- Ukrywanie treści: włączone
- Hidebb Message Hidden Description
Orion Hayward
WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
Orion & Remington | gay bar w Capitol Hill
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
kelner
harvey's diner
columbia city
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
kelner
harvey's diner
columbia city
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
kelner
harvey's diner
columbia city
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
kelner
harvey's diner
columbia city
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
kelner
harvey's diner
columbia city
Bolało go za migdałkami i nadal szumiało w głowie, ale poza tym czuł się dobrze. Na tyle dobrze, że śmiało mógłby wrócić do domu; musiało być przed drugą w nocy albo dalej – na tyle późno w każdym razie, żeby Hayward bez większego wyrzutu sumienia uznał, że o tej porze nie ma już sensu. Syda w swoich myślach starał się wymijać slalomem, od czasu do czasu potykając się tylko o jak najbardziej racjonalne zdaniem Oriona wnioski – było późno, Shaule na pewno już spał i lepiej, żeby nie budził go śródnocną krzątaniną.
Poderwał wzrok.
– Oh, thank you – podziękował z umyślnie przeciągłym akcentem. Potem pozwolił Remingtonowi się obsłużyć. Przyjął więc wodę, upił parę łyków i przesunął się lekko, robiąc mu obok siebie więcej miejsca – tak, by blondyn nie tylko mógł się do niego dosiąść, ale żeby było mu wygodnie.
– Yeah. That was fun. – Najpierw zsunął się po oparciu kanapy, potem okręcił się pod kątem prostym tak, że tkwił teraz z kolanami zaczepionymi o wzniesienie podłokietnika i z głową wspartą o udo Remingtona. Żeby na niego spojrzeć, musiał wyprężyć mocniej szyję i postawić oczy w słup. Kołysał stopą w powietrzu, nie myśląc wiele o tym, ile wolnych, leniwych popołudni spędził w podobnej pozycji – z policzkiem dociśniętym do nogi Finlay’a (który każdą taką okazję wykorzystywał, żeby wsadzić mu palec do nosa), ojca (wtedy pytał o szkołę) albo Syda (Syd nie mówił nic na głos, ale czuł słowa wędrujące jego ciałem), zaglądając w magazyny i książki, i w codzienny przegląd telewizji. Telewizja zawsze uspokajała go na sen (w wydaniu zostaw, oglądam, podczas kiedy zapadał się w sobie coraz głębiej i głębiej, jeszcze nie poza jawą, ale blisko jej granicy). Inaczej było z lekturą. Budowanie sensu z pozbawionego kontekstu wycinka tekstu prędko go frustrowało, w następstwie czego zawsze się poddawał i – jeśli nie w humorze na zaczepki – po prostu tkwił w wygodnej, bezpiecznie statycznej ciszy. Żadnej zapowiedzi burzy. To była dobra cisza. Niegroźna.
Teraz jednak nie miał przed sobą nic wystarczająco bezosobowego, czemu mógłby poświęcić niezogniskowaną uwagę i puste spojrzenie – więc patrzył na wklejony w sufit plaster nieba – mniej zanieczyszczony światłem niż w centrum miasta, ale i tak zanieczyszczony wystarczająco, żeby tajemniczy urok tej niezmierzonej przestrzeni wciąż trzymać gdzieś poza zasięgiem gołego oka.
– You smoking? – Cmoknął. Czuł się lekko, swobodnie, na zewnątrz zupełnie nagi, ale w środku wciąż szczelnie okryty cieniem alkoholu i wspomnieniem drugiego ciała. Odpowiedź nie miała znaczenia; dryfował przyjemnie w miękkiej barce kanapy – z rufą po stronie podłokietnika i dziobem w miejscu, w którym zaczynały się nogi mężczyzny – i, zgodnie z zapowiedzią, nie czuł się na siłach, żeby gdziekolwiek spieszyć. Gdziekolwiek zmierzać.
Sięgnął za siebie, rozprostował rękę w łokciu i, trochę po omacku, przeciągnął palcami po krawędzi remingtonowej szczęki.
– You make a good kisser, you know? – Wyciągnął się, ale nie podniósł. – What do you do for a living? ‘Cause, like, you should forget about it and just kiss people. Set up a kissing booth and stuff. – Zachichotał. – I would be first in line. – Drażnił kciukiem wklęsłą rzeźbę policzka.
– It’s nice of you I could get the sample for free, though.
remington goldstein
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
Od tych znajomych, którzy w kwestii przygodnego seksu mieli większe rozeznanie oraz doświadczenie, Remy zdążył, głównie teoretycznie, nauczyć się paru zasad polecanych w trakcie jednorazowych schadzek: wymieniać minimum informacji, i to tylko takie, które mogły się którejkolwiek ze stron faktycznie przydać, wyłącznie do rzeczy przyzwoitych i legalnych (a więc: imiona były w dobrym guście, nazwiska stanowiły dodatkową opcję, ale bynajmniej konieczność; dane dotyczące zdrowia - w kontekście Remy'ego o dość znaczącym kalibrze - powinny być pewnikiem; numery konta - zdecydowanie czerwoną flagą; numery telefonu - tylko komórkowego, nigdy domowego albo tego do pracy, i wyłącznie wówczas, gdy obydwu stronom było naprawdę dobrze); nie opowiadać o sobie za dużo, a jeszcze mniej o swoich eksach i rodzinie; podawać tylko takie fakty, które z równym entuzjazmem zamieściłoby się na swojej stronie internetowej, albo we własnym nekrologu.
Zastanawiał się chwilę, opuszce chłopięcego kciuka pozwalając esować-i-floresować na dwudniowej łączce swojego zarostu. Westchnął.
- I am... - Ojciec Remingtona w ogóle prawie nikomu o nim nie opowiadał, ale jego matka lubiła się chwalić, że ma syna architekta. O tym, że krajobrazu, mówiła już ciszej, a czasem fakt ten pomijała zupełnie - topiąc go w łyżce ogórkowego chłodnika na letnim raucie ze znajomymi znajomych, albo w kieliszku wina na randce z kimś, kto remingtonowego ojca miał zastąpić, a kogo i tak wspomnienie o jej pierwszym, i ostatnim mężu nieuchronnie spychało z podium już w przedbiegach - A gardener, actually. I mean, that's what I've done for the longest time, and probably like the most. But then life kicked in, and I started doing more designing work. You know... - Uświadomił sobie, że chłopak – nie był pewien o ile, ale zdecydowanie od niego młodszy - zapewne nie wiedział - More time spent in the office, much less in the actual nature, outside.
Nie, Remy nie żałował, że sprawy potoczyły takim tokiem. Czasem tylko było mu tęskno do prostoty dawnych, zawodowych realiów (niektórzy nazywali je prostszymi, on wolał mówić, że były po prostu bardziej przyziemne, uśmiechając się do żartu skrytego w tym epitecie), ale doceniał komfort klimatyzowanych biur projektowych, i bycia głównym decydentem w kwestii swoich godzin pracy.
- But if you say that I am really that good... - Przeciągnął się, splótł dłonie za głową, ale wkrótce jedną z nich znów wpadał już w orbitę Oriona - Then maybe I'll revisit your feedback once I finally hit my mid-life crisis in a couple of years, and start fantasising about changing my career.
Nie czuł się w obowiązku, ale w jakimś sensie przyjemnym było obnażać przed brunetem małe, nieprzesadnie intymne skrawki swojej tożsamości: wiek, zawód, może coś jeszcze – ulubiony gatunek muzyki (wcale nie jazz, choć blisko), sposób parzenia kawy; zwłaszcza teraz, kiedy na poziomie fizycznym zdążył obnażyć już prawie wszystko.
Otwartą dłonią przemknął przez lewą pierś chłopaka. Chyba trochę spłoszył się biciem jego serca.
- Besides, how can you know it was for free? - Zaczepił - Maybe I'll sent you a bill, huh? I doubt you could afford it, since I am so good at it, apparently… - Metaforycznie, stąpał po lodzie - temacie śliskim, ale, wnioskując z nadal rozprężonej sylwetki Haywarda, chyba niekoniecznie cienkim. Były to rzecz jasna tylko zuchwałe hipotezy, których być może nie będzie miał nigdy szansy zweryfikować, ale Orion nie wyglądał mu na kogoś, kogo szczególnie odstręczyć mogły pieniądze, albo ich brak.
Milczał chwilę na tyle długą, że Orion mógł zacząć się zastanawiać czy czekać na coś jeszcze, czy też wolno mu już ripostować. Remy, tym czasem, rozwiązywał w myślach trochę inny dylemat. Westchnął, raz kozie śmierć – It would have my number on it, though. The check, I mean. I could teach you some tricks, at some point…?
Orion Hayward
kelner
harvey's diner
columbia city
Na propozycję papierosa machnął ręką. Był Amerykaninem z krwi i kości, i potrzebował chwili, żeby połączyć fakty, stawiając synonimiczny znak równania pomiędzy fajką i zwrotem wyjętym z obcego slangu. Podziękował. Wychodził z założenia, że – po wszystkim – zadymianie sobie płuc było rozrywką dla dwojga. Bywało też ucieczką, ale Orion, im więcej czasu spędzał w towarzystwie Remingtona, tym bardziej przekonywał się, że wcale nie chce uciekać.
– Sure. Why the heck wouldn’t I? I like to get to know who I’m sleeping with. – Poruszył nadgarstkiem tej samej dłoni, którą trzymał wzniesioną przy policzku mężczyzny. Poczuł drętwienie odchodzącej krwi. Opuścił rękę, potem ją zgiął i wplątał w rozrzucone kosmyki własnej grzywki (niektóre lepkie, klejące się do skóry, inne powywijane w niekontrolowanym nieładzie); przeszukiwane na wypadek, gdyby Remington coś w nich po sobie zostawił. Jakąś wplątaną we włosy myśl albo intencję. – But only if you feel comfortable telling me. No pressure, anyway. I’m not trying to interrogate you. – Wiódł spojrzeniem za palcami Goldsteina. Stanowiły ładne dopełnienie jego głosu – jakby mówił i pisał jednocześnie po tym drażnionym skrawku skóry. Coś prostego i nieangażującego. Prędzej transkrypt, niż wiersz.
Zmarszczył brwi. Był to częsty wyraz twarzy, z którego nie zawsze zdawał sobie sprawę. Ilekroć w zderzeniu czołowym brały udział dwa, nadciągające z przeciwnych stron prądy myśli, tę kolizję dało się dostrzec w mikrej zmarszczce uwydatnionej w punkcie ponad grzbietem nosa.
– Oh, honey. – Orion wywrócił oczami i znów wychylił się lekko, dla lepszego wglądu w twarz mężczyzny. – Haven’t you had enough already? Crises. In your life. – Posłużył się dziwnym tonem, z którym sam nie był szczególnie blisko – poważny i nie; zalążek śmiechu mogący zakwitnąć tylko w odpowiednich warunkach, niestety, przez łzy. Ale łez nie było, więc zaśmiał się od tak, po prostu, bez niepotrzebnych, emocjonalnych obciążeń. – Maybe you should just pass on this one. I still stand by what I said before – that my suggestion is great and all, but I bet there are better things to fantasize about, honestly. – Poklepał Remingtona po kolanie i na powrót wlepił spojrzenie w pustą przestrzeń ponad nimi. Było coś atrakcyjnego w niebie samym w sobie – w koncepcie, proweniencji wklejonych w nie, mikroskopijnych cekinów i cząsteczek srebrnego, kosmicznego brokatu. Jak nawyk z dzieciństwa, oczy wlepione w fluorescencyjne, umowne kształty gwiazd – tego nawyku dorosła, dojrzała i trochę rozczarowująca wersja (zbyt odległa i zależna od pogody).
Snuł właśnie pół-prawdziwe wyobrażenia naokoło remingtonowej pasji; mógłby go zapytać o tę nieszczęsną kalateę, którą Penny od lat próbowała podtrzymywać przy życiu. To była prosta myśl. Miła. Rozciągała się i wpadała prosto w ciszę, którą Orion w pewnym momencie potraktował jako przestrzeń, żeby wtrącić się Remingtonowi w słowo. Nie zdążył. Pytanie Goldsteina zapadło między nimi ciężej od ciszy. Fakt, Orion dał się zaskoczyć i może dlatego właśnie zająknął się śmiesznie – a może potrzebował tej chwili, żeby cofnąć kilka filuternych słów, które wciąż jeszcze miał na końcu języka, a teraz zmuszony był je z powrotem połknąć, żeby zrobić miejsce tamtemu zająknięciu.
– Jesus, that was smooth. – Chrząknął. – I mean… Yeah, why not. I was going to give you my number anyway… – Wzruszył ramionami. Remington nie był pierwszy – i pewnie nie był też ostatni. Na liście kontaktów uplasowałby się gdzieś pomiędzy Prestonem i Rory (i niewiele poniżej Penny), ale mało kto tak prędko przejmował inicjatywę. Drgnął mu kącik ust. – Should I take it as a hint, though? – Wstał, z kanapy dźwigając się jednak nie bez trudu. Okrążył ją, jednocześnie zaszedłszy mężczyznę od tej samej strony, do której przylegał plecami i, wplótłszy palce w rozmierzwioną fryzurę, przeczesał jaśniutkie zagony włosów. – Does it mean it’s time for me to get going or are you just inviting me to bed so we can exchange our numbers in the morning?
remington goldstein
architekt krajobrazu
prywatne studio
sunset hill
Remy się uśmiechnął, chyba z lekką ulgą. Nie mógł zaprzeczyć, że prostota całej tej sytuacji w jakiej zupełnie nieplanowanie znalazł się dzisiaj w towarzystwie Oriona była mu na rękę; już teraz zaczynał myśleć, że wygodnym byłoby, gdyby udało im się, w jakiejś powtarzalności, przemienić ją w jakąś luźną rutynę, czy nawyk. Z drugiej strony, nie chciałby czuć, że swoją tożsamość - występującą poza to, z kim lubi sypiać oraz w jaki sposób - musi przy brunecie trzymać na bardzo krótkiej smyczy, jak to próbowali przeforsować czasem inni, surowo przywiązani do reguły, że niezobowiązujące znajomości powinny sprowadzać się do spotkań i tematów związanych wyłącznie z tym, co da się zamknąć za drzwiami mniej lub bardziej metaforycznej sypialni.
- You do? That's good to know - Przyglądał się krótkiej kraksie myślowych prądów, na twarzy dwudziestosiedmiolatka wyrażonej w zbiegu linii dwojga brwi, u nasady nosa. Miał ochotę zainterweniować, wygładzając bruzdkę palcem, ale nie zdążył.
Odchrząknął, i pokiwał głową - nie dlatego, że w pełni się z nim zgadzał, ale ponieważ szanował jego punkt widzenia.
- Point taken, but that's not really something we have much control over, directly, don't you think? - Ton miał lekki, niezobowiązujący - ani do dalszej dyskusji, jeśli Orion nie miałby ochoty, ani do zwierzeń, ale spojrzenie skupione, uważne, na wypadek gdyby w treść rozmowy zdecydowali się jednak zameandrować trochę głębiej, eksplorując poważniejszą, bardziej personalną tematykę - The number of crises we have to face, I mean. The only thing we are responsible for, is how we respond to them - Chryste, pomyślał, za dużo terapii - co zresztą było typowym dla Paula przytykiem, jakim mężczyzna lubił stopować Remy'ego na poświęconych głębszym rozmowom spacerach z psami, albo przy kolacji, gdy blondyn zapędzał się zbyt entuzjastycznie z oświeconymi frazesami pożyczonymi od własnego psychoterapeuty. Z drugiej strony Remy wiedział, że obydwaj (to jest, Paul i on sam) byli z niego dumni (to jest, z Remingtona, nie z terapeuty - facet niewątpliwie, sporo wysiłku musiał wkładać w uporządkowanie emocjonalnego bałaganu przynoszonego mu przez młodszego Goldsteina na cotygodniowe sesje, ale to przecież była jego praca; Remy, analogicznie, nie uważał, że sam zasługiwałby na pochwalne peany za przesadzanie frezji albo projektowanie daszków, obdarzonych określonym kątem spadu w pergolach, skoro, drogą świadomej i samodzielnej decyzji właśnie w tej dziedzinie zdecydował się odbyć trening i praktykować w swoim życiu zawodowym) za wysiłek, z jakim nauki z kozetki stara się zawczasu wcielać w życie. Terapia zresztą, tej części Remingtona która spodziewała się śmierci męża, pozwoliła może nie tyle się ze zdarzeniem pogodzić czy tym bardziej raz na zawsze uporać, ale przynajmniej ułożyć (jak do snu ułożyć się można z reumatycznym bólem w kościach - skręciwszy ciało na lewy bok, i z poduszką wsuniętą między kolana, co wcale nie znaczy, że ból ustaje albo znika, ale przynajmniej staje się bardziej znośny i pozwala zażyć snu niezbędnego do dalszego radzenia sobie z życiem).
kelner
harvey's diner
columbia city
A były takie miejsca. Dom rodzinny i kawalerka Finlay’a. Hospicjum, w którym rezydował pan Shaule. Nawet ten perski dywan, z założenia całkiem dobrze łapiący kurz, jeszcze lepiej – kocią sierść drapanego za uchem Panini i pół-świadome drzemki, za które Hayward przypłacał potem łamaniem w kościach. O ile wygodniej, zamiast na podłodze, było obudzić się w cudzym łóżku – na rauszu potęgowanym prostotą najprymitywniejszej przyjemności. Tak, tak – przecież już postanowił. I za każdym razem, kiedy decydował wprosić się w przerwę remingtonowego monologu, okazywało się, że trzydziestosześciolatek ma do powiedzenia coś jeszcze – obserwował go więc – a właściwie nie jego per se, ale ładny kant profilu i pracującą żuchwę – z odpowiedzią trzymaną cierpliwie na końcu języka (tę decyzję, którą podjął już dawno, na upartego zawarłby nie nawet w pojedynczym słowie czy mrukliwym potaknięciu – nie nawet w pocałunku, ale w wymowności spojrzenia, które już prężyło się wygodnie na dużym, starannie posłanym łóżku). Oczywiście, mógł mu przerwać. Mógł mu wejść w słowo i nie trzymać w niepewności, ale prędko okazało się, że czerpał nieokreśloną, a być może nawet i nieco sadystyczną przyjemność z widoku podnoszącego się do pionu mężczyzny, krążącego po włościach w oczekiwaniu na jego werdykt.
Pozwolił mu zniknąć za drzwiami garderoby. I czekał, cierpliwie – a kiedy Remington znów zamajaczył mu przed oczyma – rozkosznie zmęczony i półnagi, Orion uśmiechnął się z cieniem zabawnego rozczulenia padającym spod wzniesionych brwi.
– Well… then you clearly supposed wrong because I can. And I want to. Now- – rzucił miękkim, oznajmującym tonem. Z ręką wspartą o kanapę i szpicem biodra wypchniętym lekko w bok przyjrzał się ściskanej w męskiej dłoni koszulce. – Surely you’re not gonna wear that? What is it? Are you really trying to make me feel underdressed? In bed? – Pokręcił głową. Potem ją przekrzywił, podrapał się po skroni i wydobył z siebie krótki – bardzo, bardzo lekki – szczebiotliwy zaśmiew.
– Remy… I was ready to suck your dick before you could think about taking a shower. I’ll be fine. – Wywrócił oczami. – Even with you being… you know… just slightly disgusting. – Zaśmiał się i poderwał dłoń, nieistniejącym niemal dystansem pomiędzy opuszkami kciuka i palca wskazującego wizualizując o jak niewielkim i niepoważnym zniesmaczeniu była mowa.
Remingtona minął dopiero w drodze do – jak zdążył wywnioskować – łazienki (tej samej, z której mężczyzna przyniósł wcześniej ręcznik i szklankę wody). Zmył makijaż; przed lustrem był tylko parą piwnych oczu – dolną, zaczerwienioną powieką potartą papierem toaletowym i mydłem; opuchniętą od pocałunków wargą; zaczątkiem nigdy niewykwitłych piegów; rumieńcem zawzięcie trzymającym się policzków. Przyglądając się swojej twarzy z tak bliska nie dostrzegał przysłaniającego jej woalu zmęczenia. Czuł się trochę młodszy – i trochę odważniejszy.
*
Do Goldsteina dołączył już w łóżku; z biodrami krzywo opiętymi warstwą zgarniętych z ziemi bokserek. Pod pościel wsunął się bez większego namysłu. Drasnął palcem jego łydkę. Wczepił się plecy; łukiem ramienia zagarnął go sobie w pasie.
W ciszy spędził ledwie chwilę. Może dwie. Może obudził się dopiero nad ranem, a może tylko wydawało mu się, że tamtej nocy powiedział cokolwiek.
– I don’t agree with you, by the way. Sometimes you can do stuff to… uhm… prevent the crisis from happening. Or prep yourself for one... in advance. Y’know… before… before it happens – zamarudził mu w bark. – I think sometimes we just decide not to.
Koniec.
remington goldstein