WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
Kolejne dni mijały w zastraszająco wolnym tempie, w jej życiu zapanował niemal bolesna rutyna, która w żaden sposób nie chciała minąć – zabrakło Chet’a, zabrakło radości i beztroski, co więcej, zabrakło również dobrego samopoczucia. Cudowna, mydlana bańka, w której znajdowała się jeszcze niedawno, odeszła w niepamięć – pozostały jedynie łzy, smutek i rozczarowaniem tym co nadeszło. W żaden sposób nie potrafi pogodzić się z nową rzeczywistością i nie potrafiła się w niej odnaleźć, jedynym plusem okazało się wsparcie przyjaciółki i siostry, dwóch osób, którym zdecydowała się przyznać do swojego stanu i do tego jak mocno właśnie skomplikowała swoje życie; niemalże zakończyła swoją młodość, zamieniając ją w jednej chwili w dorosłość i obowiązki, związane z wychowaniem dziecka. Mimo jednak, że nie była w tym obecnie sama, bo miała wsparcie przynajmniej tych dwóch bliskich sobie osób, to i tak najbardziej brakowało jej obecności i wsparcia bruneta, tego, który był tej sytuacji winien dokładnie tak samo jak i ona, ale i tego, który odwrócił się od niej i w ciągu tych ostatnich kilku dni – nie odezwał się ani słowem. Czy dziwił ją taki stan rzeczy? Nie, miał prawo być na nią zły, dokładnie tak samo jak ona była zła na niego, chociaż brunet nie do końca potrafił się chyba jeszcze odnaleźć w tej sytuacji i zdawała sobie z tego sprawę, przecież nie wiedział o co dokładnie chodzi. Nie wiedział, że zostanie ojcem. Niemniej jednak chyba po cichu liczyła na to, że nie odpuści tak łatwo, że będzie chciał zawalczyć i pokazać, że naprawdę mu zależy, że mimo swojej początkowej reakcji, potencjalna ciąża wcale by go nie odstraszyła, ale… zastała jedynie głuchą ciszę. Kazała mu odejść i dokładnie to zrobił, odszedł i zostawił ją z tym samą, nie wysilając się nawet na to, aby sprawdzić czy na pewno u niej wszystko w porządku. A w porządku nie było, bo z racji tego, że ostatnie dni naprawdę mocno ją przeczołgały, wzięła wolne w pracy, bo nie była w stanie spędzić kilku godzin za barem. Z drugiej zaś strony, wolała na razie unikać choćby szansy na to, że mogłaby spotkać bruneta w lokalu, bo nadal na to spotkanie nie była gotowa. Gdy wreszcie wczoraj jej kobiece wsparcie postawiło ją na nogi i doprowadziło do porządku, sprawiły, że Jordie w końcu była gotowa wyjść z czterech ścian własnego mieszkania, pokazać się światu i stawić czoła rzeczywistości – tyle o ile – bo po prostu była skłonna pójść do pracy. Z bólem serca przyniosła do baru karton z rzeczami Chestera, z tymi samymi, które tak ochoczo przyjęła w swoje skromne cztery progi, ciesząc się, że miała u siebie jakąś jego cząstkę, że jej mieszkanie stawało się również poniekąd i jego małym miejscem na ziemi. A sama uwielbiała wślizgiwać się w męski podkoszulek, w którym spało się najlepiej, gdy wówczas nieustannie czuła jego zapach, który utulał ją do snu – gdy nie było go obok niej (i jeden sobie zostawiła, ale to tajemnica). Musiała jednak w końcu wykonać kolejny krok, chociaż nie było to dla niej łatwe, ale im dłużej trwałaby w tym impasie, tym dłużej nie mogłaby dojść do siebie, a przecież musiała - już nie tylko dla siebie. Dlatego przemknęła się korytarzem do biura Chestera, korzystając z tego, iż w lokalu panował ruch i nikt póki co nie zwrócił na nią uwagi, tam też zostawiła na biurku pudełko z rzeczami i wyszła, zapominając z tego wszystkiego o pozostawieniu tam jeszcze wypowiedzenia z pracy. A może co do tego jeszcze się wahała? W jakimś stopniu naprawdę pokochała to miejsce i tych ludzi, ale – zdawała sobie również sprawę z tego, że nie będzie mogła tutaj zostać wiecznie, raz, że im bardziej zaawansowana byłaby ciąża, to tym bardziej nie mogłaby pracować w takim miejscu, ale dwa – i to nawet najważniejsze, nie mogłaby jej ukryć przed Chet’em. Wybór więc był jeden. Ale wtem dopadła ją znajoma, która potrzebując jej pomocy, na krótki moment zamknęła ten temat w swojej głowie, a co więcej, gdy Jordana w końcu wzięła się do pracy, na chwile naprawdę zapomniała o problemach. Gdy po kilku godzinach nieco intensywniejszej pracy potrzebowała chwili wytchnienia, przeszła na zaplecze i sprawdziła swój telefon, w którym siostra nieustannie dopytywała czy wszystko w porządku i chyba byłaby gotowa dzwonić już na pogotowie, gdyby Jordie w porę się nie odezwała – dlatego szybko wybrała jej numer i przystanęła gdzieś w kącie, by do niej zadzwonić. I by nikt nie słyszał jej rozmowy. – Nie, nie mam dzisiaj mdłości - odpowiedziała cicho na jedno z jej pierwszych pytań, by potem utwierdzić ją w przekonaniu, że daje sobie całkiem nieźle radę i że pomimo ogólnego osłabienie, nie ma tragedii. Troska siostry nawet ją nieco rozczulała i pewnie by ją nawet bardziej cieszyła, gdyby tylko nie znajdowała się w tak cholernie trudnej sytuacji, która nie napawała jej teraz radością. – Wbrew pozorom ciąża to nie choroba, chyba dam sobie radę, to jeszcze tylko kilka godzin – dodała szeptem, nie chcąc jednak ciągnąć tego tematu akurat tutaj, gdzie faktycznie ktoś mógł po prostu coś usłyszeć. I to też właśnie oznajmiła siostrze, następnie kończąc rozmowę z nią. Odłożyła telefon do torebki i napiła się trochę wody, po czym wyjęła jeszcze kopertę ze swoim wypowiedzeniem; przez chwilę wpatrywała się w nią ze smutkiem, po czym wycofała się i udała w stronę biura. Weszła do środka i odłożyła na biurko swoiste pożegnanie z tym miejscem, ostatni raz zerknęła też na karton z rzeczami Chestera, po czym udała się do wyjścia, a otwierając drzwi, zamyśliła się na tyle, że nie zorientowała się, że ktoś w tej samej chwili chciał tutaj wejść – w efekcie tego z impetem dwie postacie wpadły wprost na siebie. Jordie niemalże instynktownie – a jakże szybko pojawił się ten instynkt – złapała się za brzuch. – Przepraszam – rzuciła pospiesznie, odsuwając się o krok i dopiero wtedy uniosła głowę, napotykając spojrzenie tych ciemnych, tak dobrze znanych sobie oczu. Niemal zamarła na moment, właściwie od razu odsuwając dłoń od swojego brzucha. – Ja… - zaczęła, szukając w głowie odpowiednich słów - …myślałam, że nie będzie Cię tutaj dzisiaj. Dziewczyny mówiły, że będziesz jutro – wyjaśniła, jakby pospiesznie tłumacząc się ze swojej obecności w biurze. I tłumacząc się z tego, że się spotkali, jakby co najmniej było to doprawdy dużym wykroczeniem. Poczuła jednak to przyjemne ciepło w środku, gdy brunet znowu znajdował się tak blisko niej, ale jednocześnie ukłucie żalu, gdy zdała sobie sprawę, że on nie jest już jej. I że nie może go nawet dotknąć, chociaż bardzo by chciała. Gdy ruszył do przodu, zrobiła jeszcze dwa kroki w tył, pozwalając mu wejść do środka i chociaż sama w istocie chciała po prostu wyjść, to Chet jednak zdążył zamknąć za sobą drzwi. – Przyniosłam Twoje rzeczy – dodała jeszcze cicho, wskazując ruchem głowy na biurko. Przyniesione – oddane – rzeczy to już niemalże jak ostateczne pożegnanie, jakby rzeczywiście Jordana nie widziała żadnej szansy na to, aby to posklejać, ale przecież tak właśnie miało to wyglądać. Bo to nie mogło się posklejać, jeżeli Chet nie znał prawdy, a gdy ona miała ją ukrywać, to jego nie mogło być obok. Chociaż udawanie było najtrudniejszą rzeczą w życiu i co więcej, Jordie nie była w tym mistrzem – ale póki co łudziła się, że podoła. Nie wiedziała jednak jeszcze, że już zawiodła.
programista
narzeczony jordany
columbia city
To, że mężczyźni nie rozumieli kobiet, było wiadome od wieków - i chociaż Chet również nie zawsze rozumiał, czego kobiety od niego oczekiwały, to do tej pory miał przynajmniej jasność co do powodów, dla których wszystkie jego związki w stosunkowo krótkim czasie się kończyły, najczęściej zresztą z jego winy. Bo był egoistą, bo nie poświęcał im tyle uwagi, ile powinien, bo nie umiał się zaangażować, bo dystansował się emocjonalnie, bo zawodził. Zupełnie nie był jednak w stanie zrozumieć, dlaczego Jordana nagle, z dnia na dzień, postanowiła zakończyć znajomość z nim. Gdyby nie znał jej tak jak (sądził że) ją znał, byłby skłonny pomyśleć, że miała to być jakaś wyrafinowana zemsta za to, jak sam ją wcześniej potraktował; ale kim musiałaby być, żeby przez kilka miesięcy zwodzić go tylko po to, aby wyrwać mu serce wtedy, gdy najmniej się tego spodziewał... Niewielu kobietom przed nią udała się ta sztuka. Właściwie to żadnej. Żadna nie pozostawiła go w takim stanie, jak zrobiła to Jordana Halsworth. Gdy wyszedł od niej tamtego dnia, do jego świadomości nie docierało jeszcze, że naprawdę było po wszystkim. Nie umiał nawet być na nią wkurwiony; był zwyczajnie zdezorientowany tym, co zaszło. Wielokrotnie analizował w głowie tamtą ostatnią rozmowę i wciąż nie potrafił znaleźć w tym wszystkim sensownego uzasadnienia dla takiego zachowania ze strony Jordie. I chciał do niej zadzwonić - następnego dnia, i kolejnego po nim, kiedy być może mogliby już spokojnie porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić, bez tych emocji, które wzięły nad nimi górę ostatnim razem; kilka razy wybrał już numer, ale ostatecznie - rezygnował. Choć nigdy nie sądził, że byłby skłonny tak łatwo ją sobie odpuścić. Ona również łatwo sobie odpuściła. Może po prostu nie było o co walczyć. I tylko ta niewiedza, ten brak odpowiedzi, doprowadzały go do szału. I wtedy coś do niego dotarło. Może to ten instynkt, jakim kierował się jeszcze w swojej pracy w FBI, gdzie znajdując się w impasie i nie mogąc w żaden sposób ruszyć z miejsca - robił ten jeden krok w tył. Weryfikował wiadome. Nie sądził jednak, że będzie zmuszony te same metody stosować na Jordanie - której przecież ufał. Dlatego poszedł do cholernej apteki i poprosił o wszystkie testy ciążowe, jakie tylko mieli, aby znaleźć taki sam jak ten ze śmietnika w łazience panny Halsworth. Aby upewnić się, że to, co na nim zobaczył, to był negatywny wynik. Krótkotrwała radość z odnalezienia właściwego testu szybko ustąpiła miejsca skupieniu, z jakim brunet odczytał krótką instrukcję na opakowaniu, objaśniającą oznaczenia wyniku; a to z kolei przyprawiło go o coś, czego nie umiał do końca sprecyzować. Satysfakcję z rozwiązania zagadki - nawet jeśli to rozwiązanie wcale satysfakcjonujące nie było. Chet był niemal pewien, że dobrze zapamiętał to, co zobaczył wtedy na tamtym teście, i był niemal pewien, że taki wynik oznaczał ciążę. Jordana była w ciąży. Paradoksalnie jednak nie odczuł w związku z tym paraliżującego lęku, o jaki Halsworth go posądzała - ale też nie dlatego, że nagle chciał mieć to dziecko; tylko dlatego, że cała ta sytuacja wciąż jawiła się jako kompletna abstrakcja. Dlatego, że to, co jego świadomość zdołała przyjąć, to wciąż był tylko pozytywny wynik na teście; nie docierało do niego jeszcze, że za tym wszystkim było dziecko, jakie za kilka miesięcy przyjdzie na świat, będzie miało dwie ręce, dwie nogi, a Chet - czy tego chciał, czy nie - będzie jego ojcem. Trudno więc nazwać przypadkiem to, że brunet pojawił się w The Crocodile w godzinach pracy Jordany. Oboje wiedzieli, że mimo statusu właściciela - a właściwie: współwłaściciela - Callaghan nie pojawiał się tu codziennie, a w zaistniałych okolicznościach - nie miał pewnie też najmniejszej ochoty spotykać na swej drodze byłej dziewczyny, która obecnie znów była tylko pracownicą jego baru. Oraz matką jego dziecka; i to ostatnie właśnie zaważyło na tym, iż Chet chciał ją widzieć. Jej sylwetka mignęła mu na zapleczu jeszcze zanim zniknęła w biurze, więc spodziewał się ją tam zastać; nie spodziewał się tylko wpaść na nią w progu w momencie, gdy będzie wychodziła. Odruchowo zrobił krok w tył, mimo że to znacznie drobniejsze, kobiece ciało odbiło się od jego z większym impetem, i zerknął ukradkiem w dół, na dłoń, którą Halsworth nakryła instynktownie swój brzuch; tym mimowolnym gestem, oraz zasłyszanym parę chwil wcześniej strzępkiem rozmowy telefonicznej, utwierdzając bruneta w domysłach odnośnie jej stanu. Bez słowa wkroczył do pomieszczenia, tym samym wymuszając na Jordanie wycofanie się bardziej w głąb, i uprzedzając jej ewentualną próbę ucieczki, oraz chcąc zapewnić niezbędną prywatność z dala od oczu i uszu innych pracowników, od razu zamknął za sobą drzwi. Mimo iż nie była to ich typowa schadzka na zapleczu, jak do tej pory. - Ale jestem. Przykro mi, że nie udało ci się przemknąć niepostrzeżenie i mnie nie spotkać, ale chyba nie muszę ci się tłumaczyć - zauważył odrobinę szorstko (najwidoczniej jej przywileje u szefa już wygasły), dopiero teraz spoglądając jej w oczy na nieco dłużej niż zaledwie przelotem, gdy przestąpił o kolejnych parę kroków, wymijając Jordanę. Starał się jednak powściągnąć emocje, które wywoływał w nim jej widok - te pozytywne, bo nie chciał teraz myśleć o tym, jak mocno za nią tęsknił; ale i te negatywne. Bo był na nią wściekły, ale przede wszystkim - jakkolwiek niemęsko by to nie brzmiało - było mu chyba zwyczajnie przykro, że Jordie uważała, iż posiadanie przez jej dziecko ojca w jego osobie byłoby czymś tak okropnym, że wolała od niego uciec. I oddając mu jego rzeczy, nie pozostawiała już żadnych złudzeń co do tego, że mogłaby jeszcze wrócić. Spojrzał na wspomniane przez nią pudło i skinął głową. - Dzięki - odchrząknął, nie zwracając jednak uwagi na inne pozostawione na biurku - również przez nią - rzeczy, by zamiast tego powrócić po chwili wzrokiem do jej oczu. - Ja twoich nie przyniosłem - czemu powiedział akurat to? Sam nie był pewien. Może nie przyszło mu do głowy nic lepszego - a może czekał na coś jeszcze z jej strony. To mogło sugerować jego spojrzenie - milczące, jakby wyczekujące. Chyba był ciekaw, czy miała mu coś do powiedzenia; czy usłyszy od niej jeszcze jakieś kłamstwa, czy też Halsworth od razu spróbuje czmychnąć.
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
programista
narzeczony jordany
columbia city
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
programista
narzeczony jordany
columbia city
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
programista
narzeczony jordany
columbia city
mama na pełen etat
i narzeczona Chet'a
columbia city
programista
narzeczony jordany
columbia city
/ zt x2
-
Od czasu wypadku nie potrafiła złapać z Natalie kontaktu, chociaż w gruncie rzeczy ich stosunki oziębiły się, gdy Suzie odkryła jej romans z Michaelem. Mimo to, na pewno odkąd była w Seattle, kilka razy się widziały, a teraz... Nie wiedziała jak sobie poradzić z tym, że jej starsza siostra nie żyła. Alessandro okazał się prawdziwym aniołem w tym czasie - w ogóle odkąd przylecieli do Seattle sporo zmieniło się między nimi na lepsze i zaczynała rozumieć, że zmiana miejsca faktycznie sprawiła, że ich małżeństwo odżyło. Zresztą, przecież mieli o co walczyć - nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla małej Ellie, którą teraz jej mąż trzymał w ramionach. Ten widok sprawiał, że Nes było cieplej na sercu. Sama jednak kilkakrotnie sprawdzała, jak czuła się Nellie, pewnie potrzymała ją za rękę, trochę pocieszyła, wciskając w rękę kieliszek z winem, a potem zobaczyła Suzie i Mike'a. Nawet nie wiedziała, że mają dziecko, które na oko wyglądało na mniej więcej wiek Eleny. Nie interesowała się jego życiem, trzymała się z daleka, konsekwentnie spychając na brzeg świadomości wszystko, co było z nim związane, ale gdy ich zobaczyła, szczęśliwą rodzinę - razem z jej nastoletnią córką... Poczuła ukłucie zazdrości. Uśmiechnęła się jednak delikatnie, gdy jej mąż podszedł do niej i pozwoliła się mu objąć.
- Muszę zapalić, zajmiesz się Ellie? - spytała po włosku, a gdy się zgodził, ucałowała czule jego policzek, poprawiła klapę marynarki, a sama ruszyła na zaplecze, z torebki wyjmując srebrną papierośnicę. Wsunęła papieros między pomalowane na krwistą czerwień usta i wyciągnęła zapalniczkę, która się nieszczęśliwie zacięła. - No kurwa, dalej - mruknęła pod nosem, jakby co najmniej na te magiczne słowa zapalniczka miała zacząć działać. Nie zaczęła. I wtedy usłyszała trzask drzwi. Uniosła głowę, mając nadzieję, że ktoś podzieli się zapalniczką, ale wtedy zobaczyła...
- Mike - w jej głosie słyszalne było zaskoczenie, zaraz jednak wyprostowała się jak struna i uśmiechnęła delikatnie, z nieco wymuszoną swobodą. - Masz ogień? - wiedziała doskonale, że powinna obrócić się na pięcie i wrócić do lokalu, ale mimochodem lustrowała go wzrokiem. Wyglądał fantastycznie, lepiej niż pamiętała. - Chyba, że mam sobie iść, bo nie wolno ci ze mną rozmawiać i wrócę kiedy skończysz palić? - uniosła jedną brew, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Susan zarządziła i nie mogła mieć jej tego za złe. W końcu to ona była tą złą.
-
O samej Nestcie nie wiele myślał przez te lata; jasne, raz czy dwa mu się zdarzyło, gdy ktoś na świętach poruszył jej temat ale odkąd olała go, gdy te kilka lat temu ponownie spędzili noc, postanowił całkowicie zamknąć ten temat. Brał pod uwagę, że dzisiaj na siebie wpadną, ale zdecydowanie nie traktował tego jako coś priorytetowego. Dzisiaj był dzień Natalie i Aarona – powtarzał to samo swojej obrażonej żonie, gdy wychodzili z domu a ona jedyne o czym mówiła to właśnie Nesta. Chuj go obchodził ktokolwiek inny albo cokolwiek innego, bo dzisiaj mieli pożegnać dwójkę cudownych ludzi – ludzi, z którymi spędził niemal całe życie i nie spędzi już ani minuty dłużej. Po pięknej ceremonii, od razu wlał w siebie trochę alkoholu, ale odpowiednią ilość, co by nie ubzdryngolić się jak świnia i gdy Suzie zbyt mocno irytowała go swoim marudzeniem, w końcu wyszedł na dwór zapalić papierosa i zobaczył Nestę.
– Nes – powiedział, kiwając głową. Nie powinni rozmawiać, ale skoro stali obok siebie i zapytała o zapalniczkę… wyciągnął swoją, nawet kulturalnie odpalił jej papierosa. – Nie, bez przesady. Suzie i tak się nie dowie, bo rzuciła palenie i unika zapachu dymu jak ognia – wywrócił oczami, sam zaciągając się papierosem głęboko. Patrzył przez chwilę w ciszy przed siebie, aż w końcu westchnął.
– Nie miałem z nimi najlepszego kontaktu od tamtej pory – zaczął, jakby chcąc się wytłumaczyć. A może po prostu potrzebował się wygadać? Zadrżała mu dolna warga. – Niby widywaliśmy się rzadko, ale teraz… chciałbym pogadać z Aaronem – dodał, powoli przenosząc na Nestę wzrok. – Przykro mi, że spotykamy się wszyscy w takich okolicznościach, a nie że idziemy się napić i posłuchać o tym, jak są cholernie szczęśliwi i jaka Phoebe jest cudowna – zamrugał kilkakrotnie; nie był płaczliwym facetem, ale ta sytuacja bolała.
-
Teraz, na papierosie potrzebowała chwili spokoju, dlatego nie była zachwycona widokiem Mike’a. Nadal gdzieś tam bolało ją to, jak rodzina odrzuciła ją, podczas gdy on prześlizgnął się w tym wszystkim. On mógł chodzić na rodzinne święta, był razem z Suzie zapraszany na śluby i chrzciny, a ona… Ona była wygnańcem. Dosłownie. Jej rodzice nawet nie przyjechali na ślub, ale z tym żyła. Bo musiała. Z wdzięcznością przyjęła zapalniczkę i od razu zaciągnęła się głęboko, powoli wypuszczając dym z płuc.
– Dobrze dla niej – wzruszyła ramionami, chociaż żołądek jej się zaciskał, gdy tylko słyszała imię siostry. Nie chodziło już nawet o Mike’a, ale o to, jak obróciła całą rodzinę przeciwko niej. Czasami jej tego brakowało, chociaż cała rodzina Alessandro pokochała ją i zaakceptowała. Nie mogła na to absolutnie narzekać, ale czasami po prostu brakowało jej mamy i taty. Szczególnie w takim dniu jak dziś. A wtedy Mike zaczął mówić i chociaż najchętniej by poszła stąd i tego nie słuchała, to… Stała i pokiwała głową.
– Ja też nie. W zasadzie odkąd wyszło to, co było między nami. Nat nie chciała obierać stron, ale nigdy jej za to nie winiłam – westchnęła cicho i zaciągnęła się papierosem. Zerknęła na niego na sekundę i gdy zobaczyła jak zadrżała mu dolna warga… Cóż, jakoś nie potrafiła grać obojętności. Delikatnie zacisnęła palce na jego ramieniu i spojrzała mu w oczy.
– Wiem, Mike – w jej wcześniej obojętnym spojrzeniu coś drgnęło. – Cóż, wydaje mi się, że do takiego spotkania by nie doszło, ale… Zdecydowanie to było za wcześnie, żeby odeszli. – przygryzła dolną wargę i zaciągnęła się papierosem ostatni raz, by rzucić niedopałek na chodnik i przydeptać go szpilką. Zaraz potem po prostu go objęła i przytuliła. Bez podtekstów. Bez oczekiwań. Po ludzku. - Ty też ich straciłeś, przykro mi, że musisz przez to przechodzić - powiedziała cicho, odsuwając się odrobinę, ale nie zabrała dłoni z jego ramion, lekko je pocierając.
-
– Ta – mruknął tylko. Dobrze dla Suzie, źle dla niego. Odkąd przekroczyła magiczny próg czterdziestki była absolutnie trudna do zniesienia; ciągle chciała jeść zdrowe żarcie, papierosy były fuj i co najgorsze, odbijało się to też na nim. Nie żeby nie kochał Susan, ale czasami go irytowała. A dzisiaj robiła to wyjątkowo gdy bardziej od śmierci Natalie przejmował ją fakt spotkania z Nestą. Cóż, każdy miał widocznie inne priorytety. – Nie chciała, ale i tak zawsze była po twojej stronie. – powiedział wprost. Wiedział to, widział, czuł i prawdopodobnie kiedyś, na jednej z rodzinnych imprez mu o tym delikatnie napomknęła. Nie winił jej, rozumiał to, zawsze też wiedział, że w tym wszystkim była głównie jego wina. Gdy Nesta pozwoliła sobie na ten gest, on wyciągnął rękę i delikatnie pogładził ją po plecach.
– Po cichu zawsze na nie liczyłem. Ale może w innym życiu – rzucił, zaciągając się ostatni raz i zgasił papierosa w stojącej obok popielniczce. Chciał coś dodać, ale wtedy go przytuliła więc… odwzajemnił to przytulenie. Grzecznie, miło i normalnie. Jak dwoje dorosłych ludzi, którzy chcieli dodać sobie otuchy i dopiero wtedy zrozumiał, jak bardzo mu jej przez te lata brakowało, szczególnie po tamtej nocy i nie chodziło absolutnie o brak jej nagiego ciała obok tylko brak tych rozmów, które się im w przeszłości zdarzały. Odsunął się od niej. – Szkoda mi najbardziej Phoebe, że nigdy się nie poznają. Nie wiem skąd mieli w sobie tyle tej miłości do siebie, do małej… do nas wszystkich. – pokręcił głową zawsze się nad tym zastanawiając. Odetchnął głęboko. – Pisałem do Ciebie – powiedział jeszcze, jakby chcąc wyjść z tego beznadziejnego tematu i płynnie przechodząc w drugi tragiczny. Cóż.