WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Noc. Tak, to stanowczo była i jej pora dnia. Nie chodziło jedynie o to, ze pracuje w nocy. Sama wybrała ten styl życia. W końcu część zwyczajnych barów pracuje jedynie do północy lub pierwszej, zaczynając po prostu wcześniej. Ona jednak wolała pracę w klubie, bo zmiana przeciągała się jednak do wczesnych godzin porannych. Spała zaś za dnia. Jej to o tyle nie robiło, że nie studiowała, więc nie omijała jakichś dodatkowych obowiązków, które uprzykrzały by jej życie. Pod tym względem miała o wiele prościej. Nie była również w żadnym związku, ani nie miała dzieci. Nie była więc niczym ograniczona i nie musiała później sama na siebie kląć z powodu nieogarnięcia czegoś mega ważnego ze względu na swoje nieprzygotowanie. Ona jednak wolała ten tryb życia z zupełnie innych powodów. Czy było coś tajemniczego w nocy? Oczywiście. Nocne życie było pełne drapieżników, które okrywały się pod osłoną ciemności i co jakiś czas pojawiały się aby ciapnąć jakąś ofiarę. Nie ważne czy chodziło o coś mega niebezpiecznego, czy tez o przelotną noc w pokoju hotelowym. Opcji było wiele. Sama zaś barmanka wolała to życie, bo stojąc za barem, oświetlonym dookoła mnogą ilością lampek czuła się po prostu bezpieczniej, bo widziała co dzieje się dookoła. Miała możliwość zareagowania na to, co działo się w mroku nocy, a za dnia była bezpieczna w swoim mieszkaniu, gdzie na swój sposób chronili ją sąsiedzi. Przynajmniej tak było zanim uporała się z ojcem. Teraz... Teraz już nie musiała się bać, ale za bardzo lubiła ten styl pracy by tak nagle to wszystko zmienić.

Oj jak zdziwiłby się Darrell, gdyby dowiedział się, że wpadła z deszczu pod rynnę. Rapture wcale grzecznym i porządnym miejscem nie było. Klub był stosunkowo młody w porównaniu do Dragona, więc nie było również o nim aż tak głośno pod tym względem. Kira oczywiście była w pełni świadoma tego, iż nie jest to ideał, ale przynajmniej znała tutaj szefa już z wcześniej i łatwo było jej złapać posadę od zaraz. Z resztą dobrze jej się gadało z samym Vincentem, a i osobiście miała zamiar odciąć się od wszelkiej maści dziwnych sytuacji. To nie tak, iż w Dragonie handlowała czy coś. Co to, to nie. Jednak robiła inne rzeczy, których nie miała zamiaru tutaj powtarzać. Nadal była świetnym obserwatorem, aczkolwiek pozostało to tym razem tylko dla niej. Z resztą, dopiero co zaczęła tutaj pracę więc nawet się jeszcze tyle nie nasłuchała co kiedyś.
- Ślicznotki, to tańczą na scenie, ja tutaj jestem tylko barmanką - zaraz Kira się odwróciła w kierunku znajomego, który to postanowił tak ją zawołać. Przekazała przygotowane drinki kelnerce i rozejrzała się wpierw czy wszyscy są obsłużeni. Skinęła głową do drugiego barmana, skomponowała drinka dla samego Darrella i podeszła do niego stawiając mu kieliszek przed nos.
- To chyba ty zapomniałeś, że mam bardzo dobrą pamięć Misiaczku. - prychnęła by zaraz lekko się zaśmiać. Pokręciła delikatnie swoją głową i usiadła na przeciwko niego. - Dobrze cię widzieć. Jesteś jednak straszliwie niecierpliwy, że tak szybko postanowiłeś mnie odwiedzić w moim miejscu pracy. I mów mi tutaj White, tak jak w Dragonie. Nie lubię, gdy wszyscy klienci dookoła znają moje imię .- zastrzegła od razu chcąc mu przypomnieć to, jak było w Dragonie. Unikała dzięki temu masy problemów związanych z upierdliwą klientelą.
<center><div class="s3"><img src="https://i.makeagif.com/media/7-29-2016/-0m9DK.gif" class="s1"><div class="s2">Morał jest taki, by strzec się<span class="s4">kobiet</span> zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym <span class="s4">facetem</span>.</div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.s3 {width:200px;height:auto;text-align:center;margin: 0 auto;}.s1 {width:200px;height:auto; -webkit-filter: brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);filter:brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);outline:1px solid rgba(255,255,255,0.15);outline-offset:-8px;border:1px solid rgba(255,255,255,0.15);}.s2 {text-align:justify;font-family: 'Roboto Mono', monospace;text-transform:uppercase;letter-spacing:1px;font-size:7px;color:#0A0D0A;line-height:15px;}.s4 {color:#8fa5a3;font-family: 'Cookie';text-transform:none;font-size:13px}</style>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ręce Darrella już od dłuższego czasu pozostawały nieskalane pracą fizyczną, choć nie świadczyło to o tym, że w całym swoim życiu żadnej, prawdziwej roboty nie zaznał, ponieważ, mając zaledwie szesnaście lat, spróbował jednorazowo swoich sił w pracy dorywczej. W zasadzie nieco podobnej do profesji Kiry, bo również związanej z obsługą w pewnym lokalu. W gwoli ścisłości, pewnego dnia "wymarzył sobie" kelnerowanie, choć nie utrzymał źródła dodatkowego dochodu na długo. Ba, właściwie nigdy ów źródła nie otrzymał, gdyż właściciel okazał się (jak na ironię!) prawdziwą wiedźmą z Salem i zwyczajnie oszukał młodego uczniaka na zasadzie bezpłatnego okresu próbnego, gdzie po iluś dniach uczciwej pracy podziękował brunetowi za współpracę, nie dając mu wówczas ni centa za cały poświęcony czas oraz wysiłek. Być może uraz ten pozostawał w nim po dziś dzień, a przez to dlatego tak mocno zniechęcił się do "uczciwej" pracy? I być może właśnie z tego powodu, niemal zawsze, spoglądał z lekkim współczuciem na Kirę, ilekroć występował w roli jednego z tłumu klientów po drugiej stronie barowej lady? W życiu nie chciał zakosztować już serwowanych raz po raz "przyjemności" ze strony obcych ludzi, czy też stresować się, czy przypadkiem czegoś nie zbije i nie potrącą mu tego z wypłaty. No i wcale nie tęsknił do padania na twarz po przepracowanych wieczorach. Jego obecne zajęcie może nie było idealne, ale w ogólnym rozrachunku Addamsa daleko lepsze od tego, co robiła jego starsza przyjaciółka. Choć był świadom ciemnych stron tej "profesji", tak dzięki sponsoringu miał teoretycznie wszystko - zarówno na płaszczyźnie materialnej, jak i czysto psychicznej, gdyż, wbrew pozorom, Darrellowi niekoniecznie chodziło o to, aby siedzieć na barowym stołku w markowej kurtce, czy też drogich butach, kręcąc na każdym palcu prawdziwie srebrną biżuterię (choć były to niewątpliwie miłe dodatki). Chodziło mu też o spokój psychiczny, bo jakkolwiek klientela (tak jak przy pracy kelnerskiej) trafiała się różna, tak sprawiała, że czuł się uspokojony względną poduszką finansową, jak i każdy, pojedynczy komplement doładowywał szybko wyczerpujące się baterie w jego fabrycznie zamontowanym w sercu ego.

Bo cholera nigdzie nie nasłuchałby się tylu pochwał, a okrutnie ich potrzebował do tego, aby znajdować w sobie siłę na chowanie się za maską beztroski. Zresztą... Życie jest za krótkie, żeby chociaż nie spróbować żyć tak, jakby się chciało. Jeśli byłbym do bólu nudny i zawsze porządny, żałowałbym zbyt wielu rzeczy, gdyby, ot dla przykładu, potrącił mnie za chwilę samochód. Ach, ubolewałbym, że nigdy się nie całowałem, czy też rozpaczałbym nad tym, że nie popsikałem perfumami Diora. Niby pierdoły, ale życie bez tych przyjemności byłoby szarą wegetacją.
- Ale mnie interesuje tylko taka jedna, najładniejsza, dla której tutaj przyszedłem - zagaił typową dla siebie bajerą gadką, wodząc oczami za jasnowłosą. Ale, ale, żeby nie było, że jakiś wazeliniarz ze mnie! Stwierdzam jedynie fakt!
Musiał przecież przyznać, że żadna z tańczących dziewczyn się do niej nie umywała, gdyż (w przeciwieństwie do stereotypowych, klubowych bywalczyń) barmanka miała swój unikalny klimat - począwszy od włosów, przez makijaż, na - ach, przepięknych - tatuażach kończąc. Przy czym te ostatnie, nawiasem mówiąc, chyba najbardziej zdobywały uwagę chłopaka. Za każdym razem. Uwielbiał przecież wszelkie zdobienia na skórze, ba, sam wiązał z tym swoją mniej lub bardziej odległą przyszłość, toteż trochę znał się na rzeczy i każdy jeden był estetyczny. Na wszystkie, należące do Kiry, zwracał tak czujną uwagę, że mimo niewielkiej ilości spotkań w ostatnim czasie, pamiętał wszystkie odsłonięte fragmenty. Nie pomyliłby ją z nikim na ulicy. A przecież o to chodzi w byciu unikalnym, prawda? Co światu po przeciętnych, bezpłciowych ludziach?

Pewnie gdyby nie wiek Darrella, postronni goście Raptile mogliby zapewne pomyśleć, iż w tamtym momencie tych dwoje flirtowało ze sobą. Młodszy nie miał przecież wypisanej orientacji na czole oraz tego, że przyjaciółka, mimo obiektywnego zachwytu nad jej urodą, nie była w jego typie zupełnie. Chociaż... Może faktycznie powinienem trochę spasować, bo jeszcze sobie ktoś wkręci, że jarają mnie starsze barmanki i chuja dzisiaj wyrwę, zamiast jakiegoś słodziaka i-... Czekaj, co? Chwila-...
- Oj, weź w ogóle. Myślisz, że dlaczego nie zawołałem cię po imieniu? Wiadomo, że różne zawody wymagają różnych imion. Nie sztorcuj mnie jak licealistę, White - zachichotał, nie umiejąc nawet określić, czy bardziej rozbawił go własny, nieco sarkastyczny tok myślowy, czy może bardziej fakt, że Kira zdecydowała się upomnieć go o czymś, co było dla niego raczej oczywistością. Sam przecież przedstawiał się w większości przypadków drugim imieniem - szczególnie wtedy, kiedy zapoznawał się ze swoimi sponsorami, przez co bardziej spiąłby się wówczas na zasłyszane w tłumie "Daniel", zamiast "Darrell". Ale to nie tak, że wstydzę się tego, co robię, bo co to, to nie - nie morduję, nie kradnę, krzywdy nikomu nie robię. Chodzi tu bardziej o dobro mojego studiowania, bo byłby przypał, gdyby co bystrzejszy połączył kropki, westchnął we własnej głowie, odbierając drinka od białowłosej, przy czym lekko rozmieszał go dwukolorową, do bólu gównianą papierową słomką, ażeby, od niechcenia, wprawić drobinki jadalnego, różowego brokatu w ruch. Niechętnie wrócił wtedy wspomnieniami do tego, gdzie minął na uniwersyteckim kampusie kogoś, z kim łączyła go jedna z tego typu relacji, dziękując sobie wtedy w duchu, iż, całe szczęście, nie studiował na wydziale chemii - gdyż w przypadku posiadania w sobie jakichś laboratoryjnych ciągot, zapewne zaliczałby część egzaminów pod biurkiem. Chociaż to byłoby całkiem zabawne, jakby się tak zastanowić. Adrenalina czy coś tam.
- Ej, a właściwie to czemu już nie Dragon Club, hm? W sensie-... Żebyś mnie dobrze zrozumiała... - zaczął przeciągle, upijając pierwszego łyka przygotowanego przez Kirę drinka. - Nie tęsknię za tobą w tamtej dziurze, bo wręcz przeciwnie, ale wszystkie decyzje podjęłaś tak... Nagle. Wiesz, o co mi chodzi - wyjazd, powrót, nowa praca. Na pewno wszystko okej?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powiadają, że żadna praca nie hańbi. Kira nie oceniała ludzi względem tego co robili. Skoro ktoś chciał sponsorować innych, proszę bardzo. Ktoś z tego korzystał? Śmiało, rób co chcesz, twoje życie w końcu, prawda? Lubiła Darrella i totalnie obojętne było jej to, czy sam korzysta z takowego sponsoringu czy też nie. Nie komentowała tego jako coś, co jest niegodne moralnie czy też ogólnie niewłaściwe społecznie. Świat był jaki był, a takowy sponsoring nie był czymś, co wynaleziono pięć lat temu. Istniał właściwie od dawien dawna w ten czy też inny sposób. Świat chłopaka z resztą zupełnie się różnił od tego, co przeżywały porwane i zamknięte w burdelach kobiety w różnych częściach świata. Póki nie cierpiał i mu się to podobało było ok. Miała jednak zawsze na niego oko bo niejako martwiła się, iż mogłoby coś mu się mimo wszystko stać. Było to dość zdradliwe zajęcie. Bardzo opłacalne ale zdradliwe.
Barmanka za swoją barową ladą czułą się bezpiecznie. Owszem, klienci bywali różni. Czasami bardziej nachalni, chamscy lub obskurni. Przez lata nauczyła się jednak odpowiednio z nimi obchodzić. Nie bała się wezwać ochrony, aby kogoś wywalili. Zarobki miała nie najgorsze. Napiwków było sporo, a już zwłaszcza gdy robiła pokazy barmańskie żonglując butelkami i popisując się swoimi umiejętnościami w tworzeniu różnego rodzaju wymyślnych drinków. Znała się na swoim fachu. Ten styl życia jak najbardziej jej odpowiadali nie wiedziałaby co ze sobą zrobić, gdyby nie mogła już tak pracować bądź z jakichś względów miałaby nagle zmienić swój styl życia. Zapewne czułaby się mega zagubiona. Bywały trudniejsze dni, jednak nie ze względu na pracę a jej przeszłość. Klubowy zgiełk pozwalał jej odciągnąć myśli od trapiących ją problemów lub powracających wspomnieć. Miała na czym się skupić, aby zapomnieć, posłuchać cudzych historii, które przynajmniej pokazywały, iż jej aktualne życie jest znacznie lepsze od wielu klientów. Przeszłość to jedno, ale teraźniejszość jest ważniejsza i by stawiać kolejne kroki do przodu, tak jak zrobiła to z ojcem pakując go d wariatkowa.
Uśmiechnęła się do niego kręcąc delikatnie głową na znak, iż nieco przesadza z tą "najładniejszą". Owszem, była świadoma swoich walorów. Nie uważała się jednak za jakąś piękność. Z resztą... Co było pięknego w jej bliznach na plecach? Fakt, były w większości skryte między tatuażami, jednak stworzone na plecach skrzydła były nimi wypełnione niekiedy przypominając zarys lśniących od światła piór. Mimo wszystko nie lubiła pokazywać ich i właściwie dla niektórych jedynie o nich wspominała jednak nie pokazywała. Ostatni raz... Chyba Vincent je widział niemal rok temu, gdy to postanowił się z nią spotkać i napić i się przebierała przy nim. Gdyby nie to, ze musiał pomóc jej zapiąć suwak sukienki, to i on by ich nigdy nie zobaczył. Nie byli w końcu żadnymi kochankami. Nie wstydziła się przebierać przy mężczyznach o ile nie musiała się odwracać do nich plecami. A tak... No to jeszcze jedynie jej tatuażysta był tym, który niejako mógł im dokładnie się przyjrzeć tworząc swoje prace na jej ciele.
- Wybacz, przyzwyczajenie - zaśmiała się lekko słysząc jego odpowiedź. Jakoś tak odruchowo musiała mu to przypomnieć. Właściwie wszystkim znajomym o tym przypominała aby przypadkiem się nie zagalopowali po długim czasie nie widzenia jej za barową ladą. Poprawiła mu kosmyk włosów by lepiej się układał.
- Teraz już jest ok. Musiałam wyjechać by uporać się nieco ze swoją przeszłością. A jak wróciłam... Chciałam poczuć niejako życie na nowo. Taki nowy początek. Szukam mieszkania, nocuję na razie w motelu. Jakoś powoli się układa. - Kobieta oparła łokieć o blat stolika, a na dłoni wsparła swoją brodę. Westchnęła cicho. - Czuję się co raz bardziej samotna, ale moje życie uczuciowe to nadal totalna posucha i nawet nie wiem jak to zmienić. Chyba pozostaje mi się już całkiem do tego przyzwyczaić - stwierdziła spokojnie.
<center><div class="s3"><img src="https://i.makeagif.com/media/7-29-2016/-0m9DK.gif" class="s1"><div class="s2">Morał jest taki, by strzec się<span class="s4">kobiet</span> zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym <span class="s4">facetem</span>.</div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.s3 {width:200px;height:auto;text-align:center;margin: 0 auto;}.s1 {width:200px;height:auto; -webkit-filter: brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);filter:brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);outline:1px solid rgba(255,255,255,0.15);outline-offset:-8px;border:1px solid rgba(255,255,255,0.15);}.s2 {text-align:justify;font-family: 'Roboto Mono', monospace;text-transform:uppercase;letter-spacing:1px;font-size:7px;color:#0A0D0A;line-height:15px;}.s4 {color:#8fa5a3;font-family: 'Cookie';text-transform:none;font-size:13px}</style>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo zapewnień blondynki, że sytuacja prezentowała się nie najgorzej, Darrell i tak pozostał z lekka zaniepokojony. Szczególnie ze względu na wzmiankę o mieszkaniu w motelu, ponieważ zdawał sobie sprawę, że fakt nieposiadania względnie stałego miejsca zamieszkania mógł stać się z czasem dość mocno problematyczny. Nie dość, że był to przecież całkiem drogi interes, tak i sąsiedztwo zmieniało się na tyle dynamiczne, że pomieszkiwanie w takim miejscu przypominało grę w rosyjską ruletkę. I to nawet nie z jedną kulą, a kilkoma, bo nigdy nie wiadomo, czy trafisz na pojeba. Bo to właściwie jest tak, że wprost proporcjonalnie do przepustowości motelu rośnie też szansa na kogoś zjebanego na wspólnym piętrze, a nawet na kilku świrów jednocześnie i-... Ach, ale to mądrze teraz zabrzmiało. A niby, według 'sorek z liceum, matma nigdy nie była moją mocną stroną!
- Zaproponowałbym ci zostanie u mnie, ale ciężko przemycić kogokolwiek do akademika, dlatego z miejscówką średnio mógłbym jakoś pomóc - westchnął, a następnie upił parę łyków brokatowego drinka, zanim znów wrócił spojrzeniem do Kiry. - Wiem, że masz sytuację pod kontrolą, ale jakby coś się działo to nie wstydź się napisać czy coś, jakbyś potrzebowała kasy. Dałbym ci, byle byś nie musiała tak nieoczekiwanie znikać - zagaił nieco bardziej optymistycznie i może odrobinę mniej wyraźnie, gdyż w trakcie tych słów podgryzał raz po raz swoją papierową słomkę, która i bez tego coraz gorzej przepuszczała przez siebie słodki płyn. Aż w końcu demonstracyjnie wyjął ją z drinka. Pierdolona ekologia.

Nie naciskał na Hale, aby spowiadała mu się ze swoich trudności, bo poza brakiem aspiracji związanym z chemią, mógł się też pochwalić brakiem ciągot do wszelkich służb mundurowych - to miało być przecież niezobowiązujące spotkanie, a nie przesłuchanie FBI, toteż Addams wychodził z założenia, że starsza koleżanka powie mu wówczas tyle, ile była w stanie. No hard feelings. Każdy ma jakieś sekrety. Oczywiście nie bez przyczyny użył wtedy w rozmowie słowa "dać", zamiast "pożyczyć", ponieważ może i nie wyglądał na takiego, ale potrafił zadbać o ludzi, którzy dbali o niego, toteż jeśli Kira znalazłaby się w potrzebie finansowej, nawet nie oczekiwałby zwrotu jakiejkolwiek kwoty. Bo ogólnie kasa jest zajebista, ale nie jestem kompletnym chujem, co nie pomógłby koleżance.
- A z tymi romansami to nie pierdol, żadnego przyzwyczajania się, jeśli ci to nie pasuje. Daj sobie czas na ponowne rozkręcenie się tutaj, 'kej? Trochę wyrozumiałości dla samej siebie. Po prostu zardzewiałaś na tym wyjeździe i trzeba cię trochę rozruszać, także... - urwał, próbując dość teatralnie nadać tej chwili odrobiny patosu. - Także dziś wieczorem wysyłasz mi swój grafik i w jakieś twoje wolne wychodzimy razem do jakiegoś klubu. Czaję, że dziewczynom czytają ten cały chłam, że po księżniczkę zawsze przychodzi jakiś książę, ale to takie pierdoły, że szkoda strzępić ryj. Najlepiej samemu sobie wybrać i posprawdzać - powiedział z wyczuwalną w głosie nonszalancją, nie powstrzymując się nawet przy tym od zauważalnego przewrócenia oczami. Niekoniecznie pojmował potrzebę znalezienia sobie tego jedynego, ale jeżeli Hale gdzieś w środku siebie żywiła takie zapotrzebowanie, jako dobry przyjaciel powinien jej z tym jakoś pomóc. Ot, choćby głupim wyjściem w jakieś rozrywkowe miejsce, bo choć uważał, że w klubie szanse trafienia kogoś na stałe były marne, tak jednak nigdy zerowe. Zresztą nawet chwilowy romans potrafi trochę ożywić komuś szare życie. Czy to zawsze musi być na mur beton i prowadzić do ślubu?
- Ach, a może już teraz chciałabyś jakąś lekcję? Wybierz mi kogoś - kogokolwiek, a pokażę ci, że się da - zaproponował, rozglądając się wzdłuż baru, omiatając wzrokiem każdego, wieczornego gościa z drinkiem w rękach. - No i załóżmy się o coś, bo lubię wyzwania. Bez tego będzie nudno. Może... Jeśli przegram, przed wypadem na jakąś imprezę, idziemy na zakupy i pozwolę się naciągnąć na jakąś kieckę? Jeśli wygram, piję dziś na koszt firmy. Brzmi dostatecznie uczciwie, White?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Blondynka patrzyła na niego dłuższą chwilę w milczeniu. Po prostu uważnie słuchała tego, co postanowił jej powiedzieć. Uśmiechnęła się delikatnie. chciał dobrze, to na pewno. Była mu wdzięczna za jego propozycje i słowa. Mimo wszystko to na prawdę wiele znaczyło. Wiedziała, że jest całkiem sporo osób w jej otoczeniu, którzy pomogliby jej bez mrugnięcia okiem. Jednak w tym całym bałaganie jaki miała nie o to chodziło. Musiała się uporać z czymś, co w większości ich po prostu przerastało, a i onanie chciała nikogo niepotrzebnie narażać gdy jej ojczulek niejako na nią polował.
- Dzięki za chęci i wiem, że akademik to nawet nie miejsce dla mnie - zaśmiała się lekko. - Będę to wszystko miała w pamięci. Nie martw się jednak zbytnio o to wszystko. Kto da radę jak nie ja? - powiedziała rozbawiona. Pokręciła lekko głową. - Ja ogólnie jestem zardzewiała młody. Ale może i masz rację, że powinnam być bardziej wyrozumiała dla siebie samej. Coś w tym jest - stwierdziła po chwili zastanowienia. Fakt faktem zawsze sobie wiele narzucała. Może faktycznie pewne kwestie powinna odpuścić? Powiadają, że co ma być to będzie. Może i u niej w pewnych sprawach tak się stanie jak nieco się rozluźni? Nic już jej nie siedzi tak na karku więc i ona powinna trochę zluzować z własnego tonu. To wszystko jeszcze jest do przeanalizowania. Jednak nie na teraz. Zaśmiała się delikatnie i znów pokręciła głową. Pomachała dłońmi na znak, by się tak nie rozpędzał.
- Grafik ci wyślę, ale pamiętaj że jestem w pracy więc pomińmy zakłady. Jestem tu nowa i wolę nie naciągać budżetu stawiając ci potencjalne drinki na koszt firmy. Mogę mieć dobre relacje z szefem ale nie przeginajmy, a wiem, że z twoimi zdolnościami zakład bym przegrała w pięć minut - powiedziała rozbawiona wstając. - Wracam za bar bo robi się kolejna, a na to pozwolić sobie nie mogę. Ugadamy się później złotko - puściła mu oczko i wróciła za barową ladę by zacząć sprawnie wydawać drinki. Zarobić na życie w końcu też musi.

[zt/2]
<center><div class="s3"><img src="https://i.makeagif.com/media/7-29-2016/-0m9DK.gif" class="s1"><div class="s2">Morał jest taki, by strzec się<span class="s4">kobiet</span> zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym <span class="s4">facetem</span>.</div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.s3 {width:200px;height:auto;text-align:center;margin: 0 auto;}.s1 {width:200px;height:auto; -webkit-filter: brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);filter:brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);outline:1px solid rgba(255,255,255,0.15);outline-offset:-8px;border:1px solid rgba(255,255,255,0.15);}.s2 {text-align:justify;font-family: 'Roboto Mono', monospace;text-transform:uppercase;letter-spacing:1px;font-size:7px;color:#0A0D0A;line-height:15px;}.s4 {color:#8fa5a3;font-family: 'Cookie';text-transform:none;font-size:13px}</style>

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

[2] Lilie od zawsze kojarzyły mu się z pogrzebami małych dzieci -
  • chociaż dziś Dima nie potrafił już stwierdzić, czy to za sprawą jakiegoś wczesnego, i skutecznie wypieranego, traumatycznego wspomnienia z okresu szczenięctwa, czy raczej po prostu przez wzgląd na podpis pod ilustracją w Wielkiej Encyklopedii Kwiatów Ciętych, którą do domowej biblioteki przywlokła lata temu jego matka [wbrew powszechnemu założeniu, że woluminy tego typu stanowią kwintesencję zbytku - książki jak ta naprawdę przydawały się pierwszym solistom; tak matka Dimitra, jak i jego ojciec, niemal po każdym występie otrzymywali wszak z widowni wiązanki, a dobrze było czasem wiedzieć, czy tego dnia ktoś deklaruje nam swoją dozgonną przyjaźń (czarny bez), gorliwą miłość (tulipany), czy przesyła życzenie fiasko i śmierci (aksamitki)].
Białe, strzeliste byliny symbolizować miały niewinność i czystość (ironia, swoją drogą - zażyczyć sobie takich właśnie od kogoś, kto podarkami i zepsuciem płacił mu za seks towarzystwo), liczba natomiast nie miała większego znaczenia - wynikając w zasadzie z podziwu godnego pragmatyzmu młodego tancerza. Więcej niż dwadzieścia cztery kwiaty nie zmieściłyby się do trzech z posiadanych przezeń wazonów (dwa dostał, jeden kupił, jeden odziedziczył - ale ten akurat, ups!, zbił); mniej - sprawiłoby, że czułby, że nie zapełnia należycie panującej w jego dwupokojowym mieszkaniu pustki. Poza tym nie znosił nieparzystych liczb - napawały go lękiem (tak, czasem ciężko było zapisać w papierach nawet własną datę urodzenia), a lęk budził w nim irytację powoli przesączającą się w gniew.
Otrzymawszy zażyczone sobie fanty - dwie pokaźne wiązki owinięte w szelestliwy woskowany papier, oraz płaskie, sztywne pudło (na oko całkiem pasujące do kwiatów, bo prawie jak trumna, tylko kształt ciut nie ten) kryjące w sobie czarną krepę i jedwab koszuli, naliczył trzydzieści pięć kwiatowych główek (na obiecanych dwudziestu czerech łodyżkach) i zdekapitował jeden - by wrócić, najprawdopodobniej jutro rano, do trzydziestu czterech. Nieszczęśliwy kwiat - najmniejszy ze wszystkich - tkwił teraz solo za jego lewym uchem. I wyglądał w sumie całkiem fajnie - w dramatycznym kontraście do czerwieni i fioletów pełznących w górę i w dół otaczających go ścian, wciskających się w szczeliny między tapetami i rzędem luster, owijających dokoła chłodnego metalu balustrad, zaglądających w dekolty, kieszenie i podświadomość i wczepiających się się we włosy i rzęsy spuchniętego ekscytacją, alkoholem, i innymi używkami tłumu.

Była ósma pięćdziesiąt sześć - wcześnie jak na Dimę, ale i tak (za?) późno, jeśliby postępować w zgodzie ze standardem, który wyznaczył mu na ten wieczór Indio. Demeter nie znał mężczyzny na tyle, by z pełną precyzją i absolutną pewnością móc stwierdzić, jakie całe to ociąganie w dotarciu na umówione miejsce na czas przyniesie mu konsekwencje, mógł jednak - statystycznie rzecz ujmując - przypuszczać, że Astor-Bass nie będzie szczególnie zachwycony.
Cóż, все равно. Indio powinien się cieszyć, myślał blondyn, pnąc się w górę schodów prowadzących do kutych drzwi klubu, a następnie zstępując wąską gardzielą przedsionka do podpiwniczenia, w którym znajdował się pierwszy sektor z lożami, że w ogóle tutaj dotarłem.
  • Acha - tak, mało brakowało, a nie przyszedłby wcale.
Dotarł jednak na miejsce - uberem, przed wyjściem z domu narzuciwszy na wiadomą koszulę jedynie ramoneskę (wybór niby ryzykowny, zważywszy na szalejący na zewnątrz wiatr, ale Dima nie planował dziś romantycznych spacerów po parkach i plażach, a raczej bytność w ciasnych objęciach ramion pomieszczeń wypełnionych innymi istotami, w miarę upływu czasu coraz bardziej rozgrzanymi, a więc i emanującymi coraz to silniejszym żarem). Uśmiechnął się do kelnerki, ale i pokręcił głową, że nie, jeszcze nie jest gotowy. Zwilżył wargi czubeczkiem języka.
Nie był pewien, kto zobaczył kogo pierwszy - czy to Indio spostrzegł jego, czy dostrzegł go dopiero, gdy Dima zawisł nad zajętą przezeń kanapą.
Trącił kolano mężczyzny - ugięte tuż obok blatu niskiego stolika - własnym.
- Indio.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Te glany mnie urzekły, sorki

Od niedawna brylował na salonach, w towarzystwie „ludzi z wyższych sfer”, tych wszystkich nadętych biznesmenów, wynalazców, polityków bez polotu. Znudziło go dotychczasowe życie, a on nudy unika jak ognia. Dlatego wystarczył jeden telefon, jedno słowo by zaczęto zapraszać go na gale, imprezy firmowe, wernisaże i tak dalej. Ci którzy powinni, wiedzieli kim był jego ojciec. Ci którzy nie powinni, uważali go za bogatego młokosa którego łatwo będzie podejść by przekazał datek na ich organizację. Indio, będąc w swoim żywiole, udawał zainteresowanie, rozbudzał ich ciekawość, a potem ich zostawiał, nie mówiąc nic o swoich planach. To ich nie zniechęcało, chcieli zjednywać sobie jego przychylność, nawet jeśli Astor-Bass specjalnie ich odpychał i czerpał z tego dziką satysfakcję.
Dzisiejsza impreza nie była inna, kolejna fundacja zbierała pieniądze na nowy projekt nawadniania terenów dla krajów rozwijających się. W hotelu, do którego przybył pełno było nadętych dupków, dumnych i wyniosłych, szczycących się swoją pozycją. Indio obserwował ich znad trzymanego w ręce kieliszka szampana z nieodgadnionym wyrazem twarzy i cieniem uśmiechu na ustach. Ten sam schemat: wielka, emocjonująca przemowa, granie na uczuciach obecnych, pokazanie celów, w końcu bankiet i zbieranie pieniędzy. Jemu nie zależało na sumie, którą miał na koncie, gdyby chciał mógłby im to wszystko oddać, a jednak pewne nauki wpojone przez ojca tyrana uniemożliwiały mu tą rozrzutność. W tej chwili chciał się jedynie obracać w towarzystwie tak samo ważnych osób jak on. Wyłapał spojrzeniem kilka, dobrze mu znanych twarzy, z jednym mężczyzną wymienił kilka słów na temat dzisiejszego afteru w klubie, bo tego, co się dzieje tutaj, imprezą nie można nazwać. Indio dopilnował, by miejsce do którego się udadzą było zaopatrzone we wszystko to, co najlepsze. I by nie brakowało doborowego towarzystwa.
Demeter.
Nim wyruszył do hotelu, zrobił to, co napisał, pocztą kwiatową wysłał te wszystkie lilie, kurierem koszulę (dziwną, swoją drogą, ale nie jemu to oceniać skoro jest szansa że zostanie zerwana zdjęta gdy przyjdzie pora). Powiedzenie, że go znał, to byłoby wierutne kłamstwo. Dzięki spostrzegawczości wyłapał już niektóre cechy chłopaka, które przypadły mu do gustu, a tym samym sprawiły, że pierwsze rżnięcie spotkanie nie było ostatnim. Taki układ mu pasował, gdy Dima był mu potrzebny, zwykle się pojawiał. To, że często fundował mu to, czego chłopak chciał, nigdy mu nie przeszkadzało, skoro tym zapewniał sobie towarzystwo chłopaka z którym poza cielesnych gestów było jeszcze o czym porozmawiać, nie wybrzydzał. Lubił jego towarzystwo, nawet jeśli sporo go to kosztowało.
Szybko ulotnił się z hotelu, gdy tylko prowadząca imprezę zakomunikowała, że zebrano odpowiednią, a nawet większą ilość pieniędzy i wsiadł do samochodu, jednocześnie machając tym, których miał już nie zobaczyć i kiwając głową tym, z którymi za parę minut będzie pił do białego rana. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się znacznie bardziej, gdy w tylnym lusterku znikał hotel, a przed nim była droga prowadząca do miejsca upodlenia przeznaczenia. Zerkając przed siebie wyjął telefon, szybkimi ruchami kciuka wysyłając wiadomości do uprzednio zaproszonych osób z informacją że przyjedzie pierwszy, aby dopilnować, że wszystko jest w najlepszym porządku. Wynajęcie połowy klubu to nic. Dla kogoś takiego, jak on. Dotarł na miejsce punkt ósma, nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie przed nim, a tym bardziej Dima. Przyzwyczaił się, że punktualność w tej relacji nie jest mocną cechą. Są inne. Mocniejsze. Bardziej intensywne. Wszedł do środka, zagłębiając się w ciemność, biel koszulki rozświetlała czerwień lamp, gdy stukając donośnie założonymi glanami ruszył w stronę wynajętej loży.
Pusto.
Wywrócił oczami i usiadł, zaraz doskoczyła do niego kelnerka, znająca go z widzenia, swoimi wdziękami chcąca go przekonać do wydania morza gotówki. Zamówił tylko whisky, siedząc na widoku, mając idealny widok na wchodzących ludzi. Nim jego drink został doniesiony, dostrzegł kilka osób z hotelu, którym kiwnął głową i gestem pokazał, że klub należy do nich. Głośna muzyka wibrowała mu w uszach, mężczyźni zniknęli w tłumie, podrywając pracownice, zamawiając drinki. Opadł na kanapę, zsuwając się po niej do tego stopnia, że prawie na niej leżał. Upijając łyk ze szklanki wyjął telefon. Późno. Cholernie późno. Gdzie się kurwa podziewasz? Miał już zadzwonić, gdy jakiś cień nad nim zawisł, a jego trącone kolano uderzyło w to drugie. Podniósł na niego spojrzenie niebieskich oczu.
Uśmiechnął się. Ale czy na pewno?
- Demeter. Jak zwykle spóźniony. – oskarżycielsko wysunął do przodu trzymany telefon, trącając to, co było na jego wysokości, a mianowicie biodro chłopaka. Owszem, był trochę zirytowany, ale jego widok w tej koszuli. Cóż. Sporo zmieniał. Usiadł prosto, chowając telefon i opierając stopę na stoliku. - Witaj na zajebiście ekskluzywnym afterze. Połowa klubu jest dla nas, alkohol i panienki też. Ktoś tam też chyba wspominał o jakiś występach, ale nie wiem. – zmarszczył czoło, bo nie wszystko on organizował. Nie wiedział, co może się tutaj wydarzyć. - I widzę, że przesyłki dotarły. – ot, proste stwierdzenie faktu. A jednak oczy Indio błyszczały niczym dziecku w sklepie z zabawkami.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

O tym, że młody Astor-Bass (z brakiem prawdziwego pokrewieństwa z resztą członków swojej familii zdradzający się czernią włosów, tak niepasującą do ich pszennego blondu, i ciemną oprawą chłodnego błękitu tęczówek) lubi się droczyć, zbliżać i oddalać, podpuszczać i odsuwać w momencie pozornej kulminacji - Dima przekonał się w zupełnie innych, i jeszcze mniej przyzwoitych okolicznościach. Nie byłby jednak ani trochę zdziwiony, gdyby wiedział, na jakich to wybiegach i towarzyskich manipulacjach upłynęło brunetowi parę ostatnich godzin.
Nie musieli nawet ze sobą spać - choć akt ten tylko potwierdził pierwotną hipotezę Orlova - by Dima wyczuł co takiego Indio lubi mieć najbardziej.
  • I nie, bynajmniej nie chodziło o pękate zwitki dolarów wciśnięte w klapę marynarki, możliwość kupienia sobie i innym absolutnie wszystkiego, czego tylko zapragnął, czy nawet o podziw tryskający ze spojrzeń posyłanych mu przez szerokopojętą gawiedź.
Indio Astor-Bass lubił mieć poczucie kontroli.
(Choć to z kontrolą faktyczną nierzadko nie ma absolutnie nic wspólnego).
A Dima nie miał, póki co, potrzeby, by mu to poczucie szczególnie gwałtownie odbierać.

Więc i on się uśmiechnął. Słodko. Ale -
  • czy na pewno na jego widok teraz: kontrast sztywniackiej marynarki i niedorzecznych butów godnych nastolatka, który, pod pretekstem uczęszczania na dodatkowe zajęcia z algebry, stawia pierwsze, niepewne kroki w garażowym zespole najlepszego kumpla...
    • ...czy raczej jedynie na wspomnienie: tych pełnych, wyciętych ostro warg, rozciągniętych aktualnie w niejednoznacznym grymasie, i strużynki śliny zastygłej w ich kąciku, gdy paręnaście dni wcześniej wymykał się o czwartej trzydzieści osiem z apartamentu podnajętego przez Astor-Bassa?
- Indio - powtórzył z pewnym rozleniwieniem - Jak zwykle grzecznie czekasz. Dobrze - Na własne biodro - wymownie trącane przez mężczyznę kantem telefonu - spojrzał jakby zdziwiony; trochę tak, jakby łuk kości i cienka warstwa skóry okrytej materiałem spodni, i wstęgą paska, wcale nie należały do niego - I pewnie będzie warto.
Dłoń tancerza - pięć osmaganych wiatrem, bladych palców, zdążyła ledwie musnąć nadgarstek Astor-Bassa, nim ten cofnął rękę i poprawił się na kanapie, powracając do pozycji, którą guwernantki Orlova określiłyby mianem względnie poprawnej. Blondyn skrzywił się w wyrazie pewnego rozczarowania. Westchnął. Zawahał - przestępując z nogi na nogę, ale w końcu opadł na miejsce obok Indio. Bezpieczną odległość zachowywał chyba tylko w ramach jakiejś specyficznej gry wstępnej.
Chciał już nawet machnąć dłonią na kelnerkę, by zamówić sobie jakieś zwyczajowe Bramble, gdy Indio postanowił ubawić go absolutnie rozbrajającą deklaracją.
- Panienki też? - Demeter parsknął śmiechem niczym czkawka - krótkim, urwanym szczeknięciem ginącym we wzbierającym na sile klubowym zgiełku - Coś sugerujesz? Ja ci nie wystarczę? - wydął dolną wargę, wygiął w kutą infantylizmem podkówkę, mlasnął - a gdy znów się odezwał, to ze wschodnim akcentem wybrzmiewającym jeszcze wyraźniej niż zwykle - Cóż, feler.

Póki co - w sumie całkiem mu się podobało. Indio, nawet mimo początkowej (i w zasadzie całkiem uzasadnionej...) irytacji zdawał się być w niezłym nastroju (i Orlov zastanawiał się, ile mężczyzna musiał wydać, i na co, by podtrzymać u siebie ten humor). Dima nie chciałby się do tego przed sobą przyznawać, ale w jakimś sensie schlebiało mu nawet, że mógł - przynajmniej częściowo - być przyczyną takiego stanu rzeczy.
- No? - ponaglił, wiercąc się trochę na zajętym przed momentem miejscu. Pstryknął palcami prosto w żabot koszuli, założył nogę na nogę - szeroko; zwęził przełęcz między udem prawej, i łydką lewej nogi, zamknął kąt prosty, siadając jakoś tak po dziewczęcemu - I co te występy? Ktoś będzie zionął ogniem? Albo połykał... - kąciki ust zadrżały ledwie dostrzegalnie - ...płomienie?
Szczerze powiedziawszy, ani nie miał pojęcia, ani też szczególnej potrzeby, aby wiedzieć, czy cały ten klub należy do ojca Indio, czy jakiegoś wuja albo kuzynki, czy też może został przez mężczyznę podnajęty tylko na dziś, albo wynajmowany jest regularnie? Interesował go tylko fakt, że - jeśli dobrze rozumiał - nie musieli się dzisiaj szczególnie ograniczać.
  • Z niczym, i do niczego konkretnego.
- Mhm, dotarły - potwierdził, płaszczyzną trzonowców rozgniatając kurtuazyjne "dziękuję", które automatycznie - w wyniku tresury, jakiej w dzieciństwie regularnie poddawała go najpierw matka, a potem nauczyciele tańca - cisnęło mu się teraz na wargi. Nie, przypomniał sobie, już nie musiał sygnalizować nikomu wdzięczności - a nawet jeśliby chciał, nie potrzebował do tego języka słów - Koszula jest trochę za duża, ale chyba w sumie fajnie? - czubkiem małego palca zahaczył o plisę kołnierza, zsunął dłoń niżej, wemknął nią - na ułamek sekundy jedynie - pod materiał na wysokości własnego obojczyka. Wdzięczył się (wdzięczności zaś - paradoksalnie - nie czuł za grosz) - Co nie? Podoba ci się? - Cmoknął, a potem pstryknął niecierpliwie palcami - zabiegając o uwagę chyba (!?) rozglądającego się za kelnerką towarzysza - Ej, Indio. Nie przestawaj na mnie patrzeć.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niewiele osób wiedziało, że Indio jest synem wpływowego kiedyś polityka, mającego aspiracje na prezydenta tego kraju. Niewielu wiedziało, że jego ojciec za plecami robił lewe interesy, że szantaże zlecenie morderstwa i wykańczanie psychiczne swoich rywali było na porządku dziennym. Sam Astor-Bass dowiedział się o tym stosunkowo niedawno od swojego adopcyjnego ojca i teraz jego celem stało się odkrycie, kto piętnaście lat temu zlecił zabójstwo jego ojca. Nie, nie chodziło tutaj o zemstę, młody szatyn odetchnął ulgą kiedy dowiedział się o śmierci ojca. Po prostu chciał wiedzieć, kto zapewnił mu takie życie, jakie miał teraz.
A było to życie cholernie ciekawe i barwne.
Tak, chciał czuć kontrolę. Na tych wszystkich bankietach, kiedy wszyscy czekali tylko na skinienie, na jawną formę jego uwagi. W łóżku, gdy miał go pod sobą i chciał patrzeć prosto w jego oczy gdy dłonie bez skrupułów odzierały go z prywatności trafiając do najbardziej newralgicznych punktów. Nie dbał o to, czy musiał to okupować pieniędzmi, drogimi prezentami. Jeśli miał nad nim kontrolę i pełną uwagę nic się nie liczyło.
Odwzajemnił uśmiech kącikiem ust, leniwym spojrzeniem prześlizgując się po jego sylwetce, po tej komicznej koszuli, jaką miał na sobie, aż na biodro, tknięte obudową telefonu. Czy wydawało mu się, że dostrzegł kawałek nagiej skóry?
- Zapewniam, że będzie. – powiedział przekrzywiając na bok głowę, a jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, nie był to jednak uśmiech przyjemny. Tajemniczy, owszem. Lekko mroczny, lekko wyniosły. Cały Indio. Gdy nasycił się jego widokiem, spuścił wzrok na swoje buty, z automatu przygryzając dolną wargę, wspominając ostatnie spotkanie, kiedy ten rąbek skóry, który widział przed chwilą przywołał wspomnienia ostatniego wieczoru. Apartament pochodzący z tych z wyższej półki. Szampan. Nocny widok na Seattle. Urywane oddechy i ta pieprzona kontrola którą chciał czuć całym sobą.
Muśnięcie jego dłoni wcale mu nie pomagało się skupić.
Obserwował jak chłopak opada obok niego, skrzywienie ust jasno znaczyło, że usiadł zbyt daleko. Oparł podeszwę buta o stolik, opierając o kolano rękę w której trzymał szklankę z alkoholem. Muzyka dudniła mu w uszach, światła oblewały ich sylwetki, a on nie zwracał uwagi na spory tłum, jaki tłoczył się dookoła nich, na spojrzenia, szepty i jawne oznaki zainteresowania.
Kontrola, co poradzisz.
Nachylił się wprost do jego ucha, zerkając w stronę barmanki, która powoli przymierzała się, by podejść w ich stronę, a na jego ustach zatańczył szerszy uśmiech.
- Sam wiesz, że wolałbym tylko ciebie. Zachowajmy jednak pozory, proszę. – mruknął, wdychając jego zapach przez chwilę, nim znowu opadł na kanapę, jego wzrok jednak mimowolnie skakał od chłopaka, do barmanki, która wydawała się nader atrakcyjną kobietą. Oczywiście, popełniał lekkie faux pas, w końcu to nie ona była jego towarzystwem na dzisiejszą noc, aczkolwiek pewnych nawyków nie da się wyzbyć, a także tego narcystycznego poczucia, że podobasz się wszystkim.
Znowu skupił na nim spojrzenie, popijając ze swojej szklanki.
- Całkiem nieźle leży. – przez ułamek sekundy w jego niebieskich oczach pojawił się ten błysk, zwykle zapowiadający znany im obu rozwój wydarzeń. Wdzięki chłopaka czasami działały na niego jak płachta na byka, wzrok jego jednak błądził od odsłoniętego rąbka ciała, do wyraźnie zniecierpliwionej kelnerki, która nie za bardzo wiedziała, czy ma podejść, czy sobie jednak odpuścić. Ostre pstryknięcie zmusiło go do skierowania na niego spojrzenia. Poczuł ukucie irytacji. Traktowanie go w ten sposób nie było rozważnym posunięciem. Chociaż sam jest sobie winny, cholernie mu się to nie podobało.
Odstawił szklankę na bok. Po co marnować alkohol. Drogi trunek kojący nerwy, wprawiający w dobry nastrój. Kciukiem i palcem wskazującym bez ostrzeżenia ujął jego brodę, kierując wzrok chłopaka na swoją twarz. Kontrola, pieprzona kontrola.
- Moja uwaga jest skupiona na tobie. Próbuję tylko zamówić ci drinka. – kłamstwo panie Bass, kłamstwo, ale jakoś wybrnąć z tej sytuacji trzeba. Musnął ustami jego policzek, zmierzając do ucha, które odwiedził wcześniej. - I fakt, w sumie fajnie że koszula za duża. – mruknął, wolną dłonią niby przypadkiem szarpiąc za cienki materiał. Wymownie.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

I co wtedy?
  • To znaczy, gdyby winowajcę wybawcę sprawcę udało się Indio w końcu odnaleźć?
    • Podziękowałby?
Temu, który jedną, krótką decyzją - ciężarem palca opadającym na spust, krótkim aktem mrużenia powieki lewego oka, gdy cała zdolność widzenia okiem prawym ogniskuje się na celu - nadał jego egzystencji zupełnie inny kształt niż ta miałaby, gdyby jego biologiczny ojciec uszedł jednak z życiem?
Wyraziłby wdzięczność, obojętność, żal?
  • Czy może - jak to (niestety?) z ludzkimi emocjami często bywa - targany niemożliwą do ogarnięcia ich mnogością, nie powiedziałby, ani nie zrobił, zupełnie nic? Tylko patrzył - dwa okręgi błękitu, dwa zimne jeziora rozlane dokoła centralnych punktów źrenic - zwróciwszy ku mordercy?
(Tak trochę, przecież, jak patrzył teraz na Dimę.
  • Choć z intencją, najpewniej, odmienną).
Tym [z czego i tak nie zdawali sobie sprawy, zbyt skupieni na pogoni za spełnieniem różnych wprawdzie, ale powiązanych ze sobą potrzeb (pieniądze i kontrola, rozkosz i zapomnienie, uwaga i uwielbienie, jak inne nieszczęścia, chodziły przecież parami)], co łączyło Dimitra i Indio, była strata. Przedwczesna - cokolwiek by to miało znaczyć, w niedorzecznej sugestii, że na tracenie ważnych dla nas rzeczy jest czasem jednak odpowiednia pora. Utrata niewinności, która, choć w przypadku Astor-Bassa przyjęła wprawdzie inną formę, niż w historii Orlova, obydwu dopadła zbyt młodo.
Dla jednego - przybrała kształt śmierci rodziców, dla drugiego - niezrozumiałej przemocy i nieuzasadnionego niczym bólu o wiele potężniejszego, niż ten czysto fizyczny (ironia - o czystości trudno w przypadku traumy Orlova było w ogóle mówić).
Napełniła ich specyficznym rodzajem zgorzknienia. Cynizmu rozlewającego się po młodym organizmie jak cykuta. Wyrachowania, które karmiło w nich obydwu potrzebę manipulacji otoczeniem. Nie zachęcało, by z innymi wchodzić w relacje naiwne, okraszone bezbronnością, prostolinijne i szczere, lecz by grać.
  • W gry jak ta - rozpoczynane w klubowych lożach, na obitych sztuczną skórą kanapach; kontynuowane w podnajętym na pół nocy apartamencie z widokiem na rozświetlone chłodnym światłem Seattle (albo inne miasta, wszystko jedno); gry, w których Ciało jest rekwizytem, Umysł krupierem, a Dusza na wszelki wypadek wychodzi na papierosa, żeby nie być świadkiem wszystkich możliwych przekrętów.
Choć sam Indio pewnie natychmiast zaprzeczyłby tej interpretacji, Dima myśli, że podoba mu się, jak brunet tańczy wokół niego (cóż, miło się czasem tak zamienić rolami - na widowni zasiadając, choć organizm przyzwyczajony do pląsania po scenicznych deskach); jak na niego reaguje (w preludium do reakcji późniejszych, i mocniejszych przy tym); jak się na niego wkurza.
Nagły dotyk - imadło dłoni zaciśnięte dokoła podbródka, palce pnące się kantem twarzy ku szczytom policzka - napełnia go lekkim podnieceniemrzestrachem, ale nie zaskakuje. Przecież o to mu chodziło.
- A co, chciałbyś pożyczyć? - Cichym pufnięciem powietrza wyrzuconego spomiędzy warg reaguje na komplement rzucony mu jak ochłap mięsa. Uśmiecha się, mimo to; półgębkiem - To ustaw się w kolejce - w sugestii, że przecież (Indio ma prawo być zazdrosny, tak, jak Dima robił się teraz, być może, zazdrosny o spojrzenia posyłane przez mężczyznę atrakcyjnej kelnerce) byli jacyś Inni.
Mruga wolno - kocim, rozespanym jakby opadem i wzniosem powiek, oddycha powoli - na wzburzenie towarzysza reaguje niewzruszonym spokojem (nieproszone ciepło, ciepło, które zawsze wiązało się z poczuciem wstydu, rozlewające się niziną podbrzusza, zwyczajnie ignoruje).
- Spokojnie, Indio - protekcjonalne, ale i dziwnie czułe - Wiesz, że mi to nie przeszkadza. Mogłaby... - opuszcza spojrzeniem sylwetkę bruneta, przenosi je na pomykającą w tle pracownicę Rapture, cmoka - ...nawet do nas dołączyć, jakbyś się uparł. Wychowałem się praktycznie w komunizmie, nie zapominaj. Potrafię się dzielić.
Pół-kłamstwo. Bo i owszem, potrafił - ale tylko wtedy, gdy to on mógł decydować czym się dzielił, i z kim.

Wykorzystując wygodny półmrok zajętej przez nich loży, i cień rzucany przez dekoracyjne kryształy żyrandola, przenosi własną dłoń - z oparcia kanapy, gdzie dotychczas spoczywała - na kolano Astor-Bassa. Na udo. Na skrawek materiału spodni kryjący pod sobą to miejsce, w którym już prawie-prawie znajduje się załom pachwiny. Oblizuje wargi.
- Pozory? Chcesz mi powiedzieć, że tak zachowujesz pozory? - pod palcami ma już niemalże gładkie ząbkowanie rozporka mężczyzny. Cofa dłoń.
Rozważne posunięcia (kolejny urywek wspomnienia: biodra napierające na biodra, wnyki palców zaciśnięte w załomie talii, chrypliwy oddech muskający ucho zroszone kroplą potu i nieubłagany, niepowstrzymany rytm) nigdy Dimitra nie interesowały. Zawsze za to - lubił chodzić po cienkiej granicy między obszarem należącym do rozsądku, a tym, który jest domeną szaleństwa.
- To weź mi Basil Vodka Gimlet - prosi nakazuje - Jestem naprawdę spragniony.
Ostatnio zmieniony 2022-02-20, 10:09 przez demeter orlov, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W sumie nie wiedział, jakby zareagował, gdyby jakimś cudem udało mu się odnaleźć tego, który wywrócił jego życie do góry nogami. Łatwo mu w tej chwili o tym mówić, jednak gdyby został postawiony przed faktem dokonanym, cóż, jego reakcja zapewne byłaby odmienna od tego, co siedziało mu w głowie. A jednak czuł jakiś dziki impuls, który wręcz nakazywał mu rozwiązanie tej zagadki, zagłuszał go codziennym życiem, tymi wszystkimi bankietami, spotkaniami pieprzeniem, cieszeniem się jego towarzystwem po spędzeniu kilku nudnych godzin w otoczeniu tych wszystkich napuszonych bufonów dla których kasa jest wyznacznikiem zajebistości. Chyba tylko za sprawą genów potrafił się w takim miejscu odnaleźć.
Teraz jednak patrzył uważnie na jego twarz, z tym czającym się w kącikach ust uśmiechem, z błyskiem w niebieskich oczach zawsze obecnym, gdy znajdowali się w takich sytuacjach. Poczucie kontroli nad nim sytuacją powoli w nim wzbierało jak morze w czasie przypływu, by mocnymi falami uderzyć w najmniej spodziewanym momencie o brzeg jakim jest jego seksowne otulone materiałem ubrania ciało. Nie wiedział, dlaczego po jednym spotkaniu było kolejne i następne, każde wedle pewnego scenariusza dostarczające adrenaliny i rozkoszy. Coś ich łączyło, coś sprawiało że byli podobni, aczkolwiek obaj nie wiedzieli, co jest tego powodem, nie będąc skorymi do wyjawiania swoich tajemnic nie wnikali w szczegóły, zdawali się na impulsy ciał, gesty i ruchy jasno określające charakter spotkań. Nie dało się jednak ukryć nici porozumienia, delikatnej jak nić pająka, krok po kroku łącząca ich obu, mogąca jednak w każdej chwili pęknąć. Gdy padną nieodpowiednie słowa.
Takie których nie sposób zrozumieć.
Owszem, lubi jak tańczy, jak tańczy dla niego. Leniwie obserwując wijące się przed nim ciało, sennym, jakby znużonym spojrzeniem wyłapując drganie najmniejszego mięśnia, pozwala sobie na chwilę zadumy, by w kolejnym momencie brutalnie przerwać taniec, położyć dłonie, przysunąć ciało do ciała i chrapliwym oddechem oznajmić, że akurat nie po to się spotkali. W takich chwilach tracił kontrolę i musiał szybko ją odzyskać, by się nie pogrążyć na dobre.
- Dobrze wiemy, że jestem na jej początku. – powiedział, przekrzywiając na bok głowę, pewny swoich słów, posyłając mu jeden ze swoich bladych uśmiechów. Ostatnio rzadko pozwalał sobie na szczery uśmiech, taki niewymuszony. W ciemnym klubie łatwo było to ukryć, niż w dziennym świetle, kiedy miał wrażenie że z jego twarzy da się czytać jak z otwartej księgi.
Niezauważalnie drży, bo dotyk jego skóry działa na niego jak narkotyk, a wlane w siebie promile, potęgują jedynie to uczucie.
- Bierz pod uwagę, że dzisiaj wolałbym się nie dzielić. – zmusił go gestem dłoni do spojrzenia sobie w oczy. W niebieską pustkę która jawnie wskazywała prawdziwość słów. Nie, dzisiaj nie miał zamiaru się nim dzielić. Nawet jeśli kobieta była nad wyraz atrakcyjna. Nawet jeśli co jakiś czas jeszcze na nią zerkał. - To ty jesteś moim towarzystwem dzisiaj, nie ona, pamiętasz? – musnął jeszcze palcem jego brodę, nim dłoń wytyczyła trasę po jego policzku, przez szyję, finalnie zaciskając się na ramieniu. Stanowczo. Może boleśnie.
Ciało (bez porozumienia z rozumem) reagowało instynktownie, jakby łaknęło dotyku, czując jego dłoń automatycznie dopasowywało się do niej, drżało rozumiejąc cel, jaki wytyczała, uśmiech poszerzył się, a zaciśnięta dłoń opuściła jego ramię niechętnie wróciła na oparcie kanapy. Tak wypadało, by pozory nadal były jako tako zachowane.
- Całkiem nieźle mi idzie, prawda? – powiedział cicho, zerkając na niego uważnie i jakby z wyrzutem? Patrząc jak zabrał dłoń, czując jak jego ciało się rozluźnia, nieświadomy tego że było napięte do granic możliwości, że wspominało ostatni dotyk, konkretny, władczy, jednocześnie parzący, dotykający najbardziej newralgicznych miejsc na mapie ciała. Rytm dwóch serc, pot, zduszone jęki i nieme modlitwy o dostąpienie spełnienia.
Popadasz w obłęd, Bass.
- Spragniony, powiadasz. – podniósł się z kanapy, jednak w taki sposób, że tym razem to on nad nim zawisł, opierając obie dłonie po bokach jego głowy, nachylając się, nisko, ledwie centymetr od jego warg które chyba by smakowały tak jak ostatnio. Patrzył, jedynie patrzył, kalkulował, oceniał. I uśmiechał się. Znacznie szerzej. - Chcę to zobaczyć. I poczuć. – dokończył, nim wyprostował się i podszedł do baru, gdzie czekała barmanka rzucająca mu tęskne spojrzenia. Poprawił mankiety marynarki, przywołał na twarz jeden ze swoich czarujących uśmiechów, gdy ładnymi (i tanimi oczywiście) słowami czarował ją tak, jak potrafił. Pewnych nawyków pozbyć się nie da. Trwało to ledwie kilka minut, nim otrzymał zamówione drinki, to dziwne coś, co chłopak pił i szklankę uzupełnioną whisky, coś co zawsze mu smakowało. Dziewczyna, jakby trafił ją jakiś czar, nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia, jej wzrok padał na jego usta nadal wykrzywione w uśmiechu. Czuł go nawet w momencie gdy wracał do loży, palący wzrok młodego pożądania.
Postawił obie szklanki na stoliku, wracając na swoje miejsce, znacznie bliżej niż wcześniej, nadal oczywiście zachowując pozory.
- Czekaj, na czym skończyliśmy? A tak, jesteś spragniony. Częstuj się więc. – machnął ręką w stronę przyniesionych drinków, jednocześnie nadal go obserwując.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

uwaga, robi się trochę porno

Boleśnie?

Acha, no. Może i tak.
Samotrzask męskiej dłoni zahacza o bark, obejmuje kaletkę, wpija się w tkanki ciała po obydwu jej stronach. Zostawia ślad: teraz, pod czernią koszuli, łagodny wykwit różu, cztery jego maźnięcia frontem, nad piersią, i jedno - na tyle ciała wspartego o oparcie kanapy, powyżej łopatki; jutro - odcisk fioletu; za parę dni - ledwie wspomnienie, wyblakłe odcienie żółci i zieleni, które dostrzec może jedynie widz bardzo uważny, ale też i wyjątkowy, bo wybrany, dopuszczony na tyle blisko, by połacie nagiej skóry poddać wnikliwej analizie. Słowem: blaknących siniaków na ramieniu Dimitra nikt tym razem nie zobaczy.
Stanowczo, to na pewno. Pożądliwie. Dla niektórych - pewnie i brutalnie.
  • Ale to nic. To nic, Indio. Nie przestawaj.
    • Demeter nie czuje bólu.
      Nie cierpi wprawdzie tej części rozgrywki, mozolnego preludium do tego, czego obydwaj tak naprawdę szukają, i co - raz, o dziwo, nie pierwszy - odnajdują w sobie nawzajem.
Cierpliwie znosi natomiast rytuał zalotów; nie śmiałby odebrać teraz Indio złudzenia poczucia, że znalazł się na jego łasce.
Bo przecież Astor - Bass pragnie kontroli, prawda? No to proszę bardzo.
  • Następne wspomnienie, rozpulsowane gdzieś pod powierzchnią świadomości: Proszę, Indio. Niecierpliwe drżenie ciała. Popędliwy wyrzut bioder, lędźwie trące o wszystko co znajdą pod sobą, lub czego dosięgną. O pościel. O skórę dłoni - bruneta, albo jego własnej. O szorstką fakturę włosków porastających męskie udo. O chropowatość ściany. Bardzo. B - ach - rdzo. Proszę.
Dopiero, gdy uścisk palców mężczyzny zelżał nieco, Dimitri przypomniał sobie o bólu oddychaniu. Wypuścił więc strużkę chłodnego powietrza przez nos - prosto w załom obojczyka wyzierającego nieśmiało spod krawędzi kołnierzyka Astor - Bassa.
- Potrzebujesz pochwały? - zaśmiał się krótko; wiedział, że pozwala sobie na wiele, wiedział, że się prosi - nie miał tylko pojęcia o co tym razem. Czy chciał ryzykować?
Chryste. Oczywiście.
Tacy jak ja, myślał sobie czasem, nie mają nic do stracenia.
- Ciekawe, ciekawe - cmoknął raz, czy dwa, z manierą godną nagany udzielanej niesfornemu dziecku - Trochę desperacko, wiesz?

Docierając do Rapture kilka chwil wcześniej - ot, ledwie parę migawek wykrojonych ostrym skalpelem stroboskopu temu - nie był w stanie stwierdzić w jakim tak naprawdę jest humorze, ani na co ma ochotę. Był lekko zaspany, po wieczornej drzemce - regeneracji po wielogodzinnym treningu, i trochę rozleniwiony. Ale teraz zaczynał rozumieć.
Szukał kłopotów.
  • I szukał ich zawzięcie.
Aktualnie? Opuszką palca obrysowując kontur męskiej grdyki. Zapuszczając się niżej - po listewce koszuli, osłaniającej równiutki rządek guzików.

Na chwilowe odejście bruneta zareagował zagniewaną ekspresją mimiczną - ot, buzia w ciup, i policzki wydęte niczym u obrażonego przedszkolaka. W głębi duszy chyba śmiał się - nie z siebie (tragizm własnego położenia raczej go zasmucał - stąd: wolał się w ten rejon myślą raczej nie zapuszczać), co do siebie; ale na powierzchni - boczył się, i marudził.
Odprowadził Indio wzrokiem. Zatoczył trasę śladem siecznej tnącej klubową salę na dwie, równe części. Potem wyobraził sobie, że ponownie przyciąga do siebie bruneta - szarpiąc za smycz spojrzenia.
Nęcąc w niebieską pustkę.

Poczekał aż Indio usiądzie. Lekkim grymasem - pół-uśmiechem ledwie - podziękował za koktajl. Wychylił się w przód, sięgnął - palce lewej dłoni zaplótł wokół chłodu szkła. Teraz, gestem względnie subtelnym, ale i niemożliwym do zignorowania, wywindował drinka na wysokość swojej twarzy, i zaraz - podchwyciwszy wzrok kelnerki - uśmiechnął się w złośliwym toaście.
Mój, rozumiesz?, pytał kobalt tęczówek, Mój, nie Twój.
(I bynajmniej nie miał na myśli drinka).

- Co mówiłeś? Że jestem spragniony? - pozwolił czasowi płynąć, rozciągnąć się w trzy, pięć, dwanaście sekund, podczas których czubkiem języka wciskał metaliczny posmak wódki, i specyficzną rześkość bazylii w sklepienie podniebienia. Odchylił głowę, przekręcił - wsparł czoło o ramię towarzysza, zuchwale wyzbywając się wstydu (i z myślą, że nie tylko Indio miał tego wieczora pierdolić; pierdolił także i Dima - dla przykładu: pierdolił pozory) - Nie, Indio. Nie przyłożyłeś chyba wystarczającej uwagi, co? Skończyliśmy na tym, że chcesz to poczuć.

Hm? A więc czuł? Wargi szarpiące zadziornie za szyjne ścięgno albo płatek ucha mężczyzny?
Dłoń sunącą jednoznacznym wzniesieniem poniżej sprzączki paska?

- Powiedz... - westchnienie ledwo, wycelowane w policzek Astor - Bassa - Jak długo musimy tu siedzieć?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trochę bardzo porno i gorąco

Wspomnienia ostatniej nocy przelatywały mu przed oczami, dwa spragnione bliskości ciała, odkrywające kawałek po kawałku to, co na co dzień jest ukryte pod warstwami odzieży, to na co nie każdy może sobie pozwolić. Za oknem miarowo uderzające krople deszczu, skotłowana pościel, niedopite resztki najdroższego szampana jaki mógł znaleźć. Bo przecież okazja była, coś banalnego jak uratowanie setnego kota z drzewa. Pogoda miała drugorzędne znaczenie, prawdziwa burza wybuchała w momencie kontaktu, pieszczot wyważonego dotyku, który po czasie zmieniał się w niekontrolowane gesty, łaknące coraz więcej i więcej, pieprzonej bliskości którą tylko tak może sobie sprawić.
Wpatrywał się w jego oczy, z tej nieprzyzwoitej odległości, jakby zapomniał że są w miejscu mocno zatłoczonym, wypełnionym ludźmi, którzy coś znaczą, którzy jednym słowem są w stanie zniszczyć to, na co pracujesz od dawna. Nie dbał o to. Nie, kiedy znowu czuł kontrolę, kontrolę nad ciałem zachowaniem blondyna. Zadrżał, czując powiew powietrza, nie kontrolując odruchów swojego ciała, zdał się na instynkt.
Nie pierwszy raz zresztą.
- Jestem desperatem, co poradzę. – wzruszył lekko ramionami, nie przestając się uśmiechać, mimowolnie wykrzywiając usta w uśmiechu który zostawiał na specjalne okazje: czarujący, tajemniczy, ze sporą dozą pewności. Bo był pewien że ma jego pełną uwagę i że wystarczy jeden gest, by wszystko runęło i oboje przypomnieli sobie ostatnią noc. I te wszystkie poprzednie, jedna bardziej intensywna od drugiej.
Wyciągnął szyję pozwalając jego palcowi wodzić po skórze, mrucząc niczym kot spragniony tej niewinnej pieszczoty. Ale nie, nie dał się całkiem temu uczuciu pochłonąć, nie pozwolił sobie na utratę kontroli, na to by misterny plan legł w gruzach. Mieli przecież się zabawić, w towarzystwie, w cywilizowanym miejscu. Chociaż sam zaczynał tęsknić za pościelą własnego łóżka i zapachem przeżywającego ekstazę ciała blondyna.
Nie można mieć wszystkiego.
Och, gdyby widział jego minę, jeszcze bardziej skupiłby się na kelnerce, która po jego powrocie do stolika, minę miała niezbyt wesołą. Zerknął to na nią, to na blondyna, analizując, wyciągając wnioski, w niebieskich oczach bruneta pojawił się dziwny, nienazwany błysk, gdy sam sięgnął po drinka, przez chwilę trzymając szklankę z alkoholem opartą o kolano.
- A nie jesteś? – mruknął, w końcu przytykając szklankę do ust, upijając mały łyk, rozkoszując się smakiem alkoholu który palił przełyk i lokował się w żołądku, nie spuszczając z niego spojrzenia, odruchowym gestem przejeżdżając językiem po dolnej wardze. Pierdolić pozory, dobre określenie. Ale nie, nie oddawajmy jeszcze kontroli. Noc młoda, a oni nie mają nic do stracenia, jeśli jeszcze pozwolą sobie na udawanie, prawda? Odchylił głowę, robiąc mu miejsce, a niebieskie oczy Indio rozbłysły w stroboskopowym świetle, gdy prześlizgiwał się spojrzeniem po jego twarzy z tej odległości. Sapnął, bo Dima doskonale wiedział co robi. Bo wiedział, że sunąc ustami po jego szyi może doprowadzić go do momentu, gdzie albo zaciągnie go do siebie, albo do najbliższej łazienki by nie gorszyć interesować innych bywalców. Przymknął oczy, odchylił głowę, zacisnął dłoń na szklance, gdy jego dłoń dotknęła cholernie podnieconego newralgicznego punktu ciała bruneta.
No dalej, Dima. Przecież wiesz, że uwielbiam jak robisz to w ten sposób. A kiedy jesteś blisko, sprawiasz że drżę. Nie chcę, żeby to się skończyło, wiesz że mam dreszcze.
- Pozory, Demeter. Pozory. – mruknął wprost do jego ucha, gdy był pewien że od wstrzymywanych emocji głos mu nie zadrży. Wolną ręką ujął go pod brodę, odrywając od swojego ramienia, przysuwając usta do zagłębienia poniżej ucha, otulając swoim oddechem pachnącym alkoholem i miętą. Afrodyzjak, jak żaden inny, prawda?
- Zatańcz dla mnie. – szepnął wprost do jego ucha, nachylając się tak by musnąć ustami policzek chłopaka. Światło potęgowały iskry wręcz sypiące się z jego oczu, gdy z uśmiechem przesunął usta przez jego nos na drugi policzek i do drugiego ucha. - Tylko dla mnie, Demeter. Proszę. – wolna dłoń natomiast korzystając z zamieszania sunęła po jego szyi, odsuwając materiał koszuli, ukazując nagą skórę aż do obojczyka, drapiąc paznokciem.
Jesteś blisko, sprawiasz że mam dreszcze.

autor

you see me down on my knees, but you don't own me
Awatar użytkownika
23
181

baletmistrz i dziwka

pacific northwest ballet

fremont

Post

Woń alkoholu i mięty.
  • Afrodyzjak jak żaden inny?
Cóż, może. Najważniejsze, że taka fuzja aromatów skutecznie maskowała inny zapach - przez Orlova szczerze znienawidzony, przyprawiający go o mdłości, napawający niepowstrzymanym obrzydzeniem do samego siebie i niechęcią odczuwaną względem całego świata, a niemożliwy do uniknięcia w jego profesji - smród pieniędzy.
Zaciągnąwszy się zapachem mężczyzny, poddawszy jego dotykowi, utonąwszy w głębi chłodnego błękitu zamkniętego w jarzących się pożądliwym blaskiem tęczówkach, łatwo było zapomnieć, że to, co ich łączyło, miało być było jedynie transakcją. Unowocześnioną, i okraszoną szczególnym rodzajem perwersyjnej przyjemności, to prawda... Ale wciąż jedynie umową. Porozumieniem handlu wymiennym - przez jednego z nich podpisanym tym pierwszym jękiem, gdy pozwalał się posiąść, przez drugiego - wysokim rachunkiem opłaconym bez najcichszego choćby wyrazu sprzeciwu, czy dyssatysfakcji, i kilkoma drobiazgami na dzień następny przysłanymi Demeter pod drzwi.
Wielu układ taki mogłoby uznać za moralnie wątpliwy, ale Orlov od dawna nie poczuwał się szczególnie do obowiązku przestrzegania norm sztywno narzucanych przez tak zwane społeczeństwo.
- Oj, oj - Dima roześmiał się i zacmokał kilka razy, kręcąc przy tym głową jak rozczarowany niesfornym zachowaniem podopiecznego belfer. Spojrzał na Indio, i teraz brunet mógł bez większych przeszkód dostrzec nowy, dziwny cień przebiegający przez smukłą, jakby ptasią twarz chłopaka. Oj, ojoj. Było teraz w jasnowłosym tancerzu coś niebezpiecznego, coś, co niewprawnych obserwatorów napełnić mogłoby lękiem, lecz w Astor-Bassie, z manierami Orlova nieco już zaznajomionym, najpewniej budziło także podniecenie. To był wyraz twarzy, który wskazywał, że po blondynie można spodziewać się teraz wszystkiego.
  • "Wszystkiego", to znaczy - czego?, mógłby ktoś zapytać.
    • Pułapka: nie wiedział tego nawet on sam.
- Błąd, Bass. Ogromny błąd - osądził, jednocześnie rozcapierzywszy palce tak, by móc swoją szczupłą, i otwartą teraz dłoń ułożyć płasko w centralnym punkcie piersi mężczyzny, gdzieś ponad rozgalopowanym wściekle sercem Astor-Bassa, i zaciskającym się lekko przy próbie przełykania - śliny, powietrza, gniewu, oczekiwania, ekscytacji, alkoholu, wszystko jedno - supłem jego tchawicy. Wpatrywał się w Indio, oddychał równomiernie - nawet wtedy, gdy pochylił się wreszcie, by skubnąć ustami jego dolną wargę, a chłodnym czubkiem języka trącić zaraz i górną, figlarnie, z godnym nastolatka eksperymentalizmem przesączającym się przez ten zadziorny gest - Czego tylko sobie życzysz... - zaczął filuternie, wprawiając wachlarze rzęs w ruch niemal przerysowany, komiczny, ale wciąż niepozbawiony uroku - Zatańczę dla ciebie, oczywiście. Szkoda tylko, że nie sprecyzowałeś z kim.

Powiedziawszy to - odsunął się dość gwałtownie, dłonią odpychając od płaszczyzny klatki piersiowej bruneta. Dopił drinka, śmiesznie wahadłowym ruchem głowy naprężył i rozciągnął mięśnie szyi, ściągnął łopatki i wstał - prawdziwy tancerz w rozgrzewce przed występem. Nie przestawał się przy tym uśmiechać - podwijając mankiety, dłonią ujarzmiając niesforne kosmyki jasnych włosów - by nie zasłaniały mu nadto pola widzenia, gdy przyjdzie co do czego.
- Buckle up and enjoy the show, will you? - rzucił na odchodnym, pierwsze kroki w kierunku parkietu stawiając z gracją i ostrożnością artysty dopiero szykującego się do wejścia na scenę.
Za granicą przestrzeni przeznaczonej do tańca - na skrawku podłogi zatłoczonym coraz bardziej, choć nadal jeszcze w sposób zapewniający względną swobodę ruchów - poczuł dopiero faktyczny żar - ten sączący się z reflektorów, ten należący do innych ciał i ten, który tętnił w jego żyłach na myśl, że Indio nawet na moment nie przestał na niego patrzeć.
Istotnie - Dima, choć prędko znalazł sobie do tańca zupełnie innego partnera, potem partnerkę, a potem znów jakiegoś mężczyznę - zdawał się trzymać Astor-Bassa na uwięzi spojrzenia (czy - zmieniwszy perspektywę - pozwalał brunetowi trzymać się na niej). Ponad ramieniem prowadzonej w tańcu partnerki, poza barkiem faceta, z którym tańczył przez ułamek chwili, nim znalazł się bliżej innej osoby, i następnej, i następnej.
I jeśli była jedna rzeczy, którą bez wahania można było powiedzieć o Demeter Orlovie, to to, że chłopak jest świadomy własnego ciała. Że zna je, i rozumie - dało się to wyczuć obserwując go w tańcu, i dało się to poczuć, pieprząc go w najmiększej z pościeli. Oczywiście, i jego własnemu organizmowi zdarzyło się czasem zaskoczyć go lub zdradzić - niespodziewaną reakcją na dany bodziec, nieskontrolowaną perfekcyjnie odpowiedzią na wyzwalacz z zewnętrznego świata; na ogół jednak pracują w cudownej synchronii. Dima decyduje, ciało słucha - niczym zwierzę w cyrku, poddane wcześniej okrutnej wieloletniej torturze tresurze. Nie ma w jego ruchach miejsca na brak perfekcji, nie ma przestrzeni na błąd albo lenistwo. Każde drgnienie napiętej, obciągniętej materiałem dopasowanych spodni łydki, każdy wznios ramion, każdy pół-krąg zatoczony biodrem, każda pozycja stopy i mikro-ruch koniuszka najmniejszego palca mają swój rytm, sens i porządek. Jest piękny - co tu dużo mówić: jest po prostu piękny. Gdy tańczy, i patrzy na Indio zuchwale, i gdy robi krótką przerwę, pochylając się nad mężczyzną.
- Już, czy jeszcze ci mało? - pyta zadziornie - Bo ja, widzisz... Dopiero się rozgrzewam.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał pieniądze. I z nich korzystał. Bo inaczej nie potrafił zyskać sobie przyjaciół. Bo inaczej nie potrafił mieć czyjejkolwiek uwagi. Gdy tylko było wiadome, że Bass pieniądze posiada, ludzie nagle zmieniali do niego nastawienie. Nagle przestawało im przeszkadzać, że Indio to duże dziecko, facet z brakiem taktu i zahamowań, zadufany w sobie dupek i egoista z pewną dozą skłonności samobójczych. Ale, skoro pieniądze ułatwiają wiele rzeczy... Czemu tego nie wykorzystać, by zapewnić sobie chociaż złudne poczucie szczęścia?
Ale coś chyba po drodze poszło nie tak.
Bo to miało zupełnie inaczej wyglądać. Ot, jedna noc, za którą zapłacił, bo znudził się dotychczasowym życiem, a po kątach słyszał o Dimie i postanowił spróbować smaku ust zakazanego owocu. I na tym miało się skończyć, a jednak były kolejne spotkania, kolejne upodlanie się wykwintnym alkoholem, tarzanie w najlepszej jakości pościeli, urywane oddechy, paląca bliskość drugiego ciała które przecież miało być „na chwilę”. Ta chwila przeciągała się do miesięcy, podsycana tymi wymownymi spojrzeniami, gdy tylko znajdowali się w zatłoczonych miejscach, w których nie wypada niektórych rzeczy robić. Doskonale sobie z tego zdawali sprawę, a jednak w oczach blondyna widział te same emocje: zniecierpliwienie. I cholerną chęć bycia teraz zupełnie gdzie indziej.
Z dala od tego pieprzonego tłumu.
Mimowolnie drgnął, widząc wyraz jego twarzy. O tak, naoglądał się tego i na własnej skórze odczuł, jak to się kończy. Zadrżał, bynajmniej jednak nie ze strachu, a z tego drzemiącego w lędźwiach podniecenia, potęgowane przez jasne tęczówki chłopaka. Nie wiedział, czego się spodziewać. Nie miał bladego pojęcia, co go czeka, ale, kurwa nie przeszkadzało mu to. Lubił być zaskakiwany, nawet jeśli w takich momentach tracił kontrolę, to przekonał się że czasami warto po prostu dać się ponieść.
- Czyżby? – zapytał, patrząc mu wyzywająco w oczy, siłą rzeczy wciskając się w kanapę gdy poczuł jego dłoń. I fakt, serce waliło mu jak oszalałe, mimowolnie starał się jakoś wyrwać z tej pozycji. Nie, cholernie nie lubił tracić kontroli, a w tym momencie uciekała mu ona przez palce. Uniósł do góry wyzywająco podbródek. Próbował zębami uchwycić jego wargę, ale ten szybko odchylił głowę, na co z gardła Bassa wydobył się pomruk niezadowolenia, a w niebieskich oczach pojawił wyrzut, że blondyn tak się z nim droczy. To kurwa moja domena, Orlov.
- Czekaj, co? Demetri! Kurwa... – warknął za oddalającym się na parkiet chłopakiem. Prychnął, odrzucając głowę do tyłu, jednak wszystko w nim się teraz gotowało. Powinien przewidzieć, że będzie brał jego słowa dosłownie i że nie od razu zrobi to, co Indio będzie chciał. Może sobie pluć jedynie w brodę. Przygarbił się, rozpinając guzik koszuli i odprowadzając chłopaka wzrokiem sięgnął po ledwie tkniętą szklankę z alkoholem. Niewiele myśląc, wypił duszkiem zawartość, krzywiąc się mimowolnie gdy palący alkohol jeszcze bardziej go nakręcił. Obserwował chłopaka w tańcu.
To jak ta ruda wywłoka się o niego ociera.
To jak ten umięśniony dryblas obraca go dookoła własnej osi.
Odetchnął raz, potem drugi, szukając jego spojrzenia, widząc ten drwiąc uśmiech na jego twarzy. Zacisnął szczękę.
Kolejny dupek znajduje się zbyt blisko niego.
Kolejna pinda pozwala sobie na zbyt wiele.
Znowu odetchnął, zaciskając palce na szklance.
The air around me still feels like a cage
Tak, czuł się jak w klatce. Pieprzonej klatce z której nie potrafił uciec.
Widzi, jak się zbliża, jak z tym drwiącym uśmiechem pochyla się nad nim. Tak, mam dosyć tego że te pierdolone ameby obłapiają cię w tańcu. Szybkim i prostym gestem odepchnął go, zwiększając odległość między nimi bo paliła jak żywy ogień, bo nie chciał czuć zapachu tych nabuzowanych hormonami ludzi o których się ocierał. Machnął znacząco szklanką w stronę kelnerki. Tak, urżnąć się w trupa. To jedyne rozwiązanie. Niepotrzebnie tu przyszedł. Kurwa, niepotrzebnie go tutaj zabrał. Teraz ma za swoje.
- To na co czekasz? Idź, grzej się dalej. Ja tylko grzecznie siedzę i obserwuję. – uśmiechnął się paskudnie, najgorzej jak umiał.
Bo czuł się jak w cholernej klatce.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”