WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Nie mogła odpowiadać na jego słowa. Niestety, tak jak wiele razy wcześniej, tak i teraz czuła, że nie zrobiła wystarczająco wiele, że mogła więcej. Przyglądała się każdemu gestowi, który wykonywał raz po raz pozwalając powiekom opaść na kilka sekund dłużej.
- Nie wiem dlaczego myślą, że mieliśmy z tym cokolwiek wspólnego - powiedziała, wpatrując się w drzwi na wprost łóżka, jakby obawiała się, że zaraz przez nie do środka znowu wejdą umundurowani mężczyźni, gotowi zadać jej kolejne pytania, na które nie znała odpowiedzi. Nie, nie wiedziała kim był zamaskowany szaleniec. Nie, nie planowała pojawienia się na halloweenowej zabawie dużo wcześniej. Nie, jezu, nie znała dziewcząt które zmarły. Tak, była pewna, że pozostała czwórka nie miała z tym nic wspólnego. Tak, próbowali im pomóc jednocześnie starając się pozostać przy życiu i - jak w przypadku jej i Tottie - przy zdrowych zmysłach. Nie, nie mogła mieć z tym nic wspólnego, bo po cholerę wzywałaby pomoc. Idiotyzm zadawanych pytań prześcigał się z kolejnym idiotyzmem formułowanych przez mężczyzn treści. Gorzej, iż zdawała sobie sprawę z tego, że to nie koniec, że przecież nie odpuszczą póki go nie znajdą i zmuszą ją do odtwarzania w głowie tych scen bez końca.
- Idź, proszę - nie zamierzała zasypiać, chociaż czuła jak ciężkie ma powieki. Leki przeciwbólowe zmieszane z tymi uspokajającymi wcale nie wpływały kojąco na umysł. Nie odczuwała tak dużego bólu jak rano, gdy się obudziła, ale była bardziej niż pewna, że nie zmurży oka. Sterował nią racjonalny strach, niepozwalający się uspokoić. Jasne, obecność Rykera wpływała kojąco, była mu wdzięczna, że ją przytulał, że całował, głaskał, uspokajał. Jeszcze bardziej za to, że siedział obok, zapewniając ją o słuszności decyzji jakie podjęła i tym, że wszystko będzie dobrze. Doceniała, że donikąd się nie wybiera, że był gotowy spędzić przy jej łóżku cały dzień i noc, i następny poranek, jeśli zaszłaby taka potrzeba. To jednak nie wystarczało. Chciała znaleźć się w miejscu, gdzie wszystko było znane, gdzie nie wpadnie w paranoję, że za drzwiami czai się ktoś obcy, gotowy ją skrzywdzić. Gdzie znała każdy kąt. Gdzie miała swoją ulubioną poduszkę, gdzie mogła włączyć muzykę i przy niej usnąć, gdzie mogła założyć na siebie ulubione spodnie i chociaż w taki sposób odnaleźć namiastkę komfortu. - Chcę wyjść. Nie zostaną tutaj ani chwili dłużej, czuję jak się duszę. Chcę wrócić do domu - była uparta, nie docierały do niej żadne argumenty. Co więcej - gotowa była podnieść się z łóżka i pójść sama do lekarskiej dyżurki, by zażądać wypisu.
-
- Wyjaśnimy to - odrzucił niemal od razu. - Wyciągnę cię z tego. Obiecuję.
Wiedział, że to nie było jego zadanie. Że może, gdyby sytuacja była inna, zaoponowałaby, nie chciała zrzucić na niego tego ciężaru na barku. W końcu był jej, jak inne problemy w życiu. Ale w tej chwili nie zamierzał się z nią o to kłócić.
Tak właściwie, to już miał nauczkę na przyszłość, by nie zostawiać jej z problemami samej, nawet, kiedy uparcie tego po nim oczekiwała. Chory psychol, który zamordował młodą dziewczynę i godził Avianę w bok może był ekstremalnym tego przypadkiem, ale wystarczającym, by zmienił swoje podejście. Nie potrafił nawet przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo ich kłótnia eskalowała. Nie pamiętał ich trafionych bardziej lub mniej argumentów, motania się w jedną i w drugą. W tamtej chwili myślał, że to właśnie to definiowało przyszłość ich związku - to, jak zachowują się napotykając konflikt. Ale teraz, patrząc na nią w takiej przytłaczającej lawinie emocji, potrafił odsiać jedno od drugiego, dostrzec sedno sprawy, dla którego wszystko to było tego warte.
- Poczekaj - poprosił, widząc, jak ociężałe były jej powieki, ale jak zdeterminowana do wyjścia się wydawała.
Rozumiał ją. Sam nie chciał tutaj siedzieć, nawet w formie gościa. Nigdy nie wylądował w szpitalu jako pacjent, nie potrafił sobie tego wyobrazić. Tego bólu, tej dezorientacji, bezsilności. Przytłaczających czterech ścian, atakujących gdy tylko pielęgniarka opuści pomieszczenie i w środku nastanie cisza, przerywana pikaniem pracujących wokół urządzeń.
Westchnął cicho, wstając z miejsca. Nie chciał ryzykować jej zdrowiem, nie chciał, by zwijała się z bólu na kanapie w mieszkaniu gdy teraz do jej krwi pompowane były leki, które mogły temu zapobiec. Aviana nie była swoim mężem. Nie wyobrażał sobie partyzanckiego zszywania jej od nowa gdyby cokolwiek puściło, gdy znajdą się w domu. Nie była w szpitalu nawet doby.
- Chodź - mruknął, przesuwając ją lekko w miejscu, kładąc się na krawędzi łóżka, obok niej. W ostatniej próbie przytrzymania jej w łóżka i zmuszenia do snu. Objął ją ramieniem, pozwalając, by położyła głowę na jego klatce piersiowej, przytulając do siebie. - Widziałem, jak lekarz wychodził na przerwę. Jak wróci to do niego pójdę - obiecał, kłamstwo osładzając jej pocałunkiem w czoło.
-
- Kłamiesz - szepnęła, nie oponując, gdy kładł się obok w zwykłym ubraniu, nie zważając na niezadowoloną reakcję pielęgniarki, która przyszła sprawdzić czy wszystko w porządku. - Jesteś paskudnym kłamcą - mruknęła w jego klatkę piersiową, pozwalając powiekom opaść, gdy nie była już w stanie utrzymać ich w górze. Trudno było sprostać jej oczekiwaniom, chociaż na ten moment wydawały się proste do zrealizowania - miał po prostu wziąć ją do domu. Tyle i aż tyle.
Nie wiedziała ile spała, ale musiało minąć kilka godzin, bo dzienne światło nie wpadało już do sali, a zamiast tego świeciła się nocna lampka ustawiona na stoliku nieopodal. Nie pamiętała żadnego snu, ani bólu. Ramiona Rykera były najlepszym lekarstwem. Z wolna otwierając oczy, przyzwyczajała je do wciąż obcych obrazów i kiedy wreszcie umysł rozbudził się wystarczająco, drgnęła, rozglądając się dookoła. Nie było go obok, nie siedział na krześle, ani nie słyszała go zza uchylonych drzwi. Przerażenie szybko zastąpiła ulga, gdy dostrzegła jego sylwetkę przy dużym oknie, gdzie zapatrywał się na miasto chowające się za osłoną nocy. - Wszystko w porządku? - zapytała zachrypniętym głosem po dłuższej chwili obserwowania go. - Nie wyszedłeś, wciąż tutaj jesteś. Bałam się, że to był sen - ignorując własny strach, wysunęła spod kołdry dłoń, tę na którą nie chciała patrzeć, i wyciągnęła ją w jego kierunku. - Zostaniesz na noc? - nie wiedziała, że prosi go o coś tak trudnego do zrealizowania, że prosi o coś niemal niewykonalnego.
-
Wypuścił powietrze z ust słysząc, jak jej oddech się normuje, zupełnie tak jakby wstrzymywał własny od dłuższego czasu. Teraz potrzebowali tylko czasu. Czas leczył rany i choć ten raz mógł użyć tego wyrażenia dosłownie.
A potem znalazł się sam w tych czterech ścianach, znów. Czuł jej obecność przy sobie gdy spała i to, jak i poczucie zwykłego obowiązku, trzymało go w miejscu, na łóżku szpitalnym, którego nie chciał z nią dzielić. Od tego mieli własne, w jej mieszkaniu, w jego. Gdziekolwiek, byle nie tutaj. Nie w miejscu, w którym jedyne, co mogło się robić to czekać. Patrzeć przez okno, na wiszące na ścianie, bezsensowne obrazy, czy ekran telewizora, który choć puszczał to samo, co można było obejrzeć w telewizji, w szpitalu zawsze wydawało się takie... inne. Może dlatego, że oglądający nigdy myślami nie byli przy nadawanym programie.
Zamknął oczy, jakby to miało przepędzić otaczające go demony. Jakby to miało sprawić, że szpitalny zapach zniknie, że gwar śpieszących się tam i z powrotem pielęgniarek, i lekarzy przestanie do niego docierać. Nie wiedział, czy sam przysnął, czy po prostu tak głęboko zakorzenił się we własnych myślach, że gdy uchylił na powrót powieki, niebo wydawało się ciemniejsze, a bok, na którym leżała, był odrętwiały.
Wysunął się spod niej delikatnie, podstawiając jej pod głowę poduszkę. Przez chwilę, w zupełnie pozbawionym sensu strachu, obserwował, jak leży, upewniając się czy w ogóle oddycha. Wstał, rozejrzał się dookoła. Wyszedł na korytarz, zagadnął jedną, drugą, trzecią pielęgniarkę. Każda z nich nie miała dla niego czasu, każda była zajęta, znieczulona, nie rozumiała jego obaw. W końcu Herschel nie leżała na łożu śmierci, równie dobrze mogła poczekać na lekarza, który miał tysiąc, ważniejszych rzeczy do roboty. Ale dla niego to ona była najważniejsza i w przypływie frustracji zaciskał mocno zęby, starając się nie odpowiedzieć kobietom zgorzkniale. Czekał, zniecierpliwiony, chodząc tam i z powrotem. Przymykając drzwi do jej sali, żeby spróbować odgrodzić ją od reszty budynku, jakby to cokolwiek zmieniało.
Gdy wreszcie jej lekarz się zjawił, mrugnął, gdy spytano go, czy jest jej mężem. Mrugnął drugi raz i przytaknął, bo zabiegany mężczyzna i tak nie miał ochoty tego sprawdzać, Chciał tylko powiedzieć, co było istotne, wpisać cholera wie co w jej kartę zawieszoną przy łóżku i pójść dalej.
Gdy godzinę później usłyszał jej głos, wyrwał go z zamyślenia. Odwrócił się natychmiast, wracając do jej łóżka, chwytając wyciągniętą ku niej dłoń. Kurtkę już dawno temu zawiesił na oparciu krzesła, na które niejednokrotnie wracał gdy spała.
- Tak - odparł krótko, unosząc jej rękę, całując jej wierzch, nie zważając na ślady krwi, które mogły tam zostać.
Uśmiechnął się do niej, siadając znów u boku jej łóżka. Ciemne, zimne i odrzucające wnętrze pomieszczenia znośne gdy patrzył w jej kierunku. Pogładził jej włosy, patrząc na nią z góry. Wiedział, że tu zostanie. Będzie czuć się paskudnie, ale spróbuje zasnąć. Stukrotnie gorzej czułby się idąc teraz do domu. Nie byłby w stanie zostawić jej samej i niewiele było w tym poczucia obowiązku. Serce pękało mu na pół gdy to sobie wyobrażał.
- Oczywiście, że zostanę - nachylił się, całując ją w skroń. - Lekarz był. Rano możemy pogadać o wyjściu - dodał, choć nie mógł niczego obiecać, bo jedyne, czego sam się dowiedział to zobaczymy.
-
Patrząc na niego, na to jak się zachowywał, jak na nią zerkał, jak pod płachtą małych czynów przenosił góry, coraz mocniej zdawała sobie sprawę z siły uczuć, jakie odczuwała. Nie była gotowa na żadne wyznanie, nie w takich okolicznościach, nie kiedy jego zbolała mina starała się ukryć za nikłym uśmiechem, który tak bardzo kochała. Tak, kochała. Każdy jego gest, pojedyncze spojrzenie, niepozorne dotknięcie włosów i to jak marszczył czoło w zamyśleniu. Każde słowo, jego poczucie humoru, to jak kłamał, gdy wymagała tego sytuacja, jak zatrzymywał moment i zamieniał go w pięknie wspomnienie . Brzmiało to absurdalnie, ale w sytuacjach takich jak ta, gdy stajesz na krawędzi i nie wiesz co czeka za nią, chociaż musisz ją przeskoczyć - człowiek zdawał sobie sprawę z tego, kogo w swoim życiu pragnie i z kim chce je dzielić. Jej chwilą, momentem był on. On składał się z każdej sekundy zamieniającej się w godzinę i godziny zamieniającej się w dobę.
Za nic nie chciała tego stracić. Nie na rzecz głupoty, ani na rzecz kogokolwiek innego. Mając trzydzieści dwa lata, mimo tego, że była w paru związkach, a ostatni trwał kilka lat, poczuła to pierwszy raz. Ten przygniatający klatkę piersiową strach przed kochaniem go i pozwoleniem się kochać. Nigdy nie była tak świadoma tego, że o jej świecie stanowił on, a nie ona sama. Powierzenie mu tego w dłonie było skokiem w przepaść, w którą właśnie wpadała. - Chodź - uśmiechnęła się blado, starając się trochę przesunąć na łóżku. - Chcę cię pocałować, nigdy nie chciałam zrobić tego bardziej - krzyżując ich spojrzenia, odezwała się pewnym głosem. Wyrzuciła z głowy złe obrazy, wmawiając sobie, może tylko na chwilę, że Andrew jest w stanie zbudować dla niej inną rzeczywistość. - Obiecuję być zawsze tutaj - pokazała palcem na siebie, jakby za pomocą tego gestu uświadamiała mu, że donikąd się nie wybiera. - Tutaj - puknęła go w czoło. - I tutaj - a później w serce. - I nigdzie się nie ruszę. Ty też nie uciekaj - ignorując widok dłoni, przesunęła nimi po twarzy blondyna, tym razem dla odmiany uspokajając jego głowę i odganiając strach.
-
Uśmiechnął się nieco szerzej, słysząc jej słowa. Pochylił się posłusznie, nie czekając na to, co miała powiedzieć dopiero za chwilę. Do ust, które tak uwielbiał, które spierzchły od braku wody. Do jej dłoni zaciskających się na nim gdy znalazł się odpowiednio blisko. Do kobiety, która powoli, wbrew zdrowemu rozsądkowi wkradała się do jego życia pod postacią półnagich kąpieli w lodowatym jeziorze i kradzionego z grill baru wina. Która teraz stała się dla niego całym światem, którą chciał chronić za wszelką cenę, nawet wtedy, gdy sama tego nie chciała. Gdy chciała być niezależna, gdy nosiła swoją trudną przeszłość niczym zbroję, chroniącą ją przed wszystkim, co złe.
Chciał powiedzieć jej to wszystko, czego nie był pewien jeszcze kilka dni temu. Chciał nadać kolor jej bladym policzkom, chciał przywrócić tę iskrę, która rozpalała jej czekoladowe tęczówki gdy przyrządzała mu obrzydliwy pudding i z uśmiechem na ustach patrzyła, jak, nie widząc innej opcji, sięga po łyżeczkę.
Ale nie potrafił. Byli w szpitalu.
Poczucie zagrożenia wrosło w jego pień mózgu, wrosło w jego podświadomość sprawiając, że jego ciało było napięte. Choć jej rany były opatrzone, a w odciętej przez pielęgniarkę kroplówce nie została ani kropla płynu, nie potrafił się rozluźnić. Nie potrafił planować przyszłości, nie potrafił wyobrazić sobie nawet powrotu do mieszkania. Cztery, białe ściany dookoła niego go przytłaczały. Zamykały go w bańce, w której wciąż czuł tak potężny strach, którego nie potrafił wytłumaczyć. Bał się, że ją straci. Że nigdy nie wyjdą z tej sali, że wszystkie pozytywne prognozy, które miał mu do przekazania lekarz, okażą się nad ranem mylne. Bal się, że w wynikach znajdą coś, czego nie powinni znaleźć, że już nigdy nie podniesie jej na ręce i położy na miękkiej kanapie w salonie przy lecących w tle backstreet boys.
Był dorosły. Miał ponad trzydziestkę na karku. Widział w swoim życiu policję zgromadzoną przed zalanym krwią wejściem do mieszkania, widział zamykane, czarne worki na trupy pod miejscem strzelaniny. W obcym kraju obserwował, jak sterujący zwykłą klawiaturą, zamknięty w kontenerze młodzik w uniformie decyduje o tym, kto przeżyje, a kto nie, zalewając świat ogniem z nieba. Ale siedząc tu, słysząc to cholerne, nieustanne pikanie nie potrafił się rozluźnić. Nie potrafił być pewien tego, że wyjdą z tego cało.
Pamiętał tylko zaciskające się na jego ramionach ręce ojca, którego oczy wydawały się przygasać podsyte desperacja. Pamiętał wymuszone uśmiechy, pamiętał pokazywanie samolotów na niebie, oglądanych przez okno, pokazywanie rysunków i zadań domowych. Pamiętał siedzenie w łóżku w objęciach kobiety, którą kochał całym swoim sercem i z wolna obserwowanie, jak zostaje jej coraz mniej.
- Nigdzie nie ucieknę - odrzucił od razu, choć jego głos był ochrypły. Przez te kilka godzin niemal z nikim nie zamienił głosu, poza sporadycznymi pytaniami rzucanymi w stronę pielęgniarek i kilku próbach porozumienia się z ojcem, który był zbyt zajęty czymś, by mu odpowiedzieć przez telefon. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Nie był do końca świadom tego, jakie słowa opuszczały jego usta. Wpatrzony w jej oczy, ściskając kurczowo jej dłoń, zmusił się do uśmiechu, samemu chcąc tylko wyciągnąć ją z łóżka, przenieść do swojego auta i zawieźć do domu, zapewne z trzema mandatami na głowie, bo nie myślał nawet o zapłaceniu za parking.
- Rano zabiorę cię do domu - obiecał, przytulając ją do siebie, jakby samo to miało zachęcić ją do snu.
-
Pocałowała go i ten pocałunek, jak każdy do tej pory, smakował zupełnie inaczej. Pamiętała wszystkie i ten nieśmiały, którym obdarowała jego policzek w domku, i ten na powitanie kolejnego dnia przed samochodem. Pierwszy prawdziwy, kiedy ich usta złączyły się w całość, odrzucając dotychczasowe podchody. I jeszcze kolejny, gdy w pośpiechu ściągali z siebie ubrania pod ścianą w jej mieszkaniu. Każdy inny i każdy na swój sposób wyjątkowy. Ten też do tych należał, chciała go zapamiętać, bo wyrażał więcej niż mogło powiedzieć jakiekolwiek ze słów. Był tęskny, desperacki, nieco egoistyczny, przeładowany emocjami, a jednocześnie miękki, subtelny i tak krótki, że niemożliwym wydawało się umieszczenie w tych pojedynczych muśnięciach warg tylu ciężkich uczuć.
- Przestań się zadręczać, czuję, że jesteś spięty - odezwała się, przytulając do jego boku. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, który nakazywał jej leżeć w miejscu, przesunęła się, przekręciła i zdławiła jęk, próbujący wyrwać się z gardła. - Nie chcę o tym myśleć, ty też tego nie rób. Obiecaj, że jak wrócimy do domu, po prostu o tym zapomnimy. Przepracujemy to i zapomnimy - nie miała wątpliwości co do tego, że obraz martwej dziewczyny długo nie pozwoli jej w nocy spokojnie zasnąć. Młoda, blada twarz wryła się głęboko w jej umysł, ale chwile jak ta, którą teraz dzielili, kiedy za pomocą gestów, a nie słów, wyrażali swoje uczucia, pozwalała jej chociaż w małym stopniu odbić od tego brzegu w przeciwnym kierunku. Skupić się na czymś pozytywnym, na czymś dobrym, kurczowo się tego złapać i nie puszczać pod żadnym pozorem.
- Dobrze. Jutro rano - skinęła głową. Gdyby chciał zostawić ją tutaj samą, to wyszłaby o własnych siłach nawet w środku nocy. - Jeśli znowu kłamiesz, to będę rozczarowana - szepnęła jeszcze, pozwalając wypełnić ciszy wnętrze pokoju. Nie odzywała się przed dłuższą chwilę, przymknęła oczy i miarowo oddychała. Odrzuciła zapach wysterylizowanych powierzchni i chłodnej bieli ścian, skupiając się na cieple, które dawało jego ciało. Pachniał czymś co znała, do czego zdążyła przywyknąć. - Jesteś idealny, Sebastian - mruknęła będąc w półśnie, uśmiechając się do swoich słów zupełnie nieświadomie.
-
Chciał wyłączyć swoje obawy gdy o to go poprosiła. Wiedział, że nie mógł, że to niczego nie zmieniało. Jego s strach i napięcie były kompletnie irracjonalne. Leżała tutaj zdrowa, obolała, otumaniona przez leki, ale żywa. Zadana jej w bok rana miała się zaleczyć, a to wszystko miało być nieprzyjemnym wspomnieniem, do którego żadne z nich nie chciało wracać.
- Dobrze - przytaknął, krzywiąc się za jej śladem, gdy niepotrzebnie się wierciła w miejscu. Jemu było na tej krawędzi całkiem komfortowo, a nie chciał całkiem pakować jej się do łóżka, bo już teraz byli na krawędzi tego, co pielęgniarki były w stanie zaakceptować. - Tak zrobimy.
Uśmiechnął się, tym razem ze szczerym rozbawieniem. Sebastian był akurat tym elementem przeszłości, do której podejrzewał, że chętnie będą wracać jeszcze przez długi czas.
- Ty też jesteś niczego sobie - zażartował, całując ją w czubek głowy.
Wtulił twarz w jej włosy, samem przymykając oczy. Wątpił, by był w stanie tutaj zasnąć, ale tak było lepiej. Nie widział miejsca, w którym leżeli, nie czuł tak antyseptyków. Czuł jej ciepło, przytulał ją do siebie i czuł tylko jej zapach. Odrobina wyobraźni mogła zdziałać cuda gdy wszystkie miejsca na świecie wydawały się lepsze od tego.
Poranek zakradł się do pomieszczenia leniwie. Pierwsze promienie słońca sączyły się przez żaluzje, na korytarzach przewijali się umówieni na poranne wizyty pacjenci. Pielęgniarki przyszły do środka, zabrały puste worki po kroplówkach. Sprzątnęły coś, co pozostałe zostawiły wcześniej. Odrętwiały od umiarkowanie wygodnej pozycji, przytulił ją do siebie mocniej, gdy powoli zaczęła się budzić.
- Lekarz zaraz będzie - powiedział cicho, odchylając się nieco, by móc na nią spojrzeć. Odgarnął z jej twarzy opadające w dół kosmyki włosów i pochylił się, składając na jej ustach pocałunek. - Jak się czujesz?
-
Minęło znacznie więcej czasu, niż chwila zanim lekarz się pojawił. Nie był zadowolony słysząc naciski ze strony Aviany, która nie zamierzała się poddać w swoich postulatach. Pozwoliła się zbadać, pozwoliła założyć nowy opatrunek, nie patrząc w kierunku rany, jakby odrzucała możliwość bycia w jakiś sposób uszkodzoną, nie chciała wiedzieć jak paskudnie to wygląda i jaką bliznę po sobie zostawi. Wysłuchała wszystkich zaleceń, kazań, nie wtrąciła ani jednego słowa nawet jeśli z czymś się nie zgadzała. Wiedziała, że to nie był moment na negowanie czegokolwiek. Kiedy wreszcie opuścił sale, odetchnęła z ulgą, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Wyglądała okropnie - miała na sobie białą, bezosobową piżamę, która zawiązana z tyłu nie zakrywała wszystkiego, co ukryć powinna. Nie miała tutaj czystych rzeczy i świadomość tego, że miała nałożyć na siebie ciuchy z tamtego wieczora była... paraliżująca. Ignorując stojącego obok, przypatrującego się jej Rykera, zacisnęła dłonie na brzegach łóżka, starając się uspokoić. - Dasz mi swoją kurtkę? - zapytała, a ruchem głowy, bez słowa, wskazała na szafę, gdzie najpewniej znajdował się jej dobytek. - Daj mi tylko spodnie i buty, wyrzuć tą bluzę i całą resztę - znowu wzniosła wokół siebie niepozorny mur, nie przed nim, a przed wspomnieniami boleśnie pukającymi do głowy. Nie czekały na zaproszenie, wchodziły tam same i rozsiadały się z zadowoleniem, podrzucając jej detale, których zdawała się nie zauważać.
-
Gdy mężczyzna wszedł do pomieszczenia, wycofał się, dając jej więcej prywatności, ale jednocześnie nie wyszedł z pomieszczenia. Stanął pod drzwiami, słuchając jego zaleceń na wypadek, gdyby jej umysł wciąż był otumaniony lekami. Nie wątpił, że nie zostawi jej samej w mieszkaniu pod żadnym pozorem, więc powinien wiedzieć tyle, ile ona. Nie wtrącał się, gdy wykłócała się o wyjście wcześniej, nie chcąc po sobie pokazać preferencji, bo jeszcze zadziałałoby to tylko na ich szkodę. W praktyce gdy usłyszał, że może ją zabrać do domu, jakiś ciężar spadł z jego serca, a pomimo zmęczenia i odrętwienia, w ramiona natychmiast wstąpiła lekkość, której wyczekiwał od dawna.
Podszedł do jej łóżka gdy lekarz wyszedł z pomieszczenia i uśmiechnął się, już w pełni szczerze. Wiedział, że nie czuła się dobrze. Że opatrunki trzeba będzie zmieniać, że blizna zostanie jej do końca życia. W domu nie czekała ich sielanka, ale dla niego koszmar kończył się wraz z przestąpieniem szpitalnego progu i w życiu nie cieszył się tak na myśl o powrocie do czekających na niego mandatów przy samochodzie.
- Jeśli poczekasz, pojadę po twoje rzeczy - zaproponował, choć wiedział, że to nie wchodzi w grę. Że nie chciała spędzić tu ani minuty dłużej. Doskonale ją w tym rozumiał. Powinien pojechać po nie w nocy, gdyby miał od niej klucze, kiedy spała. Ale bał się wychodzić z pomieszczenia myśląc, że mogłaby się obudzić i zastanawiać gdzie się znalazł i czemu znów była w tym szpitalu sama.
Kiwnął głową, od razu idąc do złożonych przez pielęgniarki rzeczy. Podał jej to, o co prosiła, bluzę zwijając w kulkę, chowając za swoim ciałem i rozglądając się za śmietnikiem. Nie znosiła widoku krwi, a jej ubranie było nią przesączone, zesztywniało gdy bordowa plamy zaschły. Pozbył się tego elementu jej odzienia i zamiast tego podał jej swoją kurtkę. Narzucił ją na jej ramiona, zapiął zamek. Tak jak wtedy, nad jeziorem, zupełnie w niej tonęła.
- Czy mam cię ponieść? - spytał, pół żartem, pół serio, bo biorąc pod uwagę umiejscowienie jej rany, nie wiedział, która opcja była gorsza. Objął ją ramieniem, przytulając do siebie i kierując do wyjścia, do recepcji, w której pokrótce załatwili wszystkie formalności i wreszcie na zewnątrz.
Dziękował sobie w duchu, że zaparkował blisko. Wciśnięty mu między wycieraczkę a szybę świstek zgarnął, zgniótł i schował do kieszeni spodni, uznając, ze to problem, który nie wymaga od niego teraz uwagi. Pomógł jej znaleźć się na siedzeniu auta i samemu zasiadł przed kierownicą, powstrzymując westchnienie ulgi.
ztx2
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
Obudził się z potwornym bólem głowy. W dodatku dziwny ucisk wokół jego klatki piersiowej powodował, że łapał dość płytki oddech. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądało równie pochmurnie, co pogoda za oknem. I jeszcze to randomowe, szpitalne ubranie. Kłucie w skroniach nakazało mu zamknąć oczy. Powoli docierały do niego wydarzenia sprzed kilku godzin. Spotkanie z Zarą. Kłótnia z Maeve. Wypadek. Karetka. Badania w szpitalu. Szpital… Na tej myśli zatrzymał się na dłużej. Ile to już czasu spał? Która jest właściwie godzina?
Gdy tylko pielęgniarka, której nie miał przyjemności jeszcze poznać, weszła do pokoju z dawką leków, wypytał ją o wszelkie potrzebne mu w tej chwili informacje. Parę minut po trzynastej. No, świetnie, mruknął w myślach, niezbyt zadowolony. Do tej pory miał pewnie mnóstwo telefonów z pracy, a przecież wcześniej nie miał szansy nikogo poinformować, że nie będzie w stanie dziś się niczym zająć. Poprosił pracownicę szpitala, by przyniosła jego telefon. Lana nie byłaby z tego zadowolona, ale musiał wykorzystać fakt, że nie było jej na zmianie.
Gdy w końcu pielęgniarka przyniosła jego własność, burknęła z dezaprobatą, że ciągle wydzwania. Skrzywił się, widząc ilość nieodebranych połączeń, wszystkie z firmy. I choć nie miał nadziei na odzew od najważniejszych osób, które w tym momencie zajmowały priorytetowe miejsca na jego liście, to jednak na jego twarzy pojawił się posępny wyraz. No, cóż, właściwie sam sobie na to zasłużył i nie powinien oczekiwać nie wiadomo czego. Nikt nie wiedział, co mu się przydarzyło, bo jedyną osobą, jaka była wpisana w razie W to był jego ojciec, który, niestety… nie mógł już odebrać. Nate nie miał głowy do zmian w takich papierach, ale teraz poniekąd cieszył się, że nikt nie dowiedział się o jego wypadku. Nie tęsknił za odwiedzinami i pełnymi litości spojrzeniami, jak bardzo był biedny. Nie był. I nie był ofiarą, nad którą trzeba było się użalać.
Kiedy wykonywał niezbędne telefony zwrotne, przyniesiono mu jedzenie, na które spojrzał bez apetytu. Na pytanie, kiedy będzie mógł wyjść, pielęgniarka pokręciła głową i odparła, że po takim wypadku musi zostać jeszcze kilka dni na obserwacji i nakazała mu jeść. Fantastycznie, rzucił w myślach z przekąsem. Znaczyło to, że musiał pracować stąd. Odstawił jedzenie, gdy tylko pielęgniarka zeszła z pola widzenia. Skoro musiał zostać tu jeszcze przez jakiś czas, potrzebował paru niezbędnych rzeczy, typu ubranie na zmianę, żel pod prysznic, szczoteczka do zębów, no i, co najważniejsze, laptop. Nie namyślając się długo, dał znać o tym jedynej osobie, na której mógł teraz polegać, z prośbą o zachowanie pełnej dyskrecji przed całą resztą.
-
Po powrocie z dość długiego i intensywnego joggingu wrócił do domu i wziął szybki prysznic po czym przygotował sobie śniadanie, które składało się z jajecznicy z pomidorami oraz sokiem ze świeżo wyciśniętej pomarańczy. Tak, agent FBI bawił się w takie rzeczy, ponieważ uwielbiał gotować. Gdy wszystko ogarnął pojechał do pracy zająć się tym co miał do zrobienia, a czego nienawidził – papierkowa robota. Bardziej odnajdywał się w pracy w terenie, ale chyba każdy policjant czy agent nie lubił wypełniania papierków i odkładali to jak najpóźniej się dało.
Kiedy wracał do domu dostał wiadomość od swojego najlepszego przyjaciela. Kiedy ją odczytał to go zmroziło. W pierwszej chwili podejrzewał najgorsze wiedziony doświadczeniami, ale po chwili się zreflektował – przecież gdyby stało się najgorszego Nate by do niego nie napisał. Gdy dowiedział czego potrzebuje przyjaciel zajechał tylko do domu by się przebrać w świeże cichu, bo po całym dniu nie było to fajne. Zabrał z mieszkania Nathaniela to czego od niego potrzebował bez żadnych problemów i pojechał do szpitala.
Na początku recepcjonistka nie chciała mu powiedzieć, w której sali leży Covington, dopiero gdy skłamał, że jest z rodziny to pani wskazała, gdzie jest mężczyzna.
Zapukał i gdy usłyszał zaproszenie poprawił torbę na ramieniu i wszedł.
- Hej. - przywitał się i postawił rzeczy na ziemi przyglądając się Nate’owi. - Jak się czujesz? - to było pierwsze pytanie, które musiał zadać.
prezes/inżynier budowy
Covington Constructions
the highlands
Niezależnie od decyzji, jaką Nate podjął w sprawie przyjmowania gości, widok Devona w drzwiach sali wywołał w nim pewną ulgę. Brat, choć niezwiązany więzami krwi, był jedną z nielicznych osób, których towarzystwo nie wprawiało go w swego rodzaju skonfundowanie i obawy. Covington zawsze mógł na nim polegać, nie narażając się przy tym na powierzchowne ocenianie czy krytykę. Jemu mógł przyznać się do wielu rzeczy i nie bać się, że to cokolwiek zmieni w ich relacji, bo ostatecznie działała między nimi nić zrozumienia. I dobrze było wiedzieć, że chociaż jedna znajomość nie ulegała zmianom wraz z upływem czasu.
- Cześć, Devon - odpowiedział z lekkim uśmiechem, starając się kontrolować swój oddech. Mimo odpowiedniego bandażu, który pod koszulą podtrzymywał jego klatkę piersiową w ryzach, takie oddychanie nadal było dla niego nowością. - W miarę. Ale bywało lepiej - wzruszył ramieniem. Ta kwestia pozostawiała wiele do życzenia, ale cóż, nie miał na to żadnego wpływu. - Dzięki, że przyszedłeś. Udało Ci się wszystko ogarnąć? - zapytał, wskazując ruchem głowy na przyniesione przez przyjaciela torby. Prawdę mówiąc, najbardziej teraz czekał na przemycone jedzenie, bo szpitalna papka leżąca na stoliku obok, nie wyglądała zachęcająco, a głód, prawdopodobnie wzmocniony przez działanie leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, mimowolnie się wzmagał.
/zt :x
-
Vittoria nie słyszała ostatnich słów Maxa - po prostu odpłynęła, nie będąc pewna, czy w ogóle jeszcze będzie jej dane się obudzić. Najbardziej się bała o TJ'a. Wierzyła jednak, że może, jeśli nie odratują jej, to może utrzymają ją przy życiu chociaż na tyle długo, by dziecko można było bezpiecznie na ten świat sprowadzić. Kiedy więc odzyskiwała przytomność i słyszała pikanie aparatury, pod którą ją podłączyli, westchnęła cicho. Była w szpitalu czy może w jakiejś gorączkowej wizji nieba? Zamrugała kilkakrotnie, próbując złapać ostrość i zaraz poruszyła delikatnie palcami dłoni, na której spoczywała czyjaś wielka łapa.
- Hej - powiedziała cicho, zachrypniętym głosem. Czuła opatrunek i ból pod żebrami, ale nie było jakoś krytycznie. Zdecydowanie lepiej niż wtedy, kiedy ktoś ją dźgnął. - Czy wszystko w porządku z TJem? - zapytała, mimowolnie kładąc wolną dłoń na brzuchu i zaraz zlustrowała czułym spojrzeniem Maxa. Nie wiedziała, ile była nieprzytomna, więc podejrzewała, że skoro mamy tu nie było, to albo właśnie wracała z St. Tropez, albo pojechała się przebrać, bo nie zostawiłaby jej tu samej dla samego kaprysu. - Jak się czujesz? - spytała, chociaż to przecież nie Maxowi zajebano noża. Była jednak ciekawa, czy jemu nic się nie stało, bo... Martwiła się o niego. Zacisnęła palce na jego dłonie i uśmiechnęła się łagodnie. - Uratowałeś mi życie - stwierdziła, patrząc na niego, bo naprawdę tak uważała, to on jej pomagał uciskać ranę, to on jej pomógł i wezwał pewnie pogotowie, więc w jej głowie tak właśnie było.
-
– Hej… – powiedział, od razu oczy przecierając i spojrzał na nią z wyraźnym rozczuleniem. – Już myślałem, że nigdy nie usłyszę tych słów – aż jęknął, ale zaraz odchrząknął bo lekko zignorował przez chwilę jej pytanie. – Tak, nóż nawet nie był obok niego. Straciłaś dużo krwi, ale będzie w porządku. Musisz się po prostu oszczędzać – uniósł jej dłoń do swoich ust i złożył kilka czułych pocałunków. Gdy zapytała jak się czuł wzruszył ramionami i tylko pokazał wierzch swoich dłoni.
– Całkiem nieźle, ale typ miał twarde kości i wybiłem kilka kostek – powiedział z lekkim rozbawieniem, chociaż w jego oczach tego widać nie było. Nie musiał jej chyba mówić, że pobity pan leżał nadal na intensywnej terapii, prawda? Max był gotów skurwiela zajebać, no ale trudno, nadrobi.
– Wam życie, jeśli już – poprawił ją, unosząc palce do jej twarzy i zaczął nimi gładzić jej blady policzek. – Cieszę się, że się obudziłaś. Potrzebujesz czegoś? Coś przeciwbólowego albo wodę? – był do niej tak czuły jak chyba nigdy przedtem. Może to za sprawą tych magicznych dwóch słow? Nie wiedział przecież, że nic nie usłyszała..