WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.pinimg.com/originals/b9/7c/d0 ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3

Dzień zaczął się spokojnie. Keagan nawet nie spodziewał się, że jego solowa kariera będzie miała tak wielu zwolenników. Owszem często słyszał os swoich fanek, że ma ładny głos i powinien coś z tym zrobić lecz mężczyzna nie za bardzo w to wierzył. Obecnie nie będąc już w zespole i nie czując na sobie presji jaką wywierali na niego managerowie, Angelo i szychy z wytwórni tworzył to co mu w duszy grało. Akurat kończył przygotowywać się do spotkania z potencjalnym managerem gdy ten nagle z przyczyn nieznanych Woodowi odwołał spotkanie. Cóż czarnowłosy muzyk bardzo się zdziwił lecz nie wziął tego za złą monetę. Być może właśnie tak musiało być. Lecz będąc już przygotowanym do wyjścia nie zamierzał zmarnować okazji, aby trochę poszwendać się po swoich ulubionych kawiarniach. Oczywiście nie ubrał się jakoś bardzo charakterystycznie aby nie być od razu rozpoznanym. Założył na siebie jakąś czarną koszulkę z logo The Ramones, do tego czarne jeansy z dziurami na kolanach i nieodłączne czarne trampki po czym wziął jeszcze ze sobą kurtkę skórzaną i zostawiwszy swojej podopiecznej jedzonko w miseczce i świeżą wodę wyszedł z domu. Jako, że poprzedniego dnia zauważył ogłoszenie o jakimś koncercie nieznanego mu zespołu w Hard Rock Cafe, zakupił bilet i o odpowiedniej porze zajechał motorem pod klub. Nie wiedział nawet jaką muzykę gra owa kapela. Lubił poznawać nowe brzmienia i słuchać młodych zespołów. One bardzo często stawały się dla niego źródłem inspiracji dlatego od momentu gdy odszedł z TR był częstym gościem na takich właśnie wydarzeniach.
Po wejściu do środka rozejrzał się dookoła i zamówiwszy bezalkoholowego drinka poszedł do jednego z wolnych stolików stojących dalej od sceny. Przysłuchiwał się od czasu do czasu dźwiękom jakie muzycy wydawali ze swoich instrumentów próbując się zgrać i ustawić odpowiednie parametry, aby się wzajemnie nie zagłuszać. Momentalnie przypomniał sobie podobny motyw ze swojego życia i mocno zacisnął lewą dłoń. I choć lubił grać na scenie to jednak towarzystwo pewnej osóbki, choć wówczas było dla niego przyjemnością teraz samo wspomnienie budziło w nim bardzo mieszane uczucia. Nie zauważył nawet kiedy stoliki zaczęły się wypełniać publicznością. Popijał swojego drinka i czekał na to aż zacznie się koncert.

Obrazek
Ostatnio zmieniony 2021-06-19, 09:23 przez Keagan Wood, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Theodosia nie należała do najbardziej towarzyskich i imprezowych osób... delikatnie ujmując jej preferencje można by spokojnie określić ją mianem sceptycznej wobec ludzi. Były jednak pewne powody, dla których robiła wyjątki i stawała się minimalnie bardziej społeczna. Jednym z takich powodów, mężczyzna, którego w skrytości ducha podziwiała i uważała za jednego z najlepszych przedstawicieli swego gatunku muzyki. Nie dość, że utalentowany, to jeszcze niesamowicie pracowity i silny człowiek. Tak wiele przeszedł w swoim życiu, by znaleźć się dokładnie w tym miejscu swej kariery, do którego nie każdy byłby w stanie dojść. Nie każdy by miał w sobie tak wiele wytrwałości, mimo przeciwności losu, fałszywych ludzi po drodze i obłudy, która skrywała się pod słodką uroczą niby niewinną powłoką. Przecież nikt by nie podejrzewał, że taka kochana istotka... może być obłudą żmiją, która jedynie wykorzystuje innych... jednocześnie robiąc z siebie ofiarę! Wykorzystuje i porzuca. Szuka następnej ofiary i wszystko się powtarza zapewne.... a takie istoty jak Keagan muszą potem żyć z tym, z poczuciem wykorzystania, skrzywdzenia i pewnie żalu. Theodosia jedynie mogła sobie wyobrazić co musiał przeżywać tak utalentowany przyjaciel, kiedy raz za razem był krzywdzony przez tak bliską mu osobę.
Podziwiała mężczyznę, uwielbiała jego grę, jednocześnie nie przyznając się nikomu, nie wypowiadając na głos słów, jak bardzo go uwielbia. To było czysto platoniczne uczucie. Nie miała obsesji na jego punkcie. Miała jednak nadzieję, że teraz los jedynie się uśmiecha do muzyka... a ona sama? Mogła jedynie stać obok i cieszyć cię jego twórczością. To przecież tak wiele! Napawać się każdym dźwiękiem, każdą kolejną chwilą... nawet jeśli normalnie słuchała jedynie muzyki klasycznej. Nie zamykała się na to. Nie chciała się ograniczać, tak jak nie chciała by sam muzyk zamykał się w przeszłości, w swej traumie i złych doświadczeniach. Czasami trzeba spróbować być ponad tym. Zrobić większy krok... a może nawet skok, by poradzić sobie z czymś co może tylko blokować.
Theodosia niestety nie była nikim ważnym, by podejść i przywitać się z muzykiem. Więc pozostała ze swoimi znajomymi i czekała na rozpoczęcie koncertu. Zamówiła sobie słodkiego kolorowego drinka zastanawiając się czy jej koleżanki zechcą się upić... czy może jednak da się z nimi potem spokojnie pogadać? Kto to wie z nimi!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Keagan ze swojego miejsca miał dość niezły widok na cały klub. Owszem zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko kwestia czasu gdy zostanie zauważony przez fanów i tych, którzy teraz uważali się za Team Angelo. Cóż muzyk doskonale zdawał sobie sprawę jak okrutny i parszywy potrafi być rynek muzyczny. Zresztą sam padł jego ofiarą niestety i zaczynał się nawet zastanawiać nad tym gdzie leżał jego błąd. Oczywiście to, że zaufał nieodpowiednim ludziom wiele mu mówiło na temat ewentualnej zmiany podejścia do innych jednak czarnowłosemu byłemu basiście The Relentless ciężko było zmienić swój charakter i nastawienie do ludzi. Teraz czekając na koncert zamienił kilka słów z osobami, które mu dobrze życzyły, wymienił też parę kąśliwych uwag z osobami, które miały do niego żal o „zniszczenie emocjonalne” Angelo, ba nawet zapolował z fanami do kilku zdjęć. Na szczęście nie było tam żadnych piszczących nastolatek, które mogłyby nie dać mu tak łatwo spokoju, za co był naprawdę wdzięczny zarówno porze odbywania się koncertu jak i organizatorom wydarzenia iż napisali, że osoby niepełnoletnie powinny się pojawić z opiekunami. Tak to wbrew pozorom było dla niego zbawienne.
Przez dłuższy czas siedział spokojnie oczekując na koncert, aż do momentu, w którym zauważył grupkę dziewczyn, z których jedną skądś kojarzył. Tak wbrew pozorom Wood miał dobrą pamięć do twarzy, a osoby charakterystyczne z jakiegoś czy też posiadające jakieś wyraziste cechy charakteru zapamiętywał mimo woli. Jednak na razie nie podszedł do owej grupy. Nie dlatego, że nie był pewny ale dlatego, że nie chciał wywoływać zdziwienia czy też zażenowania którejś ze stron. Na szczęście na scenę właśnie wyszedł konferansjer i zapowiedział owy zespół, który o dziwo długo kazał na siebie czekać. Jednak Keagan choć słuchał zarówno brzmienia jak i słów piosenek płynących ze sceny nie mógł się na tym skupić gdyż w głowie miał cały czas pytanie czy to na pewno ta dziewczyna, o której myślał. Wreszcie po piątej czy szóstej piosence owego, młodego zespołu Wood wstał i ruszył w kierunku grupy dziewczyn. Wiedział mniej więcej gdzie stoją, a poruszanie w półmroku miał opanowane, bo właśnie w takiej atmosferze najczęściej wychodził na scenę. Szedł spokojnie nie przepychając się zbytnio i gdy wreszcie stanął przy dziewczynach, uśmiechnął się lekko do niebieskowłosej i jej koleżanek po czym spojrzał na interesującą go osóbkę.
- Przepraszam za pytanie ale czy jest pani jakąś gwiazdą filmową lub też w jakiś inny sposób Pani zasłynęła. Mam nieodparte wrażenie, że skądś Panią kojarzę. – powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć lekkie zmieszanie. W końcu nie zawsze podchodził ot tak do innych osób i zadawał im równie krępujące dla niektórych pytania co teraz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

6. Ostatnich kilka dni wcale nie należało do najprzyjemniejszych, mimo, że Jordana nie czuła się póki co już tak źle. Miewała jeszcze czasami mdłości, ale na pewno nie takie jak dotychczas, więc przynajmniej mogła nieco więcej jeść, przez co też odzyskała nieco sił. Sił fizycznych może i tak, ale mentalnie – czyli psychicznie – była dość mocno wyczerpana. Strasznie męczyła ją cała ta sytuacja, miała nadzieję, że wspólna wizyta u lekarza coś zmieni, że pomoże im naprawić to co się zepsuło, gdy już na ekranie zobaczą swoje dziecko – gdy poczują, że to dzieje się naprawdę, tak na sto procent. Tymczasem wizualne spojrzenie na dziecko ani nawet możliwość usłyszenia bicia jego serca, nie sprawiły, by serce Chet’a znowu się na nią – a właściwie na nich – otworzyło. Jordana tak jak mogła, dawała mu wprost do zrozumienia, że bardzo żałuje tego co zrobiła, że nie chce być w tym sama i że pragnie go odzyskać – bo tęskni, bo jej uczucia do niego się nie zmieniły. W odpowiedzi zaś dostała głuchą ciszę, a właściwie także potwierdzenie tego najgorszego scenariusza – że Chet nie będzie przy niej cały czas, że nie wróci i że nie da jej kolejnej szansy. Nie tęsknił, bo tego nie powiedział, zbył ją powrotem do domu, więc jedyne co zrobił, to uciekł. Mimo początkowych oporów z jego strony, naprawdę starała się coś zrobić – cokolwiek, sama wyszła z inicjatywą, chciała szczerze i spokojnie rozmawiać, chciała, by miał możliwość być przy tym wszystkim co związane z dzieckiem. Jednakże ciągłe odbijanie się od ściany spowodowało, że nagle poczuła jeszcze większą pustkę, brak chęci na cokolwiek, bo nic już nie motywowało jej do działania – nawet właśnie ciąża, o którą w całym tym układzie teraz chodziło. Jej dziecko będzie miało więc ojca, bo najwyraźniej Chet chciał w tym uczestniczyć, ale ona nie będzie miała partnera, bo do niej wrócić już nie chciał. Wszystko na to bowiem wskazywało, przynajmniej do momentu, w którym brunet zdecydował się na pisanie do niej po alkoholu, chociaż Jordie naprawdę rzadko widywała go pijanego – na tyle pijanego, by nie do końca wiedział co robił. W momencie, w którym do niej pisał, zapewne nie był świadomy treści, które jej wysyłał, a te były znacznie inne niż te, które wypowiadał, będąc trzeźwym. Z jednej strony mogłaby uznać, że to właśnie po alkoholu ogarnęła go nagła szczerość, że mówił to co czuł naprawdę, bo puściły wszelkie hamulce, ale… z drugiej strony, nie chciała by wyznał to w stanie takiej nieświadomości. Dlaczego nie potrafił porozmawiać z nią normalnie bez alkoholu? Dlaczego, jeżeli chciał z nią być, nie zrobił nic by to naprawić, chociaż ona próbowała to zrobić? To wszystko co jej wówczas napisał sprawiło, że w głowie zapanował jeszcze większy mętlik, z którym nie potrafiła sobie już poradzić. Niemniej jednak – nie próbowała się do niego odezwać, co więcej, on również nie podjął próby kontaktu, chociaż zapewne następnego dnia zobaczył co do niej pisał. Nie próbował jednak tego wyjaśnić, nie chciał porozmawiać, a więc ciemnowłosa uznała, że żałował – że nie chciał tego powiedzieć i kolejny raz puścił to w niepamięć. Nie zamierzała sobie więc robić po tym nadziei, bo te kolejne nadzieje, które nie miały pokrycia w rzeczywistości, jedynie raniły ją coraz bardziej. Niechętnie więc zgodziła się także na wspólne wyjście z przyjaciółmi – którzy nie mieli pojęcia jeszcze o tym, że Jordie spodziewa się dziecka, więc póki co nie miała też dobrej wymówki. Poza tym, nie chciała się jednak zamykać w czterech ścianach swojego mieszkania, szykowała się bowiem do powrotu do baru i chciała również zrealizować jeszcze kilka sesji, nim brzuszek będzie widoczny. Dlatego z racji w miarę dobrego samopoczucia i po długich namowach ze strony Noah – który najwyraźniej zorientował się, iż w pobliżu Jordie znowu nie ma Chet’a, zgodziła się pójść z nim dziś wieczorem do baru, by świętować tam urodziny jednej z ich przyjaciółek. Na miejscu rozsiedli się w dużej loży i w całkiem dobrych nastrojach, zaczęli nadrabiać czas, w trakcie którego się nie widzieli, a Noah niemal nie odstępował jej na krok. Zdziwienie tym, iż Jordie odmawia alkoholu było ogromne, aczkolwiek wymigała się problemami żołądkowymi, które miała w ostatnim czasie i nikt nie naciskał, więc popijała jedynie sok, rozluźniając się w ich towarzystwie całkowicie. Wreszcie chociaż na krótką chwilę mogła się uśmiechnąć i zapomnieć o wszystkim, być tu i teraz z nimi, bez tego co ciągnęło się za nią od kilku tygodni. Dużym oparciem okazał się być właśnie Noah, który dbał o jej samopoczucie, rozbawiał i przynosił kolejne porcje soku, przy okazji mogli wspólnie posłuchać całkiem fajnego występu na żywo, który miał tu dzisiaj miejsce. Miły wieczór okazał się być więc jej bardzo potrzebny, odrobinę odżyła i jej głowa po prostu odpoczęła, śmiejąc się, wysłuchiwała kolejnych ciekawych opowieści ze strony przyjaciółek, nagle nawet nie orientując się, że Noah ułożył rękę na oparciu tuż za jej plecami i po chwili tą ręką ją objął, gładząc w geście otuchy jej ramie. Poczuła to dopiero po krótkiej chwili, dostrzegła jego wzrok, gdy przekręciła głowę w jego stronę, ale… nie zareagowała, bo to było miłe – zawsze dawał jej oparcie, którego potrzebowała, a mimo to odrzuciła go, bo jej serce było już zajęte. A on zasługiwał na kogoś, kto odda mu siebie w stu procentach, a to na pewno nie była Jordana. Mimo to uśmiechnęła się przyjacielsko w jego stronę i upiła kilka łyków soku, znowu dając się pochłonąć tej beztrosce, którą czuła będąc wśród nich – nieco im tej beztroski zazdroszcząc, bo ta jej niebawem miała się przecież skończyć. You can only blame yourself.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

09.

Ten dzień nie zaczął się dobrze. Ból głowy i poranny kac, jakie obudziły Chestera, boleśnie uświadomiły mu, że w pewnym wieku takie bezmyślne niszczenie się alkoholem, jakiemu oddawał się ubiegłej nocy, chyba zwyczajnie nie było warte świeczki. Ale możliwość zapomnienia o pewnych rzeczach i chwilowego znieczulenia się na rzeczywistość - już tak. To jest: gdyby faktycznie tak to zadziałało. Ale w momencie, gdy wytrzeźwiał, Chet sam już nie był pewien, czy cokolwiek z tego, co sobie przypominał, rzeczywiście było prawdą; czy rozmawiał wczoraj z Jordie, czy z nią pisał, czy też tylko o niej myślał. Albo czy to wszystko mu się śniło. I bynajmniej nie zdołał rozwiać tych wątpliwości, kiedy sięgnął ręką do szafki tuż przy łóżku i nie odnalazł tam swojego telefonu. Niechętnie zwlókł się z łóżka - samo podniesienie się do pozycji pionowej przypłacając nieprzyjemnym szumem i pulsującym bólem pod czaszką - i zajrzał pod poduszkę, a później do kieszeni spodni, które miał na sobie ubiegłego wieczoru, a ostatecznie i przetrząsnął cały dom, ale i to na niewiele się zdało. Dopiero po szybkim prysznicu, tabletce przeciwbólowej na śniadanie i obowiązkowym, porannym spacerze z psem, kiedy z drugiego, pożyczonego telefonu Chet zadzwonił na ten swój - ku jego małemu zdumieniu, ktoś odebrał. I wszystko stało się jasne: wracając ubiegłej nocy z baru, zostawił telefon w taksówce. I trudno nazwać inaczej niż szczęściem to, że udało mu się go odzyskać; z pewnością jednak nie można tak samo nazwać stanu, jaki ogarnął bruneta w momencie, gdy przeczytał, co pod wpływem alkoholu wypisywał ubiegłej nocy do Jordie... Trafniejszym określeniem byłby raczej: palący wstyd. Nawet nie z powodu tego, że obnażył się ze swoimi uczuciami, bo przecież... wszystko to było prawdą, a on potrafił to samo powiedzieć jej na trzeźwo - kiedyś. Ale chyba dlatego, że w ogóle doprowadził się do takiego stanu - bo choć to, że pijał alkohol, nie było niczym niezwykłym, to doprawdy nieczęsto zdarzało mu się tak upodlić upić. I że zamiast być tym odpowiedzialnym, tylko dokładał Jordanie zmartwień - o jego zapijaczoną dupę, chociaż sam nie wiedział, czy w istocie martwiła się o niego, czy o to, co mógł zrobić, gdyby przykładowo wdał się w jakąś bójkę... Przede wszystkim jednak odczuwał wstyd, bo był pierdolonym tchórzem - bo nie potrafił całej tej sytuacji i rozstania z nią udźwignąć na trzeźwo. A i po paru głębszych ewidentnie znosił to wszystko w najgorszy możliwy sposób - ulegając sentymentom i tęsknocie za tym, co sam wypuścił z rąk. Spodziewał się, że po tym Halsworth doszczętnie już nim gardziła. Bo tylko na to z jej strony zasługiwał - i z tym jakże optymistycznym poczuciem, kolejny wieczór przyszło mu spędzić przy szklance ognistego trunku. Choć dzisiaj miało to być kulturalne wyjście w towarzystwie, bez robienia głupstw takich jak wypisywanie do byłej dziewczyny, z którą będzie się miało dziecko; jakie przychodziły do głowy, gdy brunet upijał się samotnie, co już samo w sobie było kurewsko żałosne. I chyba dlatego po ubiegłej nocy nawet się do niej nie odezwał - bo nie miał nic na swoje usprawiedliwienie i nie wiedział, co mógłby jej powiedzieć. Lub raczej: czy powiedzenie tego, co chciał powiedzieć, cokolwiek by jeszcze zmieniło, czy też tylko pogorszyło sprawę, o ile zasypywanie jej skrzynki nieczytelnymi wynurzeniami jeszcze dostatecznie jej nie pogorszyło. I z tą właśnie pustką w głowie i na końcu języka brunet zatrzymał się w pół kroku, gdy przemierzając drogę od stolika do toalety jego spojrzenie napotkało nagle roześmianą twarz Jordany Halsworth. W pierwszej chwili poczuł nieprzyjemne ukłucie na myśl, że przy nim już się tak nie uśmiechała; w drugiej - zażenowanie tym, za kogo go pewnie teraz uważała; a w trzeciej - nagły skok ciśnienia, gdy na jej ramieniu dostrzegł łapę tego chujka, który od dawna się koło niej kręcił i najwidoczniej wykorzystał właśnie swoją okazję. I choć gdzieś z tyłu męskiej głowy próbowała się przebić jeszcze jedna myśl - że Jordana miała prawo być szczęśliwa z kimś innym, skoro przy nim taka nie była - to ją już Chet prędko zepchnął gdzieś na bok. Był bowiem prostym mężczyzną, i jeśli miał zapragnąć czegoś najbardziej na świecie i zechcieć o to walczyć - należało zwyczajnie uczynić to trudno dostępnym. Albo oddać w ręce kogoś innego. Nieco spięty, z zaciśniętymi szczękami, podszedł jednak spokojnie do stolika, jaki Jordie zajmowała ze swoimi znajomymi, i zerknął po nich przelotnie, by finalnie zawiesić wzrok na twarzy brunetki. Oto był przyszły ojciec jej dziecka: Chester - Tęksnie za tobą Joedie - Callaghan. - Cześć. Możemy pogadać?
Ostatnio zmieniony 2021-08-26, 14:49 przez Chet Callaghan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Poniekąd chyba nawet byłaby skłonna czasami zazdrościć mu tego, iż mógł po prostu się napić i chwilowo zapomnieć o problemach – bo ona nie mogła, wobec czego nieustannie musiała się z nimi mierzyć na trzeźwo. I nie mogła zapomnieć, nawet gdyby mocno chciała. Z drugiej zaś strony, w żaden sposób nie pochwalała tego co robił i jak zapijał potencjalne smutki w alkoholu, chociaż w istocie była tym faktem mocno zdziwiona, bo nic nie wskazywało na to, aby takie uczucia miały nim targać. Był przecież wobec niej zdystansowany i okrutnie wręcz chłodny, biorąc to na siebie ze stoickim wręcz spokojem – odpychając jej deklaracje i próby załagodzenia tego kryzysu. Nie chciał nic naprawiać – a nagle tęsknił, w dodatku zaglądając do kieliszka (tudzież szklanki). Z całą pewnością było to dla niej czymś zupełnie nowym, bo chociaż Chet nie stronił od alkoholu, to nigdy nie miała okazji widzieć go w takim stanie czy też obecnie, jedynie mając niewątpliwą przyjemność wymieniać z nim te wiadomości, gdy był kompletnie pijany. Gdyby więc mało był jej obecnie stresu, martwiła się także o niego – o to, że to sięganie po alkohol mogłoby wejść mu w nawyk, bo od szklanki czy kieliszka krótka droga do notorycznego powtarzania tej czynności, ale ówczesnego wieczora także o to, aby bezpiecznie i w jednym kawałku dotarł do domu. Martwiła się o niego, jak zawsze, gdy mogło grozić mu coś złego - jak wtedy, gdy wpadł pod samochód, ratując jej życie, bo nawet jeżeli obecnie ich relacje wyglądały tak, a nie inaczej, to ciągle był dla niej niezmiernie ważny i przecież uczucia, którymi go darzyła nie zdołały tak po prostu zniknąć. Nie da się ich wymazać jak na pstrykniecie palców, chociaż czasami by się chciało. Była jednak i trzecia strona tego medalu, Jordie bowiem była również po prostu na niego zła: za to, że doprowadził się do takiego stanu i że wypisywał jej te wszystkie rzeczy pod wpływem, nie będąc obecnie w stanie zrobić tego na trzeźwo – w istocie więc nie mogła wierzyć stuprocentowo w te wyznania, bo wolałaby je usłyszeć, gdyby nie miał we krwi żadnych procentów. Czekała jednak na jakikolwiek odzew z jego strony, na jakieś wyjaśnienia albo chociaż na krótką wiadomość odnośnie tego czy wszystko z nim w porządku – telefon jednak milczał, a skoro nie zdobył się na to, by po tym wszystkim się do niej odezwać, to odpuściła. Nie chciała naciskać, bo ewidentnie sobie tego nie życzył, więc tym ostatnim wybrykiem pod postacią pijackich smsów, niewiele zmienił tak naprawdę w postrzeganiu przez nią tej sytuacji. Była zła, zaskoczona i chyba po prostu zdezorientowana tym co robił obecnie Chet – dawał jej nadal sprzeczne sygnały, a ona naprawdę potrzebowała jedynie odrobiny stabilizacji. Tym bardziej więc nie spodziewała się go dzisiaj tutaj spotkać, bo: przecież dopiero upijał się poprzedniego wieczora, nie byłby więc chyba na tyle nieodpowiedzialnym, by robić to również teraz, prawda? Kolejny dzień z rzędu? Szczerze wierzyła, że po prostu doszedł dziś do siebie i mimo, iż pewnie pożałował tego co jej pisał – nie w jaki sposób, ale co dokładnie wyznawał – to zrezygnował z kolejnych alkoholowych libacji. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy nagle usłyszała ten znajomy, męski głos, dostrzegając jednocześnie zadziwiające poruszenie na twarzach swoich przyjaciółek. Te oczywiście doskonale go kojarzyły, wiele o nim słyszały od Jordany, plus były też tymi, które w dużej mierze stały za całą ich relacją – bowiem to podczas ich szalonego pomysłu, Jordie pamiętnego dnia wzięła od niego numer telefonu. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że podświadomość płata jej figle, ale gdy dziewczyny sugestywnie się uśmiechały – chyba mając słabość do tego faceta (mimo, że nie znały go za dobrze), Jordie uniosła głowę i obróciła się lekko, napotykając spojrzenie Chestera. Nie uśmiechnęła się jednak na jego widok, bo pierwszą myślą, która zaświtała jej w głowie było to, że zapewne znowu dzisiaj zamierzał pić i z całą pewnością to niezadowolenie ukazywał jej wzrok. – Cześć… co tutaj robisz? – spytała, mimo wszystko nadal zaskoczona jego obecnością, jednocześnie niemal czując jak spięło się ciało Noah, który zacisnął instynktownie palce na jej ramieniu, zapewne mordując wzrokiem Callaghana. Ale wówczas zorientowała się, że przyjaciel ją obejmuje, więc wyprostowała się tak, iż jego ręką musiała zsunąć się z jej ramienia. Zerknęła na przyjaciółki, a potem znowu na bruneta, kiwając lekko głową. – Możemy – odparła w końcu, podnosząc się z miejsca, ale nim zaledwie to zrobiła, zaraz za nią podniósł się również Noah – Chyba żartujesz? Naprawdę masz zamiar z nim jeszcze gadać? – prychnął kpiąco, wskazując ręką Chestera – Koleś, ile jeszcze zamierzasz ją krzywdzić? Może się od niej wreszcie odwalisz? Ogarnij w końcu, że na nią nie zasługujesz – warknął w jego stronę, samemu będąc już po kilku drinkach, ale jednocześnie będąc kierowanym ewidentną zazdrością o panne Halsworth, którą rozbawiał od jakiegoś czasu, starając się poprawić jej nastrój, więc generalnie ten fakt mocno doceniała. Ceniła sobie jego wieloletnią przyjaźń, ale też nie chciała, by wszczynali niepotrzebne awantury. Stanęła więc szybko pomiędzy nimi i pokręciła głową. – Przestań, Noah. To nie tak… nie rozumiesz – westchnęła, bo przecież nie mieli pojęcia, że tutaj nie stoi już po prostu Chet, którego pragnęła i darzyła uczuciami, a który mącił jej w głowie i w sercu, ale stał tutaj ojciec jej nienarodzonego jeszcze dziecka, a to zmieniało dosłownie wszystko. Poza tym ich relacje nadal nie były do końca jasne, więc rozmowa – zwłaszcza też po tym wczorajszym incydencie, była wskazana. Rozczuliła ją jednak troska Noah, ale to rozczulenie szybko minęło, gdy dostrzegła jego zacięty wyraz twarz – to nie wróżyło nic dobrego. – Rozumiem doskonale, bawi się Tobą, bo myśli, że jak pieprzony kasanowa może się Tobą zabawiać bez końca i tylko wtedy kiedy ma na to ochotę – wycedził przez zaciśnięte zęby, zbliżając się niebezpiecznie blisko bruneta, którego jednak nadal oddzielała od niego Jordana. Poruszenie zrobiło się jednak nieco większe, chyba trochę osób zaczęło zwracać na nich uwagę, a także jej przyjaciółki i partnerzy kilku z nich byli w gotowości do tego, by załagodzić sytuację bądź powstrzymać Noah, któremu chyba puściły już nerwy. Gdyby więc piramida jej stresu była zbyt mała, dołożyli do niej kolejny element, co zdecydowanie nie było wskazane. Pozostało mieć nadzieję, że jedynie Chet zachowała nerwy na wodzy, ale… mówią, że nadzieja matką głupich?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

To, że Jordana nie pochwalała zapijania smutków, szukania ukojenia na dnie kieliszka, i że w ogóle martwiła się o niego, gdy ewidentnie był zarówno w podłym stanie, jak i w podłym nastroju - najlepiej świadczył chyba o tym, jak szybko przyszło jej dojrzeć i spojrzeć na sprawy z zupełnie innej perspektywy. Sama przecież jeszcze do niedawna chętnie raczyła się drinkami, i oboje pamiętali jeszcze ten czas, kiedy to Chet zabierał ją podchmieloną z imprezy, przejmując wówczas na siebie rolę tego odpowiedzialniejszego. Bo odpowiedzialność mogła iść w parze z alkoholem - bo picie nie musiało oznaczać schlania się do nieprzytomności. Ale bywały i takie momenty, gdy to wszystko przestawało mieć znaczenie, a on pragnął przynajmniej na chwilę nie czuć dłużej tej bezsilności, i nie myśleć o tym, co stracił. Bo stracił wszystko - nie tylko to, co już miał, ale również to, co mógł mieć razem z Jordie. I choć nadal spodziewali się dziecka, to nic nie sprawiało, by przyszłość zaczęła jawić się jako ekscytująca i optymistyczna. Nic nie cieszyło. I nawet jeśli był to tylko przejściowy stan - dół, jaki zdarzał się każdemu - to brunet najwidoczniej wcale nie zamierzał przechodzić tego na trzeźwo. I nie zniechęcał się nawet tym, że alkohol uśmierzał ból tylko pozornie, i że będąc wczoraj pod wpływem, wcale nie czuł się lepiej. Może po prostu wypił za dużo, a ta granica pomiędzy ukojeniem a uderzeniem melancholii była zbyt cienka. Tego błędu powtarzać dzisiaj nie zamierzał. Co innego jeśli chodzi o samo picie kolejny dzień z rzędu; tego najwidoczniej nie uważał za problem. Trudno jednak orzec, czy rzeczywiście miał obecnie Jordanie coś konkretnego do powiedzenia, czy też po prostu nie był w stanie bezczynnie patrzeć na to, jak inny facet trzymał na niej swoją łapę. To jednak okazało się nie mieć większego znaczenia, kiedy w zaledwie sekundę po tym, jak Jordie odpowiedziała mu twierdząco i zdecydowała się wstać od stolika, by mimo wszystko wysłuchać Chestera - jej znajomy ruszył za nią, najpierw przesuwając się na jej miejsce, by zaraz potem spróbować się podnieść, co w pierwszej chwili Chet udaremnił krótkim: - To nie twoja sprawa - zupełnie odruchowo popychając go lekko dłonią, tak, że Noah klapnął z powrotem na siedzenie; tylko po to jednak, by zaraz ponownie się od niego odbić, a w konsekwencji: zrównać się ze stojącym nieopodal Chesterem oraz Jordie. I to na nią po chwili Chet przeniósł swoje spojrzenie, zaskoczony tą próbą wyjaśnień pod adresem rzekomego przyjaciela, jaka padła z jej ust. - Z czego ty mu się, kurwa, tłumaczysz? - ściągnął brwi, bo o ile było mu wiadomo, Halsworth mogła rozmawiać z kim chciała, i nie potrzebowała do tego niczyjego pozwolenia. Chyba że jej relacje z Noah uległy ostatnio jakiejś zmianie, o której Chester nie został poinformowany, ale nawet gdyby tak było, to od kiedy Jordana Halsworth przed kimkolwiek się tłumaczyła? To jeszcze bardziej go wkurwiło, do tego stopnia, że nie dyskutował już nawet z wrogo nastawionym do niego kolegą Jordie, tylko od razu odepchnął najpierw stojącą pomiędzy nimi brunetkę na bok - na tyle stanowczym gestem, by wymusić na niej zrobienie tego kroku w bok, ale żeby nie zrobić jej przy tym krzywdy, bo przecież byłaby to ostatnia rzecz, jaką chciałby zrobić; nawet jeśli po dzisiejszym dniu Jordana zapewne i tak doszczętnie go znienawidzi - a następnie bez jakiejkolwiek zapowiedzi już tylko uderzył zaciśniętą w pięść dłonią w twarz Noah, z takim impetem, że ten zachwiał się na nogach i wpadł na stolik, strącając przy tym kilka stojących na nim szklanek i rozlewając niedopite drinki ich znajomych. Brzęk szkła w jednej chwili zagłuszył kolektywny pisk siedzących przy stoliku dziewczyn, które pospiesznie spróbowały uciec ze swoich miejsc. - No dawaj, kurwa - podniesionym głosem Chet ponaglił - sprowokował? - Noah do tego, by otrząsnął się z nieoczekiwanego ciosu, a on sam rozłożył ręce, odsłaniając tym samym sylwetkę, w biernym oczekiwaniu na kontratak. Bo najwidoczniej - odpowiadając na wcześniejsze pytanie Jordie - Chet Callaghan szukał tu dzisiaj guza. I najwidoczniej go znalazł. Gdy Noah zebrał się z powrotem do pionu, w dłoni trzymał już bowiem zgarniętą z blatu szklankę, a w następnej sekundzie zamachnął się i, częściowo jednak zaskakując tym Chestera, który chyba spodziewał się czystej gry - roztrzaskał szkło na jego głowie. To uderzenie na moment zamroczyło bruneta; strużka krwi pociekła z jego rozciętej skroni, a on sam zatoczył się w miejscu, pozwalając jeszcze Noah na zadanie ciosu w szczękę, zanim, poczerwieniały z wściekłości, z metalicznym posmakiem krwi w ustach i adrenaliną buzującą w żyłach natarł z pięściami na przeciwnika i nieco na oślep wyrzucił rękę w górę, trafiając go w nos, a zaraz potem między żebra; gdy z drugiej strony poczuł już na swoim ramieniu czyjeś, usiłujące odciągnąć go od Noah, ręce, i instynktownie znów zareagował atakiem - nie zważając już nawet na to, kogo atakował. Nie miał wszak już nic do stracenia - i to chyba czyniło go tak niebezpiecznym. I nieobliczalnym.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Doprawdy nie było to podobne do panny Halsworth, nie do tej, którą Chet poznał ponad rok temu i która tak mocno zwróciła przecież wtedy jego uwagę: właśnie swoją beztroską, przekraczaniem granic i rozrywkową naturą. Taka była i nawet to, iż obecnie na niektóre kwestie patrzyła już inaczej, nie powodowało, że zatraciła tamtą naturę. Życie jednak poniekąd zmusiło ją do tego, by szybko dojrzeć: począwszy od śmierci matki, poprzez mieszkanie w pojedynkę, skończywszy na nieplanowanej ciąży – czyli nagłej odpowiedzialności za drugą istotę. Ten niespodziewany bieg wydarzeń sprawił, że nagle ta przepaść, która dzieli ich wiekowo – czyli niemal dekada, kompletnie się zatarła i w układzie, w którym to on powinien być dojrzalszy, to właśnie ona przejęła tę rolę. Samo spożywanie alkoholu natomiast nigdy nie stanowiło dużego problemu, przecież sama uwielbiała nie tylko dobrze się bawić, ale również popijać przeróżne trunki alkoholowe i zapewne gdyby nie jej obecny stan, to nic by się w tej kwestii nie zmieniło. Właśnie dlatego czasami zazdrościła mu tego, iż może się po prostu napić i na chwile zapomnieć – być może już nie pamiętając, iż kac morderca na drugi dzień nie okazuje serca, więc ostatecznie ciąża przynajmniej takową nieprzyjemność jej odbierała (w zamian serwując inne, ale to szczegół). Niemniej jednak bardziej martwiło ją to, iż brunet, jak się jej wydawało, nagle zaglądał do tego kieliszka systematycznie, na tyle też intensywnie, iż upijał się do stanu, o który by go nie posądziła. Bo można być pijanym, ale czasami też można grubo przesadzić – a jak sądziła, właśnie w takim stanie musiał być, gdy już zdecydował się do niej wypisywać. Ta chwila zapomnienia chyba nie była warta kolejnych konsekwencji, które to za sobą niosło, nawet jeżeli nagle wydawało się, iż znaleźli się w punkcie bez wyjścia. Może nawet sądząc, iż to definitywny koniec, kiedy to przyszłość jawiła się raczej w ponurych barwach, chociaż istotnie powinna ich cieszyć wizja wspólnej przyszłości – bo tak to przecież powinno wyglądać. Sami to jednak zepsuli, w jakimś stopniu Jordie, aczkolwiek Chet także dołożył swoje dwa grosze, więc w tym momencie chyba oboje byli po prostu winni i oboje musieli się do tej winy przyznać. A potem po prostu uzewnętrznić swoje uczucia, co już nie było tak proste w przypadku Chestera, bo Jordie już kolejny raz spotkała się z odrzuceniem z jego strony i to naprawdę nie było nic przyjemnego. Nie spodziewała się więc zapewne, że ta lawina ruszy dalej, że to nie tylko odrzucenie ją czeka, ale nagle także zmierzenie się z jego agresją i nagłym atakiem na jej przyjaciela – który bez winy też nie był. Godząc się na rozmowę, nie oczekiwała, iż tym tak po prostu uruchomi jakiś niewidzialny zapalnik, który popchnie ich do ataku na siebie, a reakcja Noah doprawdy ją zaskoczyła. Do tej pory może nie wyrażał się pochlebnie o facecie, którego wybrała, ale obecnie najwyraźniej jego złość sięgnęła epicentrum. Zmarszczyła jednak oczy, spoglądając na Chet’a, gdy ten zaatakował tym razem ją, za to, że jedynie próbowała uspokoić przyjaciela, nie zaś cokolwiek mu tłumaczyć. – Nie mów tak do mnie – burknęła, posyłając mu chłodne spojrzenie – Tobie chyba też nie muszę się z niczego tłumaczyć – dodała, emanując nagle wyraźnym niezadowoleniem z jego słów oraz sposobu i tonu, którymi się do niej zwracał. O ile się nie myliła, to nie była tu niczemu winna, a to Noah go prowokował, ona zaś jedynie starała się zapanować na sytuacją, to jej się jednak totalnie nie udało, bo zaledwie kilkanaście sekund później Chet stanowczo ją odsunął na bok, mimo, iż próbowała się opierać. – Chet, nie, nie rób tego – prosiła go teraz, ale nie zdołała powstrzymać go przed odepchnięciem jej, może nie gwałtownym, ale stanowczym, co również jej się nie spodobało. Nie zdołała nawet go złapać, by spróbować powstrzymać przed tym co zamierzał zrobić, bo w następnej kolejności jego pięść spotkała się z twarzą Noah. Zasłoniła dłonią usta, tłumiąc krzyk, który niemal wydobył się z jej ust, gdy jej przyjaciel wpadł wprost na stolik, tłukąc szkło i rozlewając resztę drinków, poprzez co pozostali zerwali się na równe nogi. – Co Ty robisz?! – uniosła głos i spiorunowała Chestera wzrokiem, niemal go teraz nie poznając. W lokalu już zapanowało względne poruszenie i chyba wzywano ochronę bądź policję, co byłoby w tym układzie znacznie gorsze, a brunet zamiast odpuścić, prowokował Noah jeszcze bardziej. Gdy ten jednak ku jej przerażeniu sięgnął po jedną ze szklanek i zamachnął się nią wprost na Chet’a, Jordana niemal zamarła w bezruchu, z przerażeniem obserwując jak szkło roztrzasnęło się na jego głowie. Cichy krzyk wydobył się z jej gardła, bo nagle jakby jej w nim zaschło i przeraziła się tak bardzo, że chwilowo chyba zapomniała o oddechu. – Noah, oszalałeś?! Przecież mogłeś go zabić! – krzyknęła na niego, piorunując go wzrokiem pełnym złości i przerażenia, niemal od razu przerzucając spojrzenie na Chet’a, któremu ze skroni pociekła krew. Aż jej tchu brakowało, już miała do niego podejść, ale wtem nie odpuścił – oddała cios za cios, a potem jeszcze kilka kolejnych, aż w końcu chłopak jednej z jej przyjaciółek spróbował go złapać od tył i powstrzymać albo chociaż nieco odciągnąć od Noah, bo byli gotowi się pozabijać. – Przestańcie! Proszę przestańcie… - błagała ich niemal płaczliwym głosem, widząc jak w totalnym amoku okładali się pięściami, robiąc sobie coraz większą krzywdę. Na pewno nie chciała być tego powodem, ani także świadkiem. Gdy chłopak nie był w stanie w ogóle zatrzymać Chestera, a ten nie poddawał się i nadal napierał na przyjaciela ciemnowłosej, postanowiła jakoś zareagować. Musiała coś zrobić. – Chet, błagam przestań… przestań! – zaszła go nieco z boku i spróbowała ułożyć rękę na jego ramieniu, chcąc nawiązać z nim jakikolwiek kontakt bo wydawał się nagle taki obcy, bezwzględny i kompletnie nieobecny – jakby się po prosty wyłączył. Chciała go odzyskać, swojego Chet’a – tego, który był czuły i opiekuńczy, któremu zależało i który o nią dbał. Ten obecny Chet był jej całkowicie obcy, najwyraźniej na tyle, że gdy już jej dłoń zetknęła się z jego ramieniem, zamachnął się agresywnie i uderzył ją ręką na tyle mocno, iż odepchnął ją przy tym i spowodował, że straciła równowagę, upadając na stolik. Cichy krzyk wydobył się tym razem z jej gardła, bo z przerażeniem próbowała się jakoś ratować, nie chcąc upaść, ale ostatecznie to stolik zniwelował jej potencjalny upadek, chociaż i tak o niego uderzyła. Jak i w porozrzucane na nim szkło, które wcześniej stłukł Noah. Odetchnęła głęboko, przytrzymując się blatu i z pomocą przyjaciółek, które nagle przybiegły jej z pomocą, stanęła prosto, normując przyspieszony oddech. Chwilowo nie wiedziała nawet co działo się obok, w jakim oni byli stanie, ale dopiero gdy uniosła głowę, posłała Chesterowi spojrzenie chyba podszyte strachem. Naprawdę ją odepchnął, niemalże uderzył – chociaż jest w ciąży i to w dodatku z nim, całkowicie ą tym przeraził. Jednakże pękło jej serce na widok jego twarzy, bo z kilku miejsc ciekła mu krew i szczerze była przerażona jego stanem zdrowia. Najpewniej to rozbite szkło spowodowało takie rany, a to naprawdę nie było bezpieczne. Zabawnym więc jest to, że mimo iż targały nią tak skrajne emocje, w tym wszystkim nadal była skłonna martwić się o niego – chociaż chyba na to nie zasługiwał. Nie po tym co dzisiaj tutaj zrobił.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

W chwili obecnej Chet sam prawdopodobnie nie umiałby stwierdzić, co nim kierowało - czy widok Jordie w towarzystwie innego faceta istotnie był powodem takiego, a nie innego zachowania z jego strony, czy też zaledwie pretekstem ku temu, by, najprościej mówiąc, obić komuś ryj. I czy to on sprowokował ten bezzasadny akt, jakim było rozwiązanie owej dyskusji na pięści, czy też jedynie sam pozwolił się sprowokować w chwili, gdy jeszcze podczas wymiany zdań z Noah, zauważył jego rękę zbliżającą się do Jordie i po prostu zareagował, zanim zdążyła ona dosięgnąć jej ciała; by z wycedzonym przez zaciśnięte niemal do bólu zęby: - Nie dotykaj jej, kurwa - zagarniając ją jakby za siebie, ostatecznie odsunąć dwudziestodwulatkę na bok, bo na samą myśl, że pierdolony Noah miałby ją jeszcze tknąć, robiło mu się niedobrze. Aczkolwiek możliwe, że po części to ostatnie było także zasługą nieprzerwanego picia dzień po dniu. I możliwe też, że w międzyczasie Noah szturchnął jeszcze Chestera, prowokując go do zadania tego pierwszego ciosu, ale w tym momencie to nie miało już większego znaczenia - bo jakiekolwiek dodatkowe prowokacje i tak były zbędne. A wina pewnie i tak leżała już po jego stronie. A mimo to Chet wcale chyba tak naprawdę nie chciał po prostu pobić przyjaciela Jordany - gdyby tak było, zakończyłby to szybkim nokautem, a nie zachęcał do działania i nie dawał mu szansy na wyprowadzenie kontrataku z użyciem szklanki, co właściwie można by poczytać za pewien akt desperacji; bo Noah musiał zdawać sobie sprawę, że tylko tak - ogłuszając Callaghana - mógł zapewnić sobie przewagę. O ile bowiem naturalnym dla każdego człowieka - dla gatunku, niezależnie od indywidualnych cech, celów, motywacji - był ten najprostszy i najbardziej prymitywny instynkt przetrwania; tak w przypadku Chestera coś musiało się w tej kwestii poprzestawiać, skoro od pewnego czasu, mniej lub bardziej świadomie, wiedziony wyłącznie brawurą i niezaspokojonym apetytem na destrukcję, gonił za ciągłym ryzykiem i dążył do samozagłady - zarówno wtedy, gdy praktycznie rzucił się pod rozpędzony samochód, jak i obecnie, kiedy niemal prosił się o to, by dostać po mordzie. I nic już nie było w stanie powstrzymać go przed rzuceniem się w tę przepaść, w którą runął niczym kamień, nie potrafiąc się zatrzymać; i wyłącznie kwestią czasu było to, kiedy roztrzaska się o dno. Bo to było nieuniknione - bez Jordie, bez czegokolwiek, co by go jeszcze ocaliło. O ile ktoś taki w ogóle chciał być ocalony, czy też i na to, w swojej popapranej logice, nie zasługiwał. Bo chociaż Halsworth nie oglądała go wcześniej takiego - agresywnego, owładniętego rządzą zniszczenia - to wiedziała, że rękoczyny z jego udziałem miewały tragiczny finał, i posiadała coraz bardziej realne powody do obaw o zdrowie i życie swojego przyjaciela, niemal zgiętego w pół po kolejnym ciosie; którego, niczym w transie, Chet okładał bez opamiętania, niebaczny na poruszenie dookoła, ani na jakiekolwiek próby zatrzymania go. Słyszał obok siebie przerażone pokrzykiwania, ale nie docierały do niego nawet rozpaczliwe prośby ze strony Jordany - a może docierały, niby gdzieś z oddali, ale przynosiły odwrotny skutek, skoro starała się bronić przed nim swojego przyjaciela... Instynktownie uderzył łokciem w nos chłopaka, który zaszedł go od tyłu, usiłując odciągnąć od Noah, przez co i tamten zalał się krwią i wycofał; lecz wtedy z drugiej strony ktoś chwycił Chestera za ramię. Brunet obrócił się gwałtownie, z kompletnie nieobecnym spojrzeniem, jakby nawet nie rozpoznał osoby, którą miał przed sobą - jakby nie rozpoznał Jordie; a zrzucając z siebie jej rękę, pozwolił tylko, by jego własna znalazła się gdzieś na gardle brunetki, po czym pchnął ją - żeby nie powiedzieć: rzucił - z impetem na pobliski stolik. Przykra prawda była bowiem taka, że to, mimo wszystko, był dokładnie ten sam Chet, jakiego Jordie tak doskonale znała - który w równym stopniu potrafił być troskliwy i czuły wobec niej, co i brutalny wobec świata - ale nigdy nie przenosił tego drugiego i nie wyładowywał na niej; nie w taki sposób. I dopiero wtedy to do niego dotarło - jak gdyby oglądał zaledwie tę scenę w zwolnionym tempie, kompletnie nad samym sobą nie panując. Zastygł nagle w bezruchu i dysząc niespokojnie, opuścił zaraz ręce wzdłuż ciała, gdy to właśnie świadomość tego, co zrobił - oraz spojrzenie Jordie, i strach w jej oczach - uderzyły w niego z mocą większą niż którykolwiek z otrzymanych fizycznie ciosów. Choć miał wrażenie, że był to widok mu już znany; że już kiedyś podobnie na niego patrzyła. Raz, przez krótką chwilę, gdy pod wpływem impulsu zacisnął boleśnie palce na jej nadgarstku po tym, jak jej dłoń pozostawiła piekący ślad na jego policzku; tylko, że wtedy nie był sobą, prawda? A jednak - to wszystko, co w nim było, to dobre i to złe - to wszystko był on. Pierdolony Chet Callaghan. I tego obawiał się najbardziej, i ta właśnie niepewność - czy byłby w stanie zrobić jej krzywdę? - siedziała w nim już dawno, lecz choć nie umiał sam sobie ufać, to ufała mu przynajmniej Jordie. Nie widziała w nim potwora i nie bała się go wtedy, gdy dowiedziała się, że miał na swoim sumieniu ludzkie życie - mimo że powinna. Ale bała się go teraz; i - wreszcie - chyba zdała sobie sprawę z tego, że nikt przy nim nie był bezpieczny. Nawet on sam. Ani nawet ona. Zamrugał oczami, jakby ocknąwszy się z tego amoku, i przełknął nerwowo ślinę, pozwalając, by jego brwi zbiegły się ku sobie, gdy spojrzał na nią chyba równie przerażony - tym, czego się dopuścił. - Jordie... - zdołał tylko wydusić, robiąc krok w jej stronę, gdy zatrzymały go czyjeś ręce, i niemalże zamknęły go tym razem w kleszczach, a on - nie stawiał dłużej oporu. Może rzeczywiście lepiej będzie się do niej nie zbliżać. Nie zniósłby tego, gdyby po tym wszystkim chciała już tylko od niego uciec. Pokręcił więc ostatecznie głową i spuściwszy wzrok gdzieś w dół, wycofał się, wleczony przez ochronę na zewnątrz. Z drobnymi odłamkami szkła we włosach, krwią spływającą ze skroni, przez ucho w dół jego twarzy, z rozciętą wargą i podbitym okiem, był - razem z Noah, który w nieco gorszej kondycji, niemal słaniał się na nogach - niezaprzeczalną atrakcją wieczoru, ale nie dbał już kompletnie o to, co ktokolwiek o nim sądził. Dobił do dna. I choć na tym dnie był sam, to ze ślepą nadzieją spoglądał przez ramię, licząc, że Jordie jeszcze wyjdzie tu, przed lokal, choćby tylko po to, by wykrzyczeć mu w twarz, jak bardzo go teraz nienawidziła. Ale musiał ją przeprosić, musiał zapewnić, że przecież nie chciał. Tylko który to już raz?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Nagły obrót sytuacji wprowadził niemały chaos, nie tylko pomiędzy grupę osób, które towarzyszyły tutaj dzisiaj Jordanie, ale w ogóle w całym lokalu, bo goście ewidentnie byli nie tylko zainteresowani, ale chyba i przestraszeni całym tym zajściem. Nikt chyba nie był tak przerażony jak ciemnowłosa, gdy dwóch naprawdę ważnych dla niej facetów – chociaż istotnie ważniejszy był dla nie jednak Chet, właśnie okładało się bez pamięci, próbując w ten sposób wyładować swoją narastającą agresję; agresję, ale i złość, a przy tym również zazdrość o dziewczynę, która ze smutkiem obserwowała to, na co nie miała teraz żadnego wpływu. Chet wydawał się jej nagle to obcy, jakby istotnie w ogóle go nie znała – bo na pewno nie widziała go jeszcze w takiej wersji: tak pierwotnie agresywnej, w której bez opamiętania okładał kogoś pięściami, w tym wypadku z punktu widzenia Jordie, kogoś niewinnego. Noah tak naprawdę nie zrobił nic, co mogłoby sprowokować Chestera do aż tak brutalnego ataku czy w ogóle do zdenerwowania, chociaż w rzeczy samej to on sprowokował tę sytuację, podpuszczając go swoim niepotrzebnym dogadywaniem. Żałowała teraz szczerze, iż nie zareagowała już wtedy, że po prostu nie zabrała stąd bruneta, by odejść z nim gdzieś, gdzie mogliby porozmawiać sami, tak jak chciał. Tymczasem nagle wszystko zaczęło się dziać spontanicznie i bardzo szybko: niemal stanęło jej serce w momencie, w którym szkło rozbiło się na głowie Callaghana, a za ten czyn sama miała ochotę uderzyć Noah – bo przecież mógł go zabić. Mógł zrobić mu o wiele większą krzywdę tym niż takim zwykłym uderzeniem, ale te kolejne, wyprowadzane już przez Chet’a, wcale nie należały do wagi lżejszej – mocno wyładowywał swoją złość na jej przyjacielu, dosłownie tak, jakby chwilowo stracił już kontakt z rzeczywistością. Jakby go tutaj nie było. Niemal tak jakby ktoś wcisnął mu przycisk do autodestrukcji, jakby sięganie po alkohol nie było wystarczającym problemem – nagle jeszcze postanowił dołożyć do tego pięści i zaprezentować jej swoje kompletnie inne oblicze. Niekoniecznie takie, które mogłaby polubić – ale jeżeli było ono jego całością, jeżeli istotnie miał taką naturę, to chyba musiałaby to zaakceptować, a przynajmniej chciałaby to zrobić, pragnąc oczywiście zrobić wszystko, by ta strona ukazywała się jak najrzadziej. Nagle jednak jej Chet po prostu zniknął – patrzyła teraz na potencjalnie obcego mężczyznę, nie będąc w stanie w żaden sposób nad nim zapanować. – Chet, zostaw go! Przestań, proszę… - błagała jeszcze, chociaż istotnie prawie puszczając te słowa w eter, jakby dosłownie odbijały się od niego niczym od ściany. Nie docierało do niego nic, nawet ona nie była w stanie nic zrobić – co chyba też odrobinę ją zabolało. Wyglądało to tak, jakby wcale nie chodziło mu o nią, a jedynie o to, by wyżyć się na kimś, a że akurat Noah okazał się dobrym celem… Postanowiła jednak, że musi zareagować, bo gdy Chet znokautował również chłopaka jednej z jej przyjaciółek, szala goryczy chyba się przelała. Ledwie jednak zdążyła złapać go za ramie, gdy z impetem obrócił się, odpychając jej rękę, a potem nagle poczuła jak jego palce zacisnęły się gwałtownie na jej gardle. Niemal instynktownie zacisnęła palce swojej dłoni na jego nadgarstku, ale nim w ogóle zdołała cokolwiek więcej zrobić, rzucił niemalże jej drobne ciało na stolik. Skrzywiła się lekko, gdy mimo wszystko zadał jej w ten sposób trochę bólu, po czym spojrzała na niego ze strachem, ale i ze łzami cisnącymi się mocno do oczu. Patrzyła na niego i nie widziała tam tego faceta, który skradł jej serce. Gdy jednak zaraz ją puścił i odsunął się tak szybko jak szybko cisnął jej ciałem o stolik, oddychała głęboko powoli prostując się z pomocą przejętej przyjaciółki. Dzisiejszy strach z całą pewnością był znacznie większy niż tamten, niż tamto spojrzenie, którym go obdarowała, gdy mocno złapał jej rękę. To dlatego, że kaliber dzisiejszego czynu był po prostu inny – brutalniejszy. Ona naprawdę ślepo – a może i nie ślepo – mu ufała i wierzyła przede wszystkim w to, że nie mógłby jej skrzywdzić – każdego, ale nie ją. Oczywiście w sposób fizyczny, bo to że ranili się w kwestii uczuciowej to było już dla nich niemal normą, chociażby obecnie przechodzili ten sam kryzys natury właśnie uczuciowej. Ale ból fizyczny i tego typu agresja zawsze przechodziły gdzieś obok, bo przecież nigdy nie zrobił jej krzywdy – a dzisiaj dosłownie się na nią rzucił. Jego wzrok był pusty, nieobecny i równie przerażający. Dopiero, gdy dotarło do niej najwyraźniej co zrobił, dostrzegła przebłyski tego Chet’a, którego znała… ale czasu przecież już nie cofnie. Chaos nadal trwał więc w najlepsze, aż nagle ochrona złapała go i siłą wyprowadziła do wyjścia, więc póki co nawet nie zareagowała. Potrzebowała chwili, aby odetchnąć i zapanować nad łzami, które cisnęły się jej do oczu. – Nie, chyba nic mi nie jest – odpowiedziała cicho na pytanie przyjaciółki, która martwiła się o nią tak jak i pozostałe. Jordie jednak myślami nadal była przy Callaghanie – bo nadal naiwnie się o niego martwiła. Martwiła się o to, czy wszystko z nim dobrze po uderzeniu szklanką i czy coś mu teraz znowu nie groziło, bo najwyraźniej wezwano policje. Z żalem spojrzała także na Noah, który patrzył na nią przepraszająco, ale pokręciła jedynie głową i pozwoliła, by i jego ochrona stąd zabrała, gdy menadżer lokalu trudził się i przepraszał pozostałych gości za zamieszanie. Jordana więc jedynie przeprosiła swoich znajomych i zgarnęła torebkę, udając się do wyjścia. Gdy opuściła nagle lokal, rozejrzała się szybko za brunetem, który stał w obstawie ochrony, najwyraźniej czekając na policjantów. Rozgoryczona i zła podeszła tam więc z impetem i uderzyła go dłońmi w tors, raz i drugi, nim ktokolwiek zdążył zareagować. – Co z Tobą, do cholery?! Dlaczego to zrobiłeś? – pytała prawie, że płaczliwym głosem, uderzając go raz jeszcze, nim jeden z ochroniarzy delikatnie ją odsunął, prosząc o spokój. Odetchnęła głęboko, bo była na niego cholernie zła, ale z drugiej strony, też cholernie zmartwiona, bo wyglądał doprawdy strasznie z tą krwią, która spływała po jego twarzy. Miała ochotę krzyczeć, ale jedynie pokręciła z dezaprobatą głową, prawie nie orientując się, że z jej łokcia także sączy się delikatnie krew, po tym niespodziewanym kontakcie z rozbitym szkłem. Przeczesała nerwowo włosy, spoglądając na radiowóz, który właśnie tutaj podjechał i przeczesała palcami włosy, obserwując jak dyskutują z ochroną oraz Chet’em, po czym zdecydowali, że zawiozą go do szpitala, aby nie wzywać karetki, a potem będą mogli na spokojnie spisać jego zeznania. Dwóch pozostałych zaś zostało na miejscu, aby zapewne rozeznać się w sytuacji tutaj. Napotkała więc jeszcze wzrok Callaghana, nim wsiadł do samochodu, a potem nie reagując w żaden sposób, pozwoliła, by odjechali. Nie dała mu więc żadnej nadziei na to, że za nim pojedzie, ale… to właśnie zrobiła. Złapała bowiem taksówkę i pojechała za nimi do pobliskiego szpitala. Może było to naiwne z jej strony, może powinna właśnie od niego uciec, a nie jeszcze za nim biec, ale – z uczuciami nie da się wygrać. Martwiła się i musiała mieć pewność, że wszystko z nim dobrze – mimo złości i żalu, nadal wierzyła, że jest w nim ten sam dobry i czuły facet, którego znała, a teraz jedynie się pogubił. A ona chyba chciała pomóc mu wydostać się z tego dna, na które się nagle staczał, bo nie chciała go stracić. Nie tak całkowicie.

/zt x2

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”