Po chwili wyciągnęła z kieszeni korkociąg i otworzyła sobie wino. - Twoje zdrowie, tato - mruknęła, wznosząc do góry szkło, by zaraz przechylić schłodzoną butelkę prosto do swoich ust.
Fakt, że znalazła się w tym ważnym dla taty i siebie miejscu bez wiedzy Jasona, napawał ją dumą. Najbardziej jednak cieszyła się, że dzięki siedzeniu tu czuła cząstkę taty. Jej myśli powędrowały do wspólnych chwil spędzonych w tym miejscu i wywołały zadumę. Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło, zanim do jej uszu dobiegł dźwięk delikatnie skrzypiącej pod naporem ciężaru drabinki i z przestrachem obejrzała się w tamtym kierunku.

autor

Lyn [ona]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

Odczuwaną tego dnia nerwowość Jason starał się skrupulatnie ignorować, a myśli ukierunkować na tor daleki od prywatnego. W restauracji pojawił się - jak co dzień - niezwykle wcześnie, na długo przed wszystkimi współpracownikami oraz podwładnymi, i niemal od razu zamknął się w pomieszczeniu lata temu zagospodarowanemu jako gabinet właściciela. To właśnie wspomnienie o nim stało się motywem przewodnim całego dnia i zmuszało Sullivana do nieustannego zerkania na tarczę wiszącego na jednej ze ścian zegara. Nigdzie mu się nie spieszyło, a zakres jego obowiązków tego dnia był mocno okrojony, ale z powodów znanych jedynie sobie cierpliwie czekał do chwili, w której niebo nad Seattle spowiło się mrokiem. Lubił obserwować panoramę miasta z wysokości, szczególnie w godzinach nocnych i czuł, że to właśnie w ten sposób miał zostać zwieńczony dzisiejszy dzień - pozornie zwyczajny, ale nieprzypadkowy.
Upewniwszy się, że w głównej sali, przy barze oraz - co najważniejsze - w kuchni wszystko funkcjonowało na najwyższym, jego ulubionym poziomie, menadżerowi lokalu dał jedynie znać o swoim wyjściu na bliżej nieokreślony czas. I choć wciąż zamierzał czuwać nad tym, co działo się wewnątrz budynku, to jednak nie omieszkał uszczuplić zapasów trzymanego w biurze alkoholu o jedną z butelek ulubionej whisky; jednej z tych, których posmakował jeszcze jako pracujący na zmywaku dzieciak i to dzięki uprzejmości właściciela Canlis.
To o nim pragnął pamiętać, nawet jeżeli od dnia jego śmierci minęło już trochę czasu; świat nadal istniał, czas upływał, życie uciekało. Jason daleki był od sentymentalnych bzdur, a okazywanie uczuć nie należało do jego najmocniejszych stron. Mimo to jednak z sentymentem powracał do momentów, gdy miał nad sobą swojego mentora.
Trzymając w dłoni wspomnianą już butelkę oraz przeznaczoną do tego typu trunku szklankę, wszedł na dach restauracji i niemal od razu zatrzymał się w pół kroku, kiedy jego oczom ukazała się (nie)znajoma sylwetka.
Był zaskoczony, jednak prowadzenie walki z samym sobą niewątpliwie się opłaciło, wszak ostatecznie na jego czole pojawiła się zaledwie jedna zmarszczka wyrażająca niezrozumienie dla powodów jej wizyty. Przecież od jakiegoś czasu omijała jego lokal szerokim łukiem, a Jason wielokrotnie zastanawiał się, czy w ogóle znajdowała się w Szmaragdowym Mieście, czy może jednak podjęła się szalonej próby szukania spokoju oraz szczęścia daleko poza jego granicami.
Nie przypominam sobie, żeby nieupoważnieni mieli tutaj wstęp – mruknął po chwili, celowo wymijając zajmowaną przez nią ławeczkę. Na stanowiącym krawędź dachu murku ustawił swoją butelkę, której zawartością wypełnił szklankę i - jak gdyby nigdy nic - zrobił pierwszego łyka.
Prawdopodobnie jednego z wielu tego wieczoru.

autor

jason

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

W jej głowie pojawiło się kilka następujących po sobie, niepokojących myśli, z których każda stawała się coraz bardziej zatrważająca. Co, jeśli ktoś ze służby ją przyłapał? Wtedy mógłby powiadomić właściciela, a tego od początku chciała uniknąć. Niestety nie każdy członek personelu z chęcią przymykał oko na pewne sprawy przy pomocy studolarówek, którymi jeszcze dysponowała na wszelki wypadek. Albo co, jeżeli ktoś przypadkiem zamknąłby ją na dachu? Co ona by wtedy zrobiła? Najbardziej jednak obawiała się spotkać się z Sullivanem osobiście. Nie spodziewała się, że jej najgorsze obawy w ciągu kilku następnych sekund miały się potwierdzić.
Na widok mężczyzny bicie jej serca momentalnie przyspieszyło, a po karku przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, taki sam, jakby została przyłapana na poważnym przestępstwie, dlatego w bezruchu i napięciu w mięśniach oczekiwała na jego reakcję. Jednocześnie oddychała miarowo, by zapanować nad łomotaniem w klatce piersiowej, napominając się w myślach, że miała prawo tu być.
Sądząc po wielkości swoich przewinień, jakich od czasu śmierci taty dopuściła się względem Jasona, była przygotowana na co najmniej ostrą wymianę zdań. Ku jej zaskoczeniu spotkała się jednak ze względnym opanowaniem, co wydało jej się dziwne, ale mimo wszystko stłumiło jej bojową postawę.
To samo tyczy się ciebie, odpowiedziała ponuro w myślach. Jego wypowiedź mimowolnie zinterpretowała jak złośliwy prztyczek w nos, co jej się nie spodobało. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru dać się zbić z pantałyku, dlatego też zacisnęła mocniej szczęki i przybrała na twarz maskę wyniosłości. I choć napięcie w mięśniach zelżało, to postanowiła pozostać czujna.
- Bo nie mają. To nie jest miejsce dla byle kogo - odparła lekceważącym tonem. Choć poniekąd zdawała sobie sprawę, że nie powinna tu przebywać, zwłaszcza bez wiedzy właściciela lokalu, to nie postrzegała siebie jako osoby niepowołanej. Wręcz przeciwnie, odkąd pojawiła się w rodzinie Carterów to spędzała w Canlis mniej więcej tyle samo czasu co przeciętny pracownik. Znała tu każdy zakątek, nie mogło więc umknąć jej uwadze również to miejsce. I nie mogła sobie wyobrazić, by zostało przez kogokolwiek zbezczeszczone.
Usilnie starała się wpatrywać w panoramę przed sobą i nie zwracać uwagi na Jasona, który przystanął przy murku w bezpiecznej od niej odległości. Mimo to jego obecność wprowadziła pewną niezręczność, której nie potrafiła zignorować. Bezwiednie przesunęła dłońmi po butelce wina.
- Rozumiem, że nie przyszedłeś tu w celu inspekcji dachu? - przerwała ciszę. To pierwsza wymówka, jaka jej przyszła do głowy, i choć była mocno naciągana, to dzięki niej liczyła na to, że pozna powód jego nagłego przybycia.

autor

Lyn [ona]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

Więc co tutaj robisz?
Myśl o zaatakowaniu jej tego typu uwagą pojawiła się w głowie Jasona dość niespodziewanie i zajęła tam stałe miejsce, a pomysł sam w sobie sprowokował Sullivana do uniesienia kącików warg w uśmiechu, którego charakter pozostawał zagadką możliwą do dowolnego zinterpretowania. Bywał złośliwy i wielokrotnie udowadniał, że wszelkie słowne - i w sumie nie tylko - sprzeczki dawały mu satysfakcję z grona tych niekoniecznie zdrowych; jakiej bowiem frajdy można było dopatrywać się w sprawieniu komuś przykrości? Jego los jednak nigdy nie oszczędzał, toteż nie widział powodów, dla których on miałby obchodzić się ze światem oraz ludźmi w delikatniejszy sposób. W tej sytuacji problem pojawiał się już na samym początku, wszak Alice nie była ani nikim nieupoważnionym, ani tym bardziej byle kim.
Cieszę się, że chociaż w tym temacie mamy podobne zdanie – odparł ostatecznie, zerkając na swoją towarzyszkę zaledwie kątem oka. Obudzone w nim zaintrygowanie nie mogło przecież wygrać z dumą i opanowaniem, nawet jeśli tylko tym zupełnie pozornym, dlatego też celowo zrezygnował z uważnego mierzenia Alice wzrokiem.
W odmętach wspomnień i zakamarkach pamięci nie był w stanie odnaleźć wspomnienia związanego z ich ostatnim spotkaniem. Miał wrażenie, że było to lata temu i to właśnie tym brakiem obecności w swoich codziennych życiach pragnął wytłumaczyć panujący między nim a kobietą dystans, którego podstawą był przeszywający na wskroś chłód. I to wcale nie tak, że w międzyczasie zapomniał o prawdziwej przyczynie żywionej względem jego osoby niechęci. Z jednej strony rozumiał podejście Alice i swego rodzaju poczucie zdrady ze strony rodzica, z drugiej zaś nie widział sensu w wycelowanej w jego kierunku złości, skoro on nigdy o nic się nie prosił, a na wszystko, co posiadał, zapracował od pierwszego dnia pojawienia się w restauracji.
Dlaczego nie? Dobrze mieć rękę na pulsie. – Tym razem pozwolił sobie na nieco większą zaczepność, choć zawadiacki wydźwięk nie unosił się w powietrzu zbyt długo, bowiem Jason bardzo szybko spoważniał. – Lubię tu być. Zwłaszcza, kiedy na dole jest tłok – wyjaśnił raczej z wyuczonej kurtuazji, a nie autentycznej chęci spowiadania się przed kimś, przed kim w żaden sposób nie odpowiadał.
Z tego, co pamiętam, ty również nie pracujesz dla stacji sanitarno-epidemiologicznej? Chyba, że coś się zmieniło i przyszłaś zrobić niezapowiedzianą kontrolę?

autor

jason

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

- I wieczorowa pora jest do tego odpowiednia? Byłoby to trochę podejrzane - ściągnęła nieco brwi, ale po lekkim tonie jej wypowiedzi można było uznać, że nie wzięła jego słów na poważnie. - Świeże powietrze czasem dobrze robi - przytaknęła po chwili, powracając do neutralnego tonu. - A ruch na dole raczej dobrze świadczy o restauracji. Powinieneś być zadowolony - przyznała, mając na myśli wspomniany tłok, przy czym postarała się o bez emocjonalną intonację.
Na moment zatrzymała ją myśl: czy przed czymś uciekał? Wydawało się logicznym, że jako właściciel, który otrzymał dokładnie to, o czym marzył, powinien odczuwać przyjemność z przebywania wśród gości i doglądania sytuacji. Wzbudzone w niej zaintrygowanie postanowiła jednak zdusić w zalążku, nim jej myśli odpłynęły w coraz głębsze domysły. W końcu to nie była jej sprawa.
Tak naprawdę wierzyła, że sukces restauracji od zawsze spoczywał na Carterach. Ludzie przychodzili tu z sentymentu i lojalności dla tradycji, lubując się w tej kuchni od dekad i głównie to oni utrzymywali to miejsce przy życiu. Dlatego Alice najchętniej całkowicie zignorowałaby fakt, że Jason też miał w to wkład poprzez podtrzymanie poziomu, którzy klienci znali i kochali. Była dumna, ale nie głupia. Co więcej, zdawała sobie sprawę, że ona również powinna cieszyć się faktem, że nowy właściciel nie nawalił. Czemu więc zamiast tego nadal uwierała ją szpilka, którą wbili jej zarówno James, jak i Jason?
Bez skrępowania uniosła butelkę wina do ust i upiła łyk, by złagodzić powstałą nagle w gardle gorycz. Obecnie postanowiła nie przejmować się dobrymi manierami i ewentualną krytyką ze strony mężczyzny.
- Hmmm… - udała zastanowienie. - Nie, nie odkryłam w sobie nowego powołania. A powinnam się tym zająć? - Uniosła wyżej brew i posłała Jasonowi pytające spojrzenie, a kąciki jej ust nieznacznie zadrżały pod wpływem figlarnego uśmiechu. Kilka sekund wystarczyło, by dojść do wniosku, że mimo iż nie widzieli się już od jakiegoś czasu, to Sullivan w ogóle się nie zmienił. A ona za bardzo zaczynała wczuwać się w ten small talk. Wróciła wzrokiem na oświetlone miasto, upominając się w myślach o większą roztropność. Przez chwilę walczyła sama ze sobą, czy naprawdę powinna odpowiedzieć na zawisłe w powietrzu pytanie, które chwilę temu zgrabnie wyminęła. Co ona tu robiła?
- To nie jest zwykłe miejsce - wyznała poważnym tonem. - Ma zbyt dużą wartość, by pozostało zapomniane - dodała, niejako w ten sposób usprawiedliwiając swoją obecność. Ktoś musiał pielęgnować wspomnienia o tacie.

autor

Lyn [ona]

dreamy seattle
Awatar użytkownika
33
190

właściciel

canlis

the highlands

Post

Po zmroku dzieje się tu najwięcej – wyjaśnił, choć nie uważał, by tłumaczenie się z czegokolwiek, zwłaszcza z przebywania na dachu własnej restauracji w środku nocy, i to jeszcze przed Alice - osobą w gruncie rzeczy zupełnie już dla niego obcą - było konieczne. Zrobił to z grzeczności i szacunku, który - żywiony względem jej ojca - jak gdyby automatycznie został skierowany również w stronę jej osoby. Zasłużenie czy nie - pozostawało to kwestią sporną, ale i taką, w którą Jason nie zamierzał zbyt głęboko wchodzić, wszak uważał to za grunt zbyt niepewny i niebezpieczny. Wiedział, że jego towarzyszka nie była zachwycona pewnymi decyzjami swojego rodzica, ale jednocześnie nie czuł się jakkolwiek winny, toteż ogólne i ostateczne odczucia względem panny Carter były w przypadku Sullivana dość skomplikowane. Nigdy przecież nie chciał jej krzywdy, ale swojej własnej również nie.
Jestem – przytaknął, choć na usta cisnął się komentarz dużo mniej neutralny w tonie. Byłbym bardziej, gdybym został tu sam; niemal uśmiechnął się na samą myśl o tym, jaka mogłaby być reakcja Alice na tak wystosowaną w jej stronę zaczepkę. Ponieważ jednak Jason zachował w sobie resztki instynktu samozachowawczego, wolał nie dolewać oliwy do ognia i nie prowokować sytuacji, których mógłby potem żałować. Nawet piekło nie znało przecież gniewu urażonej kobiety.
Wolałbym – zaczął, robiąc nieznaczny krok w jej stronę – żeby nikt niepowołany nie wchodził do kuchni. Szef jest dość wyczulony na punkcie wszelkich uwag – dodał, pozwalając sobie na nieznaczny, bardzo podobny do tego jej - zaczepny - uśmiech. Nie zwykł dzielić się z ludźmi opinią o swoich pracownikach, wszak były do sprawy wewnętrzne, ale jednocześnie byłby w stanie wyobrazić sobie potencjalną reakcję szefa kuchni na widok praktycznie obcej osoby, która postanowiłaby zaglądać mu do garnków i ocenić jakość przygotowywanych posiłków w sposób inny niż poprzez zajadanie się nimi przy jednym ze stolików.
Czy to wszystko – zagaił, wykonując nieznaczny ruch dłonią, który niejako miał zasugerować Alice, jaki konkretnie obszar miał na myśli; a chodziło o całą restaurację i otaczającą ją zieleń – wygląda na zapomniane? – W gruncie rzeczy byłby zaskoczony odpowiedzią inną niż zaprzeczenie. Dbał o Canlis najlepiej, jak potrafił, wielokrotnie imając się zajęć, które teoretycznie nie pasowały do właściciela, a które w praktyce wykonane być musiały w celu zadbania o jak najwyższą jakość świadczonych usług. Nie uciekał zatem od biegania z mopem, od przyjmowania zamówień, od doraźnej pomocy w kuchni - kiedy wymagały tego okoliczności, był w stanie znaleźć się na każdym stanowisku.
Był zatem dość odważnego zdania, że pielęgnował wspomnienia o ojcu Carter w sposób mocno satysfakcjonujący.
Mniemam, że w związku z dzisiejszym dniem wolałabyś zostać tutaj sama? – zagaił po krótkiej pauzie, będąc gotowym do - wyjątkowo - odstąpienia jej miejsca na dachu i znalezienia sobie innego równie zacisznego kąta.

autor

jason

livin' a dream where happiness never ends
Awatar użytkownika
24
175

inżynier dźwięku

wytwórnia filmowa

belltown

Post

Kiwnęła nieznacznie głową, w tej chwili uznając jakikolwiek komentarz za zbędny. W jego wypowiedzi swoją obecność zaznaczył chłód, który nie miał nic wspólnego z chłodnym powietrzem ozdabiającym jej policzki delikatnymi rumieńcami. Odczuwalny dystans mimowolnie budził w niej myśli, których do tej pory unikała za wszelką cenę. Wywołane w niej wyrzuty sumienia zaczynały utwierdzać ją w przekonaniu, że sama była winna całej tej sytuacji. Ta uderzająca myśl przyprawiła ją o nieprzyjemny dreszcz, przez który nieznacznie się wzdrygnęła. Zacisnęła mocniej wargi w nadziei, że Jason nie zwrócił uwagi na niekontrolowany odruch, jaki przez moment opanował jej wątłe ciało.
- Myślałam, że do właścicieli należy oczarowywanie gości swoją obecnością - tym razem nie przygryzła własnego języka, subtelnie sugerując w ten sposób, że nie przewidywała jego obecności w tym miejscu. To niestety również nakreśliło jej zdanie na jego temat, ale o tym już w tej chwili nie myśłała. Mimo wysiłku wciąż nie mogła oprzeć się zapytaniu, które ponownie zostało przywołane w jej myślach i pozostawało bez odpowiedzi: czemu więc lubił tu przychodzić?
- Skoro tak, to musi mieć naprawdę wysokie mniemanie o sobie - zauważyła, ściągając przy tym nieco brwi. Czy wobec tego mężczyzna na pewno wiedział, czy był to odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu? - Jeśli wszystko robi zgodnie z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa to nie powinien mieć powodów do obaw, prawda? - wzruszyła niefrasobliwie ramionami. Sama była w stanie wyobrazić sobie niezadowolenie na twarzy szefa kuchni, gdyby postanowiła go osobiście sprawdzić, jednocześnie badając, na ile jej nazwisko jeszcze znaczyło w tym miejscu.
- Nie można do tego dopuścić - odparła pewnym siebie głosem, spoglądając poważnie na Jasona. Nie chciała przyznawać mu racji, ale zadane przez niego pytanie, wskazujące na o wiele szerszą perspektywę niż dach, ewidentnie dowodziło, iż jego praca nie szła na marne. Tata wspominał, że mężczyzna był pracowity, a gdy o nim mówił, w jego słowach zawsze pobrzmiewała duma, która powodowała w Alice dziwne ukłucie zazdrości. Ale czy dbanie o Canlis świadczyło o dbałości o ich dziedzictwo, czy raczej w najbliższym czasie miało zaniknąć na rzecz kogoś zupełnie obcego?
- Przychodziłeś tu z nim. - To stwierdzenie wyrwało się jej z ust, kiedy tylko usłyszała jego pytanie, a samo odkrycie wzbudziło w niej uderzenie gorąca, sprawiając, że ze ściągniętymi brwiami wpatrywała się w strop dachu. Właśnie uzyskała odpowiedź na pytanie, które jeszcze chwilę temu tak ją dręczyło i jednocześnie obudziły się w niej uczucia zaskoczenia i złości, na których czele stanęło rozczarowanie. Po raz kolejny otrzymała niespodziewany cios. Zacisnęła mocniej dłonie na swojej butelce wina i przełknęła ślinę, żeby opanować w sobie emocje.
- Jak to jest? Dostać wszystko, czego oczekuje się od taty? - zapytała, siląc się na niedbały ton, jakby nie zależało jej na odpowiedzi, jednak w jej głosie można było odkryć nutę wyrzutu i uczuć, które z trudem tłumiła w sobie. W tym momencie zaczęła podawać w wątpliwość fakt, że James w ogóle cieszył się z posiadania córki. Jason odebrał jej wszystko, łącznie z ostatnią rzeczą, która do tej pory przywoływała jedne z najlepszych wspomnień taty z córką. Jej oczy mimowolnie zaszły mgłą.

Jason Sullivan

autor

Lyn [ona]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Canlis”