WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przejdź do rzeczy — ponaglił. Nie lubił kiedy rozmowa kręciła się wokół tematu i nic nie wnosiła do sprawy, z którą miał się zapoznać. Potrzebował konkretów, jasnych podstaw do tego, by pociągnąć za swoje sznurki i załatwić sprawę brunetki.
Problem z siostrą... — powtórzył głupio i stłumił uśmiech, który chciał wypełznąć na jego usta, gdy poczuł jak ogarnia go rozbawienie. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał i nie takich słów, które padły chwilę później, nie obrazując w pełni skali problemu.
Ile twoja siostra ma lat? I o jakich wartościach mówimy? — zapytał, marszcząc lekko czoło. Nie sądził, że prośby Johanny mogą dotyczyć jej rodziny. On nie czuł się właściwą osobą do tego, by utemperować jakąś gówniarę, która miała swój świat i swoje kredki, a na wartości w życiu wypinała tyłek. Cholera, on sam to robił. Lał na wartości i żył tak, jak jemu było dobrze.
Wiesz co... Myślałem, że chodzi o coś poważnego. Że masz z kimś problem i trzeba się go pozbyć, ale do diabła... Naprawdę prosisz o to, żebym sprowadził do pionu twoją siostrę? To chyba wasze prywatne, rodzinne sprawy, do których nie potrzeba złej niańki? — skrzywił się. Nie był dobry w takie klocki. Nie wiedział o co dokładnie chodziło, ale problemy w rodzinie to było ostatnie czego chciał się chwytać. Już lepiej zapatrywałby się na znalezienie kobiecie kogoś, kto porzuciłby w ciemnym zaułku czyjeś ciało, albo dopuścił się uprowadzenia i tygodni spędzonych w zamknięciu w pakiecie z torturami. To nie wydawało się być jednak tym, czego brunetka potrzebowała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aśka wyraźnie spochmurniała rejestrując rozbawienie na twarzy mężczyzny. Faktycznie w pierwszej chwili mogło to brzmieć jakby pokłóciły się o gumkę do włosów i każda szukała większej ilości napakowanych kolegów do przeprowadzenia ustawki w okolicach najbliższego mostu – koniecznie ciemną nocą.
Jej wcale do śmiechu nie było… ostrożny dobór słów i element tajemniczości był w pełni świadomy i tak jak nie zagłębiała się w źródła nielegalnych pieniędzy Joela, tak samo oczekiwała, że i on nie będzie zadawał zbyt wielu pytań.
Przeliczyła się.
Bądź co bądź był mężczyzną, jednostką prostą, której łatwiej zrozumieć rzeczy wyłożone w sposób oczywisty i możliwie banalny.
Thompson westchnęła.
– Posłuchaj – zaczęła jeszcze raz godząc się z losem, który zakładał uzewnętrznienie własnego problemu. Od kilkunastu minut wiązała ich tajemnica więc nie musiała się martwić o to czy Gallagher ma długi język. Nawet jeśli lubił nim władać to były o wiele bardziej przyjemne sposoby męczenia tego mięśnia niż paplanie na lewo i prawo. – 27 – odpowiedziała zdawkowo chcąc przejść do konkretów. – To co Ciebie najwyraźniej bawi, dla mnie w najlepszym przypadku skończy się końcem kariery. W najgorszym kratkami – dłuższa chwila przerwy aby mógł przyswoić rzuconą garść informacji. – Również nie jestem święta i to nas łączy. Podobnie jak Ty również cenie sobie lojalność lub chociaż nie wsadzanie nosa w nieswoje sprawy. Młoda grozi mi policją i wiem, że rozmowa to daremne strzępienie języka. Potrzebuję lepszego środka przymusu. Wystarczy ją dobrze przestraszyć i najpewniej odpuści – albo i nie.
– Więc jak widzisz mój problem jest poważny bo na równi z karierą cenię dopływ gotówki i niekoniecznie chce się rozstawać z jednym lub drugim – założyła pasmo długich, ciemnych włosów za ucho.
– I tak… potrzebuje złej niańki – przechyliła głowę na prawą stronę mając nadzieję, że teraz J. zrozumie czemu tak bardzo zależy jej na utemperowaniu siostry.

autor

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

44.

Nie będzie żadnym zaskoczeniem stwierdzenie, iż Chet Callaghan nie zwykł obchodzić Walentynek - może dlatego, że zwyczajnie nie sądził, jakoby ów dzień zakochanych w jakikolwiek sposób go dotyczył, skoro nigdy przedtem - przed Jordaną - nie był tak naprawdę zakochany. Ale nawet po tym, jak dołączył do grona osób uprawnionych do świętowania tego dnia, nie uważał go za szczególnie istotny. I - jakże naiwnie - łudził się, ze on i Jordie nigdy nie staną się jedną z tych par, jakie znajdują dla siebie czas tylko raz w roku. Musiał jednak przyznać, że w ostatnich tygodniach nieco im tego czasu brakowało - bo mimo iż wciąż wiele rzeczy robili razem: wciąż budzili się w jednym łóżku i w tym samym łóżku zasypiali obok siebie, to jednak praca, małe dziecko oraz jednoczesne planowanie ślubu, sprawiały, że nie mieli zbyt wielu okazji do spędzenia wieczoru tylko we dwoje. A już szczególnie: do spędzenia go poza domem; choć ów brak skutecznie wynagradzała im świadomość, że za kilka miesięcy wszystkie te przygotowania pozwolą im przeżyć ten idealny, najpiękniejszy dzień w ich życiu, kiedy zostaną nareszcie mężem i żoną, a całe to szaleństwo - w końcu się uspokoi. A na to zapewne z większą niecierpliwością oczekiwał już Chet - na ów spokój, bo samego ślubu Jordie bez wątpienia również nie mogła się doczekać, i to chyba właśnie widok jej ekscytacji i radości, sprawiał, że brunet jeszcze nie zwariował. Przeciwnie - towarzyszył jej w tym wszystkim, bynajmniej nie zamierzając zrzucać całych przygotowań na jej głowę, nawet jeśli momentami czuł się w tym temacie zupełnie zagubiony i chyba po raz pierwszy tak dużą ulgę przynosił mu fakt, że Halsworth mogła w owym przedślubnym zamieszaniu liczyć na wsparcie oraz dobre rady swoich sióstr, które wydawały się tym tak zaaferowane, że chyba zapomniały już, jak bardzo jeszcze niedawno się na niego gniewały. A gniewały się nawet dłużej niż sama Jordie, która bez wątpienia miała ku temu więcej powodów - a mimo to nadal trwała przy brunecie, który kompletnie na to, i na nią, nie zasługiwał. Nadal w niego wierzyła; nadal widziała w nim lepszego człowieka, niż on sam w sobie widział i niż zapewne był w rzeczywistości. Dlatego przynajmniej przy okazji tego lutowego dnia pragnął dać jej coś w zamian: nie tylko bukiet kwiatów oraz delikatny naszyjnik, jaki przyozdobił wieczorem jej smukłą szyję. I choć ostatecznie wybór padł na dość banalną kolację we dwoje, to tegoroczne Walentynki pozostawały o tyle wyjątkowe, że właściwie obchodzili je razem po raz pierwszy; po tym, jak poprzednie zakończyły się dla nich głośną kłótnią. I to również Chet chciał jej wynagrodzić. Z wyprzedzeniem zarezerwował zatem stolik w restauracji słynącej głównie z zapierającego dech widoku na szmaragdowe miasto, które z zajmowanego obecnie miejsca przy oknie, mogli podziwiać bez najmniejszych przeszkód, co umożliwiało nienachalne, tworzące romantyczną atmosferę, ciepłe oświetlenie, w jakim skąpane było wnętrze lokalu. - Mam nadzieję, że nie zakręci ci się w głowie - zagaił, lustrując spojrzeniem jej profil, kiedy sama Halsworth zawiesiła wzrok na oświetlonej panoramie miasta, która, jakkolwiek efektowna, istotnie mogłaby przyprawić o lekki zawrót głowy kogoś cierpiącego na lęk wysokości. I choć Chet się do owego grona nie zaliczał, to i tak wydawał się być teraz bardziej zainteresowany osobą swojej narzeczonej, aniżeli czymkolwiek innym wokół nich. - Cieszę się, że chociaż w walentynki mogę mieć cię tylko dla siebie i nie dzielić się nawet z naszym synem - stwierdził z uśmiechem, gdy ich spojrzenia ponownie się spotkały, a palce ich dłoni splotły się ze sobą na blacie, zaledwie na krótki moment, zanim przy ich stoliku pojawiła się kelnerka, aby wręczyć im karty dań. Wyrecytowała przy tym powitalną formułkę oraz przedstawiła się jako Libby, co w pierwszej chwili nie wzbudziło nawet najmniejszych podejrzeń u Chestera, który dopiero po chwili wzniósł swoje spojrzenie na dziewczynę, a wtedy - jego dłoń, którą sięgał po menu, zawisła na moment w powietrzu, zaś wzrok na kilka dziwnie długich sekund zatrzymał się na niepokojąco znajomej, młodej twarzy. - Dziękuję - odparł zaraz i odebrał od niej kartę, zerkając ukradkiem na Jordie. Nie był pewien, czy zauważyła, że dla tych dwojga nie było to bynajmniej pierwsze spotkanie, ale z ulgą przyjął fakt, iż młoda kelnerka również nie zdecydowała się teraz tego skomentować. Uśmiechnęła się tylko, unosząc lekko brew, a w jej oczach błysnęło coś na kształt niemego triumfu, jaki - dla Chestera - nie zwiastował chyba niczego dobrego, kiedy dziewczyna zostawiła ich ostatecznie samych, dając chwilę na wybranie czegoś z menu. I na tym właśnie Callaghan zamierzał się teraz skupić, posyłając jeszcze swojej narzeczonej łagodny uśmiech, lecz unikając dłuższego spojrzenia w jej oczy, gdy zamiast tego zaczytał się w liście dań z nieco chyba nadmiernym zainteresowaniem. Czyżby i tym razem ich walentynkowej tradycji miało stać się zadość?

Jordana Halsworth

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

34.
Neutralne podejście Jordany do Walentynek objawiało się głównie tym, że najczęściej spędzała je w gronie tych wolnych przyjaciółek, które akurat miały albo złamane serca albo pozostawały zagorzałymi singielkami, częściej jednak sama Jordie wybierała wtedy pracę, by inni mogli świętować ze swoją drugą połówką. Ponieważ dotychczas ona takowej nie miała, nie czuła potrzeby świętowania, chociaż sam fakt przebywania w lokalach, w których pracowała, pośród licznych zapatrzonych w siebie i zakochanych par, wcale nie należał do najprzyjemniejszych. Nie sądziła więc, że za zaledwie rok czy dwa, sama będzie zakochana bez pamięci, a ten jeden szczególny dzień w roku nie będzie już przytłaczającym doświadczeniem, dniem spędzonym w pracy albo manifestem singielki, którą zawsze była. Dzisiaj mogła – co zabawne zresztą – pierwszy raz spędzić ten dzień z ukochanym mężczyzną i jednocześnie ze swoim przyszłym mężem, a myśl o tym za każdym razem zresztą wprawiała ją we wręcz dziecięcą ekscytację. Uwielbiała już w myślach – ale i głośno – właśnie tak go nazywać i nie mogła się szczerze doczekać dnia, w którym faktycznie jej mężem zostanie. A ponieważ, by to mogło dojść do skutku, musieli wiele rzeczy zorganizować, zaplanować i przygotować, to istotnie w połączeniu tego wraz z pracą bruneta oraz opieką nad małym dzieckiem, w całokształcie znowu tego czasu dla siebie nie mieli aż tak dużo. Zdecydowanie jednak plusem w tym wszystkim pozostawało to, że wszelkie nieporozumienia zostały zażegnane, a oni spokojnie mogli zasypiać w swoich ramionach i razem witać nowy dzień, ciesząc się swoją obecnością. Co prawda i ona nie chciała, by stali się jedną z tych par, które czas dla siebie znajdują tylko w ten jeden dzień w roku – i chociaż oczywiście mieli siebie wzajemnie na co dzień – to i tak przyjemnie było na moment z tego domu się wyrwać i spędzić czas tylko we dwoje. A tego akurat nie mogli już zbyt często praktykować, mimo szczerych chęci. Dlatego pozostawiając póki co w tylu zobowiązania zawodowe, bieganinę dnia codziennego, zmęczenie, niewyspanie, a nawet te jakże przyjemne – przynajmniej dla Jordie – i ekscytujące przygotowania do ślubu, dzisiaj mogli po prostu na moment się zatrzymać i skupić znowu na sobie. Dlatego bynajmniej nie oponowała, gdy mama Chestera zaproponowała ochoczo, że przejmie wnuka pod opiekę, by mogli spędzić trochę czasu tylko we dwoje, jakże chętnie przyjmując zaproszenie do eleganckiej restauracja. A w takowej nie byli już na tyle dawno, że zdecydowanie należało ten stan rzeczy zmienić – tym bardziej, że to o tyle wyjątkowy moment, że to tak na dobrą sprawę ich pierwsze wspólne Walentynki, bo te poprzednie akurat wypadły w momencie niemałej awantury. Dlatego cieszyła się, że oprócz przepięknych kwiatów i jakże urokliwego naszyjnika, Chet postanowił również sprawić jej tym większą przyjemność, zabierając właśnie do restauracji na kolację. Banał czy też nie, dla Jordie było to czymś absolutnie wyjątkowym, szczególnie po tym co już się wydarzyło – w bardziej czy mniej odległej przeszłości – w związku z czym chciała mu uświadomić, że był dla niej najważniejszy, że kochał go pomimo wszystkiego co mówił czy robił i nic nie mogło tego zmienić. Pragnęła, by wreszcie wypracowali ten złoty środek i odkąd istotnie zaczęli ze sobą rozmawiać, lepiej się rozumieć i chyba po prostu doceniać – ta atmosfera z nieznośnie zgęstniałej, stawała się wreszcie przyjemna i lekka. Szerokim uśmiechem pełnym zadowolenia skwitowała więc wystrój wnętrza lokalu, w którym nigdy wcześniej nie miała okazji gościć i niemal rozbłysły jej oczy, gdy okazało się, że zajmą miejsce tuż przy ogromnej, szklanej ścianie, za którą rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok. Czy mogło więc być bardziej romantycznie? – Ten widok rzeczywiście może przyprawić o zawrót głowy – zaśmiała się cicho, z zapartym tchem wpatrując się w oświetloną przestrzeń przed swoimi oczami – Na szczęście nie mam lęku wysokości, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć. Piękny widok, prawda? – zagadnęła, niemal nie będąc w stanie ukryć tego zadowolenia i ekscytacji, które aż biły z wyrazu jej twarzy, który rozświetlał dodatkowo nadal szeroki, szczery uśmiech. Dlatego też najpewniej nie zorientowała się nawet, że brunet wcale owego widoku nie podziwiał, a zdała sobie z tego sprawę dopiero wówczas, gdy przekręciła głowę i usiadła prosto, skupiając już tylko na nim swój wzrok. Uśmiechnęła się więc nieco szerzej, dostrzegając, że to jej ciągle się przyglądał, co zdecydowanie jej się spodobało – och uwielbiała, gdy tak na nią patrzył, przez co aż przyjemny dreszcz przeszył jej ciało. – Wiem, że nie przepadasz… czy może nie przepadałeś za Walentynkami, ale i tak cieszę się, że możemy ten dzień spędzić tylko we dwoje. A właściwie wieczór. Reggie był moją Walentynką w ciągu dnia – zauważyła z lekkim rozbawieniem – Ale teraz jesteś nią już tylko Ty. Nie pamiętam kiedy ostatnio wychodziliśmy razem zjeść coś na mieście, więc cieszy mnie to tym bardziej. Tak samo jak to, że zabrałeś mnie akurat tutaj, chyba nie łatwo było tutaj dostać stolik akurat na ten dzień? – zagadnęła z uśmiechem, zaciskając delikatnie palce na jego dłoni, gdy te ich splotły się razem na stoliku, w czułym geście. Wpatrywała się więc z niego wzrokiem przepełnionym miłością – i co ważniejsze spokojem, którego zdecydowanie im brakowało. Już miała nawet coś dodać, gdy niespodziewanie do ich stolika podeszła młoda, śliczna kelnerka. W ostateczności może to i lepiej, że nie był to młody kelner, który mógłby się potencjalnie zainteresować Jordaną i tym samym narazić na złość Chestera, a że już wiemy, iż bywał mocno zazdrosny – to przecież lepiej było dmuchać na zimne. Jordie jednak nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, że owa sytuacja wcale nie zanosiła się na lepszą, a istotnie stanowiła ciszę przed burzę. Nieświadomie jednak wzniosła wzrok na dziewczynę, która ubrana w strój z logo restauracji, wyrecytowała płynnie powitalną formułkę, skupiając jednak zdecydowanie większą uwagę na brunecie, niż na samej Jordanie, co zdecydowanie nie umknęło jej uwadze. Musiała się już chyba przyzwyczaić do tego, że kobiety zawsze zwracały na niego uwagę i bynajmniej nie mogła ich za to winić. Nie wyłapała jednak lekko zaniepokojonej miny bruneta ani tego, jak jego dłoń nagle zawahała się przy karcie menu, którą Jordie znacznie sprawniej odebrała od niejakiej Libby, nawet przyjacielsko się uśmiechając w podziękowaniu. Gdy więc odeszła póki co, pozwalając im zdecydować się na jakieś zamówienie, podobny uśmiech posłała kolejny raz tego wieczoru brunetowi i skupiła na chwilę wzrok na wypisanych potrawach, zawzięcie zastanawiając się na co ma ochotę. – Widzę, że w tej kwestii chyba nigdy nic się nie zmieni – rzuciła lekko żartobliwie – Wszystkie kobiety nieustannie tracą dla Ciebie głowę. Jak to dobrze, że jesteś tylko mój – skwitowała, unosząc kąciki ust jeszcze wyżej, gdy wznosząc wzrok znad menu, napotkała jego spojrzenie – Nie mogę ich za to winić, sama mogłabym patrzeć na Ciebie godzinami – posłała mu to sugestywne spojrzenie, mówiąc ni mniej ni więcej, że i jej podobało się to co widziała, ale przecież o tym brunet chyba doskonale już wiedział. Tym bardziej, gdy dziś wyglądał tak oszałamiająco przystojnie w tym eleganckim wydaniu, niemal cały na czarno. Skłamałaby więc mówiąc, że ten widok jej nie podniecał, bo w tym wydaniu uwielbiała go chyba najbardziej. Sięgnęła więc swobodnie do jego leżącej znowu na stoliku dłoni i kolejny raz splotła razem ich palce, zerkając ponownie do menu, póki co zdecydowanie pozostając bardziej swobodną niż on sam, bo niczego nie była jeszcze świadoma. – Sama nie wiem na co mam ochotę. Myślę jednak, że powinniśmy zamówić jakieś wino albo szampana. A Ty zdecydowałeś się już na coś dla siebie?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Jak na dwoje ludzi, którzy do tej pory nie mieli zbytnio okazji do świętowania walentynek - oboje nałożyli na ten dzień dość dużą presję, pragnąc coś sobie nawzajem udowodnić i wynagrodzić. Mimo iż tak naprawdę, być może wcale nie tego potrzebowali - bo przecież to codzienne gesty były najbardziej rzetelnym wyrazem uczuć, jakie ich łączyły, i jedna, romantyczna kolacja niczego tutaj nie zmieniała. Ale była chyba o tyle bardziej wyjątkowa, że w ostatnim czasie istotnie nie mieli zbyt wielu okazji do wspólnych wyjść, więc oboje bez wątpienia chętnie korzystali z tej, która właśnie się nadarzyła. Wszak to, jaką będą parą - czy taką, która po narodzinach dziecka nie odnajduje już w sobie motywacji, chęci ani energii do romantycznych gestów, czy też taką, która patrzących na nich z boku ludzi wprawia w zakłopotanie tym, jak bardzo jest w sobie zakochana - zależało tylko i wyłącznie od nich. I chociaż oboje - mimo iż do tej pory preferowali życie w biegu - zdążyli polubić te leniwe popołudnia w domowym zaciszu i dresach na tyłku; to czuli się równie doskonale, mogąc czasem ubrać się w eleganckie ciuchy i zjeść kolację w drogiej restauracji. Skinieniem głowy Chet przyznał więc pannie Halsworth rację odnośnie widoku za oknem, mimo że on sam zapewne nie był aż tak wrażliwy na te ładne obrazki - a w każdym razie nie na miejski krajobraz, bowiem znacznie bardziej zainteresowany był tym, co miał tuż przed sobą: a miał swoją piękną narzeczoną, która na ten moment przyćmiewała swoją osobą wszelkie inne atrakcje. - Czemu tak sądzisz? - ściągnął lekko brwi, gdy ciemnowłosa skomentowała jego stosunek do święta zakochanych; bo choć było w tym stwierdzeniu sporo prawdy, to nie chciał, aby myślała, że nie chciał tu z nią dzisiaj być albo że zaprosił ją tu tylko dlatego, że tego prawdopodobnie Jordie mogła od niego oczekiwać. - Po prostu ich wcześniej nie obchodziłem, ale to nie znaczy, że się do czegoś zmuszam... Wiem, że to tylko kolacja, ale i tak cieszę się, że mogliśmy razem wyjść i spędzić ten wieczór we dwoje - zapewnił z uśmiechem. - I że moja matka nie miała żadnych planów i mogła zająć się Reggie'm - dodał z nutką rozbawienia. Pani Callaghan nie świętowała walentynek od śmierci męża, co nie oznaczało jednak, że Chet życzył jej, aby już na zawsze pozostała sama - wszak od śmierci jego ojca minęło parę lat, a każdy miał prawo do własnego szczęścia. Po prostu trudno byłoby mu sobie wyobrazić, aby kobieta miała teraz zacząć chodzić na randki. A raczej: wolał sobie tego nie wyobrażać. Niezależnie od tego, ile sam miał lat, pewnych rzeczy z udziałem swojej matki wolał sobie nie wyobrażać. Nigdy. - Domyślam się, że dzisiaj znalezienie wolnego stolika w jakimkolwiek lokalu graniczyłoby z cudem. Dobrze, że pomyślałem o tym wcześniej - stwierdził jeszcze, zanim zdążył pożałować, że istotnie nie wybrał innej restauracji. Gdyby wiedział, że spotkają tu dziewczynę, z którą nieomal zdradził Jordanę - pewnie tak by właśnie zrobił. Ale nie wiedział. I niestety nie była to jedna z tych miłych, walentynkowych niespodzianek. Po tym więc, jak młoda kelnerka odeszła od ich stolika, Chet milczał przez moment, pragnąc wybadać reakcję ciemnowłosej, aby samemu się nie pogrążyć, tak jak zrobił to wówczas, gdy przyłapała go na kłamstwie. Dopiero kiedy się odezwała, mężczyzna wzniósł na nią swoje spojrzenie znad karty dań, by finalnie uśmiechnąć się w odpowiedzi na jej słowa. - Jestem cały twój. I możesz być pewna, że tracę głowę tylko dla ciebie - sięgnął do jej ręki i uniósłszy ją w swojej, ucałował wierzch jej dłoni, z ulgą stwierdzając, że Jordie chyba niczego się nie domyślała. Na szczęście. Nie chciał, aby zrobiło się niezręcznie, chociaż wciąż nie mógł ręczyć za samą Libby, której nie znał na tyle, by przewidzieć, jak się zachowa. Zabawne - bo jednocześnie znał ją na tyle, by wiedzieć, jak smakowały jej usta i jak pachniała jej skóra... - Poważnie? Szef kuchni poszedł ci na rękę, tworząc okrojone, walentynkowe menu, a ty nadal nie możesz się zdecydować? - pokręcił z rozbawieniem głową, odrobinę się rozluźniając, pomimo tej czerwonej lampki, wciąż tlącej się gdzieś z tyłu jego głowy. - Ale szampan to świetny pomysł. A poza tym... stek cielęcy brzmi całkiem nieźle - zastanowił się, ze wzruszeniem ramion zerkając znowu w kartę, na ten szczególny dzień zawierającą zaledwie kilka pozycji: od wegańskiej, przez owoce morza, po danie mięsne. Wczytując się w listę składników można było dostrzec wśród nich wiele produktów powszechnie uznawanych za afrodyzjaki.
- Mogę przyjąć państwa zamówienie? - Libby ponownie zjawiła się przy stoliku i spojrzała po nich kolejno, zatrzymując na dłużej wzrok na brunecie, który - ponieważ Jordie wciąż się wahała - złożył zamówienie jako pierwszy, pamiętając również o dobrym szampanie, idealnie pasującym do przystawek. Cały czas przyglądał się przy tym uważnie młodej dziewczynie, która zachowywała się jednak całkiem profesjonalnie - zupełnie jakby w ogóle go nie kojarzyła, choć sam Chester bardziej był skłonny uwierzyć w to, że usiłowała po prostu uśpić jego czujność. Nie wiedział o niej wiele, ale pamiętał, że uwielbiała kłopoty - i może nawet bardziej niż sama się w nie pakować, lubiła pakować w nie innych. Na przykład niedoszłych kochanków. Póki co jednak grzecznie doradziła i poleciła Jordie jakieś smaczne danie, a gdy skompletowała całe zamówienie, już miała odwrócić się na pięcie, gdy jednak zatrzymała się w tym półobrocie i powróciła spojrzeniem do Callaghana, najwidoczniej nie będąc w stanie odmówić sobie komentarza, pewnie domyślając się, że jego obecna towarzyszka była jednocześnie powodem, dla którego brunet podczas ich poprzedniego spotkania pozostawił ją samą i niezaspokojoną w tej cholernej, klubowej toalecie. - Cieszę się, że nie jest między nami niezręcznie - a twojej dziewczynie nie przeszkadza to, co ze sobą robiliśmy parę miesięcy temu. Przez chwilę obawiałam się, że będziecie woleli poprosić o inną kelnerkę, ale - wszyscy jesteśmy dorośli, prawda? Zaraz przyniosę szampana - rzuciła lekko, z oczywistą ironią, bowiem nawet ślepy zauważyłby, że nawet jeśli do tej pory nie było jeszcze zbyt niezręcznie, to - właśnie się tak zrobiło. I tak też Libby postanowiła ich zostawić - w zdumieniu, jakie na moment chyba obojgu odebrało mowę - zaś sama odwróciła się i zgrabnym krokiem odmaszerowała w kierunku kuchni. Chet przełknął nerwowo ślinę i spojrzał na narzeczoną, tak naprawdę nie wiedząc, czy i jak powinien się z tego wytłumaczyć. I od czego zacząć - od tego, że wcale nie zamierzał przyznawać się do tego, że Libby nie była mu zupełnie obca i najpewniej przez cały wieczór był gotów udawać, że jej nie zna? Czy od tego, jak Jordie musiała się teraz czuć, stając twarzą w twarz z dziewczyną, dla której - wbrew temu, co mówił chwilę wcześniej - brunet ewidentnie stracił tamtej nocy głowę, omal nie rujnując całkowicie tej małej rodziny, jaką wspólnie tworzyli. - Jordie... - zaczął niepewnie, jakby pytająco, spodziewając się jednak, że jej reakcja udzieli mu odpowiedzi na wszystkie te wątpliwości.

Jordana Halsworth

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdecydowanie nakładanie presji na ten jeden dzień w roku nie było właściwym podejściem, w zasadzie można by się pokusić o stwierdzenie, że nie miał on tak naprawdę żadnego większego znaczenia, bo przecież na kolację mogliby wyjść również w każdym inny. Gdyby tylko sobie to jakoś zorganizowali – zawsze byłoby to możliwe. Ale fakt jest taki, że to właśnie to święto poniekąd zmotywowało ich do tego, by wyrwać się wreszcie z domu tylko we dwoje, jednocześnie celebrując ten wieczór w eleganckiej restauracji. I Jordanie zdecydowanie nie było potrzeba nic więcej, dopóki miała u swojego boku Chestera – niemniej po codziennych obowiązkach, przygotowania i planowaniach, rzeczywiście gdzieś tam ten wzajemny kontakt bywał ograniczony, więc miło było dla odmiany skupić się znowu tylko na sobie. Poza tym nocami i porankami, które mogli wspólnie spędzić – jednakże wspólna kolacja była czymś bardziej wyjątkowym. I chociaż zarzekali się – a może raczej obiecywali sobie, że będą mieli dla siebie czas i że nic się nie zmieni… to przecież oczywistym było, że życie zweryfikuje ich plany i nadzieje. I tak też się stało, dlatego mogło cieszyć głównie to, że wreszcie zapanował spokój, a oni naprawdę byli razem – ze sobą, znowu jak rodzina. Tym bardziej jednak wyjątkowy był ten moment, że istotnie to pierwsze święto zakochanych, które mogli spędzić w zgodzie, a przynajmniej póki co – bo jeszcze nic nie zwiastowało katastrofy. Kąciki jej ust uniosły się więc lekko ku górze, gdy ponownie utkwiła spojrzenie na brunecie i posłała mu pokrzepiający uśmiech, kręcąc lekko głową. – Nie twierdzę, że to coś złego, kochanie. I nie myślę, że się do czegokolwiek zmuszasz, ja też wcześniej nie obchodziłam tego święta, z oczywistych powodów. I chyba też nie żywiłam do niego większego sentymentu. A teraz mimo wszystko jest dla mnie wyjątkowe i cieszę się, że możemy obchodzić je razem – uśmiechnęła się nieco szerzej – Chociaż wydawało mi się trochę, że możesz generalnie nie przepadać za tym świętem. Myliłam się? – zagadnęła z zainteresowaniem, przyglądając mu się – Wychodzę z założenia, że na taką kolację możemy również wyjść w każdy inny dzień w roku, ale sama nie wiem czemu… dzisiaj to jednak jest takie trochę wyjątkowe. Tym bardziej, że spędzamy to święto pierwszy raz razem… tak naprawdę – wyjaśniła, nawiązując właśnie do tego, że pierwszy raz siedzieli tego dnia w zgodzie, nie rzucając w siebie przypadkowymi rzeczami, nie krzycząc i nie raniąc się. To była zdecydowanie miła odmiana. I miała nadzieję, że to zapoczątkuje już tylko pozytywne pasmo zmian w ich życiu – i świętowaniu różnych rzeczy. – Myślę, że Twoja mama chyba już stęskniła się za Reggie’m, dlatego ochoczo niemal wypchnęła nas z domu, by się nim zająć – zaśmiała się cicho, bynajmniej nie mając za złe przyszłej teściowej tego zamiłowania do wnuka. Jordie generalnie chciała mieć dobre relacje z rodziną – i swoją i Chestera, więc kontakt ich synka z dziadkami tym bardziej wiele dla niej znaczył. A przy okazji i oni na tym korzystali, więc chyba nie było w tym absolutnie nic złego. Zagryzła więc w końcu lekko wargę, tłumiąc kolejny uśmiech, który wkradał się na jej rozpromienioną buźkę , gdy Chet zapewnił, że traci głowę tylko dla niej. Och, uwielbiała, gdy to robił. – Wiem, dlatego wszystkie inne kobiety mogą się tylko obejść smakiem. Bo nie zamierzam się dzielić – zapewniła stanowczo, gdy musnął ustami wierzch jej dłoni, kolejny raz wywołując na jej ustach uśmiech. A ona swoimi słowami poniekąd chciała zapewnić go, że tym razem zrobi wszystko, by między nimi było dobrze – by nie brakowało im wzajemnej uwagi i by to co zdarzyło się jakiś czas temu, nigdy się już nie powtórzyło. Oboje wówczas się pogubili, ale najważniejszym było wyciągnąć z tego wnioski. Zaśmiała się więc ostatecznie i skupiając wzrok na karcie dań, wzruszyła bezradnie ramionami. – Nic na to nie poradzę. Wiesz, że w tej kwestii nigdy nie mogę się zdecydować, wszystko brzmi tak smakowicie. Ale rzeczywiście stek brzmi bardzo dobrze, a na deser wzięłabym jeszcze truskawki w czekoladzie – zerknęła na niego wymownie, najpewniej przywołując w głowie te chwile, które już z owymi słodkościami dzielili, a były one niezwykle intymne i podniecające – dosłownie tak samo słodkie, jak sama ta czekolada. I była niemal pewna, że dzisiaj afrodyzjaków nie było im szczególnie potrzeba, ale kto powiedział, że nie można się czymś wesprzeć – zawsze mogli jeszcze skusić się potem chociażby na słynne owoce morza. Z tego błogiego zamyślenia wyrwał ją jednak w końcu znowu głos młodej kelnerki, która ponownie do nich podeszła, chcąc przyjąć zamówienie. Poczekała więc aż brunet złoży swoje zamówienie i po krótkiej wymianie zdań z kelnerką na temat innych potraw, ostatecznie sama również zdecydowała się na stek cielęcy. Mimo perfekcyjnej figury, z którą powoli wracała do swojej nieskazitelnej formy, nie bała się dobrze zjeść. Ostatecznie jednak poprosiła jeszcze o te truskawki w czekoladzie, w końcu odwracając wzrok od ślicznej, młodej dziewczyny, która wszystko zanotowała i skupiając go ponownie na brunecie, czekając już tylko na to, jak kelnerka odejdzie i zostawi ich znowu samych. Chciała, by to właśnie zrobiła, ale… nim zdołała się w ogóle odezwać do Chestera, kelnerka obróciła się na pięcie znowu przodem do nich i wyraźnie zaskoczyła tym Jordanę. Chociaż bardziej chyba tym, iż wzrok skupiła tym razem tylko na brunecie i… wyglądało to tak, jakby istotnie już go znała, co sprawiło, że po plecach ciemnowłosej przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Zamarła w bezruchu jednak dopiero wówczas, gdy ponownie się odezwała, niemal wprost sugerując, że naprawdę się znają, zrzucając następnie kolejną bombę, mówiąc – co robiliśmy ze sobą kilka miesięcy temu. Tych kilka słów odbiło się głośnym echem w głowie Jordany, przywołując te bolesne wspomnienia i brutalne zderzenie z rzeczywistością, gdy dotarło do niej, że dziewczyna, dla której Chet wtedy – niestety – stracił głowę, właśnie stała tuż obok. Nie na tych cholernych zdjęciach, nie w ich rozmowach i kłótniach, ale tutaj – tuż obok niej. Jakby ziściła się na jawie, brutalnie przypominając Jordanie o tym co się wydarzyło i co gorsza – pokazując się w pełnej okazałości, jako naprawdę śliczna, młodziutka dziewczyna, która najpewniej każdemu facetowi mogła zawrócić w głowie. Przez ten natłok myśli, Jordie chyba nie zarejestrowała momentu, w którym w końcu odeszła, pozostawiając niesmak, bo sama wpatrywała się nieco otępiałym wzrokiem w bruneta, nie chcąc nawet spojrzeć teraz w bok – na nią. Niemal automatycznie wysunęła dłoń z uścisku męskiej dłoni, bo te w międzyczasie kolejny raz spotkały się na blacie stolika i złączyły ze sobą, cofnęła ją więc, próbując zebrać myśli i słowa. – Ona… - zaczęła cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową – Czy to… ona? – wydusiła z siebie głucho, nie wiedząc zbytnio jak się zachować. Odetchnęła głęboko i spojrzała na moment za okno, by ten piękny widok otrzeźwił nieco jej myśli i zatrzymał nagłe kołatanie serca. Nie chciała, by ten wieczór znowu rozsypał się niczym domek z kart, ale z drugiej strony – to było dla niej cholernie ciężkie doświadczenie. Nie czekając właściwie na konkretną odpowiedź z jego strony, ponownie skupiła na nim wzrok i zaśmiała się z niedowierzaniem, zasłaniając dłonią usta. – Boże, oczywiście, że to ona. Cały czas tutaj była… - znowu pokręciła z niedowierzaniem głową, czując odrobinę żalu - Chet, ona z nami rozmawiała jakby nigdy nic – dlaczego nic nie powiedziałeś? Mieliśmy być ze sobą szczerzy, tak? Jest to ostatnie czego chciałabym doświadczyć, szczególnie dzisiaj, ale wyszłam na skończoną idiotkę… - westchnęła ciężko i zakryła na moment dłońmi twarz, próbując się uspokoić - …cieszę się chwilą, kiedy obsługuje mnie dziewczyna, z którą Ty… prawie… - urwała, nie będąc w stanie i nawet nie chcąc mówić tego teraz na głos. Wsparła znowu dłonie na stoliku i zamilkła, nie wiedząc co właściwie mogłaby jeszcze dodać. I bynajmniej nie była chyba gotowa na to, by kolejny raz się z nią zmierzyć. Jej myśli bowiem kotłowały się boleśnie, podsuwając coraz to gorsze obrazy do jej głowy i nijak nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Wbiła więc wzrok w swoje dłonie i odetchnęła cicho, nie mając pojęcia jak się zachować. Rozum podpowiadał by uciekać, ale serce pragnęło tutaj zostać – z nim. A duma chciała pokazać tej panience, że ten mężczyzna nie jest dla niej, jednocześnie uzmysławiając jej, że mają się dobrze i nie jest w stanie tego zepsuć. Tylko jak w tych sprzecznych emocjach znaleźć złoty środek?
Chet Callaghan

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Zgorzkniały stosunek do święta zakochanych był raczej przywarą starych panien, aniżeli starych kawalerów - przynajmniej jeśli wierzyć stereotypom. Zwłaszcza że Chet pozostawał jeszcze do niedawna samotnym wolnym kawalerem z wyboru, i zwyczajnie nie miał powodu, aby darzyć ten konkretny dzień jakąś wyjątkową niechęcią. Nauczył się nie zwracać uwagi na komercyjną otoczkę wokół owego święta, zwyczajnie ignorując jego istnienie. Ale od kiedy był w związku i od kiedy, pytany przez znajomych z pracy o plany na walentynkowy wieczór, mógł im udzielić konkretnej odpowiedzi, nie wzbudzając przy tym współczucia czy wręcz litości, jakie oglądał niejednokrotnie, kiedy ludzie dowiadywali się, iż nie posiadał drugiej połówki - chyba nie wyobrażał sobie, że miałby nadal udawać, że walentynki dla niego nie istnieją. Bo nie chodziło tu już tylko o niego, lecz także o Jordie, której pragnął dać wszystko, łącznie z tą banalną kolacją w eleganckiej restauracji. Chciał być dla niej najlepszym facetem, jakim tylko umiał być - aby za jakiś czas nie ocknęła się z przeświadczeniem, że mogła trafić lepiej. Że inny mężczyzna zaoferowałby jej więcej. I że z innym byłaby szczęśliwsza. Nawet jeśli czasem sam nie umiał wyzbyć się wrażenia, że to była prawda. Nic jednak, co brunet byłby skłonny dla niej zrobić, nie przygotowałoby Jordany na to, co miało obecnie miejsce, kiedy w tej drogiej restauracji, z tym pięknym widokiem za oknem, przyszło jej spojrzeć w twarz dziewczynie, z którą jej kochany narzeczony, zaledwie parę miesięcy temu, prawie ją zdradził, nieomal rujnując wszystko, co tak skrzętnie razem budowali. I po tym, jak wiele kosztowało ją ponowne zaufanie Callaghanowi, on naraził ją na coś takiego. Nieświadomie i niecelowo, ale - gdyby nie skoczył wtedy w bok (a w każdym razie: gdyby nie próbował tego zrobić), to nie musiałby się obawiać, że kiedykolwiek dojdzie do podobnej sytuacji. Tymczasem właśnie do niej doszło, może nawet w najgorszym możliwym momencie, chociaż trudno powiedzieć, czy jakikolwiek inny byłby lepszy. Czując więc, jak ciemnowłosa cofnęła swoją dłoń, pozostawiając tę jego osamotnioną, Chet zerknął odruchowo w dół i westchnął ciężko, kręcąc głową jakby w wyrazie kapitulacji. Nie mógł dłużej udawać, że to wszystko nie miało miejsca; że nie znał Libby i że nie obawiał się, jak Jordana to przyjmie. A patrząc na nią teraz i czekając, aż coś powie, czuł się, jakby rozbrajał bombę. - Tak, to ona - potwierdził, nie pozostawiając dłużej złudzeń co do tego, iż może była to jakaś pomyłka albo że znał tę dziewczynę z czasu, zanim poznał Jordie. Słysząc jednak po chwili jej śmiech, aż skrzywił się lekko, nie mając pojęcia, że dźwięk mógł smakować tak cierpko... - Wiem, że mieliśmy być ze sobą szczerzy - ale co miałem powiedzieć? Miałem was sobie przedstawić? - wzruszył bezradnie ramionami, chcąc chyba wskazać, że z owej sytuacji nie było dobrego wyjścia. Tylko że to niczego nie zmieniało - a on nie miał nic na swoją obronę. - Przepraszam, kochanie. Mnie też to zaskoczyło, nie miałem pojęcia, że ją tu spotkamy. Nigdy celowo nie postawiłbym cię w takiej sytuacji. Dlatego nic nie powiedziałem - stwierdził, przesuwając swoją dłoń po blacie ku ręce Jordany, jakby próbował jej dosięgnąć, ale ostatecznie zatrzymał się parę centymetrów od niej. Chciał coś zrobić, ale nie mógł jej się narzucać, jeżeli sama nie życzyła sobie teraz jego dotyku. Zapewne nie tylko przez samą obecność Libby, ale również fakt, że Chet znowu usiłował ją oszukać. Ale najgorsze było chyba to, że... on wcale nie żałował tego, że od razu nie powiedział pannie Halsworth prawdy. Żałował tego, że kiedy tylko zorientował się, kim była pracująca tu dziewczyna, nie poprosił o to, aby jakaś inna kelnerka obsłużyła ich stolik, lecz pozwolił wydarzeniom po prostu się dziać, i to w tak niekontrolowany sposób. - Ten wieczór miał być wyjątkowy, nie pozwólmy, żeby jej obecność go zepsuła. Właśnie po to powiedziała to wszystko, ale... sama twierdziłaś, że zostawiłaś tamto zdarzenie za sobą, tak? To był jeden raz, po którym zrozumiałem, że żadna inna kobieta nie da mi tego, co mam z tobą. I że żadna inna ci nie dorówna. Ona nam już nie zaszkodzi, jestem tu z tobą i tylko ty się dla mnie liczysz - oznajmił z przekonaniem, mimowolnie pochylając się nieco w jej stronę ponad stolikiem, który wciąż ich od siebie oddzielał, przyprawiając bruneta o lekką frustrację, kiedy nie mógł wziąć jej w ramiona albo chociaż na kolana. To nie było odpowiednie miejsce na takie dyskusje, więc i żadne z nich nie było na takową przygotowane. Ale prawda była przecież jedna niezależnie od okoliczności: a Libby była mu całkowicie obojętna. Może gdyby wpadł na nią w sytuacji bardziej zbliżonej do ich pierwszego spotkania - i przede wszystkim gdyby był wtedy sam - odniósłby nieco odmienne wrażenia, ale dzisiaj patrzył na nią i nie czuł nic. Ani pożądania; ani żalu, że się wtedy wycofał; ani nawet gniewu, że tak bezmyślnie dał jej się omotać. I żałował tylko, że Jordie nie mogła się o tym przekonać.

Jordana Halsworth

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Jordana może nie była chodzącym ideałem i tak jak każdy popełniała po drodze wiele błędów, to jednak w gruncie rzeczy wcale nie była osobą wymagającą. Nie oczekiwała od życia tego czego nie mogła mieć, raczej doceniała to co los już jej dał – dlatego obecnie nie wyobrażała sobie życia bez Chet’a i Reggie’ego. I chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że wydarzyło się między nimi już tak wiele, że to poczucie własnej wartości, zaufania czy miłości pozostawało czasem zachwiane, a tym samym wiązało się z tym, że brunet nie zawsze wierzył w to, że był dla niej wystarczający – i vice versa, to jednakże wydawać się mogło, że byli dosłownie dla siebie stworzeni. A świadczyć o tym mogło właśnie to, że mimo tych licznych potknięć i błędów, nadal byli razem – nadal tutaj, trzymając się za ręce, na przekór całemu światu. I właśnie tym chciała mu uświadomić, że nie obudzi się pewnego dnia z myślą, że mogła trafić lepiej, bo już trafiła idealnie – na niego. Ze wszystkim jego wadami, zaletami, problemami i rzeczami, których być może nie potrafiła zrozumieć, ale był cały jej i nie zamierzała z niego rezygnować. Ani tym bardziej oddawać go innej kobiecie. Dlatego tak czkawką odbijała im – i jej – się ta niedoszła zdrada Chestera, bo wówczas oboje popełnili wiele błędów, które zapędziły ich w ten róg, z którego nie było już odwrotu. I nie była aż taką hipokrytką, by winić za to wyłącznie bruneta, chociaż oczywiście myśl o tym, że – chciał – innej kobiety bolała i niejednokrotnie uderzała w jej poczucie własnej wartości, ale niezależnie od tego, widziała w tym również swoją winę. Chociaż nic nie usprawiedliwiało jego czynu, to jednak odsunęła go od siebie i to w sposób naprawdę bolesny, w związku z czym chociaż go wtedy potrzebowała, to tym samym nie pozwalała mu sobie pomóc… a to błędne koło ściągnęło im na głowę jeszcze więcej problemów. I przykrości, które jak widać czyhały na nich na każdym kroku, a przeszłość tak łatwo nie dawała o sobie zapomnieć. Miała szczerą nadzieję, że te przeklęte zdjęcia, które miała przyjemność zobaczyć, będą jedynym śladem owej niedoszłej zdrady, ale spojrzenie w oczy tej kobiecie… było ostatnim czego chciałaby doświadczyć. Dlatego tak nią to wstrząsnęło, gdy zrozumiała, że to właśnie miało miejsce – i to akurat dzisiaj, w tym wyjątkowym dniu, który mieli razem celebrować. Jakby jednak wszechświat nie chciał im tego dać. – Nie bądź śmieszny – prychnęła lekko kpiąco, gdy sam równie niepoważnie zasugerował, że miałby je sobie przedstawić – Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia, ale mogłeś powiedzieć cokolwiek. Chet, pozwoliłeś jej nas obsługiwać, a mnie pozostać kompletnie nieświadomą. Czuję się jak cholerna idiotka – pokręciła z niedowierzaniem głową, czując nieprzyjemne ukłucie żalu gdzieś w klatce piersiowej. Naprawdę myślała, że ten temat już przepracowała, chciała w to wierzyć – i może nawet tak było, ale jednak zmierzenie się z tym w ten sposób naprawdę nie było łatwo i musiał to zrozumieć. – Przecież cały czas na Ciebie zerkała, a ja nawet niczego nie zauważyłam. Chociaż nie, zauważyłam… i jeszcze lepiej, bo pomyślałam, że na Ciebie leci. To się najwyraźniej nie pomyliłam… - mruknęła z przekąsem i westchnęła ciężko, odwracając znowu wzrok na dużą szybę. Skupiając spojrzenie na widoku tuż za nią, pozwoliła by te kłębiące się w niej emocje i nerwy znowu zamknąć w ryzach, okiełznać je jakoś, by nie wybuchnąć, bo kłótnia była ostatnim czego by chciała. Nie tutaj i nie dzisiaj. Najlepiej nigdy. Nie chciała już psuć tego co tak pięknie układało się między nimi w ostatnim czasie. W końcu jednak niespiesznie spojrzała na swojego narzeczonego i napotkała jego pełne skruchy spojrzenie, które chyba równie skutecznie ukoiło jej nerwy. Pokręciła znowu lekko głową i milczała przez chwilę, zerkając na jego dłonią, którą przesunął po blacie stolika tuż do tej jej, ale ostatecznie do niej nie sięgnął. – Nie twierdzę, że zrobiłeś to celowo. Gdybyś wiedział, na pewno nigdy byśmy się tutaj nie znaleźli, ale… chcę wiedzieć, że będziesz mi mówił prawdę, Chet. Bo kolejny raz tego nie zrobiłeś. Chcę żebyś mówił mi wszystko, nawet to co jest potencjalnie nieprzyjemne. Bo to jest lepsze niż to cholerne zaskoczenie i zniesmaczenie, które przeżyłam przed chwilą. Nie chciałam się tego dowiedzieć od niej, wiesz? – powiedział z wyraźnym żalem w głosie, ale jednak nie chcąc i nie potrafiąc się na niego dłużej złościć. Ani nie chcąc trzymać go dłużej w niepewności, chociaż być może powinna. Wysłuchała jednak wcześniej jego słów i utkwiła wzrok na jego oczach na dłużej, aż do momentu, w którym pochylił się lekko nad stolikiem, który i ona teraz przeklęła, bo ten nadal ich od siebie oddzielał. – Zostawiłam to za sobą, bo chcę ruszyć dalej. Ale nie przypuszczałam, że będę musiała stanąć twarzą w twarz z tą dziewczyną… - westchnęła znowu cicho, ale ostatecznie sięgnęła do męskiej dłoni i zacisnęła na niej swoje palce, a potem pozwoliła, by ponownie splótł ich palce razem – Ja też chcę żeby ten wieczór pozostał wyjątkowy, chociaż na pewno nie zapomnę tego co się właśnie wydarzyło. Ale nie pozwolę jej zepsuć już niczego więcej, nie tym razem. Wiem, że powiedziała to wszystko celowo, ale tym razem wiem, że jesteś tylko mój i tak już pozostanie – zacisnęła lekko palce w uścisku jego dłoni, mówiąc to wszystko z wyraźną determinacją w głosie. Mogła się złościć i mieć żal, może odrobinę miała żal o to, że nie powiedział jej wcześniej – ale i tak tym razem zamierzała mu udowodnić, że jej zależy i że naprawdę mu to wybaczyła. Chociaż czuła się niekomfortowo z myślą, że ta dziewczyna była tuż obok i że musiała ją oglądać, to postanowiła to w sobie przezwyciężyć. Dla nich – i dla ich rodziny. Chciała jeszcze coś dodać, ale najwyraźniej owa dziewczyna obrała sobie za cel ukrócenie także i tej chwili, na co Jordie przeklęła w duchu, ale bynajmniej nie puściła dłoni bruneta. Za to spojrzała na dziewczynę, być może zaskakując ją tym, że nie dość, iż nadal trzymali się za ręce, to wcale jej słowa nie wywołały awantury, a Chet nie skończył z szampanem na głowie. Bo to właśnie szampana teraz im przyniosła, z zamiarem napełnienia nim kieliszków. – Jeżeli myślałaś, że cokolwiek wskórasz swoimi słowami, to grubo się mylisz. A może Cię to bawi? Wiedząc, kto siedzi przy obsługiwanym przez Ciebie stoliku, powinnaś jako pierwsza poprosić o zmianę – wytknęła jej, bynajmniej nie siląc się na bycie miłą – Niezły masz tupet. Ale teraz śmiało możesz napełnić nasze kieliszki – wskazała je ruchem głowy, sprowadzając ją wyłącznie do roli kelnerki, którą zresztą była, nie zamierzając się dłużej rozwodzić nad tematem niedoszłej zdrady, którą najwyraźniej próbowała przywołać. A liczyła, iż ta nie będzie chciała robić scen w swoim miejscu pracy, co najwyżej mogła je zrobić jej Jordana. Spojrzała ponownie na swojego mężczyznę i uśmiechnęła się nieznacznie, ignorując dziewczynę, która właśnie napełniała ich kieliszki. Niestety miała świadomość tego, że ta posiadała nad nią pewną przewagę – niemal doprowadziła Chestera do zdrady, ale… tym razem Jordie postanowiła być silna. Silniejsza. I chociaż chciała spróbować z godność przetrwać tą niełatwą dla nich obojga sytuację, by ten wieczór dało się jeszcze uratować.
- Wcale nie zamierzałam zmieniać stolika, ja się bawię świetnie, chyba w przeciwieństwie do Was. O ile się nie mylę, to kiedyś już Twój facet wolał mnie... - powiedziała cicho, nachylając się nad stolikiem, w momencie, w którym napełniała drugi kieliszek, na tyle cicho, by jednak pozostali goście tego nie usłyszeli. Celowo jednak dolewała oliwy do ognia, a Chet jedynie mógł poczuć jak palce Jordany znowu nieco mocniej zacisnęły się na jego dłoni. Czy dziewczyna faktycznie chciała doprowadzić do awantury?
Chet Callaghan

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Zabawne, że brunet tak bardzo obawiał się tego, iż pewnego dnia Jordie dojdzie do wniosku, że stać ją było na więcej niż on - a tymczasem sam nieomal doprowadził do tego, aby ich związek przestał istnieć, i to w najbardziej banalny i głupi sposób z możliwych: dopuszczając się zdrady. A raczej: prawie się jej dopuszczając. Mimo iż przecież od początku do końca doskonale zdawał sobie sprawę, że Jordana była najlepszym, co go kiedykolwiek spotkało; najcenniejszym, co posiadał; tym, co najbardziej obawiał się stracić, i... tym, na co nigdy nie zasłuży. Może dlatego w jakiś chory sposób podświadomie sabotował własne szczęście, jakby samemu sobie - oraz jej, oraz całemu światu - chciał udowodnić, że miał rację. Bo przecież był cholernym Chesterem Callaghanem i zawsze musiał mieć rację, prawda? Paradoksalnie jednak to właśnie Jordie pokazała mu, że nie było nic złego w byciu w błędzie i potrafieniu się do tego przyznać. Jak więc mogła kochać kogoś tak niestabilnego i pełnego pomyłek? Nie rozumiał. Ale również przy Jordie nauczył się tego, ze... pewnych rzeczy nie musiał rozumieć. Musiał jedynie zaufać: tak jak ona ufała jemu, mimo że wielokrotnie już to zaufanie nadwyrężał; i że właśnie zrobił to po raz kolejny, zatajając - a w każdym razie: usiłując zataić - przed nią to, kim była obsługująca ich kelnerka. To nie było wobec niej w porządku - ale ze wszystkich dostępnych obecnie opcji wydawało się najbezpieczniejsze. Gdyby tylko się udało... - Zgoda, masz rację... przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć - przyznał z lekkim skinieniem głowy; ale czy rzeczywiście tak myślał? Czy, gdyby mógł cofnąć czas i rozegrać to wszystko inaczej - to tak właśnie by zrobił? Tego można się już jedynie domyślać. Kiedy jednak Halsworth sięgnęła wreszcie do jego dłoni, mężczyzna uniósł lekko kącik ust, gładząc kciukiem jej ciepłą skórę. - Zawsze byłem tylko twój. Wtedy... pogubiłem się, ale to ty byłaś i jesteś kobietą mojego życia. Nic tego nie zmieni - zapewnił, po raz kolejny podkreślając, iż to, czego się dopuścił z tamtą dziewczyną, to była zaledwie chwila słabości, jaka mogła się przydarzyć każdemu. Ale nawet jeśli istotnie się wówczas pogubił, to ostatecznie odnalazł tę drogę powrotną i to też się chyba liczyło... prawda? Taką w każdym razie miał nadzieję. Odchrząknął jednak, gdy Libby zjawiła się przy ich stoliku z butelką szampana, i wyprostował się na krześle, nie wypuszczając jednak dłoni Jordie ze swojej, i to właśnie na ciemnowłosej skupił ponownie swoje spojrzenie, gdy postanowiła sprowadzić ich kelnerkę na ziemię; niczym rasowa lwica biorąc jego stronę nawet w sytuacji, z której mogło się wydawać, że nie da się wybrnąć. I choć mogło to być odrobinę nie na miejscu, to Chet aż uśmiechnął się pod nosem, widząc jej determinację i pewność. Taką właśnie ją kochał, i to właśnie sprawiało, że był cholernie dumny z tego, iż mógł nazywać Jordanę Halsworth swoją kobietą. Słysząc jednak komentarz kelnerki, gdy rozlewała już szampana do ich kieliszków, zrozumiał, iż ona także nie zamierzała odpuszczać. I chociaż nigdy nie przyznałby tego na głos, aby nie rozzłościć tej lwicy, jaka rozbudziła się w jego narzeczonej, to... trochę nawet schlebiało mu to, jak się o niego spierały. Mimo to, wyczuwając jak palce ciemnowłosej zacisnęły się na jego dłoni, postanowił ukrócić tymczasowo tę wymianę. - Wolał? - tym razem to on parsknął, spoglądając na Libby. - Nie zwróciłbym na ciebie uwagi, gdybyś sama o nią wtedy nie zabiegała... tak jak robisz to teraz. Rozumiem, że lubisz wzbudzać zainteresowanie wszelkimi środkami, ale tym razem niczego nie osiągniesz, więc nie ośmieszaj się już i zastanów się lepiej, czy na pewno chcesz robić tutaj to przedstawienie - skwitował szorstko, przypominając jej jednak, że była tu w pracy i z nich trojga, to ona najwięcej mogła stracić - nawet jeśli wydawało jej się, że było inaczej i że to ich związek wisiał na włosku. Obecna sytuacja dowodziła bowiem, że on i Jordie znaleźli się - wreszcie - na tym etapie, gdzie nie zwracali się przeciwko sobie, lecz wspólnie, ramię w ramię, stawiali czoła przeciwnościom. Odrobinę chyba tym faktem rozczarowana - acz przez to pewnie jeszcze bardziej niebezpieczna, Libby wzruszyła ostatecznie ramionami. - Skarbie, nie widziałeś jeszcze przedstawienia w moim wykonaniu - puściła Chesterowi oczko, po czym odeszła od stolika, na powrót pozostawiając ich samych, choć jawnie sugerując, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I tylko Chet kompletnie nie pojmował, po co właściwie dziewczyna w to wszystko brnęła - czy naprawdę tylko po to, żeby zepsuć im wieczór? Pokręcił głową i z głuchym westchnieniem na ustach, spojrzał ponownie na Jordie. - Przepraszam, że cię na to wszystko naraziłem. Jesteś naprawdę dzielna, wiesz? I zachowałaś się bardzo dojrzale - stwierdził, mimo iż Jordie bez wątpienia sama doskonale to wiedziała, i wcale nie potrzebowała żadnych zapewnień z jego strony. Ale był wdzięczny za to, że mimo wszystko nie wylała mu tego szampana na głowę, zwłaszcza że przecież wiedział, iż potrafiłaby to zrobić. - W przeciwieństwie do niej. Jestem prawie pewien, że napluje nam do talerzy - dodał, świadomy, że jego zachowanie również więcej miało wspólnego z tchórzostwem, aniżeli dojrzałością. Mimo wszystko jednak w jego głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia, jakby liczył na to, iż obrócenie całej sytuacji w żart zdoła nieco rozluźnić tę napiętą atmosferę. - Czy jak się teraz rozprawia z niewygodnymi klientami? Jak ty to robiłaś? - przerzucił temat rozmowy na ciemnowłosą, zdecydowanie nie mając ochoty dyskutować o ich nieobliczalnej kelnerce. Bo chociaż odrobinę przypominała mu ona pannę Halsworth - i chyba dlatego tak bardzo stracił dla niej wtedy głowę - to swym dzisiejszym zachowaniem udowodniła, że nie dorastała Jordanie do pięt. Woląc więc skupić się na nieco przyjemniejszych kwestiach, Chet sięgnął w końcu po kieliszek z chłodnym szampanem, i uniósł go lekko w geście toastu. - Wypijmy... za to, żeby psucie walentynek nie stało się naszą tradycją.

Jordana Halsworth

autor

Awatar użytkownika
40
189

Chirurg Plastyczny

Williams Plastic&Aesthetis Clinic

broadmoor

Post

"2.8 Dana lokacja zwalnia się po 14 dniach od momentu ostatniego dodanego w niej posta."

1.
wygląd

Zbliżały się kolejne uroczystości, a niedługo odbyć się miało również najważniejsze spotkanie ze wszystkich - z jego rodzicielką. Od śmierci ojca widzieli się raptem dwukrotnie. Kiedy był ostatni raz? Hm, Theodore nie był tego do końca taki pewien. Może sześć, może siedem miesięcy temu? Tak, czy inaczej był znowu w dupie. Escortka (bo tak je nazywał), z która współpracował od trzech miesięcy i której płacił już za udawanie jego dziewczyny zrezygnowała nagle z pracy i choć Williams proponował jej wyższą stawkę, nie chciała zostać. Musiała nagle wylecieć do europy i nawet jego pachnące dolary jej nie zatrzymały. Był sfrustrowany, ponieważ dziewczyna była idealną kandydatką na dłuższą współpracę. Widział ją przy sobie przez najbliższy rok, co najmniej. Chciał opłacić jej biznes, który pragnęła rozkręcić, wspomóc z samochodem i pierwszymi miesiącami opłat za nowe mieszkanie. Amanda, bo tak miała właśnie na imię, a raczej takim się przestawiała, czuła klimat jego osoby. Dobrze się dogadywali, była bardzo wyniosła i zadzierała wysoko nosa. Pyskata do wszystkich w okół i grzeczna dla niego. Podobał mu się jej temperament i małomówność. Nie zadawała zbędnych pytań, wykonując swoją pracę i była prawdziwą Profesjonalistką.
Jednak jej już nie było, a Theodore został nominowany do kolejnej nagrody. Wielka gala, a on miał pojawić się sam? Westchnął ciężko patrząc na zmęczoną w lustrze twarz, gdy zawiązywał krawat. Oby spełniła moje oczekiwania... Poprzeczka jest wysoka. Pomyślał i wypił dwa shoty witaminowe. Nałożył krem z filtrem przed wyjściem, co robił każdego dnia nim naraził skórę na promienie słoneczne i wsiadł na tylną kanapę swojego Rolls-Royce Ghost, który był jedynym nowoczesnym nabytkiem w jego stajni, a którego nigdy w życiu nie prowadził jeszcze sam.
Przyglądał się mijanym budynkom w widocznym zastanowieniu. Kierowca dostrzegł jego skupienie, lecz nie odezwał się słowem. Theodore cenił sobie ciszę, ale o czym tak myślał? Zastanawiał się nad nową kandydatką, jaka jest, czy mu podpasuje i czy nie marnuje teraz cennego czasu, w którym mógł wykonać kolejną operację. Jeszcze JEJ nie widział, jednak agencja, przez które zatrudniał Escortki jeszcze gdy go nie zawiodła.
- Rezerwacja na nazwisko Williams. Miał być stolik dla dwojga z najlepszym widokiem. - Jego ton nie znał sprzeciwu, a oczy wbite miał w telefon. Odpisywał na prywatne maile, skoro miał chwilę czasu, bo na to nigdy go nie było. Wieloma rzeczami zajmował się sztab ludzi, który miał pod sobą, jednak sprawy prywatne... cóż. Wiecznie coś zawalał.
Wyprostowany jak struna siedział przy stoliku, wpatrzony w ekran swojego telefonu, nawet nie sprawdził, czy widok był zadowalający. Sprawdzi to później, jak przyjdzie kobieta, z którą umówione miał spotkanie i najwyżej wtedy postawi lokal do góry nogami.
- Póki co wodę. Karafkę. Czekam na kogoś. - Rzucił do kelnera niedbale, wciąż dłubiąc w telefonie, kompletnie zapominając gdzie jest i po co się tu znalazł. Zatracenie.

autor

-

Awatar użytkownika
25
170

escort girl

tam gdzie sobie życzysz

chinatown

Post

#1

outfit

Ostatnie tygodnie były dla Aurory trudne. To był intensywny czas na uczelni, choć tak naprawdę całe studia do tej pory były bardzo wymagające. Do tego dochodziły problemy finansowe, które jak się jeszcze niedawno wydawało, miała pod kontrolą. Czynsz poszedł do góry, a właściciel mieszkania kolejny raz podniósł kwotę wynajmu. Do tego ucięli jej dodatkowe zmiany w barze ze względu na szkolenie nowych pracowników, którzy mogli poświęcić na pracę tam więcej czasu, niż ona. Natomiast kolejne spotkanie z jednym ze swoich ostatnich klientów, miała umówione dopiero za dwa tygodnie. Ucieszyła się więc, gdy dostała telefon z agencji, że została wybrana przez jednego ze stałych klientów. Stały klient mógł oznaczać stałe zlecenia, a tego właśnie potrzebowała. Praca jako escort girl nie należała do najstabilniejszych, jednak w gorącym okresie, kiedy spotkań wpadało dużo, a Aurora potrafiła w ciągu tygodnia umówić się na trzy zlecenia, suma na koncie jakoś się wyrównywała. I wtedy Wilburn mogła spać względnie spokojnie.
Drogą mailową dostała wytyczne na temat preferencji nowego klienta. Kilka podstawowych informacji o tym, jakie ubrania powinna nosić, na jakie spotkania prawdopodobnie będzie ją zabierać, jakimi umiejętnościami powinna się chwalić i czym oczarować jego towarzystwo. Wymagania niektórych klientów były bardzo specyficzne, inne natomiast dokładne. Majętni panowie lubili mieć kontrolę nad każdym szczegółem, a więc czasami wiedziała jak ma upiąć włosy, jaki kolor sukienki wybrać (albo dostawała odpowiednie ubrania kurierem), jaką profesję sobie przypisać albo o kim przeczytać artykuł, by być na bieżąco.
Zawsze stresowała się przed poznaniem nowego klienta. Mimo zaufania do agencji nigdy nie mogła mieć pewności, kto usiądzie naprzeciwko niej i jak przebiegnie rozmowa. Choć zawsze dostawała wysokie oceny, opinie i rekomendacje, a klienci bardzo często chwalili ją bezpośrednio, gdzieś w głębi duszy obawiała się, że kiedyś trafi na kogoś na kogo zdecydowanie trafić by nie chciała. Wśród koleżanek z branży krążyły przeróżne plotki.
Do restauracji weszła punktualnie, ciągnąc za sobą małą srebrną walizkę wypełnioną kilkoma ubraniami na zmianę, w tej chwili mając na sobie mniej oficjalny strój. Dość biznesowo i z klasą, bo przecież biznesy właśnie przyszła omawiać. Ruszyła w stronę stolika, który wskazał jej kelner, przybierając na usta jeden z tych profesjonalnych, ale miłych uśmiechów.
– Dzień dobry. Nie chcę przeszkadzać, ale jesteśmy chyba umówieni. – powiedziała cicho, bo w restauracji jeszcze nie było tłumu, a więc jej głos nie musiał się przez nic przebijać. Nie chciała też go wystarczyć albo oderwać tak nagle od czynności, którą wykonywał.
– Przysłała mnie agencja. Nazywam się Skye. – dodała, gdy mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na nią, od razu chcąc wyjaśnić, że nie jest kimś, kto chce mu przeszkadzać, a to z nią był tu umówiony. Zawsze używała słowa „agencja”, bo nie miało to negatywnych konotacji i brzmiało profesjonalnie. Jeśli ktoś słuchałby ich rozmowy, nie miałby pojęcia, czy rozmawiają o agencji modelek, pracy, reklamowe, marketingowej, czy co jeszcze mogłyby sobie wymyślić. Była dyskretna, tak jak oczekiwali od niej tego klienci.


Theodore Williams

autor

-

Awatar użytkownika
40
189

Chirurg Plastyczny

Williams Plastic&Aesthetis Clinic

broadmoor

Post

Zdawał sobie sprawę z tego, że jego wymagania mogą był pełne sprzeczności,a kobiety, które do niego wysyłano zawsze były zdezorientowane i nie do końca pewne, czy dobrze robią. Na początku szybko uczył ich rozpoznawania jego wymagań, humorków i interpretacji zachowań. Jednego dnia mogło podobać mu się to, zaś drugiego coś zupełnie innego. Brało się to stąd , że Theodore nie uznawał czegoś takiego jak kanon piękna. Ba! Nie wykonywał operacji, które miały zbliżyć wyglądem pacjentki do tuzina innych kobiet. Nie podobała mu się moda na wyglądanie w ten sam sposób. Dla niego piękno było wyjątkowe u każdego w inny sposób. Potrafił sprawić, że pacjentki wyglądały idealnie i pięknie, ale na swój osobliwy sposób. Podkręcał i udoskonalał urodę, a nie ją zmieniał. To samo tyczyło się ubioru jego pań. Każda musiała podkreślić swoje osobiste atuty, więc jednej pasowały krótkie,a drugiej długie sukienki. Luźne, obcisłe, a niekiedy wolał je w kobiecych garniturach. Tu nie chodziło o standardy, bo on ich nie posiadał, tu chodziło o bycie wyjątkowym na swój sposób.
O tym jego właśnie przybyła towarzyszka miała niedługo usłyszeć. Williams usłyszał dźwięczny ton jej głosu, był jak śpiew ptaków... Uśmiechnął się kącikowo pod nosem, powoli zablokował telefon, wsunął go do kieszeni, wstał i spojrzał z góry na Skye. Przyjrzał się jej w ciszy, zerknął na walizę, którą ze sobą przytachała,a na usta wpełzł dokładnie ten sam uśmiech.
- Witaj Skye. - Jego odpowiedź była wypowiedziana cicho i miękko, a oczy rozmówców się ze sobą spotkały. Ocenił ją od dołu, do góry, a teraz oceniał jej twarz. Doszukując się niedoskonałości, sięgnął dłonią do jej dłoni,k tórą zapewne wysunęła i uścisnął pewnie.
- Theodore. - To powitanie było bardzo chłodne i przybrało oficjalny ton. Mężczyzna puścił dłoń Escortki i odsunął krzesło, by na nim usiadła. Gdy to zrobiła, zajął miejsce na przeciwko. Jego sylwetka była nienaganna, choć wydawał się lekko spięty. Nie lubił poznawać nowych ludzi, a ten moment był dla niego zawsze krępujący - wychodziło to poza jego strefę komfortu.
- Nie lubię mówić, wolę słuhać. - Rzucił krótko. Nie był niemiły, ale nie był też jakoś specjalnie przyjazdy. - Wybierz coś z karty, a później opowiedz o sobie. - Wolał najpierw poznać je, a później wypunktowywać swoje wymagania.
Dziewczyna była urodziwa, ładnej postury, niemal idealnie piękna... ubrania, które nosiła wyglądały jak z kolekcji Chanel i mówiły o jej odwadze i indywidualizmie. Kobiety najczęściej wybierały czerń na pierwsze spotkanie, a ona - zrobiła coś odważnego. Lubił, jak były mu posłuszne, czy ona zdoła? Wyglądała uroczo i przyjaźnie, uśmiech wydawał się bardzo naturalny, a w spojrzeniu dostrzegał ciekawą iskrę. Miała ładne oczy, ale nie powinien się na tym skupiać. Wziął głębszy wdech i wyprostował jeszcze bardziej.
- Nie czytam opisów. - Wyjaśnił, dając jej do zrozumienia, że kompletnie nic o niej nie wie. Ślepy strzał agencji, a czy słuszny?
Ostatnio zmieniony 2023-04-13, 13:14 przez Theodore Williams, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

-

Awatar użytkownika
25
170

escort girl

tam gdzie sobie życzysz

chinatown

Post

Ta praca była dla niej sporym wyzwaniem, jednak kilkanaście już miesięcy doświadczenia robiły swoje. Nie była wystraszoną i niepewną siebie myszką. Nie była też jedną z tych escortek, które mimo dość znanych twarzy, dorabiały sobie i szukały nowych znajomości, pewnością siebie rozbrajając innych i za każdym razem robiąc wielkie show. Aurora była profesjonalna, miała swoje zasady, a każde wyzwanie przyjmowała tak, jakby przyjęła je w innej pracy, czyli z zaangażowaniem. Choć nowe zadania bywały absurdalne, w pewien sposób była wdzięczna za to, że praca w tym charakterze otwierała jej tak wiele drzwi. Nie raz dostawała propozycje przedłużenia swojego zlecenia albo podjęcia nowego, czasem nawet w zawodzie, który mógłby jej naprawdę odpowiadać. Fundowali jej szybkie kursy, żeby mogła zabłysnąć wśród znajomych, zabierali na weekendy za miasto.
Wymagania Theodora w zasadzie nie różniły się wiele od wymagań innych facetów. Owszem, były konkretne i specyficzne, ale przynajmniej nie były obraźliwe i uwłaczające. W tej branży panowie mieli różne fetysze, a niektóre były dla Rory niesmaczne i omijała je szerokim łukiem. Nawet gdy stawka godzinowa była wysoka, a ona potrzebowała pieniędzy. Teraz na szczęście tak nie było i wybrzydzanie odnośnie długości sukienki mogła znieść bez ani jednego komentarza.
Uniosła spojrzenie, gdy mężczyzna wstał. Dzieliło ich dobre dwadzieścia centymetrów wzrostu, na szczęście w walizce miała wysokie szpilki. Uścisnęła jego dłoń i kiwnęła głową, gdy się przedstawił. W myślach powtórzyła jego imię, by go nie zapomnieć i posłała mu kolejny, delikatny uśmiech, gdy odsunął dla niej krzesło.
Zmarszczyła czoło, słysząc jego słowa. Nie do końca wiedziała, co miała o sobie mówić, skoro wszystko było umieszczone w jej portfolio i była niemal przekonana, że skoro ją wybrał, to się z nim zapoznał. Bez słowa sięgnęła po kartę dań i przesunęła po niej wzrokiem, po czym odłożyła ją na bok. Pierwsze spotkania z klientami były dla niej zawsze dość stresujące i ściśnięty żołądek wcale nie domagał się jedzenia. Wiedziała jednak, że oni zawsze nalegali i źle odbierali odmowę, nawet w tak błahych sprawach.
– Ah, rozumiem. – mruknęła cicho i przygryzła dolną wargę. Widać było, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
– Myślę, że wszystko zależy od tego, do jakiego zadania będę Panu potrzebna. – zaczęła, zakładając nogę na nogę i szukając odpowiedniego ułożenia na krześle, by wyglądać profesjonalnie i niezbyt nonszalancko.
– Znam biegle dwa języki obce, umiem grać w golfa, znam się na winach i whisky, na bieżąco śledzę sytuację polityczną w kraju, mam też doświadczenie w środowisku prawniczym i medycznym. – zaczęła wyliczać, jak to zwykle robiła, gdy ktoś prosił o zakres jej umiejętności, by zaplanować jakieś wyjście albo zabłysnąć przed znajomymi. Te wszystkie rzeczy sprawiały, że mogła odnaleźć się w wielu sytuacjach, a klienci mogli być spokojni, że ich nie ośmieszy.
– Czy chodzi jedynie o to, by się dobrze zaprezentować? – dopytała, bo skoro nie czytał opisów, to znaczyło, że wybrał ją jedynie na podstawie kilku zdjęć i być może rekomendacji konsultantki.

Theodore Williams

autor

-

Awatar użytkownika
40
189

Chirurg Plastyczny

Williams Plastic&Aesthetis Clinic

broadmoor

Post

Właściwie nie znała jeszcze wszystkich szczegółów, jednak Theodore znany był ze swojej szczerości i prawdomówności. Nie patrzył na to, czy kogoś jego wypowiedź może zbić z pantałyku, obrazić, zdziwić, czy wywołać jakąkolwiek reakcje i nie dlatego, że był chamski, czy nie baczył na słowa, on po prostu przyzwyczajony był od mówienia co myśli krótko, zwięźle i na temat. Nie umiał układać słów tak, by brzmiały lepiej, nie potrafił pojąć dlaczego ludzie tak robią. Skoro myśli w jakiś konkretny sposób i chce to powiedzieć, to czemu miałby mówić to inaczej?
Dostrzegł jej zmieszanie, dlatego właśnie wyjaśnił skąd bierze się jego niewiedza. Nie chodziło o sam wygląd, lubił inteligentne partnerki, o czym właśnie jej agencja wiedziała. Zbyt długo był ich klientem, by choć trochę nie trafić z dziewczyną dla niego, a on też wizualnie nie wybrzydzał, bo 90% kobiet w ich ofercie było pięknych w 75-90%, co według kryteriów Williamsa było wysokim wskaźnikiem.
A co ze Skye w takim układzie? Gdzie zatrzymał się ten wskaźnik? Patrzył jak przygryza pełną, ale naturalną wargę. Uśmiech nie zniekształcał twarzy, a ta działała poprawnie, choć nie tworzyła widocznych zmarszczek, typowych dla mimiki, a nie miała w sobie toksyny botulinowej. Przynajmniej jego sprawne oko tego nie dostrzegało. Szukał jakichkolwiek oznak ingerencji, nici, kwasy, wycinane poduszki Bichata, korekcja powiek, nosa... ale niczego nie dostrzegał. Stwierdził, że albo on ją niegdyś operował, albo się taka urodziła, niczego innego nie brał pod uwagę. Jeśli opcja numer dwa była ta prawidłową, a tak właśnie przypuszczał, to miał do czynienia z prawdziwym pięknem, którego zawsze szukał i podziwiał. Znów się spiął.
- Operowałem cię kiedyś? Wypalił nagle,jakby kompletnie jej nie słuchał, a słuchał uważnie każdego słowa. Z wielkim zafascynowaniem, choć je ukrywał. Nalał wody do szklanek przed nimi i pokręcił przecząco głowa, gdy pytała o prezentacje przy jego boku.
Przyszedł kelner, więc znów nie zdążył nic powiedzieć. Założył, że skoro znała się na winach, to doceniała ich smak, więc zamówił czerwone półwytrawne, jedne z tych swoich ulubionych z wyższej półki. Dla siebie wziął steka i poczekał aż kelner odejdzie i po chwili wpatrywania się w twarz Skye w końcu zabrał głos. Z tyłu głowy wciąż myślał o tym,co powiedziała, a konkretnie o jednym słowie - medycyna.
- Mów mi po imieniu, zatrudniam cię do roli mojej dziewczyny. To nie będzie jednorazowe zlecenie, masz ją udawać przez dłuższy czas. - Był pewny siebie, a ton jego głosu nie znał sprzeciwu. Jakby wszystko było już z góry ustalone.
- Wszystkie wymienione cechy ci się przydadzą, szczególnie na polu medycznym. Nadasz się. Wszystkie bankiety, imprezy, zjazdy rodzinne, jesteś ze mną wszędzie. Od czasu do czasu cię gdzieś zabiorę, aby uwiarygodnić historię. Pojawisz się też w moim domu. Kupuję twoją wyłączność, więc jeżeli masz chłopaka, chcę byś go ukrywała, szczególnie w mediach społecznościowych. Od dziś jesteś ze mną. Zapłacę dodatkowo jeszcze poza tym co agencji. Dużo. Bardzo dużo. - Mówił powoli, cicho, jak najbardziej rzeczowo, choć męczyło go już to mówienie. Dla Theodore wypowiedzenie takiej ilości słów było większym wysiłkiem niż ten, który serwował sobie na siłowni. Był konkretny, bo wiedział, czego chciał, nie lubił marnować czasu, ani owijać w bawełnę. Lubił też mówić o rzeczach już wyuczonych i w pewien sposób powtarzanych. W schematach sprawdzał się dobrze, gorzej jak coś poza ten schemat wyszło. Lekko się zestresował, przyglądając jej twarzy. Źle, że uznał ją za piękną, nie potrafił radzić sobie z kobietami, które go w pewien sposób fascynowały. Umiał płacić i wymagać, na razie gra toczyła się poprawnie, więc był bezpieczny To dlaczego czul niepokój?
- Przed pierwszym zleceniem widzę cię u mnie. Będziemy mogli swobodniej porozmawiać, powiem ci co masz o mnie wiedzieć i poznam lepiej ciebie. Musisz być wiarygodna. Nie chodzi jedynie o bycie pięknym. - To nie była zabawa, musiała wiedzieć, że traktował tą sprawę bardzo poważnie.
- Skąd masz pojęcie o medycynie? - Zjadła go ciekawość. Podejrzewał, że właśnie dlatego wysłali ją. Wydawała się... kandydatką idealną.
Znów ten cholerny stres.
Aurora S. Wilburn

autor

-

Awatar użytkownika
25
170

escort girl

tam gdzie sobie życzysz

chinatown

Post

Nigdy nie patrzyła na swoich klientów pod kątem ich wyglądu. Owszem, jedni byli przystojni, inni dobrze zbudowani, zdarzali się tacy z intrygującą urodą, ale też tacy, na których prywatnie prawdopodobnie nigdy nie zawiesiłaby wzorku. Być może dlatego, że wiek jej klientów sięgał nawet około sześćdziesiątki, a w tych relacjach czuła się jakby pomagała dziadkowi. Theodore plasował się gdzieś w czołówce listy mężczyzn, z którymi przyszło jej do tej pory pracować. Bądź przyjdzie, bo w tym momencie nie miała pewności, czy zaproponuje jej dłuższą współpracę. Mężczyzna był wysoki, a po świetnie skrojonym garniturze, który leżał na nim doskonale, mogła wywnioskować, że dbał o swoją sylwetkę. Był przystojny i wyglądał na kogoś, kto naprawdę o siebie dbał. Mogła się założyć, że na półce w łazience miał krem do twarzy, co w porównaniu do niektórych facetów, których znała, było już sporym osiągnięciem.
– Słucham? – zapytała zaskoczona jego bezpośredniością, jak i samym pytaniem. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. Jedyna operacja, jaką kiedykolwiek miała, odbyła się w Chicago tuż po wypadku samochodowym, a ostatnie rachunki za spłacenie jej absurdalnej kwoty czekały jeszcze gdzieś na komodzie w jej pokoju.
Przesunęła spojrzeniem po szklankach, które mężczyzna napełnił wodą i dziękowała w duchu kelnerowi, który pojawił się obok nich i odebrał zamówienie na steka dla mężczyzny i sałatkę dla niej.
– Dobrze, jeśli takie jest twoje życzenie. – kiwnęła głową. Nie było to dla niej nic dziwnego, a w zasadzie takie rozwiązanie wydawało się najlogiczniejsze. Informacja o tym, że zatrudni ją w roli swojej dziewczyny była dla niej kluczowa i od razu przyswoiła ją do wiadomości.
– Pełnym imieniem, czy lubisz jakieś… inne warianty? – dopytała, bo to również było ważne. Związki bywały różne, w jednym partnerzy słodzili sobie i spijali z ust słodkie słówka, w innych zwracali się do siebie pełnymi imionami i trzymali dystans. Wszystko zależało też od tego, jak długo w tym scenariuszu mieli być razem. Zdążyła też zauważyć, że nie udało mu się jeszcze na chwilę rozluźnić, wątpiła więc, że od razu poprosi, by mówiła do niej zdrobnieniem albo nazywała swoim tygryskiem.
– W takim razie będę chciała prosić o wstępny grafik i terminy najważniejszych punktów programu. Muszę się do tego przygotować i poinformować agencję. – odpowiedziała, znów będąc w trybie biznesowym, w którym profesjonalnie omawiała szczegóły zlecenia oraz jego etapy. Poza tym wiedziała, jak bardzo była ważna jej dostępność. Mężczyzna nie musiał tego wiedzieć, ale potrzebowała jakoś pogodzić nowe zlecenie ze swoimi studiami.
Powoli kiwała głową, gdy Theodore wymieniał zakres jej pracy. W tym momencie wiedziała, że musi się liczyć z tym, że poświęci mu bardzo dużo swojego czasu. Jeśli chciał ją na wyłączność, w jej obowiązku leżało również powiadomienie agencji, by wyłączyli możliwość rezerwacji jej osoby dla innych osób. Takie praktyki były powszechne. Jedni potrzebowali towarzystwa na jeden wieczór, inni na serie różnych wydarzeń, a Aurora nigdy nie wnikała w szczegóły. Słów o chłopaku nie skomentowała, nie musiał wiedzieć o jej życiu nic, poza tym, co umiała, by mógł się nią pochwalić.
– Dziękuję za propozycję, ale myślę, że dla dobra naszej, miejmy nadzieję, długoterminowej współpracy, lepiej będzie rozliczać się przez agencję. – odparła, w tym momencie poczuła potrzebę zabrania słowa. Nie chciała, by coś w ich kontrakcie było niejasne i by ktoś wykorzystał sytuację. Nie znała go i nie wiedziała, czego oczekiwał za dodatkowe pieniądze.
– Czyli dziś spotykamy się jedynie czysto organizacyjnie? – upewniła się, bo dostała informację, by przygotować się na bankiet, stąd też walizka wypełniona ewentualnymi kreacjami.
– Studiuję pokrewny kierunek. – odpowiedziała, nie siląc się na dokładność. Lubiła oddzielać życie prywatnego od zawodowego.

Theodore Williams

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Space Needle”