WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

21.

Tegoroczne święta miały być wyjątkowe z wielu względów: dla samego Chestera było to niczym powrót do czasów, kiedy świętowanie z rodziną Bożego Narodzenia miało jeszcze dla niego jakiekolwiek znaczenie, zanim na długie lata niemal zupełnie zaniechał tej tradycji, a z czasem zupełnie przestał nawet pojawiać się w rodzinnym domu, uznając, że spędzanie tych kilku dni z rodzicami - a później już z samą matką - i rodzeństwem zwyczajnie nie jest czymś, na co miałby ochotę i co sprawiałoby mu przyjemność: a był już przecież dorosły i nie musiał robić tego, co wszyscy, tylko dlatego, że tego się od niego wymagało. Trudno było mu bowiem czerpać jakąkolwiek radość z przebywania wśród osób, z jakimi w ostatecznym rozrachunku nic go już nie łączyło i z którymi nie posiadał żadnych wspólnych tematów - a siedzenie przy świątecznym stole w milczeniu było w jego opinii jeszcze bardziej depresyjnym doświadczeniem, niż przebywanie w tym okresie z dala od - teoretycznie - bliskich osób. Samej mamie starał się zwykle wynagrodzić swoją nieobecność, odwiedzając ją w innym terminie, kiedy miał pewność, że nie trafi już w domu na żadnego ze swoich braci; co stało się zdecydowanie łatwiejsze za sprawą pracy, jaka nie miała normowanych godzin i często istotnie wymagała od bruneta obecności nawet wtedy, gdy inni cieszyli się wolnymi chwilami ze swoimi bliskimi. To zaś okazało się być dla niego idealną wymówką, przez którą jeszcze bardziej odciął się od rodziny; końcówkę grudnia spędzając samotnie albo z osobami, które znikały z jego życia równie szybko, jak się w nim pojawiły. A w każdym razie: tak było jeszcze do niedawna. I choć od momentu nieplanowanego powrotu do rodzinnego Seattle było to już jego drugie Boże Narodzenie, to pewne aspekty wciąż czyniły je pierwszymi i najważniejszymi. Były to bowiem pierwsze święta, jakie spędzał razem z Jordie - pierwsze, i zarazem jedyne, jakie spędzali tylko we dwoje, bo za rok będzie już z nimi dziecko, które za kilka miesięcy przyjdzie na świat. Pierwsze od czasu, gdy byli razem, i pierwsze, kiedy nie tylko wspólnie odwiedzą zarówno jej, jak i jego rodzinę - pierwsze, kiedy w ogóle Chet pojawi się w rodzinnym domu w towarzystwie kobiety, bo o ile na inne okazje - jak chociażby wesela w rodzinie, o ile w ogóle zaszczycał takowe swoją obecnością - zdarzało mu się zapraszać kobiety, z którymi akurat niezobowiązująco się spotykał, tak Gwiazdka kojarzyła się nieco zbyt rodzinnie, i znacznie łatwiej było nie pojawiać się wcale. W tym roku jednak wszystko miało się zmienić, w czym również pomóc miała przystrojona choinka w nowym domu jego i Jordie - bowiem były to także pierwsze święta w ich wspólnym gniazdku. A raczej: pierwsze od czasu, kiedy się wprowadzili i zadomowili - nie zdecydowali się jednak na zaproszenie w tym roku jakichkolwiek gości do siebie, bo nie był to jeszcze czas, aby ich rodziny się poznały i spędziły razem Boże Narodzenie, chociaż sądząc po entuzjazmie Jordany co do samego konceptu rodzinnych świąt, zapewne i takiej opcji w przyszłości nie można zupełnie wykluczyć. Ale, co dla samego Chestera okazało się niemałym zdumieniem - wcale mu to nie przeszkadzało. Nigdy nie był on człowiekiem rodzinnym, nigdy nie dbał nadmiernie o dobre relacje z bliskimi i nigdy nie marzył o posiadaniu żony i dzieci, a tymczasem - miał u swego boku ukochaną kobietę i dziecko w drodze, z którą planował - choć niechętnie - w ten świąteczny weekend odwiedzić ich rodziny. I z inicjatywy której, jeszcze na kilka dni przed samą Gwiazdką, postawili w domu świeże, pachnące i okazałe - acz nie przesadnie - drzewko; takie, które po świętach można będzie posadzić w ogrodzie, a skoro Chet spłodził już dziecko, to chyba do dopięcia powinności pozostało mu tylko to. Póki co jednak owo drzewko stanęło w salonie, czekając na przystrojenie. Obok zaś wyrosła sterta pudełek - bynajmniej jednak nie z prezentami, bo te wciąż musieli dopiero zapakować, a z zakupionymi specjalnie bombkami i ozdobami choinkowymi. Chet sam już nie pamiętał, kiedy ostatnio takową ubierał, i kiedy święta sprawiały mu jeszcze jakąkolwiek radość - zapewne jeszcze w dzieciństwie - ale to nie oznaczało, że zamierzał tę radość odbierać innym. Przeciwnie: jeśli jego narzeczona chciała mieć piękne święta i przyjemny klimat w ich nowym domu, to zamierzał to właśnie jej zapewnić. I szczerze, wizja nie tylko tej wspólnej Gwiazdki, ale i kolejnych, które spędzą jako rodzina już ze swoim dzieckiem, a w przyszłości może również - dziećmi, sprawiała, że i jemu samemu zaczął chyba udzielać się ten nastrój, a strojenie choinki czy pakowanie prezentów brzmiało coraz mniej jak żałosne, komercyjne bzdety, a bardziej jak po prostu - dziecinna przyjemność, na którą mogli sobie bezkarnie pozwolić, nawet jeśli jedynym dzieciakiem w tym domu był jeszcze póki co ich pies; bo, czy Jordie tego chciała, czy nie - została psią mamą, którą Aldo uwielbiał, i do której był już chyba równie mocno przywiązany, jak do Chestera. I on też, jako ich jedyny pupil, z całą pewnością mógł liczyć na prezent pod choinką, kiedy ta będzie już gotowa. Tymczasem, zawiesiwszy długi sznur lampek, które oświetliły pomieszczenie swym ciepłym blaskiem, brunet ułożył ręce na własnych biodrach i pokiwał głową z uznaniem dla ich nieukończonego jeszcze, wymagającego przyozdobienia, dzieła. - Bez żadnych zakłóceń udało się powiesić lampki, chyba coraz lepiej nam wychodzi praca zespołowa - stwierdził z rozbawieniem, przez owe zakłócenia rozumiejąc oczywiście rozpraszające ich zwykle, inne czynności, jakie odciągały ich od tego, co faktycznie mieli w planach. - Co dalej? - zapytał retorycznie, chociaż właściwie nie wiedział, czy Jordie miała jakiś konkretny zamysł odnośnie tego, jak miała wyglądać ich choinka; gdy sięgnął do pudełek z ozdobami, z zamiarem wybrania bombek, które przyozdobią ich drzewko. Te były raczej w jednym kolorze, tak aby na choince stworzyły spójną całość, a nie chaotyczną mozaikę, jak ta, którą Chet pamiętał z dzieciństwa, kiedy to matka starała się o to, by wszystko wyglądało pięknie, ale chłopcy nie posiadali raczej estetycznego zmysłu, przez co pomiędzy gałązkami dało się niejednokrotnie zauważyć ozdoby, jakie w ogóle nie powinny się tam znaleźć: jak chociażby ludziki z klocków, czy samochodziki wyścigowe. Zamiast z bombkami, mężczyzna odwrócił się jednak po chwili do Jordie, dzierżąc w dłoni gałązkę jemioły, prosto z jarmarku bożonarodzeniowego. Uniósł porozumiewawczo brew, a następnie z zaczepnym uśmiechem na ustach uniósł również i rękę, w której trzymał jemiołę, ponad głowę i zakołysał nią lekko, oczekując, że Halsworth zrozumie aluzję - bo chociaż zabobonny nigdy nie był, to każdy pretekst był dobry, aby ją pocałować, chociażby i pod jemiołą.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

16.
W tym roku święta – niespodziewanie, przybrały dla niej całkiem inny charakter, chociaż Jordie akurat nigdy z nich nie rezygnowała mimo, że po śmierci mamy nigdy nie były już takie same. A sama atmosfera świąt na pewien czas po prostu uleciała i się zmieniła, tak czy inaczej jej rodzina zawsze trzymała się razem i nieustannie spotykali się przy świątecznym stole, by ten czas spędzić wspólnie. To jednak odnosiło się wyłącznie do tego jednego spotkania z rodziną, bo same święta najczęściej spędzała po prostu w pracy, bo właśnie w tym okresie najwięcej można było zarobić. Odkąd żyła już na własną rękę, nie miała jakiejś wielkiej potrzeby wracania do pustego mieszkania, w którym czekała na nią wyłącznie głucha cisza i niewielka sztuczna choineczka, która stawiała tylko po to, by chociaż w małym stopniu oddać ten klimat świąt, którego w tamtym czasie i tak szczególnie nie czuła. Odczuwała go dopiero będą w domu rodzinnym ze swoimi bliskimi, dlatego to był dla niej najbardziej ulubiony czas w okresie świątecznym. Poniekąd więc i w tej kwestii byli całkiem podobni, chociaż ich intencje i same powody nieco się jednak różniły – bo Jordana ze swoją rodziną była bardzo blisko i chciała spędzać z nimi czas, ale i tak często – podobnie jak i Chester, wybierała spędzanie większości dni w pracy. Świętowanie było jednak miłe, ciągle w pamięci miała wspólne ubieranie choinki z rodzeństwem pod czujnym okiem mamy, przyjemny zapachy dobiegające z kuchni i pełne radości poranki oraz wieczory, które spędzali razem. To było dla niej ucieczką od codzienności, którą nagle los okrutnie jej zabrał, ale zamierzała do końca trzymać się tej małej części, która jej została. Bo nawet jeśli większość jej rodzeństwa wyniosła się już z domu, to i tak do niego wracali, by chociaż w połowie odtworzyć ten dobre chwile, które mieli kiedyś. Teraz w jej życiu jednak były już same dobre chwile i co więcej, jeszcze piękniejsza wizja przyszłości u boku Chet’a. Chociaż ich burzliwa i nietypowa relacja nie wróżyła wcale tego, że pod koniec roku stworzą razem rodzinę, to zdecydowanie nie mogła wyobrazić sobie lepszego scenariusza – a ten w porównaniu do ubiegłego roku wydawał się być odwróconym o sto osiemdziesiąt stopni: rok temu bowiem łączył ich nadal niezobowiązujący romans, podczas którego nie myśleli nawet o tym, by święta spędzać wspólnie, skoro nawet nie znali się jeszcze wystarczająco dobrze. Dziś natomiast są razem w swoim nowym domu – doświadczając wspólnie znowu tak wielu pierwszych razów, że dla Jordie, której nadal nieco szalały hormony, było to najlepszym powodem do tego, by uronić kilka łez szczęścia. A przecież ona tak uwielbia doświadczać z nim nowych rzeczy – pierwsze wspólne święta, pierwsze w ich nowym domu, pierwsza wspólna choinka. A choinka była nieodzownym i najważniejszym elementem, który po prostu musiał się tutaj pojawić i chociaż nie była do końca pewna czy Chet podzielał jej entuzjazm i czy faktycznie chciał, by ich dom był na te święta przystrojony, to gdy nie oponował, ogarnęła ją jedynie radość. Chciała, by ten czas był wyjątkowy również dla niego, zdając sobie sprawę z tego, że dotychczas raczej unikał świąt i co więcej, nie spędzał ich nawet ze sobą rodziną – teraz to wszystko miało się zmienić, dostrzegając jednak jego chęci i pozytywne nastawienie, utwierdzała się jedynie w przekonaniu, że on również czerpał z tego przyjemność. Mogła więc jedynie z pełną ekscytacją wyobrażać sobie jak ten czas będzie wyglądał w przyszłym roku, gdy będą to wszystko robić już we twoje, wraz z ich nienarodzonym jeszcze dzieckiem, które gdy tylko się pojawi, zapewne sprawi, że takie momenty będą jeszcze bardziej szczególne. Póki co ich jedyne dziecko, czyli właśnie Aldo, pozostał rozpieszczany do granic możliwości, odnajdując się w nowym domu bez problemu. W nowym domu i w towarzystwie nowej osoby, która z zamiłowania do zwierząt niemal od razu złapała z nim doskonały kontakt, a momentami Aldo nie odstępował jej wręcz na krok, jakby niemal wyczuwał, że Jordie była w ciąży i pragnął jej pilnować. Niemal tak jak teraz, gdy był tak bardzo zainteresowany tym co działo się przy choince, gdy Jordana odłożyła jeszcze jedno opakowanie z bańkami, spoglądając nagle na choinkę, która rozbłysła przyjemnym, ciepłym światłem, oznajmiając, iż Chet spełnił już swoje zadanie. Szeroki uśmiech zagościł więc na jej buźce i przeniosła zaraz wzrok na Chestera. – Kochanie, zdecydowanie praca zespołowa wychodzi nam coraz lepiej, zważywszy na to, że udało nam się ostatecznie rozpakować… nieważne, że zajęło nam to prawie tydzień, ale się udało – uniosła palec wskazujący w górę – Dlatego chyba uda nam się także ubrać wspólnie choinkę, mam tylko nadzieję, że skończymy to robić dzisiaj, a nie za tydzień – stwierdziła z rozbawieniem, raz jeszcze spoglądając z zachwytem na ich wspólne drzewko. Co najważniejsze – żywe drzewko, które zdecydowanie wnosiło do domu klimat i cudowny zapach, a na tym właśnie Jordanie szczególnie zależało. Istniało jednak nadal ryzyko tego, że coś w końcu zakłóci ich dobrze funkcjonujące w tym momencie pracę zespołową, bo przecież tej dwójce niewiele trzeba było, aby zapomnieć o całym świecie, gdy znajdowali się w obok siebie. Zerknęła jednak na Aldo, który nosem obwąchiwał pudełko z bańkami i przykucnęła przy nim, by pogłaskać go po głowie i odwrócić nieco jego uwagę. – Mam tylko nadzieję, że Aldo nie zje nam światełek – zaśmiała się, przytulając czworonoga, który szybko zainteresował się nią, a nie ozdobami, wyraźnie łasy na czułości i pieszczoty, których ciemnowłosa nigdy mu nie szczędziła. W końcu jednak sięgnęła po jedno z opakowań z bańkami, które niedawno wspólnie kupili i wstała. – Teraz ozdoby. Zawiesisz je ze mną? – zagadnęła, odwracając się do niego przodem i dopiero wtedy dostrzegła w jego dłoni gałązkę jemioły, na twarzy zaś typowy dla niego zaczepny uśmieszek, co sprawiło, że sama roześmiała się, kręcąc głową – Rozumiem, że wytrzymałeś zaledwie na czas wieszania światełek, tak? Wiesz, że musimy ubrać jeszcze całą choinkę, a Ty bardzo teraz prowokujesz sytuacje? – uniosła z rozbawieniem brew, zbliżając się do niego niespiesznie, aczkolwiek jak mogłaby mieć mu to za złe, w końcu uwielbiała go oglądać takiego beztroskiego i rozbawionego, tym bardziej, gdy sam szukał z nią bliskości, której ona pragnęła w równym stopniu. Wydęła usteczka, powstrzymując cisnący się na usta szerszy uśmiech, po czym gdy już do niego dotarła, spojrzała w górę na jemiołę, a potem na bruneta i złapała wolną dłonią jego koszulkę, po czym przyciągnęła go bliżej siebie i złączyła ich usta w czułym, ale długim i soczystym pocałunku. Dłoń przesunęła wyżej po jego torsie i przylgnęła bardziej do jego ciała, oddając się tym jakże miłym pieszczotom, na koniec lokując dłoń na jego karku, aż do momentu, w którym oderwała się od niego, by mogli zaczerpnąć tchu. Uśmiechnęła się wówczas słodko i puściła go, niemal od razu wręczając mu opakowanie z bańkami. – Teraz do pracy, kotku – zakomunikowała, na osłodę raz jeszcze w przelocie muskając jego wargi swoimi, a potem tak dla pewności, zabrała od niego jemiołę i odłożyła ją gdzieś na bok, by go nie kusiło. Zaśmiała się, widząc jego mimo wszystko nie do końca usatysfakcjonowaną minę i podeszła do choinki, wyciągając z opakowania pierwszą bańkę. Zerknęła na niego przez ramie i skinęła głową, aby podszedł. Gdy stanął tuż za nią, uśmiechnęła się, czując jak objął ją, układając dłoń na jej brzuszku – który jak na czwarty miesiąc, zdecydowanie był już widoczny, gdy miała na sobie obcisłe ubranie bądź tak jak teraz, zaledwie top i spodnie dresowe, które go odsłaniały. – Zawieśmy pierwszą bańkę razem – zaproponowała i gdy sięgnął do jej dłoni, powiesili ją wspólnie, po czym wsparła się plecami o męski tors i uśmiechnęła się promiennie, czując jego usta na swoimi policzku – Idealnie – mruknęła rozkosznie, nie mogąc się nacieszyć tą chwilą. Najchętniej zatrzymałaby teraz czas, pragnąc trwać w jego ramionach bez końca. Instynktownie przyłożyła swoją dłoń do tej męskiej, która nadal spoczywała na jej brzuchu i zerknęła na Chestera, gdy i on sam skierował na nią swoje spojrzenie. – Podczas ostatniej wizyty lekarz określił już płeć naszego dziecka – przyznała, informując go o tym o czym wcześniej mu nie powiedziała, bo na owej wizycie była sama, ponieważ Chester siłą rzeczy z powodu pracy po prostu nie mógł do niej dołączyć. O wszystkim innym mu opowiedziała, jednocześnie pokazując zdjęcia USG maleństwa. – Ale ja chcę się dowiedzieć razem z Tobą – pozwoliła, by kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze, jednocześnie uspokajając bruneta, iż nie dowiedziała się sama – Miałam poczekać z tym aż do świąt i do rozpakowywania prezentów, ale… jestem tym już tak podekscytowana, że chyba chciałabym już wiedzieć – zaśmiała się cicho, obracając w jego ramionach tak, by stanąć z nim twarzą w twarz – Moja siostra o wszystko zadbała – wskazała ruchem głowy na zawiniątko znajdujące się na szafce. Owinięte w świąteczny papier, wskazując na kształt tuby, miało stanowić jeden z prezentów, ale Jordie jedynie przygryzła lekko dolną wargę, z wyraźnym rozbawieniem świadcząc o tym, że pokrzyżowała właśnie swoje własne plany. Co więcej, Chet mógł nie mieć pojęcia co znajdowało się w środku, a ona sama również była wyraźnie zaintrygowana tym, że za moment mogli już wiedzieć czy znajdujące się w jej brzuchu maleństwo, to będzie chłopiec czy dziewczynka. Nadal jednak wyczekiwała reakcji bruneta, licząc na to, iż również i on pragnął poznać już płeć, równie mocno jak i ona.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Pierwsze razy - wszystkie - miały to do siebie, że budziły ekscytację, i nawet jeśli świąt oboje przeżyli już wiele, mniej lub bardziej udanych, i mniej lub bardziej rodzinnych, to te były po prostu inne niż wszystkie; bo tym razem to oni tworzyli swoją własną, małą rodzinę, jaka za kilka miesięcy miała się powiększyć o nowego członka. Może więc wciąż te święta nie były kompletne, skoro Chet i Jordie pozostawali tylko we dwoje (plus pies), i dopiero przyszłoroczne, kiedy będzie już z nimi ich dziecko, miały okazać się tymi naprawdę rodzinnymi - ale za to te były ich własne: które mogli spędzić dokładnie tak, jak chcieli i dokładnie z tą osobą, z którą chcieli. Oraz ze swoimi najbliższymi, bo po pierwsze, Chet nie chciał odbierać Jordanie tej radości z przebywania z rodziną, skoro ona tego właśnie pragnęła; a po drugie: nawet jeśli sam do tej pory nie odczuwał potrzeby spotykania się w Boże Narodzenie ze swoim rodzeństwem, to perspektywa posiadania własnego dziecka zmieniała nieco sposób, w jaki postrzegał wiele rzeczy. A ten malec, który niedługo przyjdzie na świat, zasługiwał przecież na szczęśliwe dzieciństwo; na to, by wychowywać się w otoczeniu nie tylko kochających rodziców, ale i dziadków. I by spędzać ten grudniowy czas w gwarnej, rodzinnej atmosferze, z mnóstwem prezentów pod choinką i z bliskimi, tłoczącymi się przy świątecznym stole. Zaś Chesterowi - zależało wyłącznie na tym, aby ani Jordie, ani ich dziecku, niczego nigdy nie brakowało; a jeśli przy tym pojawiała się również szansa dla niego samego, aby odbudować relacje z braćmi, to chyba tym lepiej. Nawet jeśli nigdy nie umiał on zbyt dobrze wykorzystywać tych szans. Z drugiej jednak strony - nigdy przedtem nie widział w tym też większego sensu. Może więc była to kolejna z tych rzeczy, jakie w tym roku miały ulec zmianie, chociaż sam brunet nie wiązał z tym wielkich nadziei; do pewnego czasu nie wiązał ich też z Jordie oraz relacją, jaka ich łączyła, a tymczasem nosiła ona właśnie pod sercem jego dziecko oraz pierścionek zaręczynowy na palcu, więc - wszystko było możliwe. Zaśmiał się na jej słowa, i pokręcił bezradnie głową. - Najważniejsze, żebyśmy skończyli ją ubierać przed świętami - uznał w odpowiedzi, zerkając raz jeszcze na choinkę, zanim wraz z komentarzem Jordany, przeniósł po chwili swoje spojrzenie na Aldo. Nie obawiał się o to, że psiak zje coś niepożądanego, bo ten był na tyle dobrze wychowany, że nawet gdyby położyć mu przed nosem jakiś przysmak z komendą "zostaw", to nie tknąłby go bez pozwolenia - albo przynajmniej dopóki nie nadarzyłaby się chwila nieuwagi, jaką mógłby wykorzystać. - Bez obaw, co najwyżej zrzuci kilka bombek, machając ogonem - stwierdził, tak jakby to miało być jakimś pocieszeniem, acz istotnie zdarzało się, że Aldo tak energicznie okazywał swój entuzjazm, że zmiatał ogonem przypadkowe rzeczy, jakie akurat znalazły się w jego zasięgu i na tej samej wysokości. - Lepiej, żeby nie zjadł jemioły - zauważył, zaraz unosząc tę właśnie rzeczoną gałązkę - nie tylko dla bezpieczeństwa Aldo, bo obiło mu się o uszy, że niektóre roślinki mogły być szkodliwe, i może - tylko może - była to wiedza zaczerpnięta z filmu o Batmanie (z najlepszą Catwoman w historii). - To tylko jeden całus. Ciesz się, że trzymam gałązkę tutaj - zerknął w górę - a nie tutaj - opuścił rękę gdzieś na wysokość swojego pasa, nie będąc w stanie powstrzymać się przed tą niezbyt wyszukaną aluzją odnośnie tego, jaka część jego ciała znalazłaby się wówczas pod jemiołą; co skwitował nonszalanckim wzruszeniem ramion, z wesołym uśmiechem niezmiennie majaczącym jednak na jego ustach. Zaraz jednak uniósł gałązkę ponownie nad głowę - a właściwie: nad ich głowy, gdy Jordie podeszła bliżej i złożyła na jego wargach delikatny pocałunek, jaki mężczyzna odwzajemnił zarówno z czułością, jak i pasją, wolną dłoń układając na boku jej szyi i przesuwając niespiesznie ku tyłowi, by zanurzyć palce w jej włosach. I choć nie miał najmniejszej ochoty tak szybko tego przerywać, to kiedy ostatecznie oderwali się od siebie, a Jordie cofnęła się o krok - pozwolił, by jego dłoń ześlizgnęła się bezwiednie z kobiecego karku, po czym odebrał od brunetki pudełko z ozdobami oraz krótkiego buziaka, nim pokręcił głową w geście kapitulacji. - Tak jest, kotku - odrzekł z nutką rozbawienia. Jeśli jednak mieli być bardziej produktywni, a ich praca zespołowa bardziej efektywna, niż ostatnim razem, to rzeczywiście któreś z nich musiało chyba okazać się bardziej stanowcze i odporne: dziś ewidentnie padło na Jordanę i to ona kierowała, przynajmniej w kwestii strojenia choinki. Gdy więc skinęła na niego głową, Chet nie omieszkał wykorzystać i tej okazji do wymienienia z nią małych czułości, zatrzymując się tuż za plecami panny Halsworth i obejmując ją od tyłu, by, z policzkiem przytulonym do jej włosów, ułożyć swoją dłoń na jej zaokrąglonym, ciążowym brzuszku. Jak najbardziej podobało mu się to, że Jordie nie próbowała ukrywać go pod luźnymi ubraniami - przynajmniej w domowym zaciszu - a z dumą eksponowała swoje piękne krągłości. I chociaż wieszając razem z nią pierwszą bombkę na ich choince, brunetowi przeszło przez myśl, że musieli wyglądać niczym wyjęci z jednej z tych świątecznych reklam, jakie okropnie go irytowały, to - mógł się jedynie cieszyć, że stanowili parę jak z obrazka i byli równie szczęśliwi, zakochani i beztroscy; mimo iż czasem trudno było mu wierzyć: że to się dzieje naprawdę, i że można mieć tak wiele. Czując jej dłoń na swojej, spojrzał w jej oczy, gdy zwróciła twarz w jego stronę, i najpierw uniósł zaskoczony brwi w reakcji na jej słowa o płci ich dziecka, a potem zmarszczył je w zadumie. Zdecydowanie nie był zadowolony z myśli, że Jordie dowiedziała się sama, jako pierwsza, a jego taka informacja ominęła, bo nie towarzyszył jej akurat podczas tej wizyty - mimo że chciał, to zaledwie kilka tygodni wcześniej zaczął nową pracę i nie bardzo mógł zrobić sobie wolne. Tym bardziej, że nie spodziewali się chyba, iż dojrzenie płci ich dziecka będzie już możliwe - sam lekarz studził raczej entuzjazm przyszłych rodziców co do tej kwestii, woląc pewnie uniknąć ewentualnych pretensji pod tytułem: "miało być już coś widać!", ale najwidoczniej ich maluszek się nie krępował i pokazał wszystko. Chet zdążył jednak tylko otworzyć usta, kiedy Jordie uprzedziła jego pytanie, oznajmiając, że ona również nie poznała tej tajemnicy, na co brunet odetchnął z wyraźną ulgą. - Czyli... też nie wiesz? - ni zapytał, ni oznajmił. - To dobrze, też wolałbym dowiedzieć się razem z tobą - przyznał, żałując odrobinę w duchu, że nie był tam razem z nią, bo wówczas po prostu lekarz oznajmiłby im nowinę; a myśl, że mieliby czekać do kolejnej wizyty, aby dowiedzieć się, czy będą mieli synka, czy córkę, wprawiała go w lekką frustrację. Cierpliwość nigdy bowiem nie była jego mocną stroną, podobnie zresztą, jak i samej Jordie, w czym utwierdziła go, wspominając o świętach i rozpakowywaniu prezentów, czego tak do końca i tak nie zrozumiał. I to właśnie zdezorientowanie mogła dostrzec na jego twarzy, gdy już obróciła się do niego przodem. - Twoja siostra? - powtórzył, nie wiedząc, co ona miała wspólnego z ich dzieckiem. I nawet gdy zerknął we wskazanym przez Jordie kierunku, nie rozjaśniło mu to sytuacji. - Co to? Jakiś prezent, który mamy rozpakować, żeby się dowiedzieć? - spojrzał na nią ponownie, unosząc pytająco brew w poszukiwaniu potwierdzenia. - I moglibyśmy to zrobić... teraz? - nie miał ani doświadczenia, ani wiedzy w temacie obwieszczania światu płci dziecka, ale gdyby miał zgadywać, to posiadając dotychczas zdradzone mu przez Jordie informacje, obstawiałby, że skoro nie on, to siostra była z nią u lekarza i ona została wtajemniczona w to, czy na usg widoczny był chłopiec czy dziewczynka - a nie "To"; a w pakunku spodziewałby się pewnie odnaleźć właśnie jakiś prezent dedykowany jednemu z nich. - Nie wiem, czy rozumiem, ale teraz, jak mi powiedziałaś, ja też nie będę mógł się doczekać - zaśmiał się krótko pod nosem, jakby troszkę zakłopotany, bo znowu czuł się niezorientowany w temacie, o jakim powinien chyba mieć nieco większe pojęcie. - To... otworzymy, czy najpierw ubierzemy choinkę, żeby mieć motywację i aż tak nie łamać zasad? - uniósł kącik ust w uśmiechu, ale widać było, że trochę jednak świerzbiły go ręce; jak duże dziecko, któremu każe się czekać z rozpakowywaniem prezentów. Był jednak pewien, że oboje czuli się podobnie - i zdecydowanie trudno ich za to winić.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Być może ich pierwsze wspólne święta nie są jeszcze w pełni kompletne, ale na pewno są szczególne, z tego właśnie względu, że mogą spędzić je razem – całkowicie po swojemu i co więcej, we własnym domu. Niczego więcej Jordie przecież nie pragnęła więcej, jak po prostu być z nim, mieć własny kąt i cieszyć się chwilą, którą los wreszcie im dał – odrobina szczęścia, po wszystkim wzlotach i upadkach, które po drodze już zaliczyli. I chociaż zdawać by się mogło, że jest aż za dobrze, co istotnie podsuwało niemiłą myśl o tym, że przecież nic co dobre nie może trwać wiecznie, to i tak Jordana wierzyła w to, że uda im się teraz już niczego nie zepsuć, a że los oszczędzi ich wreszcie w tym co złe, serwując już jedynie to co dobre. Może więc było to naiwnym życzeniem i jeszcze bardziej nawiną wiarą na przyszłość, ale w tym momencie, w którym wszystko jawiło się w tak kolorowych barwach, trudno było się smucić i przewidywać przykre wydarzenia. Tym bardziej ekscytowała ją możliwość spędzania świąt w gronie rodzinnym – nie tylko z jej bliskimi, którym chciała wreszcie oficjalnie przedstawić Chestera, a przy okazji podzielić się z nimi ich wspólną radością – bo o ile wiedzieli o tym, że ich rodzina się powiększy, to nie mieli pojęcia, że ostatecznie jednak się zaręczyli. I wręcz już sobie wyobrażała wszechobecną radość taty z tego powodu. Jednak w takim samym stopniu cieszyła ją możliwość spędzenia czasu również z jego rodziną, której jak wiedziała nieco jednak w ostatnim czasie unikał, a ona jedynie chciała, by i z jego bliskimi wszystko ułożyło się dobrze: jak należy. W końcu kiedyś ich dziecko miało mieć nie tylko dużą, ale i kochającą się rodzinę i bynajmniej nie mogli to być tylko oni dwoje i pies, chociaż na pewno będą dla maleństwa najważniejsi, ale także dziadkowie i liczni wujkowie oraz ciocie – a przede wszystkim kuzynostwo, z którym dziecko mogłoby dorastać i się bawić. Wizja była doprawdy urocza, pozostało więc zrobić wszystko, by także się ziściła. Nagle wszystko wokół po prostu miało sens: przygotowania świąteczna, kupowanie i ubieranie choinki, planowanie spotkań z rodziną – coś do czego jeszcze rok temu nie przywiązywali aż takiej wagi, dzisiaj stawało się ich nową codziennością. – No tak, więc co prawda mamy jeszcze trochę czasu żeby ją ubrać, ale jak będziesz mnie rozpraszał, to nie wiem czy się uda – stwierdziła z rozbawieniem i zerknęła najpierw na choinkę, a potem na czworonoga, który kręcił się wokół nich, wyraźny zainteresowany ozdobami i całym tym zamieszaniem, którego pewnie nie rozumiał – To dobrze, myślę, że kilka bombek przeżyjemy. Byle tylko on sobie krzywdy nie zrobił. Ale faktycznie Aldo jest bardzo dobrze wychowany i słucha nawet mnie, więc spisałeś się – pokiwała głową z uznaniem – Ale kto by nie słuchał takiego Pana – posłała mu zaczepne spojrzenie, by następnie sięgnąć już po opakowania z bombkami, nieświadomie jeszcze co do tego, że brunet właśnie unosił jemiołę. Jakże jednak mogłaby odmówić odrobiny przyjemnych pieszczot przy jeszcze przyjemniejszym wspólnym ubieraniu choinki? Tym chętniej więc, z wyraźnym jednak rozbawieniem, podeszła do niego, by złączyć ich usta w pocałunku, nim to jednak nastąpiło, roześmiała się raz jeszcze i szturchnęła go ręką w geście protestu. – Przestań – pokręciła głową z rozbawieniem – Tam… - zsunęła dłoń po jego brzuchu i zatrzymała ją na jego kroku, jedynie przez materiał spodni dotykając jego męskości - …całusa byś teraz nie dostał, więc ostatecznie ciesz się, że wybrałeś usta – zakomunikowała, po czym faktycznie wpiła się chętnie w jego usta, pogłębiając pieszczotę z każdą chwilą coraz bardziej. Cóż mogła poradzić na to, że brunet tak na nią działał, a w istocie odkąd jest w ciąży, jakby dwa razy bardziej, chociaż wydawało się to wręcz niemożliwym. A jednak – buzujące hormony robiły swoje. Gdy jednak oderwali się od siebie po dłuższej chwili, puściła materiał jego koszulki, której kurczowo się trzymała i odetchnęła głęboko, oblizując jeszcze kusząco wargi. Ktoś jednak musiał przywrócić porządek i chociaż raz okazać stanowczość i mimo, że było jej trudno to teraz zrobić, to priorytetem nadal była choinka. Dlatego z uśmiechem przyjęła zgodę z jego strony, bo na szczęście nie próbował przekonać jej do zmiany zdania i tak jak zazwyczaj, zachęcać do złego, ale jednak chciała teraz pierwszą bombkę zawiesić wraz z nim. Gdy więc objął ją już od tył i sięgnął do jej ręki, z jeszcze szerszym uśmiechem obserwowała jak zawiesili tę pierwszą na choince, z wyraźnym zadowoleniem. Może i było to więc niemal sceną wyjętą z komedii romantycznych, to i tak Jordie cieszyła się, że może tego doświadczać na żywo – a nie tylko z ekranu telewizora. To było jej – ich, więc tym więcej dla niej znaczyło i bynajmniej nie oscylowało w kategorii ckliwych czy irytujących. Przynajmniej nie dla niej, ale sądziła, że i dla niego również, bo w istocie oboje łaknęli tego szczęścia, beztroski i czystej, ludzkiej radości z małych rzeczy. Wsparła się o niego na chwilę, czując jak pogładził dłonią jej brzuszek, co zawsze ją w jakimś stopniu rozczulało, a ona sama chętnie eksponowała swoje ciążowe krągłości i nie ukrywała ich zbytnio nawet poza domem, chociaż to właśnie tutaj w ich czterech kątach było to o wiele prostsze do zrobienia – tak jak chociażby dzisiaj, gdy stawiała na całkiem wygodne ubrania. Ostatecznie jednak jej myśli na moment odbiegły od ubierania choinki, gdy kątem oka dostrzegła to zawiniątko, które czekało na nich i miało im oznajmić płeć ich dziecka. Dlatego też wspomniała o tym brunetowi, nim w ogóle zdołała się powstrzymać, ale jednak ciekawość brała górę. Dostrzegała w wyrazie jego twarzy lekkie niezadowolenie wynikające zapewne z tego, że mogła poznać płeć bez niego i zaraz pokręciła głową, aby upewnić go, że tego nie zrobiła. – Nie, ja też nadal nie wiem – uśmiechnęła się ciepło – Bardzo chciałam żebyś był razem ze mną, gdy się dowiemy. Ponieważ musielibyśmy czekać do następnej wizyty aż miesiąc, pomyślałyśmy z moją siostrą, że przecież moglibyśmy dowiedzieć się sami – w domu, dlatego to jej lekarz powiedział, a ona przygotowała dla nas to – wskazała ruchem głowy na zapakowany prezent – To takie słynne gadżety, które kupuje się na imprezy, na których poznaje się płeć dziecka. Ona jest w temacie, bo przy każdym dziecku takie jej kupowałyśmy – zaśmiała się, wzruszając lekko ramionami – Nie chciałam z tego robić hucznej imprezy, ale jednocześnie uznałam, że jak dowiemy się w ten sposób, a nie po prostu od lekarza, to będzie fajnie – wyjaśniła pokrótce jak to wszystko wyglądało, ale nadal nie zdradzając konkretnych szczegółów. Zmarszczyła zabawnie nos i pokiwała głową ze zrozumieniem, co miało oznaczać ni mnie ni więcej – że ona też nie mogła się doczekać. – Tak, moglibyśmy dowiedzieć się już teraz. Co prawda miał to byś prezent pod choinką i mieliśmy go otworzyć w święta, ale… chyba jestem strasznie niecierpliwa. I nie mogłam już wytrzymać – zaśmiała się bezradnie, ale zaraz pokiwała głową na zgodę – Dlatego mając teraz dobrą motywację, ubierzmy najpierw choinkę, a następnie już przy ubranej, możemy to otworzyć – dodała i pochyliła się, by musnąć lekko jego usta swoimi, po czym odwróciła się znowu zwinnie w stronę choinki i sięgnęła po opakowanie z bańkami, zerkając na Aldo. Zaśmiała się, widząc, że dobrał się do pustego pudełka i zerknęła na bruneta. – Może lepiej mu je zabierz, bo może zrobić się z tego mały bałagan – zerknęła na Chestera z rozbawieniem, a chwile później zajęła się wieszaniem na drzewku kolejnych ozdób. Wszystkie były w jednym, stonowanym kolorze, głównie oscylując wokół białego, bo właśnie o takiej choince zawsze marzyła. Gdy brunet zaś uporał się już z czworonogiem, podała mu drugie opakowanie, by mógł jej pomóc. – Kto by pomyślał, że kiedyś będziemy ubierać choinkę w naszym domu. Razem. Jeszcze rok temu, gdy nasza znajomość była taka… świeża, w ogóle nie brałam tego pod uwagę – zauważyła zgodnie z prawdą – Zważywszy na to, chyba aż boję się co jeszcze może się wydarzyć do kolejnych świąt – zaśmiała się, zerkając na niego – Chociaż też czasem zastanawiam się nad tym, co by było gdybym nie była w ciąży. Myślisz, że też spędzalibyśmy te święta razem? Chociaż jako para? – zagadnęła luźno, bynajmniej nie po to, by roztaczać teraz jakąś nieprzyjemną aurę wizji tego, że są razem wyłącznie przez dziecko, ale jednak uzewnętrzniając swoje własne przemyślenia. Tak po prostu. Uśmiechnęła się mimo wszystko pod nosem i spojrzała na niego, zawieszając ostatnią bombkę ze swojego pudełka. – Na początku nie brałeś mnie na poważnie, co?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet już raz nieomal zniszczył ich relacje właśnie swym przeświadczeniem, że potrafił przewidzieć przyszłość: tym, że kiedy było dobrze, on czekał już na to, aż coś się popsuje, a gdy tak się nie działo, podświadomie sam zaczął sabotować ten - niedoszły jeszcze wówczas - związek z Jordie, tylko po to, by utwierdzić siebie i ją w przekonaniu, że to, co dobre, nie mogło trwać. Że nie zasługiwał na to, aby trwało. Tym razem jednak było inaczej, i chociaż nieco naiwnym byłoby łudzenie się, że oboje popełnili już wszystkie błędy, jakie były do popełnienia, to nie ulegało wątpliwości, iż wiele się od tamtej pory nauczyli - w tym, między innymi, nauczyli się tego, jak dzielić życie z drugą osobą, chociaż można by też uznać, że tego uczyli się nadal, każdego dnia, razem. Ale teraz nie robili już tego wszystkiego tylko dla siebie - lecz także dla dziecka, jakie za kilka miesięcy przyjdzie na świat; i nawet jeśli gdzieś tam z tyłu głowy Chet w dalszym ciągu miał tę myśl, że nie zasługiwał na to wszystko, co miał przy Jordie, to wiedział też, że zasługiwał na to ich syn lub córka: na to, by mieć kompletną rodzinę, rodziców, którzy się kochają, i by móc wychowywać się w poczuciu bezpieczeństwa i stabilizacji, jakie oboje pragnęli swemu dziecku zapewnić. I to, czy im się uda, czy nie, zależało już wyłącznie od nich. Znacznie lepszym wyborem było jednak cieszenie się chwilą obecną, zamiast wybiegania w przyszłość i zastanawiania się nad tym, co może wydarzyć się za jakiś czas - tak złego, jak i dobrego, bo snucie dalekosiężnych planów nigdy nie było ich domeną; choć ewidentnie w chwili obecnej ich sytuacja była już znacznie bardziej stabilna, niż kilka miesięcy temu, co pozwalało z nieco większą śmiałością patrzeć w przyszłość. A co stałoby się jeszcze łatwiejsze i jeszcze bardziej realne, gdyby poznali płeć swojego dziecka, czego ewidentnie oboje nie mogli się już doczekać. - Teraz żałuję, że z tobą nie poszedłem - przyznał niechętnie, bo przecież deklarował kiedyś, że zamierzał uczestniczyć w jej ciąży na tyle, na ile było to możliwe, i towarzyszenie Jordie podczas wizyt u lekarza również się w tym uczestniczeniu zawierało. A on był szczery, gdy mówił, że nie chciałby, aby coś go ominęło, i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Wysłuchał jednak słów brunetki, z jawnym zainteresowaniem dla pomysłu, który miał im pozwolić poznać płeć bez konieczności czekania do kolejnej wizyty lekarskiej, i właściwie... uniósł zaintrygowany brew, nim ostatecznie jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech, gdy przez myśl mu przemknęło, że może nawet wyszło na lepsze? Że to oczekiwanie - niezbyt długie, bo takiego by chyba nie znieśli - mogło tylko podsycić ich ciekawość i ekscytację, czyniąc moment odkrycia tej wielkiej tajemnicy, jaką była płeć ich dziecka, jeszcze bardziej wyjątkowym - i ich własnym, bo dowiedzą się w zaciszu swojego domu, a nie w towarzystwie lekarza. Brunet szczerze liczył, że Jordana tak się właśnie na to zapatrywała. - Nie wiedziałem, że są takie gadżety... i imprezy - stwierdził, bo nigdy nie był na takowe zapraszany i szczerze, chyba nawet tego nie żałował. Nie sądził, aby było to coś, w czym chciałby uczestniczyć; zresztą, może była to rozrywka zarezerwowana dla kobiet? - Ale myślę, że to świetny pomysł, żebyśmy dowiedzieli się w domu i żeby zrobić z tego prezent, który razem otworzymy - uznał, kiwając głową w wyrazie aprobaty, by zaraz zawtórować jej śmiechem. - Nie dziwię się, też nie mógłbym wytrzymać w tej niewiedzy, mając świadomość, że moglibyśmy dowiedzieć się już teraz. I tym bardziej nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy czekać do następnej wizyty u lekarza - potrząsnął głową. Co prawda wciąż nie wiedział, co konkretnie znajdowało się w owym pakunku, i jak to obwieszczenie płci dziecka miało wyglądać, ale przecież nie mogło to być nic skomplikowanego, i na pewno po rozpakowaniu prezentu wszystko samo stanie się jasne. Nawet jeśli w temacie ciąży, dzieci i artykułów im dedykowanych, Chet niejednokrotnie czuł się dużo bardziej zagubiony niż w innych, teoretycznie bardziej zawiłych kwestiach. - Zgoda, najpierw choinka - potwierdził, oddając krótkiego buziaka, po czym i sam zawiesił na choince parę pozostałych w opakowaniu bombek. - Myślisz, że powinniśmy obstawić jakieś zakłady? - zagaił, zerkając ponownie na Jordie z uniesioną lekko brwią i czającym się w kąciku jego warg uśmieszkiem. Chyba od zawsze uwielbiali rzucać sobie rozmaite wyzwania i zakładać się o różne rzeczy, więc pomysł dodania dodatkowego dreszczyku ujawnieniu płci ich dziecka - nie żeby był on potrzebny - nasuwał się sam, i nawet przegranie takiego zakładu nie ujęłoby im satysfakcji, bo Chet był przekonany, że zarówno z wieści o synku, jak i o córce, oboje cieszyliby się w równym stopniu niezależnie od tego, czy w ich małym zakładzie byliby zwycięzcami, czy nie. Tymczasem brunet przeniósł swoje spojrzenie na psa, a potem z powrotem na Jordanę, kręcąc głową. - Chyba udziela ci się instynkt macierzyński i robisz się przewrażliwiona, wiesz? - pstryknął ją w nosek, pozostawiając na nim pewnie odrobinę brokatu z bombek, zanim podszedł do wspomnianych pudełek i żywo zainteresowanego nimi psa. Z wciąż jednak obecnym uśmiechem: nie chcąc, by zabrzmiało to źle - bo taki instynkt niczym złym nie był i oznaczał jedynie, że Jordana będzie dobrą mamą. Te jednak często żyły w ciągłej obawie o to, że dziecko zrobi sobie krzywdę albo coś popsuje, i obecnie, kiedy mieli jeszcze pod opieką tylko psa, Jordie chyba na niego przelewała tę troskę. Aldo zaś - był typem ciekawskiego odkrywcy, który wszędzie musiał wściubić swój nos i dokładnie wszystko obwąchać - co bywało odrobinę męczące, gdy podczas spaceru przez kilka minut niuchał jedną kępkę trawy w parku - nic nie mogło bowiem umknąć jego uwadze, a wszelkie nowe zapachy i nowe rzeczy wzbudzały jego ogromne zainteresowanie, i nie inaczej było z choinkowymi dekoracjami, jakie ewidentnie były dlań czymś dotąd nieznanym, a co bardzo chciał poznać, żeby zaspokoić swoją psią ciekawość, jaka po prostu leżała w jego naturze. Nie robił jednak przy tym bałaganu i niczego nie niszczył - oczywiście jako szczeniak gryzł czasem meble czy buty, i wówczas takie pudełko po bombkach okazałoby się dla niego niezłą pożywką, ale dawno już z tego wyrósł. Teraz co najwyżej zdarzyło mu się czasem coś przywłaszczyć, bo najwidoczniej wychodził z założenia, że to, co na podłodze - należało do niego. I zazwyczaj tak właśnie było, bo obecnie jedynymi rzeczami, walającymi się w przypadkowych miejscach domu, były psie zabawki. Z tych Aldo zdecydowanie nie wyrósł. - Aldo, zostaw - Chet upomniał psiaka, i pogłaskał go po łebku, gdy ten zwrócił na niego swoją uwagę, machając ogonem. - Gdzie masz piłkę? Przynieś piłkę - zachęcił go, na co pies, świetnie rozumiejąc konkretne słowa czy komendy, od razu odbiegł w poszukiwaniu owej pluszowej piłki, którą uwielbiał aportować. Co prawda rzucanie takową w pobliżu choinki i łatwych do stłuczenia dekoracji też było odrobinę ryzykowne, ale przynajmniej Aldo zostawił w spokoju niepotrzebne póki co pudełka, które Chet odłożył na stolik, by Halsworth nie musiała się już obawiać, że coś im się stanie. Następnie odebrał od niej kolejne opakowanie z ozdobami i zabrał się za ich wieszanie, nieco wyżej, tam, gdzie Jordie mogłaby mieć trudność z dosięgnięciem. Uśmiechnął się pod nosem w reakcji na jej słowa. - Ja też nie. Sporo się zmieniło od tamtej pory - odrzekł, kręcąc z niedowierzaniem głową. Prawdopodobnie rok (z hakiem) wcześniej, gdy Chester zaledwie wrócił do rodzinnego miasta z poczuciem, iż jego życie okazało się porażką, nie spodziewał się, że może go jeszcze spotkać cokolwiek dobrego. I zdecydowanie nie spodziewał się, że tym czymś może się okazać wizja posiadania rodziny, jaka jeszcze do niedawna zwyczajnie go przerażała. A dzisiaj - była wszystkim, czego pragnął. I chociaż na ułamek sekundy coś w jego głowie podsunęło mu myśl, że być może to wszystko pomiędzy nimi działo się zbyt szybko, i może taka spontaniczność - o ile była dobra w przypadku nieplanowanego, weekendowego wypadu za miasto - tak nie sprawdzała się najlepiej w kwestii podejmowania decyzji o ślubie; to odsunął ostatecznie tę myśl na bok, nie mając teraz ochoty się nad tym zastanawiać. Ani nad tym, czy Jordie wolałaby, aby jej życie jednak wyglądało inaczej. Lub czy wolałaby mieć więcej czasu na podjęcie tych wszystkich decyzji. On sam był bowiem zdania, że nawet jeśli znali się zaledwie trochę ponad rok, to znali się wystarczająco dobrze - ba, Jordana prawdopodobnie znała go lepiej niż ktokolwiek - a na przestrzeni tego niezbyt długiego czasu, pomiędzy nimi wydarzyło się tak wiele, że oficjalny staż nie miał tu już żadnego znaczenia. I Chet - nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że jego życie było zdecydowanie lepsze, od kiedy miał u swego boku Jordie, i że nie chciałby, aby było inaczej. - A gdybym powiedział, że do następnych świąt będziesz już mamą, a może nawet... panią Callaghan - to nadal byś się bała? - zerknął na nią, przygryzając lekko wargę od środka i mimo wszystko zastanowił się chwilę nad jej pytaniem, zanim wzruszył finalnie ramionami, zawieszając kolejną bombkę na zielonej gałązce. - Nie wiem, jak spędzalibyśmy wtedy święta. Ale myślę, że i tak bylibyśmy razem, nawet jeśli... w zupełnie innym miejscu niż jesteśmy teraz. Ty tak nie sądzisz? - spytał, ciekaw jej opinii - bo oczywiście wiedzieć tego wszystkiego nie mogli, nad czym Chet - jako wielbiciel gatunku science-fiction, gdzie całkowicie dosłowne podróże w czasie, obok kosmitów czy odwiecznego konfliktu ludzi i maszyn, były częstym motywem - musiał troszkę ubolewać. Zgadywał jednak, że gdyby nie ciąża, ich relacja rozwijałaby się znacznie wolniej i nie znalazłaby się jeszcze na tym etapie, na jakim była obecnie - bowiem dopiero wizja utraty zarówno Jordie, jak i tego, co mogli razem mieć, otworzyła Chesterowi oczy na wiele rzeczy i sprawiła, że był gotów postawić wszystko na jedną kartę. Co nie zmieniało jednak faktu, że przedtem także była ona dla niego ważna - i wtedy również chciał z nią być. A te wszystkie przypadkowe wydarzenia tylko pomogły mu to zrozumieć. - Na poważnie? Jeśli pytasz o to, czy spodziewałem się, że będziesz nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy ode mnie i że urodzisz kiedyś moje dziecko, to - nie. Ale wtedy w ogóle nie miałem tego w planach. A teraz nie wyobrażam sobie żadnego innego scenariusza, ani żadnej innej kobiety w tej roli - przyznał z delikatnym uśmiechem, gdy i on odwiesił ostatnią bombkę, po czym podszedł do Jordany i złożywszy na jej ustach krótki, acz czuły pocałunek, wziął od niej puste pudełko, które wraz z własnym odłożył na bok, zamieniając je na pełne opakowania, z których jedno wręczył pannie Halsworth. - Powinienem zapytać, czy wolałabyś, żeby było inaczej, ale nie jestem pewien, czy chcę znać odpowiedź... Czy po prostu przez te święta robisz się sentymentalna - dodał z żartobliwą nutką, mimo iż wciąż istniała w nim też lekka niepewność co do tego, czy Jordie - nawet jeśli teraz była szczęśliwa - cały czas miała też z tyłu głowy myśl o tym, jak mogło wyglądać jej życie, gdyby nie ten jeden błąd.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Prawdopodobnie właśnie dlatego tak bardzo potrafili cieszyć się daną chwilą, że oboje uwielbiali żyć z dnia na dzień, nie snując zbyt dalekich planów – albo nie snując ich w ogóle. Brali bowiem po prostu od losu to co ten chciał im dać i radzili sobie z tym na bieżąco, nieszczególnie rozmyślając o przyszłości i o tym co jeszcze mogło ich spotkać. Chociaż naturalnym było przewidywanie, że kiedyś pojawi się na świecie ich dziecko i że kiedyś także pewnie wezmą już ślub, ale dokładniejsze rozważanie tych tematów nie było aż tak istotne – bo do tej pory zdarzyć mogło się przecież jeszcze dosłownie wszystko, więc tym ważniejsze było to, by żyć tym co tu i teraz. Razem. Tym bardziej, że tak wiele przeszkód już pokonali i tak wiele przeszli, by dzisiaj być tutaj w swoim własnym domu, ciesząc się tym rodzinnym życiem, którego dawno nie zaznali. A w takiej konfiguracji – nie zaznali chyba nigdy. Bo czym innym jest rodzinne życie w rodzinnym domu, wśród rodziców i rodzeństwa, a czym innym życie rodzinne z ukochaną osobą, które budujesz samodzielnie. I takiego właśnie nie mieli okazji jeszcze doświadczyć, bowiem ani ona ani on nigdy nie tworzyli na tyle poważnego związku, by można było chociażby mówić o zakładaniu rodziny. Nie chciała jednak rozpamiętywać tego co było ani nadmiernie rozmyślać o tym co będzie, bo w taki dzień jak ten pragnęła jedynie cieszyć się obecnością Chestera, wspólnym doświadczaniem nowych dla nich rzeczy i tak prostym, ale jakże radosnym ubieraniem choinki – ich pierwszej, ale zapewne nie ostatniej. – Nic straconego, skarbie. Nie mogłeś tam ze mną być, a nie mieliśmy pewności, że akurat na tej wizycie maleństwo zechce tak chętnie się pokazać – stwierdziła z rozbawieniem – Sam lekarz był nawet zaskoczony, ale chyba szybko chciało nam dać znać kogo mamy się spodziewać – dodała jeszcze, śmiejąc się cicho. Absolutnie nie chciała, by Chet wyrzucał sobie to, że czegoś nie zrobił bądź coś przeoczył, bo Jordie rozumiała jego zobowiązania w nowej pracy i nie zamierzała robić mu z tego powodu wyrzutów. Tym chętniej załatwiła sprawę tak, by właśnie mogli dowiedzieć się razem w taki, a nie inny sposób, co ostatecznie chyba i tak wyszło na lepsze niż standardowe poznanie płci z ust lekarza w gabinecie. W tej chwili mogli doświadczyć tego bardziej osobiście, w znacznie bardziej rodzinnym klimacie. – Domyślam się, że nie wiedziałeś o takich gadżetach i imprezach, ale to przecież nic złego. To bardziej tematyka kobieca, a Ty też raczej niewiele miałeś wspólnego z dziećmi do tej pory, prawda? – zerknęła na niego, jakby jednak chcąc się jeszcze w tej kwestii upewnić, ale jednak wszystko na to właśnie wskazywało – Ja mam liczne rodzeństwo i tylko jedna z moich sióstr ma już liczną gromadkę dzieci, więc zdecydowanie ten temat jest mi bliski. I dlatego też ten pomysł wpadł mi do głowy. Nie masz nic przeciwko temu żebyś dowiedzieli się w ten sposób? – spytała jeszcze, bo właściwie dotychczas jeszcze tego nie zrobiła, a przecież jego zdanie też było w tej kwestii ważne. Jak na razie było to wyłącznie jej inicjatywą, a nie chciała też stawiać go przed faktem dokonanym. Zawsze mogli po prostu poczekać do kolejnej wizyty i na pewno zgodziłaby się na to bez problemu – chociaż istotnie zżerałaby ją ciekawość. Ostatecznie jednak brunet niemal od razu rozwiał jej wątpliwości, co skwitowała zaraz szerokim uśmiechem, na pewno wyrażającym również ulgę, którą czuła. Nie chciała bowiem robić niczego bez jego wiedzy, czegoś czego ostatecznie by nie chciał. – Cieszę się, że nie masz nic przeciwko. Z całej tej sytuacji myślę, że to właśnie najlepsze rozwiązanie. Na pewno lepsze niż czekanie do kolejnej wizyty – zaśmiała się porozumiewawczo, bo w tej kwestii zgadzali się akurat w stu procentach. Chcieli poznać płeć dziecka, chcieli by to stało się bardziej rzeczywiste, chcieli przestać mówić o dziecku: ono, a zacząć nazywać je on lub ona – co zdecydowanie zmieniło w tej sytuacji wszystko. Myśl o tym, że będzie się miało córkę bądź syna, co czyniło tę ciążę bardziej realną i namacalną, podobnie jak sam fakt posiadania dziecka. Zapewne właśnie dlatego tak bardzo chcieli już wiedzieć, ale… najpierw choinka. Wiedziała doskonale, że gdyby dobrali się do owego prezentu teraz, to choinka na długi czas pozostałaby taka nijaka – nie byłaby przystrojona i pewnie nie mogliby się za nią zbyt szybko zabrać, pełni ekscytacji po poznaniu płci dziecka. Wieszając kolejne bombki, roześmiała się, słysząc jego sugestię co do obstawiania. – Chcesz się założyć o to czy będziemy mieli córkę czy syna? – uniosła z rozbawieniem brew – Szczerze mówiąc… nie mam pojęcia – potrząsnęła zaraz głową, jakby skupiając się na moment w zamyśleniu – Będę tak samo szczęśliwa, niezależnie od tego czy będzie to dziewczynka czy chłopiec, ale myślę, że jako kobieta mogłabym jednak obstawić dziewczynkę – zaśmiała się znowu, spoglądając na niego. Istotnie nie miała pojęcia: nie miała żadnych przeczuć, sennych znaków, podejrzeń na podstawie objawów czy apetytu – poza tym z nikim też zbytnio o tym nie rozmawiała, tak więc też nikt inny jej nie podsuwał ewentualnych opcji. Tym bardziej była to dla niej w tej chwili czysta loteria, ale że lubili sobie stawiać wyzwania, to mogli tak właśnie obstawić: gdzie Chet mógł oczywiście obstawić tak jak ona, ale jednak zdecydować się na syna – idąc solidarnością płci. Zaraz jednak przeniosła wzrok na Aldo i roześmiała się znowu, marszcząc zabawnie nos po tym, jak Chet ją w niego pstryknął. Zdążyła jedynie lekko go szturchnąć, nim przeszedł obok, kierując się w stronę psa. – Może trochę jestem przewrażliwiona – zauważyła z rozbawieniem – Ale dopiero uczę się życia z psem. Ty Aldo znasz doskonale, a ja po prostu nie chce żeby przypadkowo zjadł coś niepożądanego albo nie rozerwał i nie rozniósł tego pudełka po całym domu. Nie robi tak? – zerknęła na niego badawczo, chcąc się jedynie upewnić – Zawsze zapominam jak on jest świetnie wyszkolony – stwierdziła ze śmiechem, obserwując jak czworonożny przyjaciel podreptał gdzieś szukać swojej piłki. Aczkolwiek i tak chyba czuła się swobodniej z myślą, że kartonowe pudełka zostawił w spokoju, dlatego wróciła do strojenia choinki, wieszając na niej kolejne ozdoby, które szybko znikały z trzymanego przez nią pudełka. Wieszała je niżej, świadomie pozostawiając wyższe partie choinki brunetowi, bo po prostu był wyższy i nie miał trudności z dostaniem tam, dlatego był to idealny podział ról. – Tak, to prawda, zmieniło się bardzo wiele w dość krótkim czasie – pokiwała głową, nawiązując właśnie do tego, jak szybko te zmiany miały miejsce. Bo to, że było ich dużo było oczywiste, ale równie istotnym było to, jak szybko do nich dochodziło, bo przecież w przeciągu zaledwie roku nie tylko zbliżyli się do siebie, ale i zrobili sobie dziecko i przy okazji się zaręczyli – a to zmiany, które u niektórych dzieją się jednak latami. Ale czy żałowała? Zdecydowanie nie, w końcu w ich przypadku nie było miejsca na przemyślenia, a oni świadomie uwielbiali spontaniczność, które doprowadziła ich właśnie do tego punktu. Po chwili jednak spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko, kręcąc przy tym żwawo głową. – Sama nie wiem jak to nazwać, ale na pewno nie strachem. To brzmi… pięknie – przyznała z wyraźną radością wymalowaną na twarzy – Bycie mamą i Twoją żona… do następnych świąt. Niemal jakby było to nierealne, ale jednocześnie cudowne i ekscytujące. Być może odrobinę obawiam się bycia mamą, tego jak to będzie i czy sobie poradzę, ale i tak już teraz nie mogę się doczekać – przyznała szczerze, przygryzając na moment dolną wargę – Nie boję się za to bycia Twoją żoną – zaśmiała się pod nosem, odkładając puste pudełko na stolik. Aczkolwiek czasami Jordie lubiła pewne kwestie rozważać i poddawać przemyśleniom, stąd pewnie jej nieoczekiwane pytanie i gdybanie o tym co by było gdyby. Chociaż w tym układzie nie miało to już znaczenia, ale była także ciekawa jego zdania na ten temat. – Ja też myślę, że i tak bylibyśmy teraz razem. Mimo wszystko. Ale na pewno nie w naszym wspólnym domu i bez tego – uniosła swoją dłoń i pomachała palcami, wskazując konkretnie na jeden z nich, na którym znajdował się pierścionek zaręczynowy – W dużej mierze to co się wydarzyło sprawiło, że doceniliśmy to co możemy razem mieć, więc… gdyby nie to wszystko, zapewne nadal beztrosko byśmy się razem bawili. Jednocześnie nie łączyłoby nas aż tak wiele – dodała, bo przede wszystkim to cieszyło ją tak bardzo – to że mieli tak wiele wspólnego, że tworzyli rodzinę. Chociaż oczywiście uwielbiała go również wcześniej, zawsze mieli o czym rozmawiać i uwielbiali spędzać razem czasem, to jednak waga wspólnych doświadczeń i wspomnień była równie istotna. Słysząc jednak jego słowa, uśmiechnęła się ciepło i gdy podszedł do niej, ujęła dłońmi jego twarz i chętnie oddała krótki, czuły pocałunek, którym ją obdarował. Na koniec przeczesała jego włosy i z uśmiechem spojrzała w jego oczy, by następnie wziąć od niego kolejne pudełko z bańkami. – Myślisz, że chciałabym żeby było inaczej? – spojrzała na niego, mimo wszystko lekko zaskoczona. Tak naprawdę Jordie nigdy się nad tym nie zastanawiała i co więcej, nie pragnęła, by było inaczej. By to wszystko wydarzyło się na przykład w innej kolejności i w wolniejszym tempie. – Zawsze byłam sentymentalna – stwierdziła z rozbawieniem – Ale te hormony czasem też dają w kość – dodała, gładząc dłonią brzuszek – Ale co ważniejsze, to nie, nie chciałabym, aby było inaczej. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być teraz w innym miejscu – bez Ciebie, bez Was. Właściwie nawet nie rozmyślałam o tym, jak mogłoby wyglądać moje życie gdyby nie to wszystko, bo wcześniej było tak naprawdę nijakie. Dopiero odkąd poznałam Ciebie i odkąd to wszystko się dzieje, naprawdę czuje, że żyje – przyznała z uśmiechem i pociągnęła go lekko za koszulkę do siebie, by raz jeszcze musnąć jego usta swoimi - A Ty wolałbyś, aby było inaczej? Na przykład, aby to działo się wolniej? – zagadnęła jeszcze, po czym jej rączka niesfornie powędrowała za to na jego plecy, a potem zaczepnie klepnęła nią jego tyłek i posłała mu rozbawione spojrzenie – Nie zapominamy o choince – dodała w końcu, unosząc palec wskazujący ku górze, po czym odsunęła się od niego i wróciła do drzewka, które ozdabiała nadal kolejnym bombkami i innym ciekawymi ozdobami, które znajdowały się w komplecie. Wszystko prezentowało się cudownie i im więcej ozdób na drzewku przybywało, tym bardziej zachwycona była efektem.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Nie założyć... - zaczął w zamyśleniu, nie chcąc, żeby Jordie odebrała jego propozycję jakoś na opak. Zasadniczo zakładać mogli się o to, na co mieli wpływ - tutaj zaś mogli co najwyżej zgadywać, czy to posiłkując się przeczuciem, jakimiś mało wiarygodnymi statystykami czy chociażby sennymi znakami, w jakie Chet i tak nie wierzył, bo nawet jeśli Jordie miewałaby jakieś sny, to z całą pewnością nie uznałby ich za proroctwo, a jedynie wytwór jej własnej podświadomości. - To jasne, ja też będę się tak samo cieszył z synka, jak i z córki. Ale w takim razie, żeby było sprawiedliwie, to obstawiam, że będzie chłopiec. I, na przykład, no nie wiem, do tego, kto trafnie obstawi, będzie należało ostatnie słowo w wyborze imienia? Albo... kto obstawi błędnie, ten składa łóżeczko? - wzruszył ramionami, wyginając kąciki ust w uśmiechu. Skoro jednak sam zakład miał dotyczyć kwestii związanej z ich dzieckiem, to sprawiedliwym wydawało się to, aby i jego wynik był z tym związany - chociaż w tym drugim przypadku, złożenie łóżeczka, jakie póki co czekało jeszcze w kartonie, znacznie większe wyzwanie stanowiłoby dla Jordie, aniżeli dla Chestera - choć i tak z pewnością służyłby on swoją pomocą i wolałby samemu sprawdzić, czy aby na pewno wszystkie śrubki były odpowiednio dokręcone, bo jednak był to mebel przeznaczony dla ich dziecka i nie chcieliby, żeby przypadkiem rozsypał się, kiedy tylko położą w nim maluszka. Nie żeby brunet wątpił w umiejętności swojej narzeczonej, ale - niektóre rzeczy warto sprawdzać dwa razy! Uśmiechnął się szerzej na jej słowa o byciu jego żoną, co istotnie w chwili obecnej wydawało się całkowicie nierealne i wciąż pozostawało kwestią odległej - zwłaszcza jak na dotychczasowe tempo następujących w ich życiu zmian - przyszłości. - To dobrze, że się nie boisz. Ja też nie - początkowa nuta rozbawienia ustąpiła nieco poważniejszemu tonowi, jaki miał świadczyć o tym, że brunet nie miał żadnych wątpliwości co do zostania jej mężem, i że nie zamierzał zmienić w tej kwestii zdania. Dawno nie był niczego tak pewien, jak właśnie tego, że chciał związać z nią swoje życie. - I na pewno dasz sobie radę i będziesz wspaniałą mamą - dodał z przekonaniem w głosie. Jordie miała wszak dobry przykład, i chociaż Chet nie miał okazji poznać jej mamy, to ciemnowłosa niejednokrotnie mu o niej opowiadała. Miał on jednak okazję być świadkiem tego, jak bardzo Halsworth dojrzała od chwili, gdy się poznali, a to pozwalało mu wierzyć, że z byciem matką poradzi ona sobie równie dobrze, jak radziła sobie ze wszystkim innym. Bardziej obawiał się tego, jakim on okaże się ojcem - oraz mężem, ale o tym wszystkim dopiero przyjdzie im się przekonać. Pokiwał ze zrozumieniem głową na jej odpowiedź, wyrażającą to, o czym sam myślał, i nie wymagającą chyba żadnego dodatkowego komentarza innego niż: - Dokładnie - zwieńczonego pocałunkiem, jaki i tym razem skutecznie zastąpił zbędne słowa. Prawda była jednak taka, że nie mogli mieć żadnej pewności co do tego, jak wyglądałyby ich wzajemne relacje, gdyby Jordie nie zaszła w ciążę - nie mogli wiedzieć, czy w międzyczasie nie wydarzyłoby się coś innego, co z kolei pchnęłoby ich znajomość w jeszcze innym kierunku. Oczywiście można by wierzyć, że byli sobie przeznaczeni i że, w taki czy inny sposób, to przeznaczenie i tak popchnęłoby ich ku sobie, ale... ostatecznie to nie miało najmniejszego znaczenia. Byli tutaj, razem, i tylko to powinno się liczyć. I tylko to się liczyło. - Nie - zaprzeczył zaraz jej pytaniu, ale bez przekonania. - Nie wiem. To znaczy... W moim wieku ustatkowanie się i posiadanie dzieci jest czymś normalnym, ale ty masz dopiero dwadzieścia trzy lata. Na pewno czasem żałujesz tego, że nie możesz już tak beztrosko korzystać z młodości i że kiedy twoje koleżanki imprezują do rana w klubach, ty za kilka miesięcy będziesz uziemiona z dzieckiem... - stwierdził, jednak bez urazy w głosie, by zaraz potem uśmiechnąć się ponownie w odpowiedzi na jej słowa i krótkiego buziaka, jakim Halsworth go obdarowała. - Zdecydowanie bym nie wolał. I niczego bym nie zmienił, teraz jest idealne - oznajmił; ale, tak jak powiedział wcześniej - to nie jego młodość została drastycznie skrócona przez tę nieplanowaną ciążę. On nie miał czego żałować; przeciwnie - dla niego to była najwyższa pora na założenie rodziny. Inaczej niż dla Jordie, która skutecznie jednak potrafiła przywrócić jego uwagę na właściwe tory, co też uczyniła niewybrednym klepnięciem w tyłek, jakie brunet skwitował krótkim śmiechem, potrząsając jednocześnie głową, jakby to miało wyrzucić z niej te wszystkie niepotrzebne teraz myśli. - Racja. Nie wiem, czemu w ogóle o tym rozmawiamy, nie ma sensu gdybać. Lepiej ubierzmy już tę choinkę i rozpakujmy nasz prezent - zgodził się ochoczo. I tak też zrobili, zawieszając na drzewku pozostałe dekoracje, tak, aby z każdej strony prezentowało się ono równie pięknie; nawet jeśli znacznie istotniejszym wciąż pozostawał fakt, że była to ich pierwsza wspólnie przystrojona choinka: która niosła za sobą nie tyle ekscytację prezentami, jakie się pod nią znajdą - tak jak miało to miejsce w dzieciństwie - ale również ekscytację tym, co czekało na nich po tym, jak skończą. Tym większa była zatem satysfakcja z ukończenia dzieła, kiedy Chet odłożył na bok kolejne puste opakowania. - To było ostatnie - oznajmił z zadowoleniem i raz jeszcze omiótł udekorowane drzewko wzrokiem, kiwając głową. - Całkiem ładnie nam to wyszło - dodał, ale właściwie: cóż on mógł wiedzieć, to raczej Jordie była tutaj od oceniania walorów dekoracyjnych choinki - toteż Chet, pozostawiając w jej gestii ocenę, ewentualne zmiany albo po prostu uwiecznienie drzewka na zdjęciu, sam zebrał puste pudełka i odniósł do garażu, który powoli stawał się taką małą rupieciarnią. Wrócił po niedługiej chwili, ponownie z towarzyszącym mu Aldo, i zgarnął po drodze ów niewielki pakunek, jaki przygotowała dla nich siostra Jordie, zanim podszedł do brunetki z cisnącym mu się na usta, trochę dziecinnym uśmiechem, i równie dziecinnie uniósł dłoń, by potrząsnąć trzymanym prezentem tuż przy swoim uchu, jakby oczekiwał, że w środku coś zagrzechocze, pozwalając na zidentyfikowanie zawartości pakunku. - To co - otwieramy? - zapytał, unosząc lekko brew. - Czyń honory, ty lepiej się na tym znasz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

- To jednak brzmi trochę jak zakład, ale nie martw się, nie odbieram tego źle. W zasadzie nawet mnie to trochę rozbawiło, ale przecież wiesz, że lubię się z Tobą zakładać o różne rzeczy – zaśmiała się, wzruszając delikatnie ramionami – Ale możemy to też nazwać po prostu zgadywaniem. Uznając, że ten kto zgadnie, ma ostatnie słowo w wyborze imienia, bo… składanie łóżeczka chyba wolę jednak zostawić Tobie – dodała z rozbawieniem, celując w niego palcem wskazującym. Jordie pewnie ostatecznie by sobie z tym poradziła, tak jak ze wszystkim zresztą, bo bystra z niej dziewczyna i co więcej, potrafi czytać instrukcje. Niemniej jednak łóżeczko faktycznie przeznaczone ma być dla ich dziecka i chyba wolałaby mieć pewność, że wszystko tam jest złożone tak jak należy, a nie ma co ukrywać, że takie rzeczy to jednak trochę męskie rzeczy – więc logicznie było oddać to w ręce Chestera. Jednakże co do imienia, zdecydowanie mogła się zgodzić na taki mały zakładzik, bo przecież oczywistym jest, że i tak w kwestii imienia muszą zgodzić się oboje, niemniej jednak ze wszystkich propozycji, to ostateczne imię, jak najbardziej może wybrać już jedno z nich. Co więcej, troszkę pewnie będzie jej to nawet na rękę, bo jak wiemy Jordie chociażby z uwagi na bycie stuprocentową kobietą, czasami miewa problem z dokonaniem wyboru, więc jednak pomocna ręka Chet’a może okazać się zbawienna również w tej kwestii. – Cieszę się, że nie masz wątpliwości – uśmiechnęła się do niego ciepło, gdy potwierdził, że istotnie nie boi się zostać jej mężem – Chociaż to brzmi trochę nierealnie, prawda? Bycie żoną, mężem… ale w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób, naprawdę mnie to nie przeraża, a raczej ekscytuje – stwierdziła z rozbawieniem, pozwalając, by kąciki jej ust uniosły się jeszcze wyżej. Mimo więc, że ustalali, że ślub nie jest im do niczego potrzebny, to jednak doceniała to, że Chet myślał o niej poważnie, że nie bał się takiego zobowiązania i że chciał tworzyć z nią rodzinę również w ten bardziej formalny sposób. Bo oczywiście mogli żyć ze sobą tak po prostu i cieszyć się wszystkim w ten sam sposób, ale jednak brak odpowiednich dokumentów zapewne niektóre rzeczy by utrudniał, a Jordie chyba podświadomie jednak tego pragnęła – stabilizacji, w pełnym tego słowa znaczeniu. Nawet jeżeli potencjalnie ma zaledwie dwadzieścia trzy lata, co nie powinno jej czynić aż tak dojrzałą. Rozczuliła się za to, gdy przyznał, że na pewno sobie poradzi i że będzie dobrą mamą. – Doceniam to, że tak we mnie wierzysz. Miałam cudowny przykład pod postacią mamy i mam teraz równie cudowny pod postacią starszej siostry, ale i tak w gruncie rzeczy wszystkiego będziemy musieli doświadczyć i nauczyć się sami. Ale ja też wierzę, że damy sobie radę – pokiwała ochoczo głową, nie chcąc bynajmniej wprowadzać tutaj teraz jakiejś niepewności. Poza tym, nie mieli już większego wyboru i po prostu musieli sobie poradzić – razem. I najważniejszym było to, że mogą na siebie wzajemnie liczyć – niezależnie od tego czy są tu dziś razem tylko dlatego, że wpadli czy dlatego, że tak chciał los i że byli sobie przeznaczeni, liczy się bowiem tylko to, że się kochają i że naprawdę chcą ze sobą być. Nie jest to więc dla nich żaden przykry obowiązek, a raczej wspólnej i ekscytująca podróż, której pragną doświadczać bez końca. – Daj spokój. Może jesteś ode mnie starszy i w Twoim przypadku posiadanie rodziny jest czymś normalnym, ale przecież do tej pory też lubiłeś swoją niezależność, lubiłeś się bawić i żyć niemal tak beztrosko jak ja. Więc dla Ciebie to także jest koniec ‘czegoś’, ale ja wcale nie uważam, że tracę przez to moją młodość. Już się trochę w życiu wyszalałam – stwierdziła, mimo wszystko z lekkim rozbawieniem w głosie – Może wiele się dla nas zmieni, ale na pewno nie odbierze nam to całkiem naszego życia. W końcu poza dzieckiem będziemy mieli także siebie i nie możemy o tym zapominać – pokręciła lekko głową, podchodząc do niego – I mam też kilka koleżanek w swoim wieku, które mają już mężów i dziecko, a nawet dzieci, na co zdecydowały się same… – posłała mu znaczące spojrzenie, sugerując, iż nie zaliczyły wpadki tak jak oni, ale że same chciały w tym wieku iść inną drogą - …więc nie myślę o tym jako o czymś co zabiera mi młodość. Teraz jest idealnie, Chet. Nie zamieniłabym tego na nic innego – powtórzyła swoje słowa, by utwierdzić go w tym przekonaniu jak najmocniej. Chciała z nim być, nawet wówczas, gdy jeszcze on tak do końca tego nie chciał, więc teraz jedynie mogła się cieszyć z tego, że życie dało im szanse i że on chce to życie spędzić razem z nią. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowali, no może w tej chwili poza poznaniem płci dziecka! – Racja, nie ma co gdybać, ja też chcę już otworzyć nasz prezent – zaśmiała się, po czym zabrała się za dalsze dekorowanie choinki, któremu teraz zdecydowanie towarzyszyły już nieco inne emocje. Wcześnie przystrajała ją z sentymentem i radością, ciesząc się, że dzieli tę chwilę z Chesterem, a teraz ekscytowała się tym, że gdy skończą, dowiedzą się czegoś niezmiernie ważnego. Uśmiechnęła się więc szeroko, gdy skończyli dekorować drzewko i omiotła je wzrokiem z wyraźnym zadowoleniem. – Bardzo ładnie nam wyszło. Jest idealna, dokładnie taka jaką zawsze chciałam – przyznała, nie mogąc wręcz oderwać wzroku od drzewka, które lśniło jasnym blaskiem, ciesząc jej oczy. Odłożyła puste pudełko i dopiero po chwili spojrzała na bruneta, sięgając jednocześnie po leżący na stoliku telefon. Wyprostowała się i uwieczniła drzewko na zdjęciu, a potem skinęła na Chet’a, podchodząc do choinki. – Musimy uwiecznić ten moment – oznajmiła, obracając się tyłem do choinki, a gdy brunet przystanął obok niej, zbliżyła się do niego i wyciągnęła rękę z telefonem tak, by ekran objął ich oboje oraz kawałek choinki – W końcu to nasza pierwsza choinka – dodała, uśmiechając się szeroko do obiektywu, którym po chwili zrobiła im kilka zdjęć, kończąc na tym, na którym ich usta złączyły się w krótkim pocałunku. Trąciła jego nos swoim, po czym odsunęła się i obejrzała zdjęcia z wyraźnym zadowoleniem, czekając aż brunet wróci z garażu. Odłożyła akurat telefon, gdy zmierzał już do niej z tajemniczym pakunkiem i przygryzła lekko dolną wargę, odczuwając jeszcze większą ekscytację z racji tego, że ten moment naprawdę nadszedł. – Otwieramy – pokiwała ochoczo głową, śmiejąc się cicho na widok jego niemal dziecinnego uśmiechu i identycznej ekscytacji jak jej własna – Co prawda nie wiem na co zdecydowała się moja siostra, bo opcji jest kilka, ale kształt prezentu już podsuwa mi jakieś opcje – oznajmiła, odbierając od niego prezent, który po chwili delikatnie rozpakowała z ozdobnego papieru i zerkając na Chestera, wyjęła z niego tubę średniej wielkości – bo na to właśnie wskazywał kształt: tuba zaś mieniła się różowo-niebieskimi kolorami, z widniejącym na niej napisem „boy or girl?”, na co Jordana znowu zaśmiała się pod nosem i pokazała ową rzecz przyszłemu tatusiowi. – Kochanie, chciałam zakomunikować, że możemy tym narobić trochę bałaganu, więc czeka Cię za chwilę sprzątanie – stwierdziła z rozbawieniem, potrząsając tubą – To konfetti. Po przekręceniu wystrzeli w kolorze niebieskim bądź różowym – wyjaśniła, wręczając mu to – Tym razem to Ty czyń honory – uśmiechnęła się szeroko i zbliżyła się do niego, gdy odsunęli się nieco w bardziej odrębne miejsce, by jednak nie obsypać konfetti wszystkich mebli w pobliżu. Jordie ulokowała się pomiędzy ramionami bruneta, opierając się plecami o męski tors i pozwoliła mu wyciągnąć ręce przed ich ciała, z tubą skierowaną w przeciwną stronę. – Chyba się zestresowałam – zaśmiała się cicho, opierając lekko głowę o tę jego, a dłonią pogładziła swój brzuszek – To co, już?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Uśmiechnął się w odpowiedzi na słowa Jordie, tym razem jednak nie mogąc przyznać jej racji. Ostatecznie nie zdecydował się jednak na podjęcie rozmowy o tym, jak jego własne życie wyglądało przedtem - zanim przyszło im zmierzyć się z zupełnie nową rolą: przyszłych rodziców. Prawda była jednak taka, że chyba nikt, kto znał Chestera dłużej niż panna Halsworth, nie określiłby go mianem beztroskiego - a sposobu, w jaki przeżywał swoje życie: zabawą. Właściwie dorosłość dopadła go względnie wcześnie, gdy obrał on dość wymagającą ścieżkę, jaką była praca w FBI. Dopiero po powrocie do Seattle zdołał znów odetchnąć i, głównie za sprawą znajomości z młodszą o dziesięć lat studentką, na nowo zacząć korzystać z życia. W ostatecznym rozrachunku zyskał on więc na tej relacji znacznie więcej, niż mógł stracić - i ani przez moment nie czuł, że coś traci. Znajomość z Jordaną Halsworth była wspaniałą przygodą, a rodzicielstwo dzielone z nią - kolejnym etapem tej przygody. Zaś to, że w jego głowie czasem pojawiały się pewne wątpliwości - nie co do tego, czy rzeczywiście chciał z nią być, bo tego był akurat pewien w stu procentach; ale co do tego, czy był tym, na co Jordie zasługiwała - wynikało jedynie z faktu, że już raz stracił to, co było dla niego najważniejsze i dla czego poświęcił całą resztę, i że momentami wciąż chyba po prostu trudno było mu uwierzyć, iż jego życie może być tak idealne, bez żadnych haczyków. Tak idealne jak w tej chwili, którą Jordie zapragnęła uwiecznić na zdjęciu, gdy ubrali już swoją pierwszą choinkę - Chet domyślał się, że gdy ta była jeszcze dziewczynką, nieraz wyobrażała sobie, jak to wszystko będzie wyglądało w jej własnym domu - w tym, w którym to ona będzie o wszystkim decydowała i będzie mogła przystroić świąteczne drzewko dokładnie tak, jak zawsze o tym marzyła. A on - cieszył się, że mógł przynajmniej w takim stopniu przyczynić się do spełnienia owego małego życzenia brunetki. Nie oponował więc przed zrobieniem sobie kilku wspólnych zdjęć - ba, sam polubił takie spontaniczne bawienie się w fotografa, mając u swego boku profesjonalną modelkę - gdy ustawił się przy niej i objął, posyłając firmowy uśmiech do obiektywu trzymanego przez nią telefonu, następnie pozwalając również, aby ich usta spotkały się w krótkim pocałunku, zanim już zajął się pustymi pudełkami po ozdobach. Nie wiedział jeszcze co prawda, ile przyda im się miejsca na rozpakowanie tego niewielkiego prezentu, i że w gruncie rzeczy narobi on jeszcze większego bałaganu niż kilka porozrzucanych opakowań. Z ciekawością spoglądał więc pannie Halsworth na rączki, gdy rozerwała kolorowy papier, i uniósł sceptycznie brew ku górze. - Mnie czeka sprzątanie? Gdybym wiedział, co to jest, to zarządziłbym inne zasady naszego zakładu - pokręcił z udawaną dezaprobatą głową, mając oczywiście na myśli to, że w tym przypadku bałagan sprzątałaby ta osoba, która nie odgadła płci ich dziecka. - Lubisz patrzeć, jak wywijam z rurą... od odkurzacza? - wesoły uśmiech ponownie wpełzł na jego usta, a brwi drgnęły w górę i w dół, gdy ostatecznie odebrał od Jordany ową tajemniczą, niebiesko-różową tubę. - Jasne - pokiwał ze zrozumieniem głową, pouczony przez nią odpowiednio co do tego, jak ów gadżet działał. Oddalili się więc od mebli, a kiedy Jordie ustawiła się tak, by móc oprzeć się plecami o jego tors, Chet otoczył ją ramionami, wyciągając przed siebie ręce wraz z trzymaną w nich tubą. W pewnym sensie rozumiał, ze się stresowała - ale wiedział, że był to ten rodzaj stresu graniczący z ekscytacją raczej niż z negatywnymi odczuciami. Oboje bowiem musieli zdawać sobie sprawę z tego, że kiedy poznają już płeć swojego dziecka - wszystko stanie się realne. A to sprawiało, że Chet tym bardziej nie mógł się już doczekać. Uśmiechnął się pod nosem i musnął przelotnie wargami policzek Jordie, tuż przy uchu. - Już. Chcesz odliczać? - zapytał częściowo żartobliwie, po czym zupełnie niepotrzebnie potrząsnął jeszcze lekko tubą, zanim, zgodnie ze wskazówkami Jordany, przekręcił końcówkę, i aż otworzył nieświadomie usta, gdy ze środka wystrzeliło konfetti w kolorze... - Niebieski! - obwieścił, gdy kolorowe skrawki opadły na podłogę, i pozwalając, by Jordie obróciła się w jego objęciach, odetchnął z ulgą - że nareszcie wiedzą - i uśmiechnął się do niej szeroko, układając dłonie na wysokości jej talii. - Będziemy mieli synka - oznajmił, częściowo do niej, a częściowo do samego siebie, bo chyba jeszcze musiało to do niego dotrzeć. Ale się cieszył. I z całą pewnością nie był rozczarowany, chociaż z wieści o córce cieszyłby się tak samo, bo nie nastawiał się na żadną z opcji. Złączył zatem ich usta w niedługim, acz czułym pocałunku, po którym cofnął się o pół kroku i pochylił się, by z kolei ucałować zaokrąglony brzuszek Jordie - a konkretniej jego niezasłonięty przez ubranie fragment. Miał nadzieję - graniczącą jednak z przekonaniem - że ona również była szczęśliwa, wiedząc, że nosiła pod sercem małego łobuza, a nie uroczą księżniczkę; choć niewykluczone, że i na to przyjdzie czas w nieco dalszej przyszłości.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Najpewniej Chet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele jej marzeń już spełnił i jak wiele zapewne spełni w najbliższej przyszłości – bo chociaż jak na dwudziestokilkulatkę przystało lubiła się bawić, być beztroską i żądną przygód, tak jednocześnie wychowywała się w dość tradycyjnej i kochającej się rodzinie, wobec czego rzeczywiście jej marzenia były dość proste. Kiedyś – chciała mieć piękny dom, kochającego męża i cudowne dzieci, które mogłaby wychować tak samo, jak jej mama wychowała ją i jej liczne rodzeństwo: bo nie na próżno mówi się, że pewne ideały wynosi się po prostu z domu. Jordana więc z całą pewnością przesiąkła takim rodzinnym życiem, chociaż jakiś czas temu jeszcze chyba nic na to nie wskazywało, a tym bardziej na próżno było szukać w niej ułożonej żony czy dobrej matki, skoro uwielbiała korzystać z życia, imprezować i wdawać się w niezobowiązujące relacje. A taką relacją właśnie miała być ta – z jej przyszłym mężem i ojcem jej dziecka, co stanowiło iście niespodziewany obrót zdarzeń. Najwyraźniej jednak po prostu mieli na siebie trafić, w taki właśnie sposób, aby zrozumieć, że na oślep szukali czegoś czego tak naprawdę nie potrzebowali – a Jordie musiała jedynie spotkać odpowiedniego mężczyznę, by zupełnie inaczej na to życie spojrzeć. A nikomu dotychczas nie udało się utemperować jej charakterku i chociaż na pewno Chet nie zamierzał ciemnowłosej zmieniać całkowicie, to jednak pewne zmiany były po prostu nieuniknione – jako żona czy przede wszystkim matka, musiała dojrzeć i zmienić nastawienie. Ale z całą pewnością nie zamierzała przestawać być jego Jordie: tą która lubiła wodzić go na pokuszenie i czasami pokazywać pazurki, jak to miała w zwyczaju. W końcu we wszystkim trzeba znaleźć odpowiedni balans, a im chyba to właśnie się udało – wypracować odpowiedni kompromis, który pozwolił im pogodzić ich tak dwa różne charaktery, dwa różne podejścia do życia i wszelkie różnice wynikające z wieku. Dziś natomiast są tu i teraz, ciesząc się z tak drobnych rzeczy jak wspólne ubranie pierwszej choinki aż po pragnienie poznania płci dziecka – co stanowiło dopełnienie ich życia. Zaśmiała się, słysząc jego sceptyczne nastawienie do sprzątania i pokiwała głową, spoglądając na niego. – Właśnie dlatego nie sugerowałam Ci wcześniej co może się tam znajdować – przyznała zgodnie z prawdą, bo oczywiście po kształcie opakowania domyślała się, że może to być właśnie robiące bałagan konfetti, przez co po prostu uznała, że to właśnie brunet zajmie się sprzątaniem tego małego bałaganu i nie dała mu szansy na to, by wmanewrował w to także i ją. Rzecz jasna tylko sobie żartowała, bo w ostateczności mogła mu pomóc z robieniem porządku, a na pewno wszystkiego by dopilnowała, ale ostatecznie chyba i tak spadnie to na niego. – Myślę jednak, że lepiej założyć się o możliwości wyboru imienia niż o sprzątanie konfetti – zauważyła z rozbawieniem – No chyba, że jednak wolisz zmienić ten zakład? – uniosła pytająco brew, mimo wszystko śmiejąc się nadal cicho z jego miny i zaśmiała się znowu, kręcąc głową, gdy w swoje pytanie bynajmniej wtrącił drobną dwuznaczność, na co szturchnęła go lekko. – Uwielbiam patrzeć jak wywijasz z rurą… od odkurzacza i nie tylko z nią – mruknęła przekornie, zbliżając się do niego na moment tylko po to, by musnąć w przelocie jego usta, a następnie wyjaśniła mu względne działanie owego przedmiotu. I zdecydowanie wolała oddać go w ręce bruneta, bo chociaż nie był raczej trudny w obsłudze, to jednak była zdania iż on poradzi sobie z tym lepiej. Poza tym jej strach jasno połączony z ekscytacją zdecydowanie odbierał jej resztki zdrowego rozsądku i nie była w stanie skupić się na niczym innym, jak tylko na tubie, którą brunet trzymał już w dłoniach. Opierając się o jego ciała, uśmiechnęła się, gdy objął ją na tyle na ile mógł i pogładziła dłonią brzuszek, czując jak delikatnie przyspieszyło bicie jej serca. Za moment wszystko naprawdę miało stać się realne – prawdziwe, namacalne – i to był zdecydowanie jeden z ważniejszych momentów w tej ich wspólnej przygodzie zwanej życiem. Kąciki jej ust znowu uniosły się ku górze, gdy wyrwał ją z krótkiego zamyślenia muśnięciem warg tuż obok ucha. – Okej, krótko odliczę, żebyśmy mogli się przygotować – stwierdziła z rozbawieniem, nie odrywając ani na sekundę wzroku od tuby, po czym odetchnęła cicho, zaczynając powoli liczyć - …3…2…1… teraz – powiedziała, z naciskiem na ostatnie słowo, które stanowiło punkt zapalny dla bruneta, który dokładnie w tym momencie przekręcił odpowiedni mechanizm i spowodował, że z tuby wystrzeliło naprawdę dużo konfetti. Jordie aż pisnęła cicho, bo mimo wszystko odgłos wystrzału wcale nie był taki cichy, po czym roześmiała się, znowu układając obie dłonie na brzuszku. – Niebieski! – powiedzieli niemal jednocześnie, co znowu wywołało z jej strony mnóstwo rozbawienia i bynajmniej i nie była tym faktem rozczarowana. Aż powoli docierało do niej to co właśnie się działo, jednak od razu obróciła się w jego objęciach przodem do niego i odwzajemniła szeroki uśmiech. Z nadmiaru wrażeń jej oczy chyba aż lekko się załzawiły, nad czym kompletnie nie była w stanie zapanować. – Synek… będziemy mieli syna – powtórzyła po nim, jakby powtarzanie tego bez końca naprawdę miało im uzmysłowić, że to się dzieje i nie jest tylko złudzeniem. Zaśmiała się znowu w geście pełnym radości i objęła dłońmi jego twarz, by następnie odwzajemnić krótki, aczkolwiek czuły i pełen uczuć pocałunek, którym zwieńczyli ten pełen emocji moment. Nawet przez sekundę nie czuła rozczarowania tym, że pod serce nosi małego łobuza, a nie właśnie małą księżniczkę – ona również nie nastawiała się na żadną z opcji i nie miała żadnych przypuszczeń, wobec czego była po prostu naprawdę szczęśliwa. Gdy oderwał się od jej ust, uśmiechnęła się szeroko, gdy odsunął się nieco i pochylił, by musnąć ustami jej odsłonięty fragment brzuszka, w międzyczasie zaś przeczesała palcami jego włosy, z wyraźną radością obserwując tę chwilę. – Mały Chet – stwierdziła z rozbawieniem – Będę miała Cię teraz razy dwa, czy mogłabym być większą szczęściarą? – mruknęła radośnie, spoglądając na niego, gdy się wyprostował, po czym znowu wpadła w jego ramiona i objęła go rękami za szyję, raz jeszcze łącząc ich usta w krótkim pocałunku – Cudownie jest już wiedzieć, prawda? Myśl o tym, że tam rozwija się nasz synek… jest nagle o tyle bardziej realna – uśmiechnęła się, puszczając go na moment, by znowu pogładzić brzuszek, na który zerknęła – Dobrze synku, że tak szybko nam się pokazałeś – zwróciła się do maleństwa, a potem obróciła się plecami do bruneta i pozwoliła, by znowu objął ją od tył, przez co wsparła się plecami o jego tors i spojrzała na niemały bałagan przed nimi, co wywołało u niej znowu lekkie rozbawienie – Tylko teraz powiedz nam jeszcze kto będzie sprzątał.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet zdecydowanie nie zamierzał niczego w niej zmieniać - uwielbiał ją bowiem dokładnie taką, jaka była: uwielbiał jej młodzieńczą beztroskę, którą nieustannie go zarażała, jej radość, spontaniczność i niepokorną naturę. I chociaż początkowo obawiał się tego, jak posiadanie dziecka wpłynie na nich oboje i jak bardzo ich zmieni, to obecnie wiedział już, że to, co musiało nadejść, to nie były zmiany - lecz po prostu dojrzenie do tej nowej sytuacji, a to akurat było czymś całkowicie naturalnym. I nie tylko Jordie musiała dojrzeć do bycia mamą i przyszłą żoną - ale Chet także, do bycia tatą, i dlatego tę drogę mogli przemierzyć wspólnie, bez obawy, że jedno z nich zbyt daleko wybiegnie przed szereg, pozostawiając to drugie w tyle. Byli w tym razem, a to utwierdzało bruneta w przekonaniu, że po prostu muszą sobie poradzić. Nawet jeśli ich dziecko to jednak nie będzie żadna grzeczna dziewczynka, z którą być może - przynajmniej do pewnego wieku - byłoby odrobinę łatwiej; ale mały urwis, jaki ze sporą dozą prawdopodobieństwa połączy w sobie zarówno te ich pozytywne, jak i te odrobinę bardziej uciążliwe cechy. Lecz który bez wątpienia też będzie przez nich kochany najmocniej na świecie, i który da im jeszcze mnóstwo radości, tak jak zrobił to już teraz, pozwalając im obojgu cieszyć się tą świadomością, że jednak będą mieli synka, wobec czego Chet pozwolił sobie ucałować również brzuszek Jordie - po tym, jak ucałował ją samą, bo to wciąż ona była dla niego najważniejsza i brunet nie chciał ani przez moment dawać jej poczucia, jakby widział w niej obecnie tylko inkubator dla ich dziecka - nawet jeśli nie do końca wiedział, czy ich maluszek jakkolwiek rejestrował obecność taty na zewnątrz, czy też etap mówienia do brzucha miał nadejść dopiero za jakiś czas. To nie miało teraz większego znaczenia. - Bardzo się cieszę - oznajmił, coby nie pozostawić co do tego wątpliwości - przede wszystkim, by nie pozostawić ich Jordanie, która znała go na tyle, aby wiedzieć, że jego uśmiech był szczery; i by spekulacje takie jak te, snute przez nich parę chwil wcześniej, odnośnie tego, co by było gdyby - w tym przypadku: gdyby mieli córeczkę - nie musiały mieć miejsca. Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. - Nie, nie, ja jestem jeden, i lepiej uważaj z życzeniami, żeby nasz synek za bardzo się jednak we mnie nie wdał - zażartował, spoglądając ponownie w te wielkie, ciemne oczy panny Halsworth i mimowolnie zastanawiając się, czy podobnymi ślepiami będzie patrzył na świat ich syn - czy też tymi jego, których barwa wahała się w zależności od światła lub emocji: od ciemnoniebieskiej aż po niemal zupełnie czarną. Pozwalając, by brunetka wpadła mu w ramiona, a usta ponownie spotkały się w pocałunku, Chet objął ją mocno i uśmiechnął się po chwili w reakcji na jej słowa. - To prawda. A będzie jeszcze bardziej realne, kiedy wybierzemy imię, bo chyba swoim nie będę się dzielić - stwierdził, wypuszczając ją na moment ze swych objęć, lecz zatrzymując dłoń na wysokości jej talii. Nie miał oczywiście na myśli nic złego, chociaż podobno mężczyznom udzielała się czasem jakaś taka głupia zazdrość o własne dziecko i o to, że to jemu kobieta poświęca więcej swojej uwagi, niż partnerowi, ale nawet jeśli w przypadku Chestera miało coś takiego nastąpić, to dopiero za kilka miesięcy. Prawda była natomiast znacznie prostsza - zwyczajnie przywykł on do tego, że niemal wszyscy, ewentualnie z drobnym wyjątkiem współpracowników, nazywali go: Chet, i jako Chester Senior chyba nie czułby się do końca sobą. A ponieważ to on wygrał ten mały zakład - o czym na moment chyba zupełnie zapomniał, tak zaaferowany myślą, że będzie miał syna! - to również on miał ostateczny głos w tej kwestii. Rzecz jasna biorąc przy tym pod uwagę również opinię Jordany. - Przynajmniej już wiemy, że na pewno wstydliwy nie będzie - zauważył z rozbawieniem i zerknął na jej brzuch, na którym wkrótce ponownie wylądowała jego dłoń, po tym, jak Jordie obróciła się tyłem, a Chet przylgnął do jej pleców, zamykając ją w swoich ramionach, z policzkiem opartym o jej głowę, i westchnął ciężko, zerkając na rozsypane po podłodze, niebieskie skrawki. - Pewnie ten, kto zrobił ten bałagan, co? Sprytnie mnie wmanewrowałaś - przyznał z uznaniem, nawiązując do tego, jak cwanie panna Halsworth kazała to jemu wystrzelić konfetti z tuby, a więc logicznym wydawało się to, by również on teraz ten mały bałagan posprzątał. I nie zamierzał nawet się z tym spierać, podobnie jak i nie próbował zrobić z niej kury domowej, która wszystkimi podobnymi obowiązkami zajmowałaby się sama. Dlatego ostatecznie odsunął się nieco, bo chociaż jemu aż tak ten bałagan nie przeszkadzał, to Jordie jawnie sugerowała, iż ktoś powinien się tym zająć, najlepiej od razu. Kiedy zaś obróciła głowę w jego stronę, musnął krótko jej usta. - Ale ty zrobisz nam coś do picia - wycofując się niespiesznie, wycelował w nią wskazujący palec. A czy będzie to herbata, gorąca czekolada z piankami, czy drink (bez)alkoholowy, to już jej wybór, chociaż jeśli Chet nie chciał za kilka miesięcy również zrzucać zbędnych kilogramów, to nie powinien chyba aż tak bardzo towarzyszyć Jordie w jej ciążowych zachciankach na słodycze czy inne smakołyki. Na szczęście wciąż jeszcze regularnie trenował, i to nie tylko biegając z odkurzaczem, z którym wrócił po chwili do pokoju, a na widok którego Aldo czmychnął prędko do Jordie, żeby ta pogłaskała go po pleckach i zapewniła, że nie ma się czego bać i że ten straszny, hałaśliwy potwór wcale nie zamierzał go pożreć tak, jak pożerał jego fruwającą niekiedy po podłodze sierść. Tym razem zaś sprawnie poradził sobie ze skrawkami konfetti - sprawniej nawet niż Jordana z owym bardzo niesprecyzowanym zamówieniem - więc gdy brunet odstawił już odkurzacz na miejsce, dla dopełnienia klimatu stworzonego przez ciepłą poświatę choinkowych lampek, ogarnął jeszcze kominek, skoro takowy również w tym domu posiadali, pewnie jakiś ekologiczny, bo o środowisko należy dbać (i dlatego Chet woził się samochodem, który palił jak smok). A kiedy po kilku minutach Jordie już do niego dołączyła, zasiadł w końcu wygodnie na kanapie i objął ciemnowłosą ramieniem, gdy ta wtuliła się w jego ciało, pozwalając jednocześnie, by po drugiej jego stronie położył się pies, którego pogłaskał krótko po grzbiecie, zanim zwrócił się do Jordie: - I jak, zastanowiłaś się, jakie imię pasowałoby do naszego syna? - wciąż z pewną nutką niedowierzania w głosie, zamierzając chyba powtarzać to - nasz syn - tak długo, aż przywyknie do brzmienia tych słów; lub aż ustalą, jak inaczej go nazywać.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdecydowanie najlepszym w ich relacji było to, że zaakceptowali siebie już na samym początku – dokładnie takimi jakimi byli, bez udawania i kreowania siebie na kogoś zupełnie innego. Dlatego właśnie mogli być w swoim towarzystwie po prostu sobą i dlatego też nie czuli potrzeby by się wzajemnie zmieniać. Niemniej jednak te zmiany chcąc czy nie i tak w nich zaszły, więc można powiedzieć jedynie, że dostosowywali się do tej nowej codzienności, która na nich spadła. Nie było to jednak nic na tyle strasznego, by mieli z tego powodu ubolewać – a przynajmniej Jordie miała nadzieję, że Chet nie odbierze tego źle, bowiem dostrzegała zachodzące w nim zmiany. Dojrzeli – począwszy od początku swojej znajomości aż po całkiem poważny związek, który oscylował wokół założenia razem rodziny, właściwie więc nie były to zmiany, ale dojrzenie do nowej sytuacji i nowej roli. Wiedziała jednak jak bardzo dotychczas bronił się przed tym Chester – dlatego ostatnim czego chciała, było zamykanie się w domu, odseparowanie od znajomych czy zatracenie tej beztroski i radości z życia – bo to mogło oznaczać koniec ich relacji. A tego przecież nie chcieli. Dlatego należało znaleźć złoty środek, który pozwoli im wszystko pogodzić w należytym stopniu, by przede wszystkimi mieli czas dla siebie, ale również i dla innych. Czas biegł bowiem nieubłaganie, a będąc już w czwartym miesiącu ciąży, Jordie liczyła się z tym, że za jakiś czas z większym brzuszkiem nie będzie jej już tak prosto, chociaż ten nadal pozostawał całkiem zgrabny, podobnie jak ona cała. Ich życie jednak zmieniało się diametralnie, dlatego naturalna koleją rzeczy było to, że i oni się nieco zmieniali – chociaż na pewno nie dlatego, że którekolwiek z nich tym zmian od drugiej strony wymagało. Tak po prostu musiało być i chyba nie mogli z tego powodu narzekać. A nie wierząc w przypadki, Jordana była przekonana, że to, iż właśnie nosiła pod sercem chłopca także nim nie było – widocznie to właśnie mały łobuziak ma jako pierwszy dołączyć do ich rodziny, nie zaś słodka księżniczka, z którą faktycznie mogłoby im być łatwiej. Ale może to właśnie dlatego, że oboje uwielbiają wyzwania, a to na pewno takowym będzie. Cieszyła się jednak niezmiernie na samą myśl o tym, że to synek – zawsze pragnęła mieć starszego brata i fakt, że być może kiedyś jej córka będzie takiego miała, napawała ją radością. – To prawda, Ty jesteś tylko jeden – zaśmiała się, kiwając głową – Ale chciałabym żeby wyglądał tak jak Ty. Z pewnością wtedy złamałby wiele kobiecych serc – zażartowała i wbiła mu lekko palec w tors – Niemniej jednak to co jest pewne to to, że odziedziczy po nas wiele cech, więc… nie będziemy mieli z nim łatwo – stwierdziła jeszcze z rozbawieniem, tuż przed tym jak wpadła znowu w jego ramionach i mocno go objęła, łącząc ich usta w krótkim pocałunku. Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając w jego oczy i poniekąd pomyślała dokładnie o tym samym – lustrowała wzrokiem męską twarz i zastanawiała się jak wiele z bruneta odziedziczy ich synek: czy będzie miał takie same piękne oczy, taki uśmiech, lekkie dołeczki i ciemne włosy, które szczerze uwielbiała. Roześmiała się jednak znowu, słysząc jego sugestię i pokiwała lekko głową. – Tak, wtedy wreszcie nie będziemy mówić on czy nasz synek, ale już konkretnie nazywając go jego imieniem… już chyba bardziej realne nie będzie mogło to być. Ale to właściwie bardzo trudny i odpowiedzialny wybór – spoważniała na moment, zdając sobie właśnie z tego sprawę, mimo wszystko jednak pozwalając, by kąciki jej ust uniosły się znowu ku górze – Rozumiem więc, że Chester Junior odpada? – zaśmiała się i pogładziła dłońmi jego ramiona – W zasadzie nie chciałabym chyba, aby miał takie samo imię. Nie do końca przemawia do mnie tego typu tradycja, więc… musimy wybrać dla niego inne, takie, które będzie tylko jego i najlepiej, aby nie powtarzało się w naszych rodzinach – zaproponowała takie rozwiązanie, które właśnie wpadło jej do głowy. Stawiała na to, by ich synek był jeden jedyny – by jego imię było być może oryginalne albo po prostu takie, które nie powiela się obecnie z innymi. Mogli oczywiście postawić na imiona osób zmarłych, dla uczczenia na przykład pamięci kogoś dla siebie ważnego albo sugerując się kimś kto kiedyś był w ich rodzinie. Uśmiechnęła się znowu szeroko, gdy objął ją od tył i wtuliła się w ten sposób w niego, opierając głowę o jego policzek. – Jak Ty mnie dobrze znasz… - mruknęła przekornie, śmiejąc się pod nosem, gdy puścił ją, dzięki czemu obróciła się znowu do niego przodem i uśmiechnęła się przepraszająco na znak, iż tak – chciała, aby to teraz posprzątał. Poniekąd właściwie tego nie planowała, ale skoro już tak wyszło i nie miał nic przeciwko temu, by posprzątać, to na to przystała. Oddała chętnie delikatnego całusa i pokiwała ochoczo głową. – Jasne, przygotuje nam coś do picia – oznajmiła i wycofała się w stronę kuchni, będąc jeszcze nadal w ogromnej ekscytacji i na samą myśl o tym, że będą mieli syn – to syn! - szeroki uśmiech wślizgiwał się na jej buźke. Nie docierało to do niej jeszcze, więc niemal cały czas powtarzała to sobie w myślach, jednocześnie przygotowując właśnie gorącą czekoladę z piankami, na którą miała właśnie ogromną ochotę. I Chet chcąc czy nie musiał jej potowarzyszyć, jak to ostatnio często towarzyszył jej w licznych zachciankach, które miewała. Najczęściej tych bardzo słodkich – ale wspominając te z truskawkami w czekoladzie, chyba nie mógł narzekać. – Co jest Aldo, wystraszyłeś się? – zaśmiała się cicho, widząc jak czworonożny przyjaciel przydreptał tutaj, gdy tylko rozległ się dźwięk odkurzacza. Przykucnęła i pogłaskała go, pozwalając by skrył się na moment w jej ramionach, wyraźnie czując się w ten sposób bezpieczniej. Z rozbawieniem pomogła mu przetrwać ten trudny moment, po czym podniosła się powoli i pogłaskała go lekko po pleckach. – Chyba już po wszystkim – zauważyła, gdy znowu zapanowała błoga cisza, a potem wróciła do przygotowywania słodkiego napoju. Niestety zeszło jej z tym nieco dłużej, ale gdy wszystko było gotowe, wzięła oba kubki i powędrowała z nimi do pokoju. – Idealnie – skwitowała panujący w nim nastrój, czyli: blask choinki, ciepło kominka i Chet, czekający na nią na kanapie. Usadowiła się wygodnie obok niego, wręczyła mu jeden kubek i wtuliła się w męskie ciało, delektując się tą chwilą. – To bardzo trudny wybór – stwierdziła na wspomnienie o imieniu dla ich synka i wydęła lekko usta, zastanawiając się nad tym intensywnie – No wiesz, to może zaważyć na całym jego życiu, nawet jeżeli to tylko imię. I musimy się zastanowić czy chcemy coś prostego czy być może bardziej oryginalnego – dodała, upijając powoli łyk gorącej czekolady. Tak naprawdę póki co nie miała konkretnego pomysłu, aczkolwiek rozważała w głowie jakieś opcje. - Nie wiem czemu ale podobało mi się zawsze imię Mateo. Moja siostra chciała nazwać kolejnego syna Jayden, ale ostatecznie syn okazał się córką. Mój dziadek miał na imię Reginald, mały Regi też byłby fajny, co? – odchyliła lekko głowę, aby na niego spojrzeć i zaśmiała się cicho – A Ty masz jakieś propozycje? Bo właściwie to i tak Ty masz ostatnie słowo.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Dostosowanie się do sytuacji, w jakiej się obecnie znajdowali, nie tylko jako przyszli rodzice, ale także po prostu jako para - to jedno; oboje musieli nauczyć się dzielić życie z drugą osobą i patrzeć na sprawy z nieco szerszej perspektywy, a nie myśleć wyłącznie o sobie. Jednak w tym wszystkim równie istotnym było to, aby nie zatracić zupełnie tego, kim byli dotychczas - bo nawet jeśli nie wymagali od siebie tych zmian, to po pewnym czasie i tak mieliby sobie za złe i obwinialiby siebie nawzajem za to, że stali się kimś, kim wcale być nie chcieli. A nie chcieli popadać w skrajności - chociaż to było akurat specjalnością Chestera - i z całkowicie beztroskich oraz robiących to, na co akurat mieliby ochotę, stać się udomowionymi i pozbawionymi swej naturalnej spontaniczności nudziarzami. Znalezienie kompromisu pomiędzy obowiązkami, jakie na nich spadały, a przyjemnościami, z których nie chcieliby rezygnować, mogło im co prawda chwilę zająć, zwłaszcza gdy tymczasowo zachłysnęli się tą nową, rodzinną codziennością, ale i tego chyba musieli się wspólnie nauczyć, by móc żyć tak, aby za kilka miesięcy i za kilka lat wciąż umieć się tym życiem cieszyć. I wciąż cieszyć się nim razem. A czas na uporządkowanie tego wszystkiego, był właśnie teraz: zanim dopadną ich pieluchy i inne atrakcje, jakie z pewnością zafunduje im ten mały Callaghan, o którym wiedzieli już, że nie zostanie Chesterem Juniorem, chociaż z drugiej strony, wówczas mogliby go nazywać po prostu CJ, co chyba nie byłoby najgorsze. Aczkolwiek w tej kwestii - jak i w wielu innych - jego rodzice mieli całkowitą zgodność i brunet także wolał, aby ich synek posiadał własne, oryginalne imię. Stało więc przed nimi niełatwe zadanie - które umilić miała im gorąca czekolada z piankami oraz niepowtarzalny, świąteczno-zimowy nastrój przy choince i kominku. I w takiej sytuacji ani trochę nie było szkoda tego, że kolejny wieczór spędzali w domowym zaciszu tylko we dwoje. - Czekolada? Jak tak dalej pójdzie, to za kilka miesięcy będziemy musieli razem przejść na dietę - zaśmiał się pod nosem, odbierając od brunetki kubek, z jakiego, otoczywszy Jordie ramieniem, upił niewielki łyk gorącej czekolady. - Pyszne - uśmiechnął się, muskając wargami czubek jej głowy. Tak naprawdę Chet nie miałby nic przeciwko takiej wspólnej diecie - zdecydowanie łatwiej o motywację, kiedy oboje żywiliby się kiełkami, niż gdyby jedno z nich w tym czasie objadało się pizzą - zwłaszcza gdyby oznaczała ona również mnóstwo wspólnych treningów; pozostawało tylko mieć nadzieję, że po przyjściu dziecka na świat będą jeszcze w ogóle mieli na takowe czas... Pokiwał ze zrozumieniem głową na jej uwagę o imieniu. - To zależy; myślisz, że mówimy tu o imieniu dla przyszłego prawnika, czy raczej... sportowca? - zastanowił się z rozbawieniem. - Ale nie wydaje mi się, żeby nasz syn był Henry'm albo Williamem - uznał finalnie, odrzucając tym samym te najbardziej pospolite i proste opcje. Z drugiej zaś strony, nie interesowały go też żadne przekombinowane imiona, zakrawające na absurd i często w ogóle nie będące imionami, a jakimiś przypadkowymi słowami - acz domyślał się, że w tym temacie Jordana posiadała podobne zdanie. Wysłuchał jej propozycji i zmarszczył lekko nos, chyba nie do końca niektórymi z nich przekonany, czego Jordie mogła nie zauważyć, oparta o jego ramię. Zwłaszcza że nie zdecydował się na komentarz, bo i sam do końca nie umiał stwierdzić, co konkretnie w tych imionach do niego nie przemawiało. Uniósł jednak po chwili brew, zaintrygowany ostatnim wyborem panny Halsworth. - Reginald... - powtórzył w zamyśleniu - faktycznie ma w sobie coś dziadkowego - parsknął śmiechem, wzruszając bezradnie ramieniem. - Ale podoba mi się, Reggie brzmi naprawdę... dobrze. Mocny kandydat, i chyba pasuje do nazwiska - pokiwał głową w wyrazie aprobaty. Musiał przyznać, iż była to całkiem ciekawa propozycja: z jednej strony dość klasyczna, a z drugiej uniwersalna zarówno dla chłopca, jak i w przyszłości, dorosłego mężczyzny. Zapytany o własne pomysły, zastanowił się chwilę, popijając ciepły napój. - Szczerze? Jak teraz o tym myślę, to nagle żadne imiona nie przychodzą mi do głowy - przyznał bezradnie. Może powinni skorzystać z pomocy internetu, tam z pewnością znaleźliby całe mnóstwo imion oraz zdrobnień, jakie same nie przyszłyby im do głowy, ale - im więcej tych propozycji padnie, tym trudniej będzie im się na coś zdecydować, i ostatecznie pewnie skończyłoby się tak, że wybraliby jakieś dopiero na porodówce, kiedy nie mogliby już z tym dłużej zwlekać. - Ostatnio gdzieś się natknąłem na imię Wesley i właściwie nawet mi się chyba podoba. Albo Jackson? - zastanawiał się, nie umiejąc na ten moment jakoś wyraźnie skłonić się ku jednej z opcji, czy to własnej, czy tej Jordany. Ale spodziewał się, że to nie będzie łatwe, skoro, jak brunetka słusznie zauważyła, chodziło o coś, co mogło mieć niemały wpływ na życie ich syna, którego nie chcieli przecież nieopatrznie skrzywdzić już na starcie. - A moje ostatnie słowo będzie się liczyć dopiero kiedy razem wyłonimy najmocniejsze propozycje, nie myśl sobie, że cię wyręczę w tym wyborze - zażartował, licząc na uczciwą burzę mózgów, która jednak przyniesie oczekiwany rezultat.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Dać się pochłonąć takiej codzienności jak ta – nowa i całkiem nieznana – było niemal dokładnie tym co przecież uwielbiali: spontanicznym działaniem. To wszystko spadło bowiem na nich tak nagle, że nie mając wyboru musieli poddać się tym wszystkim zmianom, które nastały. Może niechciane, może więc niespodziewane – ale jednakże całkiem pozytywne, mimo więc wstępnego strachu i zdenerwowania, wszystko i tak wyszło im jednak na dobre. Chociaż niewiele brakło, by ich drogi wówczas całkowicie się rozeszły, to jednak udało im się stworzyć razem coś naprawdę trwałego: rodzinę, taką od podstaw, nieco szaloną i może jeszcze nieporadną, ale pełną uczuć i wzajemnego wsparcia. Jordie niczego więcej bowiem nie oczekiwała – chociaż pozowała zapewne zawsze na pełną energii szaloną studentkę, która korzystając z beztroskich lat nadal patrzy na świat przez różowe okulary, to wtedy, gdy trzeba było, potrafiła dojrzeć do sytuacji i dostrzec w niej także to co najlepsze. Dlatego teraz czerpała garściami z tych chwil spędzonych wspólnie z Chesterem, oczekując z pełną ekscytacją na narodziny syna. Mimo wszystko jednak nie chciała się zmieniać: rozumiała, że pewne zmiany po prostu są konieczne, nie tylko w jej zachowaniu, ale również w jej sposobie bycia, bo teraz nie będzie już tylko dwudziestotrzyletnią Jordie, ale przede wszystkim mamą – a to zobowiązywało do wielu zmian i wyrzeczeń. Mając dobry przykład w swojej rodzinie, chciała zrobić wszystko, by sprostać zadaniu i chociaż w małej części spróbować być taką mamą, jaką dla niej była jej własna. Jednakże nadal nie była w stanie poskromić swojego charakterku i chyba nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie zagrzebać całkowicie swojej beztroskiej natury, lekkiego pazury i zadziorności, które najpewniej Chet tak w niej lubił. O to więc na pewno nie musiał się martwić, chociaż oczywiście to wszystko zweryfikuje przede wszystkim życie – ich nowa codzienność, gdy będą już we troje. – Ah tak, więc chcesz kochanie zasugerować, że będzie mi potrzebna dieta? – spytała, z udawaną oczywiście przekorą w głosie, która mogła sugerować, iż poczuła się odrobinę urażona jego stwierdzeniem. Co jednak powinno zapalić mu w głowie czerwoną lampkę – bo kobiety w ciąży nie należy nadmiernie denerwować, bowiem szalejące hormony czasem dają w kość. Zaraz jednak zaśmiała się, nie chcąc go zbytnio stresować i pokiwała głową. – Co ja poradzę na to, że mam tak dużą ochotę na słodkości, szczególnie na czekoladę. Nasz syn najwyraźniej bardzo potrzebuje cukru – zaśmiała się, wzruszając bezradnie ramionami – Oczywiście staram się jeść z umiarem, ale… gorąca czekolada to moja słabość. Poza tym wspólna dieta to bardzo dobry pomysł, zmotywujesz mnie do działania, bo na pewno mi się przyda. A przecież wiesz jak ja lubię nasze wspólne treningi – mruknęła, z leniwym uśmieszkiem, którym wpełzł na jej buźke, gdy odchyliła lekko głowę, by musnąć wargami jego policzek, a właściwie niemal kącik ust. Zaraz jednak uśmiechnęła się szeroko, gdy potwierdził, że napój mu smakuje i sama upiła powoli kilka łyków, przyjmując całusa, którego jej podarował. Musiała przyznać, że szczerze uwielbiała te wszystkie dobre gesty, które jej serwował – proste objęcie czy krótkie muśnięcie warg, co więcej nie powstrzymywali się już przed okazywaniem uczuć przy innych czy w miejscu publicznym, więc te wszystkie zmiany, które zaobserwowała w ostatnim czasie zdecydowanie jej się podobały. – Nasz syn prawnikiem? – wydęła lekko usta z rozbawieniem – Nie chciałabym chyba, aby spędził życie w pełnym bieganiny stresie, najpewniej za biurkiem – zaśmiała się znowu – Ale oczywiście to będzie tylko i wyłącznie jego wybór. Niemniej jednak znając nas, nasze podejście do życia i nasze zainteresowania – obstawiałabym bardziej sportowca albo… policjanta – zerknęła sugestywnie na bruneta, pijąc oczywiście do jego ówczesnego zawodu, który porzucił. Chociaż policjant to pojęcie bardzo ogólne – Chet bowiem zajmował się czymś o wiele bardziej niebezpiecznym. – Albo gdyby poszedł na przykład w Twoje ślady, wtedy chyba umarłabym ze strachu – westchnęła, wtulając się bardziej w męskie ciało. Codziennie dziękowała za to, że Chester jednak zrezygnował z owego zajęcia, chociaż z drugiej strony było jej też szkoda tego, że porzucił coś co ewidentnie kochał. – Henry, William czy na przykład Alexander bądź Harry to imiona zbyt pospolite i zbyt poważne jak dla naszego dziecka - zaśmiała się po chwili znowu, gdy zgodził się co do tego, że Reginald ma w sobie coś dziadkowego, ale uśmiechnęła się po chwili, spoglądając znowu na niego. – To prawda, ale skrótowo – Reggie, brzmi naprawdę dobrze. Imam sentyment do tego imienia, dziadek był mi bardzo bliski i na pewno bardzo by Cię polubił. Też miał takie specyficzne poczucie humoru i charakterek, przez który wszystkie kobiety go uwielbiały. Był fantastycznym człowiekiem. I jestem pewna, że nasz syn też będzie tak samo cudownym facetem. Nawet jeżeli nie będzie się nazywał Reginald – stwierdziła z rozbawieniem w głosie – Ale tak, to mocny kandydat, podoba mi się. I pasuje do nazwiska, a faktycznie chciałabym, aby jednak dobrze współgrało z Twoim nazwiskiem – dodała, mówiąc nadal Twoim, bo przecież jeszcze nie było ich wspólne. Chociaż z całą pewnością za jakiś czas tak miało być – Jordie Callaghan brzmiało bowiem równie elegancko i bynajmniej ciemnowłosa powtarzała te dwa słowa w swojej głowie niezmiernie często. Właściwie więc już się do tej opcji przyzwyczaiła! – Szczerze to ja też mam trochę problem z przypomnieniem sobie jakichś ciekawych opcji, a do tej pory nie znając płci, raczej nie rozmyślałam o tym zbyt wiele – wyjaśniła, upijając kolejny łyk gorącej czekolady, rozkoszując się jej ciepłem i smakiem. Wsparła głowę o jego ramie i ponownie zareagowała śmiechem. – Wcale nie liczyłam na to, że mnie wyręczysz. No dobra, może liczyłam na to, że rzucisz więcej propozycji żebyśmy mogli z nich coś wybrać, ale ostatecznie też jestem skłonna dać coś od siebie. I nie myśl, że dam Ci jednak tak ostatecznie wybrać imię, które mi się nie spodoba – dodała zaraz, prostując się lekko i wbijając palec wskazujący w jego tors, mimo wszystko oczywiście z rozbawieniem, bo na jej buźce ciągle błąkał się przekorny uśmieszek. Ostatecznie pochyliła się lekko i musnęła jego usta swoimi, sprawiając, że kąciki jej ust uniosły się jeszcze nieco wyżej. – Słodko – stwierdziła, nawiązując do tego, iż jego usta również smakowały teraz czekoladowo i bardzo jej się to podobało. Trąciła jego nos swoim i znowu usiadła wygodnie, wspierając się o jego ciało. – O, Jackson też mi się podoba, myślałam o tym przed momentem. Miałam kolegę w szkole, który tak się nazywał, mówiliśmy na niego Jax. I miał do mnie dużą słabość, ale dałam mu kosza – zaśmiała się na samo wspomnienie owej sytuacji, co i tak nie wpływało w żaden sposób na to, że ich syn miałby nosić potencjalnie takie imię. Nie wspominała bowiem owego kolegi źle, więc nie miała też nic do tego imienia. Na moment jednak zamilkła, zastanawiając się nad jakimiś jeszcze opcjami, ale póki co miała chyba totalną pustkę w głowie. – Nie wiem czy nie będziemy musieli jednak wspomóc się Internetem, bo nic ciekawego już nie przychodzi mi do głowy. Ale też na przykład podobały mi się imiona takie jak Jake, Luke albo Sean. I nie, z tymi nie mam już żadnych konkretnych wspomnień – zastrzegła z rozbawieniem, unosząc palec wskazujący ku górze. Cóż, ostatecznie przecież to imię nie musiało się z niczym konkretnym kojarzyć, mogło być całkiem ogólne i po prostu ładne – takie, które spodoba się im obojgu. I miejmy nadzieję, kiedyś w przyszłości także ich synowi.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet nigdy nie szczędził pannie Halsworth drobnych gestów, świadczących chyba najlepiej o tym, że w nie mniejszym stopniu, niż ona, dążył do nawiązania fizycznego kontaktu, chociażby przez zwykłe trzymanie jej za rękę czy przelotne muśnięcie ust; nigdy nie szczędził jej czułości - nigdy, odkąd oficjalnie zostali parą, bo wcześniej żadne z nich tak do końca nie wiedziało, na czym stoi, i oboje w pewnym sensie obawiali się wybiegać w tej kwestii przed szereg, aby nie zostało to źle odebrane, jako coś, co wykracza poza ramy niezobowiązującej znajomości. A przynajmniej tak mu się wydawało: że nawet jeśli nie wszystko umiał powiedzieć i wyrazić, to skutecznie jej to okazywał. W każdym razie robił to - starał się robić - najlepiej, jak umiał, aby nie wzbudzać w niej niepotrzebnych i fałszywych obaw o to, że skoro mieszkali już razem, a ona nosiła na palcu pierścionek zaręczynowy, to Chet przestanie o nią dbać i zabiegać o jej bliskość tak, jak robił to wcześniej. Zwłaszcza, że niezależnie od tego, jak daleko zaszła ich znajomość - jej staż wciąż wynosił zaledwie około roku, a ich uczucia wciąż z każdym dniem jeszcze rozkwitały. Nie było mowy o jakiejkolwiek stagnacji; ale kobiety w ciąży stawały się chyba szczególnie wyczulone na takie sprawy - oraz na to, co się do nich mówiło, a przede wszystkim na jakiekolwiek uwagi odnośnie zmian zachodzących w ich ciele, które przecież nie były zależne od nich i nie dało się ich powstrzymać. I chociaż zaprzeczanie temu, że Jordana istotnie w pewnych miejscach już się nieco powiększała, byłoby jak zaklinanie rzeczywistości, to ostatnim, co Chet chciał swoim komentarzem osiągnąć, było psucie jej samopoczucia czy, co gorsza, wpędzanie jej w kompleksy - co do tej pory było czystym absurdem, bo Jordie posiadała idealne ciało i sprawiała wrażenie, iż świetnie zdawała sobie z tego sprawę - czy zasiewanie w jej głowie jakichkolwiek wątpliwości. - Nie, nie - zaprzeczył od razu, potrząsając głową. - Wiesz, że nie to chciałem powiedzieć. Jeśli już, to mi będzie potrzebna dieta, a ty na pewno solidarnie dotrzymasz mi towarzystwa, żebym sam nie musiał męczyć się jakimiś dietetycznymi koktajlami, tak? A najlepiej całą rodzinką przejdziemy na taką dietę i we troje będziemy żywić się zblendowanymi, warzywnymi papkami - zaśmiał się, bez zająknięcia jednak nazywając ich rodziną, bo nawet jeśli niezaprzeczalnie działo się to bardzo szybko, to tym właśnie będą, już w pełnym tego słowa znaczeniu, kiedy dołączy do nich dziecko. Brunet zdawał sobie jednak sprawę, że jego argumenty były słabe, a z raz popełnionego nietaktu trudno się wymigać, ale znał też Jordie na tyle, by wiedzieć, że i ona wiedziała, iż miał to być tylko jeden z jego słabych żartów. - Świetnie, wspólne treningi załatwią sprawę, więc możesz bez umiaru karmić siebie i naszego synka słodyczami - skwitował i potarł pokrzepiająco dłonią jej ramię, z uśmiechem popijając gorącą czekoladę i wysłuchując potencjalnych wizji odnośnie tego, kim mógłby być w przyszłości ich syn, bo choć prawda była taka, że, jakkolwiek by to nie brzmiało, nie znali jeszcze swojego dziecka, to snucie takich wyobrażeń było czymś zupełnie nowym i zaskakująco miłym. - Pozostaje mieć nadzieję, że okaże się mądrzejszy ode mnie - uznał w odpowiedzi na to, że młody miałby w kwestii wyboru zawodu pójść w jego ślady; bo chociaż ta praca wówczas była dla niego wszystkim, to z perspektywy czasu Chet musiał przyznać, że w sporej mierze kierował nim wtedy młodzieńczy idealizm. A kto wie, może gdyby obrał wtedy inną ścieżkę i zdecydował się na jedną z ofert z branży informatycznej, których nie brakowało po studiach na MIT, to obecnie zarabiałby miliony na własnym oprogramowaniu i wygrzewał tyłek w słonecznej Kalifornii - ale z drugiej strony, nie wróciłby pewnie do Seattle i nie poznał Jordie. - Swoją drogą to zabawne, że myślisz o tym, kim będzie kiedyś twój syn, a sama jeszcze nawet nie zdecydowałaś, co ty właściwie chciałabyś robić - zauważył, a zaraz potem dźgnął ją lekko palcem w bok, sygnalizując, że nie miał niczego złego na myśli i nie chciał jej urazić - a po prostu wskazać, jak bardzo nie po kolei to wszystko się działo - tak jak i nie chciał, aby Jordie rezygnowała z własnych planów na rzecz wychowywania dziecka. Miała do pomocy jego - ojca swojego dziecka, który zamierzał ją wspierać we wszystkim, niezależnie od tego, jaką decyzję by podjęła. Zaśmiał się pod nosem, gdy opowiadała o swoim dziadku i jego specyficznym poczuciu humoru, który najwidoczniej łączył go z Callaghanem - ale dopóki Jordanę, przynajmniej czasem, bawiły jego żarty, to w zupełności mu to wystarczało. - Tak, Reggie brzmi jak imię dla fajnego faceta, myślę, że w takim przypadku moglibyśmy być o to spokojni - uznał ze skinieniem głowy. - A ja nie mogę się już doczekać, kiedy to będzie nasze nazwisko - przyznał, unosząc kąciki ust w uśmiechu, ale zaraz się zreflektował, zerkając na Jordie: - To znaczy, jeśli będziesz chciała je przyjąć - dodał, bo oczywiście był to jej wybór, a on po prostu pozwolił sobie z góry założyć, że tak właśnie będzie - ponieważ Jordie Callaghan zdecydowanie brzmiałoby pięknie. - Nikt nie powiedział, że musimy od razu wybrać imię, ostatecznie mały może jeszcze na jakiś czas pozostać naszym bezimiennym synkiem, zanim się zdecydujemy - stwierdził, kiedy Jordie wyprostowała się i dźgnęła go paluszkiem, pozwalając najpierw im spojrzeniom się spotkać, a zaraz później ustom, w krótkim pocałunku. - Słodko - zgodził się z uśmiechem, po czym pochylił się jeszcze, żeby odstawić kubek na blat stolika, a zabrać z niego swoją komórkę. Zmarszczył jednak brwi, słysząc o chłopaku, któremu Halsworth dała kiedyś kosza. - I miałabyś nazwać po nim dziecko? Odpada! - zarządził natychmiast, po czym zaśmiał się jednak, bo zdawał sobie sprawę z tego, że większość imion przywoływała jakieś skojarzenia z osobami, które kiedyś znali. Opadł więc ponownie plecami na oparcie i objął Jordie ramieniem, tak, by swobodnie mogła zerkać na wyświetlacz telefonu, gdy sam zaczął przeglądać internet w poszukiwaniu jakiejś listy z imionami dla dzieci. - No nie wiem... też są jakieś takie.. proste - wzruszył ramieniem w odpowiedzi na wymienione przez nią imiona. Nie sądził chyba, że wybór będzie taki trudny - każde z tych imion było dobre, a jednocześnie kiedy przyszło do podjęcia owej decyzji, nagle wszystkim im brakowało tego czegoś, co sprawiłoby, że brunet wypowiadając je na głos byłby w stanie wyobrazić sobie tego brzdąca, jaki za kilka miesięcy przyjdzie na świat. I nawet internet nie wydawał się zbyt pomocny, bo przewijając listę miał dokładnie takie same odczucia. - Może... Douglas? Dougie? - mruknął bez większego przekonania, z wzrokiem utkwionym w telefonie, by z nieco większym przekonaniem dorzucić: - Harvey? - przesuwał powoli palcem, by i Jordie mogła spokojnie przeczytać kolejne imiona. - Levi? - wymieniał na głos te, które wydawały mu się w porządku, ale docierając do końca listy, wzruszył bezradnie ramionami, z ciężkim westchnieniem na ustach. - Sam już nie wiem, może pierwszy wybór jest najlepszy - obrócił się lekko ku Jordie, by móc swobodnie na nią spojrzeć. Spontaniczne wybory jak dotąd w ich przypadku świetnie się sprawdzały, czego dowodem był chociażby ten dom, który uczynili swoim własnym, a który był jednocześnie pierwszym, jaki obejrzeli. I Chet przeczuwał, że w przypadku imienia może być podobnie - że po Reginaldzie już żadne inne nie będzie równie dobre. Z majaczącym w kąciku warg uśmiechem odsunął się jednak odrobinę i nachylił do jej brzucha. - A ty jak myślisz, maluchu? Będziesz Reggie'm? - pogładził dłonią zaokrąglony lekko brzuszek przez materiał ubrania i zerknął na Jordie z rozbawieniem. - I co, czujesz coś? - prawdopodobnie czwarty miesiąc to jeszcze zbyt wcześnie, żeby wyczuć jakiś ruch ze strony dziecka, który mogliby uznać za znak - ale może burczenie w żołądku też można za takowy uznać? Jeśli bardzo się tego chce?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”