WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Biedny, biedny Indio. Smutny, mały bogacz o tragicznej przeszłości, raczej jałowej przyszłości, i teraźniejszości, w której czas najlepiej zabijało się przygodną bliskością i sztucznymi namiastkami czułości - takimi, za które trzeba było płacić.
  • I już tam chuj z walutą i formą - kogo obchodziło, czy wynagrodzenie szło na konto, czy bezpośrednio w kieszeń, przelewem, czy w postaci zwiniętych w zgrabny rulonik dolarów, albo rubli, albo euro...
Liczył się sam fakt. Obietnica korzyści czerpanych przez obydwie strony. Prostota i klarowność układów tego rodzaju. Podaż rodziła popyt, popyt - generował podaż. Mieli spotkać się raz, a potem rozejść z obopólnym poczuciem spełnienia, choć związanym chyba z innymi zgoła aspektami sytuacji. Nie zostawiwszy sobie nawzajem numeru telefonów, ani żadnej otwartej furtki, która prowadzić by mogła do kontynuacji.

Ale coś chyba po drodze poszło nie tak.

Bo Demeter Orlov - jakkolwiek bardzo nie starał się tej myśli tłamsić, spychać na dalszy plan jaźni, tłumić innymi, wypierać i negować - się przywiązał przyzwyczaił. Do zygzaków, jakimi tatuaże Indio wiły się po smukłych zawiłościach jego ciała. Do sposobu, w jaki nasadzał na nos zjeżdżające po jego stoku okulary - z rzadka, i koniecznie poniżej linii wzroku kogokolwiek z zewnętrznego świata, najczęściej o świcie, nie chcąc już zawracać sobie głowy wkładaniem soczewek w chwilach, w których jedynie odprowadzał Dimę do drzwi przed ostatecznym rozstaniem. Do tego, jak mężczyzna lubił myśleć, że ma kontrolę, i - przede wszystkim - do tego w jaki sposób ją tracił: w chrypliwej walce o oddech, z dłońmi zaciśniętymi na pościeli, albo w jego włosach, albo na jego własnym barku, alabaster skóry Rosjanina podpisując konstelacją siniaków. Przyzwyczaił się do obecności Indio - którego niechętnie, ale nieuniknienie, nazywać zaczynał stałym klientem - w swoim życiu, w swojej myśli, w swoich snach nawet, czasami (tych usilnie wypieranych natychmiast po przebudzeniu). Za mocno.

I wiedział, że absolutnie nie może sobie na to pozwolić.
  • Ale czuł, także, że absolutnie nie potrafi przestać.
A największy problem polegał na tym, że Orlov - tak, ten sam Orlov, który podobno gardził gatunkiem ludzkim i wszystkimi jego przedstawicielami, jak leci - zdołał chyba młodego dziedzica t r o s z e c z k ę polubić. Tę jego infantylną porywczość, ten głód, z którym brunet na niego patrzył i z którym wychylał szklanki z alkoholem, a przede wszystkim - tę totalną bezbronność, jaką cechował się w podobnych chwilach.
Gdyby Dima chciał, mógł go zniszczyć.
Zapominał jednak, że takie zasady często działają w dwie strony.


- Ojejku - przycisnął koniuszek języka do podniebnego podniebiennego sklepienia w krótkim, cynicznym cyk-nięciu. Nastroszył się lekko, wzruszywszy barkami; gdyby nie zaznajomienie z reakcjami własnego ciała, i siła drzemiąca w smukłych, ale bynajmniej wątłych mięśniach oplatających stelaż kości, pewnie straciłby równowagę. Na szczęście - ruch jakim Astor-Bass odepchnął go, zachwiał blondynem tylko na momencik. Tancerz stanął szerzej, jeszcze zadziorniej, podpierając się dłońmi pod boki - Ktoś tu się chyba zdenerwował?
Górował nad nim - wciąż wciśniętym w oparcie kanapy, ale czy miał faktyczną przewagę? A jeśli nie, to czy obydwaj byli tak samo wyprzegrani? I czy gotowi, by po równo podzielić się tak potencjalną wygraną, jak i możliwym fiaskiem?
- Ech, Indio, Indio... - pokręcił głową, z zajmowanej aktualnie pozycji mogąc co najwyżej trącić kolano mężczyzny własnym (deja vu; nie omieszkał) - Chyba... nie jesteś zazdrosny?
Wydął dolną wargę z niewinnością godną dziecka. Czuł na sobie spojrzenie tamtego dryblasa z którym tańczył chyba jakąś chwilę temu, i któremu, być może, przysiągł szeptem, że zaraz wróci, ale miał to serdecznie gdzieś. Zogniskował wzrok na Indio, nie odwrócił go ani na moment. I gdyby nie docierający doń jakby z innego świata naglący głos uwijającej się wśród gości Rapture kelnerki, pewnie trwaliby tak po kres czasu.
  • - Co podać? Hm?
Dziewczyna niecierpliwiła się, dopraszając o uwagę.
  • - Jeszcze raz to samo?
A potem pozostało jej tylko otworzyć i zamknąć usta - wyrazem pożyczonym od złotej rybki, tak pięknej, jak i ogłupionej nagłością, z jaką ktoś wyszarpnął ją - za strzępiasty, złocisty ogonek - z oków akwarium, bo Dima odwrócił się do niej i z zaskakującą stanowczością powiedział poinformował:
- Nie. Nic już nie trzeba. Właśnie wychodzimy.
A potem, ponownie zniżywszy się do poziomu Astor-Bassa, a więc i poza zasięg słuchu kelnerki, zaszczycił słowem także i jego:
- Zabierz mnie stąd, w tej chwili. Chodźmy do ciebie. Zrobię ci drinka - przełknięcie; żar śliny spływający przełykiem - I laskę. I co tam jeszcze będziesz chciał. Tylko weź mnie stąd, kurwa - melodyjność wschodniego akcentu - Zabierz zanim stracę wenę.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, gdyby tylko Dima zdawał sobie sprawę z przeszłości Indio, może inaczej by na niego spojrzał. Może by zrozumiał, że Bass jest skrzywdzonym już w dzieciństwie człowiekiem, który nie potrafi sobie radzić z pewnymi rzeczami, który do trzynastego roku życia musiał tańczyć jak mu zagra ojciec. Nie miał własnego zdania, nie mógł robić tego, co mu się podoba. Musiał obracać się w odpowiednim towarzystwie, odpowiednio wysławiać, ubierać, być jego dumą. Po śmierci ojca musiał budować swoje życie na nowo, jednak przez to, że nie zaznał rodzicielskiej miłości, nie potrafił radzić sobie w inny sposób. Dlatego pieniądze są jedyną rzeczą, dzięki której zyskuje w życiu dosłownie wszystko: ludzi, ich uwagę, prestiż.
Ale czy tak powinno być?
Przywiązał się. Przywiązał się do blondyna mimo że cały czas usilnie sobie wmawiał, że coś takiego nigdy nie będzie miało miejsca w życiu. Że nie potrafi, że nie chce mieć blisko siebie osób mu podobnych. Mel była wyjątkiem, chyba jako jedyna potrafiła do niego dotrzeć, przez trzynaście lat stała się mu najbliższą osobą. Indio z czasem stał się człowiekiem, który zdaje się na kapryśny los, bierze to, co mu się podoba, jak traci się tym nie przejmuje. Ludzie przychodzą i odchodzą, a on pozostaje, z pieprzoną górą pieniędzy i każdym kolejnym porankiem który jest taki sam. Tutaj jednak wszystko było zupełnie inaczej. Jedna noc, od tak, by się odstresować, by nuda jaka go ogarniała chociaż na parę godzin odpuściła, była początkiem czegoś, czego nie rozumiał. Nie chodziło o seks, o dwa ciała nie potrafiące się od siebie oderwać chociażby na chwilę, o spazmy przyjemności i półmrok sypialni. Widział coś w jego oczach, jakąś tajemnicę, coś co sam posiadał, a czym nie chciał się dzielić. Lubił widzieć błysk w jego oczach, to zachowanie godne estradowej divy, to że przy nim naprawdę miał kontrolę. To że Orlov potrafił mu się postawić, a nie tylko robić to, co chciał.
Bo jaka to przyjemność, gdy wszyscy tańczą, jak im zagrasz?
Podświadomie czuł jednak, że to brnie za daleko, że jeśli nie odpuści w tym momencie, rozwinie się to w coś, co przyprawi go o dreszcz i spowoduje mętlik w głowie. Sprawi, że straci kontrolę i będzie niepewny, niepewny siebie, niepewny swoich słów, tego co robi. Ta myśl była z jednej strony przerażająca, ale z drugiej rozbudzała jego dziecięcą ciekawość, kazała mu w to brnąć i patrzeć jak jego względnie poukładane życie legnie w gruzach.
Wysunął do przodu podbródek, krzyżując ręce na piersi, w obronnej postawie, a w niebieskich oczach Bassa ziała pustka, przerażająca pustka i galopada myśli, jedna przecząca drugiej. Bronił się przed tym, co go bolało.
- Wal się. – odpowiedział jedynie, ledwie otwierając usta, zaciskając zęby widząc jego postawę, bo z jednej strony naprawdę chciał się do niego dobrać, ale z drugiej widok blondyna na parkiecie z innymi skutecznie studził jego emocje i sprawiał że rozluźnione do tej pory mięśnie, z automatu się napinały.
W odruchu trącił go w kolano. Nie zbliżaj się kurwa, śmierdzisz tym kolesiem. Zazdrość? To było to, co czuł? Tak się kończy utrata kontroli nad czymś, co sobie kupił? Potrząsnął głową. Miał dosyć tego miejsca. Tych pieprzonych świateł, zapachu spoconych ciał, alkoholu, tego że nie był w centrum uwagi. Przecież wszystko sobie dokładnie zaplanował, a chłopak to spieprzył wywołując w Indio tsunami emocji, nad którymi nie panował.
- Ani trochę. – perfidne kłamstwo opuściło jego usta. Zazdrosny o brak uwagi czy utratę kontroli nie potrafił nad sobą panować. Ledwo dostrzegł kelnerkę, która niecierpliwie czekała na zamówienie, zerkając to na blondyna, to na Indio. Wyraz jego twarzy był chyba jednak wymowny, bo szybko spuściła wzrok. Prychnął, słysząc słowa blondyna, w kolejnym momencie wciągając powietrze głęboko w płuca.
Za blisko, kurwa.
Jesteś za blisko, pierdol się. Pierdol kurwa mnie, nie jego.
Uniósł spojrzenie na jego twarz, mając usta chłopaka zaledwie parę centymetrów od swoich własnych warg. Wytrzymał spojrzenie, zaciskając szczękę, w czerwonym świetle wyglądając jak dopiero co strącony w piekło anioł, który jeszcze nie odnalazł się w obecnej sytuacji.
- Pierdol się, Orlov. – powiedział głośno. Dobitnie. Z mocą, o jaką siebie nie podejrzewał. Wstał, zmuszając go do cofnięcia się. Musiał odzyskać kontrolę, musiał znowu poczuć, że ma nad czymś władzę, że coś od niego zależy.Możesz iść. Gdziekolwiek kurwa chcesz. Ale nie do mnie. Bo ja, wyobraź sobie, zostaję tutaj. I poproszę jeszcze raz to samo. – powiedział do dziewczyny, która nie zdążyła jeszcze odejść. Zgarnęła jego szklankę i szybkim krokiem oddaliła się w stronę baru, widząc że sytuacja z minuty na minutę się zaognia.
Wal się z tymi swoimi jasnymi oczami, pełnymi ustami i dłońmi, które potrafią rozgrzać mnie do czerwoności.
- Na co czekasz? Idź, śmiało. Niepotrzebnie cię zapraszałem. – wyjął z kieszeni paczkę papierosów, bezceremonialnie go olewając.
Brak kontroli kurwa boli. Pierdol się.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Dima mierzy bruneta wzrokiem. Obrysowuje kontur napiętego ciała, obojczyków niknących pod jasnością rozchełstanego lekko kołnierzyka, załom naprężonego ścięgna łączącego bark, poprzez szyję, z zaciśniętą bliżej niedookreśloną emocją szczęką. Wytrzymuje niewiadomą jego ruchów - nie jest pewien, czy Astor-Bass coś zrobi, a jeśli tak - to co? Uderzy go? Wykpi? Zignoruje? Pocałuje? Przyciągnie? Odepchnie? Posłucha go, i zabierze stąd wreszcie, zabierze do siebie, daleko od zgiełku, w miejsce, w którym mogliby być sami, w miejsce, w którym Demeter mógłby opuścić gardę choć ociupinkę niżej (następnego dnia udając dość skutecznie, że to była tylko z góry zaplanowana, strategiczna rozgrywka)? Och, kurwa, naiwny by był, gdyby łudził się, że spełni się ta ostatnia upragniona wizja. W chwili, w której Indio każe mu się walić - paskudnym werbalnym splunięciem stając w kontrze do jego zachcianki - wie już, że noc ta raczej nie pójdzie po jego myśli. Nie traci wprawdzie - tak mu się przynajmniej zdaje - panowania nad sytuacją, ale przewagę już tak.
Najsmutniejsza z ironii: są sobie równi.
Łypie na kelnerkę. Koncentruje wzrok na Astor-Bassie. Zastanawia się krótko, ile innych spojrzeń orbituje teraz w ich kierunku (obstawia, że niemało).
Moc słów bruneta amortyzuje kwaśnym chichotem. Chce powiedzieć:
  • Sam się pierdol, rozumiesz? Sam się pierdol - Ty i Twoje pieniądze, Ty i Twój amerykański akcent. Ty i Twoje zadbane dłonie, piżmowy zapach wody kolońskiej przyczajony za winklem lewego ucha, Ty i Twoja droga, gładziuteńka pościel. Ty, i Twoje nazwisko, arystokratyczne w brzmieniu, które nie sugeruje odbiorcom, że jesteś imigrantem, może jakimś robotnikiem fizycznym albo dziwką właśnie, które każe Ci się natychmiast, odruchowo, tłumaczyć z własnego pochodzenia i korzeni. Pierdol się, Ty i Twoja samotność, Twoja upartość, Twoja cholerna potrzeba bycia górą-górą-górą, nawet, jeśli to ja akurat jestem ponad to n a g ó r z e.

    Pierdol się, Indio, Ty i to co ze mną robisz.
Ale zamiast tego robi krok do tyłu, ciężar ciała przenosząc na lewą stopę - a więc z lubieżnym wychyleniem biodra w przód, i mówi:
- A żebyś wiedział, że będę - i nie musi być Nostradamusem, by wyczytać przyszłość (jak czytać ją można ponoć z fusów albo kart, ale Dima użyć może do tego co najwyżej kostek lodu, roztapiających się właśnie żałośnie na dnie szklanki przekazywanej kelnerce przez bruneta, albo powtykanych pomiędzy nie, wymiętych kantem słomki listków mięty), w której faktycznie: będzie. Się pierdolił, rzecz jasna, na wszelką możliwą mnogość sposobów, i z wszelką możliwą gamą klientów - Ale nie z tobą. Znajdziesz sobie kogoś lepszego ode mnie - cedzi przez spierzchnięte emocjami wargi.

Cóż. Orlov oczywiście niepierwszy raz znajduje się w sytuacji, w której sprawy obierają dość nieoczekiwany obrót, wymykając się tym samym z rąk należących do każdego [w tym przypadku? ich żałosnej dwójki], komu wydawało się (jakże optymistycznie!), że ma choćby namiastkę kontroli nad biegiem wydarzeń. Zastanawia go tylko - krótko, bo nie będzie się upadlał na tyle, by poświęcać tym rozważaniom zbyt dużo swojego cennego czasu - czemu tym razem jakby boli kłuje odrobinę mocniej. Kręci głową, prycha przez nos. Błaaagam, krzyczy całe jego ciało, serio?
- Aha, i co jeszcze? Nie zaprosiłeś mnie, Bass - rzuca na odchodne, grot palca wskazującego wycelowawszy prosto w pierś bruneta. Gdyby to faktycznie była strzała - a nie tylko końcówka paliczka, i krawędź spiłowanego brutalnie paznokcia - i gdyby z sukcesem przeszła przez zasieki skóry, mięśni, i krochmalonej bieli drogiego ubrania, Dima trafiłby prosto w serce.
Choć być może już tam trafił. - Zamówiłeś mnie. Jak drinka. Jak pizzę z dostawą do domu - I z tymi słowami zabiera się za rozpinanie pierwszego-drugiego-trzeciego guzika koszuli. Mknie palcami pod żabot, wysupłuje krawędź ubrania zza paska spodni osadzonego na wąskich biodrach. Wyszarpuje - a gdy to zrobi... - Kupiłeś mnie sobie, jak koszulę z jebanego Net-a-Porter - zdejmuje tę szmatę i ciska nią w zaskoczonego mężczyznę, ot, na oczach równie, zapewne, zafrapowanych gości - Masz. Prawie nienoszona. Możesz wysłać następnemu.
Następnie obraca się na pięcie - ot, jakby w kolejnym piruecie, z tą tylko różnicą, że to nie jest już baletowe przedstawienie, a pojedynek z prawdziwego znaczenia, i wychodzi, pozwalając czerwieni neonów i klubowych świateł wsiąkać w nagość jego jasnej skóry.

/ zt x2

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”