WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

37.

Gdyby Chet Callaghan miał kiedykolwiek napisać poradnik, to bez wątpienia dotyczyłby on tego, jak umiejętnie oraz skutecznie kłamać, i nie dać się na tym przyłapać. O ile bowiem oszukiwanie od zawsze przychodziło mu z łatwością - choć uciekał się do tego jedynie w ostateczności i bynajmniej nie czuł się z tym dobrze, zwłaszcza gdy oszukiwał kogoś bliskiego - to wmówienie Jordie, że te wszystkie noce, które spędzał poza domem - spędzał na pracy, a nie rozrywce, okazało się aż nazbyt proste. I może właśnie przez to - przez to, jak łatwo mu uwierzyła - wyrzuty sumienia po tym, co zrobił, odczuwał zaledwie przez chwilę. Bo wiedział, że nadużył jej zaufania i że to było doprawdy parszywe; ale z drugiej strony - skoro Jordana w to właśnie chciała wierzyć - w tego idealnego, wiernego narzeczonego, który po nocach ciężko pracował w rodzinnym pubie - to brunet musiałby być skończonym idiotą, aby ją z owego błędu wyprowadzać. Nie było przecież sensu narażać ich związku w imię szczerości co do tej chwili słabości, jaka przydarzyła mu się tylko raz i której więcej nie zamierzał powtarzać - chociaż... skoro tym razem Chet pozostał bezkarny, to co miałoby go powstrzymać przed tym, by kolejnym razem pójść o krok dalej? By w ogóle dopuścić do kolejnego razu? Z jednej strony - pewnie nic; z drugiej: fakt, że przecież kochał Jordie, i tamta noc, którą (prawie) spędził w objęciach innej kobiety, niczego w tej kwestii nie zmieniała. Ale... nie samą miłością człowiek żyje, i Chet, tak jak każdy zdrowy mężczyzna, miał również swoje potrzeby, których Jordana - jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało - w ostatnim czasie nie zaspokajała, zbyt zajęta dzieckiem oraz tymi wszystkimi trudnościami, z jakimi nieustannie musiała sobie radzić jako młoda mama, i których Chet zapewne, pomimo swych najszczerszych starań, nie był w stanie zrozumieć, tak samo jak ona mogła nie rozumieć tego, że brakowało mu tej fizycznej bliskości, jaka kiedyś była dla nich czymś zupełnie normalnym, a obecnie - właściwie nie istniała już wcale. Bo przytulanie, całowanie, trzymanie się za ręce - to wszystko tylko wzmagało w brunecie tę ochotę na więcej. Czy można go zatem winić za to, że kiedy nadarzyła się okazja, aby dać wreszcie upust temu tłumionemu, a rosnącemu w nim nieustannie z każdym dniem napięciu, i aby, brzydko mówiąc, ulżyć sobie na młodziutkiej, świeżutkiej i zdecydowanie chętniej dziewczynie, jaka ewidentnie nie była jego narzeczoną - zapragnął ulec tej pokusie? Oczywiście, że można. I on sam również się za to obwiniał - i może nawet, podświadomie, chciał te winy odpokutować. Chciał zostać ukarany. Zasługiwał na to. Ale jednocześnie był zbyt wielkim tchórzem, aby po prostu wyznać Jordie prawdę i ponieść wszelkie tego konsekwencje - i zbyt mocno ją kochał, aby skrzywdzić ją w tak ohydny sposób. Dlatego brnął dalej w kłamstwach, i zapędził się w nich tak daleko, że istotnie bliski był pozbycia się rodzinnego baru, tak jak zapowiedział to wtedy w parku, byle tylko podtrzymać tę swoją misternie utkaną sieć. Gdyby urodził się jakieś dwa tysiące lat wcześniej, i gdyby był kobietą (najlepiej taką, która zdradziła męża i bojąc się przyznać, że zaszła w ciążę z innym facetem, wymyśliła bajeczkę o cudownym, niepokalanym poczęciu) - stworzyłby religię, ale w obecnych okolicznościach w zupełności wystarczało mu to, że udało mu się skutecznie udobruchać Jordie, i chociaż zdawał sobie sprawę, że nie zasługiwał ani na nią, ani na jej miłość - ani nawet na tę bezwarunkową miłość ze strony ich maleńkiego synka - to całkowicie egoistycznie, nie potrafił powiedzieć jej prawdy, ryzykując tym, że Jordie znienawidziłaby go i zostawiła go samego. Nie mógł ryzykować - bo ona, nawet jeśli początkowo zabolałoby ją to bardziej niż cokolwiek, co Chet do tej pory zrobił, to ostatecznie znalazłaby jeszcze radość u boku innego mężczyzny - ale dla niego, Jordana i ich synek, byli jedyną szansą na szczęście; i ta świadomość paraliżowała go na wskroś. Dlatego dopuszczał to do siebie tak rzadko, jak tylko było to możliwe; zamiast tego skupiając się nie na tym, co mógł przez własną głupotę stracić - lecz na tym, co mógł jeszcze zyskać, bo chociaż wydawało się, że Jordana dała mu już wszystko - nie tylko darząc go uczuciem, ale też wydając na świat ich synka - to wciąż istniało coś, czego mógł z niecierpliwością wyczekiwać; a raczej: czego oboje mogli wyczekiwać. Ślub. Temat, który od kiedy tylko znów się między nimi pojawił, nieustannie wysuwał się na pierwszy plan w niemal każdej rozmowie. A mimo to Chet nie czuł się tym ani trochę przytłoczony czy przerażony - zapewne z powodu tego, iż ewentualna uroczystość nadal pozostawała w sferze planów, chociaż coraz bardziej konkretnych, to jednak takich, których realizacja sięgała kilkunastu miesięcy naprzód, więc na stres i przerażenie... oboje mieli jeszcze czas. Obecnie wszystko to budziło jeszcze czystą ekscytację; ale i leciutką frustrację (wciąż stojącą jednak obok zrozumienia, bo on również chciał, aby Jordie mogła mieć swój idealny, wymarzony ślub), wynikającą z niezdecydowania panny Halsworth odnośnie wyboru weselnej sali, która była przecież kluczowym elementem i bez tego - właściwie nie mogli ruszyć dalej. I tak, po wspólnie podjętej decyzji: hej, zaplanujmy sobie ślub! - stanęli niejako w miejscu, niezdolni, by podjąć choć jedną, konkretną decyzję. Ale może ten proces musiał tyle trwać? Wszystkie inne, dotychczasowe decyzje w tym związku oboje podejmowali spontanicznie, więc chyba nadszedł czas, aby to zmienić. A nauka zawsze wymagała czasu. Mieli go przecież mnóstwo. Mieli całe życie, które zamierzali razem spędzić. I tylko Chet nie wiedział, że to beztroskie, wspólne życie... miało trwać do dzisiaj. Nieświadomy nadciągającej katastrofy, wrócił bowiem z pracy tak jak każdego innego dnia - od czasu owej pamiętnej nocy, wszystkie kolejne spędzając już grzecznie w domu u boku swej narzeczonej zamiast innych, obcych kobiet. Z wyjątkiem tych kilku godzin, kiedy był w pracy - chyba że pracował akurat z domu - praktycznie cały pozostały czas spędzali razem: jako rodzina, pielęgnując zarówno swój związek, jak i więź z maleńkim Reggie'm, którego oboje chyba pragnęli wreszcie rozgryźć, gdyż jak dotąd jedyne, co mogli o nim powiedzieć, to... że był dzieckiem, że dużo spał, że robił bardzo śmierdzącą kupkę, ale - jaki był? Cóż, może Jordie znała go trochę lepiej; wszak to ona spędzała z niemowlakiem więcej czasu, zaś Chet... zakochiwał się w niej jeszcze bardziej, widząc, jak bardzo dojrzała i jak świetnie sobie radziła w tej nowej roli. Znacznie lepiej niż on - bo on, w obliczu najmniejszych trudności uciekł w pierwszą rzecz, jaka nie była kilkutygodniowym dzieckiem i rodzinną monotonią, lecz ich przeciwieństwem; skrajnością, w jaką rzucił się bez chwili zastanowienia, zachłannie smakując adrenaliny, ryzyka oraz... innych pokus, jakie wiązały się z jego nocnymi wypadami. Bo taki był; bo potrzebował silnych wrażeń; bo istniały dla niego tylko wartości graniczne. A jaki był jego syn? Gdyby miał zgadywać, powiedziałby, że posiadał równie pokręcone poczucie humoru, co on sam - bo śmiał się z kompletnie bezsensownych rzeczy, ale był przy tym absolutnie uroczy - również jak jego tata, którego żarty niejednokrotnie trudno było odróżnić od zwykłych złośliwości - ale rzadko zdarzało się, aby to on nie umiał określić, co było żartem, a co nie. A mimo to, kiedy nie odnalazł Jordie i Reggie'ego w salonie ani w kuchni, i skierował w końcu swoje kroki na piętro, by tam zastać narzeczoną w ich sypialni - kompletnie nie wiedział, jak interpretować to, co właśnie robiła. - Cześć... kochanie? - zatrzymał się tuż za progiem, w pierwszej chwili jeszcze uśmiechając się z lekką konsternacją, gdy dostrzegł rozrzucone bezładnie na łóżku ubrania i otwartą walizkę tuż obok. - Co ty robisz? - chciał, naprawdę chciał łudzić się, że to jakaś niespodzianka; że Jordie uśmiechnie się, troszkę pewnie zawiedziona, że ją przyłapał, ale zbyt podekscytowana, by dłużej ukrywać to, że jednak nie chciała dłużej czekać i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, by mogli razem uciec i... zrealizować to, o czym parę dni temu rozmawiali w parku? Naprawdę, kurewsko chciał w to wierzyć. Ale rozum podpowiadał mu coś zupełnie innego, rozlewając na jego karku nieprzyjemną falę ciepła. - Pakujesz... mnie? - ściągnął lekko brwi, rozpoznając w porozrzucanych rzeczach swoje koszulki, nim przeniósł ponownie wzrok na ciemnowłosą, pozbywając się chyba ostatnich strzępków złudzeń.
Ostatnio zmieniony 2022-08-28, 16:29 przez Chet Callaghan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

28. - Naprawdę nadal z nim jesteś?
- Oczywiście, przecież jesteśmy zaręczeni i planujemy ślub.
- To chyba powinnaś coś zobaczyć…

Po tych pięciu, pozornie niepozornych słowach, jej mały świat dosłownie legł w gruzach. Nijak nie przypuszczała, że przypadkowe spotkanie z koleżanką doprowadzi do istnej katastrofy, bowiem na jej widok w pierwszej chwili jej twarz przyozdobił pełen radości uśmiech, a potem… z trudem powstrzymywała łzy w miejscu publicznym. W tej jednej chwili zdała sobie bowiem sprawę z tego, jak perfidnie potraktował ją Chet – jak okłamywał ją za każdym razem, gdy znikał nocami, jak potem patrzył jej w oczy i mówił to wszystko co zdecydowanie mijało się z prawdą, jak… spędzał noc z inną kobietą, kiedy ona czekała na niego w domu z ich dzieckiem. Nawet jeżeli nie dając mu tego czego ewidentnie oczekiwał, to i tak czekała – kochając go i co więcej, naiwnie wierząc we wszystkie jego słowa. Bo przecież wychodziła z założenia, że to ona na niego nie zasługiwała, bo był tak dobry, tak kochający i tak bardzo ją wspierał, że… chyba wzięła to za pewnik. I pragnęła jedynie odwdzięczyć się tym samym, przede wszystkim poprzez okazywane, bezgraniczne zaufanie, które wcześniej mogło pewnie być poddane lekkim wątpliwością. Ale w końcu naprawdę mu zaufała. Pytaniem tylko pozostaje czy słusznie, a może czy nie za późno? Jednakże myśl o tym, że jakby nigdy nic ją okłamał, że tamtego dnia w parku, tuż po tej feralnej nocy, planował z nią ślub, całował i mówił te wszystkie miłe słowa, jednocześnie przepraszając – za każdym razem łamała jej serce. Była tak szczęśliwa w tej małej, mydlanej bańce, w której utknęła tuż po tym jak na świecie pojawił się Reggie, że kompletnie przeoczyła moment, w którym traciła Chestera – moment, w którym wolał znikać nocami (bynajmniej nie do pracy i nie do baru, o którym tyle mówił) i spędzać czas w towarzystwie innych kobiet. Innych kobiet, o których jak na ironię Jordie przecież na okrągło wspominała i o które irracjonalnie była zazdrosna, nie mając pojęcia, że jej obawy mogły się tak brutalnie ziścić. Być może słowa koleżanki nie byłyby dla niej wystarczającym dowodem, ale zdjęcia – możliwość zobaczenia tego na własne oczy, sprawiła, że najpewniej nigdy nie wymaże tego obrazu ze swojej głowy. Tego, że Chet, który cały był jej, w momencie, w którym przecież potrzebowała go najbardziej, bawił się w najlepsze w środku nocy w jakimś klubie w towarzystwie o wiele młodszej dziewczyny. Poczuła, jakby istotnie zamienił ją na lepszy model, co w jakiś sposób zdecydowanie pogłębiło jej niską samoocenę i te wszystkie trudności, które kotłowały się w jej głowie, gdy nie do końca radziła sobie z tym stanem, który dopadł ją po ciąży i porodzie. I brunet zamiast jej pomóc, dosłownie wbił jej nóż w plecy. Zniszczył ją. I zniszczył ich rodzinę. A dlaczego? Tylko i wyłącznie w imię fizycznej bliskości i doznań, których nie mogła mu teraz zapewnić? Bo jeżeli tak, to właśnie pokazał jej wyraźnie, jak niewiele dla niego znaczyła – ona, jako Jordie, jako osoba, jego narzeczona i matka jego syna. Że pragnął wyłącznie seksu – że go potrzebował, co w istocie rozumiała, bo przecież do niedawna ta bliskość była u nich na porządku dziennym i to nie tak, że jej tego nie brakowało… po prostu musiał jej dać więcej czasu. Okazuje się jednak, że tego czasu wcale nie miała, że naciskał na nią nie bez powodu, a potem po prostu wybrał inną, szukając kilku chwil uniesień w innych ramionach. I na samą myśl o tym, że te usta całowały inną, a potem całowały ją – miała mdłości. Była wściekła, zraniona i kompletnie rozczarowana. Rozbita, na tyle, że nie myślała jasno, wpadając do ich dotychczas wspólnego domu z ogromnym bólem serca, zalewając się łzami tak bardzo, że niemal brakowało jej tchu. By więc w jakikolwiek sposób odrobinę się uspokoić, potrzebowała jeszcze krótkiej chwili, którą zapewnił jej Reggie, gdy jeszcze spokojnie przespał pół godziny, nie mając pojęcia co właśnie przeżywała jego mama. Bo gdy potem wzięła go w ramiona, nadal roniła pojedyncze łzy, ale starała się zapewnić mu znowu to poczucie bezpieczeństwa, którego potrzebował – nie chciała, by odczuwał te negatywne emocje, które nieustannie nią targały. Nakarmiła więc synka, przebrała go, a potem znowu utuliła do snu, jak zwykle z wyraźnym rozczuleniem wpatrując się w niego, gdy spokojnie oddychał w objęciach Morfeusza. Tym razem jednak patrzyła także z bólem, który rozdzierał serce, bo z każdą chwilą zdawała sobie sprawę z tego, że Chet właśnie przekreślił szansę ich dziecka na szczęśliwą i pełną rodzinę. A przecież był coraz większy, czas niemal uciekał im przez palce i chociaż nadal był tylko niemowlakiem, który głównie spał, jadł i robił śmierdzące kupki – to także coraz bardziej stawał się żywszym dzieckiem – uśmiechał się, reagował na bodźce i po prostu na nich patrzył, mrucząc coś pod noskiem. I to były chwile, których powinni doświadczać wspólnie, pragnęła przecież, by Chet był przy niej, gdy ich synek cokolwiek zrobi po raz pierwszy w swoim życiu, a teraz… miała poczucie, że to nigdy się już nie stanie. Gdy więc Reggie zasnął na tyle mocno, że mogła zostawić go w jego pokoiku przy włączanej elektronicznej niani, sama udała się do sypialni i weszła wprost do garderoby, gdzie widok męskich ubrań… wprawił ją w kolejne spazmatyczne wręcz szlochanie, którego nijak nie mogła zatrzymać. I wiedziała jedno – nie mogła nadal mieszkać z nim pod jednym dachem, nie po tym co zrobił. Dlatego wyjęła walizkę i rozłożyła ją na dużym łóżku, po czym chaotycznie zaczęła wrzucać do niej ubrania bruneta, które potem walały się również po łóżku, gdy rzucała je tam, zdając sobie sprawę, że i tak nie zdoła ich wszystkich w tej walizce zmieścić. Nie spostrzegła więc nawet kiedy trzasnęły drzwi wejściowe, nie słyszała również kroków na schodach… nie słyszała nic poza brutalną gonitwą myśli, która nadal kłębiła się w jej głowie. I na okrągło odtwarzała tam zdjęcia, które widziała na telefonie koleżanki – raz za razem, nie mogąc wymazać tego obrazu ze swojej pamięci. Gdy więc kolejny raz opuściła garderobę, trzymając w rękach niedbale zagarnięte męskie ubrania, zastygła nagle w bezruchu, słysząc ten jakże znajomy głos, gdy nagle jej załzawione i zamazane spojrzenie padło właśnie na niego – a ten widok zabolał ją tak bardzo, że mimowolnie po jej policzkach popłynęło jeszcze więcej łez. Pociągnęła nosem, wręcz niedowierzając w to, że nadal miał czelność mówić do niej kochanie, że nadal brnął w te kłamstwa. – Pakuje, chociaż powinnam to wszystko wyrzucić przez okno – syknęła wręcz ze złością, rzucając kolejną porcję jego ubrań na łóżko, więc część z nich wylądowała w walizce, a część tuż obok, być może także spadając na podłogę. Nie dbała o to. Znowu przeniosła na niego pełne bólu spojrzenie. – Dobrze się bawiłeś, a właściwie nadal dobrze się bawisz, co? Niewiarygodne jak łatwo przyszły Ci te wszystkie kłamstwa. Nie wiem jak mogłam być tak głupia… - zaśmiała się z niedowierzaniem, ocierając wierzchem dłoni kąciki oczu, z których nadal płynęły łzy – I tak cholernie naiwna. Wierzyłam w każde Twoje pieprzone słowo, wiesz? Ufałam Ci! – wycelowała w niego palec wskazujący – A Ty zabawiałeś się z innymi… każdej nocy, gdy Cię tu nie było? Gdy tak ciężko pracowałeś w barze? – prychnęła z okrutną wręcz kpiną w głosie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jednocześnie jednak specjalnie nie odrywając od niego wzroku nawet na sekundę – chciała zarejestrować ten moment, w którym zdał sobie sprawę z tego, że – ona wie. Że zna już prawdę i że wszystkie jego kłamstwa wyszły na jaw. I dostrzegła to, całkowite zaskoczenie i przerażenie, które malowało się w jego oczach. Cofnęła się więc w końcu i znowu wpadła do garderoby, skąd szybko i chaotycznie zgarnęła kolejne jego ubrania, z którymi po chwili wróciła do sypialni, spoglądając na niego z wyraźnym rozczarowaniem i bólem. – Kłamałeś, patrząc mi prosto w oczy… - pokręciła głową, wznosząc oczy do nieba, by powstrzymać kolejną falę łez, chociaż było to cholernie trudne – Nie zbliżaj się do mnie – powiedziała zaraz ostro, widząc, że chciał wykonać ruch w jej stronę, w odpowiedzi więc rzuciła w niego trzymanymi właśnie w rękach ubraniami – Masz się stąd natychmiast wynieść. A jeżeli tego nie zrobisz, to ja wyniosę się razem z Reggie’m – odparła ostro, bez cienia zawahania w głosie, stawiając mu jeden, jasny warunek. Albo to on się wyprowadzi, albo ona wraz z ich synkiem. Albo on – albo ona, ale już nie razem. Bo już nie ma ich, jako rodziny, bo to wszystko zniszczył, najwyraźniej właśnie zdając sobie z tego sprawę. A nią targały tak sprzeczne emocje, że miała ochotę po prostu krzyczeć i płakać – bo tak cholernie bolała myśl o tym, że właśnie przepadło wszystko to co tak długo razem budowali.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Istotnie w całej tej sytuacji prawdziwą tragedią wydawało się to, że Jordana zaufała mu zbyt późno: że zarzucała go bezpodstawnymi oskarżeniami i nie wierzyła, kiedy mówił, że nigdy by jej nie zdradził; w efekcie odpychając go w ten sposób od siebie na tyle, że faktycznie... w pewnym momencie musiał poszukać tego, czego nie dostawał od niej - u innej kobiety. I w tym sensie, chciał się czuć usprawiedliwiony; ale w ostatecznym rozrachunku nic nie uzasadniało faktu, iż z taką łatwością brunet po prostu zapomniał o wszystkich tych obietnicach i deklaracjach, jakie składał Jordie, aby móc zabawić się z młodszą od niego najpewniej o kilkanaście lat dziewczyną, podczas gdy jego narzeczona czekała na niego w domu z dzieckiem. Ale przede wszystkim nic nie usprawiedliwiało kłamstw, jakie lawinowo wypadały z jego ust nie tylko po tamtej nocy, bo okłamywał Jordie już wcześniej - i pewnie kłamałby dalej, gdyby sama go nie zdemaskowała, przekłuwając tę piękną, acz najwidoczniej bardzo delikatną, mydlaną bańkę, w jakiej i tak niespodziewanie długo udawało im się razem żyć. A teraz - patrzył na jej zrozpaczoną twarz oraz pełne łez oczy i... czuł się potwornie, kiedy ziścił się dokładnie ten scenariusz, jakiego z całych sił pragnął uniknąć. A mimo to nadal - wiedząc, że nie mógł cofnąć czasu - bardziej żałował tego, że jednak jakoś się dowiedziała, niż tego, że ją oszukiwał - bo nawet jeśli to nie było wobec niej w porządku, to przynajmniej... pozwalało jej istnieć w tej błogiej niewiedzy i w spokoju o nich: o ich wspólną przyszłość, jaka obecnie stanęła pod wielkim znakiem zapytania, chociaż Chet nadal chyba chciał łudzić się, że uda mu się to jakoś załagodzić i naprawić. Zwłaszcza że nie wiedział, jak te informacje dotarły do Jordie - ani ile ich dotarło. Jego pierwszą - paniczną, desperacką, naiwną - myślą, było to, że pewnie rozmawiała z kimś z Crocodile - znała wszak większość pracowników jeszcze z czasu, jak sama tam dorabiała - i w ten sposób odkryła, że jej narzeczony wcale nie spędzał na pracy w barze tak wielu nocy, jak twierdził. To było do przewidzenia; to było jedyne logiczne wyjaśnienie. Bo przecież... nie mogła wiedzieć o Dziewczynie-której-imienia-nawet-on-nie znał; prawda? A Chet nie zamierzał strzelać sobie w kolano, samemu się teraz do tego przyznając. - Co..? O czym ty mówisz? - zapytał w końcu, z autentycznym i bynajmniej nie udawanym zdziwieniem, jakie mogło sugerować, że naprawdę nie wiedział, o czym mówiła - że nie miał nic na sumieniu i nie rozumiał jej reakcji. Ale w rzeczywistości był zaskoczony tylko tym, że... okazał się być tak nieuważny, aby dać się złapać na oszustwie. Jego policzki i uszy niemal zapłonęły czerwienią, niczym u bardzo niegrzecznego chłopca, którego przyłapano na robieniu bardzo brzydkich rzeczy; lecz nawet pomimo tej paniki, jaką przez moment Jordie mogła dostrzec w jego oczach - brunet okazał się być na tyle wyrachowany, że... postanowił dalej brnąć w te swoje wyuczone kłamstwa: że nawet niemal złapany za rękę na gorącym uczynku - nie na zdradzie, ale na kłamstwie - nie potrafił powiedzieć w końcu prawdy. A to już chyba zakrawało na patologię. - Z nikim się nie zabawiałem, Jordie... - pokręcił głową, bezradnie przyglądając się, jak Halsworth wrzucała do walizki jego ubrania, ale pomimo tego chwilowego paraliżu i niemocy - w jego głowie panowała istna gonitwa, a kolejne kłamstwa myśli tylko prześcigały się, aby móc opuścić po raz kolejny jego usta. Kiedy więc Jordana poszła po chwili i przyniosła kolejne jego rzeczy, mężczyzna zdecydował się wreszcie ruszyć powoli w jej stronę, ale zdążył zrobić zaledwie krok, gdy ta powstrzymała go, rzucając weń jego własnymi koszulkami, które złapał instynktownie, paru z nich pozwalając jednak wylądować na podłodze, po czym westchnął ciężko. - Przestań. Proszę... - schylił się po pozostałe ubrania, z którymi w ręku ostrożnie podszedł następnie - bardziej do łóżka, niż do samej Jordie, i odłożył wszystko na materac, obok otwartej walizki; nie zdejmując jednak czujnego spojrzenia z panny Halsworth, gdy pokręcił głową, ewidentnie nie zgadzając się na jej warunki co do wyprowadzki któregoś z nich. - Nie wiem co wydaje ci się że wiesz, ale na pewno da się to wyjaśnić, okej? Tylko... uspokój się. Porozmawiaj ze mną - poprosił łagodnie, jakby łudził się, że to istotnie pomoże Jordanie się uspokoić, kiedy cały świat właśnie zawalił jej się na głowę - z jego winy. Przełknął z trudem ślinę i przesunął nerwowo dłonią po swoich ciemnych włosach, dając sobie tę krótką chwilę na ułożenie w głowie tego, co właściwie mógł jej teraz powiedzieć i do czego się przyznać. - Zgoda, nie byłem wtedy w Crocodile, ale... to nie tak, jak myślisz. Po prostu... przytłoczyła mnie ta nowa rzeczywistość, potrzebowałem na chwilę wyrwać się z domu i odetchnąć, ale - to wszystko. Nie mówiłem ci prawdy, bo nie chciałem, żebyś się martwiła. Wiem, jak to brzmi, ale znasz mnie, Jordie... - a czy znając go, mogła podejrzewać, że Chet zrobi coś tak ohydnego jak zdrada i kłamstwo? Nie - on sam nie podejrzewał, a przecież myślał o sobie znacznie gorzej niż Jordie, na którą patrzył teraz z miną przypominającą winnego psa, który wprawdzie pogryzł jej ulubione buty, ale kiedy wlepiał w nią te swoje smutne oczy - nie sposób było się na niego gniewać. Prawda? Nawet jeśli taktycznie brunet oferował jej zaledwie część prawdy, licząc na to, że zdoła ją w ten sposób udobruchać na tyle, aby pozostałą część tej samej prawdy - tę dotyczącą nieznajomej z klubu - móc już zachować dla siebie. Tylko czy to rzeczywiście tym razem wystarczy?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Pytaniem pozostawało tylko to, czy aby na pewno w tej całej sytuacji chodziło o zaufanie. Bo nawet jeżeli nie zawsze była pewna i nawet jeżeli często wspominała o innych kobietach – których wówczas w jego życiu nie było – to i tak Chester nie miał podstaw ku temu, by szukać czegokolwiek u innej. A teraz, mimo tego, że istotnie Jordie mu ufała, w stu procentach zagłębiając się w ich relację i pragnąc wreszcie pokazać mu, że już nic tego nie zniszczy… on wybrał łatwiejszą drogę, szukając u innej kobiety tego, czego chwilowo Jordana nadal nie mogła mu dać. Problem nie leżał więc po stronie zaufania, ale po stronie fizycznej bliskości, której tak mocno potrzebował, że nie był w stanie poczekać jeszcze odrobinę dłużej. Jakby ona po prostu nie była warta już tego czekania. Nie wpadł więc w ramiona innej przez brak zaufania, dlatego w żaden sposób nie tłumaczyło to sytuacji. Nic nie było w stanie usprawiedliwić tego, że noce spędzał daleko od niej i od ich dziecka, co gorsza z inną kobietą – jedną bądź innymi, bo przecież póki co Jordana nie miała bladego pojęcia co właściwie robił, gdy go nie było… oficjalnie znała wersję wydarzeń tylko z tej jednej feralnej nocy. Ale miała świadomość tego, że takich nocy było więcej – więcej tych, w trakcie których nie było go w domu i myśl o tym, co wówczas robił, dosłownie odbierała jej dech w piersiach. Fala rozczarowania i poczucia zranienia wzbierała w niej tym bardziej, gdy uzmysławiała sobie jak wiele razy ją najzwyczajniej w świecie okłamał – z jaką łatwością mu tu przychodziło, gdy patrzył jej prosto w oczy i opowiadał te wszystkie zmyślone historie, pragnąc, by nawinie i ślepo mu uwierzyła. I co gorsza, to właśnie za każdym robiła – naiwnie wierzyła, chcąc wreszcie pokazać, że w stu procentach ufa. Gdy więc zyskał to jej bezgraniczne zaufanie, najzwyczajniej w świecie je zdeptał. Jednocześnie jednak pokazując jej, że najwyraźniej wcale go tak dobrze nie znała, myśląc, iż jest dla niego wystarczająca jako kobieta, nie tylko jako ta, z którą mógł uprawić pełen pasji seks, ale także jako ta, z którą mógł po prostu być, jako najlepszy przyjaciel. Bo gdy zabrakło jednego z tych elementów w ich relacji, po prostu uciekał jej przez palce, aż w końcu… całkiem go straciła. Jakie więc znaczenie miało to, że widziała w jego oczach wszechogarniającą panikę, gdy zdawał sobie sprawę z tego, że prawda wyszła na jaw? Jakie, skoro nadal był na tyle wyrachowany, by nadal brnąć w te kłamstwa i wypierać się tego, co w istocie miało miejsce. Niemal zabolało ją serce, gdy uzmysłowiła sobie, że żałował wyłącznie tego, że ona w końcu poznała prawdę – bo gdyby nie poznała jej od osób trzecich, on nigdy by jej o tym nie powiedział, być może nadal kontynuując swoje czyny. – Nie mogę uwierzyć w to, że nadal brniesz w te kłamstwa. A właściwie wiesz co? Chyba mogę… przecież nie masz pojęcia co właściwie wiem, więc tych kłamstw najpewniej było znacznie więcej. A Ty wcale nie zamierzasz się dzielić ze mną prawdą – warknęła, patrząc na niego bez cienia nawet uczucia, zdecydowanie nie tym spojrzeniem, którym zawsze witała go w domu – tym razem jej wzrok był pełen bólu i rozczarowania, czego efektem były kolejny łzy, które niekontrolowanie płynęły po jej policzkach i nijak nie mogła nad nimi zapanować – Nie uspokoję się! I nie będę z Tobą rozmawiać – pokręciła nerwowo głową, znowu celując w niego palcem wskazującym, po czym podeszła gwałtownie do łóżka i równie nerwowo zaczęła zbierać z podłogi jego ubrania, te które spadły tam, gdy chaotycznie nimi rzucała. Podniosła je wszystkie i rzuciła do walizki, wrzucając tam zaraz także te, które leżały tuż obok niej na łóżku. – Nic już nie możesz wyjaśnić – powiedziała dosadnie, prostując się w momencie, w którym zaczął mówić, a jej niemal chciało się śmiać i płakać jednocześnie, gdy nadal tak po prostu omijał prawdę i próbował mydlić jej oczy, brnąc dalej w te swoje niestworzone historie. Aż prychnęła kpiąco, śmiejąc się poprzez te łzy, które otarła wierzchem dłoni. – Wydaje Ci się, że chodzi tylko o te noce, które spędzałeś poza domem? Że wystarczy, że będziesz chciał wyjawić mi kawałek prawdy i że naiwnie znowu w to uwierzę? – uniosła brew – Nie rób ze mnie jeszcze większej idiotki! Słyszysz w ogóle jak to brzmi? – pokręciła z niedowierzaniem głową – Chciałeś wyrwać się z domu? Ode mnie? Od naszego syna? Ciebie przytłoczyła nowa rzeczywistość, ale mnie nie? Może ja też potrzebowałam wyrwać się z domu, ale wyobraź sobie, że tego nie zrobiłam – wyrzuciła z siebie, rozkładając bezradnie ręce. Zamiast więc spróbować chociaż się uspokoić, denerwowała się jeszcze bardziej. Z bólem obserwując to, jak Chester się miotał i jak próbował nadal ją oszukiwać, byle tylko ratować sytuację. – I nie… wydawało mi się, że Cię znam. Ale okazuje się, że to kompletna bzdura. I wiesz co jest najgorsze? Że mówisz mi o tym tylko dlatego, że Cię na tym przyłapałam… bo łatwiej było kłamać mi prosto w twarz, co? – warknęła, posyłając mu kolejne, pełne pogardy spojrzenie – Miałeś ostatnią szansę na to, by powiedzieć prawdę, ale Ty wcale nie zamierzasz tego robić – pokręciła głową, wsuwając dłonie we włosy, gdy nerwowo zaczęła krążyć po sypialni. Kolejna fala łez dobijała się jej do oczu, gdy przywoływała we wspomnieniach spotkanie z koleżanką: to wszystko co jej wówczas powiedziała i co gorsza – co jej pokazała na zdjęciach. Za każdym razem serce pękało jej tak samo. Dodatkowo wzmagając to poczucie upokorzenia i zranienia, gdy ślepo wierzyła w to, że wezmą ślub i będą rodziną, a tym samym dowiadywała się czegoś takiego. Spojrzała więc na niego ponownie tym zamglonym wzrokiem i pokręciła głową z rezygnacją. – Pomyślałeś o tym, że gdy zabawiałeś się z tą laską w klubie, mógł Cię tam zobaczyć ktoś znajomy? – spytała, celując w niego największym pociskiem jaki obecnie posiadała, dokładnie przyglądając się jego reakcji na tę rewelację, bo najwyraźniej nadal ślepo wierzył w to, że o tym jednym Jordana nie wiedziała – Bo tak się składa, że widziała Cię moja koleżanka. I w momencie, w którym ja, jak ostatnia idiotka, opowiadałam jej o tym, że planujemy ślub, ona… powiedziała mi, że byłeś z inną. Co więcej, miałam przyjemność widzieć to na własne oczy! – znowu uniosła głos, podchodząc do niego żwawym i nerwowym krokiem – To też da się wyjaśnić?! To, jak całowałeś ją przy barze?! – mówiła, łkając i uderzając dłońmi w jego tors – A może to jak zabrałeś ją do klubowej toalety? Przeleciałeś ją tam tak jak kiedyś mnie? – prychnęła kpiąco i odsunęła się od niego gwałtownie, zasłaniając dłońmi twarz, bo czuła cholernie duże zmęczenie. Tą sytuacją, natłokiem informacji i kolejną falą łez, nad którą kompletnie już nie panowała. Wpadła więc gwałtownie znowu do garderoby i zgarnęła pierwsze z wierzchu rzeczy, które także należały do bruneta i wyszła wraz z nimi. Kolejny raz nimi w niego rzuciła i zastygła w bezruchu z trudem znosząc jego spojrzenie, utkwione na jej osobie. – Nie żartuje, masz się stąd natychmiast wynieść, słyszysz?! Jeżeli nie, zaraz zabieram Reggie’ego i ja się stąd wyprowadzę.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Sęk w tym, że Jordana zawsze, od początku do końca, była dla niego wystarczająca - że nie potrzebował niczego więcej i tak naprawdę... sam nie rozumiał, jakim cudem tak łatwo dał się omotać tej cholernej kusicielce z klubu. A może - wiedział jak, ale było to tak godne pożałowania, że sam przed sobą nie chciał przyznać, iż po prostu... był próżnym idiotą, któremu na chwilę poskąpiono uwagi, i kiedy tylko na horyzoncie pojawiła się nowa, intrygująca nieznajoma, ewidentnie nim zainteresowana - zwyczajnie nie był w stanie oprzeć się pokusie, w myślach usprawiedliwiając samego siebie, że to tylko drink. I tylko taniec. I tylko pocałunek. I tylko... seks? Pewnie tak by to właśnie tłumaczył, gdyby istotnie do owego zbliżenia doszło - że tamta kobieta i tak nic dla niego nie znaczyła; że to był tylko jeden raz, ale tak naprawdę liczyła się dla niego tylko Jordie, i to z nią pragnął spędzić swoje życie. I co gorsze - taka właśnie była prawda. I to chyba było w jego obecnej sytuacji najtragiczniejsze - że naprawdę ją kochał; naprawdę chciał się z nią ożenić; naprawdę chciał tworzyć z nią tę rodzinę. I naprawdę... właśnie ją tracił. Widział to w jej zapłakanych oczach: widział to rozczarowanie, nie tylko jego wcześniejszymi kłamstwami, ale chyba przede wszystkim jego obecnym zachowaniem. Dotarły wówczas do niego dwie rzeczy: że Jordie najwidoczniej wiedziała więcej, niż mu się wydawało - i że on sam był po prostu, kurewsko żałosny, szukając wymówek i usprawiedliwień, zamiast otwarcie się do wszystkiego przyznać. Zwłaszcza, że... gdzieś tam w środku chyba chciał się przyznać; chciał ją przeprosić i prosić o wybaczenie. Chciał zrobić cokolwiek, by nie odczuwać dłużej tych potwornych wyrzutów sumienia, a mimo to... nie umiał przestać. Jakby oszukiwanie stało się silniejsze od niego; jakby sam już nie miał wpływu na te wszystkie kłamstwa, które padały z jego ust. Ale tak nie było: a jedynym winnym pozostawał on sam - zaś Jordana ewidentnie nie była idiotką, której mógłby po prostu zamydlić oczy jakimiś banalnymi wymówkami. Wiedział, że nie była - nie oświadczyłby się przecież pannie, którą uważałby za głupią. Ale z drugiej strony - czy to źle, że tak desperacko starał się ratować sytuację, wszelkimi dostępnymi środkami? Czy to źle, że nie chciał jej stracić? Pokręcił zrezygnowany głową, uświadomiwszy sobie, że wszelkie jego starania były teraz na nic. - Nie, ja... wiem, Jordie. Chciałem udawać, że potrafię być dobrym tatą dla Reggie'ego, i że potrafię radzić sobie z tym wszystkim tak dobrze, jak ty, ale zawiodłem, okej? Wiem o tym. Ale nigdy nie uciekałem od was, kurwa, Jordie, jesteście najlepszym, co mnie kiedykolwiek spotkało - jesteście dla mnie wszystkim, rozumiesz? - odparł dosadnie, jakby istotnie chciał przemówić jej do rozsądku, oddychając przy tym nerwowo i słusznie jednak przeczuwając, że to wcale nie był koniec i że Jordie wcale nie była przekonana, gdy zaczęła krążyć po pokoju. Ale tego asa, którego po chwili wyciągnęła ze swojego rękawa - Chet zdecydowanie się nie spodziewał. Serce zadudniło mu niespokojnie w piersi, a on - aż rozdziawił zaskoczony usta, nie będąc jednak w stanie dobyć z siebie głosu, więc zamrugał zaledwie powiekami i przez chwilę tylko wpatrywał się tępo w jej twarz, kiedy podeszła nagle i zaczęła okładać go dłońmi; na tyle drobnymi, że nie była w stanie ani wyrządzić mu krzywdy, ani nawet bólu, bo mężczyzna zaledwie drgnął - boleśniej smagnięty jednak tą docierającą dopiero do niego świadomością tego, co miało właśnie miejsce oraz tego, jak Jordie się przez niego czuła, aniżeli siłą jej piąstek - niczym otępiały, po prostu... pozwalając jej się wyżyć; wyrzucić z siebie wszystko to, co chciała mu wykrzyczeć, jakby miał nadzieję na to, iż w ten sposób wszystkie te złe emocje z niej ujdą i wtedy... będzie jeszcze skłonna go wysłuchać. Tylko... co właściwie miałby jej teraz powiedzieć? - Nie przeleciałem jej - oznajmił w końcu po chwili milczenia, tym samym potwierdzając wszelkie jej domysły, jak i dopiero teraz zdobywając się na szczerość - lecz i na to było już chyba za późno. Odetchnął więc głęboko, jakby pokorniejąc, lecz w tej sekundzie - nie będąc nawet w stanie spojrzeć Jordanie w oczy. Nie tylko dlatego, że wzięła go z zaskoczenia i zwyczajnie nie wiedział, jak się zachować, aby jeszcze bardziej tego nie spierdolić - tak jak chyba zrobił to przed chwilą. Potarł tylko dłonią swoje czoło, czując nieprzyjemne pulsowanie pod czaszką. - Wiem, jak to wygląda, ale przysięgam, że do niczego nie doszło. Owszem... miałem chwilę słabości, ten jeden, pieprzony raz. To był błąd: nic nie znaczył, nigdy się nie powtórzy, i kurewsko go żałuję, ale powstrzymałem to. Nie zdradziłem cię, musisz mi wierzyć, Jordie... Proszę - przechylił lekko, pokorniutko głowę, wznosząc pełne skruchy spojrzenie na wysokość jej oczu. - Nie planowałem tego i nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, dlatego - tak, kłamałem, bo wiedziałem, jak byś to przyjęła, i to, że powiedziałbym prawdę, niczego by nie zmieniło - stwierdził z narastającą w jego głosie, wraz z każdym kolejnym słowem, nerwowością - bo coraz bardziej czuł, że Jordie wymykała mu się przez palce, i o ile jeszcze przed momentem był gotów kłamać na każdy temat, tak teraz - chyba przyznałby się do wszystkiego, jeśli tylko to by sprawiło, aby Halsworth jeszcze mu zaufała. Ale to były jedynie złudne nadzieje, w czym ciemnowłosa utwierdziła go, wynosząc z garderoby następną partię jego ubrań, lecz gdy cisnęła nimi prosto w niego - nawet już nie silił się na to, by je złapać lub podnieść. Opuścił tylko bezradnie ręce wzdłuż ciała, a na wzmiankę o wyprowadzce, po raz kolejny pokręcił głową, robiąc krok ku Jordie. - Nie... Kocham cię, Jordie, nie mogę cię stracić... ciebie i Reggie'ego. Nie rób mu tego, nie przekreślaj nas... Jesteśmy rodziną... - podkreślił, licząc najwidoczniej na to, że jeśli nie ze względu na niego i na ich uczucie - to ze względu na ich synka, Jordana zdecyduje się postąpić rozsądnie; mimo iż ta przykra prawda była taka, że to nie ona, lecz Chet - to zrobił: zniszczył ich rodzinę, i prawdopodobnie nic, co by teraz powiedział, już by tego nie zmieniło ani nie naprawiło.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Czy w sytuacji, w której istotnie to on dopuścił się zdrady – niezależnie od tego jak dużej – ona mogła mieć poczucie, że sama była sobie winna? Czy w ogóle mogła podchodzić do tej sytuacji w takich kategoriach? Bo w gruncie rzeczy przecież najłatwiejszym wytłumaczeniem tych nieprzyjemnych zdarzeń pomiędzy nimi w dużej mierze był brak bliskości fizycznej, co w istocie powinno być dla bruneta zrozumiałe, a jednak okazało się być ważniejsze niż samo posiadanie rodziny. Przedłożył brak tej bliskości ponad szczęście ich małej rodziny, dopuszczając do czegoś, co w istocie właściwie zaprzepaściło ich szansę na szczęście, raniąc nie jedną, nie dwie, a już trzy osoby. Co gorsza jedną, kompletnie w tym układzie niewinną – czyli ich synka. Z drugiej zaś strony Jordana miała wewnętrznie to poczucie, że coś zrobiła źle; że może właśnie była niewystarczająca dla niego w tym aspekcie, bo nie dała mu tego czego oczekiwał. Nie była idealną matką i narzeczoną, tak jak tego pragnęła: bo być może całkiem dobrze radziła sobie z opieką nad dzieckiem, co pochłaniało mnóstwo jej czasu, ale jednocześnie w tym wszystkim zapomniała o tym, że jest również kobietą i że jej relacja z Chesterem także nadal wymagała pielęgnowania. Mogła więc gdybać nad tym co by było gdyby go wtedy nie odtrąciła, co by było gdyby była taką kobietą jakiej chciał – nie pochłoniętą przez ciąże i poród, z problemami, które przeciążyły jej głowę na tyle, iż nie potrafiła sobie z nimi poradzić. Nie była więc idealna… i to chyba zabolało ją w tym wszystkim tak samo mocno, jak fakt, iż Chester w ogóle spojrzał na inną kobietę, w ten sam sposób jak dotychczas spoglądał na nią. Że pragnął innej równie mocno, niezależnie od tego czy ostatecznie dopuścił do zbliżenia czy też nie – zdrada była zdradą. Nie tylko więc pozwolił sobie na bliskość z inną, nie tylko nieustannie kłamał, ale również pozwolił, by znowu jej pewność siebie została zachwiana. Znowu poczuła się bowiem tak, jakby nie była wystarczająca, nawet jeżeli nieustannie zapewniał, że jest – bo dopuszczając do siebie inną kobietę sprawił, że Jordana znowu w jego zapewnienia zwątpiła. Wiele elementów złożyło się więc na to na jej dzisiejszą reakcję, zbyt wiele informacji spadło na nią w tej jednej chwili i przytłoczyło ją na tyle, że nie miała po prostu siły stawić im wszystkim czoła. A nagłe pojawienie się bruneta, możliwość spojrzenia w jego oczy i co gorsza – świadomość tego, że nadal próbował kłamać, tak naprawdę doprowadziły ją już na skraj wytrzymałości. Targały nią tak sprzeczne i silne emocje, że nie tylko nie mogła powstrzymać łez, ale również nie była w stanie dłużej na niego patrzeć – potrzebowała chwili na złapanie oddechu i dystansu do tych wszystkich wydarzeń. Na ten moment wiedziała bowiem jedno, nie mogli zostać dłużej razem pod jednym dachem, bo tak jak teraz, nie zranił jej chyba jeszcze nigdy. Mogli się bowiem kłócić, mówić sobie wiele przykrych rzeczy, nawet używać siły – ale nigdy dotąd nie wybrał innej i nigdy tak perfidnie jej nie okłamywał, więc… musiała sobie obecnie poradzić z zupełnie nowym ciężarem złości i rozczarowania. – Musisz udawać, że jesteś dobrym tatą? Tak trudne to jest dla Ciebie: kochanie go i po prostu bycie przy nim? Bo ja wcale sobie tak dobrze nie radzę, jest mi cholernie trudno i często jestem po prostu przerażona, ale… jestem przy nim. Mimo, że równie często po prostu mnie to przytłacza. Więc tak… zawiodłeś, bo nawet jak jest ciężko, w takiej sytuacji nie należy się wycofywać i uciekać nocami… bo tak jest prościej – pokręciła z rezygnacją głową, wyraźnie rozbita jego tokiem rozumowania i wyjaśnieniami, które chyba wcale nie poprawiały jego obecnej sytuacji. Nawet jeżeli chciał jej coś przekazać – uświadomić, że i ona i Reggie są dla niego ważni, to sposób w jaki to robił oraz dobór słów, świadczyły po prostu o czymś zupełnie innym. A może to Jordie była już na tyle uprzedzona – bo zła i rozczarowana, że wszystkie jego słowa odczytywała w tak negatywny sposób. I chyba nic co by właśnie teraz powiedział, nie byłoby w stanie jej przekonać. – Gdybyśmy byli dla Ciebie wszystkim, byłbyś tutaj razem z nami. Nie teraz, bo gryzą Cię wyrzuty sumienia, ale wcześniej, gdy było naprawdę trudno, a ja te noce spędzałam tutaj z nim sama. A Ty co wtedy robiłeś? Imprezowałeś? Zabawiałeś się z innymi? Chłonąłeś ich zainteresowanie? Cieszyłeś się tym jakie były chętne? – posłała mu kolejne spojrzenie pełne goryczy, niemal z bólem znosząc niekończące się wyobrażenie, które zalewały wręcz jej głowę – wyobrażenia bruneta w towarzystwie innych kobiet. A w tym wszystkim prym wiodły te zdjęcia, które miała niestety możliwość zobaczyć: a to było o wiele gorsze od dość owocnie pracującej wyobraźni. Dlatego też nie zamierzała go dłużej zwodzić i w przeciwieństwie do niego, właściwie od razu powiedziała to co leżało jej na sercu. W końcu gorzej już chyba być nie mogło, więc lepiej, aby miał świadomość tego jak bardzo wszystko zniszczył i że istotnie Jordana o tym wszystkim już wiedziała – o wszystkim z dokładnymi szczegółami, chociaż tak skrupulatnie starał się to ukryć. Gdy więc te trzy słowa – jawne potwierdzenie – padły z jego ust, zastygła na moment w bezruchu niemal z trudem przełykając ślinę, bo tak boleśnie zaschło jej w gardle. Usłyszenie tego potwierdzenia z jego ust kolejny raz cholernie ją zraniło – ziściło to co dotychczas mu zarzucała, więc z bólem serca musiała przyjąć do wiadomości to, że miała rację. Że jej koleżanka miała rację – że nie doszło do cholernej pomyłki. Może więc dobrze, że w końcu zdecydował się na szczerość, ale szkoda, że dopiero postawiony pod ścianą – bo istotnie wcześniejszym zachowaniem nie poprawił swojej sytuacji. – Wiesz co ma w tym wszystkim największe znaczenie? To, że tego chciałeś – posłała mu całkiem beznamiętne spojrzenie, pełne smutku - Nawet jeżeli jej nie przeleciałeś, to ona niczego nie zrobiła bez Twojej zgody. Chciałeś tego co mogła Ci dać, całowałeś ją, dotykałeś jej… - zamilkła, niemal krzywiąc się, gdy kolejny raz te obrazy zalały jej głowę. Nie mogła już tego znieść, cholernie mocno chciała o tym po prostu zapomnieć, bo to za każdym razem łamało jej serce. Tym większy ból sprawiało jej patrzenie na bruneta i świadomość tego, że on naprawdę tamtej nocy chciał inną kobietę. Prychnęła więc kpiąco i pokręciła głową. – To zmienia wszystko. Poza tym jak mam Ci teraz wierzyć, skoro tak długo mnie okłamywałeś, co? Że była jedna? Że nie było ich więcej? Nadal nawet nie wiem gdzie spędzałeś te noce… i nie chce wiedzieć, bo więcej już po prostu nie zniosę – pokręciła szybko głową, nie pozwalając mu nawet podjąć tego tematu, gdyby ewentualnie chciał jej wyjaśnić coś więcej, co dotyczyło tych nocy, które spędzał poza domem. Uśmiechnęła się smutno, przecierając dłońmi twarz. – To było tej nocy, prawda? Gdy wróciłeś nad ranem, a potem pojawiłeś się w parku? Przepraszałeś, chciałeś to wszystko naprawić, nawet zachęcałeś mnie do planowania ślubu… - instynktownie spojrzała na swoją dłoń, którą nadal zdobił pierścionek zaręczynowy, który od niego dostała, a który teraz boleśnie jej ciążył - …tylko dlatego, że miałeś te pieprzone wyrzuty sumienia – dodała kpiąco, pozwalając, by kolejna łza samotnie spłynęła po jej policzku. Jedna jedyna, bo najwyraźniej i tym płaczem była już zmęczona, chociaż czuła, że nie będzie w stanie powstrzymać kolejnych łez, które zaczynały cisnąć się jej do oczu. Gdy więc cisnęła w niego w kolejną partią ubrań, z bezradnością wręcz obserwowała jak te opadają na podłogę, gdy brunet nie podejmował właściwie żadnej interakcji. Ale gdy zrobił ku niej krok, niemal od razu cofnęła się, zachowując pomiędzy nimi niezmienną odległość. Pokręciła z niedowierzaniem głową i znowu parsknęła kpiąco, nie mogąc uwierzyć wręcz w to co słyszała. Znowu więc narastała w niej złości, co wyraziło ostre spojrzenie, które mu posłała. – Nie wierzę, że próbujesz jeszcze wywierać na mnie presję. Ja mam mu tego nie robić? – wskazała na siebie palcem, unosząc kolejny raz głos – A Ty pomyślałeś o nim kiedy chciałeś przelecieć inną? Pomyślałeś o mnie? O naszej rodzinie? Nie wydaje mi się… - warknęła, kręcąc nerwowo głową – Gdybyś mnie kochał, nie znalazłbyś się w tym klubie i nie liczyłby się dla Ciebie wyłącznie seks. Dałbyś mi ten czas, o który Cię prosiłam. Jeszcze odrobinę czasu… - wzniosła oczy do nieba, ocierając mokre policzki dłońmi, po czym znowu przeniosła na niego pełne bólu spojrzenie. Gdy jednak jej oczy znowu się załzawiły, spuściła wzrok i wówczas kolejne mokre ślady utrwaliły się na jej zmęczonej twarzy, gdy zamglone spojrzenie utkwiła na błyszczącym pierścionku na swoim palcu, ciężko oddychając. – Byliśmy rodziną… - mruknęła cicho po krótkiej chwili zawieszenia, poprawiając jednocześnie jego wcześniejszą wypowiedź. Dla niej bowiem w tej chwili istniała już tylko w formie przeszłej. Dlatego niemal z rozdzierającym serce bólem sięgnęła palcami do swojej dłoni i powoli zsunęła z palca śliczny pierścionek, który był jednym z jej największych marzeń. Był idealny – tak jak chciała, by idealny był ich związek – ich rodzina i ich małżeństwo. Już prawie to mieli… dlatego kolejny raz pozwoliła, by te cholerne łzy popłynęły z jej oczu. - …ale to zniszczyłeś. Przez głupią chwilę słabości! Było warto?! Ona była tego warta?! – uniosła głos i w przypływie złości cisnęła w niego pierścionkiem, czując niemal bolesną pustkę, gdy również fizycznie pozbyła się tego ostatniego elementu, który świadczył o ich związku. Obróciła się do niego plecami i przeczesała palcami ciemne włosy, nie będąc dłużej w stanie nad sobą zapanować. Chciała, by stąd wyszedł – by zabrał swoje rzeczy i odszedł, chociaż jednocześnie tak cholernie mocno chciała go zatrzymać… ale ból i rozczarowanie były zbyt duże, na tyle duże, że nawet uczucie, którym go darzyła nie pozwalało jej zignorować złamanego serca. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Zapewne każde z nich w tej sytuacji mogło mieć nieco odmienne zdanie i odmienny sposób patrzenia na pewne kwestie - podobnie jak i oboje mogli mieć zupełnie różne pojęcie zdrady; bo kto decydował o tym, czy zdradą było wyjście na drinka z inną kobietą, czy pocałunek? Czy zdradą był seks czy już sama jego chęć? Wszak gdyby chodziło o coś innego - gdyby ktoś na diecie miał ogromną ochotę na pączka, to od samej chęci by nie przytył, więc... to robiło ogromną różnicę. Z drugiej zaś strony - nawet gdyby uznać tamtą noc za chwilę słabości, to, tak samo jak zbrodnia w afekcie, przestawała nią być w momencie, w którym człowiek zaczynał zacierać ślady i kłamać, byle jego czyn nie wyszedł na jaw - i to wszystko robił już bez skrupułów. Jakkolwiek by jednak nie było, i za cokolwiek by tego nie uznać, to nawet Chet - który, wydawać by się mogło, posiadał całkiem sporą tolerancję odnośnie tego, co było dopuszczalne, a co nie - czuł, że przekroczył tę granicę i że po tym wszystkim nie miał nawet prawa prosić Jordany o wybaczenie; że, gdyby role zostały odwrócone i to ona w podobny sposób zabawiała się z innym mężczyzną: gdyby całowała i pozwalała mu się dotykać, to nie mogłoby być nawet mowy o wybaczeniu i zapomnieniu ze strony bruneta. Bez wątpienia był więc skończonym hipokrytą - ale cóż innego mu teraz pozostawało, poza skruchą i żalem za grzechy? Nic. Bez Jordie nie pozostawało mu nic. Bez niej - oraz bez ich synka, który w tym wszystkim mógł okazać się najbardziej poszkodowany, chociaż szczęściem w nieszczęściu było chyba to, że sam był jeszcze zbyt malutki, aby cokolwiek z tej sytuacji zrozumieć - że, gdyby jego rodzicom rzeczywiście przyszło się rozstać, to... byłaby to jedyna rzeczywistość, jaką by znał. Nie pamiętałby, jacy byli obrzydliwie szczęśliwi, kiedy przyszedł na świat. Tym bardziej więc, kiedy Jordie przyznała, że Callaghan istotnie zawiódł jako ojciec - że pomimo swych starań, wcale nie był dobrym tatą dla Reggie'ego... poczuł się z tym po prostu chujowo. Oczywiście nie był bez winy, ale z drugiej strony... to, kiedy ich zostawiał, to było zaledwie kilka nocy. Kilka pierdolonych nocy, które chciał mieć dla siebie - bo czuł że tego potrzebował, właśnie po to, żeby przez cały pozostały czas móc być przy Jordie i ich synku, w pełni skupiając się wyłącznie na nich; by móc być - jak sądził - lepszym ojcem i narzeczonym. I kompletnie nie spodziewał się, że Halsworth tak odbierze teraz jego słowa - ale szczerze... nie widział nawet sensu w zaprzeczaniu, mimo że przecież oczywistym było to, iż kochał ich synka; lecz to najwidoczniej nie było wystarczające. - Masz rację. Przepraszam, że mnie przy was nie było, obiecywałem, że zawsze będę, a teraz... zawiodłem was i niczego bardziej nie żałuję. Nie chciałem uciekać, kocham was oboje najbardziej na świecie, i starałem się być tak dobrym tatą, na jakiego Reggie zasługuje i tak dobrym narzeczonym, na jakiego ty zasługujesz, ale... nie umiałem. Popełniłem błąd, Jordie, pozwól mi go naprawić - poprosił, podświadomie stosując chyba wszystkie znane mu sposoby - łącznie z przyznaniem się do własnej słabości i do tego, czego się po prostu wstydził - bo chociaż przed narodzinami Reggie'ego nigdy nie czuł w sobie tego instynktu, jaki zwykle popychał ludzi ku płodzeniu potomstwa, to obecnie jako mężczyzna i głowa tej rodziny, czuł się w obowiązku chronienia Jordie oraz ich synka przed całym złem: również przed tym, które sam im zgotował w postaci bólu i rozczarowania, jakie musiał obecnie oglądać w jej zapłakanych oczach. Tymczasem jedynym, przed czym powinien ich chronić, był on sam - i gdzieś tam z tyłu głowy miał tę świadomość, że... może lepiej dla Jordie i dla ich synka byłoby, gdyby to właśnie zrobił. Gdyby odszedł już wtedy, kiedy miał ku temu okazję, na długo przed narodzinami Reggie'ego. Ale on wybrał inaczej: postanowił łudzić się, że będzie potrafił się dla nich zmienić; że będzie umiał zapewnić im poczucie bezpieczeństwa; że będzie umiał ich uszczęśliwić. Ale zawiódł i to chyba również było do przewidzenia. Mimo to pokręcił w zaprzeczeniu głową, jakby odrobinę zrezygnowany bezskutecznością swoich wyjaśnień. - Nie... nie było żadnych "innych" - stwierdził, o dziwo nawet zgodnie z prawdą, chociaż po tak wielu kłamstwach sam już chyba trochę gubił się w tym, co nią było. - Chciałem ciebie, Jordie. Tylko że ty nawet nie pozwalałaś mi się do ciebie zbliżyć, a ja... może po prostu jestem słabym człowiekiem - wyrzucił bezradnie ręce w górę, wzruszając ramionami. - A może jestem próżnym idiotą i na moment... zatraciłem się w tym, że to ona chciała mnie, że poświęcała mi uwagę, bo od ciebie... tego nie czułem. Pogubiłem się - ale to była chwila. Powstrzymałem się, do niczego więcej nie doszło. I więcej tego nie powtórzę - bo nic, co ona mogłaby mi dać, nigdy nie dorówna temu, co mam z tobą i teraz to wiem. Tylko z tobą chcę spędzić życie, naprawdę mamy to teraz zaprzepaścić przez jeden, cholerny błąd? - westchnął ciężko, mając nieodparte wrażenie, że i tak z każdym kolejnym słowem tylko kopał sobie jeszcze większy dół, w jaki za moment sam miał wpaść - a mimo to nie umiał ubrać tego w inne słowa, by wyrazić to, co faktycznie chciał jej teraz powiedzieć. Zwłaszcza że tak naprawdę - nie chciał mówić; nie chciał mówić o tamtej pannie i nie chciał, aby Jordie musiała słuchać i wyobrażać sobie, co z nią robił. Ale z drugiej strony, mogłaby to odebrać jeszcze gorzej, gdyby unikał teraz odpowiedzi, więc - zdobył się na tę szczerość, mimo wszystko licząc, że nie przypłaci tego własną głową. Ale to była chyba płonna nadzieja. Niemniej jednak w tej chwili - był gotów powiedzieć Jordanie wszystko, co chciałaby wiedzieć - dlatego gdy nie-zapytała o to, co robił podczas wszystkich tych nocy, otworzył już nawet usta, chcąc jej to wytłumaczyć, ale - sama go przed tym powstrzymała, twierdząc, że nie chciała tego słuchać, wobec czego brunet wypuścił tylko powietrze z ust, po raz kolejny przecierając niespokojnie twarz dłonią, nim skinął twierdząco głową, potwierdzając jej domysły co do tej feralnej nocy, jak i późniejszego pikniku, którym chciał odkupić swoje winy. Kiedy jednak przedstawiła to wszystko w taki sposób... coraz bardziej odczuwał to, że tracił grunt pod stopami i chyba... zaczynał panikować. Niczym tonący, który usiłując się ratować, w istocie sam dla siebie stanowi największe zagrożenie, tym szybciej idąc na dno, im bardziej się miota, usiłując pozostać na powierzchni. I Chet, w tym morzu wymówek i kłamstw, równie chaotycznie miotał się między przepraszaniem i błaganiem o przebaczenie, a szukaniem usprawiedliwienia - nie tylko w sobie, ale również w Jordanie. - Gdybym cię kochał? - powtórzył po niej, i tym razem to on parsknął ponuro pod nosem, kręcąc głową. - Dałem ci wszystko; robiłem dla ciebie wszystko, ale dla ciebie to nigdy nie było wystarczające. Gdyby liczył się dla mnie tylko seks, to po prostu bym ją przeleciał - i nie wtedy, tylko wcześniej, kiedy sama się ode mnie odsunęłaś, wmawiając sobie, że cię zdradzam. Więc nie udawaj, że się tego nie spodziewałaś, bo może sama mnie do tego popchnęłaś, skoro karałaś mnie za to na długo przed tą nocą - warknął, sfrustrowany jej zarzutami, a jeszcze bardziej sfrustrowany tym, że - okazały się prawdą. Przynajmniej do pewnego stopnia. A mimo to nie widział u Jordie satysfakcji w związku z tym, iż okazała się mieć rację, kiedy dysząc nerwowo, przez chwilę mierzył się z nią spojrzeniem, pozwalając, by jego słowa zawisły pomiędzy nimi niczym echo - odległe jednak od tego, co faktycznie chciał powiedzieć. Ale - ile jeszcze razy Chet mógł tłumaczyć swoje wypowiedzi tym, że tak naprawdę wcale nie to chciał powiedzieć? Że w rzeczywistości chciał powiedzieć, że żadnej innej kobiety nie kochał i nigdy nie pokocha tak jak Jordie; że była jego jedyną szansą na szczęście; że nie potrafił żyć bez niej? Nawet jeśli chciał to właśnie powiedzieć, to szansa na to właśnie minęła: gdy mógł już tylko patrzeć, jak zsunęła z palca pierścionek, by w tym momencie... przestać być jego narzeczoną. - Nie... Jordie, proszę cię - pokręcił głową, pragnąc odwieść ją od tego zamiaru, i zrobił już nawet krok w jej stronę, kiedy ciemnowłosa rzuciła w niego jednak pierścionkiem, który odbił się od jego torsu i wylądował na podłodze pod jego nogami. A on - w błyskawicznym tempie przebrnął od prób zaklinania rzeczywistości kłamstwami, przez rozpaczliwe i desperackie przeprosiny i gniew, aż dobił do etapu próśb i negocjacji (na depresję i akceptację z pewnością również przyjdzie jeszcze czas). Ukucnął więc, by podnieść złoty pierścionek z podłogi, ale mógłby i padać przed nią na kolana, a zapewne i tak niczego by to już nie zmieniło. - Wiem, że to wszystko to dla ciebie... dużo, dlatego - ochłońmy, dobrze? Proszę, oboje powinniśmy się uspokoić - wzniósł na nią swoje spojrzenie, dopiero po chwili stając ponownie na równych nogach. - Zrobię wszystko, żeby to naprawić, tylko daj mi szansę.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Być może większość zależała od punktu widzenia – być może dla każdego kwestia zdrady jawiła się zupełnie inaczej, ale o ile samo wyjście na drinka nie było jeszcze zdradą samą w sobie, to już przekroczenie tej fizycznej granicy dla samej Jordany zdecydowanie tak. Niestety na własne oczy widziała to jak brunet całował inną – całował i dotykał, dokładnie w ten sam sposób jak dotychczas ją samą, więc w istocie to zabolało ją najbardziej. Nawet więc jeżeli faktycznie nie dopuścił do zbliżenia, to zreflektował się dopiero w ostatniej chwili, bo przecież Jordie miała bolesną świadomość tego, że zabrał tamtą nieznajomą do klubowej toalety w wiadomym celu… więc ostateczne wycofanie się w jej mniemaniu nadeszło po prostu zbyt późno. Co więcej, miała świadomość tego, że gdyby to ona znalazła się na jego miejscu i gdyby to jemu przyszło zmierzyć się z tym, co ona teraz przeżywała, zdecydowanie byłaby na przegranej pozycji. I znała go już na tyle, iż wiedziała, że nie wybaczyłaby jej tak łatwo czegoś takiego – dlaczego więc ona miała to zrobić? Dlaczego, skoro targały nią tak silne emocje, które nie pozwalały jej nawet na niego spojrzeć ani tym bardziej znieść jego dotyku, który tamtej nocy ofiarował innej kobiecie. Niezależnie więc od tego czy była to chwila słabości czy tego właśnie chciał – dopuścił się zdrady, w ostateczności dolewając oliwy do ognia także próbą zatarcia śladów i niekończącymi się kłamstwami, które niestety nie zaczęły się jeszcze tego ranka – po tej feralnej nocy, ale o wiele wcześniej, gdy podczas tych kilku wieczorów znikał z domu. I kłamał wręcz z dziecinną łatwością, nieustannie patrząc jej w oczy, a tym samym nazbyt mocno podważył to zaufanie, którym go obdarzyła. Bo naprawdę chciała ufać mu bezgranicznie – bo dała mu już bardzo wiele szans, po tym gdy powinęła mu się noga, więc o to zaufanie wcale nie było tak łatwo, ale gdy wreszcie mu je ofiarowała… on całkowicie je zdeptał. I była wręcz przerażona myślą o tym, że za moment to wszystko może się skończyć – że ona musi to skończyć, bo nie jest w stanie żyć ze świadomością, że chciał innej – że praktycznie oddał się innej kobiecie, bo ta zaoferowała mu odrobinę uwagi; kiedy ona czekała na niego w domu z ich synkiem, co więcej naiwnie wierząc, że w tym czasie ciężko pracował. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, bo całą przyszłość wiązała właśnie z ich małą rodziną – i niemal pękało jej serce na myśl o tym, że ich synek być może nie będzie mógł wychować się w pełnej rodzinie, tak jak oni – a to jedyne co chciała mu najbardziej zapewnić. – Mogłeś mi o wszystkim powiedzieć, wiesz? O tym, że potrzebujesz się wyrwać, o tym, że chcesz odetchnąć, że potrzebujesz chwili tylko dla siebie… ja też tego potrzebowałam. I zrozumiałabym. Bo ja też nie mówiłam Ci o tym co czuje, z czym sobie nie radzę… wiem o tym. Ale mnie to nie popchnęło w ramiona innego mężczyzny, bo byłam tutaj – z naszym synkiem. I nie chodzi o to żebyś był idealnym ojcem czy narzeczonym, chodziło o to żebyś był tylko nasz, żebyś był tutaj z nami… a nie tam… z inną kobietą… - pokręciła głową, odwracając na moment wzrok – Niektórych błędów nie da się naprawić, Chet. O niektórych sprawach nie da się zapomnieć. Ale Ty zaskakująco łatwo zapomniałeś o naszej rodzinie, kiedy na horyzoncie pojawił się ktoś, kto zaoferował Ci odrobinę uwagi… - dodała z wyraźną przykrością w głosie, z trudem przyjmując ten fakt do wiadomości. To, jak łatwo wymazał ją z pamięci, co pozwoliło mu wtedy zbliżyć się do innej. To wtedy nie o niej myślał, to nie jej chciał – zatracając się w czymś nowym, nieznanym i zakazanym. Jakby istotnie Jordana nie była dla niego wystarczająca. Nawet jeżeli mogła być, ale… mu tego odmówiła. I miała poczucie tego, że mogła sama go do tego popchnąć, ale z drugiej strony – czy nie na tym polegały trudy związku? Mieli bowiem zostać małżeństwem i spędzić ze sobą całe życie: jak więc mogła mu zaufać w tej kwestii i uwierzyć, że będzie z nią na dobre i na złe? Skoro w pierwszej gorszej chwili wybrał ramiona innej kobiety: bo Jordana odmówiła mu fizycznej bliskości, której potrzebował. Kiedy ona z kolei potrzebowała, aby po prostu przy niej był. I może wielu rzeczy musieli się jeszcze nauczyć jako para, ale kiedy pokonała ich pierwsza przeszkoda, to jak jawiło się to na przyszłość? – Naprawdę nie chcę o tym słuchać: o tym co miała Ci do zaoferowania ani o tym co z nią robiłeś. Po prostu nie chce. Chciałabym o tym zapomnieć, ale nie mogę – odparła z frustracją, przymykając aż na moment oczy, bo te nieprzyjemne obrazy znowu nawiedziły jej myśli – Okłamałeś mnie, Chet. I to wielokrotnie, zdajesz sobie z tego sprawę? Pomijając to, że mnie zdradziłeś, to jeszcze w międzyczasie nieustannie kłamałeś. Niezależnie od tego czy ją przeleciałeś czy nie – całowałeś ją, dotykałeś jej i chciałeś posunąć się dalej, zabierając ją do tej cholernej toalety. Co więcej zrobiłeś to wtedy, kiedy już wiedziałeś w czym tkwi problem – wiedziałeś, że nie radzę sobie z nową sytuacją, że to jest dla mnie trudne… i wiedziałeś, że nie robiłam tego celowo. Potrzebowałam tylko czasu, jeszcze odrobinę więcej czasu – rozłożyła bezradnie ręce, spoglądając na niego smutno, ale w końcu prychnęła krótko – Naprawdę mnie o to pytasz? A Ty pomyślałeś o tym co możesz zaprzepaścić, gdy pozwoliłeś jej się omamić? Myślałam, że o tym wiesz – o tym jak cenne jest to co razem mamy i co jeszcze możemy razem mieć. Najwyraźniej jednak tak nie było, skoro zrozumiałeś to dopiero przy innej kobiecie… gdy ja na moment przestałam być tamtą Jordie, której zawsze chciałeś – dodała ciszej, ponownie kierując na niego wzrok – Może więc odpowiedz sobie na jedno proste pytanie: czy Ty wybaczyłbyś mi, gdybym znalazła się na Twoim miejscu? Wybaczyłbyś mi to, że dotykał mnie i całował inny mężczyzna? Że prawie pozwoliłam mu się przelecieć? A może wybaczyłbyś mi to, że Cię okłamywałam? – pytała, mnie odrywając wzroku od jego oczu, ten jeden jedyny raz tak pewnie patrząc w jego ciemne oczy, chociaż jej własne nadal były mokre od łez, a ten widok nieco jej się rozmazywał. Jednak ta cisza, która na moment zapadła była chyba najlepszą odpowiedzią – była na tyle wymowna, iż miała bolesną świadomość tego jaka była prawda, nawet jeżeli brunet próbowałby teraz zaprzeczać, żeby cokolwiek zmienić w swoim położeniu. Nie mógł tego zmienić. Bo musiał też pamiętać o tym, że otrzymał już od Jordany kilka szans – a to nie byłaby wcale pierwsza i jedyna, nawet jeżeli ofiarowana za przewinienie właściwie największego kalibru. Bo wcześniejsze być może nie były aż tak trudne do przeskoczenia, ale też wymagały od niej wiele sił. A ona uparcie i tak w to wszystko brnęła, właśnie dlatego, że tak bardzo go kochała i że tak bardzo chciała z nim być. Tak bardzo, że czasem przymykała oczy na pewno sprawy, ale… jak wiele razy mogła to robić? Tak wiele jak on sam wypierał się słów, którymi ją ranił? Dokładnie tak samo jak w tej chwili, w której znowu zastygła na moment w bezruchu, jakby starając się przyswoić sens tego co właśnie od niego usłyszała. I chyba chwilami niedowierzała w to, że naprawdę znowu mówił jej coś takiego. Gdy w końcu wyrwała się z tego chwilowego letargu, nie miała już nawet siły krzyczeć – poczuła wszechogarniającą pustkę, więc drgnęła z trudem dłońmi i w końcu otarła nimi mokre policzki, starając się zebrać myśli. – Więc teraz to moja wina? – spytała głucho, jakby jednak wcale nie oczekując odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie – Może tak właśnie będzie prościej, zrzucić winę na mnie. Może faktycznie nie potrafiłam docenić tego co dla mnie robisz, może wcale na to nie zasługiwałam, może sama popchnęłam Cię w ramiona innej… - wzruszyła bezradnie ramionami – Może tego właśnie potrzebowałeś? Dlatego może to innej powinieneś to wszystko dać… - stwierdziła cicho, wpatrując się teraz tępo w złoty pierścionek, który z bólem serca zsunęła ze swojego palca. Chociaż nigdy nie chciała tego robić – chciała, by zdobił jej drobną dłoń do końca życia i o jeden dzień dłużej, pewnego dnia przyjmując obok siebie także ślubną obrączkę. Ale gdy ten odbił się od męskiego torsu, spadając w końcu na podłogę przed jego nogami, odgłos ten echem odbił się od czterech ścian w tej przejmującej ciszy, który na moment zapanowała. Jakże wymownie dla tego momentu. – Wiem, że wtedy karałam Cię za coś co nie miało miejsca, że wtedy się myliłam… ale wcale nie jest mi teraz lepiej z tym, że jednak miałam rację. I wiem, że też nie spisałam się w roli narzeczonej… i po prostu w roli kobiety. Chociaż bardzo chciałam, ale to mnie przerosło – posłała mu jeszcze jedno, przepełnione żalem i rozczarowaniem spojrzenie, gdy przykucnął nagle, by podnieść pierścionek z podłogi. Ona właśnie przeszła już z etapu złości i emocjonalnego reagowania, do momentu, w którym to wszystko po prostu z niej zeszło – jakby brutalnie przyjęła to do wiadomości. I owładnęło ją otępienie. – Nie masz pojęcia co to dla mnie znaczy – skwitowała nieco ostrzej, gdy zasugerował, że to co się stało to dla niej nazbyt dużo – nawet jeżeli miał rację, ale ona odczuwała to niemal ze zdwojoną siłą – Myślę, że oboje powiedzieliśmy już sobie wszystko, a ja… już się uspokoiłam. Nie martw się, nie będę już niczym w Ciebie rzucać, nie wyrzucę też Twoich rzeczy przez okno. Pozwolę Ci je wszystkie zabrać. Chcę tylko żebyś się stąd wyprowadził, rozumiesz? – spojrzała na niego uważnie, nie okazując już właściwie żadnych emocji, chociaż kolejna niesforna łza spłynęła po jej policzku, bo nie była w stanie jej powstrzymać – Chcę żebyś zrobił to teraz. A jeżeli nie zamierzasz się wyprowadzić, to mi to powiedz, bo wtedy to ja się spakuje – dodała drżącym głosem, bo kolejny raz pękało jej serce na myśl o tym, że to wszystko się kończyło. Ale jednocześnie – nie była w stanie teraz zostać z nim pod jednym dachem. Przytłoczyło ją to wszystko co dzisiaj spadło na jej ramiona, nie potrafiła trzeźwo spojrzeć na sytuacje i nie była w stanie zapanować nad emocjami, nawet jeżeli teraz stała tępo w jednym miejscu, nie potrafiąc nawet się ruszyć, co mogło błędnie wskazywać na to, że gniew minął. Ale nie, on nadal w niej był – ale chyba zwyczajnie brakło jej już sił. Tym samym właściwie zignorowała jego ostatnie słowa o dawaniu kolejnej szansy – bo nie widziała dla nich tej szansy, przynajmniej nie w tej konkretnej chwili. Ciężko było przełknąć gorycz zdrady, ciężko było zapomnieć o tym co widziała, ciężko było znowu zaufać. Tym bardziej, gdy to wszystko było jeszcze w niej tak świeże. Dlatego więc, gdy Chet znowu próbował zrobić krok w jej stronę, cofnęła się, kręcąc głową. – Zabierz swoje rzeczy i wyjdź – powtórzyła, przeczesując nerwowo dłońmi włosy, po czym podjęła się ucieczki z sypialni, by nie musieć na to wszystko patrzeć – by nie patrzeć dłużej na niego, bo to wszystko sprawiało jej jeszcze większy ból. Skierowała się pospiesznie w stronę łazienki, niestety słysząc, iż brunet zamiast się pakować, podążył za nią. – Nie chce już dłużej rozmawiać, mam dość – zakomunikowała płaczliwym głosem, docierając do drzwi łazienki, a tuż po tym jak przekroczyła jej próg, w ostatniej chwili zdążyła zamknąć je brunetowi przed nosem. Obróciła się i oparła plecami o drewniany element, rozklejając się na nowo w chwili, w której została kompletnie sama – z poczuciem, że naprawdę została sama, nie tylko w przenośni, co dotkliwie odbierało jej dech w piersiach.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Z jednej strony, kłamanie w żywe oczy ewidentnie świadczyło o wyrachowaniu i braku skrupułów; z drugiej jednak - o tym, jak bardzo zależało mu na tym, aby nie stracić Jordie, bo chociaż chciał usprawiedliwiać się przed samym sobą, to zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby poznała prawdę - to zapewne byłby dla nich koniec. I pod tym względem trzeba przyznać, że brunet robił wszystko, aby nie dopuścić do rozpadu ich związku - nie dopuścić do tego, by Jordie dowiedziała się o tej niedoszłej zdradzie z jego strony. Problem polegał jednak na tym, że... robił to już po fakcie. Wystarczyłoby przecież po prostu nie dawać jej powodów do ewentualnego rozstania: być jej wiernym, wracać na noc do domu, nie okłamywać jej. Ale dla Chestera nawet to okazało się zbyt trudne, przez co jedynym, co mu pozostawało, było - zacieranie śladów i mamienie panny Halsworth słodkimi kłamstwami. A obecnie - przepraszanie, w nadziei na to, że Jordie go zrozumie; bo jeśli nie ona, to kto miałby zrozumieć? Kto, jeśli nie jego druga połówka, bratnia dusza, miłość jego życia? - Nie chciałem, żebyś się tym martwiła; żebyś myślała, że ty i Reggie mi nie wystarczacie, bo... jesteście wszystkim, czego potrzebuję. Teraz wiem, że powinienem był ci o wszystkim powiedzieć, i żałuję, że tak późno zdobyliśmy się na rozmowę - przyznał, ale prawda była taka, że nawet kiedy już faktycznie zdobyli się na tę rozmowę, to była ona raczej jednostronna: i tylko Jordie przyznała się wówczas do swoich obaw i wątpliwości. Chet - ani przez moment nie zająknął się, że być może czegoś mu w tym życiu brakowało; co poniekąd wynikało właśnie z tego, że nie chciał zostać źle odebrany, lecz również z tego, iż... sam już nie wiedział, czego chciał od życia. A raczej: wiedział, że chciał być z Jordie i stworzyć z nią rodzinę - ale czy mógł dać jej gwarancję, że to było wszystko; że nigdy nie zapragnie czegoś więcej? Chociaż... może to w ogóle nie było właściwie postawione pytanie; bo problemem nie było to, że chciał czegoś więcej - lecz że sam nie potrafił się do tego przyznać; że nie dzielił się tym z Jordie, kiedy istotnie mogło okazać się, że oboje pragnęli tego więcej. I że mogli to mieć ze sobą - że brunet nie musiał nigdzie uciekać, aby to dostać. A mimo to: uciekł; zaś obecnie nie odnajdując już żadnych sensownych argumentów, jakie by to usprawiedliwiały, utkwił wzrok w jakimś punkcie poniżej jej twarzy, pokornie wysłuchując tego, co Jordie miała mu do powiedzenia; aż pokiwał w końcu głową. - Wiem. I wiem, że teraz trudno ci to pojąć, ale kłamałem, bo... nie chciałem, żebyś cierpiała. Wolałbym móc po prostu cofnąć czas, ale nie mogłem. Nie mogłem już tego zmienić, więc chciałem przynajmniej... ochronić cię przed prawdą. A później zabrnąłem w tych kłamstwach tak daleko, że nie umiałem już tego powstrzymać. Ale nie chciałem cię skrzywdzić... - pokręcił bezradnie głową, zdając sobie sprawę z tego, jak mało przekonująco to wszystko brzmiało - ale paradoksalnie mówił prawdę twierdząc, że nie robił tego, aby chronić własny tyłek - tylko żeby chronić Jordie. Przed tym, co obecnie czuła - mając pełną świadomość zdrady, jakiej brunet się dopuścił. A zanim się dowiedziała - była taka szczęśliwa... - Nie mów tak, Jordie, zawsze byłaś dokładnie taka, jaką cię chciałem - odparł zaraz, milczeniem zbywając jednak pytanie o to, czy wybaczyłby jej to samo - bo chociaż odpowiedź wydawała się oczywista, to on nie zamierzał jeszcze bardziej się pogrążać. O ile bowiem jeszcze przed momentem sam usiłował przerzucić na Jordie przynajmniej część winy, tak teraz, kiedy przyznała mu rację... nagle poczuł się z tym jeszcze gorzej. Bo nie dość, że ją skrzywdził, to jeszcze pozwolił jej wierzyć, że sama ponosiła za to odpowiedzialność. Że go zawiodła. I żadne słowa zaprzeczenia niczego by tu już nie zmieniły, bo tym razem - czyny okazały się głośniejsze. Zdrada okazała się głośniejsza - jak odgłos upadającego na podłogę pierścionka zaręczynowego, który przecież... miał pozostać na jej palcu już na zawsze i chyba żadne z nich nie spodziewało się, że ich zawsze, tak szybko się skończy; i że skończy się tak ironicznie, w tym samym miejscu, w którym Chet po raz pierwszy założył ten pierścionek na jej palec: wśród rozrzuconych ubrań, tuż po tym, jak wprowadzili się do nowiutkiego domu, rozpoczynając swoje wspólne życie. A dzisiaj - to wspólne życie oficjalnie przestało istnieć. Nie było już ich: znów był tylko Chet i tylko Jordie - i Reggie, który chyba najbardziej z nich wszystkich zasługiwał na tę szczęśliwą, kompletną rodzinę, jakiej być może już nigdy jednak nie będzie miał, bowiem gdy tylko Chet zrobił krok w stronę ciemnowłosej, wyciągając do niej dłoń z trzymanym weń złotym pierścionkiem - ta wycofała się pospiesznie, skutecznie niwecząc nadzieje na to, jakoby istniała jeszcze szansa, że wycofa się ona jednak z tej nieco pochopnej decyzji. - Jordie... Zaczekaj - nie słuchając - a raczej: skrupulatnie ignorując - kwestię zabrania swych rzeczy i wyniesienia się z ich wspólnego domu, Callaghan ruszył za nią; nie wiadomo, po co, skoro właściwie nie wiedział nawet, co miałby jej powiedzieć. Lub raczej: z jakiegoś powodu nie umiał wyrazić tego, co chciałby powiedzieć; nie umiał znaleźć odpowiednich słów. A może podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że nie zasługiwał na wybaczenie, i dlatego nie potrafił ich znaleźć? Zatrzymał się więc dopiero przed drzwiami do łazienki, które Jordana dosłownie zatrzasnęła mu tuż przed nosem, i chociaż w tej bezradności miał teraz ochotę pierdolnąć w nie pięścią, to - powstrzymał się. Nie chciał jej znowu wystraszyć. Zamiast tego sięgnął więc do drzwi otwartą dłonią, którą ułożył na pionowej płaszczyźnie, wspierając się o nie czołem i przymykając na moment powieki - zaledwie parę centymetrów za plecami Jordie po drugiej stronie, a równocześnie - tak kurewsko daleko. - Jordie, musisz mi wierzyć, nie chciałem tego. Te wszystkie noce... to nie to, co myślisz - zawiesił głos, obawiając się chyba, że Jordana i tak mu nie uwierzy; że to, co było prawdą, uzna teraz jedynie za bardzo kiepską wymówkę. - Wyjdź, do cholery, nie będę mówił do ściany - westchnął jakby z nutką rezygnacji i bezsilności, bardziej niż złości czy frustracji - ale i to nie sprawiło, by Jordie zdecydowała się spełnić jego prośbę. Właściwie to nie doczekał się żadnej reakcji - a to, paradoksalnie, było znacznie gorsze. Wolałby, żeby się wściekła - żeby go uderzyła, zwyzywała i wyrzuciła jego rzeczy przez okno, bo to byłoby łatwiejsze do zniesienia niż widok jej łez, rozczarowania i bólu, jaki jej sprawił. I choć teraz, przez drzwi, już tego wszystkiego nie widział, to i tak - czuł się okropnie. Na tyle, że na dłuższą chwilę po prostu zamilkł, w myślach zaklinając te cholerne drzwi, aby się w końcu otworzyły, a kiedy do niczego takiego nie doszło - oparł się o nie plecami i osunął w dół, by usiąść na podłodze; znowu: jak wierny pies, który zresztą dołączył do niego, całkiem zadowolony z tego, że mógł wprosić się pod rękę Chestera, domagając się głaskania. Mimowolnie Chet zastanowił się, z kim Aldo wolałby zostać, gdyby miał taki wybór. Ale go nie miał - bo był jego psem, a Jordanę... po prostu pokochał jak swoją. i nawet Reggie'ego zdążył zaakceptować i polubić. - A co z Reggie'm? To też mój syn, nie możesz zabronić mi go widywać - odezwał się po chwili, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Halsworth również wiedziała, iż wciąż tu był. I chciał, żeby wiedziała - że nie zamierzał tak łatwo zrezygnować, i że niezależnie od tego, ile razy by go odpychała, to on nadal będzie. Za te wszystkie razy i te wszystkie noce, kiedy go nie było. - Nie zrezygnuję z was, Jordie.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Dla Jordany dzisiejszego dnia ten medal miał tylko jedną stronę – tą niestety najbardziej negatywną. Nie potrafiła i chyba także po prostu nie chciała dostrzec żadnej innej, a na pewno nie taką, która w jakikolwiek sposób miałaby świadczyć o tym, że brunet robił coś z myślą o niej. Dziś na pierwszy plan przebijało się wyłącznie to jak bardzo ją zranił i jak bardzo zniszczył zaufanie, którym go obdarzyła, jednocześnie doprowadzając do rozpadu ich rodziny. Nie było żadnych półśrodków, żadnego pomiędzy, żadnego szukania pozytywów i wybielania jego czynów – nie była w stanie przezwyciężyć w sobie tego uczucia zdrady, niezależnie od tego jak bardzo go kochała i jak bardzo cierpiała na samą myśl o tym, że to miałby być koniec. Bo cierpiała naprawdę bardzo, niemal pękało jej serce, gdy uzmysławiała sobie, że nastąpił koniec – nawet jeżeli zdjęcie zaręczynowego pierścionka mogło być odebrane jako nazbyt pochopne. Ale dla niej? Zdecydowanie nie było niczym pochopnym, chociaż istotnie działała w nerwach, bowiem w tej chwili nie wyobrażała sobie, że mogliby nadal być razem, że mogłaby nadal mu ufać i nadal z nim być, gdy w jej głowie przeważały obrazy bruneta w objęciach innej kobiety. Niezależnie więc od tego co przemawiało za czynami Chestera, kłamstwo nadal pozostawało kłamstwem i zawsze miało ten sam kaliber ciężkości – zawsze wpływało negatywnie na wzajemne zaufanie, chociaż istotnie mógł w ten sposób chcieć ratować ich relacje oraz ją samą przed cierpieniem, którego teraz doświadczała. Ale to nie było ważne dla Jordie – nie, kiedy miała pełną świadomość tego, że perfidnie kłamał patrząc jej w oczy, ale nawet przez moment nie pomyślał o niej, o ich synku i o ich rodzinie – w chwili, w której całował tamtą. Nazbyt łatwo o nich zapomniał, a tak naprawdę to właśnie wtedy powinni być dla niego najważniejsi – wtedy, a nie teraz, gdy uciekali mu przez palce i gdy czuł, że tak naprawdę nie miał już dobrego wyjścia z sytuacji. Bo było zwyczajnie za późno. – Ja też żałuje, że tak późno zdobyliśmy się na szczerość. Ale ja się na nią zdobyłam, może późno, ale jednak… za to Ty nawet wtedy nie byłeś ze mną szczery. I wcale nie planowałeś mi o czymkolwiek mówić, prawda? – spojrzała na niego z wyraźnym rozczarowaniem wymalowanym na twarzy, marszcząc przy tym lekko brwi – Chociaż wymagałeś, bym to ja była z Tobą szczera, żebym mówiła Ci o tym co jest nie tak, z czym sobie nie radzę… a co z Tobą, Chet? Skoro nie możemy ze sobą szczerze rozmawiać, to może faktycznie coś od początku był nie tak… - dodała cicho, kręcąc głową. Z trudem przychodziło jej przyznanie tego, ale jednocześnie należało wyciągnąć jakieś wnioski. A przynajmniej jeden wniosek i ten brutalnie sprowadzał się do tego, że nadal nie potrafili ze sobą rozmawiać o problemach: że zamiatali je pod dywan i udawali, że nie istniały, a niestety nie dało się tak na dłuższą metę w relacji, którą chciało się budować na lata. O ile w ostateczności Jordana się przełamała i przyznała do tego co było nie tak, tak ostatecznie Chet tego nie zrobił, dusząc w sobie nie tylko to, że potrzebował czegoś więcej – chociaż istotnie oboje mogli pragnąc tego samego i wtedy mogli to po prostu zdobywać razem, wspierając się – ale również perfidnie kłamiąc i zatajając przed nią prawdę o tym co zrobił. I to chyba bolało ją w równym stopniu jak sam jego czyn z tej feralnej nocy w klubie. – Ochronić mnie? – prychnęła cicho – Kłamstwo zawsze jest kłamstwem, Chet. Mogłeś mnie ochronić tylko nie dopuszczając do tamtej sytuacji, ale wtedy o mnie nie myślałeś, więc… kłamanie niczego już nie mogło zmienić. A wręcz perfidnie pozwoliłbyś mi żyć w tej nieświadomości, pozwoliłbyś mi zostać Twoją żoną… - pokręciła z niedowierzaniem głową – Nie chciałeś mnie skrzywdzić, ale to zrobiłeś. I to podwójnie. Zdradzając, jak i kłamiąc. Pozwoliłeś mi na to cholerne szczęście w ostatnich dniach, na planowanie ślubu… dałeś mi nadzieję – mówiła, czując, że łzy niekontrolowanie znowu napływały jej do oczu. Znowu pokręciła głową, nawet nie decydując się na skomentowanie jego kolejnych słów – owszem, chciała wierzyć, że była dla niego wystarczająca, ale jego zapewnienia w tej chwili nie były w stanie jej chyba przekonać. Nazbyt mocno nadszarpnął jej pewność siebie, poczucie własnej wartości, poczucie, że istotnie była wystarczająca – dodatkowo pozwalając jej wierzyć, że sama była sobie winna tej sytuacji. Że sama popchnęła go w ramiona innej, czego pozornie – niestety miała bolesną świadomość, właśnie tak to wszystko odbierając. Nie dlatego, by jego samego wpędzić w poczucie winy, jeszcze większe, że pozwolił jej tak myśleć, ale właśnie dlatego, że sama czuła, iż mogła nieświadomie do tego doprowadzić. I że tak właśnie mogło być, chociaż to też nie zmieniało faktu, że Chet nie powinien tego robić, niezależnie od tego jak zachowywała się wówczas Jordana. Bo czyny, a słowa – to dwie kompletnie różne bajki. Uśmiechnęła się więc tylko smutno, gdy brunet jej słowa także zbył milczeniem, sprawiając, że jednoznaczność odpowiedzi nasuwała się sama. – Milczenie chyba jest najbardziej wymowną odpowiedzią – skwitowała gorzko, zdając sobie sprawę z tego, że on by jej tego nie wybaczył, że taki właśnie był i podobnie jak i ona, miał tę cholerną, własną dumę. I granice, których się nie przekraczało. A on te jej przekroczył, bo czy wymagała od niego tak wiele? Czy wymagała aż tak dużo, prosząc o to, aby był tylko jej? Tym bardziej więc, że i ona najpewniej zdawał sobie z tego sprawę, powinien rozumieć jak trudno było jej się odnaleźć w tym wszystkim i jak trudno było trzeźwo spojrzeć na sytuację. Przynajmniej w tym konkretnym momencie. A emocje przytłoczyły ją tak bardzo, że w końcu naprawdę zapragnęła uciec – bo patrzenie na niego w dłuższej perspektywie sprawiało jej jeszcze więcej bólu z wielu różnych powodów. Nie reagowała więc już na jego słowa, po prostu zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i pozwoliła sobie na kolejną chwilę słabości, tym razem jednak w samotności. A ta przerażająca samotność była chyba o wiele gorsza, chociaż w tej chwili właściwie wszystko było dla niej cholernie trudne – zarówno obecność bruneta, patrzenie na niego, jak i całkiem odwrotnie, fakt, że znajdował się tak blisko, a jednak tak daleko – tuż za drzwiami. Sama nie wiedziała już czy wolała, by faktycznie po prostu wyszedł, czy aby faktycznie nadal tam był, ale… i on jej tego wszystkiego nie ułatwiał. Ucieczka więc wydała się najlepszym rozwiązaniem, chociaż pozornie chroniły ją wyłącznie drzwi, za którymi z tej cholernej bezsilności osunęła się na podłogę i przysiadła, opierając się o nie bezwładnie. Schowała twarz w dłoniach, nie mogąc powstrzymać łez, które znowu bez ograniczeń spływały po jej policzkach, niemal odbierając jej dech w piersiach. Tym samym jasno wskazując na to jak pozorny był także jej spokój chwile temu, a jak naprawdę wiele emocji kłębiło się w środku, które niestety nieubłaganie szukały ujścia. – Wierzyłam Ci… - przyznała płaczliwie, ocierając mokre policzki wierzchem dłoni - …dopóki nie zrozumiałam, że mnie nieustannie okłamywałeś. Już sama nie wiem co myślę, ale na pewno nie chce o tym słuchać – dodała nieco ostrzej, gdy wspomniał o tych nocach, które spędzał poza domem. Nadal co prawda nie wiedziała co się wówczas działo i gdzie był, ale jak przyznała… nie chciała wiedzieć. Najpewniej i tak wszystkie jego słowa odebrałaby za kiepską wymówkę bądź szukanie usprawiedliwień – ale to nie miałoby już znaczenia. Nie teraz. Gdy więc z frustracją oznajmił żeby wyszła, w żaden sposób nie zareagowała. Po prostu boleśnie milczała, opierając ręce na kolanach, a na nich głowę. Przymknęła oczy i starała się uspokoić oddech, jednocześnie licząc na to, że brunet wreszcie odpuści – że odejdzie. Potrzebowała czasu dla siebie, potrzebowała chwili na to, by to przetrwać i jakoś… sobie z tym poradzić. Bo na depresję i akceptację, jak było powiedziane na pewno przyjdzie jeszcze pora. Póki co istotnym było więc chyba, by te emocje nieco w nich opadły, bo nie prowadziły już do niczego dobrego. A gdy nastała ta zaskakująca cisza, przez chwile zastanawiała się czy odszedł… ale, chyba po prostu czuła, że nadal był po drugiej stronie, mimo, że tak naprawdę panowała głucha cisza. Odchyliła głowę i wsparła ją o drzwi, dokładnie w momencie, w którym Chet znowu się odezwał, potwierdzając jej przypuszczenia co do tego, że nigdzie nie poszedł. I chyba nie zamierzał. – Nie zabroniłabym Ci go widywać, nie zrobiłabym mu tego… - jemu, a nie Tobie, należało jeszcze dodać. Bo w tym wszystkim dla niej w tej chwili chodziło wyłącznie o dobro dziecka, o które brunet nie zadbał. – Chociaż Ty wcale o nim nie pomyślałeś. Ale on potrzebuje mnie tak samo jak Ciebie, niezależnie od wszystkiego… - dodała jeszcze, wpatrując się tępo w jeden punkt na ścianie – Ale musisz się wyprowadzić. Proszę, zabierz swoje rzeczy i wyjdź. Jeżeli tego nie zrobisz, to naprawdę ja się wyniosę, jeżeli tego właśnie chcesz to po prostu to powiedz – westchnęła z wyraźną rezygnacją i zmęczeniem – Nie zniosę tego dłużej. Będziesz mógł widywać Reggie’ego, ale teraz proszę żebyś wyszedł… - wsunęła nerwowo dłonie we włosy, po czym założyła je za uszy, by niesfornie nie opadały jej na twarz: zmęczoną, czerwoną i mokrą od łez. Sama była wręcz wyczerpana i potrzebowała… chwili odpoczynku, bo niemal już bolała ją głową od natłoku myśli i nerwów. Ale najbardziej chyba bolało ją serce, które mimowolnie i tak nadal wyrywało się w stronę bruneta, w efekcie czego kolejna łza spłynęła po jej policzku. – Nas już nie ma, Chet – powiedziała cicho, czując, że zbliża się kolejna fala łez – Nie utrudniaj mi tego, proszę. Jeżeli będziesz chciał widywać się z Reggie’m, to będziesz się z nim widywał, ale z nim i tylko z nim, rozumiesz? – szepnęła, chociaż doskonale zdając sobie sprawę z tego, że najpewniej Chet i tak doskonale ją słyszał – Już jest za późno… - skwitowała krótko jego słowa, nie wiedząc czy była bardziej podbudowana tym, że nie zamierzał z nich zrezygnować, czy raczej dobijała ją to jeszcze bardziej sama myśl o tym, że Chet istotnie nie odpuści. Bo to oznaczało, że nadal będzie obok, kiedy dla niej to było tak trudne. Przynajmniej na razie. Z drugiej zaś strony podświadomie ona chyba wcale nie chciała, aby odpuszczał, ale w tym natłoku emocji, rozczarowania i złości – chyba zwyczajnie nie potrafiła jeszcze tego przyznać. Pozostawał im więc tylko czas, ale pytaniem pozostawało z kolei, czy tym razem ten czas uleczy rany?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Być może nie bez powodu wszystko na tym świecie funkcjonowało według pewnych reguł: w tym również związki, i o ile niektóre z tych zasad były oczywiste - tak jak to, że zdrady nie należały do grona uczynków akceptowalnych - tak ich interpretacja mogła już się różnić zależnie od osoby, rodząc odmienne definicje tego samego zjawiska. To samo dotyczyło zresztą innych aspektów życia w związku z drugą osobą - nie tylko przewinień. Gdyby bowiem Jordana zapytała o radę kogoś mądrego - najpewniej drugą kobietę, to usłyszałaby, że mężczyznę należało sobie wychować: zupełnie tak, jak dziecko, choć w tym ciemnowłosa nadal miała niewielkie doświadczenie, bowiem mały Reggie, w przeciwieństwie do swojego taty, był jeszcze grzecznym chłopcem i jedyne obowiązujące go zasady mogły dotyczyć co najwyżej pory kąpieli. Nie inaczej jednak niż dziecko, mężczyzna najwidoczniej również potrzebował mieć jasno określone granice - ale i system kar oraz nagród, i w tym ostatnim... brunet miał wrażenie, że Jordie nie była zbyt konsekwentna. Że sama wybierała, co w ostatecznym rozrachunku miało dla niej większą wagę - i zwykle niestety wybierała na jego niekorzyść. Może więc nazwanie jej niekonsekwentną, nie było tu właściwe; może właśnie była konsekwentna, i konsekwentnie wystawiała mu zła ocenę. Kiedy bowiem starał się być dobrym narzeczonym - kiedy kupował jej kwiaty, robił prezenty, śniadania do łóżka; kiedy zabiegał o nią, rozpieszczał ją, wspierał i pomagał, tylko po to, żeby podczas kłótni powiedzieć jej kilka przykrych słów - ona uznawała, że to właśnie słowa wyrażają prawdę, a o wszystkim, co dla niej robił - szybko zapominała. Teraz natomiast - kiedy mówił, że ją kochał, że była dla niego wszystkim - nie chciała w te zapewnienia wierzyć, uznając, iż czyny, jakich dopuścił się z inną kobietą, wszystkiemu temu przeczyły. A w każdym razie: przysłaniały wszelkie tłumaczenia, przez co nic, co mógłby jeszcze teraz powiedzieć, i tak nie miało już większego znaczenia, i byłoby niczym więcej niż strzępieniem języka. A jednak go strzępił; bo nawet jeśli Jordie nie chciała tego słuchać, to Chet wychodził z założenia, że dopóki mówił, przynajmniej wiadomo było to, że wciąż znajdował się obok. I że chciał tu być; że chciał siedzieć pod tymi cholernymi drzwiami, choćby i nic miał już tym nie wskórać. Chciał po prostu, żeby wiedziała, że - był. I że nie zamierzał się poddać, nawet jeżeli teraz... musiał na moment odpuścić. Zdawał sobie sprawę z tego, że cała ta sytuacja mogła Jordanę zwyczajnie przytłoczyć - sam czuł się już zmęczony, a to przecież ona przeżyła właśnie szok; to ona odkryła, że od tak dawna była oszukiwana przez człowieka, któremu ufała być może najbardziej na świecie, i to ona musiała się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. Naciskanie na nią w tym momencie i w takim stanie, w jakim się obecnie znajdowała, nie przyniosłoby już żadnego skutku - chyba że odwrotny do zamierzonego, dlatego - postanowił dać jej czas i przestrzeń, których w jego odczuciu potrzebowała, aby móc ochłonąć, ułożyć sobie to wszystko w głowie i... zrozumieć, że to nie musiał być koniec. Bo to zależało już wyłącznie od niej - i od tego, czy będzie potrafiła zaufać Chesterowi po tym, co zrobił i jak bezczelnie ją okłamywał. Przede wszystkim jednak musiała najpierw chcieć go wysłuchać, bo wciąż wielu rzeczy jej jeszcze nie wytłumaczył, i chociaż chciał to zrobić, to obecnie i tak każde jego słowo odbijało się od niej niczym od ściany - i to nie tylko dlatego, że dzieliła ich ta całkiem dosłowna ściana; a raczej: drzwi. Które, również dosłownie, ale i w przenośni - pozostawały zamknięte, uniemożliwiając im jakiekolwiek porozumienie. Nie spierał się już więc, ani nie dyskutował dłużej z jej argumentami - choć też nie od razu przyjął do wiadomości i pogodził się z tym, że nie mógł już zrobić nic więcej. Że istotnie - musiał teraz odejść. Kolejne, długie minuty upłynęły na wspólnym milczeniu, nim wreszcie brunet podniósł się z ziemi - acz tylko w tym dosłownym sensie - i nie dodając już nic, skierował swoje kroki do sypialni, gdzie odłożył wciąż trzymany w dłoni pierścionek zaręczynowy na szafkę. Bo on zawsze należał do Jordie. Następnie zaś ciemnowłosa mogła usłyszeć, jak Callaghan krzątał się przez parę chwil, zbierając swoje ubrania, które spakował następnie do przygotowanej przez nią walizki. Nie wziął wszystkich swoich rzeczy - mimo wszystko łudził się, że będzie mu dane wrócić do ich wspólnego domu, a to nie była wyprowadzka na stałe. Tak naprawdę bowiem - nie miał nawet dokąd się wynieść. Mógł pójść do matki, która zapewne przyjęłaby go z otwartymi ramionami, ale - nie miał ochoty przyznawać się do swoich błędów i porażek przed kimkolwiek z rodziny. Nie bez powodu bracia uważali go za pierdolonego pana idealnego - bo przyznawał im się tylko do sukcesów. I za to go chyba najbardziej nienawidzili: bo sami nigdy nie byli w stanie dorównać temu kłamstwu. Koniec końców więc przez najbliższe dni przyjdzie mu zapewne koczować na kanapie u kumpla, ale Chet nie zamierzał się nad sobą użalać. Nie liczył na to, że Jordie się nad nim zlituje tylko dlatego, że nie miał się gdzie podziać. Nie zasługiwał na to, żeby ktokolwiek się nad nim teraz litował. Zanim jednak zamknął walizkę, raz jeszcze skierował się do przedpokoju, gdzie ponownie zatrzymał się pod drzwiami do łazienki. - Muszę zabrać swoje rzeczy z łazienki - zagaił wciąż przez zamknięte drzwi, bynajmniej nie zamierzając zrobić pannie Halsworth tej przysługi, jaką byłoby zniknięcie z tego domu, i zniknięcie jej z oczu, aby nie musiała go więcej oglądać. Bo musiała - bo zmusił ją zapewne jedynym argumentem, jaki był teraz w stanie nakłonić ją do stanięcia z nim twarzą w twarz. - Odejdę, skoro tego właśnie chcesz. Wezmę tylko swoje rzeczy, pożegnam się z Reggie'm i... nie będziesz dłużej musiała mnie oglądać. Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, ale... porozmawiamy, kiedy będziesz gotowa mnie wysłuchać, dobrze? - poprosił, zaglądając jej w oczy, kiedy już otworzyła wreszcie drzwi, aby udostępnić mu łazienkę. Cóż, nawet morderca miał w sądzie prawo się bronić - więc czemu zdrajca miałby takiego prawa nie dostać?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Pod wpływem własnych działań, ale poniekąd również tych ze strony bruneta – Jordana wystawiała sobie samej dość brutalną ocenę psychologiczną, dokładnie rozważając wszystko to co zdarzyło się po drodze i co w ostatecznym rozrachunku istotnie mogło doprowadzić do zdrady. Bo rzeczywiście temat zdrady był dość obszernym wątkiem i w zasadzie każdy interpretował ją na swój sposób – każdy miał własne granice, których nie można było przekroczyć: i tak, jak dla jednych pocałunek już jest zdradą, tak dla innych będzie nią wyłącznie pójście o ten krok dalej. Bo dostrzegają też inne aspekty, które być może przemawiałyby na korzyść winowajcy. Jordie natomiast zdawać by się mogło faktycznie ich nie dostrzegała – nie tylko bowiem dziś i nie tylko w tym przypadku, ale właściwie w każdym, w którym dochodziło między nimi do jakichkolwiek spięć. Odtrącała go, mimo, że naprawdę się starał, że o nią zabiegał, że jej pragnął, że o nią dbał, dawał jej poczucie bezpieczeństwa i miłość, której oczekiwała – dawał jej dosłownie wszystko. Dlaczego więc zawsze konsekwentnie wystawiała mu złą ocenę? Dlaczego przyjmowała do wiadomości tylko to co sama chciała, nie widząc niczego wokół? Niczego co mogłoby wpłynąć inaczej na obraz sytuacji, tym samym zaoszczędzić im nerwów, a czasem także łez i rozczarowania. I chyba dopiero dzisiejszego dnia zdała sobie brutalnie sprawę z tego, że istotnie sama mogła do tego wszystkiego doprowadzić, więc mimo tego, że całość winy w jej odczuciu i tak leżała po stronie bruneta – bo to on ten jeden raz wybrał inną, to i tak całokształt w końcu sprawił, że spojrzała z szerszej perspektywy na siebie samą. Bo to ona zawsze go odtrącała, to ona w niego nie wierzyła, nie słuchała jego zapewnień i co gorsza – chyba zwyczajnie nie doceniała jego starań i tego wszystkiego co dla niej robił, widząc tylko to co było złe. Z łamiącą więc serce szczerością przyznała sobie w duchu, że chyba istotnie na niego nie zasługiwała, chociaż nie miała pojęcia dlaczego tak właśnie się zachowywała. Dlatego te sprzeczne odczucia, które się w niej kłębiły, w połączeniu z natłokiem informacji, które dzisiaj na nią spadły – nie tylko bowiem zdrada, ale także te wszystkie liczne kłamstwa sprawiły, że ją to przerosło. Że zareagowała być może nazbyt gwałtownie, ale… nie potrafiła inaczej. Bo ten czarny scenariusz, który zawsze mu wmawiała, w końcu okrutnie się ziścił i otrzymała od losu mentalny policzek – właśnie za to jak często próbowała mu wmówić, iż najpewniej był z inną. I tak, w końcu był z inną, ale to poczucie, że „miała rację” wcale nie sprawiało jej teraz satysfakcji. Wolałaby się mylić. Poza tym nie zrzucała już całej winy na jego barki, bo czuła, że sama również mocno zawiniła w tym układzie, odpychając go od siebie i nie okazując nie tylko uczuć, ale i wdzięczności za to co dla niej robił każdego dnia. Dlatego łzy tak mocno płynęły po jej jasnych policzkach, bo miała poczucie, że być może lepiej będzie mu bez niej – bo w istocie nie była tym na co zasługiwał i czego potrzebował, chociaż uparcie twierdził, że to tylko jej chce. I chociaż wydawało jej się, iż była bardziej dojrzała uczuciowo od niego i że to ona lepiej poradziła sobie w tej nowej roli, to fakt był taki, że Jordana najpewniej wcale nie dorosła jeszcze do poważnego związku – że wcale nie wiedziała jak to jest być dobrą partnerką i jak o taką relację zadbać, kiedy wbrew pozorom to właśnie Chester wykazał się większym zaangażowaniem i chęcią bycia tylko z nią. A przynajmniej do tej feralnej nocy, która wszystko zmieniła. Podświadomie jednak wcale nie chciała, aby się poddał – aby przestał o nich walczyć i odszedł, bo chociaż czuła, że wcale na niego nie zasługiwała, to także niezmiennie mocno go kochała i nawet to jak ją zranił nie było w stanie tego zmienić. Póki co jednak jego zapewnienia i jakiekolwiek słowa nie były w stanie przebić się przez to rozgoryczenie i rozczarowanie, więc faktycznie próby podejmowania rozmowy nie przynosiły żadnych efektów. Należało na ten moment odpuścić, bo Jordie potrzebowała po prostu czasu na to, by to wszystko przyswoić – i być może by zobaczyć kolejny raz czy zależało mu na niej tak bardzo, by istotnie się nie poddał teraz, gdy najbardziej mu to utrudniała. Bo niestety nawet to, że miała tą bolesną świadomość jak wiele złych rzeczy sama zrobiła w ostatnim czasie, to nie była w stanie przejść do porządku dziennego po tym co zrobił Chet – głównie nadszarpując zaufanie, którym go obdarzyła. Nie pomyślała więc o tym, że być może nie będzie miał się gdzie podziać, ale i chyba niekoniecznie się tym teraz przejmowała – targało nią tak wiele emocji, że pragnęła jedynie, by wreszcie wyszedł – by mogła złapać oddech i oczyścić umysł, najpewniej wylewając łzy przez kolejnych kilka bądź kilkanaście godzin, wyłącznie z przerwami na opiekę nad Reggie’m. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało – potrzebowała tego. Kolejne minuty ciszy przerywał jedynie co jakiś czas jakiś płaczliwy odgłos z jej strony, chociaż starała się powstrzymać tak bardzo jak mogła, ale gdy w końcu do jej uszu dobiegł jakiś szelest, spięła się lekko i nasłuchiwała tylko, jak Chet w końcu odpuszcza i najpewniej odchodzi od drzwi. Siedząc więc nadal na podłodze, opierała tył głowy o drewnianą fakturę drzwi i wpatrywała się tępo w jeden punkt na ścianie, pozwalając, by pojedyncze łzy jeszcze spływały po jej policzkach, nasłuchując wyłącznie jak krzątał się po sypialni i najwyraźniej pakował swoje rzeczy. Z jednej strony czuła ulgę, z drugiej przerażenie odnośnie tego, że odpuścił. I wszystko w niej dzisiaj było po prostu cholernie sprzeczne – tak samo jak to, iż wolałaby, aby jednak wyszedł i aby nie musiała go już oglądać, z drugiej strony jednak chcąc raz jeszcze na niego spojrzeć. Gdy dotarły więc do jej uszu jego słowa, wzdrygnęła się lekko i westchnęła cicho, bo kompletnie zapomniała o tym, że przecież i tutaj znajdowały się jego rzeczy, których potrzebował. Mimowolnie prześlizgnęła po nich wzrokiem, po czym powoli podniosła się z podłogi i otarła wierzchem dłoni policzki, zakładając włosy za uszy. Chcąc więc czy nie, przekręciła zamek w drzwiach i gdy tylko je uchyliła, napotkała spojrzenie męskich oczu. Wpatrując się w niego beznamiętnym wzrokiem, wysłuchała co miał jej do powiedzenia, ale w odpowiedzi pokręciła lekko głową. – Nie wiem, niczego Ci teraz nie obiecam – odparła lekko zachrypniętym głosem, więc odchrząknęła lekko i pociągnęła nosem, odrywając na moment wzrok od jego oczu – Było wiele okazji do rozmowy, ale żadnej z nich nie wykorzystałeś. Więc na to jest już chyba zwyczajnie za późno… poza tym, ja nie chcę już więcej o tym rozmawiać – dodała chłodno, obejmując się rękami – Zabierz swoje rzeczy i wyjdź – powtórzyła, bądź co bądź prośbę pod jego adresem i nie czekając dłużej, wyminęła go w przejściu, właściwie przeciskając się pomiędzy jego ciałem, a framugą drzwi, przez co niechcący trąciła ramieniem to jego. Nie zatrzymała się jednak ani nie odwróciła, powędrowała za to do pokoju Reggie’ego, by upewnić się, że chłopiec nadal spokojnie spał – kompletnie nieświadomy tego co właśnie działo się z jego rodzicami i jak cały ich świat walił się im na głowę, po czym zeszła na dół, nie chcąc chyba już patrzeć na to, jak Chester pakował swoje ostatnie rzeczy. Ale teraz już się nie ukrywała, skoro poniekąd zmusił ją do tego, by wyszła z łazienki, musiała stawić temu czoła. Krążyła nerwowo po salonie, gdy wreszcie zdała sobie sprawę, iż brunet schodził już po schodach, więc niespiesznie podeszła tam, napotykając najpewniej ostatni raz jego spojrzenie. – Jeżeli będziesz chciał zobaczyć się z Reggie’m, po prostu daj znać. Tak jak mówiłam, nie będę utrudniać Ci z nim kontaktu… - powiedziała jeszcze cicho, po czym zebrała się w sobie tak bardzo jak mogła i podeszła do drzwi, po czym otworzyła mu je, właściwie ponaglając do tego, by wyszedł, bo sytuacja znowu zaczynała ją przerastać. Dlatego tym razem w ciszy mierzyli się wzrokiem aż do momentu, w którym brunet przekroczył wreszcie próg domu. Wówczas z ogromnym bólem serca, czując kolejne napływające do oczu łzy, popatrzyła na niego ostatni raz i zamknęła za nim drzwi. Cichy trzask zwiastujący to zamknięcie odbił się echem w ciszy pośród tych czterech ścian, przez co oparła się o nie plecami i schowała twarz w dłoniach, rozklejając się kolejny raz tego dnia. Bo czuła, że wszystko się skończyło… i nijak nie potrafiła sobie z tym poradzić.

/zt x2

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”