WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

25.

Mężczyźni byli uprzywilejowani w wielu kwestiach - to nie ulegało wątpliwości, ale w sprawach związków wydawali się oni być na z góry przegranej pozycji, o czym Chester przekonywał się po raz kolejny, ilekroć budził się coraz bardziej obolały na kanapie w salonie zamiast w wygodnym łóżku. Kupując ten dom, a później przeprowadzając się tu wraz z Jordaną, nie sądził, że tak szybko przyjdzie mu przenieść się z ich wspólnej sypialni piętro niżej - po kłótni, jaka miała między nimi miejsce podczas ostatniego wyjścia do klubu, spodziewał się raczej, że pójdą spać, ochłoną, a następnego dnia spojrzą na całą sytuację trzeźwym okiem i wyjaśnią sobie wszelkie niedopowiedzenia, jakie zdążyły ich poróżnić. Że wszystko wróci do normy. Tymczasem Halsworth rzuciła w niego poduszką i oznajmiła, że albo on się wyniesie, albo ona to zrobi - i chociaż doprawdy na końcu języka miał jakże trafną uwagę, iż to on widniał w akcie jako właściciel tego domu i miał pierdolone prawo spać, gdzie zechce - to na szczęście przynajmniej przed przypomnieniem jej o tym zdołał się powstrzymać. W przeciwnym razie może i spałby w łóżku - ale bez Jordany zarówno tam, jak i za ścianą. Obecnie pozostała mu zatem kanapa, bo choć sypialnia gościnna byłaby zapewne wygodniejszym wyborem, to w salonie Chet miał przynajmniej telewizor. A może po cichu liczył również na to, że męcząc się tam, zdoła wzbudzić w obrażonej Jordie współczucie, lecz nic takiego nie miało miejsca. Zresztą pewnie słusznie. O ile bowiem początkowo Chet był zwyczajnie wściekły i bynajmniej nie uważał, jakoby miał za co przepraszać, skoro wszelkie zarzuty wystosowane przez ciemnowłosą pod jego adresem, były bezpodstawne - tak wiedział dobrze, że to wszystko, co jej wtedy powiedział, zdecydowanie zasługiwało na wyjaśnienia. Nie uważał tak i nie chciał tego powiedzieć; ale w złości po prostu nie myślał, tylko mówił, co mu ślina na język przyniosła, byle tylko głębiej i boleśniej wbić ten werbalny szpikulec, bo małą szpileczką to ewidentnie nie było. A teraz - czuł się podle z tym, jak ją potraktował, a Jordie nie dawała mu nawet szansy, by to naprawić. Ilekroć próbował zagaić rozmowę, odbijał się od ściany - Halsworth zbywała go, wychodziła z pomieszczenia, albo zwyczajnie ignorowała. Od tego nieustannego milczenia szumiało mu w uszach i nawet jeśli wcale nie lubił się z nią kłócić, to tym razem czekał z utęsknieniem na wybuch. Czekał na to, aż Jordie w końcu się do niego odezwie, choćby miała mu tylko wygarnąć, że był chujem - nawet to uznałby za postęp. Ale postępu nie było. Ten dzień, choć będący dniem zakochanych, to tak jak poprzedni, przywitał Chestera znacznie wcześniej, niż zdążył on do tego przywyknąć, dzieląc do tej pory łóżko z Jordie. To nie do końca tak, że nie potrafił już bez niej spać, bo prawda była taka, że w niektórych kwestiach docierali się dopiero w momencie, kiedy zamieszkali razem, i tak na przykład ciemnowłosa preferowała nieco wyższą temperaturę w sypialni - żeby mogła spać w tych swoich skąpych piżamkach, na co Chet nigdy nie śmiał narzekać - przez co jednak on sam niejednokrotnie musiał odkopywać się spocony spod kołdry tylko po to, żeby w środku nocy obudził go chłód skostniałych stóp. Dzisiejszej nocy zaś obudził go Aldo, który rozgościł się na zajmowanej przez bruneta kanapie, zawłaszczając sobie połowę jej powierzchni i układając się z ogonem tuż przy jego twarzy. Grzecznie poproszony jednak o przesunięcie tyłka, położył się w jego nogach, pozwalając brunetowi usnąć na kolejną godzinę. Ostatecznie jednak Callaghan zwlókł się z kanapy, gdy za oknem było jeszcze ciemno - zamiast leżeć i gapić się w sufit, wyszedł wczesnym rankiem, żeby pobiegać: rozruszać obolałe po kolejnej, spędzonej na kanapie nocy, kości, oczyścić umysł i zużyć nieco tej energii, jaka zbierała się w nim, kiedy Jordie nie pozwalała mu się choćby dotknąć. Może przez to tak kiepsko spał. A może zwyczajnie, po ludzku za nią tęsknił. Wrócił wraz ze wschodem słońca, przesłoniętego niezmiennie wiszącymi nad miastem chmurami; wziął prysznic i w samych bokserkach udał się po resztę swoich ubrań do sypialni. Nie zabierał stamtąd swoich rzeczy - nie zamierzał przecież wynosić się do drugiego pokoju na stałe, a w ten sposób miał przynajmniej pretekst, aby znaleźć się z Jordie w jednym pomieszczeniu. Nawet nie starał się jednak zachowywać przy tym cicho, mimo że do tej pory zwykle poruszał się niemalże na paluszkach, nie chcąc jej niepotrzebnie rano budzić. Ostatecznie każdy sposób, żeby sprowokować ją ku temu, aby przestała go ignorować, był dobry, jeśli przynosiłby skutki. Ale nie dzisiaj. Przez tych kilka minut, jak brunet niespiesznie się ubierał, nie doczekał się żadnej reakcji, nawet na głośniejsze szurnięcie szuflady, gdy wyjmował z niej skarpetki. Wychodząc z sypialni wstąpił jeszcze do łazienki. Za uchylonymi drzwiami spróbował doprowadzić do ładu wilgotne jeszcze kosmyki włosów, kiedy nagle do pomieszczenia wkroczyła Jordie i zatrzymała się tuż za progiem, jakby zaskoczona jego widokiem - jakby nie spodziewała się, że go tu zastanie. Najwidoczniej jednak mężczyzna zachowywał się na tyle cicho, że chyba musiała uznać, iż zszedł już do kuchni. Dopiero gdy ich spojrzenia się spotkały, Chet przyłapał się na tym, jak bardzo tęsknił za jej widokiem o poranku, nawet jeśli miewała wtedy nieco opuchnięte oczy i zmierzwione włosy. Taka właśnie była śliczna. - Czekaj... Już wychodzę - zatrzymał ją, na wypadek gdyby chciała czym prędzej się wycofać, byle tylko nie musieć spędzać z nim w jednym pomieszczeniu ani minuty dłużej. Ale nie wyszedł - mimo że daleko im było do tego etapu, gdzie bez skrępowania korzystaliby w tym samym czasie z łazienki, i o ile wspólne kąpiele były czymś, co chętnie praktykowali, tak inne potrzeby woleli załatwiać bez świadków. Zamiast tego przeniósł na powrót wzrok na swoje odbicie w lustrze, widząc w sobie dokładnie tego samego śmiecia, jakim widziała go Jordie, choć obecnie w jej oczach dostrzegał już tylko zawód i to chyba bolało jeszcze bardziej. Ta świadomość, że znowu ją rozczarował, mimo że obiecywał, iż będzie inaczej. Odchrząknął po chwili i odsunął się od umywalki, wycofując się o parę kroków. - Wybierasz się gdzieś dzisiaj? - zagaił, zawieszając ponownie spojrzenie na wysokości kobiecej twarzy, zwyczajnie i banalnie ciekaw tego, jakie miała plany na ten dzień: czy miała zajęcia na uczelni, czy się z kimś spotykała. Nawet tak przyziemne tematy w ostatnich dniach przykrył całun milczenia, i Chet skłamałby, gdyby powiedział, że ta sytuacja go nie męczyła. Choć najbardziej męczyła go aktualnie chyba własna bezradność.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

18. Najprawdopodobniej każdy mężczyzna w starciu z kobietą – a tym bardziej ciężarną kobietą, znajdował się na pozycji przegranej – czy to w przypadku prostej kłótni czy ostrego starcia, które miało miejsce akurat w przypadku tej dwójki. Chciałoby się przy okazji powiedzieć, że nic co piękne nie może trwać wiecznie i tak długo jak trwali oni w tej swojej mydlanej bańce, pełnej miłości i szczęścia, tak w końcu ta bańka musiała zostać brutalnie przebita, by życie sprowadziło ich nieco na ziemie. Chociaż istotnie nie kłócili się często, to jednak gdy już te kłótnie miały miejsce, ciskali w siebie czym popadnie, często niestety nie myśląc nad sensem wypowiadanych słów, które naprawdę mocno mogły ranić. Tym mocniejsze wydawały się być w odbiorze po stronie Jordany, gdy niesiona nie tylko emocjami, ale i szalejącymi hormonami, analizowała wszystko znacznie dosadniej i co gorsza, dopisywała sobie zbyt wiele do każdej wypowiedzi. Zazdrość – tak gwałtowna, też nie leżała w jej naturze, a jednak Chester zdołał wyprowadzić ją z równowagi swoimi nowymi znajomościami, na które należy nadmienić, ciemnowłosa bardzo długo w ogóle nie reagowała, ze spokojem przyjmując jego nowe koleżanki, bo przecież oboje musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości i w nowej okolicy. Niestety okazało się, że to właśnie on odnajdywał się tutaj nieco lepiej niż ona, szczególnie w towarzystwie najbliższej sąsiadki, która najwyraźniej bardzo go sobie upodobała – na tyle, że nie mogła odpuścić sobie nawet zagadnięcia go w klubie, w którym nie był przecież sam. Wznieciła iskrę, która doprowadziła do istnego pożaru, który podsycił jeszcze bardziej widok bruneta w jej towarzystwie, gdy po wszystkim Jordie – zraniona i rozczarowana, mogła jedynie patrzeć jak bruneta uśmiecha się do znajomej kobiety, która o ironio była przecież powodem całego zamieszania! Nie zdając sobie najwyraźniej z tego sprawy i nie siedząc w głowie Jordany, był więc przekonany, że powrót do domu wszystko wyciszy – ale jej złość nie mogła minąć tak szybko, a gdy tylko przed oczami stawał jej widok ich razem pośrodku klubowej sali, narastała wręcz ze zdwojoną siłą. Dlatego, gdy tylko znaleźli się w sypialni, cisnęła w niego poduszką i zakomunikowała, że albo to on przeniesie się na kanapę albo ona to zrobi. Wręcz spodziewała się wówczas, że wypomni jej, iż dom należy do niego – niestety miała tego bolesną świadomość, a swoimi słowami i insynuacjami Chet jedynie wzmógł w niej to poczucie niepewności i brak komfortu w takim położeniu, w którym znowu mogła czuć się tutaj nie jak u siebie w domu. Nie w ich domu – ale w jego domu. Jeżeli jednak nie rozumiał jak bardzo ją zranił i jak wiele zasiał w niej niepewności, to dopiero miał się o tym przekonać w przeciągu najbliższych dni, bo te nie pozwalały im zapomnieć o tym co zaszło w klubowej toalecie. Noce spędzone w pustym, dużym łóżku wcale nie należały więc do najprzyjemniejszych: tęskniła za jego bliskością, za możliwością przytulenia się do niego tuż przed snem i spojrzeniem w jego oczy tuż po przebudzeniu. Tak samo brakowało jej więc rozmów o wszystkim i o niczym, wspólnych poranków, przygotowywania śniadania – czy chociażby takiego jedzonego w łóżku w sobotni poranek, który minął im nad wyraz nieprzyjemnie i cicho – tak kompletnie odmiennie od ich małych rytuałów, które wprowadzili do swojej codzienności. Ale nie mogła tak po prostu przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego i zapomnieć – jakby nic się nie stało. Zranił ją i bynajmniej nie mogła zapomnieć o tym co jej powiedział, więc nawet fakt, że męczył się on na tej nieszczęsnej kanapie nie był w stanie do niej przemówić i zmiękczyć jej serca. Chociaż chwilami istotnie było jej go szkoda… zamiast tego jednak boleśnie milczała, ignorując go resztkami sił. W odpowiedzi na jego zarzuty zaczęła więc częściej wychodzić z domu – nie odpuszczała już tak zajęć i częściej bywała w barze, biorąc głównie poranne zmiany, bo wtedy ruch był nieco mniejszy. Mogła sobie na to pozwolić z uwagi na nieco lepsze samopoczucie, jednocześnie nie chcąc chyba dłużej w jego oczach uchodzić za tą, która nic nie robi, a jedynie nudzi się w domu, pozostając na jego utrzymaniu – a może właśnie jego słowa boleśnie uzmysłowiły jej, że zamieniła się w taką właśnie kobietę. Dlatego i dzisiaj wybierała się do pracy, budząc się jednak zaskakująco wcześnie, bo jeszcze przed budzikiem. Sięgnęła więc po telefon z zamiarem wyłączenia go, ale… okazało się, że w ogóle go nie nastawiła, miała więc chyba szczęście w nieszczęściu, iż jednak zdołała się obudzić sama, bo pewnie by zaspała. Nagle jednak usłyszała kroki na schodach, więc wtuliła się znowu w poduszkę i udając, iż nadal śpi jedynie nasłuchiwała poczynań bruneta, który jak co rano przychodził tutaj po swoje rzeczy. Dziś wcale nie zachowywał się cicho, ale mimo to Jordie nawet nie drgnęła, czekając jedynie cierpliwie, aż wróci na dół – gdy więc zapanowała nagle cisza, podniosła się niespiesznie i przeciągnęła, próbując rozbudzić. Powędrowała boso prosto do łazienki, przeczesując palcami zmierzwione włosy i z wyraźną pewnością przekroczyła próg pomieszczenia, zastygając w bezruchu dopiero tuż za nim, gdy jej wzrok napotkał męską sylwetkę. Była przekonana, że brunet był już w kuchni, więc jej twarz wyrażała zaskoczenie, bo wcale nie chciała tutaj na niego wpaść – nie miała ochoty na dyskusje, na zbywanie go i ignorowanie – które okazywało się prostsze, gdy nie było go w pobliżu. Zawsze, gdy znajdował się tuż obok, próbował czegokolwiek, by tylko naprawić to co się zepsuło, ale Jordie istotnie nie dawała mu na to szansy. Czuła, że gdy tylko do tego dojdzie, znowu wybuchnie – że dojdzie do kolejnej awantury, na którą naprawdę nie miała ani ochoty ani siły. Mimo to jej wzrok zatrzymał się na jego twarzy znacznie dłużej niż powinien: bo tęskniła za nim, za jego uśmiechem, pocałunkami, za samą nawet obecnością… bo ostatni raz widzieli się w zasadzie przelotem wczoraj i to zaledwie jeden raz. Gdy jednak się odezwał, przytaknęła ruchem głowy i weszła o krok dalej, wyczekując momentu, w którym faktycznie wyjdzie i zostawi ją samą. Czuła się niczym spłoszona sarna w obecności głodnego wilka, który w każdej chwili mógł zaatakować. Nie odezwała się jednak ani słowem, odwróciła się na moment tyłem do niego i sięgnęła po gumkę do włosów, po czym zebrała swoje długie, ciemne włosy i sprawnie spięła je w niedbałego koka, by nie przeszkadzały jej w porannej toalecie. Odwróciła się do niego, gdy odsunął się od umywalki i posłała mu kolejne beznamiętne spojrzenie, gdy podjął kolejną próbę rozmowy. Zignorowała póki co jego pytanie i podeszła do umywalki, gdzie chłodną wodą obmyła twarz, nie dając mu większej nadziei na to, że w ogóle się odezwie, gdy jednak przetarła twarz ręcznikiem, zerknęła na niego – bo jak się okazało, nadal tutaj był. – Tak… nie będę siedziała bezczynnie w domu – mruknęła cicho, w jasny sposób nawiązując do jego ówczesnych zarzutów, które skierował w jej stronę, po czym odrzuciła ręcznik i podeszła do drzwi – Chciałabym skorzystać z łazienki – dodała głosem niemal całkowicie wyprutym z emocji, posyłając mu znaczące spojrzenie, mówiące nie więcej niż „wyjdź stąd”. Gdy więc ich wzrok spotkał się znowu na moment, w chwili, w której odwracał się w kierunku wyjścia, niemal kolejny raz pękło jej serce. Zamknęła jednak za nim drzwi i dopiero wtedy odetchnęła, przecierając dłońmi twarz, bo cała ta sytuacja naprawdę nie była łatwa. Skorzystała jednak sprawnie z łazienki, załatwiając swoje potrzeby i myjąc także zęby, po czym – mając jeszcze czas, zeszła na dół, witając się po drodze z Aldo. – Chyba pójdziemy potem na spacer, co? – zagadnęła do niego bardziej radosnym głosem niż w ciągu ostatnich dni, reagując w ten sposób na zadowolenie czworonoga, który ochoczo merdał ogonem, domagając się pieszczot. Pogłaskała go więc po głowie i skierowała swoje kroki do kuchni, niemal zderzając się w progu z Chesterem. Tak – miała nadzieję, że poszedł już do pracy. Niemal od razu cofnęła się o krok i gdy zrobił jej miejsce, po prostu go wyminęła i podeszła do blatu, skąd wzięła szklankę oraz sok. Nijak nie czuła nawet klimatu dzisiejszego święta zakochanych, na które jeszcze jakiś czas temu miała swoje własne plany i chciała ten dzień – wieczór oraz noc, spędzić z brunetem w wyjątkowej atmosferze. Razem. Tymczasem wszystko dziś było nie tak. Postanowiła więc odłożyć prysznic w czasie i najpierw zaspokoić głód, bo ten rano jakby nagle się nasilił – pogłaskała swój zaokrąglony już nieco brzuszek i zajrzała do lodówki, w poszukiwaniu czegoś dobrego, niemal nieustannie ignorując obecność bruneta, chociaż doskonale wiedziała, że nadal tutaj był. Nie mając jednak ochoty na przygotowywanie posiłku (niezdecydowanie poziom zaawansowany), ostatecznie zamknęła drzwi lodówki i sięgnęła po prostu po jabłko, którego kęs ugryzła i zjadła, w celu zaspokojenia pierwszego burczenia w brzuchu. Jedzenie śniadania w pojedynkę nijak miało się do wspólnych posiłków – głównie tych jedzonych w łóżku, więc ku nieświadomości bruneta ostatnio trochę je pomijała, decydując się na jakiś posiłek dopiero w ciągu dniu. Dlatego nie uraczyła go już nawet jednym spojrzenie, to swoje skupiając głównie na Aldo, który kręcił się koło jej nóg – jednocześnie czekając, aż Chet w końcu wyjdzie do pracy. O ile w ogóle zamierzał wyjść, bo przecież tego nie mogła być pewna, skoro od kilku dni właściwie ze sobą nie rozmawiają…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Po raz kolejny prawdą okazywało się to, że Jordie spodziewała się po nim najgorszego - i po raz kolejny niestety Chet jej w tych oczekiwaniach nie zawodził, nawet jeśli wbrew temu, co o nim sądziła, nie zdecydował się na to, aby przy pierwszej nadarzającej się okazji wypomnieć jej, iż był to rzekomo jego dom - bo wcale tak się na to nie zapatrywał. To od początku był ich dom - który wspólnie wybrali, urządzili, w którym razem zamieszkali i w którym pragnęli stworzyć rodzinę, wychowywać dziecko i żyć długo i szczęśliwie. Bez Jordany u jego boku, te mury równie dobrze mogłyby w ogóle nie istnieć. Dlatego Chet również miał chyba prawo poczuć się skrzywdzony tym, z jaką łatwością Halsworth zwątpiła we wszystkie jego zapewnienia i przekreśliła to, co skrzętnie budowali każdego dnia. Miał prawo być wściekły o to, że mu nie wierzyła i że oskarżała go o coś, czego nie zrobił. I miał prawo być sfrustrowany tym, iż wszystkie jego dotychczasowe starania jednego wieczoru zwyczajnie wzięły w łeb. Co oczywiście w żaden sposób nie usprawiedliwiało tego, co jej wtedy powiedział i jak się zachował; tego, że tak łatwo dał się ogarnąć emocjom i że broniąc się przed zarzutami - zaczął atakować Jordie, bo tak chyba było po prostu najłatwiej. Koniec końców zatem żadne z nich nie było bez winy, aczkolwiek Chet zdawał sobie sprawę z tego, że to on powinien jako pierwszy wyciągnąć rękę - bo taka była rola mężczyzny i chociaż początkowo jeszcze się miotał i starał z tym walczyć, to obecnie wiedział już, że ta walka nie miała sensu - tylko jak miał to zrobić, gdy Jordie nieustannie go zbywała? Wiedział, że któreś z nich w końcu wybuchnie - i coraz częściej obawiał się, że to jednak będzie on. Ale w chwili obecnej bliżej niż do szykującego się do ataku wilka, było mu do bezpańskiego, wyrzuconego na bruk psa - wciąż takiego, który w obliczu zagrożenia był skłonny zaatakować, lecz w gruncie rzeczy czekającego po prostu na to, by ktoś uchylił mu drzwi i pozwolił wrócić do ciepłego domu. Ale w tym ich od kilku dni panował wyłącznie chód, a Jordana tylko znów go wyrzucała - najpierw z sypialni, a teraz z łazienki. Brunet skinął tylko głową, napotykając jej spojrzenie, i opuścił niespiesznie pomieszczenie, zatrzymując się jednak tuż za progiem, po tym jak zamknęły się za nim drzwi. W pierwszej chwili miał zamiar tutaj zostać - jak ten pies, czekający wiernie pod drzwiami; bo może znajdując się po obu ich stronach, łatwiej przyszłoby im porozmawiać, skoro nie potrafili już rozmawiać twarzą w twarz, patrząc sobie w oczy. Ale ostatecznie nie chciał dodatkowo krępować Jordany, więc po paru sekundach odetchnął tylko i skierował swoje kroki na dół. By wypełnić czymś ciszę, włączył telewizor, gdzie goście programu śniadaniowego dywagowali na jakiś idiotyczny temat, po czym, nie słuchając nawet, co mieli do powiedzenia, udał się do kuchni. Nalewając wody do szklanki, uciął sobie natomiast pogawędkę z psem, który chcąc nie chcąc stał się teraz jedynym powiernikiem rozmów w tym domu - równie milczącym, ale przynajmniej żywo reagującym, gdy w charakterystyczny sposób przechylał głowę, a czasem nawet merdał ogonem, co pozwalało wierzyć, że faktycznie lubił słuchać, jak się do niego mówiło. A może po prostu liczył na to, że Chet podzieli się z nim bananem, którego właśnie jadł. Wkrótce jednak i Aldo, słysząc na schodach kroki panny Halsworth, odbiegł w tamtym kierunku, by po krótkiej chwili wrócić już wraz z Jordaną, która wchodząc do kuchni nieomal wpadła na bruneta i w tej samej chwili cofnęła się szybko, jakby miała się o niego poparzyć. Chet odchrząknął tylko, opierając się biodrem o kuchenną wyspę. - Już z nim byłem - poinformował, nawiązując do jej słów, które mimowolnie usłyszał; mając na myśli spacer, a właściwie poranną przebieżkę z Aldo, chociaż ten z całą pewnością nie obraziłby się, gdyby mógł wyjść po raz kolejny. Jak dziecko, które po rozwodzie rodziców dostaje dwa prezenty zamiast jednego. Tymczasem mężczyzna skrzyżował ręce na piersi, w milczeniu przyglądając się Jordanie i przesuwając wzrokiem wzdłuż całej jej sylwetki, gdy ta zajrzała do lodówki, przez dłuższą chwilę skanując jej zawartość, by ostatecznie i tak na nic się nie zdecydować. I chociaż musiała czuć na sobie jego nieustające spojrzenie, to ani na sekundę go nie odwzajemniła, ani nie odezwała się słowem, zamiast tego zamykając sobie usta jabłkiem. - Powinnaś zjeść na śniadanie coś bardziej pożywnego niż jabłko - zauważył, mimo że sam nie był w tej kwestii lepszy, skoro jego posiłek ograniczył się dzisiaj do szklanki wody i banana. Nie miał apetytu, nie wypił nawet kawy, co z pewnością nadrobi jednak w pracy. Ale z nich dwojga to Jordana była w ciąży i to ona powinna się dobrze odżywiać. Chet nie próbował jednak jej pouczać - a zwyczajnie się o nią troszczył, chociaż nie łudził się, że brunetka w tę troskę uwierzy. Chyba nigdy w nią nie wierzyła. Odbił się tyłem od kuchennego blatu, zaraz jednak zatrzymując się w pół kroku. - Chcesz, żebym coś kupił? Zajadę po pracy do sklepu - zaoferował, co również było dyktowane troską o to, aby Jordie nie musiała dźwigać toreb z zakupami, kiedy widocznie w lodówce nie było już nic, co mogłaby zjeść. A skoro o jedzeniu mowa... - Chociaż... są Walentynki i mamy na dzisiaj rezerwację w restauracji. Zrobiłem ją wcześniej i... - i nie wiedziałem, że do tego czasu wszystko zdąży się spierdolić? Wzruszył ramionami, opuszczając ponownie ręce wzdłuż ciała. - W każdym razie nie odwołałem jej, więc gdybyś jednak chciała pójść na tę kolację, to zarezerwowałem stolik na ósmą - oznajmił, ważąc każde słowo i świadomie rezygnując ze sformułowania typu: "bądź gotowa na ósmą", żeby Jordie nie odebrała tego jako sugestii, że miała wyglądać ładnie i że obecnie tak nie wyglądała. Po ostatnim, Chet zupełnie już nie wiedział, co siedziało jej w głowie. Nie było to więc też do końca zaproszeniem: raczej po prostu wyłożył jej konkrety, w jej gestii pozostawiając decyzję co do tego, jak zamierzała spędzić ów walentynkowy wieczór. W innych okolicznościach wybór byłby oczywisty: i tak jak nigdy przedtem Chet nie obchodził święta zakochanych - bo i nigdy przedtem chyba nie był zakochany - tak będąc z Jordie nie zastanawiał się nawet nad tym, czy chciałby jakoś uczcić ten dzień, a po prostu zaplanował nudną romantyczną kolację. Tymczasem jednak sprawy między nimi mocno się popsuły i przez moment pomyślał nawet, że niepotrzebnie w ogóle wspominał o tej całej randce - że powinien był po prostu odwołać rezerwację, dając szansę na spędzenie miłego wieczoru komuś, kto lepiej to doceni. Ale może ta propozycja, jakkolwiek absurdalna w ich aktualnej sytuacji, to była właśnie ta wyciągnięta na zgodę ręka - i tylko od Jordie zależało, czy zechce w odpowiedzi wyciągnąć swoją. Miała cały dzień, by to przemyśleć. Chyba że zamierzała odmówić od razu.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Najpewniej oboje jednak nadal źle podchodzili do kwestii przewidywania własnego zachowania. Jordana bowiem nigdy nie myślała o nim źle – nawet jeżeli istotnie zachowywał się jak skończony dupek, gdy źle ją traktował i bezpodstawnie krzywdził: bo nawet wtedy widziała w nim coś więcej. I fakt, że po tej niedawnej ostrej kłótni spodziewała się, że ostatnim co Chester mógłby jej wypomnieć było jeszcze tylko to, że dom należał do niego – wcale nie oznaczało to, że spodziewała się po nim wszystkiego co najgorsze. Ona jedynie była przygotowana na to, że mógłby zadać jej jeszcze ten jeden cios, ale tylko po to, by doszczętnie ją skrzywdzić w przypływie tych negatywnych emocji. I chociaż zapewne pozostałe słowa także wypowiedział w takim kontekście, to mimo świadomości tego i tak czuła się cholernie skrzywdzona – musiał mieć w końcu świadomość tego, że słowa ranią podobnie mocno jak czyny, więc tak – ranił ją tymi insynuacjami i chociaż ufała mu, a tym bardziej myślała o nim dobrze, to i tak nie była w stanie wyrzucić ich tak po prostu ze swojej pamięci. I co więcej nie była w stanie tak po prostu rozdzielić prawdy od fikcji, bo przecież istniał niewielki procent szans, że jednak w tym co Chet jej wykrzyczał w klubowej toalecie było ziarenko prawdy – coś o czym faktycznie myślał, coś co faktycznie brał pod uwagę w swojej głowie. I to prawdopodobnie te domysły tak bardzo ją wykańczały – że się zmieniła, że nie była już wystarczająca, że nie była intrygująca jak na początku, że… po prostu zaległa w domu i straciła swoją spontaniczność. Z drugiej zaś strony czuła jego miłość – jak więc mogłaby nie wierzyć w szczerość jego słów? Gestów? Mogła się więc na niego wściekać, ale i tak w tej sytuacji ona również nie pozostawała bez winy, bowiem kwintesencją całej awantury była właśnie jej zazdrość – która doprowadziła w efekcie do tego nieporozumienia, którego plony zbierają do dziś. Wydawać by się mogło, że kwestie nieporozumień dawno mają już za sobą, bowiem naprawdę nauczyli się ze sobą komunikować i otwarcie dzielili się wszystkim co leżało im na sercu – zaszli przecież już razem tak cholernie daleko, a jednak… znowu pojawiały się wątpliwości. I chociaż wiedziała, że Chet jej nie zdradził, to i tak nie mogła nic poradzić na to, że na samą myśl o tym, iż mogłaby mu się znudzić, a wspomniana sąsiadka zainteresować bardziej – dostawała białej gorączki. Co w połączeniu z hormonami tworzyło duet co najmniej wybuchowy. Nie mogła rzecz jasna wszystkiego zwalić na hormony, ale w dużej mierze te wszystkie zmiany, które zachodziły tak nagle w jej organizmie były także przyczyną wszelkich jej gwałtownych reakcji i niepoprawnych myśli, których Chester mógł nie rozumieć – bo prawdopodobnie ona sama czasem ich nie rozumiała. I chociaż w ciągu tych kilku dni zdążyła wiele kwestii sobie przemyśleć, w tej okropnej i przytłaczającej ciszy, która zapanowała w ich domu – to ostatecznie i tak nie była w stanie przełknąć tych słów, które od niego usłyszała i widoku bruneta z tą kobietą po tym wszystkim co zaszło. Wiedziała, że powinni o tym porozmawiać, ale i ona obawiała się tego, że któreś z nich prędzej czy później i tak znowu wybuchnie, a kolejna awantura naprawdę nie była wskazana. Dlatego prościej było go unikać, dlatego prościej było milczeć… ale ileż można odwlekać to w czasie? Tym mocniej tęskniła za jego bliskością i dotykiem, gdy tylko znajdował się w pobliżu, dokładnie tak jak teraz, gdy niemal zderzyła się z jego ciałem, od którego ostatecznie – instynktownie, odsunęła się, jakby faktycznie miał ją poparzyć. I to pewnie poniekąd było prawdą, bo nie czuła jego bliskości już zdecydowanie zbyt długo, więc jakikolwiek kontakt fizyczny mógłby być istną iskrą wzniecającą pożar. Zerknęła więc na niego, wchodząc do kuchni mimo jego obecności w niej, co też było już trochę krokiem naprzód, bowiem nie uciekała w popłochu, byle tylko uniknąć konfrontacji. – Wyjdę z nim wieczorem – stwierdziła, przenosząc wzrok na Aldo, który merdał ochoczo ogonem, niemal jakby rozumiał czego dotyczyła rozmowa. Bynajmniej nie przeszło jej przez myśl, że na wieczór mogliby mieć jakieś inne plany, skoro każdy dzień i wieczór ostatnio spędzali osobno. Poza tym i tak niedługo musiała wyjść z domu, więc o spacerze teraz właściwie nie było mowy, więc tym lepiej, iż to brunet zabrał go rano z domu. Mimowolnie jednak jej twarz przybrała trochę zdziwiony wyraz, bo przecież było strasznie wcześnie, a skoro Chet już zdążył wyjść z psem… to o której wstał? Ponownie więc na niego zerknęła, ale potem zajęła się już poszukiwaniem czegoś do jedzenia i te poszukiwania zdecydowanie spaliły na starcie, bo sama nie wiedziała na co właściwie ma ochotę. Jabłko było najprostszym rozwiązaniem, tym bardziej iż nie do końca komfortowo czuła się pod niemal ciągłą obserwacją ze strony bruneta. Gdy więc postanowił wspomnieć o konieczności zjedzenia pożywnego śniadania, na język niemal samoistnie cisnął się jej jakiś złośliwy komentarz bądź cięta riposta, ale… uznała, że być może spuści jednak nieco z tonu, bo przecież wiedziała, że jedynie się martwił. Nie tylko o nią, ale zapewne również o dziecko. – Wiem – przyznała, kwitując to skinieniem głowy, najpewniej zaskakując go swoją spokojną i dość zgodną reakcją – Ale na nic innego teraz nie mam ochoty. Zjem coś potem, nie martw się – dodała jeszcze, pierwszy raz od dawna chyba wypowiadając do niego więcej niż jedno czy dwa słowa. Oczywiście mógł pomyśleć, że to stwierdzenie tyczy się głównie troski o dziecko – zarówno z jej, jak i jego strony, ale bynajmniej nie było w jej odpowiedzi żadnej uszczypliwości, mimo, że odrobinkę skłamała, bo w ciągu ostatnich kilku dni niewiele jadła i o pożywnych posiłkach chyba też nie było mowy. Nie dopisywał jej apetyt, a na pewno nie pomagała w tym ich kłótnia. – Ty chyba też powinieneś zjeść coś więcej niż banana – zauważyła jeszcze w gwoli swojej spostrzegawczości, bowiem gdy tu weszła, właśnie to w przelocie spożywał, nie decydując się na nic więcej, bo w kuchni nie było żadnych śladów. Mimo jednak podjęcia jakiejkolwiek rozmowy, nadal na niego nie spoglądała i raczej unikała kontaktu wzrokowego, który mógłby jej utrudnić utrzymywanie dystansu. Wzruszyła ramionami w momencie, w którym zapytał o zakupy. – Możesz kupić to co zwykle, jak będę miała ochotę na coś innego, to sama sobie kupię – zbyła go trochę, poniekąd też nieco insynuując, że przecież mogła to zrobić sama i co więcej – że było ją na to stać, bo miała także swoje pieniądze. No nie mogła się powstrzymać przed tym, bo to jedna z tych uwag, które zabolały ją najmocniej w trakcie ówczesnej awantury, a na pewno nie chciała zostać utrzymanką. Jej zdziwienie jednak jeszcze bardziej się powiększyło, gdy wspomniał o Walentynkach i właśnie teraz uniosła wzrok i znowu utkwiła go na brunecie. – Chcesz iść na kolację? W tej… sytuacji? – uniosła pytająco brew, jakby kompletnie zaskoczona ową propozycją – bo o ile zaplanowanie kolacji przed kłótnią było oczywiste i zapewne dziś cieszyłaby się z możliwości wspólnego wyjścia i spędzenia razem wieczoru w tak romantyczny sposób, tak obecnie… wydawało jej się to nieco irracjonalne. W końcu nawet ze sobą nie rozmawiają, a wręcz się mijają – więc pojawienie się razem w lokalu mogło skończyć się katastrofą. – Nie wiem czy mam na to ochotę – zauważyła wprost, wyrzucając ogryzek, a następnie nalała sobie soku do szklanki i wypiła kilka łyków. Nie zamierzała zgadzać się tak po prostu, chociaż brała pod uwagę wyciągnięcie ręki na zgodę – a przynamniej wyrażenie chęci, aby spróbować to naprawić. – Poza tym nie siedzę cały dzień w domu i mogę być zmęczona – odgryzła się znowu, nie mogąc się powstrzymać, po czym odstawiła szklankę i spojrzała na niego. W rzeczy samej chciała wyrwać się z domu – chciała też podświadomie naprawić to wszystko co się popsuło, ale z drugiej strony nadal miała wewnętrzną blokadę i nie potrafiła tak po prostu o tym zapomnieć. Tym bardziej, że te złośliwości nie brały się obecnie znikąd i to było najlepszym dowodem na to, że nadal to w niej siedzi. – Powinieneś po prostu odwołać tę rezerwację. Ale skoro tego nie zrobiłeś… to się zastanowię – oznajmiła w końcu, trochę beznamiętnym tonem głosu, ale jakby już mniej kąsając. I tym bardziej nie dając mu ostatecznej odpowiedzi, bo zamierzała potrzymać go nieco w niepewności, poza tym faktycznie chciała sobie to przemyśleć w ciągu dnia, by podjąć decyzję. Najlepszą z możliwych. A on mógł się o tym przekonać dopiero wówczas, gdy wieczorem wróci do domu. Nie powiedziała jednak od razu nie, więc… chyba dała mu cień nadziei. A przynajmniej spróbowała powiedzieć coś więcej niż dwa słowa, mimo, że nie wszystko było zbyt miłe – ale za to nie mógł jej winić. Dlatego też posłała mu ostatnie spojrzenie i wymknęła się z kuchni do salonu, licząc na to, że Chet wreszcie pójdzie do pracy. Sama chciała się przygotować do wyjścia, ale ciągle gdzieś na niego wpadała, więc nie czuła się do końca komfortowo, myśląc nieustannie o kolejnej możliwej konfrontacji. Mimo, iż teraz było spokojnie, to mogła to być przecież tylko cisza przed burzą. Utkwiła więc wzrok na telewizorze, w którym leciał nudny poranny program i usłyszała znowu odgłosy, świadczące o jego obecności. – Nie powinieneś iść już do pracy?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Oboje w wielu kwestiach się mylili, oboje wyciągali pochopne wnioski, i oboje reagowali nazbyt impulsywnie - ale Jordana miała przynajmniej usprawiedliwienie w postaci szalejących w jej organizmie, ciążowych hormonów, które w mniejszym lub większym stopniu mogły przyczyniać się do jej irracjonalnych zachowań. Chet natomiast - nie posiadał nic na swoją obroną. Po prostu zachował się jak dupek, bo tak mu było wygodniej, prawdopodobnie nie zdając sobie przy tym nawet sprawy z tego, jak mocno nadwyrężył tym pewność Jordie - nie tylko pewność siebie, ale także pewność odnośnie tego, co on do niej czuł: czy w dalszym ciągu była najważniejszą kobietą w jego życiu. Przecież lekceważenie jej wątpliwości i zazdrości, czy też pytanie - graniczące z wyrzutem - o to, co się stało z dawną Jordie, która nie musiała się tym wszystkim martwić - to nie było nic wielkiego, tak? Przy tym Chet, nie doczekawszy się żadnego komentarza na ten temat, nadal istniał w błogiej nieświadomości co do tego, iż Halsworth po wszystkim była jeszcze świadkiem jego rozmowy z Maddie - choć krótkiej i z pewnością mniej poufałej, niż brunetka to sobie wyobrażała. Kwestii wymagających wyjaśnienia z pewnością zatem nie brakowało, i właśnie dlatego nie była to rozmowa na teraz. Tylko że w ostatnich dniach żaden moment nie wydawał się odpowiedni, a oni, mimo że gdzieś tam w środku mieli ochotę krzyczeć - wciąż milczeli, wodząc jedynie za sobą nawzajem tęsknym wzrokiem, gdy to drugie nie patrzyło; bo gdy już ich spojrzenia się spotykały, Chet miał wrażenie, iż widział w jej oczach wyłącznie chłód i zawód, i to było znacznie gorsze od złości. Bo złoszcząc się, przynajmniej okazywali jakieś emocje, a teraz - Jordie nie dawała mu nadziei. Zaskoczyła go więc jej uwaga odnośnie śniadania, ale nawet to nie sprawiło, aby istotnie sięgnął po coś treściwszego niż jeden owoc. - Nie jestem głodny - odparł ze wzruszeniem ramion. Wprawdzie przeszło mu przez myśl, aby przygotować coś dla nich obojga, skoro Jordie również już nie spała, ale spodziewał się, że i tak nie tknęłaby niczego, co wyszłoby spod jego ręki, skoro nie chciała nawet, żeby zrobił za nią zakupy, co skwitował już tylko skinieniem głowy. Mimo że jak dla niego, Jordie mogłaby nawet i do końca ciąży nie kiwnąć już nawet palcem - i był pierdolonym idiotą, pozwalając, by myślała inaczej. Zawahał się na moment, marszcząc brwi i zastanawiając się nad odpowiedzią na jej pytanie - nad tym, w jakim właściwie celu wspomniał o tej całej walentynkowej kolacji. Oczywiście, że nie chciał iść z nią do restauracji tylko po to, żeby zjeść w milczeniu posiłek - bo to mogli zrobić w domu, chociaż tam przynajmniej zjedliby przy jednym stoliku, a tutaj pewnie jedno z nich siadłoby na kanapie, a drugie przy stole, żeby nie musieć na siebie patrzeć. Odchrząknął, wysłuchując Jordie, i przesunął dłonią po swoim karku, jakby w geście zakłopotania. - Rozumiem. W porządku - kiwnął głową, nie zwracając nawet zbytniej uwagi na jej małe złośliwości. Nie miałby też jej szczególnie za złe, gdyby odmówiła - nie była to pierwsza randka, ani żadna, z którą wiązałby jakieś szczególne nadzieje i w przypadku której odrzucenie zaproszenia przez Jordie by go dotknęło. Ale mimo wszystko - mimo że tym razem to on zaczął porozumiewać się półsłówkami - brunet liczył na to, że uda im się przynajmniej porozmawiać po powrocie z pracy: obecnie nie próbował już nawet poruszać tematu tamtej kłótni w klubie, skoro za moment i tak musiał iść i nie mieliby czasu, aby taką rozmowę dokończyć. A musieli sobie wyjaśnić niejedno. I spodziewał się, że to wcale łatwe nie będzie, ale przecież byli dorosłymi, rozsądnymi ludźmi, a tacy rozwiązywali swoje problemy, zamiast zamiatać je pod dywan czy unikać konfrontacji. Nie mogli nieustannie tylko mijać się w milczeniu, bo to by ich w końcu zatruło. Kłótnie, różnice zdań, nieporozumienia - się zdarzały, ale przecież... Jordie wciąż nosiła na palcu pierścionek, wciąż była jego narzeczoną, i tamten jeden, feralny wieczór tego nie zmieniał. Wkrótce więc i Chet musiał zacząć zbierać się do pracy: nie pobrudził przy śniadaniu żadnych naczyń, więc tylko odstawił swoją szklankę, po czym wstąpił jeszcze do salonu w poszukiwaniu swojego zegarka. Od kiedy nie spędzał nocy w ich wspólnej sypialni, jego rzeczy walały się w różnych częściach domu i wiecznie czegoś szukał. Zerknął na Jordie, gdy i stamtąd postanowiła go wyprosić - a w każdym razie: grzecznie zasugerować, że powinien już sobie iść. - Powinienem - przyznał, i chociaż chciał zapytać Jordie, czy nie potrzebowała przy okazji podwózki, to chyba z góry znał odpowiedź. Właściwie zastanawiał się, czy aby celowo nie zwlekała z szykowaniem się, żeby nie musieć wychodzić razem z nim. Nie dodając nic więcej, skierował już swoje kroki do przedpokoju, gdzie założył buty i kurtkę, po czym pogłaskał Aldo, który przybiegł się z nim pożegnać, a następnie zajrzał raz jeszcze do salonu: - Jordie... - odezwał się, chcąc skłonić ją, by na niego spojrzała. - Kocham cię - dodał tylko, zanim w końcu wycofał się do wyjścia; nie po to, aby usłyszeć podobną odpowiedź, ale dla przypomnienia, bo być może nie mówił jej tego wystarczająco często, i stąd te wszystkie wątpliwości? Chester nie zwykł bowiem nadużywać tych słów, tak jak niektórzy, gdy kończąc rozmowę, zamiast zwykłego "cześć" mówili "kocham cię". Ale przez to właśnie Jordie powinna wiedzieć, że teraz było to tak samo szczere jak tego dnia, gdy jej się oświadczył. I jak każdego innego.

Reszta jego dnia, mimo wszystko, niewiele różniła się od pozostałych. Wprawdzie jego telefon - który po incydencie w klubowej toalecie, gdzie Chet roztrzaskał swoją komórkę o ścianę, musiał wymienić na nowy - bez żadnych wiadomości od Jordie milczał bardziej niż zwykle, ale brunet nie miał czasu, ani ochoty, myśleć o tym, co czeka go w domu; nawet jeśli tego dnia pierwszym pytaniem, jakie pojawiało się w każdej luźnej rozmowie typu small talk ze współpracownikami, było to dotyczące planów na walentynkowy wieczór. Przerwę na lunch jednak skutecznie umiliła brunetowi jego dobra koleżanka: swym towarzystwem przy posiłku oraz rozmową, chociaż istniała co najmniej jedna osoba, która inaczej wyobrażała sobie również ich relacje. Po drodze do domu Chet postanowił jeszcze - jakże banalnie - kupić swojej, obrażonej i nabuzowanej hormonami, narzeczonej kwiaty, i mimo że pragnął jak najszybciej znaleźć się w domu, aby nie prowokować kolejnych wyrzutów z jej strony, to pierwszą przeszkodą w zrealizowaniu owego planu okazała się właśnie długa kolejka w kwiaciarni. Ale przecież robił to dla niej, więc nie mogła mieć pretensji... tak? Co prawda Chet nie oczekiwał też, że jeden miły gest zetrze wrażenie po tamtym wieczorze w klubie, ale zaszkodzić chyba też nie powinien. Chyba. Wchodząc do domu, przywitał się najpierw z Aldo, nasłuchując jednocześnie miejsca obecności Jordie, by to tam skierować w następnej kolejności swoje kroki. Ale gdy już ją odnalazł - sam nie wiedział, co powinien jej powiedzieć. Milczał przez dziwnie długą chwilę, zatrzymując spojrzenie na wysokości jej oczu, nim zerknął na ten cholerny bukiet i z nieznacznym wzruszeniem ramion podrapał się po pokrytym zarostem policzku. - Wiem, że kwiaty nie naprawią tego wszystkiego, ale... nie wiem, co mam zrobić, żebyś przestała mnie karać. Żeby było normalnie. Nadal jesteś moją narzeczoną - zrobił krok w jej stronę i zatrzymał się, podążając odruchowo spojrzeniem w dół, na jej palec, na którym wciąż lśnił pierścionek i to jako jedyne dawało mu jakąkolwiek nadzieję na to, że ten utrzymujący się od paru dni stan był zaledwie przejściowy - i mam już dosyć tego milczenia, Jordie. Porozmawiaj ze mną.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Czasami kontrolowany wybuch był znacznie lepszy niż stagnacja, która ich właśnie dopadła: mijanie się bez konkretnego celu, tęskne spojrzenia i cisza – ta przerażająca cisza, której chyba oboje mieli już dosyć. Tyle, że Jordana znajdowała się w zupełnie innym położeniu niż Chet, bowiem nadal tkwiły w niej te kłębiące się negatywne emocje, które szukały ujścia. Problem polegał na tym, że zwyczajnie nie miała ochoty na kolejną awanturę, mając również świadomość tego, iż nie jest odpowiedzialna już tylko za siebie, ale również za dziecko, które nosi pod sercem i właśnie dlatego te nerwy nie były wskazane. Niezdrowo jednak było je również dusić w sobie, a na jakąkolwiek rozmowę nie było chyba nawet szansy, bo istotnie, gdy tylko by ją rozpoczęli, to zapewne i tak emocje wzięłyby górę – a przynajmniej Jordie nie byłaby w stanie się powstrzymać przed ewentualną reakcją, bo istotnie miała mu wiele do powiedzenia (wykrzyczenia). Ewidentnie zlekceważył jej zazdrość i niepewność, nawet więc jeżeli nie był winny – bo Jordie nie twierdziła, że był, a jedynie nie podobało jej się zainteresowanie tych kobiet brunetem – tak niestety to on sam naważył sobie piwa, reagując w taki, a nie inny sposób. Tamten wieczór bowiem mógł potoczyć się naprawdę różnie i mimo jej wówczas negatywnej reakcji, Chet mógł spokojnie się wybronić i co więcej, wcale nie musiał jej tego wszystkiego mówić. Tym jednak tylko pogorszył sytuacje i teraz… wszystko pozostało niewyjaśnione. Mimo to ciemnowłosa oczywiście nadal nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy – nadal była jeszcze narzeczoną i nadal nosiła pod sercem ich syna, ale jednocześnie jej punkt widzenia mocno się zmienił, a Chet nadszarpnął jej zaufanie i pewność siebie. Jednakże ten poranek nie był dobry ku temu, by rozpoczynać potencjalne dyskusje, bo oboje musieli za moment wyjść do pracy i chyba nie mieliby ochoty czynić tego w nerwach i złości – lepsza z dwojga złego była więc już chyba ta cisza. Tym bardziej pragnęła, by wreszcie wyszedł z domu, bo im bliżej był, tym trudniej było jej się kontrolować – z jednej strony wszystko ciągnęło ją w jego stronę, a z drugiej nieustannie w głowie odtwarzał się tamten wieczór i złość powracała ze zdwojoną siłą. Poza tym musiała się jeszcze przygotować do wyjścia, a ostatnim na co miała ochotę było wychodzenie wraz z nim, dlatego tak – celowo zwlekała, czekając aż wreszcie brunet opuści dom. Słysząc, iż ubierał się już, zgasiła telewizor, bo i tak nie zamierzała go dłużej oglądać, po czym odwróciła się i spojrzała na niego, słysząc swoje imię, którym poniekąd zmusił ją do tego, by ten kontakt wzrokowy nawiązała. Zastygła więc w bezruchu i posłała mu kolejne beznamiętne spojrzenie, które istotnie zmieniło się w to bardziej zaskoczone, gdy z jego ust padło to krótkie wyznanie, którego rzecz jasna się nie spodziewała. Zawsze, gdy słyszała te słowa z jego ust, jej serce biło szybciej – właśnie dlatego, że nie mówił tego często i wówczas te słowa miały naprawdę większe znaczenie. I cholernie mocno chciałaby móc powiedzieć to samo – bo czuła to samo, ale duma i złość jej na to nie pozwalały. Dlatego jedynie odprowadziła go wzrokiem do drzwi, nie decydując się na jakąkolwiek reakcję i dopiero, gdy te drzwi się za nim zatrzasnęły, przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko, kompletnie poruszona tym co się stało. Ale fakt był taki, że w tej sytuacji te słowa niewiele zmieniały – nie mogły zmienić, bowiem Chet mocno ją skrzywdził swoimi słowami i swoim zachowaniem, więc nie mogła pozwolić na to, by tak łatwo zamietli wszystko pod dywan. Nie mogli, bo zbyt wiele kwestii pozostawało niewyjaśnionych.

Resztę dnia spędziła więc w barze, w którym w ciągu dnia nie było aż tak dużego ruchu, by musiała się nazbyt napracować – niemniej jednak ostatnio męczyła się jakoś bardziej, więc starała się uważać na to co i jak robi. Nie miała do końcu ochoty pojawiać się na zajęciach, które rozpoczynały się tuż po tym jak zakończyła swoją zmianę w pracy, ale jednocześnie nie chciała wracać do pustego domu. I nie chciała wyjść znowu na tą, która nic nie robi… więc chyba zmotywowana tym faktem, pojechała jednak na uczelnie. Dlatego właśnie do domu wróciła nieco później niż planowała, przy okazji okropnie głodna, więc po drodze kupiła sobie sałatkę na wynos i po tym jak już znalazła się w domu, zjadła w spokoju, zastanawiając się nad wieczornym wyjściem. Z jednej strony chciała wyrwać się z domu, chciała spędzić czas z Chesterem, ale z drugiej – nadal nic nie było w porządku. Jak więc mieli wyjść gdziekolwiek razem, skoro groziło to istną katastrofą? Na korzyść tej kolacji przemawiał jednak fakt, iż ten wieczór to nie zwykły wieczór, ale – wieczór Walentynkowy, a to jedne z pierwszych Walentynek, które mogli przecież spędzić razem i chyba dlatego postanowiła podjąć to ryzyko. Nie spodziewając się więc, że brunet pojawi się w domu wcześniej niż zwykle, przygotowała zakupioną jakiś czas temu pamiętną sukienkę – która do tanich nie należała, by sprawdzić czy obecnie w ogóle się jeszcze w nią wciśnie. Kupując ją bowiem, nadal miała idealną figurę, a obecnie przybyło jej jednak kilka kilogramów, a na pewno powiększył się nieco brzuszek – więc tak, musiała się upewnić czy w ogóle może sobie pozwolić na ten odważny strój. Stając przed lustrem, uśmiechnęła się do własnego odbicia, w pełni zadowolona z efektu – sukienka nadal pasowała, a jednocześnie teraz seksownie opinała ciążowy brzuszek i bynajmniej nie odbierała to nic z efektu końcowego. Chciała więc w ten sposób pokazać Chesterowi, że miał w domu coś cennego i nijak nie mogła się z tym równać żadna Maddie czy kolejna koleżanka z pracy – taka mała zemsta dla podbudowania własnej samooceny. Zeszła więc na dół, by tam odnaleźć swoje ukochane czarne szpilki, które idealnie współgrałyby z ową kreacją, ale wówczas usłyszała zamykane drzwi i ze zdziwieniem odkryła, że brunet wrócił już do domu. Zdążyła jedynie wyprostować się i odwrócić przodem do drzwi, gdy podszedł i napotkał jej wyraźnie zaskoczone spojrzenie. Najpierw więc dojrzała jego ciemne oczy, a potem jej wzrok powędrował na bukiet kwiatów. Poniekąd już kupił ją tym prostym i banalnym gestem, jednak wystarczyło by w końcu się odezwał – a jej złość gwałtownie powróciła. Zmrużyła nieznacznie oczy, posyłając mu złowrogie spojrzenie. – Karać? – prychnęła, kręcąc głową – Uważasz, że to kara, że specjalnie z Tobą nie rozmawiam by Ci coś udowodnić? Nadal nie dostrzegasz żadnego problemu w tym co się stało? – posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie, gdy zbliżył się jednak do niej z tym bukietem. Zamilkła więc, patrząc znowu na bukiet, a potem na swój pierścionek, o którym wspomniał, po czym wzięła od niego kwiaty, by następnie ponownie skierować wzrok na jego twarz. – Chcesz rozmawiać? Masz mi jeszcze coś do powiedzenia oprócz tego co już powiedziałeś w klubie? To śmiało, chętnie posłucham – mruknęła z niechęcia w głosie, jasno sygnalizując, iż to nie będzie miła rozmowa i że nie miał co liczyć na szybkie pojednanie. Bowiem nadal kłębiło się w niej wiele złości i urazy względem niego, więc nie – kwiaty nie naprawią sytuacji, chociaż na pewno trochę nimi zapunktował. Wyminęła go więc nonszalancko, udając się wprost do kuchni, by móc tam wsadzić je do wody. Jednocześnie zaś zaprezentowała swój kuszący strój, niemal wyczuwając jego wzrok na sobie, gdy kołysząc lekko biodrami odeszła w stronę drugiego pomieszczenia. Rozejrzała się po wnętrzu, w poszukiwaniu wazonu, gdy usłyszała, że Chet właśnie do niej dołączył, więc odwróciła się w jego stronę i obrzuciła go z niechęcią wzrokiem. – A może chcesz mi powiedzieć jak dobrze bawiłeś się z Maddie? Jak miłe było Wasze spotkanie w klubie? To dlatego tak do Ciebie wydzwaniała, chciała się zabawić na tej samej imprezie? – prychnęła kpiąco, zbliżając się powoli w jego stronę – Chyba, że chcesz pogadać o tym jak się zmieniłam, co? Za dużo siedzę w domu? Nic nie robię? Ciągle źle się czuje? Nie podnieca mnie kłótnia z Tobą i nie rzucam się na Ciebie pod wpływem nerwów? – cisnęła w niego kwiatami, bo i tak nie zdążyła wsadzić ich do wody i chyba ostatecznie trochę jej się odechciało – Rozczarowałam Cię? No powiedz! – uniosła głos, puszczając kwiaty dopiero w tej chwili, gdy on właśnie je złapał, a ona cofnęła się o dwa kroki, mrożąc go pełnym bólu wzrokiem. Wylała z siebie to co siedziało jej na duszy – ciągle to samo, co zostało niewyjaśnione, co nie mogło zostać zamiecione pod dywan, bo za bardzo wpływało na jej samoocenę, samopoczucie i poczucie bezpieczeństwa. Nie chciała w jego oczach być taką kobietą – chciała, by spoglądał na nią jak kiedyś, a obecnie w głowie uroiła sobie myśl, iż to właśnie tamte kobiety ekscytowały go bardziej. A to był bardzo niebezpieczny trop, więc lepiej, aby wreszcie go ukrócił, bo mógł doprowadzić do katastrofy.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Widok Jordany w owej sukience zapewne w niemałym stopniu przyczynił się do tego, iż Callaghan najzwyczajniej w świecie zaniemówił - zarówno w poszukiwaniu właściwych słów, jak i po prostu z wrażenia. O ile wcześniej nie był przekonany do tej walentynkowej kolacji, tak obecnie możliwość choćby gapienia się na nią, wydawała się już dostatecznie kusząca - choć i tak nie byłoby to dla niego wystarczające. Najbardziej bowiem od momentu tej cholernej kłótni w klubie, Chet zapragnął jej teraz dotknąć. Jego szczęka opadła powoli wraz z przesuwającym się wzdłuż kobiecej sylwetki spojrzeniem, nim odnalazło ono finalnie oczy Jordie, a mężczyzna przełknął tylko ślinę, na końcu języka mając komplement, jaki i tak nie wyraziłby tego, co aktualnie myślał - jego słowa w ogóle miały ostatnio problem z trafnym wyrażeniem tego, co myślał. Dlatego milczał, nie wiedząc, czy mógł powiedzieć jej, jak pięknie wyglądała - czy też to jedynie utwierdziłoby ciemnowłosą w przeświadczeniu, że musiała ubrać seksowną kieckę, aby mu się podobać. Nie sądził, że zachodząc w związku tak daleko, znowu wejdą na ten grząski grunt, gdzie przyjdzie mu zastanawiać się nad każdym słowem, jakby jedno nieopatrzne stwierdzenie mogło wszystko zepsuć. Naprawdę myślał, że mieli to już za sobą... Szybko jednak przekonał się, iż nie mógł się w tej kwestii bardziej pomylić, gdy wystarczyło, aby wypowiedział zaledwie dwa zdania - jakie w założeniu naprawdę miały brzmieć pokojowo - żeby twarz Jordany przybrała gniewny wyraz, a ona sama w odpowiedzi fuknęła na niego niczym rozjuszona kotka, wprawiając bruneta w widoczną konsternację. A to dopiero początek... Zawahał się na sekundę, nim skinął nieznacznie głową. - Zgoda, źle... się wyraziłem. Wszystko jedno, jak to nazwiemy - uznał ze wzruszeniem ramion, starając się jeszcze podejść do sprawy w dyplomatyczny sposób, mimo iż on sam nie miał pomysłu, jakie określenie miałoby trafniej opisać to, że nie mógł nawet spać w ich wspólnym łóżku i że Jordie nie chciała się do niego odzywać. W jego mniemaniu to była właśnie kara - acz nie był to bynajmniej pierwszy raz, gdy nie dostrzegał szerszego obrazu sytuacji, przez co zwyczajnie mógł się mylić. I najpewniej - się mylił. Pozwolił sobie zatem uznać za całkiem dobry znak to, iż Jordie w ogóle przyjęła od niego kwiaty, mimo iż jej słowa bynajmniej miłej rozmowy nie zwiastowały, przez co Chet trochę zaczął się gubić w tych sprzecznych sygnałach, jakie od niej w tym momencie odbierał. I podążając po chwili w tym zagubieniu za Jordaną do kuchni, mógł przysiąc, że zaczął się nerwowo pocić, jakby miał do czynienia z chodzącą bombą, która w każdej chwili mogła wybuchnąć bez zapowiedzi. Pokręcił zrezygnowany głową, słysząc o Maddie, chociaż w tej samej chwili Halsworth mogła zauważyć na jego twarzy cień zaskoczenia, gdy przyznała, że widziała ich wtedy w klubie. Wypuścił z głuchym świstem powietrze z płuc, pocierając palcami czoło. - Znowu ona? Mówiłem już, że nic mnie z nią nie łączy, skończ z tą paranoją, Jordie... Przypadkiem tam na nią wpadłem, była pijana, zobaczyła w klubie znajomą twarz i trochę natrętnie chciała się przywitać. Zamieniłem z nią dwa słowa, proszę cię, naprawdę będziesz mi teraz robić wyrzuty o każdą kobietę, do której się odezwę? Nie widzisz, że istniejesz dla mnie tylko ty, kurwa, Jordie? - wyrzucił z siebie niemal desperacko, rozkładając bezradnie ręce na boki, jakby pragnął przemówić do tego ostatniego strzępka jej zdrowego rozsądku, który przecież musiał jeszcze gdzieś tam istnieć, choć skutecznie zagłuszany przez tą ciążową paranoję, jakiej Jordie - w jego odczuciu - nieubłaganie ulegała. I chociaż jej kolejne słowa w pierwszej chwili przyprawiły go o nieprzyjemne ukłucie wyrzutów sumienia, to im dalej mówiła, tym bardziej podnosiła mu ciśnienie, zwyczajnie go rozdrażniając. - O czym ty w ogóle...? Co? O czym...? - aż się na moment zapętlił, nie umiejąc odeprzeć wszystkich tych zarzutów na raz, kiedy Jordie wcisnęła mu jeszcze kwiaty w ręce, a on złapał je w bezmyślnym odruchu. - O czym my teraz mówimy: o cholernej Maddie, o tobie, czy o tym, że nie pozwalasz mi się dotknąć? O co ci chodzi? - zapytał w końcu, śledząc ją wzrokiem pragnącym zrozumieć. I nie rozumiejącym - bo cała ta afera zaczęła się przecież od telefonu (telefonów) od Maddie, a tymczasem okazywało się, że była to studnia bez dna, z jakiej nie sposób było się wygrzebać. - Wiesz, czym mnie rozczarowałaś? Tym, że po tym wszystkim, nadal mi nie ufasz; że wierzysz tylko w to, co chcesz, i ciągle czekasz, aż popełnię jakiś błąd, chociaż nawet, kurwa, nie wiem, gdzie ten błąd popełniłem. Robię dla ciebie, kurwa, wszystko, ale to nigdy nie będzie wystarczające, nie? - tym razem to on łypnął na nią z gniewem, ale i zawodem w oczach, oddychając przez rozszerzone nozdrza i podchodząc do kuchennego blatu, by odłożyć - a właściwie: cisnąć - nań z impetem ten cholerny bukiet kwiatów, mimo iż miał ochotę rzucić nim tak samo, jak poprzednim razem rzucił swoim telefonem. Nie chodziło bowiem tylko o te kwiaty; to był jeden, nieistotny gest. Ale od kiedy byli razem, Chet robił wszystko, co umiał, żeby Jordie była przy nim szczęśliwa - lecz i to było dla niej za mało. - Naprawdę myślisz, że mógłbym mieć pretensje o to, że źle się czujesz? Słyszysz, jak to brzmi? - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Sama to zaczęłaś, a teraz ja mam się tłumaczyć? Przepraszać za to, że nie zachowałem się tak, jak tego oczekiwałaś po tym, jak najpierw prosiłaś, żebym cię zerżnął, a później nagle się rozmyśliłaś? Czy za to, że mam swoje potrzeby i że tak na mnie działasz? - omiótł ponownie spojrzeniem całą jej sylwetkę w tej piekielnej, króciutkiej sukience, przez którą obok gniewu poczuł nagle wzbierające w nim nieoczekiwane podniecenie. Zacisnął szczęki, wracając do jej oczu. - Lubisz to robić, co? Obracać wszystko tak, żeby to była moja wina, i wypominać mi coś, co powiedziałem w nerwach, mimo że wcale nie chciałem tego mówić. Skoro już tak bardzo chcesz czepiać się słówek, to nie powiedziałem, że nic nie robisz, tylko że szukasz problemów tam, gdzie ich nie ma - wycedził, bynajmniej nie zamierzając wycofywać się z owego stwierdzenia, skoro Jordie znów to robiła - znów tworzyła problem, doszukując się w jego wypowiedziach drugiego dna, które nawet jeśli jakoś się tam znalazło, to całkowicie niezamierzenie. I chociaż do pewnego stopnia brunet spodziewał się, że ta rozmowa może się tak potoczyć, i naprawdę zamierzał tym razem bardziej postarać się o to, aby mimo wszystko utrzymać nerwy na wodzy, to jak widać - nie wyszło mu to najlepiej. I nie było już żadnej gwarancji, że tak jak zaczęli tę rozmowę jako nadal-narzeczeni, to tak też ją zakończą, a Jordie nie rzuci w niego pierścionkiem tak samo, jak tymi kwiatami. - Chcesz mnie jeszcze o coś zapytać? Czy posuwam naszą sąsiadkę? Czy znudziłem się i zamierzam spierdolić? Na to pewnie czekasz, co? Mogłabyś w końcu powiedzieć, że miałaś rację - kącik jego ust drgnął w przypominającym cierpki uśmiech grymasie. Oboje w swych zarzutach zapędzali się coraz dalej, nie umiejąc się już chyba zatrzymać. Ani, tym bardziej, zawrócić.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Gdyby nie to jak obecnie wyglądała ich relacja – od kilku dni, to zapewne Jordie byłaby zachwycona jego reakcją, bo właśnie takiej oczekiwała, gdy wcisnęła się w ten piekielnie seksowny skrawek materiału. Chciała, by znowu dla niej oszalał – by jej pragnął i by tracił dla niej głowę, a przede wszystkim by patrzył na nią dokładnie tak jak w tej chwili – z zachwytem. Mimo, iż właściwie nie była jeszcze gotowa, a jedynie ubrała sukienkę po to, by w ogóle zorientować się w sytuacji i upewnić w tym, że w ogóle jest ona jeszcze na nią dobra – bo brakowało jej makijażu, ułożonej fryzury i w tym także tych niebotycznie wysokich szpilek, które zapewne dopełniłyby całości. Pomimo braku jednak tych wszystkich elementów, najwyraźniej już sama sukienka robiła na tyle duże wrażenie, bo doskonale dostrzegła jego wzrok prześlizgujący się po niemal całej jej sylwetce i dosłownie czuła to gorące spojrzenie na każdym milimetrze swojej skóry. Podniecenie niemal samoistnie zaczęło zalewać jej ciało – bo nadmienić należy, że nie byli ze sobą już długo, a w ich przypadku nawet: bardzo długo, więc te pragnienia kłębiły się w nich niemiłosiernie mocno. A sama Jordana niesiona tymi ciążowymi hormonami nie tylko ciskała w niego gromami niczym wściekła kotka, ale również odczuwała momentami to pragnienie dużo bardziej niż wcześniej, a… niestety nie miała możliwości znaleźć dla niego ujścia w ramionach bruneta. Właściwie spodziewała się, że z jego ust padnie upragniony przez nią komplement, ale Chester miał pełne prawo obawiać się jej reakcji również i w tej kwestii. Samoocena ciemnowłosej bowiem została mocno nadszarpnięta i obecnie mylnie wychodziła z założenia, że nie była już dla niego wystarczająca – więc faktycznie mogła uznać, iż dopiero założenie seksownej kiecki sprawiło, iż spojrzał na nią w ten sposób. I kto by pomyślał, że tak brutalnie cofną się znowu w czasie, gdzie będą musieli ważyć każde słowo i obawiać się wzajemnej reakcji. – Nie, właśnie to nie jest wszystko jedno – warknęła cicho pod nosem, w momencie, w którym go mijała, kolejny raz gasząc jego próby pokojowego załatwienia tej sprawy. Jak dla typowego faceta kwestia sporna pozostawała dla niego błahym problemem – zarówno to jak ją postrzegał, jak i to jak ją oceniał: bo wszystko można było zamieść pod dywan. Ale tym razem nie zamierzała tak łatwo odpuścić, bo owa kłótnia poruszyła zbyt wiele zagadnień – bolesnych zagadnień i oskarżeń, które nie miały pokrycia w rzeczywistości. Niestety jej wybujała wyobraźnia w tej chwili nie pomagała, a naładowany hormonami organizm chyba jedynie podsycał w niej tą złość, która szukała ujścia i niestety odbijało się to rykoszetem na brunecie – który istotnie nie był niczemu winny. Znaczy – nie był winny potencjalnej zdrady, o którą mogła go podejrzewać, ale był winny temu wszystkiemu co jej wówczas powiedział. Dlatego Jordana stanowiła poniekąd chodzącą bombę, która w każdej chwili mogła wybuchnąć – jeszcze bardziej niż teraz. – Nie znowu ona, tylko ciągle ona! Ona, ta druga i może jeszcze trzecia i czwarta. Wszystkie te cholerne kobiety, które nagle pojawiły się w Twoim życiu i tak natrętnie próbują się do niego wedrzeć bardziej. I nie próbuj sugerować, że robię wyrzuty o każdą kobietę, bo nigdy – powtarzam nigdy, nie odezwałam się nawet słowem o żadną kobietę, z którą miałeś kontakt… bo żadna wówczas nie wypisywała do Ciebie nocami i nie dzwoniła tak natrętnie, a to duża różnica – wycedziła, unosząc przy tym głos i jawnie piorunując go złowieszczym spojrzeniem. Oh, dosłownie czuła jak podnosiło się jej ciśnienie krwi – i bynajmniej nie było to wskazane, ale złość odczuwała jakby ze zdwojoną siłą, a tak długo duszoną w sobie, to i moje z potrójną. Pokręciła z dezaprobatą głową i odetchnęła głęboko, słysząc po chwili zdezorientowanie w jego głosie, bo oczywiście znowu – jak typowy facet, nie był w stanie połapać się w oskarżeniach, które jak wiemy sam w jej kierunku wystosował podczas pamiętnej kłótni – tej pierwszej kłótni. – O wszystkim mówimy, do cholery! – odparła krótko, acz głośno, potwierdzając w taki, a nie inny sposób, że ten spór naprawdę był niczym studnia bez dna, bo wygrzebanie się z tej całej fali oskarżeń i niedomówień wydawało się wręcz chwilowo niemożliwe. I naprawdę nie miało końca. Aż zastygła na moment w bezruchu, gdy przyznał, że faktycznie go rozczarowała, jednakże przyjmując to jego pełne zawodu spojrzenie, nie spodziewała się usłyszeć, iż to rozczarowanie nie było spowodowane tym o czym myślała. Gdy więc dotarł do niej sens jego słów, niemal od razu pokręciła przecząco głową. – Nigdy nie powiedziałam, że Ci nie ufam. I sama nie wierzę w to, że naprawdę nadal uważasz, że to co robisz jest niewystarczające… ale nie możesz zaprzeczyć temu, że poświęcałeś aż nazbyt wiele uwagi nowym koleżankom i zachłannej sąsiadce, która jednocześnie tak ochoczo dobijała się do Ciebie w tym cholernym klubie, kiedy byłeś ze mną. A nie zawsze byłeś ze mną – bo wracałeś późno do domu, zostawałeś dłużej w pracy – a to w połączeniu z ciągłymi smsami czy telefonem jak według Ciebie wygląda, co?! – rozłożyła bezradnie ręce, przechadzając się nerwowo po kuchni, gdy nadal mierzyli się tym złowrogim i pełnym negatywnych emocji spojrzeniem. Do momentu, aż cisnął kwiatami na blat, poniekąd odrobinę je niszcząc i wówczas zrobiło jej się ich nieco szkoda, bo tyle o ile zdążyła się im przyjrzeć – to były przepiękne. I zdecydowanie trafił nimi w jej gust. – Ja to zaczęłam? – prychnęła nagle kpiąco, wskazując jednocześnie na siebie palcem, wzrokiem powracając na jego przystojną twarz, której widoku cholernie jej już zaczynało brakować – To wszystko zaczęły Twoje nowe znajomości, więc nie zwalaj winy na mnie. Potem jedynie posypały się jak pieprzone domino, jednocześnie jak widać wyciągając na wierzch inne zarzuty… - mruknęła, oddychając głęboko pod ciężarem jego wzroku, który kolejny raz w ciągu kilkunastu ostatnich minut prześlizgiwał się wzdłuż całej jej sylwetki. Nieoczekiwanie również odczuła wzbierające pożądanie: właśnie tak jak zawsze, gdy ogarniała ich złość, to pragnienie wzbierało na sile. Tym bardziej, gdy wspomniał o tym jak prosiła go o to, by ją zerżnął – bo istnienie w tej chwili miała ochotę powiedzieć dokładnie to samo. I dosłownie w ostatniej chwili zdołała się opamiętać, bo jej podświadomość uciekała już za bardzo w te niebezpieczne rejony. Prychnęła jednak w końcu kolejny raz i pokręciła głową, napotykając znowu spojrzenie jego ciemnych oczu. – Nie, nie lubię tego robić. A Ty może zacznij zastanawiać się nad tym co mówisz w nerwach, bo człowiek dopiero będąc pod wpływem emocji mówi to co zazwyczaj naprawdę myśli. Więc nie wypieraj się złością, bo gdybyś o tym nie pomyślał, to byś tego nie powiedział! – wycedziła przez zaciśnięte zęby, mrużąc oczy – I powiedziałeś, że szukam problemów bo najwyraźniej nie mam nic ciekawszego do roboty, a jedynie się nudzę. Dobrze wiem co usłyszałam. I nie martw się, nie będę już przesiadywać tyle w domu, żebyś nie musiał mi tego wypominać – stwierdziła gorzko, chociaż zapewne Chester i tak już zdążył się zorientować, że Jordana częściej wychodziła z domu i jak zapewne również wiedział, że chodziła normalnie do pracy, w końcu sam był jej szefem – Najwyraźniej też lubisz zrzucać winę na mnie, kiedy wszystko i tak zaczęło się od Ciebie – dodała, celując w niego palcem wskazującym, niemal odczuwając w pewnej chwili brak tlenu, który spowodowany był przerażeniem tym co właśnie się działo. Spodziewała się, że znowu rozpęta się awantura, ale nie sądziła, że aż tak gwałtowna. Że do całej układanki złości dosypią jeszcze nowe zarzuty i niemiłe słowa, które ewidentnie tej sytuacji nie polepszały. Niemal zacisnęła szczękę, gdy zasugerował o co chciałaby zapytać. – Tak, wyobraź sobie, że gdy siedzę w domu, taka znudzona i bez ciekawszych zajęć, jedynie rozmyślam o tym czy, aby nie posuwasz sąsiadki w domu obok a może koleżanki w pracy i czy w związku z tym znudziłeś się mną na tyle, by już móc spierdolić – pokręciła z niedowierzaniem głową – Naprawdę uważasz, że na to właśnie czekam? – zmarszczyła brwi z jeszcze większym niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, po którym ewidentnie zamilkła na moment, próbując przyswoić to co właśnie jej zarzucił. Chyba zrobiło jej się z tego powodu zwyczajnie przykro. W dodatku powiedział to w taki sposób, iż naprawdę odniosła wrażenie, że tak właśnie myślał, tym bardziej, gdy zwieńczył to tym cierpkim uśmiechem. Nie przejmowała się nawet tym jak niesfornie włosy opadły jej na twarz, a jedynie zbliżyła się do niego z wyraźnym rozczarowaniem, które biło z jej spojrzenia. – Skoro faktycznie tak Cię rozczarowuje, to właśnie to zrób. A może chcesz jeszcze coś rozbić? Może szklankę? Może talerz? – machnęła gwałtownie ręką w kierunku szafek – Kolejny telefon? A może wolisz wyżyć się na mnie, chcesz mnie zerżnąć? – syknęła złośliwie, uderzając dłonią w jego twardy tors, oczywiście jawnie go prowokując i jedynie sobie z nim pogrywając, w zamiarze, w którym jej słowa miały oznaczać tylko tyle – możesz sobie pomarzyć o tym, że dostaniesz coś więcej. - Czy to czego potrzebujesz daje Ci sąsiadka? Jest lepsza ode mnie? – sapnęła kpiąco, cofając się znowu o kilka kroków i kompletnie zatracając się w tych irracjonalnych insynuacjach, które nie miały końca – zarówno po jej, jak i po jego stronie. Zabrnęli już zdecydowanie za daleko. Tylko czy gdziekolwiek było widać koniec?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Jaka trzecia i czwarta? I to nie ma być robienie wyrzutów o każdą kobietę? Czy te, które sama sobie wymyśliłaś, się nie liczą? To jest jakieś, kurwa, szaleństwo - parsknął z niedowierzaniem i aż złapał się za głowę, mierzwiąc niedbale swoje włosy. - W moim życiu jesteś tylko ty, rozumiesz? - powtórzył, chociaż jego zapewnienia wydawały się zupełnie do niej nie docierać - jakby przesiewała jego słowa przez sito i wybierała, które z nich chciała usłyszeć, a które wolała zepchnąć gdzieś w odmęty świadomości. I cholernie mu się to nie podobało: do tej pory bowiem Jordana w żaden sposób nie próbowała go ograniczać i to właśnie, między innymi, tak w niej lubił - to, że nie próbowała zakuć go w kajdany i że nigdy nie musiała tego robić. Oboje wiedzieli, na czym polegało bycie w związku - i Chet był z nią, bo chciał z nią być; nie z żadną inną kobietą. Zresztą, gdyby wpadło mu kiedykolwiek do głowy, żeby ją zdradzić, to i tak w żaden sposób by go od tej myśli nie odwiodła, niezależnie od tego, w jak wielką paranoję by nie popadła. Ba, swym obecnym działaniem mogła osiągnąć tylko odwrotny skutek. Może nawet w tej chwili sama popychała go w ramiona sąsiadki? I na nic zdawało się tłumaczenie, że mu ufała, kiedy wszystko, co robiła, wskazywało na to, że nie miała do niego za grosz zaufania. - To jak inaczej nazwiesz to, że wolisz snuć jakieś swoje domysły, zamiast wierzyć mi, kiedy mówię, że nic mnie nie łączy ani z sąsiadką, ani z żadną inną kobietą? Zresztą... nieważne. Myśl sobie, co chcesz, nie będę się tłumaczył z czegoś, co sama sobie ubzdurałaś - wzruszył ramionami, po raz kolejny, choć nie dosłownie, uznając ją za najzwyklejszą wariatkę, która tworzy sobie w głowie własne scenariusze i nie odróżnia ich już od rzeczywistości. I miał tylko nadzieję, że za tym obłędem faktycznie stały ciążowe hormony i że Jordana pójdzie jeszcze po rozum do głowy. Nawet jeśli w tej chwili się na to nie zapowiadało, a upór Callaghana również niczego nie ułatwiał - bo może wystarczyłoby, aby, zamiast nieustannie ją atakować, spróbował jej to spokojnie wyjaśnić; aby obiecał, że zacznie więcej uwagi poświęcać jej, a nie innym koleżankom, żeby w końcu mu uwierzyła. On tymczasem tylko pogłębiał te rodzące się w jej głowie domysły, a nie zaprzeczając im wystarczająco stanowczo - może nawet je potwierdzał. - Kurwa, teraz będziesz mi jeszcze wmawiała, że wiesz lepiej, co ja myślę? To mogę już w ogóle nie odzywać się słowem, i tak sama sobie to przetłumaczysz tak, żeby wyszło na twoje - machnął lekceważąco ręką i parsknął głucho w odpowiedzi na jej komentarz, którego w tym momencie nie umiał potraktować tak poważnie, jak powinien. Jego sytuacja była bowiem o tyle prostsza, że Jordie, z widocznym ciążowym brzuchem oraz pierścionkiem na palcu, nie zachęcała już tylu potencjalnych adoratorów, o których Chet mógłby się martwić. On sam natomiast - najpewniej musiałby skłamać, gdyby powiedział, że kobiece zainteresowanie nie łechtało jego męskiej próżności; ale istniały rzeczy ważniejsze niż próżność i brunet chyba wciąż musiał nauczyć się porządkować swoje priorytety. - Świetnie, nie siedź w domu. Wiesz co? Uznasz to za istne szaleństwo, ale możesz nawet spotykać się ze znajomymi. I rozmawiać z nimi przez telefon, bo ja, dla odmiany, nie mam pierdolonej paranoi i nie będę robić ci o to wyrzutów - wyrzucił z siebie, unosząc stopniowo głos wraz z każdym kolejnym, wypowiadanym słowem, zaciskając przy tym mimowolnie dłonie w pięści; co nie mogło umknąć uwadze brunetki, która mimo bycia zaślepioną urojeniami, nadal okazywała się być też całkiem spostrzegawcza - albo po prostu doskonale go znała. Trafnie więc odgadła, że w chwili obecnej Chet miał ochotę po prostu coś rozbić, coś zniszczyć, coś zdewastować; tym bardziej wściekły, że z taką łatwością Halsworth go obnażyła. Wręcz obrzucił szybkim spojrzeniem kuchenny blat, na który Jordie machnęła ręką, jakby szukając tam czegoś, czym mógłby trzasnąć o ścianę, lecz nie odnajdując niczego takiego, zmarszczył gniewnie nos i zacisnął szczęki, które wyrysowały się widocznie, ale nawet nie drgnął, czując na swoim torsie uderzenie jej drobnej dłoni, które okazało się być tym impulsem. Naparł na Jordie bez zapowiedzi i popchnął z impetem na ścianę, nie dając jej nawet szansy na zorientowanie się w sytuacji, gdy w kolejnej sekundzie uderzył z całej siły pięścią w tę ścianę za jej plecami, zaledwie parę centymetrów od jej głowy. - Kurwa! - wydarł się jej prosto w twarz, stykając się z nią nosami i czując rozpełzający się od zdartych, zaczerwienionych knykci ból w dłoni. Ból pożądany; ból, który miał go otrzeźwić, ale z jakiegoś powodu Chet był teraz jeszcze bardziej nabuzowany niż przedtem. Niemal dało się wyczuć to pęczniejące napięcie i coś jakby drobne wyładowania pomiędzy ich ciałami, gdy nie odsuwając się ani o milimetr, mężczyzna rozprostował obolałe palce i raz jeszcze uderzył, tym razem otwartą dłonią, w to samo miejsce na ścianie, wwiercając się pociemniałym spojrzeniem w jej oczy. Chciała sprowokować wybuch - więc wybuch dostała; i co dalej? - Tego chciałaś? Po co to wszystko? Po co te pytania? - sięgnął drugą dłonią do jej twarzy, ujmując jej podbródek, by z palcami na jednym policzku, kciukiem przesunąć od jej żuchwy po dolną wargę - lecz w tym geście nie było typowej dla niego czułości; raczej wyczuwalna samokontrola, aby nie zrobić czegoś więcej. - Próbujesz sprowokować mnie do przyznania się do czegoś, czego nie zrobiłem, czy sama nie umiesz przyznać, czego chcesz? Podnieca cię wyobrażanie sobie, jak ją pieprzę? - nachyliwszy się nad nią, wycedził wprost w jej wargi, pozwalając równocześnie, by jego dłoń ześlizgnęła się na jej odsłoniętą szyję, i dalej wzdłuż boku jej ciała w dół; u krawędzi opinającej jej cudowne krągłości sukienki kierując się pomiędzy nogi Jordie.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Istotnie jej umysł działał niczym jedno wielki sito, które przesiewało wszystkie słowa Chet’a, wybierając jedynie te, które miały dotrzeć do jej świadomości – te niestety na tyle negatywne, że podjudzały jej podburzony charakterek i nie pozwalały trzeźwo spojrzeć na sytuację. Jakby nakręciła się na tyle mocno, że po prostu nie potrafiła się już z tego obłędu wycofać – bo rozum podpowiadał tylko, że w jego życiu faktycznie są obecne inne, nowe kobiety, które mogły go intrygować i ciekawić bardziej niż czekająca na niego w domu narzeczona z brzuszkiem. Chociaż z pewnością takie podejrzenia mogły być okrutne i zakrawać na brak zaufania względem niego, a przecież nie to chciała osiągnąć. Nie chciała, by to co sobie wypracowali przez ostatni czas tak po prostu legło w gruzach – aby ich związek legł w gruzach, z tak właściwie błahego powodu, bo przecież Jordana wcale nie nakryła go na zdradzie, a to nadal były tylko i wyłącznie jej własne przypuszczenia, oparte tylko na pewnego rodzaju poszlakach. – Żadnej z nich sobie nie wymyśliłam! Przestań robić ze mnie wariatkę, mam oczy i co więcej widzę jak często ostatnio nie odrywasz się od telefonu. W nawiązaniu do tego jak namiętnie jedna z nich do Ciebie wypisuje i wydzwania, wniosek chyba nasuwa się sam, czyż nie? – parsknęła ironicznie, rozkładając bezradnie ręce – Skąd mam wiedzieć z którą z nich akurat jesteś kiedy nie ma Cię wieczorami w domu? – dodała jeszcze, mrużąc oczy. Oczywiście, że jawnie go prowokowała, podsuwając coraz to bardziej irracjonalnie argumenty, które mogły doprowadzić ich oboje do obłędu. Niestety nagle zniknęła ta wyrozumiała Jordie, która nie musiała i nie chciała zakuwać go w żadne kajdany, bo doskonale wiedziała jak zatrzymać go przy sobie. Poza tym byli duetem i faktycznie wiedzieli na czym polega bycie razem: przede wszystkim na tym, że chcą tego obie strony i wiedzą z czym to się wiąże, a przy tym wszystkim najważniejsze było zaufanie. Nie potrafiła więc wytłumaczyć swojej nagłej paranoi, ale chyba ostatecznie musiała zrzucić winę na te szalejące hormony, bo inaczej nie dało się tego pojąć. I faktycznie mogła swoimi wybuchami jedynie zniechęcać bruneta do siebie, ale chyba o tym obecnie wcale nie pomyślała, niesiona złością na niego i tą chorą zazdrością, która wypalała jej rozum. Niestety jednak Chet musiał mieć świadomość tego, że i ona może być zazdrosna o niego, a jak doskonale wiemy on sam dał się już ponieść emocjom w geście zazdrości – a Jordana póki co nie pozwoliła sobie na rękoczyny z rzeczoną sąsiadką. Poniekąd więc oboje zaliczyli pewnego rodzaju wybuchy, które wydawały się być szaleńczymi aktami zazdrości dla tej drugiej strony. – Im więcej zaprzeczasz, tym bardziej prawdopodobne się to wydaje, wiesz? Ciągle tylko mnie atakujesz, robisz ze mnie wariatkę i wpadasz w szał, niszcząc to co masz akurat pod ręką. A wiesz kto by tak właśnie zrobił? Winny… - mruknęła ze złością, posyłając mu kolejne gniewne spojrzenie. Może istotnie wystarczyłoby, aby spokojnie wytłumaczył jej, że się myli, że nic takiego się nie dzieje i że liczy się tylko ona. Bo nawet jeżeli teraz właściwie też to mówił, to jednakże odpowiadał złością na złość, a to mogło jedynie podburzać ciemnowłosą coraz bardziej, gdy jawnie ją atakował, nie próbując nawet załagodzić sytuacji. Podjudzał jej złość, zamiast ją ograniczać. – Jeszcze mi może powiesz, że nie podoba Ci się to zainteresowanie z ich strony, co? Że nie kręci to jak na Ciebie lecą? Że Cię pragną? Chcą mieć tylko dla siebie? – pytała energicznie, prowokując każdym słowem coraz bardziej, jakby istotnie próbował wzbudzić w nim ten wybuch złości, chociaż kompletnie nie wiedząc w jakim celu. Prychnęła kpiąco, gdy ironizując pozwolił jej na wyjścia z domu i kontakty ze znajomymi, po czym pokręciła głową, kolejny raz celując w niego palcem. – Mam Ci przypomnieć kto ma pierdoloną paranoję? A może nie pamiętasz już jak pobiłeś mojego przyjaciela? Dziękuję Ci więc za pozwolenie, łaskawco – rozłożyła ręce, kolejny raz obrzucając go pełnym jadu spojrzeniem – pełna złości i rozczarowania, pełna przerażenia tym jak daleko zaszli w tej nieustającej kłótni. Jak wiele padło przykrych słów, insynuacji i zarzutów – jak wiele wyciągnęli na wierzch, chociaż zaczęło się od głupiego telefonu. Patrząc tak na niego, gdy mierzyli się gniewnymi spojrzeniami, doskonale w tym obłędzie dostrzegała jego wściekłość, kiedy to wówczas chciał coś zniszczyć – dokładnie tak jak teraz. Mogli się kłócić bez końca, ale nie zmieniało to tego, że znali się doskonale, więc wystarczyło jedno spojrzenie, by bezbłędnie odczytała jego zamiary. Sama zaś jedynie wzbudzała w nim zapewne najgorsze instynkty, gdy jej buzia właściwie się nie zamykała, wyrzucając kolejne pełne insynuacji słowa, nie spodziewała się zaś, że jedno uderzenie dłoni w twardy męski tors spowoduje nagły wybuch. Ten, który dotąd kontrolował, a na który chyba jednak nie była gotowa.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Pozostawało mieć nadzieję, że po ukończeniu studiów, Jordanie nie przejdzie przez myśl, aby zostać dziennikarką śledczą, bo rozgłaszając swoje wnioski z równą łatwością, bez najmniejszych dowodów na ich poparcie, pogrzebałaby swoją karierę szybciej, niż zdążyłaby się ona rozpocząć - i niewykluczone, że z ich związkiem robiła właśnie to samo. Rzucanie bezpodstawnymi oskarżeniami zdecydowanie nie służyło ich relacjom, nie budowało wzajemnego zaufania, a jedynie rujnowało to, które zdążyli już wypracować. I nawet jeśli Chet do tej pory starał się jeszcze - z opłakanym skutkiem, ale jednak - przekonać ją, że była w błędzie, to również i jego cierpliwość miała swoje granice. A po przekroczeniu tych granic - mógł zrobić coś, czego oboje bardzo by pożałowali. Zaśmiał się krótko - bezradnie, nerwowo. - Sama robisz z siebie wariatkę - odparł szorstko, nie komentując już jej kolejnych zarzutów, a zamiast tego kręcąc z niedowierzaniem głową - bo chyba zwyczajnie brakowało mu już na nią słów; bo powiedział już wszystko, co w chwili obecnej był w stanie powiedzieć, aby spróbować jakoś się wybronić. Bez skutku, ponieważ Jordana i tak uznała go za winnego - tylko czego? - i najwidoczniej nic nie było w stanie skłonić jej do zmiany zdania. A raczej: do przejrzenia na oczy. - Nic ci już nie powiem - uciął jej sugestie, jakoby odpowiadało mu zainteresowanie innych kobiet - nawet jeśli miałoby to dodatkowo wzmóc w niej niepewność. Nie umiał chyba powstrzymać jej przed pogrążaniem się w tym szaleństwie - jedyne, o co mógł zaś mieć pretensje do samego siebie, to to, jak łatwo pozwolił jej się w to wciągnąć. Zmarszczył gniewnie brwi, gdy wywlekła na wierzch jego własny pokaz zazdrości i bójkę z jej przyjacielem. - Naprawdę będziesz mi to teraz, kurwa, wypominać? Ja przynajmniej miałem powód, ten chuj kładł łapy tam, gdzie nie powinien, a tobie, zdaje się, też to szczególnie wtedy nie przeszkadzało - przypomniał, zaciskając dłonie w pięści. Gotowało się w nim w środku na samo wspomnienie owego obrazu Jordie w towarzystwie jej cholernego przyjaciela i z jego łapą na ramieniu. Zasadnicza różnica była jednak taka, że Chet uwierzył jej zapewnieniom, jakoby nie łączyło ich nic poza przyjaźnią. Tymczasem zaś sama nie dała mu nawet szansy, by wybrnąć z tej lawiny domysłów i oskarżeń. - Tak cię to, kurwa, boli? Że nie rzucam się z pięściami na każdego faceta, który na ciebie spojrzy? Czy to, że od kiedy jesteś w ciąży, już tak na ciebie nie patrzą? - wycedził kpiąco, kompletnie gubiąc jakikolwiek rozsądek, i po raz kolejny uderzając - świadomie? - w jej słabość, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Ale nie pomagało, dlatego, nie będąc w stanie wygrać słowami - natarł na nią swoim ciałem, sfrustrowany tym, jak bardzo nie miał już nad niczym kontroli; i jak nie miał tej kontroli nad Jordaną. Jak nie umiał wbić jej swoich racji do głowy. I nie miał kontroli nad swoim ciałem, po którym oprócz gniewu, bólu i apetytu na zniszczenie, rozpierzchła się nagle fala podniecenia. Pierwszy policzek nie tylko go więc nie otrzeźwił, co wręcz spowodował, że brunet tym śmielej wepchnął dłoń między jej uda. Zadziałał niczym czerwona płachta na byka. Drugi cios - jak dźgnięcie tego byka tylko po to, by sprowokować w nim jeszcze większą agresję - rozjuszył go jeszcze bardziej. Mężczyzna był jak w amoku, z którego otrząśnięcie się zajęło mu dłuższą chwilę - ale wkrótce te rozbudzone niespodziewanie, pierwotne instynkty, choć potęgowane wyczuwalnym przez materiał dotykiem jej dłoni na twardniejącej w jego spodniach wypukłości, zaczęło nagle zastępować coś innego. Gdy patrzył Jordanie w oczy i widział w nich pogardę. Gdy zaciskała palce na jego ręce, od niedawnego "zerżnij mnie" przechodząc do "pieprz się!"; gdy wierzgała, przyparta do ściany, usiłując go od siebie odepchnąć i wyrwać się z potrzasku, jakby miała do czynienia z obcym człowiekiem. Z potworem; nawet jeśli się go nie bała. - Nie. Nie mogę - przyznał nagle, oddychając niespokojnie. Nie mógł jej wziąć: widocznie w swej ignorancji Chet przegapił już moment, w którym stracił zarówno prawo do dotykania jej, jak i być może ją samą. Nawet jeśli wzięcie "siłą" to byłoby właśnie "jak żadną inną", bo nigdy nie musiał ubiegać się do podobnych metod - nigdy do niczego nie zmuszał ani Jordie, ani żadnej innej kobiety, i teraz też nie zamierzał - nie kręciło go, kiedy panna mu się opierała i zrzucała z siebie jego dłonie, wykrzykując, żeby jej nie dotykał. I nie miało znaczenia to, z czym zdradzało się jej ciało; istotniejszym było jej zachowanie, a to jednoznacznie wskazywało, iż Jordana pragnęła już tylko znaleźć się jak najdalej od niego. Wtedy to do niego dotarło; smagnęło boleśniej niż wszystkie wymierzone mu policzki, wciąż piekące widoczną na skórze czerwienią. Zrozumiał - jak sądził - że Jordie nie tylko nie pożądała jego dotyku: brzydziła się go. I było to doprawdy chujowe uczucie, a świadomość tego rozwścieczyła go jeszcze bardziej, i w tym momencie - w tej sekundzie - nienawidził jej za to. Chwycił instynktownie jej drobne nadgarstki, gdy po raz kolejny spróbowała go uderzyć, i unieruchomił jej ręce, mocno wbijając palce w jej skórę. Najwidoczniej i w jego przypadku istniał limit ciosów, jakie był skłonny przyjąć za nic. - Brzydzisz się mną? Powiedz to, kurwa! - ryknął wprost w jej usta, dociskając jej ciało do ściany i dysząc wściekle. - Powiedz, jak kurewsko mną gardzisz - wysapał, nie bacząc na to, że zapewne sprawiał jej przy tym ból. Ciągle słyszał w głowie jej słowa; ciągle przyprawiały go o nieprzyjemny ucisk w żołądku, a na samą myśl o tym, że był teraz dla Jordany najzwyklejszym śmieciem - chciało mu się rzygać. I możliwe, że w tej chwili chciał ją zwyczajnie za to ukarać. Chciał zrobić jej krzywdę. Był wściekły. Wkurwiony. Od nadmiaru bodźców szumiało mu w głowie i dopiero po paru długich sekundach, rozpoznając grymas na twarzy swojej chyba-jeszcze-narzeczonej, uzmysłowił sobie, jak mocno trzymał jej nadgarstki. Zamrugał oczami, jakby nieco otrzeźwiony, gdy poluzował nagle uścisk na jej ręce i cofnął się o dwa kroki, by umożliwić jej wreszcie ucieczkę; obawiając się tego, co mógł jej zrobić. Co chciał jej zrobić. Cały spięty stał tak przez moment, oddychając ciężko i łypiąc na nią gniewnym wzrokiem, zanim zdołał rozluźnić stężałe mięśnie na tyle, by wzruszyć ramionami. - Trudno, skoro nie ty, to może któraś z moich koleżanek będzie chętna - wycedził gorzko, ze słyszalną jednak w jego głosie nutą sarkazmu. Nie myślał teraz o tym, jak wiele mógł jeszcze tymi słowami spierdolić, potwierdzając ewentualnie jej domysły - bo to wydawało się nie mieć już żadnego znaczenia. I bez tego został już osądzony oraz skazany, mimo że niczego nie zrobił; mimo że od kiedy był z Jordaną, nie tknął żadnej innej kobiety. A jednak Halsworth teraz też nie pozwalała mu się dotknąć, nie pozwalała mu się nawet do siebie zbliżyć, nie pozwalała mu spać w tym samym łóżku, zaślepiona jakimiś chorymi wyobrażeniami o tym, kogo jeszcze dotykał lub pragnął dotykać (nawet wtedy, gdy trzymał dłoń w jej majtkach, najwidoczniej) tymi samymi rękami, które obecnie ją tak parzyły. Skoro zatem i tak miał ponieść karę - skoro to było nieuniknione - to czemu by wreszcie na tę karę po prostu nie zasłużyć?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Niewyobrażalnym wydawało się być to jak łatwo pochłonęła ich ta lawina wzajemnych, kompletnie bezpodstawnych oskarżeń. Niepozorna z reguły kłótnia, która zaczęła się przecież od głupiego telefonu, w zastraszającym wręcz tempie przerodziła się w okropną awanturę, która najwyraźniej mocno nadszarpnęła ich związek, który z takim zaangażowaniem budowali. A przecież wydawało się, że jest już tak dobrze, że nic nie może tego zniszczyć… jak więc jeden moment mógł sprawić, że zabrnęli do tego miejsca? Jak jednak sprzeczka mogła zawyrokować o tym, że wzajemne obrzucanie się błotem stało się ich codziennością –a zamiast spokojnej rozmowy jedynie potęgowali w sobie tę złość i absurdalne domysły, którym nie było końca. I oczywiście całość tego zapoczątkowała Jordana, ale w tym momencie zdecydowanie nie można było mówić wyłącznie o jej winie, bowiem Chet także dołożył swoje dwa grosze do całej układanki, reagując w taki, a nie inny sposób. I musiał mieć świadomość tego, że nakręcanie tak nabuzowanej już Jordie, ewidentnie nie przyniesie nic pozytywnego. Nie spodziewała się jednak, że nagle z potencjalnej ofiary, która to podejrzewała swojego mężczyznę o nazbyt zażyłe relacje z innymi kobietami – nie o zdradę! – bo ona tak naprawdę nigdy nie powiedziała o tym wprost, a jedynie o to, że poświęcał im nadmiernie dużo uwagi, że pozwalał im tak ingerować w swoje życie i że tak odpowiadało mu to, iż pragną jego zainteresowania. Nie mógł zrozumieć jak czuła się Jordana? Siedząca w pojedynkę w domu, nie czująca się zbyt dobrze z uwagi na ciąże, poniekąd oderwana od swojego życia: bo chociaż to nowe w stu procentach jej odpowiadało, to jednakże chciała je dzielić z Chesterem, a ten musząc pracować po prostu opuszczał ich gniazdko i najwyraźniej szukał towarzystwa u innych kobiet, kiedy ta jego nadal czekała w domu. Czuła się gorzej z uwagi na to, że nie była dla niego już tą Jordie co kiedyś i chyba trochę o tym fakcie zapomniał, pominął go i nie zauważył kiedy jego narzeczona zaczęła tracić swoją pewność siebie. Może właśnie dlatego istotnie oszalała, chociaż gdy Chet wprost nazwał ją wariatką, poczuła dziwne ukłucie w sercu. Niemal od razu przemknęła jej przez głowę myśl, że może miał rację… ale te myśli na nic się jednak nie zdały. – Jasne, nic nie mów. Najlepiej przecież przemilczeć wszystko, tym bardziej to co jest prawdą, czyż nie? Bo jakbyś miał teraz powiedzieć wprost, że podoba Ci się, że na Ciebie lecą… - prychnęła kpiąco, oczywiście kolejny raz dopowiadając sobie coś za niego i poniekąd narzucając mu coś czego istotnie nie powiedział. Ale faktycznie przemilczenie pewnych kwestii mogło dać odwrotny skutek, w którym właśnie Jordie w głowie nazbyt wiele analizowała i fakt braku odpowiedzi rodził w jej głowie liczne podejrzenia, które niemiłosiernie narastały. – To może mam Ci przypomnieć jak Maddie kładła na Tobie łapy w klubie? Czy może już o tym zapomniałeś? – zironizowała, rozkładając ręce. Rzecz jasna jednak tamten gest był zupełnie inny niż ten wspomniany z aktu zazdrości, którego dopuścił się Chet, ale jednak tak – Jordie była świadkiem ich spotkania w klubie i wówczas kobieta również ochoczo dotykała jej narzeczonego. Mimo, iż to właściwie nie tamten gest był powodem całej awantury, ale jednak – był jej istotnym elementem. Tym bardziej skoro już zdecydowała się wyrzucić na wierzch zdarzenia sprzed kilku miesięcy. Spojrzała więc na niego z pogardą, gdy zarzucił jej, że boli ją fakt, że inni mężczyźni na nią nie patrzą już tak jak kiedyś – odczuła to niemalże tak, jakby zarzucał jej, że ta ciąża jest dla niej czymś złym. Że sprawiła, że nie jest już taka jak kiedyś, a więc jest wszystkiemu winna – że ich syn jest temu winien. I oczywiście miała tego całkowitą świadomość, poniekąd to właśnie poczucie tej zmiany było prowodyrem jej zachowania, a on teraz skutecznie uderzył w ten czuł punkt. Nigdy jednak nie powiedziałaby, że ich dziecko jest czemukolwiek winne – bo nawet jeżeli nie spoglądali na nią jak kiedyś, to ona i tak cieszyła się z tego, że nosi pod sercem nowe życie. Już dawno przywykła do tej myśli i była gotowa na te zmiane, nie była jedynie gotowa na to, że to dla Chestera stanie się „inną Jordie’ i że według jej mniemania inne kobiety okażą się wówczas ciekawsze i bardziej intrygujące. Co oczywiście było bzdurą, ale… już chyba zarówno słowa, jak i czyny okazywały się niewystarczająco. Dlatego gdy naparł na nią ciałem i przycisnął do twardej ściany, nie mogła opanować wzbierających w niej jeszcze bardziej emocji. I nie miała pojęcia dlaczego tak zareagowała, chociaż w dużej mierze było to chyba nadal skutkiem jego słów, które kierował pod jej adresem. Nigdy przecież się go nie brzydziła, nigdy nie uderzyłaby go za to, że próbował się do niej dobierać – bo przecież zawsze tego pragnęła, równie mocno jak i on. Ale teraz, gdy niesiony był głównie gniewem i brutalnością, nie widziała tam już swojego Chet’a, a jedynie kogoś kto chciał ją zranić, mimo, że jednocześnie próbował ją rozpalić do czerwoności i dać spełnienie. I mimo, że absolutnie się go nie bała, to jednakże równie mocno nie chciała widzieć go takim jak dzisiaj – a należy nadmienić, że on chyba nigdy nie pozwolił sobie na takich wybuch w jej obecności i na takie zachowanie, więc miała prawo być w szoku. Nie uważała go jednak za potwora, nie brzydziła się nim i nie odtrącała go celowo. Mimo to wierzgała w jego ramionach i bezwiednie rozkazywała, by ją puścił – chociaż istotnie pragnęła jego dotyku i uwagi, więc zdecydowanie jej rozum nie współgrał z tym czego potrzebowało jej ciało. Nie spodziewała się jednak takiej reakcji z jego strony, przecież lubili ostry seks i ten mógł być równie godny zapamiętania, gdyby dopuścili się go w takim natłoku złości, ale – jak rażony piorunem nagle odpuścił. Dosłownie dostrzegła to w jego oczach i była wyraźnie zdumiona tym faktem, chociaż nie dała chyba tego po sobie poznać. Niemalże sparaliżowała ją myśl, że mógł uznać, iż go nie chciała – że wziąłby ją siłą, bo broniąc się, pokazała, że nie ma ochoty na to, by się do niej dobierał. Tym bardziej nie miała pojęcia skąd jej chaotyczna reakcja, chyba po prostu skłębiło się w niej zbyt wiele sprzecznych emocji i te dały równie sprzeczne reakcje, których oboje nie mogli pojąć. Ale jego wzrok przemawiał nienawiścią, wówczas chyba zrozumiała jak cholernie daleko zabrnęli w tym szaleństwie. Równie intensywnie odczuła to wtedy, gdy tak mocno ścisnął jej nadgarstki, kompletnie nad sobą nie panując. Fizycznie sprawiał jej ból, co niestety także trochę ją przeraziło, gdy tak mocno wbił palce w jej skórę, że nie była już pewna czy aby na pewno zdoła nad sobą zapanować… przymknęła oczy, w których zbierały się łzy, gdy krzyczał jej prosto w twarz, równie mocno dociskając jej ciało do ściany. Nie mogła opanować lekkiego grymasu bólu, który wpełzł na jej twarz, gdy ścisnął jej ręce jeszcze mocniej, ale za to tuż po tym poczuła jak ją puścił i tym samym przyniosło to ulgę od fizycznego bólu – bo ten psychiczny niestety nie zniknie tak szybko. Odetchnęła głęboko, otwierając powoli oczy i potarła bolące nadgarstki, spoglądając na Chet’a z kompletnym przytłoczeniem emocjonalnym. – I to mnie nazywasz wariatką? – mruknęła, niemal czując już ten lekko płaczliwy ton głosu, chociaż z trudem powstrzymywała łzy, które chciały spłynąć po jej policzkach. Jego reakcja była zdecydowanie przesadzona i fakt, że faktycznie wyrządził jej fizyczną krzywdę zdecydowanie nie pomagał. Miała ochotę krzyczeć z uwagi na to co się wydarzyło – jak mogli na to pozwolić? I ona również owiała jego pytania milczeniem – pozostawiając zapewne tę kwestię jego wyobraźni, podobnie jak on robił w jej przypadku. A jak wiemy wyobraźnia niestety nie działa zbyt dobrze w takich chwilach, mógł więc istotnie pomyśleć, że ta pogarda i obrzydzenie były prawdziwe – a sam na koniec jeszcze dołożył kolejny cios, którego Jordie chyba nie mogła już znieść. I nie wierzyła, że naprawdę to powiedział – że niemal rzucił jej w twarz tym o co rozpętała się cała ta afera. I mogła znowu dać się ponieść emocjom, ale chyba po prostu nie miała już na to siły – nie miała siły, by dalej z nim walczyć i się kłócić, więc otarła tylko mokry od łez policzek i posłała mu ostatnie spojrzenie: pełne bólu i rozczarowania, ale zdecydowanie większego niż jeszcze ostatnio. I chyba właśnie poprzez jej wzrok mógł zrozumieć jak wiele tymi słowami jeszcze spierdolił, a jeśli nie był w stanie zrozumieć tego w tej chwili, to zapewne pojmie to za jakiś czas. – Droga wolna… - powiedziała tak cicho, że z trudem zapewne mógł w ogóle dosłyszeć jej słowa, po czym odwróciła się i po prostu wyszła z kuchni, nie będąc w stanie kontynuować dalej tego co tu zaszło. Pobiegła schodami na górę i prosto do sypialni, w której zamknęła się i totalnie rozkleiła, dając upust emocjom. Na dole usłyszała zaś jedynie już tylko zamykane z hukiem drzwi, których odgłos niemal złamał jej serce. Naprawdę wyszedł. A ona zdała sobie sprawę z tego, że w tej konkretnej chwili utrata go stała się aż nazbyt realna i ta myśl niemal odbierała jej dech w piersiach. Złość i rozczarowanie mieszały się z niewyobrażalną chęcią błagania o wybaczenie, a jednak nie była w stanie nic z tym zrobić po tym jak brunet ją potraktował… z pewnością więc będą to najgorsze Walentynki w ich życiu.

/zt x2

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”