WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Już myślałem, że uciekłaś bez poinformowania mnie.
No coś ty! Ja? O co ty mnie posądzasz! – Udała tutaj oburzoną, że w ogóle mógł tak pomyśleć. Nawet policzki wydęła, groźną minę przybierając. Zaraz jednak rozbiła to wszystko, uśmiechając się szeroko, a ów uśmiech, wiadomo było, że był szczery, bo objął też jej oczy.
Pokiwała głową na jego kolejne słowa, a potem – gdy Jin zajmował się swoim samochodem – ona zmiotła na szybko do końca i schowała swoją partnerkę w tańcu, czyli miotłę, do kanciapy. Akurat w momencie, w którym pojawił się jej przyjaciel, z powrotem w lokalu.
Wiesz co? Wydaje mi się, że romantyzm właśnie wymiera, bo pan miał już dobre siedemdziesiąt lat. Ale jest niesamowity! I przesympatyczny! To mój ulubiony klient. I wiesz, że nie bierze kwiatków, kiedy nie ma mnie a jest tylko szefowa? Tak mi miło z tego powodu! – pochwaliła się, jednocześnie obserwując to wszystko, co wykładał chłopak na blat. Oczy jej się zaświeciły, a jeszcze do tego wszystkiego żołądek skurczył jej się, chyba we własnej ekscytacji, kiedy dziewczyna zwietrzyła te wszystkie zapachy, które zaczęły unosić się w powietrzu.
Naprawdę była głodna.
Chapssaltteoki – powtórzyła, ostrożnie wypowiadając to słowo. Wciąż jeszcze się uczyła, bo przecież ni była natywnym mówcą w tym języku, a staż nauki wynosił ledwie trzy lata. I to nie poprzez chodzenie na kursy z nauczycielami, a samonauki. Fiszki, filmiki na youtube czy oglądanie dram. Doszła do tego etapu, że mówiła już płynnie, wiele rozumiała, ale wciąż jeszcze spora droga przed nią. No i słówka, nad którymi najpierw musi się zastanowić, by faktycznie płynnie wypowiedzieć.
Przysunęła mu krzesełko, na którym zwykle to ona siedziała, gdy akurat nie było klientów, a zaraz potem zniknęła na zapleczu, by przyciągnąć drabinkę, której osobiście, ze względu na swój mikry wzrost, używała często, kiedy chciała coś zdjąć z wyższej półki. Usadowiła się na niej, a potem sięgnęła po pierwsze danie, początkowo po prostu je oglądając.
Wiesz, trzeba nadrabiać takie rzeczy! I kto wie, może następnym razem to ja przywiozę tobie coś do jedzenia! – ogłosiła, celując w niego łyżką, posyłając do pakietu uśmiech. – Chociaż nie… będę musiała wymyślić coś innego, żeby nie powielać.
Kiwnęła głową, na jego słowa, czym jednocześnie miała pożyczyć mu tego samego, a następnie zabrała się do jedzenia. Wywróciła oczami, ale w pozytywnym geście, bo samo jedzenie było pyszne.
No szofy! – wybełkotała niemalże od razu na jego słowa, dalej mając część posiłku w ustach. Poświęciła więc chwilę, by go przełknąć, a następnie podjęła: – Jest ekstra. Szkoda, że mi tak nie wychodzi. Wciąż nie wiem jak go odpowiednio przyprawić… Za każdym razem jest coś nie tak! – powiedziała, po czym drgnęła, jak gdyby sobie nagle o czymś przypomniała. Odstawiła opakowanie wraz z łyżką, a zaraz potem wyciągnęła telefon. – Przepraszam cię. – Bo niegrzecznie było grzebać w telefonie, kiedy było się w towarzystwie, a przede wszystkim, kiedy się jadło! – Dam tylko znać, że będę dzisiaj później – wyjaśniła, już będąc w trakcie sklecania krótkiej wiadomości do swojego partnera. Nie omieszkała też odpisać na zaległą wiadomość, a potem odłożyła już telefon, wyświetlaczem do dołu – żeby nie kusiło – na blat, wracając do jedzenia. – Pochwal się lepiej, co robiłeś w Sylwestra!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jin parsknął śmiechem, bo fakt, Eden taka nie była.
- Masz rację, Cofam te słowa w takim razie. W dłoni mam nawet specjalnego pilota, do cofania czasu, który jest widoczny tylko dla mnie. - w trakcie wypowiadania słów, ułożył dłoń, jakby faktycznie trzymał w niej pilota, a kciuka trzymał na przycisku ze strzałkami do cofania.
- I już. Nic takiego nie powiedziałem. - uśmiechnął się, chowając swojego magicznego pilota do kieszeni w kurtce. Czasami żałował, że faktycznie nie istniały maszyny do cofania czasu albo piaski, niczym w Księciu Persji, który nosił przy sobie sztylet i mógł go nacisnąć, gorzej, że wraz z każdym naciśnięciem ten piasek ulatywał, więc możliwości związane z cofnięciem były dość ograniczone.
Z ust Jina wyszło krótkie Aww, gdy usłyszał o kliencie Eden.
- To super, że masz takiego klienta. Oby było takich więcej, bo.... tu zrobił krótką przerwę, bo prawie mu się wymsknęło na to zasługujesz ale ostatecznie zostało to jedynie w jego myślach. - dzięki takim przynajmniej nie chce się rzucić roboty w cholerę. A pan powinien mieć jakąś zniżkę albo kartę stałego klienta, dzięki której miałby dodatkowy kwiatek gratis. - stwierdził Jin, naprawdę ciesząc się szczęściem przyjaciółki. On...nie miał styczności z takimi ludźmi, chociaż...okej, kilka razy podczas hackowania niektórzy kupowali mu dodatkowo alkohol w ramach podziękowania albo coś słodkiego.
- Chapssaltteoki. Dokładnie. - skinął głową, wskazując na nie paluchem. Naprawdę radował go fakt, że w US mógł zjeść dania z Korei. Oczywiście czasami nieco się różniły w smaku, ale mimo tego, przypominały mu o ojczyźnie i przywracały różne wspomnienia. Ah ta nostalgia.
- Spokojnie, nie zabraniam Ci powtarzać schematów. - odpowiedział szczerze, wzruszając ramionami, chociaż jemu by całkowicie wystarczyło, gdyby po prostu przyjechała, w sensie...nie miałby jej za złe, gdyby przyjechała bez niczego dodatkowego, o!
Podziękował, gdy usłyszał od przyjaciółki smacznego, a następnie udał, że przeciera pot z czoła, kiedy dostrzegł jej reakcję na jedzenie i zaśmiał się krótko.
- Cieszy mnie to. - powiedział, po czym zanurzył łyżkę w ramenie. - Na pewno Ci kiedyś wyjdzie, zobaczysz. Bardzo często tak jest, że długo nie wychodzi i nagle bum! Miła niespodzianka. - stwierdził, doskonale pamiętając swoje początki z kimchi. Rzecz jasna według niego najlepsze wciąż robiła jego mamuśka, ale swojego do najgorszych nie zaliczał. Za pierwszym zrobił takie, że całość wylądowała w koszu, bo nijak szło uratować.
Tae skinął głową, dając tym samym znak, iż wszystko gra. Przecież nie zabroni jej korzystania z telefonu, bez przesady. W sumie nigdy nikomu nie zabronił tego, no ale mniejsza. Jadł sobie zadowolony, gdy nagle usłyszał dźwięk nadchodzącej wiadomości. Wyjął telefon i parsknął śmiechem, przenosząc swoje spojrzenie na przyjaciółkę, która wciąż coś klepała w swoim urządzeniu. Odpisał szybko, po czym powrócił do konsumpcji.
- Znajomy organizował domówkę. Najpierw myślałem, żeby zostać w domu, ale ostatecznie poszedłem i ... dużo wypiłem, ale nie zgonowałem, więc było dobrze. A Ty? Z chłopakiem czy ze znajomymi? - Spytał, bo serio był ciekaw.
Po chwili dostrzegł, jak mina przyjaciółki zrzedła. Nie zamierzał pytać, czy wszystko gra, ponieważ doskonale widział, że nie. Przejechał dłonią po włosach, a następnie wyciągnął telefon (znowu), wszedł na youtube'a i odtworzył pierwszy od góry filmik ze śmiesznymi viralami, a sam telefon przystawił Eden przed oczy.
- Masz i oglądaj. Jeżeli nie pomogą, wdrożę plan B. - powiedział surowym tonem, kombinując nad pomysłem, który mógłby pomóc w poprawie humoru przyjaciółki. Myślał naprawdę bardzo intensywnie, jednocześnie zerkając od czasu do czasu na filmik oraz zjadając ramen, bo przecież wystygnie zaraz!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No coś ty! – Udała zachwyt, chwytając go za nadgarstek, by obejrzeć ten trzymany przez niego pilot z każdej stronie. Ale w momencie, w którym kliknął ten niewidoczny przycisk to ona wypuściła jego dłoń, przechyliła delikatnie głowę na bok, w zabawny sposób, jak taki zdziwiony zwierzak, a następnie spojrzała na twarz chłopaka, u siebie mając pytający wyraz.
Ale o czym mowa? – Bo przecież ona nie wiedziała. Wymazał to, co chciał, więc teraz nie miała pojęcia, do czego chłopak pije.
I temat nie było! Wymazany.
Pokiwała głową z uroczym uśmiechem na ustach. Uwielbiała tego konkretnego klienta. Pan był przesympatyczny, no i ujmowało ją przeogromnie to, że po tylu latach małżeństwa wciąż widocznie był zakochany w swojej żonie. Zawsze wypowiadał się o niej w samych superlatywach, a gdy wspominał o kobiecie to zawsze miał w oczach coś, co pozwalało sądzić, że darzył ją ogromnym uczuciem. I zazdrościła tej kobiecie takiego partnera, chociaż na swojego też nie narzekała. Zdarzało się, że często czasami mieli odmienne zdanie i upodobania, ale chyba się dogadywali, prawda? I byli całkiem zgraną parą! Tak jej się wydawało. A może to ona była mocno… zdesperowana elastyczna i dopasowywała się, gdy była trzeba.
Wysłuchała jak przyjaciel raz jeszcze wymawia nazwę dania i skinęła głową. Jin był trochę takim jej… guru, jeśli chodziło o język koreański. Ba, swego czasu miała ogromne opory przed wysławianiem się przy nim za pomocą tejże mowy, bo… Bo się wstydziła. Ale to już mieli za sobą, tym bardziej jak Eden popije sobie dwa łyki alkoholu (to jej wystarczy) to jaka wygadana w koreańskim była. Jeszcze żeby po chińsku tak chętnie gaworzyła, to może dziadkowie patrzyliby na nią nieco przychylniej.
Nie, nie. Jeszcze cię zaskoczę czymś nowym, a potem ty będziesz miał zagwozdkę, żeby coś wynaleźć. – Tak oto rozpoczną się wielkie igrzyska z zaskakiwania przyjaciół. Impreza niesportowa, która nie wszystkim by się spodobała.
A mówiąc o tym, że co nieco nie wszystkim by przypadło do gustu to należało się pochylić, wraz z Eden, nad jej telefonem. Urządzenie może i odłożyła, jednocześnie starając się wrócić ze swoją uwagą na swojego rozmówcę, ale dźwięk wibracji aparatu, który spoczywał na blacie, nieco ją rozproszył. Nie można było mieć jej tego za złe – zawsze serce wywijało fikołka w jej klatce piersiowej, ilekroć słyszała ten specjalny dzwonek, bądź specjalny[/s] sygnał SMS lub, jak w tym przypadku, specjalne ustawienie dla wibracji.
Po telefon sięgnęła, acz nie odwracała go, zatrzymując uwagę na przyjacielu.
Dużo wypiłeś, ale nie zgonowałeś? No, no! Prawie byłabym w stanie w to uwierzyć. – Szturchnęła go w ramię z charakterystycznym dla siebie, radosnym uśmiechem. To nie tak, że poddawała w wątpliwości zeznania przyjaciela. Może troszkę. Uśmiech nieco zmalał, gdy chłopak odbił piłeczkę i zapytał o jej sylwestra. Dalej się szczerzyła, ale już nie tak promiennie jak przed chwilą, gdy sobie po prostu żartowała. – Ach, my w takim kameralnym gronie byliśmy. Dwie pary, było miło – odpowiedziała, niezbyt wyczerpująco, ale z całym przekonaniem. Jak gdyby do tego, że było miło chciała tez przekonać siebie samą. Nie była wielką imprezowiczką, ale czasami chciałaby się powygłupiać. W tamtejszym towarzystwie nie było to zbytnio możliwe.
I to był moment, w którym raz jeszcze przeprosiła Jina, ale w końcu odwróciła telefon by odczytać wiadomość. Powstrzymała się od przewrócenia oczami, bo damie nie przystoi, a potem, wciąż próbując siebie nakarmić, wymieniła się kilkoma wiadomościami, w różnym odstępie czasu. Nawet nie wiedziała, że ją to tak pochłonęło.
Zupa wystygła. A ona nie miała ochoty jeść.
Z cichym westchnięciem odłożyła telefon na blat, odsunęła od siebie, a potem wsparła twarz na dłoni, wydymając policzki. Akurat wtedy interweniował nikt inny jak jej wieloletni przyjaciel. Przeniosła spojrzenie z martwego punktu przed sobą na wyświetlacz jego telefonu, wcześniej jeszcze krótko zerkając na chłopaka, mając przy tym nieco zakłopotaną minę. Mieli miło spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie – zadał sobie sporo trudu by tu przyjechać i to z jedzeniem, a ona myślami mu już uciekła.
Skupiła się więc na tym, co chciał jej pokazać, a już po chwili – nie była materiałem trudnym do rozbawienia – uniosła kąciki ust w uśmiechu, a nawet parsknęła, widząc parodię Sida Leniwca. Filmik taki o niskiej wartości edukacyjnej, bez morału, ale ją bawił.
Nawet cofnęła kompilację, by zobaczyć to raz jeszcze.
Zerknęła na towarzysza po chwili, na ustach mając drobny, ale szczery uśmiech.
Masz nawet plan B? – zapytała. – Chcę o nim usłyszeć!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jin wiedział, że nie powinien, lecz to było silniejsze od niego i przez dosłownie kilka dwie sekundy patrzył na swój nadgarstek, złapany przez przyjaciółkę. Mimowolnie przełknął nieco ślinę, bo akurat mu się jej nieco zebrało, ale zaraz zaczął tę całą akcję z cofaniem czasu i miło mu było, kiedy dostrzegł Eden, która doskonale odegrała rolę podróżniczki w czasie. Między innymi właśnie za to ją cholernie szanował. Przecież niektórzy by na to kompletnie nie zareagowali albo mieli w dupie znaczy no...tak przypuszczał.
- Ja em...sam nie wiem. - wzruszył ramionami, aby w następnej chwili zjeść trochę ramenu. Jin po którejś porcji (łyżce?) zupy, rozejrzał się po pomieszczeniu a nagle jakby przypomniał sobie o czymś ważnym. Cholera, przecież zaraz jej urodziny... nawet prawie uderzył rękami o swoją głowę, lecz w ostatniej chwili udał, że po prostu jedną drapie się po włosach ze sztucznym uśmiechem. Pytać? Nie pytać? Z jednej strony, byli przyjaciółmi, więc pewnie czegokolwiek by nie kupił, byłoby okej, lecz z drugiej strony, co jeśli zdubluje prezent? Albo kupi coś, czego totalnie nie potrzebuje? Kurcze, podobny problem miał ostatnio z prezentem urodzinowym dla swojej rodzicielki. Czasami tęsknił za czasami, kiedy wystarczyło zrobić laurkę, oddającą więcej niż tysiąc słów. Laurka....tysiąc słów powtarzał w myślach, z których wybudziła go Eden.
- Dobra. Umowa stoi. Będziemy się zaskakiwać, dopóki przyjaźń nasza będzie trwać. - po tych słowach wyciągnął dłoń w kierunku przyjaciółki, by przypieczętować ich deal. Nie mógł się doczekać tego, co Wang wymyśli, aby go zaskoczyć. Znał ją, a co za tym idzie, zdawał sobie sprawę z tego, że jej kreatywności.
- Serio. Chyba że było inaczej a ja nie pamiętam... - stwierdził, chcąc, aby przyjaciółka sama zdecydowała, która z wersji była prawdziwa: a) brak zgona b) zgon wraz z brakiem pamięci.
- Ej no...uważasz, że każde moje picie ma złe zakończenie??- zapytał, unosząc do góry jedną brew oraz krzyżując ręce na piersiach. Miał ochotę głośno fuknąć prychnąć, ale ostatecznie jedyne co zrobił, to oddał kuksańca w bok przyjaciółki oraz dodał do niego kilka gilgotek.
- Mam nadzieję, że następnego sylwestra spędzimy razem, bo no...brak...i odczuwałem, w sensie brakowało mi kompanki podczas karaoke! - wyjaśnił, czując, jak się gubi w swoich myślach oraz słowach, aż miał ochotę walnąć o stół głową albo opuścić swoje ciało.
Kusiła go cholernie chęć zapytania, kto do niej napisał, lecz przez fakt, iż humor/nastrój zmienił się z wesołego na smutny, uznał, że czas interweniować, a nie przeprowadzać dochodzenie.
Z tego wszystkiego, najbardziej Jinowi było szkoda zupy, bo talerz był praktycznie pełny. Żart. Znaczy, jasne, zupy też żałował, ale nienawidził, kiedy Eden miała taki wyraz twarzy, jak w tamtym momencie. Na szczęście parodia Sida zdziałała cud, na co Tae odetchnął z ulgą. Po tym jeszcze puścił jej gościa będącego under the water , ponieważ ten filmik parę razy również chłopaka rozbawił, ba! Nauczył się nawet naśladować tego gościa, co również zaprezentował w tamtej chwili przy Eden.
- Pamiętasz mój taniec roboto-ośmiornicy? - zapytał, odchodząc od stolika, po czym stanął na środku kwiaciarni. Wymyślił to na jednej z imprez, kiedy był jeszcze nastolatkiem i nie należał do profesjonalistów pod względem tańca. Tak czy inaczej, ten taniec był bardzo oryginalny.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mieli za sobą poczynione już kilka ustaleń – po pierwsze, nie pamiętali o sprawie, a to wszystko dzięki działaniu tego magicznego pilota, w którego posiadaniu był Jin. I po drugie – właśnie stworzyli tradycję, by zaskakiwać siebie nawzajem w pracy (w tym przyzwoitym tego słowa znaczeniu, Lysander), co przypieczętowali uściskiem dłoni. Tak się zbiegło, że przecież było już po Sylwestrze, toteż wkroczyli w kolejny rok. Czyli co? Nowy Rok, Nowi My?
Czy każde to nie wiem. – Przytknęła palec do ust, udając iż się nad sprawą głęboko zastanawia. Zrobiła przy tym mocno zamyśloną minę. – Ale część na pewno! – Tu poklepała go po ramieniu, mając na twarzy uśmiech, który chyba często ratował ją przed gniewem znajomych – bo jak tu się denerwować na takiego słoda? Choć i tak zaraz potem została potraktowana kuksańcem, na co machnęła ręką – z opóźnieniem, chcąc go powstrzymać przed ewentualną powtórką. Do kompletu dostała łaskotki, a one były najokrutniejszą formą kary. Nawet jeśli nie trwały długo, to Eden już i tak się spięła, zaczęła bronić, a z jej gardła wydobył się krótki chichot.
Otarła wierzchem dłoni łezkę, która pojawiła się w wyniku gilgotek. Była bardzo łatwym celem, jeśli o nie chodziło. Zaraz jednak skupiła swoją uwagę na koledze, który kontynuował poruszony wcześniej temat Sylwestra.
Przechyliła lekko głowę, w zabawny sposób, gdy dotarło do niej, jak zaplątana jest jego wypowiedź. Uśmiechnęła się do niego pociesznie, mrużąc przy tym grymasie swoje oczy.
Nie mogę obiecać, ale na pewno się postaram to załatwić! – zadeklarowała radośnie. Skąd mogła wiedzieć, że to nie sama kwestia karaoke miała być ważąca? Miała rok, by popracować nad swoim partnerem, który ewidentnie nie pałał sympatią do Jina, a Eden nie potrafiła pojąć czemu. Przecież był niegroźny. To jej przyjaciel!
Lysander znowu dał do zrozumienia, że nie leży mu towarzystwo Tae, co w tym wypadku doprowadziło do utraty dobrego humoru u Eden. Wtedy też zainterweniował jej przyjaciel, próbując ratować jakoś tę sytuację, a przede wszystkim: jej nastrój. Sid Leniwiec był super, a pokazany przez chłopaka drugi filmik, wcale nie był gorszy, bo i tam się zaśmiała. Niemniej najbardziej rozbawiło ją wykonanie ze strony Jina – było widać, że humor powoli jej wracał. Na razie – prawdopodobnie martwić się będzie potem. Teraz, ze względu na sympatię do towarzysza, nie chciała mu popsuć wieczora swoim nagłym zmarkotnieniem.
I tak nie mieli zbyt dużo czasu.
Hmm – udała, że się zamyśla, kiedy Jin zapytał o ten cały taniec, swojego autorstwa. Oczywiście, że pamiętała. Mimo to… – Chyba będziesz musiał mi go przypomnieć! – oznajmiła z milutkim uśmiechem na ustach, w dodatku dokładając do tego złożone dłonie i minkę-prośkę. Uwielbiała tańczyć, a jeszcze bardziej lubiła oglądać, jak inni to robili! Nawet, jeśli nie byli profesjonalistami w tej dziedzinie. – Potrzebujesz podkładu muzycznego? – Mogła przecież zaraz śmignąć po głośnik, bo był tu taki. Z niego puszczała sobie muzykę, gdy nic się nie dział, a sama chciała potańczyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kąciki ust Woojina poszły w górę, gdy Eden zgodziła się na układ związany ze wzajemnym zaskakiwaniem, który miał trwać do końca ich przyjaźni. Oczywiście w myślach nie raz myślał co będzie, gdy wróci do Korei, o ile w ogóle faktycznie tam wróci. Doskonale wiedział, że zazwyczaj przyjaźnie na odległość po upływie czasu dochodziły do rozpadu tak samo, jak na studiach po zmianie grup zajęciowych albo zmianie pracy. Znaczy oczywiście, istniały wyjątki, lecz niewielkie. Zresztą on sam nie był do końca pewien, czy na pewno tam wróci. Jasne, z jednej strony cholernie tęsknił za rodziną oraz znajomymi, ale z drugiej strony, tutaj w US również zaczynało się jemu układać. Czas pokaże.
- Ale część na pewno. - powiedział, przedrzeźniając przyjaciółkę i ruszając głową na prawo i lewo. W sumie lepsze to niż gdyby odpowiedź brzmiała całkowicie twierdząco. Westchnął cicho. Fakt, uśmiech miała uroczy, tak samo, jak sam śmiech. Szczególnie go urzekała bawiła za każdym razem, gdy chcąc czegoś, mrugała kilkakrotnie. On też miał łaskotki, ale tylko i wyłącznie pod pachami.
- Dobra. - odrzekł krótko, planując już plan awaryjny, gdyby przypadkiem jej się nie udało załatwić, aby spędzili wspólnie sylwestra. Najwyżej wypije tyle, żeby na chama się wbić, a potem kompletnie nie będzie tego pamiętał. Już kilka razy miał takie sytuacje, że film mu przerwało przez nadmierną ilość alkoholu. Kilka razy też podchodził do napotkanych randomowo ludzi, a następnie wmawiał im, że jest superbohaterem i ratuje świat przed złem i występkiem. Jeden znajomy miał nawet z tego nagrania, które powodowały pojawienie się czerwieni na twarzy Tae. Mimo wszystko zachował je na swoim laptopie, aby mieć jakąś pamiątkę.
- Tylko daj mi chwilę w takim razie. - po tych słowach, zaczął się rozgrzewać, niczym na zajęciach z wychowania fizycznego, bo jeszcze mu staw przeskoczy albo zakwasów dostanie i będzie kiepsko.
- Tak. - skinął głową, wyciągając złączone ze sobą ręce przed siebie oraz robiąc głęboki wdech i wydech. Gdy Eden przyniosła głośnik, z którego po chwili zaczęła lecieć muzyka, Jin nie dość, że zaczął śpiewać, to w dodatku zaczął wykonywać swój autorski taniec, podczas którego jego ruchy były niczym ruchy robota, a potem (jeszcze w trakcie trwania utworu), uniósł ręce do góry i tańczył niczym Egipcjanin, poruszając biodrami na lewo i prawo. Kończąc swój występ, położył się na podłodze. Ciekawe czy ta podłoga była już myta. W dodatku pewnie wyglądam jak debil...dobrze, że nikogo oprócz Eden tu nie ma. [/b] po tej myśli, zaczął udawać dżdżownicę, dopóki z głośnika nie zaczęła lecieć cisza. Nie chciał braw, chciał jedynie zobaczyć uśmiech na twarzy przyjaciółki.
- Ta da... - nim to powiedział, podniósł się z podłogi, która mimo wszystko była zimna. Chociaż jemu zaczęło być coraz cieplej. To pewnie przez ten głupi taniec! Oby go przypadkiem nie nagrała bo inaczej...będzie musiał obmyślić zemstę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wszystko w jednej chwili się posypało, ale mimo to, że jej nastrój podupadł, nie była w stanie nie zauważyć, że chłopak próbuje ją rozweselić i czymś zająć. Tym gorzej się czuła, bo przyjechał tu dla niej – zadał sobie tyle trudu, w dodatku kupił jedzenie i poświęcił swój czas wolny – a ona przestała się na nim skupiać, tylko zajęła się swoimi sprawami. Nie planowała tego, że rozmowa z Hwangiem tak się potoczy, niemniej czuła się, jakby zawiodła Jina.
A on próbował! Włączyła mu muzykę, jedną z k-popowych piosenek, które lubiła, a których nie słuchała w towarzystwie swojego chłopaka, bo… Bo nie przepadał za nimi.
Obserwowała występ przyjaciela, nawet poklaskując przy tym, w celu zachęcenia go do dalszego występu i wsparcia go, żeby sobie nie myślał, że się jej nie podobało! Wręcz przeciwnie! Uśmiech nie schodził jej z twarzy i nie był to żaden kpiący wyraz, a coś, co zwiastowało – a raczej potwierdzało – powrót dobrego humoru dziewczyny. Kiedy Jin zakończył swój show to zaklaskała i zapiszczała głośno, jak wierna, oddana fanka, którą przecież była! Przyjaciel nie miał sobie równych, naprawdę powinien się zastanowić czy nie spróbować robić w showbiznesie. Na przykład w kabarecie.
Jesteś niesamowity! Masz talent! – przyznała z dumą, a także pełnią entuzjazmu, kiwając przy tym żywo głową. Nagrywać nie nagrywała, bo i po co? Nie zwykła szantażować znajomych żenującymi filmikami!
Zaraz uśmiechnęła się raz kolejny, ale teraz nieco inaczej: z wyraźną wdzięcznością, a może i odrobiną rozczulenia. Kiwnęła przy tym głową.
Dziękuję – powiedziała, już nieco poważniej, spoglądając na swojego przyjaciela. Zdołała już odsunąć od siebie temat Hwanga, przynajmniej na razie. Humor zdecydowanie jej wrócił, a wraz z nim apetyt, bo złapała jedno z opakowań i zajrzała do środka, by zaraz potem wydłubać z jego wnętrza, przy pomocy pałeczek, kawałek kurczaka. Spojrzała na Jina, a potem podsunęła mu pod usta kęs, który nabrała, drugą rękę podstawiając podeń, żeby przypadkiem nic nie spadło na ziemię. – Za taki wspaniały występ należy ci się coś pysznego – oznajmiła stanowczo, próbując wetknąć mu do buzi jedzenie. – Powiedz „aaa”!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jin słysząc melodię, spojrzał na Eden pytającym wzrokiem, takim w rodzaju: are you fucking kidding me? Dlaczego? Ano, ponieważ znał tę piosenkę na pamięć, dlatego we freestylu tańczył tak, jak w teledysku. Może nie tak perfekcyjnie, bo tę choreografię tańczył może ze [/s]trzy[/s] cztery razy w życiu. Oczywiście tylko on o tym wiedział, bo po co rozpowiadać taką informację? No dobra, jego mamuśka wiedziała też, ponieważ raz mu wbiła bez wcześniejszego zapukania do pokoju. Ogarnęło go wtedy zażenowanie, a pani Kim wybuchnęła śmiechem, widząc minę syna. A skoro ona wiedziała, to pewnie jej psiapsie też. Eh. Oby ten krąg dotyczył tylko nieznajomych osób. Kolejną rzeczą, którą Tae zatrzymywał dla siebie, był fakt, iż będąc w Korei, myślał nad dołączeniem do zespołu, aby mieć swój fanklub, widzieć swoją twarz na plakatach, a co najważniejsze, wyruszać w trasy. Raz był nawet w kolejce na przesłuchanie, lecz ostatecznie wyszedł, nim został wywołany, gdyż jego wiara osiągnęła mniej niż zero, kiedy widział te wszystkie osoby wokół siebie.
Nagle w głowie Jina powstała pewna myśl, ale planował ją wypowiedzieć nieco później.
Ukłonił się, gdy usłyszał brawa.
- Dziękuję, dziękuję. - na twarzy chłopaka można było dostrzec uśmiech, gdy usłyszał takie miłe słowa od przyjaciółki, a jego czoło przyozdobione było kropelkami potu, które wytarł w rękaw od koszulki.
- Czekaj...mówisz serio o tym, że niby mam talent? - spytał, chcąc mieć po prostu pewność. Pewnie wcale tak nie myśli.
- Przyjemność po mojej stronie. W ogóle co powiesz na jakiś wspólny taniec tutaj, nim wyjdziemy? - zapytał, zajmując wcześniejsze miejsce. Parsknął śmiechem, kiedy Eden wyciągnęła pałeczki z kawałkiem kurczaka w jego kierunku.
- Niech Ci będzie. Aaa. - otworzył buzię. - Czy mi się zdaje, czy jakoś lepiej smakuje niż ostatnio... - a może tylko tym razem, ponieważ otrzymał ten kawałek z pałeczek Eden, a to jakby od niej? Nie. Przestań. powtórzył we własnych myślach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

 Doceniała to, co dla niej robił. Jin był osobą, którą uwielbiała za poczucie humoru, za podejście do życia i za to, jaki po prostu był. A był pozytywną osobą, która zarażała dobrym nastrojem i, co najważniejsze, ewidentnie dbała o bliskich. Był ciepły (Nie w sensie, że homo! Chyba?), towarzyski i wyluzowany. Był kompletnym przeciwieństwem Hwanga. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Lysander zieje niechęcią do chłopaka. Tą samą, którą zamanifestował chwilę temu, poprzez SMSy. W jej odbiorze Jin nie był żadną konkurencją, a to też nie dlatego, że był jakiś kiepskawy w zestawieniu z Hwangiem, ale przez to, że według niej ją i jego łączyła tylko przyjaźń. Tae nie wykazywał nią zainteresowania w ten sposób.
 Choć doktor jej kiedyś powiedział, że ma wadę wzroku i powinna nosić okulary. Nigdy tego nie zrobiła, ale czy to ma tutaj jakieś znaczenie? W przenośni pewnie tak.
 – Oczywiście, że serio. Mnie się podobało, więc moim zdaniem, masz dar! – odpowiedziała z poważną miną. Zaraz jedna zdradził ją delikatny uśmiech, a ona dodała: – Faktycznie mógłbyś grać w kabarecie – doprecyzowała w zaczepny sposób, trącając go przy tym delikatnie łokciem, w niemym przekazie „nie gniewaj się”. Zaraz jeszcze zabezpieczyła się miną niewiniątka. To nie tak, że jej nadużywała by wyłgać się z kłopotów, zwłaszcza takich, które sama prowokowała. Czasem jednak można było się zasłonić. Gdyby robiła to za często, to ta minka straciłaby swoją moc.
 – Wspólny taniec? – powtórzyła ze zdziwieniem, w trakcie nabierania kęs między pałeczki. Ten sam, który zaraz wpakowała mu do ust. Może nie była rodowitą Azjatką (choć na pewno na takową wyglądała), ale to i owo wiedziała o tamtejszej kulturze. Na przykład to, że karmienie innych nie było czymś nietypowym. A jak już poradził sobie z jednym kawałkiem, to sięgnęła po drugi, uśmiechając się lekko pod nosem. – Widzisz, bo jedzenie w dobrym towarzystwie ma to do siebie – stwierdziła, podsuwając mu raz jeszcze jedzenie pod nos. – Jedz, musisz rosnąć. Być duży i silny, żeby wiatr cię nie porwał. – Powiedziała, co wiedziała. Kto jak kto, ale ona kwestii „rośnięcia” nie powinna się czepiać. Jej natura zdecydowanie poskąpiła wzrostu.
 – Opowiedz lepiej, jakie masz plany na urodziny? To już niedługo! Ile już kończysz lat, staruszku? Trzydzieści? Czterdzieści?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szczerze? Jin się cholernie cieszył z faktu, iż posiadał taką przyjaciółkę jak Eden. Miał z nią wiele wspomnień uwiecznionych na fotografiach, do których lubił wracać. Specjalnie je nawet wywołał i schował do albumu zatytułowanego: „Czym jest szczęście?”
To dzięki niej w głównej mierze już tak nie przeżywał wypadku z przeszłości, a oprócz tego, pomogła mu z zaaklimatyzowaniem w totalnie nowym mieście. A to dzięki miejscówce z karaoke. Ciekawe były takie zbiegi okoliczności, ponieważ Jin domyślał się, że gdyby jego lub jej wtedy tam nie bylo, to raczej byliby nieznajomymi. Chociaż, niby zawsze istniało prawdopodobieństwa poznania gdzieś indziej, bo przecież Seattle należało do tych większych miast. Może nie tak wielkich, jak Nowy Jork, ale mniejsza.
Gdy usłyszał pierwszą część z ust Eden, można było dostrzec uśmiech na jego buzi, który znikł, gdy usłyszał o kabarecie. Wtedy jego usta ułożyły się w kreskę. Pionowa kreskę, lecz po chwili można było usłyszeć, jak wydaje z siebie udawany śmiech.
- Serio...czyli w sumie dobrze, że opuściłem jeden z castingów tanecznych. - stwierdził, wracając pamięcią do tamtego dnia, wzdychając cicho.
- Z drugiej strony lepszy kabaret niż nic. A skoro poprawiałbym ludziom humory, to tym bardziej...- dodał nagle, bo jakby przemyślał sprawę, dzięki czemu wizja kabaretu zaczęła wydawać się całkiem spoko opcją. Jasne, wiadomo, że tancerz to tancerz, ale przecież kabarety też ludzie oglądali.
- Ale hej zobacz. Żeby obejrzeć występ takiego zespołu kabaretowego, ludzie płacą, a Ty go miałaś CAŁKOWICIE ZA DARMO. - odparł z lekkim uśmiechem, specjalnie podkreślając ostatnie słowa. Hojny Jin, nie ma co. Zresztą on nawet nie umiałby od niej wziąć zapłaty, a już na pewno pieniężnej. Uśmiech całkowicie wystarczył.
Skinął głową, gdy usłyszał zadane pytanie.
- No...wspólny taniec. Duet, tak to się chyba nazywa. - domyślał się, że zaproponował głupotę, ale w sumie, skoro śpiewali kilka razy razem, dlaczego taniec miałby sprawiać trudność?
Miło go zaskoczyła, gdy postanowiła karmić go dalej. Pewnie mogła dostrzec radość w oczach Tae, bo serio, był przekonany, że resztę będzie jadł samodzielnie.
- Masz rację. - powiedział, gdy już przeżuł i połknął wcześniej otrzymane jedzonko.
Zaśmiał się po usłyszeniu słów przyjaciółki.
- Tak jest Panienko Wang. - wypowiedział te słowa, niczym w wojsku, ba, nawet zasalutował, a następnie z uśmiechem przyjął kolejną porcję. Chociaż jego zdaniem, ona również powinna jeść.
- Zmiana. - odrzekł stanowczo, sięgając po patyczki i również zaczął karmić Eden, bo halo, co jeśli ją wiatr zmiecie?
Już niedługo...już niedługo będę stary o kolejny rok, a w mojej księdze zwanej życie otworzony zostanie kolejny rozdział...
- Sześćdziesiąt. Będę siedział i grał w Call of duty....a tak serio, planowałem wyskoczyć na jakiegoś drinka...nic specjalnego nie planowałem w sumie. - wzruszył ramionami, naprawdę nie posiadając żadnych konkretnych planów. Jakby przez chwilę myślał o zrobieniu imprezy, ale jednak z tego zrezygnował.
- Ale jak coś, to zapraszam. Przynajmniej na tort. - bo na pewno mamita mu jakiś albo zrobi, albo zamówi. Wszystko zależało od ilości czasu, jaki posiadała pani Kim.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dima często dostawał gladiole - strzeliste i smukłe, przez tych co bardziej zachowawczych wielbicieli posyłane mu za kulisy w bezpieczniejszych, klasycznych kolorach (bieli - tylko na styku kwiatu z łodygą zabełtanej rześką, młodą zielenią; ecru - jak tania, czarna herbata zmącona nieprzyzwoitą ilością pełnotłustego mleka; bladym różu, który nadałby się tak samo na dziecięce śpioszki, jak i satynową, kobiecą bieliznę), przez odważniejszych zaś dawane mu w odcieniach głębokiego indygo, karminu, łososiowego oranżu i słonecznej żółci - trochę tandetne, owszem, ale nadal tyle ciekawe, by nie porzucał ich w garderobie na wieczne zapomnienie - i na pastwę któregoś z młodszych stażem baletmistrzów, co po paru dniach nieśmiało zabrałby je sobie do domu.

Równie popularne były także róże - które lubił mniej od mieczyków, ale znacznie bardziej niż, chociażby, gerbery i dalie (te zawsze wydawały mu się ordynarne, jak głupie i grube dziewczyny z jego ulicy w Moskwie; te pierwsze rozwierały płatki, te drugie - rozkładały nogi; żadne, w każdym razie, nie sprawiały wrażenia, jakby nosiły w sobie cokolwiek interesującego, jakąkolwiek tajemnicę czy coś, czym dałoby się zafascynować - zbyt otwarte, zbyt prostolinijne, zbyt oczywiste; i, przede wszystkim, zbyt tanie). Białe, czerwone, albo tak bordowe, że prawie czarne. Nie przepadał jedynie za herbacianymi, zwłaszcza, kiedy zaczynały gnić - psuły się zawsze od płatków, i stanowiły najsmutniejszy widok świata. Piękno nieuchronnie zżerane śmiercią. Zawsze chciało mu się płakać, kiedy na nie potem patrzył, a ponieważ Dima z zasady płakać nie umiał, było to wszystko niesamowicie frustrującym doświadczeniem.

Po niektórych bukietach, zresztą, łatwo można było wywnioskować, kto je wysłał. Słoneczniki zazwyczaj przychodziły od młodszych, naiwniejszych, i mniej zamożnych fanów. Tancerz samych w sobie nie lubił, i nie pasowały mu za bardzo do mieszkania (ani do żadnego z dziewięciu wazonów, które na tym etapie posiadał), ale zawsze łapało go za serce przypuszczenie, że ktoś pewnie na nie - takie żałośnie radosne, jakby naprawdę się cieszyły, że go widzą - wydał skrzętnie odkładane oszczędności.
Gloriozy i strelicje wysyłali ci fani, którzy za wszelką cenę chcieli być oryginalni, i którym nie zależało, czy ktoś im zarzuci brak poszanowania dla odwiecznych, teatralnych tradycji.
Groszek, frezje i eustomy pochodziły zwykle od młodych dziewcząt. Piwonie - od dorosłych dojrzałych kobiet.
Mężczyźni w ogóle rzadko kupowali mu kwiaty -

  • Nad czym, zresztą, Dima szczerze ubolewał, i czego poza teatrem - to jest w swojej drugiej pracy - niekiedy zwyczajnie żądał i wymagał. Nie jako warunek, ale w ramach zachcianki - często podobne życzenie przekazując swoim randkom jeszcze przed pierwszym spotkaniem ("Kup mi kwiaty"; żadnych "proszę", "czy mógłbyś", albo "takie lubię najbardziej") -
dlatego raz w tygodniu kwiaty - do domu - blondyn kupował sobie sam.

Lilie. Zawsze białe, nabrzmiałe niecierpliwością, aż będzie można stanąć w wazonie, rozłożyć się i zachwycać towarzystwo urodą, spuchnięte zapachem tak intensywnym, że po jakimś czasie mroczył i wzbudzał migreny. Uwielbiał się na nie gapić i nurzać między ich płatkami nos, sztachnąwszy się tak głęboko, aż nie zaczynało go ćmić w skroniach. Kojarzyły mu się z matką. I z siostrą.
I nie pozwalał ich sobie kupować przez kogokolwiek innego (jeden raz zdarzyło się, że jakiś nieszczęsny, niefartowny klient kupił mu wiązankę - pięknych, ale różowych - Dima pozbył się kwiatów, a delikwenta wyprosił zanim tamten zdążyłby chociaż rozsupłać krawat, nie mówiąc już o rozsuwaniu rozporka).
Kiedy miał więcej czasu, sam wybierał się do kwiaciarni. Gdy jednak był zajęty - tak jak teraz, środkiem przygotowań do kolejnego spektaklu - posiłkował się internetowymi zamówieniami, zazwyczaj skutkującymi sprawną dostawą kwiatów pod same jego drzwi.
Jednak nie tym razem.

Nieadekwatnym byłoby, że Demeter Orlov wtargnął do wnętrza Juniper Flowers, ale zamaszystość jego kroku zdradzała jednoznacznie, że nie przyszedł tu ani na sielankową, popołudniową przechadzkę, ani też bez celu. Pachniał kawą, drogim, hipoalergicznym dezodorantem dla sportowców, i irytacją. Każdy włosek w jego brwiach zdawał się stroszyć w inną stronę, ale wszystkie - zgodnie - stroszyły się gniewnie. Wyglądał na kogoś, kto nie ma ani czasu, ani cierpliwości, ani skrupułów.
Poza tym ładnie mu było w pistacjowej zieleni puloweru, który dwadzieścia minut temu wciągnął na siebie, opuściwszy ostatni dzisiaj trening.
Nawet nie zerknął na przepiękny figowiec, prezentujący swoje wdzięki przy drzwiach wejściowych. Ruszył od razu do kontuaru.
- Chcę rozmawiać z kierownikiem. - Oznajmił, gdy oparł dłonie na kancie lady, i zanim uniósł wzrok by zobaczyć, do kogo w ogóle kieruje to swoje żądanie.

aurelie louise hill

autor

harper (on/ona/oni)

"Moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz"
Awatar użytkownika
22
168

Florystka

Juniper Flowers

fremont

Post

Tamtego dnia życie toczyło się poza Juniper Flowers. Słońce błysło, a potem zgasło. Gdzieś niedaleko wiatr zrywał z głowy kapelusze, ciemna linia chmur położyła się na horyzoncie, oddzielając morze od nieba, a powietrze stawało się włókniste i pofałdowane – ale poza uwagą Re, którą niewiele to wszystko obchodziło. Wytarła już z kurzu wielkolistne fikusy, bananowce i monstery, podlała dramatyczne fitonie (wciąż nie mogła zdecydować czy żywi urazę do ich żałosnego głodu uwagi, czy raczej utożsamia się z nieskrywaną potrzebą codziennych czułości), dla ukochanych alokazji po raz drugi napełniła nawilżacz powietrza, zrobiła listę zamówień, zamiotła podłogę, a potem zajęła się sobą. Siedziała ze wzrokiem wbitym w kolana, ukrywając w ten sposób czytaną pod blatem książkę i co jakiś czas sięgała do swojej szyi, okręcała wokół palców drobne pomarańczowe korale i ziewała bez krępacji – ponieważ zbyt wolno płynąca akcja powieści nijak nie przyspieszała czasu pozostałego do końca jej zmiany. Wzbierającą za oknem niepogodę miała za nic i jedynie czasem odrywała wzrok od kartek, by przyglądać się głębokim zakamarkom pomiędzy roślinami, powstającym na ścianach sieciom nieznanych korzeni i kątom zasnutych dymem, który rozszczepiając się na wiele obłoków tworzył w pomieszczeniu wprawiający ją w zadumę światłocień.
Zaskrzypiały drzwi frontowe. Usłyszała tupot, wstrząsy, krzątaninę.
Uniosła wzrok znad książki, zawieszając go na przybyszu.

Wyglądające spod podłogi żyły ołowiu i srebra zaczęły wiązać się z dymiącą przestrzenią, a mężczyzna natychmiast zanurzył się w tym cieniu jak pływak. Miał oczy w kolorze nadmorskiego eryngium, równie kolczaste spojrzenie, ciężką linię szczęki i surowy wyraz twarzy. Gdy zbliżył się do lady, uznała, że w innych okolicznościach mógłby uchodzić za pięknego. Teraz jednak urody odejmował mu brzydki grymas, zaczynający się na subtelnie skrzywionych ustach, a kończący na pomarszczonej linii czoła, i postawa, która sprawiała, że Re natychmiast pożałowała, że nie znajduje się po przeciwnej stronie żywopłotu, niewidoczna.
Uśmiechnęła się w ten sam co zawsze, nieadekwatny do sytuacji sposób. Zdarzało się, że niektóre osoby były tym zirytowane – zwłaszcza, gdy bezwiednie robiła to podczas kłótni, wyglądając przez to na cyniczną. Teraz jednak próbowała być uprzejma i rozładować napięcie.
- Dzi… - przerwał jej, nim zdążyła wypowiedzieć w pełni jedno słowo. Brzmiał spokojnie, a zarazem gwałtownie, zupełnie jakby do środka kwiaciarni wepchnęła go ta sama złowroga siła, która sprowadziła do Seattle burzowy front. Dźwięk niecodziennego akcentu sprawił, że przez jej twarz przeszedł cień zaskoczenia.
Choć Aurelie nie spodziewała się tak czysto wypowiedzianego żądania, potrafiła to przełknąć. Tak jak skrzypiący budzik po nieprzespanej nocy albo wyczekaną kolację w ulubionej restauracji, w której akurat zmienił się kucharz. Uchodziła w końcu za cierpliwą i nie lubiła się skarżyć - nawet przed samą sobą, gdy schowana w swoim mieszkaniu miała wszelką sposobność, by zacząć marudzić. Na pogodę, na to, że dni były zbyt jasne, a noce ciemne, na nieustanne pragnienie sprawdzenia, jak poczułaby się po tak długiej przerwie, na szybko płynący strumień od stycznia do grudnia, na niepowodzenia, uwiązanie, samotność. Nie należała do takich osób. Dla niej życie było przyjemne, życie było dobre. Wtorek następował po poniedziałku, potem była środa. Porywał ją nurt dobrze znanych spraw, spokój ducha, kwieciste, czyste frazy. Lubiła zgiełk, ciepłe światła żarówek swojej kawalerki, smak jaśminowej herbaty i lodów Haagen Danz w satynowej pościeli. Lubiła szukać rozkoszy i myśleć, że to dla niej poranki szeleszczą wielobarwnym ptactwem, a morze marszczy się w drobne fale. Nazywała to estetyką życia.
Spojrzała na jego dłonie – blade, kościste palce ze starannie przyciętymi paznokciami kontrastowały z ciemną strukturą drewnianego kontuaru. Nawet one z konieczności zachowywały powagę.
Odłożyła książkę na znajdujący się za nią parapet, wstała, wygładziła luźną muślinową sukienkę w karmelowym odcieniu i spojrzała na niego z wciąż tym samym uśmiechem – sprawnie udając, że gdy tak stał przed nią przybierając pewną siebie pozę, nie był dla niej zupełnie obcy, jak wnętrze kamienia, wielka i pusta sala. Milczała o jeden moment za długo.
– Nie ma tutaj nikogo poza nami – powiedziała w końcu. Przez krótką chwilę patrzyli na siebie w ciszy, oboje wyraźnie czegoś oczekując. Czy mężczyzna będzie chciał złożyć zażalenie? Na serwis, świeżość kwiatów, na jej koleżankę z pracy, Eleanor? Czy powinna zacząć okazywać skruchę? Dyskretne zerknięcie na zegar wiszący na przeciwległej ścianie uświadomiło jej, że miała zamykać za dziesięć minut.
– To ja zajmuję się realizacją większych zamówień, jeśli o to chodzi – dodała, wybierając najbardziej bezkonfliktowy scenariusz. Trzeba zaznaczyć, że w Juniper Flowers mężczyźni pojawiali się niezwykle rzadko, a jeśli już to robili, to albo po to, by kupić swojej partnerce oklepany bukiet róż (lub, co gorsza, tulipanów), albo złożyć zbiorowe zamówienie na wieńce pogrzebowe, choć i tym w głównej mierze zajmowały się kobiety. Re kojarzyła jedynie dwóch, może trzech stałych klientów, ale stojący przed nią człowiek był bez wątpienia nową twarzą. W dodatku twarzą z mistrzowsko ułożonym kontrastem między łoskotem krzaczastych brwi a ciszą sinoniebieskich cieni pod oczami, z bystrymi oczami snajpera i osobliwym akcentem schludnie tnącym powietrze. Gdyby widziała (lub usłyszała) go kiedykolwiek wcześniej, musiałby utkwić jej w pamięci.

demeter orlov

autor

kiwo

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Chyba by się obraził (tak, jak obrażają się dzieci: wymownie, dobitnie, teatralnie - z nosem spuszczonym na kwintę i brodą rozedrganą jednoznaczną groźbą kilkuminutowego ataku histerii), gdyby tylko wiedział, jaki proces myślowy przemknął się po zwojach dziewczęcego umysłu.
Jak to "mógłby uchodzić za pięknego"?!
Chryste! Chryste!
Przecież Demeter był piękny. Nawet taki - skażony własną złością, z rysami twarzy ciosanymi surowością wzbierających w nim złośliwości. Nie jak sielankowe landszafciki, które w sobotnie przedpołudnia dało się ustrzelić od ulicznych sprzedawców na Pike Place Market za ledwie naście dolarów, nie jak pastelowy portret zamożnej, bladawej w kompleksji niewiasty, wepchnięty w grube, ciężkie ramy, i uwieszony w centralnym punkcie Seattle Art Museum, a jak krajobraz po wojnie, albo po końcu świata - coś tak strasznego, że budziło podziw już samym faktem, że po zagładzie nosiło w sobie jeszcze jakieś reszteczki życia.
Tak lubił o sobie myśleć (a myślał o sobie dużo, myślał o sobie bez przerwy - po to, żeby nie myśleć o innych, i się do tych innych, broń Boże, nie przywiązywać).
Bo przecież jeśli nie piękno -
Nie wiedział, bo by mu pozostało (Dima czuł się pusty, pusty, p u s t y; jak porzucona dawno przez właściciela, muszla Wieżycznika - jasna, cętkowana głębszym kolorem albo porysowana bogato setką drobniutkich, pajęczynowatych spękań, albo jak cholerne Jajo Fabergé, eksponat muzealny - z wierzchu zdobny, w środku wypełniony zaś niczym oprócz ciężkiego, zatęchłego powietrza).

Dawno już się pogodził - dlatego, że musiał, niekoniecznie zaś z własnej i nieprzymuszonej woli - z myślą, że nie jest ani szczególnie wyjątkowy, ani niepowtarzalny, ani nawet niezastępowalny, jak to za dzieciaka próbował się łudzić, stawiając pierwsze kroki na prawdziwej scenie. Dzięki pięknu jednak, był w stanie płacić podatki, kupować sobie ładne rzeczy, i zwracać na siebie uwagę tych, którzy choć trochę się liczyli, i którzy przynieść mu mogli różne rodzaje korzyści. Nie, nie był głupi, i bardziej cyniczny, niż młodzieńczo naiwny - dobrze wiedział zatem, że także ono przeminie, i to zdecydowanie prędzej, niż później (zwłaszcza przy rytmie i tempie dimowego życia). Musiał zatem się spieszyć, i korzystać. Myśl zaś, że ktoś poddawał jego urodę pod tak zuchwałą wątpliwość, z pewnością wzbudziłaby w nim przynajmniej parsknięcie niezgody i pogardy.
Jeśli nie gorzej.
Na całe jednak szczęście, Orlov, choć dla przetrwania musiał w życiu przyswoić sobie wiele różnych umiejętności, nie potrafił (jeszcze?) czytać w myślach. Nie zwrócił więc większej uwagi na próby odgadnięcia, co myśli o nim Aurelie, a czego nie myśli. Szczerze? W zasadzie nie dbał o dziewczynę; nie liczyło się, ile miała lat, jaki kolor skrytych pod markizą rzęs tęczówek, z jaką czułością dbała o dopieszczanie alokazji, i z jaką przekorą droczyła się z chylącym się w lewo, fallicznym w kształcie, i kompletnie przy tym niedorzecznym kaktusem, którego nikt nie chciał kupić, a więc i który stał się jakimś rodzajem kwiaciarnianej maskotki. Przecież brunetka była nikim, tylko obsługą. Zbyt młoda, żeby wziął ją za właściciela. Zbyt uśmiechnięta, żeby uznał ją za godnego sobie przeciwnika w sporze.
Sympatię, natomiast, natychmiast i zupełnie poza jego świadomą kontrolą, wzbudziła w Demeter ta książka, wcześniej skrywana przez Hill pod mahoniem blatu. Mały wybryk. Prztyczek wymierzony w nos pracodawcy. Nawet taki drobniutki, niepozorny akt buntu względem systemu, który ją zatrudniał, sprawił, że spojrzał na dwudziestotrzylatkę odrobinę przychylniej.
Choć nadal - spode łba.
- Z pewnością rozmawialibyśmy o "większych zamówieniach" - Zahipotytezował ironicznie, odrywając palce od kontuaru, rysując w powietrzu znak cudzysłowiu i biorąc jeden krok w tył, by móc rozmówczyni przyjrzeć się nieco dokładniej. Miała oczy jak dwa karmelki i uśmiechała się w sposób, który sprawiał, że blondyn natychmiast zapragnął zetrzeć jej z warg ten pogodny grymas. Wyglądała, jakby życie było dobre - Gdyby było o czym. Tymczasem moje zamówienie nie doszło. Nic. Nichego - Zapędził się, i natychmiast zdradził z pochodzeniem (oczywiście, o ile Aurelie była w stanie rozróżnić rosyjski od innych, wschodnioeuropejskich języków) - Zastanawiam się zatem, kto spieprzył sprawę. I co możemy... - Aha, akurat; przestąpił z nogi na nogę. Nie było tu mowy o żadnej kooperacji - Co możecie z tym zrobić.

aurelie louise hill

autor

harper (on/ona/oni)

"Moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz"
Awatar użytkownika
22
168

Florystka

Juniper Flowers

fremont

Post

Na zewnątrz zerwał się większy niż wcześniej wiatr. Niedomknięte drzwi odpowiedziały na niego głuchym świstem, bambusowa roleta - drżeniem. Na okna zaczęła sączyć się mżawka, sprawiając, że budynki stojące po przeciwległej stronie ulicy wydawały się gąbczaste, jakby puste w środku, lekkie. Mężczyzna w bladozielonym swetrze narysował w powietrzu znak, który miał podkreślić ironiczność jego słów. Re zrozumiała, że chciał ją zawstydzić.
- Och – westchnęła, zrzucając z twarzy uśmiech i milcząc przez dłuższą chwilę, podczas której badała głoski obcobrzmiącego słowa. – Powinnam sprawdzić to w systemie. Potrzebuję tylko twojego nazwiska – zamajaczyło w niej poczucie winy. Sytuacja wymagała, by przyznać mu prawo do gniewu, choć gdyby miała wybierać, nie spadłby on akurat na nią. Na poczekaniu była w stanie wymienić co najmniej tuzin ludzi, którzy poradziliby sobie z nim lepiej.
Zawziętość.
Mogłaby uznać, że życie już takie było. Nawet ona czasem łapała się na tym, że na tysiące przebytych rozmów, w rzeczywistości rozpoznawała się tylko w jednej. Większość życia społecznego często niezauważalnie stawało się bezkształtną masą, potrzebną do tego, żeby przeżyć. Gdy budziła się z wypełnionych nią dni, potrafiły dziwić ją nawet najprostsze fakty – jak na przykład to, że jest już dorosła.
Nie sądziła jednak, by niebieskooki kiedykolwiek miał podobne refleksje. Nie zamierzała też dać się zwieść jego spojrzeniu, choć wydawało się, że patrzył na nią tak, jakby potrafił ją rozgryźć.
Gdy wpisywała jego dane do systemu, ze zdziwieniem myślała o długich miesiącach, w których była pewna, że Demeter jest kobietą. Wystarczyło kilka kliknięć myszką, by w końcu poczuła się zawstydzona.
- Wygląda na to, że ja. Że ja spieprzyłam – mruknęła z miną spóźnionego świadka, dopiero po sekundzie orientując się, że mogła się do tego nie przyznawać. Bezpieczniej byłoby zwalić winę na dostawcę, Eleanore albo na system, w końcu żadne z wymienionych nie musiałby się teraz tłumaczyć. Nie zmieniłoby to jednak faktów – to ona była w pracy w dniu, w którym jego zamówienie z jakiegoś powodu trafiło do kosza. Spojrzała w stronę kąta z ciętymi kwiatami, na Demeter, a później znów na kwiaty. Lilie były uporczywie nieobecne. Nie pojawiały się, niezależnie od tego, ile razy patrzyła w kierunku, w którym zwykle leżały. W końcu zacisnęła usta w cienką linię i znów wróciła wzrokiem do mężczyzny, by w ciszy wybadać jego reakcję.
Powinna choć spróbować uspokoić jego niezadowolenie.
To łatwe. Niemożliwe. Warte próby.
- Dostarczymy twoje zamówienie, ale najpewniej dopiero pojutrze. Przypadkiem usunęłam je z systemu – przyznała. – Do tego czasu mogę zaproponować inny bukiet, bukiet zastępczy. Tyle że jest tylko to, co widać. Nie mamy lilii, przykro mi. – Faktycznie było jej przykro. Poza tym mając w pamięci jego powitanie, obawiała się, że nieważne jak się teraz zachowa, mężczyzna i tak znajdzie sposób, by porozmawiać z kierowniczką i narobić jej problemów. Subtelnie wskazała wzrokiem w kierunku kwiatów.
- Podobieństwo jest prawie żadne, wiem o tym. Te kwiaty, cóż, na pewno nie staną się nagle twoimi liliami. Materia zawsze ma się na baczności – chciała zażartować, tym samym znów niepostrzeżenie ubierając twarz w uśmiech. - Ale rzucają cienie i pachną na tych samych prawach. Jesteśmy akurat przed dostawą, jednak mogłabym spróbować złożyć z tego, co mamy, jakąś ładną wiązankę. Może ci się spodoba. Lub skomponuję bukiet z kwiatów, które sam wskażesz – zaproponowała (podejrzewając wprawdzie, że jedyna wiązanka, która powstanie dzisiaj w Juniper Flowers, nie będzie miała nic wspólnego z kwiatami).
Wytrwale nie odwracała od niego spojrzenia, choć wichura za oknem nie odpuszczała w próbach zwrócenia na siebie uwagi. Krople deszczu, chwilę wcześniej sennie sączące się na okna witryny, teraz zaczęły podrygiwać w rytm nieoczekiwanej i spontanicznej melodii, piętrzyły się, wyginały grzbiety i opadały z hukiem zupełnie tak, jakby ktoś wyrzucał w górę żwir i kamienie. Wyspy chmur zgęstniały. Wpadające do kwiaciarni światło stało się jeszcze dziwniej nierównomierne, zupełnie jakby wielka ćma rzuciła na okna cień szybujących skrzydeł. Aurelie nie wytrzymała. Musiała spojrzeć.

demeter orlov

autor

kiwo

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Na zewnątrz zerwał się wiatr, owszem -
W Demeter, natomiast, wezbrał bulgoczący złośliwie chichot, niski, chrypliwy, podżegany sposobem, w jaki mimika młodej sprzedawczyni kształtowała się pod wpływem jego zachowania. Lubił tak - mieć kontrolę poczucie, że rozmówców układać sobie może jak niestężałą glinę albo materiał, satynę czy jedwab chociażby, które dowolnie marszczyć i wygładzać można skrupulatnym dotykiem palców. Zbyt wiele lat przeżył pozbawiony poczucia jakiegokolwiek panowania nad własnym życiem, by teraz nie karmić się tym uczuciem niczym ambrozją. Chciał tylko więcej, i więcej, i więcej.
Zrobił krok wprzód - ten sam, o który wcześniej się wycofał. Było to trochę jak taniec, dziwny, jednoosobowy i prowadzony wbrew ciszy, bez jakiejkolwiek muzyki, w jakiej takt można by się poruszać. Przekrzywił głowę.
Dziewczyna miała ładne, szczupłe palce. Gdyby posiadała więcej czasu lub pieniędzy, miałaby też pewnie jeszcze bardziej zadbane paznokcie (a jednak coś mu się w nich spodobało - ta drobna aperfekcja skórki zadartej przy najmniejszym palcu, i jakaś blizenka na wciskającym spację kciuku).
- Orlov - Rzucił niczym ochłap; dwie surowe w brzmieniu, kanciaste sylaby sklejone z sobą nieamerykańskim brzmieniem - O r l o v.

Poczekał, aż brunetka znajdzie go w bazie danych i zdziwi się, że Demeter nie tylko nie był kobietą, ale był też, po prostu, Dimitrem - imieniem wpisanym w rubryczkę paszportu i, rykoszetem, dane właściciela karty kredytowej, niczym wyrzut sumienia, nieważne jak długo zapewniałby cały świat, że nosi o wiele bardziej poetycki, enigmatyczny przydomek. Zaskoczenie zauważył w drobniutkiej zmarszczce powstałej między aureliowymi brwiami. One też mu się spodobały. Cięły symetrię dziewczęcej twarzy w poprzek - jak dwa zdmuchnięte wiatrem przecinki.
- Nie chcę bukietu zastępczego - Fuknął. Dąsał się jak dziecko; gdyby podłoga nie była tak brudna i szorstka - udręczona setkami stąpających po niej stóp, najeżona igiełkami drzazg gotowych, by wbić mu się w ubrania i skórę - dla większego dramatyzmu pewnie by się na nią rzucił i wierzgał nogami w ataku niepowstrzymanego gniewu i rozpaczy jednocześnie. Dla samej satysfakcji znalezienia się w centrum czyjejś uwagi, oczywiście - choćby na ułamek sekundy zapewniający go, że ma jakiekolwiek znaczenie.
Słuchał improwizowanych przez dziewczynę propozycji. Gdyby nie był sobą, zrobiłoby mu się głupio i przykro, i zacząłby ją przepraszać, zapewniając, że przecież nic się nie stało, i mogą ułożyć ten bukiet razem, a on jeszcze za niego dopłaci, następnie zapraszając Aurelie na kawę. Tylko, że przed dwudziestotrzylatką stał Dima, a nie jakiś chłystek, który serce nosiłby na skrawku rękawa.
- Czy ja ci wyglądam jakbym szedł na pogrzeb, że mi proponujesz wiązankę? - Prychnął - Póki co zdechła we mnie tylko nadzieja na jakość waszych usług. Nic innego.

Niektórzy znajomi (nie przyjaciele, bo tych Dima raczej nie miał - zwłaszcza, odkąd urwał mu się kontakt z Willow, a kilkoro tancerzy z jego zespołu zarzuciło mu, że jest furiatem i zwyczajnym dupkiem, i przestało zapraszać go na skąpe, ale jedzone przynajmniej wspólnie lunche) objechaliby go teraz, że jest okrutny. Dima wzruszył ramionami, bardziej do swoich myśli, niż do wszystkich tych dziewczęcych sugestii.
- Możesz przestać. Trudno - Wyczuł, czego się obawia - i dopiero teraz zrobiło mu się trochę niedobrze na myśl, że Aurelie mogłaby uznać go za ten typ klienta, który donosi na zawodzącą go obsługę do jej przełożonych. Pochodził z kraju, w którym kablowali wszyscy - i na wszystkich. I nie bez przyczyny z tego kraju wyjechał, na miłość boską! - Będę musiał poradzić sobie bez lilii.

Obrócił się na pięcie - prostotą i swobodą ruchów jednocześnie zdradzając się jednoznacznie z profesją, która wymaga świadomości własnego ciała. Wprawniejsze oko od razu rozpoznałoby w nim tancerza; to trochę mniej zaprawione w bojach - przynajmniej atletę. Złapał za klamkę, i otworzył drzwi, ale zaraz potem je zamknął, policzkowany nagłym zrywem wiatru, przeciągiem, i chłodem gwałtownej ulewy.
- Blyad! - Krzyknął w deszcz. Kiedy obrócił się w stronę Hill, wyglądał, jakby ktoś napluł mu w twarz. Szczerze? Chyba trochę sobie zasłużył - Dobra, jednak nie. Zostanę tu, dopóki się nie przejaśni.
Bynajmniej nikogo nie pytał o pozwolenie.

aurelie louise hill

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Fremont”