WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

10.

Niewiele było rzeczy, których Chet Callaghan żałował - przez długi czas istniał wręcz w przekonaniu, że wszystko robił dobrze, i nawet jeśli ostatecznie nie wszystko w jego życiu potoczyło się po jego myśli, to sam wychodził z założenia, że czasem lepiej jest coś zrobić źle, niż tego nie zrobić wcale - że lepiej uczyć się na własnych błędach, aniżeli pozostać bezczynnym i biernym; lepiej decydować samemu i tylko siebie móc winić za ewentualne niepowodzenia, niż oddawać swój los w ręce jakiejś wyższej, niewidzialnej (i nieistniejącej, w jego opinii) siły, w którą ludzie zwykli naiwnie wierzyć, do której zwykli się modlić i czekać, aż przyniesie im coś pomyślnego. Tylko czy sam rzeczywiście wyciągał ze swych porażek jakieś lekcje, czy też popełniał wciąż te same błędy, licząc, że to inni w końcu je zaakceptują i dostosują się? Jeszcze do niedawna naprawdę chciał się zmienić; dzisiaj: to właśnie tamtą wiarę - w to, że mógłby się zmienić - uważał za naiwność. Od czasu swego powrotu do Seattle popełnił bowiem wiele błędów - i wielu z nich zdążył pożałować. Głównie tych dotyczących Jordany Halsworth. Począwszy od tego, że w ogóle pozwolił tak jej się do siebie zbliżyć, poprzez to, jak ją skrzywdził i jak marnował jej czas (nie żałował tylko tego, że dopuścił, by jedna osoba stała się dla niego całym światem, bo niezależnie od tego, jak to się skończyło - tylko wtedy i tylko przy niej był, przez chwilę, naprawdę szczęśliwy), aż po wczorajszy wieczór. I nawet jeśli wyrzuty sumienia dręczą tak dotkliwie tylko za pierwszym razem, to Chet nie chciał, aby stało się to rutyną, którą z czasem będzie przyjmował bez emocji. Z drugiej jednak strony: czy jakikolwiek mężczyzna, który popchnął w amoku kobietę, robiąc jej krzywdę i zadając ból, lub - jak ktoś mógłby to bardziej bezpośrednio nazwać: uderzył kobietę - zrobił to, bo tego chciał, czy właśnie dlatego, że nie potrafił nad sobą panować? Brunet mógłby tłumaczyć się tym, że szumiało mu w głowie po tym, jak oberwał szklanką; że nie był w pełni świadomy tego, co robił. Ale to było bez znaczenia; a on nie szukał wymówek. Nic go nie usprawiedliwiało; zrobił to. Właśnie jej; właśnie Jordanie, która nosiła pod sercem ich dziecko. Runął rozpędzony w tę przepaść i jedynym pozytywem w tej sytuacji wydawało się być to, że - nie inaczej niż każdy obiekt podlegający prawom grawitacji, lub po prostu: spadania - po uderzeniu o dno nie mógł już upaść niżej; musiał się zatrzymać. Ochłonąć; przetrzeźwieć - bardziej z tych wszystkich targających nim, skrajnych emocji, aniżeli z alkoholu - i mimo że właśnie wtedy najbardziej potrzebował zapomnieć i nie myśleć o tym, co zrobił, to mógł myśleć tylko o tym. I dać się trawić wyrzutom sumienia; przez całą, długą, bezsenną noc w policyjnym areszcie. W takich momentach tęsknił za czasem, kiedy to legitymacja agenta FBI niczym magiczna różdżka załatwiała tego rodzaju sprawy i wyciągała go z gówna; obecnie jednak nawet odwoływanie się do dawnej pracy nie działałoby na jego korzyść: miejscowi policjanci nie przepadali za federalnymi, a już zwłaszcza za byłymi federalnymi, którzy wszczynali awantury i bójki w barach. Wypuścili go więc nazajutrz rano - a w każdym razie przed południem - i ostatecznie stanęło na tym, że wezwą go ponownie dopiero wtedy, gdy zostaną mu postawione konkretne zarzuty. I w tak parszywym stanie mógł wrócić wreszcie do domu; a mimo to - mimo że po tym, jak adrenalina po wczorajszych wydarzeniach dawno opadła, a leki przeciwbólowe, które otrzymał w szpitalu, przestały działać, fizycznie odczuwał już tylko ból i zmęczenie - wcale nie do domu go ciągnęło. Przede wszystkim chciał zobaczyć się z Jordie, przeprosić ją za wczoraj, bo w całym tym zamieszaniu, jakie trwało w najlepsze i po tym, jak ochrona wyprowadziła go z lokalu, a na miejscu pojawiła się policja, nie miał okazji tego zrobić. Ale najpierw musiał doprowadzić się do porządku, bo choć nie miał też sposobności, żeby przejrzeć się dokładniej w lustrze, to po minie odwożącego go spod komisariatu taksówkarza domyślał się, że nie prezentował się zbyt korzystnie i ratował go tylko fakt, że zapłacił za przejazd z góry. Wysiadając pod domem wciąż miał bowiem na sobie wczorajsze ubrania i tę samą, zakrwawioną koszulę; jego twarz szpeciła opuchlizna i przekrwiony siniak pod okiem; włosy nadal oblepiała zakrzepła krew, a jedyną różnicą wydawało się być kilka szwów na głowie, jakich dorobił się w szpitalu, gdzie trafił jeszcze ubiegłego wieczora na szybkie szycie. W dłoni bruneta, z poczerwieniałymi widocznie knykciami, zabrzęczał pęk kluczy, gdy krocząc powłóczyście w stronę domu, uniósł swoje spojrzenie i zatrzymał się nagle, zastając pod drzwiami: - Jordie...? - wymamrotał niemal bezdźwięcznie, zrobił ku niej dwa kroki i znów stanął w miejscu z miną zbitego psa, nie wiedząc, jakiej reakcji oczekiwać. W ogóle jej się tu nie spodziewał; nie chciał, by oglądała go w takim stanie, nie chciał, by znów się go bała. Jeśli jednak była tu po to, by wygarnąć mu, jakim był śmieciem - i uderzyć, spoliczkować, opluć - chyba był na to przygotowany. Bardziej niż na cokolwiek innego.
Ostatnio zmieniony 2021-08-26, 14:49 przez Chet Callaghan, łącznie zmieniany 2 razy.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

7. Wiara w drugiego człowieka czasami naprawdę bywa zgubna – czasami wierzy się w kogoś tak mocno, że nie dostrzega się tego, że jemu być może po prostu nie da się już pomóc. Na pewno w jakimś stopniu Jordana była zaślepiona Chesterem, bagatelizowała bądź nie dostrzegała jego potencjalnych wad, nawet tych, które drastycznie jej ukazywał. Nawet tych, którymi istotnie ją ranił. Zaślepiona, naiwna, a może… zakochana? Może to właśnie miłość sprawiała, że można było patrzeć na kogoś nie przez pryzmat tego co robił źle, ale przez pryzmat tego co robił dobrze – a przecież ona wcale nie żałowała tego, że go spotkała. Wręcz przeciwnie, była wdzięczna za każdą spędzoną z nim chwile, nawet za to, że z uwagi na własną nieodpowiedzialność zaszła z nim w ciąże, która nadal odbijała się w jej życiu głośnym echem i sama próbowała się z nią jakoś oswoić, ale nadal – to było jego dziecko; ich dziecko. I nic więcej nie miało znaczenia. Może jednak to idealizowanie go miało w końcu jakieś granice, bo w rzeczy samej Halsworth nie spodziewała się, że Chet może się posunąć aż tak daleko, pomijając więc samo zaglądanie do kieliszka, które zaczynało ją naprawdę martwić, ale skończywszy na to, co miało miejsce wczoraj w barze. Nagle mężczyzna, któremu oddała serce zaczął iść prostą drogą do autodestrukcji, a ona przecież nie chciała mu na to pozwolić, nie chciała by zagłębił się w tej przepaść, z której potem nie będzie już wyjścia. Nie miała jednak pojęcia co jeszcze mogłaby zrobić, by to naprawić, bo to przecież on nie chciał z nią być, nie chciał jej wybaczyć tego co zrobiła, nie dawał jej cienia nadziei, że coś się zmieni – i że da jej jeszcze szansę. Nie dał nadziei, ale potem zachowywał się tak, jakby istotnie pragnął nadal z nią być. Zbyt wiele sprzeczności i zbyt wiele niedomówień pojawiło się znowu między nimi, na tyle dużo, że chyba znowu sami się w nich zgubili, zamiast po prostu szczerze porozmawiać: albo po prostu wprost przyznać się do swoich uczuć. Bo łatwiej jest przecież uciekać. Tak wiele jednak sobie już wybaczyli wzajemnie, tak wiele pokonali przeszkód, jednak – jak wybaczyć to co zrobił wczoraj? Mimo, że fizyczny ból nie był aż tak mocny, by nie mogła go znieść, a drobne rany na łokciu zostały sprawnie opatrzone i obecnie znajdował się tam opatrunek, który miał pozwolić się im zagoić – ale ten ból mentalny zdecydowanie był cięższy. W tej jednej chwili naprawdę szczerze się przestraszyła, chociaż była pewna, że nigdy by jej nie skrzywdził, nie w ten sposób – tymczasem w tamtym momencie przestał być sobą i chociaż jej uczucia do niego i tak nie zniknęły wraz z jego czynem, to na pewno była po prostu zła i rozczarowana. Na jego zachowanie więc nie było po prostu żadnego tłumaczenia, żaden argument nie mógł zrekompensować tego co zafundował wczoraj Jordie i jak ją potraktował – jak wroga. W dodatku co gorsza w chwili, w której przecież jest w ciąży i to mogło stanowić istotne ryzyko nie tylko dla niej. Z drugiej zaś strony nadal naiwnie chciała wierzyć, że Chet tego nie chciał, że stało się to nagle, że nie był sobą i że faktycznie mógł być zaślepiony i oszołomiony – to może było naiwne tłumaczenie go, ale czy z uczuciami można walczyć? Nie mogła wszak nic poradzić na to, że myślami ciągle była przy nim, mimo, iż naprawdę miała ochotę jedynie krzyczeć i najlepiej to go spoliczkować, by wreszcie się opamiętał. Chciała nim wstrząsnąć i sprawić, by do niej wrócił – ten Chet, przy którym czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Pytaniem pozostawało czy to jest jeszcze możliwe, niemniej jednak łudziła się, że to może się wydarzyć, a jej obawy o niego jedynie utwierdzały ją w przekonaniu, że musi zrobić wszystko, aby się tak stało. Odchodząc więc od zmysłów, gdy wczoraj w szpitalu lekarz zajął się także i jej ręką, próbowała dowiedzieć się czegokolwiek o brunecie, ale nikt nie chciał udzielić jej informacji. Co więcej, nigdzie nie mogła go nawet znaleźć i obawiała się czy aby tamto uderzenie w głowie szkłem nie będzie miało jakichś poważniejszy konsekwencji. Czekając zaś wieczorem pod jego domem, myślała już tylko o tym czy faktycznie zabrała go stamtąd policja i czy to dlatego nie wrócił do domu czy może jednak wybrał inne miejsce, by ochłonąć. I nadal była niespokojna, pełna obaw i lęku o jego zdrowie, ale również o te konsekwencje prawne, które być może go czekały – nie pierwszy zresztą raz. Dlatego ta noc nie należała do udanych, spędziła ją co prawda już w swoim łóżku, ale niemal nie mogąc spać, by w końcu koło południa znowu spróbować się z nim zobaczyć bądź skontaktować, ale telefon był nieaktywny, a będąc znowu pod jego domem, zastała jedynie głuchą ciszę. A właściwie to szczekanie Aldo, który był w środku, ale nijak nie mogła się nawet do niego dostać. Zaczynała więc panikować coraz bardziej – bo co jeżeli coś mu się tam stało? Póki co jednak usiadła na krześle przed domem i po prostu czekała, wpatrując się tępo w wodę, która odrobinę ją uspokajała, ale ta niepewność i tak nie dawała jej odetchnąć pełną piersią. Nie mogła odepchnąć od siebie tych czarnych myśli, aż do momentu, w którym usłyszała podjeżdżający samochód i dostrzegła, że z taksówki wysiada Chet. Niemal zakręciło się jej w głowie, gdy odczuła, chociaż na jego widok dosłownie pękło jej serce – opuchnięta twarz, podbite oko, pozostałości po krwi, zmęczenie… nie takim chciała go widzieć, bo to z całą pewnością nie był mężczyzna jej życia. Ulga jednak była ogromna, chociaż pewnie powinna uciekać stąd jak najdalej, ktoś powiedziałby, że powinna jak najszybciej się od niego uwolnić – ale ona pragnęła jedynie przy nim być. Mimo tego, że również wzbierała w niej złość, która kotłowała się gdzieś zaraz za strachem o niego. Podniosła się gwałtownie, gdy już ją dostrzegł, z wyraźnym zaskoczeniem podchodząc jeszcze nieco bliżej, ale zachowując odpowiedni dystans. Zmierzyła go wzrokiem i przełknęła ślinę, nie mogąc oderwać oczu, bo te niemal się jej załzawiły, gdy patrzyła na niego i widziała tylu smutku oraz bólu. Czemu sobie to zrobili?Chet, jesteś… Boże tak strasznie się bałam, niemal odchodziłam już od zmysłów – mruknęła pełnym żalu i zmęczenia głosem, gdy nie myśląc wiele, zrobiła kilka kolejnych kroków ku niemu i właściwie wprost rzuciła mu się w ramiona, by mocno go objąć i przytulić. Bo potrzebowali tego, bo ona tego potrzebowała i on zapewne też, nie liczyło się więc póki co nic więcej. Wtuliła się w jego ciało i zamknęła oczy, powstrzymując w ten sposób łzy. – Dzwoniłam, pisałam… nie mogłam znaleźć Cię wczoraj w szpitalu i nic nie chcieli mi powiedzieć. Zabrała Cię policja? – pytała, odrobinę nawet szlochając w jego ramie, ale nijak nie chciała go puścić. Trzymała się kurczowo jego ciała, jakby nie wierząc, że tu był – generalnie cały i zdrowy, obawiając się też, że zaraz mógł jej po prostu stąd zniknąć. Chwilowe milczenie jednak także było im potrzebne, po prostu trwali w swoich objęciach, aż w końcu uderzyła dłońmi w jego ramiona, odklejając się od niego. Powtórzyła to raz jeszcze, a gdy ją puściła, odsunęła się o krok i otarła wierzchem dłoni łze, która niespodziewanie spłynęła po jej policzku, kierując na niego nieco rozgniewane spojrzenie. Nagłe uczucie ulgi, chociaż nadal było, nagle zaczęło być zastępowane przez zwykłą ludzką złość, te wszystkie emocje niemal z niej wypadały i nie mogła nad nimi zapanować. – Dlaczego to zrobiłeś?! – uniosła nieznacznie głos i pokręciła przy tym lekko głową - Dlaczego… po co to wszystko. Co się z Tobą dzieje, Chet? Masz pojęcie co wczoraj zrobiłeś?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Niezależnie od tego, czy Jordie była zaślepiona na tyle, by nie dostrzegać jego wad, czy też po prostu wolała naiwnie wierzyć w to, że on jednak może - i umie - się zmienić; pewnym było to, że wszystko musiało mieć swoje granice, i Chet nie łudził się nawet, że w tym przypadku taki stan będzie trwał wiecznie. Przeciwnie - można by powiedzieć, że tylko czekał na moment, w którym Jordana pojmie wreszcie, że ratowanie go - przed samym sobą? - to nie było jej zadanie; że miała teraz znacznie ważniejsze sprawy na głowie i nie potrzebowała w swym otoczeniu mężczyzny takiego jak on: który zamiast ją wspierać i pomagać jej, kiedy tego potrzebowała, tylko dokładał jej zmartwień i ciągnął ją za sobą w dół. To przede wszystkim na sobie, oraz na dziecku, Halsworth powinna się obecnie skupić - a nie na tym, by wyciągać go z dna. I Chet miał tego pełną świadomość - dlatego wciąż nie umiał wyzbyć się przeświadczenia, że lepiej by jej (im) było bez niego; może nie łatwiej - nie na początku - ale: lepiej. I że był cholernym egoistą, nie umiejąc pozwolić jej odejść; oraz samemu zachowując się jak rozkapryszone dziecko - w chaotycznym pędzie autodestrukcji dopominające się o uwagę, której mu poskąpiono. Tylko czy Chester rzeczywiście miał w tym wszystkim jakiś cel, czy może jednak miotał się bez najmniejszego ładu, nie będąc już w stanie odnaleźć drogi innej niż ta wiodąca w dół? Próżno w jego zachowaniu doszukiwać się wyrachowania, gdy robił przy tym coś, czego nigdy zrobić nie chciał - gdy krzywdził osobę, której dobro wydawało się być dla niego ważniejsze niż własne; acz wiele wskazywało na to, że o to akurat nie było trudno i o własne życie dbał on chyba najmniej. Nie chodziło jednak tylko o bół, ten fizyczny - bo nawet jeśli finalnie nie zrobił brunetce większej krzywdy, to wyrzuty sumienia i tak ciążyły mu w takim samym stopniu, gdy zauważył opatrunek na jej ręce. Bo czy mógł mieć pewność, że następnym razem faktycznie jej nie uderzy; skoro już raz dopuścił się nadużycia siły? I czy mógł ją zapewnić, że to się nie powtórzy, jeśli wczoraj również nie miało się wydarzyć? Ale się wydarzyło, i nic tego nie zmieniało. Dlatego na jego pokiereszowanej twarzy - wyglądał dziś bowiem równie źle, co się czuł - obok siniaków po chwili wymalowało się także zaskoczenie: tym, że Jordie się bała - nie jego, lecz o niego? Mimo to gdy ruszyła w jego stronę, brunet aż wstrzymał na moment oddech, spodziewając się chyba, że znowu zacznie ona okładać go tymi swoimi rączkami - na to właśnie czekał, to właśnie mu się należało. Kiedy jednak zamiast tego Jordana wpadła mu w ramiona i przylgnęła do jego ciała, w pierwszej chwili był jak sparaliżowany. Dopiero po sekundzie czy dwóch pozwolił, by jego mięśnie nieco się rozluźniły, gdy objął ją rękami i przytulił do siebie; i choć ogarnęła go ulga - mimo iż nie chciał, by się o niego martwiła, to jednak cieszył fakt, że jeszcze jej na nim zależało - to równocześnie gdzieś z tyłu jego głowy przebijała się myśl, że na to nie zasługiwał. Że powinien być sam; bo tylko tak nie niszczyłby nikogo więcej, prócz siebie. Odetchnął jednak, wtulając twarz w jej znajomo, kojąco pachnące włosy; by zatrzymać jej jak najwięcej, zanim Jordie znowu przypomni sobie o tym, co zrobił, i go od siebie odepchnie. - Tak - odparł stłumionym nieco głosem, z policzkiem przyciśniętym do jej ramienia. - Miałem wyłączony telefon - wyjaśnił, bo choć owa sytuacja mogła wydawać się podobna do tej, jaka poróżniła ich tych kilka długich miesięcy temu, to tym razem Chet nie próbował już od niej uciekać. A jednak wciąż był przekonany, że i tak zostanie sam - że tym razem to Jordie go zostawi. Bo to właśnie powinna zrobić... Gdy więc, zgodnie z oczekiwaniami, odepchnęła się po chwili od niego dłońmi, mężczyzna wypuścił ją z objęć, po czym cofnął się jeszcze o pół kroku, spuszczając niemal pokornie wzrok i przełknął ślinę, czując nieprzyjemną suchość w gardle. - Przepraszam, Jordie, ja... nie chciałem tego - pokręcił nieznacznie głową, nie odnajdując na ten moment bardziej rzeczowego wyjaśnienia dla swego wczorajszego zachowania. Dlatego zamilkł na sekundę, zerkając na drzwi. - Możemy wejść do środka? - spojrzał na nią ponownie, unosząc dłoń do obolałej głowy. Nieprzerwane ujadanie psa, który najwidoczniej usłyszał ich głosy przed domem, tylko nasilało ten nieprzyjemny stan, a Chet i bez tego czuł się już jak wrak. - Chcę ci to wyjaśnić, Jordie, naprawdę... ale nie tutaj, dobrze? - dodał, żeby nie pomyślała, że uchylał się od odpowiedzi, bo nie zamierzał dłużej tego robić. Chciał jej wszystko powiedzieć, niezależnie od tego, czy miałoby to cokolwiek jeszcze naprawić. Nie wiedział jednak, czy Jordie zgodzi się wejść do domu i go wysłuchać - a jeśli tak, to czy zechce mu wierzyć; czy też - skoro już dowiedziała się, że nic mu nie było - będzie wolała po prostu odejść.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zapewne właśnie to, że Chet ciągle uważał, że jej będzie lepiej bez niego – niż z nim, powodowało, że nadal nie potrafili znaleźć tej wspólnej drogi. Że gdy nagle coś nie układało się po ich, ale głównie po jego myśli, musieli robić nagle tych kilka kroków wstecz, by utracić jednocześnie to co udało się im już wypracować. I to nie było zapewne dobre dla ich relacji, nie mogła ona się udać i trwać dłużej niż kilka miesięcy, jeżeli Chet nadal zamierzał uciekać w takim układzie. Bo to, że nie we wszystkim są idealnie i że nieustannie popełniają błędy – jest normalne. Chet popełnił ich chyba o wiele więcej do tej pory niż sama Jordana, a ona jednak była w stanie je wszystkie mu wybaczyć, więc przede wszystkim na tym powinien się skupić. Wybaczenie nie jest łatwe, ale jest możliwe, jeżeli darzy się kogoś prawdziwymi uczuciami, właśnie głównie z tego powodu powinien zrozumieć, że jej na nim zależy tak naprawdę. Co więcej, ona była skłonna puścić w niepamięć to co było złe, a przy tym zrobić wszystko, by jednak mogli być ze sobą nadal. Kiedy to jednak ona popełniła w końcu błąd, którego przecież szczerze żałowała – i zapewne żałuje aż do tej pory, to on wolał jednak się znowu wycofać i zamknąć w tej swojej bezpiecznej bańce, by nie dać się znowu skrzywdzić. Jordie jednak nie chciała łamać mu serca, nie chciała, by znowu stał się taki jak kiedyś, nie chciała stracić tego co sobie wypracowali przez jej błąd, który popełniła pod wpływem chwili i negatywnych emocji. Targały nią strach, nerwy i obawy o to co będzie – bo przecież pojawienie się dziecka to cholernie duża sprawa, musiał więc zrozumieć też jej punkt widzenia. Musiał chociaż spróbować jej wybaczyć, nie zaś odpychać ją tak jak za każdym razem, bo przecież nie są już na etapie początkowym tej relacji, gdy tak jak kiedyś nie musiał się z nią niczym dzielić i mógł po prostu odstawić ją w kąt jak rzecz, która mu się znudziła. Byli już zbyt daleko w tym wszystkim, by tak po prostu się poddać. Tymczasem on to właśnie robił, znowu się poddawał i znowu ją od siebie odsuwał, doprowadzając do tej nieuchronnej autodestrukcji, która załączyła się w jego głowie tak mocno, iż prawie mógł doprowadzić do tragedii: bo przecież wczorajsze ekscesy w barze mogły mieć o wiele gorsze konsekwencje i to nie tylko dla niego, ale również dla Noah czy Jordany. Szczęściem w nieszczęście jest więc to, że wszyscy żyją i potencjalnie są zdrowi, chociaż posiadając mniejsze czy większe rany, tak czy inaczej, to co się stało na pewno się już nie odstanie. Jordie było też trochę wstyd przed przyjaciółmi, bo ucierpiał nie tylko Noah, ale także niewinny w całym tym układzie chłopak jednej z jej przyjaciółek, przez co po prostu mogła jedynie ich przeprosić i próbować jakoś wytłumaczyć, ale z całą pewnością Chet stracił wczoraj mocno w ich oczach – i chyba obecnie nieco obawiali się o bezpieczeństwo panny Halsworth. Bardziej niż obawiała się ona, bo targana uczuciami i strachem o niego, znowu wchodziła do tej samej rzeki, nie bacząc na konsekwencje. Nigdy by sobie jednak nie wybaczyła, gdyby cokolwiek mu się stało, gdyby mogła coś zrobić, coś więcej – a pozostała bierna na to i pozwoliła mu stoczyć się na to cholerne dno, z którego nie byłoby już ratunku. Była niemal pewna, iż spodziewał się teraz ataku z jej strony, że jego napięte ciało szykowało się na kolejne ciosy i dlatego też nie zrobił żadnego kolejnego gestu, pozwalając jej na wszystko. Dopiero gdy wtuliła się już w niego, poczuła jak pozwolił, by jego mięśnie na moment się rozluźniły i odetchnęła głęboko, gdy otoczył ją rękami i objął równie mocno, pozwalając na chwile zapomnienia. Przez tych kilka minut wszystko znowu było proste, więc chciałaby zatrzymać czas, ale nie – nie mogła tym razem tak po prostu zapomnieć o tym co zrobił, bo mimo tego, że się o niego martwiła, nadal była zła o to, co i jak wczoraj zrobił. – Nie chciałeś, ale to wszystko zrobiłeś… - mruknęła i pokręciła z dezaprobatą głową, zerkając po chwili również na drzwi, za którymi nasilało się ujadanie psa, który ich słyszał i zapewne niecierpliwił się coraz bardziej. Westchnęła, spoglądając na niego, gdy sam zaproponował by weszli do środka, ale ewidentnie rozmawianie przed domem nie było dobrym pomysł. – Tak, wejdźmy do środka, Aldo już chyba nie może się doczekać – kiwnęła głową i wyciągnęła ku niemu dłoń, by wręczył jej klucze i gdy to zrobił, otworzyła drzwi i w niemal jednej sekundzie z domu wypadł czworonożny przyjaciel, który najpierw przymilił się do Jordie, jednakże zdążyła ledwo go pogłaskać, a zaraz pełen radości wpadł wprost na Chet’a, nie mając pojęcia co ze sobą począć. Jordana posłała mu spojrzenie mówiąc nie więcej niż: widzisz, on też się o Ciebie martwił. Niemal jakby autentycznie czuł, że coś było nie tak i było to doprawdy rozczulające. W końcu ciemnowłosa weszła do środka i gdy oni również to zrobili, zamknęła drzwi i spojrzała na Chet’a. – Powinieneś wziąć prysznic i coś zjeść… więc poczekam, a Ty idź. I zrobię coś do zjedzenia – wskazała na kuchnię, do której za moment weszła i odłożyła na blat swoją torebkę. Nim jednak zajęła się czymkolwiek, spojrzała na niego raz jeszcze. – Na pewno wszystko z Tobą w porządku? Z Twoją głową? – posłała mu kolejne, pełne przejęcia spojrzenie, wyczekując szczerej odpowiedzi, bo to uderzenie szklanką niemal odebrało jej dech w piersiach i cholernie obawiała się poważniejszych konsekwencji. Musiała mieć pewność, że wszystko było dobrze, bo inaczej, nie da jej to spokoju, mimo iż cieszyła się, że Chet jest na chodzie i że ostatecznie w szpitalu nie musiał zostawać. Pozwoliła mu jednak w końcu udać się do łazienki, a sama rozejrzała się co w ogóle ma w lodówce, ale ta istotnie świeciła trochę pustkami, więc jedynym co mogła przygotować była jajecznica i tosty, dlatego też za przygotowywanie tego się zabrała, mimo, że kompletnie nie mogła się skupić. Rozmowa jednak mogła odrobinę poczekać, a patrzenie na Chet’a w takim stanie łamało jej serce, więc szczerze wolała, aby doprowadził się do porządku. W międzyczasie zaserwowała jeszcze jedzenie Aldo, który od wczoraj także miał pustą miskę i wyraźnie był już głodny. A teraz niemal kończąc przygotowywanie śniadania, usłyszała zamykane drzwi i kroki. Tym razem jednak milczała, nie wiedziała co właściwie mu powiedzieć, a wzbierały znowu w niej te negatywne emocje, na samo wspomnienie tego co zdarzyło się w barze. Przełożyła jajecznicę na talerze, dla siebie jednak tylko odrobinę, bo zjadła już coś w mieszkaniu przed przyjazdem tutaj i dopiero wtedy obróciła się, napotykając spojrzenie męskich oczu. Zlustrowała go wzrokiem i odetchnęła, widząc, iż wyglądał już nieco lepiej niż wcześniej, chociaż opuchlizna i podbite oko zapewne tak szybko nie znikną. Patrzyli tak na siebie przez chwile, po czym podeszła do stołu i położyła obok sztućców i tostów, talerze. – Zjedz – odparła krótko, niemal rzeczowo, nie emanując póki co już żadnymi emocjami, oczywiście nadal odczuwała ulgę z racji tego, że nie stało mu się nic poważnego, ale z pewnością nie czekała ich prosta i przyjemna rozmowa. Musiał więc mieć świadomość tego, że mimo iż tutaj była i że ewidentnie się o niego martwiła, to nadal była zła i rozczarowana jego zachowaniem.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Paradoksalnie Chet bardziej przyzwyczajony był do proszenia o wybaczenie, aniżeli do wybaczania - wszystkie jego dotychczasowe relacje z kobietami kończyły się z jego winy, i w pewien niekoniecznie pochlebny sposób taki właśnie stan rzeczy stał się dla niego normą. Bynajmniej nie oznaczało to jednak, że i przepraszanie przychodziło mu z łatwością - bo było to prawdopodobnie ostatnie słowo, jakie było w stanie przejść mu przez gardło. Można zatem powiedzieć, że przywykł do tego dopiero na przestrzeni ostatnich miesięcy - gdy po raz pierwszy zależało mu na kimś na tyle, by faktycznie przełamać te wewnętrzne opory i przyznać się przed drugą osobą - to jest: przed Jordie - do swoich błędów, oraz do tego, jak bardzo ich żałował. Znacznie łatwiej było bowiem utrzymywać, że nie żałował niczego; ale, ku własnemu zdumieniu, odkrył, że takie wyznanie win (nie mylić ze spowiedzią, bo takowych nie praktykował) mogło okazać się przedziwnie oczyszczające. Czy zatem był z tego powodu hipokrytą, skoro sam nie umiał puścić w niepamięć tych błędów, jakie leżały po stronie Jordany? Możliwe. Ale z drugiej strony, czy byłaby ona szczęśliwsza, gdyby brunet udawał, że potrafił zapomnieć o sprawie, która wciąż siedziałaby mu gdzieś w głowie i po cichu niszczyła ich relacje? Czy oboje byliby szczęśliwsi? To już pozostawało wyłącznie w sferze domysłów; fakt jednak był taki, że obecnie również nie byli ani trochę szczęśliwi, a to, że Chet nie umiał ani wrócić, ani dać Jordanie odejść, bynajmniej niczego nie ułatwiało. To, że za kilka miesięcy mieli zostać rodzicami, również. Ani nawet to, że nagle cała ta sytuacja wywróciła się do góry nogami i to znowu on musiał przepraszać za swoje zachowanie. Nic tu już nie było proste; choć zapewne z perspektywy postronnych obserwatorów, choćby tych, którzy ubiegłego wieczoru mieli tę wątpliwą przyjemność być świadkami wybuchu agresji ze strony Chestera, rozwiązanie tej sytuacji było banalnie proste. I Jordie musiała być doprawdy szalona, lub ślepa, by nie widzieć, że najmądrzejszym wyjściem byłoby zostawić tego wykolejeńca za sobą i poszukać szczęścia u boku kogoś innego. Kandydatów z pewnością nie brakowało; i to chyba właśnie było dla Callaghana najtrudniejsze do przełknięcia: świadomość, że Jordie w gruncie rzeczy wcale nie potrzebowała go w swoim życiu. Że mogłaby znaleźć lepszego, odpowiedniejszego, bardziej ułożonego mężczyznę, który by się nią zaopiekował i zapewnił wszystko to, czego Chet nie umiał jej dać, i którego z czasem ich dziecko nazywałoby swoim tatą. I że wyszłaby na tym lepiej niż nieustannie uganiając się za kimś, kto na to nie zasługiwał. I sam już nie wiedział, czy fakt, iż Jordie jeszcze, po tym wszystkim, nie postawiła na nim kreski, sprawiał, że miał on większą ochotę odetchnąć z ulgą, czy raczej wykrzyczeć jej, jaka była głupia... A to tylko jedna z wielu sprzeczności, między którymi nie umiał się zdecydować. Obecnie już jednak jakakolwiek decyzja nie leżała po jego stronie; mimo wszystko jednak liczył na to, że Jordie zgodzi się porozmawiać z nim w domu, więc gdy tak się stało, skinął głową i pozwolił brunetce otworzyć drzwi, zza których od razu wyskoczył Aldo, który sam nawet nie wiedział, czyj widok ucieszył go bardziej. Ostatecznie przebiegł od Jordie do Chestera, a później jeszcze odbiegł na chwilę za potrzebą, żeby w końcu jednak wpaść tuż za nimi do domu. Chet pogłaskał psiaka po grzbiecie, zanim uniósł ponownie swoje spojrzenie na brunetkę, i choć cisnęło mu się na usta, by powiedzieć, że przecież niczego nie musiała dla niego robić - to finalnie kiwnął tylko głową w niemej zgodzie. Chciał, żeby Jordie z nim została, choćby tylko pod pretekstem przygotowania mu czegoś do jedzenia - poza tym sam również czuł, że prysznic był mu potrzebny i właściwie to był jej wdzięczny, że była skłonna zaczekać, by mógł doprowadzić się do przynajmniej względnego porządku po tej nocy spędzonej w policyjnym areszcie. - Nic mi nie jest - zapewnił krótko, choć niewykluczone, że po wczorajszym, stwierdzenie, iż z jego głową wszystko było w porządku, można by uznać za pewne nadużycie. Póki co jednak uznał taką odpowiedź za dostatecznie wyczerpującą. Skierował zatem swoje kroki najpierw do sypialni, skąd zabrał czyste ubrania, a następnie do łazienki. Nie chciał nawet patrzeć na swoje odbicie w lustrze; zamiast tego tylko zdjął z siebie ciuchy i wszedł prosto pod prysznic. Ciepły strumień wody przyjemnie rozluźnił jego mięśnie, gdy brunet zmył z głowy i włosów resztki krwi, pozwalając, by jej rdzawy zapach zastąpił po chwili przyjemniejszy aromat żelu pod prysznic. Dopiero po kilkuminutowej kąpieli, z kroplami wody wciąż skapującymi swobodnie na szyję i ramiona z wilgotnych strąków włosów, zatrzymał się niechętnie przed lustrem - i szczerze, i w to lustro miał ochotę pierdolnąć pięścią, by nie musieć oglądać własnego, parszywego odbicia. Zamiast tego wycisnął tylko jednak odrobinę pasty na szczoteczkę i wyszorował zęby, by w końcu ubrać na siebie koszulkę i wygodne spodnie, i tak przejść wkrótce do kuchni, gdzie przywitał go już zapach smażonej jajecznicy. W milczeniu zawiesił spojrzenie na krzątającej się po kuchni i przygotowującej śniadanie Jordie, mimowolnie przyłapując się na tym, że chyba tęsknił za tym, gdy ich wspólne poranki tak wyglądały. A jednocześnie - w niczym nie przypominały one tego dzisiejszego. Odwrócił wreszcie wzrok i podszedł do lodówki, a właściwie zamrażarki, z której wyjął woreczek z lodem, który przyłożył sobie do twarzy, zakrywając tę jej opuchniętą część. Następnie już usiadł posłusznie przy stole i zerknął tylko na Jordie, biorąc widelec w dłoń. - Dzięki - odparł, po czym zabrał się za jedzenie; nie tylko dlatego, że nie wypadało odmawiać, skoro Jordana wyszła z taką inicjatywą i zrobiła mu śniadanie, ale i dlatego, że był zwyczajnie głodny, nawet jeśli niekoniecznie chciało mu się jeść. Przez dłuższą chwilę zatem w milczeniu spożywał posiłek, zastanawiając się, od czego właściwie powinien zacząć - i nie mając nawet na to pomysłu. - Co z twoim... - odezwał się nagle zza trzymanej tuż przy ustach szklanki z sokiem i urwał jednak z zawahaniem. Przyjacielem? - Z Noah? - kontynuował, siląc się na neutralny, pozbawiony oczywistej niechęci, ton; niejako sugerując chyba, że nie znał już tak właściwie roli, jaką tamten odgrywał w życiu Jordany. Ale czy Chestera rzeczywiście interesował jego stan? Częściowo pewnie tak; a częściowo jednak interesowało go to, czy i zdrowiem swojego przyjaciela Halsworth martwiła się równie mocno, co tym jego. I nawet jeśli trochę obawiał się odpowiedzi, to ostatecznie wolał ją znać. Dłubiąc widelcem w talerzu, gdy zostało już na nim niewiele jajecznicy, zerknął wkrótce na Jordie, mimowolnie podążając spojrzeniem ku opatrunkowi na jej ręce. - Twoja ręka... - zagaił, nie umiejąc jednak spojrzeć jej w oczy. - Ja to zrobiłem? - dopytał nieco ciszej, tonem jednak bardziej twierdzącym aniżeli pytającym, bo przecież znał odpowiedź - choć z całych sił pragnął, aby ta była inna. Istotnie jednak popychając wczoraj Jordie na stolik pełen potłuczonego szkła, działał niczym w amoku i nie był w pełni świadomy tego, co robił - co i tak w żaden sposób nie umniejszało jego winie. I z pewnością zasługiwał na karę.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Przyznanie się do błędu z całą pewnością nie jest łatwe, jest wyzwaniem, któremu osoby takie jak ta dwójka nie zawsze potrafią sprostować. Chociaż zapewne bliżej do tego było właśnie Jordie niż jemu, a mimo to zdołał wyjść ze swojej strefy komfortu i przerosić za to co robił źle, by móc w ten sposób naprawić to co było między nimi. Tak naprawdę przepraszam – to jedynie słowo, oczywiście znaczy równie wiele, ale zdecydowanie więcej znaczą czyny, którymi Chet niejednokrotnie udowadniał, że żałuje i że naprawdę mu na niej, więc zapewne to właśnie to miało tak duży wpływ na to, że Jordie chciała i potrafiła mu wybaczyć. Ciężko zaś wyjaśnić co kierowało nią za każdym razem, gdy kolejny raz wchodziła do tej samej rzeki, gdy kolejny raz brała na swoje barki jego błędy i czyny, którymi ewidentnie ją ranił. Kolejny raz próbowała wydostać go z tego dna, do którego się niekontrolowanie staczał, mimo, iż powinna po prostu odpuścić i odejść – żeby nie powiedzieć: uciec, by ratować siebie, swoje dziecko i swoją przyszłość przed podobną destrukcją. Podobno bowiem życie u boku osoby, która jest nastawiona negatywnie, również na bliskie jej osoby ściąga jedynie problemy i niepowodzenia. Jordana jednak nie była w stanie nic poradzić na to, że uczucia w tym układzie były znacznie silniejsze niż rozum, który co prawda próbował dojść do głosu, ale serce skutecznie go tutaj zagłuszało – nie wyobrażała sobie, że mogłaby odpuścić i zostawić go samego. Nawet jeżeli ich relacja obecnie chyba nawet nie istniała, bo i ich kontakt był sporadyczny, ale z drugiej strony, Chet sam sobie na to zapracował, tak? Jordie starała się naprawić swój błąd i owszem, poniekąd było egoistycznym to, że nie potrafił jej tak po prostu wybaczyć i uwierzyć w jej słowa – chociaż ona dla niego to kiedyś robiła bez mrugnięcia okiem. Bo pragnęła z nim być i wierzyła w to, że żałował, ale… on nie potrafił uwierzyć jej i to na pewno też w jakimś stopniu ją zraniło. W przeciągu więc ostatnich kilku tygodni ranili się wzajemnie wiele razy, nadal to jednak Jordana miała mu o wiele więcej do wybaczenia niż on jej – bo chociaż to ona zawiniała jako pierwsza i sama doprowadziła do tej nieuchronnej lawiny złych zdarzeń, to Chet ewidentnie się poddał i nie chciał już o nich walczyć. Jak mogła więc walczyć w pojedynkę? Nie powinna – oczywistym wydawało się, że należało się wycofać i dać mu zdecydować, ale po tym co wydarzyło się wczoraj jakby nagle otrzeźwiała i zrozumiała, że nie może tego zrobić: nie może się wycofać i go zostawić, bo to może się źle skończyć. A potem, gdy nie byłoby już odwrotu, mogłaby jedynie mieć wyrzuty sumienia i to zapewne do końca życia, a przecież nadal był cień szansy, chociaż Chester póki co tej nadziei w niej nie wzbudzał. Może więc jest nie tylko okropnie naiwna, ale i po prostu głupia – bo wierzy ślepo w coś, co być może nie ma szansy się udać. Mogłaby tak po prostu znaleźć szczęście u boku kogoś innego; a bynajmniej chętnych nie brakuje, ale to nie byłoby to samo szczęście, które miała u boku ojca swojego dziecka. Więc on mógł myśleć, że niewiele znaczy i że jej byłoby lepiej bez niego – ale nie było to prawdą, bo tak jak on był szczęśliwy tylko przy niej, tak ona była szczęśliwa tylko przy nim, jest to więc reakcja wiązana, która osobno nie może istnień. Dlatego też chciała tutaj dzisiaj być, chciała wiedzieć czy wszystko z nim dobrze i chciała mu pomóc, tak po prostu – bo przecież był dla niej kimś ważnym. Dlatego bez mrugnięcia okiem weszła do jego domu i rozgościła się ponownie w jego kuchni, nie przyjmując potencjalnej odmowy do wiadomości. Chet jednak nie protestował, co przyjęła ze względną ulgą, a gdy on sam doprowadzał się do porządku, przygotowywała śniadanie, chociaż myślami zdecydowanie była daleko stąd: jednocześnie czuła pewną nostalgię i tęsknotę, bo pobyty w jego domu kojarzyły jej się zupełnie inaczej, tak jak i samo przygotowywanie śniadania, które najczęściej miało tutaj miejsce po wspólnie spędzonej nocy – nie raz namiętnej i pełnej uniesień, bądź po prostu spokojnej, którą mogła spędzić u jego boku, by potem mogli wspólnie zjeść śniadanie. Wtedy – w dobrych nastrojach, dzisiaj – pełni obaw i niepewności o to co będzie. Niby więc podobnie, ale całkiem inaczej, dlatego odczuwała tęsknotę za tym co było, bo istniało ryzyko, że tamto już nie wróci. Z cichym westchnięciem przyjęła znowu widok jego opuchniętej twarzy i obserwowała bez słowa jak brał woreczek z lodem i przykładał go do obolałego miejsca, sama zaś po chwili usiadła przy stole i w milczeniu zabrała się za jedzenie, chociaż istotnie nie była głodna – bo już jadła, ale również dlatego, że apetyt nagle całkiem zniknął. Spojrzała na niego, słysząc zawahanie w jego głosie, gdy chciał zapytać o Noah, ale nie wiedział jak to zrobić, z wyraźną jednak obawą w głowie. – Z moim przyjacielem – odparła dosadnym tonem głosu – Przyjacielem - bo Noah to mój przyjaciel od wielu lat, Chet. Tylko przyjaciel – posłała mu znaczące spojrzenie, kolejny raz tłumacząc, iż nic go z nią nie łączyło. A wszystkie potencjalne gesty, które ten wykonywał wobec niej, mogły wydawać się bardziej znaczące, ale tak naprawdę nadal pozostawały jedynie przyjacielskie – na pewno po stronie Jordie. – Nic w tej kwestii się nie zmieniło i się nie zmieni, bo traktuję go bardziej jak brata. A Ty pobiłeś mojego przyjaciela bez żadnego konkretnego powodu – wytknęła mu i wypuściła głośno powietrze, starając się jednak nie denerwować – bo raz, nie powinna, a dwa, nie chciała przecież wszczynać kolejnej awantury. Zamilkła na moment i westchnęła. – Noah nadal jest w szpitalu, ma złamany nos i wstrząśnienie mózgu, chwilowo stracił wczoraj przytomność. W dodatku jest cały obolały i ma rany od szkła, które rozbił, gdy upadł na stolik, dwie z nich musieli szyć – spojrzała na niego uważnie – I nie, nie byłam u niego, wiem to od jednej z moich przyjaciółek. Nie od tej, której chłopakowi nos także złamałeś… – mruknęła, na wspomnienie o tym, że ten jeden próbował go uspokoić, ale brunet również i jego zdzielił łokciem. Szczerze było jej głupio i wstyd, chociaż już przepraszał swoich przyjaciół, to i tak wiedziała, że o tym tak szybko nie da się zapomnieć – o ile w ogóle. Co więcej, nie widziała się jeszcze z Noah, bo chyba wobec niego też było jej głupio, ale z drugiej strony, na niego też była cholernie zła za prowokowanie Chestera i za zdzielenie go szklanką. Więc to na pewno nie byłaby miła rozmowa. Nagle jednak zerknęła na swoją zabandażowaną rękę, gdy o niej wspomniał, a potem znowu na niego i kiwnęła nieznacznie głową. Milczała przez chwile, dostrzegając ból na jego twarzy i ewidentne poczucie winy – tak, postąpił źle i nawet te wyrzuty sumienia teraz nie mogły zmienić tego co zrobił. – Tak. Uderzyłam o stolik, na którym było potłuczone przez Noah szkło, podparłam się tą ręką i skaleczyłam się w kilku miejscach. Opatrzyli mi to wczoraj w szpitalu, ale… powinno się bez problemu zagoić – wyjaśniła, z jednej strony potwierdzając jego niechlubne przypuszczenia, ale z drugiej próbując nieco złagodzić ich brzmienie w tym sensie, iż nie było to nic aż tak poważnego. Chociaż istotnie była ranna i to z jego winy, miała nadzieję, że go to wystarczająco postawi na nogi i sprawi, iż przejrzy także na oczy – uzmysławiając co robił źle. – Masz pojecie co wczoraj zrobiłeś? Zaatakowałeś mnie, Chet… i pobiłeś dwie osoby, które mogą zeznać przeciwko Tobie. Znowu będziesz miał problemy z prawem i po co? Było warto? – spojrzała na niego z wyraźnym smutkiem i rozczarowaniem malującym się na twarzy. Znała jednak odpowiedź na to pytanie – nie było warto, ale czy to coś zmieniało? Czasu nie da się cofnąć, pozostało jedynie zmierzyć się z bałaganem, który samemu się zrobiło.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Problem Chestera nie polegał wyłącznie na tym, że nie umiał uwierzyć Jordanie w to, że nadal chciała z nim być czy też w to, że żałowała tego, co mu wcześniej powiedziała, i że w rzeczywistości wcale tak nie myślała; ale na tym, że sam uważał, iż, nawet jeśli nie do końca świadomie - to miała ona rację, sądząc, że nie nadawał się na ojca dla jej dziecka i że byłoby lepiej, gdyby nigdy nie dowiedział się o jego istnieniu. Bo to nie było coś, co pojawiło się w jego głowie nagle: od początku wszak twierdził - czerpiąc ze swych doświadczeń z innymi kobietami i wiedząc, jak kończyły się jego poprzednie relacje - że nie był dla niej dobry i że prawdopodobnie nic dobrego jej przy nim nie spotka. Że nie będzie ona przy nim szczęśliwa, że prędzej czy później skończy się to dla niej bólem. I choć na jakiś czas udało mu się wyzbyć tego przeświadczenia - lub raczej: zepchnąć je gdzieś w kąt swojej świadomości - oraz uwierzyć, że mogło się to jednak udać, to zachowanie Jordie: to, jak potraktowała go w obliczu nieoczekiwanej ciąży i jak nagle oznajmiła, że to koniec, znów obudziło i potwierdziło wszystkie te obawy, które sprawiły, że brunet wycofał się poprzednim razem - i tak samo wycofał się teraz. Tylko że ani wtedy, ani obecnie, nie udało mu się skutecznie zniknąć z jej życia - a teraz już nie tylko mieli coś, co połączyło ich na zawsze, ale wręcz - choć może zabrzmieć to nieco nazbyt ckliwie - Jordie niejako nosiła w sobie pewną jego część i chyba w jakiś pokręcony sposób to właśnie czyniło ich nierozerwalnymi. I cóż oni mogli wobec tego począć? Tymczasem bez słowa dyskusji brunet przyjął zapewnienie Jordie, jakoby Noah był dla niej tylko przyjacielem - zwłaszcza że w ogóle nie musiała mu tego wyjaśniać; ale i bez tego wisiało już między nimi zbyt wiele niedomówień. Zabawnym jednak było to, że jeszcze do niedawna Halsworth uważała te drobne przejawy zazdrości po stronie Chestera, za urocze... Powstrzymał się jednak przed parsknięciem, jakim wyraziłby swój sceptycyzm odnośnie owej tezy, bo o ile był skłonny ufać Jordanie, to wczorajsze, zaborcze zachowanie Noah świadczyło raczej o tym, że nie do końca traktował ją on jako przyjaciółkę. Z drugiej jednak strony - ciemnowłosa nie miała wpływu na to, że tamten być może liczył na coś więcej z jej strony. Chet skinął więc tylko głową, przełykając kęs jedzenia. - W porządku, przyjaźnicie się. Wierzę ci. A ja... nie miałem powodu, żeby go atakować, w końcu miał przecież rację - że na ciebie nie zasługuję i powinienem dać ci spokój - stwierdził gorzko, nie oczekując nawet zaprzeczenia, skoro sam również tak uważał - i między innymi z tego powodu zareagował tak, a nie inaczej: bo czasem właśnie przyjęcie do wiadomości prawdy okazywało się najtrudniejsze. - Przepraszam, że narobiłem ci wstydu przed znajomymi. Żałuję, że do tego wszystkiego doszło - skwitował, kręcąc głową. Nie wyraził jednak nadmiernej skruchy tym, że posłał Noah do szpitala - i choć naturalnym odruchem wydawała się obrona poprzez atak, i przypomnienie Jordie, że to przecież tamten rozbił Chesterowi szklankę na głowie, przez co jego również musieli szyć w szpitalu, to nie zamierzał dłużej szukać wymówek - zwłaszcza że tak naprawdę chyba nie mógł winić Noah za to, że go sprowokował; wszak chciał on tylko chronić Jordie i nie zdawał sobie zapewne sprawy, jaką reakcję może wywołać swymi komentarzami. A tym razem wystarczyła zaledwie iskra, by spowodować niekontrolowany wybuch, jakiego skutki wszyscy odczuwali jeszcze dzisiaj - i będą odczuwać przez kolejne dni. Gdy zatem Jordie potwierdziła, że ucierpiała z winy Chestera, ten odetchnął głęboko, z wzrokiem utkwionym tępo gdzieś przed sobą, i odłożył widelec na właściwie pusty już talerz. - Jordie... - odsunął się od stołu i obrócił nieco na krześle, jakby zamierzał wstać, ale ostatecznie nie zrobił tego, a wzniósł tylko przepełnione skruchą spojrzenie na twarz brunetki. - Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, a przepraszanie cię teraz niczego już nie zmieni, i nie oczekuję, że mi to wybaczysz, sam bym sobie nie wybaczył. Ale: przepraszam. Za to, co ci zrobiłem, i za to, że nie możesz czuć się przy mnie bezpiecznie, chociaż tak kurewsko chciałem, żeby mogło być inaczej, chciałem... na ciebie zasłużyć - pokręcił ze zrezygnowaniem głową, do której uniósł dłoń, pocierając nerwowo czoło. - Nie. Nie było warto. Ale nie dlatego, że będę miał przez to problemy z prawem. Nie umiem wyjaśnić, czemu to zrobiłem, Jordie. Kiedy cię z nim zobaczyłem... straciłem nad sobą panowanie. Nie umiałem tego zatrzymać - wzruszył bezradnie ramionami i znów utkwił wzrok gdzieś w podłodze. Chciałby móc lepiej jej to wyjaśnić, ale chyba - nie umiał. I chciałby powiedzieć, że to się nie powtórzy, ale - nie mógł. Nie z pełnym przekonaniem, skoro już raz (a właściwie... nie raz) z taką łatwością dopuścił do tego, że stracił nad sobą jakąkolwiek kontrolę i dopiero to, że w tym pieprzonym transie zaatakował również Jordie, spowodowało, że otrzeźwiał. A przecież nie powinno tak być. - Miałaś rację, że wolałaś się ode mnie odciąć. I zrozumiem, jeśli po tym wszystkim nie zechcesz, żebym jeszcze kiedykolwiek się do ciebie zbliżał. Do ciebie i... do twojego dziecka - dodał, bo to chyba znów było jej dziecko, nie ich; a on nie zasługiwał na to, by nazywać się jego ojcem. I choć wycofanie się teraz, i zrezygnowanie z niej, z dziecka, i ze wszystkiego, co mogli razem mieć, byłoby najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek przyszło mu zrobić, to - chyba by to zrobił. A w każdym razie: spróbowałby; jeśli tego właśnie Jordie by od niego oczekiwała.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zapewne o tym jednym nie pomyślała, gdy pod wpływem emocji zareagowała w taki sposób i pozwoliła sobie jednocześnie na te przykre słowa, które padły wówczas pod jego adresem – nie chciała przecież w żaden sposób sprawić, by Chet znowu zamknął się w tej swojej skorupie, przez którą dopiero co udało jej się przebić. Kosztowało ich to bowiem wiele wyrzeczeń i minąć też musiało niemało czasu, by dotarli do tego momentu, w którym mogli być naprawdę razem – przez co cholernie przykrym było to, iż trwało to tak krótko, bo przecież tak długo na to czekali. I bynajmniej pewne jest to, że tylko wtedy byli naprawdę spokojni i szczęśliwi: jakby jutro miało nie być. Nagle jednak rzeczywistości przytłoczyła ich na nowo, niespodziewany bieg wydarzeń spowodował lawinę nieuchronnych zdarzeń, poprzez które znowu znaleźli się w punkcie wyjścia – a Chet wrócił do swojej bezpiecznej bańki, z której ponownie nie chciał wyjść. Zapewne ciężko było jej zrozumieć to jego negatywne nastawienie wobec siebie samego, jakoby nie zasługiwał na nią czy też po prostu z góry zakładał, że to się nie uda – chociaż istotnie mogło się udać, bo przecież byli już na dobrej drodze ku temu. Jednak te niepewności i ciągle wahanie powodowały, że ten fundament, który wspólnie budowali nie był stały, nie był na tyle mocny, by utrzymać ich w konfrontacji z życiem, które lubiło rzucać pod nogi kłody. Jordana jednak najbardziej w tym wszystkim nie potrafiła sobie wybaczyć właśnie tego, że znowu zachwiała się jego pewność siebie (w sensie pewność co do tego, że ich związek mógł przetrwać) i czuła, że to właśnie to najtrudniej będzie odbudować. Między innymi dlatego niemal od razu wyjaśniła jak wygląda jej obecna relacja z Noah, by nie tworzyły się w jego głowie kolejne niepotrzebne domysły, które utrudniałyby im komunikację. Owszem, jego zazdrość zazwyczaj bywała urocza, pewnie teraz też by taka była – gdyby jedynie przy tym nie powalił kilku osób i nie zrobił rozróby w lokalu pełnym ludzi – a i problemy prawne nie były mu chyba teraz potrzebne. Tak czy inaczej nie chciała niczego zatajać, a ponieważ Noah to jedynie jej przyjaciel, to Chet musiał mieć świadomość, że nic tego nie zmieni. – Podbije Ci zaraz drugie oko – mruknęła z niezadowoleniem, mrożąc go przy okazji stanowczym spojrzeniem – Noah nie miał racji, bywa zaborczy i nazbyt troskliwy, jest dla mnie jak brat i tak, pewnie oczekiwał ode mnie czegoś więcej, ale wie, że tego nie dostanie. Zgodził się na przyjaźń i to jedyne co mogę mu dać, ale jako przyjaciel chyba również może się o mnie martwić, tak? – uniosła pytająco brew ku górze – Poza tym dlaczego miałbyś na mnie nie zasługiwać? To czemu niby ja zasługuję na Ciebie? Jestem jakimś cholernym ideałem? Nie, nie jestem… - pokręciła głową i westchnęła z rezygnacją, odwracając na moment wzrok. Czasami naprawdę irytowało ją to, iż tak źle o sobie myślał, że wywyższał ją, samemu twierdząc, że jest czymś lepszym, na co on właśnie nie zasługuje. Ale ona mogłaby powiedzieć niemal to samo: że Chet był jej jedynym szczęściem i że w istocie na to szczęście pewnie nie zasługuje. – Nie cofniemy tego co się stało… jest mi głupio z powodu tego co zrobiłeś, już ich za to przeprosiłam. Nie żywią długo urazy, ale zapewne też nieprędko o tym zapomną – stwierdziła, spoglądając na niego ponownie, gdy odłożył już sztućce i odsunął się nagle tak, jakby zamierzał wstać. Nie uczynił tego jednak, więc utkwiła na nim wzrok na dłużej, dzieląc z nim spojrzenie, gdy przeniósł go na jej osobę. Jej wzrok emanował na pewno głównie zmęczeniem – miała dość tej sytuacji między nimi, miała dość tego co wydarzyło się wczoraj i jakie przyniosło to ze sobą skutki i miała po prostu dość tego, że nic nie potrafiła z tym zrobić. Przy okazji ten wzrok niemal błagał o jakieś dobre wieści, o jakąś pozytywną zmianę, o odrobinę dobra i spokoju, którego naprawdę jej brakowało w ostatnim czasie. Przez chwile milczała, jej twarz zaś nie wyrażała żadnych emocji, więc mogło go to napawać lekkim strachem, co do tego, iż być może wzbiera się w niej złość albo że jej ostateczna reakcja nie jest pewna. W końcu jednak odetchnęła cicho i wbiła na moment wzrok w swoje dłonie. – Przestraszyłeś mnie… pierwszy raz naprawdę się bałam, byłeś kompletnie nieobecny, Chet. Rzuciłeś mną o stolik – popatrzyła na niego smutnym wzrokiem i pokręciła znowu głową – I musisz wiedzieć, że ja zawsze czułam się przy Tobie bezpiecznie i czuje się nadal, ale… pierwszy raz widziałam Cię takiego – przyznała z lekkim zawahaniem w głosie – Nie oczekujesz natomiast, że Ci to wybaczę… a Ty wybaczysz mi to co zrobiłam? – skierowała na niego pytające spojrzenie, z lekką obawą co do tego co usłyszy. W końcu między innymi to stanowiło również problem – jego nastawienie i niechęć do podjęcia jakiegokolwiek działania, by naprawić ich relację; relację, którą zepsuła Jordie, ale czego szczerze żałowała, on natomiast nie był w stanie ruszyć dalej i zostawić tego za nimi, nawet w imię tego, że przecież jest z nim w ciąży. A fakt był taki, że ona mogłaby wybaczyć mu wszystko, nawet jeżeli mogło to zasiać jakąś niepewność w jej głowie, to i tak uczucia były tak silne, iż nadal tlił się ten cień nadziei na coś lepszego. Pytaniem pozostawało, czy ten cień nadziei tlił się nadal jeszcze w nim, bo w pojedynkę Jordana nie zdziała przecież nic. – I przestań mówić, że na mnie nie zasługujesz i że Twoje starania nic nie dały… tych kilka ostatnich miesięcy to był najlepszy czas w moim życiu i byłeś wszystkim czego potrzebowałam, niczego nie doceniałam tak bardzo, jak tego, że wpuściłeś mnie do swojego życia i że tak się starałeś, aby było dobrze – i było dobrze, a nawet lepiej – oznajmiła w końcu nieco żywszym tonem głosu, wstając od stołu. Zebrała naczynia i udała się wraz z nim do kuchni, potrzebując chwili na złapanie oddechu. Emocjonalnie reagowała ostatnio nazbyt często, więc potrzebowała od czasu do czasu odrobiny wytchnienia, by zapanować nad tym emocjonalnym stanem. Włożyła więc naczynia do zmywarki, po czym wyprostowała się i ponownie na niego spojrzała. – Nie dałeś mi nawet cienia nadziei na to, że chcesz jeszcze ze mną być… a przecież przyznałam, że popełniłam błąd i że tego żałuje. Chciałam to naprawić, Chet. Raz za razem jednak mnie odpychałeś, a nagle… urządzasz wielką scenę zazdrości – rozłożyła bezradnie ręce, opierając się plecami o kuchenny blat – Nie mogłeś po prostu ze mną porozmawiać? Nie mogłeś zapytać? Musiałeś od razu wszczynać bójkę w miejscu publicznym, wśród moich przyjaciół? – westchnęła i przeczesała dłonią włosy, zerkając w stronę okna. Prychnęła nagle cicho, gdy z jego ust padły znowu tak pełne dystansu słowa i posłała mu pełne rozczarowania spojrzenie. – Moje dziecko? – spytała w końcu z lekkim niedowierzaniem w głosie – To jest i zawsze będzie nasze dziecko. Nasze. I myślisz, że gdybym nie chciała żebyś się do mnie zbliżał, to byłaby tutaj teraz? Że przyszłabym tutaj sama? Gdyby tak było, nigdy bym się do Ciebie nie odezwała. A gdy tak mówisz, ciągle mam wrażenie, że to Ty po prostu nie chcesz ze mną… z nami być.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

W pewnym sensie Jordie z dnia na dzień zburzyła wszystko to, co Chet uważał za pewne i oczywiste - zapewniła mu bolesne zderzenie ze świadomością, że przez ostatnie miesiące istniał w pierdolonej bańce mydlanej, w której nic nie było prawdą. Jordie nie była z nim tak szczęśliwa, jak się wydawało; a on, mimo że zrobiłby dla niej wszystko, nie był jednak wystarczająco dobry - nie na tyle, by powstrzymać ją przed zakończeniem tego związku dosłownie w jednej chwili. I to, że umyślnie pozwoliła mu tak właśnie myśleć, trwając w swym kłamstwie, z całą pewnością nie ułatwiało przestawienia tego wszystkiego w jego głowie na nowo. Ale najbardziej w tym wszystkim zaważył chyba właśnie fakt, że Chet niczego takiego się po niej nie spodziewał. Nie był przygotowany na cios, którym Halsworth wyrwała z niego serce, wobec czego nie mógł nawet w żaden sposób się przed tym obronić. Po prostu jej na to pozwolił - tak jak na wszystko. I choć rozum podpowiadał mu, że lepiej będzie odejść - nie tylko dla własnego dobra, ale też dla jej i dziecka - to to, co pozostało po jego sercu, wciąż ciągnęło ku Jordie; nawet jeśli udało mu się przejąć kontrolę dopiero wtedy, gdy był kompletnie pijany i mógł już tylko działać - bez zbędnego pierwiastka, jakim było trzeźwe myślenie. Z drugiej jednak strony - bezpieczne decyzje nigdy tak do końca nie były domeną Chestera Callaghana. Więc czemu to zmieniać, i czemu akurat teraz, gdy to właśnie bezpieczny dystans, jaki brunet starał się utrzymywać względem Jordie, sprawiał, że oboje byli nieszczęśliwi? Związki i uczucia to głównie sztuka podejmowania kompromisów, a oni chyba nie mieli innego wyjścia, jak tylko spotkać się w połowie drogi, jeśli jeszcze chcieli gdzieś razem dotrzeć. - Naprawdę musisz pytać? - odparł na jej słowa, jakoby nie rozumiała tego, że na nią nie zasługiwał - a co przecież, z jego perspektywy, wydawało się oczywiste. I nie chodziło tylko o to, że zrobił w swoim życiu dużo gówna i nie zasługiwał po tym wszystkim na to, by być szczęśliwym - bo nie uznawał czegoś takiego jak karma i wiedział, że świat nie jest sprawiedliwy; zresztą obiektywnie nie uważał samego siebie ani za złego, ani za dobrego człowieka. Ale nie był dobry dla Jordie i zwyczajnie wątpił w to, czy był w stanie sprawić, by była ona szczęśliwa, a koniec końców tylko na tym mu zależało. Tymczasem dzielenie życia z kimś równie niestabilnym, co on, i jego niekontrolowane wybuchy agresji, dalekie były od tego, co zapewniłoby jej to szczęście. Pokręcił tylko głową, nie drążąc tematu jej znajomych, bo gdyby miał być szczery, musiałby powiedzieć, że nie obchodziło go to, co o nim obecnie myśleli - a nie chciał, by Jordie opacznie to odebrała. Znów wrócił zatem do punktu, w którym każde słowo rozważał dwa razy, zanim zdecyduje się wypowiedzieć je na głos, ale - nie chciał już żadnych nieporozumień. Wysłuchał jej zatem w milczeniu, by ostatecznie spojrzeć na nią niepewnie, gdy zamiast bardziej jednoznacznej odpowiedzi na to, czy była w stanie mu wybaczyć - to jego zapytała o to samo. I on nie odpowiedział jednak od razu, a po tym, jak Jordie wstała od stołu - zanim jeszcze sięgnęła po naczynia, Chet złapał jej dłoń i przyciągnął lekko do siebie, wymuszając na niej zrobienie kroku w jego stronę, mimo że ten chwyt wciąż wydawał się być pełny obaw - że znowu w jakiś sposób ją skrzywdzi albo sprowokuje do odtrącenia go. - Wybaczę. Potrzebuję cię, Jordie - wymamrotał z wzrokiem utkwionym w ich dłoniach, zanim opuścił tę swoją i pochylony ku Jordie, zwiesił głowę, wspierając się czołem o jej brzuch, by - świadomie lub nie do końca - dotknąć go po raz pierwszy od czasu, gdy zagnieździło się tam ich dziecko. - Miałem się tobą zaopiekować, a doprowadziłem do tego, że musiałaś się mnie bać... Nie chciałem tego, wiesz, że nigdy celowo nie zrobiłbym ci krzywdy... prawda? - cofnął się i zadarł głowę, szukając jej spojrzenia. Ale znów - to, że nie chciał, nie zmieniało faktu, że nieomal ją uderzył; że mimowolnie stanowił zagrożenie i dla siebie, i dla niej; że wciąż istniało w jego głowie to coś, czego sam do końca nie umiał nazwać, jakiś taki głód, który mógł zaspokoić tylko ból zdartych knykci i posmak krwi w ustach. Nie zatrzymywał więc dłużej Jordie, gdy postanowiła oddalić się do kuchni; sam również po chwili wstał z krzesła i skierował swoje kroki za nią. Zatrzymał się jednak w pewnej odległości od niej i wyrzucił do zlewu woreczek, w którym lód całkowicie już stopniał, po czym przeniósł ponownie swoje spojrzenie na Jordie, opuszczając ręce wzdłuż ciała. - Próbowałem z tobą porozmawiać - zaczął, ale szybko zaniechał tłumaczenia się z tego, bo fakty pozostawały takie, że te jego próby rozmowy okazały się całkowicie nieudane, a on zbyt łatwo dał się sprowokować do rękoczynów - jakby tylko czekał, aż nadarzy się ku temu okazja. Pokiwał więc ostatecznie głową, wbijając wzrok w podłogę. - Wiem, że próbowałaś. A ja cię od siebie odsuwałem i obstawałem przy swoim, mimo że przez cały ten czas chciałem tylko móc być z tobą... Ale ciągle... chyba sądziłem, że zmuszasz się do tego tylko po to, żeby to dziecko miało jakiegoś ojca, a nikogo lepszego nie było akurat pod ręką... Ale nawet jeśli... - urwał, kręcąc głową. - Nieważne. Nie chcę was stracić tylko przez to, że jestem upartym idiotą. Choćby to wszystko miało być tylko ze względu na dziecko... - zerknął na nią, licząc mimo wszystko na zaprzeczenie, ale z drugiej strony, obawiając się, że jeżeli takie nastąpi, to tylko dlatego, że po tym, co Chet wczoraj zrobił - z całą pewnością nie był już rozsądnym wyborem na mężczyznę, z którym jakakolwiek przyszła matka chciałaby wychowywać swoje dziecko. I dopiero kolejne słowa Jordie uzmysłowiły mu, że właściwie oboje istnieli w podobnym przeświadczeniu: on - że Jordana nie chce go w roli ojca dla swojego dziecka; a ona - że Chet wcale nie zamierzał ratować tej relacji, bo dziecko nie było mu do niczego potrzebne, i że przez to nie chciał również jej. I choć oboje ewidentnie tkwili w błędzie, to z jakiegoś powodu nie umieli rozwiać tych wątpliwości. - Chcę - odparł natychmiast, tym razem bez najmniejszego zawahania w głosie, robiąc krok w jej stronę, po którym jednak znów się zatrzymał. - Chcę być przy tobie. Przy was. Nie tylko przy okazji wizyt u lekarza, ale - zawsze. Pewnie miałaś powód, żeby myśleć inaczej - chociaż on sam go nie znał i wydawało mu się, że robił wszystko, by Jordana nie miała takich wątpliwości - ale jeśli mi pozwolisz... zrobię wszystko, żeby to naprawić i żebyś więcej nie wątpiła w to, że jesteś dla mnie najważniejsza. I że chcę mieć z tobą to dziecko. I chcę, żeby mogło mieć rodzinę... - zapewnił, nim zamilkł na krótką chwilę. - I owszem, byłem wtedy pijany, kiedy to wszystko do ciebie wypisywałem, ale to było szczere. Tęsknię za tobą - dodał, bo co złego mogło jeszcze się stać? Nawet gdyby spotkał się z odrzuceniem - takim samym, jakie spotkała Jordie, gdy mu to mówiła - to gorzej już się chyba nie mógł czuć. Nie po wczorajszym dniu.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Poniekąd Jordie mogłaby pokusić się o stwierdzenie, że: wreszcie poczuł jak to jest po tej drugiej stronie. Mimo, że oczywiście ona nie zrobiła tego wszystkiego specjalnie, nie w akcie jakiejś perfidnej zemsty, by pokazać mu jak on sam ją kiedyś zranił – to zadziało się pod wpływem chwili i emocji, w żaden sposób nie było przez nią przemyślane i zaplanowane. Niemniej jednak, w ostatecznym rozrachunku doszło do sytuacji, w której Chet istotnie zobaczył jak czuje się osoba, którą tak bezmyślnie się rani, bo w końcu i on dopuścił do tego, by uczucia wzięły górę, a kiedy do głosu już dochodzą, to właśnie można zostać zranionym. Jednakże nawet jeżeli dostał ostatecznie cenną lekcje, to równocześnie mocno się wycofał i znowu zamknął w swoim buforze bezpieczeństwa, przez który przecież tak ciężko było się przebić – tego więc Jordana obawiała się najbardziej, że kolejny raz już nie pozwoli jej się do siebie zbliżyć, że kolejny raz jej nie zaufa i że to po prostu tym razem się nie uda. Że zawiodła, chociaż wcale tego nie chciała, a tym, iż nieustannie ją odpychał, gdy wyznała, że żałuje tego co zrobiła – jedynie utwierdzał ją w tym przekonaniu. Nie miała już pojęcia co zrobić, by wreszcie uwierzył, że jest wystarczająco dobry, że przecież nikt nie jest idealny, a on robił naprawdę wszystko, by ona czuła się przy nim dobrze – i to udało mu się przecież w stu procentach. Najlepszym dowodem na to powinna być dla niego właśnie sama Jordie, która wtedy, gdy było między nimi dobrze, niemalże promieniała szczęściem i tego po prostu nie dało się ukryć. Lekcja jednak była cenna, ona kiedyś także nie spodziewała się tego ciosu z jego strony, on zaś nie spodziewał się teraz tego z jej strony – więc tak, byli kwita, nawet jeżeli nie doszło do tego celowo. Oboje musieli więc teraz po prostu wyciągnąć z tego cenne wnioski i idąc dalej, nie pozwolić na to, by to kiedykolwiek się jeszcze powtórzyło. Bo na błędach należy się uczyć. – Tak, muszę pytać, bo kompletnie tego nie rozumiem. Jeżeli Ty nie zasługujesz na mnie, to ja nie zasługuje na Ciebie… wszyscy popełniamy błędy – pokręciła z rezygnacją głową, nie wiedząc jak jeszcze mogłaby mu wyjaśnić, że nie powinien tak o sobie myśleć. Że nie jest złym człowiekiem i nie jest czymś złym dla niej – że istotnie dawał jej największe szczęście w życiu, za którym teraz cholernie tęskni. I chciała z nim być na dobre i na złe, może więc musieli jeszcze zrobić ten jeden, maleńki krok ku temu, by to zaufanie było już na maksymalnie wysokim poziomie. By nic nie mogło ich rozdzielić. Może bywał nieobliczalny, może robił coś co ją raniło, ale nadal był tym samym Chesterem, który skradł jej serce, więc – reszta nie miała po prostu znaczenia. Najlepszym dowodem na to było chyba to, iż właśnie siedziała w jego domu, mimo tego wszystkiego co zrobił dotychczas i co zrobił wczoraj – ona nadal tutaj jest i nadal chce z nim rozmawiać, więc powinien to docenić. I zrozumieć, że najwyraźniej jest wart tego, aby o niego walczyć: bo ona chce walczyć, ale nie może walczyć za nich oboje. Wszystko więc padło już z jej ust, a wyczekiwanie na jego odpowiedź napawało ją strachem, dlatego wstała, by odnieść naczynia do zlewu, by odetchnąć, by na chwile zebrać myśli – ale gdy tylko się podniosła, nagle poczuła jego dłoń na swojej. Spojrzała więc na niego lekko zaskoczona, gdy pociągnął ją delikatnie, przez co zrobiła ten jeden krok w jego stronę, znajdując się tuż przy nim i niemal zastygła w bezruchu, słysząc jego słowa. Głos nagle odmówił posłuszeństwa, a serce zabiło znacznie szybciej – poczuła nagle ogromną ulgę, jakby ogromny kamień spadł jej z tego serca. Gdy wsparł głowę o jej brzuch, wpatrywała się w niego z góry, nie mając pojęcia co poczuć – ten gest wiele dla niej znaczył, nawet jeżeli zrobił to nieświadomie. Spojrzała na ich dłonie, a potem na jego twarz, gdy odchylił głowę, by odnaleźć jej wzrok. – Wiem, że nigdy nie zrobiłbyś mi krzywdy – przyznała cicho, sięgając po chwili dłonią do jego ciemnych włosów, które delikatnie przeczesała palcami – Wiem to… i nie chce więcej się bać. Wystraszyłam się, bo zrobiłeś to nagle, bo w Twoich oczach nic nie mogłam dostrzec, bo byłeś nieobecny i nie wiedziałam wtedy czego się spodziewać… ale to nie zmienia tego, że ufam Ci bezgranicznie – dodała jeszcze, z całym przekonaniem stwierdzając, iż to zaufanie zawsze miał i nadal ma, niezależnie od wszystkiego. Ostatecznie jednak, gdy cofnął głową, przełknęła jedynie ślinę i spojrzała na niego raz jeszcze, by po chwili zabrać już naczynia i odnieść je do zmywarki. Zaskoczył ją tym wyznaniem, więc potrzebowała krótkiej chwili, by pozbierać myśli – by zastanowić się nad tym czy istotnie powinna się teraz złamać i pozwolić mu znowu się do siebie zbliżyć – bo tak, tego właśnie chciała, ale z drugiej strony pokazał jej przecież to inne oblicze. Poza tym, czy mogła mu także tak po prostu wybaczyć, tak od razu, po tym co wczoraj zrobił? Mimo jednak, że rozum podpowiadał jej, aby jeszcze odrobinę go przetrzymać w niepewności, to serce dosłownie wyrywało się do niego i nie chciało dłużej czekać. Gdy obróciła się, dostrzegła go tuż obok siebie, gdy odkładał roztopiony już lód. Spojrzała na niego jednak znowu nieco smutno, gdy wyznał jej szczerze co czuł przez ten czas i pokręciła nieznacznie głową. – Naprawdę myślałeś, że się do tego zmuszam? Że chce z Tobą być tylko ze względu na dziecko? – mruknęła z niedowierzaniem – Po tym wszystkim co razem przeszliśmy, po tym ostatnim czasie, który był najlepszym w moim życiu? Nie masz pojęcia jak ważny dla mnie jesteś… i to nie dlatego, że teraz nagle jestem z Tobą w ciąży, ale tak po prostu, od samego początku – wyznała zgodnie z prawdą, wpatrując się w niego – To nigdy nie będzie tylko ze względu na dziecko i nigdy nie było – zaprzeczyła niemal od razu. To był dobry moment na to, by powiedzieć sobie wszystko szczerze, by niczego już nie ukrywać, by sprostować te błędne domysły, które krążyły po ich głowach. A jak widać – było ich zbyt wiele, przez co właśnie tak bardzo nie mogli się porozumieć. – I ja też chcę żebyś z nami był. Chciałam tego cały czas. W każdej z tych trudnych chwil, które przeszłam w ostatnim czasie, za każdym razem, gdy tak źle się czułam, gdy całe dnie spędzałam w łóżku… bardzo chciałam żebyś wtedy przy mnie był – spuściła na moment wzrok, ale szybko uniosła znowu głowę i utkwiła na nim swoje spojrzenie. Po krótkiej chwili uniosła dłoń i ponieważ Chet znajdował się już niemal na wyciągnięcie jej ręki, sięgnęła nią do niego, by złapał jej dłoń. Gdy to uczynił, pozwoliła, by zbliżył się jeszcze nieco bardziej, stając tuż przed nią. – Dlaczego nie mogłeś mi powiedzieć tego wcześniej? Dlaczego, gdy powiedziałam, że tęsknie, tak po prostu mnie odtrąciłeś? Niemal pękło mi wtedy serce… - westchnęła cicho, zaciskając nieco mocniej palce na jego dłoni – Ja też za Tobą tęsknie. I przepraszam za to co zrobiłam, nigdy więcej nie powtórzę tego błędu, nie zareaguje tak emocjonalnie bez wcześniejszej rozmowy z Tobą, to był ogromny błąd i już zawsze będę tego żałować. Ale… - zamilkła na moment, spuszczając wzrok. Poniekąd trochę nim uciekła, lokując go gdzieś w okolicy jego torsu. Może wzbudziła tym 'ale' także pewną obawę w nim o to co zamierza powiedzieć w dalszej części, ale jedynie potrzebowała krótkiej chwili na to, by zebrać myśli. - …muszę mieć pewności, że i Ty tego nie powtórzysz, Chet. Że już nigdy się tak nie zachowasz, że nie będziesz więcej sięgał po alkohol… do takiego stopnia jak w ostatnim czasie. Bo naprawdę chce zrobić wszystko, żeby nam się udało – niczego bardziej nie pragnę. Jestem w stanie wybaczyć Ci nawet to co zrobiłeś wczoraj, bo bardziej martwiłam się o Ciebie i o Twoje dobro, niż o to co się tam stało, może więc to też nie czyni mnie zbyt dobrym człowiekiem, ale… to na Tobie zależy mi najbardziej.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Gdyby z takiego doświadczenia i z bycia zranionym Chet miał wyciągnąć jakąś lekcję, to byłoby nią: nie warto się angażować. A to byłaby zła lekcja; bo całe swoje życie spędził dokładnie tak, nie angażując się i tłumiąc jakiekolwiek emocje, przez co ostatecznie to właśnie życie okazało się puste, jałowe i całkowicie bezwartościowe. Ale przynajmniej nie dał się skrzywdzić, prawda? Ale Chet nie żałował tego, że pozwolił Jordie na skruszenie tej skorupy, w jakiej istniał od dawna; trochę może żałował tylko tego, że zaufał jej bezgranicznie - ale z drugiej strony, czy ta relacja mogłaby istnieć i czy mogłaby być równie udana, gdyby oboje sobie tak nie ufali? Żałował, że stracił czujność i że opuścił gardę, lecz najwidoczniej uczucia to właśnie z nim czyniły i całkowicie odbierały mu rozum - zarówno wtedy, jak i obecnie, bo przecież jego zachowanie w ostatnich dniach również nie miało nic wspólnego z logiką. Najbardziej jednak żałował tego, że w którymś momencie zaniechał mówienia jej, ile da niego znaczyła - może to Jordie, twierdząc, że ją takimi wyznaniami zawstydzał, częściowo się do tego przyczyniła; ale skoro z każdym dniem stawała się dla niego ważniejsza, to czemu przestał jej o tym przypominać? Czemu pozwolił, by w obliczu ciąży Jordana zaczęła mieć wątpliwości co do tego, czy wciąż będzie ją chciał - taką, z dzieckiem, którego przecież nie było w planach ich słodkiej sielanki. I czemu potrzebował tyle czasu, by sobie to wszystko uzmysłowić? Wszak zakładanie, że niczego nie zrobił źle, można było z góry uznać za niewłaściwe - nie tylko dlatego, że był Chesterem Callaghanem i w ostatnim czasie wiele rzeczy robił źle... A po wszystkim - mógł już tylko przepraszać i zapewniać, że nie chciał - co z każdym kolejnym razem traciło na znaczeniu i wiarygodności. Ale to właśnie zrobił, i nie miał już chyba nic więcej na swoją obronę; dlatego w milczeniu przeszedł za brunetką do kuchni. Nie oczekiwał, że w jednej chwili wszystko wróci do stanu, w jakim było przedtem - wiedział, że tak nie będzie. Ale jeśli Jordie zastanawiała się, czy istniała w nim jeszcze jakakolwiek nadzieja na to, że tę relację da się odbudować, to być może sama musiała mu dać tę nadzieję. Jeszcze raz. - Nieważne, co myślałem. Myliłem się, tak jak ty myliłaś się, sądząc, że cię zostawię, kiedy dowiem się o ciąży... Oboje byliśmy w błędzie. Teraz już to wiem - uznał w końcu i pokiwał głową na znak, że przyjął do wiadomości i nie zamierzał dłużej kwestionować intencji panny Halsworth. Oboje jednak chyba zdawali sobie sprawę, że w ich znajomości nigdy nie było za grosz rozsądku czy odpowiedzialności, jakie to były tymi elementami, które sprawiały, że ludzie decydowali się na to, by zostać ze sobą przez wzgląd na dziecko. Było za to wszystko inne - ogłupiające zauroczenie, błoga beztroska, namiętność, niegasnące pożądanie; tylko ile z tego w nich jeszcze pozostało? Brunet spuścił ponownie wzrok i westchnął cicho na wspomnienie o tym, że nie było go przy Jordie gdy czuła się źle. - Żałuję, że nie byłem - przyznał, by po chwili zerknąć na wyciągniętą w jego stronę dłoń Jordie, którą zamknął po chwili w swojej, zbliżając się o krok. Nie umiał jednak dobrze odpowiedzieć na jej pytanie - bo czy dało się to, że o nią nie walczył, że nie był pewien, czy było jeszcze o co walczyć, że nie widział w tym sensu i nie wierzył w powodzenie takiej walki - ubrać w słowa tak, żeby jej nie zranić? - Nie wiem - pokręcił głową, wznosząc wzrok z ich złączonych dłoni na twarz brunetki. - Ale to nie znaczy, że tego wtedy nie czułem. Tylko... nie umiałem - zmarszczył nieznacznie brwi, jakby odrobinę sfrustrowany tym, że nie potrafił odnaleźć odpowiedniejszych słów, by jej to wyjaśnić. - Nigdy nie chciałem cię zranić, nie chciałem żebyś przeze mnie cierpiała. I mówię ci to teraz, i już zawsze będę z tobą szczery - zapewnił, tak samo jak zapewniał ją już kiedyś, i właściwie trzymał się tego postanowienia - przynajmniej tak długo, aż to Jordie nie zniszczyła wszystkiego swoim kłamstwem. Co nie zmienia jednak faktu, że Chet jej nie okłamywał - po prostu nie zawsze umiał jej wszystko powiedzieć, ale i nad tym zamierzał popracować. Pokiwał głową w odpowiedzi na jej przeprosiny i przyjrzał jej się wyczekująco, nim kontynuowała swoją wypowiedź. Niemal od razu otworzył już nawet usta, by zapewnić, że to, co miało miejsce wczoraj - to był jednorazowy wybryk, jaki nigdy więcej się nie powtórzy, ale... nagle spojrzał na nią nieco zaskoczony, gdy nawiązała do jego rzekomego problemu alkoholowego. Którego, z oczywistych względów, sam Chester nie uważał za problem, a zwykłe picie, jakie zdarzało się każdemu. I nie sądził, by to przez alkohol stawał się agresywny - bo wczoraj nie wypił wcale tak dużo, a wtedy, gdy istotnie był pijany, te procenty zrobiły z niego raczej emocjonalną pokrakę, która nie umiała uporać się z tęsknotą za byłą dziewczyną. Z tym że taki problem najtrudniej było dostrzec właśnie w sobie. A on przed momentem powiedział, że zrobi wszystko, i nie zamierzał się z tego wycofywać. W chwili obecnej zgodziłby się zatem na wszystko - nawet na jakąś bzdurną terapię kontroli gniewu, gdyby tego właśnie Jordie od niego oczekiwała. - Zgoda. Ty nie możesz pić, więc ja też nie będę - kiwnął głową, zdając sobie co prawda sprawę, że nie do końca o to chodziło, ale taka dodatkowa motywacja, by wytrwać w swym postanowieniu, mogła się okazać pomocna. - I obiecuję, że nigdy więcej nie dopuszczę do takiej sytuacji. Nienawidzę się za to, co ci zrobiłem, Jordie, i nie mam nawet prawa prosić cię o to, żebyś mi wybaczyła. Ale zrobię, co będzie trzeba, żeby cię więcej nie zawieść, jeśli dasz mi jeszcze szansę - dodał, zaglądając jej w oczy, gdy opuszki jego palców prześlizgnęły się z jej dłoni w górę, muskając niepewnie opatrunek na jej ręce.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Brak zaangażowania, a przede wszystkie brak wzajemnego zaufania, szybko spowodowałyby, że ich relacja nie miałaby prawa bytu. Gdyby oboje nie opuścili tej gardy i nie spróbowali zaryzykować, to dzisiaj pewnie nie byliby w tym miejscu – z jednej strony można pokusić się o stwierdzenie, że pewnie wtedy byłoby im lepiej: nie mieliby teraz na głowie sercowych problemów i dziecka w drodze – ale z drugiej strony, nie mieliby także siebie, a nie ulegało wątpliwością, że ich do siebie ciągnie nieustannie i że naprawdę chcą ze sobą być. Dlatego przezwyciężyli te wszystkie przeciwności, skupili się na tym co dobre i w ramach tego dostali od losu kilka naprawdę cudownych, wspólnie spędzonych miesięcy, pełnych beztroski i namiętności. Chciałoby się jednak powiedzieć, że to o wiele za mało, że tych kilka miesięcy nie wystarczyło, by wypracowali na tyle silny fundament, by dało się na nim zbudować coś trwałego, coś tak trwałego jak rodzina, którą przyszłoby im nagle stworzyć. I to chyba nie tak, że Jordana mu nie ufała, że zakończyła to wszystko bo sądziła, iż nie zechce jej, gdy będzie w ciąży – ona obawiała się, że nie zechce tego dziecka, a przecież w tej chwili stanowili jedność. Poza tym swoją reakcją naprawdę potwierdzał te jej wszystkie obawy, które pojawiły się nagle, niemal w jednej chwili i spowodowały, że zadziałała pod wpływem chwili – niemal identycznie jak on kiedyś. Oboje więc byli sobie winni tych wszystkich nieporozumień i niedomówień, na ten moment nadal nie potrafili jeszcze otwarcie i szczerze ze sobą rozmawiać – a przynajmniej nie potrafił tego Chet, więc niestety przymusem dla niego było wypracowanie tej chęci do rozmowy, bo bez tego ich relacja nie mogła trwać dalej. Właśnie tak jak teraz, gdy faktycznie podjęli już jakiś dialog, szansa na odbudowanie tego nagle wzrosła: znowu pojawiała się nadzieja, której w ostatnich dniach tak jak im brakowało. I chociaż istotnie znowu wielokrotnie się zranili, nie tylko słowami, ale i czynami, to ostatecznie i tak serce wiedziało swoje i wystarczyło być ze sobą szczerym, by nagle te uczucia odżyły na nowo. Nie mogli zaś liczyć na to, że w tej jednej chwili wszystko zostanie naprawione jak na pstryknięcie palców, że nagle znowu będzie jak kiedyś, bo nie było nawet pewności, czy kiedykolwiek jeszcze będą się czuli tak jak się czuli przed tym wszystkim. Nadal jednak mieli szansę zbudować coś razem, bo wyrażając wzajemnie taką chęć – zwiększali szansę na powodzenie. I kiedy on dawał nadzieję jej, właśnie teraz – swoimi słowami, to ona była skłonna dać ją jemu: kolejny raz. – To prawda, oboje się myliliśmy… Gdyby nie te pomyłki, nie bylibyśmy teraz w tym miejscu, to co było wczoraj zapewne by się nie wydarzyło. Za dużo pojawiło się nieporozumień i niedomówień, więc… chyba musimy po prostu szczerze ze sobą rozmawiać – zawyrokowała, dochodząc do tego wniosku, który postanowiła głośno wypowiedzieć. Rozmowa była kluczem do sukcesu, w ich przypadku najprawdopodobniej jedyną szansą na ratunek, więc nie mogli się tak po prostu poddać. Właśnie jednak tymi słowami dawała mu nadzieję – na rozmowę w przyszłości, a więc jasno dając znać, iż widzi ich w tej przyszłości razem. Zresztą jasno wspomniała już, że za nim tęskni i że jej na nim zależy, że chciałaby to wszystko naprawić, bo… dla niej liczy się tylko on. Nadal jednak pozostawał w niej ten cień wątpliwości, głównie z powodu jego wczorajszego zachowania. Więc jeżeli istotnie była skłonna dać mu szansę, to na pewno to wszystko nie stanie się tu i teraz, tak po prostu. Westchnęła więc tylko cicho i kiwnęła głową. – Chcę Ci wierzyć, Chet. I ja też chcę być już z Tobą szczera, nie chce działać pod wpływem chwili… i też żałuje, że Cię zraniłam, bo nie przemyślałam tego wszystkiego co wtedy powiedziałam – przyznała, kolejny raz wyrażając skruchę, między innymi za te wszystkie okrutne słowa, które padły z jej ust, a które nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. Serce jednak niemal skakało z radości na myśl o tym, że Chet wreszcie się zreflektował, że dostrzegł swoje błędy i że nadal chciał z nią być – naprawdę to powiedział i naprawdę dał jej nadzieję. Uczucie ulgi było więc nie do opisania, mimo, że ostatecznie aż tak wprost tego nie okazywała. – Co nie zmienia faktu, że to co wydarzyło się wczoraj tak po prostu nie zniknie. To jeszcze będzie się długo za nami ciągnęło, a na pewno w najbliższym czasie. Chciałabym zrobić cokolwiek co mogłoby Ci pomóc, ale nie wiem czy zdołam wpłynąć na Noah… żeby nie zeznawał przeciwko Tobie – spojrzała w jego oczy ze smutkiem i z obawą o to jak mogło się to skończyć – Czy coś Ci grozi? Co jeżeli zeznają przeciwko Tobie? Dowiedziałeś się wczoraj czegoś? – dopytała jeszcze, bo nie do końca orientowała się w tych policyjnych sprawach, ale domyślała się, że za takie pobicie i za wszczęcie awantury w lokalu pewnie kara nie jest wcale taka łagodna. Plus, że właściciel lokalu mógł żądać sprawiedliwości, a tutaj już Jordie nic nie mogła wskórać. Spojrzała w końcu jednak na niego wymownie i pokręciła głową, słysząc jego słowa. – Nie będziesz pił, bo ja nie mogę pić? W zasadzie nie o to chodziło, ale jeżeli to ma Cię jakoś dodatkowo zmotywować, to niech będzie – zgodziła się więc na jego tok myślenia, nie uważając wcale, iż miał jakiś alkoholowy problem, ale z całą pewnością w ostatnich dniach grubo przesadzał. Nie wiedziała więc czy to było spowodowane procentami czy też nie, ale wszystko z jej punktu widzenia na to wskazywało. Zamilkła więc na moment i wpatrywała się w niego, dopiero po chwili przesuwając wzrok na opatrunek, który znajdował się na jej ręce. Wzdrygnął nią nawet delikatny, przyjemny dreszcz, gdy opuszkami palców prześlizgnął się po jej skórze. – Dam – powiedziała cicho, w odpowiedzi na jego słowa, po czym ponownie podzieliła z nim spojrzenie – Dam Ci szansę, Chet. Bo tego chce, bo chce z Tobą być. Po tym co stało się wczoraj… potrzebuje chyba jeszcze odrobinę czasu, ale już Ci to wybaczyłam. Wiem, że nie byłeś wtedy sobą, nigdy Cię takim nie widziałam… - zamilkła znowu, wpatrując się w niego przez chwile – Czy to już zdarzało Ci się wcześniej? – spytała jeszcze, pragnąc usłyszeć od niego coś więcej. W końcu obiecali sobie szczerość, więc chyba mógł powiedzieć jej o sobie nieco więcej – nawiązać jakoś do tej formy agresji, która zawładnęła nim wczorajszego wieczora. A ona chciała poznać go całego, wszystkie te blaski i cienie, nie mógł nic przed nią ukrywać, jeżeli to miało się udać. – Nie martw się tym, rana nie jest duża, szybko się zagoi – odparła, czując nadal opuszki jego palców w okolicy opatrunku – Bardziej martwię się o Ciebie i o Twoją głowę, potencjalny wstrząs mózgu może dać objawy w każdej chwili. Możesz nawet stracić przytomność… nie powinieneś teraz zostawać sam – pokręciła głową, sięgając dłonią do jego torsu, który delikatnie pogładziła. Zerknęła więc gdzieś w okolice jego klatki piersiowej, a potem znowu na jego zmęczoną, opuchniętą i poranioną twarz, ale nadal tak cudownie przystojną, tak bardzo, iż jedynie chciała znowu znaleźć się w jego ramionach bo za tym chyba tęskniła równie mocno. Dlatego nie myśląc wiele, pomimo tego, iż nadal pozostawał między nimi – minimalny jeszcze – dystans, ale i niepewność, po prostu zrobiła krok ku niemu i wtuliła się w jego ciało, obejmując go rękami w pasie. Odetchnęła cicho, delektując się nie tylko przyjemnym zapachem jego perfum, ale również bliskością i ciepłem jego ciała – a ulgę poczuła dopiero wówczas, gdy otoczył ją mocno swoimi ramionami, na co tak długo czekała. Z pewnością zrobili właśnie duży krok do przodu – w lepszą, wspólną przyszłość, miejmy nadzieję.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

To, że ów zbudowany przez nich wspólnie fundament nie był dostatecznie trwały, by móc postawić na nim dom oraz rodzinę, wydawało się całkiem oczywiste, skoro cała konstrukcja z taką łatwością runęła w zaledwie jednej chwili. Z drugiej jednak strony - był on chyba dokładnie tak solidny i trwały, jak można by tego oczekiwać po relacji z podobnym, zaledwie kilkumiesięcznym stażem. A oni nigdy nie próbowali zbudować rodziny; próbowali zbudować związek, który - gdyby chcieć opisać go za pomocą konkretnych etapów rozwoju - może już nie raczkował, ale dopiero co stanął na nogi. Nie chwiejnie, lecz z pozoru stabilnie; tylko po to, by potknąć się o pierwszą przeszkodę, jaką napotkał na swej drodze i upaść niekontrolowanie. Być może dlatego musieli pomóc sobie nawzajem wstać, żeby móc ruszyć dalej; nawet jeśli nieco poobijani - i to całkowicie dosłownie. Pozostawało jedynie pytanie - czy oni mogli sobie jeszcze na to pozwolić, czy mogli ryzykować, kiedy na szali byli już nie tylko oni, ale także to dziecko. A może to pytanie powinno raczej brzmieć: czy mogli nie ryzykować? Trudno wszak o to, by coś wstrząsnęło nimi i zaskoczyło ich równie mocno, co niechciana nieplanowana ciąża, więc chyba - najgorsze mieli za sobą. A w każdym razie taką można by żywić nadzieję. Konieczność szczerych rozmów brunet skwitował już tylko wyrażającym zgodę kiwnięciem głowy; bo choć dla niego samego realizacja tego wcale nie była taka prosta, często nie umiał znaleźć właściwych słów i nie do końca wiedział, jak powiedzieć pewne rzeczy, żeby nie zabrzmieć źle - nieczule albo przeciwnie: nazbyt ckliwie; a czasami wręcz odnosił wrażenie, że w momencie, gdy zaczynali ze sobą rozmawiać, tworzyło się między nimi jeszcze więcej nieporozumień niż wtedy, gdy tego nie robili; ale finalnie i on zdawał sobie sprawę, że bez tego zupełnie nic by nie stworzyli. Poza dzieckiem, bo to przyszło im aż zbyt łatwo. Stworzenie nowego człowieka zdecydowanie nie powinno być takie łatwe... I mimo iż przed momentem obiecali sobie szczerość, to brak jakiegokolwiek szczerego uśmiechu chociażby, skutecznie utrudniał Chesterowi zidentyfikowanie tego, co Jordie faktycznie teraz czuła - czy w większym stopniu ulgę, czy jednak nadal niepokój - przez co i on sam czuł się trochę niepewnie, zwłaszcza gdy oznajmiła, że wczorajsze wydarzenia tak po prostu nie znikną. Oczywiście i on o tym wiedział, ale z jakiegoś powodu usłyszenie tego samego z ust Jordany było jak pomachanie na pożegnanie tej nadziei na rychłe pogodzenie się i pozostawienie wszystkiego za sobą. Dopiero po chwili zrozumiał jednak, do czego piła, a jego twarz na ułamek sekundy wykrzywił grymas niezadowolenia, gdy padło imię Noah. - Noah - zaczął, mimowolnie zaciskając mocniej zęby - brał w tym taki sam udział, jak ja. Pobiliśmy się nawzajem. Nie ja jego, więc jeśli mam mieć przez to kłopoty, to on też. Właściwie... może nawet większe niż ja. To on użył niebezpiecznego narzędzia - odparł bez ogródek, nie kryjąc tego, że nie będzie miał oporów przed pociągnięciem cholernego Noah na dno za sobą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Bo prawda była taka, że to tamten roztrzaskał Chesterowi szklankę na głowie, czym mógł spowodować poważny uszczerbek na zdrowiu - a że nie umiał się bić i ostatecznie to ze strony bruneta wyszło więcej ciosów, to już inna sprawa. Być może zatem to Jordie powinna mu uzmysłowić, jeśli chciała odwieść swego przyjaciela od pogrążenia Callaghana. Co prawda ten nie miał wątpliwości, że wszyscy najbliżsi świadkowie - czyli znajomi Jordie - będą po stronie Noah, ale rana na głowie bruneta również mówiła sama za siebie. Co nie zmieniało faktu, że wciąż jednak będą musieli zapłacić za szkody wyrządzone w lokalu pełnym gości, jacy z pewnością nie byli zachwyceni owym przedstawieniem, ale tu Chet wierzył, że prawnik mógł postarać się o polubowne załatwienie sprawy. A on był gotów wyrazić tak wiarygodną skruchę, jak tylko będzie trzeba. - Nie. Nie będę pić, żeby ta sytuacja z wczoraj więcej się nie powtórzyła. Ale jeśli przy okazji będziesz mi w tym towarzyszyła, to chyba będzie nam łatwiej - bo łatwiej pewne rzeczy robić razem, niż osobno, a prawda była taka, że Chet był skłonny zdecydować się na takie rozwiązanie tylko dlatego, że Jordie go o to poprosiła - nie dla siebie zatem, ale dla niej. - Rozumiem - skinął głową. Nie zamierzał w żaden sposób na nią naciskać, by puściła wczorajszy wieczór w niepamięć, zwłaszcza że gdzieś tam z tyłu głowy wciąż zdawał sobie sprawę, że pewnie w ogóle nie powinna mu tego wybaczać. Zawsze przecież było tak samo: najpierw agresja, później przeprosiny, skrucha, zapewnienia, że to się nie powtórzy. I mimo że Chet mówił to wszystko szczerze, to obawiał się tego, że nie miał już nad niczym kontroli. Dlatego zwlekał parę sekund z odpowiedzią, przyglądając się Jordanie. - Jeśli powiem, że tak, nie będziesz miała żadnego powodu, żeby wierzyć, że to się więcej nie powtórzy... - zauważył, niejako udzielając jednak odpowiedzi twierdzącej i rozluźnił swoją dłoń, którą wciąż trzymał tę jej, jakby dając jej tym jeszcze szansę na ucieczkę, skoro nie umiał dać jej gwarancji, że do podobnej sytuacji już nigdy nie dojdzie. Mógł jej jedynie obiecać, że zrobi wszystko, by do niej nie doszło. Wczoraj bowiem nic go tak naprawdę nie powstrzymywało; pędził w dół, niszcząc wszystko na swej drodze, ale chciał wierzyć - może naiwnie - że gdyby miał jakaś motywację, i gdyby była nią Jordie, byłoby inaczej. - To bez znaczenia. Ja nigdy sobie nie wybaczę tego, że w ogóle cię naraziłem - pokręcił głową odnośnie rany na jej ręce, bo to, czy była mała i niegroźna, nie stanowiło różnicy. Chet czuł się z tego powodu równie podle. Nie odpowiedział jednak nic w temacie własnej rany na głowie, zaledwie przyglądając się w milczeniu twarzy brunetki. Nie powiedział, jak miał to w zwyczaju, aby się nie martwiła - bo nie chciał, by go zostawiała. Coś mu natomiast podpowiadało, że stwierdzenie, iż bywało gorzej, również wcale by jej nie uspokoiło. Od samego urazu minęło już jednak kilkanaście godzin, więc jeśli do tej pory nic mu nie było, to raczej tak już miało pozostać. Mimowolnie zerknął w dół, gdy poczuł przesuwającą się po jego torsie kobiecą dłoń, by po chwili pozwolić, aby ich spojrzenia ponownie się spotkały, zanim Jordie zrobiła krok w jego stronę, by się do niego przytulić. Bez dłuższego zawahania Chet zamknął ją w swoich ramionach i pogładził dłonią jej ciemne włosy, do których przytulił w końcu policzek. - Zostań ze mną - odparł dopiero teraz; wcześniej czując jednak, że nie miał prawa jej o to prosić, a nie chciał, by czuła się zobowiązana, gdyby jednak wciąż posiadała jakieś obawy co do jego osoby i zostawania tu z nim - czemu oczywiście już zaprzeczyła, ale Chestera trudno było przekonać. Ale fakt, że Jordie zechciała znaleźć się w jego ramionach, sugerował coś odmiennego niż obawę. Choćby miała to być tylko troska. Przez dłuższą chwilę pozostali w swoich objęciach, a Chet żałował trochę, że nie wszystko dało się rozwiązać w taki właśnie sposób. Skoro oboje chcieli być razem - to czemu do cholery było to takie trudne? - Jak ty się w ogóle czujesz? Nie powinnaś się stresować, a ja ciągle tylko ci dokładam... - zagaił po chwili, mimowolnie zastanawiając się, czy gdyby przez te jego wybryki coś się stało dziecku - Jordana również by mu to wybaczyła? Szybko jednak wyrzucił tę myśl z głowy, bo mimo iż cała ta ciąża była im mocno nie na rękę, to przecież Chet ani świadomie, ani podświadomie jej nie sabotował...

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdecydowanie byli na zbyt wczesnym etapie tej znajomości, by móc w ogóle myśleć o tym, aby zakładać wspólnie rodzinę czy właśnie starać się o dzieci, które mieliby wspólnie wychowywać. Na pewno pozostanie pewna cząstka żalu związana z tym, że istotnie nie mogli się sobą nacieszyć do woli, że nie było im dane lepiej się poznać i pobyć wyłącznie we dwoje – by ewentualnie potem spróbować chociaż pomyśleć o tym czy chcieliby razem tworzyć coś więcej. Los poniekąd zdecydował za nich – trochę też z winy samej Jordany – no więc ostatecznie stanęli już raczej przed faktem dokonanym, wobec którego to czy byli na to gotowi czy też nie, nie miało już żadnego znaczenia. Dziecko, nawet jeżeli niechciane i nieplanowane, było już w drodze, a w istocie nie było tutaj przecież niczemu winne, więc to oni musieli dorosnąć do roli, którą przyszła im nagle objąć, by następnie zrobić wszystko dla tego małego człowieka, który będzie od nich całkowicie zależny. Wizja tego co prawda nadal dla niej była cholernie przerażająca, ale na pewno nie chciała być w tym sama – w ogóle chciała by Chet był w jej życiu i by mogli być razem, bo nie wyobrażała sobie tego życia bez niego, ale pragnęła również by gdy już to dziecko się pojawi, mogli być razem we troje. Ciężko stwierdzić czy nagle obudził się w niej jakiś instynkt macierzyński, ale na pewno w jakimś stopniu zaakceptowała ten stan rzeczy, które nie mogła już przecież zmienić. Jedynym utrudnieniem i jedyną niewiadomą pozostawało to, czy zdołają wrócić na właściwe tory i uratować tę relację – także dla własnego dobra. Bo przecież gołym okiem widać było, że nie potrafią już bez siebie funkcjonować, że tęsknią, że pragną być razem – dlatego rzeczywiście wręcz irracjonalnym wydawało się to, że tak ciężko było im dojść do porozumienia. Nadal jednak zmianie nie uległy ich temperamenty i charaktery, które były różne, ale jednocześnie identycznie mocne – poza tym z natury byli uparciuchami, więc faktycznie mieli utrudnione nieco zadanie z dotarciem do siebie wzajemnie. Póki co jednak znowu zdawać by się mogło, że na dobrej drodze do pojednania, że wczorajsze wydarzenia otworzyły im oczy i zamiast oddalić ich od siebie czy zniechęcić, to właśnie ich zbliżyły. I pozwoliły na szczerą rozmowę, na uzewnętrznienie swoich uczuć i pragnień, na to – by w ogóle mogli ze sobą pobyć. Wiec jak pokręcone by to nie było, to ostatecznie mogli chyba być tylko wdzięczni za to całe zamieszanie, które w ostatecznym rozrachunku im pomogło. Grunt co prawda nadal pozostawał niepewny, nadal jedynie mówili o tym co czują i co powinni zmienić, aczkolwiek brakowało w tym poczucia ulgi i chociażby zwykłego, prostego uśmiechu, który pokazałby, iż: wszystko jest już dobrze. Czuli chyba jednak wzajemnie, że to jest dobry moment, że coś zmienia się na lepsze – nawet jeżeli powoli i jeszcze nie w stu procentach. – Tak, wiem… tej szklanki na pewno mu nie wybaczę. Mógł Cię nawet zabić… - westchnęła aż, kręcąc z aprobatą głową. Ta myśl niemal fizycznie ją zabolała, myśl o tym, że mogłaby go w taki sposób stracić na zawsze. Noah więc będzie musiał się liczyć z tym, że Jordana tak łatwo mu tego nie zapomni. – I właściwie to on zaczął, dlatego będę chciała przemówić do rozsądku, jeżeli i on nie będzie chciał mieć jakiś większych problemów. I pomówię też z resztą, w końcu jednak są świadkami całego tego zdarzenia. Niestety jednak pewnie właściciel lokalu nie będzie taki skory do odpuszczenia… myślisz, że da się to załatwić jakoś polubownie? Pokryć szkody finansowe? – zapytała z cieniem nadziei w głosie, naprawdę wierząc w to, że Chet nie będzie miał z tego powodu większy problemów. W tym także tych prawnych, bo te chyba nieco mocniej się go trzymają w ostatnim czasie. Póki co jednak można nazwać szczęściem to, iż się od nich wywija. Kiwnęła jednak ostatecznie głową, gdy wyjaśnił swój punkt widzenia co do alkoholu, bo w zasadzie miało to sens i chyba nawet bardziej jej odpowiadało. – Zdecydowanie musimy zrobić wszystko, aby sytuacja z wczoraj już się nie powtórzyła. Natomiast faktycznie to całkiem dobry pomysł, bo skoro ja nie mogę pić, to czemu Ty byś miał… będzie fair, jeżeli nie będziemy pić oboje – pokiwała znowu głową, utwierdzając się w tym przekonaniu. Nawet ją to lekko rozbawiło, aczkolwiek uśmiech nadal nie wślizgnął się na jej buźke. Na to być może było jeszcze za wcześnie, a może pojawi się niedługo – nadal jednak stąpali jeszcze po na tyle niepewnym gruncie, że chyba musieli zachować ostrożność. Zamilkła natomiast na dłużej w momencie, w którym Chet nie wprost – ale przyznał, że istotnie takie wybuchy agresji już się zdarzały. – To znaczy, że… zdarzało Ci się to już wcześniej? Ale… dlaczego? – zapytała ni stąd ni zowąd, bo nagle to pytanie wydało jej się najbardziej oczywiste. Poniekąd ten fakt mocno ją zmartwił, z drugiej zaś strony, cieszyła się, że w końcu o tym wie, że wreszcie zna go nieco lepiej. Nie tylko od tej idealnej, dobrej strony, którą jej pokazywał dotychczas. – To rzeczywiście zmienia postać rzeczy, ale… też nie wpłynie na to co o Tobie myślę. Właściwie poniekąd cieszę się, że dowiedziałam się o Tobie czegoś więcej. I chcę wierzyć, że to się więcej nie powtórzy i że zrobisz wszystko, aby do tego nie doszło. Może jestem naiwna, ale naprawdę nadal Ci wierzę – przyznała w końcu, niejako jasno określając, iż to faktycznie mogło być głupotą z jej strony – może nawet całkiem naiwne, ale z uczuciami nie da się wygrać. Czasami popychają nas do całkiem niezrozumiałych decyzji, czasami sprawiają, że jesteśmy ślepi na pewne sprawy. Dlatego zapewne tak uwielbiała trwać w tym stanie, który pozwalał jej iść dalej niezależnie od wszystkiego: i pozwalał jej sięgnąć po coś tak trudnego jak wybaczenie, bo to w tej kwestii było najważniejsze. – Najważniejsze, że ostatecznie ani mi ani Tobie nic poważniejszego się nie stało – skwitowała krotko temat odniesionych przez nich ran, w tym także tylko tej jej, do której doprowadził sam Chet, ale właściwie nie mogła mieć wpływu na to co on myślał – nie mogła w żaden sposób odebrać mu wyrzutów sumienia czy tego, iż nie był w stanie sobie wybaczyć, że ją naraził. Właściwie naraził i ją i dziecko, ale… nie był to już czas, by o tym mówić. W końcu mieli ruszyć dalej. Dlatego pozwoliła sobie na to, by zmniejszyć dzielący ich dystans, by móc nie tylko dotknąć jego klatki piersiowej, ale ostatecznie także wtulić się w jego ciało. Poczuła błogi spokój i przyjemne ciepło, gdy niemal od razu otoczył ją ramionami i mocno objął, co sprawiło jej największą przyjemność. – Nigdzie się nie wybieram – odparła niemal od razu na jego słowa, mimowolnie także unosząc kąciki ust ku górze, chociaż on sam nie mógł tego zobaczyć. Chciała jasno zapewnić go co do tego, że zamierzała z nim zostać i o niego zadbać, nie tylko dlatego, że się troszczy i martwi, ale dlatego, że jej na nim zależy. – Ale Ty powinieneś się przespać, na pewno jesteś zmęczony – zauważyła jeszcze, gładząc delikatnie dłonią jego plecy, w niemal tak samo kojącym geście, jakim on gładził jej włosy. Nagle naprawdę się rozluźniła, poczuła, że ten wielki kamień spadł jej z serca i to serce znowu rozbłysło nadzieją na lepsze dni. W momencie, w którym jednak spytał o jej samopoczucie, oderwał się delikatnie od jego ciała, właściwie jedynie odchyliła głowę, by móc na niego spojrzeć, ale w ogóle go nie puściła. – Czuje się już na szczęście lepiej. Mimo tych wszystkich stresów i nerwów… co prawda jestem jeszcze osłabiona, a tej nocy denerwowałam się na tyle, że też niewiele spałam, ale ogólnie jest lepiej. Czasami jeszcze miewam mdłości, ale już nie w takim stopniu jak jakiś czas temu – oznajmiła, wpatrując się w jego oczy – Mam jednak nadzieję, że wreszcie będzie spokojnie, naprawdę tego potrzebuje. I Ciebie też potrzebuje…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Niezależnie od ich pierwotnej reakcji i podejścia co do kwestii posiadania razem dziecka i stworzenia wspólnie rodziny, fakt, że obecnie tu byli, że rozmawiali ze sobą i pragnęli wyjaśnić wcześniejsze niejasności oraz dojść do porozumienia, najlepiej chyba świadczył o tym, że po przemyśleniu sytuacji - a mieli na to sporo czasu - doszli do takiego samego wniosku: że tego właśnie chcą i że są gotowi spróbować. Niestety wcześniej ta wieść o ciąży spadła im na głowy nagle i nieoczekiwanie, a oni nie mieli czasu na zastanawianie się, czy podołają temu wyzwaniu i czy będą skłonni podporządkować całe swoje życie zupełnie nowym priorytetom. Ani czy w ogóle pragnęli mieć dziecko - i choć teraz zastanawianie się nad tym, jak by to wyglądało, gdyby Jordie jednak go nie okłamała, nie miało najmniejszego sensu, to prawdopodobnym wydawało się, iż mając tę świadomość, że wpadli, Chet pewnie właśnie nad tym zastanowiłby się w pierwszej kolejności. Zapytałby Jordanę, co zamierzała z tym zrobić - ona odebrałaby to jako sugestię, by pozbyć się niechcianego problemu, a on nie umiałby w pełni wyprowadzić jej z błędu, bo w tamtej chwili istotnie sądził, że ciąża zrujnuje jej przyszłość; i koniec końców znaleźliby się w dokładnie tym samym miejscu, w jakim byli aktualnie. Zapewne. Ostatecznie zatem nie powinno liczyć się to, jak się tu znaleźli - ale to, jak z tych problemów wyjdą. A ku temu byli już na jak najlepszej drodze i nawet jeśli ten grunt pod ich stopami nie był jeszcze zbyt pewny, to przynajmniej wiedzieli już, że oboje w jednakowym stopniu pragnęli wykonać ten kolejny krok naprzód. - To nie jest takie łatwe - odrzekł odnośnie tego, że Noah mógł go zabić, bo - niejeden przed nim już tego próbował, a jak widać, ku niezadowoleniu niektórych, Chet wciąż chodził po tej ziemi. Sam przed sobą musiał jednak przyznać, że byłoby to kurewsko żałosne, gdyby istotnie tak się stało - gdyby po tym, co przeszedł w FBI, po tym, jak przeżył postrzał i wyszedł cało z wybuchu, lub nawet, patrząc tylko na ostatni rok, po starciu na noże i wypadku samochodowym - stracił życie w barowej bójce, z rozwaloną szklanką na głowie. A jednocześnie zdawał sobie sprawę, że kiedy już przyjdzie mu umrzeć, to właśnie tak - w sposób żałosny i pozbawiony większego sensu, bo na to, by zginąć lepiej, na służbie, stracił już swoją szansę... - Myślę, że tak, nikt nie lubi ciągnących się spraw. Nie martw się tym - odrzekł, nie mając żadnej pewności co do tego, jak cała sprawa się potoczy, ale teraz chciał zwyczajnie uspokoić Jordie. Chociaż byłoby to doprawdy okrutną ironią, gdyby po wczorajszym przyszło mu ponieść dużo poważniejsze konsekwencje prawne - właśnie teraz, gdy nieśmiało próbowali zaplanować jakoś sobie wspólną przyszłość... Pokręcił bezradnie głową, gdy Jordana postanowiła kontynuować temat jego niekontrolowanego zachowania. - Nie wiem, nie umiem tego wyjaśnić. Ja... czasem czuję, jakby coś mnie roznosiło od środka i po prostu muszę... coś zniszczyć... - pokręcił głową, nie oczekując jednak, że z perspektywy Jordie będzie to miało jakikolwiek sens. Bo czy dało się to zrozumieć? Usprawiedliwić? Może to nadmiar złej energii szukał w ten sposób ujścia - mimo że tę Chet rozładowywał poprzez aktywność fizyczną, wypalając mięśnie niemal do upadłego. A może tak oddziaływał na niego stateczny tryb życia, jaki wiódł od ponad roku w Seattle - może brakowało mu adrenaliny i mocniejszych wrażeń, jakie zapewniała mu praca w FBI, więc podświadomie szukał ich w kompletnie niewłaściwych miejscach. Nie tylko w bójkach - czasem było to po prostu uderzenie pięścią w ścianę, byle poczuć ból; czasem roztrzaskanie czegoś w nerwach; a wczoraj akurat stanęła mu na drodze druga osoba i w efekcie to Noah wylądował w szpitalu z pokiereszowaną twarzą. - Wolałbym, żebyś nie musiała się o tym przekonywać... na własnej skórze. Nie w taki sposób. Ale to... mnie otrzeźwiło - wyznał, wciąż najbardziej żałując jednak tylko tego, że panna Halsworth musiała być nie tylko świadkiem tego wszystkiego, ale i obiektem, na którym wyładował tę wściekłość, bo akurat sama weszła mu pod rękę. I nie chciał nawet myśleć o tym, że mógł jej zrobić większą krzywdę. Tym bardziej więc fakt, że Jordie była tutaj z nim - i że była tak blisko, wtulona w niego - z całą pewnością zdjął ogromny ciężar z jego barków i istotnie pozwolił brunetowi uspokoić myśli, przynajmniej na tych parę chwil. - I tak bym nie zasnął. Chyba że położysz się ze mną... - zasugerował odrobinę niepewnie, ale skoro mogli się przytulić, to może mogliby także położyć się razem, nawet jeżeli nie w łóżku, to na kanapie w salonie. I może to pozwoliłoby Chesterowi na moment uciszyć te wyrzuty sumienia, jakie nie dały mu spać w nocy. Popatrzył jej w oczy, gdy odchyliła głowę, i spróbował wreszcie się uśmiechnąć. - Będzie spokojnie. I będzie lepiej, razem się o to postaramy - odrzekł, głaszcząc ją w pokrzepiającym geście; może niezbyt obiecująco i optymistycznie, ale chyba chciał powiedzieć, że będzie lepiej, bo będą razem - a to było wystarczające. Bo on również jej potrzebował - z czego zdawał sobie sprawę i co próbował jej też dzisiaj powiedzieć; potrzebował, aby utrzymać się w pionie i nie runąć ponownie, bo chyba bez pomocy Jordie kolejny raz by nie wstał, i ta świadomość napawała go pewnym lękiem - że nie wiedział już, jak bez niej żyć.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”