WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
— Nie, to nie tak. Ja nie muszę być miła. Ja chcę być m i ł a — zaznaczyła, bo wymuszanie na sobie nieszczerych zachowań mijało się z celem, którym było osiągnięcie stabilnego związku. — Fort z kebabów to nierozsądny pomysł — zagrzmiała, kręcąc nosem. — Po pierwsze będzie śmierdział. Po drugie zgnije. Po trzecie będziesz gruba, bo nie będziesz potrafiła się powstrzymać przed podjadaniem ścian. I po czwarte, im więcej zjesz, tym większe prawdopodobieństwo, że kebabowy sufit zwali ci się na głowę — ostrzegła, bo ostatnim czego chciała, było ratowanie przyjaciółki spod jedzeniowego zawaliska. Nie chciała sobie wyobrażać upapranej w czosnkowym sosie włosów Draby, w których kryłaby się prażona cebula i skrawki mięsa. Fuj! Fuj! Fuj!!!
Ostentacyjnie przewróciła oczami, słysząc zaprzeczenia młodej kobiety; jasnym było, że okłamywała samą siebie, jednak Teddy nie miała ochoty się z nią spierać. Wiedziała natomiast, że prędzej czy później przyjaciółka dojrzeje do odpowiednich wniosków.
— Gubię się — przyznała, drapiąc się po policzku. — Nie lubicie się, ale on pozwala ci u siebie mieszkać. Nie lubicie się, ale chciał cię pocałować. Nie lubicie się, ale gadasz o nim cały czas! — palnęła, kręcąc głową z wyraźnym rozbawieniem. Podsunęła jeden kieliszek Darby, a sama sięgnęła po kolejny. Jeśli godzinę wcześniej obawiała się kaca, teraz było jej obojętne w jakim stanie obudzi się kolejnego dnia.
— No, a co ma być? Spotykamy się. Ja lubię jego. On lubi mnie. Zupełne przeciwieństwo ciebie i Czendiego — zaśmiała się. — Wiesz, potrzebowałam tego. Tak sądzę. Miło jest być przez kogoś zauważanym, wiesz? Lubię, jak rano pisze mi "dzień dobry" i nocą "dobranoc" — wyjaśniła, bo rzeczywiście po dramatycznym rozstaniu z Sydneyem, bardzo brakowało jej obecności mężczyzny, który byłby nią żywo zainteresowany.
-
- Nie gadam o nim cały czas! – zaprzeczyła, aczkolwiek rzeczywiście, zorientowała się, że od kiedy tam przyszły, nie wspomniała o niczym innym. Randkowanie? Nie. Planowane urodziny? Nie. Cokolwiek co miałoby nieco większy sens? Nie. – Może źle to zinterpretowałam i tak naprawdę nie chciał mnie pocałować. Może to … siła grawitacji – stwierdziła, uznając najpewniej, że nawet tak głównie wytłumaczenie okaże się sensowniejsze, niż prawda, której nadal nie potrafiła zaakceptować. Ani w zasadzie odpowiednio przeanalizować. To wszystko nie miało absolutnie żadnego sensu.
- Och, wierzę, że jest miło – stwierdziła, nieco rozmarzonym tonem. Ostatnio doszła do wniosku, że sama również chciałaby kogoś poznać; kogoś, przy kim poczułaby się doceniona. Bezpieczna. Kochana. Nie miała jednak szczęścia w miłości.
Wypiły jeszcze kilka drinków, potańczyły, Darby udało się nawet zamienić kilka słów z nieznajomym mężczyzną. Swój numer zostawiła natomiast barmanowi, który wyglądał co najmniej podejrzanie – ale to nic, nie zamierzała się tym specjalnie przejmować. Zwłaszcza, że następnego dnia niekoniecznie o tym pamiętała.
/ zt x2
-
-Tobie nie zaproponuję. – Przyznał, sięgając do kieszeni po zapalniczkę. –Potrzebują cię wewnątrz.
-Nie palę. – Odparł chwytając za drzwi.
-I to.
Oczywiście, że go potrzebowali. Dzisiaj mieli jeden z wieczorów na żywo, sprowadzający w ich progi całkiem sporo klienteli. Najwięcej kręciło się pod sceną, ale wiadomo było, że w pewnym momencie przyjdzie czas na chwycenie kilku drinków czy piw, a wszystkiego nie mógł sam ogarniać Shane, nie podczas takiego ruchu. Młody Callaghan przecisnął się przez gęstsze zbiorowisko, by w końcu dotrzeć za bar, przekonany, że podczas takiego ruchu nikt nawet nie zauważy, że spóźnił się o dobre… zerknął zegarek. Cholera, godzina. Zacisnął szczęki, a z myśli wyrwało go:
-Jesteś! – Pochodzące od Shane’a. –Nareszcie. – Dodał mężczyzna koło trzydziestki, z nader dobrze utrzymaną brodą. Był świetnym barmanem, znacznie lepszym niż Tomas, ale każdy miał swoje ograniczenia i trudno było nagle znaleźć się w dwóch, a nawet trzech miejscach na raz.
-Dobra. – Tomas burknął, od razu traktując to jak atak na jego spóźnialstwo, usprawiedliwiony, ale nadal atak. W grafik bardzo wyraźnie wpisane miał na którą godzinę powinien był dzisiaj przyjść. To, że miał problemy z punktualnością nie było dla nikogo nowością, ale zazwyczaj mieścił się w 15 minutach. Dzisiaj przeholował i ten jeden raz nie było to nawet z jego winy. Pieprz się, Declan. –Powiedz lepiej co jest do zrobienia.
-Po prostu zajmij się nowymi zamówieniami. – Shane odparł rzeczowo i chwycił butelkę zza pleców spóźnialskiego, w drodze powrotnej na swoje miejsce zalewając już wcześniej chwyconą szklankę.
Tomas przykleił na usta uśmiech zagadując pierwszą osobę, która złapała z nim kontakt wzrokowy. Podał drinka i przeszedł do następnego, nie mając dzisiaj niestety czasu na więcej niż zwroty grzecznościowe. Szkoda, w tej robocie lubił czasami wtrącać się w rozmowy gdy nikt go do nich nie zapraszał, jak i te w które był aktywnie dołączany. To było jak jego prywatne terapie, choć zdecydowane nie powinien był ich tak traktować. Często z resztą mijał się z prawdą, przedstawiając sytuację na swoją korzyść, by usłyszeć puste potwierdzenie, że to ta druga osoba była w błędzie. On przecież to nic złego.
Zsunął z ramion jeansową koszulę i wcisnął ją pod lukę w barze, gdzie często chował też swoje kurtki, zamiast jak normalny człowiek mający część pubie na własność zostawić ją w miejscu do tego przeznaczonym. Został w jasno niebieskim t-shircie z logiem Addiasa na piersi i gdy podniósł się do pionu w końcu zauważył lukę. Część zebranych zainteresowała się sceną na której odbywał się właśnie żwawszy kawałek docierający i do nich. Tomas postukał stopą w rytm muzyki i oparł się o ladę wyłączając na chwilę swoje myślenie, nieco zbyt chętny by samemu poczęstować się jednym z tych drinków. Dzisiaj nie był dobry dzień. Nie wyspał się, nie miał nawet porządnego posiłku i jego przeświadczenie, że na nikim nie można polegać sięgało wyjątkowo wysokich stopni. Zawsze tak było gdy pozwalał sobie, żeby mu zależało, ale jako mogło nie zależeć gdy chodziło o football? Jego zmiana jeszcze się dobrze nie zaczęła, a już czuł, że mógłby wracać do domu.
programista
narzeczony jordany
columbia city
W jednej kwestii bracia Callaghan, choć nieświadomie, mieli zgodność: że to nie był dobry dzień. Od pewnego czasu Chet chyba zwyczajnie nie miewał już dobrych dni - co nie czyniło ich też złymi, a raczej po prostu jałowymi. Z tego względu niemal wszystkie wieczory spędzał w barze - zajmując myśli pracą, albo zwyczajnie się upijając, acz to ostatnie robił w innych lokalach. The Crocodile, mimo wszystko, pozostawało jego miejscem pracy, nawet jeśli ta w znacznej mierze ograniczała się do papierkowej roboty. Ale - tym również ktoś musiał się zajmować, i to ktoś zaufany, a komuż Chet Callaghan miałby (przynajmniej w tej kwestii) zaufać bardziej niż sobie? Nie było żadną tajemnicą - dla tych wtajemniczonych - że po śmierci ojca Crocodile utrzymywał się chyba tylko dzięki reputacji, jaką zdobył na przestrzeni lat, dla wielu osób stając się jednym z ulubionych miejsc do spędzenia miło wieczoru i posłuchania dobrej muzyki na żywo. A to, że potomkowie Callaghana seniora nie potrafili dojść ze sobą do porozumienia i wiecznie przepychali się niczym dzieciaki w piaskownicy - to już było ich problemem. I choć Chester był tym najstarszym i teoretycznie najrozsądniejszym, to jego obecność - która dopiero w przeciągu ostatniego roku stała się tu codziennością - bynajmniej nie ułatwiała pokojowego rozwiązania tego rodzinnego sporu. Co jednak nie przeszkadzało brunetowi w poczuwaniu się do roli szefa i głównego właściciela owego przybytku. Jako pierworodny syn powinien mieć wszak najwięcej praw, i każdy piaskownicowy prawnik przyznałby mu rację. W sądzie - niekoniecznie, ale na szczęście nie doszło jeszcze do eskalacji, jaka by ich tam zaprowadziła. Mimo wszystko jednak Chet nieczęsto stawał za barem - zdarzało się to, ale przeważnie, jak sam twierdził, zajmował się znacznie ważniejszymi sprawami. Dzisiaj jednak najpilniejszą z nich okazał się niemały tłum ludzi przy barze, gdy nagle okazało się, że rąk do pracy po tej drugiej stronie było zdecydowanie zbyt mało. Paradoksalnie więc to właśnie wzmożony ruch w lokalu przykuł uwagę do nieobecności najmłodszego Callaghana, który był wyraźnie wpisany w grafik i to właśnie on od pewnego czasu powinien obsługiwać klientów. A tymczasem, wraz z drugim barmanem, zajmował się tym Chet, parokrotnie musząc też pofatygować się do któregoś ze stolików i dostarczyć tam drinki, bo, cóż - sam dał wolne jednej z kelnerek i najwidoczniej miał zbyt wiele na głowie, by wprowadzić te zmiany w grafiku. Gdy więc wrócił za bar z pustą już tacą, zastał tam swojego, potupującego beztrosko w rytm muzyki, młodszego braciszka.
- Spóźniłeś się, młody - oznajmił, powstrzymując się przed powitaniem go - dawniej pieszczotliwym, gdy nazywał go tak w dzieciństwie, a obecnie głównie już złośliwym - Tommy Boy. Niepunktualność - która ewidentnie nie była u nich rodzinna, bo Chet znał się na zegarku - wypomniał jednak bratu nie tylko z czystej złośliwości, ale także dlatego, że był to bez mała najgorszy moment na spóźnienie - nie kilkuminutowe, a znacznie dłuższe, mimo że Chet nie widział dokładnie, w którym momencie młody tu w końcu zawitał. Faktem jednak pozostawało to, że największych ruch był póki co za nimi - większość klientów, którzy jeszcze parę kwadransów temu tłoczyli się przy barze, obecnie zajęła już miejsca pod sceną, słuchając występu zespołu. - Może ktoś powinien zacząć potrącać ci kasę za każde spóźnienie, żebyś nauczył się używać zegarka - zasugerował, za owego kogoś uważając oczywiście samego siebie, bo od pewnego czasu to Chet sprawował pieczę nad finansami i wypłatami. Z całą sympatią do młodszego brata - lub raczej: sentymentem, bo mimo wszystko chyba wciąż widział w Tomasie tego samego dzieciaka, co przed laty - był zdania, że nadawał się on tylko do polewania drinków, i nawet jeśli teoretycznie każdy o nazwisku Callaghan posiadał w tym miejscu jednakowe prawa, to samego siebie Chester uważał za najodpowiedniejszego człowieka do zarządzania lokalem oraz pieniędzmi. I chyba robił to uczciwie; wszak innym pracownikom - poza jedną kelnerką - również nie pobłażałby w przypadku notorycznych spóźnień. Więc nie można nawet mieć mu tego za złe.
-
-Dwie margarity. – Uniosła jeszcze dwa palce, nie poświęcając młodemu szczególnej uwagi, nawet gdy on obdarzył ją czarującym uśmiechem. Na ladzie położyła pieniądze, a Callaghan szybko zerknął na cennik, żeby sprawdzić czy dobrze kasuje. Zostawił sobie pod barem kilka ‘ściąg’ na wszelki wypadek, będącym właśnie tą chwilą. Nie chciał jednak, żeby było to po nim szczególnie widać, więc szybko sięgnął po szklanki, ukradkiem zerkając na Cheta. Widział? Nie widział? Lepiej było udawać, że nie zauważył.
–I potrafię korzystać z zegarka. – Powiedział już donośniej, przekrajając limonkę. –To mój wybór, żeby się do niego nie stosować, a ty jesteś ostatnią osobą, która będzie wciskać mi swoje mądrości. – Podniósł nawet swoje brwi, podkreślając jakie bagatelizujące podejście miał do wiedzy swojego najstarszego brata od którego mógłby się w rzeczywistości wiele nauczyć. Chciałby się nauczyć, ale był na to zbyt dumny. Wrzucił do shakera lód i po kolei, w kolejności w której się nauczył, wlał resztę składników.
-Pospieszysz się? – Dziewczyna mruknęła markotnie.
-Jak chciałaś szybko trzeba było wziąć piwo. – Odparł już bez uśmiechu, zaczynając mieszanie w najbardziej zwyczajny sposób. Ostatnio uczył się kilku trików, ale jeszcze nie uważał, że opanował je wystarczająco by wypróbować je na płacącej widowni, a już tym bardziej na tak marudnej.
Dziewczyna wywróciła oczami. -Nie zapomnij soli. -Dodała, ze sztucznym uśmiechem.
Tomas podniósł jedną z fikuśnych szklanek, by pokazać jej, że nie pominął tego kroku, obdarowując ją tym samym uśmiechem i machając shakerem nieco szybciej. W końcu zawartość przelał do przygotowanych naczyń, przez sitko i wbił na raty po plasterku limonki. –Proszę bardzo, dla cierpliwej klientki.
Dziewczyna posłała mu pobłażliwe spojrzenie i odeszła z drinkami.
-Dostała co chciała. -Rzucił zaraz na usprawiedliwienie, już słysząc jak to nie może tak traktować klientów, samemu nie widząc nic złego w tym jak się zachował. Chciała się rządzić i nie stosować to tradycyjnych uprzejmości to taki dostawała serwis. A to i tak nie miało znaczenia, drinki wykonał odpowiednio. Taka właśnie ignorancja zmusiła go do opuszczenia dwóch kierunków obracających się wokół biznesu.
programista
narzeczony jordany
columbia city
- Sądzisz, że ty byłbyś lepszym? - podjął, bo już sama myśl, że Tomas miałby przejąć na siebie jakiekolwiek obowiązki i być szefem, wydawała się doprawdy komiczna. I trochę też tragiczna, bo pewnie szybko doprowadziłby on lokal do ruiny i jeszcze do tego wpędził wszystkich w długi, bo liczyć to on chyba za dobrze nie umiał. Dlatego - wciąż w opinii Chestera - powinien pozostawić to komuś, kto zwyczajnie lepiej się do tego nadawał, a sam ograniczył się do polewania drinków. Przynajmniej dopóki Chet nie zgromadzi wystarczających środków żeby spłacić swoje rodzeństwo, przejąć lokal i wszystkich ich stąd wywalić. Nie skomentował jednak faktu, że sam również nie pojawiał się tu regularnie, bo - taka była prawda. A tego przecież nie mógł przyznać. Złapał zamiast tego za ścierkę i zaczął polerować blat, kiedy młodszy Callaghan podszedł do klientki. Na szczęście częściowo zagłuszała ich muzyka, więc pozostawało mieć nadzieję, że ta nie słyszała ich małych, słownych utarczek, bo mimo iż rozsądek kazał brunetowi odpuścić, to jednak wrodzony upór i konieczność posiadania ostatniego słowa, mu na to nie pozwalały.
- Twój wybór? - parsknął ignorancko, spoglądając na brata. - Tak wyrażasz swój sprzeciw wobec systemu? Myślałem, że już wyrosłeś z nastoletniego buntu, ale widocznie traktowanie cię jak dorosłego było moim błędem - przyznał, daleki jednak od szczerości, bo nie przyszłoby mu to z taką łatwością, gdyby rzeczywiście uważał, że popełnił jakiś błąd. Nie umknęło natomiast jego uwadze to zerknięcie na ściągę w wykonaniu Tomasa, ale nie zdecydował się na poruszenie tej kwestii. Mimo iż trudno było Chesterowi pojąć, że mógł on jeszcze nie znać cen, kiedy nie pracował tu przecież od dziś, to z dwojga złego lepiej, by zaglądał do cennika, niż żeby się mylił i brał od klientów mniej pieniędzy niż powinien. Zwłaszcza że przy podejściu, jakie właśnie zaprezentował, raczej nie mógł liczyć na napiwek... - I co zamierzasz, odstraszać klientów i puścić nas wszystkich z torbami? - rzucił już po odejściu dziewczyny, na końcu języka mając również stwierdzenie, że nikt nie kazał Tomasowi tu pracować, ale - przynajmniej bywał z niego jakiś pożytek i przynajmniej coś robił, a nie tylko ciągnął kasę, która w przeciwnym razie kompletnie by mu się nie należała. Chet tymczasem zerknął na barmana, który zastępując chwilowo kelnerkę, wrócił właśnie do baru z tacą pełną szklanek po drinkach, zebranych ze stolików. Zatrzymał go gestem dłoni i skinął na brata. - Ale skoro już tu jesteś, to czeka na ciebie szkło do umycia - oznajmił, tak jakby posiadał jakiekolwiek prawo wydawać młodszemu polecenia; spodziewając się jednak kolejnej pyskówki, a co gorsze - w obecności Shane'a, co nie było zbyt optymistycznym widokiem, bo o ile lekceważące podejście młodszego brata tylko wkurwiało Chestera, tak wśród pracowników byłoby to już nieco większym problemem - dlatego chcąc niejako uprzedzić ewentualny sprzeciw, sam podszedł zaraz do kolejnego klienta, tym samym odwracając się tyłem do samego (nie)zainteresowanego i wysyłając jasny sygnał: nie słucham cię. Bo nie będzie sprzeciwu, jeśli nie ma komu się sprzeciwiać, tak? Logic.
-
Wypieranie się norm nie było infantylne, gdy świat na nich zbudowany nie chciał dać mu szansy na to by funkcjonować w nim w swoim pełnym potencjale. Będąc więc tego zdania nawet nie skomentował tej kwestii, kierując tylko wzrok w odwrotną stronę niż na swojego brata, może gdzieś w głębi wiedząc, że podciąganie pod ten argument spóźnialstwa nie było szczególnie ‘na temat’.–Traktujesz mnie jak pracownika, Chet. – Wzruszył ramionami. Ta pozycja miała w sobie coś z dwóch światów, co znosiło się nieco lżej kiedy najstarszego rodzeństwa tutaj nie było. Może i reszta od czasu do czasu wścibiała swoje nosy, ale nie byli Chesterem, a coś w tym jak się prowadził było tak frustrujące jak i wzbudzające w Tomasie chęć naśladowania.
-Zawsze mogę spróbować. – Bez interesu mężczyzna nie miałby czym zarządzać, a co za tym idzie nie miałby miejsca w którym dyktowałby co inni dookoła niego mają robić. Pracowanie z rodzeństwem było jakimś pomyleniem. W pracy zawsze było najlepiej gdy reszta nie przebywała wtedy w budynku. Co niosło za sobą sugestię by zatrudnił się po prostu w innym barze, jeśli tak bardzo pasowała mu aktualna fucha. Chłopak miał jednak sentyment do tego miejsca, chociaż nie przyznałby tego na głos. Jak Chet się spodziewał, jego młodszy brat zaczął nabierać powietrza w płuca i uchylać usta, żeby odpowiedzieć mu co myślał o tej jakże kuszącej propozycji, ale zmuszony był zacisnąć zęby i odebrać szklanki w ciszy. I tak by to zrobił, ale bez komentarza zadanie było tym bardziej nieznośne.
Po wymyciu szklanek i odstawieniu ich na miejsce wystąpił z baru tylko po to by usiąść na stołku akurat by spotkać się z Chetem twarzą w twarz. –Już stąd sobie poradzimy. Co nie, Shane? – Spojrzał na drugiego barmana odstawiającego akurat whiskey z powrotem na półkę.
-Mnie w to nie wciągaj.
Tomas ściągnął chwilo usta, nim zamienił je na udawany uśmiech. –Jeszcze się przepracujesz. – Kontynuował. Przez wredotę chcąc też po prostu pozbyć się rodzeństwa zza baru, by mógł później i tak psioczyć na niego, że tylko siedzi w gabinecie i patrzy na papiery. –A później znowu znikniesz na nie wiadomo ile i wtedy kto nas puści z torbami? – Tak narażać rodzinny interes. Niedoczekanie. –Na pewno są jakieś podliczenia jakie możesz zrobić, albo pokwitowania wymagającego twojego podpisu. No i odpisanie mi tych pieniędzy, które mi się i tak należą. – Z niejako kpiącego tonu, ostatnie zdanie wypowiedział już bez szczególnej emocji, rzucając bratu chłodne spojrzenie, za którym gdzieś głębiej kryła się uraza. Za wszystko i za nic.
programista
narzeczony jordany
columbia city
-
Skrzyżował ramiona na torsie. -Jakbyś ty coś wiedział o tym jak ja pracuję. – Nie mówił o dzisiaj. Bardzo wygodnie wykluczał dzisiaj z rejestru, bo nawet on zdawał sobie sprawę jak nawalił z takim spóźnieniem, w tłoczny dzień. Brał za to pod uwagę cały ten czas kiedy Chestera nawet nie było w Seattle. Jak mógł oceniać poziom ciężkiej pracy gdy widział zaledwie skrawek? Tak samo jak Tomas mógł oceniać zaangażowanie starszego brata, kompletnie ignorując, że ten miał inne obowiązki.
Jak brat z bratem, wywrócił oczami. Kiedy oni ostatni raz rozmawiali w ten sposób? Młody Callaghan nie miał zresztą ochoty jakoś szczególnie się otwierać w pracy, po tym jak już wpadł w przeświadczenie o dynamice szef-pracownik, o najwyraźniej nieco luźniejszych kontaktach. Jego menedżer w Taco Bell słyszał od niego tylko przyjazny ton i na pewno nie było tam żadnego kpienia. A jednak i tak nie było to wystarczające by utrzymać posadę. Może to i lepiej. Wolał jak brzmiało ‘jestem barmanem’ niż ‘kasjerem w fast foodzie’. Odwzajemnił wymuszoną manierę, jednak niby to zadowolonego uśmiechu, że będzie miał szansę spędzić z autorytetem więcej czasu. Powstrzymał barki od opadnięcia, zamiast tego prostując się jeszcze. -Będzie wesoło. – Skomentował, utrzymując poprzedni uśmiech, nim obrócił się na stołku, tak by o ladę oprzeć się plecami i wsunąć na nią łokcie. Zlustrował wypełnione pomieszczenie wzrokiem, przypominając sobie z jakim zachwytem patrzył na to miejsce w dzieciństwie, teraz dostrzegając klejące się stoliki, miejsca w które trudniej docierało się mopem przyciągające kurz jak magnes i te cholerne kable leżące na scenie. Wyraz mu spochmurniał i nawet muzyka nie była wystarczająco melodyczna by wyrwać go z chwilowego otępienia. Dopiero gdy obok niego przysiadła się klientka z wcześniej i złożyła dokładnie takie same zamówienie, tym razem świergoląc przyjaźnie w stronę Cheta zamrugał i zerknął w bok. Obdarzył dziewczynę krótkim nieprzyjemnym spojrzeniem (którego ona nawet nie zarejestrowała), nim wstał z miejsca i wrócił za bar, pozwalając jednak, by jego brat przyjął zamówienie na siebie.
Dla Tomasa też znalazło się zajęcie przy nalewaniu piwa. Przez ten cały czas nie odezwał się słowem do Chestera, jakby mieli grać w jakąś grę, którą chyba tylko on w swojej głowie sobie wyznaczył. Zagadnął za to gościa który chciał naraz wziąć cztery szklanki, a po przekonaniu o zmniejszeniu nakładu zapomniał o kolejnych dwóch. Po tym jak Tom je dostarczył, a nawet pośmiał się z resztą towarzystwa wrócił za bar i rozejrzał się pustym wzrokiem po tym za co mógłby się wziąć. Postukał lekko pięścią o bar, poklepał go z otwartej dłonie, aż w końcu okręcił głowę w stronę starszego Callaghana, kątem oka dostrzegając jak Shane właśnie idzie zebrać szklanki. -A o czym wyobrażałeś sobie rozmowę, bracie? – Na ostatnim określeniu słychać było ździebko sarkazmu, acz może nie tak szorstkiego jak wcześniej.
programista
narzeczony jordany
columbia city
Pochylił się nad barowym blatem, opierając nań łokcie i zawieszając tymczasowo spojrzenie gdzieś przed sobą - mimo iż spokojnie mógłby już oddalić się na zaplecze, ale nie zamierzał chyba robić tej przysługi bratu - dopóki w kadrze nie zamajaczyła mu twarz klientki, a chwilę później - jej dekolt, który chyba celowo wyeksponowała, nachylając się nad kontuarem, gdy przesunęła po nim banknot; acz Chester nie miał teraz nawet ochoty sprawdzać, czy była to próba podrywu, czy też ugrania jakiegoś darmowego drinka - ani czy dziewczyna zachowywała się tak względem niego (na pierwszy rzut oka brunet często bowiem budził zainteresowanie płci przeciwnej, ale tracił przy bliższym poznaniu), czy po prostu była teraz zmiękczona tym pierwszym drinkiem, jaki zamówiła wcześniej u jego brata, i dlatego - milsza. Z wystudiowanym uśmiechem zgarnął pieniądze z blatu i zabrał się za przygotowywanie zamówienia, a w międzyczasie zagaił niezobowiązującą pogawędkę, na której nie starał się jednak nawet specjalnie skupiać; by wkrótce postawić przed dziewczyną kieliszki z drinkami. Wymieniwszy z nią spojrzenia, przetarł jeszcze blat, zanim zwrócił po chwili wzrok na brata - odrobinę zaskoczony tym, ze Tomas w ogóle podjął temat, bo jak dotąd ich rozmowy "jak brat z bratem" sprowadzały się właśnie do werbalnych przepychanek takich jak ta mająca miejsce aktualnie - ale owego zaskoczenia nie okazał, finalnie kwitując pytanie młodego Callaghana nonszalanckim wzruszeniem ramion. - Sam nie wiem. O życiu - trudno o bardziej ogólnikowe określenie. - Co u ciebie, Tom? - przechylił lekko głowę, zawieszając spojrzenie na twarzy brata, chyba nawet bez ironii w głosie - choć młody różnie mógł to odebrać - ale i bez większej serdeczności, którą darował sobie na wypadek gdyby Tomas nie wyraził jednak chęci podjęcia takiej rozmowy; bo choć nie byłoby to nadmiernie bolesne - z racji ich i tak niezbyt udanych relacji - to wciąż w jakimś sensie byłoby to odrzuceniem, a przed takowym każdy bronił się instynktownie. Nawet jeśli jednak mężczyzna spodziewał się, w najlepszym przypadku, całkowicie neutralnej i nie udzielającej informacji odpowiedzi z gatunku "w porządku", "bez zmian" - a w najgorszym: "nie udawaj, że cię to obchodzi" - to i tak zapytał. Nie tylko po to, aby nikt nie zarzucał mu, że nie interesował się sprawami swojego rodzeństwa, bo po tym, jak Shane wyszedł zza baru, a obok nie było aktualnie żadnego klienta, nie było też już żadnego postronnego świadka owego małego cudu - a to nie był też dobry czas ani miejsce na tę rozmowę. I nie zapytał też dlatego, że jako kilkuletni dzieciak, kiedy po raz pierwszy doczekał się młodszego rodzeństwa, obiecał sobie, że od tej pory będzie super starszym bratem, który zawsze będzie bronił swoich małych siostrzyczek i braci. Zapytał chyba po prostu dlatego, że chcąc nie chcąc był starszym bratem Tomasa, a starsze rodzeństwo było od tego, aby można było u niego w razie potrzeby poszukać wsparcia, czego - odnośnie Chestera - Tom właściwie nigdy nie doświadczył, skoro sam miał ledwie jakieś siedem lat kiedy ten wyfrunął z gniazda i prawda była taka, że - mimo iż wtedy jeszcze brunet utrzymywał kontakt z rodziną, głównie przez wzgląd na matkę - od tamtego momentu byli praktycznie obcymi sobie ludźmi, którzy nawet nie mieli zbyt wielu okazji, aby się poznać. Częściowo ponieważ Chet nigdy takowej chęci nie wyraził - a teraz może było już na to zwyczajnie za późno.
-
Po twarzy Tomasa przebiegło zwątpienie, nie wiedzieć na co konkretnie skierowane, zbyt szybko by mógł zamaskować je wyuczonym uprzejmym uśmiechem. Niuanse przelatywały nad jego głową, więc odczytywał to ledwie jak luźne pytanie, które więcej wagi nakładało w samych okolicznościach w jakich do niego dotarli. Młody czuł się zobligowany powiedzieć jak to w jego życiu było fantastycznie, pochwalić się swoimi sukcesami, jednocześnie zakładając, że zostałyby one zbagatelizowane przez starszego brata, który już znacznie więcej w życiu osiągnął. Z resztą to nie tak, że Tomas miał się o czym rozgadywać, co było jego głównym powodem do wahania. Tak wiele rzeczy kręciło się po jego głowie, ale gdy próbował złożyć sensowną odpowiedzieć dochodził do wniosku jak niewiele miał do powiedzenia w tak szerokim temacie.
Zmarszczył nieco brwi, i wzrok na chwilę skierował na własne palce stukające o blat. –Uhm… ten… – Zaczął, teraz zerkając w bok. Jedno czego nie miał zamiaru zrobić to się teraz wycofać. –no wiesz, jakoś jest. – Spojrzał z powrotem na brata. –kończy mi się umowa wynajmu, więc szukam pokoju. – Przyznał zgodnie z prawdą. Od dłuższego już czasu nie mieszkał w rodzinnym domu. Zdał sobie sprawę, że dużo trudniej było o trzymanie sekretów, że choćby jeden list mógł znowu odbić się smutkiem na twarzy ich mamy, której najbardziej ze wszystkich nie chciał rozczarować, bo chyba jako jedna z niewielu wierzyła, że jej najmłodszy syn może jeszcze coś osiągnąć. Małego lub dużego. Może to tak matki już miały, że nosiły w sercu wiarę w swoje pociechy nawet gdy te co chwilę się potykały. –zerwałem z dziewczyną. – Wzruszył ramionami. Nie było to nawet do końca prawdą, bo to ona zerwała z nim, a do tamtej pory nawet nie uznawał jej za swoją dziewczynę na wyłączność, ale takie określenie znacząco ułatwiało streszczenie. –była potwornie zazdrosna. – Pokręcił głową z niezadowoleniem. –Ale ładna. – Dodał, częściowo do siebie, gdy wspominał jak dobrze im razem było gdy akurat nie rozmawiali. Nie dało się ukryć, że jedyny powód dla którego zwróciła jego uwagę i vice versa, było to jak atrakcyjni oboje byli. Trudno było mówić o jakiejkolwiek głębszej więzi, której budowaniem Tomas nie był zainteresowany, może nie do końca wiedząc jak miałby się za to zabrać. –Trochę szkoda, ale… – Wzruszył ramionami. Naprawdę nie wyglądał jakby szczególnie to wydarzenie go dotknęło, brakowało tego smutku pod powierzchnią i pewnego maskowania własnej mimiki twarzy by tylko wydawało się, że tak lekko do wszystkiego podchodzi. To nie był związek na silnych podstawach, a nawet ledwo był związkiem. Nic więc dziwnego, że Tomas przeszedł z tym szybko do porządku dziennego. –Byłem w LA z kumplami. – Dodał, z uśmiechem zaczynającym kręcić się w kąciku jego ust. –Tak się spiliśmy, że przespaliśmy noc na plaży. – Zaśmiał się pod nosem. –Ogólnie kilka miast obczailiśmy po drodze. W jednym wbiliśmy się na jakiś ślub i nikt nawet nie zwrócił uwagi. Najedliśmy się, serialnie, na kilka dni, a później dali nam jeszcze na drogę wino. – To było jak wisienka na torcie i tak już świetnego dnia. –Nie pamiętam, żeby jakiś ślub w naszej rodzinie był taki w dechę. – Dodał jeszcze, chociaż mogło to być związane z tym, że był młodszy gdy miał okazję ich doświadczać, w dodatku pośród rodziny musiał zachowywać pewien standard, a tutaj, z kumplami, niczym się nie przejmowali, jedynie dobrze bawiąc i to wcale nie znaczyło, że doprowadzili miejsce do ruiny. –Także całkiem spoko. – Pokiwał głową, na podsumowanie. Możliwe, że ta wycieczka samochodowa to był ten jeden element, który wynagradzał mu wszystko inne co wydarzyło się w ostatnich kilku miesiącach.
-Więc. – Wytknął brata palcem. –Co u ciebie, Chet? – Postarał się nawet naśladować wcześniej użyty przez starszego Calaghana ton głosu, nie zdając sobie sprawy z jego oryginalnej intencji.
programista
narzeczony jordany
columbia city
/ zt x2
-
Śmierć Natalie i Aarona była chyba dla wszystkich olbrzymim zaskoczeniem - a jeszcze większym jej okoliczności. Oczywiście, przyszedł na pogrzeb, przyszedł też na stypę cały czas cholernie uważnie obserwując swoją żonę. Widział, w jak kiepskim stanie była Nellie i serce mu się absolutnie łamało. Chyba najgorzej znosiła całą tą sytuację, ale nie podchodził do niej - nie, kiedy Nesta była w pobliżu. Doskonale wiedział, że była w stanie zająć się swoją starszą siostrą, a poza tym... Prawdopodobnie wtedy by go zbyła i nie miałby okazji nawet porozmawiać ze swoją nadal żoną. Przywitał się z Mikiem i Susan, połaskotał lekko małego Joeya i wtedy zauważył swoją szansę - Nellie stała sama przy barze. Chwycił swoją szklankę z resztką całkiem niezłej whisky i podszedł do niej powoli, opierając się o bar.
- Jak się trzymasz? - zapytał po prostu, z wyraźną troską jej się przypatrując i wzdychając ciężko. Widział w szklących się oczach kobiety, że nie czuła się najlepiej, ale przecież musiał zapytać, musiał się dowiedzieć, bo nadal mu na niej zależało. Delikatnie dotknął jej ramienia, odrobinę niepewnie, mając ochotę najzwyczajniej w świecie ją przytulić - wydawała się mu taka drobna, że chciał ją ochronić przed całym światem, chociaż doskonale wiedział, że nie mógł i cholernie tego żałował. Odetchnął głęboko, czując zapach jej ulubionych perfum i upił odrobinę swojej whisky, w oczekiwaniu na odpowiedź.
-
Kiepski stan to zdecydowanie nie jest określenie, którego powinno się używać wobec stanu, w jakim Nellie była – było dziesięć razy gorzej niż kiepsko. Eleanor zawsze była wrażliwa, cholernie empatyczna i często przeżywała wszystko dużo gorzej niż cała reszta ludzi wokół niej, ale dzisiejszy dzień był jakimś apogeum jej emocjonalnej udręki; cały pogrzeb i przyjęcie po pogrzebie chodziła w okularach przeciwsłonecznych bo cały misterny makijaż który wklepała w swoją twarz, spłynął szybciej niż podejrzewała. Płakała na ramieniu chyba każdego z rodziny i nawet nie mogła spojrzeć na małą Phoebe, bo serce pękało jej jeszcze mocniej. Ona i Natalie były blisko, najbliżej, jak ciała astralne, chociaż Nell zdecydowanie ją w ostatnich dwóch latach zaniedbała i dzisiaj czuła się tak jakby zawiodła ledwie rok młodszą Natalie najbardziej na świecie. Gdy każdy zajął się piciem, jedzeniem i jeszcze raz piciem, Hansleigh siedziała przy barze. W końcu zdjęła też okulary z nosa, bo po wypiciu dwóch kieliszków wina poczuła lekko alkohol który się w nich znajdował. Głos Rhysa nie był czymś, co poprawiło jej beznadziejny humor. Wręcz przeciwnie – cały wieczór unikała go jak ognia, nie mając ochoty rozczulić się jeszcze bardziej albo zacząć się na niego drzeć, żeby podpisał te pieprzone papiery rozwodowe, bo jej cierpliwość się kończyła. Ale jednak musiał podejść. Kurwa.
– Jak siostra kobiety, która zginęła mając trzydzieści cztery lata – powiedziała, odwracając do niego głowę. – I jak bratowa jej rok starszego męża. I ciotka ich siedmiomiesięcznej córki, na którą nawet nie mogę spojrzeć, bo ma oczy jak Natalie – dodała jeszcze, przecierając przestrzeń pod oczami, na której nie było już grama korektora pod oczy. Przed przyjściem tutaj skończyła kilkunastogodzinny dyżur i zdecydowanie odbiło się to na jej wyglądzie, ale miała to całkowicie gdzieś, szczególnie dzisiaj gdy wiedziała, że widziała ostatni raz twarz swojej pięknej, młodszej siostry.
– Czuję się jak pieprzone gówno. – ale nie odepchnęła jego dłoni, gdy ulokował ją na jej ramieniu. Sięgnęła do niej, nawet ją ścisnęła splatając ich palce razem. Nie chciała się z nim kłócić, wiedziała, że Nat zjadłaby ją za to żywcem, więc… – A ty? – wzięła do ręki swój kieliszek z winem i pociągnęła z niego kilka łyków. Wiedziała, że wstawi się dziś jak siemasz.
-
– Chciałbym powiedzieć, że rozumiem przez co przechodzisz, ale nie rozumiem, bo byłem tylko ich przyjacielem i szwagrem – powiedział cicho, wzdychając mimowolnie, ale kiedy nie odtrąciła jego dłoni, która spoczęła na jej ramieniu, przyciągnął ją odrobinę bliżej siebie, całkiem obejmując ją ramieniem i odetchnął głęboko, zanurzając nos w jej włosach i składając delikatny pocałunek na czubku głowy.
– Przykro mi, że ich straciłaś, Nelie – powiedział cicho, wprost do jej ucha i ściskając jej dłoń w pokrzepiającym geście. Gdy jednak zapytała go o to, jak on się czuje, spuścił wzrok. Właściwie się nad tym nie zastanawiał, bo odkąd dowiedział się o śmierci Aarona i Nat cała jego uwaga, wszystkie jego myśli krążyły tylko i wyłącznie wokół tego, jak trzymała się Eleanor. Zacisnął usta i wskazał barmanowi szklankę, by napełnił ją na powrót whisky.
– Czuję się chujowo. Jakbym ich zawiódł, bo… Powinienem częściej się do nich odzywać. Częściej ich odwiedzać. Częściej kontaktować, a tego nie robiłem. Teraz oddałbym wszystko za chociaż jeden wieczór przy piwie i tych ich idiotycznych planszówkach, które zawsze tak nas frustrowały – westchnął ciężko, kiedy poczuł łzy cisnące się do oczu. Odetchnął głęboko, odpędzając je kilkoma mrugnięciami. – To wszystko jest niesprawiedliwe – westchnął mimowolnie i odebrał szklankę z whisky, pociągając łyk. – Gdybyś potrzebowała pogadać albo pomilczeć, zawsze możesz na mnie liczyć, Nell – powiedział spokojnie, patrząc na nią z jakąś taką nadzieją, że może… Może będzie chciała. Bo on w tym momencie potrzebował jej chyba jak nikogo innego. Swojej Nellie.