WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.imgur.com/HBlMZxW.jpeg"></div></div></div>

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

3.
Kolejne dni mijały w zastraszająco wolnym tempie, w jej życiu zapanował niemal bolesna rutyna, która w żaden sposób nie chciała minąć – zabrakło Chet’a, zabrakło radości i beztroski, co więcej, zabrakło również dobrego samopoczucia. Cudowna, mydlana bańka, w której znajdowała się jeszcze niedawno, odeszła w niepamięć – pozostały jedynie łzy, smutek i rozczarowaniem tym co nadeszło. W żaden sposób nie potrafi pogodzić się z nową rzeczywistością i nie potrafiła się w niej odnaleźć, jedynym plusem okazało się wsparcie przyjaciółki i siostry, dwóch osób, którym zdecydowała się przyznać do swojego stanu i do tego jak mocno właśnie skomplikowała swoje życie; niemalże zakończyła swoją młodość, zamieniając ją w jednej chwili w dorosłość i obowiązki, związane z wychowaniem dziecka. Mimo jednak, że nie była w tym obecnie sama, bo miała wsparcie przynajmniej tych dwóch bliskich sobie osób, to i tak najbardziej brakowało jej obecności i wsparcia bruneta, tego, który był tej sytuacji winien dokładnie tak samo jak i ona, ale i tego, który odwrócił się od niej i w ciągu tych ostatnich kilku dni – nie odezwał się ani słowem. Czy dziwił ją taki stan rzeczy? Nie, miał prawo być na nią zły, dokładnie tak samo jak ona była zła na niego, chociaż brunet nie do końca potrafił się chyba jeszcze odnaleźć w tej sytuacji i zdawała sobie z tego sprawę, przecież nie wiedział o co dokładnie chodzi. Nie wiedział, że zostanie ojcem. Niemniej jednak chyba po cichu liczyła na to, że nie odpuści tak łatwo, że będzie chciał zawalczyć i pokazać, że naprawdę mu zależy, że mimo swojej początkowej reakcji, potencjalna ciąża wcale by go nie odstraszyła, ale… zastała jedynie głuchą ciszę. Kazała mu odejść i dokładnie to zrobił, odszedł i zostawił ją z tym samą, nie wysilając się nawet na to, aby sprawdzić czy na pewno u niej wszystko w porządku. A w porządku nie było, bo z racji tego, że ostatnie dni naprawdę mocno ją przeczołgały, wzięła wolne w pracy, bo nie była w stanie spędzić kilku godzin za barem. Z drugiej zaś strony, wolała na razie unikać choćby szansy na to, że mogłaby spotkać bruneta w lokalu, bo nadal na to spotkanie nie była gotowa. Gdy wreszcie wczoraj jej kobiece wsparcie postawiło ją na nogi i doprowadziło do porządku, sprawiły, że Jordie w końcu była gotowa wyjść z czterech ścian własnego mieszkania, pokazać się światu i stawić czoła rzeczywistości – tyle o ile – bo po prostu była skłonna pójść do pracy. Z bólem serca przyniosła do baru karton z rzeczami Chestera, z tymi samymi, które tak ochoczo przyjęła w swoje skromne cztery progi, ciesząc się, że miała u siebie jakąś jego cząstkę, że jej mieszkanie stawało się również poniekąd i jego małym miejscem na ziemi. A sama uwielbiała wślizgiwać się w męski podkoszulek, w którym spało się najlepiej, gdy wówczas nieustannie czuła jego zapach, który utulał ją do snu – gdy nie było go obok niej (i jeden sobie zostawiła, ale to tajemnica). Musiała jednak w końcu wykonać kolejny krok, chociaż nie było to dla niej łatwe, ale im dłużej trwałaby w tym impasie, tym dłużej nie mogłaby dojść do siebie, a przecież musiała - już nie tylko dla siebie. Dlatego przemknęła się korytarzem do biura Chestera, korzystając z tego, iż w lokalu panował ruch i nikt póki co nie zwrócił na nią uwagi, tam też zostawiła na biurku pudełko z rzeczami i wyszła, zapominając z tego wszystkiego o pozostawieniu tam jeszcze wypowiedzenia z pracy. A może co do tego jeszcze się wahała? W jakimś stopniu naprawdę pokochała to miejsce i tych ludzi, ale – zdawała sobie również sprawę z tego, że nie będzie mogła tutaj zostać wiecznie, raz, że im bardziej zaawansowana byłaby ciąża, to tym bardziej nie mogłaby pracować w takim miejscu, ale dwa – i to nawet najważniejsze, nie mogłaby jej ukryć przed Chet’em. Wybór więc był jeden. Ale wtem dopadła ją znajoma, która potrzebując jej pomocy, na krótki moment zamknęła ten temat w swojej głowie, a co więcej, gdy Jordana w końcu wzięła się do pracy, na chwile naprawdę zapomniała o problemach. Gdy po kilku godzinach nieco intensywniejszej pracy potrzebowała chwili wytchnienia, przeszła na zaplecze i sprawdziła swój telefon, w którym siostra nieustannie dopytywała czy wszystko w porządku i chyba byłaby gotowa dzwonić już na pogotowie, gdyby Jordie w porę się nie odezwała – dlatego szybko wybrała jej numer i przystanęła gdzieś w kącie, by do niej zadzwonić. I by nikt nie słyszał jej rozmowy. – Nie, nie mam dzisiaj mdłości - odpowiedziała cicho na jedno z jej pierwszych pytań, by potem utwierdzić ją w przekonaniu, że daje sobie całkiem nieźle radę i że pomimo ogólnego osłabienie, nie ma tragedii. Troska siostry nawet ją nieco rozczulała i pewnie by ją nawet bardziej cieszyła, gdyby tylko nie znajdowała się w tak cholernie trudnej sytuacji, która nie napawała jej teraz radością. – Wbrew pozorom ciąża to nie choroba, chyba dam sobie radę, to jeszcze tylko kilka godzin – dodała szeptem, nie chcąc jednak ciągnąć tego tematu akurat tutaj, gdzie faktycznie ktoś mógł po prostu coś usłyszeć. I to też właśnie oznajmiła siostrze, następnie kończąc rozmowę z nią. Odłożyła telefon do torebki i napiła się trochę wody, po czym wyjęła jeszcze kopertę ze swoim wypowiedzeniem; przez chwilę wpatrywała się w nią ze smutkiem, po czym wycofała się i udała w stronę biura. Weszła do środka i odłożyła na biurko swoiste pożegnanie z tym miejscem, ostatni raz zerknęła też na karton z rzeczami Chestera, po czym udała się do wyjścia, a otwierając drzwi, zamyśliła się na tyle, że nie zorientowała się, że ktoś w tej samej chwili chciał tutaj wejść – w efekcie tego z impetem dwie postacie wpadły wprost na siebie. Jordie niemalże instynktownie – a jakże szybko pojawił się ten instynkt – złapała się za brzuch. – Przepraszam – rzuciła pospiesznie, odsuwając się o krok i dopiero wtedy uniosła głowę, napotykając spojrzenie tych ciemnych, tak dobrze znanych sobie oczu. Niemal zamarła na moment, właściwie od razu odsuwając dłoń od swojego brzucha. – Ja… - zaczęła, szukając w głowie odpowiednich słów - …myślałam, że nie będzie Cię tutaj dzisiaj. Dziewczyny mówiły, że będziesz jutro – wyjaśniła, jakby pospiesznie tłumacząc się ze swojej obecności w biurze. I tłumacząc się z tego, że się spotkali, jakby co najmniej było to doprawdy dużym wykroczeniem. Poczuła jednak to przyjemne ciepło w środku, gdy brunet znowu znajdował się tak blisko niej, ale jednocześnie ukłucie żalu, gdy zdała sobie sprawę, że on nie jest już jej. I że nie może go nawet dotknąć, chociaż bardzo by chciała. Gdy ruszył do przodu, zrobiła jeszcze dwa kroki w tył, pozwalając mu wejść do środka i chociaż sama w istocie chciała po prostu wyjść, to Chet jednak zdążył zamknąć za sobą drzwi. – Przyniosłam Twoje rzeczy – dodała jeszcze cicho, wskazując ruchem głowy na biurko. Przyniesione – oddane – rzeczy to już niemalże jak ostateczne pożegnanie, jakby rzeczywiście Jordana nie widziała żadnej szansy na to, aby to posklejać, ale przecież tak właśnie miało to wyglądać. Bo to nie mogło się posklejać, jeżeli Chet nie znał prawdy, a gdy ona miała ją ukrywać, to jego nie mogło być obok. Chociaż udawanie było najtrudniejszą rzeczą w życiu i co więcej, Jordie nie była w tym mistrzem – ale póki co łudziła się, że podoła. Nie wiedziała jednak jeszcze, że już zawiodła.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

05.

To, że mężczyźni nie rozumieli kobiet, było wiadome od wieków - i chociaż Chet również nie zawsze rozumiał, czego kobiety od niego oczekiwały, to do tej pory miał przynajmniej jasność co do powodów, dla których wszystkie jego związki w stosunkowo krótkim czasie się kończyły, najczęściej zresztą z jego winy. Bo był egoistą, bo nie poświęcał im tyle uwagi, ile powinien, bo nie umiał się zaangażować, bo dystansował się emocjonalnie, bo zawodził. Zupełnie nie był jednak w stanie zrozumieć, dlaczego Jordana nagle, z dnia na dzień, postanowiła zakończyć znajomość z nim. Gdyby nie znał jej tak jak (sądził że) ją znał, byłby skłonny pomyśleć, że miała to być jakaś wyrafinowana zemsta za to, jak sam ją wcześniej potraktował; ale kim musiałaby być, żeby przez kilka miesięcy zwodzić go tylko po to, aby wyrwać mu serce wtedy, gdy najmniej się tego spodziewał... Niewielu kobietom przed nią udała się ta sztuka. Właściwie to żadnej. Żadna nie pozostawiła go w takim stanie, jak zrobiła to Jordana Halsworth. Gdy wyszedł od niej tamtego dnia, do jego świadomości nie docierało jeszcze, że naprawdę było po wszystkim. Nie umiał nawet być na nią wkurwiony; był zwyczajnie zdezorientowany tym, co zaszło. Wielokrotnie analizował w głowie tamtą ostatnią rozmowę i wciąż nie potrafił znaleźć w tym wszystkim sensownego uzasadnienia dla takiego zachowania ze strony Jordie. I chciał do niej zadzwonić - następnego dnia, i kolejnego po nim, kiedy być może mogliby już spokojnie porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić, bez tych emocji, które wzięły nad nimi górę ostatnim razem; kilka razy wybrał już numer, ale ostatecznie - rezygnował. Choć nigdy nie sądził, że byłby skłonny tak łatwo ją sobie odpuścić. Ona również łatwo sobie odpuściła. Może po prostu nie było o co walczyć. I tylko ta niewiedza, ten brak odpowiedzi, doprowadzały go do szału. I wtedy coś do niego dotarło. Może to ten instynkt, jakim kierował się jeszcze w swojej pracy w FBI, gdzie znajdując się w impasie i nie mogąc w żaden sposób ruszyć z miejsca - robił ten jeden krok w tył. Weryfikował wiadome. Nie sądził jednak, że będzie zmuszony te same metody stosować na Jordanie - której przecież ufał. Dlatego poszedł do cholernej apteki i poprosił o wszystkie testy ciążowe, jakie tylko mieli, aby znaleźć taki sam jak ten ze śmietnika w łazience panny Halsworth. Aby upewnić się, że to, co na nim zobaczył, to był negatywny wynik. Krótkotrwała radość z odnalezienia właściwego testu szybko ustąpiła miejsca skupieniu, z jakim brunet odczytał krótką instrukcję na opakowaniu, objaśniającą oznaczenia wyniku; a to z kolei przyprawiło go o coś, czego nie umiał do końca sprecyzować. Satysfakcję z rozwiązania zagadki - nawet jeśli to rozwiązanie wcale satysfakcjonujące nie było. Chet był niemal pewien, że dobrze zapamiętał to, co zobaczył wtedy na tamtym teście, i był niemal pewien, że taki wynik oznaczał ciążę. Jordana była w ciąży. Paradoksalnie jednak nie odczuł w związku z tym paraliżującego lęku, o jaki Halsworth go posądzała - ale też nie dlatego, że nagle chciał mieć to dziecko; tylko dlatego, że cała ta sytuacja wciąż jawiła się jako kompletna abstrakcja. Dlatego, że to, co jego świadomość zdołała przyjąć, to wciąż był tylko pozytywny wynik na teście; nie docierało do niego jeszcze, że za tym wszystkim było dziecko, jakie za kilka miesięcy przyjdzie na świat, będzie miało dwie ręce, dwie nogi, a Chet - czy tego chciał, czy nie - będzie jego ojcem. Trudno więc nazwać przypadkiem to, że brunet pojawił się w The Crocodile w godzinach pracy Jordany. Oboje wiedzieli, że mimo statusu właściciela - a właściwie: współwłaściciela - Callaghan nie pojawiał się tu codziennie, a w zaistniałych okolicznościach - nie miał pewnie też najmniejszej ochoty spotykać na swej drodze byłej dziewczyny, która obecnie znów była tylko pracownicą jego baru. Oraz matką jego dziecka; i to ostatnie właśnie zaważyło na tym, iż Chet chciał ją widzieć. Jej sylwetka mignęła mu na zapleczu jeszcze zanim zniknęła w biurze, więc spodziewał się ją tam zastać; nie spodziewał się tylko wpaść na nią w progu w momencie, gdy będzie wychodziła. Odruchowo zrobił krok w tył, mimo że to znacznie drobniejsze, kobiece ciało odbiło się od jego z większym impetem, i zerknął ukradkiem w dół, na dłoń, którą Halsworth nakryła instynktownie swój brzuch; tym mimowolnym gestem, oraz zasłyszanym parę chwil wcześniej strzępkiem rozmowy telefonicznej, utwierdzając bruneta w domysłach odnośnie jej stanu. Bez słowa wkroczył do pomieszczenia, tym samym wymuszając na Jordanie wycofanie się bardziej w głąb, i uprzedzając jej ewentualną próbę ucieczki, oraz chcąc zapewnić niezbędną prywatność z dala od oczu i uszu innych pracowników, od razu zamknął za sobą drzwi. Mimo iż nie była to ich typowa schadzka na zapleczu, jak do tej pory. - Ale jestem. Przykro mi, że nie udało ci się przemknąć niepostrzeżenie i mnie nie spotkać, ale chyba nie muszę ci się tłumaczyć - zauważył odrobinę szorstko (najwidoczniej jej przywileje u szefa już wygasły), dopiero teraz spoglądając jej w oczy na nieco dłużej niż zaledwie przelotem, gdy przestąpił o kolejnych parę kroków, wymijając Jordanę. Starał się jednak powściągnąć emocje, które wywoływał w nim jej widok - te pozytywne, bo nie chciał teraz myśleć o tym, jak mocno za nią tęsknił; ale i te negatywne. Bo był na nią wściekły, ale przede wszystkim - jakkolwiek niemęsko by to nie brzmiało - było mu chyba zwyczajnie przykro, że Jordie uważała, iż posiadanie przez jej dziecko ojca w jego osobie byłoby czymś tak okropnym, że wolała od niego uciec. I oddając mu jego rzeczy, nie pozostawiała już żadnych złudzeń co do tego, że mogłaby jeszcze wrócić. Spojrzał na wspomniane przez nią pudło i skinął głową. - Dzięki - odchrząknął, nie zwracając jednak uwagi na inne pozostawione na biurku - również przez nią - rzeczy, by zamiast tego powrócić po chwili wzrokiem do jej oczu. - Ja twoich nie przyniosłem - czemu powiedział akurat to? Sam nie był pewien. Może nie przyszło mu do głowy nic lepszego - a może czekał na coś jeszcze z jej strony. To mogło sugerować jego spojrzenie - milczące, jakby wyczekujące. Chyba był ciekaw, czy miała mu coś do powiedzenia; czy usłyszy od niej jeszcze jakieś kłamstwa, czy też Halsworth od razu spróbuje czmychnąć.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Trudno było zrezygnować z mężczyzny, który tak wiele dla niej zrobił – tak jak zresztą sam przecież ostatnio powiedział – a Jordana naprawdę miała świadomość tego, że wiele mu zawdzięczała. Nie tylko życie, pracę i masę innych rzeczy, ale przede wszystkim uwagę, wsparcie i bliskość, której tak bardzo potrzebowała i pragnęła. Chet zmienił się dla niej tak bardzo, że niemalże była gotowa zapomnieć o tym co miało miejsce kiedyś, puścić w niepamięć to jaki był i to jak sam ją kiedyś potraktował, by mogli cieszyć się przyszłością – czystą kartą. I naprawdę chciała wierzyć w to, że ten nowy, wspólny początek jest możliwy, Chester przecież się starał, a ostatnich kilka miesięcy było najlepszymi w jej życiu. Mogłaby śmiało przyznać, iż żaden mężczyzna nigdy tak o nią nie zabiegał, nie dbał i nie troszczył się o jej dobro, a przy tym nie sprawiał, że była wiecznie szczęśliwa i chyba faktycznie zakochana do szaleństwa – mimo, iż takich wyznań sobie póki co nie deklarowali. Uczucia to jednak uczucia, tym trudniej było z nich zrezygnować, nagle to wszystko przekreślić i zostawić za sobą, by w pojedynkę ruszyć w nieznane. A tym nieznanym, które miało nadejść, było samotne macierzyństwo, na które właściwie sama się skazywała – ale nadal zawzięcie twierdząc, iż to właśnie Chet ją do tego poniekąd zmusił. Swoim zachowaniem oczywiście. Mógł nie rozumieć jej punktu widzenia, może faktycznie bagatelizował to co zaszło wtedy w jej kuchni, ale Jordana naprawdę miała inne spojrzenie na tą sytuację i co więcej, nie mogła mu tego wyjaśnić. Musiała zostawić go pełnego domysłów i rozczarowania, właściwie również stawiając chyba i siebie samą w negatywnym świetle – jako tę, która kazała mu odejść i która zniszczyła to wszystko… bez powodu? Tym bardziej było jej źle z tym, że brunet mógł ją teraz odbierać w ten sposób, ale z drugiej strony, ona również nie miała o nim póki co najlepszego zdania, kiedy to oznajmił, że nie ma potrzeby posiadania dziecka. Nigdy nie mówił o niczym wprost, pozostawiał jej pełne pole do domysłów, a te jak to u kobiety – najczęściej zbaczały w niewłaściwe rejony. Pełna więc niedomówień sytuacja spowodowała, że ich drogi musiały się rozejść, a obecnie ciemnowłosa nie chciała stawać z nim ponownie twarzą w twarz, zdając sobie sprawę z tego jak ciężkie był to dla niej było. Jednak w momencie, w którym odbiła się męskiego ciała, nie było już odwrotu – musiała zmierzyć się z faktami, albo uciec, ale ucieczka pozostawiałaby jeszcze większy niesmak. Poza tym Chester to nadal jej szef, a o ile faktycznie chciała zrezygnować z pracy, to chyba musiała to z nim formalnie załatwić – z nim, bo jego rodzeństwo bywało tu jeszcze rzadziej niż on. – Nie musisz… - mruknęła cicho, przyznając mu w tej kwestii całkowitą rację, aczkolwiek z bólem serca. I to bynajmniej nie dlatego, że przeminęły jej przywileje u szefa, ale dlatego, że przeminęły jej przywileje u Chet’a – że nie musiał już jej o niczym mówić, tłumaczyć się czy o czymkolwiek zawiadamiać. Tak jak chciała, nastąpił koniec, dlatego to patrzenie na niego z tak bliskiej odległości dosłownie doprowadzało ją do szaleństwa. – Po prostu uznałam, że będzie lepiej, jeżeli jednak się nie spotkamy – przyznała całkiem szczerze i nawet zaskakująco spokojnie, gdy jednocześnie spojrzała na drzwi, pragnąc jak najszybciej stąd wyjść. Jednak to znowu głos Chestera przywrócił ja do porządku i spowodował, że przeniosła ten wzrok na jego osobę, akurat wtedy, gdy sam spoglądał na pudełko ze swoimi rzeczami, których oddanie kosztowało ją równie wiele nerwów. I łez, ale o tym na pewno by już nie wspominała. Za to zdziwiła się nieco wspomnieniem o jej własnych rzeczach, o których w całym tym bałaganie chyba po prostu zapomniała. – To nic - pokręciła nieznacznie głową – O ile ich nie wyrzuciłeś… - zaczęła, spoglądając na niego wymownie, chociaż skarciła się w myślach za taką sugestię, bo nie uważała, by Chet był zdolny do czegoś takiego, do tego, by wyrzucać jej rzeczy niczym niepotrzebne śmieci - …możesz przynieść mi je tutaj przy najbliższej okazji, myśle, że będę jeszcze tutaj przez kilka dni – oznajmiła, nawiązując do swojej rezygnacji z pracy, o której chyba jeszcze nie wiedział, dlatego też ponownie wskazała ruchem głowy na biurko, na którym obok pudełka, znajdowała się także koperta z odpowiednim dokumentem – Tam jest moje wypowiedzenie. Nie wiem czy chcesz abym odeszła od razu czy mam zostać jeszcze, na przykład do momentu aż znajdziesz kogoś nowego… chociaż wolałabym zostać tu chyba jak najkrócej aby jak najmniej na Ciebie wpadać. Najlepiej już w ogóle, bo o ile miała cierpieć, to wolała to robić nie patrząc na niego niż musząc oglądać go na przykład każdego dnia. To byłaby istna tortura, niemal identyczna do tej, którą przeżywała w tej konkretnej chwili. Patrzenie na niego sprawiało jej wewnętrzny ból, bo najchętniej wpadłaby teraz wprost w jego ramiona, pragnąc cieszyć się jego bliskością. Chciała, aby ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze – że przejdą przez to razem… ale mogła jedynie patrzeć na niego ze smutkiem w oczach, który chyba był aż nazbyt łatwo dostrzegalny. Co tym bardziej mogło mierzić bruneta, skoro to właśnie ona powiedziała koniec. – Poszukam sobie jak najszybciej nowej pracy.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Sęk w tym, że Jordana niczego nie musiała - i niezależnie od tego, co ją ku temu pchnęło, sama podjęła taką decyzję: z pełną świadomością i premedytacją okłamała bruneta, co w jego oczach - teraz, gdy już miał szerszy obraz całej sytuacji - jednoznacznie przechylało szalę winy za to rozstanie na jej stronę. Mogła tłumaczyć się tym, że nie była pewna, czy może liczyć na jego wsparcie; że nie dawał jej takiego poczucia i że obawiała się jego reakcji, ale koniec końców nie przekonała się, czy miała rację, bo pozwoliła, by to domysły wzięły górę i zaważyły na tym, że nie tylko nie przyznała się przed nim do tego, że spodziewa się dziecka, ale wręcz wmówiła mu, że tak nie było. Bo nie chciała, żeby wiedział; nie chciała mieć go w swoim życiu; nie chciała wychowywać z nim dziecka. Tak Chet odczytywał jej motywacje, i mając tę świadomość - cholernie bolesną - istotnie trudno było mu znaleźć jakiś impuls do tego, by jeszcze się o nią postarać i spróbować ją odzyskać. Jordie powinna akurat wiedzieć najlepiej, jak bezcelowe mogą okazać się takie próby zawalczenia o kogoś, kto nie chce tego samego. A ostatecznie ciąża nie oznaczała przecież wcale, że musieli być razem - i w tym momencie faktycznie chyba żadne z nich nie widziało już na to szans. Choć bynajmniej nie dlatego, że tego nie pragnęli, ale jak pokazały ostatnie wydarzenia - same chęci nie były już wystarczające. Brunet nie zdecydował się jednak na rozwianie jej wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście byłby skłonny po prostu wyrzucić jej rzeczy, chociaż w pewnym momencie miał niemałą ochotę to właśnie zrobić - tak jak ona sama bez większych trudności wyrzuciła go ze swojego życia, nie kwapiąc się nawet, by wyjaśnić mu, dlaczego to robiła, tak aby miał jeszcze jakąkolwiek szansę ją od tego zamiaru odwieść. Skinął głową na zgodę. - Zgoda, przyniosę ci je tutaj. Żebyśmy nie musieli się niepotrzebnie spotykać - odparł cierpko, nie omieszkając jednak wypomnieć jej tego, jak najwidoczniej bała się wchodzić mu w drogę - żeby nie dać się przyłapać na tym kłamstwie, w które najwidoczniej zamierzała nadal brnąć? - i wolała, aby Chet przyniósł i zostawił jej rzeczy we względnie neutralnym miejscu, gdzie Jordie mogłaby je sobie odebrać bez konieczności bezpośredniej konfrontacji, tak jak miałoby to miejsce, gdyby zawiózł jej te rupiecie do domu. Jego brew drgnęła ku górze w pytającym geście, gdy Halsworth oznajmiła, że będzie tu przez kilka dni - zaś informacja o tym, że zamierzała odejść również stąd - i spalić za sobą wszystkie mosty - była dla niego jak kolejny policzek. Lub raczej: jak trzaśnięcie szmatą prosto w twarz. - Jasne... - ponownie zerknął na biurko i kiwnął nieznacznie głową. - Nie musisz specjalnie zostawać, znalezienie kogoś na twoje miejsce to mój problem. Nie będę cię zatrzymywać - to ostatnie dotyczyło już chyba bardziej ich prywatnych spraw, aniżeli zawodowych, choć i w tej kwestii nie zamierzał utrudniać jej odejścia, skoro tego właśnie chciała. Ewidentnie nie umiał jej przy sobie zatrzymać... - Jesteś pewna? - dopytał, nie patrząc już na nią, gdy wziął z biurka wspomnianą kopertę i wyjął z niej wypowiedzenie umowy, a następnie sięgnął także po długopis, żeby dla zachowania niezbędnej papierologii podpisać i tym samym potwierdzić jego przyjęcie. Zawahał się jednak, słysząc jej kolejne słowa, i wykrzywił w zgorzknieniu usta, z wzrokiem wbitym tępo w kartkę papieru. Był dobrym aktorem, o tym Jordana również miała okazję się już przekonać - ale nie umiał dłużej udawać, choć pewnie podpuszczenie jej i patrzenie, jak usiłuje wybrnąć z własnych kłamstw byłoby w pewien pokręcony sposób satysfakcjonujące - na chwilę. Bo na dłuższą metę trudno tu mówić o jakiejkolwiek satysfakcji. - Myślisz, że ktoś cię zatrudni, wiedząc, że jesteś w ciąży? - wypalił, odnajdując nagle spojrzeniem jej twarz. Bynajmniej jednak nie pytał o to z troski, której mimo wszystko próżno było teraz szukać w jego ciemnych oczach. - Czy przed nowym pracodawcą też zamierzasz to ukrywać? - dodał z uniesioną nieznacznie brwią. A jednak przeszło mu to przez gardło - i to z taką łatwością. W ciąży. Zabawne, jak wiele mogło zmienić się wraz z okolicznościami - a w tych to Chester, zapewne zaskakując ją swoją znajomością prawdy, posiadał teraz ewidentną przewagę. Szkoda tylko, że była to przewaga w grze, w której nikt nie był zwycięzcą.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Podjęła decyzję, której z całą pewnością podjąć nie chciała – na pewno nie w takiej formie, w której skończyć miało się to ich rozstaniem. Tym bardziej nie chciała samotnego macierzyństwa i co więcej, nie chciała życia bez Chestera. W żaden sposób nie potrafiła sobie tego wyobrazić, ale… lęk przed odrzuceniem był tak duży, że po prostu ta nieuchronna lawina została uruchomiona, a potem już nie potrafiła tego wszystkiego naprawić. I chociaż w istocie los być może dawał jej jeszcze szanse na to, by coś zmieniła, by powiedziała prawdę, by go przeprosiła – to ostatecznie nie była w stanie tego zrobić, odbierając jego zachowanie jako swoistą niechęć. Nie jako fakt, że czuł się urażony jej zachowaniem, ale jako brak chęci do walki o nią – i o nich. Jakby i on poddał się zaraz na starcie, jakby w ogóle mu nie zależało, jakby przyjął to do wiadomości lepiej niż ona, chociaż oczywiście to wszystko to była jedynie perfekcyjna gra pozorów z obu stron. Tak perfekcyjna, że oboje się w niej pogubili i chyba ostatecznie nie wiedzieli już co jest prawdą, a co nie. Stwierdzenie, że nie chciała wychowywać z nim dziecka, zdecydowanie dalekie jest zaś od prawdy, bo pomijając fakt, że w ogóle nie chciała wychowywać dziecka – o ile miałaby jeszcze tu jakiś wybór – to jednak o ile nie mogła już nic zmienić, to chciałaby to dziecko wychowywać razem z nim. Nie tylko dlatego, że to ich dziecko, ale dlatego, że Chet był jedynym mężczyzną, którego wyobrażała sobie w tej roli, chociaż wtedy w swoim mieszkaniu powiedziała coś całkiem odwrotnego, a zarazem mocno okrutnego. Nic z tego jednak nie było prawdą, ale… czy to miało teraz jakieś znaczenie? Czy mogła w ogóle cofnąć te słowa? Widząc w oczach Callaghana dystans, niechęć i pewnie również pewnego rodzaju rozczarowanie, nie pomyślała nawet przez chwilę o tym, by cokolwiek zmienić, chociaż oczywiście to ona mogła zawalczyć o niego. Ale czy powinna to zrobić, skoro on nie chciał dziecka? Ani jednym słowem nie zająknął się na ten temat, ani słowem nie przyznał, że byłby gotów podjąć się tej szalonej przygody wraz z nią. I tym właśnie to on przekreślił ich szansę na lepszą, wspólną przyszłość. Mimo, że w oczywisty sposób to Jordie jest winna tego całego kłamstwa, w którym nieco się zagubiła. I zdawała sobie sprawę, że niemalże powieliła to co on kiedyś zrobił jej – i czuła się z tym naprawdę podle, niczym hipokrytka, która nie umiała mu tego wybaczyć, a teraz zrobiła dokładnie to samo. Ale to nie tak, że ona nie widziała już dla nich szans, bo wystarczyłoby, aby Chet dał jej chociaż maleńki znak, niewielki nawet sygnał, że chciałby ją odzyskać… to zapewne jak na skinienie palca przestałaby brnąć w to co tutaj wykreowała. Kiwnęła jednak z konsternacją głową, gdy jakby nigdy nic, całkiem cierpko i wręcz oschle przyznał, że kolejne spotkania nie będą potrzebne – jakby istotnie wyrzucił ją już ze swojego życia, nie myśląc nawet o tym, by chociaż spróbować ją odzyskać. Nie chciał tego – a to mimo, że bolesne, było dla niej swoistym potwierdzeniem tych wszystkich domysłów, które miała. – Wiem, że to Twój problem… ale w razie czego mogę jeszcze zostać kilka dni. Jeżeli jednak mnie nie potrzebujesz… - spojrzała na niego krótko, jakby podszywając tych kilka słów drugim dnem, nawiązując tym razem do ich prywatnych relacji - …to odejdę – dodała, jakby dając do zrozumienia, że skoro nie chce się o nią starać, nie chce tego naprawić i nie chce nawet pokazać, że mu zależy, to po prostu tyle jej pozostało. Jej serce niemal krzyczało, by powiedział, że chce, aby została, ale rozum podpowiadał, że nic takiego nie będzie miało miejsca. I sprowadzał ją mocno, chociaż boleśnie na ziemie. Chet bowiem milczał, w żaden sposób nie podjął próby jej zatrzymania, więc teraz to niemal ona dostała mentalny policzek, po którym chyba nie będzie mogła się pozbierać. Z trudem przyszło jej patrzeć na to, jak wyjmował jej wypowiedzenie i podpisywał je ze stoickim wręcz spokojem, jakby nic nie znaczyło. Jakby wcale nie miało spowodować, że Jordie spali za sobą ten ostatni most, który mógł ich łączyć. – Jestem pewna – oznajmiła, chociaż kompletnie bez przekonania, po czym sięgnęła wreszcie po klamkę, pragnąc jak najprędzej stąd uciec. Uciec od niego, by więcej nie cierpieć. Nie była nawet w stanie tak po prostu się pożegnać, nie wiedziała jak, nie wiedziała też czy on w ogóle tego chciał. Poza tym nadal jednak pozostawała jeszcze dziś pracownikiem baru, więc póki co to nie była chyba pora na oficjalne pożegnania – zawodowe pożegnania. Bo to prywatne chyba mieli już z głowy. Niemal nacisnęła więc już klamkę, gdy z męskich ust padło słowo ciąża – bo tylko to jedno słowo raptem dotarło do jej świadomości, gdy jej mózg powiązał je z głosem Chestera. W jednej chwili poczuła jak przyspieszyło nerwowo jej tętno, zastygła bowiem w bezruchu z ręką na klamce i nie była nawet w stanie odwrócić się, by na niego spojrzeć. Zdemaskował ją, chociaż… nie wiedziała czemu i w jaki sposób. To było wręcz niemożliwe, tak? – Co? – wydusiła z siebie tylko, nagle okręcając się w drugą stronę, by stanąć z nim twarzą w twarz, chociaż w sporej odległości – Nie jestem… - zaczęła szybko, na tyle szybko, by zaraz zaprzeczyć, by wybić mu to z głowy, by… pozostać w swoim małym kłamstwie, ale wtem spojrzała w jego oczy i to jej w zupełności wystarczyło. On nawet jej nie podpuszczał, by poznać prawdę, on po prostu to wiedział. Niemal zapomniała w ogóle o tym, o co właściwie ją pytał w związku z tym, istotnym było dla nie teraz jedynie to, jak poznał prawdę. – Jak? Skąd… skąd o tym wiesz? – mruknęła cicho, wpatrując się w niego, jakby w ten sposób chcąc cokolwiek z niego wyczytać, ale jej wyraz twarzy wskazywał na oczywiste zagubienie. Już nie tylko smutek i zmęczenie, ale właśnie zagubienie tym co właśnie się działo – to wszystko miało pozostać sekretem, właśnie dlatego paliła za sobą wszystkie mosty, tymczasem… Chet zna prawdę. Wobec tego ona wcale nie musiała go zostawiać, wcale nie musiała porzucać pracy – nagle jednak została zarówno bez niego jak i bez pracy. I tak naprawdę po nic, bo sekretu i tak nie utrzymała w tajemnicy. – Skąd o tym wiesz? – powtórzyła nieco bardziej dosadnie, pragnąc zrozumieć w jakikolwiek sposób jak do tego doszło, a potem westchnęła tylko cicho, bo fakt, że Chet poznał prawdę kompletnie wybił ją z tego stanu, w którym znajdowała się dotychczas. Nagle znowu czuła się całkowicie rozbita. – Najwyraźniej nie powinnam tego ukrywać, skoro mi się to nie udało. Tym bardziej chyba nie powinnam okłamywać nowego pracodawcy, więc… najwyżej zostanę znowu bez pracy. Jakoś sobie poradzę... – powiedziała jeszcze, nie spuszczając jednak wzroku z mężczyzny. Patrzyła na niego niemal czujnie, bo chyba chciała po prostu zobaczyć jego reakcję. Żałowała, że nie mogła widzieć go w chwili, w której się dowiedział, bo przecież to właśnie ta reakcja była dla niej najistotniejsza. Jak czuł się z tym teraz? Jak zareagował? Jak do tego podchodził? Co o tym myślał? Miała tak mnóstwo pytań, ale… żadnego nie mogła zadać. Jedynie stała tak i patrzyła na niego, nie wiedząc co właściwie począć. Ale jego wzrok nie wskazywał na to, by fakt, iż jest w ciąży mógł cokolwiek zmienić, nie zamierzał w imię posiadania dziecka zawalczyć o nią, więc – chyba należało po prostu zamknąć ten rozdział. - ...sama.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

W tym momencie oboje tkwili w błędzie, z jakiego nie sposób było wybrnąć, skoro nie mówili sobie prawdy i nie umieli sobie tego wyjaśnić - ona zatem wierzyła, że Chet nie chciał dziecka, a on - że Jordana nie chciała tego dziecka z nim. I oboje wierzyli, że to drugie postawiło już na nich kreskę; z tym, że to Chet miał ku temu realne powody; to on nie dalej niż kilka dni temu usłyszał, że to koniec. Niestety takie jednostronne postrzeganie pewnych spraw już samo w sobie znacznie utrudniało, a może wręcz przekreślało szanse na to, by dostrzec również ten drugi punkt widzenia - by uzmysłowić sobie, że Jordana, choć ewidentnie nie zachowała się wobec bruneta w porządku, to w tej swojej pokręconej logice musiała mieć ku temu powód. I że to ona znajdowała się obecnie się w nieporównywalnie trudniejszej sytuacji, to ona musiała teraz poskładać na nowo całe swoje życie i podporządkować wszystko dziecku, którego, tak samo jak Chet, ona również nie planowała. A w tym wszystkim - choć na własne życzenie - była teraz sama. Nie miała przy sobie mężczyzny, który deklarował, że chciał z nią być, a przy pierwszej okazji tak łatwo sobie odpuścił. Najwidoczniej jednak wielu rzeczy Chet nadal nie potrafił pojąć - w tym również tego, że to nie był moment na ważenie win i że mimo wszystko to on powinien wyciągnąć rękę jako pierwszy i naprawić to, czego nawet sam nie zepsuł. Ale to było cholernie trudne, kiedy wszystko w zachowaniu Jordie wskazywało na to, że zwyczajnie nie chciała już z nim być. Mężczyzna skinął więc jedynie głową w niemej zgodzie, jakby przyjął do wiadomości to, że odchodziła i zwyczajnie jej na to pozwalał. Nie mógł zatrzymać jej na siłę - ani w pracy, ani przy sobie. Jordie najwidoczniej pragnęła już tylko pozostawić go za sobą, i Chet nie miał już wątpliwości, że to by właśnie zrobiła, gdyby sposób, w jaki ją zdemaskował, nie zbił jej z tropu. Jego wzrok był jednak wyprany z emocji, wręcz chłodny, gdy ponownie spojrzeli sobie w oczy, a ona - po raz kolejny próbowała się wszystkiego wyprzeć. - Nie kłam! - wypalił natychmiast, niemal wchodząc jej w słowo podniesionym głosem, zanim zdążył skarcić się za to w myślach i z zaciśniętymi w złości szczękami, pokręcił z dezaprobatą głową. Wiedział, że w ten sposób nie dojdą do żadnego porozumienia, a on, wbrew pozorom, naprawdę nie miał zamiaru się już kłócić. Godzić też nie, ale tym razem oboje musieli zachować się jak dorośli ludzie. Mieli czas, żeby ochłonąć i poukładać sobie co nieco w głowie, chociaż prawda była taka, że Chet wciąż chyba nie był w stanie odnieść się w jakiś konkretny sposób do kwestii samej ciąży; nie umiałby powiedzieć, co w związku z tym czuje i co o tym myśli, bo - to była jej ciąża, i nie zapowiadało się na to, aby brunet miał w jakimś znaczącym stopniu w tym wszystkim uczestniczyć... - Nie od ciebie - odparł, nie kwapiąc się, aby jej to wyjaśnić, bo w tym przypadku istotnym wydawało się tylko to, że powinien był dowiedzieć się właśnie od Jordie, bo przecież... byli w tym razem. A jednak - osobno; bo tak właśnie zdecydowała. Z drugiej jednak strony - czy to, że Chet w ogóle zaczął tę rozmowę, nie był już jakimś sygnałem, że wcale nie zamierzał umywać od tego rąk? Wbrew pozorom nie zdemaskował jej w taki sposób tylko po to, żeby się nad nią znęcać. Jordana dała mu doskonałą okazję ku temu, by mógł żyć własnym życiem z dala od ojcowskiego obowiązku - wystarczyłoby więc udawać dalej, że nie wie o żadnym dziecku i pozwolić jej odejść. Z czystym sumieniem, bo cała wina za taki stan rzeczy - przynajmniej w jego mniemaniu - spoczęłaby na niej. Parsknął głucho, wyrzucając ręce w górę w geście bezradności. - No nie, nie udało się - przyznał bez ogródek, z nieskrywaną nawet irytacją w głosie. - Jakoś sobie poradzisz? Świetny plan. Odpowiedzialny - pokręcił głową, ponownie zarzucając jej to samo, ale swymi słowami Jordie dokładnie to potwierdziła - że była nieodpowiedzialna, że nie myślała o konsekwencjach. Nie pilnowała się należycie w kwestii antykoncepcji, bo pewnie nic się nie stanie, a kiedy jednak się stało - odepchnęła od siebie faceta z myślą, że jakoś da sobie radę bez niego; oraz rzuciła pracę i liczyła na to, że sobie poradzi, mimo że przekonała się już wcześniej na własnej skórze, jak trudno było utrzymać się nawet w pojedynkę, nie mając stałego źródła dochodu. W tej sytuacji Chet mógł zaproponować, żeby jednak została w Crocodile, skoro nie musiała już obawiać się, że odkryje on jej kłamstewko, ale fakty były takie, że podawanie drinków to nie była odpowiednia praca dla ciężarnej. I choć w innej sytuacji bez zawahania zapewniłby ją, że da sobie radę - nie sama, ale jako matka - bo wierzył w nią bardziej, niż ona w niego, to teraz nic takiego nie przeszło mu przez gardło. A swą sugestią, że zamierzała radzić sobie sama, Halsworth tylko utwierdziła go w tym, że nie życzyła sobie, aby się wtrącał. I wszystko wskazywało na to, że nie żałowała tego, że go okłamała - tylko tego, że dała się przyłapać; czego świadomość na powrót skutecznie podniosła mu ciśnienie. I nie było mowy o spokoju. - Myślałaś, kurwa, że możesz mnie okłamać? Nie sądzisz, że ja też mam prawo o tym wiedzieć? A może to nie moje, co? - wyrzucił z siebie, skinąwszy na jej brzuch. Oczywiście nie było jeszcze widać tego, że brunetka nosiła tam owoc ich miłości - który jednocześnie tę miłość między nimi zakończył, zanim w ogóle znaleźliby się na tym etapie, by móc swoje uczucia określić w taki sposób.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Trudno powiedzieć, aby to był ten moment, w którym powinni wzajemnie obrzucać się winą – w końcu na szali leżało życie i dobro dziecka, które w całym tym układzie nie było niczemu winne. Jordie też zapewne nie miała prawa pozbawiać go ojca, ale z drugiej strony, czy powinno mieć ojca, który bo go nie chciał? Czy lepiej byłoby jej żyć z przekonaniem, że on osobiście odrzucił szansę na znalezienie się w tej roli? Wolała uniknąć tego bolesnego doświadczenia, serwując sobie inne, równie bolesne przeżycia, ale – z własnego wyboru. Tak ponoć miało być łatwiej. Trwanie jednak w tym kręgu wzajemnych oskarżeń i domysłów doprowadziło ich niemalże na skraj, a na pewno do końca łączącej ich relacji, chociaż wydawać by się mogło, że byli już w takim momencie, że nic nie mogło wejść pomiędzy nich. Nawet jeżeli to nie trwało długo, to było na tyle silne, że powinni zdołać przetrwać podobne problemy i nieplanowane zdarzenia, które w istocie w końcu powinny jeszcze bardziej wzmocnić ich relację. Jednak ta jedna jedyny reakcja Chet’a zmieniła dosłownie wszystko i nawet jeżeli Jordana ostatecznie źle to odebrała, a te kłębiące się w jej głowie domysły także były błędne, to napędzana poczuciem odrzucenia, po prostu postanowiła się bronić. Mimo, że jedynym czego pragnęła była jego bliskość i wsparcie – coś czego ostatecznie w tamtym momencie jej nie dał, a wręcz po prostu pozwolił jej odejść. Jakby nigdy nic – pozwolił. Nawet jeżeli chciał potem do niej zadzwonić, to ostatecznie tego nie zrobił, a to rysowała obraz mężczyzny, dla którego nie znaczyła wystarczająco dużo, by był skłonny o nią walczyć. Zważywszy na to, że nie rozumiał dlaczego zdecydowała, że to koniec, chyba powinien dociekać odpowiedzi – od niej, nie zaś zamknąć temat i ruszyć dalej, jakby ona nigdy w jego życiu się nie pojawiła. A teraz? Teraz gdy poznał już prawdę, powinien zrozumieć dlaczego tak zareagowała, dlaczego spanikowała, dlaczego była przerażona i dlaczego działała impulsywnie – powinien, ale najwyraźniej to również nie było dla niego wystarczające, bo teraz postanowił jedynie odrobinę się zemścić, demaskując jej kłamstwo, nie zaś spowodować, by zeszli z tej wojennej ścieżki. Mogli więc nadal – i bez końca – obrzucać się winą za to wszystko, ale fakt był taki, że każde z nich miało coś na sumieniu, jeżeli więc nie zdołają stanąć po tej drugiej stronie i zrozumieć wzajemnie swoich uczuć, to najpewniej nie będą także w stanie ocalić tego co razem mieli. Wzdrygnęła się jedynie, gdy podniesionym głosem wszedł jej w słowo i sama zamilkła, nie zamierzając nadal brnąc w kłamstwo, które nie mogło się już udać. On wiedział, więc dalsze próby udawania nie miały sensu. – Nie krzycz na mnie – zgromiła go wzrokiem, niemal bezwiednie robiąc kilka kroków w jego stronę, bo znowu narastała w niej złość, już nie tylko na siebie, ale chyba nadal również na niego. Mimo, że miał rację, bo powinna była mu powiedzieć, bo miał prawdo wiedzieć, nawet jeżeli tego dziecka nie chciał. A ona zataiła przed nim niezmiernie istotną rzecz, obawiając się tego, że w ten sposób jeszcze bardziej zrani jej uczucia, ale… sama doprowadziła do tego, że wszystko dobiegło końca. Być może czuła się więc teraz na tyle zdesperowana, że chyba nie miała już nic do stracenia. – Nie ode mnie, to fakt. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy byś się nie dowiedział. A teraz co? Czujesz się lepiej z tą wiedzą? Lepiej Ci z faktem, że nie chcesz tego dziecka? Łatwiej jest Ci o tym mówić, wiedząc, że nie będziesz musiał się tym wszystkim przejmować, że to nie Twoje życie zmieni się nieodwracalnie? – mówiła, nieco rozjuszona i pobudzona, ale w negatywny sposób, wbijając w niego pełne złości spojrzenie, gdy zbliżyła się jeszcze nieco, jakby nieświadomie napierając na niego coraz bardziej – Oczywiście, że tak, bo teraz nawet nie musisz uciekać. Bo to już tylko mój problem. Po co więc w ogóle mi o tym mówiłeś? Trzeba była pozwolić mi odejść i nie przyznawać się do tej wiedzy, miałbyś czyste konto… chociaż nadal je masz, bo ta wiedza niczego nie zmienia – dodała, zdając sobie właśnie z tego sprawę. Mimo, że już wiedział, tak naprawdę nie zrobił nic, poza atakowaniem jej. Miał prawo być zły i rozczarowanym faktem, że go okłamała, ale z drugiej strony – wiedział, że będzie ojcem, a mimo to nadal nie był skłonny załagodzić sytuacji. Wręcz przeciwnie, sam dolewał oliwy do ognia, co swoiście świadczyło o tym, że nie zamierzał brać odpowiedzialności za to co zrobili – razem. I czuła, być może teraz nawet bardziej niż wcześniej, że jest w tym sama, a na niego liczyć nie może. Chyba właśnie tego tak się obawiała. – Jasne, dalej zarzucaj mi brak odpowiedzialności. W końcu Ty jesteś pieprzonym mistrzem odpowiedzialności – wycedziła przez zaciśnięte zęby – Wbrew pozorom mam rodzinę i przyjaciół, którzy mogą mi pomóc, więc nie, nie będę sama. Będę jedynie bez Ciebie… ale najwyraźniej dobrze zrobiłam, biorąc to od razu pod uwagę. Co do pracy, to zapewne o tym nie wiedziałeś, ale dostałam tu już kilkakrotnie propozycję przejścia do innego baru, dlatego mam inną możliwość i wcale nie muszę pracować u Ciebie, by dać sobie radę – oznajmiła oschle, świadcząc o tym, że jest w stanie sobie poradzić sama, nawet jeżeli wstępnie i tak będzie musiała okłamać potencjalnego pracodawcę o swoim stanie. Nie miała jednak wyboru, oczywiście łatwiej byłoby zostać tu – zwłaszcza, że Chet wiedział, niemniej jednak to kosztowałoby ją zbyt wiele nerwów. Lepiej było więc chyba zakopać ten ostatni most, a inny bar przyjmie ją z otwartymi ramionami – oczywiście wtedy, gdy znowu nieco skłamie. Teraz zaś mogłaby po prostu spuścić głowę i przeprosić go za to kłamstwo, jednocześnie załagodzić sytuację i spróbować go odzyskać, ale to jak zachowywał się Chet nadal tworzyło błędne koło – nadal się nie rozumieli i brnęli dalej w to błędne myślenie o sobie wzajemnie. Już otworzyła usta, by coś dodać, by odpowiedź na jego piętrzące się zarzuty, ale… wtem powiedział coś, co dosłownie zaparło jej dech w piersiach. Jej oczy niemal samoistnie się załzawiły, a ręka nieświadomie uniosła się w górę, by po chwili spotkać się z jego policzkiem w siarczystym uderzeniu – jakby wyładowała w ten sposób całą złość, frustrację i rozczarowanie. Aż ją zapiekła ta dłoń, więc cofnęła ją i zacisnęła lekko, by uśmierzyć to pieczenie, wpatrując się w mężczyznę załzawionym spojrzeniem. – Nie wierzę, że to właśnie powiedziałeś – wydusiła z siebie w końcu i parsknęła przy tym głucho, kręcąc z niedowierzaniem głową – Że w ogóle mogłeś pomyśleć o tym, że Cię zdradzałam. Skoro jednak uważasz mnie za taką dziewczynę, to może po prostu to właśnie powinnam powiedzieć, to co być może chcesz teraz usłyszeć… że to nie Twoje – prychnęła kpiąco i otarła wierzchem dłoni kącik oka, z którego usilnie próbowała spłynąć łza. Cholerne hormony, w ogóle nie panowała nad swoimi emocjami. – Zmartwię Cię, byłam na tyle zaślepiona, że odkąd się poznaliśmy nigdy nie byłam z nikim innym – przyznała całkiem wprost, chociaż tak naprawdę nigdy nie mówiła o tym, że była tak wierna od samego początku, nawet wtedy, gdy to co ich łączyło było jedynie dobrą, niezobowiązującą zabawą – Nawet wtedy, gdy kazałeś mi spadać i gdy miałam okazję być z innym… myślałam tylko o Tobie. Idiotka, co? – zaśmiała się smutno i odwróciła wzrok, właściwie nie wiedząc po co w ogóle mu to teraz mówi, ale może chciała w ten sposób wbić mu ostatnią szpilkę. Chociaż oczywiście wcale nie musiał wierzyć w jej zapewnienia, skoro istotnie według niego tylko kłamie. – Ale dziecko jest moje, więc niczego od Ciebie nie oczekuje.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Halsworth mogła zadawać sobie wiele pytań, i mogła karmić się złudzeniem, że zapewne i tak cierpiała teraz mniej - mimo że skrzywdziła i samą siebie, i jego - niż miałoby to miejsce, gdyby jednak zdecydowała się od razu o wszystkim powiedzieć Callaghanowi, a on, na wieść o dziecku oznajmiłby, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Bez wątpienia takie odrzucenie byłoby bolesne, ale wciąż chyba kluczową kwestią w tym wszystkim pozostawało to, że Jordana była w ogóle skłonna pomyśleć, iż tak właśnie mężczyzna by się zachował. Że zostawiłby ją samą, że stchórzyłby i uciekł, gdzie pieprz rośnie. Za takiego człowieka go uważała, tak źle o nim myślała i tak nisko ceniła. W tym wszystkim zarzuty o to, że brunet nie dał jej oparcia brzmiały w jego uszach jak zwykła wymówka i pretekst ku temu, żeby to jego oskarżyć o to rozstanie - bo przecież Jordana nie mogła tkwić przy kimś, kto jej nie wspierał, tak? Tylko co w takim układzie robili przez te wspólnie spędzone miesiące? Potwierdzenie, że Jordie istotnie nie chciała, żeby wiedział o dziecku, było więc już tylko przypieczętowaniem tego, co mówiła i co dała mu do zrozumienia wcześniej - bo już wcześniej wyrwała mu serce, teraz tylko zmiażdżyła je w garści i jedynym, co jej pozostało, było jeszcze rzucić mu tym, co z niego pozostało, prosto w twarz. - Owszem, czuję się z tym lepiej, bo teraz przynajmniej wiem, o co w tym wszystkim chodziło. A to od początku był tylko twój problem, od początku nie zamierzałaś się tym ze mną dzielić, więc chyba masz rację. Nie muszę nawet uciekać - przyznał, mając jednak na myśli coś kompletnie odmiennego niż ona, ale i tego nie zdecydował się wyjaśnić. Znowu. - Skoro tak bardzo chcesz, żebym dał ci odejść, to proszę, kurwa, nie zatrzymuję cię. Idź. Spieprzaj - warknął, machnięciem ręki wskazując na drzwi, mimo że przecież zupełnie nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Sęk jednak w tym, że we własnym odczuciu, ani razu jej nie zaatakował, dopóki ona sama nie zaczęła tego robić - a nawet teraz swym atakiem zaledwie bronił się przed jej oskarżeniami. Tylko że to nie miało żadnego znaczenia; oboje powiedzieli już to, co powiedzieli, i nie było od tego odwrotu. Wzdrygnął się nieznacznie, jak gdyby uzmysławiając mu, że go nie potrzebowała i że nie był jej do niczego niezbędny, Jordana istotnie rzuciła mu teraz w twarz tą bezkształtną miazgą, która była niegdyś jego sercem. Miała rację - w tej sytuacji to tak naprawdę nie ona, lecz on - jeśli w porę czegoś nie zrobi - mógł pozostać całkiem sam. Bez kobiety, która była dla niego wszystkim, bez ich dziecka. Samotny, zgorzkniały, nikomu niepotrzebny i tonący w alimentach za bycie beznadziejnym człowiekiem; bo ojcem - nie będzie żadnym. Może od początku na to był właśnie skazany. Tak jak na to, by swoje słowa przypłacić wreszcie także fizycznym ciosem, lecz gdy ten nastąpił - zaskoczył Chestera, którego impet uderzenia płaskiej, kobiecej dłoni pozostawił z twarzą zwróconą w bok i palącym, rozognionym śladem na policzku. Przymknął na sekundę powieki, oddychając przez rozszerzone nozdrza, zanim ponownie zwrócił swoje spojrzenie na Jordie. Paradoksalnie - nieco chyba tym uderzeniem otrzeźwiony. - A co miałem myśleć, skoro tak bardzo starałaś się o to, żebym o niczym się nie dowiedział, a kiedy już przypadkiem znalazłem ten pierdolony test, ty wolałaś mnie okłamać i wmówić mi, że żadnego problemu nie ma? - nie dziecka; problemu. - Nie dałaś mi nawet, kurwa, szansy tego zrozumieć - dodał, nieco cichszym i spokojniejszym głosem, po czym pokręcił głową. Ale pytanie o to, czy to na pewno było jego dziecko - w istocie było właśnie pytaniem, a nie zarzutem. Nie podejrzewał, że faktycznie go zdradzała, zresztą nawet gdyby tak było, to szanse na to, że to dziecko było jego, pozostawałyby 50/50, skoro będąc w związku, uprawiali seks - i brunet nie sądził, by Jordana musiała jeszcze czegoś szukać u innego faceta; chyba że wsparcia, skoro czuła, że nie dostawała tego od niego... A jednak zapytał o to, bo to byłoby chyba względnie logicznym wytłumaczeniem dla faktu, iż Halsworth zdecydowała się to wszystko przed nim zataić. Bo może nie odeszła dlatego, że żałowała, iż wpadła z nim; ale dlatego, że zwyczajnie nie on był ojcem. I że miała innego - lepszego - tatusia dla swojego dziecka. Każdy przecież byłby lepszy. Sama mu to powiedziała. A o nie wiedział już, co byłoby gorsze. - Naprawdę myślisz, że to wolałbym usłyszeć, że pieprzyłaś się z innym? Dobrze, że już nie jesteś zaślepiona. I dobrze wiedzieć, że niczego nie żałujesz. Bo jestem najgorszym, co cię spotkało i najgorszym, co mogłoby spotkać twoje dziecko, tak? - odparł gorzko, spoglądając prosto w jej oczy - mimo iż nigdy nie było mu łatwo patrzeć na jej łzy - zanim machnął tylko ręką, jakby ucinając tę konkretną kwestię, bo bynajmniej nie zamierzał się przed nią nad sobą użalać. - Bez obaw, nie zamierzam ci się wpieprzać w życie, wystarczająco jasno dałaś mi do zrozumienia, że sobie tego nie życzysz i że wolisz być sama niż ze mną. To twój wybór.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Nie myślała o nim źle – można w ogóle pokusić się o pytanie, dlaczego tak o nim pomyślała, dlaczego nie była pewna czy może mu powiedzieć i dlaczego z góry założyła, że ucieknie, gdy wyzna mu prawdę. Chyba sama tak naprawdę do końca nie znała odpowiedzi na te pytania, a teraz, gdy minęło już trochę czasu sama miała całą masę wątpliwości co do tego, czy aby dobrze postąpiła. Najpewniej jednak całkowicie źle, doprowadzając do tego, że została sama – a przecież to Chet był dla niej najważniejszy na świecie i nie wyobrażała sobie życia bez niego. Nie wyobrażała sobie, a jednak kazała mu odejść, niemalże tak samo jak on kiedyś jej – dosłownie powieliła jego własny błąd, tyle, że ona zdołała mu ten błąd wybaczyć. Czy on byłby skłonny zrobić to samo? Póki co na pewno jednak żadne z nich nie brało tego w ogóle pod uwagę, emocję nadal tak mocno brały górę, a z ich ust sypały się kolejne wzajemne oskarżenia – że ostateczny rozejm mógł nigdy nie nadejść. Tym bardziej nie miałby szansy nadejść, jeżeli istotnie brunet pozwoli jej odejść, jeżeli nie zrobi nic co mogłoby to zmienić. I w istocie to Jordie mogłaby zrobić ten pierwszy krok, być może nawet byłaby skłonna naprawić ten swój ogromny błąd, ale… Chet nie pozostawiał jej wyboru. Nawet jeżeli bronił się jedynie przed jej potencjalnymi – i nie tylko – atakami, to jednak dolewał oliwy do ognia i potęgował jej złość i rozczarowanie. Nie byli w stanie zapanować nad tym co się działo, a jeżeli jeszcze więcej gorzkich słów padnie z ich ust, to zapewne cholernie trudno będzie o tym potem zapomnieć. Nie miał najpewniej pojęcia jak źle się z tym wszystkim czuła, jak bardzo chciała, by do niej wrócił i by przy niej był – tak po prostu, zamiast tego odpychali się coraz mocniej, nie potrafiąc znaleźć drogi powrotnej. – Chciałam się tym z Tobą podzielić, chciałam Ci powiedzieć też wtedy, gdy znalazłeś test… ale Twoje nastawienie spowodowało, że uznałam, że nie powinnam tego robić. Wystraszyłam się, że odrzucisz i mnie i dziecko… - zamilkła na moment, nagle, jakby zdając sobie sprawę, że tłumaczenie mu tego teraz nie miało już w zasadzie chyba żadnego sensu, co więcej mógłby ją raczej za to wyśmiać. A tego już nie chciała znosić. Przełknęła jedynie ślinę, niwelując suchość w gardle i z bólem serca przyjęła jego podniesiony ton głosu, którym – niemal tak jak kiedyś – kazał jej spieprzać. Dosłownie. Kiwnęła jedynie głową, bo chyba po tym co usłyszała, nagle brakło jej słów i nie do końca miała ochotę znowu odpowiadać atakami, chociaż mogłaby. Ale co by to zmieniło? Konfrontacje z Chesterem kosztowały ją już i tak cholernie dużo nerwów i stresu, a tego powinna raczej unikać. – Nie zatrzymujesz… to akurat prawda – przyznała smutno, nadal rozczarowana tym faktem, że brunet nie był skłonny zawalczyć ani o nią ani o własne dziecko – bo nawet jeżeli nie o nią, to o dziecko chyba powinien, tak? A przynajmniej tak jej się wydawało, bo jeżeli w istocie chciałby tego dziecka, to nie pozwoliłby Jordie tak po prostu go od niego odciąć, ale… na to właśnie przystawał. I tym chyba również potwierdzał jej przypuszczenia, nawet jeżeli nie wprost. Spoliczkowanie go także nie było częścią planu, ale jak już zostało powiedziane, nie do końca radziła sobie z tym nowym stanem, który wywracał jej organizm do góry nogami, także więc i te emocje były jakby podwojone. Jednakże jego pytanie tak cholernie ją uraziło, że to było chyba jedyna rzecz, którą mogła zrobić. – Nigdy Cię nie zdradziłam, więc… jeżeli chcesz jasnej odpowiedzi na swoje pytanie, to tak, dziecko jest Twoje. Oczywiście nie musisz mi wierzyć. I wiem, że zrobiłam źle, ale to Twoja reakcja mnie do tego popchnęła. Poza tym, bądźmy szczerzy, nawet teraz nie jesteś w stanie powiedzieć czy podjąłbyś się tego obowiązku czy nie… poza tym tak łatwo rezygnujesz, już nawet nie ze mnie, ale z własnego dziecka, że… chyba wszystko jest jasne – stwierdziła, nagle zachowując całkiem stoicki spokój. Potraktowała to w końcu na chłodno, na tyle na ile umiała. Była totalnie rozbita i wewnętrznie niemal krzyczała z rozpaczy, ale teraz nie chciała już krzyczeć i się kłócić. Chyba i tak już zbyt dużo zostało powiedziane. I nie miał żadnych podstaw sądzić, że znalazła sobie lepszego tatusia i że – być może – zdradzała go, co było właśnie powodem jej zachowania. Bo nie było. Winy powinien poszukać raczej w sobie, ale łatwiej było snuć błędne domysły i ranić się wzajemnie. I zamilkła w końcu, jedynie wpatrując się w jego ciemne oczy, być może nawet zbyt długo niż powinna. – Nie – wydusiła z siebie cicho, negując jego słowa, chociaż postanowił uciąć tę kwestię machnięciem ręki – Nie jesteś najgorszym co mnie spotkałojesteś najlepszym co miałam w życiu; pomyślała, ale nie oderwała wzroku od jego twarzy nawet na sekundę. Chociaż w tej chwili mógł jedynie zareagować śmiechem na jej słowa, to nie dbała o to, nawet jeżeli mieli się rozstać, to chyba ostatecznie nie chciała, by tak właśnie myślał. Bo nie był najgorszym co ją spotkało w życiu, było zdecydowanie więcej takich rzeczy w jej przyszłości, a on w porównaniu z nimi – był wszystkim co najlepsze. Już nawet nie miała ochoty tłumaczyć mu tego, że w istocie nie tego pragnęła – nie chciała być sama, że chciała być z nim. Chciała by byli razem, we troje, by powiedział jej, że wszystko będzie dobrze i że da sobie radę, bo póki co nawet w to było jej trudno uwierzyć. W to, że to ona będzie dobrą matką, bo czasami naprawdę w to wątpiła. – I to nie tylko mój wybór. Twoim wyborem było to, że pozwoliłeś mi odejść, najpierw tylko mi, a potem nam: mi i dziecku – uniosła dłonie i otarła wierzchem kciuków oczy, by nie rozpłakać się i nie pozostawiać tam mokrych śladów, gdy już stąd wyjdzie. Pociągnęła nieznacznie nosem i wzięła głębszy oddech, czując jak nagle zaczęło się jej robić naprawdę duszno. – Myślę, że byłbyś świetnym ojcem, gdybyś tylko chciał – dodała jeszcze, zaprzeczając swoim wcześniejszym słowom, które w nerwach wyrzuciła z siebie w swoim mieszkaniu. Oczywistym było, że nie myślała o nim źle, chodziło jedynie o kwestię jego chęci – czy chciał być ojcem czy nie. Nie o to czy byłby w tym dobry, bo przecież nawet ona nie wiedziała czy się nadaje do bycia matką. Ale było już chyba za późno na to, by teraz pozbierać tutaj te rozbite kawałki. – W takim razie… nie przyjdę już jutro, dokończę jeszcze dzisiejszą zmianę. Jeżeli przywieziesz tutaj moje rzeczy, to po prostu po nie podjadę, któraś z dziewczyn może dać mi znać. A teraz… pójdę już, muszę się jeszcze przewietrzyć. I wrócić do pracy – spojrzała na niego ostatni raz, a następnie odwróciła się i udała w stronę drzwi. Znowu pękło jej serce na myśl o tym, że być może widzi go tego dnia po raz ostatni i cholernie ciężko było jej w to uwierzyć. Żałowała tego, że tak się to wszystko potoczyło, że być może w większości było to jednak jej winą i że obecnie nie była w stanie już nic z tym zrobić. It’s over?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

W ostatecznym rozrachunku Chet Callaghan był nikim więcej, jak właśnie trzydziestotrzyletnim, dużym chłopcem - mającym trudności z nazywaniem własnych emocji; przez długi czas wręcz niezdolnym do wpuszczenia kogokolwiek do swojego życia i do nawiązania z drugą osobą trwałej relacji. To, że ktoś taki nie ma zadatków na ojca i głowę rodziny, wydawało się oczywistym założeniem, a jego nerwowa reakcja na widok testu ciążowego tylko mogła to potwierdzać. I owszem - obawiał się: że od teraz wszystko się zmieni, a on wcale nie chciał żadnych zmian; że między nim i Jordie nie będzie już tak, jak było do tej pory, a przecież było dobrze. Było idealnie. Tylko z nią. Może więc istotnie wolałby przed tym uciec, skoro nie mogli cofnąć czasu ani anulować tej ciąży, bo chociaż Chet nie miał nawet okazji zapytać Jordie o jej zamiary odnośnie tego dziecka, to jej postawa nie wskazywała raczej na to, by rozważała taką opcję. Ale - może też zwyczajnie potrzebował nieco więcej czasu, żeby oswoić się z tą myślą i żeby dotarło do niego, że uciec nie mógł. A teraz, jak Halsworth sama zauważyła - nie musiał uciekać; bo ona zrobiła to za niego. Nie odczuwał już trwogi na myśl o tym, że od tej pory będą ich już czekać tylko pieluchy, place zabaw i rodzinna monotonia - bo to nie tak jawiła się ich bliższa czy dalsza przyszłość. W tej zaś Jordana była samotną matką, a on co najwyżej weekendowym tatą, o ile w ogóle by mu na to pozwoliła, bo sądząc po jej dotychczasowych działaniach, nie życzyła sobie, aby jej dziecko miało cokolwiek z nim wspólnego. Ostatecznie więc - w jego własnym życiu nic się nie zmieniało. Mógł się więc chyba z tego cieszyć, prawda? Potrząsnął głową, marszcząc gniewnie brwi. - Przestań. Nie zrzucaj tego na mnie, gdybyś chciała mi powiedzieć, to byś to zrobiła. Ale to ty uciekłaś i wolałaś to ukrywać, więc nie wiesz, jak bym zareagował - i sam również najwidoczniej wcale nie zamierzał jej w tym uświadamiać, bo w chwili obecnej nie miało to już najmniejszego sensu. Jordie podjęła taką, a nie inną decyzję, jaka być może zaważyła na życiu trzech osób, i miała rację, że tłumaczenie tego teraz już na nic by się zdało. Chet i tak nie wierzył już w to, że chciała mu powiedzieć - bo sama przed chwilą oznajmiła, że wolałaby, aby nigdy się nie dowiedział, co z jego strony oznaczało ni mniej, ni więcej niż to, że chciała to dziecko utrzymać z dala od niego. Żeby go nie popsuł, tak samo jak psuł wszystko, co wpadało mu w ręce. Jak miał się z tym czuć? Chujowo. Nawet jeśli był skłonny uwierzyć w to, że miała słuszność, i że zarówno jej, jak i temu dziecku, będzie lepiej, jeśli Chet nie będzie uczestniczył w ich życiu. Dlatego nie skomentował nawet tego, jak obecnie Halsworth wydawała się zawiedziona faktem, że nie próbował jej zatrzymać. Nie musiałby tego robić, gdyby tak bardzo nie chciała odejść... I chociaż teoretycznie miał takie samo prawo upominać się o to dziecko, jak ona miała prawo to dziecko przed nim chronić, to - nie zamierzał toczyć z nią o to walki. Z nią, nie o nią, bo ona wydawała mu się już chyba przegraną sprawą. Z tego wszystkiego, co zrobiła, najmniej miał jej więc za złe ten policzek. Na który też pewnie sobie zasłużył. Zabawne, z jaką łatwością przychodziło mu przekonanie, że istotnie zasługiwał na całe to gówno - ale nie na nią, i nie na bycie szczęśliwym razem z nią. A Jordie uderzyła dokładnie tam, gdzie powinna, żeby wytrącić mu oręż z rąk i odebrać wolę walki. - Wierzę ci - odrzekł krótko, nie odnajdując powodu, dla którego miałby wątpić w jej zapewnienie, jakoby go nie zdradzała. A i tym razem Jordie mogła po prostu powiedzieć, że było inaczej - wówczas już bez zająknięcia brunet pozwoliłby jej odejść, i przynajmniej z czystym sumieniem mógłby ją znienawidzić. - Co mam ci powiedzieć? Dam ci pieniądze, jeśli o to chodzi i skoro nie chcesz, żebym... - przy tobie was był? Urwał jednak, kręcąc głową. - Nie zatrzymam cię na siłę - dodał ze słyszalną już nawet rezygnacją w głosie. Jordie nie dawała mu nawet nadziei na to, że chciałaby, aby sprawy między nimi wyglądały inaczej; że chciałaby do niego wrócić. Być może oboje znaleźli się już zbyt daleko, i być może stąd, gdzie byli, nie było już powrotu. Na niewiele zdało się już więc stwierdzenie, że wcale nie był najgorszym, co spotkało ją w życiu - bo nawet jeśli istotnie tak nie było to... nie była też szczęśliwa. Skończyła więc dokładnie tak, jak brunet się tego niegdyś obawiał, i jeśli za cokolwiek miałby ją przeprosić, to chyba za to. - Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę - odrzekł, ni to do niej, ni do siebie, uciekając spojrzeniem w dół. Powiedział tylko, że nie miał potrzeby posiadania dziecka - a tym samym: bycia ojcem. Bo nie było to jego priorytetem, nie snuł takich planów, nie marzył i nie czekał na to, kiedy doczeka się dziecka z ukochaną kobietą - może po prostu dlatego, że jego dotychczasowe związki z kobietami, w tym również ten z Jordaną, nie były na tyle poważne, by w ogóle mógł o tym myśleć - i nie wyobrażał sobie tego, jak któregoś dnia nauczy swoją córkę czy synka chociażby jeździć na rowerze. Ale to nie oznaczało, że nie byłby skłonny się tego podjąć - właśnie z Jordaną. Tylko że ona nawet na to mu nie pozwoliła. Zaprzeczanie było już teraz jednak zbędne; Jordie miała chyba prawo do takiej opinii, i w pewnym sensie Chet także ją podzielał - i także nie sądził, że byłby dobrym ojcem. Ale przynajmniej by był, i przynajmniej mógłby spróbować. O czym w chwili obecnej nie było już nawet mowy, kiedy Jordana po raz kolejny, zamiast spróbować mu coś więcej wyjaśnić - postanowiła mu się wymknąć, a on - po raz kolejny nie zdołał jej zatrzymać. Choć chciał jeszcze o niejedno ją zapytać - łącznie z najprostszym pytaniem o to, jak się w ogóle czuła - to nie miał już na to szansy, kiedy Jordie dała mu tylko do zrozumienia, że prawdopodobnie widzą się po raz ostatni. Chet otworzył jeszcze usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz wtedy nagle rozdzwonił się jego telefon. Brunet drgnął nieznacznie, i sięgnął do kieszeni, najpewniej z zamiarem odrzucenia połączenia, ale gdy ponownie uniósł wzrok, zobaczył już tylko jak Jordie znów odchodzi - zostawiając go za sobą. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się tępo w drzwi po jej wyjściu, zanim zamrugał bezmyślnie powiekami i odetchnąwszy głęboko, trącił kciukiem zieloną słuchawkę na ekranie. Znów się poddał. Mimo wszystko jednak nie czuł nawet gniewu - tylko rozczarowanie. I bezradność.

/ zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| outfit

Od czasu wypadku nie potrafiła złapać z Natalie kontaktu, chociaż w gruncie rzeczy ich stosunki oziębiły się, gdy Suzie odkryła jej romans z Michaelem. Mimo to, na pewno odkąd była w Seattle, kilka razy się widziały, a teraz... Nie wiedziała jak sobie poradzić z tym, że jej starsza siostra nie żyła. Alessandro okazał się prawdziwym aniołem w tym czasie - w ogóle odkąd przylecieli do Seattle sporo zmieniło się między nimi na lepsze i zaczynała rozumieć, że zmiana miejsca faktycznie sprawiła, że ich małżeństwo odżyło. Zresztą, przecież mieli o co walczyć - nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla małej Ellie, którą teraz jej mąż trzymał w ramionach. Ten widok sprawiał, że Nes było cieplej na sercu. Sama jednak kilkakrotnie sprawdzała, jak czuła się Nellie, pewnie potrzymała ją za rękę, trochę pocieszyła, wciskając w rękę kieliszek z winem, a potem zobaczyła Suzie i Mike'a. Nawet nie wiedziała, że mają dziecko, które na oko wyglądało na mniej więcej wiek Eleny. Nie interesowała się jego życiem, trzymała się z daleka, konsekwentnie spychając na brzeg świadomości wszystko, co było z nim związane, ale gdy ich zobaczyła, szczęśliwą rodzinę - razem z jej nastoletnią córką... Poczuła ukłucie zazdrości. Uśmiechnęła się jednak delikatnie, gdy jej mąż podszedł do niej i pozwoliła się mu objąć.
- Muszę zapalić, zajmiesz się Ellie? - spytała po włosku, a gdy się zgodził, ucałowała czule jego policzek, poprawiła klapę marynarki, a sama ruszyła na zaplecze, z torebki wyjmując srebrną papierośnicę. Wsunęła papieros między pomalowane na krwistą czerwień usta i wyciągnęła zapalniczkę, która się nieszczęśliwie zacięła. - No kurwa, dalej - mruknęła pod nosem, jakby co najmniej na te magiczne słowa zapalniczka miała zacząć działać. Nie zaczęła. I wtedy usłyszała trzask drzwi. Uniosła głowę, mając nadzieję, że ktoś podzieli się zapalniczką, ale wtedy zobaczyła...
- Mike - w jej głosie słyszalne było zaskoczenie, zaraz jednak wyprostowała się jak struna i uśmiechnęła delikatnie, z nieco wymuszoną swobodą. - Masz ogień? - wiedziała doskonale, że powinna obrócić się na pięcie i wrócić do lokalu, ale mimochodem lustrowała go wzrokiem. Wyglądał fantastycznie, lepiej niż pamiętała. - Chyba, że mam sobie iść, bo nie wolno ci ze mną rozmawiać i wrócę kiedy skończysz palić? - uniosła jedną brew, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co Susan zarządziła i nie mogła mieć jej tego za złe. W końcu to ona była tą złą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Michael miał z Natalie i Aaronem miał na pewno lepszy kontakt, ale zdecydowanie nie tak dobry jak przed tamtym dniem. Wszystko się wtedy pokomplikowało – relacje w ich paczce, to, że znowu spędził noc z Nestą, chociaż absolutnie nie powinien… uważał tamten dzień za cholernie zły, niepotrzebny i tragiczny w skutkach, jakby nie patrzeć. A potem dowiedział się, że Natalie i Aaron nie żyją; mimo, że rozmawiali rzadziej, kilka razy w miesiącu, dość przelotnie gdy wpadli na siebie w ulubionej kawiarni albo na rodzinnych przyjęciach, poczuł się w tym momencie jakby ktoś złamał mu serce. Mieli przecież córkę, byli wspaniałą parą, mieli całe życie przed sobą… to było okropne. Totalnie.
O samej Nestcie nie wiele myślał przez te lata; jasne, raz czy dwa mu się zdarzyło, gdy ktoś na świętach poruszył jej temat ale odkąd olała go, gdy te kilka lat temu ponownie spędzili noc, postanowił całkowicie zamknąć ten temat. Brał pod uwagę, że dzisiaj na siebie wpadną, ale zdecydowanie nie traktował tego jako coś priorytetowego. Dzisiaj był dzień Natalie i Aarona – powtarzał to samo swojej obrażonej żonie, gdy wychodzili z domu a ona jedyne o czym mówiła to właśnie Nesta. Chuj go obchodził ktokolwiek inny albo cokolwiek innego, bo dzisiaj mieli pożegnać dwójkę cudownych ludzi – ludzi, z którymi spędził niemal całe życie i nie spędzi już ani minuty dłużej. Po pięknej ceremonii, od razu wlał w siebie trochę alkoholu, ale odpowiednią ilość, co by nie ubzdryngolić się jak świnia i gdy Suzie zbyt mocno irytowała go swoim marudzeniem, w końcu wyszedł na dwór zapalić papierosa i zobaczył Nestę.
– Nes – powiedział, kiwając głową. Nie powinni rozmawiać, ale skoro stali obok siebie i zapytała o zapalniczkę… wyciągnął swoją, nawet kulturalnie odpalił jej papierosa. – Nie, bez przesady. Suzie i tak się nie dowie, bo rzuciła palenie i unika zapachu dymu jak ognia – wywrócił oczami, sam zaciągając się papierosem głęboko. Patrzył przez chwilę w ciszy przed siebie, aż w końcu westchnął.
– Nie miałem z nimi najlepszego kontaktu od tamtej pory – zaczął, jakby chcąc się wytłumaczyć. A może po prostu potrzebował się wygadać? Zadrżała mu dolna warga. – Niby widywaliśmy się rzadko, ale teraz… chciałbym pogadać z Aaronem – dodał, powoli przenosząc na Nestę wzrok. – Przykro mi, że spotykamy się wszyscy w takich okolicznościach, a nie że idziemy się napić i posłuchać o tym, jak są cholernie szczęśliwi i jaka Phoebe jest cudowna – zamrugał kilkakrotnie; nie był płaczliwym facetem, ale ta sytuacja bolała.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nesta nie myślała o tym, że spotka tutaj jego czy Susie. Nie myślała o tym, bo kochała i Natalie i Aarona. Widywała się z nimi czasami we Włoszech, czasami też gdy przylatywała do Seattle i chociaż ich stosunki nie były takie jak kiedyś, to ich śmierć złamała jej serce. Mimo to, widziała, jak słabo trzymała się Nellie i nie mogła sobie pozwolić na słabość. Musiała być wsparciem dla starszej siostry, dlatego chyba nie okazywała za bardzo emocji podczas ceremonii, wiedząc doskonale, że jeśli się rozsypie, negatywnie to wpłynie na Hansleigh.
Teraz, na papierosie potrzebowała chwili spokoju, dlatego nie była zachwycona widokiem Mike’a. Nadal gdzieś tam bolało ją to, jak rodzina odrzuciła ją, podczas gdy on prześlizgnął się w tym wszystkim. On mógł chodzić na rodzinne święta, był razem z Suzie zapraszany na śluby i chrzciny, a ona… Ona była wygnańcem. Dosłownie. Jej rodzice nawet nie przyjechali na ślub, ale z tym żyła. Bo musiała. Z wdzięcznością przyjęła zapalniczkę i od razu zaciągnęła się głęboko, powoli wypuszczając dym z płuc.
– Dobrze dla niej – wzruszyła ramionami, chociaż żołądek jej się zaciskał, gdy tylko słyszała imię siostry. Nie chodziło już nawet o Mike’a, ale o to, jak obróciła całą rodzinę przeciwko niej. Czasami jej tego brakowało, chociaż cała rodzina Alessandro pokochała ją i zaakceptowała. Nie mogła na to absolutnie narzekać, ale czasami po prostu brakowało jej mamy i taty. Szczególnie w takim dniu jak dziś. A wtedy Mike zaczął mówić i chociaż najchętniej by poszła stąd i tego nie słuchała, to… Stała i pokiwała głową.
– Ja też nie. W zasadzie odkąd wyszło to, co było między nami. Nat nie chciała obierać stron, ale nigdy jej za to nie winiłam – westchnęła cicho i zaciągnęła się papierosem. Zerknęła na niego na sekundę i gdy zobaczyła jak zadrżała mu dolna warga… Cóż, jakoś nie potrafiła grać obojętności. Delikatnie zacisnęła palce na jego ramieniu i spojrzała mu w oczy.
– Wiem, Mike – w jej wcześniej obojętnym spojrzeniu coś drgnęło. – Cóż, wydaje mi się, że do takiego spotkania by nie doszło, ale… Zdecydowanie to było za wcześnie, żeby odeszli. – przygryzła dolną wargę i zaciągnęła się papierosem ostatni raz, by rzucić niedopałek na chodnik i przydeptać go szpilką. Zaraz potem po prostu go objęła i przytuliła. Bez podtekstów. Bez oczekiwań. Po ludzku. - Ty też ich straciłeś, przykro mi, że musisz przez to przechodzić - powiedziała cicho, odsuwając się odrobinę, ale nie zabrała dłoni z jego ramion, lekko je pocierając.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mike już pewnie zdążył Nellie wyprzytulać i chociaż nie mieli dobrego kontaktu odkąd na jaw wyszedł ich romans i trzeba było obierać strony, a potem jeszcze posypał się związek jej i Rhysa to gdy ją zobaczył, była pierwszą osobą którą przytulił. Najgorsze było chyba to, że wiedzieli – każde z ich starej paczki – że się potrzebują nawzajem a jednocześnie… nic już nie było jak dawniej i śmierć Natalie i Aarona tylko to przypieczętowała.
– Ta – mruknął tylko. Dobrze dla Suzie, źle dla niego. Odkąd przekroczyła magiczny próg czterdziestki była absolutnie trudna do zniesienia; ciągle chciała jeść zdrowe żarcie, papierosy były fuj i co najgorsze, odbijało się to też na nim. Nie żeby nie kochał Susan, ale czasami go irytowała. A dzisiaj robiła to wyjątkowo gdy bardziej od śmierci Natalie przejmował ją fakt spotkania z Nestą. Cóż, każdy miał widocznie inne priorytety. – Nie chciała, ale i tak zawsze była po twojej stronie. – powiedział wprost. Wiedział to, widział, czuł i prawdopodobnie kiedyś, na jednej z rodzinnych imprez mu o tym delikatnie napomknęła. Nie winił jej, rozumiał to, zawsze też wiedział, że w tym wszystkim była głównie jego wina. Gdy Nesta pozwoliła sobie na ten gest, on wyciągnął rękę i delikatnie pogładził ją po plecach.
– Po cichu zawsze na nie liczyłem. Ale może w innym życiu – rzucił, zaciągając się ostatni raz i zgasił papierosa w stojącej obok popielniczce. Chciał coś dodać, ale wtedy go przytuliła więc… odwzajemnił to przytulenie. Grzecznie, miło i normalnie. Jak dwoje dorosłych ludzi, którzy chcieli dodać sobie otuchy i dopiero wtedy zrozumiał, jak bardzo mu jej przez te lata brakowało, szczególnie po tamtej nocy i nie chodziło absolutnie o brak jej nagiego ciała obok tylko brak tych rozmów, które się im w przeszłości zdarzały. Odsunął się od niej. – Szkoda mi najbardziej Phoebe, że nigdy się nie poznają. Nie wiem skąd mieli w sobie tyle tej miłości do siebie, do małej… do nas wszystkich. – pokręcił głową zawsze się nad tym zastanawiając. Odetchnął głęboko. – Pisałem do Ciebie – powiedział jeszcze, jakby chcąc wyjść z tego beznadziejnego tematu i płynnie przechodząc w drugi tragiczny. Cóż.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Crocodile”