WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
– Jest… inaczej – nie umiała ubrać w słowa swoich myśli, a nawet gdyby sposób jakiś znalazła to z pewnością musiałaby go najpierw o wszystkim uświadomić. Wolała chyba jednak żeby myślał, że po prostu go olała niż że był tylko dodatkiem do jej życia, bo to brzmiało o wiele gorzej. Zadrżała pod wpływem jego dotyku i jak poparzona cofnęła dłoń.
– Nie mogę tutaj, jestem w pracy. – wybrnęła w miarę zgrabnie, chociaż oczy się jej momentalnie zaszkliły. – Nie planowałam tego, naprawdę. – odrobinę przybliżyła swoją twarz do jego twarzy, patrząc mu nieprzerywanie w oczy Jasne, że widziała jak zgrani byli. Uwielbiała spędzać z nim czas i z udręką wracała do domu po spotkaniu z nim. Nie chciała się rozstawać, chciała razem zamieszkać, mieć go nieustannie obok, czuć jego zapach na swojej poduszce… aż wciągnęła powietrze nosem by poczuć jego perfumy. Była cholernie pewna, że nigdy, wobec nikogo czegoś takiego nie poczuła i to przerażało ją najbardziej.
– Tak jakby. – ciągle odpowiadała mu wymijająco, ale naprawdę nie wiedziała jak odpowiadać inaczej. – Och, no tak. Moje pokolenie – prychnęła, lekko się w tym momencie irytując bo nienawidziła gdy ktoś używał jej wieku jako jakiegoś argumentu; całe życie się z tym mierzyła jako najmłodsza w rodzinie, potem cholernie młoda żona… – Może i trzy sekundy, ale ja i moje pokolenie nie mamy czasami czasu na takie pierdoły. Miałam naprawdę intensywne dwa tygodnie. – coś w jej twarzy drgnęło i nagle przybrała maskę totalnej obojętności, bo chociaż wolałaby żeby był nie miły to gdy koniec końców taki był, nagle zdawała się obrażać. – Dziękuję – mruknęła, chociaż sama tego koloru całym sercem nienawidziła, ale nowe życie, nowe włosy, nowa ja i te sprawy
– Mogłabym włożyć w ranę paznokieć, a jest całkiem długi, więc do najmniejszych zadraśnięć to nie należy, huh? – kąciki jej ust delikatnie poszybowały w górę, a ona sama lekko spuściła wzrok. Tak, chyba jednak miała kryzys osobowości bo nastrój zmieniał się jej w ciągu ułamka sekundy. A może to kwestia jego obecności? – Możliwe. Mam zawołać pielęgniarkę żeby Ci ją obejrzała? – zmarszczyła lekko czoło. Ona mu tyłka opatrywać nie będzie, do tego starczy zwykła piguła jej zdaniem. A potem powiedział, że nie jest w porządku i początkowo się nie domyśliła o co chodzi, przynajmniej póki nie stwierdził, że tęsknił. Odłożyła na bok nerkę i pęsetę.
– Wiem – odparła, wzdychając cicho. – Też tęskniłam – szepnęła, właściwie ledwie słyszalnie i odsunęła się od niego, żeby przygotować igłę i nici do szycia. Gdyby nie to, że jego rana serio wymagała szybkiej interwencji i że drzwi nadal były lekko uchylone pewnie by się na niego tu rzuciła.
-
– Możesz to rozwinąć? – spytał zerkając w te jej piękne oczy i wzdychając mimowolnie. Naprawdę ją uwielbiał i chciał zrozumieć jej powody, ale nie potrafił. Nie wiedział, kim dla niej był. Nie wiedział nawet, czym dla siebie byli w tym momencie, bo najzwyczajniej w świecie go olała i sądził, że może nie znaczył dla niej jednak zupełnie nic. Szczególnie, kiedy cofnęła dłoń pod wpływem jego dotyku.
– Och, rozumiem – rzucił, zaciskając lekko usta, gdy zobaczył łzy w jej oczach. – W takim razie możemy się umówić gdzieś indziej? Możesz przyjść do mnie, mam willę w Queen Anne – rzucił, bo na pewno kojarzyła dzielnicę, skoro miał świadomość, że była ze Seattle. – Wierzę, po prostu… Chciałbym zrozumieć, dlaczego tak wyszło – powiedział cicho, patrząc na nią z wyraźnym udręczeniem. Ciężko mu było na duszy i nie mógł na to nic poradzić. Chciał, by mu wyjaśniła, chciał jej wybaczyć, chciał, żeby było między nimi jak dawniej.
– Ach, czyli byłem pierdołą – pokiwał głową ze zrozumieniem, bo w tym momencie raczej dobitnie dała mu znać, kim dla niej był. Nie zamierzał z tym dyskutować, po prostu z tym żyl i tyle. Nie chciał zmieniać jej zdania na siłę, skoro uważała ich związek za pierdołę, to chyba jednak nie mieli o czym rozmawiać. – W takim razie rozumiem, czemu mi się nie wytłumaczyłaś i nie dałaś znaku, że wyjeżdżasz – wzruszył ramionami i odetchnął głęboko, bo trochę go zabolało. Pewnie wyglądał teraz jak biedny, niewinny, zraniony żuczek.
– Ale tego nie zrobisz bo jesteś lekarzem – uśmiechnął się ale zaraz jęknął cicho, bo jednak zabolało go troszeczkę. Minimalnie. Pożałował, że nie wziął tego znieczulenia. – Nie trzeba – wywróciił teraz oczyma, bo jednak nie miał zamiaru tutaj kogokolwiek wołać. Wolał się napawać jej obecnością, nawet jeśli tylko krótką chwilę.
– Tęskniłaś czy jednak byłem tylko pierdołą? Co się z tobą dzieje, Rosemarie? – zapytał niskim głosem, patrząc jej prosto w oczy. Naprawdę się zastanawiał. Nie miał zielonego pojęcia, skąd u niej te zawahania, ale w tym momencie zrozumiał, że coś ukrywała. I chciał się dowiedzieć, co takiego.
-
– Mieszkasz w Queen Anne? – przechyliła lekko głowę na bok. Cholera, piekielnie blisko Josepha, a przecież bywała tam ostatnio dość często. Całe szczęście, że na niego nie wpadła. – Ile? – chodziło jej o numer willi oczywiście, bo przecież tę dzielnicę znała jak własną kieszeń – mieszkała tam od dzieciństwa, więc pewnie trafi do jego domu bez problemu. A może… może nie powinna? Po co miałaby tam pójść? Co miałaby powiedzieć? Chciała mu to jakoś wyjaśnić, ale gdy chwilę wcześniej próbowała to nazwała ich relację pierdołą, więc szło jej raczej chujowo.
– Po prostu nie miałam czasu. Zawsze to rozumiałeś, że jestem dość często… zajęta. – inaczej tego nazwać nie umiała, ale w gruncie rzeczy faktycznie dawał jej przestrzeń, nie zdawał zbędnych pytań gdy nie chciała zostać na noc albo gdy już została i wymykała się rano, bo musiała odprowadzić Christiana do szkoły. Nie mogła przecież ciągle spać u koleżanek, prawda? David aż tak głupi nie był, nawet jeśli początkowo tak sądziła.
– Nie jestem jeszcze lekarzem – powiedziała, lekko nieśmiało. Dopiero zaczęła staż, bliżej jej było chyba do pielęgniarki choć wiedze miała sporą. Przez ostatnie osiem lat miała naprawdę sporo czasu, żeby wkuwać jak szalona i zwolniła z nauką dopiero wtedy gdy poznała jego. – Och, przepraszam! – jęknęła zaraz za nim i jeszcze intensywniej dmuchała w ranę na jego łuku brwiowym, jakkolwiek chcąc jego cierpienie zmniejszyć ale wiedziała, że to nie wiele zmieni. Wstrzymała na moment oddech słysząc jego słowa i powoli się do niego odwróciła.
– Spotykaliśmy się ponad pół roku – stwierdziła, jakby to miało coś tłumaczyć. – I było nam razem dobrze, więc chyba nie ma nic dziwnego w tym, że mogę tęsknić, prawda? – starała się mu nie patrzeć w oczy, za to zajęła się zszywaniem jego rany i w którymś momencie pewnie dźgnęła go z tych nerwów trochę za mocno igłą. – Przerwę i może jednak dam Ci to znieczulenie, skarbie? – zapytała, a kiedy zrozumiała jak go nazwała, wyklęła samą siebie w duchu od idiotek. Ewidentnie musiała w jego oczach wyglądać jak wariatka, ale no!
-
– Tak, mam tam willę – wzruszył ramionami, jakby to nie był żaden big deal. – Siedemdziesiąt dwa – odparł spokojnie, patrząc jej w oczy, bo w gruncie rzeczy nie widział jakiegoś szczególnego celu w okłamywaniu jej czy zbywaniu. Nie miał nic do ukrycia w przeciwieństwie do niej samej. Przygryzł dolną wargę, wzdychając mimowolnie.
– Nie mam problemu z byciem zajętym. Mam problem ze znikaniem z mojego życia bez słowa i bez zamiaru powiedzenia czegokolwiek – westchnął mimowolnie, zerkając jej w oczy. Rozumiał bycie zajętym, całkiem zajęty był swoją pracą i wszystkim innym, bo umówmy się bycie adwokatem diabła było dość absorbującym zawodem i dlatego się tak dobrze rozumieli. Odetchnął cicho, by pokiwać delikatnie głową.
– Rezydentura? – uniósł brwi, bo w gruncie rzeczy nigdy nie rozmawiali za dużo o jej karierze. Wiedział, że była w medycynie i tyle. Nigdy nie miał potrzeby, by to sprawdzić w jakiś sposób. Zakochał się w niej totalnie i niezaprzeczalnie i w gruncie rzeczy mimo tego, że nie byli ze sobą jakoś najdłużej, to jednak pokochał ją całym sercem i nie zamierzał się tego wypierać. Nocą, kiedy jej wyznał miłość, naprawdę miał to na myśli.
– Nie szkodzi – powiedział cicho, doskonale wiedząc, że nie było to jej winą. Było to zdecydowanie winą tego kutasa, który nie zerknął na to, że zmieniło mu się światło, ale może powinien być mu wdzięczny, skoro w gruncie rzeczy dzięki niemu spotkał Rosie? W takich chwilach zaczynał wierzyć w przeznaczenie czy tam coś.
– Gdybyś tęskniła, to byś się odezwała, prawda? Co jest tak skomplikowanego w twoim życiu, że nie mogłaś mi powiedzieć, że wyjeżdżasz? – zapytał cicho i spojrzał jej w te piękne, ciemne oczy. Jęknął cicho, gdy dźgnęła go igłą trochę za mocno. – Nic się nie stało. Kontynuuj – powiedział cicho, patrząc na nią tymi swoimi puppy eyes. – Naprawdę miałem to na myśli. Wszystko, co powiedziałem, podczas naszego ostatniego spotkania – powiedział cicho, pod nosem, ledwo słyszalnie.
-
– Siedemdziesiąt dwa – powtórzyła za nim, mając nadzieję, że nie zapomni, a jak zapomni to będzie chodziła od domu do domu i go szukała. O ile pójdzie. Mętlik który właśnie roił się w jej głowie był gorszy niż wszystkie jakie miała do tej pory totalnie. – Porozmawiamy o tym jak do Ciebie przyjadę. Dobrze? – po raz kolejny nerwowo zerknęła w stronę drzwi, po za tym wytrącał jej z rąk wszystkie racjonalne argumenty i zanim będą ponownie drążyć ten temat musi się lepiej przygotować. Może powinna wymyślić coś łzawego? Może wtedy by odpuścił? Szlag, zapomniała, że według niego ma ponad trzydziestkę. Przygryzła dolną wargę.
– Nie, jestem na stażu – powiedziała, całkowicie szczerze, jednocześnie układając sobie w głowie całą argumentacje. – Poszłam na studia później, bo chciałam się wybawić. Trochę teraz żałuję, bo pewnie grzałabym ciepłą posadę i nie musiała znosić tych zazdrosnych suk – to ostatnie mogła przemilczeć, ale skinęła głową na uchylone drzwi. – Dlatego nie chcę o wszystkim rozmawiać. Nie chcę, żeby ktoś miał powody do plotek – patrzyła na niego z wyraźnym bóle w oczach, bo nie potrafiła tego ukryć; mogła kłamać, ale pewnych odruchów ciała nie umiała opanować. Ilekroć sprzedawała mu kolejne kłamstwo, czuła się gorzej i gorzej… ale nie mogła się przecież nagle wycofać ze wszystkiego co już powiedziała bo wyszłaby naprawdę na pojebaną, a w jego oczach naprawdę chciała być tą spokojną i uroczą Rosemarie Grey, która prowadziła zwykłe, najzwyklejsze życie. Kimś z kim mógłby spędzić całe życie bez akcji, które działy się w jej rodzinie – jak choćby strzelanina na weselu Josepha.
– Mówiłam Ci już, że mam zawirowania w życiu rodzinnym. I nie miałam czasu. – już nie wiedziała jak go zbywać, serio. Postanowiła więc obrócić to jakkolwiek w żart i dlatego nachyliła się lekko nad nim. – Gdybym Ci powiedziała, musiałabym Cię zabić – szepnęła mu do ucha, ale sama się chyba wkopała bo lekko się zawiesiła czując jego zapach. Potrzebowała kilku sekund żeby do siebie dojść i się odsunąć. Skoro kazał kontynuować, to kontynuowała. Zszyła ranę do końca, najlepiej jak potrafiła po czym założyła na nią odpowiedni opatrunek i zdjęła rękawiczki. Usłyszała jego słowa i poczuła się trochę tak, jakby ją w tym momencie uderzył.
– Chciałabym powiedzieć to samo, ale… ale nie wiem. Mam wrażenie, że gdy powiedziałam… – urwała, próbując przełknąć rozpacz. Chodziło jej o Kocham Cię które tamtego wieczoru było całkowicie szczere i naturalne, chociaż… nie tylko tamtego wieczoru. – Działałam pod wpływem impulsu. Przepraszam – wrzuciła rękawiczki do kosza, stając teraz bokiem do niego. Spłonie w piekle.
-
– Yhm. Możesz do mnie przyjechać. Tylko mnie uprzedź. Znasz mój numer – wzruszył ramionami, bo jednak często bywał poza domem, szczególnie teraz, kiedy musiał robić za posłańca Enzo i ganiał po całym mieście, próbując ogarnąć Farewella, od którego potrzebował co najmniej kilku rzeczy. Między innymi pewnie taśm z lotniska z czasu porwania Joe, bo to właśnie on był w ich posiadaniu. – Mam trochę spraw na mieście i to dlatego nie zawsze jestem w domu – dodał, jakby chciał się wytłumaczyć, chociaż w gruncie rzeczy wcale robić tego nie musiał. Ona nie czuła się w obowiązku powiedzenia mu czegokolwiek o swoim życiu, ale jakoś… No dziwnie by mu było nie wyjaśnić.
– Och, rozumiem… – powiedział, chociaż w gruncie rzeczy nie rozumiał wcale. Czy nie była trochę za stara na staż? Inna sprawa, że czepiać się nie mógł, bo usłyszał jej argumentację. – Właściwie to rozumiem chęć wybawienia się. Więc jakie szalone przygody przeżyłaś, kiedy odkładałaś w czasie studia? – spytał spokojnie, nawet z lekkim, rozbawionym błyskiem w oku. – Przykro mi, jeśli ci utrudniają. Mam tu znajomych, mogę to trochę rozwiązać – puścił jej oczko i uśmiechnął się uroczo, bardzo chłopięco, bo najzwyczajniej w świecie chciał jej pomóc. – Och… Rozumiem – pokiwał głową, chociaż nie za bardzo wiedział, jakiej natury plotek się bała. Przecież to normalne, że ktoś w jej wieku miał jakąś przeszłość i związki za sobą. To normalne, że miało się jakieś relacje. Gorzej, jeśli w międzyczasie było się mężatką.
– Rozumiem zawirowania, ale nadal brak czasu to średnia wymówka – powiedział cicho, a kiedy tak sobie zażartowała, westchnął mimowolnie, bo właściwie nie wiedział, co jej powiedzieć. Kiedy zszyła mu ranę i założyła opatrunek, nie ruszał się z miejsca, tylko patrzył na nią z czułością, miłością i palącą tęsknotą.
– Och – w jego oczach pojawił się ogromny ból, gdy powiedziała, że słowa te były wynikiem impulsu, a nie czegokolwiek więcej. Zabolało bardziej niż by tego chciał. – W takim razie rozumiem, wydaje mi się że wszystko, aż za dobrze – powiedział cicho i jednak się podniósł, zamykając uchylone drzwi do gabinetu, żeby nikt ich nie posłuchał.
– Nie wierzę ci – oświadczył, stając w tych drzwiach i spoglądając jej w oczy. Nie wierzył w ani jedno słowo odnośnie tego, że tamto Kocham cię było impulsem. Wierzył, że miała to na myśli. Widział to w jej oczach nawet teraz. Musiała to tutaj powiedzieć, tylko dlaczego?
-
– Różne głupie rzeczy. Najgorsze to chyba seks taśma i rozjechanie człowieka – wzruszyła ramionami, tonu używając poważnego, bo przecież nie kłamała, ale biorąc pod uwagę wszystko co ogólnie mu opowiadała to sama poczuła się, jakby żartowała. Kto normalny przydałby się do nagrania czegoś takiego i do tego do przejechania ludzia? No nikt. Nikt oprócz Rosemarie Russell. Uniosła lekko brew w górę. – Tak? Kogo? Może są wspólnymi znajomymi – zapytała, lekko się w jego stronę wychylając bo typowa dla kobiety ciekawość wzięła górę nad jakimkolwiek racjonalnym myśleniem. W zasadzie nie podejrzewała, aby mogli mieć wspólnych znajomych, ale kto wie? Będzie musiała wtedy wymyślić jednak więcej mądrych argumentów. Tak na wszelki wypadek.
– Wcale nie. Mówiłam, że nic nie zrozumiesz – ale nie chciała się przekomarzać, bo jeszcze by wyszło na to, że sama sobie nie wierzyła, a tego nie chciała. Musiała budować swoją wiarę w te wszystkie bzdury a nie ją podtapiać w najbliższym zbiorniku wodnym. Odsunęła się od niego na dość sporą odległość po słowach, którymi widocznie go zraniła (co poniekąd przecież chciała zrobić traktując to jako jedyny sposób na to, żeby się odczepił) i zaczęła nerwowo trzeć dłonie, na który wylała płyn do dezynfekcji. Jego ruszenie w kierunku drzwi zrozumiała jako wyjście, ale gdy zamknął drzwi spojrzała na niego zszokowana.
– Co? – na to nie była gotowa i na pewno było to po niej widać. – Dlaczego miałabym kłamać, Chris? – zapytała, ruszając w jego kierunku. Cała się trzęsła przez stres który w niej rósł. A może to była adrenalina? Zawsze tak bardzo uważała, by nikt się nie dowiedział, a teraz on był tak blisko, podczas gdy i sam David był pewnie kilka gabinetów dalej. – To nic dla mnie nie znaczyło. Dlatego się nie pożegnałam. – objęła się ramionami, zatrzymując tuż przed nim. Zadarła lekko głowę w górę tak żeby móc spojrzeć mu w oczy i robiła wszystko, żeby go przekonać. Patrzyła poważnie, prawie nawet pohamowała drżenie, chociaż to wszystko było cholernie trudne. Kłamanie o wieku czy rodzinie było zdecydowanie prostsze niż mówienie, że nic nie znaczył – bo przecież znaczył cholernie dużo.
-
– Och, cóż, chyba nie chciałbym widzieć tej seks taśmy - powiedział, jakoś mimowolnie starając się to obśmiać trochę. Poza tym, kto nigdy nikogo nie zabił, niech pierwszy rzuci kamieniem. On nie mógłby rzucić, bo jednak parę razy mu się zdarzyło. Póki co jednak nie wiedział, kogo rozjechała i jeszcze długo miał się nie dowiedzieć. – Znam dyrektora, jeśli będziesz potrzebowała. Kilku ordynatorów też kojarzę no i paru członków zarządu – nie było w tym szczególnej tajemnicy. Może nawet któreś z jego rodzeństwa w zarządzie zasiadało? Nigdy nie wiesz. Wzruszył ramionami i westchnął sobie cichutko.
– Nic nie rozumiem, więc może mi wyjaśnij? – uniósł brwi, trochę wytrzeszczając oczy, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, chociaż w gruncie rzeczy prawda była taka, że widział, że ona po prostu wyjaśniać mu nic nie chciała. Widząc ten jej zszokowany wyraz twarzy, zlustrował ją wzrokiem i kto wie, może nawet przekręcił klucz, który był w drzwiach, upewniając się, że nikt nie będzie im w tym momencie przeszkadzał.
– Ty mi powiedz, ale wiem, że kłamiesz – wzruszył ramionami i podszedł do niej bliżej. Widział, jak zaczęła się trząść, co dawało mu znać, że miał rację. – Widzę to po twojej reakcji, Rosie. Dlaczego mnie okłamujesz, skoro ewidentnie coś do mnie czujesz i skoro jesteśmy tu oboje? – zamruczał cicho i nachylił się nad nią, muskając nosem płatek jej ucha.
– Nic dla ciebie nie znaczyło? Dlaczego cała się trzęsiesz, Rosemarie? – wyszeptał do jej ucha, nachylając się nad nią i ujmując jej twarz w dłonie. Była piękna, absolutnie idealna. Uwielbiał ją i nie rozumiał, czemu tak się przed nim wzbraniała. Czy chodziło o to, że wolała kogoś w swoim wieku, czy o coś innego? Nie mógł jej rozszyfrować, chociaż bardzo chciał.
-
- Czyli nie zostajesz na stałe? - kątem oka na niego spojrzała. Wolałaby żeby wyjechał. A najlepiej zabrał ją ze sobą. - Cóż, moi bracia nie byli zachwyceni gdy koledzy im o niej powiedzieli - dodała, mając w głowie moment w którym Joseph rzucił jej na łóżko kasetę, którą przyniósł jakiś jego kumpel na męskim wieczorze. Do tamtej chwili sadziła, że kaseta jest w posiadaniu tylko faceta z którym ją nagrała, No ale cóż... okazało się, że nie można ufać komuś z kim się jest kilka tygodni. A o tym, że Chris kogokolwiek zabił nie wiedziała, może to lepiej? Wydawał się na takie coś za dobry.
- Ordynatorów? - nie mógł znać jej męża, przecież dopiero zaczął prace tutaj, prawda? Oblizała usta i odetchnęła. - Myśle, że sobie poradzę. - wzruszyła ramionami. Jeszcze tego jej brakowało żeby oprócz Davida inni pracownicy szpitala się za nią wstawiali. Da radę, twarda była i jakoś zniesie głupie zachowanie tych zawistnych suk. - I tak nie zrozumiesz - powtórzyła. Taka była z nią rozmowa; choć nie miała argumentów to i tak twardo próbowała trzymać się przy swoim. Dźwięk przekręconego klucza sprawił, że na moment wstrzymała oddech.
- Nie kłamię. - jej pewność siebie zdecydowanie gdzieś zniknęła, bo wiedziała że są tu sami i ze nikt nie będzie nic słyszał i kłamanie nie było potrzebne. Ale z drugiej strony po co miała robić mu nadzieje? Przymknęła oczy czując jego oddech na swoim uchu i policzku. - Przestań - powiedziała cicho, a gdy ujął jej twarz w dłonie, powoli otworzyła oczy. Cały upór nagle zniknął, mimowolnie sięgnęła dłońmi do jego swetra i zacisnęła na materiale palce. - Przestań, proszę. - powtórzyła jeszcze, ale potem lekko pchnęła go na drzwi, irytując się tym wszystkim coraz bardziej. - Jak inaczej miałam się z tobą rozstać? - przysunęła się bliżej niego, unosząc podbródek nieco wyżej. - Myślisz, że to, że nie dzwoniłam znaczy że nie tęsknię? Tęsknię. Jak cholera - wcale ta bliskość nie pomogła w nie trzęsieniu się. Teraz chyba drżała jeszcze mocniej.
-
– To zależy od moich szefów i od mojej woli. Pracować mogę też zdalnie – wzruszył ramionami, bo faktycznie tak było. – Jeszcze nie wiem, czy zostanę na stałe – dodał, patrząc na nią uważnie, obserwując jej reakcję. Zastanawiał się w tym momencie, czy ona chciała żeby został. Próbował ją wybadać i ciężko się dziwić, chociaż to ona przecież była tu lekarzem. – Też nie byłbym zachwycony, gdyby moja siostra nagrała seks taśmę i potem dowiedziałbym się od kumpli – wywrócił oczyma, bo jego rodzeństwo było dość liczne i na pewno jakaś siostra się wśród nich znalazła.
– Tak, znam kilku – wzruszył ramionami, jakby to nie był żaden big deal, ale jednocześnie widział, że delikatnie ją to zdenerwowało. Nie miał jednak zielonego pojęcia, dlaczego, więc uznał, że może chodzi o to, że nie chciała być posądzana o protekcję czy cokolwiek w tym rodzaju. – Na pewno sobie poradzisz, jesteś piekielnie zdolna – odparł, rozciągając usta w delikatnym, acz uroczym uśmiechu. Nie widział jej przy pracy, ale teraz mógł co nieco zaobserwować i uważał, że radziła sobie świetnie, nawet jeśli na medycynie znał się równe bardzo jak kominiarz na wieczorowych sukniach.
– W takim razie spróbuj mi wyjaśnić, a ja spróbuję zrozumieć – starał się być w tym momencie dojrzały, a miał wrażenie, że rozmawia z totalną smarkulą. Przecież była po trzydziestce, miała za sobą różne związki, więc dlaczego nie chciała mu wszystkiego po ludzku wyjaśnić? Uniósł jedną brew. Nie miał na celu jej skrzywdzić. Nie chciał też w żaden sposób zrobić czegokolwiek, na co nie miałaby ochoty.
– Przestań. Widać po tobie, że kłamiesz, Rosie. Co się dzieje? – zapytał spokojnie, a gdy powiedziała, żeby przestał, delikatnie się odsunął, puszczając jej twarz. Nie zamierzał robić niczego, czego nie chciała, jak już było wspominane. Potem jednak zacisnęła dłonie na materiale jego swetra, przechylił delikatnie głowę, wyraźnie zagubiony i faktycznie wpadł na drzwi, wzdychając mimowolnie. Nachylił się nad nią, gdy tak znalazła się jednak tuż obok, nie dotykał jednak w żaden sposób.
– Mogłaś mi po prostu powiedzieć, że już nie chcesz się spotykać, a nie po prostu znikać. Obdzwoniłem chyba wszystkie szpitale, próbując się dowiedzieć, czy coś ci się nie stało, bo… Kiedyś kogoś straciłem w wypadku samochodowym, Rosie. Bałem się, że cię straciłem i w sumie chyba całkiem słusznie, tylko w nieco inny sposób – przyznał, w tym momencie dotykając jej ramienia i zsuwając po nim dłoń, aż w końcu delikatnie dotknął jej dłoni. – To o co chodzi? – spytał cicho, zaciskając palce na jej palcach delikatnie, by nie zrobić jej krzywdy.
-
- W Seattle nie ma nic ciekawego - powiedziała, jakby chcąc go jednak do wyjazdu przekonać. - Sam mówiłeś, że dlatego stąd wyjechałeś. Los Angeles daje lepsze... perspektywy. - właściwie to sama całym sercem kochała Kalifornię, do tego odkąd wróciła do Seattle ciagle lało, więc brak słońca tez lekko negatywnie wpływał na jej nastrój. Chciałaby go mieć tuż obok siebie, ale biorąc pod uwagę sieć kłamstw w którą się wkopała zdecydowanie bezpieczniej byłoby gdyby wyjechał i nigdy więcej się nie spotkali. Nawet jeśli ta myśl nadal ją przerażała. Temat seks taśmy ominęła już, ale szanowała, że nie powiedział czegoś niemiłego. Jej mężowi często się wyrywały jakieś komentarze na ten temat, chociaż na początku udawał, że to bez znaczenia. Cóż, widocznie nie tylko Rose w tym małżeństwie udawała kogoś innego.
- Och, Boże. Naprawdę nie odpuścisz? - przewróciła oczami. Chociaż w jego oczach była po trzydziestce, to Rosie miała tylko dwadzieścia sześć lat. I jej umysł nadal działał na zdecydowanie innych obrotach niż jego, nawet jeśli ogólnie była nie najgorszą matką i - do tej pory - studentką. Zdecydowanie była nadal na etapie życia w którym powinno się bawić, realizować jakieś marzenia a nie tkwić pomiędzy sajkoł mężem i ośmiolatkiem a przystojnym kochankiem. Do tego bez możliwości własnego zdania. Po za tym nadal miała wrażenie, że gdyby poznał ją jako Rosemarie Russell to odwróciłby się i poszedł dalej, ewentualnie zniknąłby po wspólnej nocy. Takie realia istniały w jej głowie. Nie odpowiedziała na pytanie co się dzieje, tylko spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami w tak smutny sposób że to uczucie przerosło ją samą. Szczególnie wtedy gdy powiedział, że kogoś stracił i szukał jej po szpitalach. Matko, co za cudowny facet.
- Nie umiałam Ci tego powiedzieć prosto w oczy. - stwierdziła, chociaż to przecież nie było znowu prawdą. Chciała się pożegnać. - To wszystko naprawdę nie było łatwym wyborem, okej? - ewidentnie mógł zauważyć, że nad czymś myślała; właściwie to zbierała się w sobie żeby powiedzieć mu w końcu całą prawdę. - Musiałam wyjechać, bo... - Układała sobie powoli wszystko w głowie, ale kiedy poczuła jego palce wokół swojej dłoni przeniosła na te dłonie wzrok. - ...mam białaczkę. - dokończyła. Tak, powiedziała to. Sama właściwie w to nie wierzyła, bo kurwa, naprawdę? Wybaczcie jej wszyscy ludzie z białaczką, Rosemarie jest po prostu chora psychicznie, innego wyjaśnienia nie było. Uniosła jedną dłoń w górę i delikatnie pogładziła palcami jego policzek. - Tu jest świetny specjalista, który jest najlepszy w radzeniu sobie z... tym. Ale i tak rokowania są naprawdę słabe - zagryzła delikatnie wargę, czując że przez to wszystkie jej rokowania faktycznie spadają i pewnie zakończy swój żywot śmiercią tragiczną. Dlaczego musiała się wdać w najbardziej kłamliwego brata? Nie mogła w Willa który był kochany i uroczy? Fuck.
-
– Jesteś ty – zauważył całkiem celnie, bo jednak taka była prawda – dla niego Rosie była naprawdę cholernie interesująca. Inna sprawa, że pewnie jeszcze bardziej interesująca by mu się wydała, gdyby w końcu, dla odmiany zaczęła mówić prawdę. – Bo daje, ale mam tu interesy i nie jestem pewien… Zresztą zobaczę. Aż tak ci zależy, żebym wrócił? – przechylił głowę, uważnie lustrując wzrokiem kobietę. Naprawdę zastanawiał się, co w jej ślicznej główce się działo, że w ten sposób go traktowała. Dosłownie. Oczywiście, domyślał się, że chciała go spławić, ale z drugiej strony… Coś tu nie grało. Nie mówisz komuś, że go kochasz, a potem nie znikasz bez słowa. Tak się po prostu nie robiło.
– To moja największa wada. Nie odpuszczam, jak zależy mi na odpowiedziach na pytania, a jestem w stanie zrobić naprawdę dużo, żeby je uzyskać – zabrzmiało to w tym momencie jak groźba. Skoro już wiedział, gdzie jej szukać, to wiedział też, jak wyciągnąć o niej informacje. Był skłonny to zrobić, jeżeli jej odpowiedzi by go nie usatysfakcjonowały w jakiś sposób. Christopher miał dojścia i znajomości, a informacje potrafił zdobyć wieloma drogami. Nie zamierzał walczyć o nią na siłę, ale chciał dotrzeć niejako do sedna problemu. Chciał dowiedzieć się, dlaczego tak postąpiła i co ją do tego zmusiło – czy faktycznie była to sytuacja rodzinna? Gdy jednak spojrzała na niego w ten sposób, westchnął sobie cicho.
– Ale teraz stoimy twarzą w twarz, Rosie – powiedział cicho. – Możesz mi powiedzieć wszystko, nie będę cię oceniał, po prostu… Chcę zrozumieć – niemal szeptał do jej ucha. W końcu, gdy zaczęła mówić, że musiała wyjechać, bo jest ciężko chora, przechylił głową. Na chwilę cała krew odpłynęła z jego twarzy, a sam Chris stał się chorobliwie blady. Białaczka? Ale… Jak to?
– I możesz pracować? Powinnaś odpoczywać – powiedział cicho, z przejęciem unosząc ich splecione dłonie do swojego serca. W tym momencie cały świat się dla niego zatrzymał. Jeśli chciała go zostawić, w porządku, ale kurwa nie mogła umrzeć. – Pomogę ci – powiedział stanowczo. – Moja rodzina ma mnóstwo znajomych wśród lekarzy, załatwimy ci najlepszego specjalistę, nawet kilku. Będziesz miała najlepszą opiekę. Wyzdrowiejesz, Rosie – powiedział czule, drugą dłonią obejmując jej policzek i ucałował jej czoło. Nie zamierzał odpuszczać, nie zamierzał stawiać kreski na jej życiu. Musiała wyzdrowieć. Koniecznie. – Bez zobowiązań, oczywiście. Nie musisz ze mną chcieć być, Rosemarie. Po prostu chcę, żebyś wyzdrowiała – zapewnił od razu, bo nie chciał, by czuła się potem wobec niego zobowiązana do czegokolwiek. Najważniejsze było jej zdrowie.
-
- Och - powiedziała tylko, gdy powiedział że ona tu jest. Gdyby była bardziej nieśmiała, prawdopodobnie by się zarumieniła. A może jednak lekki rumieniec błysnął na jej twarzy tylko nie miała o tym świadomości? - Nie. To znaczy nie o to mi chodziło. Chcę, żebyś był szczęśliwy, a wydawało mi się, że Seattle Cię średnio uszczęśliwiała - rozmawiali dużo wcześniej, chociaż wtedy sadziła że to raczej kwestia nie udanego małżeństwa. Dopiero teraz powiedział, że ktoś bliski dla niego zginął w wypadku samochodowym i mimowolnie połączyła wątki. Nie mówił przecież nic o rozwodzie, tylko o tym, że miał żonę. Czy po rozwodzie się jednak trochę nie narzeka na współmałżonka, chociaż minimalnie?
- Tak? Co na przykład? Zatrudnisz detektywa żeby mnie rozgryzł? - zapytała z rozbawieniem wyraźnym, ale jego poważna mina dała jej trochę do myślenia. Może faktycznie byłby w stanie coś takiego zrobić? Jasne, gdyby wiedziała czym się zajmował prawdopodobnie nigdy by nie kłamała, bo dobrze znała ten świat i wiedziałaby, że tacy ludzie kłamstwa odkrywają szybciej ale... nie wiedziała. Sadziła, ze zajmuje się czymś związanym z rodzinnymi firmami i nawet by się nie domyśliła, że bliżej mu do jej rodziny niż sadziła.
- Prawda nie zawsze jest satysfakcjonująca. - wzruszyła ramionami, ale kiedy zobaczyła jego reakcje zbluzgała się w myślach jeszcze bardziej. Boże, najpierw złamała mu serce wyjeżdżając a teraz walnęła taką głupotę? Nie mogła zrozumieć skąd się jej to w ogóle w głowie pojawiło, serio. Nie miała białaczki, ogólnie była zdrowa jak ryba, ale może dzięki temu łatwiej odpuści? Albo i nie. Teraz to ona pobladła.
- Nie, nie, nie - pokręciła głową, ale zacisnęła delikatnie dłoń którą ujął. Miała wrażenie że słyszy teraz bicie jego serca, jeszcze głośniej niż swój przyspieszony lekko oddech. - Mam naprawdę świetną opiekę, moi rodzice wszystkim się zajęli - zaczęła się tłumaczyć, chcąc odkręcić jakoś jego myślenie. Ostatnie czego potrzebowała to jego lekarzy, którzy szybko go poinformują, że kłamała. - Praca mnie wyciszać. Po za tym, naprawdę o tym marzyłam. No wiesz, staż w świetnym szpitalu... - posłała mu nieśmiały i niesamowicie niewinny uśmiech, zaraz przymykając oczy gdy poczuła jego usta na swoim czole. Boże, dlaczego musiał być taki? Dlaczego musiał sprawiać, że teraz czuła się jeszcze gorzej? Odetchnęła głęboko, mimowolnie się do niego przytulając.
- Dlatego nie powinniśmy się już widywać. Nie chcę żebyś brał w tym wszystkim udział, skarbie - szeptała teraz, gładząc dłonią jego tors. Miała ochotę się rozpłakać w tym momencie z całej tej bezradności która ją ogarniała bo naprawdę nie mógł brać w tym udziału - jej życie było zbyt pojebane żeby w nim został. I wtedy zadzwonił jej telefon, a dzwonek który ustawiła dla Davida rozbrzmiał w gabinecie. - Idź już, odezwę się do Ciebie w wolnej chwili, dobrze? - od razu się odsunęła, poprawiając jasne włosy i polozyla dłoń na kluczu w zamku. Wiedziała, że ten telefon oznaczał, że jej szukał. Pewnie akurat miał przerwę i nie chciała żeby się na nich natknął.
-
– Ty mnie uszczęśliwiałaś – odparł bez zawahania, patrząc na nią swoimi niebieskimi puppy eyes. Było w tym sto procent szczerości. W gruncie rzeczy mógłby się nawet przenieść do Afryki i kopać z nią studnie, gdyby miała taką potrzebę i nadal byłby szczęśliwy. Nie chodziło o miasto, chodziło o osoby, które go otaczały. Faktycznie, o żonie nie mówił za dużo, chociaż powody do marudzenia miał zdecydowanie, w końcu go zdradzała i Chris nadal gdzieś tam wewnętrznie się wkurwiał, że dał sobie doprawić rogi jak ostatnia pizda.
– Nie prowokuj mnie, Rosie – poprosił z rozbawieniem, bo właściwie to mógłby to zrobić. Inna sprawa, że po co mu był detektyw, skoro sam był w stanie zrobić na jej temat obszerny research, który będzie znacznie lepszy niż cokolwiek, co jakiś detektyw by mu mógł powiedzieć. Wywrócił oczyma, gdy powiedziała, że prawda nie zawsze jest satysfakcjonująca.
– Ale jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa – westchnął ciężko, bo naprawdę za kłamstwami nie przepadał. W końcu zdrada to też swego rodzaju kłamstwo, prawda? Tak czy siak, on też trochę ją okłamywał, ale jednak uważał, że w ten sposób ją chroni. Chciał jej wszystko powiedzieć pewnie właśnie w momencie, jak się wprowadzi, pokazać skrytki na broń w domu, nauczyć strzelać i dać wybór, czy chce w tym świecie być. Nie miał świadomości, że ona w tym świecie tkwiła tak głęboko.
– Na pewno? Gdybyś miała jakiekolwiek wątpliwości, potrzebowała drugiej opinii czy czegokolwiek, to zawsze możesz na mnie liczyć – zapewnił, patrząc jej głęboko w oczy i całując jej dłoń. Nie wyobrażał sobie, by miała odejść – w końcu była tak młoda, miała tak dużo do zrobienia, tak dużo doświadczeń do nabycia… Nie zgadzał się z tą diagnozą wewnętrznie – budziła jego bunt, bo nie chciał, by umierała. Nawet jeśli miałaby z nim potem nie być. – Och, rozumiem. Ale i tak nie przemęczaj się. Masz skrócone dyżury? – spytał cicho, patrząc jej w oczy. Kiedy powiedziała, że nie powinni się spotykać, westchnął ciężko.
– Czy ty masz mnie za pizdę, która ucieka, kiedy jego kobieta jest chora? Jeśli nie chcesz ze mną być, w porządku, ale daj mi się wspierać. Domyślam się, że ta diagnoza musiała być dla ciebie szokiem… Daj mi przy sobie być – poprosił, patrząc jej w oczy i opierając się czołem o jej czoło. Odsunął się jednak, gdy usłyszał dzwonek jej telefonu. Westchnął mimowolnie.
– W porządku, Rosie – westchnął ciężko i faktycznie wyszedł z gabinetu, kierując się w stronę podziemnego parkingu. Pewnie sam się przywiózł do szpitala, więc właśnie tam zostawił swoje autko. Nie wiedział za to, co myśleć o tym wszystkim, miał cholerny mętlik w głowie i zdecydowanie nie chciał, żeby Rosie umierała. Ba! Nie zamierzał na to pozwolić!
-
- Dobrze, w razie czego dam znać - powiedziała cicho, z gulą w gardle która ciagle rosła przez jego czułe podejście. Jeśli istniało coś po śmierci, to Rosie na pewno będzie w tym miejscu czyściła studzienki kanalizacyjne za te kłamstwa, zaczynała się przygotowywać do tego mentalnie
- Nie chcę Ci tego robić. Nie chcę żebyś musiał to przezywać i na to patrzeć. Nie chcę być przy tobie łysa i słaba - zmarszczyła lekko czoło. W jej głowie naprawdę pojawiła się myśl, że upozorowanie śmierci byłoby najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji - przynajmniej by jej nie szukał. A z drugiej strony... widziała w jego oczach ten lekki ból gdy powiedziała o białaczce i ciężkim stanie. Zrozumiała wtedy, że umieranie nie będzie dobrym rozwiązaniem i złamie mu serce jeszcze mocniej niż gdyby powiedziała, że na przykład ma kogoś innego i powinien się odczepić. Może gdyby wiedziała o jego żonie to tak by zrobiła? Pewnie by go to bardziej zniechęciło. Jednak widok jego pleców gdy wychodził sprawił, że w głowie Rose zawrzało. Niby zaczęła zbierać waciki, przetarła blat metalowego stolika płynem do dezynfekcji, ale nagle zrozumiała, że dlatego pożegnania były chujowe. Odłożyła wszystko gdziekolwiek i wybiegła z gabinetu. Po drodze podbiegła do dyżurki i nasciemniala, że pacjent zostawił dokumenty i że biegnie mu je oddać. I faktycznie pobiegła. Zrezygnowała z używania windy, zbiegła kilka pięter w dół i gdy wpadła już na parking, zaczęła się rozglądać.
- Chris? - zawołała, szybkim krokiem przymierzając parkingowe alejki i gdy go zobaczyła, zatrzymała się. Patrzyła na niego z dość dużej odległości i gdy i on przystanął Rosie wzięła głęboki oddech (bo się naprawdę, kurwa, zmęczyła!) i do niego podbiegła. Może robiła błąd, ale go potrzebowała. Cholernie. Będąc zatem odpowiednio blisko, wskoczyła mu w sumie w ramiona, a że zakładam, że jednak ją złapał a nie upuścił, to oplotła go nogami wokół chudych bioder i zaczęła całować - jak szalona, ramionami obejmując stanowczo jego szyję, a palcami jednej dłoni delikatnie wbijając się w skórę jego karku. - Tęskniłam, cholernie - wymamrotała spod jego ust, zaraz na nowo wracając do pocałunków. Chuj, że ktoś mógł ich zobaczyć. Może zaparkował samochód gdzieś bardziej na uboczu i dlatego była taka odważna?