WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.imgur.com/jk4QWcS.png?1"></di ... </div><div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><center><b><a href="https://media.istockphoto.com/photos/en ... 074="><div style="font-family: Shefiratte; text-transform: lowercase; font-weight: normal; font-size: 65px; color: violet; text-align: center;">Kuchnia</div></a><a href="https://open.spotify.com/playlist/0F93I ... nd=1"><img src="https://i.imgur.com/eKnLkZc.gif" style="width: 30px; margin-right: -180px; margin-top: -20px;border-radius: 0px;"></a></b></center></div></div></div>

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Po włościach Harper-Jacka Dwellera – choć ich metraż potrafił przytłaczać nawet tych, którzy, z założenia, lubowali się w luksusach – Bastian Everett nawigował już bez większych trudności. Ostatnie tygodnie (jeśli nie miesiące już) spędzone w jego towarzystwie pozwoliły chłopakowi skosztować większości bajerów, jakie dostaje się w komplecie z zastrzykiem sławy i… gotówki. Wygodnie tak – podczepić się pod sukces na chwilę czy dwie; w przejażdżkę na shotgunie się wybrać (strzelbą, w ruletkę; Dweller mówi, że w komorze – pusto więc śmiechem szachrajskim zapewnia – zabawa to bez końca). Z początku sporo miał obiekcji do tego, jak żyje jego przyjaciel – że to takie sranie-w-banie, jak tu klucze znaleźć albo telefon namierzyć, kiedy w zagięciu kanapowym utknie, do gry w chowanego zapraszając – i tak dalej, i tak dalej. Przekonały go jednak… łazienki.
Pierdolone łazienki.
Wszędzie, kurwa, łazienki.
Ze złotą wanną, z kiblem o podgrzewanej desce. Z hydromasażem i czymś, co przypominało jebane jacuzzi. W wersji dziennej – z pstrokacizną jasnego marmuru i nocnej – błysk glazury chłonący ciepłe, miękkie światło przepuszczone przez mleczne żarówki.
Małe, duże – w wersji klaustrofobicznej i nie.
I przede wszystkim – łazienki, które; co samo przez się wynika – zawsze są blisko.
Kiedy wciągnie się za dużo albo wypije, przez gardło przelawszy porcję alkoholu ponad miarę.

Bastian, wjeżdżając windą (czego absolutnie nienawidził, ale z szacunku do własnych nóg postanowił zaryzykować aktywizacją własnych lęków i fobii), zastanawiał się, czy tulił się już do każdego z sedesów w imperium gwiazdy Harpera-pierdolonego-Jacka-kurwa-Dwellera.
Jeśli nie – postanowienie naprędce sklecone – dzisiaj nadrobi swoje zaległości (może nawet jakiś rekord pobije? w konkurencji na trzepot serca przegrałby co prawda ze Stellą, której zresztą sam chyba szepnął słówko na temat imprezy – ale w puszczaniu pawi nie da się zdetronizować).

Wydawało mu się, że na event zgarnąć miał ze sobą Lucę; i – wierzył – tak się właśnie stało. Zgubił go tylko po drodze (na parterze chyba utknął – gdzie tłoczno przez moment się zrobiło w chwili, w której Bastianowy łokieć zaciął drzwi obrotowe, przy czym [z jego strony] nastąpiła natychmiastowa akcja ewakuacyjna – z miejsca zbrodni, rzecz jasna – na miejsce zbrodni jeszcze potężniejszej). Everett wierzył jednak, że jako z Malkovitza chłopiec był duży (dwa centymetry na prowadzeniu, przed Bastianem, jeśli wierzyć profilowym przechwałkom!), to poradzi sobie bez jego dalszego wstawiennictwa.

Nie – Everett nie wierzył. Everett był po prostu zajebiście. nabity. skunem. Oczka zaczerwienione – nie tylko od płaczu, który jawił się jako efekt euforycznego rozbawienia zamkniętego w zapętlonym chichocie; ale od wszelkich innych reakcji zachodzących w organizmie naszprycowanym specyfikami polepszającymi humor.
Everett bawił się więc świetnie – wpadając do kuchni, w kurteczce przypominającej zbroję typowego foliarza; mającej bronić go przed śmiertelnym wpływem promieniowania 5G (od Harpera ją dostał; dresscode, po przyjacielsku, umówiony). Ze zniczem, którego obiecał sobie zostawić gdzieś po drodze z Trinity – ale, tak, jak i o Luce – na pewnym etapie po prostu zapomniał oraz kajdankami nieznanego pochodzenia.
Jheeezuuu, h-heheh… J-jest tu do zjedzenia c-coś, c-co przypomina normalne jedzenie, a nie b-bio-e-eko-truflowo-kawiorowe-g-gówno? – jęknął, czując nadchodzące gastro.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kurwa. Gwiazdy to jednak są spoko. Migoczą tak sobie na niebie, jakby toczyły niezwykle pasjonującą konwersacje na falach nikomu nieznanych, w innej rzeczywistości, na innym poziomie świadomości. I te same gwiazdy, jak tak ludzie w nie patrzą i nie daj - Bóg! - jedna z drugą spadnie, to się do nich modlą. Życzenia sobie życzą. Jakieś najskrytsze pragnienia z siebie wydobywają, wypluwają wewnętrzne potrzeby z trzewi, licząc na to, że w jakiś magiczny sposób ta skurwysyńska gwiazdka je spełni. A ona nie żyje. I czy to nie zabawne? Że ludzie powierzają swój los gazowej kuli, która lata temu skończyła swój żywot i pozostało po niej jedynie wspomnienie? Ale ludzie lubią karmić się wspomnieniami. Uwielbiają ułudę. Wmawiają sobie, że jak założą palce wskazujące obu rąk na środkowe, to to nieistniejące zaklęcie nagle sprawi, że ich życie się odmieni. Że alkoholizm zniknie, że pieniądze spadną z drzewa, że temu, co nie kocha, nagle serce szybciej zabije albo że wyrzuty sumienia - ot tak znikną, grzebiąc konsekwencje lawiną cicho mamrotanych słów.

Proszę, spełń się, proszę spełń się, proszę spełnij się, spełnij, proszę-proszę.

Yael wiedziała, że życzenia się nie spełniają. Że nawet pieprzona Wanda Maximoff nie jest w stanie zrobić takiego rozpierdolu żeby wpłynąć na rachunek prawdopodobieństwa. Dlatego wiedziała co musi zrobić. Wiedziała, że musi przyjść do tych martwych w środku gwiazd i spełnić ich życzenia. Nawet te najlichsze, zupełnie trywialne albo te, o których sobie sprawy nie zdawali. I to wcale nie było łatwe. Już od samego początku musiała pokonywać przeszkody, by umilić życie innym, bo na przykład ktoś zajął windę.
Windę. Na szóste. Piętro.
A ona z naręczem, a w zasadzie to nie, nie naręczem, bo worek tylko narzucony na ramię miała. Taka torba co bardziej kaganiec dla wielbłąda przypominała albo taką śmieszną siatkę na kiwi. Ale pojemna była. I w zasadzie za cud można przyjąć, że jeszcze nigdy nikt nie postanowił sprawdzić co w tej torbie. Z drugiej strony, taki policjant oparty o swój przybrudzony, wcale nie na własność samochód, co mógł sobie pomyśleć? No przecież nikt nie jest takim wariatem żeby zapierdalać po ulicy z ażurową torbą wypchaną prochami i czymś co potocznie można by nazwać bimbrem, a fachowa nazwa głosiła ajałaska. I tak też podpisała jeden ze słoiczków. Ten co prezentem dla Dwellera miał być, bo wiedziała, że facet gąbkę zamiast mózgu posiadał po tak licznych nieudanych próbach zniszczenia sobie życia (o dziwo stało w ruinach, ale on sam miał się dobrze). Pierwszy raz ten umysłowy defekt zaobserwowała, kiedy nazwał ją Nadią, a następne przyszły już same. Ale lubiła go.
Tylko wariaci są czegoś warci, głosił Carroll Lewis, ale Yael Kingsley uprościła to do granic możliwości, któregoś razu obwieściwszy płycie chodnikowej, kawałkowi trawnika i ludziom wokoło, że lubi pojebanych ludzi. Ciąg dalszy jej krótkich losów tamtego dnia był jeszcze ciekawszy, ale może jeszcze do tego kiedyś wrócimy.

Zdyszana [bo winda, mimo że czekała na nią całą wieczność (dla zjaranego umysłu w ciągu dwóch minut można przeżyć dwa życia!) wcale nie przyjechała] po zaliczeniu wszystkich sześciu pięter z krótkim postojem na czwartym, bo cyferki jej się przemieszały (pieprzony rzymski wymysł) i weszła nie przez te drzwi co trzeba, wpadła ostatecznie do kuchni, po drodze wcisnąwszy Harperowi-Jackowi Dwellerowi urodzinowy słoik spełnienia marzeń, ostatecznego ukojenia i swoistej nirwany w ręce.
Gdyby wiedziała, że przed nią stoi zjarana przyczyna jej wieloletniej wycieczki po schodach, być może miłosiernie pomogłaby mu w odpaleniu znicza na własny pogrzeb, ale nie.
Teraz stał przed nią jej Bastian! No jej, bo nikogo innego w kuchni akurat nie było. I całe szczęście, bo po tej aferze z Robertem Brownem nie chciałaby znowu być posądzona o stalking albo jakieś satanistyczne zapędy, o które pewnie zostałaby posądzona, gdyby trzymała w ręku ten znicz, ale na szczęście go nie trzymała.
Cholera. Jak dobrze się czuła. Od dzisiaj tylko różowe pastylki. Musi o tym powiedzieć Othello jak go w końcu wypuszczą z więzienia. Chyba.
- Basssssss-tian- melodyjny albo raczej złowieszczy syk wydarł się spomiędzy jej warg. Była teraz tarocistką, cyganką, wróżką, wszystkim tym czym chciałby ją teraz Bastian zobaczyć. Nawet tą pieprzoną kanapką z szynką, ale ubraną w fioletową chustę upiętą na czubku głowy, z której zwisały piórka i kolorowe cekiny. Tak przynajmniej widziała siebie swoimi oczyma, choć w ten sposób widzieć się nie mogła i nie powinna. - Zaraz coś Ci znajdę na głód - w tym momencie w równie magiczny sposób co wibracje jej głosu, pojawiły się kolorowe paczuszki, zbiory czystej, sproszkowanej radości, sprasowanej w piękne wzorki i kształty. - Powieeeeedz miiii najpierw, jakim zwierzęciem chciałbyś być-ć? - to był głos człowieka, który spędził niejedną wiosnę na froncie. Człowieka skonsumowanego przez życie i wyplutego, zebranego z ziemi i uformowanego na nowo. Człowieka, który znał odpowiedzi na każde pytanie.
Każde oprócz tego w jakim kierunku zmierza jego życie.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

{🎵} Gwiazdy? A no, w porządku są. Dopóki na niebie wiszą sobie, migoczą, błyszczą lub opadają w odległości całych lat świetlnych. Z innymi gwiazdami natomiast różnie bywa. Te, które na lekcjach wuefu, kolokwialnie rzecz ujmując – trzeba było spierdolić, bo inaczej sobą by się nie było. Gwiazdy estrady i wieczoru – w najgorszej zresztą kombinacji, jeśli wspólnej. A ta jedna, której podarki składano w imię idei wyłącznie, gwiazdą równie martwą, jak te ponad nami. Przeszłość reanimowana wspomnieniami. Motywacje przy życiu sztucznie – syntetycznie – podtrzymywane.
Śśśś… Ssssniff.

Święta radiacja adaptatywna (Bastian z Harperem – tym samym gatunkiem lamusów licealnych; okazy pięknie zróżnicowane przebiegiem ewolucji młodzieńczej i dostosowania).

Tylko że… na odwrót, Yael. Totalnie ci się popierdoliło. Nie wskazujące-na-środkowe, a środkowe-na-wskazujące. To znaczy, wiesz, można; tylko niezbyt wygodnie tak. A potem, zupełnie nagle, myśl mnie ogarnia, że w sumie to wstyd mi trochę, bo co jeśli to po prostu jakiś apel nonkonformistyczny? Może jednak niech ten środkowy na sztorc stanie, żeby sygnał światu posłać, że…
Jebać to.
Pie-rdo-lić.
Bastian uśmiecha się szeroko, zagarniając Yael do siebie. Jego Yael (widzi jej oczami, więc w wydaniu: dzień dobry, piękny pan, ja powróżyć – i bawi go to, prze-okrutnie), bo w stanie tak błogim cały świat – z człowiekiem każdym; kobietą, mężczyzną, istotą wszelką pomiędzy, do niego należał. Nie podziały – a działki. Wszyscy ze wszystkim. Wszystko ze wszystkimi, w jedności zabawnej.
Zzz nieba mi spadasz. – Gwiazda w padół orbitę ziemską wpadająca. – Re-rekinkiem może, c-co? – Dokończy się to, czego ten pierrrdolony harrrpun nie potrafił.
Alternatywnie: czego te pierrrdolone harrrpie nie potrafią.
Znicz pod pachę bierze, na kuchennym blacie siadając. Ni to sus, ni podskok, łamliwy do bólu i mizerny. Zaraz jednak, kulturalnie, przyjaciółce miejsce robi u swojego boku, ten piękny marmur – będący jednocześnie, zdaje się, jego nagrobkiem – poklepując zachęcająco.

[warning: bo dla niektórych może być trochę obrzydliwie, sorka :lol:]

Myślisz, ż-że ko-kogoś tu kiedyś posuwał? Boże, fuj, k-kurwa, ohyda. M-mam nadzieję, że nie siedzę na czymś, cz-czego w i-innej rzeczywistości mógłbym być wu-wujkiem. Jedno już wy-wysta… rczy… och, kurrrwa jego mać. – Palce do ust własnych przytyka, kagańcem spóźnionym. Słowa jego jak te gwiazdy, nagle – co z tego, że zdechłe, jeśli echem wciąż pobrzmiewające pięknie – powidok czy posłuch wciąż dający się podziwiać w pełnej krasie.
Dłonią po naczosy sięga odruchowo. Czipsy, od biedy: inne jakieś krakersy z tym nieszczęsnym kawiorem serwowane. Blady się robi. W rytm muzyki próbuje wtopić własne myśli – przez palce je przelać, przez obietnicę kolorowych arabesek, jeśli tylko rekinka dostanie rekinkiem się stanie, na imprezie u arlekinka?. Będzie fajnie, co?

Chichocze.
Nic więcej nie jest już w stanie.

Chyba z-znowu spa-aliłem. – Everett twarz ukrywa wkrótce – mimowolnie, chyba; policzek dociskając śmiesznie do ramienia Yael. – M-możemy udawać, żeee… ja niccc… nic-c-c właśnie nieee… n-nie powiedziałem?

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Yael potrafiła być mądra. I bywała czasem. Umiała znaleźć różnice między RTX-em, a GTX-em, pi co prawda znała raptem do szóstej cyfry po przecinku i to tylko dzięki metodzie skojarzeń, ale to i tak nie lada wyczyn był, bo jak wiele zna się osób, które potrafią wymienić więcej niż te dwie pierwsze? Gdy trzeba było myśleć zdroworozsądkowo, umysł wyciszyć i w głąb siebie przed podjęciem decyzji zajrzeć, też potrafiła. I wiele innych rzeczy umiała.
Ale z założenia wychodziła - że nie warto. Bo po chuj?
Po chuj się wystawiać na niepowodzenia i kopniaki? Po co policzek drugi, a nawet ten pierwszy nadstawiać, gdy można przez życie przejść bez trosk, zdruzgotać się alkoholem, sponiewierać ćpaniem i zaliczyć totalną degrengoladę jeszcze przed wybiciem północy? Rano zaś obudzić się, tylko kacem draśniętym, bo do tego trzeba podchodzić z należytą ostrożnością. Zachlać pałę to nie problem, ale czy warto potem przeżywać dwa następne dni armagedon życia? Otóż nie warto. Dlatego stopniowo trzeba do stanu trzeźwości się doprowadzać, umiejętnie uszczuplając alkoholowo-mózgotrzepowe racje, bo gdy nieumiejętnie się to robiło, psychoza była blisko.
Jak na przykład u Bastiana.
Ten tutaj to był autentyczny.
Autentyczny w chuj!
A Yael zawsze do autentyczności sceptycznie podchodziła, bo to przecież do odsłonięcia gardy prowadziło, ale z drugiej strony, jakby tak tą autentyczność w swoją gardę ubrać, to całkiem niezła broń wychodziła. Ale do tego też trzeba było podchodzić umiejętnie, bo na tym polu to akurat ona poległa. Z niezidentyfikowaną (jeszcze, bo kliniki dotąd żadnej nie odwiedziła) formą życia w brzuchu. A mówią przecież i trąbią w reklamach, filmach, na ulotkach, że już niebawem mdłości się powinna spodziewać.
No i kurwa mieli rację, bo trochę niedobrze jej się zrobiło, ale na to chyba wpływ miała za duża ilość Kenzo - Jungle, którą spryskała się intensywnie któraś niewiasta.

No więc jak to jest, Bastek-Bastianku,(tak zwykła do Ciebie mówić?) że jesteś wojownikiemwudy żołnierzem już jakiś czas, a dotąd nie wiesz po czyjej stronie walczysz? Tam Harper kusi losami gorszymi niż śmierć, a tam Phoenix już za gęstą firaną mgły-zapomnienia, porzucona, wymieniona na lepszy model, gdzieś pomiędzy Twoja siostra po stokroć przez brata zdradzona, a Ty w walce na miecze z Lucą przez chwilę ugrzęzłeś (jeden szcza, drugi rzyga).
A teraz w kuchni. Głodny.
Gło-dny.
Nagi.
Goły.
Go-ły.
Yael to wszystko widzi.

- Mam trzecie oko wieszzzz? - postukała się w odsłonięte czoło, w sam środeczek, gdzie to trzecie oko winno się znajdować. I wiedziała, że Bastian je widzi. Widział to jej oczyma. - Rrrekinem! - rrryknęła gromko, klepnąwszy w Bastianowe ramię. Zapadnięte w sobie trochę, ale to może od tych rozmyślań nad palcami. A czy to ważne, w którą stronę je skrzyżować? Zaklęcia i tak nie działają. Niech żyje rebelia!
- Bastian, powtórz. Rrrrrekinem! Nie żadnym rekinkiem. Będziesz MASZYNĄ DO NISZCZENIA. Albo chociaż porządnym rrrrekinem, który przypierdoli w pysk jak mu się coś nie spodoba - ręka zatoczyła łuk przed jego oczami, nosem i blatem, na którym zaraz miał przysiąść. Jaby własnie Yael Kingsley odkryła przed nim Bastian's Kingdom. I to wszystko mogło należeć do niego. - Ale na razie nam się podoba, co nie? I będzie jeszcze fajniej, zobaczysz. Masz, mordo. Częstuj się i na zdrowie. Ja będę dzisiaj Twoim narybkiem* - żebyś krzywdy sobie nie zrobił, na niej najwyżej połamiesz sobie zęby. Bo narybek narybkowi nierówny, a ten ze śrutu i mosiądzu był stopiony.
Przysiadła na ów blacie, bo miejsca było dużo, a znicz powagi chwili nadawał przed konsumpcją pigułek w kształcie rekinów i żółwi morskich, choć obiecywała przecież narybek! (kłamała)
Skrzywiła się, mimo że tematów tabu przed nią nie było. Zwykła rzecz, ot nasienie męskie, sperma, ruchanie, sześć dziewięć. Ludzie o tym gadali. Tylko, że...
- Fujjjj, Everett! - zaciśnięta w pięść koścista dłoń, w ostatniej chwili ominęła splot słoneczny, wciskając się w ramię. Mu-ka. Tak to się zwało. Chyba. Oczka jej mgiełką cienką zaszły, ni to płaczem, ale łzami obrzydzenia. Że płyny ustrojowe Dwellera. Że to małe ziarenko w niej też w jakiś magiczny sposób powstało. I że w ogóle fujbleochyda, kto to mógł być?
A Yael Kingsley wcale głupia nie była. Znała przecież Charlie Everett i tak jak dwa do dwóch potrafiła dodać, tak i resztę w głowie sobie ułożyć.
- No nie pierdol! Że z Twoją siostrą? Ta mała, grzeczna Charlie? Nie no pierdolę, ona nigdy nie była grzeczna. A to mała menda, nic nie powiedziała! - a Yael wszak jej wyśpiewała już w pierwszych dniach powrotu do Seattle, że coś od środka próbuje zniszczyć jej życie.
Pierwsza dłoń klasnęła o jej udo, a druga zawiesiła się na ramieniu przyjaciela.
- Cśśśśśś... - dłoń przytyka do ust, ruch Bastiana naśladując i kładzie na nich palec wskazujący, tym razem w poprawnym geście, choć to środkowy ją kusił. - To będzie nasza tajemnica - szepcze i nie kłamie. Chyba.

*Narybek, zarybek – młode, małe ryby, które po zużyciu zawartości woreczka żółtkowego rozpoczęły samodzielne zdobywanie pokarmu.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Jak rrrekin? Ooo staraaa. D-dobra. Będę jak… jak w Szczękach. Jak w Sharknado. Jestem bestią, kurwa – z człowieka jak folia przezroczystego – w najdoskonalszy okaz megalomanadona – MEGALODONEM PIERRRDOLONYM! – Śmieje się rrrównie grrromko jak rzeczona-ona; i wyobraźnia rozochocona rarytasów rozmaitością w rozumek wtrąca mu myśl, że owy skrzek rozbawienia jest jak grom – jak piorun rwący czerń wieczornego firmamentu.

Tableteczkę kolorową przyjmuje. Jak dziecko, potulnie; za mamusię, za siostrzyczkę, za babcię i za Rufusa – mógłby – nawet! Za tatusia? Na tatusia złoty strzał, jeśli będzie trzeba, zostawi.

Nie śmiech, a rrryk – w rzeczy samej (rrrozpaczy).
Żarrrzgon alkoholowy.

T-to co, p-przysięga? – Bo skoro bawią się dziś w gesty – geściki i niuanse, tak Bastian wyciąga rękę w kierunku Yael; przyjaciółki mu, nagle całkiem, najdroższej – powierniczki sekretów najśmielszych. I mały palec prostuje w imię obietnicy złożonej. I nagle tylko decyzję podejmuje tę, którą telepatycznie (a telepało go, oj!) wykrada z jej myśli; mały palec na środkowy wymienia. A przy tym, poważnie zupełnie, wyczekuje przyklepania umowy.
B-bo to taka przysięga, co jest trwała jak ja pierdolę – wyjaśnia, potrząśnięciem dłoni pospieszając ją jednocześnie. – Ale to sobie wy-wymyśliłem dobrze, nie?
Ewentualnie: pierdolenie jedno wielkie, obietnica bez pokrycia – interpretacja będąca ukłonem w kierunku Kingsley, jeśli ta zechciałaby jednak niusa gorrrącego w świat dalej puścić. Everett wiedział przecież, że z sekretami różnie to bywa, a słowo dotrzymane na wartości wolności traci (a o wolność słowa dbać przecież należy).

A wolność? Wolność była super. Wolny się czuł – tutaj, dzisiaj, teraz. Na razie mu się podoba. Na razie jest mu dobrze najlepiej we wszechświecie. Nawet jeśli z tym zniczem pod pachą wyglądał trochę jak marny i przemielony narkotyczną groteską cosplay Johnny’ego i Deski (Ed, Edd n Eddy). I fryzura (jej brak?) się, poniekąd, zgadzała.


Do miseczki z orzeszkami sięga. No pewnie, kurwa. Makadamia – bo co innego u Harpera? Wolałby się ordynarnym arachidem poczęstować, ale nie. Wzdycha, łeb odchylając nieco. Szturcha Yael w ramię, że – patrz – z podrzutu do gęby trafi. I podrzuca:
Ała-a-a, kurwa. – I trafił. Sobie, w oko (ale nie trzecie). – S-serio umiem, ale jak ktoś p-patrzy, to nie wychodzi. E-eeej, czy twoje trzecie oko potrafi… po-podróżować w czasie? To znaczy, n-no. W przyszłość zaglądać? W-weź mi coś przepowiedz. P-patrz, ja umiem. Ale ja umiem z tych, no, z kresek. Co? Z linii. Hahah, z linii. Dawaj łapę. – I sięga po przegub wąziutki, obleczony mnogością bransoletek. Muszelki małe, zabawne, śmieszne; jak bombki na drzewku bożonarodzeniowym. – Dobra, słuchaj.Pac, pac. Trzepie ją w dłoń, każąc rozczapierzyć palce. Potem ślepia mruży, bo w świetle tłumionym gąszczem ludzi chuja – kolokwialnie mówiąc – widać. I HuJa, również; on i Everett, dwie pierdolone kule dyskotekowe, co z imprezowiczów wszystkich zrobiły sobie Kołyskę Newtona. Po stronach przeciwnych, falą uderzeniową, brzmieniem mocnym – bo z głośników absurdalnie drogich, puszczanym, wszystkich przetrąciwszy; na ich dwojgu koncentruje się wahnięcie (uczuć) najsilniejsze. Bawić się bawić się bawić się zbawić się.

T-to się chiromancją nazywa. Nie pytaj skąd wiem, bo n-nie wiem (wiedział doskonale). Shhh… Rzućmy okiem. Którymkolwiek. M-może być lewym, może być prawym, może być trze-trzecim. – I, wizualizując sprawę, klei raz powiekę jedną, raz drugą, potem – obydwie naraz. Mlaśnięcie przygotowawcze, rękawy zakasane, znicz między uda wepchnęty. – Oooo jaaa… no n-nie zazdroszczę. Prze-przepierdolone, ewidentnie. To znaczy gratulacje, o, tutaj, p-patrz. Widzisz tę linię? To jest… eee… pierścień Wenus z Milo. Me-mega rzadkie. Nazywany też linią Wenery. Totalnie nie wiem c-co to znaczy, ale pewnie… n-nie wiem, pewnie masz jakiegoś syfa. Przykro mi, m-moje kondolencje. – Klepie wymownie w wieczko znicza. – Ale idź do le-lekarza le-lepiej, może jeszcze nie jest za późno. – Takiego, który ci ciążę poprowadzi, może?
N-no ale nieważne, wystarczy tych dobroci, t-teraz ty. Mów co mnie czeka.

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciało Yael siły nabiera, absorbuje cząsteczki witalnej energii, unoszącej się w obłokach dymu papierosowego, który przemycają Ci bardziej przebiegli i leniwi, którym nie chce się na zewnątrz wyjść. Być może rozumieją, że tam na schodach przeciwpożarowych rozgrywają się dramaty, których proste, sponiewierane alkoholem umysły, nie są w stanie zrozumieć. Po cóż więc się pchać, skoro i tak potpourri nasączone tonami olejków eterycznych zamaskuje siwoszary dowód zbrodni? A kiepy? Kiepy się do kieliszka wrzuci, by za godzin kilka chwycić za bylejaki-bylepełen i wypluć z siebie szarą breję z mieszaniny spalonego tytoniu, nasiąkniętego czerwonym winem.
Niebawem nadejdzie czas transferu. Ich umysły już dostrojone do tej samej częstotliwości, na identycznych falach, konkretnym, nikomu innemu znanym kanale nadają. Yael wróżka, cyganka, czarownica - wieszczka i demon w jednym, otworzy dotąd nieznane Bastianowi drzwi i pokaże piękno, brzydkiego świata. Bo nawet to co niektórym wydaje się być paskudne, może w swoisty sposób oblec się w atrakcyjność, anielskość, a Yael jak wysłannik piekieł, w tym momencie pomoże osiągnąć bokość.
- No kurwa, jasne, że tak Basti! - nie krzyżuje palców, ani tak jak się powinno je krzyżować, ani tak jak nie powinno, bo choć naćpany jak sto skurwysynów to Bastian dostrojony do tej samej częstotliwości, nie uwierzy.
- Ale ej, nie tak to się robi - bo co, niby takie potrząśnięcie ręką ma sprawę załatwić i usta jej wieczną pieczęcią zaszyć? Hola, hola, radio trzeba dostroić, bo coś się po drodze zjebało.
Puszcza zatem jego dłoń, palec wyciągając do góry, jakby intensywnie myślała nad skutecznym rozwiązaniem. I przyszło jej nawet jedno do głowy. Rozgląda się po kuchni, wzrokiem po szafkach lśniących tak, jakby od nowości nikt ich nigdy nie otwierał (do innych czynów zatem używane były), po suszarce na naczynia (pustej, to chyba atrapa żeby przestrzeń zapełnić), po szufladzie, piekarniku i znowu szufladzie - nobowktórejtakiDwellersztućcetrzymajakichwchuj(tychszuflad)! Wreszcie jakby wiedziona instynktem, pozwala trzeciemu oku podjąć decyzję. O, w tej najbliżej zlewu (dedukcja godna Sherlocka Holmesa), pomiędzy blatem, a mikrofalówką, o tam się znajdą. I rozchyla. Z wnętrza wydłubując szpikulec, w cenówkę jeszcze wyposażony, wysuwa go pomiędzy siebie, a drogiego Bastiana i z miną kaznodziei na miarę wszystkich szamanów, których przerobiła, macha nim niczym różdżką.
- Wiesz, ja nie lubię jak coś boli, nie będziemy się tym dziurawić. To znaczy nie jakoś mocno, bo przysięga krrrrwi to jednak nie do złamania, taka to najsilniejsza ze wszystkich, a my musimy się na zawsze połączyć, wiesz, więzami krwi - tłumaczpierdolenie prędkie, co by nie uciekł na widok narzędzia tortur niedoszłych. - Ukłuje Cię o tak lekko, o, no dajże ten palec, patrz PYK, i po wszystkim. I ze sobą to samo zrobię - no i robi. - Widzisz? Nie tak źle. Teraz dawaj zetkniemy się, ale kurwa, mam nadzieję, że żadnego syfa nie złapałeś, co? - bo z Dwellerem to nigdy nie wiadomo, ale z drugiej strony, jakby mieli od niego coś przejąć, to oboje już dawno byliby zainfekowani na amen i nie ma odwrotu, więc bez dalszego wdawania się w dyskusję łącz z nim opuszek i przysięga staje się wieczystą. Jak w Harrym Potterze, jedno zdradzi - drugie umrze. Czy jakoś tak. Nie pamiętała, filmy jej się wiecznie pierdoliły w głowie.
A najczęściej ten, zwany życiem.

- Daj mi też - żąda stanowczo, usta rozchyliwszy i czeka aż i ją w oko trafi tym szatańskim nasieniem. Pieprzona makadamia. Mruży lewe, bo w to wycelował, a mógł chociaż w to trzecie, mniej by bolało. - Nie no, trzecie oko w czasie nie podróżuje, ONO WIDZI. Ale wiesz, przyszłość chyba też, możemy spróbować - oddaje dłoń w ręce Bastiana, bo z linii jeszcze nie wróżyła, ale na łatwe to wygląda. Tu kreska, tam kreska, coś tam jest linią życia. Swoje na ekranie widziała, więc tylko odświeżyć wiedzę musi. To jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina. Nawet jeśli tego się nigdy nie robiło. Ot, nadszedł czas praktyki.
- K-kurwa, no co Ty pierdolisz - i ona jąkanie przejmuje, ewidentnie Everett ją zaraził. Nie syfem rzecz jasna, choć kto wie co się zadziało w chwili gdy opuszki się zetknęły, krew z krwią połączyła, na zawsze syfilisem łącząc tych dwoje. Na życie i śmierć. Do końca świata, a ten zbliżał się niechybnie. Czuła to w kościach. Czuła to trzecim okiem.
- To pewnie Dwellera wina, kurwa, albo to jedna z tych jego kurew - tfu - sorry, no wiesz, tych puszczalskich - tfu - lasek co je brał na tym blacie - albo ciąża! Kurwa, Bastian Everett, cudowne dziecko, nie przeszłość widzi, w prawdę zagląda, medium pomiędzy światem żywych, a nienarodzonych, płód w niej wyczuł na bank. Na bank. NA BANK, WIEDZIAŁA, ŻE TEN MAŁY PASOŻYT CZYMŚ JĄ ZAINFEKUJE.
- Kurwa, Bastian, dobra. Muszę Ci coś powiedzieć. Skoro nas przysięga łączy, to Ty też morda na kłódkę dobra? DOBRA? Bo jak nie... To kuuurrrrwa przysięgam, że zamiast w rekina to się w szprotkę zamienisz, a każda Twoja kolejna reinkarnacja będzie coraz gorsza i na koniec będziesz takim gupikiem, co nim nakarmię bezdomnego kota - zagroziła na wstępie, mając nadzieję, że groźba wystarczająco poskutkuje, zamykając jego usta w odpowiedniej chwili. Ale byli złączeni przysięgą. A jej jaźń przedostała się przez kolejne drzwi, za żółwikiem podążając, przez galaktykę buchających kolorami czerwieni i bieli fajerwerków.
- To ciąża - wyszeptała konspiracyjnie, nachyliwszy się doń żeby nikt nie usłyszał.
Może nawet sam Bastian Everett, bo jakiś debil wszedł właśnie na stół w salonie i coś krzyczał.
- Słyszysz? - nie wyznanie rzecz jasna, a sąsiada w pokoju obok.
Kolejna chmura fiołkowo-siarkowych oparów jak obuchem głucho znokautowała część szarych komórek, infekując pamięć krótkotrwałą.
Dwa mrugnięcia, przywołują do porządku. Co? A, tak. Wróżyć miała.
Jego ręka ląduje więc na jej kolanie, a Yael przekrzywia głowę w jedną, w drugą, analizując linię życia i wszystkie inne. O, odciski, ciekawe skąd?
- No więc, Twoja się przerywa, więc chyba, to znaczy, hm, na pewno, to znak, że będziesz miał w życiu kilka zwrotów, wiesz, na lepsze albo na gorsze, to zależy od Ciebie. Ale ja tu jestem, więc na bank na lepsze, pomogę Ci. Możemy zajrzeć głębiej - klepie słoik ajałaski nieopodal. Prezent co prawda, ale zostawią trochę Dwellerowi, nie obrazi się. - Musimy zajrzeć głębiej - wydaje ostateczny werdykt i Bastian musi się poddać, jeśli chce wiedzieć co dalej. Jak nirwanę osiągnąć, jak megalodonem się stać. Po prostu musi.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Chciałby zaprzeczyć. Chciałby powstrzymać ją – dłoń, w scenariuszu łagodnym – odsunąć. W nagłym, dynamicznym bardziej – odtrącić, odepchnąć, po-zbyć-się-jej (i nieważne czy rękę własną miałby wygryźć, czy z tą do Yael należącą zmuszony byłby się siłować). Ale wszystko na tempie traciło; rytm gubiło, potykając się o krzyny sekund dziwnie rozmiękłych w czasie. Jakby w okrąg toczony karuzeli kolorem pastelowym się dosiadł – podskakując wesoło czy hasając może w beztroskim szepcie zlanych ze sobą barw i ciał i kolorów i rąk i oczu i uśmiechów i cieni i świateł i Jej.

Dziab.

Raz? Raz tylko?
W oddali: Trochę tylko. Tylko troszeczkę. Dziab. Dziab. Dziab, dziab, dziab i...

Więc: odsunąć się chce. Odejść, pójść sobie stąd – gdzie – nieważne – obojętnie mi – przed siebie – bez znaczenia – byle jak najdalej – idź – idź – idź.
I nogi tylko, nagle zupełnie, posłuszeństwa odmawiają. Kuchnia nie marmurem opstrzona, ale cementem, chyba; takim co niezbyt trwały wprawdzie, ale za to ultra-super-szybko-schnący. No i ten cement, ma się rozumieć, nie pozwala mu się ruszyć. Dlaczego? Bo serce skrzydełkami przedsionków i lotkami komór trzepocze wesoło w klatce piersiowej. Bo roztrzaskuje się o żebra, ale i ciepełkiem miłym, mrowiącym, otula ciało rozdygotane wesolutko. Jakby nie metr osiemdziesiąt sześć cierpienia żywego i męki – ale odrobina waty cukrowej na nóg wysokości, motylki w brzuchu, zamiast krwi wrzącej w żyłach – lemoniada pierdolona, na podjeździe sprzedawana upalnym latem! Oranżadka! Taka w proszku, co na języku zabawnie się rozpuszcza. Ciekawe, co by się stało, gdyby tak – sssnifff; za płatek noska przytrzymując. Albo w linię bladoróżową (jeśli zdrowa) wmasować ruchem miękkim. W linię, nie żadną tam kreskę; w wykończenie podniebienne, w dziąsło odsłonięte ząbków wesołkowatym suszeniem. A w myślach deszczyk letni i słońce, cieniutką wstążką tęczy opasane. Bo dobrze mu. Bo pragnie tu być i doświadczać i czuć siebie ją ból szczęście błogość.

Dziab.

Połączeni. Syfem albo fusem – z herbaty, na przykład, bo z tego też wróżyć można. Tasseomancja – ale to nazwa chujowa, bo ogólna. A jak coś jest ogólne, to chujowe – z reguły (tak mówili, jak się mówi, że „nie da się być od wszystkiego – bo jak się od wszystkiego jest, to tak naprawdę do niczego). I tym sposobem ta ”mancja” śmieszna obejmuje i herbaciane fusy, i osad z kawy, i wina nawet. Może to i dobrze zresztą; bo wina tu pewnie – na kwadracie Dwellerowskim – pod dostatkiem. I winy sporo. Z tego wróżyłoby się chyba nawet lepiej. Tylko jak tu człowiekowi w winę zajrzeć? Za uszy żurawia zapuścić? Bo tam podobno wszystko się zbiera, co się w życiu zdążyło przeskrobać. No, więc z takich fusów dużo łatwiej – bo kubka nikt nie broni tak, jak własnych uszu.

Bastian się śmieje.

N-no i bommmbaaa. To znaczy t-totalnie wolałbym zostać u-użarty przez jakiegoś pająka i zamienić się w Spider Mana, ale tak też jest git. Ty-tylko nie jestem pewien, j-jakie super-moce można dostać po p-połączeniu się z pierdolniętą sza-szajbuską? J-już tam nieważny ten syf cały, ale coś pożytecznego? Wścieklizna może jakaś? T-toczyłbym taką pianę, wiesz. Wieszwieszwieszszszszszzzz, hahahah… hahah… he… HAHAH, CO?! J-jaka c-ciąża?! Po co ci ciąża?! J-ja pierdolę. Hahahah… HAHAH. Popierdoliło was, haha. Ha. Popierdoliło w-was w-wszystkie… hehe… d-do reszty. Ahah... n-nie mogę... – Nadgarstkiem ociera łezkę, wytoczoną kącikiem oka. W sufit nagle wbija spojrzenie; te plamy wielkie, czarne, źreniczne – w plafon pozłacany migotaniem świateł. Oprawiony w ramę słów kobiecych, która teraz Platonem już jest (a z plafonu chyba wyszła, taka sztuka!), więc mistrzem jego, guru filozoficznym, życiowym, każdym inny, jakimkolwiek – iść za nią chce ale nie może nie potrafi nie jest w stanie nogi już nie w cemencie a w piaskach ruchomych traci grunt pójdzie za nią wszędzie. Prowadź mnie. Prowadźmnieprowadź.
Pomożesz miii? Pomożesz mi – wtóruje dziewczynie. Przytakuje, łepetyną potrząsając drętwo. – A-ale mo-mo-moment moment chwila. Głębiej? Eh-ehh… eee… a nie da się… inaczej jakoś? Nie wiem, ró-różdżką się pobawić, czy coś? N-no, nie moją, ale jak ci… ra-radiesteci na przykład. C-ci co tak wziu-wziu, chodzą po mieszkaniu i każą ci meble przestawiać, żeby prze-przepływu energii nie zaburzać i… t-takie tam…? – Mruga kilkukrotnie; ale sojuszowi krwi odmówić nie potrafi. Sojuszowi, który nagle na mocy zyskał, roznamiętniony okolicznością taką-a-nie-inną, sensowną nagle nad wyraz i zobowiązującą. Że partnerzy w zbrodni. I w dół zerka – i w paszczy piasków ruchomych już po pas sterczy utkwiony.

Musi się poddać.
Po prostu musi.
D-DOBRA ALE JAK TO PRZEŻYJĘ TO WYBIERAM IMIĘ D-DLA TWOJEGO DZIEEE- SYFA!!!

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Nie ruuuuuuszaj tego! - wrzask wyrwany z gardzieli, rozrywa gęste powietrze utkane z parującego potu, wydychanego alkoholu i narkotykowych wyziewów, poprzetykanych tytoniowymi smugami, które z pasją wżerały się w białe, choć pożółkłe już nieco ściany loftu. To samo powietrze miało gorzki posmak siarki i azbestu, choć żadnego z nich nie próbowała. Wyobraźnia mówiła za nią. Powiadała przeto, że taki smak właśnie miała owa konfiguracja o kwaśnym, nieprzyjemnym zapachu.
Idylla. Dla jednych miała postać drewnianego domku nad lśniącą taflą jeziora, skrytego wśród drzew. Mieniła się kolorami głównie zieleni, brązu i złocącej się w promieniach słonecznych trawy. Pachniała ów trawą, skwierczącą w świetle bezlitosnej gwiazdy centralnej (helios), mchem i słodko-duszącym bzem, tworzącym korytarze, bazy i labirynty - przejście do innego świata. Dla Yael iście idyllicznie wyglądały ułożone symetrycznie kreski, których mikroskopijne kryształki skrzyły się w świetle podszafkowych ledów. Idealna fantasmagoria, podszepty diabłów, co widząc ów dzieło-arcy(!), do konsumpcji namawiały. A Yael znawczyni, dla niej łatwo falsyfikat rozpoznać, nawet jeśli jakieś połączenia neuronów w mózgu zostały przerwane. To jak z jazdą na rowerze, ćpania się nie zapomina. Smak w pamięci falami nawraca, zwłaszcza na głodzie (biedny Othello, gdyby tylko... miał normalną siotrę), zawsze intensywny, jakby wciąż cichy syk dropsów rozpuszczających się na języku, wypełniał jamę ustną.

Cóż to było? Ach, ciężko nazwać ów pozę. Wygięła się rachitycznie, jak połamane drzewo, ręce na boki wyrzuciwszy, celując łykowatym ciałem prosto w... Bastiana powinna, a rozpłaszczyła się częściowo na blacie otoczona białym pogorzeliskiem, głową na żyletki minąwszy się z szafką (kto tak nisko je wiesza?!). O krok od tragedii.
- To soda, Bastianku - wytłumaczyła i jebać się poszła bukolika.

A co jeśli tak naprawdę wszystko to zwykłe urojenie?

- Co Ty pierdolisz - łączy brwi niemalże w linię nieprzerwaną, czoło zmarszczywszy aż na białej skórze, jeszcze bielsze kreski się pojawiły. Te, pod ultrafioletem, gdyby ktoś z jakimś przyszedł, pewna była, że jarzyć by się zaczęły. - Mordo, w Spider Mana? On już był, weź coś, no wiesz, jakiegoś, oryginalnego, niepowtarzalnego, tylko Twojego! - ręką półkole zatacza (w zwyczaj jej to chyba weszło) i wizję snuje dalej, cenniejszą niż ów pogrzebany w niepamięci, sypki proch. Puff. - No bo, kurwa, stary, a jakby tak ten pająk Cię upierdolił i zamiast toczyć pianę z ust, byś miał pod skórą jad, ale taki wiesz, skurwysyński, co by żarł Cię. Ha-ha! Czaisz? Jad by Cię jadł, o kurwa. No ale, jakby zżerał Cię od środka i byś skwierczał tam, bulgotał i krwi by już nie starczyło, bo cała by wyparowała albo zamieniła się w sczerniałą magmę, czy coś. I na koniec to ciało żarte od środka, zamieniłoby się tylko w kupę flaków, takiego gluta bezkształtnego, no nawet nie popiół, bo gdzie kurwa ogień, jak to jebany pająk był, no weź stary, to jest NIE-BEZ-PIECZ-NE - postukała w głowę opuszkiem palca delikatnie, bo to ciało nie wiedzieć kiedy, jakieś wątłe się zrobiło (to przez ten transfer wcześniejszy pewnie), półprzeźroczyste. Wystarczy mocniej smagnąć paznokciem, by cienką warstewkę skórki zedrzeć i przez mięso, przez krew aż do kości się przedostać.
Splunęła aż z obrzydzeniem do miseczki z orzeszkami makadamia. Czysto automatycznie jakby ten sam byt co zaprogramował jej usta i ślinianki, wgrał system do rąk Bastiana, by ten formował kreski, małe dzieła, najpiękniejsze jakie dotąd widziała.
- Zrobimy z Ciebie Basti, BAS-TO-DON-TA, będziesz miał takie kuuuuurwa wielkie kły albo jebać kły, chociaż, jak będziesz chciał to je skombinujemy. Ale kurwa, duże z Ciebie bydlę będzie i rozpierdolisz wszystkich, czaisz? Wszyyyyyystkich co Ci na drodze staną. Już nikt nigdy Ci nie podskoczy, ja o to zadbam, ale najpierw... Najpierw Bastian... Bastek, najpierw... - krew wrze w ciele, Bastian się śmieje i Yael się śmieje. Ale nie. Nie ona, to Bastian jej ustami? Też nie. Znowu coś się popierdoliło. Jej usta bezgłośnie otwierają się, ale dźwięku zeń wydobyć nie mogą. Jakby coś w środku się zaklinowało. Głos sprzedała, jak Arielka w zamian za nogi, ale na chuj jej druga para, skoro ma już jedną? Ach, racja, te niesprawne. Wszak ledwie się uniosła z blatu, tak nogi posłuszeństwa odmówiły, zwisając sobie swobodnie, jakby nagle zyskały swoją własną świadomość, odmawiając chęci bycia integralną składową reszty jej korpusu.
A więc strajk. Jeszcze ręce jej zostały. Te, jak zwykle posłuszne, tylko z sił nieco opadły. Trochę watowate, miękkie, jakby kości w środku miały zaraz się zamienić w płyn i rozlać po kuchni. Ale to nic. Da radę jeszcze je wykorzystać.
Z namaszczeniem unosi palec wskazujący do góry. Albo to środkowy, już niespecjalnie ogarnia kolejność, ale to też nieważne, Bastian zrozumie, połączeni są przecież.
Najpierw Bastianku, słoik musicie otworzyć, mówi palec, uprzejmie zwróciwszy się w stronę towarzysza Everetta, ale ten głuchy jak pień albo nie rozumie języka, w którym doń przemawia. Cholera. Cholera, niedobrze. Gorąco w dodatku i duszno, dusi ten stan.
Okno, okno otwórzcie, znów palec kontrolę przejmuje, wystrzeliwując w stronę klamki na futrynie okiennej umieszczonej. Sama by to zrobiła, ale do tego unieść się trzeba, a nogi wywalczyły już sobie niepodległość.
Głową kręci w rozpaczy. Morsem by się porozumiała, ale nawet S-O-S zdawało się być czarną magią. I wtem, żarówka jej w umyśle zabłysła. EUREKA.

  • Masz jedną nową wiadomość od: Yael
    Bstdian, nje mgę mówić, weź mnje udERZ W TWARZ TYLKO MOXNO
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Hahah-ha to może od razu BASTIODON? T-to t-ten ten taki pokemon? Иιɛ? Иιɛ κσʝαяʓʏƨʓ? N-nic…?
Ustami? On – śmieje – się – jej – ustami? Nie. N i e. Niemożliwe, bo naszeustasięniełączą?
Bastian nie ma ust. I ona nie ma ust. Obiecali sobie, że milczeć będą, i że nie wygadają się przed nikim, i że przysięgą ciszy opasani pozostaną w każdym calu ciała. Czarna wstęga przebiega pomiędzy palcami i wokół bioder i szyi i wokół ucha zawiesza się sama i do środka wpełza, do ucha wchodzi, wychodzi nosem czarna wstęga ocierająca smugę sody proszku – zagarnia te gwiazdy roztarte wskroś nieba. Do ust wpada, ale ust już nie mamy więc jesteśmy bezpieczni.
Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni.
Wziął coś. Zdążył już coś wziąć. I potem zdążył – też – coś wziąć. Albo wciągnąć. Albo nic nie zdążył bo cały czas stoi w miejscu i oddycha tylko ciężej – albo zdążył ze wszystkim i nikt go nie powstrzymał. Albo słoiczek zdążyli otworzyć? Tylko kiedy i jak i gdzie i po co? Żeby zajrzeć głębiej.
– Uhhh, Yael? ƳΔЄ˩ ƆѲ ƬƳ ѲƉƤƖЄЯƉΔ˩ΔƧƵ? Dlaczego nic nie mówisz?

Trzask.

Dlaczego cię nie słyszę?

TRZASK-TRZASK.

Brzęczenie telefonu w kieszeni spodni.
  • Masz jedną nową wiadomość od: Yael
    Bstdian, nje mgę mówić, weź mnje udERZ W TWARZ TYLKO MOXNO

TRRRRRRZASKKKKK.

Cz-czy ja właśnie… sam s-sobie…? (nie mówi tego; wydaje mu się, że mówi, ale nie mówi) – Masuje się po policzku. Bo rozwartą dłonią wylądować planował cios z życzeniem zgodny, ale w lustro uderza i rykoszetem atakuje samego siebie, bo luster tu nie ma – więc zastanawia się tylko jak to możliwe, że przez moment siebie widział, a potem rozumie – bo przecież połączeni już są, więc zaglądać w siebie mogą i oczy pożyczać, i pożycz mi swoje oczy Yael żebym wreszcie dojrzał. – Ile jużtujesteśmy? Jezu Chrrrryste, Yael, cotyrrrobisz.
Do okna dopadają – wcale nie bo tak naprawdę się teleportują, a potem cofają, a potem wiszą w czasie i przestrzeni i sferze straty stratosferze i Bastian ma wrażenie, że dziewczyna ledwie na nogach się trzyma, ale może wcale nie. Bo Yael przecież zawsze skrzydła miała – piękne zawsze podcięte – i nagle logiczne okazuje się, żeby okno otworzyć, żeby wreszcie rozwinąć się mogła, i żeby ona również d o j r z a ł a.
Puf-puf-puf – cofają się i gnają do przodu, i tunelem beztroskim z ciał ludzkich uplecionym gęsto dookoła od-okoła-do-okna. Do okna. Po-wietrza po-trzeba po-frunąć po-mocy kocham cię Phoenix i strasznie się boję ale jest mi dobrze.
I nagle Bastian przewieszony przez ramę okna musi się pozbyć tej wstęgi co jadem jest i pożera wypełnia go od środka ale nie ma ust więc nie rozumie jak treść żołądka wydostaje się z niego. I myśli, że oczami może? I przytrzymuje Yael za skrzydła za koszulkę czy cokolwiek ma na sobie w tamtej chwili.
I nie wie co się stało.
Nie wie co się stało.



Masz jednOą NIEODEBRANE POŁĄCZENIE nową wiadomość od: P̴̗̤̃Ḫ̵̥͔͐͋͠Ö̵̱̦̫́̀͐E̵̱̹̻͂̈Ń̵̥̈͜Ǐ̷̡͔̝̕X̴͔̼͂̍ Yael
BASTIAN ODBIERZ TEN PIERDOLONY TELEFON
Bstdian, nje mgę mówić, weź mnie udERZ W TWARZ TYLKO MOXNO

MOXNOMOXNOMOXNO
MOXNIEJMOXNIEJMOXNIEJ
Z̶̡̐͝N̶̡͈̠̯͉̔̈́̓̒̈̄̓͐̄̋̎̈́̓͗̀͜͠Ȋ̵̼͑͆̓̊̓̑̽͋͌̍́̉̇͒̕͘͜͝Ş̷̧̢̢̡̧̜͎͉̮̯̜͓͇͔̰̳̰̜̜̤͚̹͗̒̅̒̂̌́̇̿̄͊͠Z̷̢̗͚̗̬̠͈̳̤͇̯̻͔͎͖͙͙̠͍̰͔̃̉C̵̡̧̱͓̙̩̳͔̪̳̍̃̊̉͋̌̓͋̀͆͗́̆̐̀̊͑̈́̀͌̈́́͘͜Z̵̢̘̣̲͔̦̬̟͓͎̫͍̥͔̫͉̩̝̫͓̍͛̄̆͛̀̿̀̇̽̀̅̿̃̄̋̚͘̕͜͜͝ ̶̨̛̛͍͍̣̫̳̜̼̬̟̰̪͉͎͆͐̃̿͗͆̑̅̌͆̀̈̇͆́͛̀̚Ŝ̶̼͖̙̗̀̅̀̾̀͒͝Ì̴̧̡̼̯͈̹̙̹̜̪̻͚͐̂͐͌̀̍̏̃̀̓̇̕͝Ę̶̧̡̺̻̟̻̃̒̿̎̾̇̑̃̊̔̃͒͌̀̀͝ ̵̢̨̻̜̝̙̳̺̟͔̋̆M̶̬͉̫̭̦͖̳͓̹͔̠̖̪͊͜Ǫ̴̢̛̜̞͎̦̺̫̝̖̼̥̖̮̈́́̎̊̇͌͗̏͛̏̍̇̑̃͋̐̆͗̎͋͝C̵̛̛͕̳̺͔͗̿̅͒̍̂̒̚̕͘̕͝Ǹ̵̯̩͍̟̖͇̫̪͙̬̣̳̰̌̾̊̿̅̐̅̍̌̃̂́́́́̐̈́͘I̵̫̔͂̈̊͆͛̄́̾̍̃̎̏̕͘̚͝È̶͍͓̠̮̝̺̽̅̋̊͒̑̓̋̇̒̋̇̋̀͊̎̕͝͠͝J̸͙͉̫̖̥͖̞̹̥̳̞̪̆̉̅̓̀͋͐̏̂͂͒͜͝ͅ,̸̨̧̧̡̼̳͎̝̮̰͈͔̘̱̞͙̬͕̭̿͌͗̈́́̈̑͑͆̿̑̏͐́͋̈̔̾́̄̈́͑̚͝ ̷̢̮̯̮̝̬̝͇̹͓̱͚̆̅͗ͅB̴̢̧̡͇̙͉̻̜̠̝̰͓̈́̋͗͒̊̎̂̏̕͜͝Å̶͍͍͓̟͖̝͙̰͚͈͈͔͒̿̾̔̄̒̀̂͋͛̋͜Ŝ̷̢̩͈͓̫̖̬͙̥̱̳̻̰͕̗̞̮̆͜͝ͅŢ̶̧̛̣͇̯̳̤̫̭̲̞͚͉̞̰̲̞̓͗̅̋͊́̒̿̅̓͂́̓̈́͛̍̎́̋͜ͅĮ̵̧̞̠̺̫̲̗͔͓̓̍͜Ä̴̺̭́͗̂͋̆͋͝ͅN̷̙̗̼̯̱̲̹͕͓̹̗̲̦͔̲̖̂̑̾͐̾̍̂̽̄́̍̾͐̕͝
  • Z̶̡̨̨̛͈͙̱̮̝̫̫̹̙̦̭̭̲͕̦͇̼̫̩̣̺̹̥̞̖͍̱͎͈̟͚̞̍̾͗̈́̉̋̚ͅŅ̸͙̣͇͎̠̫̘̯͎̱͔̯̜̲̂̒̅̿́̎̆̈́͑̔̿̍̉̇̐̂͋̆͠Į̶̢̹̠̞̳̫̯̩̳̯̦̲̳̫̗̺̖̙̦͕̥̭̲͖̉̀͗̇͂̈́̉̿͛̃̎̽̽͊͐̐̍̽͐̅̑̃̾̍͊́̄̆̌̓̍̄̽̐̓̃̌̕͘͜͝ͅS̴̛̛͍̬̺̠̟̥͗̔̓͛͊̀̆̈́̋̍͋̐̉̊̂̈́̈̾́̈́̉̔̀̍͋́̄̉́̓͛̋̕͝Z̶̗͓̯͖̼̙̈́̐́̇Ć̶̨̢̡̡̡̡̲̭̘͕̬̳͚͔͖̣̲̣̲̻͙̣̖̯͎̮̹͖̠̣̣̮̫̙̥͚͇̘̗̔̄̊́̂̊̃̈́̌͐́͑̈͋̂̀̇̓̔̓͒́̓́̔́̾͆́̓͑͑̒̓̈̐̓̃̃͋̕͘̕͜͠͠Z̷̡̡̛̪̼̮̠͓̻̳͈̺̖͓̫̖̯̤̰̙̊̒̅̀̌̊̌͐͂͋̑̒́͂̏̈́̅̓́̐̀̅̇͜͜͠͝ ̷̛̻̣̖̊́͒̆̅̀́̑͋̍͊̈́͗̀͋̋̀̆̉̄̿̏̒̆̏̔̓̍̒̽̍̓̚̚͝͠S̸̨̡̛̯͉̞̯͖̙̬̹̱̟̞͎̣̦̠͇͉͇͎̤̜͍̖̟̠̙̊̉̔́̄͊̓̏̍͝͝ͅͅI̵̢̢͉̲̳̤̻̭̖̘͉͚̼̟̹̪̺̗͚͉̤̖̥͕͕̙̬͍̻͋̊́́̈́͛́̈́̓̋̈́̆̌̊̋̀͐̂̔̒́̎͐̌̏̔̇̌͑̃̈͛̿̌̇̓̓̎͘̚͘̕͘͜͠͝͝͝ͅĘ̷̡̧̨̡̧̛̛̝̟͖̠̙̬̤̱͇̣̤̹̣̫̬͇̻̘̲̲̱̙̙̻̞͍̦͚͊̀̽̈̄̅̆̔̒̇̊́̐͊͂͘͜͝ͅ ̸̡̧̢̡̨̞͎̼̖̲̼͎͇͍͎͔̺͕̬̥͙͈̗͍̦̰͇̠̱͎̻̖͉̱̼̥̘͖̝̗̰̞̰̯̠͕̜̫̉̈́͂̍̊̇̈́̓́̎͐̾͒͛̎̽́̓͒̓͒̋̃͆͒͊̾̎̌̀̃́͘͘̚͘̕͜͠͝͝M̴̧̨̡͇̫̠̥͔̙͍̲̜̟̦̣̣̮͖̼͕̜̬̫͔͎̫̠̳̪̹̣̙̩̥͎̣͍̱̘̺̩͖̻̆͒̅͑̅̆͊͜͜͜͜͠ͅǪ̴̨̛͔̟͎͇̲͉̘̼̠̬̮̳̼̹̮̮̫͈̟͔̪̭͋̔͛̈́̀̀͗̈́̊̄͛̊̍͗̔̑̿̾̅́̾́̐̂̀̅̏͒̋͊̊͂͒̓̀́̏́̐͒̽́͘͘̕͠͝͠ͅC̴̡̧̡̨̢̨̢̢̦͇̘̲̱͇͉̬͍̠͈͚̻͇͖̤̫͎̫̰̳̗̗̠̰̩̖͓̜̙̠̦̙̜̠̼̼̹̀̏̍͂̎̌͆̐̑̓̒͗͜ͅͅN̶̦̬͍̹̜͔̠̦̱̠̗͕̫͎̅̏͗̾́̍̐͋̐̌͛̕͘͘̚͜͝͝I̴̛̲̭̗̪̣͕͖͎̓̋̈̆̿̏̓̎̔́̏̒͒̄͂̊̓̌̈́̆́̅͛͌͆̆͘͝E̵̛͔̰̦͆͛̀̈́͊̿̽͒̎̒͌̒̈́͐͆̌̄͊̉͊̓̐̓͛͛͋̑͊̕͠͝͠J̵̢̤͔̬͔͍̣̤̫̮͎͕̱͎̫͚͇̤̱̲̠͙͕͙̝͗́̓͋̏̕͜͝,̸̧̧̱̖̱̜͍̱̝͖̼̭͍͍͔͙̰̗͙̾́̎̒̓̇͐̉̉̽͝ ̴̢̡̧͚̣̟̩͖͖̥̟̫͍̪̬͙̱͖̤͍͖̩͕̰͓͙̞̬͍̬̋̏̏̔͊́̅̌̅͒͊̓́́̎͐͂̄͛̑̿́̒̒̈́̃́̈͋̅͝͝͠ͅḆ̴̨̧̡̱̘͎̫͈͔͍̳̜̠̜̼͕̬̫̲̘̠̼͕̲̬̦̯̻̣͉͓͈̫͇̜̰̼̰͕̮͔̺̺̯̥̉͒̈̔͐͂̉̆̔̓̔̇̇̍́̃͐̈́͐͑̀̈́̓͛̅̄̊̊̋̒͋̑̉̔̈́͑̎͘̚͘͜͝͝͠͝͠ͅͅA̷̧͚͖͙͔͇͈̟͔̙̝͚̻͇̰͚̬͖̜̖͉͈̲̰͓̤̮̩̳̹̻̹͉͍̜̯̬̠̰͊͊̆̔͆̄̾̓̽̃̂̂́̉̕̚̚̕͜͜͠Ş̵̡̛̛͎̱̹̝̹͎͔͔̠͓̥̬̦̤̮͇͖̱̱͓̥̜̦͙̹̖̦̩͙̻̯̮̯̞̻̱͈̀̄̅̊́͋̈̈́̆̓̎͆͒̂̾̿̍̈̓͑͛̊̎̏̒̓́́̍̎̑̾̋́̕̕͜͠͝ͅŢ̴̡̧͎̗̗̼̺̳̠̖̮̝̭͉̻̬̩̲͇͙̝͈̤̝̳̰͙̦͉̺̳͉̈́͆͋̎̋̋̈́̅͊̌̓͛̽̿́̿̃̎́̈̇̏͗͛̔̆̓̐̊̉̽͐́͛̃̕͘̚͝I̶̧̨̨̨̧͙̞̘͎̫̤̳̼̞͇̘̫̖̒̾̉̽͊̆̾̇̌͆̈́̃͆̀̈́̑͆̀̕̚͝͝͠͠Å̸̛͉̯͔̩̙͍̲̬̻͇̻̼̙̮̅͒́͋̐͛̌̃̒̈́̋͆̈́̌̉̀̒̀̓̏͛̈́̀̕͜͠͝͝ͅN̶̨̨͎̖̳͇̘͇͕͉̩̖͈̞͕̐̒̂̈́́͘

Y̴̛̻̜̣̺͕̠̎͗͋́͌́̕͘Ą̶͚͎̪̬̙̪̤̰̜̉̏͐̕͠Ě̷͙̖̺̜̟͈͝ͅL̶̦̻̱̗̥̈́̈́̊̿̽͂͑̇̊̀̀̏͘̕͜?̷̬̅̔̃̑̒̀̉̓̊̈́̌̊͝?̸͎̭͑?̵̛̥͈̒͐̔͛͋͌͠ ̷̡̣̘̱̥̀͆̀̎̂̇͋̚͘P̶̺̟͎̹͕̻̟͍͐̽̌͌̒͌́̄̃̿͐̚̚̕ͅO̶̘̙̥̹̹͉͐̈́M̴̧̬̞̖̥̌́̎̀̓̂̉͋̀̉͝Ó̴͔̮̟͙̿̑͐̚͠Ż̶̛͚̝͌̈́͌̈́͒͛͂͠ ̴̱̦̮͊͛̿M̵̛̰̪̼̝͔̙̼͔̩̩̽̑̀̀́̅̈́̎͋̎̓͝I̸̬͍̠͔͛͛̓̈́̓̐̆͆
̶̧̨̡̢̢̛̗̙͕̼̥͈̜̘̞͆̈̀͆̀̃̆̚̚͝P̶̨͇̠̹͕̾͆̃͛̏̌̈́̓͘Ǫ̵̨̮̳͈͕̠̣̣͓͓̼̜̹̀͆͑̀̌̕̕M̷̨͎̳͓͇̈̂̋̔̉͝Ǫ̸̨͚̹̘̪̩́̅͌͂͂͆̇̈͘Ẓ̸̛̲͙͈̇̈͛͌̐̂̑̍̈̐̈́ ̸͇̞͉̯̆͒̇͗̉͛M̷̛̯͗̈́̀͆̈́̈͆̽͌͐̃Ỉ̶̢͇͈̹͔͚̼͉͈̯̦̖̭͊̍͑̓́̕̕ ̵͇̝̯̗͙̪̳̖͉̩̣̣̹̜͊̏̒Ẏ̴̨̧̧͎͉̥̝̣̦͖͎͎͛͑͆̒̀͑̂̆̚͝ͅȀ̷̮͍̭̙̼̎̌͝Ę̸̡̩̳̦̹̹͈̱̎́̃̐̋̎͋̓́L̷̨̡̛͊̓̎͂̂̅̓̔̓̇̿͋

autor

rezz

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mów tego. Milcz. Nie mów nic więcej. Zamknij się.

Jej oczy zdawały się krzyczeć, zwykle osadzone na właściwym miejscu w oczodołach, teraz chorobliwie wyłupiaste, jakby i one do niej nie należały, jakby zamieniła się z ropuchą. Kurwa. Ropuchy. Nienawidziła ropuch. Matka zawsze wchodziła na wysokie tony, widząc, jak mała Yael zapierdala z żabką w jeszcze mniejszych rączkach, radośnie zanosząc się śmiechem, bo przecież te urocze płazy, za sprawą pocałunku prawdziwej miłości, w książęta się zamieniały. Tak prawiły bajki. A bajki to fikcja. Żadna żaba, choćby sześcioletnia Yael Kingsley obdarzyła ją miłością szczerą i niewinną, typową dla dzieci, nie chciała przejść chociażby minimalnej transformacji, by sprostać wyzwaniom nałożonym na nie w baśniach.
Wtedy też zwana czasem Kiki, dowiedziała się, że oprócz żab, istnieje również ich pokrewna forma - ropuchy. Złe siostry przeklęte przez dobre wróżki, nadęte trucicielki, których piekący, ostry smak jadu, zmusza do porzucenia wszelakich form przejawów ewentualnej miłości.

BAS-TIO-DON.*
  • *podstawowy element umocnień w dawnych fortyfikacjach o narysie bastionowym, wznoszony na załamaniach obwałowania twierdzy
Forma łudząco przypominająca ropuchę. Wydzierająca te fragmenty wspomnień z piekielnej otchłani pamięci, których Yael wcale nie chciała przywoływać przed oczy.
Potrząsnęła głową zamaszyście na znak protestu.

Nie. NIE BĘDĘ CIĘ CAŁOWAĆ! Spierdalaj z tymi niezjadliwymi kłami.
Chociaż... Niby do Bastodonta niedaleko, ale to forma wyewoluowana latami starań małych dziewczynek o przywrócenie ropuchom należytej formy.


Mrowienie rozchodzi się po nogach, uświadamiając jej, że zaraz będzie za późno. Za późno żeby się ruszyć, za późno żeby zachować kości. Jak kurwa żyć bez kości? Da się tak?
Nie będzie żyła na wózku rozlana jak plama po dipie z półki obok nachosów.
A czy jak kości straci to i płód się w stan ciekły przeobrazi i ujście w cienkiej cewce znajdzie?
Kurwa, Yael. Gdzie podstawy anatomii?!

No trzaśnij mnie wreszcie!

Nie no, żart jakiś. Tabletki, choć zwykle do ekstazy doprowadzały, czasem manii jakiś, tym razem felerne, bublem się okazały. Upośledziły jej przyjaciela. A co jak ta przysięga nieszczęsna, krwi braterstwo nierozerwalne, sprawi, że i ona rozum straci?! Nie. Tak być nie może.
Ręka, co jeszcze resztki sił w sobie gromadzi, pierwsza budzi się z magicznego letargu.

Kiedy dostaniesz w jeden policzek, nadstaw drugi.

Czy jakoś tak to leciało, więc ile sił miała, tyle włożyła w przyłożenie, sklejenie otwartej dłoni z policzkiem, błyszczącym (już niedługo) bielą. Błąd.
Błąd Yael.
Choć czerwienią się teraz żarzył, zawisł nad oknem.

Jebane tabsy.
Nienawidzę ropuch.
Ropuchy mają żrący jad.
Kurwa, żeby go tylko teraz nie dotknąć, bo to piecze.


Raz jeszcze ręka w zamaszysty ruch wprawiona, zatacza półkole i trafia w twarz. Jej własną. Wszak połączeni ze sobą, co jedno czuje, to drugie...
Wreszcie.

- Kurwa, Bassssstian, cofnij to. Nie możesz być Bastiodonem, cofnij to, cof-nij, rozumiesz? Jebana ropucha... RRRREKIN KURWA, TO MIAŁ BYĆ RRRREKIN, OKEJ? - łzy lśnią w jej oczach, błagalnie dłonie ku górze wznosi. Dzięki Ci Boże, dzięki o Panie, za ten głos co zwróciłeś. Urszulo z Atlantydy, Trytonie i Florku, dzięki wam wszystkim, ale ratujcie teraz tego żeby klątwa nie zamieniła go w.... Nie powie tego. Nawet w myślach. Stop. Afirmacja. Co mówił szaman? A tak, że to co sobie zwizualizujesz, prawdą się stanie. Jak Bastian ma być rekinem, to kurwa będzie rekinem, choćby miała wypruć z siebie flaki i ostatni dech na świat wydać.
- Ja pierrrrdole, tyyyypie, to nie tak. Nie tak. Żyjeszzzz? Wypluj to z siebie, wypluuuj te kokssssyny, toksssyny znaczy, bo... Bo wiesz, zaraz będziemy.... Och - słoiczek na wpół opróżniony, Bastian wstawiony, ony, ny, ny.... Nynyny. Kurwa dawaj.
Słoik przechyla, w siebie wlewa pozostałą część. Przyniesie Dwellerowi kolejny. Trudno. Wszak muszą wejść GŁĘBIEJ.
Siostra do brata dołącza, przewieszając się przez okienną futrynę, wstążki kolorowe spuszcza. Tęczą, Bastian, one tęczą się mienią! Widzisz te kryszzzztały? Skrzą. Błyszczą się. Takich pięknych nigdy dotąd nie widziała. O, jakie cudowne klejnoty.
Koronne.

Tyś księciem, którego poszukiwałam.
Zaraz się kurwa w niego przeistoczysz.


- Szzzzzz - palec składa na nieboskłonie. To jest ustach, a na nich niebiański orszak, w głąb wszystkie ciała niebieskie schowane. Bastian, chcesz zobaczyć jak wygląda Mars z bilska? Język wystawia, uśmiecha się spokojna, opadając miękko znów na blat.
- Sz-Szzujesz? To znak, sze jezdeeeeśmy połąszeni. Sze weszzliśmy w szwartą gęstość. SZZZUJESZ BASDIAN? Szzzzujesz jak to jest być rrrekinem? Zobasz, oni nie wiedzą tego so my. Tszzzeba ich uświadomić Basssdian, szeba nieźć dobrą nowinę. Oto CHR.... Kurwa, Rrrrechin, BAZZDODONT, PRAWDA pszeeeenajźwiędsza się naroziła. Tszzeba im to powiedzieć. R-rozumieszz? - ręce układa na jego klatce piersiowej, za koszulkę chwyta w tym śmiesznym, błyszczącym kondomie ukrytą i potrząsa Bastianowym ciałem bezwładnym.

Zajrzyj głębiej, rozejrzyj się.
  • Ale w nocy zawsze było to samo.
    Ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie
    czym popadło: telefonami, książkami
    telefonicznymi, butelkami, szklankami
    (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami,
    torebkami, gitarami, popielniczkami,
    słownikami, pękniętymi paskami od zegarków,
    budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

D-dobrrrą nowinę? Yael. Yael, k-kurwa. Masz rację. M-masz rację Yael. Trzeba nieść…
Nieść? Czy może do-no-sić?
Jak donosi się, poufnie, na kogoś. W zabawnym układzie denuncjacji złożonej na barki Harper-Jacka. Głupi! Nieświadomy! Laleczka, którą ciąga się po scenie za sznurki. Żyłki niewidoczne; za żyły go ciągną, wypruwane w pogoni za sławą; bryzg czekolady z fontanny wiecznej młodości. Konfetti wystrzał złoty; skończcie, skończcie, skończcie – widownia zawsze przyklaśnie.
Jak donosić można ciążę. W przestrachu wiecznym – zaglądając w oczy faktom; że ciało zbyt słabe, nie kłamie – kłami niewydolności wszelkich szarrrpane anemicznie. Niech się wreszcie stanie! Niech dzieckiem – istnieniem powołanym na nowo – zastąpi ból własnego. Siostro? Siostro, ja ci tego tak serdecznie życzę – znad tortu, znad płomyka świeczki zdmuchiwanego. Tam, gdzie zniszczyliśmy moje marzenia. Może tam właśnie początek dajmy twoim.

Tęczowy ruczaj obwiązuje sobie wokół własnej szyi; węże – pierdolone węże-kusiciele-dusiciele. Duszno mu. Duszno, gorąco. Choć czerwienią się teraz żarzył, zawisł nad oknem.
Yaelll… jesteś geniuszzzemmm… – Łapie ją za węże-dusiciele-meduza-pierdolona; zamienia go w kamień, czy już ukamieniowała? ramiona. Strząsa z siebie węże. Potrząsa jej ramionami. W czoło cmoka – w oko trzecie. W czoło.

[scroll]LIVE • BREAKING NEWS || HARPER-JACK DWELLER BĘDZIE OſƆƎW, A JA MUSZĘ MUSZĘ MUSZĘ MU POWIEDZIEĆ PS. JESTEM RRREKINEM. Rrrrechin, BAZZDODONT, PRAWDA pszeeeenajźwiędsza, tszzeba im to powiedzieć. I KOCHAMMM PHOENIX GRACE FARRELL I. TRZEBA. JEJ. TO. POWIEDZIEĆ. I ƆIN JUŻ ƎIN JEST ƎZɹqOp.[/scroll]

Śmieje się. I myśli o Phoenix.
By-byłabyś pięęękną pre-pre-prezenterrrką. – Śmieje się bardziej. I myśli o Phoenix, którą dotykają dłonie Milesa. O krok przesuwa się w tył, ledwie równowagę łapiąc. Dłonie które nie dotykają Phoenix wyciąga przed siebie i palce własne wyłamuje wygina w kształt obiektywu. W kadrze trzyma przyjaciółkę; w kadrze szumiącym, w transmisji na żywo
* Obrazek . * Obrazek . Obrazek Obrazek *Obrazek
Obrazek Obrazek *
* . Obrazek * Obrazek . Obrazek Obrazek Obrazek . Obrazek Obrazek *Obrazek
Obrazek . Obrazek Obrazek *
[scroll]z K O S M O S U[/scroll]
Obrazek . Obrazek . * Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek *Obrazek
Obrazek . Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek . Obrazek .
. * Obrazek Obrazek * Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek *
Obrazek .
* Obrazek Obrazek . *
A potem odchodzi; odchodzi w kosmos. W kosmos – z ciał niebieskich ludzkich upleciony. Na zderzenie z gwiazdą. Z Bogiem rock and rolla, podobno.
Harrrperrr!

/→ SALON

autor

rezz

ODPOWIEDZ

Wróć do „Afera u Dwellera”