WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#54

Kiedy ostatnio widziała się z własnym bratem? Nie miała pojęcia. Był zabiegany razem z Phoenix, a Charlie nie chciała wywierać presji na nim, zwłaszcza, że ostatnio znów przestawała radzić sobie z własnymi uczuciami. Działo się dużo, nagle i intensywnie; Mary-Jane za to robiła się coraz to bardziej rozumna, więc i jeszcze bardziej wymagała towarzystwa matki. Charlie była już zmęczona swoim życiem. Agatha pomagała jej, ale nie była cały czas i nie wstawała w nocy. Janey spała ostatnio jakoś mało albo miała turbo drzemki, więc Charlie nie mogła odpowiednio wypocząć.
Zamierzała zrobić z tych odwiedzin wielkie przedsięwzięcie, ale wyszło jak zawsze. Zaczęło się od pozmywania podłóg, a wtedy Mary-Jane zwymiotowała tak, że musiała prać dywan. Następnie zabrakło pieluch, więc Charlie pisała sms-a do Bastiana z ogromną i pilną prośbą. Później nastąpił ogromny wybuch płaczu, przez który nie mogła absolutnie nic zrobić. Płakała dopóki nie zasnęła, a spała dosłownie siedem minut, bo Charlie zrzuciła przypadkiem kubek ze stołu jak przekładała torebkę. Dziewczynka zbudziła się z okropnym humorem, więc już nic nie mogła przyszykować czy posprzątać. Czekała więc na swojego brata, bujając Janey na rękach i w międzyczasie przeglądając instagrama.
Robiła śledztwo odnośnie chłopaka Harpera, bowiem chciała wiedzieć z kim się spotyka ojciec jej dziecka. Absolutnie nie z zazdrości, absolutnie! Dobrze, była okropnie zazdrosna o Harper-Jacka, przez co zdarzało jej się płakać po nocy; po części z wykończenia, po części z tęsknoty. Bardzo starała się odsunąć od siebie negatywne emocje, lecz długie zamknięcie w domu robiło już swoje. Brakowało jej spotkań z ludźmi, bez dziecka, ale i zwykłych randek, takich na jakie chodziła… nigdy. Nigdy nie była na randce, więc może czas to zmienić? Kto jednak zechciałby ją z bagażem w postaci dziecka? Kto chciałby konkurować z jej (i nie tylko jej) wielką miłością? Sama by nie podjęła się tego. Nie zależało jej na samych zbliżeniach z kimkolwiek, chciała czegoś stabilniejszego, ale też nie do końca związku. Kogoś, z kim pobawiłaby się dobrze i porozmawiała. Za duże wymagania. Harper już został skreślony z listy, bo widziała w jego oczach to, co kiedyś – tym razem jednak pojawiało się to, gdy wspominał Zachary’ego.

Koniec końców Mary-Jane uspokoiła się, bawiąc na macie interaktywnej, a Charlie mogła na chwilę usiąść i poskładać pranie. Już pożegnała się z planem wystrojenia się na czas, więc jeszcze kilka minut odpoczynku nie zaszkodzi, prawda? Wystawa nie ucieknie, a im później wyjdzie, tym wcześniej pójdzie na wymarzonego Cosmopolitana.
Otworzyła drzwi Bastianowi niemal z ulgą, od razu zarzucając mu ramiona na szyję i ściskając mocno. Nie zdawała sobie sprawy jak za nim tęskni, aż do teraz. Pociągnęła go natychmiast w głąb domu, a konkretnie do salonu, gdzie leżała Janey na podłodze. Wciskała akurat gryzak do buzi, patrząc przez okno.
- Chryste, nareszcie. Wiesz, co się stało ostatnio? Przyjechał do mnie brat Michaela. Mojego Michaela. Był na misjach też, cały czas i wyszło, że… no, zamieszkał chwilowo tutaj. Jezu, nawet nie masz pojęcia jak bardzo go przypomina, ale nie tylko z wyglądu. Mam mętlik w głowie. – Słowotok wydostał się z niej jak z armaty, czekając specjalnie na starszego Everetta z wieściami. Rzeczywiście nie miała pojęcia, co robić, ale pragnęła, aby wiedział, że ma chwilowo współlokatora. Przynajmniej tworzyło to w miarę neutralny temat, oddalony od jej ponownego zadurzenia się w byłym chłopaku. – Absolutnie nie mów tego Harperowi, sama mu powiem, dobrze? On nie zna Thomasa, więc może go ocenić przez pryzmat mojego męża. Boże, Bastian… To wszystko jest skomplikowane.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Też mu się to wszystko nie podobało.
Co takiego? A no, po pierwsze: to, że Harper – posłużywszy się hasłem rodem z wybiegu dla odrobinę zbyt wścibskich sąsiadów – kogoś sobie przygruchał. Z cichym westchnięciem przepuszczonym przez nos musiał jednak przyznać, że nie specjalnie go to zdziwiło. Po rozmowach, które prowadzili swojego czasu (to znaczy – on i Harper), Bastek spodziewał się, że prędzej czy później sprawy przyjmą taki obrót. Wolałby się mylić. Wolałby, żeby nastroje pomiędzy jego najlepszym przyjacielem i siostrą ostatecznie pozwoliły posłużyć za jakiś pierwszy, najpotrzebniejszy bodziec w dążeniu do stabilizacji. Ich wspólnej stabilizacji. Dzielonej – wraz z córką – na troje.
Ale życie pisało różne scenariusze. A Bastian – razem ze swoją dysleksją – był ostatnią osobą, która powinna zabierać się za korekty tekstów. Tych pochodnych od życiowej prozy – również. Więc nie pozostało nic innego, jak taki stan rzeczy zaakceptować. Miał tylko żal – taki sam do siebie, jak i do Harpera – że nie potrafili na ten temat porozmawiać. Przypuszczał jednak, że każdy z nich miał ku temu swoje powody.
No, i do Phoenix też. Ale żal wobec niej ograniczał się tylko do wydęcia dolnej wargi i psiego spojrzenia, i wywracania oczami, i próśb próśb próśb, żeby podzieliła się tym, co wie na temat „tego kogoś” (dla niego: bardzo bezimiennego, bezpłciowego, bez twarzy i bez charakteru). Nie miał jej jednak za złe; że sznurowała wtedy usta – i jedyne, czym dzieliła się z Everettem, to sugestia – żeby spiął wreszcie tyłek, zebrał się na odwagę i szczegółów poszukał u źródła. U Harpera, ma się rozumieć. A Bastian bardzo obawiał się tej rozmowy – tłumacząc się nieustannym poszukiwaniem pracy i układaniem sobie rzeczywistości; w warunkach zupełnie nowych, bo dzielonych trzy-i-pół, jeśli doliczyć rude kocisko, które tylko od czasu do czasu, łaskawie, dawało uznać się za część tej pokracznej familii na dwunastu nogach (tudzież łapach).
I skoro już o rodzinie mowa – Everett dawał się właśnie porwać w objęcia siostry z podobnym entuzjazmem, z jakim powitała go ona. Zapominając zupełnie o głupio uwięzionej pomiędzy ich sylwetkami paczuszce pieluch. Wskazał na nią dopiero wyswobodziwszy się z wnyków chudych, siostrzanych dłoni.
Za-zajechałem do dwóch sklepów, ale ni-nigdzie nie mieli dokładnie tych, o które p-prosiłaś w esce, więc wziąłem jakiekolwiek. A-ale to nic. Jak już będę zabierać mło-młodą... – Uśmiechnął się szeroko, wyglądając znad ramienia Charlie w kierunku dziewczynki. – … do siebie, to zajedziemy jeszcze odebrać Phoe z p-pracy i wlecimy do jakiegoś sklepu, i wtedy kupimy te, które mówisz, że są naj-najlepsze. – I zapomniał tylko wspomnieć – że nie do końca wie za co je kupi. – Wow, ale się tu urządziłaś?! – Tylko że jego problemy finansowe to ostatnie, o czym chciał rozmawiać. I pierwsze – o co zacząłby się, natychmiast, obwiniać.
No ale do-do-obra. Koniec tych bzdetów… – Odłożył pampersy na najbliższą komodę, szafkę albo stół – a potem pognał prosto do siostrzenicy, legnąwszy się na ziemię, jak długi. Z szerokim uśmiechem i ślepiami rozświetlonymi absolutnym podziwem dla tego, co z sercem potrafi zrobić widok dziecka. A widok Mary-Jane sprawiał, że serce jej – uwaga – w u j k a , kręciło właśnie fikołki; jeden po drugim, za każdym razem kiedy reagowała na obecność Bastiana – kiedy przewracała się z boku na bok – i śmiała się, i rozpraszała – i kiedy dawała mu do zrozumienia, że przy każdych następnych odwiedzinach, coraz więcej jest w niej charakteru.
Prawda jest taka, że stresował się całym tym spotkaniem, jak jasna cholera; nie dlatego, że z Charlie widywał się zdecydowanie za rzadko, ale też dlatego, że po raz pierwszy Mary-Jane miała zostać pod opieką Bastiana i Phoenix na cały (jeden) dzień i całą (jedną) noc. To przecież mnóstwo czasu jak na debiut w roli opiekunów. Tym bardziej, że Bastek za punkt honoru obrał sobie nie wszczynać fałszywych alarmów – z każdą niepewnością i z każdym najdrobniejszym niepowodzeniem wydzwaniając do Agathy.
Ale, jak to z niepewnościami i strachem bywało – nawet jeśli miał wielkie oczy, to w zawodach z dziewczynką i tak odpadał w przedbiegach; bo MJ oczy miała jeszcze większe – i ufne – i wcale nie dziwił się już, że Charlie w chwili, w której na nią spojrzała – wiedziała, że wszystko będzie dobrze.
I Bastek się śmieje.
Cześć Janey! Jak się ma mo-moja sio-ostrzenica?! Ale ty urrrosłaśśś! – Pacając palcem pulchną łapkę dziewczynki – wyciąganą z zacięciem do którejś z zabawek leżących na macie. Chłopak w nowinki z życia siostry wsłuchuje się na pół gwizdka – każde ze słów mieli po parę razy, zanim dotrze go ich sens. – Och, mieszka w Seattle? I potem co, wraca na fro-o...?
Chryste, co takiego?! Odwraca się, zza własnego barku zerkając na młodszą Everett.
Czekaj, T-TUTAJ?! Masz na myśli... w tym domu?! – Krzyczy, ale też szepcze; tonem głosu zawstydzonego-dorosłego, że nie potrafi opanować własnych emocji – ale musi pilnować się, żeby w niezdrową atmosferę nie wciągnąć dziecka. – Czy ty- czy ty o-ogłupiałaś?! Próbujesz mi po-powiedzieć, że po tych wszystkich latach jakiś- jakiś o-obcy facet „przyjeżdża do ciebie” i ty tak po prostu po-ozwalasz mu zamieszkać p-p-pod jednym dachem z tobą, i z twoją córką, i to jeszcze- Jezu, jeszcze w domu, który ku-kupił ci Harper?! Przecież – „ja pierdolę”; gryzie się w język – to śmierdzi na kilometr, Charlie!
Nie może uwierzyć w to, co słyszy. Po pierwsze – strasznie nie przepadał za Michaelem. Nie tylko dlatego, że przypominał mu własnego ojca, ale przede wszystkim za wszystkie sposoby, na które skrzywdził Charlie.
O wow, faktycznie. Jakby to, że jest po-po-podobny do Michaela „nie tylko z wyglądu” pomagało nabrać do któregoko-kolwiek Hangroove’a sympatii.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Stabilizacja i Harper? Nie łączyło się to w parze. Może kiedyś, kiedy byli wciąż dzieciakami, ale teraz? Dla Charlie i Harpera nie było już nadziei, a ich rodzina skazana została już na początku na rozdzielenie. Starała się to zaakceptować i żyć ze świadomością, że poniekąd jest samotną matką. Całe szczęście jednak miała swoją rodzinę, która wspierała je najbardziej jak mogła. Dlatego też zależało jej na tym, by utrzymać kontakty i nie stracić przy tym siebie. Było trudno, lecz trzymała się cały czas.
Cieszyła się, że chociaż Bastian i Phoenix przełamali się i są w końcu razem. Ich miłość była silna i szczera, i zasługiwali na siebie chyba od urodzenia. Uwielbiała patrzeć na nich, bez zazdrości całe szczęście, korzystać z ich obecności i czuć się już jako część ich życia. Kiedyś była piątym kołem u wozu, zbywali ją non stop, nie chcąc się z nią bawić. Teraz? Chętnie brali jej córkę do siebie, by Charlie odpoczęła; zapraszali obie do siebie na wieczory z kolacją albo winem, gdy tylko mogli; Phoenix nawet zabrała kiedyś Charlie na miasto! Czy naprawdę brakowało jej czegoś więcej? Oprócz Harpera.
- Żartujesz? Te są też dobre! Chodź, dam ci gotówkę – pociągnęła brata, sięgając od razu po torebkę, by wyjąć z portfela gotówkę za pieluchy. Wcisnęła je zaraz do jego dłoni, siląc się, by w ostatniej chwili nie wsunąć banknotów do kieszeni. Parsknęła na tą myśl w swojej głowie i pokręciła głową. Już widziała zdziwione spojrzenie Bastiana. – Prawda?! Właściwie niewiele kupowałam, jednak przy dziecku trzeba trochę zaciskać pasa, więc… Jeszcze się zmieni, tu powieszę zasłony, urządzę pokój gościny i brakuje mi jakichś kwiatków, ale już niedługo! No. Zrobię to tak super, że jak Harper będzie sprzedawał dom, zyska dodatkowy milion – zażartowała, śmiejąc się cicho, choć wiedziała, że ten suchar był dość marny. Tak naprawdę, to doceniała bardzo ruch Harpera, bo dzięki niemu mieszkały w bezpiecznej okolicy i w domu, w którym nikt nie spadł ze schodów i nikt nie zabił się. Czuła się tu o wiele lepiej. Czuła się tu jak w domu.
Usiadła na podłodze przy bujaczku, obserwując swojego brata i córkę. Jej serce roztapiało się od czułości, jaką obdarzał siostrzenicę. Ta za to śmiała się tym uroczym, dziecięcym śmiechem i wyciągała rączki ku niemu. Jej sens życia zaczął się właśnie wraz z narodzinami tej małej istotki, choć za chwilę miała poczuć, że wkrótce również się skończy. Jeszcze chwilę, jeszcze momencik napawać się będzie mogła czymś, czego nie ma tak na co dzień. Uśmiech rozjaśniał jej twarz, a dusza odnalazła spokój, jakiego brakowało jej zazwyczaj, gdy była sama.
- Bastian, proszę… Harper był tu tylko przy zakupie, zapewnie siedzi teraz i bzyka się ze swoim chłopakiem, a Tommy potrzebował pomocy i niedługo pójdzie na swoje albo do rodziców. Nic nam nie zrobi, a wręcz przeciwnie. Potrzebuję pomocy, takiej częstszej niż wpadanie raz na jakiś czas albo spacery od święta. Odkąd urodziła się, nie śpię. Jestem s-sama od… miesięcy, a chodzi o to, że… on mi pomoże, a niedługo zniknie, jak każdy Hangroove. Proszę cię, nie bądź zły i-i nie mów Harperowi, dobrze? – O Chryste, mogła milczeć i mieć sympatyczny dzień z bratem. Teraz zaś prawdopodobnie Harper wyeksmituje ją stąd i nigdy jej nie zaufa.
A Charlie po prostu nie chciała być sama.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Wszyscy mieli swoje problemy. Nawet jeśli pozory próbowały temu zaprzeczać. Na przykład: wbrew temu, co sądzić mogła Charlie, jego związkowi z Phoenix również daleko było do ideału. Mieli sporo problemów, jeszcze więcej frustracji i rzeczy do przepracowania. A na to wszystko – jak przygniła wisienka na kupnym torcie – dochodziły problemy finansowe. Przede wszystkim to, że Bastian nie mógł znaleźć prawdziwej pracy. Z jednej strony ograniczały go bowiem zalecenia lekarza (i nadzór Farrell), z drugiej – to, że wszystko, czego się chwytał, na dłuższą metę nie dawało żadnych perspektyw. A każdy dorywczy zarobek pozostawał tylko zastrzykiem gotówki uzupełniającym luki w lichej, pielęgniarskiej pensji jego dziewczyny. No i jeszcze na domiar złego Everett widział, co z Phoenix robi takie zarzynanie się na branych dodatkowo zmianach.
To z kolei sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej. I że nawet jeśli początkowo zapierał się, że – absolutnie – ani myśli wziąć od Charlie jakiejkolwiek gotówki; koniec końców uległ, ze wdzięcznym uśmiechem i gorejącym, wstydliwym rumieńcem zażenowania rozlanym po policzkach.
Milczy przez dłuższą chwilę – wdzięczny Mary-Jane, że łaskocze powietrze pomiędzy nimi tym uciesznym śmiechem. I że pozwala mu na moment oderwać myśli od miejsc, w które zawędrował. Bo Bastek tkwił teraz w niedookreślonym niepokoju o własną siostrę – ale też w zwyczajnej irytacji podjętymi przez nią wyborami. I, chyba, naiwnością; tą, która najwidoczniej już krążyła we krwi Everettów. Dając się we znaki w ten czy inny sposób. Zawsze jednak w najgorszych z możliwych momentów.
Jasne. Dam cynka m-matce. Że ci brakuje kwiatków. Ogarniemy coś ładnego, w rozsądnej ce-cenie – pomrukuje w ostatniej próbie zbycia tematu. Tylko że plan spala na panewce. Zagryza wargę, zerka na Charlie kątem oka, wzdycha.
Słuchaj, n-nie podoba mi się to. Bardzo mi się to nie podoba. Po tym ile krzywd wyrządził ci Michael, każdy jeden Hangroove po-powinien mieć zakaz zbliżania się do ciebie. I tu nie chodzi już o to, że Harper – Bastek czuje dziwne ukłucie w sercu na wiadomość o nowym „chłopaku” (podobno – najlepszego) przyjaciela, które przychodzi bez ostrzeżenia, więc i bez możliwości, aby się na nie przygotować czy znieczulić – ż-że Harper tu nie bywa. Chodzi o to, że- że to jest niewłaściwe, Charlie! P-p-przecież on za to wszystko płaci! Ty patrzyłaś kiedyś w rachunki?! Ile kosztuje u-utrzymywanie ta-takiej chaty?! I jeszcze- jeszcze teraz ten cały Thomas?! „Tommy”! Jackie obiecał pomóc t o b i e, a nie robić za przy-przy-przytułek dla uciśnionych kombatantów wojennych, Jezu! A-a jeśli „nie zniknie”? To co wtedy? Zacznie-ecie nagle udawać wesołą rodzinkę?! Trzeba było sobie wynająć opiekunkę do dziecka, a nie sprowadzać jakiegoś- jakiegoś pasożyta! – wypluwał z siebie. Tym razem nie były to przytyki wpisane w rolę starszego brata. Po pierwsze: naprawdę się o nią martwił. O decyzje, które podejmowała. Po drugie: szczerze nienawidził Michaela – był dokładnie taki sam, jak każdy inny służbista. Jak Mark. Za rodziną byłego męża Charlie również nie przepadał.
Dlatego Bastek bierze oddech, zwraca się z powrotem w kierunku siostrzenicy. Potrząsa jakąś zabawką; i ta zabawka odpowiada jakimś dźwiękiem albo grzechotem, albo czymkolwiek – i mała Mary-Jane odpowiada tej zabawce śmiechem. Zupełnie nieprzejęta sprawami dorosłych – prawdopodobnie zbyt mądra jeszcze, żeby wdawać się w ich idiotyczne problemy. I braki w tych problemów rozwiązywaniu.
Przepraszam. Po prostu... po prostu strasznie się o ciebie m-martwię. – Leży na brzuchu, podnosi się nieco wyżej na łokciach. – W-więc-
Everett potrząsa żałośnie zwieszonym uchem jakiegoś pluszaka. Chrząka.
Więc mówisz Harper jednak- jednak ko-ogoś ma? Myślisz że to dlatego jest ostatnio, taki… ni-niedostępny? – Orientuje się, że jeśli jego dotyka strata przyjaciela – jego siostrze musi być jeszcze ciężej. Zerka na nią; i próbuje się uśmiechnąć – tak, żeby przegonić kurz wcześniejszej tyrady. – Zresztą, nieważne. Spoko. Pewnie i tak za pół roku mu się o-odwidzi. Jak zawsze. Znaczy, nie zrozum mnie źle, Charlie. Ja go naprawdę kocham, jak brata. Jest su-super przyjacielem i za-awsze mogłem na niego liczyć wtedy, kiedy było to potrzebne, ale- ale już ci mówiłem. Na partnera… na partnera nigdy się nie na-adawał. Chciałbym wierzyć, że się zmienił, a-ale wiesz… wiesz jak jest. Harper szybko się nudzi. I boi się zobowiązań.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał się czego wstydzić przecież. Młodsza Everett nie była głupia czy ślepa; owszem, jeśli nie chciała czegoś widzieć – zasłaniała sobie oczy atłasową opaską słodkiej niewiedzy. Potrafiła odwrócić wzrok, gdy sytuacja to od niej wymagała (czyli: nie chciała angażować się w nią). Skutecznie odciągała myśli od rzeczywistości, powracając do wspaniałych dni we Francji, ale już pomijając romans z Lucą. Nigdy jednak nie odwracała się od własnego brata. Nie mogła powierzyć mu zadania zakupowego, nie oddając mu później pieniędzy. Pieluchy były okropnie drogie i sama momentami ciężko sobie radziła, pomimo rozwijającej się galerii. Normalnie nie byłaby w stanie żyć w takim domu, jak ten w świetnej dzielnicy Queen Anne. Zaczynała czuć się ciężarem Harpera, taką kulą u nogi, choć nią akurat była u każdego i to od lat. Ba, sama siebie nie znosiła.
Teraz? Teraz jeszcze większa nienawiść pojawiła się w jej sercu. Nie dziwiła się, że Bastian zareagował w ten, a nie inny sposób. Hangroovowie nie zyskali pozytywnego wrażenia w ich oczach, ale oni tylko tęsknili za synami. Jednego stracili, zerwali kontakt z synową, a nawet osądzali ją, że to jej wina; Michael żyłby, gdyby bardziej się starała. Nie mieli pojęcia, co działo się w domu ich syna. Nie wiedzieli, że ich wnuk zmarł zanim pojawił się na świecie. Nawet nie zainteresowali się synową po pogrzebie, a grób omijali szerokim łukiem, gdy tylko widzieli tam Charlie. Zabawne, ponieważ teraz nawet ich starszy syn nie chce wracać do domu. Czy to nie świadczy o czymś?
- Wiem, ile to kosztuje, Bastian, dokładam się, nie mieszkam tu za darmo – mruknęła, czując się jak mała dziewczynka, która zbiła ulubiony wazon matki i musiała to teraz ukryć. Miał rację, z tym się nie sprzeczała, ale widząc go w progu takiego zmarnowanego i załamanego, nie potrafiła odmówić. Tęskniła za swoim mężem, a także za normalnością jaką miała (poniekąd) z małżeństwa. Nie mogła go tak po prostu odrzucić i wyprosić. Tommy miał problem z wojną, która odbiła na nim okropne piętno, lecz chciała mu pomóc. Może jednego z braci by uratowała? – Thomas też się dołoży, to nie tak, że będzie… że będzie tu za darmo i… Nie będziemy nic udawać, Chryste! Nic nie ma między nami, a on niedługo wyniesie się stąd. Boże, ani ty, ani Harper nie rozumiecie w jakim gównie siedzę. Nie mam, kurwa, nikogo, by w nocy wstał do ryczącego dziecka. Ona się o mało nie dusi od płaczu, nie mogę jej odłożyć. Jestem zmęczona. A Harper ma kogoś, a ja nie i to… - Siada, podpierając głowę na dłoniach. Trzęsła się od emocji, które dusiła w sobie od tygodni. Dotychczas z nikim nie rozmawiała o tym wszystkim; zwłaszcza o swoim byłym chłopaku, które kochała ponad wszystko, ale on jednak wolał kogoś innego. Była zazdrosna, samotna i spragniona bliskości.
Wzdycha ciężko, opierając się o fotel zmęczona jak diabli. Zdaje sobie sprawę, że tak właściwie to nie chce iść nigdzie. Będzie jeszcze milion wystaw, więc dlaczego ma wychodzić z domu? Może gdy Bastian zabierze siostrzenicę, Charlie pójdzie spać?
- Tak, ma kogoś i raczej to poważne, bo są razem już długo. Nie wiem ile, ale długo. No i… widać po Harperze, że kocha tamtego chłopaka. Gdy o nim mówi… On jest taki młody. Jakiś dzieciak, chodzi wciąż na studia i… Harper ma Zachary’ego, ty masz Phoe, a ja… a ja jestem wadliwa, bo mnie miał dosyć nawet własny mąż. Uciekł ode mnie aż do Śmierci. Jest mi ciężko i trudno, bo zazwyczaj jak ktoś decyduje się na dziecko, ma jednak swoją drugą połówkę obok siebie. Popełniłam błąd spotykając się z nim i rodząc ją, ale tak bardzo pragnęłam dziecka. P-powiedz, dlaczego całe życie jestem spychana i nikt mnie nie chce? Da się wyleczyć z kogoś, kto cię nie kocha?
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Bastian po prostu nie potrafił odegnać od siebie wszystkich tych wspomnień – a zatem myśli i uczuć, które wlekły się za nazwiskiem Michaela. Nie mieli ani wspólnych tematów, ani sposobu (ani nawet szans) na znalezienie wspólnego języka; pamiętał, że kiedy go poznał – chyba na jakiejś rodzinnej kolacji albo grillu, Michael nie ominął sposobności do komentarza: że myślał, że z komiksów wyrasta się po trzynastym roku życia – i że w ówczesnym wieku Bastiana jednak warto byłoby znaleźć sobie prawdziwą pracę. A potem było już tylko gorzej. Złośliwości to jedno. Sposób, w jaki traktował Charlotte – to zupełnie inna sprawa.

Ale prze-przecież ja ci nie zabraniam mieć kogoś. N-nieważne czy w życiu, czy zwyczajnie w-wiesz – do pomocy. Tylko dlaczego tym kimś musi być akurat Hangroove?! – Zerka na nią błagalnym spojrzeniem. Próbuje rozdzielać swoją uwagę pomiędzy Charlie a Mary-Jane, ale to na siostrze skupia się teraz przede wszystkim.
Trudno, przespałaś się z nim – wyszło jak wyszło. To się zdarza, okay? Teraz masz cudowną córkę i dom… i- i t-ten dom… wiesz, że na niego trzeba zarabiać. Więc nawet gdyby Harper tu był- Gdyby by-był z tobą, to nadal- nadal musiałby pracować. A praca Harpera polega na wyjazdach, na trasach, na- t-to nie jest powód, żeby ściągać do siebie- cholera, j e g o . Chodź tu, Charlie. – Poklepał miejsce obok siebie; na podłodze, na której wciąż leżał. – Przecież mo-możemy zabierać Janey do siebie. Częściej. Żebyś mogła złapać oddech, wyspać się, może nawet gdzieś wyjść? Słu-słuchaj, wpadnij do nas za tydzień. Spędzimy fajnie dzień. Ty, ja, Phoenix, Janey. Zje-emy razem jakąś kolację, a potem zostawisz MJ u nas.
Cały ten czas jej się przygląda – ostrożnie, ale nie nachalnie. Patrzy, jak powoli burzy się fasada podtrzymywanych przez szatynkę pozorów. Domyślał się, że samotne wychowywanie dziecka jest trudne. Przecież już opieka nad Rufusem bywała skomplikowana; nawet nie wyobrażał sobie jak ciężko musi być z niemowlęciem. W każdym razie – widział. To zmęczenie – i zaprzeczenie obrazkowi kwitnącego macierzyństwa. Wiadomo – każdy medal miał dwie strony, ale prawda jest taka, że młodsza Everett ostatnimi czasy częściej bywała w dołku, niż na szczycie.
Teraz uniósł ramię – raz jeszcze zachęcając, żeby po prostu do niego przyszła i się przytuliła; jeśli tylko by tego chciała. Lub jeśli tego potrzebowała.
Wiesz, ja po prostu nie mogę odpędzić myśli, że Michael był- słuchaj, n-nie oszuku-ujmy się. Był despotą. Stosował przemoc. Potrafił być gorszy od o-ojca. Przypomnieć ci, jak wyglądało twoje małżeństwo? Bo ja- ja to pamiętam, więc nie dziw mi się w kwestii Thomasa. Tym ba-ardziej jeśli mó-mówisz, że do Michaela jest podobny… nie tylko z wyglądu. Taki człowiek nie powinien zbliżać się do Janey. – Bierze głęboki oddech. – I Harperowi też się to nie spodoba. N-nieważne czy jest kimś zajęty, czy nie. Chryste – Bastek zaczyna się śmiać; i to taki śmiech, który jest śmiechem absurdu, ale też braterskiego żartu wymierzonego siostrze niby-kuksaniec. – Boże, wiesz co? Wy naprawdę do siebie pasujecie. W najgorszy możliwy spo-sposób. Obydwoje jesteście siebie warci. Ty i Harper. I nie klnij przy dziecku! Charlotte, przywołuję cię d-do po-porządku!
Jeszcze przez chwilę przytrzymuje na ustach ten głupio-pocieszający uśmiech. Potem wzdycha, kątem oka zerka na Mary-Jane. Myśli; że w ostatnim czasie dużo rzeczy się zmieniło. I że to takie rzeczy, które zmieniają się na stałe. I że przy okazji zmieniają także ich. W ten sam sposób – bezpowrotnie.
Zachary to ten… t-ten chłopak, który był wtedy w Los Angeles, prawda? Przy… przy porodzie? – Unosi brew, ale spojrzeniem wciąż obiega krępe, nieporadne ruchy siostrzenicy.
No, „młodziutki chłopaczek na studiach” mógł znaczyć różne rzeczy. To przecież spory rozstrzał czasu; ale, tak wyszło, Bastek pomyślał teraz o Laurze. O tym, że niedawno poszła na studia. I że, to prawda – to taki czas, w którym jest się bardzo młodym i bardzo naiwnym, i podejmuje się złe decyzje, i wielu rzeczy nadal się nie wie – i wiele rzeczy próbuje się dopiero zrozumieć. Albo może po prostu ma się jeszcze siłę, żeby próbować.
Martwi się. Tak samo o siostrę, jak i o przyjaciela. Ale trzyma się tego, o czym wiele razy rozmawiał już z Phoe; że w życiu wystarczająco upierdliwe jest już bycie odpowiedzialnym za samego siebie. I że nie jest w stanie obronić ich przed wszystkim, co sam uważa za ryzykowne lub… zwyczajnie głupie. Więc Bastek się uśmiecha, lekko – nie chcąc dawać Charlie fałszywej nadziei; ale może powtórzyć to, do czego latami przyzwyczajał ich Dweller. Coś, co było – tak po prostu – faktem (regułą?).
Weź, c-co to znaczy „długo”? D-daj spokój, wiesz jaki jest Harper. Najpierw się zabawi, potem zbombarduje chłopaka uczuciami, p-potem ten drugi się zabuja, a Harper albo się znudzi, albo wystraszy, więc da nogę. O ile do tego czasu t-ten… ten cały „Zachary” sam nie znajdzie kogoś… w swoim wie-wieku. K-koniec historii. Najważniejsze ż-żeby Jackie pamiętał, że teraz jest ojcem. Jego problemy, tak samo jak problemy Michaela, n-nigdy nie powinny być twoimi kompleksami. Nigdy, Charlie.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W punkt. Wszystko powiedział w punkt i właśnie to przybiło ją jeszcze bardziej. Zachowywała się jak jakaś nastolatka, niepogodzona z odrzuceniem przez najfajniejszego chłopaka w szkole. Czy całe życie będzie tak wyglądać? Mary-Jane będzie wstydziła się Charlie, bo ta z rozpaczy zacznie pić i będzie nienawidzić każdego partnera czy partnerki Harpera, przez co postara się ograniczyć im kontakty. Wtedy on zabierze jej dom, a następnie opieka nad biednym dzieckiem spadnie na Agathe, albo - o Chryste - Ginny, bo Harper będzie uciekał w dragi, trasy albo romanse. Przez całą ciążę widywali się - ile? Na palcach można policzyć.
Więc czy nie lepiej będzie uciec ponownie w rodzinę Hangroove'wów? Było jej dobrze z Michaelem, pomijając momenty, gdy nie radził sobie z traumą powojenną i alkoholem. Teraz mogło być równie dobrze, gdyby tylko Tommy wyleczył się w porę, bo i jego dręczą demony wojska. Chociaż o czym my tu mówimy? Przyjechał do Seattle, wrócił, ale nie do Charlie. Widziała go ze dwa razy podczas całego małżeństwa z Michaelem, nie znała go - miała jedynie pojęcie, kim jest i jak bardzo jest podobny do Mike'a. Chciała mu tylko pomóc, ponieważ nie zdołała uratować własnego męża. Nic ją nie łączy z Thomasem i nie połączy. Za bardzo wpatrzona była w Harpera, który spotykał się z nią tylko dlatego, że przyprowadzała mu córkę. Zapatrzony w inne dziecko, nie dostrzegał już Charlie; powinna pogodzić się z tym i odpuścić, zanim stanie się kolejna tragedia, tak bardzo niepotrzebna.

Przysiada obok brata i wtula się w niego, nie zdając sobie sprawy jak bardzo tego potrzebowała - tej bliskości i czułości, bezinteresownej, ale od ukochanej osoby. Niezbyt za to chciała słuchać obelg w stronę zmarłego. Despotą? Nie był żadnym despotą! I wcale nie był gorszy od ojca.
  • Jeszcze, bowiem zabił swoje dziecko zanim te urodziło się. Nie pokazał więc swojej ciężkiej ręki spadającej bezpośrednio na chuderlawy tyłek syna czy córki, by następnie uderzyć matkę dziecka, bo ta miała czelność podważyć słowa ojca rodziny.
Nie chciała już myśleć o wszelkich konsekwencjach przyjęcia pod dach Thomasa; a tym bardziej nie chciała powracać do przeszłości, która była niezwykle krzywdząca. Bastian musiał spróbować zrozumieć siostrę będąc samotnym, można popełnić o wiele więcej czynów czy błędów niż kiedykolwiek, a Charlie była przeokrutnie samotna.

- Tak, ten sam. Chwilę był ze mną, a potem cały czas z Harperem i Ginny, bo zabrała go gdzieś. Widziałam jak razem wychodzą, a potem razem wracają, no i... Wiesz, jeszcze niedawno byłam pewna, że chcę być matką, ale teraz jestem zwyczajnie zmęczona. Rzadko kiedy mogę wyjść z domu czy mieć przygodny seks jak oni mają zapewne, chciałabym mieć takiego dzieciaka, który by mnie rozpieszczał nowymi rzeczami, ale nie, to już się nie wydarzy, bo siedzę tu jak kura znosząca jajko i- nie, nie będę z tobą rozmawiała o tym wszystkim. Tylko nie mów Harperowi, że... że jestem... zazdrosna - ostatnie słowo duka jak obrażona dziewczynka po wybuchu łez. Zwilża wargi i przysuwa je do brzuszka córki, jakby tym mogła odkupić swoje okropne słowa prawdy. - Niech będzie szczęśliwy chociaż on, nie?
I kręci zaraz głową na słowa brata. Słyszała jak Harper mówi o Zacharym, widziała jak Zachary patrzy na nieprzytomnego Harpera i to, jak ten chłopak nienawidził ich dziecka. Ona równie mocno nienawidziła Prescotta. Nie znudzą się sobą, a to rozstanie przeżyje bardziej niż to z Maggie. I będą inne
osoby, które zawładną sercem jej Harpera, lecz on już nigdy nie wróci do niej tak jak przed laty.
Osobisty dramat Charlotte będzie ciągnął się do końca jej życia.

- To coś innego niż przelotna miłostka, Bastek. Wiesz, ja myślałam o tym ostatnio i... nie chcę tego domu, a skoro Harper i tak będzie w rozjazdach, to ja... ja chyba wrócę do Francji. Ty z Phoe masz swoje życie, ja tu nie mam żadnego. Zerwałabym w końcu z widmem mojego męża, może mogłabym się oddalić w końcu od Harpera, a Mary-Jane miałaby świetną edukację, nie skupiając się tylko i wyłącznie na wojnach w Stanach. Mogłam zrobić od razu. Mogłam nie wracać tutaj, byłoby łatwiej. - Pauza na wzięcie oddechu i chwila na przyswojenie sobie wiadomości. W końcu usiadła po turecku, podnosząc córkę na ręce. - Ubierzemy cię ładnie dla wujka i cioci w nową sukieneczkę, co? Bastek, w kuchni jest torba z jej wyprawką do was. Wrócę dziś około dziewiątej i ją wezmę, wrócimy sobie taksówką. Może być dziewiąta czy być wcześniej?

I akcja weszła w rolę w cudownie zadowolonej kobiety z własnego życia, absolutnie bez żadnegozawodu miłosnego, a co dopiero macierzyńskiego.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Bastian wierzył (musiałby być hipokrytą, żeby nie-), że w zasadzie każdy zasługuje na drugą szansę. Owszem, czasami sugerował, że może nie warto wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. No i, szczerze, w każdych innych okolicznościach ostatecznie pewnie machnąłby ręką na całą tę akcję z Hangroovem; uważając, że Charlie już dawno wyrosła spod tego dziecięcego klosza, i że może robić, co chce. Ale problem, tym razem, nie leżał wyłącznie w szczęściu i nieszczęściu młodszej Everett. Problem – czy raczej sedno sprawy tkwiło w tym bąblu, który nieporadnym pląsem nóżek i rączek zaczynał prognozować własną gotowość do poznawania świata.
A to dziecko, w przeciwieństwie do dorosłej Charlie – należało chronić. I zrobić wszystko, żeby nie narazić go na niebezpieczeństwo. Obcego faceta, który „zmagał się ze swoimi demonami” i zdawał się być kalką swojego brata, sięgającego – jeśli nie po alkohol – to chociaż po własną żonę. I, nie ma co się oszukiwać, raczej nie po to, żeby okazać jej odrobinę małżeńskiej czułości.
Poza tym, nawet gdyby Charlie miało połączyć coś z Thomasem – to, na miłość boską, na pewno nie powinno być to poczucie obowiązku, aby go naprawiać. Zresztą, Bastek uważał, że tym samym zasadom powinien podlegać Harper – w całej tej przezorności, aby nie dopuszczać do malutkiej Janey nie tyle nawet niebezpiecznych, co zwyczajnie obcych ludzi.

No dobra, już. W-wiem, że to trudne. I skomplikowane. – Obejmuje ją; bez zbędnych ceregieli przyciągając do siebie bardziej, i mocniej – tak, że nawet jeśli jego siostra była w rozsypce, teraz – nie było opcji – musiał poskładać ją w całość. Ewentualnie prawie ją udusić, albo połamać. Ale miłość, podobno, boli – a ta braterska nie powinna być wyjątkiem. – Tylko że… t-tutaj masz na-as. To znaczy mnie i mamę, i Phoenix. I na-nawet Jackiego, tak? Okay, może wam nie wyszło. No, nie tak, jak byście tego chcieli. A-ale zawsze może pomóc, gdyby coś się zadziało. Więc- więc, kurde, wybij sobie z głowy jakieś wyjazdy! I na Boga, zacznij myśleć gło-ową, a nie macicą, bo zaraz rzygnę, przy-przysięgam… Wiesz, uh- s-seks – wydukane z głupim, nastoletnim oporem – to nie wszystko, Charlie.
No, myślał, że na pewno „coś” – ale nie wszystko. Wiedział na przykład, że jego brak może pewne rzeczy naruszyć – ale tych najważniejszych nie jest w stanie zastąpić.
Poza tym… ja naprawdę nie wyobrażam so-sobie, że miałoby cię tutaj nie być. Wiem, że czasami się kłócimy, i s-są, znaczy – – takie chwile, kiedy mam o-ochotę udusić cię gołymi rękami, ale nadal jesteś moją siostrą. I jeszcze będziesz szczęśliwa. – Ani na moment nie wypuszcza jej z objęć – ale teraz ściska ją jeszcze raz, a potem, wreszcie, puszcza wolno. Szturcha ją w ramię. Uśmiecha się. – Tylko obiecaj mi, że ja-ak już znajdziesz sobie takiego „dzieciaka, który bę-ędzie cię rozpieszczał nowymi rzeczami”, to najpierw zajrzysz mu w dowód, d-dobra? – Pogrywa sobie. No, potraktował to jak żart, bo przecież Charlotte nigdy by nie zrobiła czegoś tak idiotycznego, prawda?
… Prawda?
I nagle trochę smutnieje. Myśli nad czymś. Ze dwa razy gryzie się w język, ale, podobno, do trzech razy sztuka.
„Niech będzie szczęśliwy chociaż on, nie?”
Szczerze? N-nie wydaje mi się, żeby Harper potrafił być szczęśliwy.
Najpierw wzrusza ramionami. Potem – kiedy Charlie weźmie dziewczynkę na ręce – palcem przemyka po miniaturowej piąstce. Zaraz jednak ściąga brwi ku sobie, zerkając na siostrę z ukosa.
Dzisiaj? Hej, przecież- myślałem że umawialiśmy się, że zostaje u nas do ju-jutra? Daj spokój, masz dzisiaj o-odpoczywać! – I Everettowi zmienia się ton; na lżejszy, bardziej zaokrąglony i miękki. – Mama bierze urlop, tak? Tak, Janey? Taaak, taktaktak! – Śmieje się, łaskocząc ją po policzku.
Nie no, ale poważnie, jest jakaś zmiana planów? Bo jeśli tak, to k-kurde, uprzedzaj następnym razem, a nie że ja już wszystko-… – Przekrzywił głowę, a podniósłszy się z podłogi, podał też rękę Charlie, żeby pomóc jej (razem z Janey trzymaną na rękach) wstać.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie. Wszystko było trudne i skomplikowane w oczach Charlie, a najgorsze w tym było, że ona nie widziała absolutnie żadnego rozwiązania. Chciałaby czuć się w końcu w pełni szczęśliwa i bez poczucia ciężaru na swoich barkach, a przede wszystkim bez zżerającej ją zazdrości. Chciałaby też nie bać się na tyle, by jeszcze rozważać przeprowadzkę do Francji, a po prostu to zrobić, ot tak, jak za pstryknięciem palcami.
Dobrze, rzeczywiście straciłaby najcudowniejszą pomoc w postaci Agathy, Phoenix czy Bastiana, lecz Harper?
- Dla Harpera jestem tylko ciężarem, bo zamarzyła mi się bezpieczna, rodzinna dzielnica. To było niewłaściwe, więc chciałabym jakoś zejść z jego ramion odpowiedzialności, wiesz? A skoro mówisz, że oni zerwą i tak niedługo, to lepiej, by Janey nie była przy jego spadku samopoczucia. Już wystarczy, że ja... ja przy niej jestem - wzdycha ciężko, zwilżając wargi natrętnie, aż zaczęła je podgryzać. Taka była prawda, czyż nie? Charlie mogłoby nie być, byłoby mu łatwiej. Straciłby jedynie trochę kontaktu z dzieckiem, ale czy to jakaś różnica, skoro za moment wyruszy w kolejną trasę i kolejną, aż do usranej śmierci? - A seks to jednak dużo, Bastian. Czuję się jak Hermiona Granger z pierwszych części książki. Widziałeś, co o mnie piszą? Nawet najlepsze sukienki nie zrobią tu odpowiedniego wrażenia, skoro całe Stany wiedzą z kim poszłam do łóżka i nagle po tym wielka gwiazda ma chłopaka. Jestem żenująca. Chciałabym w końcu zapomnieć o Harperze. Gdybym wiedziała, że tak to wszystko się potoczy, to... - to co? Nie usunęłabyś dziecka, a o swoje życie zawsze walczyłaś. - Nieważne. Zostawmy ten temat, jest całkowicie bez sensu. Będziesz mnie odwiedzał, ja ciebie. Tam mam lepszą ścieżkę kariery, przyjaciół biznesie, będzie nam się lepiej powodzić. Będzie... będzie dobrze.
Chciałaby, aby było dobrze, ale szczerze? Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Charlotte chciała jedynie odciąć się od kogoś, kogo nie może mieć. Czuje się wręcz żałośnie, kochając tak mocno cały czas, całe swoje świadome życie i bez wszelkiej nadziei na wspólną starość.
Roześmiała się na komentarz Bastiana, kręcąc głową z niedowierzaniem. Tu również prawda okazywała się brutalna, bo:
- Nawet nie spojrzę na młodszego. Mam chyba jakiś daddy issues i najchętniej chciałabym mieć za partnera kogoś poważnego, z brodą i z ważną robotą jak... Dyrektor finansowy do spraw kadrowych albo nie wiem, Boże - i znów parska śmiechem, bo oczywiście żartowała, ale było w tym ziarno prawdy. Niestety.

Bastianowi łatwiej było o tym mówić, ponieważ on całe życie miał Phoenix. I nawet jeśli nie ujawnili przed sobą swoich uczuć, przyjaźnili się. relacji Charlie z Harperem nie było tak prosto już. On ją porzucił. Była jak bity pies, co zawsze wraca do właściciela, o tyle, że w tej historii bił ją Michael. Więc Charlie stanowiła oczywistą samotną jednostkę w przejściu przez życie, co było okropne. Nie miała swojej Phoenix, swojego Elliotta czy Zacha. Miała jedynie gaworzącego malucha, a ich życie kręciło się wokół pór karmienia i jakiego koloru wyszła dziś kupa. Chociaż... jakby jej życie miało jakikolwiek sens i charakter towarzyski przed ciążą. Nic się nie zmieniło, o tyle, że nie śpi sama w domu.

- Myślisz? Ja tylko czekam, aż weźmie małą do siebie i zrobi zapoznanie z tym dzieciakiem. - Och, nie, czy naprawdę zabrzmiała jak zazdrosny dzieciak? Musi nad sobą popracować, zanim znów spotka się z kimkolwiek Harperem, by nie wyszło na jaw jak bardzo jest nieszczęśliwa z obrotu wydarzeń. C-co? Nie, nie ma zmiany, zakręciłam się. B-biorę urlop, mhm. To jak coś, dzwońcie do mnie, okay? I wysyłaj mi zdjęcia i wszystko, informuj mnie na bieżąco, a mama... idzie się bawić. Wezmę sobie kąpiel, wypiję ciepłą kawę... No, a co planujecie?
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Tylko że Charlotte była teraz matką. A to – jakoś tak, no, chyba drogą logiki – wskazywało, że ma d z i e c k o ; i to dziecko wychowywała z Harperem. Czyli, w skrócie: musiała liczyć się z odpowiedzialnością, która zabraniała podejmować „od tak” decyzji o wyjeździe. Bo Harper, jako ojciec, też miał w tej kwestii coś do powiedzenia. I też miał prawo widywać się z córką częściej, niż pozwalałyby na to szczególne i najpilniejsze okazje.
Też miał prawo zajrzeć do niej, będąc w okolicy przejazdem. Miał prawo odebrać ją ze szkoły, zabierać do siebie na weekend, latem wyskoczyć na lody albo pizzę. Miał prawo być ojcem – i tego, Bastian miał nadzieję, Charlotte nie zamierzała mu odebrać.
Poza tym, właśnie: w drugim rzędzie stali też oni (Agatha, Bastian i Phoenix; i pewnie nawet Mark, choć Bastek usilnie starał się trzymać go poza gronem najbliższych). Wyjazd Charlotte do Francji odebrałby im nie tylko córkę, siostrę i przyjaciółkę, ale też wnuczkę – i siostrzenicę. A przecież wystarczyło spojrzeć na Bastiana, żeby widzieć i wiedzieć, że w małej Mary-Jane przepadł na amen.
Ale dlaczego a-akurat Francja? Znaczy, wiem dlaczego, słucham cię – sły-słyszę – ale nie o to mi chodzi. Nawet- nawet jeśli podejmiesz decyzję o znalezieniu sobie cze-czegoś… skro-omniejszego… to przecież jest tyle innych opcji. Nawet tu, w Seattle. W Phinney Ridge, chociażby? Gdybyśmy się do-dobrze rozejrzeli, to z małą miałybyście nawet przydomowe p-podwórko. – Rozgląda się po wnętrzu domu. – Wiesz, nie chodzi mi o to, że tutaj jest źle. Szczerze mówiąc myślę sobie, że- że-… Bardzo n-nie chcę tego mówić, ale jest le-epiej, niż się spodziewałem. Więc- więc MOŻE byłbym nawet w stanie się przyzwyczaić że… jesteś tu-tutaj. No, żeby nie było, nadal uważam, że akcja z Thomasem to przegięcie. I że po-powinnaś po-powiedzieć Harperowi, tak? Obiecujesz? – Unosi brwi. – Ale, może trochę naiwnie… ja nadal mu ufam, okay? Jackiemu. Że nie kupiłby tego domu, gdyby nie chciał albo- albo nie mógł. No, nieważne. – Stanął w lekkim rozkroku, przyklasnął, zatarł ręce. W następnej chwili rozglądał się już po salonie i – dość wymownie – podrapał palcem po skroni; nie miał pojęcia co-gdzie-jest.
To… gdzie jest ta su-sukienka dla Janey? W tej wyprawce, w kuchni, czy gdzieś- tutaj? I-i… gdzie jest kuchnia? – Takie już chyba uroki domu. Albo – dla kogoś pokroju Everetta (czyli kogoś, kto na co dzień żył w małej, zagraconej kawalerce, której metraż dodatkowo kurczył się obecnością czworonogów) – raczej czegoś, co równie dobrze mogłoby podchodzić już pod mały pałacyk.
A tak swoją drogą, to mam pewne przy-przypuszczenia, że ktoś, kto kręci z Harperem ma inne sposoby na spędzanie czasu niż- n-nie wiem, spacery z dzieckiem. – Mruga. Charlie pyta go o plany? – W przeciwieństwie do nas. Będzie duuużo spacerów. Duuużo ciekawskiego Rufusa. No i pewnie skończy się na tym, że ja będę o-oglądać bajki, a Mary-Jane z Phoenix omówią geopolityczną przy-przyszłość Europy. A co? – Śmieje się. – Może jednak chcesz się przyłączyć? Zrobię nam popcorn do Psiego Patrolu.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czyli Charlotte była teraz tylko i wyłącznie matką, tak? Nie miała prawda do myślenia o sobie, by chociaż trochę poczuć się lepiej? Nie może wyjechać, bo Harper będzie nieszczęśliwy. Nie może zamieszkać we Francji, bo Janey w wieku nastoletnim zacznie wypominać jej, że wychowywała się bez ojca i to sprawiło jej wiele przykrości. I przez takie myślenie, Charlie żałowała jedynie, że nie zrobiła aborcji w odpowiednim czasie i nie wyjechała sama. Nie byłoby teraz problemu jej samotności, Harper nie wydawałby na nich majątku, a Bastian ten wieczór mógłby spędzać sam na sam z Phoenix i z pewnością robić coś milszego niż zmieniać zasrane pieluszki.
Oczywiście, że to wszystko wina Charlie: ona zaszła w ciążę przez nieuwagę, ona wciąż kochała szaleńczo Harper-Jacka, ona wciąż była tą wiecznie nieszczęśliwą kobietą, że aż niedobrze się człowiekowi robi. Nawet nie wiedziała kiedy doszło do tego, że odechciało jej się żyć i już nawet upragnione, wymarzone i wybłagane dziecko nie pomagało. Nienawidziła siebie za te poczucia, bo naprawdę kochała swoją córkę.
- Bo marzę o Francji od dziecka. Stworzyłam tam sobie życie, mam tam przyjaciół. Tu nie mam już nikogo oprócz ciebie i Phoenix. Wszyscy się rozjechali po świecie i nawet Thomas wkrótce się wyprowadzi. Boli mnie, gdy patrzę na miłość swojego życia, która jest szczęśliwa przy innym człowieku. A mnie rzucił nawet Luca, który podobno kochał mnie równie mocno. Chcę korzystać z życia i wiem, że jej też tam się spodoba. Harper ma swoje odrzutowce, chwila moment i będzie w Paryżu ściskał córkę. Przy okazji spędzi sobie jakże romantyczny weekend z Zacharym, super, nie? - zaśmiała się gorzko, siadając na podłokietniku kanapy wyraźnie przybita. Jej serce wciąż krwawiło, niemal jak kiedyś.

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Uśmiechnęła się smutno na jego pytanie. Wcale nie myślała, że to przez to, że rzadko jej nie odwiedzał. Powracające wspomnienia ciągnęły ją do przeszłości, z której nie mogła już się wygrzebać. Sama wstała z kanapy, by wziąć sukienkę Janey.
- Myślę, że jako świeżo upieczony ojciec ma naprawdę wspaniałe życie. Nikomu nie życzę noworodka w domu, ani ciężarnej. No, naprawdę ma szczęście, że nie był ze mną w tym czasie – mruknęła, odchrząkając, ponieważ pojawiła się wielka gula w gardle. – Dziękuję, że mi pomagacie. Ja chyba… w-wyjdę, wiesz, na wernisaż – albo posprzątam, w ciszy i samotności – ale jak coś, to dzwońcie, dobrze? I nie puszczajcie jej dużo bajek, może być jako przekupstwo do jedzenia. Ostatnio jest niejadkiem. Bastian? Powiem wszystko Harperowi sama, dobrze? O Thomasie i wyjeździe, chociaż... nie jest to jeszcze przesądzone.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Nie. Charlotte nie była „tylko” matką – i Bastian zwyczajnie by się oburzył (a może nawet i obraził), gdyby próbowała zasugerować, że mógłby tak o niej myśleć. Matką była jednak „przede wszystkim”; ale chyba wbrew przekonaniu młodszej Everettówny, w takim samym sensie, w jakim Bastek uważał teraz, że ojcem – przede wszystkim – był Harper. W tej chwili uznawał po prostu, że była to ważniejsza rola, niż te, które pełnił w ramach statusu muzyka i celebryty. Chodziło o jakąś podstawową odpowiedzialność, którą z założenia dzieliło się pomiędzy dwojgiem rodziców. I chodziło też o prawa – idące w parze razem z tą odpowiedzialnością. Właśnie do tego, chociażby, żeby móc być przy dziecku, kiedy będzie dorastało; Everetta naprawdę od miłosnych uniesień Harpera bardziej obchodziło dobro Mary-Jane.
Szczerze mówiąc, już nie raz zastanawiał się nad tym wszystkim. To znaczy, nad zupełnie nową rzeczywistością i tym, jak bardzo zmienili się przez ostatnie dwa lata. Zresztą, nie tylko oni. Czasami odnosił wrażenie, że nic nie zostało takim samym, jakim było kiedyś. I właśnie dlatego – między innymi – Charlie naprawdę nie powinna dziwić się Bastianowi, że nie chciał tracić swojej siostry. Nie chciał, żeby wyjeżdżała.
Teraz patrzył na nią spod zafrasowanego zbiegu brwi.
Aha? I c-co? Pewnie ci znajomi z Francji będą ci ba-bardzo chętnie pomagać w o-opiece nad Janey, nie? – Trochę się obrusza. – Boże, Charlie, ja cię ko-kocham nad życie, ale czasami to pierdolisz takie głu-głupoty, że się w gło-owie nie mieści.
Szczerze? Tak z perspektywy starszego brata – czasami miał dosyć. O, tak po prostu – D O S Y Ć , w ten sam sposób, w jaki dosyć ma się młodszych sióstr, na które wystarczy zbyt mocno chuchnąć, żeby zostać oskarżonym o jakiś braterski terror. Przede wszystkim chodziło o to, że jedyną osobą, która traktowała Charlotte jak nieszczęśliwą, nieudolną i niespełnioną kobietę, była ona sama.
Nie winił jej; kto jak kto, ale Bastian był mistrzem w odejmowaniu sobie własnej wartości. Tylko że z drugiej strony, Chryste – w takim wypadku nie pomoże jej nawet wyjazd na drugi koniec świata.
Myślę, że jako świeżo upieczony o-o-ojciec nie ma pojęcia, co robić. – Wzrusza ramionami. – Zresztą wiesz, jak jest z Harperem. W se-ensie, kurde, przecież on nie wie jak być ojcem. Skąd ma brać przy-przykład? Ja bym nie wiedział, a co dopiero o-on. Pokusiłbym się nawet o podejrzenie, że tak zwyczajnie się… no, nie wiem, b-boi? Boże i jeszcze ta jego matka. Uh-h- Straszna jest, c-co nie?
Bastek, na samą myśl, aż się otrząsnął. Ginevra zawsze go przerażała; czasami wydawała się tak straszliwie nie-ludzka, że raz albo dwa zdarzyło się, że odgrywała główną rolę w jego koszmarach, w których okazywało się, że wcale nie jest człowiekiem, tylko cyborgiem.
Chodzi mi o to, Charlie, że powinnaś mó-mówić, kiedy nie dajesz sobie rady. To żadna ujma. Wychowywanie dziecka, szczególnie na tym etapie, jest tru-udne. Jest BARDZO trudne. Za granicą wcale nie będzie prostsze, więc b-błagam, jeśli ten wyjazd faktycznie jest jeszcze nieprzesądzony, to niech taki zostanie? – Cmoka. – Wszyscy zdajemy sobie sprawę z t-tego, że o-obecna sytuacja potrafi być wycieńczająca, ale nie pomożemy ci, jeśli ty tej pomocy nie będziesz chciała przyjąć. No, a ja wciąż nie znalazłem żadnej roboty na pe-pełen e-etat i często siedzę w domu, więc nie rozumiem dlaczego próbujesz na siłę radzić sobie sama. Poza tym na-nadal podtrzym-m-muję, że powinnaś od czasu do czasu z nami gdzieś wyskoczyć. No, kiedy ostatni raz byłaś na kawie? Albo w kinie? A-albo na basenie? I to tak, żeby nie patrzeć co piętnaście minut na zegarek, i co pięć na powiadomienia w telefonie?
Wkrótce razem z Janey i sukienką stali już przy komódce, która – specjalnie do tego przygotowana – służyła jednocześnie za przewijak.
Obiecuję. Ale tylko jeśli załatwisz to czym prę-ędzej i nie będziesz za-amiatać sprawy pod dy-dywan.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę irytowało ją podejście Bastiana do jej wyjazdu. Być może była to okazja do odżycia, do ponownego zachłyśnięcia się szczęściem i beztroską. Tam zawsze będzie miała przecież kogoś do pomocy, a jeśli nie to oddałaby małą do żłobka czy kogoś zatrudniła. Wiedziała jednak, że Harper-Jack nie da im wyjechać ot tak, a nie zamierzała zostawiać dziecka. Seattle jednak nie było jej szczęśliwym miejscem, nad czym bardzo ubolewała. Brakowało jej jednak bycia nową, przygarnianą do otoczenia opiekuńczym ramieniem. Brakowało jej dobrego wina, a także prawdziwych bagietek. Chciała uczyć się nowych dzieł, chodzić do Luwru co tydzień i przechadzać się z córką nad Sekwaną. Byłoby o wiele radośniej, bo przecież to Francja, Europa – tam nie ma deszczowej aury, która ostatnio dawała tylko migrenę i przygnębienie.
Nie miała pojęcia, że jej samopoczucie to nie tylko przygnębienie. Charlie straciła wszelkie chęci do czegokolwiek, mając przy tym wiecznie dosyć swojego własnego dziecka. Miała przez to wyrzuty sumienia, co dodatkowo trawiło ją od środka. Janey była takim słodkim dzieckiem, takim uroczym i przesłodkim, więc tym bardziej nie zasługiwała na to wszystko.
- T-tak, Ginerva jest straszna. I nie dziwię mu się, jeśli się boi. Na początku nie mogłam jej nawet wykąpać, Luca to robił, bo mnie paraliżowało ze strachu – odparła cicho w zadumie. Chciało jej się jeszcze bardziej płakać, gdy wspomniała kolejnego ukochanego, który również ją porzucił.
Ginny jednak szybko wyjęła ją z zadumy. Nienawidziła tej kobiety, chociaż może nie znała jej tak jak Harper albo ktoś inny (teraz szczycić się tym może Zachary Prescott, prawda?). Ginny nienawidziła Charlie za to, więc i prawdopodobnie Mary-Jane również. Widziała wnuczkę tylko raz, gdy ta przyszła na świat. Nie odzywała się, nie dzwoniła, nie prosiła o zdjęcia. Być może robiła to, gdy Harper był z nią sam, lecz to wciąż zdarzało się rzadko, naprawdę rzadko.
Pokiwała głową energicznie na jego słowa, uśmiechając się przy tym kwaśno. Chryste, to było o wiele trudniejsze niż się spodziewała. Musiała przyznać się do faktu, że nie radzi sobie, a to poniekąd ujma dla jej dumy. Jak przyjmą to jej najbliżsi? A Bastian? Pójdzie z tym do Harper-Jacka i on odbierze jej prawa rodzicielskie! Przecież wszyscy wiedzą, że byłby dla córki lepszy pod względem bytu. Mieszkają w jego domu, a nie Charlie.
- Nie wiem kiedy… kiedy ostatni raz wychodziłam sama. Chyba jeszcze nie robiłam tego, wiesz, nie ma czasu na to. A jeśli przeoczę coś? Pierwsze słowo albo pierwszy siad? To nie jest takie proste, Bastian. – Oczywiście, bo nie będzie potrafiła bawić się bez spoglądania na telefon. Poza tym, co za bezsens, bo nawet jeśli by miałaby jakiekolwiek szanse na wieczór z jakimś mężczyzną, nie zechcą jej, bo widać, że jest zrezygnowana. – Dziś przecież idę do galerii, na wernisaż, więc… No dobrze, dobrze. Może jednak przemyślę ten wyjazd, a pojadę tylko na chwilę, by dopiąć formalności i odpocząć. Wiesz, czasem dobrze jest zmienić otoczenie. Postaram się być na urodzinach Harpera, by mógł spędzić je chociaż w kawałku z Janey. Ciekawe… ciekawe czy coś mu, wiesz, Zachary szykuje. W tamtym roku trochę mu zepsuliśmy urodziny, więc ja już… usunę się. Chciałabym to zrobić na zawsze i w końcu zapomnieć. Ojej, już tak późno? Muszę się zbierać, przepraszam.
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”