WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Zawsze.- odparł bez namysłu, chociaż mijało się z to z prawdą i to w całej rozciągłości. Dlatego też po chwili wywróciwszy oczami, zdecydował się skorygować swoje wyznanie o odrobinę prawdy. - No dobra nie zawsze. Właściwie dlatego mi do lekkoducha. Powiedzmy, że tak jest łatwiej. Gdybym starał się ciągle robić wszystko na serio, to nie wiem, z czego czerpałbym ten cały optymizm. - stwierdził nieco poważniej, oferując jej okrojoną wersję swojej osobowości. W zasadzie odrobinę przy tym spochmurniał. Myślenie o przeszłości zawsze wyjątkowo skutecznie sprowadzało go na ziemię. Właśnie nie rozpamiętywał czasów, gdy w wojskowym mundurze spędzał kolejne nieprzespane noce na misjach. Właśnie dlatego nie wspominał swojego z hukiem zakończonego narzeczeństwa, czy też innych porażek, które sprawiły, że ostatecznie był, kim był. Nie chciał uchodzić za mruka, a takie błaznowanie pozwalało mu częściowo poczuć, że ma kontrolę nad sytuacją. -Potrafię zasnąć nawet w największym hałasie i praktycznie każdych warunkach. Sąsiad idealny. Takie przyzwyczajenie zawodowe z dawnych lat.- stwierdził po chwili namysłu, uznając, że to całkiem niezła ciekawostka. Niegdyś był w stanie odpłynąć w błogi sen nawet na najbardziej niewygodnej pryczy, a teraz cóż, nie narzekał, gdy sąsiedzi imprezowali do białego rana. - Teraz twoja kolej. Ciekawostka, która mnie zaskoczy. - no co? Niech to nie będzie jednostronny wywiad. Ackley również z ogromną ciekawością wsłuchałby się w przezabawne anegdotki, którymi mogłaby go obdarzyć brunetka z mocnym prawym sierpowym. - No dobra, ale to tymczasowa kapitulacja. Kiedyś zmienisz zdanie. -westchnął rozbawiony, gdy w końcu udało im się dotrzeć do food trucka. Bez biegania? Mówi się trudno.
-
-
- No, nie wiem. Może nie o wszystkim. Zapomniałem zapewne o większości, ale czy o wszystkim? Przekonamy się.- zaśmiał się, bo czemu jeszcze trochę się nie podroczyć. Z pewnością nie planował wytknąć jej wszystkich przewinień w ciągu najbliższych piętnastu minut, ale czemu nie miałaby, choć chwilę rzyć w niepewności? Przecież to takie zabawne, w każdym razie z jego perspektywy. - Wiesz, co mówi się o ludziach, którzy nie istnieją w socialmediach?- zapytał z udawaną powagą w głosie, ale w zasadzie nie wiedział, co mówi się o takich osobach. Tak naprawdę to jeszcze do niedawna sam nie figurował na fejsie, insta czy gdziekolwiek. Jeszcze za czasów wojska, numer telefonu także podawał tylko zaufanym osobom. Nigdy nie był typem człowieka, który kochał błyszczeć w tłumie. Tak, więc nie zamierzał pochopnie oceniać jej małego kłamstewka. Może nie on jeden dostał od niej w szczękę i teraz ukrywała swoją tożsamość przed policją lub najbliższym sąsiedztwem? Nie takich świrów zdążył już w życiu poznać. -Mam nadzieję, że to twój numer. Jeśli wysłałaś to do gościa, który nie chciał odczepić się od ciebie barze, to uprzedzam, że moja playlista mogłaby zostać przez niego źle odebrana. Wiesz sprzeczne komunikaty i te sprawy.- zaśmiał się, ale czy to już ten moment? Czy właśnie stali się oficjalnymi znajomymi? Ten kamień milowy w historii ich znajomości w końcu się wydarzył i gdyby Ackley miał przy sobie szampana to pewnie właśnie otworzyłby go z efektownym wystrzeleniem korka w powietrze. Niestety z braku lepszych opcji, idąc śladem Kaylee również zamówił kanapkę. Nie miał apetytu na nic bardziej wyszukanego, a skoro już jedli to niech będzie buła, trudno. - Nie za wiele.- stwierdził przytomnie, w zasadzie nie kłamiąc. Nie miał wielkich kredytów, komornika na głowie, żony w zanadrzu a o ewentualnych dzieciach też nic nie było mu wiadomo. -Możesz próbować, ale wiem, co mówię. Nie jeden huk w życiu słyszałem, tak więc krzyki i głośna impreza są do przetrzymania.- gorzej hukiem wystrzału, ale to już inna sprawa. Cóż, o ile był w stanie rozmawiać z każdym i na niemalże wszystkie tematy to swoją wojskową przeszłość traktował z rezerwą. Za każdym razem potrzebował czasu, by poruszyć ten temat z kimś nowym. - Naprawdę? - ożywił się wyraźnie, słysząc tę historię. Może nie powinien się śmiać, ale chyba odrobinę go rozbawiła. Nie potrafił wyobrazić jej sobie świrującej z włącznikami światła, odłączającej wszystko od gniazdek. - Uwielbiam burzę, w zasadzie zawsze mnie wycisza. Najlepsze wrażenie robi latem.- totalne przeciwieństwo, ale jak już ustalaliśmy, Ackley był nieco dziwny. - A czemu miałoby nie być? Całkiem dobre ze mnie towarzystwo, a ty musisz mieć szansę nadrobić playlistę. Kim byłym, gdybym nie dał ci szansy na zrehabilitowanie się w moich oczach. - stwierdził, wgryzając się w kanapkę. W swojej wspaniałomyślności nie zakładał oczywiście, by ktoś o zdrowych zmysłach mógł nie chcieć go widzieć. Czarujący, uroczy i zabawny. Czysty ideał.
-
Uśmiechnęła się na jego słowa. – Co się mówi o takich ludziach? – bo nie wiedziała i pewnie ani ona, ani ja się nie dowiemy, skoro jest to post kończący, heh. Oczywiście, że istniała w sieci – pewnie bardziej zawodowo niżeli prywatnie. Raz na czas pozwalała sobie na prywatę, ale… nie chciała się z nim tym dzielić. Nauczyła się nie chwalić synem na lewo i prawo, bo nie miała z tym dobrych doświadczeń, po prostu.
- Co ty tam wrzuciłeś? – zmarszczyła brwi, bo naprawdę zaczęło ją to interesować i aż nie mogła się doczekać, by wsiąść do samochodu, kliknąć w ten link i słuchać tego, cokolwiek w plejlistę załadował. – Zdecydowanie wysłałam to do faceta, który swoją nachalnością w pubie spowodował, że zapamiętałam jego numer – no czy on siebie słyszał, głupek, toć to przeczyło samo sobie. Wzruszeniem rąk i lekkim wygięciem usta skomentowała jego „nie za wiele”. Zdążyła się zorientować, że Ackley nie lubił rozmawiać na poważniejsze rzeczy – ewidentnie lepiej czuł się z żartami, ironią i lekkimi tematami. Okej. Na nadmierne wypytywanie pozwalała sobie jedynie w pracy, poza nią brała tyle, ile jej dawano i potrafiła się tym zadowolić. O ile łapała się na tym, że z chęcią słuchała najmniejszych ciekawostek na jego temat, tak nigdy nie byłaby w stanie naciskać. – Daj spokój, Ackley, nie możesz lubić burzy. W jaki sposób może to wyciszać? – no n i e rozumiała. Usiedli pewnie w końcu na huśtawkach, albo innych drabinkach, jakby to było co najmniej kilkanaście lat wstecz. Kanapki, o dziwo, były naprawdę znośne, choć nie oszukujmy się – w stanie głodu smakowałoby jej dosłownie wszystko. Prawie. - Całkiem dobre z ciebie towarzystwo – kiwnęła głową na jego słowa, a nawet nią pokręciła, bo halo, skromność aż z niego kipiała. Nie rozumiała jedynie czemu czas tak szybko ucieka, a te półtorej godziny, kiedy jej syn przebywał na pływalni, zniknęło praktycznie w kilka sekund. Toteż po nieco dłuższej rozmowie niżeli ostatnim razem ładnie się pożegnała i może i nawet dała mu małe buzi w policzek? Czternaście lat, Kajli. Zachowujesz się jakbyś tyle miała. I ahoj, do nastepnego razu, towarzyszu Lanaghan.
zt x2
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">010.
<div class="ds-tem4">Parker & Anne</div></div>
</div></div></div></table>
Potrzebował bezstronnego rozmówcy, w którego towarzystwie mógłby podjąć próbę ułożenia w głowie pewnych wydarzeń mających miejsce w minionych tygodniach. Pierwszą przychodzącą mu na myśl osobą była jego młodsza siostra – Mairee – jednakże bezstronność, której potrzebował, zdecydowanie wykluczała ją z listy potencjalnych rozmówców. Podobnie było w przypadku Vren – wieloletniej przyjaciółki, którą niegdyś darzył uczuciem. Obie były mu cholernie bliskie. I choć miały jego pełne zaufanie, nie mógł zrzucić na ich barki wszystkich niewygodnych myśli, z którymi bezustannie się zmagał. Anne była oczywistym wyborem, dlatego właśnie ją poprosił o spotkanie. Doskonale pamiętał początkową niechęć do doktor Mitchell; uważał (i po dzień dzisiejszy zdania nie zmienił), że nie potrzebował spotkań z psychiatrą. Wielokrotnie wskazywano mu grupowe terapie dla osób chorujących na różne nowotwory, sugerując, że wymiana doświadczeń z innymi osobami zmagającymi się z podobnym problemem, może okazać się dla niego ukojeniem. Odmawiał. Zawsze odmawiał. Był zbyt dumny, by pokazać, że się rozsypał. Dopiero podejście Anne, która nie potraktowała go jak kolejnego emocjonalnie upośledzonego wariata, a normalnego człowieka, który dał się przygnieść ilości kłopotów, sprawiło, że zaczął się otwierać. A teraz? Teraz kobieta mogła czytać w nim, jak w otwartej księdze. <br>
— Witaj — rzucił, posyłając blondynce uśmiech o wiele radośniejszy od jego samopoczucia. Zbliżył się do niej i objął ją na przywitanie. — Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Cieszę się, że znalazłaś dla mnie trochę czasu. Już zacząłem się obawiać, że znalazłaś ważniejszych „pacjentów” — rzucił w formie żartu. Już dawno przestał postrzegać ją jako lekarza. Stała się mu bliska, może nawet zaryzykowałby nazwanie jej przyjaciółką? Tak wiele o nim wiedziała! W tak odległe zakamarki jego świadomości miała okazję się zagłębić, a ostatnimi czasy zaczęła opowiadać mu więcej na swój temat. Wymiana nurtujących problemów bardzo ułatwiała przyznawanie się do męczących myśli bez obawy o łatkę „pacjenta”. — Masz ochotę na kawę? Tutaj niedaleko jest budka, w której mają całkiem niezłą arabicę — spytał, rozpoczynając powolny spacer. Seattle powoli wracało do porządku po ubiegłotygodniowych ulewach i ludzie chętnie wychodzili na ulice, by cieszyć się normalnością.
-
– Hej Parker – przywitała go radosnym uśmiechem. Wymiana uścisku była przyjemna, szczególnie, że temperatura w Seattle wciąż nie rozpieszczała. Nie przekraczała niestety dziesięciu stopni, a oscylowała raczej w granicach sześciu lub siedmiu. Wciąż pochmurne niebo ledwo przepuszczało promienie słońca, choć nie było ani śladu deszczu. Na szczęście! Mimo to, poprawiła gabardynowy prochowiec z Céline, jeszcze z niezapomnianych czasów Phoebe Philo. Anne była typową klientką, która lubiła nieco zbyt nachalny minimalizm. Ale przecież od wychowanej przez grono intelektualistów Amerykanki, wzorowej studentki i lekarza, nie można wymagać zbyt wiele w kontekście mody.
– Ostatnio mniej czasu spędzam w szpitalu. Prowadzę dodatkowy projekt, ale... – machnęła nonszalancko ręką w skórzanej rękawiczce, zbywając temat. – ... o tym porozmawiamy później. – wiedziała, że Parkera musiało coś dręczyć, skoro nalegał na spotkanie. Spacer był chyba jego ulubionym miejscem – czy raczej kontekstem, sytuacją do zwierzeń. Nie musiał martwić się spojrzeniami, ani otaczającymi ludźmi. Najlepsze były pewnie spacery wieczorne. Nie czuł nawet jej spojrzenia na sobie, bo zwyczajnie przestrzenie miedzy kolejnymi latarniami oświetlającymi parkowe alejki, zapewniały minimalną widoczność.
– Jak przeżyłeś ostatnie kataklizmy pogodowe? – znała go już wystarczająco długo, by nie pytać wprost o problemy. Dojdą do tego, w bardziej naturalny i swobodny sposób. Bez naciskania, bez usankcjonowanych pytań. Bądź, co bądź, to nie przesłuchanie.
– Tak, kawa jak najbardziej. Temperatura wciąż nas nie rozpieszcza. – pokręciła głową, śmiejąc się uroczo. Gorący napój z pewnością będzie miłym odreagowaniem od wszechobecnego zimna. Chłód był dodatkowo wzmocniony przez intensywną wilgoć, niemal zagęszczająca powietrze.
-
— Całkiem nieźle. Zyskałem wyłącznie to — wskazał na gojące się zadrapanie na policzku. — Wracając z pracy, o mały włos uniknąłem zderzenia z upadającym drzewem. Inni nie mieli tyle szczęścia. Pierwszy raz miałem okazje udzielić komuś pomocy w sytuacji zagrażającej życiu. To dziwne doświadczenie. Z jednej strony zupełnie nie wiesz, jak należałoby zareagować. A z drugiej instynkt przejmuje nad tobą kontrolę — wyjaśnił, opowiadając o przygodzie, która niedawno mu się przydarzyła. Nie zachował się jak bohater, nic z tych rzeczy, jedynie przyłożył się odrobinę do wsparcia poszkodowanych, nim profesjonalna pomoc dotarła na miejsce zdarzenia. Nie wychylał się przed szereg, ale uznał, że pozostanie bezczynnym to najgorsze, co mógłby zrobić.
Przez chwilę szli w milczeniu. Parker, co zresztą nie było nowością, musiał w pierwszej kolejności wygrać bitwę z samym sobą, by móc swobodnie przejść do rozmowy na temat będący dla niego kluczowym. W tym przypadku Panam, ale o tym za moment.
— Dzień dobry. Poproszę dwie duże kawy. Dla mnie czarna z dużą ilością cukru — rzucił w kierunku sprzedawczyni, po czym zerknął na swoją towarzyszkę. — Anne, a dla ciebie? — spytał, nie chcąc wtrącać się w zamówienie. Po chwili zapłacił za otrzymane napoje, podziękował kobiecie i nawet wrzucił kilka zmiętych dolarów do słoika z napiwkami. Nie, to nie zdarzało się często.
— Panam się ze mną skontaktowała. Nawet nie wiem, od czego zacząć — powiedział. Udawał nieporuszonego, a nawet lekko uśmiechnął się na wspomnienie narzeczonej, która oddała mu zaręczynowy pierścionek tuż po tym, jak otrzymał negatywny wynik badań na obecność komórek nowotworowych. Wciąż z trudem przychodziło mu zrozumienie tego, że kobieta trwała przy nim przez całą cholerną chemię, a zostawiła go wtedy, gdy wyzdrowiał.
-
Błoga chwila szczęścia nie trwała jednak zbyt długo, bo Stone wpatrzona w jeden punkt, czuła się obserwowana. To poniekąd paranoja, ale kiedy blondynka zaczęła się rozglądać, odkryła, że tym razem nie przesadzała. Faktycznie, jakiś długowłosy hipis, postanowił cykać jej foty. Zapewne... Kolejny typ z kolejnego szmatławca. Zacisnęła usta w wąską linię i niewiele myśląc, wstała. Podeszła szybko do niego, stając tak, jakby właśnie zakończyła przejście po wybiegu i rzuciła niezbyt przyjaźńie, wyraźnie oburzona: -Naprawdę, dla czytelników waszego ścierwa interesujące jest nawet to, że odpoczywam w parku? Może niedługo wejdziecie za mną do toalety? - zapytała, zakładając ręce na piersiach z uniesioną brwią na twarzy, a minę miała... Nieco bojową, nieco zirytowaną, a w tonie głosu kobiety można było wyczuć zmęczenie, poirytowanie i lekki przekąs. Zdecydowanie za dużo emocji. I to tak bardzo znikąd... Biedny nieznajomy,
-
Uwielbiał tu przebywać zwłaszcza wiosną. Tkwiło w nim poczucie, że we wszystkich mieszkańców wstępowała wtedy ta specyficzna energia, dzięki której miasto zaczynało pełnią życia. Chociaż nieodzowną łatką, jaka przylgnęła była wszechobecna szarość i niekończące się morze deszczu, to w jego ocenie nie równało się to z obecnym okresem, gdy szmaragdowe miasto stawało się trafniejszym i zdecydowanie lepiej brzmiącym opisem.
Był to jeden z tych dni, kiedy wybrał się nadrobić zaległości w podziwianiu przemian, jakie zaszły w znanych mu zakamarkach i punktach, do których lubił zachodzić. Z aparatem, którego pasek miał owinięty wokół nadgarstka szedł niczym na łowy, które nierzadko kończyły się sukcesem. I bynajmniej, nie strzelał całych serii na chybił-trafił, licząc na jedno, dwa zupełnie przypadkiem udane zdjęcia. Zawsze chciał najpierw poczuć pewien rodzaj oddziaływania i odczucia na sobie, które skłoni go do uwiecznienia tej magicznej chwili na zawsze.
Nie inaczej było podczas spaceru w parku, który zawsz był kopalnią wspaniałych momentów, godnych uwiecznienia. Zachowując dużą czujność, by nie umknęło mu nic specjalnego szedł usytuowanymi ścieżkami, krocząc między liczną liczbą obywateli miasta, korzystających z ładnej pogody. W całym tym ruchu nie umknęła mu jednak ta jedyna osoba, która w jakiś niewytłumaczalny sposób z daleka kazała mu zwrócić na siebie uwagę. Zmieniając kierunek swojego chodu ruszył w stronę blondynki, siedzącej pod drzewem w naturalnej pozie opromieniona słońcem, które przedzierało się spomiędzy liści, przeszywając ją kobietę smugami światła. Gdyby był obłudnym dewotem uznałby ją za świętą. Tymczasem, przysiadł na ławce, usadzonej przy linii wydeptanej ścieżki. Wykręcił swoje ciało do tyłu i odpowiednio ustawił wszystkie opcje, nakierowując obiektyw na nieświadomą ofiarę. Z reguły nie był taki, atakując z przyczajenia, lecz tym razem nie chciał zepsuć tego wspaniałego momentu. Zwłaszcza, iż kobiece piękno było jednym z jego ulubionych.
Rozległ się odgłos uwiecznianych kadrów, który prawdopodobnie zdradził jego nieodległą obecność. Z początku nie zauważył, do czego doprowadził Leonie, jedynie nie potrafiąc, nie chcąc oderwać oczu od zdjęć, w których ją uchwycił. Dopiero jej ostry ton zmusił go niejako, do bliższej interakcji. – Myślę, że czytelnicy mojego ścierwa umierają, by dowiedzieć się, w jakim parku i pod którym drzewem spędzasz czas. I nie kusiłbym losu z tą toaletą, bo dzisiejsze możliwości są bardzo zaawansowane. – odrzekł spokojnie, z niewielkim uśmiechem, całkiem rozbawiony jej słowami. Dopiero teraz przesunął oczy na pannę Stone. – Czy mój kamuflaż jest aż tak słaby, że od razu wyglądam jak paparazzi? – uniósł nieco brwi w pytaniu, po czym wsparł się o oparcie ławki i pokazał jej wyświetlacz swojego aparatu, prezentując małą sesję, którą jej zrobił. – Możesz sama je usunąć jeżeli chcesz, ale będzie mi ich bardzo, bardzo szkoda. – odezwał się, pozostawiając Leonie decyzję o egzystencji jego małych dzieł. Sam tymczasem nie odrywał swoich oczu z twarzy nieznajomej, która działała na niego niemal wręcz w magnetyczny, niewytłumaczalny sposób.
-
-To już bezczelne - odparła silnie wzburzona, kiedy tak bezpardonowo mężczyzna orzekł, że dzisiejsze możliwości pozwalają na to, by towarzyszyć człowiekowi nawet w tak intymnych sytuacjach. Gdzie jakieś granice? Jakakolwiek przyzwoitość? Czy to też zanikło w dzisiejszym świecie, a jedyne co się liczy to marna prowokacja? Cudownie...
-A to, że niby miał być jakiś kamuflaż, tak? - zapytała kpiąco, bo cóż... Ten oto jegomość przed nią nie wysilił się ani przez chwilę, by pozostać niezauważonym. Tacy dziś byli ci cali paparazi, jak sępy krążące po mieście z nadzieją, że cokolwiek wpadnie im w dłonie, a oni już przy pomocy pseudo dziennikarzyn stworzą z tego smakowity kąsek dla ufających im za bardzo mas. To straszne, że Leo miała takie zdanie o tych ludziach, ale najwidoczniej posiadała jakieś nie do końca przyjazne wspomnienia, skoro nie umiała wykrzesać z siebie ani jednego cieplejszego odruchu, czy jakiekolwiek zrozumienia. Jedyne na co ją stać to złość i oburzenie, że zabierano jej prywatność aż do takiego stopnia. Wiadomo, ze liczyła się z byciem na świeczniku, ale jak bardzo można pozwolić na to, by ktoś wszedł do twojego życia i w nim grzebał? To już przesada. Dlatego długowłosy szatyn nie musiał Stone zachęcać dwa razy, kiedy wyciągnął w stronę blondynki aparat ze swoją propozycją, to kobieta od razu złapała za sprzęt i zaczęła kasować zdjęcie nieco w amoku. Tak, jakby się bała, że on zaraz zabierze przedmiot i uniemożliwi pozbycie się wszelkich dowodów na jej obecność tego popołudnia w tym parku. Miała gdzieś czy jest kulturalna, czy nie bardzo. On też się nie wykazał, kiedy bez pytania zaatakował ją i mało tego, jeszcze był z tego dumny! Niemniej... Jegomość chyba powinien zareagować, bo zaraz Leo nie daj boże się rozpędzi i usunie coś więcej niż zdjęcia, na któych znajdowała się ona sama... Jak już zostało wspomniane - nieco straciła kontakt z otoczeniem, skupiając się na wymierzaniu swojej małej sprawiedliwości, zaprowadzaniu porządku i bla, bla, bla...
właścicielka antykwariatu
art books press boo
columbia city
Katharine zawsze była blisko ze swoją rodziną. Od początku spędząła z nimi czasu, a z bratem bliźniakiem do już w ogóle. Przez całą młodość chcąc nie chcąc obracali się w tym samym towarzystwie. Pewnie, mieli swoje gorsze i lepsze okresy, kłócili się, a w młodości wręcz bili się, bo byli tylko ludźmi. Jednak po latach wciąż lubili spędzać ze sobą czas, mogli rozmawiać o wszystkim i o niczym. A Grayson dodatkowo świetnie się dogadywał z małą Lydią i jak na dobrego wujka przystało, czasem wypadało spędzić z nią czas.
Katharine wzięła córkę wraz z jej hulajnogą do samochodu i udała się w miejsce, w którym umówili się z Beechamem. Wheterby z córką zwiedziła chyba już wszystkie parki w Seattle. Po co? Bo czemu spędzać czas zawsze w tym samym, które znajduje się w okolicy, skoro duże miasto dawało tyle możliwości. Zwłaszcza, że często na spacery umawiały się ze znajomymi, którzy nie zawsze mieszkają w tej samej okolicy.
Brunetka zaproponowała, bo wiedziała że gdzieś w nim będzie jakaś budka z lodami i kawą, a także będzie miejsce, gdzie usiąść, gdy córka się już zmęczy.
Kobieta zaparkowała samochód, widząc, że Gray już na nie czeka. Cóż, dorobi się dziecka, to będzie wiedział, że nawet z sześciolatką nie jest wcale tak łatwo wyjść z domu o czasie... -Hej, braciszku-podeszła do meżczyzny, zupełnie ignorując temat swojego spóźnienia, zupełnie jakby nic takiego nie miało miejsca.
programista
narzeczony jordany
columbia city
Wyrzuty sumienia to przedziwny mechanizm - ale dopóki Chet takowe posiadał, mógł łudzić się, że być może nie był jednak całkiem złym człowiekiem, nawet jeśli niektóre jego czyny świadczyły o czymś zgoła odmiennym. Bo przecież dobry człowiek - dobry narzeczony i dobry ojciec - nie spędzał nocy poza domem, nie oddawał się niebezpiecznym rozrywkom takim jak nielegalne wyścigi samochodowe, i z całą pewnością nie próbował osłodzić sobie goryczy, jaką powodowała niechęć Jordany do jakichkolwiek fizycznych zbliżeń, poprzez karmienie własnej próżności i upajanie się atencją poznanej przypadkowo, młodszej od niego o kilkanaście lat dziewczyny. A jednak: Chet to właśnie zrobił. Lub raczej: chciał zrobić, i jedynym, co mu obecnie pozostało, to czuć się z tym podle. A później spróbować odkupić swoje grzechy - mimo że z religią nie miało to nic wspólnego i jedynym wyznacznikiem dobrych lub złych uczynków, było dla bruneta jego własne, być może odrobinę skrzywione, poczucie moralności. O ile bowiem od rana (kiedy to przyszło mu obudzić się na kanapie w salonie, bo wróciwszy nad ranem do domu, nie potrafił położyć się w łóżku obok Jordie, zamiast tego wybierając znacznie mniej wygodny mebel, jakiego nie zdecydował się nawet rozłożyć, przez co obecnie doskwierał mu paskudny ból w karku; ale może podświadomie chciał cierpieć; chciał się ukarać) dręczył go moralny kac, tak prawdopodobnie żadna siła nie nakłoniłaby go do tego, aby wyznał Jordanie swoje winy z ubiegłej nocy; przekonany o tym, iż nie było o czym mówić, skoro właściwie... do niczego między nim i Libby nie doszło. A to, że - przez chwilę, ale jednak - chciał, aby doszło... to już inna sprawa. Liczyły się bowiem fakty, a te wykazywały co najwyżej tyle, że Chet Callaghan był po prostu mężczyzną; że miał swoje słabości, z którymi nie zawsze potrafił skutecznie walczyć, ale które ostatecznie przezwyciężył. Niestety w tym wszystkim zapominał tylko o tym, że Jordana nigdy dotąd nie potrzebowała żadnych twardych dowodów, ani nawet poszlak, aby snuć domysły i oskarżać go o zdradę - lub jej zamiar, chęć, skłonność. I po wczorajszej nocy... to nie były już tylko bezpodstawne wymysły. By uprzedzić więc ewentualne kolejne zarzuty, jakie mogłyby mieć miejsce, kiedy Halsworth zechce się z nim skonfrontować i zapytać o to, dlaczego wrócił tak późno i dlaczego nie spał w łóżku (czyżby obawiał się, że wyczułaby od niego zapach alkoholu i cudzych perfum?) - zakładając, że w ogóle chciałaby go o cokolwiek pytać, bo ostatnio, od czasu tej feralnej, nocnej kłótni... znowu niewiele ze sobą rozmawiali - brunet wziął rano szybki prysznic - unikając w łazience patrzenia na własne odbicie w lustrze, które musiałby znienawidzić - i nie kwapiąc się o wyjaśnienie, co takiego miał do załatwienia, zwyczajnie wyszedł, nie dając Jordie czasu na domysły. Albo dając jej go zbyt wiele. Wbrew temu jednak, co mogła pomyśleć - wcale nie uciekał ani przed nią, ani przed rozmową. Po prostu chciał się do tej rozmowy przygotować. Musiał się do tej rozmowy przygotować; musiał przygotować się na to, by spojrzeć jej w oczy i po raz kolejny okłamać ją prosto w twarz - dla jej dobra, dla własnego dobra, lecz przede wszystkim: dla dobra ich rodziny. To bowiem rodzina była dla niego najważniejsza, i co do tego Chet ani przez moment nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, a jeśli miałby wybierać pomiędzy spokojem u boku ukochanej kobiety, a ekscytującym dreszczem ryzyka i świetną zabawą z jakąkolwiek inną dziewczyną - to bez zawahania wybrałby to pierwsze. I nic, absolutnie nic innego, nie było warte tego, aby w równie bezmyślny sposób, co wczoraj, narażać to, co wspólnie z Jordaną budowali od tak dawna. Dlatego wiedział też, że nigdy nie może się ona dowiedzieć o tym, co (nie) zaszło ubiegłej nocy: bo chociaż nie lubił jej okłamywać, to jeszcze bardziej nie lubił jej krzywdzić, a świadomość, iż kiedy ona siedziała w domu z ich synkiem, jej narzeczony oddawał się beztroskim rozrywkom u boku dziewczyny, jaką ona sama nie potrafiła już być - bo musiała dorosnąć, bo Chet sam to na niej wymusił, robiąc jej dziecko - złamałaby jej serce. Dlatego to wcale nie za to, że nieomal dopuścił się zdrady, brunet chciał ją teraz przeprosić - ale za całą resztę. Byle tylko uspokoić własne sumienie; byle tylko móc żyć dalej u jej boku i nie czuć się jak skończony chuj - bo jedynie będąc z nią, Chet Callaghan czuł się ze sobą dobrze; bo tylko ona widziała go lepszym człowiekiem, niż był w rzeczywistości i tylko ona kochała go tak, jakby był lepszym człowiekiem, niż był w rzeczywistości. Dlatego chciał być lepszy; dlatego starał się być lepszy; dlatego robił wszystko, aby dorównać temu, jak postrzegała go Jordie. I wciąż zawodził, nawet jeśli tylko przed sobą. Bo czy w porządku było granie na jej emocjach i odwoływanie się do sentymentu, kiedy postanowił ugłaskać ją uroczym piknikiem w parku, do złudzenia przypominającym ich pierwszą randkę? Z tą tylko różnicą, że tym razem nie przygotował jedzenia sam - bo mieli wspólną kuchnię i Halsworth by się zorientowała, poza tym nie miał na to czasu - ale przecież liczyły się intencje, czy nie tak? Z całym ekwipunkiem brunet stawił się więc w parku, gdzie Jordie codziennie o tej porze chodziła na spacer z Reggie'm i Aldo, pragnąc zrobić jej niespodziankę. W pierwszej kolejności rozłożył zatem koc na zielonej, równiutko przystrzyżonej trawie w pobliżu ścieżki, lecz z wyjęciem jedzenia - w tym pachnącego pieczywa z pobliskiej piekarni, croissant'ów, świeżych owoców i zdrowego, orzeźwiającego soku - postanowił zaczekać na Jordie. Ta zaś nie kazała mu czekać na siebie zbyt długo, bo już wkrótce Callaghan dostrzegł kroczącą ścieżką ciemnowłosą, pchającą przed sobą dziecięcy wózek i w dłoni trzymającą psią smycz. Przywdziewając więc na twarz pogodny uśmiech, mężczyzna podszedł bliżej, unosząc w swojej dłoni pojedynczą, czerwoną różę, jakby miał to być jego własny odpowiednik białej flagi, którą pragnął zawrzeć pokój i zakończyć serię cichych dni, podczas których nie pozwalali sobie na żadne czułości - dlatego też póki co nie zdecydował się na powitalnego całusa, nie chcąc znowu... na nią naciskać. - Zdążyliście na śniadanie. Albo drugie śniadanie, jeśli już jadłaś - domyślał się, że jadła, ale domyślał się też, że nie było tego zbyt wiele, skoro Jordie starała się odzyskać swoją sylwetkę sprzed ciąży. I dlatego musiał ją czasem trochę dokarmić. Jak dawniej. W międzyczasie pogłaskał uradowanego psiaka i zajrzał do wózka, gdzie Reggie drzemał sobie w najlepsze, nim ponownie skupił swoje spojrzenie na kobiecej twarzy, przez moment istotnie patrząc na nią jak na swój największy skarb, którego za nic na tym świecie nie mógł stracić. Tylko czy na to nie było już za późno? - Dasz się zaprosić?
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
programista
narzeczony jordany
columbia city
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city