WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

26.

To była niecodzienna sytuacja dla Chestera Callaghana. Do tej pory za wszystkie zniszczenia w jego życiu odpowiadał on sam - przywykł do takiego stanu rzeczy, i wiedział wówczas, że ilekroć coś się psuło, mógł mieć o to pretensje wyłącznie do siebie. Nie przywykł natomiast do tego, aby inna osoba posiadała taką władzę nad jego losem - aby cudze błędy wpływały w tak znaczącym stopniu na jego życie, że w jednej chwili mógł stracić wszystko, na czym mu zależało, i nie potrafił zrobić nic, by to powstrzymać. Ale tego przecież chciał - chciał dzielić życie z Jordaną, a to oznaczało również dzielenie oraz, co najważniejsze, wspólne rozwiązywanie problemów, jakie prędzej czy później po prostu musiały się pojawić. To było nieuniknione; to było bardziej niż pewne. Tym razem jednak te trudności pojawiły się znacznie szybciej, niż brunet się spodziewał. Nie był na nie przygotowany. Być może gdyby zauważył wcześniej jakieś symptomy - zdołałby zareagować inaczej. Lepiej. Nie tak impulsywnie; nie ubiegając się do werbalnych ataków, wybuchów złości i ciskania przypadkowymi przedmiotami. Ale - choć to żadne usprawiedliwienie - w taki właśnie sposób się bronił. W chwili obecnej bowiem jedyną winą, jaką był skłonny w sobie wskazać, było właśnie to, że - nie zauważył. Niczego. Nie zauważył, że Jordie najwidoczniej nie była tak szczęśliwa, jak chciał w to wierzyć; że będąc jego narzeczoną, czuła się przez niego zaniedbana. Że ciąża, dodatkowe kilogramy, hormony, zaokrąglony brzuch - odbierały jej rozum pewność siebie, której przytulanie się do ciążowego brzuszka widocznie nie przywracało. Że czegoś jej brakowało - mimo że Chet starał się dawać jej wszystko, czego mogła pragnąć. Jak się okazało - poza wystarczającą uwagą, poza wsparciem i zrozumieniem. To chyba próbowała mu powiedzieć. Z drugiej jednak strony - Callaghan był tylko mężczyzną i niektóre rzeczy należało mu wyłożyć wprost, żeby zdał sobie z nich sprawę. Jakże inaczej wyglądałaby aktualnie ich sytuacja, gdyby Jordie choć spróbowała z nim o tym porozmawiać, zamiast od razu obrzucać go bezpodstawnymi oskarżeniami. Chociaż w chwili obecnej już nawet to nie miało większego znaczenia. Paradoksalnie bowiem, podczas tych kłótni - mimo że wszystko zaczęło się od zarzutów Jordie co do jego zażyłości z innymi kobietami - prawdę Chet powiedział tylko raz: wtedy, gdy wypomniał ciemnowłosej brak zaufania oraz to, że zamiast jego starań, widziała tylko błędy, nawet te, których on sam nie dostrzegał lub których nie był świadomy. Że widziała w nim to, co najgorsze. Wszystko inne, co jej wtedy powiedział - a powiedział wiele - było dyktowane gniewem, chociaż, jak na ironię, w ostatecznym rozrachunku potwierdziło jedynie, że Jordie słusznie miała o nim tak niskie mniemanie. A mimo to brunet nie potrafił wyzbyć się poczucia, że osądziła go niesprawiedliwie; że po prostu go nie doceniała. Że niezależnie od tego, co robił - to nigdy nie było dla niej wystarczające. I doprawdy nie potrafił zrozumieć, czemu Halsworth w ogóle z nim była, skoro wciąż tylko ją rozczarowywał - i skoro jedyne, czego się po nim spodziewała, to kolejny zawód. Jak mogła kochać kogoś takiego? Ale nie zapytał jej o to; nie chciał znać odpowiedzi. I chociaż nie była to jedyna kwestia, jakiej Chet nie rozumiał - to nie pytał już o nic. Nie próbował już z nią rozmawiać, nie starał się tego naprawić. Nie umiał tego naprawić - nie, kiedy wszystkie jego argumenty odbijały się niczym od ściany, i nie, kiedy Jordie z każdą minutą coraz bardziej wymykała mu się z rąk, a jego nieustannie paraliżowała ta cholerna bezradność. Bywał więc w domu tak mało, jak tylko było to możliwe; okazał się on natomiast na tyle przestronny, że Chet mógł mieszkać tam z Jordie i niemal się na nią nie natykać - zwłaszcza śpiąc w innym pomieszczeniu. Właściwie, gdy po walentynkowej awanturze dotarło do niego, że jednak nie zażegna tego kryzysu tak łatwo, jak wcześniej sądził, uznał, że najlepszym posunięciem będzie przeniesienie się wraz ze swoimi rzeczami do sypialni gościnnej. Mimo że wcale nie chciał - obawiał się tego kroku, bo wydawał się on zbyt definitywny; ale nie mógł wiecznie koczować na kanapie w salonie. Nie mając na dłuższą metę swojego miejsca, czuł się rozmontowany gdzieś w środku. Dlatego kiedy po powrocie z pracy - nieco wcześniej niż miało to zwykle miejsce w ostatnich dniach, gdy wieczory wolał spędzać gdziekolwiek, byle nie w domu, który i tak stał się dziwnie obcy i milczący - Chet zauważył, że Jordany jeszcze nie było, uznał to za dobry moment, aby pod jej nieobecność zabrać część swoich ubrań z ich garderoby. Tak miało być łatwiej - bez zbędnych dyskusji, ukradkiem i po cichu. Mimo że zaledwie parę tygodni temu razem te rzeczy rozpakowywali. I zaledwie parę tygodni temu, w tym samym miejscu deklarowali sobie miłość, kiedy to brunet wkładał jej na palec pierścionek zaręczynowy. A teraz mieszkali pod jednym dachem, chyba tylko dlatego, że nie posiadali innych opcji, i że wciąż łączyło ich to dziecko, jakie Jordie nosiła pod sercem; nawet ze sobą nie rozmawiając i prawie się nie widując. I nic nie wskazywało na to, aby ten stan miał w najbliższym czasie ulec zmianie, skoro żadne z nich nic w tym kierunku nie robiło. Chet robił wręcz coś odwrotnego, choć zdążył zaledwie wyjąć parę swoich koszul, i rzucić je na łóżko w momencie, jak jego uszu doszło ciche trzaśnięcie drzwi wejściowych, a towarzyszący mu w pokoju Aldo, szczekając radośnie, zbiegł po schodach, by przywitać się z Jordie, która po kilku minutach wkroczyła do sypialni, zastając bruneta w trakcie tej małej wyprowadzki. A tym samym ciche załatwienie owej sprawy przestało właśnie być realną opcją. - Myślałem, że zdążę, zanim wrócisz... Daj mi chwilę, zabiorę tylko swoje rzeczy i nie będziesz musiała mnie tu więcej oglądać. Przeniosę je do drugiej sypialni, nie będę wiecznie spać na kanapie w salonie - wyjaśnił ze wzruszeniem ramion, tonem sugerującym już wyłącznie kapitulację. Zresztą może zupełnie niepotrzebnie strzępił język, bo Jordany pewnie i tak nie obchodziło to, gdzie spał, tak długo jak nie próbował spierać się z nią o miejsce w ich łóżku; bo dzielenie go nie wchodziło już w grę. Ona tego nie chciała, a on - niezależnie od tego, jak bardzo za nią tęsknił, i jak bardzo pragnął jej dotknąć, ilekroć tylko ją widział - wciąż miał w głowie to, jak zareagowała, kiedy ostatnim razem próbował to zrobić: jak strąciła jego dłonie ze swojego ciała, widząc w nim najzwyklejszego, pierdolonego śmiecia. I czuł się z tym po prostu parszywie.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

19. Wydawało się, że odwrócenie ról w ich relacji jest właściwie niemożliwe – niestety fakt był taki, że zazwyczaj to właśnie Chester robił coś, co stawało im na drodze do szczęścia i wówczas jedynie ranił Jordanę na każdym kroku. Oboje musieli przejść długą i żmudną drogę do tego, aby być razem, ale jednak to głównie on musiał wiele w sobie zmienić i wiele wypracować, by nauczyć się żyć u boku jednej kobiety i co więcej, by to życie z nią dzielić: by się otworzyć, okazywać uczucia. Póki nie był w stanie tego zrobić, błądzili po omacku i Jordie tak naprawdę nieustannie znosiła jego błędy, które oczywiście za każdym razem mu wybaczyła, bo jej na nim zależało. Istotnie jednak byli teraz na takim etapie, że odpowiadali już nie tylko za siebie, ale i za drugą stronę – a właściwie za całą ich małą rodzinę, bo również za małego człowieka, który rozwijał się w jej brzuchu. Tymczasem pozwoliła sobie na tą zbyt gwałtowną reakcję, która niestety niczym efekt domina pociągnęła za sobą jeszcze gorsze konsekwencje, których z całą pewnością się nie spodziewała – i których nie przewidziała. Nigdy wcześniej też chyba nie była winna temu co się działo, więc i dla niej poniekąd było to nowym położeniem. Wiedziała natomiast jak trudno było dotrzeć do Chestera, gdy coś go zabolało i chociaż oczywiście sama nadal czuła ogromne rozczarowanie i złość na niego, tym bardziej podsyconą przez niego tamtego feralnego dnia, gdy insynuując zdradę po prostu wyszedł i nie wrócił na noc… nadal cholernie za nim tęskniła i co więcej, obawiała się, że naprawdę mogłaby go stracić. Duma jednak nie pozwalała jej na to, by wyciągnąć rękę na zgodę, bo wbrew wszystkim tym irracjonalnym powodom, ona nadal uważała, że to on zapoczątkował cały ten problem – bo można było o tym zapomnieć, ale to jego znajomość z pewnymi osobami wywołała takie, a nie inne reakcje. To, jak również fakt, że Jordie czuła się odrobinę gorzej w nowej sytuacji – ze zmieniającym się ciałem i świadomością, że Chet nie patrzy na nią już tak jak kiedyś, tym chętniej nawiązując te nowe znajomości z innymi kobietami. I to chyba było największym problemem. I mimo, iż dotychczas ufała mu bezgranicznie, to tamtego dnia to zaufanie jednak nieco nadszarpnął i chociaż oboje działali pełni złości, to ona nigdy nie pozostawiłaby go w takiej niepewności – bo wówczas w jej głowie kłębiły się jedynie myśli o tym gdzie i z kim był. I nadal nie dawało jej to spokoju, być może właśnie dlatego po prostu wolała go nie oglądać. Bolesnym było to jak mijali się, mieszkając w jednym domu – jak znikali na cały dzień, by tylko nie wejść sobie w drogę… bo paradoksalnie tak było prościej. Nieprawdą było jednak to, że widziała wyłącznie jego błędy, że czekała na jego potknięcie i że mu nie ufała – jego oskarżenia pod tym względem zabolały ją równie mocno, także przez wzgląd na to, że on mógł tak o niej pomyśleć. Poniekąd więc wiedziała chyba jak poczuł się i on, ale – no właśnie, ale nadal nie potrafili wyciągnąć z tego wniosków. A nawet jeżeli wszystko to co jej wygarnął, zrobił w dużym gniewie, to i tak zranił ją tym i jedynie podsycił jej podejrzenia – które początkowo były przecież kompletnie bezpodstawne. Mimo to miała poczucie, że go zraniła – że być może faktycznie go nie doceniła i osądziła go iście niesprawiedliwie, chociaż sobie na to nie zasłużył. Dlatego w ciągu ostatnich dni doskwierały jej lekkie wyrzuty sumienia, miała wiele czasu, by wszystko sobie też dokładnie przemyśleć i chociaż wyciągnęła wnioski, to i tak nie mogła zapomnieć jego spojrzenia pełnego gniewu i tych pełnych jadu słów, które tak boleśnie wbiły się do jej świadomości. Jak więc ruszyć dalej? Czy w ogóle mogą ruszyć dalej, czy pozostało im już tylko boleśnie się cofnąć? A cofali się coraz bardziej w tej bezradności, wówczas Jordana tęskniła za nim coraz bardziej, bo niemalże już go nie widywała, chociaż jak na ironię zamieszkiwali jeden dom. Dom, w którym nagle zaczęła czuć się po prostu jak intruz, bo przecież formalnie nie należał do niej, a skoro ich relacja obecnie – wyglądała jak wyglądała, to czy to właśnie nie ona powinna zabrać swoje rzeczy i się wynieść? Nieustannie towarzyszyła jej ta myśl, zastanawiała się czy tego właśnie chciałby teraz Chester, czy powinna to zrobić… jednakowo nie mając się jednak gdzie podziać, więc póki co tkwiła w tym zawieszeniu nadal. Z drugiej zaś strony wcale nie chciała go opuszczać, przecież na jej palcu nadal lśnił ten cudowny pierścionek, który potwierdzał to, że są razem – ale póki co pozostawał jedynie błyskotką, która nie dawała jej żadnej pewności. A przecież nie chciała tego kończyć, nie chciała go stracić i nie chciała zostać sama. Zamiast jednak podejść do tego dojrzale, znowu planowała spędzić cały dzień poza domem i zamiast podjąć z nim rozmowę, unikała go niczym ognia. Gdy jednak odwołali jej dzisiaj jeden wykład, była zmuszona wrócić do domu, bo tak naprawdę wszyscy mieli swoje zajęcia i nie miał jej kto przygarnąć, a nie miała ochoty w samotności chodzić po mieście; w domu zaś przynajmniej na jej widok cieszył się Aldo, więc ta wizja była o wiele przyjemniejsza. Nie spodziewała się za to zastać tam o tej godzinie Chet’a (podobnie jak i on nie planował zastać jej), więc oboje mocno się przeliczyli. Gdy więc weszła do domu, kąciki jej ust drgnęły ku górze, gdy usłyszała radość czworonożnego przyjaciela, który zbiegł na dół, by ją przywitać. – Cześć Aldo, ja też się już za Tobą stęskniłam. Pewnie się nudzisz, co? Może pójdziemy na spacer – pogłaskała go ochoczo, niemal z rozbawieniem obserwując jego reakcję na samo słowo spacer. Niemniej musiała się najpierw przebrać w coś wygodniejsze i po prostu chwile odpocząć, bo niczym niewidzialną nicią przyciągało ją to cudowne, duże łóżko, więc niemal od razu skierowała swoje kroki do sypialni. Wchodząc z pewnością, nagle zastygła w bezruchu tuż za progiem, gdy jej wzrok padł najpierw na rozłożone na tym cudownym łóżku męskie ubrania, a potem prześlizgnął się powoli na bruneta, który podzielił z nią spojrzenie. Gdy po kilku sekundach dotarło do niej co właśnie robił, niemal zabrakło jej tchu w piersiach – poczuła jakby ktoś mocno ją spoliczkował, niemal czuła ten fizyczny ból, zdając sobie sprawę z tego jak realne stawało się to co się działo. Opuszczał ich sypialnię. Opuszczał ją. Tak trudno było jej to przyjąć do wiadomości, że potrzebowała chyba dobrej chwili, by wrócić do siebie. Z drugiej zaś strony zalała ją fala niekontrolowanych uczuć, bo widziała go pierwszy raz od kilku dni i zrozumiała właśnie, że tęskniła o wiele bardziej niż jeszcze chwile temu myślała. Ten cholerny ból jednak powracał – znowu dzwoniły w uszach jego wszystkiego oskarżenia, znowu zapiekły nadgarstki od mocnego uścisku jego dłoni i co najgorsze, w głowie znowu powstawały obrazy bruneta w towarzystwie innej kobiety tamtego wieczora. Przełknęła ślinę, wysłuchując jego tłumaczenia, tonem sugerującym, iż naprawdę już się poddał – że nie zamierzał walczyć i niczego naprawiać, jakby przesądził istotnie o ich losie. Miała wrażenie, że oczy za moment jej się załzawią, ale zamiast tego pokręciła głową i weszła nieco dalej. – Nie… - zaczęła w końcu, wyduszając z siebie jedno słowo i to z wielkim trudem. Poniekąd to jedno słowo mogło wysnuć aluzję, iż nie zamierzała pozwolić mu się wynieść, ale… - …to ja powinnam się tam przenieść. I przeniosę się tam za chwilę, zostaw te rzeczy. To w końcu… Twój dom… i Twoja sypialnia – powiedziała cicho, niemal z trudem wypowiadając te słowa, ale takie były przecież fakty. Nie miał żadnego obowiązku oddawać jej sypialni, która należała do niego, więc zerknęła jedynie przelotem na łóżko, a potem znowu na niego. – To Twój pokój, nie mam prawa Cię z niego wyrzucać – dodała z wyraźnym bólem, który niemal dało się usłyszeć w jej głosie, po czym podeszła do łóżka i zgarnęła z niego jego koszule, zamierzając je ponownie zanieść do garderoby. Obróciła się gwałtownie z nimi i niemal wpadła na bruneta, gdy zagrodził jej sobą drogę. - Przesuń się, Chet. Zostań w swojej sypialni, ja zabiorę swoje rzeczy do pokoju gościnnego – zakomunikowała, tym razem nieco ostrzej niż wcześniej, bo patrząc w jego oczy, znowu odczuwała te wszystkie sprzeczne emocje, które się w niej kłębiły. Jego bliskość niestety to wszystko wyzwalała ze zdwojoną siłą i miała ochotę krzyczeć na samą myśl o tym, że popchnęła go w ramiona innej… że naprawdę mógł tamtą noc spędzić z inną. Czuła już jak słowa grzęzną jej w gardle, chciała go więc po prostu wyminąć i udać się w kierunku garderoby, gdy ten moment przerwał nagle dźwięk jego telefonu. Skorzystała więc z okazji, że wyjmował go z kieszeni spodni i czym prędzej udała się do tej garderoby, by tam odłożyć jego rzeczy na wieszaki. Odetchnęła zaś głęboko i wniosła oczy do nieba, próbując powstrzymać łzy, które znowu cisnęły się jej do oczu. Miała wrażenie, że traci grunt pod nogami i to było cholernie okropne uczucie. A Chet bynajmniej jej tego nie ułatwiał.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Niełatwo było spojrzeć jej w oczy - Chet wiedział, że zabranie swoich rzeczy z sypialni, a tym samym całkowite opuszczenie jej, przyjdzie mu z dużo większą łatwością, jeśli odbędzie się to bez towarzystwa Jordany. Jej widok boleśnie przypominał mu o tym, co tracił - bo chociaż wydawało się, że to jeszcze się nie dokonało, to brunet mógł już tylko stać i patrzeć na to, jak Jordie oddala się od niego coraz bardziej, mimo że wciąż tkwili pod jednym, wspólnym dachem. A on - godził się na tę stratę bez zająknięcia, i chociaż jakiś głos gdzieś z tyłu jego głowy podpowiadał mu, że jeśli w porę nie powstrzyma biegu wydarzeń, to będzie tego żałował może nawet do końca życia, to w chwili obecnej nie potrafił zdobyć się na żaden krok, by ją odzyskać. By odzyskać kobietę, która wywróciła jego świat do góry nogami; która nadała jego życiu sens w momencie, gdy on tego sensu już nie widział. Która była dla niego wszystkim - ale w chwili obecnej nic już nie wskazywało na to, aby on był tym samym dla niej. Z perspektywy Callaghana, ilość popełnionych błędów, które mniej lub bardziej skutecznie niszczyły ich relacje, rozkładała się z bowiem przewagą po stronie Jordie - to ona zarówno ostatnim razem, jak i teraz, odpowiadała za to, że ich drogi musiały się rozbiec. I również tak jak poprzednio, doprowadziła do tego swoimi domysłami i przypuszczeniami: tym, że - w jego odczuciu - nie ufała brunetowi i że spodziewała się po nim najgorszego. Spodziewała się, że ucieknie na wieść o ciąży, że nie będzie chciał tego dziecka, a kiedy jednak nie zostawił jej z tym samej - spodziewała się, że zniechęcą go jej ciążowe krągłości czy gorsze samopoczucie. Że nie wytrwa w swoich obietnicach - które widocznie tak niewiele były dla niej warte - i że wycofa się, jak tylko dotrze do niego, że stały związek to nie wyłącznie zabawa w dom czy posiadanie pod ręką kobiety, którą będzie mógł przelecieć kiedy tylko najdzie go na to ochota; a narzeczona to nie tylko ładna maskotka, którą będzie mógł się pochwalić znajomym. I nawet jeśli Jordana nie zdawała sobie teraz z tego sprawy, to znów to robiła - nazywała to miejsce jego domem, tak jakby tylko czekała na to, aż Chet ją stąd wyrzuci, mimo iż ani razu nawet tego nie zasugerował; przeciwnie: zapewniał ją przecież, że niezależnie od tego, jak będą się układały relacje pomiędzy nimi - będzie mogła czuć się tu bezpieczna; że nie straci dachu nad głową nawet gdyby nie byli już razem. A tymczasem nadal wierzyła, że wyrzuciłby na bruk matkę swojego dziecka - bo za takiego właśnie człowieka go uważała i żadne zaprzeczenia niczego tu nie zmieniały. - Przestań - warknął poirytowany, przez zaciśnięte zęby, ale zaraz się zreflektował, żeby znów nie wybuchnąć. Nie liczył na to, że Jordana zechce go powstrzymać - i jak się okazało: słusznie - ale też nie chciał dawać jej pretekstu do kolejnej kłótni; nie miał ochoty się już kłócić, bo to i tak donikąd nie prowadziło, a jedynie prowokowało go do robienia i mówienia rzeczy, których powiedzieć i zrobić wcale nie chciał. Nie chciał podburzać jej zaufania, nie chciał nawet pozostawiać jej w tej niepewności, w jakiej zostawił ją ostatnio, pozwalając myśleć, że spędził walentynkową noc z inną kobietą, chociaż miał wrażenie, że to i tak nie miało żadnego znaczenia. Ale przede wszystkim nie chciał podnosić na nią ręki i pozostawiać zaczerwienionych śladów na jej nadgarstkach; nie chciał zrobić jej krzywdy, nawet jeśli w tamtym momencie istotnie pragnął ją ukarać. Dać jej to, na co zasłużyła. Widziała w nim skończonego chuja - więc tak się zachował. I wówczas, pod wpływem tak silnych emocji, był wręcz skłonny sądzić, iż Jordana była po prostu kurewsko dobrą, wyrachowaną manipulantką. Że celowo obracała wszystko na jego niekorzyść, aby to on później czuł się z tym podle. Tylko po co? Aż trudno uwierzyć, że naprawdę doprowadzili się nawzajem do takiego stanu; by tak o sobie myśleć... - Dlatego wolałem to załatwić bez ciebie, kurwa, musisz tak wszystko utrudniać? To nie jest mój dom ani moja sypialnia. I nie zamierzam cię stąd wyrzucać, nawet jeśli masz mnie za takiego chuja - dodał, gdy zabrała z łóżka jego koszule, i złapał za materiał, gniotąc go nieco w dłoni i próbując wyszarpnąć ubrania z jej rąk, gdy nagle rozległ się pomiędzy nimi dzwonek telefonu. Na sekundę brunet wręcz zastygł w bezruchu, czekając tylko na kolejny wybuch pod tytułem: "znowu wydzwania do ciebie jakaś kobieta?!", ale ten, ku jego zdumieniu, nie nastąpił. Chociaż to może logiczne: po co Halsworth miałaby być zazdrosna o faceta, którego nawet sama już nie chciała? Sięgnął do kieszeni spodni, wyjmując komórkę, i odetchnął głęboko, zanim trącił kciukiem zieloną słuchawkę pod imieniem Boyd. Boyd był jednym z niezbyt licznej grupy przyjaciół, z jakimi brunet utrzymywał nadal dość regularny kontakt telefoniczny; jeszcze z czasu pracy w Nowym Jorku - z przeszłości, która wydawała się być niczym poprzednie życie, z dala od Seattle i z dala od tego wszystkiego, co w ostatnim czasie na tyle skutecznie zaprzątało głowę Chestera, iż zdążył on kompletnie zapomnieć o tym, że jego znajomi, planując jeszcze-zimowy urlop, postanowili przy okazji wygospodarować trochę czasu na wizytę w Szmaragdowym Mieście. Właśnie dzisiaj. "Bo inaczej chyba już nigdy się nie spotkamy, skoro ty nie masz czasu, żeby nas odwiedzić!" I chociaż w normalnych okolicznościach ucieszyłaby go perspektywa spotkania z dawnymi znajomymi - cieszyła go jeszcze tych kilkanaście dni temu, gdy owo spotkanie planowali - tak obecna sytuacja sprawiała, że miał co do tego mieszane uczucia. Był pewien, że jego przyjaciele pragnęli poznać jego narzeczoną - zwłaszcza że sami pamiętali Callaghana jeszcze jako wiecznego singla, który ani myślał ustatkować się u boku jednej kobiety - a on nie miał teraz najmniejszej ochoty dzielić się z nimi swoimi związkowymi problemami. I nie mógł zmuszać Jordany do spędzania z nimi czasu, ani tym bardziej do tego, aby udawała, że wszystko jest między nimi w porządku... Mimo to nie dał po sobie poznać, że zapomniał o tym, iż sam ich tu zaprosił, a po krótkiej wymianie zdań rozłączył się i zastanowił chwilę, zanim rzucił ciężką kurwą pod nosem i wreszcie dołączył ponownie do Jordie. Nie powstrzymywał jej już jednak przed odwieszeniem jego rzeczy na miejsce, a zamiast tego odchrząknął tylko, sygnalizując swoją obecność. Nawet jeśli nie miała ochoty na niego patrzeć ani z nim rozmawiać, to jednak wciąż mieszkali w tym domu oboje i Chet musiał ją uprzedzić o tym, że będą mieli gości. - To jednak będzie musiało poczekać. Pamiętasz, jak jakiś czas temu wspominałem, że moi znajomi z Nowego Jorku chcieliby nas odwiedzić... - zagaił, drapiąc się z lekkim zakłopotaniem po karku. - Właśnie dzwonili, że będą tu za jakąś... chwilę. Nie musisz spędzać z nimi czasu, jeśli nie masz ochoty, powiem im, że źle się czujesz, czy coś, a my wyjdziemy gdzieś na miasto, żeby ci nie przeszkadzać. Wolałbym z nimi nie rozmawiać o tym, że... my... - że nie śpimy już w jednym łóżku? Że ze sobą nie rozmawiamy? Że nie możemy na siebie patrzeć? Urwał ze wzruszeniem ramion. - Okej?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdecydowanie prościej było trwać w tej iluzji niż na własne oczy zobaczyć, że coś naprawdę może zmierzać ku końcowi. Dotychczas, chociaż mijając się i właściwie nie rozmawiając, nadal mieszkali przecież pod wspólnym dachem, a ich rzeczy właściwie pozostały nieruszone… nadal zajmowali wspólną garderobę i nadal to wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak przed tym feralnym wyjściem do klubu. Nadal była więc nadzieja. Gdy więc jednak dzisiaj weszła do sypialni i zobaczyła, że Chet tak naprawdę rusza dale – zabiera swoje rzeczy i fizycznie przenosi się do innego pokoju, coś niepokojącego w niej drgnęło i pojęła, że to dzieje się naprawdę: że naprawdę może go stracić jeżeli czegoś nie zrobi. Niewiarygodnym wydawał się więc fakt, że od tej błogiej sielanki tak niepostrzeżenie szybko przeszli do ciągłej walki i wzbierających niepewności – do braku zaufania, czego jeszcze jakiś czas temu naprawdę nie można było im zarzucić. Kolejne więc wyrzuty sumienia dawały o sobie znać, bo chociaż pozostała złość na niego i poczucie urazy za to wszystko co jej powiedział, to jednocześnie zdawała sobie też sprawę z tego, że przecież ona to zapoczątkowała (chociaż tak naprawdę to on, gdy nawiązał te bliższe relacje z innymi kobietami). Mogli więc spierać się o winę bez końcu i zapewne i tak nie doszliby do żadnego konkretnego wniosku, niemniej jednak nadal pozostawali w tym razem i jeżeli nie byli w stanie poradzić sobie z tym teraz, to zapewne już nigdy. I ta myśl cholernie bolała, myśl o tym, że miałaby zostać sama z dzieckiem i że z ich małej rodziny pozostaną już wyłącznie wspomnienia – nawet jeżeli Chester i tak gwarantował jej dach nad głową i wszelką pomoc. Może istotnie to ona popełniała błąd, może jedynie wmawiała sobie, że na niego zasługuje, a tak naprawdę nie była tym czego Chet potrzebował: może nieprawdą był to, że mu ufała i że wierzyła w jego słowa oraz zapewnienia… w tej chwili jednak wątpliwości pojawiały się po obu stronach i niestety bez szczerej i spokojnej rozmowy nie da się ich rozwikłać. A Chet stanowił dla nich początek i koniec wszystkiego, przecież odmienił jej życie i wprowadził w nie bezgraniczną radość – co więcej, ona nie wyobrażała sobie już tego życia bez niego, więc wizja utraty go bolała podwójnie. A jednak ta cholerna duma nie pozwalała jej działać, może więc faktycznie lubiła stawiać się w roli ofiary i zrzucać na niego winę, może właśnie chciała wpędzić jego w to poczucie winy i jedynie dokładała insynuacjami, że ten dom nadal był jego – bo może ciągle leżało jej to na sercu. A może to jedynie kolejna fala bzdur, która ich zalewała od środka, podsycając w nich złość, rozczarowanie i sugerując wszelkie niepotrzebne myśli, które jedynie miały ich zranić. Bo mimo swojego zachowania Jordana naprawdę szczerze go kochała i pragnęła wierzyć w to wszystko co razem mieli, a mimo to nie potrafiła go chyba tak do końca docenić i miał po części prawo czuć się z tym źle. Tak samo źle jak i ona czuła się wobec jego zachowania względem niej, bo to także pozostawało wiele do życzenia w ostatnim czasie… Mimo to sprzeciwiała się temu co właśnie robił, bo zwyczajnie po ludzku uznała, że ta sypialnia należy się jemu, w końcu nie było powodu dla którego to właśnie ona miała ją zajmować. Ona również mogła przenieść się do gościnnej, jeżeli i tak miała zostać w tym domu. W tym wszystkim jednak z dwojga złego dobrym było chyba tylko to, że istotnie nie była w stanie odczytać wszystkich jego myśli, bo ona oprócz tego, że zostawił ją w tej niepewności i że była przekonana, że faktycznie Walentynkową noc spędził z inną kobietą tak jak zapowiedział, nie mogła mu chyba niczego zarzucić. Miała czas na przemyślenia i zrozumiała, że te insynuacje i ataki na niego nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości, więc nie – nie myślała o nim źle, nawet jeżeli skrzywdził ją zarówno werbalnie, jak i fizycznie. Nawet te ślady na nadgarstkach nie bolały tak, jak serce, które pękało za każdym razem, gdy tylko myślała o tym, że naprawdę mógł być z inną. I pewnie pękłoby tak samo, gdyby właśnie wiedziała za jakiego teraz uważał ją człowieka. Może więc jednak milczenie pozostaje złotem, a wszczynanie kolejnej kłótni nie miało sensu. - Nie zmienia to faktu, że również i ja mogę przenieść się do sypialni gościnnej, a Ty zostać w tej, prawda? Nie twierdzę, że zamierzasz mnie wyrzucić, po prostu dom formalnie jest Twój i dlatego uważam, że to Ty powinieneś zostać w głównej sypialni… w tej sytuacji… - oznajmiła pełnym rozgoryczenia, ale i chyba żalu, głosem. Dźwięk telefonu jakby nagle jednak wyrwał ją z otępienia, bo czuła, że atmosfera między nimi gęstniała i być może gdyby nie intruz, który dobijał się na telefon bruneta, to teraz znowu skakaliby sobie do gardeł. Co więcej, właściwie nawet nie pomyślała o tym, że mogła dzwonić do niego jakaś kobieta, dlatego w ten sposób nie zareagowała, uznając raczej za normalne to, że ktoś mógł czegoś od niego potrzebować. I niekoniecznie musiała to być sąsiadka czy koleżanka z pracy. Poza tym była aż nazbyt pochłonięta tym co Chester planował zrobić, wynosząc się z tej sypialni, więc po prostu dała mu przestrzeń i zostawiła go samego, by mógł odebrać, gdy ona udała się z jego rzeczami do garderoby. Nie nasłuchując jego rozmowy, skupiła się na wieszaniu koszul na poszczególnych wieszakach, z których wcześniej je zdjął, chociaż i tak niektóre z nich zostały już przez nich pomięte i wymagały kolejnego prasowania. Ostatnią z trudem mogła założyć na wieszak, bo z niezrozumiałego powodu dosłownie trzęsły się jej ręce i czuła jak wzmaga się w niej ten cholerny stres – pewne obezwładniające uczucie na myśl o tym, że go traci. W końcu przeklęła cicho pod nosem i rzuciła koszulę wraz z wieszakiem na szafkę, po czym przetarła dłońmi twarz, wsuwając je po chwili nerwowo we włosy. Odetchnęła głęboko, bynajmniej nie spodziewając się rewelacji, które miał dla niej brunet, bo kompletnie zapomniała o tym, że wspominał jej jakiś czas temu o tym, że jego znajomi chcieliby ich odwiedzić. Wpatrywała się tępo w jeden punkt, gdy nagle wzdrygnęła się w momencie, w którym Chet oznajmił swoją obecność i obróciła się powoli, kierując na niego swoje spojrzenie. Momentalnie jej wzrok zaczął wyrażać zdziwienie, które wymagało chwili, by poukładało sobie to wszystko w głowie. – Że będą tutaj… za chwilę? Teraz? – mruknęła cicho, chyba pragnąc wierzyć w to, że jednak brunet nie mówił poważnie i być może miał na myśli jakiś inny dzień, a nie ten moment, w którym ich życie właściwie się sypało. Właściwie bardzo pragnęła poznać jego znajomych ze starego życia, bo była ich niezmiernie ciekawa – ludzi, którzy znali go takim jakim był kiedyś, tymczasem akurat dzisiaj wszystko było po prostu nie tak i to spotkanie zdecydowanie nie było im na rękę. – Okej? Mamy udawać jakby nigdy nic? Pomimo tego, że już razem nie sypiamy? Że w ogóle ze sobą nie rozmawiamy? Że właściwie tylko się unikamy? – rozłożyła bezradnie ręce, w pierwszej chwili jednak reagując nieco nazbyt emocjonalnie, bo to nadal mocno w niej siedziało. A ona nie chciała udawać, chciała by taka znowu była ich rzeczywistość. Westchnęła w końcu i zaczęła włosy za uszy, bo niesfornie opadały jej na twarz, po czym pokręciła głową. – Nie, przecież przyjeżdżają do Ciebie, żeby zobaczyć dom i spędzić w nim czas, a nie żeby wychodzić gdzieś na miasto. A na pewno nie zaraz po podróży. I jeżeli nie chcesz z nimi rozmawiać o tym… co się dzieję… - urwała, również nie do końca wiedząc jak to określić i jak to nazwać. Mimowolnie spojrzała na pierścionek, który nadal ślinił na jej palcu i chyba stanowił najlepszy – i być może jedyny dowód tego, że wszystko jeszcze było po staremu. Przez chwile się zastanawiała, po czym ponownie przeniosła wzrok na bruneta. - …to po prostu podejmijmy ich tutaj razem. Nie są niczemu winni, więc niech przynajmniej oni myślą, że wszystko jest dobrze. Poza tym to będzie zapewne krótka wizyta i raczej prędko znowu nie przyjadą, więc… – stwierdziła jednak nieco chłodno, wzruszając przy tym lekko ramionami – Trzeba przygotować jakąś kolację, albo coś zamówić… i muszę się przebrać – zerknęła w dół na swoje ubranie, po czym obróciła się prędko i odwiesiła odrzuconą wcześniej koszulę na swoje miejsce, po czym podeszła do swoich rzeczy, by przejrzeć je i poszukać czegoś odpowiedniego na dzisiejsze spotkanie. Oczywiście mogło się wydawać, że nagle zaczęli traktować siebie – i to – normalnie, ale fakt był taki, że to jedynie kolejna gra pozorów, którą odtwarzali przed sobą i mieli odtworzyć również przed jego znajomymi. Ale przecież chociaż tyle mogła dla niego zrobić, nawet jeżeli uważał ją za wariatkę i manipulantkę, a ona była przekonana, że ją zdradził – bo jak na takie osądy względem siebie, to i tak chyba nieźle im szło, skoro wytrzymali już tutaj razem kilka minut bez obrzucania się błotem. Nadal jednak patrzenie na niego sprawiało jej ból – zarówno ten powodowany tęsknotą, jak i ten powodowany myślą o nim z inną kobietą. Ściągnęła jedną z rzeczy ze swoich wieszaków i obróciła się, kolejny raz zawieszając spojrzenie na wysokości jego oczu. Zreflektowała się jednak, zdając sobie sprawę z tego, że być może on wcale nie chce, aby ją poznawali… – Chyba, że wolisz podjąć ich sam? To… w porządku. Zawsze to ja mogę wyjść do siostry albo pojechać do taty.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Prawdą okazywało się to, że aby związek mógł funkcjonować, czasem należało schować dumę do kieszeni i przyznać rację tej drugiej osobie, nawet jeśli samemu istniało się w przekonaniu, że wcale tej racji nie miała: przeprosić i wyciągnąć rękę na zgodę, mimo że nie było się winnym. I właściwie Chet już raz spróbował to zrobić - kupując te cholerne kwiaty i usiłując porozmawiać z Jordie, która niemal od pierwszego słowa przeszła prosto do kolejnych zarzutów i oskarżeń, zaprzepaszczając jakiekolwiek szanse na pojednanie. Oczywiście brunet również w tym nie pomógł, ale, przynajmniej we własnym odczuciu - nie miał nawet szansy jej tego wyjaśnić. Halsworth nie dała mu tej szansy, nie chciała go słuchać, a ilekroć powtarzał, że w jego życiu nie ma żadnej innej kobiety - ona najwidoczniej odbierała to jako desperackie próby tłumaczenia się, a tłumaczyć mógł się tylko ktoś winny; i ilekroć powtarzał, że liczyła się dla niego tylko ona - odbijał się od ściany, nie dostając niczego w zamian. Dlatego - przestał. Przestał próbować, przestał się starać, pozwalając jej myśleć, co chciała i wierzyć, w co chciała. Sam na tyle zaślepiony, że kompletnie nie patrzył już na ich sytuację w szerszej perspektywie. Nie widział tego, jak wiele tak naprawdę mógł stracić. Z pewnością odczułby to wszystko znacznie dotkliwiej, gdyby Jordie się wyprowadziła albo chociaż rzuciła w niego pierścionkiem zaręczynowym - ale dopóki tu z nim mieszkała, i dopóki wciąż niejako ją miał, to wszystko chyba zwyczajnie do niego nie docierało. Wspólne mieszkanie nic bowiem nie znaczyło, jeśli spali w oddzielnych łóżkach i mijali się w nieustannym milczeniu; i być może najgorszym, do czego mogli obecnie dopuścić, było to, aby weszło im to w nawyk - aby milczeli tak długo, aż zupełnie przestanie im zależeć i dopiero wtedy będą w stanie podjąć spokojną rozmowę bez emocji: ale wówczas stanie się to już ich nową codziennością, a oni zorientują się, że tkwią ze sobą tylko z uwagi na dziecko. Nie tak miało wyglądać ich wspólne życie. Nie miało też polegać na udawaniu szczęśliwych - a Chesterowi chcąc nie chcąc na usta cisnęło się pytanie o to, czy może powinni przestać udawać również przed samymi sobą. I zabranie swoich rzeczy do drugiej sypialni - których mężczyzna miał po prostu mniej i dlatego taki wybór wydawał się zwyczajnie praktyczniejszy - tym chyba właśnie był: przyznaniem przed samym sobą, że ten kryzys może jednak wcale nie był zaledwie przejściowy i do przeczekania na kanapie. Tylko że w obecnej sytuacji nie mieli już chyba innego wyjścia, jak: ciągnąć dalej to przedstawienie. - Nie, nie mogę cię zmuszać do tego, żebyś udawała, że wszystko jest w porządku i przez cały wieczór znosiła moje i ich towarzystwo, jeśli nie masz na to ochoty. Po prostu... to, co się między nami dzieje, to nie ich sprawa i nie ma sensu tego przy nich roztrząsać - uznał w odpowiedzi, wsuwając telefon z powrotem do kieszeni spodni, by zaraz ponownie unieść swoje spojrzenie na twarz Jordany, odrobinę zaskoczony jej propozycją. Zastanowił się chwilę, zanim kiwnął lekko głową. - Jeśli... tak uważasz. I jeśli będziesz umiała... robić przy nich dobrą minę - przyjrzał jej się czujnie, tak jakby znoszenie go miało być dla niej tak trudnym zadaniem; chociaż istotnie miał wrażenie, że od pewnego czasu ciemnowłosa nie umiała już patrzeć na niego inaczej niż z wyrzutem i rozczarowaniem. A może raczej chciał się upewnić, że Halsworth nie wybuchnie nagle przy jego znajomych i nie zrobi jakiejś awantury. Nie to, że jej nie ufał, ale faktem pozostawało, że w ostatnim czasie, co już ustalili podczas ostatniej kłótni, Jordie zachowywała się jak wariatka, i Chet wolałby mieć pewność, że to się nie powtórzy. - Po prostu coś zamówimy - skwitował ze skinieniem głowy, robiąc krok w głąb pomieszczenia, by zabrać jedną z tych koszul, jakie przed momentem Jordie odwiesiła z powrotem na wieszak - tym razem jednak z zamiarem przebrania się w nią, by nie musieć pokazywać się w domowych ciuchach. Sam nie był pewien, czy ten teatrzyk to dobry pomysł: gdyby ktoś ich zobaczył w tej chwili, uznałby ich co najwyżej za dwoje ludzi, pomiędzy którymi uczucia kompletnie już wygasły i dla których szczytem czułości jest całus w policzek, i to od święta - albo za takich, którzy patrzą na siebie tak, jakby nawet będąc obok, nieustannie za sobą tęsknili. I niestety, w ich przypadku chyba obie te wersje były aktualnie prawdziwe. Z ubraniami w ręku, Chet odwrócił się do wyjścia, nim zatrzymały go słowa brunetki, na które potrząsnął zaraz głową, spoglądając jej w oczy. - Nie. To znaczy... jak chcesz. Wiem, że ta wizyta nie jest ci na rękę, ale jeżeli w ogóle się nie pokażesz, to tym bardziej będą o ciebie dopytywać, na pewno będą chcieli cię poznać - przyznał. - Jeśli nie będziesz dobrze się z tym czuła, to po prostu wyjdziesz - dodał ze wzruszeniem ramion, bo chociaż zależało mu na utrzymaniu pewnych pozorów, to bardziej dbał, mimo wszystko, o jej komfort - ale czy ona kiedykolwiek to doceniała? Na to pytanie zapewne każde z nich udzieliłoby innej odpowiedzi. Tymczasem jednak nic już nie dodając, mężczyzna opuścił sypialnię i udał się do łazienki - te na szczęście mieli dwie, więc nie musieli wchodzić sobie w drogę - aby również odświeżyć się nieco przed przyjazdem nie do końca oczekiwanych gości.
Ledwie kilkanaście minut później rozległ się dzwonek u drzwi, a zaraz po nim - szczekanie psa, jakie również ucichło, zastąpione gwarem powitań już od progu, gdy przetoczyli się przezeń kolejno: Heather, jej mąż Jeremy, oraz Boyd. Wszystkich ich panna Halsworth z pewnością kojarzyła z opowieści - podobnie jak i oni ją. Dwaj ostatni, wraz z Chesterem byli swego czasu niczym muszkieterowie - do momentu aż między nimi - a konkretniej: u boku Jeremy'ego - pojawiła się Heather. Dla ich małej sfory utrata przyjaciela była bez wątpienia tragedią, ale kobieta, ku ich zdumieniu, okazała się również całkiem dobrą kumpelą, i obecnie to już nie ona - a Boyd sprawiał wrażenie, że znalazł się tu niejako na doczepkę. W rzeczywistości, z całego ich grona, to on był ostatnim, samotnym wilkiem. Zatwardziałym kawalerem - takim, jakim był i Chet, dopóki nie poznał Jordie. Zerknął na nią kontrolnie, gdy ta dołączyła do nich po krótkiej chwili w salonie, jakby upewniając się, że zamierzają odegrać to przedstawienie.
- Nie mówiłeś, że umawiasz się z modelką, warto było tłuc się z tamtego wybrzeża - Boyd klepnął bruneta w ramię, rzuciwszy jakże niewybrednym komplementem pod adresem Jordie, i otaksował ją niedyskretnie spojrzeniem, zanim uściskał jej dłoń, ewidentnie będąc pod wrażeniem jej urody. Bywał niereformowalny, a przyjaciele wytrzymywali z nim chyba tylko dlatego, że znali go na tyle długo, by wiedzieć, że nie odpuściłby żadnej kobiecie. Chet również to o nim wiedział. Niestety.
- Uważaj, stary, z tymi komplementami, nie jestem tak cierpliwy jak inni - pogroził mu paluchem, coby ukrócić nieco zapędy Boyda. Wcale nie dlatego, że Jordie była jego i żaden inny facet nie miał prawa z nią flirtować - bo to nie było obecnie takie oczywiste. Chociaż on sam był chyba równie zaborczy, co zawsze. I najwyraźniej mylił się, twierdząc, że faceci nie patrzyli już na Jordie w taki sposób, kiedy pod jej ubraniem odznaczał się ciążowy brzuszek. - Czego się napijecie? Nie obrazicie się, jeśli zamówimy coś do jedzenia?
- Oczywiście, nie przyjechaliśmy tu dla jedzenia, tylko żeby się spotkać i poznać w końcu twoją narzeczoną, żebyśmy nie musieli jej poznawać dopiero na waszym ślubie! - wypomniała mu Heather, po tym jak przywitała się z Jordaną. - Macie piękny dom! Ale widać, że urządzała go kobieta - zaświergotała, by zaraz klasnąć w dłonie, przypominając sobie, że przecież nie przyjechali z pustymi rękami. - Mamy coś dla was! Kochanie, wziąłeś... O! Coś dla dzidziusia, który to już miesiąc? - zwróciła się do ciemnowłosej, wręczając jej niewielką torebkę z upominkiem w postaci maleńkich śpioszków i maskotki. - Chet, jestem taka dumna, że w końcu się ustatkowałeś, masz nagrodę - zaśmiała się, odbierając od Jeremy'ego - który ewidentnie był tym bardziej milczącym - butelkę whisky, jaką wcisnęła w dłonie bruneta. A o tym, że długo nie potrafił się ustatkować, wiedziała akurat bardzo dobrze - sama nie potrafiłaby zliczyć, ile swoich koleżanek usiłowała z nim wyswatać, umawiając na randki w ciemno, zanim dotarło do niej, że to bezcelowe. Trzeba przyznać, że w matkowaniu dorównywała jej... tylko matka Callaghana.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wygląda na to, że jednak oboje w kwestii związków musieli jeszcze się aż nazbyt wiele nauczyć: jeszcze więcej zrozumieć, wyciągnąć więcej wniosków i co więcej, nauczyć się jednak chodzić na kompromisy. Jeszcze bardziej zaś musieli nauczyć się chować wspomnianą dumę do kieszeni, co najwyraźniej nadal przychodziło im z ogromnym trudem. Ale czy na pewno należało zaprzestać próbowania? Czy poddanie się w tej sytuacji było dobrym rozwiązaniem? Bo nawet jeżeli ciągłe próby kończyło się fiaskiem, a jednocześnie próbując odbijali się od ściany, to tylko to próbowanie dawało im szanse na to, by przezwyciężyć taki kryzys. Jeżeli zaś poddają się oboje, to zaczną trwać w tym nieustającym konflikcie, który być może w końcu stanie się ich przykrą codziennością, nawet wówczas, gdy na świecie pojawi się już ich dziecko. A przecież nie tak miało to wyglądać, nie to sobie obiecywali. Pytaniem pozostawało więc dlaczego Jordana właściwie ciągle tutaj była – dlaczego nie rzuciła w niego pierścionkiem zaręczynowym i dlaczego nie zabrała swoich rzeczy, aby przenieść się na przykład z powrotem do rodzinnego domu. Przecież w sytuacji, w której podejrzewała go o zdradę, to chyba właśnie to powinna zrobić – uciec jak najdalej, a nie zostawać wraz z nim pod jednym dachem. Nie znała chyba odpowiedzi na to pytanie, a może po prostu było jej głupio, że tak łatwo straciła dla niego głowę i że oddała mu serce, jednocześnie sprowadzając na świat nowe życie, po czym koniec końców została sama – zdradzona. Niełatwo jednak było się do takiej zdrady przyznać, chociaż ona nadal pozostawał w sferze jej domysłów. A może jednak nie chciała zrobić tego ostatecznego kroku, chociaż ciężko powiedzieć na co właściwie liczyła, skoro w swej złości na niego i tak nie przyjmowała żadnych racjonalnych wyjaśnień ani prób pojednania. A w ciągu ostatnich dni te w ogóle nie nadchodziły, więc być może traciła już nadzieję, a jeszcze sposób, w jaki Chester chciał zabrać swoje rzeczy, utwierdził ją w bolesnym przekonaniu, że go traciła. Że to działo się naprawdę. Mimo, że dotychczas chyba również nie patrzyła zbyt szeroko na jakiś sytuację, nie patrzyła z perspektywą na przyszłość i na to, co w ogólnym rozrachunku traciła: a traciła rodzinę. Może więc w tak trudnym momencie odgrywanie szczęśliwej pary przed jego znajomymi nie było wcale dobrym pomysłem, bo Jordie chyba nie mogła mu zagwarantować, że na pewno nie da się ponieść emocjom i że tak po prostu z łatwością zniesie jego bliskość oraz te wszystkie pytania i sugestie… ale jednocześnie były to osoby, które nadal bardzo chciała poznać. Poza tym nie byli niczemu winni i skoro chcieli odwiedzić swojego przyjaciela, to chyba chociaż tyle mogła dla niego zrobić, skoro nadal tutaj mieszkała całkowicie na jego koszt – mimo, iż zapewniał ją wielokrotnie, że to ich dom. Niestety przez obecną sytuację między nimi odrobinę przestała czuć się tutaj jak u siebie, chociaż nadal mocno kochała to miejsce, które właściwie wspólnie urządzili od zera. Oboje jednak bywali w domu coraz rzadziej, więc trochę przestał on przypominać to wspólne gniazdko, które tak ochoczo tworzyli. W końcu jednak odrzuciła te wszystkie nieprzychylne myśli i skorzystała z drugiej łazienki, gdzie przebrała się, ogarnęła nieco włosy i zrobiła lekki makijaż, by prezentować się jak należy wśród jego przyjaciół, którzy przecież tak bardzo chcieli i ją poznać. Zapewne przygotowałaby się lepiej, gdyby miała nieco więcej czasu, ale ostatecznie uznała, że jest całkiem w porządku jak na kilkanaście minut, które miała. Kończyła właśnie porządkować kuchnie z kilku rzeczy, gdy rozległ się dzwonek do drzwi i szczekanie Aldo, więc zamknęła tylko szafkę, słysząc już donośne głośny, gdy tylko Chet otworzył drzwi. Kąciki jej ust drgnęły ku górze, gdy usłyszała to gwarne powitanie już od progu, po czym powoli podeszła do nich, gdy weszli już do salonu, przystając po chwili tuz obok bruneta. Kojarzyła oczywiście całą trójkę z opowiadań i wiele o nich słyszała, ale jednak zapoznanie osobiste to całkiem inna historia. W innej sytuacji pewnie to spotkanie sprawiłoby im większą radość, ale mimo to miło było popatrzeć na rozpromienioną twarz Chestera na widok znajomych twarzy. Wyraźnie brakowało mu tej trójki, więc chyba i ona cieszyła się, że jednak ich odwiedzili – mimo wszystko. Niemal automatycznie zaśmiała się cicho, słysząc jawny komplement z ust jednego z dwóch nieznanych jej jeszcze póki co mężczyzn. – Jeżeli to komplement, to dziękuję – dodała z lekkim rozbawieniem, wyciągając do niego rękę na powitanie, gdy on niedyskretnie zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, wyraźnie dłużej zatrzymując się na odsłoniętych nogach. Mimo obcisłej małej czarnej, która akurat była dla niej najwygodniejszym wyborem, była ona krótka, więc odsłaniała całe jej długie, aczkolwiek nadal szczuplutkie nogi, opinając się jedynie na wyraźne zaokrąglonym brzuszku. – Cieszę się, że mogę Was wreszcie poznać – dodała z uśmiechem, ściskając w końcu po kolei dłonie całej trójki, by jednak ponownie wrócić wzrokiem do twarzy Boyd’a, który również nie odrywał od niej spojrzenia – I być może modelka, ale ostatnio jakby nieco mniej – wyjaśniła jednak na koniec, nadal z lekkim rozbawieniem w głosie, gładząc dłonią brzuszek, który być może na pierwszy rzut oka – przodem, wcale nie był tak widoczny. Ale mimo to odznaczał się pod ubraniem. A Jordie zrobiło się niezmiernie miło po jego słowach, bo od jakiegoś czasu nie słyszała już pod swoim adresem tylu komplementów i nie żeby była na nie tak łasa, ale jednak w kwestii jej ostatniej pewności siebie – miało to chyba znaczenie. Również z ust innego mężczyzny, który dostrzegł jej urodę nawet pomimo tego, że przybyło jej kilka kilogramów i wyraźnie powiększył się brzuszek. Zaskoczyła ją nieco reakcja Chestera, który nieco ostudził zapał przyjaciela, ale wówczas przypomniała sobie, że przecież mają jedynie wiarygodnie odegrać to przedstawienie.
- Patrz, ledwo przekroczyłem próg, a on już jest taki zaborczy – zaśmiał się Boyd – Wcale się jednak nie dziwię, takiej kobiety warto pilnować – poklepał znowu bruneta po ramieniu, mimo wszystko pewnie sobie jedynie żartując, ale jednakże pewnie i tak mając chrapkę na jego wybrankę. Oczywiście najpewniej ich przyjaźń negowała szansę na cokolwiek, tym bardziej, iż Jordie obecnie jest w ciąży, niemniej jednak któż zabroniłby mu podziwiać chociaż wzrokowo. I to czynił bynajmniej bez skrępowania.
- No właśnie, cudownie, że przyjechaliście, chociaż nie mieliśmy zbyt wiele czasu i właściwie trochę nie jesteśmy przygotowani. Ale zaraz coś zamówimy, rozgośćcie się – zaproponowała, wtórując słowom Chestera, a następnie zaśmiała się znowu cicho, gdy Heather przygarnęła ją do siebie i ochoczo uścisnęła, witając się tym razem jak należy – Nie masz pojęcia jak się cieszę, że skradłaś to jego lodowate serce. I że możemy się wreszcie poznać, bo strasznie chciałam poznać dziewczynę, która tego dokonała – zażartowała, posyłając brunetowi jednoznaczne, wyraźnie porozumiewawcze spojrzenie, co znowu nieco rozbawiło Jordie. Nieco spięła się jednak na wspomnienie o ślubie i niemal automatycznie zerknęła na swój pierścionek, który zaraz dojrzała również druga kobieta. – Oh, jest przepiękny! Nie wiedziałam, że masz taki dobry gust, Chet – szturchnęła go lekko, oglądając błyskotkę na palcu Jordie, jednocześnie pokazując ją nieco małomównemu, ale chyba równie rozbawionemu mężowi. Gdy jednak przypomniała sobie o prezentach, Jordie pokręciła głową z uśmiechem, przyjmując jednak oczywiście od niej torebkę z upominkiem. – Ojej dziękuję, ale naprawdę nie musieliście nic kupować. A my już rośniemy piąty miesiąc, prawie szósty – oznajmiła, zdając sobie niemal sprawę z tego, że faktycznie jej ciąża trwała już tak długo, a to oznaczało, iż coraz bardziej zbliżała się do rozwiązania. Być może dopiero powiedzenie tego na głos, uzmysłowiło jej to, jak niewiele pozostawało już czasu. Pogładziła więc znowu instynktownie brzuszek i odstawiła torebkę na szafkę.
- No i właśnie, w sumie nie pochwaliłeś się nam przecież czy będziecie mieli syna czy córkę? Wiecie już, czy może czekacie do rozwiązania? – zapytała z pełnym przejęciem tuż po tym, jak wręczyła brunetowi butelkę z whisky, a Jordie zaprosiła ich dalej, by wreszcie usiedli i nieco odpoczęli – Aż nie mogę uwierzyć, że naprawdę doczekałeś się dziecka i to szybciej niż my – zaśmiała się szczerze, trwając właśnie w objęciach męża, gdy usiedli wspólnie na kanapie, a on objął ją z uczuciem, tak jak Chet nie obejmował Jordie już nazbyt długo. Niemal z tęsknotą obserwowała ten obrazek, szczęśliwej i zakochanej pary – małżeństwa, gdy jej własny związek nieco wisiał już na włosku. Robiła jednak nadal dobrą minę do złej gry i uśmiechnęła się lekko, zbierając jeszcze tylko zamówienia na coś do picia, ale wszyscy zdecydowali się na kawę. – To ja pójdę zrobić kawę – oznajmiła krótko, chcąc zostawić ich na razie samych, by mogli w spokoju powspominać i porozmawiać, ale jednak… - A ja chętnie Ci pomogę – zaoferował nagle Boyd, podrywając się z fotela, co nawet lekko rozbawiło ciemnowłosą, ale tylko pokiwała głową i skinęła nią w stronę kuchni – To chodź, przy okazji pokażę Ci naszą kuchnie – nie oponowała, a za to wręcz sama go tam zaprosiła, nie czując się bynajmniej źle w jego towarzystwie. Chociaż istotnie nie mógł oderwać od niej wzroku, ale chyba w jakimś stopniu nawet jej to schlebiało. Wyczuła także na sobie wzrok Chestera, ale udała się już wraz z jego przyjacielem do kuchni, po drodze jednocześnie opowiadając mu co nieco o sobie, by gdy tylko znaleźli się w odpowiednim pomieszczeniu móc przygotować wreszcie kawę dla całego towarzystwa, pod jego czujną obserwacją. Poniekąd była nawet chyba ciekawa reakcji bruneta, który póki został z pozostałą dwójką w salonie, pozwalając Jordie na przebywanie sam na sam z Boyd’em, który nawet nie krył się z tym, iż próbował z nią flirtować – a może jedynie taki miał już styl bycia, że każda rozmowa z nim – nawet ta o kawie, była niczym flirt, a że Jordie dawno nie flirtowała, to chyba również i to stanowiło dla niej poniekąd ciekawą odmianę. Chociaż wcale tego nie oczekiwała.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet również zadawał sobie to pytanie - dlaczego Jordie tkwiła pod jednym dachem z mężczyzną, który w jej przekonaniu był nikim więcej jak zdradzieckim śmieciem; dlaczego, nie chcąc słuchać żadnych wyjaśnień, w dalszym ciągu nosiła na palcu pierścionek, tak jakby nadal zamierzała tego mężczyznę poślubić. Z jego perspektywy, wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie wydawała się całkiem prosta i nosiła imię ich syna. Wspólne mieszkanie oraz posiadanie, choćby i w pokoju obok, ojca jej dziecka, było po prostu praktyczniejszym rozwiązaniem - niezależnie bowiem od tego, jakim chujem by się nie okazał, był też przydatny, gdyby potrzebowała pomocy albo po prostu kiedy za kilka miesięcy ktoś będzie musiał zawieźć ją do szpitala. Któż niby miałby to zrobić, jeśli nie on? Był jej winien chociaż tyle; nawet jeśli myśl, że obecnie łączyło ich dokładnie tyle - tylko tyle - przyprawiała go o pewne ukłucie rozczarowania - bo naprawdę sądził, że ten związek, mimo wszystko, będzie trwał dłużej; że nie skończy się w tak jałowy sposób, jakby wszystko, co między nimi było, zwyczajnie się wypaliło. Nie z jego strony, ale najwyraźniej ze strony Jordie. Aczkolwiek zarówno to, jak i cała reszta - wciąż pozostawały zaledwie w sferze domysłów, o jakich nie mówili już na głos, mimo iż niejeden raz już przekonali się o tym, że wszelkie problemy w ich relacjach wynikały właśnie z tego, że ze sobą nie rozmawiali - i że ich rozwiązanie w istocie było takie proste. A jednocześnie jakby niemożliwe. Tym bardziej więc był to kiepski moment na wizyty znajomych, którym Chester miał przedstawić swoją narzeczoną - ale mimo wszystko postanowił przemilczeć fakt, iż razem z Jordie nie byli do owej wizyty przygotowani, żeby nie dawać im do zrozumienia, że przyszli nie w porę; bo to akurat wynikało nie z ich kiepskiego wyczucia czasu, a z wewnętrznych niesnasek pomiędzy tą dwójką i brunet nie miał zamiaru wciągać w to nikogo więcej. Nawet jeśli Heather i Jeremy, jako para z dłuższym stażem niż oni, zapewne mogliby udzielić im paru cennych rad - ale obecnie, gdy spotkali się po tak wielu miesiącach i gdy mieli zaledwie dwa dni na nadrobienie zaległości, zaprzątanie im głowy własnymi problemami wydawało się co najmniej nie na miejscu. Znacznie taktowniejszym było więc odegranie roli szczęśliwej, kochającej się pary. - Na pewno się nie chwaliłem? Syna. Też czasem nie mogę w to uwierzyć - przyznał ze śmiechem w odpowiedzi na słowa Heather. Do niedawna bowiem istotnie nie dowierzał w to, że naprawdę można mieć wszystko, i można być tak szczęśliwym - a obecnie nie dowierzał, że można to szczęście tak łatwo stracić. I pozostawało tylko mieć nadzieję, że ich dziecko okaże się prawdziwsze - że nawet jeśli momentami trudno było uwierzyć w to, że naprawdę będą z Jordie rodzicami, to za kilka miesięcy, gdy wezmą wreszcie na ręce tego malutkiego człowieka, nie będą mieli żadnych wątpliwości. Przynajmniej co do niego, skoro jednak mieli tak wiele wątpliwości odnośnie siebie nawzajem. Mimowolnie odprowadził Jordanę spojrzeniem, na nieco dłuższą chwilę zatrzymując je na jej sylwetce, gdy w towarzystwie Boyd'a, skierowała ona swoje kroki do kuchni; co nie umknęło również uwadze drugiej kobiety, która śmiechem skwitowała sposób, w jaki Chet wodził za ciemnowłosą wzrokiem: - Nie bój się, poszła tylko po kawę, nigdzie ci nie ucieknie, już jej tak nie pilnuj - wytknęła mu z rozbawieniem, co wyraźnie mężczyznę zaskoczyło. - Ale jeśli masz tu uschnąć z tęsknoty, to lepiej idź i powiedz Jordie, że poproszę kawę z mlekiem, bo nie pamiętam, czy to dodałam - ciągnęła odrobinę prześmiewczo, dając mu tym samym przyzwolenie na pozostawienie gości samych, by mógł udać się do kuchni, na co brunet pokręcił głową, z malującym się na jego twarzy uśmiechem.
- Kobiety zawsze widzą, co chcą, nie? - zwrócił się do Jeremy'ego, który jednak, jako grzeczny mąż Heather, nie poparł go zbyt otwarcie w tym stwierdzeniu. Może Chet powinien zatem wziąć z niego przykład, jeśli chciał, aby jego związek z Jordie był równie udany, i po prostu częściej kierować się zasadą, iż milczenie jest złotem, zamiast przy każdej sprzeczce dolewać jeszcze oliwy do ognia swoimi uwagami. Ale czy nadal byłby sobą, gdyby we wszystkim tylko jej przytakiwał i nie miał nigdy własnego zdania? To już inna kwestia. Tymczasem jednak, pomimo początkowego zaprzeczenia, ostatecznie zdecydował się skorzystać z owego kiepskiego pretekstu, aby dołączyć do Jordany i Boyd'a w kuchni. I miał ku temu przynajmniej kilka powodów. Nie był bowiem zachwycony zainteresowaniem, jakie jego przyjaciel okazywał jego kobiecie, ale fakt, że Halsworth zdawała się to zainteresowanie odwzajemniać - wręcz go zirytował. Z dwojga złego zatem wolał wyjść na zazdrośnika niż na frajera, któremu narzeczona przyprawia rogi - a w każdym razie: flirtuje z innym facetem. I to z jego kumplem. I to praktycznie na jego oczach. Mimo że sama miała czelność oskarżać go o zdrady i nazbyt zażyłe relacje z innymi kobietami! Callaghan sam już zatem nie wiedział, czy miała to być jakaś wyrafinowana zemsta z jej strony, ale z całą pewnością nie zamierzał biernie się temu przyglądać - choć nie mógł też otwarcie się z nią na ten temat skonfrontować, żeby nie wszcząć przypadkiem kolejnej awantury, tym razem przy świadkach. - Heather jednak chce kawę z mlekiem - oznajmił, wtrącając się w beztroską pogawędkę pomiędzy Jordie i Boyd'em, który zamilkł w pół słowa, zerkając na przybyłego bruneta, gdy ten popatrzył po nich kolejno z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Wcześniej też chciała.
- Więc to podtrzymuje - wzruszył ramionami, opierając się biodrem o front kuchennej szafki i nieustannie balansując wzrokiem pomiędzy obojgiem. - Pomóc wam, skoro już tu jestem?
- Chyba do wciśnięcia paru przycisków w ekspresie nie potrzeba aż tylu rąk - Boyd zauważył z rozbawieniem.
- No nie wiem, to skomplikowany ekspres - stwierdził, gdy pomiędzy nimi ponownie rozległ się niezbyt głośny szum urządzenia. - W ogóle, co u ciebie? Podobno miałeś przyjechać z dziewczyną, żebyśmy też mogli ją poznać, i co się stało? - zmienił temat, woląc skupić się na osobie przyjaciela, który w odpowiedzi machnął lekceważąco ręką.
- Zerwaliśmy parę dni temu. Nie ma o czym mówić. Większą niespodzianką jest to, że z tobą jeszcze kobieta jakoś wytrzymuje, nie spodziewałbym się, że to możliwe - zażartował, następnie zwracając się do Jordie: - Poważnie, zastanów się dobrze, w co się pakujesz, Chet może i ma fajnych kolegów, ale sam jest nieznośny.
- Dzięki, mój fajny kolego - skwitował ze śmiechem i klepnął przyjaciela w ramię, niewiele sobie robiąc z jego uwag. Zresztą - może miał on rację, a obecna sytuacja z Jordie tylko tego dowodziła; ale to Callaghan zdecydował się obecnie przemilczeć. Podobnie jak i całą resztę - znając Boyd'a na tyle dobrze, by wiedzieć, że pewnie ani wspomniany związek nie należał do tych poważnych, ani jego zakończenie wcale go nie bolało i nie raz zdążył się już po nim pocieszyć. Ba, Chester w tych okolicznościach zapewne postąpiłby podobnie, gdyby nie to, że jego własna sytuacja z Jordie była co najmniej niejasna i sam nie wiedział, czy są jeszcze razem, czy nie - i gdyby nie to, że nie chciał całkowicie tego przekreślać dla chwili przyjemności z inną panną, nawet jeśli do niej to najwyraźniej nie docierało. Niemniej po chwili ekspres zakończył pracę, kawa była gotowa, a oni mogli wrócić do salonu z pachnącym świeżo zmielonymi ziarnami napojem, by bez przeszkód dać się pochłonąć rozmowom, w międzyczasie ustalając również, co zamówić na kolację - a nim się obejrzeli, ciepłe jedzenie dotarło wprost pod drzwi, a stamtąd na stół.
W czasie kolacji Chet i Jordana, zajęci swymi gośćmi, rozmawiali ze wszystkimi prócz siebie nawzajem - wymieniali uwagi z Heather, wysłuchiwali opowieści Boyd'a, a nawet celnych komentarzy Jeremy'ego, który wraz z napełniającym się pysznym jedzeniem żołądkiem, zaczął też więcej mówić, ujawniając uwielbiane przez jego znajomych poczucie humoru, jakim ewidentnie skradł serce Heather. Spośród trzech muszkieterów uchodził on bowiem za tego najmniej przystojnego - a mimo to istniała przynajmniej jedna osoba, która uznawała go za swojego ulubionego człowieka. Za najważniejszego spośród miliardów innych. Chet nie ośmieliłby się powiedzieć tego samego o sobie, skoro z Jordaną prawie się do siebie nie odzywali - o ile nie było to konieczne - i właściwie nawet na siebie nie patrzyli, chyba że wtedy, gdy to drugie akurat odwracało wzrok; ewentualnie wymieniali w przelocie wyuczone uśmiechy, opowiadając o tym, jak idealne było ich życie, choć z wiadomych względów najchętniej przerzucali temat rozmowy na swoich gości. Ale dopóki pomijali w tych rozmowach siebie nawzajem, przynajmniej szanse na to, że uda im się uniknąć scysji, pozostawały całkiem spore - a o to przecież chodziło. Nawet jeżeli ów dystans nie był dla nich naturalny: w innych okolicznościach, ilekroć siedzieli obok siebie, trzymali się za rączki i spijali sobie z dzióbków, niczym para zakochanych gołąbeczków, a obecnie - w tym najbardziej optymistycznym scenariuszu - wyglądali co najwyżej na parę, która nie zwykła okazywać sobie czułości w obecności osób trzecich. Nawet wtedy bowiem, gdy brunet zarzucił nonszalancko rękę na oparcie za plecami Jordie, niby ją obejmując, ani na sekundę jej przy tym nie dotknął. Ale z drugiej strony, żadne z ich gości nie miało wcześniej okazji widzieć ich w innych warunkach, więc za naturalne musieli przyjąć to, co widzieli teraz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zapewne nieprawdopodobnym wydałoby się jej to, że Chet naprawdę mógł dojść do wniosku, że ich związek wypalił się – dokładnie tak jak wypaliło się nagle jej uczucie do niego, bo przecież było to kompletną bzdurą. Owszem, wyrażała swoje niezadowolenie za jego kontaktów z innymi kobietami, jak również to właśnie jej zazdrość zapoczątkowała ten cały irracjonalny konflikt, ale to nigdy nie oznaczało, że zrobiła to, bo jej uczucia nagle wyparowały – przecież właśnie tego dowodzi zazdrość, że były one silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej skoro właśnie teraz była skłonna tak bardzo emanować strachem o to, że mogłaby go stracić. A paradoksalnie – stracić go nie chciała, chociaż w tym przypadku zdecydowanie osiągnęła efekt odwrotny od zamierzonego. Nie chciała pokazywać mu, że brzydzi się jego dotyku, że boi się jego reakcji, że… już go nie chce, bo to także były jedynie jego błędne domysły, a z powodu braku rozmowy i prawidłowej komunikacji, znowu stawali w martwym punkcie, który niestety mógł doprowadzić ich do końca tej relacji. Do końca czegoś pięknego co razem tworzyli, po czym zostanie już tylko i wyłącznie ich piękny synek, który przychodząc na świat, niemal od razu zostanie skazany na życie „pomiędzy nimi”, nie zaś w szczęśliwej rodzinie. A przecież wystarczyłaby zaledwie – aż – prosta rozmowa, szczera i spokojna, która pozwoliłaby im zażegnać niepewności, które zrodziły się w ich głowach, bo przecież przeszli już tak wiele, że zdawali sobie sprawę z tego, że brnęli w coś bezsensownego, chociaż rozwiązanie było tak proste… a jednak nie byli w stanie tego zrobić. Może więc jednak gdzieś po drodze popełnili błąd, zagapili się i nie odrobili tej cennej lekcji, która zwała się kompromisem i szczerą rozmową, chociaż sami tego doświadczyli. Dlatego faktycznie odwiedziny jego przyjaciół wypadły w najgorszym możliwym momencie – bo przecież gdyby nie ta sytuacja, to takie spotkanie mogłoby wyglądać kompletnie inaczej i wyciągnęliby z niego o wiele więcej. Prościej jednak było ich oszukać niż przyznać się do porażki, którą ewidentnie właśnie ponosili, więc odgrywanie szczęśliwej i kochającej się pary okazywało się prostszym zadaniem. Poniekąd jednak odetchnęła, gdy mogła na moment wyrwać się spod czujnych spojrzeń – a właściwie to czujnego spojrzenia Heather, gdy więc Boyd zaproponował, że jej pomoże w kuchni, chętnie się zgodziła. Właściwie nie dlatego, że tej pomocy potrzebowała, ale dlatego, że chyba trochę chciała zrobić Chesterowi na złość – nie była ślepa, doskonale widziała zainteresowanie w oczach mężczyzny i chociaż flirtowanie z przyjacielem swojego faceta było bardziej niż okrutne, to mimo wszystko nie mogła sobie tego odmówić. Poza tym Boyd był w tym wszystkim miły i zabawny, więc nie uważała, by robiła coś złego, skoro… między nimi i tak było tak, a nie inaczej. Przygotowując więc filiżanki, zaśmiała się z jego żartu, który znowu opiewał w swoisty komplement.
- Zgaduje, że kobiety szybko łapią się na te pochlebne komentarze, co? – zażartowała swobodnie, zerkając na niego, dokładnie w momencie, w którym w kuchni pojawił się brunet, co jednak nieco ją zaskoczyło. Ale znała go na tyle dobrze – lepiej niż pewnie przypuszczał, że bez problemu odczytała ten wzrok wycelowany w przyjaciela: ostrzegawczy i czujny. Przeszyło ją zdziwienie, ale z drugiej strony przecież musiał zachowywać pozory, tak? Przysłuchując się więc ich nieco dziwnej wymianie zdanie, w której chyba obaj próbowali oznaczyć teren i wybadać grunt, uruchomiła ekspres, którego odgłos rozniósł się po pomieszczeniu. – No właśnie, Heather już mówiła, że woli kawę z mlekiem. Nie powinieneś zostawiać naszych pozostałych gości samych… - zauważyła, zwracając uwagę na to, że mógł po prostu wrócić do salonu i dotrzymać towarzystwa pozostałym, ale najwyraźniej nie zamierzał tego robić. Dlatego zajęła się robieniem kawy, z trudem powstrzymując rozbawienie po słowach Boyd’a, który skutecznie zgasił chęć Chestera do pomocy w robieniu kawy. Odstawiając jedną z filiżanek, już wypełnioną pachnącą kawą, zaśmiała się i spojrzała na ich gościa, kiwając głową. – Tak spokojnie mówisz o tym, że dopiero co zerwałeś z dziewczyną? – uniosła pytająco brew, przyglądając mu się – I nie martw się, zastanowiłam się dobrze aż zbyt wiele razy. Chociaż faktycznie ma strasznie ciężki charakter – zażartowała, spoglądając znacząco na Callaghana, co bynajmniej miało być w tej kwestii wymowne i zrozumiałe tylko dla nich. Dla postronnych zaś jedynie formą żartu. – Czarna, tak? – spytała jeszcze Boyd'a dla pewności, a gdy przygotowali pozostałe napoje, udali się wspólnie ze wszystkim z powrotem do salonu, gdzie przeprosiła pozostałych, że tak ich zostawili samych na dłuższą chwile.
- Daj spokój, chętnie zajęliśmy się sobą – skwitowała wesoło Heather, na co Jordie także cicho się zaśmiała, kiwając głową – A Chet tak pożerał Cię wzrokiem, że nie miałam serca go tutaj zatrzymywać – mrugnęła do niej porozumiewawczo, co oczywiście wewnętrznie Jordanę znowu zdziwiło, ale zachowując dobrą minę do złej gry, znowu skwitowała to rozbawieniem i usiadła obok Chestera, bliżej pewnie niż powinna, ale tylko na tyle pozwalało jej miejsce na kanapie. Wzmocnienie się kawą dało im czas na to, by spokojnie wyczekiwać na przyjazd zamówionej kolacji, na której bynajmniej nie oszczędzali. Gdy więc wszystko dotarło, nakryli do stołu i wspólnie do niego zasiedli: i chyba dopiero wówczas Jordie poczuła się nieco bardziej swobodnie. Szczerze śmiała się z żartów Jeremiego, z zainteresowanie wysłuchiwała opowieści Heather i oczywiście z wyraźnym zadowoleniem przyjmowała kolejne komplementy Boyd’a, których chyba nie zamierzał jej dzisiaj szczędzić. I zdawać by się mogło, że tylko oni oboje zdawali sobie sprawę z tego, że utrzymują teraz kontakt ze wszystkimi, tylko nie ze sobą wzajemnie – właściwie nie odezwali się do siebie ani razu, a na poszczególne pytania odpowiadali osobno. Czasem jedynie posyłając sobie wystudiowane uśmiechy, gdy wymagała tego sytuacja, która miała pokazać jak idealnie żyje się im tutaj – razem. Gdy Chet zarzucił rękę na oparcie jej krzesła, niemal przeszył ją dreszcz, bo spodziewała się nagłego kontaktu fizycznego, ale… ten nie nadszedł. Czuła się dziwnie spięta, chociaż nadal próbowała zachowywać pozory i wydawało się im, że to działa, ale…
- Słuchajcie, wyglądacie razem cudownie – uśmiechnęła się szeroko Heather, mimo wszystko obserwując ich nazbyt uważnie – Chet pewnie zaraz powie, że jestem wścibska – posłała mu sugestywne spojrzenie – Ale to wręcz niemożliwe, żeby świeżo zakochani, zaręczeni, przyszli rodzice mogli wysiedzieć obok siebie tak… grzecznie – zażartowała, kręcąc głową – My już jesteśmy tyle po ślubie, a nie możemy się od siebie odkleić. Chet, jakbym Cię nie znała to może i bym uwierzyła, ale przyjechałam tutaj zobaczyć na własne oczy jak wygląda zakochany Chet – zaśmiała się, machając ręką na wymowne spojrzenie męża, który najpewniej nie chciał, by ta wymuszała na nich cokolwiek. Jordie zaśmiała się tylko krótko, nie bardzo wiedząc co począć i powiedzieć, ale pokręciła jedynie głową i zmuszona słowami kobiety, mimowolnie sięgnęła dłonią do męskiego uda, które pogładziła – co prawda pod stołem, ale jednak nawiązując pierwszy dzisiejszego wieczora kontakt fizyczny.
- Chet po prostu jest nieśmiały – zażartowała, wywołując śmiech u zebranych.
- To zdecydowanie jedna z tych cech, której Chet na pewno nie ma – zakomunikował pewnie Boyd – Stary, gdybym miał taką kobietę u boku, nie mógł oderwać od niej rąk – skwitował, poruszając zabawnie brwiami, kolejny raz dając wyraz swojemu zachwytowi nad ciemnowłosą, na co zarobił kuksańca w bok od Heather.
- Dobra, to może zostawimy ich teraz na chwile, co? Tak dawno nie widzieli się we trzech – spojrzała porozumiewawczo na Jordie, na co ta kiwnęła głową, powoli wstając od stołu.
- Jasne, chętnie pokaże Ci resztę domu – zaproponowała, czekając na Heather, wraz z którą udała się na piętro, pozwalając przyjaciołom pogadać w spokoju – i w samotności. Zapewne mieli trochę do nadrobienia i zapewne chcieli to uczynić tylko w swoim towarzystwie, co więc im umożliwiły. W tym czasie Jordana oprowadziła kobietę po piętrze, pokazując między innymi łazienki, pokój, który przygotowywali dla dziecka oraz ich główną sypialnię wraz z garderobą. Pominęła jedynie pokój gościnny, bo nie była pewna czy Chet na pewno zamaskował wszystkie ślady swojej obecności w nim. W międzyczasie szczerze sobie porozmawiały, a Jordana pod mały atakiem pytań Heather musiała się mocno skupić, by z niczym się nie wsypać, ale polubiła ją na tyle, że ta rozmowa i tak całkiem luźno i swobodnie się układała. Sama też chętnie podpytała ją o kilka kwestii związanych z brunetem, mając wreszcie ku temu okazję i w ten sposób także podtrzymując ich linię obrony – uwiarygodniając ją. Gdy w końcu zdecydowały się wrócić na dół, ukróciły poniekąd męskie pogawędki, przyglądając się im uważnie.
- Już nas obgadaliście? – zaśmiała się szczerze Heather, stając tuż za swoim mężem, którego objęła od tył, całując w policzek.
- Wcale o Was nie rozmawialiśmy – zaparł się Jeremy, wywołując kolejny raz śmiech u swojej małżonki.
- W ogóle – wsparła głowę o tę jego, spoglądając przed siebie – czyli właśnie na Chestera i Jordanę, która to przystanęła za mężczyzną i… chcąc czy nie, musiała wykonać jakiś ruch. Jeremy i Heather wyglądali na bardziej zakochanych niż oni – okazywali sobie to niemal każdym kroku, a oni? Zdawali się być kompletnie nieobecni i wycofani. Dlatego położyła powoli dłonie na męskich ramionach, wysilając się na ciepły uśmiech, który i tak sam wpełzł na jej twarz na widok tej dwójki. Cholernie im zazdrościła.
- Oczywiście zostajecie u nas na noc?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Tak naprawdę Chet sam nie wiedział, co o tym myśleć - zbyt wielu elementów chyba zwyczajnie nie rozumiał: nie rozumiał jej zarzutów, logiki jej działań, dystansu, jaki stworzyła; nie rozumiał, czego Jordana od niego oczekiwała, skoro zaprzeczanie jej domysłom odbierała jako tłumaczenie się winnego, a brak owych zaprzeczeń - jako potwierdzenie. Zaś swym milczeniem ciemnowłosa bynajmniej nie rozwiewała jego wątpliwości, pozwalając tym (mylnym) przypuszczeniom rozrastać się w głowie Chestera niczym chwasty. O ile bowiem pokaz zazdrości w wykonaniu panny Halsworth świadczył raczej o tym, że jej zależało i że pragnęła mieć go tylko dla siebie, tak późniejsze jej zachowanie wskazywało na coś zupełnie odmiennego. Nie próbowała z nim rozmawiać, nie robiła nic, żeby to wszystko naprawić, póki jeszcze się dało. Może nie widziała w tym sensu, i do niego również musiało to wreszcie dotrzeć. A mimo to czuł się po prostu chujowo, gdy Jordie wzbraniała się przed jego dotykiem, jakby nagle ją parzył; gdy mówiąc, że ją kocha, w odpowiedzi usłyszał tylko ciszę, i gdy zapewniając, że tylko ona się dla niego liczyła, otrzymywał jedynie kolejne zarzuty. Chociaż wtedy sądził, że to duma nie pozwalała Jordie powiedzieć tego samego. Teraz... sam już nie był pewien. I nie zamierzał tego sprawdzać, bo chociaż do tej pory uwielbiali wspólnie testować i przesuwać swoje granice, to obecnie Chesterowi nie pozostawało nic innego, jak tylko owe granice uszanować, a najlepiej w ogóle się do nich - a tym samym do Jordany - nie zbliżać. Nie sądził jednak, aby miało to zwrócić uwagę kogokolwiek patrzącego na nich z boku, więc tym bardziej zaskoczył go komentarz Heather, który mężczyzna finalnie skwitował - może troszkę desperackim - śmiechem, mimowolnie zerkając po chwili, nie mniej zaskoczony, w dół, gdy wyczuł na swoim udzie dłoń Jordie. I chociaż w pierwszym odruchu zechciał nakryć jej dłoń własną, spleść razem ich palce - to nie zrobił tego. Nie zrobił nic, poza wymienieniem z ciemnowłosą krótkiego spojrzenia, zanim pokręcił głową z udawaną dezaprobatą. - Nie bądź wścibska, Heather - odparł, wciąż jednak w żartobliwym tonie, mimo iż istotnie wypominanie, że z ich związkiem lub sposobem, w jaki się do siebie odnosili, było coś nie tak, było w jego mniemaniu co najmniej wścibskie. Ale Heather tak już miała - i nie zdawała sobie przecież sprawy z tego, jak w obecnych okolicznościach owa niezobowiązująca uwaga mogła okazać się dla nich niekomfortowa. Kobieta była jednak spostrzegawcza, za co w tym momencie Chet w duchu ją przeklinał. Niestety nie przyjaźnił się z idiotami, a jego znajomi nie dawali się tak łatwo zwieść pozorom. - Nie chcielibyście widzieć, jak nie możemy oderwać od siebie rąk, ten widok nie jest przeznaczony dla osób postronnych - w typowy dla siebie sposób, zbył temat żartem, zaledwie przebiegając palcami po ramieniu Jordie, gdy jego ręka wciąż spoczywała na oparciu jej krzesła - mimo że swym gestem niejako zasygnalizowała mu, że dla dobra sprawy mógł sobie pozwolić na bliższy kontakt. Ale chociaż zależało mu na tym, aby odegrać wiarygodne przedstawienie, to nie kosztem naruszenia jej strefy komfortu, gdy Halsworth niemal paraliżowało się na samą myśl, że brunet miałby jej dotknąć. I chociaż nie były to zawody pod tytułem: która para wygląda na bardziej zakochaną, to obrazek, jaki stanowili Heather i Jeremy, mógł nieco dosadniej uzmysłowić im samym, co mogli mieć, a co właśnie tracili; skoro najwidoczniej nie pamiętali już, jak do niedawna sami byli równie zakochani, i jak naturalnie przychodziło im okazywanie sobie czułości: jak czuli się swobodnie w swoich objęciach, a Chet nigdy nie musiał zastanawiać się nad tym, czy może jej dotknąć i czy może ją pocałować. W pewnym sensie brunet odczuł więc ulgę, gdy panie odeszły od stołu, tym samym uwalniając ich od tych niewygodnych obecnie pytań oraz wścibskich spojrzeń, chociaż z drugiej strony - nie mógł być też tak do końca spokojny o to, że Heather za chwilę nie ponowi ataku, tym razem za cel obierając już samą Jordanę. - To co, panowie, napijemy się? - padło tuż po tym, jak obie kobiety udały się na piętro, co pociągnęło za sobą zupełnie bezcelową pogawędkę o trunkach oraz trochę wspominek o ich dawnych, męskich wypadach i imprezach. Nie było zatem kłamstwem stwierdzenie, że nie rozmawiali o swych nieobecnych partnerkach, bo chociaż faceci bywali doprawdy ogromnymi plotkarami, to chyba zwyczajnie nie starczyło im na to czasu. Kiedy Jordana wróciła więc razem z Heather do salonu, na stole stała już butelka whisky, a trzej mężczyźni całkiem żywo ze sobą dyskutowali, kwitując rozmowę śmiechem, nim ponownie skupili swoją uwagę na przybyłych. Czując dłonie Jordie na swych ramionach, Chet obrócił lekko głowę i uniósł wzrok, zerkając na nią kątem oka, gdy jedną z dłoni sięgnął do tej jej i pogładził ją krótko po wierzchu, by zaraz ponownie przenieść spojrzenie na znajomych, nie okazując jednak lekkiego zaskoczenia, jakie wywołało w nim pytanie brunetki. Zastanawiał się, po co je właściwie zadała? Przecież nie musiała, a gdyby z ich strony nie padła propozycja, aby ich goście zostali na noc - po prostu posiedzieliby jakiś czas, a później pojechali do hotelu, i chociaż nie byłoby to może zbyt gościnnym zachowaniem, to oboje zdawali sobie sprawę z tego, jak wyglądała ich sytuacja - i że w domu nie było już wolnych miejsc do spania, skoro oni zajmowali nie jedno, a dwa łóżka. - Nie chcemy wam robić problemu - Heather pokręciła w zaprzeczeniu głową, choć nie odmawiając jednoznacznie, w związku z czym Chesterowi nie pozostało już nic innego, jak tylko poprzeć propozycję Jordie. - Daj spokój, to żaden problem - zapewnił z wystudiowanym uśmiechem, mimo iż ewidentnie był to problem. Wprawdzie sypialnia gościnna stała pusta, gdyż on sam dopiero nosił się z zamiarem przeniesienia się tam razem ze swoimi rzeczami, dotychczas noce spędzając jeszcze na kanapie w salonie i przekonując samego siebie, że to przejściowe, ale... gdzie właściwie miał dzisiaj spać? Przecież nie po to cały wieczór udawali z Jordie szczęśliwą parę, żeby teraz zdradzić się z tym, że razem nie spali. Takie rozwiązanie nie było brunetowi na rękę - ale okazało się, że było na rękę ich gościom, gdy po pewnym czasie, który spędzili, rozmawiając żywo i, z wyjątkiem Jordie, racząc się przywiezioną przez nich whisky - której Chet nie wypił zbyt wiele, ale najwidoczniej wystarczająco, aby ośmielić się gdzieś w międzyczasie potrzymać nawet Jordie za rękę, uznając, iż jeśli nie będzie sobie tego kontaktu życzyła, to zawsze może zabrać dłoń chociażby pod banalnym pretekstem sięgnięcia po szklankę - Heather oznajmiła, że jest zmęczona, i jako pierwsza poszła się położyć. Widząc, że Jordie również była już śpiąca, Chet zasugerował, by i ona poszła do łóżka, zamiast dotrzymywać im towarzystwa tylko przez grzeczność - i możliwe, że dopiero wtedy zamienili ze sobą więcej niż dwa słowa, zanim jego uwaga skupiła się już głównie na kolegach, których nie widział od tak dawna i z którymi istotnie miał sporo do nadrobienia. I choćby siedzieli tu do rana, to i tak by wszystkiego nie nadrobili. Może dlatego czas tak szybko im zleciał, i nim się zorientowali, był już środek nocy. A ponieważ pokój gościnny zajęli Jeremy i Heather, zaś w salonie ulokował się Boyd - Chet, po krótkiej wizycie w łazience, udał się do sypialni, czując się trochę jak bezpański pies, któremu znowu przyjdzie prosić się o odrobinę miejsca. Nawet Aldo miał własny kąt i legowisko pod schodami, z którego nikt go nie wyrzucał, a on? Szkoda gadać. Uchylił drzwi, budząc śpiącą samotnie w ich wielkim łóżku Jordie, ale postąpił zaledwie parę kroków, odkładając gdzieś na bok zapomniany prezent, który dostali - a konkretniej: których dostał ich synek - wcześniej od gości. Może to trochę dziwne, ale brunet nie chciał, żeby Heather zastała jutro ową kolorową torebkę pozostawioną w salonie bez uwagi i pomyślała, że nie doceniali jej gestu - nawet jeśli w obecnych okolicznościach istotnie nie byli w stanie w pełni docenić ani otrzymanego upominku, ani całej tej wizyty. Stał przez moment jak zjawa na środku pokoju, chyba zwyczajnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić - bo chociaż teoretycznie miał takie samo prawo do spania w tym łóżku, jak Jordie, to czasem to nie wystarczało. - Wolisz, żebym spał na podłodze? - jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, i jakkolwiek okropnie czuł się z tą myślą - nie chciał zmuszać jej do dzielenia łóżka z człowiekiem, któremu nie ufała i do którego wolałaby się nie zbliżać.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Ciężko racjonalnie wytłumaczyć jej zachowanie – ale ich wspólne również, nagle jakby niesieni niewidzialną negatywną siłą pozwolili na to, by wzajemnie oskarżenia pochłonęły ich bez reszty. I chociaż początkowo to była jedynie drobna złość, powodowana podejrzeniami i piętrzącymi się wyobrażeniami na temat Chestera z innymi kobietami – tak nagle przerodziła się ona w coś o wiele większego i dużo trudniejszego do pokonania. W ostateczności Jordana nadal chyba była jedynie owładnięta tym poczuciem skrzywdzenia, nie będąc samej sobie w stanie przetłumaczyć, że przecież brunet nie zrobił nic złego – że nie złapała go za rękę i nie miała żadnych dowodów, a opierając się jedynie na przypuszczeniach… mogła zniszczyć to co tyle razem budowali? A mimo to pewne piętrzące się w niej uczucia – być może nadal te wszechobecne hormony, nie pozwalały jej zapanować nad gniewem i może nazbyt gwałtownymi reakcjami względem niego. Ostatnim co mogłaby zrobić było właśnie brzydzenie się jego dotyku – bo było to tak irracjonalne, że nawet ona sama nie mogła pojąć dlaczego właściwie go wówczas uderzyła i dlaczego strącała jego dłoń, chociaż tak naprawdę jego bliskość była wszystkim czego pragnęła najbardziej na świecie. Wiedziała już jak wielki wtedy popełniła błąd, ale jednocześnie – Chester wzbudził w niej jeszcze większe podejrzenia i niestety tę niechlubną myśl o zdradzie, o której zresztą sam wprost wspomniał. A skoro ona go nie chciała, to dlaczego miałby sobie odmówić innej? A Jordana miała bolesną świadomość tego, że kobiety lgnęły do niego i z pewnością nie miałby problemu ze znalezieniem kogoś na jej miejsce… i ta myśl sprawiała, że pękało jej serce. Sama myśl o tym, że być może na własne życzenie popchnęła go w ramiona innej kobiety. I chyba nie chciała nawet o to zapytać – nie chciała usłyszeć bolesnej prawdy, dlatego żyła w tym okrutnym przeświadczeniu, że tamtą noc spędził z inną, tak jak zapowiedział. Milczenie więc było dla nich okropną zgubą, której nadal nie potrafili przezwyciężyć, być może byli na to oboje po prostu zbyt dumni. Ale musieli chyba otrząsnąć się jak najszybciej, bo to najprawdopodobniej ostatni, właściwy moment. A skoro już nawet – nie znająca ich dotychczas, a właściwie ich zachowań i wzajemnego okazywania uczuć – Heather, była w stanie domyślić się, że być może między nimi jednak nie wszystko jest okej, to oznaczało to, że nawet udawanie nie do końca im wychodziło. W istocie jednak nawet ze sobą nie rozmawiali, nie mówiąc już o braku fizycznego kontaktu, czy jakichkolwiek drobnych nawet gestów, wiec tak… to mogło wydać się podejrzane. Mimo to poczuła się lekko skrępowana uwagą kobiety, bo w tej sytuacji trafiła przecież w punkt i wówczas Jordie nie wiedziała do końca jak zareagować. Ona sama więc zainicjowała kontakt fizyczny, kładąc dłoń na męskim udzie, ale – nie doczekała się właściwie niczego w zamian. I mimo, iż dostał on nieme przyzwolenie na to, by zrobić cokolwiek więcej, nie zdecydował się na to, przez co chyba również poczuła lekkie ukłucie żalu. Ale z drugiej strony reagowała tak, a nie inaczej na jego bliskość, bo nadal miała z tył głowy myśl o tym, że Chester był z inną – o czym on sam najwyraźniej zapominał. A w takiej sytuacji jego dotyk na pewno by ją zniechęcał. Zaśmiała się jednak, wtórując odpowiedzi bruneta i pokiwała głową. – To prawda – posłała w jego stronę wymowne spojrzenie, nadal z rozbawieniem reagując na sugestię jego przyjaciółki, dla podtrzymania całej tej gry pozorów – Aczkolwiek wy w tym wszystkim wyglądacie doprawdy uroczo – uśmiechnęła się ciepło do tej dwójki, która znowu tkwiła w swoich objęciach, jakby to istotnie była najnormalniejsza rzecz na świecie. I była, przecież zaledwie kilka tygodni temu była również i dla Jordany i Chet, a teraz nagle stała się tak boleśnie odległa, że faktycznie patrzenie na to szczęśliwe małżeństwo napawało ją zazdrością i smutkiem zarazem. Tęskniła za tym co było. Wytrzymała jednak ostrzał pytań ze strony Heather, z którą ostatecznie i tak miło sobie porozmawiała, gdy zwiedzały piętro, a gdy wróciły do salonu i gdy jej drobne dłonie zetknęły się z męskim ramionami – znowu zatęskniła. Jej twarz co prawda nie wyrażała tych kłębiących się w niej uczuć, ale tęsknota ogarniała ją tak bardzo, że miała ochotę zrobić więcej. Ale nie mogła. Podzieliła z nim spojrzenie zaledwie przez sekundę, gdy na nią zerknął, a potem pozwoliła, by pogładził jej dłoń, uporczywie wpatrując się w tę dwójkę, która nadal uroczo okazywała sobie uczucia. I właściwie nie wiedziała czemu zadała to pytanie, ale chyba wydawało jej się oczywistym, że to u nich spędzą noc. A może coś źle zrozumiała, ale nie było już szansy się wycofać. Może też nie do końca przemyślała to z czym się to będzie musiało wiązać, ale z drugiej strony miało być wiarygodnie, więc musieli się tego trzymać. – No właśnie, to żaden problem. Mamy sypialnię gościnną, a kanapa chyba też jest całkiem niezła – stwierdziła, nijak nie nawiązując nawet do tego, że została ona doskonale już wypróbowana przez bruneta. I niestety ona sama nie wiedziała czy ta była wygodna czy też nie, bo odkąd na niej spał, właściwie nigdy o tym nie rozmawiali. Bo właściwie w ogóle ze sobą nie rozmawiali. Mimo to nie pomyślała o tym, że tak naprawdę to tylko Chester pozostanie bez miejsca do spania – bez takiego formalnego miejsca, o czym tylko oni oboje wiedzieli. Oczywistym jednak w tej sytuacji było to, że będzie musiał dołączyć do niej w sypialni, z czym chyba godziła się podczas reszty wieczór, którą spędzili wspólnie w salonie. Pozwoliła także na to, by ich dłonie w końcu się spotkały i bynajmniej nie cofnęła swojej, gdy Chet zacisnął na niej swoje palce, utrzymując kontakt fizyczny. Z jednej strony tak boleśnie za nim tęskniła, z drugiej jego dotyk nie był tak cudowny jak zawsze, gdy w głowie nadal krążyły myśli, iż ten sam dotyk serwował innej. W końcu rzeczywiście robiła się śpiąca, więc skorzystała z propozycji bruneta i pożegnała się z pozostałymi, jednocześnie chcąc ich chyba po prostu zostawić samych. W końcu dawno się nie widzieli i mieli wiele do nadrobienia tylko we troje. Będąc już na górze wzięła orzeźwiający prysznic i gdy już ubrała na siebie wygodną koszulkę i spodenki, powędrowała do sypialni. Położyła się i chyba niespostrzeżenie przysnęła, ale na tyle lekkim snem, że ostatecznie wybudziła się, gdy w środku nocy Chester uchylił drzwi i wszedł do środka. Zamrugała oczami i powoli usiadła, spoglądając na niego, gdy stanął po środku pokoju. Z rozespania wybiło ją jednak jego pytanie. – Nie, nie mamy nawet dodatkowego kompletu pościeli ani koca. Wszystko co było dałam im do spania, więc… nie będziesz przecież spał na zimnej podłodze – stwierdziła ostrożnie, chociaż właśnie odrobinę niepewnie odnosząc się do tego, że mieli znowu wspólnie spać w jednym łóżku. Przeczesała dłonią zmierzwione lekko włosy i założyła je za uszy, odsuwając się odrobinę bardziej na skraj łóżka. – Poza tym to ja zaproponowałam, aby zostali… chociaż nie wiem czy tego chciałeś? Wydawało mi się, że mieli zostać, poza tym Heather wspomniała, że nawet nie znaleźli jeszcze żadnego hotelu… - zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad tym czy czegoś nie pokręciła – Dlatego ta propozycja wydała mi się normalna, ale chyba nie pomyślałam o tym, że… nie mamy na tyle miejsca… - dodała cicho, przesuwając też odrobinę swoją poduszkę, zostawiając jednocześnie mu miejsce po drugiej stronie – Poza tym to też Twoje łóżko, już mówiłam, że nie mogę Ci zabraniać tutaj być. Chociaż doceniam, że zapytałeś… łóżko jest duże, chyba się zmieścimy – zerknęła na niego pytająco, nie będąc też do końca pewną czy on chciał to łóżko dzielić z nią, ale w końcu opadła znowu na plecy i podciągnęła nieco bardziej kołdrę, przykrywając się. I czekając na to, aż i on do niej dołączy, pierwszy raz od dłuższego czasu, bo to wielkie łóżku bez niego było naprawdę okropnie puste.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Do tej pory o przykrych, ciążowych dolegliwościach, dotykających nie tylko kobiet, ale również tej drugiej strony, takich jak między innymi właśnie rozszalałe hormony, Chet słyszał jedynie w opowieściach z drugiej ręki - i chociaż niemała część z nich pochodziła od kolegów bruneta, których ciężarne partnerki traciły głowę, a mężczyźni w tej kwestii ewidentnie mieli skłonność do wyolbrzymiania pewnych kwestii, to i tak rzeczywistość przerosła jego najśmielsze oczekiwania. Możliwe - a raczej: prawie pewne - było to, że gdyby on sam od razu zareagował inaczej na zarzuty, jakie wystosowała pod jego adresem Jordie, gdyby postarał się jej wszystko rzeczowo i, przede wszystkim spokojnie, wyjaśnić, ich obecna sytuacja wyglądałaby inaczej; co i tak nie zmieniało faktu, że skala jej oskarżeń i nieufności zakrawały na istne szaleństwo. Że po tym wszystkim, co już razem przeszli, Halsworth zachowywała się, jakby zupełnie go nie znała. A on nie mógł oprzeć się wrażeniu, jakby przeżywał jakieś cholerne deja vu; ale nie mogło przecież być tak, że co kilka miesięcy będą wracali do punktu wyjścia. Jak w jakiejś cholernej grze, gdzie dochodząc do pewnego momentu, natrafiali na przeszkodę, jakiej zwyczajnie nie umieli pokonać i raz za razem, wciąż przegrywali i zaczynali od początku. Tylko że w realnym życiu było to nieporównywalnie bardziej frustrujące. I w tym głównie Chet upatrywał jej winy - w tym, że w jednej chwili z taką łatwością odrzuciła wszystko, co o nim wiedziała i co do tej pory robił: dla niej. Bo wszystko robił dla niej i dla ich syna; a tymczasem ilekroć Jordana patrzyła na niego tym swoim wzrokiem, po prostu dochodził do wniosku, że nie było warto, skoro wszystkie jego starania koniec końców na nic się nie zdawały i skoro, niezależnie od tego, jak wiele od siebie dawał, najwidoczniej i tak nie był w stanie jej uszczęśliwić. Może nie powinno go zatem dziwić, że nawet przed ludźmi, którzy wcale zbyt dobrze ich nie znali - nie razem, nie jako parę - nie byli już w stanie udawać szczęśliwych. Finalnie jednak nie miało to większego znaczenia - bo chociaż z jednej strony Chet zwyczajnie nie miał ochoty dzielić się swoimi porażkami z innymi, to Heather, Jeremy i Boyd byli już w gruncie rzeczy obcymi mu ludźmi, których prawie nie widywał. Kimś, kogo co najwyżej zaprosiliby na swój ślub - lecz w obecnych okolicznościach nie zanosiło się na to, aby miał on jeszcze dojść do skutku. Chyba że z rozsądku, ale czy tego właśnie chcieli i czy tego życzyli sobie nawzajem? Nie; a w każdym razie: Chet nie życzyłby Jordanie, która była jeszcze przecież bardzo młoda, zmarnowania życia u boku kogoś, przy kim tkwiłaby wyłącznie ze względu na dziecko, a w chwili obecnej do tego właśnie sprowadzała się ich relacja. I chociaż nigdy nie przyznałby on tego na głos, i chociaż wstydził się tego przed samym sobą, to momentami żałował, że Jordie w ogóle była w ciąży. Nie dlatego, że obwiniał ich nienarodzone jeszcze dziecko o to, że nie umieli się ze sobą porozumieć; ale dlatego, że ich syn, właśnie przez to, że jego ojcem był Chester Callaghan, nigdy nie będzie miał tego, na co zasługiwał - rodziny. A on zawodził i unieszczęśliwiał już nie jedną osobę, ale dwie. A w każdym razie: tak się czuł. Mimo iż wiedział, że nie zrobił nic złego i że oskarżenia Jordie były kompletnie bezpodstawne, to i tak dał jej się wmanewrować w poczucie winy. I i tak ponosił za to karę, gotów nawet spędzić noc na tej pierdolonej, twardej, zimnej podłodze, gdyby tego właśnie zażądała. Nie wiedział wszak, co mogło znowu urodzić się w jej głowie - czy na przykład nie będzie obawiała się tego, że brunet, spędzając z nią noc w jednym łóżku, nie będzie próbował się do niej dobierać, mimo że już raz wystarczająco klarownie dała mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzyła i Chet, nawet jeśli nie przyjął tego najlepiej, to przynajmniej to uszanował. Może wręcz nazbyt dosłownie, skoro od tamtej pory nawet się do niej nie zbliżał; ale prawda była taka, że niezależnie od tego, jak bardzo dojrzał emocjonalnie, odkąd był z nią, to w kwestii uczuć wciąż zachowywał się jak płochliwe, nieoswojone zwierzę - a w obliczu odrzucenia całkowicie się zamykał i wycofywał. Utkwił na moment wzrok w podłodze, jakby faktycznie oceniał, na ile drewniane klepki mogły być (nie)wygodne, i pokiwał odrobinę nieobecnie głową. Właściwie nie zdziwiłby się, gdyby już wchodząc do pokoju, zastał swoją poduszkę na podłodze, sygnalizującą, że to tam miał się położyć. Dopiero pytający ton w głosie Jordie skłonił go do ponownego spojrzenia na nią, wraz z nieznacznym wzruszeniem ramion. - Nie wiem - odrzekł niezbyt elokwentnie, zbyt chyba zmęczony i niedostatecznie trzeźwy, aby rozważać obecnie kwestię tego, czy proponowanie gościom noclegu było właściwym wyborem. Faktem pozostawało, że takie pytanie padło - może Heather wspomniała coś o hotelu akurat wtedy, gdy rozmawiała z samą Jordie, a może po prostu brunet tego nie pamiętał - a oni musieli teraz jakoś ten drobny problem rozwikłać. Zmarszczył brwi, rozmasowując palcami pionową bruzdę między nimi. - W porządku, jakoś przetrwam tę noc - uznał, odrobinę mimo wszystko zaskoczony tym, że nie tylko doczekał się z jej strony odpowiedzi, ale również że była ona tak rozbudowana. W ostatnich dniach Halsworth odzywała się do niego tylko wtedy, kiedy było to konieczne, a trzeba przyznać, że poza tymi chwilami, kiedy się kłócili, nie miała mu zbyt wiele do powiedzenia. Chet przemilczał natomiast to, że przedtem bez problemu mieścili się we dwoje w łóżku, które było na tyle duże, by nawet śpiąc razem, udało im się zachować dystans, jakiego do tej pory nigdy nie potrzebowali. Skinął więc finalnie głową na zgodę, w końcu powoli podchodząc bliżej. On nie miał powodów, by oponować przeciwko spaniu obok Jordie; to przecież ona wyrzuciła go z sypialni. - Jak chcesz, możesz się odgrodzić poduszkami. Albo wpuścić Aldo, żeby spał między nami - zasugerował, chyba nawet bez ironii w głosie, i odłożył na szafkę swój telefon, a następnie poprawił jeszcze poduszkę, zanim przysiadł na brzegu materaca. I chociaż z jednej strony, wracając po tym czasie do ich wspólnego łóżka, czuł się na miejscu, to z drugiej - sytuacja pomiędzy nim i Jordie sprawiała, że czuł się kompletnie obco. Jak niechciany intruz. - Dzięki, że wytrzymałaś ten wieczór - mruknął, nie patrząc już na nią. Miał świadomość tego, że problemem nie było wytrzymanie z jego znajomymi, a z nim samym - znacznie bliżej, niż Jordie zapewne by sobie tego życzyła. Położył się wreszcie na plecach, w bezpiecznej odległości od ciemnowłosej, i okrył się skrawkiem pościeli, nie mając najmniejszej ochoty szarpać się z nią o większy kawałek kołdry. Zamiast tego utkwił swoje spojrzenie w suficie. - Polubili cię. Zwłaszcza Boyd... - sam nie wiedział, po co to mówił. Nie chciał się sprzeczać; ale najwidoczniej mierziło go to bardziej, niż sam zdawał sobie z tego sprawę.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Łatwiej było zrzucić winę na szalejące hormony, z jednej strony jednak musiały one mieć jakiś wpływ na jej zachowanie – zarówno te hormony, jak również wszelkie zmiany zachodzące w jej organizmie, z którymi zapewne jedna kobieta radziła sobie lepiej, druga gorzej. Oczywiście Jordana w żaden sposób nie żałowała tego, że jej ciało przygotowuje się do tego, by za jakiś czas powołać na świat nowe życie, niemniej jednak te zmiany zaczynały być coraz bardziej widoczne, a co za tym idzie bardziej realne. Wówczas po prostu pewne elementy zaczęły składać się w jedną – niekorzystną dla Chestera całość, a może jedynie pochłonęła ich zbytnio codzienność, na tyle, że Jordie poczuła się mnie zauważana przez niego. Mógł więc pomyśleć, że jest egoistką – że chciała więcej jego uwagi, ale ona chyba jedynie tęskniła za jego zainteresowaniem: za tymi iskierkami, które widziała w jego oczach wcześniej, za pożądaniem i emocjami, które w sobie wzbudzali. Niemniej oczywiście uwielbiała spędzane wspólnie w domu wieczory, możliwość przytulenia się do niego, jak również to poczucie bezpieczeństwa, które jej dawał: co więcej niczym nie zawinił, a wszystko co robił, robił właśnie dla niej i dla ich dziecka, widziała to przecież na każdym kroku. Tym gorzej chyba czuła się obecnie, gdy zaczynała rozumieć, że oskarżała go o coś co nie miało miejsca – co zrodziło się jedynie w jej niepoprawnej wyobraźni, która spowodowała taką, a nie inną reakcję. Co gorsze zaś, dobijała ją świadomość, że najpewniej z niczego sama stworzyła coś – sama popchnęła go w ramiona innej, chociaż tak cholernie bolesna była świadomość tego, że naprawdę mógł z tą inną kobietą być. Brak rozmowy jednak jedynie potęgował te niepewności, może więc to właśnie brak komunikacji spowodował, że Jordana nadal tutaj była… że nie rzuciła mu w twarz pierścionkiem i nie wyniosła się tamtej nocy, gdy wprost oznajmił, że może dostać od innej to czego ona nie chciała mu dać. A może właśnie to powinna była zrobić. Jakaś jej część jednak chyba łudziła się wtedy, że to się nie dzieje, że wróci, że będą w stanie to naprawić – ale im więcej mijało dni, tym trudniej było tej nadziei się nadal trzymać. Nagle więc chyba popadła w niechlubną stagnację, wybrało to co było prostsze, czyli pozostanie pod jego dachem i niechęć do przyznania się przed innymi, że popełniła błąd i że straciła to wszystko co dawało jej szczęście. A to szczęście okazało się być niezwykle ulotne, tym trudniej było je więc odgrywać – udawać – gdy samo jej serce właściwie rozpadało się na drobne kawałeczki za każdym razem, gdy spoglądała w oczy bruneta i widziała w nich głównie… obojętność. Tęskniła za to równie mocno za jego dotykiem i bliskością, za możliwością przytulenia się do niego, co pozwalało jej chociaż na moment oderwać się od rzeczywistości. Tęskniła i nawet nie była w stanie wmawiać samej sobie, że jest inaczej, a tym bardziej bolało ją to, że od tamtej ostatniej kłótni Chet nawet nie próbował jej dotknąć. W tej kwestii jednak chyba oboje byli winni swoich reakcji, które powodowały kolejne nieporozumienia. Gdy więc mierzyli się teraz wzrokiem we wspólnej, ale jakby nagle całkiem obcej dla nich – sypialni, wcale nie obawiała się współdzielenia z nim łóżka. Była niemal pewna, że zaśnie lepiej – i spokojnie, mając go znowu obok siebie, ale chyba nie mogła przyznać tego na głos. Z drugiej zaś strony czuła ten cholerny opór na myśl o tym, że mógłby dotykać jej, kiedy dotykał innej i chyba nie mógł jej za to winić – chyba, że istotnie zapomniał o tym, jak wielkie ziarno niepewności zasiał w jej głowie. – Bez przesady… myślę, że to nie będzie koniecznie – mruknęła krótko w odpowiedzi na jego zaskakującą sugestię na temat stworzenia między nimi muru, jeszcze większego niż ten dotychczasowy – Nie wiem co właściwie sobie myślisz, ale nie boję się Ciebie, jeżeli o to właśnie Ci chodziło – dodała cicho, jakby nagle czując potrzebę podkreślenia tego, bo poczuła dziwne ukłucie na myśl o tym, że Chet mógł ją o to podejrzewać. Owszem, w czasie ostatnich kłótni bywał agresywny, a podczas tamtej nawet użył wobec niej siły i rzeczywiście próbował się do niej dobierać, ale bynajmniej nie sprawiało to, że teraz miała się go bać. Poza tym – aż nazbyt konkretnie pokazał, że dba o jej komfort, gdy przecież nawet nie próbował zainicjować bliższego kontaktu. Nie sądziła, by w ogóle miał ochotę to robić i dzisiaj. Sama zaś była nieco zaskoczona swoją naglą chęcią mówienia w jego obecności, bo istotnie w ciągu ostatnich dni ich kontakt ograniczał się do całkowitego minimum, ale z drugiej strony – poruszenie luźnych tematów nie było chyba aż tam wymagające. Chociaż Chet nieco przygasił jej entuzjazm do mówienia, gdy sam zdecydował się na zaledwie kilka słów, niemal całkiem zbywając jej wstęp o zaproszeniu jego przyjaciół na noc. Nie była pewna czy dobrze zrobiła, a poprzez brak odpowiedzi z jego strony odniosła wrażenie, że jednak wcale tego nie chciał i że było mu to bardziej nie na rękę niż jej. Leżąc więc już na plecach, poluzowała nieco materiał kołdry i przykryła się na nią po prostu tak jak zwykle, pozostawiając wystarczającą ilość i dla niego. Poczuła jak ugiął się pod nim materac i była gotowa na krępującą ciszę, ale wówczas dobiegły do niej jego słowa. – Nie masz za co dziękować, miło spędziłam czas. Chyba i tak nieźle nam poszło, skoro właściwie nasze interakcje były niemal równe zeru… co nieco wyłapała Heather. Ale chyba nie podejrzewają niczego więcej? – spytała, wpatrując się zawzięcie w sufit, który oświetlany był zaledwie odrobiną światła księżyca, które wpadało przez okno – a nagle wydawał się aż nazbyt interesujący. Była ciekawa czy być może, gdy spędzał czas tylko z chłopakami, czy nie napomknęli być może o tym, że coś między nimi nie gra, ale też nie podejrzewała, by byli na tyle spostrzegawczy. To akurat jedynie pasowało do Heather. Zdziwiła ją za to sugestia co do Boyda, niemal automatycznie się spięła na myśl o tym, że ten temat mógł rozpocząć kolejną awanturę, przez co chyba dokładnie obmyślała każde słowo w swojej głowie. Z drugiej zaś strony, przecież odrobinę chciała mu jednak zrobić na złość, tym bardziej, iż ona z jego przyjacielem nie zrobiła nic złego, a Chestera podejrzewała o zdradę, więc… nie było to ze sobą w żaden sposób porównywalne. – Ja też ich polubiłam, są naprawdę fajni. Być może właśnie dlatego ten czas z nimi przeleciał tak szybko i miło. Poza tym bardzo chciałam ich poznać, więc nie chciałam sobie tego odmawiać. A Boyd… - zamilkła na moment, wzruszając lekko ramionami – Jest bardzo zabawny. To typowy podrywacz, ale za to świetnie flirtuje i bardzo umiejętnie rzuca komplementami w niemal każdym zdaniu – stwierdziła, nie chcąc powiedzieć wprost, iż w ciągu kilku godzin otrzymała od niego więcej komplementów niż od Chestera w ciągu ostatnich tygodni czy miesięcy – bo tak nie tak, że jej ich nie mówił w ogóle, ale jakby w ostatnim czasie coraz mniej. A przynajmniej taka odniosła wrażenie. Poza tym nie zamierzała dawać mu argumentów do sprzeczki, aczkolwiek… nie była pewna czy już tego nie zrobiła. – Chyba faktycznie nie odpuści żadnej kobiecie, nawet takiej w ciąży… - dodała, mimowolnie gładząc dłonią brzuszek, który skrywał się pod materiałem kołdry. W ostatnim czasie ich synek zrobił się bardzo aktywny, o czym niestety Chet nie wiedział, bo stało się to właśnie w momencie, w którym już ze sobą nie rozmawiali, a Jordie wyczuwała już ruchy maleństwa. I niemal kuriozalnym wydawało jej się to, jak leżeli teraz płasko po dwóch stronach łóżka, nawet na siebie nie spoglądając – czy mogło być coś gorszego?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

A jeśli tak po prostu musiało być; jeśli tak właśnie miała wyglądać ich codzienność? Nie ekscytująco i spontanicznie jak dotychczas, ale spokojnie, monotonnie, nudno? Jeśli tamten cukrowy haj, tamte roziskrzone spojrzenia i ciągły niedosyt siebie nawzajem - już minęły, a oni znaleźli się po prostu na zupełnie innym etapie? I co, jeśli nie potrafili już być razem; jeśli po prostu musieli odkryć, że to jednak nie było to, czego pragnęli? Że to, co ich łączyło, nie było wystarczające; że Chet nie zaspokajał już jej potrzeb tak, jak powinien, aby Jordie mogła być przy nim szczęśliwa. Takie rzeczy się zdarzały i najwidoczniej nawet im nie udało się przed tym uciec, i co gorsze, Chet w jakimś stopniu chyba zaczynał się z tym godzić. A raczej: zaczynał godzić się z faktem, że Jordie była już z tym pogodzona. Że o nich nie walczyła. Że spisała już ich, i jego, na straty. Dlatego ani razu nie spróbował już nawet odkręcić tego, co zasugerował wtedy w nerwach - jakoby miał poszukać ukojenia między nogami innej kobiety, skoro Halsworth nie była chętna. Nie sądził, by robiło to jeszcze jakąś różnicę ani żeby Jordana w ogóle miała ochotę tego słuchać, skoro wszystko inne co mówił, odbijało się jak od ściany - wszak oskarżała go już wcześniej i tamte słowa bynajmniej nie były powodem jej obaw, a raczej ich efektem. Sama go do tego doprowadziła. Podobnie jak do tego, że nieomal zrobił jej krzywdę, zbyt mocno łapiąc ją wtedy za nadgarstki - choć nieustannie myślał też o tym, jak niewiele brakowało, aby to nie ściana, a właśnie Jordie odczuła wtedy impet jego pięści - za co owszem, było mu wstyd, i z czym istotnie czuł się podle. Choć chyba nie tak bardzo, jak tych kilka miesięcy wcześniej, gdy podczas barowej bójki przypadkiem pchnął ciemnowłosą na stolik pełen potłuczonego szkła. Ale z tymi wypadkami zwykle tak właśnie bywało: z każdym kolejnym było wstyd trochę mniej. Każdy kolejny gryzł sumienie trochę mniej. Z każdym kolejnym stopniowo się do tego przyzwyczajali, aż wreszcie stałoby się to dla nich zwykłą codziennością. Skoro Jordana twierdziła jednak, że się go nie bała - to powód jej zachowania mógł być tylko jeden. - Dobrze wiedzieć - odparł krótko. Ewidentnie nie potrafili w ostatnim czasie zgrać się nawet w tak błahej sprawie - i ilekroć Chet próbował rozmawiać z Jordie, ta jedynie zbywała go lakonicznymi odpowiedziami i skutecznie gasiła jego chęci, a kiedy już to ona postanowiła powiedzieć do niego więcej niż kilka słów, to właśnie brunet nie wydawał się być zainteresowany dłuższą rozmową. Właściwie przemawiała przez niego jakaś taka apatia, i chyba nie wynikało to już nawet tylko z faktu, że był środek nocy i oboje byli zmęczeni. Może po prostu byli zmęczeni sobą. Gapiąc się w sufit, wzruszył więc obojętnie ramionami, bo cała ta sytuacja: to udawanie, wymuszona bliskość, a w rzeczywistości - cholerny, emocjonalny dystans, wyprały go już chyba z sił do robienia dobrej miny do złej gry. - Co najgorszego mogą pomyśleć? Że mieszkamy razem, mimo że ze sobą nie rozmawiamy, i udajemy, że wszystko jest okej, bo będziemy mieli razem dziecko? Mieliby rację - stwierdził, tonem sugerującym niejako, że on zaakceptował już taki stan rzeczy. Ale czy miał inne wyjście? Nie mógł przecież zmusić Jordany do niczego, czego sama by nie chciała - a w jego odczuciu, nie chciała. Tak jak najwidoczniej nie chciała podzielić się z nim tym, że ich nienarodzony syn zaczynał dawać już oznaki swojej obecności: odcinając bowiem mężczyznę od siebie, Halsworth siłą rzeczy odcinała go również od dziecka, które nosiła pod sercem, tym samym sprawiając, iż wszystkie obawy, jakie Chet miał w momencie, gdy dowiedział się o jej ciąży, właśnie stały się faktem. To, że nie mógł być przy niej obecny tak, jak tego pragnął; że nie mógł położyć dłoni na jej brzuchu, by wyczuć ruchy dziecka. To zapewne lepiej, że nawet nie wiedział, ile go już omijało. Na wzmiankę o swoim przyjacielu, brunet z trudem powstrzymał parsknięcie, jakie byłoby teraz najbardziej wymowną reakcją, zamiast tego tylko wypuszczając nieco głośniej powietrze przez nos. - Tak, Boyd potrafi zaspokoić kobiecą próżność. Zauważyłem, że miło wam się... flirtowało. Przy wszystkich - jednak nie zdołał się powstrzymać, by jej tego nie wypomnieć - mimo że naprawdę nie chciał się kłócić. Musiałby być idiotą, żeby upatrywać konkurencji czy zagrożenia w osobie człowieka, którego Jordie spotkała po raz pierwszy w życiu i którego, po wyjeździe ich gości, być może więcej już nie zobaczy. W osobie człowieka, którego uważał za przyjaciela. Co nie zmieniało faktu, że sama myśl o tym, iż jego kobieta musiała szukać komplementów i pewnego rodzaju spełnienia - dla zwykłej, ludzkiej potrzeby bycia adorowaną - u innego mężczyzny, ubodła wprost w jego dumę. Kto, jeśli nie on, jeszcze wtedy w klubie, zachwycał się tym, jak Jordie "zajebiście" wyglądała w owej króciutkiej sukience i szeptał jej na ucho, jak wielką miał ochotę ją z niej zerwać? Nie były to wprawdzie komplementy najwyższych lotów, ale i Chet nie był poetą, a prostym mężczyzną, który sprawniej niż kwiecistymi porównaniami, operował językiem programowania. Ale przecież Jordie to o nim wiedziała - i to tylko jej wybór, jeśli bardziej ceniła ładne i miłe słówka z ust obcego, rasowego podrywacza. - Zresztą, nieważne. Obudziłem cię, pewnie chcesz spać. Dobranoc - dodał zaraz, jakby przeczuwając, że ta rozmowa niechybnie zmierzała do kolejnej sprzeczki, na którą żadne z nich nie miało aktualnie ochoty. Dlatego oboje zamilkli już, by po jakimś czasie usnąć obok siebie - choć emocjonalnie będąc od siebie tak daleko, jak chyba jeszcze nigdy.

/ zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”