WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

4.
Ciąża. Zdominowała niemalże całe jej życie, chociaż akurat temu właściwie ciężko się dziwić – to wszystko było dla niej kompletnie nowe i co więcej, totalnie nieznane. Jakby nagle znalazła się w całkowicie innym życiu, bo wszystkie te doświadczenia, samopoczucie i nastroje dosłownie wywracały jej organizm do góry nogami. Nie pomagał przecież również fakt, że nagle została z tym wszystkim sama, że nie mogła się tym dzielić z Chet’em i że nie mogła liczyć na jego wsparcie, którego bardzo jej teraz brakowało. Fakt był taki, że cholernie żałowała podjętych przez siebie – błędnych – decyzji, że tęskniła za nim i że chciała, aby był w tym razem z nią, o ile i on tego chciał. Ich ostatnia rozmowa niestety również nie potoczyła się w zbyt pozytywny sposób, znowu padło zbyt wiele gorzkich słów i niemiłych sugestii, które ciężko było teraz tak po prostu wyrzucić z pamięci. Jednakże oczywistym pozostawało, że oni tak o sobie nie myśleli, że był to jedynie wytwór nerwów, stresu i wzajemnego rozczarowania, które zapewne odczuwali. Nagle wszystko było po prostu nie tak jak trzeba i w żaden sposób nie potrafili odwrócić tego błędnego koła, w którym się znaleźli. Oczywiście głównie to Jordie mogła wszystko zrobić inaczej: mogła z nim spokojnie porozmawiać, mogła wytłumaczyć, mogła przyznać się do błędu i przeprosić, bo jawnie postąpiła źle. I zdawała sobie z tego sprawę. Co więc ją powstrzymywało? Można by pokusić się o stwierdzenie, że urażona duma, ale nic takiego nie miało miejsca. Tęskniła za brunetem i naprawdę chciała jakoś naprawić to co zepsuła, mimo nawet faktu, że on również w jakiś sposób zranił w tym wszystkim jej uczucia – bo nie zawalczył, bo odpuścił i tak po prostu pozwolił jej odejść, sądząc, że tego właśnie chciała. Jakby zapomniał, że tak bardzo jej na nim zależało, a to nie mogło zmienić się z dnia na dzień… a jednak, uwierzył, że chciała odejść i to też w jakimś stopniu ją zraniło. Ale oboje w tym wszystkim się pogubili i gdy emocje brały górę, nie potrafili racjonalnie myśleć, jedynie parli na oślep do przodu, wzajemnie się raniąc. Jordie więc nękana nie tylko kiepskim samopoczuciem, ale i tęsknotą za nim, z trudem znosiła kolejne dni, w dodatku będąc znowu bezrobotną. Musiała odwołać dwie sesje, bo samopoczucie nie pozwalało jej na kilkugodzinną pracę, a chyba nie chciała też by i w tej pracy dowiedzieli się już, że jest w ciąży, bo chyba po cichu liczyła, że gdy to samopoczucie się poprawi, to będzie mogła jeszcze zaliczyć kilka sesji. Póki co jednak niektóre dni bywały naprawdę słabe, w większości leżała albo spędzała je w łazience nad sedesem, zwracając cokolwiek tylko zdołała zjeść. Dopiero dzisiejszy dzień – jak się jej wydawało – zaczął się całkiem pozytywnie, chociaż musiała pojawić się na uroczystym świętowaniu urodzin siostry, czyli totalnym zlocie rodzinnym. I nawet jeżeli szczerze lubiła te rodzinne spotkania, to akurat teraz były jej one nieco nie w smak, bowiem nikomu jeszcze, oprócz jednej siostry, nie przyznała się do swojego stanu. I chyba póki co jednak nie chciała, by wszyscy wiedzieli, bo sama musiała się na to jakoś przygotować. Ale nie mogła się nie pojawić, więc gdy już zebrała się w garść, doprowadziła się do porządku i przygotowała na popołudniowe świętowanie, jednocześnie nagle tracąc suszarkę, która odmówiła współpracy – na szczęście już po tym, jak Jordie ogarnęła swoje włosy. Nie mogła jednak bez suszarki funkcjonować, a druga… była u Chet’a. Póki co jednak nie miała czasu o tym myśleć, bo prawie była już spóźniona, więc pojechała prosto do pięknego, dużego domu siostry, w którym urządzała swoje eleganckie przyjęcie. Z uśmiechem witała się ze wszystkimi i modliła się tylko w duchu, by wytrwała w tym dobrym samopoczuciu, nie zdradzając po sobie niczego. Czas minął jej nawet całkiem przyjemnie, chociaż nieustające pytania o partnera, studia i pracę niemal doprowadzały ją już trochę do szału – ale to był standard. Gdy jednak w końcu osłabienie brało górę, postanowiła wymknąć się trochę w angielskim stylu, żegnając się jedynie z siostrą, która była wtajemniczona w temat i która w związku z tym nie zatrzymywała jej siłą. Pożegnała się jeszcze z tatą, na którego przypadkowo wpadła i potem taksówką odjechała – początkowo w stronę swojego domu, ale po drodze jednak zmieniła zdanie i podała adres Chestera. Właściwie była to chwila, nie czuła się najlepiej, więc pewnie i zjawianie się u niego nie było najlepszym pomysłem, ale w istocie potrzebowała tej suszarki, a on nie kwapił się z oddaniem jej rzeczy. Minęło bowiem kilka dni, a on nadal nie dostarczył ich do baru, z którego mogłaby je odebrać, przynajmniej miała nadzieje, że nie, bo inaczej to tam musiałaby potem jechać. Z drugiej zaś strony, suszarka wydawała się jedynie dobrym pretekstem – chociaż jej potrzebowała, to oczywiste dla każdej kobiety – do tego by zobaczyć bruneta, by sprawić, że to spotkanie w jego gabinecie nie było ostatnim. A Jordie nie chciała by było ostatnim, bo nie wyobrażała sobie, że mogłaby go więcej nie zobaczyć. I mimo, że nie miała pojęcia jak Chet zareaguje, to po prostu musiała się z nim spotkać. Ponieważ jednak nie obstawiała, że jej wizyta tutaj będzie długa, poprosiła kierowcę, aby poczekał na nią, a sama udała się pod drzwi domu Callaghana. Zapukała, chociaż lekko się stresując i wzięła głęboki wdech, delektując się tym cudownym powietrzem, które tak bardzo różniło się od tego w centrum miasta. Szybko jednak wróciła wzrokiem na drzwi, gdy te otworzyły się, a jej oczom ukazał się właściciel tego miejsca, na widok którego zrobiło jej się w środku przyjemnie ciepło. Niemal miała ochotę się uśmiechnąć, ale póki co tego nie zrobiła. – Cześć – zaczęła trochę niepewnie, widząc wyraźnego zaskoczenie na jego twarzy. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że jego fizyczna obecność dosłownie odbierała jej rozum: chciała po prostu wpaść w jego ramiona i zapomnieć o wszystkim, ale… - Ja… przyjechałam po suszarkę – wyjaśniła, trochę głupio, ale w istocie to był jeden z powodów, dla których się tu znalazła, chociaż wcale nie główny powód, bo tym głównym było zobaczenie go – Ta którą miałam w mieszkaniu zepsuła się, a właściwie znacznie bardziej lubię tą, która została u Ciebie. A nie zawiozłeś chyba jeszcze moich rzeczy do baru? – posłała mu pytające spojrzenie, po którym na moment przymknęła oczy, czując dziwne pulsowanie w głowie. Gdy je otworzyła, dostrzegła jak Chet odsunął się nieco, najwyraźniej robiąc jej miejsce, aby weszła, dlatego nie zastanawiając się wiele, przekroczyła próg. – Jeżeli nie, to mogę od razu zabrać je wszystkie, poprosiłam taksówkarza żeby na mnie zaczekał – wyjaśniła jeszcze, nim nagle złapała się dłonią ściany, czując, że kompletnie ją odcina. Przytrzymała się jej, oddychając głęboko, po czym jednak wsparła się o nią ramieniem i zesłabiło ją na tyle, że zaczęła się po niej osuwać w dół, niemal tracąc chwilowo kontakt ze światem. Zdecydowanie inaczej zaplanowała sobie to spotkanie, ale… nadal nie panowała nad swoim samopoczuciem, więc zazwyczaj z nim przegrywała, tak jak dziś już 1:0.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

06.

Z nich dwojga, tylko życie Jordany zostało wywrócone do góry nogami. Życie Chestera - właściwie wróciło do normy; bo choć w przeciągu ostatnich trzech miesięcy zdążył przywyknąć do posiadania jej u swego boku, do spędzania z nią czasu i do budzenia się obok niej - w jej łóżku lub w swoim, bo nie posiadali wspólnego i dalecy byli jeszcze od podjęcia tego kroku, jakim byłoby zamieszkanie razem; co nie zmienia faktu, że noce często spędzali razem, nawet jeśli mieli tylko zasnąć i obudzić się obok siebie - to prawda była taka, że przez znaczną część swojego życia mężczyzna był sam i w ostatecznym rozrachunku to właśnie chyba ów stan - samotności - był dla niego normą. Tylko że tym razem, po raz pierwszy od trzydziestu trzech lat, wcale nie czuł się z tym dobrze. Wbrew temu, co Jordie zdawała się sugerować - nie czuł się dobrze z tym, że nie mógł towarzyszyć jej w tym wszystkim, co przeżywała teraz po raz pierwszy; że nie wiedział, co u niej, nie wiedział, jak się czuła, czy miała poranne mdłości, czy była na badaniu u lekarza, ani właściwie jak długo była w ciąży. Nie wiedział kompletnie nic. I cholernie tego żałował. Może więc jednak swoją decyzją Jordie sprowokowała w nim coś pozytywnego: to, że brunet nie tylko nie uciekł - bo nie miał już przed czym; bo pozbawiła go argumentu - ale wręcz tym bardziej zapragnął zostać i przy niej w tym wszystkim być: właśnie dlatego, że nie mógł. Dlatego, że wydawało się, iż było na to za późno, mimo że przecież pozostawało jeszcze wiele długich miesięcy, zanim to dziecko w ogóle przyjdzie na świat. Ale o tym w chwili obecnej Chet nawet nie potrafił myśleć. A może też i nie chciał - bo myśl, że Jordana nie chciała w tym wszystkim jego udziału, coś w nim złamała. W swoim życiu Chet Callaghan poddał się tylko raz - gdy przyszło mu porzucić pracę, dla której poświęcił wszystko inne. I to stracił - a z czegoś takiego nie jest łatwo się pozbierać. Paradoksalnie w tym ostatnim niemały swój udział miała właśnie Jordana - choć możliwe, że nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. I to chyba nawet nie do końca tak, że Chet uwierzył w to, że nagle brunetce przestało zależeć - bo tak naprawdę bez znaczenia były jej własne odczucia względem jego osoby, kiedy na horyzoncie pojawiła się wizja posiadania dziecka, a na pierwszy plan wysunęło się właśnie myślenie w szerszej perspektywie, o przyszłości, której najwidoczniej Jordie już dla nich nie widziała. Bo nie widziała Chestera w roli ojca swojego dziecka. W dużej mierze jednak Chet sam musiał domyślać się powodu, dla którego Jordie zdecydowała się zakończyć ten związek w taki właśnie sposób - mógł się zatem mylić, oczywiście. Ale ona nie wyprowadziła go z błędu; pozwoliła mu trwać w tym przekonaniu i sama chyba tylko utwierdziła się we własnym, kiedy Chet zrobił to, co zdecydowanie nie leżało w jego naturze - pozbawiony jakiejkolwiek motywacji do działania, poddał się po raz drugi. Nie dlatego, że tak było łatwiej; że odczuł ulgę na myśl, iż uda mu się uniknąć odpowiedzialności, i że nie będzie musiał niczego zmieniać w swoim dotychczasowym życiu. Ale chyba właśnie dlatego, że zmienił już tak wiele - dla Jordany - że postawił wszystko na jedną kartę i zwyczajnie przegrał. Tak się chyba teraz czuł. I nie umiał przekuć tej porażki w nic pozytywnego. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że i on nie znosił tego rozstania najlepiej. Nie fizycznie, tak jak Jordie, bo tylko w jej organizmie spustoszenie siał teraz dodatkowo mały pasożyt... A Chesterowi - zdarzało się w ostatnich dniach zaglądać nieco częściej do kieliszka i nie przesypiać nocy, co w pewnym stopniu także odbijało się na jego ogólnym samopoczuciu. Nie odnajdywał już ukojenia w pracy, tak jak miało to miejsce dawniej - właściwie już nawet nie próbował go tam szukać, przez co tak naprawdę nie miał nawet okazji odwieźć rzeczy Jordie do baru, tak jak go o to prosiła. By nie musiała go więcej oglądać. Zamiast tego stały one w kącie spakowane do pudła - ale nie oznaczało to, że Chet łudził się jeszcze, że dojdą z Jordie do porozumienia i nie będzie potrzeby ich jej oddawać. Raczej przemawiało przez niego rozgoryczenie i po prostu miał gdzieś to, czy te rzeczy były jej niezbędne. W pewnym sensie, w kwestii ich odzyskania Halsworth była teraz zdana na jego łaskę, i choć nie zamierzał jej tego specjalnie utrudniać, to - nie miał też ochoty jej tego ułatwiać. Nie spodziewał się chyba jednak, że ciemnowłosa osobiście się do niego pofatyguje, zwłaszcza bez wcześniejszej zapowiedzi. Nie próbował nawet ukryć swego zaskoczenia na jej widok, który głównie był już po prostu bolesny - choć z pewnością nie tak, jak sama myśl, że mieliby się więcej nie spotkać. Lub spotkać za jakiś czas w skrajnie nieprzyjemnych okolicznościach, jak miałoby to miejsce w przypadku ewentualnego sporu o to dziecko w przyszłości. Lecz w chwili obecnej nic tego nie zapowiadało, a Chet - chyba zwyczajnie wycofał się z bycia ojcem. Bo tak będzie lepiej - zapewne... - Cześć - przywitał ją beznamiętnie, jak nie on, pozwalając, by jego spojrzenie zawisło na wysokości jej ciemnych oczu, a brew drgnęła nieznacznie ku górze w wyrazie zapytania, zanim wreszcie, z niemym och na ustach, brunet pokiwał głową. - No tak. Nie, jeszcze nie zawiozłem - odparł i otworzył szerzej drzwi, samemu usuwając się z drogi. - Wejdź. Zaraz ci je przyniosę - skinieniem głowy zaprosił brunetkę do środka, przez moment przyglądając jej się uważniej, choć starając się nie być przy tym nachalnym, gdy mijała go w progu. Zamknął za nią drzwi i odwrócił się w jej stronę w momencie, kiedy Jordie zachwiała się na nogach i złapała dłonią ściany. - Wszystko w porządku? - zapytał kompletnie bez sensu, bo odpowiedź okazała się już zbędna, gdy dwudziestodwulatka, oparta o ścianę, nieomal się po niej osunęła. Nie zastanawiając się, Chet odruchowo zrobił krok w jej stronę - a zaraz potem kolejny, by pochwycić ją, zanim zdążyłaby upaść bezwładnie na ziemię, bo co do tego, że taki byłby właśnie finał, i że będąc na skraju utraty przytomności, nie utrzymałaby się ona dłużej na nogach o własnych siłach, mężczyzna nie miał już nawet wątpliwości. Zamiast tego wylądowała tylko w jego ramionach - niestety w takich, a nie innych okolicznościach. - Jordie? - powtórzył, odnajdując jej nieobecne spojrzenie, gdy pozwolił jednocześnie, by brunetka wsparła się na jego ramieniu, a następnie tak odprowadził ją - żeby nie powiedzieć: zawlókł - małymi kroczkami do salonu. - Usiądź - polecił, gdy dotarli do kanapy - a po tym, jak już posadził ją bezpiecznie, dając jej chwilę na dojście do siebie; sam również przysiadł na stoliku naprzeciw niej i przechylił nieco głowę, nie zdejmując swego czujnego spojrzenia z jej pobladłej buzi. Wydawała się teraz taka krucha i słaba - mimo iż Chet doskonale wiedział przecież, że wcale taka nie była. - Jak się czujesz? - zapytał po pewnej chwili, po raz pierwszy od czasu, jak to wszystko między nimi wybuchło. Lecz nie z obowiązku, a z troską - choć i w tę Halsworth nie musiała wierzyć - ale także z pewnym poczuciem winy, nie tylko za to, że taki jej stan był połowicznie jego zasługą; ale również dlatego, że podobne wahania samopoczucia, będące pewnie teraz jej nową codziennością, Jordie przechodziła sama. I nawet gdyby Chet przy niej był, nie mógłby temu w żaden sposób zaradzić. Nie powinno to więc robić większej różnicy, że jednak go nie było, prawda? A jednak robiło. Cholernie dużą.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Prostą zasadą w życiu jest to, że pragniemy tego czego nie możemy mieć, najpewniej właśnie tym pokierowane były obecne odczucia Chestera – te, o których póki co Jordie nie miała pojęcia i pewnie jeszcze jakiś czas temu uparcie twierdziła, że to nie byłoby możliwe. To, żeby on chciał być przy niej… przy nich. Oczywiście nie było to uwarunkowane tym, że ona w niego nie wierzyła, bo dostrzegała jego zmianę, na którą tak długo czekała, ale chodziło w tym tylko i wyłącznie o jego reakcje, którą jakby ją po prostu spłoszył. Odrodziły się w niej te wcześniejsze obawy, które chyba również sam w niej zasiał, dokładnie wtedy, gdy kazał jej odejść i gdy wmówił jej, że nie chce jej w swoim życiu. Potem oczywiście naprawił ten błąd i pokazał jej, że mu zależy… ale chyba nie mógł nic poradzić na to, że to ziarenko niepewności nadal w niej pozostawało – i że wystarczyła raptem odrobina zawahania z jego strony, zawahania bądź niechęci, by nagle Jordie uznała, że być może on znowu będzie chciał ją zostawić. Tak jak wtedy – a tego by już po prostu nie zniosła, nie kolejny raz. Prostszą wydawała się więc ucieczka od niego, chociaż mogła w tym wszystkim zachować się cholernie egoistycznie, bo raz, że wymusiła koniec ich związku, to również pozbawiła dziecko ojca, nie mając pewności stuprocentowej, że Chet tego dziecka nie chciał. Wszystko więc nagle wydawało się po prostu być nie tak jak trzeba, a wyrzuty sumienia i tęsknota za nim niemal zżerały ją od środka. Mimo poinformowania dwóch osób o swoim stanie, nadal czuła, że jest w tym wszystkim sama: dlatego tak mocno pragnęła jego wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, które jej zapewniał. I nagle zrozumiała, że nie chce przechodzić przez to sama, pytaniem tylko pozostawało to, czy aby nie było już za późno na tego typu refleksje. Nagle nie mogła już bowiem myśleć o tym co tu i teraz, musiała patrzeć w przyszłości i brać pod uwagę to, że kiedyś dziecko w końcu przyjdzie na świat, a wtedy zmierzenie się z rzeczywistością może być o wiele trudniejsze – o wiele trudniejsze w pojedynkę. To jednak też nie tak, że chciałaby to naprawić z racji tego, że bała się samotnego macierzyństwa, ale dlatego, że zależało jej na brunecie i mimo, że nigdy nie chciała go stracić, to niesiona strachem i chyba też chwilowym rozczarowaniem, doprowadziła do tej katastrofy; dlatego również, że chciała znowu mieć go przy sobie, bo w istocie widziała go w swojej przyszłości, nawet jeżeli on teraz myślał inaczej, do czego miał pełne prawo. Bolało ją jedynie to, że tak szybko się poddał, że zrezygnował z walki nie tylko o nią, ale również o ich dziecko – tak po prostu, jakby nie było o co walczyć, jakby to nie miało nagle sensu. Zawierzył w jej słowa, chociaż nie były prawdziwe i wycofał się, nie podejmując żadnej walki – po prostu odszedł. Z drugiej zaś strony, zmienił dla niej tak wiele, iż mógł nagle odczuć, że to nie miało sensu, bo oddał jej wszystko, a ona tego nie doceniła. Znowu zrodziło się więc między nimi zbyt wiele niedomówień, które nie pozwalały im ruszyć dalej i wybrnąć z tego impasu, w którym utknęli. Nie pomagało zaś również w tym wszystkim to kiepskie samopoczucie, bo nawet gdyby Jordie chciała coś zrobić, to zwyczajnie nie była w stanie, spędzając ostatnich kilka dni w łóżku. Między innymi właśnie dlatego pojawiła się tu dopiero teraz – bo możliwe, że pojawiłaby się wcześniej, chociaż nadal szukając dobrego pretekstu, którym nagle okazała się suszarka. Nie spodziewała się jednak zapewne, że powita ją tak chłodno, w sposób beznamiętny i pozbawiony jakichkolwiek emocji, jakby nie cieszył się na jej widok – co tak bardzo do niego nie pasowało. Weszła jednak do jego domu, który nagle wydał się jej tak obcy, w istocie jakby nikt nie chciał tutaj jej obecności, po czym chciała na niego spojrzeć, ale nagle jakby straciła kontakt z rzeczywistością. Osłabiło jak tak bardzo, że nie pomogło nawet przytrzymanie się ściany i zapewne spotkałaby się z podłogą, gdyby nie szybka reakcja Chet’a. Instynktownie złapała się męskiego ciała i z jego pomocą, stanęła znowu na nogach, tym razem kompletnie pochłonięta jego bliskością i tym cudownym zapachem jego perfum, które przyjemnie drażniły jej nozdrza. Objęła go nieco mocniej i nieobecny wzrok skierowała na jego twarz, gdy to na niej wymusił. – Przepraszam, ja… muszę na chwile usiąść – poprosiła cicho, nie będąc w stanie normalnie wyjść stąd w tej chwili, więc nie protestowała nawet, gdy pomógł jej przejść do salonu. Z niechęcią puściła jego ciało, gdy posadził ją na kanapie i odetchnęła cicho, zakładając pasma włosów za uszy, by nie opadały jej teraz na twarz. Zdjęła z ramienia torebkę i położyła ją obok, przymykając na moment oczy. Dopiero gdy spytał o jej samopoczucie, otworzyła je i skierowała na niego wzrok, mając go dokładnie tuż przed sobą. Usłyszała i dostrzegła troskę, mimo więc, że była tym faktem nieco zaskoczona, to miała pewność, że jest to szczere. – Nie najlepiej – pokręciła głową z rezygnacją – Wymknęłam się z rodzinnego przyjęcia, bo robiło mi się słabo, myślałam, że zdołam dotrzeć do mieszkania, ale… to dzieje się nagle – przetarła dłońmi twarz z wyraźnym zmęczeniem, obecnie kompletnie nie przypominając siebie. Była niewyspana, zmęczona ciągłymi nudnościami, pewnie również nieco głodna i przy tym osłabiona oraz blada. – Zdarza mi się to od czasu do czasu, szczególnie wtedy, gdy nudności pojawiają się częściej. Nie mogę wtedy jeść… więc jestem słaba. Ostatnich kilka dni spędziłam w łóżku i chyba nie daje już rady – mruknęła cicho, odrywając na moment wzrok od jego twarzy i utkwiła go na dłoniach, które splotła gdzieś w okolicy swojego brzucha – Mam nadzieję, że to w końcu minie. W mieszkaniu jestem sama i czasem po prostu boję się, że to omdlenie będzie poważniejsze… - przyznała całkiem szczerze, ponownie kierując na niego swój wzrok, jakby chcąc upewnić się czy to co mówi, w ogóle go interesuje, ale brunet słuchał ją wyraźnie skupiony, co chyba dodało jej otuchy. Patrzyła jednak na niego wyraźnie tęsknym wzrokiem, ale sama jego obecność sprawiała, że czuła się odrobinę lepiej – nawet jeżeli nie fizycznie, to przede wszystkim psychicznie. Bo tęskniła za nim. I nagle jakby puściła w niepamięć te ostatnie nieporozumienia, które były między nimi – nie mówiła z niechęcia czy ironią – po prostu szczerze się przed nim otworzyła, tęskniąc za tym, że mogła z nim rozmawiać o wszystkim. I naprawdę mocno pragnęła to odzyskać. – Taksówka… - przypomniała sobie nagle, spoglądając w stronę drzwi - …muszę iść, bo kierowca na mnie czeka. Zapłacę majątek za ten przejazd – westchnęła, sięgając po torebkę, chociaż próba nagłego podniesienia się znowu spowodowała, że klapnęła tyłkiem na kanape, bo zakręciło się jej w głowie. Czuła się niemal kompletnie bezradna, mimo, że wcale nie chciała stąd uciekać, ale też nie wiedziała czy Chet w ogóle chce, aby tutaj została. Niby właśnie dostrzegła w nim realną troske, ale z drugiej strony miał prawo czuć do niej niechęć. I to ta niechęć najbardziej raniła jej serce, ale może był jeszcze cień nadziei? Może ta okazana troska nim była?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Problem z Chesterem był taki, że często reagował nazbyt impulsywnie, pozwalając, by negatywne emocje wzięły nad nim górę; o czym Jordana miała wątpliwą przyjemność przekonać się już niejednokrotnie, nie tylko wtedy, gdy brunet znalazł test ciążowy i najprościej mówiąc - spanikował, posuwając się wręcz do tego, by zrzucić winę za tę nieplanowaną wpadkę na jej nieodpowiedzialność, mimo iż sam również się takową nie popisał. Ale tamtego dnia Chet dał jej tylko kolejny powód do obaw, i na nic już zdały się jego wcześniejsze zapewnienia, jakoby chciał się zmienić - dla niej. I chyba już nawet nie winił Jordany za to, że mu nie wierzyła; bo sam również przestał wierzyć w to, że mógł być inny, skoro wystarczyła zaledwie chwila, zaledwie kilka niewłaściwych słów, by brunet znów zachował się tak jak kiedyś. Tak, jak obiecywał, że więcej się nie zachowa. Ale i to zrozumiał zbyt późno; tak jak zbyt późno dotarło do niego, że Jordana miała rację - w tym, że nie był on mężczyzną, na którego mogła liczyć w trudnych sytuacjach, i w tym, że dawanie mu wciąż kolejnych szans nie miało sensu. A on - nie miał już prawa po raz kolejny o takową szansę prosić; bo potrafił tylko zawodzić, i nawet jeśli z całych sił pragnął, by było inaczej, to fakty niezmiennie świadczyły przeciwko niemu. Prawdą było jednak stwierdzenie, że serce pragnie tego, czego nie może mieć; nawet gdyby miało się to odbywać wbrew wszelkiej logice i wbrew dotychczasowym priorytetom, jakie w przypadku Chestera Callaghana, dalekie były od planów o posiadaniu dziecka. Przede wszystkim jednak chciał(by) po prostu Jordie - a skoro mieć ją i być z nią oznaczało obecnie także mieć z nią i wychowywać z nią dziecko, to - nawet jeśli myśl o tym nadal napawała go pewnym lękiem - i tego chciał. Lub raczej: sądził, że chciałby spróbować się tego podjąć. Czy jednak nadal by tego chciał, gdyby nie wydawało mu się to tak odległe, że niemal poza zasięgiem? Nie starał się jednak rozkładać na czynniki pierwsze przyczyn jej, niespodziewanej dla niego samego, wizyty - głównie dlatego, że jego uwaga szybko została skierowana na zupełnie inne tory, a wyuczony sceptycyzm wyparła teraz troska; przede wszystkim właśnie o Jordanę - o nią bardziej niż o to dziecko, które nosiła, bo w przeciągu ledwie kilku dni, jak o nim wiedział, Chet nie przywiązał się jeszcze do niego - a raczej: do samej myśli o nim, i do jego obecności, która wciąż pozostawała wyłącznie abstrakcją. Przykra prawda, jakkolwiek brutalna, była zatem taka, że w tej chwili, gdyby okazało się, że ciąża była zagrożona - nie zrobiłoby to brunetowi większej różnicy. Znacznie bardziej zależało mu na samej Jordie, na jej zdrowiu i bezpieczeństwie. To się nie zmieniło, i sytuacja, jaka panowała obecnie pomiędzy nimi, nie miała na to najmniejszego wpływu. Z całą pewnością jednak odpowiedź, jaką otrzymał, nie była tą, na którą liczył - tylko czy rzeczywiście mógł liczyć na zapewnienie, że Jordie czuła się dobrze? Że nic jej nie będzie? Z drugiej jednak strony, doceniał to, że była z nim zwyczajnie szczera i że nie starała się udawać, że wszystko było w porządku, kiedy ewidentnie - nie było. Wysłuchał jej jednak uważnie, i chociaż domyślał się, że tak po prostu musiało być - że jej organizm musiał przywyknąć do nowej sytuacji i oswoić się z tym, co zagnieździło się w brzuchu brunetki - to jednak sam również nie miał w tej kwestii żadnego doświadczenia i mimo nawet najszczerszych chęci nie mógł z pełnym przekonaniem uspokoić Jordie i zapewnić, że był to tylko stan przejściowy. Zresztą coś mu podpowiadało, że i tak wcale nie to chciałaby od niego usłyszeć, ale nie miał teraz chyba nic lepszego - i bardziej pozytywnego - do powiedzenia. A nie chciał jej martwić, siejąc dodatkową panikę. - Na pewno.. niedługo to wszystko minie. Byłaś u lekarza? - zapytał, czując jakieś nieprzyjemne ukłucie w trzewiach na myśl, że tam, u lekarza, również była sama, kiedy Chet powinien być tam przy niej. - Powiedziałaś swojej rodzinie? - o ciąży, ale tego chyba nie musiał dopowiadać. Nie o całej reszcie: o tym, że nie mogła liczyć na wsparcie ze strony ojca jej dziecka, i że to jej własny ojciec oraz siostry były pewnie jedyną pomocą, na jaką mogła liczyć... Jednak po stwierdzeniu, że wymknęła się z owego rodzinnego spotkania, Chet zgadywał, że jeszcze nie podzieliła się z nimi dobrą nowiną. Może nawet wstydziła się przyznać do tego, jak była naiwna i jak pozwoliła, żeby ktoś taki, jak Chet Callaghan, znowu zrujnował jej życie. Westchnął cicho, uciekając spojrzeniem od oczu brunetki gdzieś w bok, kiedy wspomniała o tym, że była sama; nie znajdując jednak na to żadnej sensownej odpowiedzi. - Przyniosę ci wodę - oznajmił bardziej niż zaproponował, i wstając, zerknął jeszcze na Jordie, nim skierował następnie swoje kroki prosto do kuchni. Tam nalał zimnej wody do szklanki, z którą wrócił po niedługiej chwili do salonu, w porę, by gestem dłoni, którą odruchowo dosięgnął do ramienia brunetki, powstrzymać ją przed podniesieniem się z kanapy. - Powiem mu, że może sobie jechać, zamówisz drugą taksówkę. A na razie tu zostań. Aldo cię popilnuje - wręczył jej do ręki szklankę, a sam skinął jeszcze na psiaka (który pewnie cały czas gdzieś się tam kręcił, tylko na chwilę zapomniałam o jego istnieniu) i nawet posłał Jordanie ukradkowy, pokrzepiający uśmiech, zanim skierował się do drzwi, po drodze zgarniając swój portfel. Zapłacił kierowcy, który nie był nawet nadmiernie rozczarowany, skoro i za czekanie pod domem naliczył sobie ładną sumkę. Wróciwszy do domu, Chet zatrzymał się na moment w progu pokoju, zawieszając wzrok na osobie Jordie, zanim wreszcie postąpił dalej. - Jesteś głodna? - zagaił, skoro Halsworth wspomniała o tym, że nie jadła za wiele, a to też zawsze dobry pretekst do tego, by nie musiała od razu wychodzić. Choć Chet liczył się z tym, że chyba wcale nie chciała ona tu dłużej zostawać; że istotnie przyszła tylko po pozostawioną tu suszarkę i zamierzała jak najszybciej opuścić jego dom, ale też - nie chciał jej zatrzymać. Tak jak powiedział już wcześniej - nie mógł jej zatrzymać na siłę, a Jordie po raz kolejny zachowała się, jakby chciała tylko uciec jak najdalej od niego. Ale, mimo wszystko, chciał z nią porozmawiać, spokojnie, jak na dwoje dorosłych ludzi przystało, a co ewidentnie nie udało im się ostatnim razem, gdy widzieli się w Crocodile.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

W tej kwestii bez wątpienia byli dość podobni, bo oboje mieli wyraźną tendencję do zbyt gwałtownych i impulsywnych reakcji, gdy coś nie szło po ich myśli. Oczywistym jednak było, że to te reakcje bruneta były aż nazbyt impulsywne i to one zazwyczaj prowadziły do problemów – chociaż Jordie też mogła niechlubnie poszczycić się zachowaniami, które w ostateczności rodziły nowe problemy. W ostatnim czasie wręcz oboje nie zachowali się tak jak należy i nazbyt emocjonalnie podeszli do pewnych zdarzeń, gdy targały nimi nieco sprzeczne emocje – w tym strach i niepewność. Ale najwyraźniej właśnie tak człowiek jako słaba istota reagował w stresujących sytuacjach, gdy kontrole nad nim przejmowała panika – a jakże nie panikować, gdy w najmniej odpowiednim i najmniej spodziewanym momencie pojawić ma się dziecko? Chet zareagował więc impulsywnie, ale podobną reakcję można wpisać na konto ciemnowłosej, bowiem w odpowiedzi na jego – pewnego rodzaju – atak, odpowiedział niemal tym samym. Wątpliwości i niedomówienia znowu przybrały na sile i stanowiły o ich relacji i związku, prowadząc do impasu, z którego nie potrafili się wydostać. I doprawdy niewiele brakowało do tego, by ich kontakt w istocie się urwał, by to wszystko zakończyło się tu i teraz – na dobre. A przecież w rzeczywistości wcale tego nie chcieli, a na pewno nie chciała tego Jordie, dlatego też tak mocno żałowała tego co się wydarzyło, ale jakakolwiek próba rozmowy nagle wydawała się być niewystarczająca. Każda kolejna prowadziła jedynie do większej awantury, a ona naprawdę nie chciała już, aby skakali sobie do gardeł, może więc właśnie dlatego dziś starała się emanować spokojem, który poniekąd wymusiło na niej kiepskie samopoczucie. Ale póki Chet pozostawał w pokojowym nastroju, to chyba była szansa na spokojną rozmowę, o ile w ogóle na taką miał ochotę, ale tego Jordana nie była jeszcze pewna. Postanowiła jednak postawić na szczerość, bo mogła oszukiwać, iż czuje się dobrze, a to tylko jednorazowe zdarzenie, ale… czemu miałaby to robić? Jego troska była autentyczna, więc nie zamierzała go okłamywać. Poza tym naprawdę cieplej zrobiło jej się na sercu na myśl o tym, że nadal się o nią martwił i podejmował realną troskę o nią i jej stan zdrowia, bo to stanowiło ważny punkt w naprawianiu relacji. – Nie byłam – pokręciła nieznacznie głową, ale aby uprzedzić jego ewentualny kolejny komentarz, co do nieodpowiedzialnego podejścia do sprawy, objawiającego się brakiem wizyty u specjalisty, dodała: - Moja lekarka była na urlopie, dlatego wizyta nieco mi się przesunęła i mam ją dopiero pojutrze – wyjaśniła zaraz, iż była już umówiona, ale póki co musiała jeszcze cierpliwie poczekać. Zerknęła na niego niepewnie, trochę nawet pytająco, gdy w jej głowie zrodziła się chęć pewnej propozycji, która nadal pozostawiała cień wątpliwości – Możesz pójść tam ze mną… jeżeli chcesz – zaproponowała od razu, by za moment z uwagi na tę niepewność nie zrezygnować, aczkolwiek zaproponowała to nadal bardzo zachowawczo, aby nie wywierać na nim żadnej presji. To była luźna propozycja i oczywiście mógł odmówić, ale… chyba miała cień nadziei, iż to pytanie może coś zmienić – tym pytaniem chciała mu pokazać, że nadal jej zależy i że w istocie nie chce w tym być sama. Bo chce w tym być razem z nim, więc chyba piłeczka znalazła się teraz po jego stronie. – Nie, nie powiedziałam im – westchnęła cicho – Wiedzą tylko moja siostra i przyjaciółka, musiałam komuś powiedzieć bo chyba bym zwariowała. Nie byłam jeszcze gotowa na oznajmienie tego całej rodzinie… - wyjaśniła, nadal równie szczerze co wcześniej. W ten sposób również chciała pokazać, że jest skora do rozmowy, że nie zamierza uciekać, kłamać i podburzać atmosfery – że była teraz w takim momencie, w którym spokojna rozmowa chyba była możliwa. Poza tym, naprawdę zależało jej na naprawieniu tego co zepsuła, więc stosunkowo powoli chciała to zrealizować, tak jak umiała. Skinieniem głowy potwierdziła więc, że chętnie przyjmie coś do picia – w tym wypadku wodę, bo nagle jakby zaschło jej w gardle. Gdy odszedł do moment, skupiła uwagę na Aldo, który kręcąc się koło kanapy, w końcu pokazał się ciemnowłosej, przymilając się i wspierając na moment głowę na jej kolanie, przez co mogła go pogłaskać. – Ja też za Tobą tęskniłam – uniosła lekko kąciki ust ku górze, drapiąc czworonoga za uchem, gdy z wyraźnym zadowoleniem merdał ogonem. Spojrzała na Chet’a, gdy wrócił i usiadła znowu wygodnie, odbierając od niego szklankę. – Dziękuje – spojrzała na niego z wdzięcznością, za to z ogromną ulgą przyjmując ten ukradkowy, pokrzepiający uśmiech, który jej podarował, po czym upiła kilka łyków wody, nadal głaskając wolną dłonią psa. Odstawiła po chwili szklankę na stolik i spojrzała na bruneta, gdy wrócił już do domu. – Oddam Ci za taksówkę – oznajmiła mimo wszystko, domyślając się, iż musiał uregulować rachunek za przejazd, bo przecież inaczej kierowca by nie odjechał. Na wspomnienie o jedzeniu zaś, poczuła dziwne ukłucie w żołądku, jakby ten w istocie domagał się pożywienia, ale… nadal nie była pewna czy może. Jej organizm był już tak osłabiony przez poranne – i nie tylko – mdłości, że wolała unikać kolejnych. – Jestem – przyznała zgodnie z prawdą, układając dłoń na swoim brzuchu – Nie wiem tylko czy dam radę coś zjeść, bo… potem jest mi niedobrze. Chyba, że coś delikatnego? Cokolwiek właściwie, bo jeżeli nie zjem, to chyba nie wyjdę stąd o własnych siłach – podniosła się powoli z kanapy i przeszła niespiesznie za nim do kuchni, a Aldo najwyraźniej nie zamierzał jej teraz odstępować na krok, co ją nawet nieco rozczuliło, bowiem pies ciągle znajdował się gdzieś w okolicy jej nóg. Jakby w istocie jej pilnował. – Ale na pewno Ci nie przeszkadzam? Przyszłam bez zapowiedzi… - wolała się upewnić jednak, czy nie pokrzyżowała mu jakichś planów, a teraz jedynie nie miał serca jej wyprosić, skoro już źle się czuła. Nadal nie chciała się narzucać, chociaż w istocie zamierzała wykorzystać okazję, którą dawał jej los. Zważywszy na to, że naprawdę cieszyła się, że znowu go widzi. Wsparła się lekko biodrem o kuchenny blat, gdy Chet zastanawiał się co przygotować do zjedzenia. Wpatrywała się w niego, póki co milcząc i zastanawiała się jak odpowiednio dobrać słowa, by w ogóle przeprosić za to wszystko co zrobiła i mówiła w ostatnim czasie. Zgarnęła ciemne pasma włosów, które znowu niesfornie opadły jej na twarz i wsunęła je za ucho, kolejny raz kierując wzrok na bruneta. – Chet… przepraszam za to co mówiłam. Zwłaszcza za to co powiedziałam w swoim mieszkaniu. Nie daje mi to spokoju, a ja… nie myślę tak, nawet jeżeli ostatecznie nie chcesz dziecka, nie uważam, że każdy byłby lepszym ojcem od Ciebie – pokręciła stanowczo głową, napotykając jego spojrzenie – Powiedziałam to w nerwach – westchnęła, pragnąc wyjaśnić te okropne słowa, które wypadły wtedy z jej ust. A poprzez które miała ogromne wyrzuty sumienia aż po dziś dzień. I chciała to wyjaśnić już teraz, nawet jeżeli nie był to może do końca dobry moment. Chciała jednak, aby miał pewność, że nie myśli o nim źle i że żałuje tego co powiedziała, zwłaszcza tego jednego zdania – słów, które miały zapewne największe znaczenie.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Jakkolwiek impulsywnie, lub wręcz bezmyślnie, Chet by się niekiedy nie zachowywał; to jednak Jordana była tą, która tak nagle, z dnia na dzień postanowiła zakończyć ich nadal rozwijającą się relację, która - jak się do niedawna wydawało - miała potencjał stać się czymś więcej, gdyby tylko okoliczności okazały się bardziej sprzyjające. Gdyby mieli więcej czasu; lecz tego Halsworth im nie dała, mimo iż, paradoksalnie, wydawało się, że podeszła ona do sprawy z zadziwiającym wręcz spokojem i dojrzałością - choć to właśnie brak tej ostatniej Chet niejednokrotnie niesłusznie jej zarzucał. Co jednak uzmysłowiło mu, że nawet jeśli to rozstanie nie było czymś, czego Jordie by w tamtej chwili chciała - to było ono czymś, co uznała za konieczne. Za lepsze - dla siebie i dla tego dziecka. I choć taki wybór z jej strony był wtedy dla bruneta kompletnym zaskoczeniem, to teraz był skłonny sądzić, że Jordana wcale nie podjęła tej decyzji tak nagle, jak mu się wydawało. Że spodziewała się takiego zakończenia i brała pod uwagę ten scenariusz już od momentu, jak sama zobaczyła pozytywny wynik na teście, a nerwowa reakcja mężczyzny tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że to istotnie było jedyne właściwe wyjście. To chyba Jordie próbowała mu powiedzieć, kiedy nie umiał jej słuchać - ale czy teraz czuł się on przez to lepiej? Bynajmniej. Ale nie mógł chyba winić przyszłej matki za to, że postanowiła zrobić to, co uznała za lepsze dla własnego dziecka - i że za takowe uważała trzymanie Chestera z daleka. Na tym właśnie polegał problem - że nie mógł jej winić, i chyba już nie winił. Wolałby być na nią wściekły, ale podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie było to słuszne posunięcie z jej strony. Że nie było sensu temu zaprzeczać, nie było sensu po raz kolejny próbować tego odmienić, bo chyba zwyczajnie... nie miał już do tego narzędzi. Nie miał czym walczyć, nie miał do zaoferowania nic więcej; dał już z siebie wszystko, co mógł dać. I to po prostu nie wystarczyło. A skoro do tej pory Jordana nie czuła się przez niego wspierana i nie czuła, że może na niego liczyć - to co miałoby się teraz zmienić? Tym bardziej zdziwiła go propozycja, z jaką wyszła Jordie, mimo że sama nie wydawała się być w stu procentach przekonana - do tego, że chciała, aby Chet poszedł z nią na tę wizytę u lekarza? Czy raczej tego, czy nie spotka się z odmową? Tego nie wiedział. Odchrząknął, przyglądając jej się czujnie spod ściągniętych brwi. - Ja... tak. Chcę z tobą pójść - pokiwał twierdząco głową. - Jeśli ty też tego chcesz - dodał, bo wcześniejsze zachowanie Jordie wskazywało raczej na to, iż nie życzyła ona sobie, aby Chet miał jakikolwiek udział w tym całym oczekiwaniu na dziecko - z czym również się pogodził i chyba faktycznie zamierzał usunąć się w cień, a towarzyszenie Jordie podczas wizyty u lekarza skutecznie ten plan niweczyło. Dlatego brunet wolał upewnić się, że tego chciała; że nie zmieni znów zdania, bo zwyczajnie okrutnym byłoby dawać mu szansę, by w tym uczestniczył, tylko po to, żeby za chwilę znów mu ją odebrać. Z dwojga złego łatwiej było od początku nie wiedzieć, co go omijało i nie musieć na to patrzeć. Po tym, jak ponownie wrócił do salonu, tylko machnięciem ręki zbył temat pieniędzy za taksówkę. Ani przez chwilę nie oczekiwał ich zwrotu, zwłaszcza że Jordie dopiero co odeszła z pracy - również częściowo przez niego; by nie musieć go tam spotykać - a on był jej to chyba winien, i w chwili obecnej istotnie jedynym wsparciem, jakie mógł jej zaoferować, było to finansowe. Choć pieniądze znacznie bardziej przydadzą jej się później, gdy dziecko przyjdzie już na świat. - Słusznie, powinnaś coś zjeść. Głodzenie się byłoby jeszcze gorsze - przyznał, wciąż jednak z dziwnie sztywną, nienaturalną dlań manierą w głosie; tą samą, z którą zapewnił również, że Jordie mu nie przeszkadzała - bo i on zamierzał wykorzystać tę nadarzającą się okazję do rozmowy, nawet jeśli fakt, iż byli wreszcie w stanie spokojnie ze sobą pomówić, nie oznaczał jeszcze, że przestał między nimi istnieć ten niewygodny dla nich dystans. A tym razem oboje ostrożnie ważyli słowa, nie chcąc doprowadzić do kolejnej sprzeczki, z jakiej nic poza nerwami by nie wynikło. Znalazłszy się w kuchni, brunet skierował swoje kroki do lodówki, którą otworzył szeroko i przez chwilę wpatrywał się tępo w produkty na półkach, zastanawiając się, jakim to lekkim posiłkiem mógłby uraczyć pannę Halsworth, której spojrzenie wciąż na sobie wyczuwał. Nie miał okazji doedukować się w temacie diety dla ciężarnych, ani w ogóle samej ciąży - i nie chciał tego robić, mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że ta wiedza i tak mu się nie przyda, skoro Jordie nie chciała, aby gotował jej obiadki czy śniadania do łóżka, i aby o nią dbał, pomagał jej i generalnie - przy niej był. Ostatecznie więc jedynym, co przyszło mu teraz do głowy, była jakaś szybka zupa, w związku z czym wyjął z lodówki kilka warzyw, które opłukał następnie pod wodą i zabrał się za ich krojenie, wcześniej wstawiając jeszcze garnek na kuchenkę. Słysząc z ust Jordany swoje imię, odruchowo uniósł na nią wzrok, który zaraz jednak ponownie spuścił w dół i pokręcił głową. Oboje byli sobie winni przeprosiny, ale z jakiegoś powodu Chester wcale nie poczuł się lepiej, gdy takowe od niej usłyszał. - Nie musisz tego mówić. Masz prawo tak o mnie myśleć i... pewnie miałaś rację. Nie dlatego, że nie chcę.. tego dziecka, ale dlatego, że wyszłabyś na tym lepiej, gdybyś miała je z kimś innym... Z kimś, kto bardziej by cię wspierał i na kogo mogłabyś liczyć, skoro na mnie nie mogłaś - odrzekł z niemałym trudem - bo żadnemu mężczyźnie przyznanie tego na głos nie przyszłoby z łatwością - uparcie wpatrując się we własne dłonie, mimo że w którymś momencie przestał już siekać warzywa. Z jakiegoś powodu wciąż łatwiej jednak było mu wierzyć w to, co padło z jej ust wcześniej, niż w jej obecne przeprosiny. Bo nawet jeśli ona ostatecznie nie myślała o nim źle, to on o sobie - tak. I tylko na chwilę, przy Jordie, zapomniał, jak to jest odczuwać tę wewnętrzną pogardę, która trawiła go od środka niczym trucizna.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wydawać by się mogło, że Jordie była od niego młodsza o niemalże dekadę, ale za to znacznie dojrzalsza pod wieloma względami, a przynajmniej pod tymi uczuciowymi – które niby nie były jej wcale tak bliskie, ale jednakże była w tym po prostu bardziej szczera i otwarta. Pragnęła go i wcale tego nie ukrywała, wręcz jako pierwsza dała znak, że chciałaby, aby ich relacja weszła na nieco inny poziom – ale wtedy przykro się rozczarowała jego zachowaniem. Nijak jednak miało się do dojrzałości tak impulsywne działanie w ostatnim czasie, również jednak z jej strony – gdy tym razem to ona zdecydowała o końcu relacji, która przecież tak fantastycznie się rozwijała. Zakładanie czegokolwiek z góry, bez szczerej rozmowy, po prostu nie mogło się skończyć dobrze i co więcej, nie potrafili uczyć się na własnych błędach – bo ciągle powielali ten sam. Obawiając się zranienia, decydowali za drugą stronę i przy tym tak naprawdę zostawali z niczym, chociaż mogli mieć wszystko – razem. Na jakiś jednak pokręcony sposób te ich wzajemne obawy zapewne miały odzwierciedlenie w rzeczywistości, bo nie brały się przecież znikąd – oboje doprowadzili do tego, że mimo względnie ułożonej relacji, nadal z ty głowy pojawiały się wątpliwości, których nie potrafili się wyzbyć. Z jednej strony wynikały one z ich charakterów, z drugiej z życiowych – niekoniecznie dobrych – doświadczeni oraz prostych przyzwyczajeń. Nie przywykli do tego, by to życie z kimś dzielić, więc gdy dobra zabawa i życie widziane przez różowe okulary przestały być wystarczające, nagle zapaliła się czerwona lampka, która sygnalizowała, że w tym układzie nic nie jest pewne. Ale wszystko przecież zależało od nich, tak? Jordie wychodziła bowiem z założenia, że jeżeli czegoś się bardzo chce, to można to osiągnąć… tyle, że – czy oni na pewno chcieli razem tworzyć rodzinę? Mieć razem dziecko? Gdy spada na Ciebie coś czego nie planujesz, szybko możesz się pogubić, a wtedy, tak jak w tym przypadku, Jordana działała po omacku i zresztą nadal to robi, brodząc po kompletnie nieznanym dla siebie terenie. Dlatego również ta propozycja, którą wystosowała w jego stronę, jawiła się jako niepewna, bo Jordie nie mogła mieć żadnej pewności co do tego czy brunet będzie miał ochotę z nią tam pójść. Nie zdołała chyba jednak ukryć zaskoczenia, gdy jego odpowiedź okazała się być twierdząca, przez to chyba przez chwile milczała, analizując w głowie jego słowa. – Naprawdę chcesz? – spytała cicho, jakby jednak z wyraźną ulgą w głosie i chyba cieniem radości z tego powodu – Chcę żebyś ze mną poszedł. Nie chce być tam sama, Chet – przyznała całkiem szczerze, z drugiej zaś strony czując, iż chciała dzielić z nim ten moment, bo chyba pierwsza wizyta była najważniejsza. Wręcz przełomowa. Dlatego właśnie chciała, aby byli tam razem, w końcu to dotyczyło ich oboje. – I nie proponuje tego dlatego, że jedynie nie chce być tam sama, bo mogłaby pójść ze mną na przykład siostra, ale… chcę żebyś to właśnie Ty tam ze mną był – dodała jeszcze, spoglądając na niego. Nie liczyła, że to słowa cokolwiek zmienią, ale postanowiła sobie za cel honoru, iż dzisiaj nie będzie kłamstw – będzie z nim szczera. I co więcej, nie będzie wszczynała awantur, nie będzie go oskarżała i nie będzie mu niczego zabraniała, bo musieli w końcu dojść do jakiegoś porozumienia. Mimo, że pragnęła, aby było jak dawniej, to póki co mogła jedynie postarać się, by ich relacje znowu stawały się przynajmniej odrobinę cieplejsze. Czuła się jednak nieco dziwnie w tej sytuacji: bowiem Chet nie zachowywał się do końca naturalnie, jego gesty, spojrzenia, a nawet ton głosu świadczyły o tym, że – nie było normalnie. Nie przywykła do niego w takim wydaniu, zdystansowanym i chłodniejszym, chociaż i on wyraźnie starał się załagodzić sytuację – póki co jednak nadal stąpali po niepewnym gruncie. – Tak, powinnam jeść. Ale obecnie to nie jest takie proste, skoro wszystko zwracam – westchnęła z rezygnacją w głosie, by po chwili móc przystanąć już w kuchni, gdzie nie tylko mogła obserwować jego poczytania, ale również mogła w końcu pokusić się o niego bardziej szczerą rozmowę. I niemal czuła, że jedno głupie przepraszam nie wystarczy, że chociaż powinni się wzajemnie przeprosić, to nadal to jedno słowo nie mogła zbyt wiele zmienić. I to cholernie ją bolało, bo co jeszcze tak naprawdę mogłaby zrobić? Czuła dobijającą bezradność, które niemal odbierała jej tlen, tym trudniej przyjęła więc i jego kolejne słowa, które jedynie potwierdziły to, iż jedno przepraszam nie jest wystarczające. – Nie mów tak – pokręciła jednak stanowczo głową, nie spuszczając z niego wzroku – Czuje się cholernie źle z tym co powiedziałam, bo nie jest to prawdą. I nie chce żebyś tak o sobie myślał, bo ja tak o Tobie nie myślę. Nie myślę i nigdy nie myślałam, rozumiesz? – westchnęła znowu i obróciła się tak, że oparła się teraz o blat plecami, wbijając wzrok gdzieś przed siebie – Nic z tego nie było prawdą. I jesteś jedyną osobą, z którą chciałabym mieć dziecko… - oświadczyło cicho, poniekąd przyznając to również chyba przed samą sobą – Gdybym oczywiście miała możliwość wyboru, teraz go nie miałam, ale… to nie zmienia faktu, że chciałabym to dziecko mieć z Tobą. I wiem, że nawaliłam, że zapomniałam o tych cholernych tabletkach, że nie pomyślałam… - mruknęła z rezygnacją, zakrywając na moment dłońmi twarz – I sama się boje, nie wyobrażam sobie siebie w roli matki, w ogóle sobie tego nie wyobrażam, ale nie mam już wyboru. I chyba prawdą jest to, że nazywasz mnie nieodpowiedzialną, więc może po prostu to Ty miałeś pecha, że trafiłeś na mnie, że teraz będziesz miał dziecko, którego nie chcesz, że wpadłeś, bo to ja byłam nieodpowiedzialna. Chciałabym cofnąć czas, wiesz? – zerknęła na niego, po tym jak już pozwoliła sobie na tą sporą dawkę szczerości. Wolała się zorientować czy Chet w ogóle jej słucha i chociaż spróbować odczytać jego emocje, ale to jak zwykle nie było takie proste. Dlatego po prostu uciekła wzrokiem w bok, chwilowo zawieszając go na Aldo, który nadal nie odstępował jej na krok. - I żałuje, że to przeze mnie znaleźliśmy się w tym momencie… - w tym, w którym nie jesteśmy już razem. Ale chciała by wiedział, że tego żałuje – wszystkiego co się wydarzyło. I chociaż warunki do tak szczerej rozmowy może nie były do końca najlepsze, to chyba lepiej rozmawiać przy gotowaniu niż wcale, prawda? Musieli korzystać z każdej okazji do spokojnej rozmowy, póki jeszcze była na to szansa i póki oboje tego chcieli. Z niepokojem jednak oczekiwała reakcji Chet’a, bo przecież raz, że nie musiał jej wierzyć, to dwa, mógł ją po prostu wyśmiać – ale kto nie ryzykuje ten traci.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Paradoksalnie odpowiedź na to pytanie - czy chcieli mieć razem dziecko - wydawała się całkiem prosta: nie chcieli. Nie leżało to w ich planach, w każdym razie nie w tych, dotyczących najbliższej przyszłości, i gdyby mieli jeszcze coś w tej kwestii do powiedzenia, z całą pewnością zadecydowaliby inaczej. Ale nie mieli wyboru i koniec końców musieli grać takimi kartami, jakie im rozdano. Z drugiej jednak strony - Jordana nie wpadła przecież z przypadkowym facetem, ale z takim, z którym podobno chciała być i z którym, przy odrobinie pomyślności, ta relacja prędzej czy później (gdyby to jednak zależało tylko od nich, to bez wątpienia - później) rozwinęłaby się na tyle, by w pewnym momencie zaczęli oni myśleć o założeniu rodziny. Pod tym względem naturalnym wydawało się podjęcie się wychowania tego dziecka wspólnie - nawet jeśli nie było ono planowane, a na tę chwilę: możliwe, że nie było nawet chciane. Z jakiegoś jednak powodu Jordie chyba założyła inaczej, co szybko spowodowało lawinę kolejnych niedomówień i nieporozumień, z których o tyle trudno było się wyplątać, że nawet próby wyjaśnienia pewnych kwestii nie przynosiły oczekiwanego skutku, a oni tkwili w miejscu, w którym zupełnie, nawet przez moment, nie chcieli się w ogóle znaleźć. Pokiwał na potwierdzenie głową. - W porządku, w takim razie pójdę z tobą. Powiedz tylko, o której i gdzie, to tam będę - odrzekł, wciąż nie umiejąc wykrzesać z siebie większego entuzjazmu, ale nie dlatego, że w istocie wcale tego nie chciał, a godził się tylko dlatego, że czuł się zobligowany - ale po prostu dlatego, że była to dla nich obojga niecodzienna sytuacja, do jakiej musieli jakoś przywyknąć, i chociaż byłoby to znacznie prostsze, gdyby faktycznie byli w tym razem - i do lekarza mogli jechać razem, a nie tylko spotkać się na miejscu - to... było tak, jak było. A oni, nawet jeśli chcieli coś tu jeszcze odratować lub odbudować, to musieli robić to krok po kroku; i tak chyba oboje teraz działali: ostrożnie, niepewnie. Pod tym względem również Chet zawiódł; to przecież on powinien zapewnić Jordanie poczucie bezpieczeństwa i stabilności, a tymczasem sam zachowywał dystans i nie pozwalał sobie na karmienie się złudną nadzieją - że kiedy zobaczą na ekranie monitora plamkę, która podobno jest ich dzieckiem, nagle wszystkie ich problemy same rozwiążą się niczym za dotknięciem różdżki. A mimo to - odczuł pewną ulgę na myśl, że jednak go to jeszcze nie ominęło i że jeszcze miał szansę... zdążyć. Zrobić coś, żeby to się tak nie skończyło, bo - całkowicie egoistycznie nawet patrząc - była to pewnie jego jedyna szansa, by mieć kogoś u swojego boku, by mieć własną rodzinę, i nie być samotnym. Wypuścił nóż z dłoni (pewnie poruszanie trudnych tematów, mogących z łatwością doprowadzić do kolejnej scysji, było dość ryzykownym posunięciem w momencie, kiedy przynajmniej jedno z nich miało pod ręką ostre narzędzie...), i oparł obie płasko na blacie, zwieszając na moment głowę, którą pokręcił na boki. Nie mówił tego wszystkiego po to, żeby usłyszeć z jej ust zaprzeczenie. Chciał usłyszeć w końcu prawdę, niezależnie od tego, jaka by ona nie była. - Więc czemu to powiedziałaś? Czemu ukrywałaś przede mną to, że jesteś w ciąży, czemu wolałaś uciec, odejść z pracy, żeby nie musieć mnie spotykać? - uniósł swoje spojrzenie i wbił je ponownie w oczy Jordie, obróciwszy się w jej stronę, a bokiem do kuchennej szafki. Bo wiedziałaś, że będzie ci lepiej beze mnie, odpowiedział sobie w myślach i ponownie pokręcił głową z dezaprobatą i rozczarowaniem w oczach, zanim na powrót zwrócił swoją uwagę na przygotowywane jedzenie. Wsypał niedbale warzywa do garnka, wypuszczając powietrze przez rozszerzone nozdrza. - Ale nie cofniesz - odparł krótko, jakby znów zirytowany, gdy zamilkł nagle i odetchnął, uspokajając to, co już w nim wzbierało i pragnęło ponownie wybuchnąć. - To bez znaczenia, kto nawalił, Jordie, roztrząsanie tego i obrzucanie się winą niczego nie zmieni. Nie obwiniam cię za to - stwierdził, choć bez stuprocentowego przekonania, bo nadal chyba nie mieściło mu się w głowie, jak Jordie mogła po prostu zapomnieć o tabletkach, skoro przyjmowała je regularnie, i jak mogła nie zorientować się wcześniej, pewnie wypierając to ze swojej świadomości i licząc po cichu na to, że jednak nie będzie to miało żadnych konsekwencji. Ale miało - takie, które zaważą na całym jej życiu - i nie tylko jej. Aczkolwiek Chet naprawdę starał się zostawić to za sobą, skoro nie mieli już żadnego wpływu na to, że zrobili sobie dziecko. Oboje, bo przecież nie ona sama, i jakaś część odpowiedzialności za taki stan rzeczy również spoczywała na brunecie - którego spojrzenie ponownie prześlizgnęło się po jej twarzy. - Ja też - oczywiście najbardziej żałował tego, że Jordie zaszła w tę cholerną ciążę; ale nie mniej żałował tego, że wszystko tak się między nimi popsuło, i że okoliczności, w jakich przyszło - a raczej: dopiero przyjdzie - im oczekiwać na to dziecko, były takie, a nie inne. Że nie mógł w tym przy niej być. Najwidoczniej jednak Halsworth wciąż nie miała pojęcia, jak on to wszystko odbierał i odczuwał, skoro w dalszym ciągu spodziewała się, że mógł ją wyśmiać. A on, swym zdystansowaniem, z pewnością nie ułatwiał jej zrozumienia tego, ale z drugiej strony - to ona odepchnęła jego; to ona wymierzyła mu w samo serce cios, jakiego nie zadała przed nią żadna kobieta. Chyba więc byli kwita.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Z całą pewnością posiadanie dziecka w tym momencie jawiło się jako całkowite szaleństwo: bo nie chcieli go teraz, nie zaś nie chcieli w ogóle – przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Jordie. Oczywiście teraz już nie było o czym gdybać, nie było odwrotu i nie mogli nic zmienić, ale gdyby mieli wybór, nawet nie pomyśleliby o rodzicielstwie, pragnąc raczej spędzić czas tylko ze sobą, lepiej się poznać, zbudować razem pewnego rodzaju fundament, który pozwoliłby im w znacznie dalszej przyszłości w ogóle pomyśleć o zakładaniu rodziny. Teraz? Teraz było po prostu o wiele za wcześnie i zapewne właśnie dlatego ich relacja nagle nie przetrwała tej ciąży, zrzuconej na nich niczym bomba, która miała jedynie za zadanie zasiać totalnie spustoszenie. I to niestety się udało, tylko, że w rzeczywistości odpowiedzialna za to całe spustoszenie była chyba jednak Jordie – bo o ile do tanga trzeba dwojga i samo spłodzenie dziecka nie dzieje się samoistnie, bo w tym Chet uczestniczył i to w dość istotny sposób, tak jednak pominięte tabletki oraz odsunięcie go od siebie – to już była w całości jej wina. Nawet jeżeli obrzucanie się winą nie miało teraz żadnego znaczenia, to istotnie w jakimś stopniu Jordana również musiała zrozumieć swój błąd i chyba właśnie teraz on do niej docierał. Tak czy inaczej, jeżeli już mogłaby doszukiwać się plusów w tym wszystkim, to najważniejszym było dla niej to, iż ojcem jej dziecka jest właśnie Chet – nawet jeżeli okazało się, iż może go nie chcieć, że wcale się nie cieszy i co więcej, nie może liczyć na jego wsparcie, trochę również z własnej winy, to mimo wszystko był jedynym mężczyzną, z którą chciałaby to dziecko mieć. Nadal żywiła do niego szczere uczucia i nadal był dla niej ważny, nadal był tym, przy którym czuła się naprawdę szczęśliwa i to pierwszy raz od bardzo dawno, więc… wniosek był oczywisty. Pomimo nawet faktu, że ta ciąża tak mocno ich poróżniła. Ostatecznie więc z pokorą przyjęła jego zgodę na towarzyszenie jej podczas wizyty u lekarza, chociaż nie dostrzegła nawet cienia pozytywnych emocji po jego stronie, ale na co właściwie miała liczyć? Podała mu więc dokładny adres i godzinę umówionej wizyty, zgadzając się, by spotkali się na miejscu, bo skoro sam nie zaproponował, że pojadą tam razem, to uznała, że nie będzie tego proponować – w końcu może dotrzeć tam taksówką. A nie chciała zbytnio przesadzić, skoro już zgodził się w ogóle tam pojawić. Mimo więc, że w jakimś stopniu miał w tym wszystkim uczestniczyć, nadal nie czuła, że są w tym naprawdę razem – ale póki co to jedynie początek próby naprawienia tego co się zepsuło i nikt nie mógł jej też obiecać, że się to uda. Z zamyślania wyrwał ją nóż, który brunet nagle wypuścił na blat, więc odruchowo tam spojrzała, a potem zerknęła przelotem na niego, gdy pokręcił głową i zasypał ją pytaniami, na które odpowiedzi wcale nie były takie proste jakby mu się mogło wydawać. Ale była mu winna te odpowiedzi, więc na pewno nie zamierzała się od nich uchylać. – To było po prostu błędne koło, z którego nie potrafiłam się potem wydostać. Jak zrobiłam ten test i zobaczyłam pozytywny wynik… spanikowałam. Może nawet bardziej niż Ty, nagle poczułam, że tracę kontrolę, że wszystko się zmieni, że popełniłam błąd – bo zapomniałam o tabletkach. Bałam Ci się o tym powiedzieć… - odwróciła wzrok i wbiła go w podłogę, w bliżej nieokreślonym miejscu – Jeszcze niedawno nie chciałeś nawet mnie wpuścić do swojego życia, a gdy w końcu mi na to pozwoliłeś i gdy było tak dobrze… wszystko zepsułam. Bałam się, że nie zrozumiesz, że będziesz zły, że mnie zostawisz… wolałam znieść to rozstanie niż to, że wprost zostawiłbyś i mnie i dziecko. Nie ukrywałam tego dlatego, że nie wierzę w to, że możesz być dobrym ojcem, bo wiem, że mógłbyś być najlepszym ojcem na świecie, gdybyś tylko chciał… ale Twoja reakcja tamtego dnia sprawiła, że poczułam, że nie chcesz – westchnęła, próbując jakoś przedstawić swój punkt widzenia, jakoś dobrać słowa tak, by nie odebrał ich źle, ale póki co nie do końca wiedziała czy jej to wychodzi. Nie chciała, by znowu zrodziła się z tego jakaś awantura, nie chciała go zniechęcić jakimś niewłaściwym słowem, więc – poniekąd znaleźli się w sytuacji takiej samej jak na początku, gdzie musieli ważyć słowa i uważać na każdy krok, by czegoś nie zepsuć. – To był jakiś mechanizm obronny. I musisz zrozumieć, że ja też byłam i nadal jestem przerażona tym wszystkim, działałam impulsywnie, jeżeli już skłamałam, to brnęłam w to, abyś tylko się nie dowiedział… i chociaż było mi z tym cholernie źle, musiałam odejść, bo nie mogliśmy się widywać. Jak wtedy miałabym ukrywać ciąże? Ale za każdym razem chciałam Ci powiedzieć, tyle, że… te nasze rozmowy po prostu nie układały się tak jak trzeba – przyznała, mając na myśli te wzajemne oskarżenia, kłótnie i nieprzyjemne sugestie. Kłótnia goniła kłótnię, wobec czego żadna z tych okazji nie była dobra do tego, by przyznać: słuchaj, jednak jestem w ciąży. Mimo więc, że było to pokręcone i że miał do niej żal, musiał też spojrzeć na to z jej punktu widzenia, bo między innymi to jego zachowanie nakręcało tę spiralę i spowodowało, że Jordana zachowywała się tak, a nie inaczej. Wina zawsze leży po obu stronach. – Tak bardzo chciałam żebyś ze mną był… - dodała cicho, gdy nagle chwile później ciszę przerwał jego zirytowany ton głosu. Skinieniem głowy przyjęła potwierdzenie co do tego, że nie cofnie czasu – przecież doskonale o tym wie, była jednak gotowa na kolejny atak z jego strony. Ten atak jednak nie nadszedł, za co poniekąd była mu wdzięczna, mimo, iż czuła ten ciągły dystans i niechęć. I niezadowolenie, którym emanował, chociaż starał się nad tym panować. Być może poczuła lekkie ukłucie rozczarowania, ale na co mogła liczyć, że jedno przepraszam załatwi sprawę? – Obwiniasz, w jakimś stopniu na pewno. Ja siebie też obwiniam. Chcę jednak żebyś wiedział, że pomimo, iż bardzo chciałam i nadal chce żebyś przy mnie… przy nas był, to niczego od Ciebie nie oczekuje – nie na siłe. Tylko jeżeli Ty również tego chcesz – spojrzała na niego po chwili, ale jedynie na krótką chwilę – Tak naprawdę nie wiem nawet co Ty o tym wszystkim myślisz, co czujesz w związku z tym… i czy w ogóle chcesz? Bezpodstawnie założyłam coś w swojej głowie i odsunęłam się, chociaż nigdy nie powiedziałeś mi wprost, że nie chcesz. Możesz powiedzieć mi teraz, chciałabym wiedzieć wszystko. Podskórnie czuła, że Chet nie przyjął jeszcze tego do wiadomości, że dla niego to nadal było to dziecko, nie zaś jego dziecko, do którego cokolwiek mógłby poczuć. Oczywistym było, że nadal to wczesny etap, że nawet Jodie nie przywiązała się jeszcze tak mocno, chociaż chyba odczuwała to mocniej niż on. Ale w jakimś stopniu było jej do tego dziecka bliżej, mimo, iż się bała i sama też nie do końca jeszcze w to wierzyła, to potrafiła o tym mówić i myśleć, przyjmując ten stan rzeczy. Pytaniem więc pozostawało czy on może zrobić to samo, aby cokolwiek tutaj mogło się udać. Nawet jeżeli nie dla nich – razem, to chociaż dla dziecka, które niczemu nie było winne, a miało prawo mieć i znać ojca.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Czasami wydawało się, że niezależnie od tego, ile w tej wzajemnej relacji zrobili już kroków naprzód - wystarczył jeden krok w tył, aby nagle wszystko wróciło do punktu, od którego zaczynali. I tak obecnie, mimo długich prób wypracowania wspólnej strefy komfortu, oboje znów czuli się niekomfortowo i niepewnie. Obawiali się powiedzieć wprost o swoich odczuciach, bo oboje już się sparzyli i zdecydowanie nie chcieli przechodzić przez to po raz kolejny. Ostrożnie ważyli - a w każdym razie: starali się, na tyle, na ile pozwalały im na to wciąż targające nimi emocje - wszystko, co wychodziło z ich ust, by nie zostać źle zrozumianymi, bo najwidoczniej wciąż nie czuli, że mogą powiedzieć sobie wszystko bez najmniejszych obaw; i nie czuli, że ta druga strona wszystko zrozumie. Dlatego się nawzajem okłamywali; dlatego tkwili w tym błędnym kole, nie umiejąc znaleźć wyjścia - ale jeśli to nie Chet miał ją zrozumieć; i jeśli nie Jordie miała zrozumieć jego - to kto? Możliwe jednak, że to nie był już czas na to, by działać ostrożnie i zapobiegawczo; że wszystko, co złe, i tak zostało już powiedziane. Nie mieli wszak już chyba nic do stracenia. Siebie i tak stracili... Chet wysłuchał więc w milczeniu jej wyjaśnień, opierając się biodrem o front kuchennej szafki i zawieszając wzrok gdzieś w dole. - Bo nie chciałem... - odparł ostrożnie, nieco ściszonym głosem, i zerknął na Jordanę. - Nie chciałem wtedy, żeby to było prawdą; nie dlatego, że nie chciałem z tobą dziecka, tylko dlatego, że to zbyt wiele by zmieniło. Oboje tego nie chcieliśmy i nie byliśmy na to gotowi, więc nie udawajmy teraz, że było inaczej. Ale to nie zmienia faktu, że nie miałaś prawa tego przede mną ukrywać, myślałaś, że znikniesz i nigdy się nie dowiem? I co, zamierzałaś być z tym sama czy znaleźć lepszego tatusia dla swojego dziecka, bo ja nie byłem wystarczająco dobry? - wyrzucił nagle z narastającą w nim ponownie z każdym słowem frustracją, niemal dysząc, niczym rozjuszone zwierzę, gdy, czując nieprzyjemny ucisk pod czaszką, uniósł rękę do swojej głowy i rozmasował pulsującą skroń. To wszystko prowokowało w nim skrajne emocje - od gniewu i żalu do Jordany, po własne poczucie winy - nad którymi wciąż nie potrafił do końca zapanować; nie było to zatem domeną wyłącznie ciężarnych kobiet, tylko że w jego przypadku... psychologia również posiadała na to konkretne określenie. Potrząsnął zaraz jednak głową, zamilknąwszy na chwilę, której potrzebował chyba, by przywołać się wewnętrznie do porządku i na powrót uspokoić. Przynajmniej częściowo. - Nieważne. Masz teraz to, czego chciałaś: zostałaś sama. I to prawda, że nie tak powinienem był się wtedy zachować, ale to wszystko, co mówiłem... nie wiedziałem, że naprawdę jesteś w ciąży. Nic z tego nie rozumiałem, a ty nie dałaś mi nawet szansy tego zrozumieć ani zadecydować, czego chcę, bo zrobiłaś to za mnie. A gdybym miał wtedy wybór... nie zostawiłbym cię z tym - dodał jeszcze, zaglądając jej w oczy, i zamilkł na chwilę, zanim podjął: - Ale chyba nie mogę cię winić za to, że tak pomyślałaś, skoro... nie mogłaś na mnie polegać. Domyślam się, że nie tak sobie to wyobrażałaś. I przepraszam, że nie czułaś się przy mnie wystarczająco bezpiecznie, żeby mi o tym wszystkim powiedzieć - przełknął ślinę, z wzrokiem wbitym w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Mógł ją chyba tylko za to przeprosić: bo nie wiedział, co miałby zrobić inaczej, żeby to zmienić, skoro... wydawało mu się, że zrobił już wszystko, co mógł, aby być dla Jordie mężczyzną, w jakim miałaby oparcie. Może nie mógł więc zrobić nic, może po prostu nie był takim człowiekiem, może nie umiał dać jej tego, czego potrzebowała. Może rozstanie było jedynym wyjściem. I może nie było sensu roztrząsać przeszłości i tego, co zrobili źle, a skupić się raczej na tym, co było przed nimi. Na byciu przyszłymi rodzicami; razem, ale - osobno. Uniósł na Jordie swoje spojrzenie, przyglądając jej się przez moment. - Czy chcę... mieć dziecko? - spytał, bo przez chwilę nie był pewien, czy jej pytanie dotyczyło posiadania dziecka, czy też pytała o nich - ale ich już przecież nie było i szczerze, w tym momencie Chet nie wiedział, czy mogli jeszcze być. - Mógłbym chcieć. Z tobą... - uznał, co oznaczało ni mniej, ni więcej niż to, że w tej chwili nie odczuwał jeszcze radości czy entuzjazmu na myśl o byciu ojcem; że istotnie nie do końca jeszcze docierało do niego, że mieli zostać rodzicami; ale po cichu liczył na to, że było to kwestią czasu i że kiedy zobaczą to - dziecko - na zdjęciu usg, jego istnienie nabierze bardziej realnego kształtu. A on będzie potrafił się z tego cieszyć; bo jeśli nie - to co wtedy? - Ale nawet jeśli nie jesteśmy... razem, to chciałbym być przy was, chcę pójść z tobą do lekarza i chcę, żebyś mogła na mnie liczyć, kiedy będziesz potrzebowała... pomocy czy... pieniędzy - wzruszył ramionami, chyba tylko tyle mając jej teraz do zaoferowania; może nie do końca tak, jak Jordie chciałaby to usłyszeć, bo raczej rozważał już tylko ten scenariusz, w którym nie byli parą, a jedynie mieli razem dziecko, co właściwie było tym najgorszym i gdyby Chet z pełną szczerością miał mówić o tym, czego chciał i czego nie chciał, to przede wszystkim: nie chciał, by łączyło ich tylko dziecko. Ale obecnie - niestety tak właśnie było. Bo uczucia, choć zdecydowanie nie wygasły, to zostały skutecznie zdruzgotane i Chet nie chciał po raz kolejny się teraz na to narażać. Dlatego nie umiał wyznać tego, czego pragnął najbardziej - a pragnął Jordie, i pragnął być z nią; nie tylko gdzieś obok niej i nie tylko wtedy, gdy zmusiłyby ich do tego okoliczności.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Chociaż sądzili, że najgorsze mieli już dawno za sobą, nagle widmo przeszłości dopadło ich ze zdwojoną siłą – niemalże mogli powiedzieć, że przeżywają swoiste deja vu, gdy kolejny raz ich drogi się rozeszły – musiały się rozejść – przez któreś z nich. Tak jak wtedy przez niego, tak teraz przez nią. Co więcej, oboje byli przekonani, że działają z uwagi na dobro drugiej strony, myśląc, że po prostu tak będzie lepiej, ale czy na pewno było? Czy byli w stanie przetrwać kolejny raz taką samą próbę? Czy byli w stanie pozbierać się po tym, jak ich serca znowu się rozpadły na drobne kawałeczki? Być może nawet właśnie teraz to rozstanie bolało dużo bardziej, bo mieli za sobą piękny, wspólnie spędzony czas – tworzyli razem coś, co naprawdę świetnie funkcjonowało, a nagle… tego zabrakło. Kiedyś nie byli jeszcze nawet parą, więc ciężko było mówić o ewidentnym rozstaniu, bo to rozstanie nadeszło dopiero teraz. Jordana miała więc ogromne poczucie żalu do samej siebie, że doprowadziła do czegoś czego w istocie nie chciała, tym bardziej ważyła teraz każde słowo, obawiała się powiedzieć coś co Chet mógłby źle odebrać i zrobić cokolwiek, co sprawiłoby, że ich kontakt znowu się urwie. Nie chciała go stracić – chociaż już straciła, ale czuła, że nie miała prawa odbierać dziecku ojca, nawet jeżeli ona sama nie mogłaby go już odzyskać. Chociaż doprawdy bardzo chciała. Tym trudniej było jej słuchać jego kolejny słów, tym bardziej ją raniły i uzmysławiały jej, że to naprawdę koniec, że szansę na to, by było jak dawniej były tak nikłe, że niemalże nie istniały. Przynajmniej tak wydawało jej się w tej chwili, gdy złość i irytacja po stronie bruneta znowu narastały, a ona jedynie pokornie mogła je przyjąć i potwierdzić skinieniem głowy. – Ja też nie chciałam – przyznała, mimo wszystko zgadzając się z nim co do tego, bo przecież w tamtej chwili pragnęła jedynie zobaczyć negatywny wynik – Byłam po prostu zaślepiona przerażeniem o to co będzie, przerażona tym, że jestem w ciąży i tym, że nagle wszystko się zmieni. Nie byłam na to gotowa, więc… chociaż może nie okazywałam wtedy tego strachu, to właśnie on popchnął mnie do tego jak się zachowałam – odparła, ale zamilkła, gdy narastająca w nim frustracja sprawiła, że poniekąd znowu trochę ją zaatakował swoimi słowami. Patrzyła więc na niego nieco smutnym wzrokiem, ale nie pozwoliła, by ta frustracja się jej udzieliła i by kolejny raz doprowadziła do awantury. Spuściła więc w końcu wzrok, bo z trudem przychodziło jej patrzenie na niego, gdy był zły – na nią.Wiem, że nie miałam prawa tego ukrywać. Źle zrobiłam. I niczego nie zamierzałam… działałam chaotycznie, to po prostu się działo, bo zgubiłam się we własnym kłamstwie i nie wiedziałam jak z niego wybrnąć. Twoje zachowanie po prostu utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie chcesz dziecka i że nie chcesz także mnie… bo po prostu odszedłeś. Od tamtej pory nawet się do mnie nie odezwałeś, co miałam więc myśleć? – spojrzała więc na niego znowu, przedstawiając poniekąd swój punkt widzenia. Może bowiem to ona kazała mu odejść, ale przecież on wcale nie musiał się z tym zgodzić. Tymczasem tak łatwo odpuścił, że chwilami myślała, iż w ogóle mu na niej nie zależało. Dlatego nie tylko te niedomówienia, ale też niektóre działania, nawet jeżeli nieświadome, powodowały bieg kolejnych zdarzeń, które doprowadziły ich do tego momentu. – Byłeś… jesteś wystarczająco dobry dla mnie; dodała szeptem, wpatrując się w jego oczy. Przecież musiał o tym wiedzieć, bo Jordie nie udawała niczego będąc z nim – a wtedy była spokojna i szczęśliwa jak jeszcze nigdy. Musiał to widzieć, bo przez ostatnich kilka miesięcy była kompletnie inną osobą. Z tego szczęścia nie zostało jednak już teraz kompletnie nic, a gdy zawyrokował, iż została sama, niemalże fizycznie poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, jakby dosłownie zabolało ją serce. Została sama – i świadomość tego nagle stała się okrutnie bolesna, tym bardziej, gdy potwierdziła to osoba, którą chciała przy sobie mieć. Dlatego też uciekła wzrokiem, bo nie chciała się tutaj rozpłakać, a doprawdy ciężko było jej panować nad emocjami i teraz robiła to już resztkami sił. Dał jej bowiem krótko do zrozumienia, że nie widzi już dla nich szansy, a przecież ona jedynie chciała to wszystko naprawić, wierząc nawinie, że jeszcze może. Najwyraźniej jednak było to złudne. – Nie chciałam tego, nie chciałam zostać sama – powiedziała cicho, jakby jednak urywając tę część wypowiedzi, bo w istocie nie miała już chyba znaczenia. Gdy jednak nagle stwierdził, że gdyby wtedy miał wybór, nie zostawiłby jej, spojrzała na niego z bólem, ale i zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Teraz bardziej niż wcześniej poczuła, że popełniła cholernie duży błąd, za który przyjdzie jej pewnie płacić do końca życia. Gdy jednak Chet zamierzał znowu podzielić z nią spojrzeniem, uciekła nim gdzieś na bok, chyba nie będąc w stanie teraz znieść ciężaru jego wzroku. - Powinnam była Ci powiedzieć od razu, gdy zrobiłam test, wiem o tym. Szok i przerażanie nie pozwoliły mi na to, samoistnie w głowie zrodziły się wątpliwości, chociaż mogłam na Tobie polegać w każdej sytuacji. Czułam się przy Tobie bezpieczniej niż przy kimkolwiek innym, nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego pomyślałam inaczej, to był impuls – wzruszyła bezradnie ramionami – Ale nie chce żebyś Ty myślał, że to co robiłeś i jaki byłeś, było dla mnie niewystarczające. Boże, Chet, to było dla mnie bardziej niż wystarczające… niczego bym nie zmieniła – dodała z wyraźnym żalem w głosie, spoglądając w końcu na niego. Znowu jednak w odpowiedzi dostała jedynie dystans i niepewność, brak także jakiegokolwiek entuzjazmu, ale trudno było się go chyba doszukiwać w tej sytuacji. Na własne życie sprawiła, iż czeka ich rodzicielstwo, razem – ale osobno, z czym teraz trudno było się jej pogodzić. Ale rozumiała także jego żal i złość, którą emanował w stosunku do niej za to co zrobiła – w końcu kiedyś czuła dokładnie to samo względem niego, wtedy, gdy on zdecydował za nią. Jego, pewnego rodzaju propozycja, zabrzmiało boleśnie formalnie i trochę wręcz chłodno, więc skinęła jedynie głową, dzieląc z nim chwilowo spojrzenie. Z pewnością nie to chciała usłyszeć, ale musiała chyba przyjąć to co mógł jej zaoferować. – Dobrze… - odparła krótko, kierując wzrok na Aldo, który radośnie merdał ogonem, w imię czego podrapała go za uchem. Wyprostowała się jednak znowu i zerknęła na Chet’a. – Cieszę się, że w ogóle ze mną rozmawiasz. Masz prawo być zły… ale… chciałabym żebyś kiedyś mi to wybaczył. Nawet jeżeli nie mogłabym Cię w imię tego odzyskać, to... żebyś chociaż nie żywił już do mnie urazy.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Być może ich błędem było to, że o swoich uczuciach rozmawiali dopiero wtedy, kiedy wszystko zaczynało się sypać - tak było za pierwszym razem, gdy zdołali się przed sobą otworzyć dopiero w momencie, kiedy wydawało się, że z ich relacji nie było już czego zbierać; i tak też chyba było teraz. Może zbyt rzadko Chet powtarzał jej, że była dla niego najważniejsza - mimo że starał się robić wszystko, aby tak się właśnie czuła, ale przekonali się już kiedyś, że gesty nie zawsze były wystarczające, i że pewne rzeczy należało też nazwać po imieniu. On ich nie nazywał - nie nazywał swoich uczuć względem Jordany, nie mówił jej tak naprawdę, co do niej czuł, bo sam nie umiał tego w jednoznaczny sposób określić. Wiele między nimi pozostawało wyłącznie w sferze domysłów, a czasem tylko konkretne deklaracje potrafiły dać tę pewność, jakiej między nimi zabrakło - że to, co ich łączyło, było prawdziwe; że to nie tylko zabawa czy chwilowa rozrywka. Że mieli przed sobą wspólną przyszłość, i że oboje w tej przyszłości widzieli również dziecko. Kiedyś. Z drugiej jednak strony, byli razem zaledwie od kilku miesięcy, i nawet jeśli ich relacja od początku rozwijała się bardzo dynamicznie, to oboje chyba czuli, że jakiekolwiek większe deklaracje to na tym etapie znajomości byłoby zbyt wiele. Łatwiej było istnieć z dnia na dzień; tylko że nie mogli już tak istnieć w momencie, kiedy spadła na nich świadomość, że za dziewięć miesięcy (a to przecież, na tle rocznego całokształtu ich znajomości, odległa przyszłość!) zostaną rodzicami, i że to dziecko, w taki czy inny sposób, połączy ich już na zawsze. I może w tym momencie dopiero uzmysłowili sobie, że tak naprawdę nie wiedzieli, na czym stoją, na co mogą liczyć i czego się spodziewać. Możliwe zatem, że to wręcz nie miało szansy przetrwać takiej próby. I tylko oni sami wydawali się tym zaskoczeni... Brunet pokiwał już tylko głową, starając się zrozumieć jej punkt widzenia - i częściowo rozumiejąc, bo to, że Jordie mogła być tym wszystkim przerażona, i że mogła się trochę pogubić - wydawało się oczywiste. Co nie oznaczało jednak, że Chesterowi tak łatwo miało przyjść puszczenie tego wszystkiego w niepamięć, bo wciąż miał wiele wątpliwości, nie tylko co do jej zachowania, ale także - własnego. Dopiero słowa Jordie tak naprawdę uzmysłowiły mu bowiem, że istotnie - odszedł. Że, wbrew temu, co sam przed chwilą powiedział - że nie zostawiłby jej samej - po prostu zgodził się z jej decyzją i odszedł, jakby było mu to na rękę, że dostał od niej przyzwolenie, by nie musieć w tym wszystkim uczestniczyć. I że Jordana tak właśnie mogła to odebrać. Tylko - jak mógłby jej nie chcieć, kiedy była ona najlepszym, co przydarzyło mu się w tym nędznym życiu? - Masz rację, odszedłem. Nie ma chyba nawet sensu tłumaczyć ci teraz, że myślałem, że tego właśnie chcesz i że tak będzie dla ciebie lepiej. Ale... próbowałem z tobą porozmawiać, kiedy dowiedziałem się, że jednak jesteś w ciąży... - urwał jednak równie prędko, co zaczął tę próbę wytłumaczenia się, i pokręcił tylko z rezygnacją głową; bo ostatecznie chyba nie miał nic na swoją obronę. Nie walczył o nią, niezależnie od tego, czy wiedział, że była w ciąży, czy też myślał, że nie była. I tyle. - Oboje powinniśmy byli zachować się inaczej - przyznał. On również cholernie żałował, że dopuścił do tego, by to wszystko tak się potoczyło; że nie zrobił więcej, nie postarał się bardziej. I że teraz również nie umiał tego zrobić, bo chociaż chciał wierzyć w to, co mówiła mu Jordie, to - padło dzisiaj między nimi tak wiele słów, że sam do końca już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Dlatego i jej kolejne życzenie, skwitował tylko skinieniem głowy i krótkim: - W porządku - sygnalizującym, że przyjął je do wiadomości, ale chyba nie był obecnie w stanie go spełnić. Chociaż - z pewnością jej wybaczy; kobiecie, która urodzi mu dziecko, wybaczyłby wszystko, ale raczej nie o to Jordanie chodziło i nie na taki obrót spraw liczyła. Bo choć dała mu do zrozumienia, że pragnęła tego samego - pragnęła odzyskać to, co mieli - to nie było to już niestety takie proste. A powinno. Skoro oboje tego chcieli. Tymczasem jednak mężczyzna na powrót zajął się jedzeniem, a Jordie - pewnie pobawiła się chwilę z Aldo, w czasie, kiedy Chet wyłowił z garnka ugotowane warzywa, a następnie - może trochę nadgorliwie - zblendował je na krem, doprawił i ozdobił świeżymi ziołami, by tak przygotowany talerz postawić wkrótce na stole przed panną Halsworth, mimo wszystko życząc jej smacznego. I chociaż sam nie był głodny, to dołączył do niej, żeby nie czuła się nieswojo z tym, że przyszła tu tylko po to, żeby Callaghan ugotował jej obiad. Chociaż w to, że przyszła po suszarkę czy po inne rzeczy, również nie chciało mu się do końca wierzyć. - Mówiłem szczerze - zagaił po chwili, nawiązując do swojej wcześniejszej deklaracji - więc jeśli przyszłaś, bo... czegoś potrzebujesz... Możesz mi powiedzieć. Nie krępuj się i... nie ukrywaj przede mną niczego więcej, tak?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Słowa – niestety – były równie ważna jak gesty, nie tylko to Chet dla niej robił miało to ogromne znaczenie, istotnie chciała także czasem usłyszeć od niego na czym dokładnie stoją i co właściwie jest między nimi. Co do niej czuje, na co liczy, czego pragnie – nic właściwie między nimi nie było nazywane po imieniu, może więc właśnie ten brak podstawowej komunikacji dotyczącej uczuć sprawił, iż mimo tego, że wszystko układało się dobrze, to nadal pozostawała to odrobina niepewności. Może zbyt wcześnie było na to, by pokusić się o rzewne wyznania, niemniej jednak jakieś proste nawet słowa mogły wiele zmienić – a faktem jest, że nigdy na takie tematy nie rozmawiali. Po prostu ze sobą byli, sądząc, iż to w zupełności wystarczy – i wystarczało, do momentu, w którym spadła na nich kolejna porcja problemów, wymóg odpowiedzialności i obowiązków, związanych z bardzo odległą przyszłością. Nagle pojawiła się wizja posiadania dziecka, które połączy ich już na całe życie, chociaż ich drogi – jako pary, kompletnie się rozeszły. Podobne przeszkody co prawda już pokonywali, ale nagle znowu na szalę zostało wystawione ich wzajemne zaufanie i brak szczerości, a to przecież w związku podstawa. Domysły natomiast to najgorszy wróg, pozostawianie im szerokiego pola zazwyczaj kończy się katastrofą, która nie ominęła ich także teraz: Jordie domyślała się niemalże wszystkiego, począwszy od tego czy Chet zostawiłby ją samą, skończywszy na tym czy w ogóle chciał mieć z nią dziecko. Zerowa komunikacja i brak wyjaśnień spowodowały, że nagle wszystko ułożyło się nie tak jak trzeba, a gdy górę brały emocje, żadna rozmowa nie mogła dojść do skutku. Nagle życie z dnia na dzień okazało się być niewystarczające, bo niepewność co do tego na czym stoją i czego mogą się po sobie spodziewać, była zbyt duża. Jednakże miała świadomość tego jak trudno będzie o tym zapomnieć, bo przecież i ona długo zmagała się z wybaczeniem mu i ponownym zaufaniem, które wymagało od nich dużo pracy – głównie właśnie ze strony Chet’a, który to zaufanie musiał odbudować. Tym razem jednak, jego słowa i podejście, napawały ją strachem o to, że tym razem naprawienie tego się nie uda – bo istotnie nie wykazywał ku temu chęci. Nie walczył o nich wtedy, nie walczył teraz… co więcej sugerował, że mogą wychowywać dziecko razem – ale nie będąc w związku. I to chyba ją mocno zabolało, szczególnie po tym, jak ona sama dała sygnał do tego, że istotnie chciałaby to jakoś naprawić. – Zbyt wiele razy po prostu się czegoś domyślaliśmy, zamiast szczerze porozmawiać. Ty myślałeś, że odchodząc robisz to czego ja chcę i że tak będzie dla mnie lepiej, a ja uznałam, że skoro odszedłeś, to zrobiłam Ci przysługę, a Ty odciąłeś się, mając świadomość, że nie będziesz musiał brać na siebie tego obowiązku… a wystarczyło tylko sobie to wzajemnie wyjaśnić, tak? – spojrzała na niego przez krótką chwilę, niestety chyba zbyt późno dochodząc do tego wniosku. Czasem mówi się, iż lepiej późno niż wcale, ale czasem okazuje się po prostu zbyt późno, a zbierać nie ma już czego. Westchnęła cicho, kiedy jedynie potwierdził przyjęcie do wiadomości jej słów, w żaden sposób nie komentując ich – nie dając nawet cienia nadziei, że to mogłoby się udać. Że była jakaś szansa. Znowu pozostawiał jej pole do domysłów, które brutalnie chciały zasiać w jej głowie myśl: że nie było żadnej szansy. Co więcej, oboje żałowali, że doszło do takiej sytuacji i że dziś ich relacja wygląda tak, a nie inaczej – oboje chcieli, ale to najwyraźniej nie miało wystarczającej siły przebicia. – Przewietrzę się chwile – oznajmiła w końcu, gdy Chester ponownie zajął się przygotowywaniem jedzenia i wyszła na moment przed dom, gdzie dotleniła się tym przyjemny powietrzem – zupełnie innym niż w centrum, gdzie mieszka. Naprawdę lubiła to miejsce, na pewno znacznie bardziej niż swoje mieszkanie; brakowało jej kontaktu z naturą. Po powrocie do domu pobawiła się chwile z Aldo, który najwyraźniej był przeszczęśliwy z tego faktu, a potem usiadła przy stole, gdy brunet skończył przygotowywać zupę. – Pięknie pachnie – przyznała, gdy talerz znalazł się już tuż przed nią i mimo pewnej obawy co do tego, czy jej żołądek podzieli jej zachwyt – zaczęła jeść, delektując się jej smakiem – To chyba mój pierwszy pożywny posiłek od jakiegoś czasu – dodała, zgodnie z prawdą, po czym zamilkła, by mogli w spokoju zjeść. Wpatrywała się w swój talerz, w którym czasami jedynie mieszała łyżką, robiąc sobie krótkie przerwy, a potem jadła dalej, nie robiąc tego zbyt szybko, by nie wywołać reakcji zwrotnej. Spojrzała jednak na bruneta, gdy się odezwał i kiwnęła głową. – Nie będę już niczego ukrywać – potwierdziła, tym razem z wyraźnym przekonaniem w głosie, bo w istocie nie zamierzała już kłamać, a tym bardziej nie zamierzała niczego przed nim ukrywać – przynajmniej niczego co związane z ciążą, bo chyba to głównie go interesowało – Nie przyszłam dlatego, że czegoś chcę… w sensie, naprawdę potrzebuję tej suszarki, bo moja się zepsuła – wyjaśniła, bo to akurat było prawdą, ale… - Chciałam jednak też po prostu z Tobą porozmawiać i chyba to był główny cel mojej wizyty: wyjaśnić i przeprosić. Po naszej ostatniej rozmowie… a właściwie kłótni, źle się z tym czułam. Ale nadal nie wierzę, że mogłeś zasugerować, że to nie Twoje dziecko… - westchnęła aż nieco głośniej, kręcąc przy tym głową, ale nie, nie zamierzała się przez to znowu irytować. Zerknęła jednak na niego trochę niepewnie, zastanawiając się czy poprosić o to, o co właśnie poprosić chciała. – Chciałabym też wrócić do pracy. Mam nadzieję, że niedługo poczuje się lepiej, nie byłam jeszcze na żadnej innej rozmowie o pracę, ale też nigdzie indziej nie chciałabym pracować… mogę wrócić do baru?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

O niektórych rzeczach łatwiej było powiedzieć, a trudniej je zrealizować - w ich przypadku ewidentnie taką rzeczą była nawet szczera rozmowa, jaka najwidoczniej okazała się zbyt trudna w chwili, gdy oboje byli zbyt rozemocjonowani wieścią o ewentualnej ciąży, aby zachować przy tym wszystkim spokój i rozsądek, oraz wspólnie dojść do jakichś bardziej rzeczowych wniosków niż ten, że powinni się rozstać. Właśnie wtedy - w momencie, który był ku temu najmniej właściwy, nie tylko dlatego, że w zaistniałych okolicznościach Chet powinien być przy Jordie, a nie z dala od niej - ale także dlatego, że w istocie żadne z nich zupełnie nie tego chciało. Co oboje uświadomili sobie trochę za późno - ale chyba nie na tyle późno, aby nie było już od tamtej decyzji odwrotu. Problem tkwił jednak w tym, że Chet, o ile miał niemałe trudności i potrzebował sporo czasu, aby otworzyć się na drugą osobę, tak ponowne zamknięcie się w swojej skorupie działo się już niemal samoczynnie. Zwłaszcza że będąc z Jordie, całkowicie opuścił gardę - nie spodziewał się, że może to przypłacić bolesnym ciosem prosto w serce, bo do tej pory to zazwyczaj on był tym, który wszystko psuł. Z nich dwojga to sobie samemu nie ufał; to po sobie - podobnie zresztą jak Jordie - spodziewał się najgorszego. Nie sposób zatem wyrazić słowami, jak wielkie było jego zaskoczenie, gdy tym razem rzeczywistość okazała się zgoła inna... - Chyba tak... - mruknął w odpowiedzi, jednak bez większego przekonania, bo teraz - mogli już tylko przypuszczać, co by było gdyby i co należało zrobić. Ale faktem pozostawało to, że Jordana nie próbowała mu niczego wyjaśnić - że od razu oznajmiła po prostu, że to koniec. A on - pogodził się z tym, nie próbując nawet polemizować. I chociaż gdzieś tam w środku wiedział - zarówno wtedy, jak i teraz - że jeśli nie zawalczy o Jordie i o to dziecko, to popełni zapewne największy błąd w swoim życiu, którego może już zawsze będzie żałował; to ten wewnętrzny upór - i opór - wciąż nie pozwalały mu na zrobienie kroku w jej stronę. - To chyba dobrze, że przynajmniej nie mdli cię od samego zapachu - zauważył, właściwie nie mając pewności, czy nie było zbyt wcześnie, aby jej zmysły zdążyły wyczulić się na tyle, by Jordie reagowała w taki sposób na zapach niektórych potraw, ale nie miał do czynienia z wieloma kobietami w ciąży - a w każdym razie: nie bywał z nimi w tak bliskich kontaktach - i zapewne sporo tego typu kwestii wymagało jeszcze nauki z jego strony. Niemniej słysząc z ust Jordany komentarz o pierwszym pożywnym posiłku od dłuższego czasu, przez myśl przeszło mu tylko, że... sama była sobie winna. Miała przy sobie faceta, który o nią dbał i który - kiedy opadną już te emocje związane z początkowym szokiem i lękiem przed rodzicielstwem - gotów byłby zaopiekować się nią oraz dzieckiem; ale to odrzuciła. Przez chwilę w milczeniu jedli zupę, właściwie oboje bez większego apetytu - ona niejako z przymusu, bo organizm mimo wszystko domagał się pożywienia, nawet jeśli miałby je po chwili zwrócić; a on głównie dla towarzystwa. W każdym razie był to chyba najmniej przyjemny posiłek, jaki dane im było wspólnie spożywać, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę te miłe śniadania w łóżku... Pokręcił głową, gdy Halsworth wspomniała o ich ostatniej rozmowie. - Nie chciałem tego sugerować. I nie chciałem, żebyś tak to odebrała. Nie miałem podstaw, żeby tak myśleć - i nie myślę tak. Ale po tym wszystkim, co wtedy padło... nie wiem. Próbowałem znaleźć jakiś powód... - wzruszył ramionami. Jordie nigdy nie dała mu powodów do podejrzeń, nawet jeśli czasem lubiła się z nim droczyć tym, jak spore zainteresowanie budziła u innych mężczyzn. Zdawał sobie z tego sprawę, i chociaż bywał zazdrosny, to mimo wszystko nie sądził, by czegokolwiek jej brakowało, i by musiała tego szukać u boku innego faceta. Ale z braku logicznego wyjaśnienia dla jej zachowania, chyba po prostu chwycił się brzytwy. - Cieszę się, że przyszłaś - dodał mimo wszystko, choć może słowa "cieszę się" nie do końca wyrażały jego obecny entuzjazm, gdy Chet nie umiał w pełni wykrzesać z siebie choćby uśmiechu, ale częściowo odczuł ulgę, że udało im się porozmawiać, a on mógł dowiedzieć się, co u niej. Nawet jeśli nie były to najlepsze wieści, jakie mógł usłyszeć. Zapytany o możliwość powrotu przez nią do pracy, uniósł nieznacznie brew i zastanowił się chwilę. W jej obecnym stanie, gdy nie czuła się dobrze, to raczej nie wchodziło w grę, ale kiedy to wszystko się unormuje, z pewnością posiadanie pracy dałoby jej większe poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Nawet jeśli swoje odejście z baru Halsworth przypieczętowała uderzeniem go - ale nie spoliczkowała go wtedy jako szefa, tylko jako... dupka. - Możesz wrócić, kiedy poczujesz się na siłach i będziesz gotowa. Nie spiesz się z tym - odrzekł, posyłając jej, przygaszony nieco jednak, uśmiech. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie była osobą, która da się zamknąć w czterech ścianach, rezygnując z innych aktywności - czego on zresztą nie zamierzał robić. To wcale nie byłoby dla niej zdrowsze, a z dwojga złego brunet wolał, żeby nie szukała już teraz pracy gdzie indziej, tylko wróciła do Crocodile, gdzie przynajmniej będzie mógł mieć na nią oko.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wydaje się nawet zabawnym fakt, że nie potrafili obecnie szczerze, że sobą porozmawiać, a przynajmniej nie potrafili tego zrobić od razu – skoro jeszcze kilka miesięcy temu byli skłonni to zrobić, by ratować tę relację. Zsunięte na nos różowe okulary i mocno opuszczona garda sprawiły jednak, że poczuli się nazbyt pewnie w tym związku, sądząc zapewne, że nic złego nie może się przytrafić, że nic gorszego spotkać ich już nie może – niż to, że prawie się wówczas rozstali. Okazało się jednak, że nawet chwila nieuwagi, zbyt gwałtowna reakcja, domysły i strach mogą zabrać w jednej chwili wszystko to, na co razem tak ciężko pracowali. Jordana w większości żałowała głównie tego, iż zdecydowała za nich oboje, że to definitywny koniec – a przecież można było zrzucić to na ramiona normalnej kłótni w związku, która nie musiała świadczyć o tym, iż muszą się rozstać. Rozsądnie byłoby dać szansę emocjom opaść, by potem móc spojrzeć trzeźwo na sytuacje – ale tak, wtedy wszystko potoczyło się zbyt szybko i zdecydowanie nie tak jak trzeba. W całokształcie, oboje zachowali się po prostu źle i gdyby chociaż część rzeczy zrobili inaczej, zapewne dziś nie byliby w tym miejscu: niepewni i zdystansowani, co doprawdy kompletnie do nich nie pasowało. Tym bardziej, iż póki co nie mieli nawet pewności, że to na pewno da się jeszcze uratować, zwłaszcza, że Chet póki co nie wykazywał ku temu chęci, skutecznie gasząc jej cień nadziei. Tym bardziej dziś czuła jak bardzo go zraniła, chociaż wcześniej twierdziła, że to on zranił ją – ale to było błędne myślenie. On się przed nią otworzył i dopuścił ją do siebie, a ona jakby nigdy nic, zniszczyła to w jednej chwili i to z tego powodu miała chyba największe wyrzuty sumienia. Jego wzrok mówił niemalże sam za siebie i za każdy razem, gdy na nią spoglądał, widziała tam ten smutek i niepewność, przez sama czuła się po prostu jeszcze gorzej. – Tak, to chyba dobrze. Mdli mnie od zapachu kawy… przeważnie, natomiast jeżeli chodzi o jedzenie, to albo mdli mnie już w trakcie albo dopiero po, jednak najsilniejsze mdłości są rano. Ale to jest naprawdę dobre i delikatne, więc myślę, że nie będzie potem żadnej niespodzianki – stwierdziła, z wyraźną nadzieją w głosie, bo była już tym po prostu naprawdę zmęczona. I ostatnim na co miałaby ochotę byłoby spędzenie kolejnych godzin w toalecie, a to doprawdy osłabiało jej organizm doszczętnie. Mimo więc, że zupa była pyszna, jadła powoli i rzeczywiście nieco z przymusu, ale wiedziała, że musi coś jeść, więc tym razem po prostu nie mogła odpuścić. Gdy zapanowała chwilowa cisza, zamyśliła się na moment – ale z całą pewnością był to najmniej przyjemny posiłek ze wszystkich, które chyba dotąd razem dzielili. Lepsze jednak coś niż nic, prawda? – To dobrze, bo nigdy bym Cię nie zdradziła – spojrzała na niego, gdy wyjaśnił, że i on wtedy powiedział coś, czego tak naprawdę nie brał na poważnie – I… przepraszam, że Cię uderzyłam, poniosło mnie – dodała jeszcze, bo chociaż w istocie tymi sugestiami sobie na to zasłużył, to jednak żałowała, że kolejny raz go spoliczkowała, a był to po prostu przejaw impulsu. Poza tym nadal nie panowała jeszcze nad swoimi emocjami, więc nie zrobiła tego – bo chciała, zrobiła to w przypływie chwili i emocji właśnie, jakby kompletnie nieświadomie. Jednak jego kolejne słowa znowu w jakimś stopniu pobudziły kłębiącą się w niej nadzieję, mimo, że nie był w stanie nawet się do niej uśmiechnąć, to fakt, iż cieszył się, że przyszła – nie był bez znaczenia. Kiwnęła głową, z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy. – Ja też się cieszę… że chciałeś ze mną porozmawiać – przyznała zgodnie z prawdą, odkładając łyżkę w momencie, w którym skończyła jeść. Wpatrywała się w niego przez krótką chwilę, po czym wzięła talerz i odniosła go do zlewu, gdzie umyła go również, sprzątając po sobie nim Chet zdążył jej powiedzieć, by tego nie robiła. Wytarła dłonie i obróciła się do niego przodem. – Dziękuję za zupę, czuję się trochę lepiej. Chyba będę mogła wrócić już do siebie, może się jeszcze położę. Zadzwonię po taksówkę, a mógłbyś… przynieść mi moje rzeczy? – spojrzała na niego znad ekranu telefonu, który wyjęła akurat z torebki – Chet… - zaczęła jeszcze, gdy on zmierzał już po karton - …dziękuję, że chcesz mi pomóc, pomimo tego co zrobiłam – dodała jeszcze, posyłając mu łagodne spojrzenie, jakby niemal chciała się uśmiechnąć, ale czuła, że to jeszcze nie jest dobry moment na takie gesty. Mimo, iż pragnęłaby zobaczyć uśmiech na jego twarzy, w momencie, w którym wziąłby ją w ramiona i mocno przytulił – cholernie jej tego brakowało. Ale póki co, musiała już cieszyć się jedynie z tego, że w ogóle mogła go zobaczyć i że mogła teraz na niego liczyć – nawet jeżeli tylko w takim zakresie. Zamówiła więc taksówkę, a gdy przyniósł jej karton, spojrzała na niego i znowu z lekkim ukłuciem w sercu przyjęła do wiadomości to, że zabiera stąd wszystkie swoje rzeczy – jakby w istocie był to definitywny koniec. Gdy odłożył go przy drzwiach, spojrzała na niego znowu. – Dziękuje też, że pozwolisz mi wrócić do baru. Nie będę się z tym spieszyć, wrócę dopiero, gdy poczuje się lepiej. Myślę, że wszystkiego dowiem się na tej wizycie pojutrze, więc… gdyby coś się zmieniło, to dam Ci znać, ale raczej jak spotkamy się na miejscu o 13, to będzie w sam raz – oznajmiła jeszcze, dla potwierdzenia swoich wcześniejszych słów i znowu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, akurat na Aldo, który nadal jej nie odstępował na krok – Już za Tobą tęsknie – pozwoliła by kąciki jej ust uniosły się ku górze, gdy przykucnęła i pogłaskała go ochoczo, kiedy czworonożny przyjaciel cieszył się z okazanej mu czułości, merdając nadal przyjaźnie ogonem. Przynajmniej on jeden tak żywiołowo cieszył się na jej widok, bo Chet nawet jeżeli odczuwał jakąkolwiek odrobinę radości, to na pewno nie można było tego z niego wyczytać. Ale Jordie miała chyba nadal ten cień nadziei, któremu jednak dzisiaj nie pozwoliła tak całkiem zgasnąć.

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”