WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

29. Ostatnie dni zdecydowanie nie należały do najprostszych – ciężko właściwie stwierdzić, by w jakikolwiek sposób ją cieszyły, chociaż istotnie każda chwila spędzona z synkiem przywoływała na jej twarz szczery uśmiech. Ale poniekąd – był to wyłącznie śmiech przez łzy, bo nieustannie jej myśli wracały do bruneta: do tego co zaszło, do tego co zrobił i do tego… że go tutaj nie było. Że nie było już ich – jak rodziny, ale znowu istnieli jako samoistne jednostki, które nie mogły odnaleźć drogi ku sobie. Pierwsze dni Jordana przeżyła bardzo ciężko, z jednej strony z trudem godząc się z nową rzeczywistością, z drugiej – walcząc o spokój i oczyszczenie głowy, bo niestety nieustannie nawiedzały ją wspomnienia zdjęć, którymi uraczyła ją koleżanka. Ponad to miała aż nazbyt wiele czasu na roztrząsanie tego wszystkiego, co zdecydowanie nie sprzyjało poprawie jej samopoczucia. Dom wydawał się okrutnie pusty bez bruneta – ona czuła się w nim wręcz nieswojo, chociaż mimo wszystko starała się robić dobrą minę do złej gry dla Reggie’ego. Szczęściem w nieszczęściu zdawał się być fakt, iż był jeszcze na tyle malutki, że tak naprawdę kompletnie nic nie rozumiał z zaistniałej sytuacji, więc to udawanie nie był tak trudne: istotnie mogła płakać w samotności, a samotne wieczory właściwie tylko pogłębiały jej nienajlepszy i tak nastrój. Cieszyło jednak to, że chociaż brak Chestera mocno jej doskwierał, to pozornie i tak nie była w tym wszystkim sama, bowiem chętnie towarzyszyły jej siostry i zawsze służyły pomocą, kiedy tylko tego potrzebowała. Nie pozwoliły jej więc ostatecznie zaszyć się w domu na dobre, bo gdy tylko przejmowały opiekę nad dzieckiem, Jordana mogła wyrwać się na moment z domu i odetchnąć – najczęściej spotykając się z którąś z koleżanek albo po prostu chodząc po sklepach. Raz nawet wybrała się do salonu piękności, by nieco zadbać o siebie, co zdecydowanie poprawiło jej samopoczucie, chociaż w całej tej sytuacji te drobne przyjemności nie były dla niej aż tak istotne – i nie aż tak skuteczne, kiedy jej myśli ciągle krążyły wokół jednego tematu. Niemniej doceniała pomoc rodziny, tym bardziej, że Chet wcale nie odpuszczał i tak jak zapowiedział, regularnie odwiedzał Reggie’ego i spędzał z nim czas – wówczas ciemnowłosa celowo opuszczała dom i unikała spotkania z nim, bo… chyba nie była jeszcze na nie gotowa. A może po prostu obawiała się tego jak by zareagowała – że w momencie, w którym by go znowu zobaczyła, złamałaby się i znowu wpadła w jego ramiona – tak beznadziejnie zakochana, że istotnie zapomniałaby o tym co zrobił. Powodów najpewniej było wiele, ale każdy z nich na tyle dobry, by faktycznie do owego spotkania nie dopuścić, podobnie zresztą jak dzisiaj, gdy jedna z jej sióstr podjęła się opieki nad chłopcem, by Jordana mogła wyjść na trochę na miasto. Właściwie bez konkretnego celu i tylko dlatego, że Chet miał się pojawić, by przejąć opiekę nad synkiem na ten czas, a ona niczym ognia unikała nawet przypadkowej możliwości na to, by na niego wpaść, nieustannie powtarzając sobie, że było na to za wcześnie. Emocje co prawda opadły, ale ból i rozczarowanie pozostały chyba nadal tak samo duże – dlatego potencjalne spotkanie mogło narazić ją na kolejną gwałtowną reakcję, której się obawiała. Działając już na tyle irracjonalnie, po drodze odwiedziła jeszcze ojca, by nieco przedłużyć swój powrót do domu, co miało uchronić ją przed spotkaniem z Chesterem – siostra się nie odzywała, więc nie miała pewności, czy brunet na pewno już wyszedł. Z jednej strony pragnęła w końcu go zobaczyć, bo tęsknota niemal zapierała jej dech w piersiach, ale z drugiej strony strach brał górę i nie była pewna czy chciała ponownie to wszystko przeżywać. W jednej chwili całe jej szczęście przecież uleciało, podobnie jak nadzieja na wspólną przyszłość i szansa na to, by mogli być rodziną. Ale nie mogła odciągać tego w nieskończoność, w końcu musiała wrócić do domu, bo gdy zbliżała się pora karmienia, Reggie robił się naprawdę zły, więc najpewniej nikt by sobie z nim wówczas nie poradził. Nim dotarła pod dom miała jeszcze próżną nadzieję na to, iż brunet już zdążył pojechać, ale jej nadzieje szybko się rozwiały, gdy dostrzegła na podjeździe jego samochód. Zamarła na moment w bezruchu i istotnie rozważała ewakuację, ale… to byłoby niepoważne. I chyba nazbyt dziecinne – w końcu Chester jest ojcem jej dziecka i prędzej czy później i tak będzie musiała się z nim spotkać. Wolałaby – później, ale najwyraźniej los zdecydował za nią. Westchnęła cicho w duchu, czując jak niekontrolowanie szybciej zaczęło bić jej serce, po czym gdy tylko przekroczyła próg dom, rozejrzała się niepewnie po wnętrzu, nigdzie jednak nie dostrzegając bruneta. Ani siostry. – Cześć, już wróciłam… - odezwała się cicho, odstawiając torbę z zakupami koło szafki. Odwiesiła także torebkę i zsunęła z nóg buty, po czym upewniając się w tym, że nikogo nie było na dole, powędrowała niespiesznie na górę. Nie chcąc zbudzić śpiącego Reggie’ego, tym razem milczała, najpierw zaglądając do jego pokoju, w którym również było pusto… w pewnej chwili zaczęło ją to napawać niepokojem, ale ostatnim punktem na tej małej mapie była już tylko sypialnia, więc uchyliwszy lekko drzwi, skupiła wzrok na łóżku i zastygła w bezruchu tuż za progiem. Spodziewała się zastać tam bruneta, aczkolwiek w towarzystwie swojej siostry, tymczasem Chester spokojnie spał na – jeszcze niedawno ich wspólnym łóżku, tuląc obok siebie równie słodko śpiącego niemowlaka. Jej serce znowu zabiło szybciej, ale tym razem nie ze strachu, a raczej z przypływu miłości i rozczulenia na ten jakże słodki widok, którego w ciągu ostatnich dni niestety nie doświadczała. Kąciki jej ust mimowolnie lekko drgnęły ku górze i niemal nie mogła oderwać od nich wzroku, napawając się tym widokiem bez końca, tak długo jak mogła. Wchodząc ostrożnie dalej, nawet nie zorientowała się, że byli tutaj sami, jakby kompletnie zapominając o obecności siostry – która miała tutaj być, ale… najwyraźniej zmieniła plany. Jordana z kolei jeszcze przez krótką chwilę była na tyle poruszona tym co tutaj zastała, że nawet nie pomyślała o ucieczce, ale ta okrutna rzeczywistość niestety nieubłaganie powróciła do jej świadomości, powodując niepewność i obawę o to co będzie, gdy brunet się obudzi. Właściwie już miała sięgnąć po swój telefon, by napisać do siostry i poprosić ją o to, by jednak tutaj przyjechała albo żeby chociaż dowiedzieć się gdzie jest – i czemu nie tutaj – ale wówczas przypadkowo nadepnęła na jedną z zabawek Reggie’ego, która wydała co prawda niezbyt głośny, ale jednak wyraźny odgłos, na co skrzywiła się lekko, zastygając w bezruchu. Z obawą spojrzała znowu na łóżko, z ulgą dostrzegając, iż synek właściwie nawet nie zareagował, ale… za to poruszył się Chet. Nim w ogóle zdążyła cokolwiek zrobić, napotkała spojrzenie jego oczu, które utkwił na jej osobie, wyraźnie jeszcze lekko zaspany i najpewniej równie zaskoczy jej widokiem. Mierzyła się więc z nim przez chwile wzrokiem, po czym odchrząknęła cicho i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Przepraszam, nie chciałam Cię obudzić… - powiedziała jedyne co przyszło jej do głowy, bo chociaż wcale nie powinno go tu teraz być i nie powinien tutaj spać, to i tak nie miała serca go budzić i wypraszać. W końcu formalnie to i tak nadal jego dom, nawet jeżeli nieformalnie go z niego wyrzuciła. Poza tym był z ich synkiem, więc ostatecznie nie mogłaby mu tego zabronić. Przesunęła koniuszkiem języka po dolnej wardze, czując jak te lekko jej spierzchły, bo nawet zaschło jej w gardle z tego wszystkiego, więc przełknęła ślinę i podeszła ostrożnie do łóżka, skupiając całą uwagę na dziecku. Przysiadła na skraju i pozwoliła, by kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze, niemal automatycznie na widok słodko śpiącego malca, który najwyraźniej był przeszczęśliwy, mając obok siebie tatę. Przesunęła opuszkami palców po jego rączce, dopiero po chwili unosząc głowę i niepewnie zerkając na Chestera – drugi raz od wielu dni, co po prostu musiało wzbudzić dosłownie lawinę uczuć w jej wnętrzu. – Gdzie jest moja siostra? – spytała cicho, nie odrywając mimo wszystko spojrzenia od jego ciemnych oczu – Myślałam, że to ona będzie teraz z Reggie’m…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

38.

Wbrew temu, co można by o nim sądzić, Chet Callaghan nie radził sobie dobrze z porażkami. Mimo iż wolał uchodzić za takiego, którym nic nie wzruszy - i istotnie przez wiele lat samotnego życia oraz niełatwych doświadczeń, głównie tych zawodowych, wyrobił w sobie pewną odporność - to rozstanie z Jordaną odcisnęło na nim swój ślad. Zwłaszcza, że musiał je znosić na trzeźwo - bo sam nie pozwalał sobie ugiąć się pod naporem tych wszystkich emocji, jakie towarzyszyły jego ostatniej konfrontacji z panną Halworth, znając samego siebie na tyle dobrze, aby wiedzieć, że na jednym kieliszku by się nie skończyło. Że teraz, kiedy nie miał kto utrzymać go w pionie - tym emocjonalnym, chociaż fizycznym poniekąd również - runąłby w tę otchłań bez opamiętania i nic by go nie powstrzymało. A jednak, mimo ewidentnej skłonności do zatracania się - zawsze coś było w stanie go powstrzymać. Coś go jeszcze ratowało. Kiedyś była to praca; później Jordie, a obecnie - Reggie. I świadomość, że nawet jeśli brunet nie był już narzeczonym Jordie, to wciąż pozostawał ojcem jej dziecka, i że to jedno nigdy się nie zmieni. Że zawsze będzie tatą Reggie'ego i że ten maluch będzie go kochał i potrzebował niezależnie od wszystkiego. I że wybaczy mu wszystko; nawet jeśli on kompletnie na to nie zasługiwał. A jednak to właśnie ta myśl - i ta bezwarunkowa, bezgraniczna, dziecięca ufność - trzymała go w ryzach; bowiem on sam nie mógł sobie ufać i nigdy nie pozwoliłby sobie na to, aby w ogóle zbliżyć się do Reggie'ego po choćby kropli alkoholu. Obawiałby się, że skrzywdzi swojego syna tak, jak krzywdził niejednokrotnie Jordie - i tak jak ona miewała trudności z przebaczeniem, tak on sam również wielu rzeczy nie umiał sobie wybaczyć. A tego, że zrobiłby krzywdę własnemu dziecku - nie wybaczyłby sobie nigdy. Chociaż z drugiej strony, być może już to zrobił - niszcząc ten dom, jaki tworzył wspólnie z Jordie, i skazując ich syna na wychowywanie się w rozbitej rodzinie. Dlatego starał się, jak tylko umiał, aby choć trochę mu to wynagrodzić - nawet jeśli ten był jeszcze zbyt malutki, aby zrozumieć, że jego rodzice nie byli już razem. Chociaż oprócz oczywistej chęci spędzania czasu ze swoim dzieckiem - brunet posiadał również znacznie bardziej egoistyczne motywacje. Tak naprawdę bowiem - trawił go strach; z każdym dniem coraz bardziej obawiał się tego, co mogłoby go ominąć; obawiał się, że nie będzie go przy Reggie'm, kiedy wypowie on swoje pierwsze słowo, czy kiedy postawi pierwszy krok. Że nie będzie mógł się tym cieszyć razem z Jordie; że nie będzie mu dane oglądać tej radości i wzruszenia na jej ślicznej twarzy. Że naprawdę to stracił. Że naprawdę stracił. I niewiele mógł z tym zrobić, kiedy sama Jordana nie dawała mu nawet szansy na to, aby jej wszystko wyjaśnić jak należy - chociaż nie był pewien, czy w ogóle umiał to zrobić, bo zdecydowanie łatwiej przychodziło mu działanie, aniżeli mówienie. Tymczasem Halsworth nie mogła nawet zobaczyć tego, że się starał i że wciąż mu zależało, bo... najzwyczajniej w świecie go unikała, co stało się dla bruneta oczywiste, kiedy po raz kolejny z rzędu zamiast niej, zastał w domu jej siostrę, pod której opieką ciemnowłosa zostawiała Reggie'ego, ilekroć tylko Chet zapowiadał - krótkimi wiadomościami, jakie stały się ich jedyną formą kontaktu - że chce wpaść z wizytą, zobaczyć się z synem. Z drugiej jednak strony - obiecał dać jej przestrzeń, i to właśnie robił, odrobinę licząc również na to, że ostatecznie to sentyment i tęsknota wezmą w niej górę. Że była dla nich jeszcze nadzieja. On - tej nadziei nie tracił; mimo iż nigdy nie nazwałby siebie optymistą, a ich obecna sytuacja zakrawała na beznadziejną, to nie byłby sobą, gdyby po prostu pogodził się z tą porażką i odpuścił bez jakiejkolwiek walki. Bo o to, co miał z Jordie - warto było walczyć, i brunet nie posiadał co do tego najmniejszych wątpliwości, zwłaszcza że, czy tego chcieli, czy nie - a raczej: czy ona tego chciała, czy nie - fakt, iż mieli razem dziecko, niejako połączył ich na zawsze i oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ciemnowłosa nie będzie w stanie unikać go bez końca. Że wreszcie będzie musiała się z nim skonfrontować - tylko że, w odróżnieniu od niej samej, Chet wolał, aby nastąpiło to wcześniej, niż później. Dlatego postanowił zadziałać nieco na przekór temu, co jej wcześniej obiecał - i jej, irracjonalnym w jego własnej opinii, zasadom, które niejako narzuciła tym jego wizytom, które z jakiegoś powodu odbywały się pod czujnym okiem jej siostry, tak jakby istotnie... Jordie bała się zostawić syna wyłącznie pod jego opieką. I chociaż Chet dostrzegał w tym również to drugie dno, jakim zapewne miało być uniknięcie bezpośredniej konfrontacji, to i tak - nie było mu z tą myślą ani trochę miło. Pomimo jednak ewidentnej nieufności ze strony rodziny Jordie - uzasadnionej, z czym brunet nawet nie zamierzał się spierać - udało mu się przekonać drugą Halsworth, że dadzą sobie z Reggie'm radę sami i że nie musiała z nimi siedzieć tylko po to, żeby przy każdej okazji gromić go spojrzeniem, zupełnie jakby... był chujem, który zdradził jej siostrę i zniweczył wszystkie jej marzenia o szczęśliwej rodzinie i pięknej, wspólnej przyszłości. I choć kosztowało go to niemało samodyscypliny - bowiem jedyną osobą, która potrafiła wzbudzić w nim pokorę, była Jordana - to ostatecznie wyprosił ją w sposób tak uprzejmy, jak tylko umiał. Mimo iż normalnie miałby to gdzieś, to w obecnych okolicznościach nie chciał jeszcze bardziej narażać się bliskim Jordany, którzy mieli na nią spory wpływ i Chet dałby sobie rękę uciąć, że pierwszą rzeczą, jaką ciemnowłosa zrobiła po tym, jak wyrzuciła go z domu, było zwierzenie się siostrze. Pytaniem pozostawało więc tylko to, dlaczego Jordie spodziewała się zastać swoją siostrę i byłego narzeczonego w sypialni, ale faktem jest, że kiedy tam zajrzała - zastała tylko to, co jeszcze do niedawna nazwałaby: dwoma mężczyznami jej życia. Obecnie zaś był nim tylko jeden, Reggie, natomiast Chet - pozostawał zwykłym intruzem. W jej domu, w jej sypialni, w jej łóżku. Kiedy jednak jego uszu dobiegł odgłos dziecięcej zabawki, wybudzając bruneta z i tak płytkiego, graniczącego z nieustannym czuwaniem, snu - na ułamek sekundy zupełnie o tym zapomniał. Zapomniał, że zdecydowanie nie powinno go tutaj być; że to już nie był jego dom, i że nie miał prawa tak po prostu sobie tu zasypiać, jakby był u siebie. Bo nie był. I szczerze, wcale tego nie planował, a do sypialni wszedł jedynie w poszukiwaniu ulubionej maskotki Reggie'ego; i być może odrobinę nieopatrznie pozwolił sobie położyć się z nim na łóżku, gdzie maluszek ostatecznie usnął, a Chet - wraz z nim, z twarzą przytuloną do jego główki, ukołysany tym znajomym zapachem niemowlęcia, niezmiennie powodującym w brunecie ten przyjemny, kojący spokój, jakiego ewidentnie brakowało mu, odkąd rozstał się z Jordie. Nie było mu jednak dane zbyt długo cieszyć się tym błogim zapomnieniem, bowiem już po chwili nieuchronnie powróciła do niego świadomość, że to już nie była jego codzienność, na co zamrugał odrobinę jeszcze zaspany powiekami, i podniósł się ostrożnie do siadu, by nie obudzić śpiącego synka. - Nie, to ja... nie powinienem tu spać - pokręcił głową, zawieszając wzrok na jej twarzy, gdy sama przysiadła na drugim brzegu łóżka, skupiając swoje spojrzenie na dziecku. Zdawał sobie sprawę z tego, że, nawet jeśli jeszcze przed kilkoma dniami to był ich wspólny dom, to obecnie nie mógł już tak naruszać jej przestrzeni. Niemniej tylko tutaj mógł spędzać czas z synem - nie mógł go zabrać do siebie, bo takiego miejsca po prostu nie było, i jeśli tak dalej pójdzie, a oni nie zdołają dojść do porozumienia - innymi słowy: jeśli to rozstanie naprawdę było definitywne - to zapewne przyjdzie im sprzedać ten dom, z jakim jeszcze do niedawna oboje wiązali tyle planów i nadziei. Zapytany o jej siostrę, wzruszył zaledwie ramionami. - Powiedziałem jej, że może wracać do siebie. Reggie ma rodziców, nie potrzebuje niańki. I ja też nie, potrafię sam się zająć własnym dzieckiem - zauważył, z ledwie słyszalną w jego, i tak ściszonym teraz, głosie nutką wyrzutu, jakiego mimo wszystko nie zdołał w pełni stłumić. Zaraz jednak pokręcił lekko głową, uciekając spojrzeniem w dół na śpiącego niemowlaka. - Późno wróciłaś. Reggie długo na ciebie czekał, ale... zasnął, zanim zdążył się doczekać - stwierdził, mimo wszystko uśmiechając się lekko pod nosem na ów widok, zanim wzniósł ponownie spojrzenie na twarz Jordie. - Obaj czekaliśmy... - dodał sugerując, że celowo został dłużej zamiast jej siostry, by móc się z nią spotkać - chociaż, myśląc o nim tak źle, jak zapewne myślała, Halsworth z łatwością mogła również uznać to za kolejny wyrzut - że tak długo zabawiła poza domem, kiedy Chet pragnął czym prędzej wrócić tam, gdzie aktualnie pomieszkiwał - bo chyba nawet nie wiedziała, gdzie to było i zapewne wcale jej to nie interesowało. Zaś on - zwyczajnie nie miał prawa interesować się i pytać o to, gdzie dziś była i co robiła. Mógł tylko patrzeć na to, co stracił na własne życzenie - i czuł się z tym doprawdy paskudnie.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Rzadko unikała konfrontacji – z natury raczej wolała mierzyć się z życiowymi przeszkodami, aniżeli zamiatać je pod dywan. Co prawda Chet nie należał nigdy do tej kategorii – nie był problemem, którego chciałaby się pozbyć – a raczej był kimś, kto stanowił jeden z najważniejszych punktów jej życia. Był: bo jedną bezmyślną decyzją przekreślił to co tak sumiennie – czasami z dużym trudem i poświęceniem – budowali. Bo wybrał drogę na skróty, zapominając o tym, że to co w życiu najlepsze tak naprawdę wymaga od nas nieco więcej wysiłku – i cierpliwości. I można by pokusić się o stwierdzenie, że miłość przecież przezwycięży wszystko: zdecydowanie Jordana darzyła go ogromnym uczuciem i chyba nigdy nikogo dotychczas takim nie obdarzyła, niemniej jednak zraniona duma i złamane bądź co bądź serce, nie pozwalały jej na trzeźwą ocenę sytuacji. Mimo, że pragnęła, by to co mieli mogło przetrwać. Po tym więc jak Chester opuścił ich wspólnym dotąd dom… poczuła wszechogarniającą pustkę: nie tylko fizyczną – nie tylko w domu i w łóżku, ale przede wszystkim pustkę w sercu. Bo chociaż cały czas miała przy sobie synka, który był najcudowniejszym promyczkiem nadziei i radości, to jednak to wszystko zaczęło się właśnie od bruneta – to z nim tak wiele przeżyła i doświadczyła, to z nim budowała relację i uczyła się tworzyć tak dojrzały, a mimo to całkiem specyficzny, związek. Bo razem tworzyli ten nieposkromiony duet, który mógł pokonać wszystko. A jednak – zawiedli: co gorsza, Jordie wychodziła z założenia, że najbardziej w tym układzie zawiodła właśnie ona, bo chociaż ostatecznie to on dopuścił się zdrady, to nie dało się ukryć, że ciemnowłosa przyłożyła do tego swoją rękę. Zdrady nie tłumaczyło oczywiście nic, w jej mniemaniu było to po prostu najokrutniejszą formą zranienia uczuć drugiej strony – ale z drugiej strony nie mogła być na tyle zaślepiona, by nie wiedzieć, że ostatecznie poniekąd sama popchnęła go w ramiona innej. Nie tylko tym, że odsunęła się od niego, że jawnie go odtrąciła, ale także tym… że wielokrotnie o tych kobietach i zdradach wspominała, co w pokręcony sposób mogło świadczyć o tym, że wcale mu nie ufała, co było akurat kompletną bzdurą. Ufała mu jak nikomu innemu – właśnie dlatego to poczucie zdrady bolało tak mocno, dlatego tak przeżywała tą własną porażkę, bo nigdy wcześniej nikt jej tak nie zranił – bo nikt nie był dla niej tak ważny. Dlatego tak, tęskniła za nim z każdym dniem coraz bardziej, ale to także uzmysławiało jej ogrom tego bólu, który jej zadał – chyba właśnie przez sprzeczność tych wszystkich uczuć nagle po prostu uznała, iż unikanie go będzie jednak najlepszym rozwiązaniem. A może po prostu najprostszym, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że konfrontacja i tak prędzej czy później nadejdzie, zwłaszcza, że brunet regularnie odwiedzał Reggie’ego. Pytaniem pozostawało więc jedynie czy i w niej jeszcze tliła się ta nadzieja, czy była ona już tak płonna, że o to wybaczenie będzie niezmiernie trudno. Bo nawet jeżeli ta miłość do niego wcale nie zmalała, to ostatecznie to poczucie zranienia nie pozwalało jej ruszyć dalej - jak i nieustanne wizje Chestera w ramionach innej. Dlatego doceniała też to, że ostatecznie dawał jej przestrzeń o którą prosiła i że nawet mimo tego, iż go unikała – nie naciskał. Nie była gotowa na rozmowę z nim, więc chwila samotność – chociaż cholernie trudna – była jej najzwyczajniej w świecie potrzebna. Tym bardziej więc nie spodziewała się, że to właśnie jego zastanie dzisiaj w domu, że zamiast siostry to jego ujrzy śpiącego w sypialni, tulącego do siebie ich synka, co w oczywisty sposób stanowiło najsłodszą rzecz na świecie – i niemal rozbłysły jej oczy na ten widok, za którym równie mocno tęskniła. Bo nie był on już jej codziennością, a wręcz od pewnego czasu nie widywała go w ogóle, więc… najpewniej dlatego to na nim zawiesiła swój wzrok na dłużej, gdy tak spokojnie spał tuż obok Reggie’ego. Chwila ta jednak nie trwała nazbyt długo, bo gdy przypadkowo spowodowała, że się obudził, nawet jej szansa na potencjalną ucieczkę spadła właściwie do zera. Chociaż sam fakt ucieczki był jeszcze bardziej dziecinną zagrywką, niemniej – przeszedł jej przez myśl. Nadal jednak była tutaj sama, ponieważ siostra najwyraźniej odpuściła i wcale nie zamierzała się tutaj znowu pojawić, zostawiając Jordie na pastwę losu – a właściwie na pastwę Chestera, zmuszając ją poniekąd do stanięcia z nim oko w oko. Chociaż ona sama nie czuła się chyba jeszcze gotowa, ponieważ niezbyt ufała swoim uczuciom i naturalnemu pragnieniu jego bliskości, co boleśnie wręcz odczuła już w momencie, w którym wyczuła jego obecność tuż obok. I właściwie wcale nie miała mu za złe tego, że tutaj spał, bo jakby na to nie patrzeć, to nadal był oficjalnie jego dom – chociaż obecnie mieszkał poza nim. Niemniej faktycznie w jakiś sposób naruszał w ten sposób jej prywatność i tą strefę komfortu, której potrzebowała, ale tak czy inaczej nie zamierzała mu tego wypominać. Jej komfort dawno nie miał już znaczenia, kiedy w grę wchodziło dobro ich dziecka, a Reggie bez wątpienia potrzebował bliskości ojca – jego obecności i troski, których efektów upatrywała się właśnie w tym, jak błogo i spokojnie spał w jego objęciach. – To jednak nadal Twój dom, więc… ostatecznie nie mogę Ci tego zabronić – odparła krótko, być może odrobinę w ten sposób sugerując, że jednak mogła mu to mieć za złe, ale bynajmniej nie było to prawdą. Chciała raczej podkreślić, że to także było nadal jego miejsce – że dom formalnie należał do niego i że o tym nie zapomniała, chociaż istotnie sama od jakiegoś już czasu czuła się tutaj jak we własnym domu. W ich domu, który teraz stanowił trochę smutny łącznik pomiędzy nimi, a właściwie to epicentrum takich spotkań. Oderwała w końcu wzrok od synka i przeniosła go na bruneta, gdy wspomniał o tym, że odprawił jej siostrę – i mimo, że nie mówił tego ze złością czy wyrzutem w głosie, to i tak odrobinę odczuła, iż miał żal o to, że organizowała mu obstawę. – To nie tak… - pokręciła lekko głową, jakby czując pewną potrzebę wyjaśnienia tego - …wiem, że potrafisz się nim zająć. Nie miała patrzeć Ci na ręce, tylko po prostu być tutaj nim przyjdziesz, a potem zostać w razie gdybyś musiał iść, nim ja wrócę – dodała, pomijając drobny szczegół, który mówił o tym, iż miała tutaj być do momentu, w którym ja – będę mogła wrócić do domu. Tak, aby się z Tobą nie spotkać. I dzisiaj ewidentnie ten plan zniszczyła, wystawiając Jordie na spotkanie pierwszego stopnia z Chesterem – na takie nieplanowane spotkanie, na które nawet nie mogła się przygotować, licząc, iż nieprędko ono nadejdzie. – Poza tym bardzo mi pomaga, więc nie jest niańką – skwitowała jeszcze, jakby z lekkim urażeniem co do tego, iż tak podsumował jej siostrę, która tak wiele dla niej robiła. Westchnęła cicho i ponownie skupiła wzrok na dziecku. – Spędzam z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę i wiem, że też regularnie przychodzisz, ale czasem po prostu potrzebuję nieco więcej czasu dla siebie. Wolę go wtedy zostawić z którąś z moich sióstr, a nie z obcą osobą – zauważyła zdecydowanie spokojniejszym tonem głosu. Ten jednak jedynie pozornie uzewnętrzniał jej obecne emocje, tym bardziej w chwili, w której stwierdził, że późno wróciła, jakby istotnie sugerował, że zbyt długo jej nie było – i że powinna wracać wcześniej. Opanowała jedna te emocje i ponownie wzniosła wzrok na bruneta. – Dlaczego czekałeś? – spytała wprost, bo fakt, że Reggie na nią czekał był akurat oczywisty, ale to, iż Chet również na nią czekał, już nie do końca. Chociaż niestety domyślała się w jakim najpewniej celu nadal tutaj był i to napawała ją lekką obawą – nie wiedziała czy jest gotowa na rozmowę, czy w ogóle jej chce i czy da radę znowu to roztrząsać. – Jeżeli musiałeś wyjść, mogłeś nie odsyłać mojej siostry, zostałaby z Reggie’m do mojego powrotu. A ja zasiedziałam się u taty – wzruszyła lekko ramionami, poniekąd zdradzając gdzie była, ale też nie kwapiąc się ku temu, by opowiadać co robiła i gdzie była wcześniej. Bo nie uważała, by to było teraz istotne i by o tym właśnie chciał słuchać. Czy aby w ogóle powinien. Ona wystarczająco już nasłuchała się u taty o tym, że po prostu była naiwna, co niestety wpłynęło na jej obecny nastrój, jeszcze bardziej pogłębiając jej przygnębienie. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że widok brunet – chociaż związany z bolesnymi doświadczeniami, w jakiś sposób i tak wzbudzał ciepło w jej sercu, tym bardziej gdy mogło obserwować jego relacje z Reggie’m. Zamilkła więc na moment, zerkając na synka, który najwyraźniej pozostawał niewzruszony nieco trudną atmosferą, która tutaj zapanowała, po czym westchnęła znowu cicho w duchu i nie spoglądając na niego, zdecydowała się raz jeszcze zapytać. – Dlaczego czekałeś?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet mógł jedynie domyślać się tego, jak sprzeczne emocje targały obecnie Jordaną - i chociaż z jednej strony spodziewał się, iż cała sprawa wciąż była na tyle świeża, że w owej emocjonalnej burzy przeważały te negatywne, jak gniew, ból i rozczarowanie - to z drugiej, zdawał sobie sprawę z tego, że odpowiednio wykorzystane, mogły one jeszcze zadziałać na jego korzyść. Co nie oznaczało jednak, że zamierzał w jakikolwiek sposób pogrywać z jej uczuciami - raczej w akcie kompletnej desperacji był gotów chwycić się każdej brzytwy, jaka tylko mogłaby mu dać choćby strzępek nadziei na to, że sprawa nie była przesądzona i że Jordie, pomimo tego wszystkiego, co obecnie czuła, dopuszczała również taką opcję, w której byłaby skłonna dać mu szansę to naprawić. Nie dzisiaj, nie jutro - bo odzyskanie jej zaufania bez wątpienia potrwa znacznie dłużej, i brunet liczył się z tym, że w chwili obecnej Halsworth mogła sama nie wiedzieć, czy potrafiłaby mu jeszcze zaufać. Ale chciał, aby wiedziała, że on i tak będzie się starał. Był to winien jej oraz Reggie'emu. I można by powiedzieć, że starał się, bo miał w tym jakiś interes - ale czyż dobro rodziny oraz ich dziecka, nie było ich wspólnym interesem? Najlepszym, dla którego warto było się starać? A jeśli Chet miał przy tym samego siebie uchronić przed tym najnędzniejszym losem: samotnością i utratą wszystkiego, na czym mu zależało - to tym bardziej czuł się zmotywowany do podjęcia działania. A na początek: rozmowy, choć wystarczyło zaledwie parę słów, aby zorientować się, że ta wcale nie będzie łatwa - ale chyba niczego innego mężczyzna się nie spodziewał, skoro najwidoczniej znowu wrócili do punktu, w którym musieli ważyć ostrożnie każde słowo, aby nie powiedzieć czegoś źle. Dlatego najwłaściwszym, co mógł zrobić, było: podejść do sprawy tak spokojnie i cierpliwie, jak tylko umiał. Potrząsnął więc głową w zaprzeczeniu, jakoby umniejszał roli jej siostry. - Wiem, i... nie neguję tego, że siostra ci pomaga i jest dla ciebie dużym wsparciem. Nie o to mi chodzi. Rozumiem, że potrzebujesz czasem chwili dla siebie i oczywiście masz do tego prawo; nie mówię też, że masz nie zostawiać Reggie'ego pod opieką swoich sióstr, tylko że... nie musisz za każdym razem się do nich zwracać, skoro jestem jeszcze ja - przypomniał, nie zamierzając dać się odsunąć na bocznicę, bo obecnie, kiedy nie miał już Jordie - Reggie był jedynym, co mu jeszcze pozostało i brunet nie chciał stracić również tego. Nie chciał odkryć, że nie był im potrzebny i że równie dobrze radzili sobie bez niego. Zdążył już przywyknąć do roli ojca oraz głowy rodziny, co w naturalny sposób uruchomiło w nim ten instynkt opiekuna, zaś obecnie, kiedy nie miał kogo ową opieką otoczyć - to trochę tak, jakby się nie spełniał. - Po prostu nie było sensu, żeby tu z nami siedziała, jeżeli sam mogłem się nim zająć. Nie chcę być weekendowym tatą, który swój udział w życiu dziecka ogranicza do tego, że od czasu do czasu wpadnie na chwilę z jakąś nową zabawką. Reggie to mój syn i niezależnie od... całej reszty, zawsze będę obecny w jego życiu, a ty zawsze będziesz mogła liczyć na moją pomoc - dodał, spoglądając jej w oczy, by po chwili wzruszyć jednak ramionami, ponownie zerkając na Reggie'ego. - Zresztą odniosłem wrażenie, że twoja siostra i tak nie mogła na mnie patrzeć. Co też jest zrozumiałe... - przyznał. Nawet w najgorszym scenariuszu - w tym, w którym już nigdy nie mieliby być razem - nie chciał jednak, aby ich relacje pozostały tak chłodne. Choć mogło się wydawać, iż wymienił Jordanę na nowszy model - to tak nie było, a on nigdy nie przestał, i prawdopodobnie nie przestanie, jej kochać. Rozstanie nie oznaczało zatem, że zamierzał umywać ręce od opieki nad dzieckiem czy wyrzucić Jordie z ich wspólnego domu na bruk, tak jak kiedyś go o to posądzała. Nadal była matką jego dziecka i nadal czuł się w obowiązku zadbania o nią oraz o warunki, w jakich wychowywałby się ich syn. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że pieniądze i prezenty nie załatwią problemu rozbitej rodziny i braku ojca w domu - ale czy na to mógł jeszcze coś poradzić? - Nie musiałem wyjść, gdzie indziej miałbym być? - spytał odrobinę zaskoczony jej sugestią, jakoby miał inne plany, bo przecież w normalnych okolicznościach - gdyby nadal mieszkał z nią i z Reggie'm - najpewniej spędzałby to popołudnie tak, jak niemal wszystkie inne - razem z nimi, w domu. Wprawdzie obecnie starał się trochę częściej wychodzić i widywać z innymi ludźmi, byle tylko nie myśleć o tym, że nie mógł już spędzać tego czasu razem z Jordie, ale to i tak nie zmieniało faktu, że to właśnie ona oraz ich syn, niezmiennie byli jego priorytetem. Poniekąd dlatego brunet ugryzł się w język przed skomentowaniem wizyty u ojca, co do którego był wręcz bardziej niż pewien, że uważał niedoszłego zięcia za skończonego śmiecia, który skrzywdził jego ukochaną córeczkę - i miał rację. On sam - też tak się czuł. Tymczasem niemal sięgnął już dłonią do Reggie'ego, zamierzając wziąć go na ręce i zanieść do łóżeczka, aby oni mogli na spokojnie porozmawiać bez obawy o to, że go obudzą, ale kiedy Jordie ponowiła swoje pytanie - jego dłoń zawisła na moment w powietrzu, gdy brunet ściągnął w konsternacji brwi i przyjrzał się uważnie kobiecej twarzy, jakby usiłował wyczytać z niej intencje panny Halsworth. Bo przecież... znała odpowiedź. Czy zatem chciała usłyszeć ją na głos - czy wolałaby jednak usłyszeć coś innego? - Chciałem cię zobaczyć - odrzekł bez ogródek. Chciał dodać, że za nią tęsknił, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że być może to byłby już zbytni nacisk; że Jordie znowu poczułaby się przyparta do ściany i przytłoczona, a to było obecnie ostatnią rzeczą, jaką chciałby osiągnąć. Poza tym... nie mógł oprzeć się wrażeniu, że podobne wyznania i deklaracje i tak nie miały dla niej większego znaczenia; może zatem mówił jej to wszystko zbyt często. O ile bowiem kiedyś przychodziło mu to z trudnością i zdarzało się doprawdy rzadko, tak teraz, gdy, przynajmniej do pewnego stopnia, nauczył się już - właśnie dzięki Jordie - nazywać swoje uczucia, starał się regularnie przypominać jej o tym, że ją kochał i że była dla niego najważniejsza. I może w tym właśnie tkwił jego błąd - że okazjonalne wyznania uczuć uczynił codziennością, przez co wszystko to było dla Jordie niczym puste słowa. Tylko... czy wycofanie się z powrotem do tej emocjonalnej skorupy rzeczywiście było rozwiązaniem? - Co u was?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Rzeczywiście przeważały w niej raczej te negatywne uczucia – bolesne poczucie zdrady, odrzucenia, rozczarowania i chyba ostatecznie również złości. Na niego, na siebie, na wszystko to co mogli zrobić inaczej, a co ostatecznie doprowadziło do tego, że wszystko się rozsypało – że skończyło się ich sielankowe życie we troje, a teraz… musieli nauczyć się istnieć oddzielnie. Co było cholernie trudne. Ale wiedziała, że mimo tego wszystkiego nie była w stanie oszukać serca, które nieustannie, raz za razem, wyrywało się do Chestera, czego najlepszym dowodem był właśnie dzisiejszy dzień, w którym gdy tylko dostrzegła go śpiącego wraz z ich synkiem, niemal poczuła fizyczne ciepło na sercu. Z miłości, nie tylko do Reggie’ego, ale i do bruneta. Bo jakkolwiek źle by to dla niej nie brzmiało, bo przecież istotnie to ona go zostawiła – kochała go nadal i najpewniej będzie kochać zawsze, właśnie dlatego, że niezaprzeczalnie był miłością jej życia. Gdzieś tam podskórnie, w ciągnie ostatnich kilku dni, które spędzała tak naprawdę sama z dzieckiem, zaczynała kalkulować i rozważać danie mu kolejnej szansy, a przynajmniej szansy na to, by mógł to wszystko naprawić, o ile tylko chciał. A wiedziała, że chciał, w końcu mówił o tym wielokrotnie: wtedy, gdy Jordie poznała prawdę, wtedy, gdy jej świat legł w gruzach. I o ile w tamtym konkretnym momencie o drugiej szansie nie było nawet mowy, bo te emocje wzięły górę, tak… po pewnym czasie zaczęły w niej słabnąć i do głosu przedzierał się zdrowy rozsądek, no i przede wszystkim miłość, którą nadal do niego czuła. Równie mocno doceniała także fakt, że nie odsunął się od nich, że mimo wszystkiego co się wydarzyło regularnie pojawiał się u ich synka i tak naprawdę tylko ona wtedy uciekała, nie będąc gotową na spotkanie – nie będąc gotową na to, by kolejny raz spojrzeć mu w oczy, bo niemal czuła, że mogłaby się wówczas złamać. A nie wiedziała czy i na to była już gotowa, bo chociaż kochała go ponad wszystko, to poczucie zdrady ciężko zamazać, a nadszarpnięte tak mocno zaufanie – odbudować. Mimo więc wszelkiej miłości, to nie mogło stać się tak od razu – teraz, dzisiaj, za kilka dni. Na to potrzebowali teraz znowu czasu – ona go potrzebowała, by na nowo spojrzeć na niego jak na swojego mężczyznę, któremu mogła bezgranicznie zaufać. Pytaniem pozostawało tylko czy to w ogóle było jeszcze możliwe, ale chyba i w niej tlił się ten cień nadziej co do tego, że to wcale nie musiał jeszcze być ten definitywny koniec. Wcale jednak nie zamierzała mu tej drogi ułatwiać, poniekąd zamierzając wystawić na próbę nie tylko jego cierpliwość, ale i chyba wytrwałość – wytrwałość w wcale o ich rodzinę: i o nią samą. Bo jeżeli już popełnił ten błąd i zapragnął innej kobiety, musiał teraz w stu procentach udowodnić jej, że chciał tylko jej i pokazać jak bardzo mu zależało. – Myślę, że doskonale wiesz dlaczego nie zwracałam się do Ciebie, jeżeli potrzebowałam, by ktoś pomógł mi przy Reggie’m. Naturalnym było dla mnie skorzystanie z pomocy sióstr, dlatego właśnie tak często tutaj bywają i najpewniej nadal będą. Co nie oznacza, że zamierzam ograniczać Twoje kontakty z synem, po prostu wiem, że pracujesz i nie zawsze masz możliwość przyjechać akurat wtedy, gdy ja bym tego potrzebowała – stwierdziła zgodnie z prawdą, nie nawiązując bynajmniej do tego, że celowo go unikała w ostatnim czasie i że właśnie to dlatego nie zwracała się bezpośrednio do niego, ale do swojej rodziny. Chociaż tak naprawdę Chet sam wychodził z inicjatywą tych spotkań i to bardzo często, więc ostatecznie i tak miał w tym wszystkim swój udział, tyle, że Jordie wówczas nie było obok i z uwagi na to, że z tego domu chciała się wtedy ewakuować, to musiała wezwać na pomoc siostrę. Ale teraz, chcąc czy nie, spojrzała w jego oczy i wytrzymała – pierwszy raz od dłuższego czasu – ciężar jego spojrzenia przez dłuższą chwilę, ostatecznie kiwają lekko głową w geście zrozumienia. – Nie będziesz weekendowym tatą, jeżeli tylko chcesz zawsze możesz spędzać z nim czas. Tak jak zresztą robisz to obecnie, w końcu nie przychodzisz tylko weekendami, ale i w tygodniu. Poza tym… ja też chcę abyś był obecny w jego życiu, bo to dla niego ważne – przyznała, przenosząc spojrzenie na synka, który błogo i spokojnie spał, kompletnie nieświadomy panującej teraz w sypialni atmosfery – I wiem, że moja siostra nie chciała spędzać tutaj z Tobą czasu, ale wiedziała, że… ja jeszcze bardziej nie jestem na to gotowa, więc przystała na moją prośbę – dodała cicho, poniekąd przyznając się do tego, że celowo opuszczała dom podczas wizyt bruneta, pozostawiając go na pastwę swojej rodziny, która w oczywisty sposób nie pałała teraz do niego sympatią - Nie miała Cię pilnować, tylko poczekać aż przyjdziesz i być w razie czego, gdybyś musiał wyjść. I tyle. A mi… czasami jest tutaj ciężko samej. I brakuje mi Twojej obecności na co dzień i tego, że na bieżąco mogłam na Ciebie liczyć – zauważyła całkiem szczerze jak na obecną chwilę – Chociaż ostatnio i tak częściej nie było Cię w domu niż byłeś, nawet nocami, więc… - wzruszyła lekko ramionami, pozwalając sobie na drobną uszczypliwość, której po prostu nie mogła sobie darować, czując, że pewne sprzeczne emocje znowu dochodziły w niej do głosu. Że mimo, iż starała się spokojnie odpowiadać i chociaż podjąć próbę rozmowy, to tak naprawdę ta gorycz, złość i rozczarowanie nadal gdzieś tam w niej były. Chciała jednak, by wiedział, że tak naprawdę wcale tak doskonale sobie bez niego nie radzili, żeby wiedział, że to co zrobił miało na nich ogromny wpływ – i że teraz ona i Reggie na placu boju zostali sami. Bo chociaż Chet wpadał od czasu do czasu, to nie był przy nich nieustannie, gdy tego potrzebowali. Nie chciała za to, by uznał, iż wyrzucała mu to, że za dużo pracował, bo to akurat rozumiała, w końcu ona i ich synek pozostawali tylko na jego utrzymaniu, w związku z czym musiał pracować, skoro ona nie mogła. Ale bardziej ten przytyk miał chyba dotyczyć nocy, które ostatnio Jordie także spędzała z dzieckiem w pojedynkę, gdy w tym czasie on… wiadomo co robił. Zamilkła więc w momencie, w którym zapytał o to, gdzie indziej miałby teraz być i spojrzała na niego nieco wymownie. – Nie wiem, miałeś ostatnio wiele ciekawszych zajęć… niż spędzanie czasu z synem i ze mną; zauważyła zaskakująco spokojnie jak na sam kontekst swojej wypowiedzi. Nie chciała jednak wszczynać niepotrzebnej awantury w obecności śpiącego dziecka, właściwie – wcale nie chciała się znowu kłócić, bo zwyczajnie nie miał już na to sił. Przyszedł na moment – równie trudny – na zaakceptowanie zaistniałej sytuacji, w której się znaleźli. I w swoich słowach wcale nie zawarła wyrzutów co do tego, że pracował – znowu tylko i wyłącznie odnosząc się do jego „dodatkowych” atrakcji, które serwował sobie w tajemnicy przed nią. A o szczegółach których tak naprawdę nadal nie wiedziała kompletnie nic, być może właśnie dlatego w swojej głowie nadal tworzyła niezliczone scenariusze tego, jak wówczas także spędzał z innymi kobietami albo po prostu imprezując. Dlatego po chwili ponowiła swoje pytanie – bo chociaż podświadomie znała na nie odpowiedź, to ta mogła się kompletnie różnić od intencji bruneta. Więc tak, chciała usłyszeć dlaczego czekał, chociaż jego odpowiedź i tak lekko zbiła ją z tropu. Niemal chciała już wykrzyczeć jak bardzo za nim tęskniła, ale zamiast tego… - Prosiłam o to, żebyś dał mi czas – odparła tylko, przypominając, że celowo przedłużanie wizyty i czekanie tutaj na nią – chociaż w oczywisty sposób ona unikała tego spotkania, podchodziło właśnie pod nacisk i niedotrzymanie słowa. No cóż, ostatecznie nie miała mu tego za złe, ale tak – nadal nie zamierzała mu tego ułatwiać. Prawda była bowiem taka, że ona też chciała go zobaczyć, ale obawiała się tego spotkania – stanięcia z nim twarzą w twarz, kolejnej rozmowy, kolejny raz rozdrapywania tych samych ran, ale z drugiej strony najbardziej bała się tego, że gdy tylko go zobaczy, znowu przepadnie w ferworze swoich uczuć do niego. I co od tego zdecydowanie się nie myliła. Dlatego znowu uciekła od niego wzrokiem i skierowała go na synka, którego teraz to ona ostrożnie wzięła w swoje ramiona, unosząc kąciki ust w momencie, w którym maluszek lekko się poruszył, najpewniej wyczuwając obecność mamy. Przytuliła go lekko i musnęła ustami jego maleńki policzek, po czym powoli się podniosła i mimo wszystko zerknęła na Chestera, słysząc jego pytanie. - Radzimy sobie… jakoś. Była u nas też niedawno położna – Reggie dobrze się rozwija, spokojnie przybiera na wadze. Częściej już się rozgląda i są dłuższe momenty, w których nie śpi, ale o tym chyba wiesz, w końcu też spędzasz z nim czas – odparła spokojnie, udając się w kierunku dziecięcego pokoiku, zdając sobie także sprawę z tego, że Chet podążył za nimi. Weszła więc do środka i podeszła do łóżeczka, gdzie ostrożnie odłożyła synka, upewniając się jeszcze, że na pewno nie wybudziło go to ze snu. Przykryła go więc nieco kocykiem, jeszcze przez moment wpatrując się w niego – bo bez wątpienia patrzenie na niego, gdy spał, było jednym z jej ulubionych zajęć. Chociaż obecnie jej skupienie nie było stuprocentowe, bo nieustannie wyczuwała za sobą obecność bruneta. - Ostatnio też nieco lepiej sypia, w przeciwieństwie do mnie.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Niezależnie od tego, jakie emocje w ostatecznym rozrachunku przeważały w nich obojgu, faktem pozostawało to, że nie ruszą się z miejsca, jeśli nie zdobędą się na szczerą - i spokojną - rozmowę; jeśli nie wyjaśnią sobie wszystkiego, tym razem dla odmiany kierując się bardziej rozumem, aniżeli sercem, jakie bez wątpienia znacznie wyraźniej dochodziło w nich do głosu przy okazji tej ostatniej rozmowy. I z jednej strony Chet zdawał sobie sprawę z tego, iż aby te emocje rzeczywiście mogły w nich się uspokoić, niezbędny był czas, który on - naprawdę chciał Jordanie dać. Chciał jej go dać w momencie, gdy zapewniał, że to właśnie zrobi - zatem w tej kwestii nie kłamał, tylko że... dotrzymanie tego słowa po raz kolejny okazało się trudniejsze, niż sądził, bo - o ile nie chciał sprawić, aby Jordie uznała, że kompletnie w nic już mu nie mogła wierzyć, skoro najpierw mówił, że da jej ten czas, a teraz znowu na nią naciskał, to... jeszcze bardziej nie chciał przegapić swojej szansy; nie chciał obudzić się któregoś dnia i zorientować się, że te emocje w niej ucichły zupełnie; że Jordie przestała cokolwiek do niego czuć, i że ruszyła dalej bez niego. Dlatego idealnym momentem na podjęcie próby - bo nie wiedział, czy Halsworth w ogóle zgodzi się go teraz wysłuchać - wydawał się ten, kiedy złość, ból i rozczarowanie zaczynały w naturalny sposób ustępować miejsca sentymentowi i rozsądkowi, jaki z pewnością podpowiadał jej, ze wychowywanie dziecka w pojedynkę wcale nie było łatwą sztuką i że pomoc Chestera po prostu... jej się przyda. Nawet jeśli zatem miałaby się kierować wyłącznie pragmatyzmem - chociaż brunet wciąż chciał wierzyć, że było w tym coś więcej - to i tak było to lepsze niż nic. A zaufanie... być może powróci z czasem, pozwalając jej na nowo otworzyć się na uczucia, o ile tylko jeszcze jakimiś go darzyła. Bo na ten moment - Chet musiał przyznać, że całkiem skutecznie takowe maskowała i chyba... sam był odrobinę zaskoczony tym, jak dojrzale podeszła do tego nieoczekiwanego spotkania z nim. I do całej sytuacji w ogóle. - Owszem, pracuję, ale to nie praca, tylko ty i Reggie jesteście dla mnie najważniejsi. To się nie zmieniło i... chcę, żebyś pamiętała, że zawsze możesz do mnie zadzwonić, jeśli faktycznie będziesz potrzebowała jakiejś pomocy - skwitował, nie mając tu oczywiście na myśli sytuacji, w której odciągałaby od obowiązków po to, żeby zajął się dzieckiem, bo ona chciałaby pójść do kosmetyczki - ale gdyby na przykład potrzebowała podwózki do lekarza. Co nie zmieniało faktu, że nawet jeśli być może nie umiał przyznać tego na głos, to był wdzięczny jej rodzinie za to, że tak bardzo ją wspierali oraz jej pomagali - i że Jordie nie została z tym wszystkim sama. Przez niego; bo to było wyłącznie jego winą i widok Jordie niechybnie mu o tym przypominał. Tym podlej brunet poczuł się więc, gdy nieoczekiwanie przyznała, że brakowało jej tego, jak sprawy wyglądały wtedy, gdy mieszkali tu razem - nawet jeśli po tym wyznaniu nastąpił cierpki komentarz, którego z kolei jak najbardziej brunet mógł się spodziewać; toteż pokiwał w odpowiedzi głową, nie zaprzeczając nawet temu, że nie było go przy nich wówczas, gdy powinien być. Szkoda tylko, że uzmysłowił to sobie tak późno. - Wiem... Zrobiłbym wszystko, żeby to zmienić. Mi też was brakuje i żałuję każdej tej chwili, kiedy nie mogę przy was być. Żałuję, że to zepsułem - przyznał szczerze, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przeszłości nie mógł już zmienić. Mógł chyba jednak spróbować naprawić swoje błędy, chociaż sam nie wiedział, czy wynagrodzenie ich Jordanie oraz Reggie'emu było w ogóle możliwe. A raczej: domyślał się, że w przypadku Jordie będzie to znacznie trudniejsze; że nawet gdyby zdobyła się na to, aby mu wybaczyć - czy to z uwagi na dobro dziecka, czy z jakiegokolwiek innego powodu - to i tak wyrzucenie z głowy tego, co miało miejsce, nie byłoby takie proste. Możliwe nawet, że już na zawsze brunet pozostanie w jej oczach zdradliwym chujem; bo z tym było podobno jak z nałogami. Jak z narkotykami: raz narkoman, zawsze narkoman. Raz zdradził - zawsze będzie zdradzał. I to, że praktycznie do tej zdrady nie doszło, nie miało tu zapewne żadnego znaczenia. Gdy więc ponownie zdecydowała się wypomnieć mu jego zajęcia, pokręcił tylko lekko głową. - To nie tak, Jordie... - zamilkł jednak ponownie, nie decydując się teraz na rozwinięcie owego tematu, bo chyba zwyczajnie... było mu wstyd, że zaniedbał ją oraz ich syna przez własny egoizm. Mimo że zaledwie chwilę wcześniej Jordie sama przyznała, że zostawiła bobasa pod opieką swojej siostry, bo potrzebowała chwili dla siebie, zatem w czym jej potrzeba była lepsza czy ważniejsza od jego potrzeby odetchnięcia od bycia tylko tatą? W tym, że ona nie niszczyła tym ich rodziny? Być może dlatego się nie tłumaczył- bo jak miał ją do czegokolwiek przekonać, skoro sam nawet nie wierzył w to, że zasługiwał na wybaczenie? Ale z drugiej strony - Jordie nie zasługiwała na to, by być samotną matką, a Reggie - by wychowywać się w rozbitej rodzinie. Wybaczenie byłoby więc w tym przypadku mniejszym złem, i czasem... to musiało wystarczyć. Dlatego, pomimo jej uwagi, sugerującej, iż wcale nie chciała, aby mężczyzna tutaj był - Chet nie zdecydował się na kapitulację, a gdy Jordie wzięła ich synka na ręce i wstała z łóżka, by zanieść go do drugiego pokoju, do łóżeczka - brunet podążył za nią. - Tak, mam wrażenie, że z dnia na dzień rośnie, jak na drożdżach i... jest coraz bardziej świadomy tego, co się wokół niego dzieje - zauważył, istotnie nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ich synek rósł znacznie szybciej, kiedy brunet widywał go nieco rzadziej, i chociaż stwierdzenie, jakoby chłopiec miał zorientować się w tym, że jego rodzice nie spędzali już ze sobą czasu, a kiedy ze sobą rozmawiali, to panował między nimi niewygodny dystans - byłoby pewnym nadużyciem, zwłaszcza gdy większość z tych rzeczy działa się jednak obok Reggie'ego, lecz nie w jego obecności; to i tak nawet taki maluszek był w stanie wyczuć pewne zmiany w ich zachowaniu i w tym, że nie spędzali już czasu we troje jako rodzina - że zajmowała się nim mama albo tata (albo któraś z ciotek), ale nigdy razem. I zapewne miało to na niego jakiś tam wpływ. - Tym bardziej żałuję, że nie mogę przy nim być tak często, jak bym chciał i że pewnie... sporo mnie przez to ominie - dodał, mając dokładnie te same obawy, co wtedy, gdy dowiedzieli się o tym, iż będą mieli dziecko, lecz nie będą go wspólnie wychowywać. Z tą tylko różnicą, że wtedy Callaghan jeszcze czasem zastanawiał się nad tym, czy nie byłoby lepiej, gdyby Jordie nigdy nie zaszła w ciążę - zaś obecnie nie wyobrażał już sobie, że ich dziecka miałoby po prostu nie być. Że miałby nie być tatą. Nawet jeśli to wszystko było obecnie po prostu nie tak. - Ja też nie sypiam dobrze z dala od naszego łóżka... i od ciebie - odrzekł, bezwiednie przyglądając jej się, gdy odkładała niemowlę do łóżeczka; nie będąc pewnym, czy istotnie powinien jej to mówić, czy też była to jedna z tych rzeczy, jakich Jordie nie chciała teraz słyszeć - ale czy mógł odpowiedzieć inaczej? Zasugerować, że kiedy znajdzie jakieś nowe lokum na stałe, to będzie mógł czasem zabrać Reggie'ego na noc do siebie? Tylko że on wcale nie zamierzał szukać sobie nowego miejsca; bo jego miejsce było przy Jordie i ich synku. - I nigdy, nigdzie nie byłem szczęśliwszy niż przy tobie i Reggie'm. Możesz nie wierzyć już w żadne moje słowo, ale... musisz wiedzieć, że nigdy od was nie uciekałem i nigdy nie potrzebowałem się od was wyrwać. To wszystko, co się stało, to tylko moja wina i nie mam pewnie nawet prawa prosić cię o to, żebyś... zrozumiała, ale... pozwól mi to chociaż wyjaśnić. Proszę - skinął głową w kierunku drzwi, licząc na to, że Halsworth zgodzi się go wysłuchać; za drzwiami dziecięcego pokoju, by nie zbudzić śpiącego synka, który zapewne uniemożliwiłby im wówczas tę rozmowę. Niełatwą, ale - na co Chet miał mimo wszystko nadzieję - spokojniejszą i bardziej rzeczową, niż ta poprzednia.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Emocje nigdy nie były dobrym doradcą – Jordie wiedziała chyba o tym najlepiej ze wszystkich, niemniej i tak zawsze w pierwszej kolejności kierowała się właśnie nimi; dokładnie tak jak zrobiła to podczas ich ostatniej rozmowy, ale w tym wypadku chyba trudno się jej dziwić. Wówczas spadło na nią tak wiele bolesnych informacji, że konfrontacja z brunetem okazała się być dla niej doświadczeniem ponad wszelkie siły: dlatego puściły jej nerwy, dlatego go atakowała, dlatego płakała, dlatego przed nim uciekała i… dlatego rzuciła w niego pierścionkiem. Bo tego wszystkiego było po prostu nazbyt wiele. A teraz? Teraz uczucia na pewno w niej nie zgasły, nawet jeżeli mowa była właśnie o tych negatywnych, to z całą pewnością tliły się nieustannie także te pozytywne. Nie wiedziała czego właściwie trzeba byłoby do tego, aby przestała go kochać, bo wydawało jej się to wręcz niemożliwym i w momencie, w którym poniekąd oficjalnie te zaręczyny zerwała, niemal przeszyło ją wewnętrzne przerażenie nie tyle co do tego jak sobie poradzi sama, ale raczej co do tego jak będzie żyła bez niego, nadal go kochając. Bo co do tego była pewna – nie była w stanie się tak po prostu odkochać i zapomnieć o miłości swojego życia, nawet jeżeli Chester mógł odnieść wrażenie, że nie tylko nie wierzyła w jego deklaracje i słowa, którymi ją obdarzał, ale także w jego gesty i czyny. Że nie wierzyła na dobrą sprawę w nic, co mogło nasuwać jeden prosty wniosek – nie kochała go wystarczająco mocno. A to akurat było doprawdy krzywdzącą teorią, podobnie nawet jak sama myśl o tym, iż mogłaby nagle zapomnieć i ruszyć dalej bez niego, bo chociaż istotnie to zapewne powinna teraz zrobić, to fakt był taki, że nie potrafiła. I nie chciała. Bo chociaż nadal cierpiała i nadal czuła się zraniona i rozczarowana, to tak naprawdę tliła się w niej nadal ta nadzieja co do tego, iż Chet nie odpuści i że… chociaż spróbuje to wszystko naprawić. Pomimo bowiem faktu, że wszystko leżało teraz w rękach Jordie i że to ona musiała dać mu kolejną szansę – albo chociaż szansę na to, by spróbował to wszystko poskładać w jedną całość i zadość uczynić – to tak naprawdę inicjatywa leżała wyłącznie po jego stronie. I bez tej inicjatywy absolutnie nic nie mogło się udać, ponieważ Jordie sama z siebie na pewno by tej próby w obecnym położeniu nie podjęła, na co nie pozwoliłaby jej zraniona duma. Nawet w imię syna i tego, iż mogłaby mu ostatecznie zapewnić pełną rodzinę, chociaż to właśnie Reggie’ego stawiała przecież na pierwszym miejscu – i jego dobro. Ale sama też nadal pozostawała po prostu człowiekiem i nie mogła niczego robić wbrew sobie i swoim uczuciom. A te niestety – bądź stety – nadal nieustannie popychały ją w kierunku bruneta, który poniekąd złamał dane jej ostatnio słowo i skrócił ten czas, którego ciemnowłosa być może nadal potrzebowała. Ale z drugiej strony, może jednak miał rację – może to czekanie tak naprawdę nie przynosiło niczego dobrego i ostatecznie ona ten czas wykorzystała, a ostatecznie jedynie bała się tego spotkania z jednego prostego powodu: bała się, że się złamie i że tak po prostu mu wybaczy, kiedy to właśnie miłość przejmie nad nią kontrolę. A nawet jeżeli tego właśnie chciała – to niestety kwestia zaufania nadal pozostawała boleśnie otwarta i równie trudna. Mimo to wierzyła w jego zapewnienia: zarówno w to, że ona i Reggie byli dla niego nadal najważniejsi, jak i w to, że zawsze mogła na niego liczyć czy też że najzwyczajniej w świecie żałował tego co zrobił i że cierpiał z uwagi na to, że nie mógł przy nich być. Bo ona cierpiała dokładnie tak samo. Ale w tym układzie to on pozostawał winny i tylko sobie mógł mieć za złe to co właśnie się działo, więc… z jednej strony nie powinno jej być go żal, a z drugiej właśnie w jakiś irracjonalny sposób naprawdę było jej przykro z tego powodu. – Tak, to prawda. U takiego malca zresztą nawet dzień czy dwa robią już wielką różnicę i gdybyś go na przykład przez ten czas nie widział, najpewniej szybko zorientowałbyś się jak wiele zaszło zmian. Sama czasem nie mogę uwierzyć w to jak szybko ten czas mija… dlatego nie chcę tracić ani chwili – stwierdziła, poniekąd z lekką aluzją co do tego, iż on właśnie ten czas tracił. Czas, jak i szansę na to, by być przy ich synku wtedy, gdy działy się jakieś z pozoru małe, ale jednak dla nich wielkie rzeczy, które wiązały się z jego rozwojem. A to był czas po prostu bezcenny i najpewniej sam mógł teraz tylko żałować tego, że tamtą chwilą słabości odebrał sobie takową szansę, a – chyba nie była tego warta. Szczęściem w nieszczęściu było jednak to, że Reggie był jeszcze na tyle mały, że kompletnie nie rozumiał zaistniałej sytuacji i że ostatecznie i tak nie będzie z tego nic pamiętał, niezależnie od tego jak potoczą się dalej losy jego rodziców. A Jordana naprawdę chciała, by miał dobrą relację z ojcem, bo wiedziała na własnym przykładzie jakie to ważne i cenne – nie chciała więc, by w jego oczach także był tym, który zdradzał i by nie myślał prostoliniowo – że jeżeli raz zdradził, to będzie zdradzał zawsze. Bo chociaż tą zdradą poniekąd zdradził ich rodzinę – więc i Reggie’ego również, to ostatecznie całość i tak sprowadzała się wyłącznie do zdrady wobec Jordany, a w przypadku synka pozostawał zawsze nieskazitelny i wierny mu bez końca. – Myślę, że może Cię ominąć naprawdę wiele, bo nawet jeżeli będziesz pojawiał się regularnie, to równie wiele rzeczy może zdarzyć się akurat podczas Twojej nieobecności… - zauważyła nieco chłodno, spoglądając na śpiącego już w łóżeczku synka – Ale nie możesz przy nim być na własne życzenie i dobrze o tym wiesz. Bo wtedy… nawet on nie był dla Ciebie najważniejszy… - dodała nieco ciszej, z trudem wspominając nawet ten moment, w którym Chet dopuszczał się zdrady; kiedy liczyła się dla niego wyłącznie tamta kobieta, a jego rodzina pozostawała wówczas w cieniu. Bo chociaż z jednej strony żałowała, że nie będą mogli tego wszystkiego doświadczać razem, to z drugiej nadal czuła gorycz i złość, więc te uczucia się neutralizowały. Pochyliła się nad łóżeczkiem, by utulić jeszcze synka i ustawić odpowiednio elektroniczną nianie, by ta miała na niego cały czas oko. Być może z jakąś wewnętrzną nadzieją spoglądając jeszcze na malca i niemo prosząc go o to, by może jednak się wybudził i uchronił ją przed tą niełatwą rozmową… Ale ostatecznie wyprostowała się w momencie, w którym brunet przyznał, że także źle sypiał – bez niej. Sięgnęła na półkę po drugą nianię, na której sama mogła obserwować synka i w razie czego dostrzec bądź usłyszeć, gdyby się wybudzał, po czym obróciła się do Chestera i napotkała jego spojrzenie, zatrzymując się w miejscu. – A ja nie sypiam dobrze w naszym łóżku bez Ciebie… - odparła wprost, odrobinę poprawiając jego słowa i zmieniając je w stosunku do swojej sytuacji – bo ona nadal miała ich łóżko, ale nie miała w nim jego. I wówczas wydawało się po prostu nazbyt duże i boleśnie puste. I chociaż najpewniej wcale nie chciała tych słów od niego usłyszeć, to poniekąd poczuła się odrobinę lepiej z myślą, że nie tylko jej było przez to trudno. Gdy jednak poprosił o możliwość wyjaśnienie i najwyraźniej o rozmowę, której tak się obawiała, wstrzymała na moment oddech, mierząc się z nim spojrzeniem, a potem tym wzrokiem uciekła w kierunku dziecięcego łóżeczka. I to mogło wskazywać, że się waha, że być może szuka drogi ucieczki – co poniekąd było prawdą, ale westchnęła tylko cicho, po czym ruszyła w kierunku wyjścia, tym razem jednak na niego nie spoglądając. Słyszała jednak jak ruszył tuż za nią, więc ruszyła schodami na dół. – Szkoda tylko, że zrozumiałeś to dopiero po fakcie. I sama już nie wiem w co właściwie wierzę, a w co nie. Na pewno chciałam wierzyć w to, że naprawdę mnie kochasz i że naprawdę jestem dla Ciebie najważniejsza… bo to, że Reggie jest, jest oczywiste. Jest i zawsze będzie, ale ja… - urwała, nie znajdując odpowiednich słów, dlatego przemilczała tę chwilę, w której skierowała swoje kroki do salonu - …gdybym była, nie zechciałbyś innej kobiety. A jeżeli chciałeś tylko chwili dla siebie, mogłeś mi o tym powiedzieć, bo ja też czasem takiej chwili potrzebuje i nie ma w tym nic złego. Ale chwila dla siebie, a zdrada… to dwie kompletnie różne rzeczy – zauważyła, spoglądając na niego, gdy zatrzymali się w bezpiecznej odległości od siebie, chociaż jego widok nadal rozdzierał jej serce – bo z jednej strony chciała wpaść w jego ramiona, a z drugiej ciągle miała przed oczami inną kobietę w tych właśnie ramionach – I co mam zrozumieć? – rozłożyła bezradnie ręce, tak naprawdę nie rozumiejąc już właściwie nic, ale dziwnym trafem zachowywała dzisiaj nadzwyczajny spokój. Nie krzyczała, nie złościła się i nie unosiła się emocjami – przynajmniej na razie. Jakby to wszystko istotnie w niej zgasło. A może po prostu przetrawiła to już jednak na tyle, że mogła podejść do tego na chłodno, chociaż było to dla niej ogromnie trudne. – Ja naprawdę nie chce znowu o tym rozmawiać, Chet. Nie chce kolejny raz słuchać o tym co z nią robiłeś… nie zniosę tego. Więc co jeszcze chcesz wyjaśniać? – spytała z wyraźną bezradnością w głosie, niemniej dając mu dokładnie to czego chciał – szansę na rozmowę i wyjaśnienia, o ile na takie właśnie chciał i mógł się zdobyć. Pytaniem tylko pozostawało czy to coś da i czy w ogóle będzie w stanie do niej dotrzeć na tyle skutecznie, by w jego słowa tym razem uwierzyła. Ale - let's do this, to twoja szansa.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Czasami pozwolenie dojść do głosu emocjom było jedynym rozwiązaniem - a czasami nawet było tym lepszym i szczerze powiedziawszy, Chet wolał chyba, że Jordie dała się w tamtym momencie ponieść emocjom - nawet jeśli oznaczało to zerwanie zaręczyn i wyrzucenie go z domu - niż gdyby miała kierować się rozumem, na przykład udając, że nie wiedziała o (niedoszłej) zdradzie tylko po to, aby nie odbierać swojemu dziecku możliwości wychowywania się z obojgiem rodziców, podczas gdy ona sama z każdym dniem coraz bardziej nie mogłaby na niego patrzeć, brzydząc się jego dotyku, nieustannie przywodzącego na myśl to, co robił z inną kobietą; aż w końcu oboje doszczętnie by się znienawidzili za to, że dopuścili, aby ich miłość tak się potoczyła. Bo niektóre rzeczy nie zostały stworzone do tego, aby wypalać się powoli. Zaś Chet - uwielbiał w Jordanie właśnie to, że była spontaniczna - a czasem po prostu impulsywna, i nawet jeśli niekiedy z tego powodu podejmowała pochopne decyzje, to... inaczej nie byłaby sobą; nie byłaby tą kobietą, dla której stracił głowę i bez której nie wyobrażał sobie życia - bo to ona stanowiła jego sens. I to ona była najważniejsza; po prostu - w tamtym momencie, gdy Chet nieomal dopuścił się zdrady - nie była jedyna... A to nie było wcale lepszą opcją i brunet nie oczekiwał, że Halsworth spojrzy na niego przychylniejszym okiem. Nie teraz - ale fakt, iż w ogóle zgodziła się go wysłuchać, pomimo ewidentnych wątpliwości, również można było uznać za pewne osiągnięcie, toteż bez dalszej zwłoki brunet niemal potulnie podążył za nią, przyłapując się na tym, że gdyby Jordie powiedziała teraz: "tańcz, małpko", to by zatańczył, byle tylko to wszystko naprawić. I w podobny sposób mógłby powiedzieć jej teraz dokładnie to, co chciała usłyszeć - ale wiedział, że to nie było rozwiązanie; że musiał powiedzieć prawdę, bo jeśli teraz tego nie zrobi, to kolejnej szansy nie będzie. - Wiem, że nie masz ochoty tego słuchać, ale... nie chcę, żebyś wyobrażała sobie jakieś niestworzone scenariusze. Musisz mi uwierzyć, że do niczego więcej nie doszło i że to był jeden raz, którego cholernie żałuję - ale odkąd się znamy, istniejesz dla mnie tylko ty - zapewnił, choć na ile było to prawdą, lub raczej: na ile mogła mu wierzyć - zwłaszcza że na przestrzeni tego ponad roku znajomości, miewali od siebie dłuższe lub krótsze przerwy - to już zadecydować chyba musiała sama Jordie. Niemniej w jego głowie bez wątpienia zawsze istniała tylko ona. Nawet jeśli teraz... mówił głownie o niej oraz o Reggie'm, tak jakby nie widział w niej już swojej kobiety, a tylko matkę swojego dziecka. - Nie planowałem tego, tak naprawdę... w ogóle nie zamierzałem wtedy iść do tego pieprzonego klubu. Pamiętasz, jak kiedyś, parę miesięcy temu... pokłóciliśmy się i wyszedłem z domu, powiedziałem ci wtedy, że całą noc po prostu... jeździłem po mieście bez celu. I wiem, jak to teraz brzmi, ale to właśnie była prawda. Tylko że któregoś razu trafiłem na nocne wyścigi i... to tam byłem ostatnio. I... poprzednio - dodał, zerkając na nią jakby z zaciekawieniem: czy będzie skłonna mu uwierzyć, czy też od razu uzna te tłumaczenia za jakieś bzdurne, nędzne wymówki. I obawiał się, że bardziej prawdopodobną była druga wersja. Mimo że, gdyby tak na to spojrzeć, to cała jego wina polegała na tym, iż był prostym mężczyzną, i tak jak Freddie Mercury chciał po prostu jeździć na swoim rowerze, tak on - chciał tylko pojeździć swoim samochodem. - Nie powiedziałem ci, żebyś się nie martwiła, że to niebezpieczne, ale... teraz wiem, że nie powinienem był cię oszukiwać. Nie chciałem, żeby te kłamstwa tak daleko zaszły - pokręcił głową, uciekając na moment spojrzeniem w dół. - Ale nie chcę też, żebyś myślała, że czegoś mi brakowało; bo nie potrzebowałem żadnej innej kobiety i czuję się podle z tym, że dopuściłem do tego, żebyś tak pomyślała - odnalazłszy po chwili ponownie wzrokiem jej oczy, drgnął lekko w miejscu, jakby chciał podejść bliżej; dotknąć jej, ale... w porę przypomniał sobie, że nie mógł. - Kocham cię i nigdzie nie byłoby mi lepiej niż przy tobie, w naszym domu. Ty i Reggie jesteście... byliście... całym moim szczęściem i tęsknię za tym, jak było przy was... spokojnie i bezpiecznie. A sama chyba wiesz najlepiej, jak tego spokoju potrzebowałem... - zauważył, mając na myśli te wszystkie popaprane rzeczy, jakie działy się, kiedy owego spokoju zaczynało mu brakować; kiedy tracił grunt pod nogami i staczał się w przepaść, z której udało mu się wyjść tylko dzięki Jordie. Tylko ona - oraz ich synek - trzymali go w pionie. - Ale może... nie umiałem tak żyć. Nie umiałem mieć rodziny, przerażało mnie, że wszystko, co mam, to wy dwoje i... chyba myślałem, że muszę mieć coś swojego, żeby... zostać sobą. Cokolwiek to właściwie znaczy, bo chyba nie jestem już tym samym sobą co kiedyś i widocznie... musiałem spierdolić to, co miałem, żeby się zorientować, że to nie ta adrenalina, która mnie kiedyś napędzała, tylko spokój, jaki czułem, będąc z wami, tak naprawdę sprawiał, że czułem się szczęśliwy. Wcześniej... nie wiedziałem nawet, co to znaczy. A teraz was straciłem i... oddałbym wszystko żeby móc wrócić do tej bezpiecznej monotonii - wyznał, nie mówiąc tu o monotonii jako o czymś złym czy nudnym; lecz pożądanym, sprawdzonym i zapewniającym to poczucie bezpieczeństwa oraz przynależności, których najwidoczniej w pewnym wieku, lub w pewnym momencie życia, człowiek zaczynał potrzebować. I za które istotnie - oddałby wszystko; tylko że Chet nie miał już nic do oddania... Dlatego pokręcił odrobinę zrezygnowany głową, zanim w końcu odetchnął głęboko. - Ale masz rację, straciłem to wszystko na własne życzenie i pewnie tak jest sprawiedliwie... Nigdy na was nie zasługiwałem, ale... naprawdę chciałem, żeby nasz syn mógł mieć prawdziwy dom i rodzinę. Przepraszam, że to zniszczyłem.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Być może jednak tak właśnie powinna była postąpić – pomyśleć najpierw o swoim dziecku i o tym, że to jemu odbiera szansę na wychowywanie się w pełnej rodzinie; chociaż istotnie to wcale nie było jej winą, bo oficjalnie szansę na to odebrał mu Chester, dopuszczając się zdrady. Ale ostatecznie to jednak Jordie zerwała zaręczyny i wyrzuciła go z domu, a przecież mogła właśnie… udawać, że nic się nie stało. Ale jak długo mogłaby to znieść? Jak długo mogłaby patrzeć mu w oczy? Jak zniosłaby jego dotyk, mając świadomość, że ten sam serwował innej? Jak miałoby to nie zniszczyć ich miłości od środka? Bo teraz, chociaż tak naprawdę oficjalnie nie byli ze sobą i zdawać by się mogło, że wszystko przepadło, to i tak jedno było pewne – to, że nadal darzyli się tym samym uczuciem. I tego nie mogło zmienić nawet to czego Chet się dopuścił, chociaż pewnie Jordana wolałaby go po prostu za to znienawidzić. Ale nie potrafiła – i za to z kolei nienawidziła samej siebie. Z drugiej zaś strony, istotnie był miłością jej życia i ona sobie tego życia bez niego nie wyobrażała, dlatego kiedy zapewniał kolejny raz, że naprawdę wówczas do niczego więcej nie doszło, to… chciała mu wierzyć. I być może nawet wierzyła, może nawet jeszcze wtedy, gdy na niego krzyczała i rzucała w niego pierścionkiem – ale to jednak ta urażona duma i poczucie zdrady nie pozwalały jej o tym tak po prostu zapomnieć i ruszyć dalej. Bo nawet jeżeli Chester ostatecznie tamtej nieznajomej nie zaliczył, to nie ulegało wątpliwością, że ją całował, że ją dotykał i że… chciał posunąć się dalej – ale dopiero w ostatniej chwili się zreflektował. I te wszystkie trzy elementy w oczach Jordany ten występek czyniły zdradą. Czymś, z czym ciężko było jej się pogodzić, bo przecież obdarzyła bruneta bezgranicznym zaufaniem, a on to zaufanie po prostu zdeptał. Niemniej nadal jakaś jej część chciała wierzyć w jego słowa – w to, że kochał, w to że tęsknił, w to że chciał z nią być i że to ona była najważniejsza; bo wiedziała to jedno, że dla niego to nie były tylko puste słowa, bo dotychczas wypowiedzenie nawet prostego ‘kocham cię’ było w jego ustach czymś wyjątkowym i to, że obecnie mówił to częściej zdecydowanie nie ujmowało niczego w ich znaczeniu. Dla Jordany to nadal było ważne, nawet jeżeli ta urażona duma nie pozwalała jej teraz tego okazać wprost. Chyba właśnie dlatego pozwoliła mu na te wyjaśnienia, dlatego zebrała się w sobie i zdecydowała się go wysłuchać – bo podświadomie naprawdę chciała dać mu szansę i chciała się z tym zmierzyć. Jakby naiwnie wierząc, że właśnie to pozwoli jej się z tym uporać. Albo jedynie pogrzebie ich szansę na szczęśliwe zakończenie – ale tym razem Jordie liczyła już na prawdę i tylko prawdę. Wpatrywała się więc w niego bliżej nieokreślonym wzrokiem, analizując dokładnie niemal każde jego słowa, ale jeszcze skrupulatniej oceniając jego zachowanie, z którego starała się cokolwiek wyczytać. – Na to już trochę za późno, wyobraziłam ich sobie w ostatnim czasie aż nazbyt wiele - stwierdziła cicho, nawiązując do tych licznych scenariuszy, które nieustannie odtwarzały się w jej głowie. I co gorsza żaden z nich nie stawiał Chestera w dobrym świetle. – Gdybym istniała dla Ciebie tylko ja, nigdy nie zwróciłbyś uwagi na tamtą dziewczynę, Chet – zawtórowała niemal od razu, posyłając mu nieco gorzkie spojrzenie, po czym westchnęła cicho i pokręciła głową – Ale wierzę Ci… - dodała w końcu, uciekając na moment wzrokiem – Wierzę w to, że do niczego więcej nie doszło, chociaż może czyni mnie to kompletnie naiwną. Wiem od koleżanki, że szybko wyszedłeś z tej klubowej toalety, ale… to nie zmienia faktu, że tam z nią poszedłeś. Nie zmienia tego, że ją dotykałeś, całowałeś – że chciałeś więcej. I nie wiem czy będę w stanie wyrzucić z głowy tę obawę, że być może to znowu się powtórzy… - spojrzała na niego nieco smutnym wzrokiem, dzieląc się z nim szczerym przemyśleniem w tej kwestii. Przemyśleniem i chyba również obawą, bo jeżeli z tym Jordie się nie upora, to nie będą w stanie ruszyć dalej, o ile to w ogóle było im jeszcze pisane. Odstawiła w końcu elektroniczną nianię na szafkę, upewniając się jeszcze, iż Reggie nadal spokojnie sobie spał, po czym znowu stanęła prosto i utkwiła spojrzenie na brunecie, z niemałym zaskoczeniem wysłuchując jego kolejnych słów, co chyba bez problemu odczytał z wyrazu jej twarzy. W końcu nie zdołała się powstrzymać i prychnęła z lekkim rozbawieniem, patrząc na niego trochę jak na wariata. – Nocne wyścigi? Masz mnie aż za taką idiotkę? Zdajesz sobie sprawę z tego jak irracjonalnie to brzmi? Sądziłam, że stać Cię na lepszą wymówkę – pokręciła głową z niedowierzaniem, na moment odwracając wzrok jakby w geście złości i bezradności jednocześnie, ale po chwili coś sobie uzmysłowiła i ponownie na niego spojrzała, po czym zastygła na moment w bezruchu. Bo nie dostrzegła w wyrazie jego twarzy żadnego rozbawienia – nie dostrzegła zawahania czy niepewności… bo mówił prawdę. Miał szczęście w nieszczęściu, iż Jordana jednak zdążyła poznać go na tyle, by wiedzieć, że w ten sposób nie mógłby jej teraz okłamać – chociaż istotnie to kłamanie weszło mu ostatnio w nawyk. – Ty mówisz poważnie… Nocne wyścigi? To tam znikałeś każdej nocy? Ścigałeś się, narażając własne życie, chociaż doskonale wiedziałeś, że ja i Reggie czekamy na Ciebie w domu? – pytała, nieświadomie unosząc przy tym głos – Oczywiście, że bym się martwiła! I to żaden argument, bo w tej kwestii też mnie przez cały czas okłamywałeś, a ja naiwnie wierzyłam, że ciężko wtedy pracowałeś. Twoje kłamstwa zaszły już cholernie daleko, wiesz? Przez to zaczynam się zastanawiać co jeszcze było kłamstwem… - odwróciła się nagle plecami do niego i odetchnęła ciężko, zasłaniając dłońmi twarz. Potrzebowała chwili wytchnienia na to, by jakkolwiek zebrać myśli, bowiem informacja o wyścigach niemal ścięła ją z nóg. Przeczesała w końcu dłońmi włosy i przeszła się nerwowo po salonie, ponownie kierując na niego swoje spojrzenie. – Kłamstwa, wyścigi, inna kobieta – to tego było Ci trzeba? Bo twierdzisz, że nie chcesz żebym myślała, że czegoś Ci brakowało, a jednak najwyraźniej tak było… chodziło o adrenalinę? W przypadku wyścigów, najpewniej tak. O seks? Który ona miała Ci zaoferować. Wiem, że to tego Ci brakowało, Chet – pokiwała głową z wyraźnym smutkiem wymalowanym na twarzy – Szkoda tylko, że tak późno zrozumiałeś to, że to co razem mieliśmy było najlepszym co mogło się nam przytrafić. A tak dużo kosztowało nas żeby w ogóle znaleźć się w tym miejscu… I wiesz co jest najgorsze? Że ja nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Że też chciałam żebyśmy w tym wszystkim pozostali po prostu sobą, bo to w tamtym Chesterze się zakochałam i to dla niego straciłam głowę. Chciałam żebyś miał nadal cząstkę siebie, tak samo jak ja potrzebowałam swojej, a najwyraźniej na chwile gdzieś ją zgubiłam. I to nie znaczy, że teraz kochałam Cię mniej, bo z każdym dniem kochałam coraz bardziej, nawet jeżeli nie zawsze umiałam to okazać, bo to wszystko… mnie przytłoczyło – rozłożyła bezradnie ręce – I oddałabym wszystko za to, żeby znowu móc czuć się przy Tobie bezpiecznie. Tęsknie za tym co razem mieliśmy, za tym spokojem i normalną codziennością. Za Tobą. I cholernie boli mnie to, że nasz syn nie będzie miał szczęśliwego domu i pełnej rodziny, bo to właśnie to chciałam mu zapewnić. Jeżeli więc nie o mnie, to chociaż o nim powinieneś wtedy pomyśleć… - wycelowała w niego palec wskazujący, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że w przypływie teraz swojego małego monologu, pozwoliła sobie zrobić kilka nieświadomych kroków w jego stronę, zmniejszając nieco dzielącą ich odległość – To „przepraszam” nie naprawi naszej rodziny. Jak teraz mamy być szczęśliwi, Chet?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

To, że jedyną osobą winną rozpadu ich rodziny, był Chet, nie ulegało najmniejszej wątpliwości - i temu jednemu brunet nie zamierzał ani zaprzeczać, ani próbować przerzucić choć części tej winy na Jordie, tak jak wydawał się to robić wtedy, gdy zasugerował, że to jej własne zachowanie i ten fizyczny chłód, z jakim nieustannie się z jej strony spotykał, popchnęły go do takich, a nie innych działań, i do poszukania tego, czego nie dostawał od niej - u innej kobiety. A właściwie - dziewczyny. O ile jednak w tej kwestii chyba posiadali zgodność, tak w innej - niezupełnie. Bowiem z perspektywy Chestera, chęci a czyny, to były dwie kompletnie różne rzeczy i ocenianie go w tym momencie tą samą miarą, co gdyby poszedł z tamtą dziewczyną na całość, było po prostu niesprawiedliwe. A zaprzepaszczanie tego wszystkiego, co razem mieli i co dopiero mogli mieć - bo jeszcze do niedawna oboje chyba wierzyli w to, że mają przed sobą wiele wspólnych lat jako, wkrótce, mąż i żona - z powodu jednej, krótkiej chwili słabości, było w jego opinii zwyczajnie... głupie. Impulsywne. Nieprzemyślane. Dokładnie tak, jak głupia, impulsywna i nieprzemyślana była tamta chwila - którą przerwał w momencie, kiedy dopuścił rozum do głosu, dochodząc do wniosku, że szybki seks z nieznajomą dziewczyną w klubowej toalecie po prostu nie był wart ceny, jaką przyszłoby brunetowi zapłacić, gdyby ktoś się o tym dowiedział. Gdyby Jordie się o tym dowiedziała. Tymczasem jednak miał wrażenie, że nawet pomimo tego, iż się wtedy pohamował - płacił obecnie dokładnie taką samą cenę i ponosił taką samą karę. Stąd nie potrafił być może zrozumieć toku myślenia panny Halsworth - bo nie uważał, aby to, co zrobił, zasługiwało na miano zdrady. Nie oczekiwał wprawdzie pogłaskania po główce za to, że tak dzielnie pokonał swoją niechlubną słabość - że nie odpowiedział na zew natury jak jakieś pozbawione rozumu zwierzę, tylko mu się przeciwstawił (bo sam był zdania, iż monogamia nie leżała w ludzkiej naturze, lecz raczej była... wyborem) - ale mimo wszystko był odrobinę zawiedziony tym, że Jordie nawet nie brała pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących. Że z góry uznała, że ją zdradził i jedynym, co sobie wtedy pewnie pomyślała, nie było "on nigdy by mi tego nie zrobił", tylko: "wiedziałam, że to się tak skończy". A z tym cholernie trudno było walczyć. I chociaż stwierdzenie, jakoby mu wierzyła, na nowo roznieciło w nim tę iskierkę nadziei, to - ta równie szybko przygasła wraz z kolejnymi słowami ciemnowłosej, na co Chet ściągnął lekko brwi, jakby w niezadowoleniu faktem, że Jordie po prostu nie chciała działać po jego myśli. - Jak... to może niczego nie zmieniać? Wierzysz mi, ale nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia? - rozłożył bezradnie ręce, istotnie przeczuwając, że skoro nawet fakt, iż ostatecznie wcale nie zaliczył tamtej panny, nie był w stanie skłonić Jordany do tego, aby spojrzała na całą sprawę przychylniejszym okiem - to nic nie było w stanie tego zrobić. I znowu... nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Jordie po prostu lubiła wpędzać go w poczucie winy, a tym razem on sam włożył broń w jej ręce - zaś niedoszła zdrada była zbyt dobrym argumentem, aby Halsworth mogła tak po prostu z niego zrezygnować. - Wiesz, że to tak nie działa, prawda? Jestem facetem i mam oczy; to że jestem... byłem, z tobą, nie znaczy, że przestałem widzieć inne kobiety. Kurwa, to nawet nie oznacza, że już nigdy o żadnej innej kobiecie nie pomyślę, że jest atrakcyjna - ale wiem, że żadna z nich nie da mi tego, co ty; że to, co razem mieliśmy, było wyjątkowe i że zawsze... będę kochać tylko ciebie - dodał, darując sobie zapewnianie jej, że tamta sytuacja więcej się nie powtórzy - bo i tak nie sądził, aby uwierzyła mu na słowo. Nawet jeśli prawda była taka, że będąc z Jordie - nie tylko w jej towarzystwie, co po prostu: z nią w związku - Chet nie oglądał się za innymi kobietami. Nauczył się ich nie zauważać, i właściwie wciąż był zdania, ze w tamtej sytuacji w klubie również nie chodziło o samą dziewczynę, a o to, co mogła dać jemu: o zaspokojenie jego własnej próżności, o zainteresowanie, jakiego nie dostawał od Jordie, bo akurat wtedy - mieli trochę gorszy czas i na moment... stracił czujność. I nie wiedział wtedy jeszcze, że przez ten moment - straci również całą resztę: że straci Jordie oraz tę rodzinę, jaką wspólnie tworzyli. Niemniej jednak poczuł się po prostu paskudnie, kiedy zdobywając się wreszcie na szczerość i wyznając jej właściwie wszystko - spotkał się z jej strony z niedowierzaniem i wręcz - śmiechem. Ale z drugiej strony, na żadną inną reakcję chyba nawet nie ośmielał się liczyć. Dlatego - nie powiedział już nic. I może to właśnie milczenie musiało utwierdzić ją teraz w tej wierze, że jednak tym razem nie kłamał, nawet jeśli jego usprawiedliwienie brzmiało co najmniej irracjonalnie. W milczeniu i z wzrokiem wbitym teraz w podłogę, niczym u zbitego psa, wysłuchał więc wszystkiego, co Jordie miała mu jeszcze do powiedzenia, nie wiedząc, co on sam jeszcze mógłby dodać, bo - powiedział już chyba wszystko, i chociaż nie liczył na to, że wyznanie prawdy cokolwiek teraz zmieni - bo domyślał się, że Jordie potrzebować będzie czasu, aby przyswoić to, co od niego usłyszała - to, znów: był rozczarowany. Tym, że nie widział w niej nadziei; że chociaż przyznała, że za nim tęskniła, to po chwili ponownie sprowadziła go na ziemię, uświadamiając mu, że pozbawił ich syna szansy na szczęśliwe dzieciństwo i życie w pełnej rodzinie - i że jednym "przepraszam" tego nie naprawi. Choć tych przeprosin padło już z jego strony znacznie więcej. - Nie wiem - przyznał szczerze odpowiedzi na jej pytanie - nawet jeśli ta szczerość mogłaby mu teraz tylko zaszkodzić - i pokręcił bezradnie głową, wznosząc na powrót spojrzenie na jej twarz. - Ale mam nadzieję, że to będzie jeszcze kiedyś możliwe. Że... będziesz jeszcze potrafiła mi zaufać. Rozumiem, że cię zawiodłem, ale zrobię wszystko, żeby naprawić to, co zniszczyłem... i zapracować na twoje zaufanie. Żeby na ciebie zasłużyć. Jeśli... nie jest jeszcze za późno - dodał ostrożnie, robiąc ponownie krok w jej stronę i odruchowo niemal wyciągnął już w jej kierunku rękę, by dosięgnąć jej dłoni, ale - powstrzymał się w ostatniej chwili, opuszczając je obie wzdłuż swojego ciała. Chciał, aby Jordie wiedziała, że nie zamierzał się poddawać - ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jego starania mogły nie być wystarczające; że ona również musiała dać coś od siebie, choćby zdobywając się na to wybaczenie, jakie bez wątpienia będzie kosztowało ją sporo trudu - ale czasem należało coś poświęcić - również własną dumę - dla większego dobra. Aby mogli jeszcze być razem. - Powiedz, że nie jest za późno... - poprosił, lecz wtedy między nimi rozbrzmiał płacz Reggie'ego, dochodzący z elektronicznej niani; na dźwięk którego Chet aż drgnął w miejscu, po czym cofnął się o krok i przetarł twarz dłonią, wiedząc już, że raczej nie doczeka się odpowiedzi - że Jordie zaraz wykorzysta tę okazję, by czmychnąć na górę, licząc na to, że kiedy ponownie wyjdzie z dziecięcego pokoiku, Chestera już tu nie będzie. Ale on również nie zamierzał wychodzić bez pożegnania - nawet jeśli nie z nią, to z ich synem.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Jordana nie umiała się jednak tak do końca wyzbyć poczucia, że i ona sama przyczyniła się do tego wszystkiego co się ostatnio wydarzyło – bo chociaż niezaprzeczalnie zdrada była już tutaj tylko i wyłącznie jego winą, to jednakże pojawiały się pewne aspekty, które mogły wpłynąć na ich relację w lepszy bądź gorszy sposób i one bezpośrednio wiązały się już właśnie z ciemnowłosą. Wiedziała o tym i to także w jakiś sposób ją bolało. Z drugiej zaś strony, skoro byli w poważnym związku, ba – skoro planowali ślub i spędzenie wspólnie życia, w dodatku mając razem dziecko, to powinno być najmocniejszym argumentem dla bruneta w momencie, w którym w ogóle zbliżył się do tamtej kobiety. Nie to, że chwilowo coś między nim, a Jordie było nie tak, nawet nie to, że od dłuższego czasu skąpiła mu bliskości – bo najpierw nie mogła, a potem się wzbraniała, nie do końca rodząc sobie z nową sytuacją – ale właśnie ta ich mała rodzina, tak ciężko wypracowana, ale chyba wsparta na miłości i zaufaniu. Mimo wszystko. Dlatego Jordanę najbardziej bolało chyba właśnie to, że tak łatwo przyszło mu o nich zapomnieć, kiedy górę wziął pociąg fizyczny i pragnienie spełnienia – tak próżnego i zwierzęcego instynktu, dla którego wszystko inne przestawało się liczyć: w tym także ona i ich synek. Więc chyba pierwszy raz uważała Chestera za egoistę – bo ten jeden raz naprawdę miała przeświadczenie, że pomyślał tylko i wyłącznie o sobie, a nie o tym co razem mieli – nie o niej, nie o ich dziecku, ale tylko o sobie i o własnym spełnieniu. Więc nawet jeżeli ostatecznie naprawdę wierzyła w to, że ostatecznie nie przeleciał tamtej panny, to tak – dla niej sama chęć i fakt, iż dotarli wspólnie do tej cholernej, klubowej toalety, już świadczył o tym, że brunet tego chciał. Że powstrzymał się tak naprawdę w ostatniej chwili, a to na pewno nie czyniło z niego bohatera. Nie świadczyło nawet o jego niewinności, bo czym innym byłoby wycofanie się jeszcze chociażby przy barze, być może nawet na parkiecie, ale… pocałunki i chęć seksu z nieznajomą przekroczyły już pewne granice. Co więcej miała świadomość tego, że on by jej tego nie wybaczył, więc – tym trudniej było przezwyciężyć to bolesne ukłucie żalu i rozczarowania, ale przede wszystkim nadszarpniętego zaufania. Niemniej wierzyła w jego skruchę – znała go na tyle, by wiedzieć, że naprawdę żałował, wierzyła w jego zapewnienia o tym, że ją kochał i że tęsknił: bo to nie kończyło się na tym co tu i teraz, ona wcale nie zapomniała o tym jaki Chester był przed zdradą – o tym jak wiele dla niej zrobił i jak wiele ofiarował jej miłości. I chyba tylko to w tej chwili naprawdę nie stawiało go na przegranej pozycji, bo teraz Jordie szczerze go kochała i chociaż dopuścił się czegoś takiego, wcale nie skreśliła go definitywnie. Podobnie jak on wtedy – ona też zareagował w sposób nieprzemyślany. I chociaż nadal nie była gotowa na to, by dać mu szansę, bo to wszystko było w niej nazbyt świeże, to i tak nie wyobrażała sobie życia bez niego – może więc dla nich obojga najważniejszym elementem teraz był czas. I tylko ten czas gwarantował im szansę na to wspólne szczęście, jeżeli oboje się postarają i wykażą inicjatywę. Chociaż ta w największym stopniu i tak leżała po stronie Chestera. – To ma dla mnie znaczenie, Chet. Gdybym nie wierzyła w to, że jej wtedy nie przeleciałeś, najpewniej… wcale bym z Tobą teraz nie rozmawiała. Brzydziłoby mnie to… – spojrzała na niego hardo, jasno dając do zrozumienia, że w momencie, w którym dopuściłby się całkowicie tej zdrady, najpewniej ich związek po prostu definitywnie nie miałby już szans. I doskonale wiedział, że z jego perspektywy wyglądałoby to dokładnie tak samo. – I nadal ciężko mi z tym, że byłeś z inną w jakikolwiek sposób. I przecież wiem, że jesteś tylko facetem, że masz oczy i najpewniej podobają Ci się te wszystkie kobiety wokół – że możesz się za nimi oglądać, podziwiać… że pewnie podobają Ci się również te, które wprost okazują Ci swoje zainteresowanie. Przecież ja również dostrzegam innych, też czasem pomyślę, że ktoś jest przystojny, ale czy to jest zdrada? Nie. Zdradą jest to co zrobiłeś tamtej nocy, niezależnie od tego czy doszło do czegoś więcej czy nie. I doskonale wiesz, że nie wybaczyłbyś mi, gdybym znalazła się na Twoim miejscu… - pokręciła głową i odetchnęła głęboko, uciekając na moment wzrokiem – A oczekujesz ode mnie, że zrozumiem. Że zapomnę? Że to zignoruje? Że Ci wybaczę? Naprawdę bym chciała, uwierz mi. Bo może jestem skończoną idiotką, ale przecież nadal Cię kocham… nie można odkochać się tak po prostu… - pstryknęła palcami na znak tak jak szybko mogłoby do tego dojść – Nawet jeżeli osoba, którą kochamy nas rani – dodała nieco ciszej i westchnęła. Była skołowana i zagubiona, bo z jednej strony miała poczucie, że zrobiła dobrze – że Chet nadszarpnął jej zaufanie i że nie powinna była dalej w to brnąć. Z drugiej – wierzyła w to, że nie doszło do niczego więcej i że on tego żałował, co z kolei skutecznie zmniejszało jej złość i dopuszczało do głosu serce. Bo przecież ona naprawdę nadal chciała z nim być, ale… kwestia zaufania pozostawała boleśnie otwarta. Bo bolało to, że kiedy ona zaufała mu stuprocentowo i kiedy w końcu poczuła się swobodnie i pewnie, to on właśnie wtedy to wszystko zniszczył – zburzył jej poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Mimo to wpatrywała się w niego w cieniem nadziei wymalowanym na twarzy, słuchała go i przetwarzała to wszystko w swojej głowie, starając się odnaleźć jakikolwiek kompromis, który dawałaby im szansę na naprawienie tego. Który dawałaby jemu szansę na odpokutowanie tych win. A ona naprawdę szczerze chciała, by się postarał – by nadal o nią walczył i by pokazał, że mu zależy. Nie chciała go całkowicie skreślać. Zastygła więc w bezruchu i nawet w momencie, w którym chciał sięgnąć do jej dłoni, nie cofnęła się i nie uciekła –a to już był chyba całkiem dobry znak. Kiedy jednak ostatecznie tego nie zrobił, poczuła pewne ukłucie żalu – chyba mentalnie przygotowała się na ten kontakt fizyczny, za którym jednocześnie cholernie tęskniła, bo pragnęła znowu poczuć jego ciepło, a którego jednocześnie równie mocno się bała, bo w jej głowie nadal tkwił uparcie obraz innej kobiety, która dostawała od niego dokładnie to samo: jego dłonie dotykał jej ciała, jego usta całowały te jej… Niemal przymknęła na moment oczy, by wyrzucić to ze swojej głowy, jednocześnie słysząc jego prośbę o to, by dała mu nadzieję, by przyznała, że wcale nie jest jeszcze za późno. Otwierając więc oczy, napotkała znowu jego spojrzenie, pełne bólu, ale i niegasnącej nadziei. Nawet już miała się odezwać, ale wtem wzdrygnęła się, słysząc przeszywający płacz, który nagle wydobył się z elektronicznej niani. Jeszcze przez krótką chwilę patrzyła na bruneta, nie wiedząc czy dziękować synkowi za to, że uratował ją z opresji czy raczej odczuwając rozczarowanie przez to, że im przerwał. – Pójdę do niego – powiedziała więc krótko, faktycznie nie odpowiadając mu w żaden sposób, faktycznie więc przewidział to, iż czmychnie na górę, ale… pomylił się co do jednego. Wcale nie liczyła na to, że stąd wyjdzie – że kiedy wyjdzie z dziecięcego pokoju bądź wróci na dół, że jego już tutaj nie będzie. Bo fakt, że zostanie, by chociażby się pożegnać, będzie znakiem co do tego, że wcale nie zamierzał zniknąć z ich życia – że nadal chciał tu być, tak jak zapewniał. Czym prędzej wyszła więc na górę, a gdy tylko znalazła się przy dziecięcym łóżeczku, wzięła w ramiona synka, tuląc go do siebie i kojąco do niego mówiąc, by go uspokoić. Trwało to być może kilka minut, ale gdy w końcu jego płacz zaczął cichnąć, zdecydowała się wrócić na dół, kołysząc go nadal w ramionach. Weszła do salonu i niemal od razu napotkała spojrzenie męskich oczu, co chyba sprawiło, że odczuła ulgę. – Jesteś… - powiedziała cicho, nie tyle co zaskoczona jest obecnością, co raczej szczęśliwa, że nie wyszedł, chociaż nie okazała tego tak całkiem wprost – Tata też tu jest, wiesz? Nie płacz już, kochanie – zwróciła się do synka i musnęła jego maleńki policzek ustami, uśmiechając się lekko, w momencie, w którym Chet się do nich zbliżył – Reggie raczej nie powinien być teraz głodny. Być może coś go wybudziło ze snu, ale można by go przebrać i sprawdzić czy nie ma tam jakiejś niespodzianki – zerknęła na bruneta – Jeśli chcesz… - dodała, sugerując, iż mógłby to zrobić właśnie on – że wcale nie wypraszała z domu, a raczej oferowała mu jeszcze to, by chwile został i pomógł przy dziecku. By zrobili to dla odmiany razem, a nie osobno jak w ostatnim czasie, gdy go unikała. Gdy więc Chet był skory do podjęcia się tego zadania, kiwnęła głową i jako pierwsza powędrowała ponownie na górę. Gdy weszli do dziecięcego pokoiku, odłożyła ostrożnie synka na przewijak i dopuściła do niego bruneta, a sama przygotowała czystego pampersa i ubranko do przebrania – już do snu. Podeszła do nich ponownie i przystanęła obok, obserwując jak zawsze z wyraźnym rozczuleniem to jak Chet zajmował się dzieckiem – jak dobrze mu to szło, jaki był do tego chętny i jak swobodnie się z tym mimo wszystko czuł. Kiedyś to było dla nich nie do pomyślenia – a dzisiaj, byli już kompletnie innymi osobami. I chociaż ją zranił, nawet bardzo, to właśnie takie chwile uzmysławiały jej to jak bardzo go kochała. Nim więc w ogóle pomyślała, spojrzała na niego i kierowana raczej poczuciem chwili, a nie rozsądkiem, zdecydowała się odpowiedź na jego wcześniejszą prośbę. – Nie jest za późno, Chet...

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Szczerze? Chet sam zastanawiał się nad tym, czy gdyby role się odwróciły i gdyby to Jordie dopuściła się podobnego występku, to potrafiłby puścić to w niepamięć i być z nią nadal - i... sam już nie wiedział. Kiedyś ta odpowiedź byłaby oczywista, ale związek z Jordaną, a przede wszystkim uczucia, jakie względem niej żywił, całkowicie odmieniły jego percepcję i obecnie chyba nie umiał już z pełnym przekonaniem stwierdzić, czy zdeptana duma rzeczywiście wystarczyłaby, żeby świadomie zrezygnował z ich rodziny. Z drugiej strony, możliwe jednak, że te wątpliwości wynikały z faktu, iż sam przed sobą nie chciał przyznać, że zrobił coś niewybaczalnego - i nie chciał dopuścić do siebie myśli, że nie było już dla nich żadnej nadziei. Że własnym egoizmem przekreślił szczęście aż trzech osób - bo on również doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak egoistycznie się wtedy zachował i to chyba jeszcze bardziej go frustrowało - że chyba pierwszy raz, od kiedy był z Jordie, zrobił coś myśląc tylko i wyłącznie o sobie, a nie o niej - i że ta jedna chwila wszystko teraz zniszczyła. To nie było sprawiedliwe - że ten jeden uczynek miał przeważyć nad wszystkim, co do tej pory robił dla niej i dla ich syna. Ale to na siebie Chet był z tego powodu wściekły - że zranił osoby, na których szczęściu zależało mu najbardziej na świecie, mimo że to właśnie on powinien chronić ich przed całym złem, przed cierpieniem i krzywdą. Tymczasem zawiódł jako narzeczony, jako ojciec i jako głowa tej rodziny, którą wspólnie tworzyli, i było mu chyba po prostu wstyd. Dlatego, mimo iż sam miał zgoła odmienne zdanie na temat tego, co było zdradą, a co nie - nie spierał się dłużej z panną Halsworth. Niezależnie bowiem od tego, czy brunet przeleciał inną, czy też tylko się z nią całował - Jordie miała prawo czuć się zdradzona. A Chet - na tym etapie był już chyba skłonny przyznać jej rację we wszystkim, byle tylko załagodzić sytuację. Co z jednej strony, było chyba kluczem do tego, aby mogli jeszcze jakoś funkcjonować we dwoje; ale z drugiej - czy można powiedzieć, że był sobą, jeśli wciąż jej ustępował, przytakiwał we wszystkim i nie pozwalał sobie nawet na to, by mieć własne zdanie? Teraz to nie miało już właściwie znaczenia; chciał ją odzyskać, choćby kosztem zagubienia samego siebie. Pokręcił jednak ostatecznie głową, z każdym jej słowem coraz bardziej czując się jak skończony chuj. - Nie jesteś idiotką, jesteś po prostu... lepsza ode mnie. Zawsze byłaś. Dlatego tak bardzo chciałem się dla ciebie zmienić: bo uwierzyłaś w to, że mogę. Zaufałaś mi i... masz prawo czuć się teraz zagubiona, ale obiecuję, że jeśli dasz mi szansę, więcej tego nie spieprzę. Nie mogę cię stracić... - zadeklarował z tą samą skruchą - ale i determinacją - w ciemnych oczach, nieustannie śledzących ją swym spojrzeniem. Nie oczekiwał od niej żadnych deklaracji już teraz, nie wymagał, aby jednoznacznie powiedziała mu, czy była w stanie mu to wybaczyć, czy nie, bo zdawał sobie sprawę z tego, że aby cokolwiek mogło tu jeszcze zadziałać, potrzebny był przede wszystkim czas - i mnóstwo pracy. Ale chciał przynajmniej wiedzieć, czy istniała dla nich jeszcze jakaś szansa - czy było o co walczyć - czy też Jordie całkowicie już ich skreśliła; bo jak dotąd nie był w stanie tego wywnioskować z jej wypowiedzi, które w większości były równie niejednoznaczne, co jej uczucia, i w takim samym stopniu dawały mu nadzieję, co ją zaraz odbierały. Na to potwierdzenie musiał jednak jeszcze trochę zaczekać, bowiem kiedy tylko przez elektroniczną nianię usłyszeli płacz Reggie'ego, zgodnie z jego przewidywaniami Jordana pospieszyła zaraz do pokoju maluszka, co było oczywiście najzupełniej naturalnym odruchem. Mimo to Chet nie poszedł za nią; w każdym razie nie od razu. Był chyba jednak trochę ciekaw, czy rzeczywiście Jordie wykaże się w tym przypadku niedojrzałością i spróbuje przeczekać, aż Chet po prostu sobie pójdzie, czy jednak uszanuje jego obecność tutaj i wróci za chwilę wraz z ich synkiem. Kiedy jednak po tych kilku minutach miał już skierować się na piętro, usłyszał wreszcie na schodach jej kroki. I chociaż nie do końca wiedział, jak powinien rozumieć uwagę o tym, że wciąż tu był, to kiedy ciemnowłosa oznajmiła małemu Reggie'emu, że tata również był z nimi - pozwolił sobie wykorzystać przynajmniej tę okazję, aby podejść bliżej, choćby tylko po to, by pogłaskać synka po główce, pokrytej chyba najbardziej mięciutkimi włoskami, jakie tylko można sobie wyobrazić. Zresztą - wszystko, co z nim związane, kojarzyło się Chesterowi jako mięciutkie, maleńkie i delikatne, i tym bardziej był na siebie wściekły, że jako ojciec nie potrafił go chronić - nie tak, jak powinien, skoro sam być może odebrał mu tę szansę na udane, szczęśliwe dzieciństwo. Spodziewając się jednak, że Jordie wyprosi go zaraz pod pretekstem tego, że musiała zająć się Reggie'm - spojrzał na nią odrobinę zaskoczony, gdy zasugerowała zamiast tego, aby to on przejął pieluchową niespodziankę. - Jasne, zajmę się tym - kiwnął bez zawahania głową, pozwalając, by ruszyła przodem, po czym i sam skierował się za nią do dziecięcego pokoju, gdzie Halsworth ułożyła niemowlę na przewijaku, resztę pozostawiając Chesterowi. Ten zaś nachylił się jeszcze nad popłakującym lekko synkiem i musnął krótko ten jego maleńki nosek, zanim zabrał się za rozbrojenie cuchnącej bomby i zmianę pieluchy, a przy okazji ubranka. - No już, przebierzemy się i zrobi ci się lepiej, tak? Chyba już czuję tę niespodziankę, nic dziwnego, że nie dawała ci spać - pokręcił głową, bowiem gdy tylko zbliżył się do niemowlaka, jego nozdrzy dobiegł specyficzny zapach, który po chwili rozniósł się już niemal po całym pomieszczeniu, kiedy brunet zdjął maluchowi brudną pieluchę i czym prędzej zwinął ją tak, aby przynajmniej częściowo zamknąć ów zapach w środku. - Ughh, synek, co ty dzisiaj jadłeś? - podjął z rozbawieniem, wilgotną chusteczką wycierając pozostałości po tej niespodziance; i chociaż zmienianie pieluch nie było ulubioną czynnością chyba żadnego rodzica, to Chet musiał przyznać, że brakowało mu tej możliwości zajmowania się dzieckiem razem z Jordie; spędzania wspólnie czasu we troje i po prostu... bycia rodziną. I ta chwila, chyba najdosadniej ze wszystkich, uzmysłowiła mu, jak bardzo za nimi tęsknił. Za nimi i za tą, odrobinę monotonną, codziennością, którą cenił sobie znacznie bardziej niż jakiekolwiek poczucie wolności, przygody i buzującej w żyłach adrenaliny. Ale tak już chyba w życiu było, że człowiek najbardziej pragnął tego, czego w danej chwili nie mógł mieć. Gdy jednak przeniósł po chwili swoje spojrzenie na Jordie - przez kilka sekund pozostawało ono nieodgadnione, bo chyba - nie oczekiwał już tak naprawdę odpowiedzi na tamto pytanie i ciemnowłosa trochę go nią teraz zaskoczyła. Wreszcie jednak pozwolił, aby kącik jego ust drgnął w delikatnym uśmiechu, i skinął głową. - To mi wystarczy - wystarczy, żeby odnaleźć w sobie motywację i o nią zawalczyć. Tym samym dał jednak do zrozumienia, że nie zamierzał bardziej na nią naciskać, dopóki ona sama nie będzie gotowa, aby dać mu coś więcej - aby znów mu zaufać i dostrzec w nim tego człowieka, jakiego widziała kiedyś. A nie tylko zdradliwego kłamcę. Tymczasem zaś brunet uniósł już rękę, by wziąć od niej czystą pieluchę, kiedy jednak... poczuł coś mokrego na swojej koszulce i instynktownie zerknął na, doskonale widoczną na jasnoszarym materiale, plamę, by następnie przenieść wzrok na synka, który najwidoczniej zadowolony z tego, że nic już nie podrażniało jego delikatnej pupy, rozluźnił się na tyle, że w pewnym momencie... wysikał się wprost na stojącego nieopodal tatę - a konkretniej na jego ubranie; zaś teraz wpatrywał się w niego tymi swoimi wielkimi ślepiami, wymachując sobie beztrosko nóżkami. - Reggie...? - brunet wydusił zdumiony, unosząc wysoko brwi. - Obsikałeś mnie? - zapytał, chociaż ten niewinny wyraz dziecięcej twarzy zdawał się mówić: "to nie ja", i była to tylko jedna z wielu rzeczy, jakie maluch ewidentnie miał po swoim tacie - obok sikania, gdzie popadnie, co również było domeną chłopców. Może dlatego Chet nie zdołał powstrzymać szczerego śmiechu, zerkając z jawnym rozbawieniem na Jordie, bo zapewne nie była to pierwsza ani ostatnia podobna niespodzianka w wykonaniu ich synka, a wszelkiego rodzaju plamy, rozmaitego pochodzenia, były czymś, do czego młodzi rodzice musieli po prostu przywyknąć. - Zaczynam rozumieć, czemu zostawiłaś tę brudną robotę dla mnie - zażartował, oczywiście nie mając za złe tego wypadku ani jej, ani Reggie'emu. Właściwie nawet trochę cieszył się, że miał on miejsce - bo plama na koszulce to niewielka cena za to, by móc znów ujrzeć uśmiech na ślicznej twarzy panny Halsworth. I nawet jeśli ich syn nie zrobił tego celowo, to trzeba przyznać, że, paradoksalnie, swoją brudną pieluchą, jak i całą resztą, skutecznie oczyścił teraz atmosferę między skonfliktowanymi rodzicami. Przynajmniej na jakąś chwilę. - To co, skoro już się wysikałeś, to chyba możemy ubrać czystą pieluchę? - zwrócił się ponownie do synka, kręcąc z rozbawieniem głową, gdy wziął od Jordany pieluszkę, by następnie, kiedy Reggie był już czyściutki i gotowy, założyć mu ją i tym samym uchronić przed kolejnym podobnym wypadkiem. - Mam nadzieję, że nie wyrzuciłaś moich rzeczy i coś tu zostało, żebym mógł przebrać tę koszulkę... - zagaił, zerkając ponownie na Jordie, lecz bez jakiegokolwiek wyrzutu. Co prawda liczył na to, że te ubrania, których ze sobą nie zabrał, nadal bezpiecznie wisiały na wieszakach - że czekały na jego powrót - ale z drugiej strony, chyba nawet nie mógłby jej winić, gdyby jednak zdecydowała się ich pozbyć, a ponieważ nie wiedziała właściwie, gdzie się zatrzymał i na jaki adres ewentualnie powinna mu je wysłać, to... śmietnik byłby w tym przypadku najoczywistszym wyborem. Ale Chet nie sądził, aby miała okazać się aż tak niedojrzała.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Dla Jordany kiedyś odpowiedź na podobne pytanie także byłaby oczywista – a właściwie nie byłoby nawet mowy o tym, by jakikolwiek rodzaj zdrady miał pozostać wybaczony czy zamieciony pod dywan. By po jakiejkolwiek formie zdrady ona mogła znowu na nowo zaufać i zatracić się w jakiejś relacji, nie bojąc się na każdym kroku, że nastąpi powtórka z rozrywki, ale… no właśnie ale, tym razem było kompletnie inaczej. I to nie ze względu na to, że w grę wchodziła ich rodzina, bo przede wszystkim na pierwszym miejscu dobro ich synka, który niczemu nie był winien – ale właśnie głównie jej uczucia względem bruneta, o którym nie potrafiła przecież tak po prostu zapomnieć, a co więcej, którego wcale nie chciała wykreślać ze swojego życia. Oczywiście tak, jakieś tam myśli o dobru Reggie’ego także się w niej rodziły, niemniej jednak może czyniło to z niej egoistkę – ale nie podjęłaby tej decyzji tylko i wyłącznie ze względu na niego, zapominając w tym całkowicie o sobie. Bo jak miałaby żyć z kimś na siłę? Jak miałaby udawać szczęśliwą, tak naprawdę dusząc się w relacji? Czy to nie czyniłoby ich rodziny wręcz toksyczną, a co za tym idzie, kompletnie nieodpowiednią dla dziecka? Dlatego tak istotne były tutaj uczucia, który Jordie z kolei miała od groma względem bruneta i to chyba nigdy nie miało się zmienić – kochała go niezależnie od tego ile popełniał po drodze błędów i jak wiele razy ją ranił. Pozostawało jej więc mieć nadzieję, że gdyby jej kiedyś pominęła się noga, to on również byłby w stanie spojrzeć z szerszą perspektywą, podobnie jak ona teraz, gdy te wszystkie początkowe emocje zaczynały powoli opadać. Bo teraz do głodu dochodził już rozsądek, a także te uczucia, które stłumiły ból i rozczarowanie, nie pozwalając im wydostać się na powierzchnię – stąd jej gwałtowne reakcje i wiele łez. Ale dzisiaj już wiedziała jedno – tęskniła za nim, a serce biło szybciej zawsze, kiedy tylko był obok. Czy to nie to właśnie było oznaką miłości? Najlepszym argumentem co do tego, by dać mu kolejną szansę, by schować urażoną dumę do kieszeni i po prostu zobaczyć czy jego starania istotnie przyniosą efekt. Ale przede wszystkim, by się na to nie zamykać i nie przekreślać całkowicie ich relacji. Poza tym w jej głowie nieustannie odbiły się wszystkie jego słowa – wszystkie te zapewnienia, że więcej tego nie spieprzy, że się postara, że ją kocha i że nie może jej stracić. Nie tylko jej – jako matki jego syna, w oczywistym połączeniu z dzieckiem, bo gdzie Jordie, tam i Reggie, ale właśnie przede wszystkim jej jako kobiety, a to chyba również było dla niej ważne. Fakt był bowiem taki, że ona też nie chciała go stracić – nie bardziej niż do tej pory, nie do momentu, w którym nie byłoby już czego zbierać, chyba więc właśnie dlatego odważyła się wypowiedzieć tych kilka słów już całkiem po fakcie – by tylko dać mu sygnał, że istotnie nie było za późno. Że jej uczucia nadal były mocne, a to jedynie rozum wzbraniał się przed kolejnym krokiem – i przed ostatecznym daniem mu szansy. Ale to też nie tak, że tej szansy w ogóle nie było – że nie było o co walczyć, bo nawet jeżeli Jordana nadal trzymała dystans, bo sytuacja ciągle wydawała się nazbyt świeża z jej perspektywy, to i tak nie przekreślała wszystkiego definitywnie. I to powinno być dla niego jasnym sygnałem, że warto było nadal się starać, a jedynym czego potrzebowała –to czas. A teraz ten czas wypełniały znowu wspólne chwile, które mogli poświęcić opiece nad synkiem – razem, co było niezmiernie miłą odmianą po ostatnich wielu dniach, które spędzili właściwie osobno. Nawet jeżeli ten pozornie miły moment wypełniony był nieprzyjemnym zapachem z dziecięcej pieluszki. – Ja też się czasem zastanawiam co on właściwie zjada… - stwierdziła z lekkim rozbawieniem, marszcząc delikatnie nos, gdy doleciał do niego nieco intensywniej owy zapach – Chociaż tak naprawdę nie je póki co żadnego mleka sklepowego, tylko i wyłącznie to moje, więc… chyba to normalne. Właściwie pytałam o to ostatnio położną i stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Chyba więc pozostaje nam zaakceptować te jego urocze niespodzianki, bo czeka nas ich jeszcze wiele – dodała i pokręciła głową, z lekkim uśmiechem, gdy dostrzegła zadowolony uśmieszek na twarzy synka. Chociaż w obecnym wieku to najpewniej były tylko niekontrolowane odruchy, a nie konkretnie uśmiech, to i tak każdorazowe uniesienie kącików ust przez malca sprawiało, że robiło się jej na sercu cieplej. I chciała wierzyć, że to uśmiech. Najwyraźniej jednak był zadowolony, gdy tata czyścił mu pupcię, a Jordie była zadowolona, że znowu przez moment mogli być rodziną, dlatego chłonęła z tej chwili tak wiele jak mogła. Przystając więc obok, obserwowała jego poczynania w lekkim zamyśleniu, aż do momentu, w którym wyciągnęła rękę, by podać mu czystą pieluszkę, ale wtem… nim w ogóle zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować czy go ostrzec, bo zauważyła, że malec zaczyna lekki obstrzał, Reggie skrupulatnie obsikał męską koszulkę. I szczerze chciała się powstrzymać, ale nie mogła, więc po krótkiej chwili po prostu szczerze się roześmiała, zasłaniając dłonią usta, gdy jej wzrok powędrował na mokrą plamę na jego ubraniu. Och, to był tylko nieświadomy czyn ich synka, ale z jednej strony kompletnie ją rozbawił, a z drugiej zaś miała poczucie, że być może dobrze mu tak za wszystko co zrobił – i że w jakimś stopniu było to małą karą dla niego ze strony Reggie’ego. Bo istotnie Jordie taki wypadek w ostatnim czasie się nie przydarzył. Mimo wszystko przeniosła rozbawione spojrzenie na jego twarz, napotykając ten jego, równie rozbawiony wzrok – u musiała przyznać, że ta chwila była miłą odmianą od tej nieustannie ciężkiej i poważnej atmosfery. Więc w ten niewinny sposób ich synek skutecznie rozluźnił atmosferę. – Chyba Ci się należało – skwitowała krótko, mimo wszystko z wyraźnym rozbawieniem i zerknęła na synka, który wierzgał wesoło nóżkami, kompletnie nieprzejęty sytuacją – Ale bez pieluszki jest najlepiej, co? Pełna wolność, można sikać – zaśmiała się znowu, głaskając go po brzuszku – I wcale tego nie zaplanowaliśmy – dodała jeszcze, celując w bruneta palcem wskazującym, gdy istotnie to ona sama zaoferowała mu, by zajął się brudną sprawą, w efekcie czego Reggie go obsikał. Bo można by się pokusić o stwierdzenie, że było to perfidnie zaplanowane – ale wbrew pozorom nie, chyba po prostu los sprzyjał Jordie. – Przynajmniej teraz będziemy mieli pewność, że w najbliższym czasie pielucha na pewno pozostanie suchutka – zauważyła, oddając mu tą, którą nadal trzymała, by mógł ją założyć synkowi, kiedy ona, nie mogąc mimo wszystko powstrzymać uśmiechu zwiastującego rozbawienie, gdy spoglądała na jego ubranie. Gdy więc Reggie był już czyściutki i ubrany, napotkała znowu spojrzenie męskich oczu, gdy wspomniał o swoich rzeczach. – Myślę, że spokojnie możesz ich jeszcze poszukać w koszu, chyba nie wywozili jeszcze śmieci – uniosła wymownie brew, nie odrywając od niego wzroku, co w pierwszej chwili mogło wydać się całkiem poważne z jej strony, ale ostatecznie nie powstrzymała się i uniosła kąciki ust ku górze, co jasno zwiastowało, że pozwoliła sobie nawet na drobny żarcik, co w ich obecnej sytuacji było nie lada wyczynem. – Wszystkie są nadal w garderobie. Ale zdejmij to już szybko z siebie, bo to nic przyjemnego, wrzucę to do prania – dodała z rozbawieniem, ale chyba nie do końca przemyślała ten krok, bo nim w ogóle się zorientowała, brunet bez cienia zawahania zdjął z siebie mokry materiał, a jej wzrok spoczął już po prostu na jego nagim ciele – a właściwie nagim torsie, ale… to wystarczyło. Zastygła na moment w bezruchu, być może nazbyt ostentacyjnie wpatrując się w jego klatkę piersiową, bo chyba pierwszy raz od dawna dotarło do niej, że coś traciła – że coś nie było już jej, że jego bliskość i ciepło, chociaż na wyciągnięcie ręki, również nie było jej. Mimo, że mogłoby być, ale coś nadal ją blokowało. Ale tym razem reagowała już tak jak kiedyś, czując niemal lekki dreszcz, dlatego czym prędzej przeniosła wzrok na jego oczy, dostrzegając, iż przyglądał się jej z wyraźnym zadowoleniem, najpewniej przyłapując ją na tym, że… się gapiła. Odchrząknęła lekko i wzięła od niego koszulkę. – Ubierz go do końca, przyniosę Ci coś suchego – oznajmiła i tak, znowu czmychnęła z pokoju, uciekając przed tym co być może było nieuniknione. A może po prostu potrzebowała odetchnąć. Tak czy inaczej brudną koszulkę zostawiła na pralce, a z garderoby wzięła czystą, jedną z tych, które nadal wisiały na wieszakach, nietknięte – jakby na niego czekały. Bo w istocie czekały, chyba z równie płomienną nadzieją. Wzięła głęboki wdech i wracając do pokoju, wzięła jeszcze z sypialni kilka zabawek Reggie’ego, które jak zwykle porozkładane były po całym domu, po czym wróciła do jego pokoiku. Zerknęła jedynie na Chestera, który obecnie pochylał się nad dziecięcym łóżeczkiem, w którym najpewniej ułożył już ich synka, więc ona skorzystała z okazji i uciekła wzrokiem od niego – i jego nagiego ciała, podeszła za to do szafki i odłożyła na nią niesione zabawki. Nie zorientowała się więc nawet kiedy brunet zdążył przemierzyć dzielący ich dystans i nawet go nie usłyszała, bo gdy tylko odwróciła się z zamiarem podania mu trzymanej koszulki, to... wpadła wprost na niego, bo znajdował się tuż obok. Wstrzymał aż oddech, odruchowo wspierając się dłonią o jego nagi tors, by uniknąć zderzenia i niemal znowu poczuła ten przyjemny dreszcz, który przeszył jej ciało, gdy opuszki jej palców zetknęły się z jego ciepłą skórą. Czuła się niemal tak jak za pierwszym razem – jak kiedyś, gdy ich relacja dopiero nabierała rumieńców, gdy pewne rzeczy nie były na porządku dziennym – były nowe i nieznane, może lekko zakazane, a ona doświadczała wszystkiego pierwszy raz. I chociaż to nie był pierwszy raz, to i tak chyba i teraz jej policzek przyozdobił lekki rumieniec, gdy instynktownie przesunęła dłonią od jego torsu w kierunku brzucha, delektując się przyjemną fakturą jego skóry. Jednocześnie przeniosła tam też swoje spojrzenie, ale zaledwie na moment, bo w końcu niepewnie uniosła wzrok i napotkała ten jego – wyraźnie roziskrzony i pełen zaciekawienia, który pochłaniał ją bez reszty. – Twoja koszulka – wydusiła z siebie pierwsze co przyszło jej do głowy, a właściwie pierwsze co było w tej chwili jej ratunkiem, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nadal ową rzecz trzymała w drugiej ręce, którą wysunęła w kierunku bruneta, by podać mu jego własność. Tym samym szybko cofnęła i drugą dłoń, niechętnie, ale odrywając ją od jego ciała i niemal czując bolesną pustkę pod opuszkami, które wręcz już tęskniły za kontaktem z tym przyjemnym ciepłem. Ale teraz i ona czuła nieprzyzwoicie przyjemną mieszankę, która wiązała się z bliskością jego ciała, ciepłem, którym emanował oraz jakże przyjemnym zapachem jego perfum, którego cholernie jej brakowało. Nadal był jak narkotyk, a ona być może na nowo stawała się uzależniona – a może budziło się w niej to uzależnienie, które chwilowo zostało uśpione, wbrew nawet rozumowi, który krzyczał, by uciekał.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Myślenie o sobie nie zawsze było równoznaczne z egoizmem - i o ile Chet zdecydowanie zasłużył sobie na takie miano, skoro jedyną motywacją dla jego działań było zaspokojenie własnych potrzeb, choćby kosztem tej rodziny, jaką tworzył wspólnie z Jordie; tak wzięcie pod uwagę również własnego dobra, a nie tylko dobra dziecka, chyba w żadnym słowniku nie czyniłoby z panny Halsworth egoistki. Bo to, że jako matka musiała przede wszystkim myśleć o tym, co było dobre dla jej syna, nie oznaczało, że miała w tym celu rezygnować z siebie oraz własnego życia; zwłaszcza, że podjęta przez nią decyzja o zerwaniu zaręczyn z człowiekiem, któremu zwyczajnie nie mogła dłużej ufać, była zaledwie reakcją na jego własne działania, a nie akcją samą w sobie. Co i tak nie zmieniało faktu, że pierwszym, tym najbardziej instynktownym odruchem Callaghana w momencie, gdy ich związek, przyszłość oraz wspólne życie, wisiały już na włosku - było zaapelowanie właśnie do tej jej części, która odpowiadała za troskę o dziecko: aby tego wszystkiego nie kończyła; aby nie robiła tego Reggie'emu, tak jakby to ona, a nie Chet, zniszczyła ich synowi dzieciństwo. W ostatecznym rozrachunku to jednak on ponosił za to wszystko odpowiedzialność - to on był egoistą i hipokrytą; to on przyparty do muru kłamał i manipulował. I być może dlatego tak bardzo obawiał się stracić Jordie: bo tylko ona potrafiła kochać go pomimo tych wad oraz tych wszystkich błędów, jakie wciąż popełniał. Ale tylko ona motywowała go również do tego, aby coś w sobie zmienić; i do tej pory naprawdę wydawało mu się, że to się udało. Że dorósł do tego, aby na nią zasłużyć; że wreszcie naprawdę byli na tej samej stronie. Bo, choć ona również miała na koncie własne błędy, to jednak Chester wciąż zdecydowanie w tej kwestii przodował. Nie powinno zatem chyba dziwić to, że znowu wszystko zniszczył. Miał więc cholerne szczęście, że Jordana w ogóle chciała z nim jeszcze rozmawiać - że zgodziła się go wysłuchać i że dopuszczała możliwość dania mu kolejnej szansy; bo ta istotnie byłaby kolejna, nie druga, a Halsworth - już to kiedyś słyszała. "Daj mi szansę", "nie zepsuję tego", "zrobię wszystko". A mimo to znów tu byli, a z jego ust znów padały te same deklaracje. Zaś finał tej historii mógł być tylko jeden: albo brunet wyczerpie limit błędów - to jest popełni wszystkie błędy, jakie były tu do popełnienia, i czegoś się wreszcie na nich nauczy - albo Jordie po prostu straci do niego cierpliwość i sama zadecyduje, który jego błąd będzie tym ostatnim - po którym nie będzie już powrotu. I chociaż z jednej strony, Chet zdawał sobie sprawę, że kompletnie na te szanse nie zasługiwał, to chyba rozumiał już, czemu Jordana wciąż mu je dawała. Rozumiał, czemu chciała mu wierzyć - bo on również chciał sobie wierzyć. I może nawet wierzył; za każdym razem, kiedy obiecywał jej dokładnie to samo, mówił to szczerze, bo w tamtych momentach - wierzył, że może te obietnice spełnić. I teraz również chciał sobie wierzyć - tak jak ona - że kolejny raz już tego nie popsuje. Nie byli już wszak tymi samymi ludźmi, co kilka miesięcy temu; ta dojrzałość emocjonalna, w przypadku ich obojga, znajdowała się obecnie na zupełnie innym poziomie, i to chyba pozwalało mieć nadzieję, że pomimo tych wszystkich potknięć po drodze, ich relacja nadal się rozwijała, a oni z każdym dniem uczyli się wzajemnego zrozumienia i po prostu - bycia dla siebie lepszymi. Tak samo, jak uczyli się bycia rodzicami i obchodzenia się z małym dzieckiem, co obecnie przychodziło im już ze znacznie większą swobodą - choć wciąż nie mniejszą ostrożnością, pomimo której jednak brunet odwrócił na moment wzrok, by spojrzeć na Jordie, i to ten właśnie moment Reggie postanowił wykorzystać, by, niezupełnie świadomie, spłatać tacie małego figla. Albo po prostu ukarać go za bycie draniem i skrzywdzenie Jordany. - Chyba tak - przyznał na komentarz o tym, że mu się należało - bo chyba tak uważał, i podświadomie może nawet chciał ponieść karę za to, co jej zrobił. Ale - karę inną, niż spędzenie reszty życia bez niej; bo bez niej było po prostu ponuro, a wystarczyła zaledwie chwila, aby jej śmiech i ciepło rozjaśniły mu ten dzień, co chyba najlepiej świadczyło o tym, że obecnie to właśnie Jordie oraz ich synek, dawali mu najwięcej powodów do uśmiechu. - Wiadomo, że najlepiej; nie byłby Callaghanem, gdyby nie lubił wietrzyć siusiaka, nie? - zaśmiał się ponownie, bo bez wątpienia matka Chestera miała już okazję upokorzyć go pochwalić się tymi zdjęciami z jego wczesnego dzieciństwa, na których też wiecznie świecił tym i owym. Zresztą - do dzisiaj miał najwidoczniej problem z utrzymaniem swojego interesu w spodniach; i zapewne zasłużył sobie również na to, aby w rewanżu, panna Halsworth wyrzuciła wszystkie jego rzeczy do śmietnika, a kiedy to właśnie zasugerowała - na moment starła w ten sposób z jego twarzy uśmiech, który jednak ponownie zamajaczył po chwili w kąciku jego warg, gdy brunet zorientował się, że był to tylko żart - i żart, co rzeczywiście można było uznać za spory postęp. Kiedy więc Chet odetchnął z widoczną ulgą - to była ona spowodowana już nie tylko faktem, iż jego ubrania nadal czekały w garderobie, ale także tym rozluźnieniem, jakie pozwoliło im znów poczuć się ze sobą nieco swobodniej, pomimo tego wszystkiego, co się ostatnio działo. Nie zastanawiając się więc długo, mężczyzna skinął tylko głową i bez zbędnego skrępowania zdjął nieprzyjemnie przemoczoną koszulkę, następnie wznosząc znów swoje spojrzenie na twarz Jordie i przyłapując ją na tym, jak wpatrywała się w jego nagi tors. I być może przemawiała przez niego teraz ta sama próżność, jaka popchnęła go tamtej feralnej nocy w ramiona innej kobiety, ale - uśmiechnął się pod nosem, unosząc lekko brew, zaintrygowany jej reakcją, która mimo wszystko była dla niego lekkim zaskoczeniem: bo w pewnym momencie zaczął mieć wrażenie, że przywykli już z Jordaną do siebie na tyle, że takie widoki przestały robić wrażenie. Że to wszystko, co kiedyś było w stanie rozpalić ich bez najmniejszej zapowiedzi - z czasem po prostu im spowszechniało; że Jordie od dawna już nie patrzyła na niego tak, jak kiedyś. Ale może rzeczywiście musiała po prostu dojść do siebie po ciąży? A on nie dał jej na to czasu... - Dzięki - oddając jej swoją koszulkę, by mogła ją wrzucić do prania, kiwnął ponownie głową na zgodę, by, kiedy Halsworth wyszła z pokoju - na powrót skupić całą swoją uwagę na synku. Wcześniej sięgnął jednak po wilgotną chustkę, którą wytarł z siebie pozostałości, jakie mogły przesiąknąć przez materiał, pozostając na jego skórze, i tym samym pozbył się ewentualnego, nieprzyjemnego zapachu, zastępując go tym kojarzącym się z niemowlakiem - zapachem chusteczek. Następnie już ubrał Reggie'ego w śpioszki, przez cały czas zagadując go łagodnym głosem, na co maluszek odpowiadał swoim niezrozumiałym, acz bez wątpienia uroczym, gaworzeniem; a gdy był już gotowy, Chet wziął go na ręce i wycałował te jego pulchniutkie policzki, na dobranoc, ale i na pożegnanie, bo kiedy Reggie ponownie się obudzi - Chestera już tutaj niestety nie będzie. Ułożył następnie synka w łóżeczku i przykrył go jasną kołderką, w tej samej chwili słysząc kroki Jordie, gdy ponownie wkroczyła do dziecięcego pokoiku i niemal od razu odwróciła się pod pretekstem odłożenia zabawek na szafkę. Chet zaś, pod pretekstem wzięcia od niej czystej koszulki, zostawił Reggie'ego w łóżeczku i podszedł do ciemnowłosej, zachodząc ją właściwie od tyłu, przez co w chwili, jak się odwróciła - nieomal wpadła wprost na niego, po raz pierwszy od kilku ładnych dni znajdując się znów tak blisko. A jednocześnie daleko - bo wciąż poza jego zasięgiem, choć w chwili obecnej ten dystans był już wyłącznie emocjonalny. Fizycznie natomiast - brunet wyczuł na swojej skórze delikatny, jakby badawczy dotyk jej dłoni, na co aż przeszedł go przyjemny dreszcz, na nowo rozniecając w nim tę cholerną tęsknotę: nie tylko w kontekście emocjonalnej intymności, jaką ze sobą dzielili, ale teraz chyba przede wszystkim w kontekście cielesności, jakiej nie doświadczali razem już od dłuższego czasu. I chociaż brunet domyślał się, że ona również musiała odczuwać skutki tej posuchy, i że to właśnie one odpowiadały za taką, a nie inną reakcję ze strony panny Halsworth, to i tak - nie pamiętał już, kiedy ostatnio widział u niej rumieniec, i szczerze? Było to cholernie urocze, że po tym wszystkim, co razem przeszli, Jordie nadal tak na niego reagowała - że chociaż setki razy widywała go bez koszulki, to wciąż traciła rezon, kiedy znajdowali się tak blisko siebie. Ba, najwidoczniej oboje go tracili, bowiem kiedy ich spojrzenia ponownie się spotkały - Chet znowu poczuł się tak, jakby cały świat na moment przestał dla nich istnieć. I pragnąc spędzić z nią swoje życie, brunet chciał wierzyć, że zawsze będą tak na siebie działać - że nawet po latach każdy dotyk będzie ich elektryzował; że wciąż będą tracić dla siebie głowę; że się sobą nie znudzą. Rzeczywistość jednak odrobinę go w tej kwestii rozczarowała, ale ta chwila na nowo chyba pozwoliła mu mieć nadzieję na to, że jeszcze mogło tak między nimi być. I może wiedziony tą właśnie nadzieją, odbierając od Jordany swoją koszulkę, przebiegł opuszkami palców po jej dłoni, jakby testując jej reakcję na ten (nie)przypadkowy dotyk, by po chwili pójść o krok dalej i sięgnąć własną dłonią do jej podbródka, który uniósł lekko, zaglądając jej głęboko w oczy i niejako wymuszając na niej odwzajemnienie tego spojrzenia, gdy zbliżył się o pół kroku, lekko ku niej nachylając. Wciąż jednak milczał: nie chciał, aby jakiekolwiek słowa otrzeźwiły teraz Jordanę na tyle, by znowu uciekła, pozostawiając go z tym okropnym poczuciem niedosytu, chociaż z drugiej strony wiedział, że koniec końców i tak pozostanie mu tylko to. Że tyko ona była w stanie nasycić jego głód. Przesuwając więc delikatnie kciukiem wzdłuż jej żuchwy, trącił lekko nosem o ten jej i musnął zaledwie jej wargi swoimi, jakby w niemym zapytaniu o pozwolenie - lub raczej: o to, by nie zostać odepchniętym, ale... co najgorszego mogło się teraz stać? Co miał jeszcze do stracenia? Nawet gdyby Halsworth go teraz uderzyła, to nie byłoby to coś, czego już nie doświadczył i z czym sobie wcześniej nie radził. Dlatego nie wyczuwając z jej strony protestu, naparł wreszcie śmielej na jej miękkie wargi, smakując ich w czułym pocałunku, by po chwili pogłębić jeszcze pieszczotę, jakby pragnął skraść jak najwięcej, zanim Jordie przypomni sobie, że... zapewne tak samo całował niedawno inną kobietę. Mimo że to nie było prawdą. Żadnej nie całował tak, jak jej - ale czemu miałaby mu wierzyć?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Nie sądziła, że była na to gotowa – na spotkanie, na rozmowę, na to, by spojrzeć mu w oczy i tak naprawdę dopuścić do siebie myśl o tym, że być może była jeszcze szansa. Prościej było trwać w swoim smutku, kiedy Chet tak naprawdę był daleko, kiedy nie musiała się z nim widywać i kiedy radziła sobie z tym wszystkim w pojedynkę. Bo to nie tak, że nie chciała go zobaczyć, ale po prostu było to dla niej trudne, bo nieustannie przywoływało te nieprzyjemne wspomnienia. Nie mogła sobie poradzić z tym, iż ciągle przed oczami miała go w objęciach innej kobiety, co skutecznie zrażało ją do niego i przypomniało niechlubnie o tym, że kłamał i manipulował, by tylko zatrzeć swoje błędy. A przecież to właśnie to tak bardzo nadszarpnęło jej zaufanie – nawet nie sam fakt, iż faktycznie prawie dopuścił się zdrady: że całował i dotykał inną kobietę, ale w dużej mierze właśnie to, jak perfidnie ją okłamywał dla własnych korzyści. Chociaż można pokusić się o stwierdzenie, że robił to dla ich wspólnej korzyści, niemniej jednak Jordie czuła się po prostu jak skończona idiotka, gdy oddając mu swoje serce i zaangażowanie chociażby w planowanie ślubu, przez cały czas pozostawała nieświadoma tego co miało miejsce pod jej nosem, kiedy on doskonale znał wszystkie szczegóły i patrząc jej w oczy… mówił nieprawdę. To też było dla niej pewną formą zdrady, więc tak – łatwiej było trzymać dystans, chociaż oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że to nie będzie mogło trwać wiecznie. W dużej mierze z uwagi na fakt, iż przecież mają razem dziecko i chociaż dotychczas udawało jej się tak organizować wszystko, by faktycznie nie musieć go oglądać, tak ostatecznie wystarczyła odrobina podstępu z jego strony, by do takiego spotkania doszło. I czy żałowała? Absolutnie nie. Bo właśnie widok bruneta – szczególnie z ich synkiem, uświadomił jej jeszcze bardziej jak mocno za nim tęskniła i jak – mimo wszystko – nadal bardzo kochała. Może więc sprawiało to, że była jakąś masochistką i że wbrew własnemu rozumowi i temu co najpewniej powiedziałby jej każdy patrzący na to z boku – ona naprawdę była gotowa na chwile się zapomnieć i ruszyć dalej. Że rozważała danie mu kolejnej szansy i to nie dlatego, że po raz kolejny zapewniał, że żałuje i że nigdy więcej tego nie spieprzy, bo… przecież nie obiecywał jej tego pierwszy raz, ale dlatego, że jej uczucie nadal pozostawało tak silne i że istotnie nie wyobrażała sobie tej przyszłości bez niego. Ale może zwyczajnie była głupia i naiwna, w końcu kolejny raz brunet zrobił coś źle, kolejny raz zawiódł ją i jej zaufanie, co pozwalało sądzić, iż tak będzie już zawsze – że za jakiś czas znowu to zrobi, a mimo to… ona nadal tutaj była. Nadal z nim rozbawiała, nadal rozważała przebaczenie i nadal patrzyła na niego dokładnie tak samo jak kiedyś, co było po prostu silniejsze od niej. Bo gdy Chet wreszcie zdjął z siebie przemoczoną koszulkę, dosłownie straciła rezon i na moment poczuła się nawet lekko zagubiona, co było doprawdy zabawnym zjawiskiem, bo przecież widziała go bez ubrania chyba setki razy. A mimo to nadal potrafiła się zarumienić pod wpływem ciepła jego ciała, gdy jej drobne palce zetknęły się z jego skórą, przynosząc ten niespodziewany bądź co bądź kontakt fizyczny, którego zdecydowanie brakowało im od wielu, naprawdę wielu dni. I rzeczywiście ten okres posuchy doskwierał również jej, bo przecież również miała swoje potrzeby i mimo niełatwego okresu ciąży i tego okresy poporodowego, nadal pozostawała po prostu kobietą, której być może udało się wreszcie ten niełatwy czas przepracować i właśnie dlatego tego odczucia po prostu się wzmocniły. Dlatego to pragnienie w niej narastało, w oczywisty sposób wzbudzając chęć na więcej, ale nie na więcej z kimkolwiek, ale właśnie z brunetem – bo nikt nie działał na nią tak jak on. I nikogo tak mocno nie pragnęła. I żałowała tego, że musieli znaleźć się w tym miejscu, bo przecież wystarczyło, by tylko dał jej odrobinę więcej czasu… by wróciła do tego jaka była, by znowu tak na niego patrzyła – z pożądaniem w oczach, by znowu mogła się zarumienić na jego widok i stracić dla niego głowę. Bo chociaż rzeczywistość lekko ich przytłoczyła, to jednak pozostawała nadzieja, że znowu może być tak jak dawniej. Dlatego też przeszył ją niespodziewany dreszcz pod wpływem jego bliskości, dlatego obawiała się spojrzeć w jego oczy, bo wiedziała, że w tym momencie mogła się kompletnie zatracić w tym czego pragnęła, zapominając o tym, co krzyczał jej rozum. Ta tęsknota wezbrała w niej nagle tak mocno, że dosłownie odrzuciła od siebie wszystkie myśli, a kiedy jego palce celowo zetknęły się z jej dłonią, na moment chyba wstrzymała oddech. Bo chociaż było to tak proste i niewinne, ba – było wręcz nijakie w porównaniu z tym co już przecież ze sobą robili, to ona i tak reagowała na to wszystko tak jak za pierwszym razem i to chyba było w tym najbardziej niezwykłe. Że nadal mogło tak być. Że wystarczył drobny gest, by rozbudzić w nich to uśpione pożądanie, które doskonale widziała w oczach bruneta, gdy tylko sięgnął do jej podróbka i poniekąd wymusił na niej to, by odwzajemniła to jego spojrzenie: to, poprzez które rozumieli się dosłownie bez słów. I te słowa były tutaj absolutnie zbędne, bo najpewniej otrzeźwiłyby one pannę Halsworth i dosłownie ją spłoszyły, wyrywając z tego lekkiego transu. Gdy jednak brunet zbliżył się niebezpiecznie blisko, zastygła w bezruchu, wpatrując się w niego bezwiednie, czując także jak nienaturalnie szybko zaczęło bić jej serce – tak cholernie mocno pragnęła więcej, że przestała myśleć jasno. Przymknęła na moment oczy, gdy trącił jej nos swoimi i samoistnie rozchyliła lekko usta, które po chwili musnął kontrolnie, jakby w niemym zapytaniu o pozwolenie na więcej. Jordie tak naprawdę nie zrobiła nic – ani nie zaprzeczyła ani nie wyraziła zgody, po prostu czekała na to więcej, co brunet chyba odczytał bezbłędnie, istotnie korzystając z jej momentu zagubienia. A ona kompletnie zatraciła się w smaku jego ust, gdy więc naparł mocniej swoimi, wciągnęła lekko powietrze i odrzucając od siebie wszystko co złe, po prostu poddała się tej chwili. Po krótkiej chwili odwzajemniła soczysty i czuły pocałunek, przesuwając dłoń po jego torsie, poprzez ramię aż na kark, na którym zakotwiczyła, by w momencie, w którym brunet chętniej pogłębił pieszczotę, wpleść palce w jego ciemne włosy. Całowała go namiętnie, tak jakby jutra miało nie być, niemal wyczuwając to przyjemne pulsowanie między nogami, które zwiastowało o tym, że jej ciało naprawdę domagało się uwagi, właściwie już poddała się mu całkowicie, zderzając się plecami z szafką, do której lekko przygwoździł jej ciało, ale… wtem rozum wygrał batalię z sercem, przez co oderwała się od jego ust. Odetchnęła głęboko, starając się zapanować nad rozszalałym oddechem i przelotnie spojrzała w jego oczy z wyraźnym zakłopotaniem i zagubieniem – znowu miała to cholerne poczucie, że przecież te usta niedawno całowały inną i nawet jeżeli nie całował jej tak samo, to jednak całował i… nie potrafiła sobie z tym poradzić. – Ja… nie mogę… - pokręciła głową, czym prędzej wyswabadzając się z jego objęć – z małego potrzasku, w którym się znalazła, pomiędzy nim, a drewnianym meblem. Otarła opuszkami palców usta, nie będąc w stanie zapanować nad rozszalałymi wręcz myślami, które z jednej strony kazywały jej uciekać, a z drugiej popychały ją znowu w jego ramiona. W ramiona, których tak jej brakowało, czego najlepszy przedsmak otrzymała przed momentem. A mimo to chwila zapomnienia, na którą sobie pozwoliła, chyba naprawdę dawała nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko było stracone. – Powinieneś już iść, Chet. Proszę… - powiedziała cicho, tym razem unikając jego spojrzenia, kiedy to niespiesznie podeszła do dziecięcego łóżeczka, by upewnić się, że Reggie spokojnie sobie tam leżał, wpatrując się niczym urzeczony w pozytywkę, która wisiała tuż nad nim. Uśmiechnęła się z rozczuleniem na ten widok, znowu wyczuwając obecność bruneta tuż obok, niemniej pozwoliła mu pożegnać się jeszcze z synkiem. Czuła, że chciał jeszcze coś zrobić, ale była wdzięczna za to, że jednak odpuścił – potrzebowała znowu odrobiny przestrzeni, by odnaleźć się we własnym chaosie myśli i uczuć. Była więc wdzięczna również za to, że uwolnił ją z tego zakłopotania, żegnając się krótko i zwięźle, bez zbędnych gestów czy słów, bo chyba i on sam nie do końca wiedział jak się teraz zachować. Odprowadziła go więc wzrokiem do drzwi i patrzyła tak, aż do chwili, w której całkowicie zniknął jej z oczu, a ostatnim odgłosem jaki za sobą pozostawił, był dźwięk zamykanych drzwi. A Jordana znowu zatraciła się we własnych myślach, nieustannie czując na wargach smak jego ust i już cholernie mocno tęskniąc za tym uczuciem, które wzbudziła w niej ta niespodziewania bliskość z nim. Za tym czego tak dawno nie czuła, a w czym pragnęła znowu się zatracić. Z tego małego transu wyrwało ją jednak gaworzenie synka, więc to nim teraz się zajęła, poświęcając mu maksimum swojej uwagi, aż do momentu, w którym znowu spokojnie zasnął. A gdy to zrobił, pozostawił swoją mamę z natłokiem myśli, których nie mogła się wyzbyć, co znowu zaserwowało jej nie do końca przespaną noc. Bo nawet jeżeli nadal bolało, to cóż mogła poradzić na to nieustannie bijące dla bruneta serce…

/zt x2

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”