WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

warning do tej gry jest taki, że Ori ma 17 lat i mówi i robi różne rzeczy, więc mogą pojawić się różne treści, ok
<div class="kp5-t">08.</div>Syd?!
Stał w salonowym progu, zapuszczając żurawia – przez korytarz – w kierunku pokoju młodego Shaule. Było już grubo po południu, a piątek-wieczór oznaczał jedno – można było oddać się błogiemu relaksowi przy konsoli albo komiksach i zupełnie nie przejmować się szkołą, klasówkami i tym jednym esejem do napisania na wczoraj.
Niestety-
Syyyd?!
-ewidentnie miał inne plany.
Długo jeszcze?! Chooodź już! – wydzierał się, cofając w kierunku kanapy, na której wylądował energicznym, ale miękkim rzutem. – Masz cały weekend na liczenie delty! Ughhh! – Pufnął z krótkim warkotem rezygnacji, przewieszając głowę przez oparcie. Gapił się w sufit – z tą swoją rozchodzoną grdyką – i czekał aż Syd skończy pracę domową.
SYYYD!!!
Pan Shaule powtarzał zawsze, że nie wolno krzyczeć w domu, żeby nie przeszkadzać sąsiadom. Ale Pana Shaule nie było w domu – a skoro tak, to Orionowi żal byłoby nie wykorzystać okazji. To znaczy, bardzo go szanował – i nawet tak zwyczajnie lubił, ale przecież czego oczy nie widzą (i uszy nie słyszą), tego sercu...
Ziewnął przeciągle, zwlókłszy się z miejsca. I wciąż na niego czekał, ale już nieco mniej bezczynnie: odpalając wysupłaną z kieszeni, zmaltretowaną fajkę. Nie wyglądał zbyt dojrzale; taki siedemnastoletni i niezbyt proporcjonalny. Ale przez ułamek chwili właśnie tak się czuł. Siedząc przy uchylonym oknie, z ramionami smaganymi chłodnym, wiosennym powietrzem. ostrożnie wypluwając spomiędzy ust szarawe kłęby tak, żeby nie dymić do środka. Przy Panu Shaule nie palił w ogóle – a kiedy Pan Shaule pytał Oriona, dlaczego od niego czuć, tłumaczył, że to przez rodziców. Rodzice palili; a smród zawsze zostawał na ubraniach.

*Wrr, wrr.*

Pociągnął nosem, wyciągając telefon z kieszeni jeansów.

*Tap-tap-tap.*

April. Zawsze pisała do Oriona często i dużo, ale ostatnio wydawało się, że wisi z nim na całodobowych czatach i rozmowach.
April była fajną dziewczyną. Jasne, potrafiła godzinami gadać o tym do których chłopaków śliniła się Meredith, i o kieckach, i szpilkach, i jakichś durnych serialach; ale Orion przez ostatni rok wydawał robić się bardziej wyrozumiały. Znaczy, sam nie potrafił tego wyjaśnić, ale laski nie były takie złe, jak mu się kiedyś wydawało. Były po prostu inne. April też była inna, ale była też zupełnie „spoko”. Potrafiła na przykład jeździć na desce, była absolutnie najlepsza w snookera i potrafiła shotgunować puszkę z piwem. No i była ładna. I chodziła do tego samego liceum, i była w seniorskim roczniku; i wszyscy ją lubili – a to znaczyło, że nawet w stosunku do Syda niektórzy frajerzy zaczęli trzymać dziób na kłódkę, żeby jej nie podpaść.

*Wrr, wrr.*

Syd?! April chce się latem wybrać na wycieczkę w okolice Mount Rainier! Co ty na to, chcesz jechać z nami?! Wspominała jeszcze coś o oglądaniu eee- heh, waleni, ale... nie wiem, weź, wystarczą mi zajęcia z Mrs. Barnum, dziękuję bardzo. Stupid bitch gave me an ‘F’ for no reason. – Jęknął. – A, właśnie! Mój staruszek powiedział, że mogę u ciebie zostać na całe wakacje?! Jeśli twój ojciec nie będzie miał nic przeciwko?! – Wydarł się raz jeszcze, wyrzucając peta przez okno.
Dobra, a teraz bez jaj, co jest z tobą?! – Trochę go nosiło; raz był przy telewizorze i pochylał się nad regałem z grami, innym razem kombinował przy zasłonach, zaraz pakował do ust garść paprykowych chrupek i wycierał dłoń w spodnie. – Ogarnąłem nam czipsy i colę, i odpalam pe-esa! Jak zaraz tu nie przyjdziesz to pierdolę i gram sam!!!
Ostatnio zmieniony 2022-10-15, 15:13 przez Orion Hayward, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd Shaule, w tym samym czasie, przyciskał wyrwaną chwilę temu z brulionu kołowego kartkę do blatu biureczka tak, by móc odedrzeć sterczące świstki papieru i, ponad krawędzią cętkowanej, plastikowej linijki, wyrównać brzeg. Następnie liniowaną przestrzeń rozciągającą się przed nim w wymiarze dwadzieścia jeden na dwadzieścia dziewięć cy-my, podzielił na trzy, i otoczył każdą z powstałych rubryk kolorem zapożyczonym od ulicznej sygnalizacji świetlnej (tej, którą mieli na przykład na wylotówce między South i Highland Park, a nie tutaj, w Chinatown, gdzie kolory na światłach były zawsze tylko dwa, a w dodatku jeden z nich często szwankował, i wtedy trzeba było posiłkować się metodą na: lewo-prawo-lewo i Jedzie? - Nie jedzie?).
Czerwony: Były takie uczelnie, które absolutnie nie wchodziły w grę. Na przykład Bowling Green State University, Florida State College albo Bridgewater State Uni w samym sercu Massachusetts, które albo mieściły się zbyt daleko, albo też na które duetu Shaule'ów, nawet po sprzedaniu wszystkich praw do debiutanckiej powieści matki Syda, zwyczajnie nie byłoby stać.
Pomarańczowy: Były też takie, na które Syd nadal kręcił marszczonym w konsternacji, piegowatym - blado, przedwakacyjnie - nosem, ale też i łypał okiem nieco bardziej przychylnie: choćby uczelnia w San Jose, albo Uniwersytet Ohio State, który był wprawdzie cholernie daleko, ale też główny kampus mieścił się rzut beretem od Columbus, a czy to nie byłoby zawrotnie-fajne, wysyłać wszystkim Orionowi pocztówki z miejsca, którego nazwa po łacinie oznacza tyle, co po prostu: G O Ł Ą B?
Zielony - rubryka mierzona wzrokiem z największym napięciem, z ciałem prostowanym ściągnięciem chudych, sterczących jak skrzydła łopatek, spomiędzy przymrużonych nieufnie powiek : Utah State University. Całkiem blisko - tak, że od kampusu dzieliłby go tylko jeden, niezbyt kosztowny, lot. I ze stypendiami, na które mógłby się zasadzić, jeżeli -

– SYYYD!!!

Gdyby nie to, że ubiegłego lata - w okresie, w którym osiągnął wzrost stu siedemdziesięciu dwóch centymetrów (teraz należałoby dodać jeszcze z pięć) - wraz z tatą przewiesili półkę z książkami i modelami lotniczymi na wyższą, i bezpieczniejszą tym samym wysokość - z pewnością porządnie walnąłby się o jej kant w gwałtownie podrywany łeb. Wyrwał z ucha podłączoną do empe-trójki słuchawkę i umarszczył brwi.
No tak.

Orion Hayward był jego najlepszym przyjacielem od przeszło czterech, albo teraz już może prawie-pięciu lat. Był też starszy, co już samo w sobie czyniło go automatycznie lepszym od Shaule'a, ale to nawet nie to -
Ori był po prostu najfajniejszym chłopakiem jakiego widział świat: z kurtkami i levisami, jakie kiedyś nosił jego starszy brat, więc które teraz nawet nie musiały udawać, że są vintage, bo po prostu były - a w dodatku: zupełnie za darmo; z przydługimi kosmykami gęstych, ciemnych włosów, w które trzeba było czasem dmuchnąć, by je wyprosić z oczu - obiektem nauczycielskich uwag ("Popsuje ci się wzrok. A w ogóle - co to za moda?"), i westchnień wszystkich koleżanek April wtedy, gdy dziewczyna znajdowała się w bezpiecznej odległości (Syd raz widział, jak rudowłosa nastolatka przerzuciła sobie przez ramię bilardowy kij i od tamtej pory wcale się tym jej psiapsiółkom nie dziwił, ani trochę); nonszalancją gestów wykonywanych tak, jakby nie śpieszyło mu się nigdy-wcale, albo śpieszyło bardzo-zawsze-wszędzie (zwłaszcza, jeśli można się było wpakować w jakieś tarapaty); i, przede wszystkim, cierpliwością, z którą był w stanie -
  • - No ju - ż. Już idę. - wypowiedziane cichutko, ledwie ponad progiem dźwięku - i ponad wydęciem dolnej wargi.
- zawsze na niego - to znaczy: na Syda - poczekać.

Prędko posprzątał blat, zgarniając dłonią spiralki ołówkowych obierków, i wciskając tworzoną przed chwilą rozpiskę w swój największy zeszyt, a ten z kolei - na dno ostatniej szuflady, u spodu biurka, w której (wiedzieli to i tata, i Ori), nie było nigdy nic ciekawego, tylko syf.
Potem stanął we framudze drzwi, z malutkim, srebrno-odrapanym odtwarzaczem w ręce, i jedną słuchawką nadal wepchniętą w ucho, jak gdyby nigdy nic; dokładnie w momencie, w którym Orion tarł umorusaną syntetycznymi przyprawami ręką niebieski jeans, pozostawiając na materiale tłustawy, smugowaty ślad. Syd zrobił minę, która oznaczała, że fuj, ale potem sam dorwał się paczki czipsów, łapczywie wpychając w nią nadal szarą od ołówka dłoń. Kiedy oblizał palce, smakowały jak marzenia, sól i brud.

- Okay.
To było jedno ze słów, jakie - obok: dobra, czemu? i pizzę, proszę, przychodziły mu stosunkowo łatwo. Miały kształt, który dość swobodnie przeciskał się przez gardło, i brzmienie, jakim trudno było kogokolwiek urazić (no chyba, że mówiło się do taty, który próbował go akurat namówić do zamówienia, jeden jedyny raz na-miłość-boską, czegoś, co ma w składzie warzywa i białko, a nie wyłącznie węglowodany i tłuszcz, ale to już inna sprawa).
W akompaniamencie strzyknięć sterczących spod krótkiej nogawki kolan, blondyn przykucnął obok Oriona - grzebiącego akurat przy splątanych z sobą ciasno kablach - i przekrzywił głowę ptasim, nierozumiejącym do końca (niczego) ruchem:
- Lubię walenie.
No, więc tak. Bo taki właśnie, w piętnastym roku - i każdym innym, chciałoby się dodać - życia, był Syd Shaule. Małomówny, głupio-ufny, niewinny w sposób, który wprost uprasza się o wciry, i zapatrzony w Oriona Haywarda coraz bardziej z każdym dniem.
- Nie gniewaj się już, Ori - Cicho - Przecież powiedziałem, że z tobą zagram.

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

C-co? A- – Policzki rozsadziło mu krótkim, nieopanowanym chichotem. – Nie wątpię! Dlatego tyle ci zeszło, tam, w pokoju? – Szturchnął go łokciem, zaczepnie wywijając zagryziony język na dolnej wardze. Potem kiwnął głową. Nieważne – teraz liczyło się tylko to, że Syd był obok, i że wszystkie dotychczasowe dąsy i Orionowe irytacje schodziły na drugi plan. Bo przecież-
PORA. BYŁO. ZACZĄĆ. WEEKEND.
(Czyli absolutnie najlepszą, pozbawioną myśli o szkole i obowiązkach część tygodnia.)
Ty tak na serio, co? Urghhn, Brutusie- Dobra, starrry, to może zrobimy tak. Ja zostanę w domu, a ty weźmiesz April i spędzicie upojne pół dnia na łodzi, jak sroka w gnat, gapiąc się w wodę?! – Śmieje się. – Szczerze? Jeszcze trochę i zacznę przypuszczać, że umawia się ze mną tylko po to, żeby mieć pretekst na wożenie się z tobą! I co ja zrobię, jak mi cię ukradnie?!
Nie kłamał. April uwielbiała Syda. Właściwie – czego Orion dowiedział się dopiero w chwili, w której zaczął spędzać więcej czasu wśród dziewczyn – większość z nich uważała, że Syd jest całkiem uroczy i słodki, i kochany.
Wtedy Orion wywracał oczami i prychał. I, siedząc tyłkiem na blacie ławki (psor Olson, nauczyciel historii, pozwalał im zostawać na przerwach w klasie; i całe szczęście, bo nigdy nie zabierał ze sobą ani testów, ani kartkówek, które sprawdzał danego dnia – więc jeśli ktoś był na tyle odważny albo zdesperowany…), coraz intensywniej wywijał nogami. „Serio, już, wystarczy wam, co?!”; Syd był przecież jego najlepszym przyjacielem. To chyba nic dziwnego, że w środku aż go skręcało, kiedy laski zachowywały się tak, jakby piały z zachwytu o kimś, kogo Ori nigdy w życiu nie widział na oczy. I jakby Shaule wcale nie miał lada-moment wparować do sali, pytając Haywarda, czy pójdą zjeść razem lunch.
Aha, tak, laski były żałosne! Niestety – chcąc nie chcąc, musiał też przyznać, że pod wieloma względami były fajniejsze od towarzystwa innych chłopców. I mówiły miłe rzeczy, zamiast popisywać się uszczypliwościami w stylu:
a) pytań: „czy rodzice Syda płacą mu [Orionowi] za to, żeby się nim [Sydem] opiekował”;
oraz b) kontr: „ty kurwa idioto, przecież jego matka dała nogę” i: „dziwisz jej się?”, i o tym, jakie są szanse, że Shaule kiedykolwiek zamoczy, i że najprędzej „nie w tym życiu”, a jeśli już, to chyba „z litości” (z litości to cię matka nie usunęła, odpowiadał Orion, spluwając gumą do żucia w kierunku tych pożal-się-boże prześladowców).
April usłyszała kiedyś taką rozmowę. Chyba w szkolnej świetlicy albo na jakimś wyjeździe – i z miejsca obiecała, że następnej osobie, która piśnie jeszcze słowo, ten kijek od bilarda wyjdzie migdałkami.
A potem zaprosiła Oriona na kakao i mleczne bułki, i prosiła, żeby zabrał ze sobą Syda. Czy przyniosła ze sobą wino? Być może.
Dobra, wybaczam. – Ale to „wybaczam” brzmi też jednocześnie jak „przecież wcale się nie gniewam”. – A teraz wstawaj! To co, kończymy dodatek z zombie w Borderlandsach? A potem o b i e c u j ę zagramy w Portala, żeby cię trochę, yyy- ten- Szur-szur, szarpie palcami przez własną potylicę, próbując wyczesać z włosów, jak ze słownika, odpowiedni termin. Kurde, słyszał kiedyś takie mądre określenie (April lubiła, jak mówił mądre rzeczy, więc czasami podkradał od Syda słownik i wkuwał te najbardziej skomplikowane słówka)…
... symulować – unosi brew (???) – intelektualnie. Ej, co słuchasz?
I kiedy wreszcie rąbnęli się na kanapę („ał, psia mać, kto tu postawił ten stół?!”), nie czekał na pozwolenie; jedną ręką masował mały palec u stopy, drugą łapał za wiszący luzem kabelek tylko po to, żeby wcisnąć wolną słuchawkę („myłeś uszy? bo nie sprawdziłem…”) we własne ucho. Przez chwilę próbował rozpoznać melodię, zerkając wymownie w kierunku przyjaciela.
A, trzymaj, ten jest twój. – Sięgnął po pady do konsoli, jednego z nich wsunąwszy w Sydową, chuderlawą dłoń.

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Najpierw nie zrozumiał:
Czemu Orion szturcha go, i chichocze, i nagle wie czemu niby wyjście z pokoju zajęło mu cały ten czas... Marszczy brwi i głowi się, wpatrując się w Oriona - jego zagryzioną wargę, i żywy błysk głupkowatego rozbawienia skrzący się w głębi tęczówek - czy szatyn mógł przypuszczać, jaki plan Syd próbuje wdrożyć w życie od kilku miesięcy. I zastanawia się, dlaczego - jeżeli rzeczywiście wie - jest taki uradowany!? Bo Syd, choć od wyboru college'u dzieliło go jeszcze parę ładnych lat, w samym sobie drżał już na myśl o rozmowach, które będzie musiał wtedy przeprowadzić najpierw z tatą, a potem z Haywardem. O tym, że - o ile jakimś, mało prawdopodobnym cudem uda mu się w ogóle dostać na którąkolwiek z list, choćby rezerwową! - Utah, albo Ohio, to jednak nie jest Washington State... I choć przez większość czasu przypominał sobie, że pewnie sam sobie, niepotrzebnie, schlebia myślą, że Oriona jakkolwiek bardziej obeszłaby jakaś ich dłuższa rozłąka (bo przecież Ori miał April, i brata, i parę innych osób, z jakimi zawsze mógł się trzymać jeśli Syd miał na przykład anginę, albo zajęcia z logopedą - nie wiadomo zresztą, które gorsze), coś podpowiadało mu jednak, że pierwszą reakcją Haywarda na jego wyjazdowe plany nie byłby tego typu śmiech.
W końcu zaskakuje (przy tym? nawet samego siebie - faktem, że uświadomienie sobie gdzie leżała przyczyna orionowego rechotu, zajęło mu mniej niż dwadzieścia minut). I wydusza z krtani ciężkie, zawstydzone, przydymione mutacyjną chrypką:
- A. - Jakby zapożyczone od Oriona, ale i przememłane w piętnastoletnim mózgu, przepuszczone raz i drugi przez motki nerwowych splotów - napędzanych hormonami i energią czerpaną ze zjedzonej przed czterdziestoma minutami kanapki z serem i ogórkiem kiszonym (i majonezem, ukrytym pod tego sera plastrem, rozsmarowywanym na pieczywie cichaczem, bo Orion się zawsze z niego śmiał, że jedno źródło miażdżycy i cukrzycy na kromce mu najwyraźniej nie wystarcza) - Y. Ori, weź. To nie... - Wciąga górną wargę między zęby, i żuje z konsternacją - Ja... - Ale widzi też, że przecież jest okay. Czegokolwiek by w tym pokoju nie robił, mógłby mu pewnie powiedzieć, i jeśli Orion by się w konsekwencji śmiał, to nie z niego, a z nim - Kurczę.
Parska krótkim dźwiękiem - bo przecież sam nigdy nie śmiał się jak normalni ludzie - pełną gębą i w głos, z klepnięciem otwartej dłoni w udo, i odrzuceniem głowy w tył. Kiedy pozwalał sobie na radość, to krótkimi rzutami - jakby cały jego dotychczasowy, niespożytkowany nigdy śmiech, mógł na wolność wyzwalać się jedynie niczym czkawka. Przejmuje wciskany mu w dłonie pad.
- Teraz wiesz, jak April się czuje kiedy... - Zaczyna, i o dziwo: czuje się w zasadzie trochę winny - No, wiesz. Kiedy jesteś tutaj, a nie... - Tam, niezależnie od tego, czy "tam" oznaczało spędzanie czasu z własną dziewczyną i grupką jej znajomych, czy szkolny lunch jedzony z całą masą rówieśników, podczas gdy - gdyby nie towarzystwo Oriona - Syd przez większość czasu jadałby sam - Może następnym razem mogłaby wpaść. Nie na walenie... - Jest strasznie dumny z siebie, że chyba udało mu się właśnie zrobić prawdziwie chłopięcy żart - Tylko na to - Ruchem brody wskazuje na ekran - Moglibyśmy grać na drużyny, czy coś.

Daje się zaskoczyć - przez ruch, jakim Orion pędzi po wolny kabelek (prawie zresztą wyszarpnięty z kostki odtwarzacza w chwili, w której lądowali na poduszkach i obiciu sofy) - i zdąży tylko powiedzieć, że -
  • - don't move slow
    Taking steps in my direction
- A, to nic - Pochyla głowę, jakby rzeczywiście nic to nie znaczyło, ale kąciki ust i spojrzenie drżą mu ekscytacją typową dla rozmów o MOJEJ ULUBIONEJ MUZYCE (zwłaszcza, gdy się ma naście lat) - Tylko... Uhm. The XX mają wydać nowy album... - Trochę milknie, musi przypomnieć sobie odpowiednie słowa i dać sobie pozwolenie, by je wypowiedzieć - We wrześniu, więc słucham wszystkiego od nowa. Jakoś mi pasują do... Teraz. I nie mogę przestać.
A potem - w kontrze dla własnych słów - naciśnie przycisk stop, i wyłuska sztyft słuchawki najpierw z własnego ucha, a potem z tego, które niknęło w gęstwinie orionowych kosmyków. Owinie kabelki wokół urządzenia. I pokiwa głową, że Borderlands jest spoko; a nawet - gestem skradzionym tym samym klawym chłopakom, które śmiały się zeń za jego plecami, za to prosto w twarz Oriona, wzruszy ramionami. Szczerze? Tak długo, jak Orion jest obok - Jest przecież piątek wieczór i mają masę czasu, i mogą grać w cokolwiek, i we wszystko.
- Ty - Dodaje tylko; a potem, gdy Orion chyba nie zajarzy - W "stymulacji" musisz być ty. To znaczy, musi być ty - Drapie się w kark - Między es i "ymulować". Bo inaczej wychodzi na to, że chciałbyś mnie naśladować, a przecież...

Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby być taki jak ja?

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

No co ty. Na stówę już dawno pogodziła się z tym, że wzięła nas w pakiecie. Jakby, weź, ma inne wyjście? – Przekrzywia głowę, spojrzeniem najpierw śledząc kołowrotek Sydowych dłoni, owijających odtwarzacz kabelkiem słuchawek – a potem polując na pojedynczego czipsa. Tym razem mniej zachłannie – jeszcze tego brakowało, żeby zatłuścić Shaule’om kontrolery. Wzdycha. – A poza tym to coś zupełnie innego. Ja i ty to coś zupełnie innego. Przecież ona też się wiecznie szlaja z tymi swoimi- no, nie wiem, z Flo na przykład. Albo z Jill. Nie może ode mnie wymagać, że przestanę spędzać czas ze swoim-
*Wrr, wrr.*
Odrobinę brzydko – bo i z urwanym w pół zdaniem, rzucił okiem na telefon. Naprędce wystukał jakąś odpowiedź; ale jeśli siedzący obok chłopak mu się przyglądał, to bez problemu zauważyłby, że bez entuzjazmu.
*Wrr, wrr.*
Widzisz?! O TYM MÓWIĘ. Jeszcze tego brakuje, żebyś zaczął ją regularnie zapraszać do siebie! Drużyny, co?! Niech zgadnę, wasza dwójka przeciwko mnie?! Znalazł się, kurde, rycerz w lśniącej zbroi! – Z przecinkami chichotu pomiędzy co-trzecim słowem. Tylko że wesołkowaty ton tracił na wigorze; i robił się…
Orion kurczy się i pociera nosem o własne ramię.
Robił się poirytowany; ale nie był zły. Szczerze mówiąc – każda jego myśl po prostu coraz głośniej przypominała mu, że chciał t y l k o pograć. Chciał pograć w świętym spokoju. Chciał mieć fajny wieczór – i chciał spędzić go z Sydem.
Tak, z tym samym Sydem, który teraz tłumaczył mu różnicę pomiędzy sy- a sty- -mulacją. Kiedy już zrozumie, szturchnie go kolanem; w ramach śmiesznego wyrazu uznania – o ironio – pozbawionego słów.
Mhm, przecież tak powiedziałem. – Dość instynktownie pomyślał też, że wcale się nie dziwi, że laski za nim szaleją. Znaczy – za Sydem Shaule; uroczym, cichym, nieśmiałym, złotowłosym chłopcem.
Przymrużył oczy. Serio, co to miało w ogóle być? Myśl, jak intruza, próbował wymieść z głowy krótkim trzepotem rzęs. Dobrze, niech sobie ma branie, też mu różnica!
– Bo inaczej wychodzi na to, że chciałbyś mnie naśladować, a przecież...
A przecież ciebie się nie da naśladować. Fakt – dokańcza za niego. Bez chwili zawahania – więc i bez sztucznej uprzejmości. Wzrusza ramionami, nie odrywając spojrzenia od ustawień gry. Przeskakiwał spojrzeniem pomiędzy opcjami: hm, dźwięki, potem jeszcze tylko split-screen i… – Syd, obydwoje wiemy, że jesteś niepodrabialny. Sorry, ale nawet ja bym nie dał rady.
Pociąga nosem.
Dobra, bo nigdy nie zaczniemy. Gramy? Pobiegałbym teraz trochę ze snajperką, to… errm-- masz tam jakieś SMG w ekwipunku? Weź, pokaż--
[…]

*Wrr, wrr – wrr, wrr.*
„Co musimy zrobić?” *Wrr-wrr.* „Aha, ej, przecież ty masz nierozdane punkty umiejętności…” *Wrr.* „Nie wiem, no jak ci wygodniej? Czekaj, jak ty to zrobiłeś?! Czym?!” […] „TAM JEST JEZU DOBIJ GO DALEJ PRAWIE NIE MA HP NIC MU NIE ZOSTAŁO KURWAA-AAAA JESTTT!!!” *Wrr, wrr – wrr, wrr.*
*Wrr.*

[…]
Sapnął, wygodnie przeciągając się, kiedy na ekran zstąpiły pierwsze linijki napisów końcowych.
Bardzo lubił to uczucie. Czasami myślał nawet, że jeśli mole książkowe podobnie czuły się u finiszu swoich powieści, to był w stanie zrozumieć skąd cała ta ekscytacja. Był. Był w stanie, teraz: z niemal doklejonym, ekstatycznym uśmiechem gapiąc się na Syda. Ale ostatnie, czym zaprzątał sobie teraz głowę, to książki.
Uhh, no, to... dobra robota, Syd. Wow, ale ta końcówka? Jak ty to wyciągnąłeś... Podasz mi colę? Twoje zdrówko--
Tylko że potem decyduje się nadrobić usilnie ignorowane wiadomości. I po wesołym grymasie zostaje raczej jakaś nieprzyjemna, gorzka krzywizna.
Eee, wybacz… April. Prom coraz bliżej. Jak się odpali, to nie może przestać… Daj mi chwilę, okay?
Bo Orion jeszcze nie miał okazji o tym napomknąć, ale April – dość logicznie – założyła, że na bal pójdą razem. To znaczy ona i Orion. Okay, fakt – to była spora sprawa. Szczególnie w uczniowskiej kulturze rozdmuchana do jakichś niebotycznych rozmiarów – dla wszystkich, którzy chcieli przeżyć swój nastoletni sen rodem z kultowych filmów dla małolatów.
Nie zdziwił się także, kiedy uroczyście poinformowała go, że zamierza absolutnie zmiażdżyć konkurencję w rywalizacji o tytuł królowej balu. Chyba już nawet pogodził się z faktem, że w takim razie do końca roku będą ją próbowali zeswatać z kimkolwiek, kto wygra odpowiadający jej tytuł k r ó l a . Pfff, cokolwiek – przecież i tak go to nie obchodziło.
Bo Orion nigdy nie był na takiej imprezie. Problem polegał na tym, że nie miał pewności, czy tak naprawdę chciał to w ogóle zmieniać. Jasne – nie widział żadnych „przeciw”, ale potem słuchał o tym, jak to w dobrym guście byłoby, gdyby wziął na siebie opłacenie wlotek (to znaczy, April w życiu by tego nie zasugerowała, ale inne chłopaki już tak) – i myślał o tym, że zwyczajnie go nie stać na to, żeby przewalić osiemdziesiąt dolców na jeden wieczór zabawy. Poza pieniędzmi, nie miał też nerwów – szczególnie na to, żeby wykombinować jakiś garniak?
*Wrr, wrr.*
Następnej wiadomości już nawet nie odczytał. Po prostu ostentacyjnie wyłączył telefon. I chrząknął, oparłszy się wygodniej o tył kanapy. Potem obrócił głowę; tak, że policzkiem wciąż leżał na miękkim obiciu, ale wzrok skoncentrowany miał na przyjacielu.
Syd? Gdyby cię o to poprosiła, poszedłbyś z nią? Z April? – Mruga. Mówi ciszej – i trochę głębiej; jakby wiedział, że nie powinien o to pytać. – Em- gdybyś był na moim miejscu?

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

- I Meredith - Przypomina mu tonem z gatunku: Chłopcy, śmieci!, używanym przez jego tatę kiedy, po nocowaniu i śniadaniu (tosty z serem albo grzanki z nutellą, po kubku kakao i sok pomarańczowy, nie świeżo-wyciskany, ale przynajmniej i nie z koncentratu), lecieli na przystanek, a Pan Shaule, chcąc wyrobić w swoich dzieciach poczucie odpowiedzialności za ten dom, który byli niejednokrotnie w stanie roznieść jak dwugłowe, czteronogie, czterorękie i jedno-głose, zwykle, tornado, upominał ich, że może by tak chociaż po worku w dłoń, w pędzie do windy i na krawężnik?
Albo tym głosem, którego używał on sam gdy szli spać, i Orion zdawał się - dość zuchwale - zapominać, albo totalnie ignorować fakt, że jutro szkoła, zaczytany w jakimś komiksie, albo sunący palcem po ekranie telefonu, albo po prostu zapatrzony we fluorescencyjne gwiazdki, ręką dziesięcioletniego Syda dosłownie wklepane w sufit, z muzyką w uszach, i dużymi palcami stóp roztańczonymi w jakikolwiek rytm, który akurat sączył się w spiralki jego małżowin, i rozedrgane wibracją muzyki bębenki; i gdy trzeba było mu powiedzieć:
  • - Ej, no weź. Gaś to.
(Tak zresztą, jak mu kazał gasić, ale nie światło, tylko papierosy, gdy Orion zgrywał buntownika bez powodu i palił - przez okno - mimo obecności Pana Shaule w domu, albo - przez ramię - chociaż stali ledwie za szkolnym murem, tuż-tuż poza zasięgiem rażenia belferskiego wzroku, i najróżniejszych konsekwencji, od uwag w dzienniku, po spotkania z rodzicami, które mógł ze sobą sprowadzać tenże wzrok) - Obok Flo, i Jill.
*Wrr, wrr.*
Przyjaciółki April faktycznie były dla Syda wyjątkowo miłe. Kiedyś dość często zastanawiał się, czy to dlatego, że traktowały go jak miękką i milczącą maskotkę, jaką można przytulić i skopać gdy najdzie kogo ochota, albo młodszego brata z jakiegoś rodzaju upośledzeniem umysłowym, który i tak nie powie rodzicom, nawet jeśli będzie się na nim ćwiczyło zdolności charakteryzatorskie i chwyty zapaśnicze. Ale od jakiegoś czasu, i kilku rozmów odbytych z tatą (to znaczy: głównym mówiącym był tata, a głównym słuchającym Syd, w jeden z tych wieczorów, kiedy Ori nie mógł przyjść, i blondyn snuł się po domu - tak mówił tata - jak smród, więc trzeba go było posadzić przy kuchennym stole, napoić piwem imbirowym, i spytać synku, co jest?, podsuwając mu talerz kanapek albo jabłek krojonych w ćwiartki, długopis i brulionik, w którym najczęściej u Shaule'ów spisywało się listy zakupów), przypuszczał, że to jednak nie to.
*Wrr, wrr.*
I, że może w zasadzie te spojrzenia, powłóczyste i miękkie jak guma do żucia, z nudów rozwlekana między palcami w niektóre popołudnia, w które oblekały go czasem koleżanki April, i parę innych dziewczyn ze szkoły, to wcale nie jest akt szyderstwa ani kpin.
*Wrr, wrr.*
Ale Orion, mimo wszystko, nie miał przy tym absolutnej racji, bo Syda naśladować dało się na fest. Jakby Hayward chciał się dowiedzieć jak, to mógłby spytać Toma Peterhamma i jego koleżków, albo tego wielkiego dzieciaka, który miał chyba ze sześć, połączonych myślnikami, imion, ale na którego wszyscy i tak wołali "Duży Bo". Jednak Syd nie chce teraz o tym myśleć - więc daje się tylko szturchnąć, przyjmując zarówno niewysłowiony komplement, jak i zapewnienie, że nie ma drugiego takiego jak on. I tylko przewraca oczami - przekornie i lekko - i myśli, że mordując dzisiaj te wszystkie zombiaki będzie widział właśnie Pete'a i Bo.

Może dlatego idzie mu tak nieźle. Mimo niskiego, uciążliwego *wrr, wrr, wrr*, które - gdy Orion wciśnie telefon w zagłębienie kanapy, zbyt skupiony na prowadzonej właśnie na ekranie rzezi, Shaule może poczuć nawet w kościach i lędźwiach, podrywanych w rzucie entuzjazmu tuż nad brzeg kanapy za każdym razem, gdy udawało mu się zaliczyć jakiś spektakularny score.
Szczerze?
Jest mu trochę wszystko jedno w co dzisiaj gra. Ważne, że:
a) Z każdym rozbryzgiem wirtualnej krwi czuje, jak stopniowo opuszcza go kolejna mała porcyjka noszonych w ciele emocji;
b) Nie gra sam - bo nie ma chyba nic smutniejszego niż gra solo, zwłaszcza, jeśli ma się w zanadrzu takiego kumpla jak Ori;
c) Właśnie, Ori. Nagle okazuje się, że każde haywardowe dawaj, dawaj!, i wow, Syd!, i wreszcie: dobra robota, liczy się o wiele bardziej, niż jakikolwiek odniesiony w rozgrywce sukces, albo zdobyty punkt.
Nawet, jeśli ceną za tego rodzaju chwile jest wysłuchiwanie o promie - i to w ramach opowieści z drugiej ręki, to znaczy: esencji słów usłyszanych od April (która usłyszała je od Meri, która usłyszała je od Ellie, która usłyszała je od Suzy, Di i Beatrice-Mary-Lo), przetrawionych już przez należący do Oriona mózg (a w procesie tym szkolny bal tracił na blichtrze, i okazywał się być tylko stratą czasu, energii i - może najważniejsze - pieniędzy; dla Syda taki bal byłby też pewnie, jak dla wielu chłopców w jego wieku, stratą dziewictwa - no ale Orion to przecież nie był Syd, więc ten rytuał przejścia - Syd mógł się tylko domyślać - na bank miał już z głowy).

Podał szatynowi puszkę, i usadowił się na kanapie nieco głębiej, próbując przy okazji imitować szeroki, ostentacyjnie męski rozstaw nóg. Ostatnio weszło mu to w nawyk - drogą upierdliwego treningu [bo często łapał się na tym, że wygodniej mu było z nogą (założoną) na nogę , ale nie chciał siedzieć - jak to mówili chłopcy z klasy - jak cwel].
Pociągnął nosem, a potem zamrugał kilka razy, i pokręcił gwałtownie głową.
- Co? - Nie rozumie. I robi mu się w ustach sucho i dziwnie, jak zwykle wtedy, gdy słowa zaczynały przypominać żwir. Nigdy nie wiedział, czy lepiej je wtedy wypluć - ryzykując, że można drugiej stronie zrobić tym sposobem krzywdę, czy połknąć - na szwank wystawiając własną krtań, i przełyk, i wnętrze: płuca, żołądek, a przede wszystkim serce - N-nie? No co ty - ? Z April... Ja?
Z April, która była starsza, i ładna, i fajna, i która była przecież dziewczyną Oriona, więc i z którą Orion, na stówę -
Niedorzeczne, więc Syd się śmieje. Ale jest to taki śmiech, który blednie w pół tonu, i słabnie, i osiada w kącikach ust, by zastygnąć tam jak baśniowi rycerze zmieniani jednym zaklęciem w kamień, albo w sopelki lodu. Czuje wstęgę własnego oddechu przeciskającą się przez wylot nozdrzy. Nie wie, czemu to mówi -
- Ale poszedłbym, gdybyś ty mnie poprosił. Z April, czy coś. Przecież wszyscy wiedzą, że -
Ciszej; z twarzą zwróconą w stronę drugiego chłopaka, i z dłońmi przylegającymi płasko do podłoża (z jednej strony ciała - do podłokietnika kanapy; z drugiej - do płaszczyzny własnego uda; może poczuć, że zamiast krwi ma chyba w żyłach szron). Opuszcza, i podnosi wzrok. I już się nie śmieje.
- Gdybyś ty mnie poprosił, to zrobiłbym wszystko.

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Orion się prostuje i zahacza paznokciem o aluminiowy cypelek na wierzchu puszki. Otwiera ją z cichym „tsk!”, pociąga głęboki łyk smacznej, słodkiej coli. Trochę gazu idzie mu w nos – ale udaje twardego. Myśli, że to trochę jak z pierwszym wypalonym papierosem, którym prawie by się udusił (do dziś krzywił się na wspomnienie atakującego płuca kaszlu). Potem kiwa głową. Wygląda tak, jakby nie wiedział jeszcze co ma ze sobą zrobić – rozdarty pomiędzy wbijaniem pustego wzroku w creditsy (kiedyś mieli taką zabawę, żeby obśmiewać najgłupsze nazwiska osób, które pracowały nad produkcją), a Sydem. Bo Syd do niego mówił – i chyba mówił ważne rzeczy. Orion te rzeczy, oczywiście, słyszał – i nawet wydawało mu się, że je rozumiał. Ale niezupełnie potrafił się na nich skupić.
Głos Syda zawsze przypominał mu dźwięk miodu, rozsmarowanego na odrobinę zbyt czerstwym, przypalonym toście. Miękki, ale chrypliwy. Delikatny, ale głęboki. Chroboczący, ale, Chryste, jak echo serca. Jak coś naturalnego i żywego.
Potem: Orion odstawia puszkę. W zasadzie nawet nie podnosi się z kanapy – tylko wyciąga się przez bliższy mu podłokietnik i kładzie objętość trzystu-trzydziestu mililitrów (minus dwa łyki) cukrzycy na podłodze.
Wraca do blondyna spojrzeniem tak, jakby wystarczyła chwila przeoczenia – a chłopak mógłby mu uciec albo wcisnąć się – śladem Orionowego telefonu – w szczelinę pomiędzy miękkimi sekcjami kanapy, albo rozmyć się w powietrzu.
A tego – Orion – bardzo by nie chciał. Wraca więc; do tej samej pozycji, w której jego policzek dawał rozpłaszczyć się oparciem kanapy.
Syd? – Jeszcze raz.
Jak w marnej, syzyfowej karykaturze; ilekroć Orion próbował powstrzymać się przed żałosnym nawoływaniem przyjaciela, jego imię za każdym razem ześlizgiwało się z grzbietu języka. A potem znajdowało swoje ujście.
Syd, Syd, Syd…
Syd. Włączysz tę muzykę? Ale, czekaj-
Dłoń. Dłoń Oriona – założona na ramię – przytrzymuje Shaule'a w miejscu.
Jeszcze nie teraz. Później. Mamy dużo czasu, możemy jej słuchać cały weekend. I opowiesz mi o niej, okay? I o tym nowym albumie. – Przełyka ślinę. – A ja ci opowiem o April.
Uśmiecha się, blado.
Myślę, że nawet jeśli pójdzie sama to- to tam będzie dużo innych chłopców, wiesz? A ona-
Nie jest pewien do czego zmierza. Ale przed oczami ma swoją dziewczynę. I wie – Jezu, oczywiście, że wie, w jaki sposób patrzyli na nią inni.
Ona będzie… Chryste. – Wzdycha. – Będzie piękna. Ostatnio przez pół godziny tłumaczyła mi różnicę pomiędzy ombre, sombre i baleya-coś-tam. I jeszcze czymś, ale nie pamiętam.
Zakłada ramię na tył kanapy. Uśmiecha się; leniwie, jak uśmiechać można się podczas przyjemnych snów w myśl wkradających się w czas niedzielnych drzemek. Gdyby rozprostował palce – mógłby wpleść się nimi w czuprynę Syda.
Więc- więc na balu będzie miała jaśniejsze włosy. Może nawet… – Skupia spojrzenie na wywiniętym kędziorku blond włosów. – … jaśniejsze od twoich. Umówiła się już do fryzjera i w ogóle. I-
Przysuwa się bliżej.
Czuje własne serce; znaczy, bije mocniej i chyba próbuje dobić się do rozsądku – ale rozsądek Oriona podpowiada mu, że to tylko resztki adrenaliny, opuszczające jego ciało po intensywnej rozgrywce.
Milczy.
Milczy.
Milczy.
Nie może tak dłużej.

Z-zamknij oczy, Syd. – Mruga. – Chcę, żebyś ją sobie wyobraził – mówi cicho. – Będzie mieć makijaż. Inny- Mocniejszy, niż zwykle. Boże, cała będzie się błyszczeć. Tu- Na powiekach i policzkach, i- Pokazywała mi kieckę, w której chce pójść, wiesz? Ledwo zasłania tyłek. I kończy się…
Próbuje myśleć o April. O zgrabnych nogach. O tym, że w szpilkach będzie wyższa od niego. O nagich ramionach. O głębokim dekolcie, o-
Och, Chryste.
Ale pod dłonią, którą przeciąga po cieple drugiego ciała, ma dysproporcję długiego, porośniętego jasnymi włoskami, chłopięcego uda. April? Boże, nie potrzebuje April. Potrzebuje podwinąć jedną z nogawek jego szortów. Roluje, odsłania.
I kończy się tutaj.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło wspak; przed spodziewanymi – i wyczekiwanymi (i niedoszłymi) – turbulencjami własnych mięśni i ciepła wzbierającego u spodu kręgosłupa.
Chyba nie jest jeszcze w stanie myśleć nad konsekwencjami tego, co się stało; że przyjemność w przebąkiwanym przyjemnie tonie uszła z niego, jak powietrze z przebitego balonika.
Hm? Wha- Oh. Oh fuck. Oh- shit, shitshit -
Nie jest pewien co robi najpierw – czy chwyta za rozchełstane płaty własnych jeansów, nieporadnie próbując wciągnąć je z powrotem na tyłek, czy podrywa się z kanapy, czy wyciera ręce w odsłoniętą skórę własnego podbrzusza, w szorstki materiał spodni, czy z braku innych opcji po prostu łapie za puszkę coli i pozwala słodkiemu, scukrzonemu ulepkowi chlusnąć z aluminium zarówno na obydwa rozbolałe wzburzeniem ciała, jak i jasną tapicerkę kanapy.
Potem chwyta blondyna za dłoń – wolną ręką popychając go w kierunku rozparcelowanej bliżej, mniejszej łazienki.

Syd?! To ja, wróci-! Och- o Chrrryste! – Pan Shaule o zaistniałym incydencie przekonał się najpewniej w chwili, w której podeszwą buta wkleił się w zaciek coli, rozlany za nimi na korytarzu. Zza zatrzaśniętych za sobą drzwi mogli tylko podejrzewać- – Syd!!! – -że Pan Shaule zdążył też łypnąć w kierunku salonu. – Co tu się stało?! Ile razy mam powtarzać, że takie rzeczy się otwiera nad zlewem?! Boże, cała kanapa! – Należy także zauważyć, że Pan Shaule w takich sytuacjach zawsze dobywał odpowiedniego głosu; surowego, ale bez wyrzutu. Takiego, którego nie dało się naprawdę obawiać – ale należało go uszanować. Ojciec Haywarda miał zupełnie inny głos.
DobrywieczórproszępanatonieSydtomojawinaprzepraszam! – A potem szeptem, i lekką miotełką przywołującej go dłoni (którą zaraz kładzie na gałce regulującej ciepłą, puszczoną szybcikiem wodę): – Syd? Sssyd, chodź tu!
Uhh, Orion…? O-okay, słuchajcie, nie obchodzi mnie kto to zrobił. Ma być posprzątane, w tej chwili. A drugi migiem pomóc mi z zakupami! Część jest jeszcze w samochodzie!
Chwilkę!!! Tylko się ogarniemy, bo wszystko nam się-! – Orion zaciska usta; jest czerwony na twarzy i trochę spocony – tak, że włosy przy karku skręciły mu się w takie same kędziorki, z jakimi Syd użerać musiał się na co dzień. – - eee- wszystko nam się klei! Przez colę-
Tylko się pośpieszcie! Dalej, chop, chop!
Uff-
Wszystko okay? – Posyła blondynowi spojrzenie – najpierw odbite w lustrze zawieszonym ponad umywalką; o którą, kiedy już się odwróci, opiera się lędźwiami.

Wreszcie-
Orion zacznie się śmiać; zarumieniony i głupio karykaturalny – z ostatkiem przerażenia wypisanym na twarzy – i żałośnie uwiędły w bokserkach.

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Jest taka reguła, której piętnasto-, czy siedemnastolatkowie nie mają jeszcze obowiązku znać, ani prawa rozumieć (ale, statystycznie rzecz ujmując, większość dwudziestopięcio-, i dwudziestosiedmiolatków zdąży już przyswoić za sprawą bolesnych, życiowych doświadczeń): umysł czasami nie nadąża za upływem czasu, niektóre wspomnienia przetwarzając tak, jakby nadal należały do Teraźniejszości, a nie - już - do Historii. Można by przytoczyć tu wiele przykładów - chociażby to, jak, tuż po obudzeniu, czasem maca się dłonią puste zimno pościeli na posłaniu obok, ot, w poszukiwaniu ukochanego ciała, zanim przypomni się sobie o spakowanych walizkach, zmienionym adresie, albo linii elektrokardiogramu wypłaszczonej bezlitosnym pac-nięciem Kostuchy; albo jak przez cały wrzesień nadal wychodzi się z domu zapomniawszy swetra, tylko po to, by po czterystu metrach przechadzki przypomnieć sobie, że na świecie istnieje chłód, a w kalendarzu coś jeszcze oprócz lipca i września - ale weźmy najprostszy:
Wzrost.
Ciało zdaje się wiedzieć o zmianie - wyciągającej kończyny niedyskretnym i nieprecyzyjnym ruchem (w ramach pamiątki zostawiającej po sobie na jakiś czas jeszcze fantom wzrostowego bólu, i długie, gładkie linie zbliznowaceń - na biodrach, ramionach, i na kantach kolan), ale jaźń już nie: więc człowiek ciągle potyka się o własne nogi, plącze w zbyt długie ręce, i, przede wszystkim, co i rusz wali głową w jakąś framugę, albo półkę, albo nawet w strop (jak to robił Syd, wchodząc do należącej do Shaule’ów komórki piwnicznej na poziomie minus jeden w kamienicy w Chinatown, albo do blaszanego budyneczku na terenie szkoły, z jakiego Pan Oswald, nauczyciel prowadzący świetlicowe zajęcia z rękodzieła, pozwalał mu co jakiś czas pożyczyć jakiś młotek, albo wybrać sobie kilka nowych, szlifowanych na gładko deseczek - po tym, jak w pierwszej klasie Syd zauroczył go misterną konstrukcją domku dla ptaków, podczas gdy inni uczniowie zbijali na zajęciach głównie bąki, a jeśli cokolwiek z drewna, to, co najwyżej miniaturowe szubienice). I teraz -
  • gdy już znajdą się w łazience, z gatkami wszarpywanymi na wąskie biodra w locie, kleistą wilgocią gazowanego napoju nieprzyjemnie chłodzącą rozgrzane podbrzusza, i echem ojcowskiego barytonu (wściekłego, ale "nie na poważnie”), nadal wstrząsającym w chwiejnych posadach nastoletnim światem, którym wstrząsać miał teraz przecież - miał, i p o w i n i e n - zupełnie inny rodzaj sejsmiki -
blondyn także, kompletnie, zapomina:
Że, choć od Oriona nie jest, i nigdy nie będzie, starszy, w ostatnich miesiącach - po okresie demokratycznej równości wyrażonej w centymetrach, wyrażonych, z kolei, w dwóch stykających się z sobą kreseczkach w wiadomym punkcie framugi - zrobił się od niego wyższy. Niewiele, raptem parę podziałek na należącej jeszcze do jego matki krawieckiej miarce...
Ale na tyle, że, choć jeszcze jakiś czas temu musiałby wspiąć się na czubeczki palców, albo, przynajmniej, wyciągnąć nieco kark, teraz będzie musiał się odrobinę schylić;
gdy, przywołany falującym gestem dłoni (tej samej dłoni - rumieni się - którą jeszcze przed chwilą czuł na sobie, i w którą mógłby... chciałby... wsunąć się, najlepiej c a ł y, tym samym ruchem, jakiego nauczył się na sobie bardzo niedawno, i - ), podchodzi do Oriona chyba trochę za blisko.
Tak blisko, że prawie czuje jego brzuch - zimny, mokry, i unoszący się w rytmie kolejnej fali konfuzji - pod naporem własnego. I byłby w stanie z pamięci odrysować rozstaw jego nóg, kiedy własną - ściślej: lewym kolanem - znajdzie się pomiędzy nimi. I pochyli głowę. I oprze ją na ramieniu Oriona - nadal gotowym służyć mu za tak zajebiście mu potrzebne podparcie, i przylgnie do niego tak, jakby chciał w niego wejść o wiele głębiej, niż Orion wejdzie kiedykolwiek w jakąkolwiek Meredith, albo April, albo Jill i Flo, i kogokolwiek innego, kogo los podrzuci mu w następnych latach.

Śmiech przyjaciela spłynie po nim jak melasa zmieszana z brokatem. Ciężko, ale skrząc się przy tym żywo - może w świetle łazienkowej jarzeniówki?
Potem Syd poczuje się zaskoczony: zupełnie nowym rodzajem wysiłku potrzebnym mu do wykonania następnego gestu, a jeszcze bardziej myślą, że może tak będzie już zawsze, więc ściągnie brwi, na sekundę przed tym, jak pochyli odrobinę głowę, żeby pocałować Oriona w policzek. Krótkim dziobnięciem, jakiego nauczył się chyba od ptaków - bo od kogo? Przecież nie z tych filmów, które oglądały chłopaki z szatni, a od jakich samemu Shaule'owi robiło się niedobrze. Całuje go, bo wydaje mu się, że to miłe, i że tak trzeba; i dlatego, że pamięta: w taki właśnie sposób wdzięczność wyrażała jego matka (kiedy ojciec kupował jej kwiaty, albo tego jednego razu, gdy przyniósł jej na urodziny dwa bardzo małe, bardzo błyszczące kolczyki).

Następnie się odsuwa i myk!, już go nie ma - pod łagodnym strumieniem kranówki opłukanego ze scukrzonej sody, ze spodenkami, które ściągnął, zostając jedynie w majtkach (bo bokserki, takie prawdziwie-męskie, nauczy się nosić dopiero za jakieś dwa, albo trzy lata), w dłoni. Ciska je do kosza na pranie, potem leci do pokoju, znajdując w wysuniętej nieporządnie szufladzie jakąś dłuższą alternatywę. Zakłada też nową koszulkę - wymięty, bawełniany skrawek błękitu z logo Fruit of the Loom - i klapki, te same, które nosił na basen, a potem leci za wezwaniem ojca, zostawiając Oriona z obowiązkiem zatarcia śladów niedoszłej zbrodni, w afekcie dzielonej na dwóch.

Sam za to bliski jest innej (a nigdy nie przypuszczał, że mógłby taką popełnić):
Ma ochotę zabić własnego ojca.
Kiedy przeciska się wąskim gardłem korytarza z naręczem niesionych z samochodu zakupów, chociaż - widzi dokładnie - tata kupił mu ulubione płatki na śniadanie, i małe kartoniki tropikalnego soku, z których po jednym wsunie mu w boczną kieszonkę plecaka w każdy dzień od poniedziałku, do piątki. I kiedy fuknie, jak nie on ("Syd-synku, co cię ugryzło?"), gdy, jakieś półtorej godziny niezręcznej domowej krzątaniny później, Pan Shaule spróbuje rozczochrać mu - pochylonemu nad nietkniętym talerzem paluszków rybnych, i frytek, sosu tatarskiego i groszku - włosy.
Ehh, dzieci, a z wami to co dzisiaj? - Zaczepi mężczyzna, z którego gniew zdążył się już, jak zawsze, ulotnić (przeskakując, być może, na wszystkich innych ojców świata, którzy tej emocji nosili w sobie czasem aż w nadmiarze) – Chorzy jesteście? Bladzi jacyś tacy, niemrawi... - Będzie się podśmiewał. Z nieświadomością, i czułością rodziców, którzy we własnych latoroślach nie widzą tego, o czym te latorośle wiedzą już za dobrze (chociaż może od niedawna) – Jak który co jeszcze przeskrobał to przyznać się szybko. Kłamstwo ma... Co, Syd?

Syd pociągnie nosem. Ojcowskie próby wywlekania z niego choćby półsłówek zwykle przyjmował z cierpliwym zrozumieniem (jak gorzki syrop, który trzeba przyswoić w imieniu większego dobra), ale dziś, prawą nogą rozgalopowany wściekle pod stołowym blatem, ma ochotę udławić się kęsem ziemniaka.
- Kfótkie n'gi - Burczy znad talerza, ale i spode łba, unikając i konfrontacji, i czyjegokolwiek wzroku.

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Nie smakuje wam?
Zrobiło się trochę dziwnie. Za cicho – co, oczywiście, pod numerem sto-trzydzieści-jeden-Chinatown nie było znowu aż tak niespotykane. Tylko że nigdy wtedy, kiedy miało się w domu dwóch nastolatków stojących u progu weekendu (więc i bez markotnej aury, że lada moment trzeba będzie zapakować tyłek w samochód i dać się odwieźć do domu).
Pan Shaule faktycznie zaczynał robić się podejrzliwy. Po swojej jednej stronie miał bowiem własnego syna, który burczał i fukał jakby pozamieniał się na łby z jednym z co kapryśniejszych kocisk (liczył, że chłopca takiego jak Syd obejdzie nastoletni bunt – ale wiedział też, że może być tym „głupim” w przysłowiu o matce-nadziei); po drugiej, lewej stronie – miał Oriona, przebranego w krótkie spodenki i koszulkę z grafiką Sex Pistols (absolutnie ulubioną, od czasu poważnej rozmowy z Panem Shaule na temat odpowiednich wzorców – ale przecież chodziło o muzykę, a muzyka była kozacka).
Orion był zwykle jak kata- i moto- rynka; rozgadany jak to pierwsze i o sile napędowej tego drugiego.
Dzisiaj Hayward dłubał w talerzu. We względnie świętym spokoju, dopóki nagle nie zerwał się, mierząc siedzącego naprzeciwko niego chłopca przyszpilającym go spojrzeniem.
I, pod zasięgiem wzroku, przysunie stopę pod jego rozhuśtaną kostkę.
Możesz przestać? Trzęsiesz całym stołem – burknął, natychmiast pikując z powrotem we własny talerz. Boże, sam nie wiedział, co go ugryzło. O ile jeszcze przed momentem gotów był gaić i pleść bezwiedne trzy-po-trzy, wreszcie sam utknął w drętwej atmosferze.
Dobra, dosyć tego. Ktoś może mi wytłumaczyć co jest grane? Przecież widzę, że coś jest nie tak. O co się pokłóciliście?
Potem Orion wzdycha – przy okazji zupełnie ignorując pytanie Pana Shaule. Nie podoba mu się to, co się dzieje. Poza tym – czuje – strasznie pali go policzek. Ten sam, którym tulił się do Syda – i ten sam, w który Syd go--
No właśnie, Syd-go-co? Co to było? I dlaczego? To znaczy – wtedy, tam, w łazience – zrobiło mu się miło i przyjemnie, ale teraz czuł się zwyczajnie głupio. I miał wrażenie, że Syd się na niego obraził.
Mógłby go pan nie traktować w ten sposób? Syd nie ma pięciu lat.
Słucham?
Więc bierze głęboki oddech, podnosi spojrzenie – patrzy panu Shaule prosto w oczy i tłumaczy, że:
Syd umie mówić.
Mężczyzna patrzy na nich nieco ostrzej – i Orionowi wydaje się, że to granica jego wyrozumiałości; której, być może wbrew pozorom, nie chciał ani przekraczać, ani nadwyrężać.
O nic. Nie pokłóciliśmy się – mruknął, pociągając krótko nosem. Z głośnym chrrrup i brzęk, i piskliwym kszk-kszk, kiedy brzegiem widelca przepołowił panierkę, teraz skrobiąc po dnie talerza. – Ughh, Jezu, Syd… Nie wiem, chcesz powiedzieć swojemu tacie? Czy ja mam to zrobić?
Mruży oczy.
A potem prycha pod nosem i wywraca oczami.
Dziewczyny z naszej szkoły, Meredith i April planują w sierpniu taki spory wypad w góry. I-- – Opiera się na stole, na łokciach – i posyła Sydowi długie, wiercące spojrzenie.
Ori, ale wiesz jaka jest zasada. Łokcie ze stołu.
Mhm- – Zsuwa się; plecy do oparcia; lekko wzniesiona – w geście niby-skruchy – dłoń. Kontynuuje: – I zaprosiły naszego Syda. Znaczy, i mnie, i Syda. No i Syd bardzo by chciał, ale myśli, że się pan nie zgodzi.

autor

rezz

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Orion, wiecznie rozlatano-rozbiegany, niegasnącą niemalże energią wypełniający każdy kadr (sydowej) rzeczywistości, faktycznie był, także w odbiorze młodszego z dwóch stałych (i tych dwunożnych, gwoli ścisłości) mieszkańców sto-trzydziestki-jedynki, niczym moto- albo katarynka; ale teraz - w tym zrywie, jakim skupił na sobie całą ojcowską uwagę i, mur-beton, wzbudził jeszcze więcej bardzo, bardzo niepożądanych, podejrzeń - jawił się Sydowi co najwyżej jako kata -
  • strofa.
Gdyby zdążył - i gdyby starczyło mu tak fantazji, jak i zwyczajnego tupetu - blondyn rzuciłby się przez całą, dzielącą ich długość stołowego blatu panicznym susem, kneblując szatyna nasadą dłoni i powstrzymując przed wypowiedzeniem choćby jednego, kolejnego słowa.
Ale nie zdążył -
choćby pomyśleć, że mógłby [pomyśli, oczywiście, następnego ranka - pod prysznicem: to znaczy w miejscu, w którym mózg zawsze zdawał się funkcjonować zupełnie inaczej, może odurzony przyjemną, rozprężającą ciepłotą pary wodnej, i podrzucać nie tylko (po czasie) najlepsze pomysły, ale i (w samą porę) najgorsze możliwe wyrzuty sumienia]. Zamiast tego siedzi z przerażeniem w oczach, rozwój wydarzeń rejestrując jak mały koniec świata, oglądany w sadystycznie spowolnionym tempie.
- Nie wiem, chcesz powiedzieć swojemu tacie?
Ale o CZYM!?
Piętnastolatek rwie się wzrokiem ku spojrzeniu Oriona - i gdyby wiązka wściekłości emanująca ze źrenic mogła zabić, Hayward pewnie padłby trupem. Ale Ori patrzy na tatę, a tata na Oriego; Syd za to czuje się bardzo, bardzo mały, i bardzo niewidzialny. I cichy - jakby w dokładnym przeciwieństwie spostrzeżeń werbalizowanych przez przyjaciela.
- Syd nie ma pięciu lat. Syd umie…
  • Zamknij się, Ori, myśli.
- Dziewczyny z naszej szkoły, Meredith i April…
  • Zamknij się, zamknij się, zamknij się.
Teraz nagle okazuje się, że - w zgodzie z prognozą Oriona - Syd mówić, istotnie, potrafi. Tylko, że to, co mówi, nie zostało przez niego ani przewidziane, ani przemyślane, ani też, w jakimkolwiek stopniu, nie pasuje raczej do uplecionego przez starszego z chłopców scenariusza.
- Kurwa.
Jeżeli patrzyłby na swojego tatę, zobaczyłby zaskoczenie tak szczere (i, paradoksalnie, wymieszane chyba z jakimś zupełnie nieplanowanym cieniem dumy, podświadomie przemykającej przez mimiczny krajobraz męskiego oblicza), że uprzedzające nawet zmarszczkę zasadnego, właściwie-ojcowskiego gniewu. I zauważyłby także jak kęs białego mięsa zsuwa się z trzymanego przez Pana Shaule widelca - w pół drogi ku ustom.
Kiedy do Syda dotrze, co się w zasadzie stało, wstaje. Bierze talerz, chwyciwszy porcelanę oburącz, i odsuwa - zgrzyyyyt! - krzesło. Wypiek, który wykwita na szczytach jego pobladłych policzków, nie jest uroczą, łagodną, niewieścią mgiełką, jakiej można byłoby spodziewać się u takiego słodkiego chłopca, jak on - przyłapanego na zakusach względem "płci przeciwnej". Z buzi młodszego Shaule'a bucha bowiem pożar. I Syd myśli, że jeśli jakoś go nie powstrzyma, to zaraz przepadną w nim wszyscy: i on, i Orion, i tata, i wszystkie ich koty. Zaciska powieki -
Jeżeli rzeczywiście jest obrażony, to tylko na okoliczności, i na samego siebie. Na to, że ojciec wrócił do domu tak beznadziejnie przed czasem, i na to, że, nie pomyśleli, by drzwi zamknąć od wewnątrz. A przede wszystkim, że nie potrafił zrobić tego, co na stówę umiała taka April, i Meri, i Jill, i wszystkie te dziewczyny, ewidentnie zajmujące sporą połać haywardowych myśli: na przykład przyprzeć szatyna - tam, w łazience - do umywalki, i pocałować w sposób, który nie pozostawiłby mu miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
- Jak bardzo ty niczego nie rozumiesz!?
W największym paradoksie - i desperacji, żeby niezrozumiałe zachowanie syna jakoś skategoryzować - jego ojciec zrobi teraz coś, co bardzo sprawnie robią dorośli: dopowie sobie uzasadnienie całej tej dziwacznej sytuacji. Pan Shaule pomyśli bowiem, że - choć w słoiku z przekleństwami nadal przepadnie cała sydowa tygodniówka - to w sumie urocze. Wszystkie te niesnaski, wykwitłe między jego chłopcami, gdy jeden wydaje drugiego z sympatią względem jakichś-tam panienek. I się zgodzi.
No, to znaczy, na wyjazd. Po tym, jak już uraczy Oriona porządną reprymendą i pogadanką o wpływie, żeby chłopcu poszło, chociaż trochę, w pięty.
Ale świadkiem tej rozmowy Syd, zwyczajnie, być nie może. Porzuciwszy bowiem nadal pełen jedzenia talerz koło kuchennego zlewu, podrepcze do swojego pokoju (z typowo nastoletnim: NIE WAŻCIE SIĘ ZA MNĄ IŚĆ ALE NA WSZELKI WYPADEK NIE DOMKNĘ ZA SOBĄ DRZWI wyrażonym w każdym pacnięciu stóp o posadzkę), i rzuci się na łóżko, twarzą do ściany i plecami - ostentacyjnie - zwróconymi w stronę wejścia.

autor

harper (on/ona/oni)

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Rozmowa z Panem Shaule zaczęła się od słów w stylu „chwilkę-chwileczkę”. I to taką „chwilę-chwileczkę”, zza której wychylało się gorzkie „o-nie, nigdzie się nie wybierasz”; jego tata dodałby jeszcze coś w stylu „młody człowieku”, ale Pan Shaule, jeśli już, wolał mówić na niego, po prostu, „młody”. Potem padło „jeszcze nie skończyłem” i „musimy [poważnie] porozmawiać”. I jeśli pogadanka miała Orionowi gdziekolwiek pójść, to na pewno nie w pięty. Nie dlatego, że nie miał do Pana Shaule szacunku (wbrew pozorom miał – a z tym szacunkiem do kompletu i wdzięczność, i najzwyklejszą sympatię). Po prostu każde słowo puszczone pouczającym barytonem ryglowało orionowy żołądek i kiszki – ostatecznie sprawiając, że chłopca kręciło w brzuchu. Więc zaczynał się wiercić. Tarciem kolan i krzyżowaniem kostek, i wyłamywaniem kłykci.
Chciał pobiec za Sydem. Od razu, zerwać się z miejsca i wślizgnąć się do jego kanciapki (nazywanej na wyrost „pokojem”, choć metrażem mieściła się raczej gdzieś pomiędzy prawowitym lokum dla nastolatka a szkolnym schowkiem na miotły). Najlepiej od razu z kąśliwą rewoltą na ustach – że nie, nie rozumie, i że skoro Syd nie chciał (robić-tego-co-robili), to trzeba było mu powiedzieć od razu, zamiast kręcić nosem i burmuszyć się po fakcie! I że ma się może zdecydować, czy chce go całować (i czy w ogóle może, i czy to źle, że Orion nawet trochę chciałby, żeby Syd pocałował go w usta – ale tylko dlatego, że Syd na pewno tego jeszcze nie robił, a przecież był jego najlepszym przyjacielem, więc może powinien wiedzieć jak, kiedy będzie miał już swoją dziewczynę; bo przyjaciele byli od tego, żeby wyświadczać sobie, uhm- przysługi i nie oczekiwać nic w zamian, i może było to trochę dziwne, i nikomu by o tym nie powiedział, ale było też przyjemne), czy karcić go ciszą. Ciszą, na domiar złego, taką wyrażoną przez emfazę sylwetki zwróconej przeciw światu plecami. Zamkniętą w kłębuszku podciągniętych kolan i zaciśniętych pięści.

Ale Orion musiał poczekać, aż Pan Shaule wbije mu do łba całą listę pouczeń. Potem okazało się, że z jakiegoś powodu (wciąż: Pan Shaule) chciałby dowiedzieć się czegoś więcej na temat zapowiedzianego wypadu – przy czym Orionowi bardzo nie podobał się kierunek, w którym to wszystko zmierzało. Bo, standardowo, dorośli pytali zaraz o alkohol – a od alkoholu była już prosta droga do dziwnych, „dorosłych rozmów”. A „dorosłe rozmowy” z ojcem swojego najlepszego przyjaciela brzmiały, obiektywnie, dość niezręcznie. Jak coś, czego za wszelką cenę wolałby jednak uniknąć – nawet jeśli przez prawdziwie lwią część czasu Pan Shaule był na tyle uprzejmy, by pełnić rolę „taty na zastępstwo”. Na szczęście Pan Shaule nie poruszył tematu dziewczyn, więc w ramach wdzięczności, Orion wziął sobie nawet do serca jego prośbę, to znaczy – żeby dać Sydowi trochę czasu. I żeby zostawić go w spokoju (i w pokoju, w spokoju).

Więc dojadł swoją kolację, potem po tej kolacji posprzątał i dopiero – dopiero wtedy! --
Syd znał kroki Oriona. Sprężyste człap-człap – z mignięciem jego sylwetki w pionowej szparze pomiędzy niedomkniętym skrzydłem a futryną. Sylwetki, która rzucała teraz na pokój głęboki, czarny cień.
Do drzwi zapukał dosłownie kostką jednego palca – dwoma krótkimi stuknięciami, które po wnętrzu i tak niosły się, jakby bił w dzwon albo na alarm – albo w dzwon, na alarm.
Syd? Uhm… mogę wejść? – wychrypiał, choć raczej w ramach umownej powinności. Nie czekał ani na odpowiedź, ani na pozwolenie.
Coś zaszeleściło mu w drugiej dłoni – trzymanej ciasno pod koszulką.
Nie wiedział co prawda, czy chwila, którą miał dać Sydowi – już minęła, ale Pan Shaule zamknął się w swoim gabinecie – a to znaczyło, że nie wolno mu przeszkadzać. Orion musiał zdać się na własne wyczucie; więc pomyślał, że najlepiej będzie, jeśli przyjdzie jak ci trzej królowie. Z darami, znaczy się.
Emm- Pewnie rozboli cię brzuch, ale pomyślałem, że skoro nie zjadłeś kolacji, to może jesteś głodny... A musisz jeść, bo szybko rośniesz. – Odrobinę nieporadnym krokiem zbliżył się do łóżka, na którym leżał chłopak. Wywinął Sex Pistolsów, spod materiału wysupławszy paczuszkę żelek i plastikowe pudełeczko po brzeg wypełnione kruchymi ciasteczkami w stylu margaretek. – No ale mam tylko to, co przyniosłem z domu. Kwaśne żelki i ciastka. M-mama upiekła. Ostatnio w drodze do pracy znalazła jakieś śmieszne piórka i powiedziała, że pomyślała o tobie, i dlatego ją tak natchnęło, że ooo-! musi zrobić ciastka. Wzięła te piórka ze sobą, wiesz? Kazała ci je dać, tylko errm- zapomniałem je rano spakować. Więc następnym razem…
Tata Syda nie pozwalał jeść słodyczy na noc. I na pewno nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że czasami przemycali łakocie, żeby później zapychać się nimi podczas nocnych rozmów i dłuuugich, zażartych dysput prowadzonych nad komiksami.
Orion usiadł na ziemi. A potem uszczypnął blondyna w tył uda.
Oh come on, since when are you such a little whiny bitch? – Zaśmiał się cichutko – tylko po to, żeby dać mu do zrozumienia, że to nieszkodliwy żart. I że wcale tak nie uważa. I że chyba trochę się martwi.
Nie będziesz się do mnie odzywał?

autor

rezz

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”