WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że wiedziałam, że z dziećmi jest w porządku – powiedziała, delikatnie chwytając jego dłoń i układając sobie na brzuchu. Uśmiechnęła się jednak czule. Po prostu trochę przywykła do tego, że na Enzo nigdy nie mogła do końca w takich kwestiach liczyć, na Nicka mogła, ale nie byli ze sobą tak długo, by musiała po niego dzwonić ze szpitala… No i kiedy bastował z bul wersem, to uśmiechnęła się uroczo.
– No wiem, wiem, że tęskniłeś ze swoim chłopakiem – zaśmiała się pod nosem i delikatnie musnęła palcami jego nos z rozbawieniem, bo wiedziała doskonale, jak bardzo wewnętrznie Alex potrzebował się wygadać ze spraw, z których jej wygadać się nie mógł – dlatego chyba Cons była tak wdzięczna niebiosom za Sarah. Odetchnęła głęboko i spojrzała na niego. – Będzie potrzebował twojej pomocy. Wydaje mi się, że coś odjebał przy pokerze, ale nie jestem pewna, co – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Na pewno się zaraz dowiemy – dodała, spoglądając na Alexa z czułością.
– Naprawdę? – na pulchnej buzi Cons pojawił się teraz słodki uśmiech. – I tak Juls wraca głównie na noce, a i to czasami nie, a dom jest na tyle duży, że będziemy mieć na pewno dużo – dodała z uśmiechem i już chciała go znów pocałować, ale weszła Sarah i zaczęła pewnie wyjaśniać, co takiego się stało. I chociaż Cons i Alex na bank się od siebie odsunęli, to mimo wszystko nie puszczała jego dłoni. Nie chciała jej puszczać.


ztx2

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

20. Krótki moment, w którym chociaż próbowali udawać znowu szczęśliwych, szybko przeminął. Skończył się dokładnie w momencie, w którym zamknęli drzwi za jego przyjaciółmi, którzy w dobrych nastrojach opuścili ich nadal jeszcze wspólne cztery kąty, zostawiając ich samych w znacznie mniej pozytywnym nastawieniu. Nawet ta noc, wspólnie spędzona znowu w jednym łóżku, nie sprawiła, że cokolwiek się zmieniło – jedynie podbudowała to kłamstwo, które wcisnęli tej trójce sympatycznych osób, ich samych chyba jedynie utwierdzając w przekonaniu, że coś znacząco się zmieniło. Że dotarli do ściany, od której nie potrafili się odbić – i której nie potrafili pokonać, zamykając się w sobie i na siebie wzajemnie, nie czując motywacji do tego by zawalczyć… chociaż zdecydowanie było tutaj o co walczyć. Niedomówienia, kłótnie i brak konwersacji wpłynęły na to, że nagle stali się sobie tak bardzo obcy, wytaczając przy okazji tak wiele negatywnych argumentów przeciw sobie, że – Jordana chyba nie miała siły na nowo tego rozgrzebywać i te chęci do pojednania – chociaż były, to jakby nagle całkiem uśpione, bo nie czuła tych chęci po jego stronie. Jakby się całkowicie poddał, to poniekąd wpłynęło i na nią. I znowu zabrnęli w ten ślepy zaułek, który definitywnie niszczył ich relacje. Oboje zrobili i powiedzieli zdecydowanie za dużo, a Chet najpewniej dołożył jeszcze ówczesnej nocy, gdy zarzucił jej bycie próżną na komplementy, co wcale nie było prawdą. Ale skoro nagle mieli o sobie tak złe zdanie, to czy właściwie było jeszcze co ratować? Czy nie wydarzyło się za wiele? Bolało ją jednak to, że mimo wszelkiego szczęścia jakie czuła u jego boku, poczucia bezpieczeństwa, ogromu miłości i wsparcia, a co więcej – dostrzegając te wszystkie rzeczy, które Chester przecież dla niej robił… pozwoliła na to, by to wszystko przepadło. Tak, w dużej mierze z jej winy, bo przecież to wszystko zapoczątkowała, chociaż zdecydowanie nie chciała, by owa sprzeczka poniosła za sobą tak drastyczne konsekwencje. Nie chciała przez to tracić swojej małej, wymarzonej rodziny, ale… nagle nie potrafiła też naprawić tego, co się zepsuło. Może więc oboje nie byli do końca sprawni w kwestiach uczuciowych, blokowali się, unosili dumą i nie potrafili nawiązać spokojnej rozmowy – zderzali się ze sobą niczym dwa wybuchowe charaktery, które musiały doprowadzić do katastrofy, by dopiero potem zrozumieć, że nie było warto. Pytaniem tylko pozostawało, czy i tym razem mogliby – kolejny raz zresztą, dojść jeszcze do takich wniosków. A Jordie bardzo dużo rozmyślała o tym w ciągu ostatnich kilku dni, które niestety nie opiewały w tę ich dotychczasową miłą rutynę, ale właśnie w tę bolesną ciszę. Oboje właściwie mało bywali w domu, niezmiennie się mijali, a jeżeli dochodziło już do nieplanowanego spotkania, wymieniali zaledwie kilka słów – chyba faktycznie nie byli w stanie dobrać się w tej kwestii, w której, gdy on próbował podjąć rozmowę, to ona nie miała na nią ochoty: bądź odwrotnie. Ciemnowłosa jednak pragnąc coś udowodnić zarówno jemu, jak i sobie, chyba zdecydowanie wzięła na swoje barki nazbyt wiele: w szóstym miesiącu ciąży nie wszystko przychodziło jej już z taką łatwością, chociaż oczywiście czuła się dobrze i nawet sam brzuszek, mimo że znacząco się powiększył, nie był aż tak pokaźny jak u innych kobiet, z racji jej drobnej budowy ciała i innych uwarunkowań genetycznych. Tak czy inaczej często bywała u siostry i pomagała jej przy dzieciach, bo ta miała w ostatnim czasie na głowie kilka problemów, oprócz tego przecież nadal przykładała się do studiów – bywała regularnie na zajęciach i wykładach, przy tym mając również na głowie kilka zaliczeń, na deser dokładając zaś sobie pracę w barze, która również wymagała od niej nieco więcej – ale chyba miała poczucie, że nie może z niej zrezygnować, nie chcąc znowu być uznaną za to, która nie robi nic poza siedzeniem w domu… tak, te ich błędne pomówienia wypowiedziane w nerwach miały fatalne skutki w praktyce. W ciągu ostatnich dwóch dni bowiem Jordana była jakby bardziej osłabiona i apatyczna, jednak ten chwilowy spadek sił zrzucała oczywiście na pasmo dodatkowego obciążenia i tego, iż nie sypiała za dobrze w ostatnim czasie – bo samotne noce w wielkim łóżku wcale nie należały do najprzyjemniejszych. Poza tym nadal przeżywała to wszystko co działo się między nią a Chesterem, a właściwie brak czegokolwiek – bo już nawet się nie widywali, a to także wpływało na zwiększony poziom stresu. Właściwie już planowała wybrać się na dodatkową wizytę do swojego ginekologa, nieco się martwiąc, ale jednocześnie wzięła na siebie nieco zobowiązań i z nich także chciała się wywiązać. Tak więc dzisiaj po kilkugodzinnej zmianie w barze, gdy pojawiały się jej sporadycznie zawroty głowy i wyraźnie wyglądała bardziej blado niż zwykle, za namową współpracowników zdecydowała się skończyć wcześniej. Nie miała siły na kontynuowanie fizycznej pracy, ale też nie chciała siedzieć sama w domu, więc ostatecznie postanowiła wybrać się na ostatni dzisiejszego dnia wykład, gdzie mogła spędzić czas ze znajomymi. I to najpewniej okazało się być właśnie bardzo dobrą decyzją, bo istotnie nie była sama, gdy kolejne zawroty głowy zaledwie kilka minut przed wejściem na sale spowodowały, iż osunęła się na podłogę. Upadek nastąpił tak nagle, iż upadła niespodziewanie – i na tyle niefortunnie, że uderzyła się przy tym w głowę i straciła na moment przytomność. Konkretna reakcja grupy zapewniła jej szybką pomoc, bo wezwane pogotowie pojawiło się po zaledwie kilku minutach i chociaż Jordana na moment odzyskała przytomność, to była na tyle osłabiona, że nie do końca był z nią kontakt, więc natychmiast zabrano ją do szpitala, również ze względu na ciążę. Nie do końca orientowała się w tym co się działo, więc lekarze zajęli się nią już na miejscu, a po serii standardowych badań przeniesiono ją na salę, gdzie dostała kroplówkę wzmacniającą i zalecany odpoczynek. Chyba na moment znowu przysnęła, nie mając nawet pojęcia, że wówczas odpowiednia osoba ze szpitala zadzwoniła już – trochę bez jej zgody, bowiem nie było z nią kontaktu, do Chestera, którego Jordie zdążyła już wcześniej wskazać jako osobę upoważnioną do kontaktu w nagłych przypadkach. Gdy się przebudziła i zorientowała, że znajduje się w szpitalu, poczuła się nagle znacznie gorzej – ogarnęło ją ogromne poczucie winy i zabolało ją to, że była tutaj kompletnie sama. Pogładziła dłonią brzuch, w duchu przepraszając maleństwo za to, że nie do końca o siebie zadbała i nie powstrzymała kilku łez, które spłynęły po jej policzku w poczuciu całkowitej bezradności. Wpatrywała się akurat w okno, gdy nagle usłyszała, iż otworzyły się drzwi i gdy zorientowała się, że ktoś wszedł do sali, w pierwszej chwili pomyślała, że to zapewne pielęgniarka, ale gdy przekręciła głowę, zastygła na moment w bezruchu, kiedy jej wzrok padł na Chet’a. Jego widok spowodował tak silne emocje, że nagle jej oczy załzawiły się nieco bardziej, a łzy niekontrolowanie wypływały z jej oczu. Pociągnęła nosem, nie odrywając od niego wzroku, a widząc wyraźne zmartwienie na jego twarzy, nie mogła dłużej trzymać go w niepewności, myśląc, iż pojawił się tutaj głównie w obawie o syna. – Dziecku nic nie jest…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

27.

Zapewne dla niejednej osoby, zwłaszcza takiej o romantycznym usposobieniu, zaskoczeniem okazałby się fakt, że trwałego i stabilnego związku nie dało zbudować się jedynie na miłości - a to, że się kogoś kochało, najwidoczniej nie było dostatecznie silną motywacją, aby o ów związek zawalczyć. Nie motywowało ich też to dziecko, jakie już za parę miesięcy miało przyjść na świat - a jeśli nie to, to czy cokolwiek było jeszcze w stanie sprawić, by otrząsnęli się z tego letargu i zaczęli działać, zanim będzie za późno - czy może już było za późno? Jeśli nie uczucia - i jeśli nawet nie obawa oto, jak wiele mogli stracić - to może realna groźba tej straty; realny strach, niepewność, lodowaty dreszcz na karku i pchające się niepowstrzymanie do głowy czarne scenariusze, miały wreszcie uzmysłowić brunetowi, do czego dopuścił? Do czego oboje dopuścili, lecz czego konsekwencje ponosiła obecnie Jordana - oraz ich dziecko, które było przecież całkowicie bezbronne i uzależnione od niej, a jego życie - nierozerwalnie związane z tym jej. Ale w pewnym momencie oboje chyba o tym zapomnieli. Chet - zapomniał o tym, kiedy mniej lub bardziej świadomie krzywdził ją, nie panując nad własnym gniewem i nad własną siłą. Kiedy wraz z każdą kłótnią dokładał jej stresu. A ona - zapominała, gdy brała na siebie więcej, niż była w stanie udźwignąć; gdy nie dbała należycie o swoje zdrowie, gdy zbyt dużo pracowała i zbyt mało jadła. I można by winę za to wszystko zepchnąć na Chestera - to on był jej szefem w barze, ale równocześnie człowiekiem, który miał zapewnić jej odpowiednie warunki życia, aby nigdy nie musiała się martwić ani o siebie, ani o swoje dziecko. I starał się jej to zapewnić; starał się z całych sił. Do czasu. Nie mógł przecież trzymać Jordie zamkniętej w domu - który oboje chyba zaczynali nienawidzić - niczym w złotej klatce. Nie mógł o nią dbać, jeśli ona sama tego nie chciała i jeśli mu na to nie pozwalała. Nie mógł zabronić jej pracować, jeśli poczucie niezależności było tym, czego potrzebowała. Była wszak dużą dziewczynką, która sama wiedziała najlepiej, co było dla niej dobre. A w każdym razie tak twierdziła. Tak naprawdę jednak Chet nawet nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, jak wiele Jordana na siebie w ostatnim czasie wzięła. Znał jej grafik w barze, gdzie chcąc nie chcąc i tak była uprzywilejowana i pracowała w godzinach najmniejszego lub zerowego ruchu, nawet jeśli oznaczało to mniej napiwków - ale i lżejszą robotę. Jednak nie wiedział, o której wychodziła z domu, ile godzin spędzała na uczelni bądź innych zajęciach, i o której wracała - chyba że zdarzyło mu się wrócić przed nią, lecz przykra prawda była taka, że Chet również wolał spędzać popołudnia i wieczory poza czterema ścianami, w których witała go jedynie pustka i ta okropna cisza, jakie nieustannie przypominały mu o tym, jak jałowym stało się jego życie. Chociaż powinien być do tego przyzwyczajony - podobnie wszak wyglądało ono, gdy brunet mieszkał jeszcze w Nowym Jorku i gdy poza pracą nie miał nic. Gdy wracał każdego dnia do pustego mieszkania, a przed całym światem stwarzał pozory szczęśliwego i spełnionego człowieka. Ale, mimo iż trwało to wiele lat, to od tamtej pory mężczyzna zdążył przywyknąć do zupełnie innego stanu. Do budzenia się obok Jordany, i do tego, że każdego dnia wychodząc do pracy nie mógł się doczekać, kiedy znów ją zobaczy. Do tego, że miał z kim porozmawiać, choćby na te najbardziej błahe tematy. Do tego, że nie był sam. Obecnie zaś oboje byli sami: pod jednym dachem, ale w dwóch łóżkach, w oddzielnych sypialniach. I to była najgorsza rzeczywistość z dotychczasowych - rzeczywistość, do której nie chciał się przyzwyczajać. A jednak kolejne popołudnie przyszło mu spędzać na siłowni, wyładowując frustrację na worku treningowym - chociaż może powinien raczej pomyśleć o jakichś ćwiczeniach relaksacyjnych? Jak dotąd ograniczał się co najwyżej do patrzenia, jak Jordie ćwiczyła jogę, ale nie można powiedzieć, aby to go uspokajało - raczej jeszcze bardziej pobudzało. Dlatego wolał wyładować i wypocić napięcie, niż je w sobie dusić. Po intensywnym treningu poszedł pod prysznic, i zdążył się akurat przebrać, kiedy rozdzwoniła się jego komórka, a na wyświetlaczu ukazał się nieznany numer. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać - ale z drugiej strony, człowiek nigdy nie spodziewa się złych wieści. Zaś po tym, co usłyszał, trudno było oczekiwać dobrych - bo chociaż Jordana podała w szpitalu jego numer do kontaktu głównie z myślą o tym, żeby w razie konieczności powiadomili go, jako ojca jej dziecka, gdyby miała rodzić, to na to było jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie. Pani po drugiej stronie, jakże uprzejmym tonem powiadomiła go jednak tylko o tym, że Jordana Halsworth trafiła do szpitala - dodając, że więcej będzie mógł dowiedzieć się na miejscu, a ona przez telefon nie mogła podać żadnych informacji o stanie zdrowia brunetki ani o okolicznościach, w jakich w ogóle się tam znalazła. A to spowodowało tylko, że mężczyzna kompletnie nie wiedział, co myśleć. Pospiesznie wrzucił przepocone ciuchy do torby i zbyt pochłonięty narastającymi w nim obawami o stan Jordie, nie odpowiedział nawet na pożegnanie dziewczyny na recepcji, gdy opuścił budynek siłowni i dopadł do swojego samochodu, wrzucając torbę na tylne siedzenie. Odpalając silnik, mimowolnie przyłapał się na tym, jak mocno drżały dłonie. Można to tłumaczyć zmęczeniem mięśni - był jednak przyzwyczajony do stresujących sytuacji: w dawnej pracy były one jego codziennością, i niezależnie od poziomu adrenaliny, ręce mu nie drżały, kiedy trzymał broń, gotowy, by w razie konieczności móc strzelić - celnie. A teraz trzęsły się tak, że z trudem trzymał kierownicę, a później - dudnił bezmyślnie palcami w chłodny blat, czekając niecierpliwie, aż młoda kobieta poinstruuje go, w jakiej sali umieszczono Jordanę. Gdy tylko podała mu numer oraz kierunek - bo bez tego błądziłby tylko po tych cholernych korytarzach i jeszcze bardziej się wkurwiał - ruszył tam energicznym krokiem, rozglądając się w poszukiwaniu drzwi o odpowiednim numerze. I dopiero odnajdując te właściwe, zatrzymał się nagle i odetchnął głęboko, jakby przygotowując się na to, co tam zastanie. Na konfrontację z Jordie. Nacisnął w końcu klamkę i wszedł do środka, nie siląc się nawet na to, by ukryć zmartwienie, jakie z pewnością malowało się na jego twarzy, zanim w jednej chwili ustąpiło miejsca realnemu niepokojowi, kiedy brunet zatrzymał się w pół kroku, widząc jej łzy, mogące sugerować, że ich dziecku coś się stało. Bo niby z jakiego innego powodu Jordana miałaby płakać? Dlatego, że była tu zupełnie sama? Że nie mogła na niego liczyć? Że popełniła największy błąd w swoim życiu pozwalając, aby ojcem jej dziecka był ktoś taki jak on? Zmarszczył brwi i rozchylił pytająco usta, i chociaż chciał podejść bliżej, przytulić ją, pocałować - to nie mógł. Stał więc po prostu, przyglądając jej w oczekiwaniu, ale nim zdążył wydusić z siebie jakiekolwiek pytanie, ciemnowłosa ubiegła go informacją o tym, że z dzieckiem wszystko było w porządku, na co Chet finalnie odetchnął z wyraźną ulgą i skinąwszy lekko głową, przełknął z trudem ślinę. - To dobrze - uznał, robiąc kolejny krok w jej stronę. Oczywiście, że obawiał się o ich dziecko - nie tylko dlatego, że było ono ostatnim ogniwem, jakie ich jeszcze łączyło i gdyby istotnie coś z nim się stało, z nich samych nie byłoby już czego zbierać. - A ty, jak się czujesz? Co się w ogóle stało? - zapytał, bo tego w dalszym ciągu nie wiedział. Mógł pomówić z lekarzem za jej plecami, o ile ten cokolwiek by mu powiedział, ale najpierw musiał ją zobaczyć. Musiał się upewnić, że była zdrowa i bezpieczna, nawet jeśli ona sama nie wierzyła w to, że jego troska była szczera. Do tego również powinien już przywyknąć.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Możliwe, że trwały i szczęśliwy związek dało się zbudować na samej miłości, może to uczucie istotnie było wystarczające, ale nie w przypadku osób tak niepewnych jak ta dwójka – niepewnych w kwestiach uczuciowych, niedoświadczonych w trwałych związkach i dopiero uczących się dzielić to życie z drugim człowiekiem. I chociaż naprawdę bardzo się starali, a w pewnym momencie zdawało się, że to było dokładnie tym wszystkim czego potrzebowali – okazało się, że wystarczyła jedna mała przeszkoda, by to całe poczucie bezpieczeństwa i szczęście im odebrano. A właściwie to zaprzepaścili je na własne życzenie – dziwnym i niezrozumiałym więc było to, że nie potrafili zawalczyć o siebie wzajemnie, o to co razem mieli i co razem stworzyli, a tym bardziej o rodzinę, którą mieli stworzyć dla dziecka, które niczemu przecież nie było tu winne. Więc Chester mógł myśleć, iż rani teraz nie tylko jedną, a dwie osoby – a prawdą było również to, że teraz także winna była tutaj Jordana, bo raniła nie tylko bruneta, ale również ich synka, któremu i ona odbierała szansę na szczęśliwe dzieciństwo w pełnej rodzinie. Przerzucać się winą można więc było bez końca, ale to i tak niczego w tej sytuacji nie zmieniało, bo byli winni właściwie tak samo, bo po drodze oboje popełnili znowu zbyt wiele błędów. Ale co trzeba było, aby wreszcie przejrzeli na oczy? Aby zrozumieli co tracili i o co nie potrafili zawalczyć, chociaż było to warte nawet schowania własnej dumy do kieszeni? Właśnie tego dramatycznego zdarzenia, chwili grozy i niepewności, realnego zagrożenia życia nie tylko Jordany, ale może przede wszystkim życia ich dziecka? Gdy tylko otworzyła oczy w szpitalnej sali, gdzie była teraz kompletnie sama, właśnie to wszystko zrozumiała w pierwszej chwili – ogarnął ją ten realny strach i przytłaczające wręcz poczucie winy. Zagroziła własnemu synowi, który był tak maleńki, tak bezbronny i tak bardzo od niej zależny – nie zadbała należycie o swoje zdrowie, przez co ten mały człowiek mógł ucierpieć. I biorąc tak wiele na swoje barki, nie zdawała sobie chyba z tego sprawy, tak bardzo pochłonięta przez żal i złość, nie rozumiała jak wiele złego się dzieje, na jak wiele niepotrzebnych rzeczy pozwolili z Chet’em, co ostatecznie mogło skończyć się naprawdę tragicznie. I to właśnie chyba to w tak dużej mierze nią wstrząsnęło – nie wiedziała czy było jeszcze co ratować, czy on tego chciał, czy nadal mu zależało: bo przecież w żaden sposób nie okazał jej tego w ostatnim czasie, ale jakaś jej część chciała w to wierzyć. Mimo nawet tej cholernie bolesnej myśli, że ją zdradził – chyba mogła i musiała przełknąć gorycz porażki, bo „sama była sobie winna”. Sama popchnęła go w ramiona innej, działając tak chaotycznie – w złości i smutku, odtrącając jedynego mężczyznę, któremu tak bardzo na niej zależało. I wiedziała już jak bardzo była głupia. Nie spodziewała się więc, że za moment go tutaj zobaczy, nie miała pojęcia, że do niego zadzwoniono, ale wówczas, gdy już napotkała jego spojrzenie, poczuła dziwne uczucie ciepła, które ogarnęło jej ciało. I to chyba ten nadmiar emocji, tak sprzecznych ze sobą, spowodował, że kolejne łzy płynęły z jej oczu i nijak nie potrafiła ich zatrzymać. Nie chciała jednak dłużej trzymać go w niepewności – mimo, że nie zareagował tak jakby tego chciała, że nawet do niej nie podszedł, a jedynie zastygł w bezruchu w połowie sali, przyglądając się jej z niepewnością wymalowaną na twarzy. I tak, właśnie do tego doprowadziła swoimi działaniami: że mimo, iż marzyła jedynie o tym, by wziął ją teraz w ramiona, to tego nie zrobił, bo nie wiedział czy może – i to było w tym najgorsze. Dlatego nie wiedziała nawet czy on tego chciał, czy istotnie nadal martwił się jeszcze o nią, czy wyłącznie o dziecko, które nosiła pod sercem – czy to pytanie zadał bo musiał, czy dlatego, że szczerze się martwił. A przecież jakiś czas temu odpowiedź na to pytanie byłaby dla niej oczywista. Przełknęła więc ślinę, siląc się na jakiś względny spokój, ale nadal nie była w stanie zapanować nad tym jak się czuła – cholernie źle z myślą o tym jak bardzo zniszczyła to co było między nimi. – Ja… nic mi nie jest – pokręciła lekko głową, z trudem panując nad płaczliwym tonem głosu – A… Ty jak… skąd wiedziałeś? Zadzwonili do Ciebie? – spytała, nie do końca rozumiejąc jak mógł pojawić się tutaj szybko, po czym otarła mokre policzki - Zemdlałam na uczelni, przed wykładem. Miałam szczęście, że nie byłam wtedy sama, ale… upadając uderzyłam się w głowę i straciłam przytomność. Lekki wstrząs mózgu, muszę odpocząć i dali mi… - zerknęła w górę - …kroplówkę na wzmocnienie – przeniosła ponownie wzrok na bruneta, wyjaśniając powoli to co się wydarzyło. I wtedy znowu ogarnęło ją to cholerne poczucie winy. Pogładziła dłonią brzuch, odrywając wzrok od czujnego spojrzenia jego ciemnych oczu, gdy jej własne kolejny raz dzisiaj się załzawiły pod wpływem tego wszystkiego i mimo że nie powinna się denerwować, to i tak nie była w stanie tego powstrzymać. To było silniejsze od niej. – Przepraszam… przepraszam za wszystko… - mruknęła płaczliwe, kręcąc z niedowierzaniem głową – Nie wiem jak mogłam być tak głupia, to wszystko moja wina. W dodatku naraziłam jeszcze naszego syna, za dużo na siebie wzięłam. I zepsułam to wszystko co było między nami… właściwie bez powodu… - przygryzła lekko dolną wargę, powstrzymując usilnie kolejną falę łez, ale chyba bezskutecznie. I właściwie chyba pierwszy raz tak się przy nim rozkleiła, ale w tej sytuacji, w której nie pozostało jej już chyba nic innego – było to najlepszym dowodem na to jak jej zależało i jak cholernie żałowała tego co się wydarzyło. Ale teraz nic już nie zależało od niej, mogła jedynie czekać na jakąkolwiek reakcję z jego strony – mógł ją przecież po prostu znowu uznać za wariatkę. Może faktycznie była inna kobieta, bo przecież tak naprawdę nie widywali się od jakiegoś czasu i nie wiedziała gdzie ten czas spędzał. Ale z drugiej strony tęsknota za nim był tak silna, że nie była w stanie dłużej tego w sobie dusić – nie dzisiaj. – Nie chciałam żeby to zaszło tak daleko, nie zniosę tego dłużej, Chet…

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Czy Chet był człowiekiem niepewnym, to pozostawało kwestią dyskusyjną - można by go nazwać emocjonalnie niestabilnym, wręcz rozchwianym, skoro z taką łatwością popadał w skrajności i balansował nieustannie pomiędzy tym błogim, wewnętrznym spokojem i bezgranicznym szczęściem, jakie odczuwał, będąc z Jordie, a niekontrolowanymi wybuchami agresji i bezmyślną (auto)destrukcją, gdy nie umiejąc poradzić sobie z własnymi porażkami, staczał się w dół niczym rzucony kamień. Ale nawet wtedy był w stu procentach pewien swoich uczuć do ciemnowłosej oraz tego, że ona jako jedyna trzymała go w pionie - jeśli zatem był niepewny, to tylko dlatego, że Jordana nie była go pewna: że w pełni mu nie ufała. Że nie czuła się przy nim wystarczająco bezpiecznie. I na początku faktycznie Chester sądził, iż obawiała się tego, że prędzej czy później mężczyzna się nią znudzi czy ucieknie; ale później coraz częściej zaczynał myśleć, że to ona była znudzona - nim, ich życiem oraz tą leniwą monotonią, jaką miała u jego boku - i zwyczajnie sama zaczęła tworzyć problemy w swojej głowie, żeby urozmaicić im codzienność. I że zwyczajnie wymknęło jej się to spod kontroli. Ale teraz, to wszystko nie miało już tak naprawdę żadnego znaczenia. Nie, gdy ta paraliżująca obawa o to, że mógłby ją stracić, odbierała brunetowi zmysły. Bał się, po prostu, po ludzku - o nią i o dziecko, i chociaż rozsądek podpowiadał mu, że nie było w tym jego winy, to mimo wszystko czuł, że zawiódł: bo nie zatroszczył się o nich tak, jak obiecywał. Problem jednak w tym, że to Jordie nie pozwoliła mu się sobą zaopiekować i o siebie zadbać - i że Chet w obecnej sytuacji czuł się tak samo niepewnie jak ona. Nie wiedział, czy gdyby podszedł bliżej - nie odtrąciłaby go po raz kolejny, a on... po prostu zbyt wiele razy już spotykał się z odrzuceniem z jej strony. I miał znacznie więcej powodów, by sądzić, że Jordie zwyczajnie nie chciała jego oraz jego bliskości, niż żeby łudzić się, iż było inaczej. Ale z drugiej strony - to był chyba ostatni moment, by zaryzykować. Nawet gdyby mieli się sparzyć - po raz ostatni. - Tak, zadzwonili do mnie ze szpitala, ale przez telefon nie chcieli mi powiedzieć nic więcej o tym, co się właściwie stało - wyjaśnił, podchodząc do łóżka, przy którym zatrzymał się na sekundę, zerkając jednocześnie na stojące nieopodal krzesło, jakby zastanawiając się nad kolejnym krokiem, zanim przysiadł jednak w końcu na brzegu łóżka, koło Jordie. Podłączona do kroplówki, zapłakana - wydawała się być tak cholernie krucha i delikatna, jakby tonęła w tej bezdusznej bieli szpitalnej pościeli. - Martwiłem się o ciebie... o was - dodał, kładąc dłoń tuż obok tej kobiecej i zaledwie muskając jej palce swoimi. - Ale... już lepiej się czujesz, tak? Co mówił lekarz, zostaniesz tu na noc, będą ci jeszcze robić jakieś badania? - domyślał się, że zostawią ją na obserwacji; urazy głowy, niezależnie od tego, jak błahe by się nie wydawały, zawsze należało traktować poważnie, więc i żaden rozsądny lekarz nie wypuściłby jej teraz do domu. Zwłaszcza że jeszcze przed chwilą była tu zupełnie sama i chociaż obecnie już Chet był przy niej, to zgadywał, że gdyby ktoś ją zapytał o to, czy miał się nią kto zaopiekować - nie mogłaby z pełnym przekonaniem odpowiedzieć twierdząco. Nie kryjąc swego zaskoczenia tym, co padło po chwili z jej ust, brunet pozwolił, by jego brew drgnęła lekko ku górze. Dotąd to przeważnie on musiał przepraszać i nie spodziewał się usłyszeć tego od Jordie. Tylko że to chyba nie jego przepraszała... - Już dobrze. To nie twoja wina, że zemdlałaś, Jordie, nie płacz - odrzekł spokojnym tonem i sięgnął ostrożnie dłonią do twarzy dwudziestotrzylatki, by przesuwając czule kciukiem po jej policzku, otrzeć jej łzy. Wnioskował jednak, że za to właśnie przepraszała: że czuła się winna tego, iż naraziła ich dziecko i wylądowała w szpitalu. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że Halsworth istotnie się do takiego rozwoju wydarzeń przyczyniła: że nie odżywiała się właściwie; że była ostatnio przemęczona, a mimo to wciąż brała na siebie więcej, tylko po to, żeby coś udowodnić. Mimo że w ten sposób mogła udowodnić co najwyżej swoją nieodpowiedzialność. Nie miał też pojęcia, że to wszystko tak naprawdę spowodował on sam: czymś, co powiedział w złości i czego zupełnie nie przemyślał, nie mając pojęcia, jakie będą tego konsekwencje. Zabrał po chwili dłoń, jednak późniejsze słowa kobiety, w których wspomniała o tym, co między nimi zepsuła, jeszcze skuteczniej zbiły bruneta z tropu - bo brzmiały zupełnie tak, jakby do Jordie dotarło nagle, jak bardzo się myliła i że to, o co go oskarżała, nie miało najmniejszego pokrycia w rzeczywistości. Ale czy faktycznie to zrozumiała? Ściągnął brwi, coraz bardziej skołowany i zdezorientowany, gdy stwierdziła, że nie mogła już tego znieść, i przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu, analizując te słowa w głowie. Bez skutku. - Co... Co to znaczy? - zapytał ostrożnie, bo właściwie nie rozumiał, co Jordie chciała przez to powiedzieć: "spróbujmy to naprawić" czy raczej "dajmy sobie spokój i po prostu się rozstańmy", a chyba... obawiał się, że to drugie. Nie chciał jednak wyciągać pochopnych wniosków - takie działanie wyrządziło już wystarczająco wiele szkód w ich relacjach.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Popadanie w skrajności niestety miało to do siebie, że łatwo było się w nich zatracić, ale trudniej z nich uwolnić – i chociaż czasami popadanie w te pozytywne skrajności było dobre i wręcz łaknęło się ich bez końca, to jednak te negatywne mogły wiele zepsuć. Oni niestety nadal nie potrafili ich oswoić, bo gdy już zatracali się bez końca w tym szczęściu, bezgranicznej miłości i potencjalnym zaufaniu, to nagle zdarzało się coś, co nie powodowało z pozoru drobnej kłótni, ale właśnie kolejną lawinę awantur, oskarżeń i niepewności – jakby istotnie nie byli w stanie sobie nic wytłumaczyć, a jawnie musieli się krzywdzić w każdy możliwy sposób. To były właśnie te skrajności, które utrudniały im życie i uniemożliwiały stworzenie stabilnej relacji, chociaż wydawać się mogło, że wszystko co złe mieli już dawno za sobą… Chet w tym wszystkim również mógł już jej nie ufać: mógł uważać, że straciła to poczucie bezpieczeństwa, które przy nim czuła, że podejrzewała go wówczas o zdradę, chociaż nic nie zrobił i że ostatecznie brzydziła się jego dotyku, chociaż było to kompletną bzdurą. W tym wszystkich jednak irracjonalnych podejrzeniach, Jordie też była pewna tylko jednej rzeczy – swoich uczuć do niego, bo niezależnie do tego jak się zachowywała i co mówił, kochała go ciągle tak samo mocno i nic nie mogło tego zmienić. Problem polegał jedynie na tym, że nie wiedziała po prostu jak mu to teraz okazać, kiedy wszystko tak koncertowo zniszczyła. Najbardziej zaś obawiała się właśnie tego, że zaszczepiła w nim nutkę niepewności co do swojego podejścia do wspólnego, nowego życia: jakoby miała się nudzić monotonią i stabilnością, nadmiarem uczuć i spędzaniem czasu w domu – bo chociaż istotnie czasami miała dość, czasami miała gorszy dzień, czy czasami oczekiwała od niego odrobinę więcej uwagi, to i tak nie wpływało to na to, że ten czas spędzany z nim w domu był tym najlepszym. Ten spędzony w jego ramionach nie mógł równać się z niczym innym. Dlatego to właśnie za nim tęskniła najbardziej – za możliwością krótkiej i błahej nawet rozmowy, spojrzenia w jego oczy czy zatopienia się w jego silnych ramionach i zapomnienia o całym świecie. Więc gdy dzisiaj obudziła się sama w szpitalnej sali, poczuła okrutną pustkę i chyba to uzmysłowiło jej właśnie boleśnie co traciła na własne życzenie i że pozwoliła na to, by to zaszło tak daleko. A przecież pragnęła, by mógł się nią opiekować, okazywać uczucia i by po prostu przy niej był – tak ja dotychczas. Dlatego pierwsze ukłucie żalu spłynęło na nią znowu, gdy pojawił się w sali i tak naprawdę nie zrobił nic więcej: nie przytulił jej, nie pocałował – nawet nie dotknął. Chociaż miała świadomość tego, iż mógł się obawiać kolejnego odrzucenia z jej strony, czego sama była sobie przecież winna. Ale to z pewnością był już ostatni moment na to, by zaryzykować, bo im dłużej będą trwać w tym zawieszeniu, tym trudniej potem będzie to naprawić. Spojrzała więc na niego ze smutkiem w oczach, gdy jednak podszedł nieco bliżej i ostatecznie przysiadł na łóżku, dzięki czemu po prostu już miała go bliżej siebie. – Dziękuję, że tak szybko przyjechałeś – powiedziała cicho, pragnąc jedynie zasygnalizować mu, że doceniała to, że tutaj był i że równie mocno tego chciała. Poza tym, dobrze było usłyszeć, że się o nią martwił, bo to napawało jej serce nową nadzieją, dlatego sama nieśmiało musnęła jego palce swoimi, gdy wyczuła jego dłoń tuż obok swojej. – Tak… czuję się trochę lepiej, chyba kroplówka już działa. Zostanę tutaj przynajmniej do jutra, chcą zobaczyć czy nie będzie innych objawów, bo mogą wystąpić zawroty głowy albo wymioty. Ale dodał też, że miałam szczęście, bo uraz głowy ostatecznie nie był na tyle poważny, więc oprócz chwilowego bólu nie powinno się dziać nic więcej – wyjaśniła powoli, pociągając nosem co kilka słów, bo jednak łzy nadal niekontrolowane spływały po jej policzkach i utrudniały jej mówienie, nad czym po prostu nie mogła zapanować. Nie mogła, bo zbyt wiele chciała Chesterowi teraz powiedzieć, a znajdowanie się w tej sytuacji – w szpitalnym łóżku, nie ułatwiało jej wcale zadania. Wobec czego po prostu rozkleiła się bardziej, chaotycznie starając się go przeprosić, chociaż najpewniej ten dobór słów znowu nie był do końca trafny, dlatego nie dostała w zamian żadnej konkretnej reakcji z jego strony – oprócz zaskoczenia, które dostrzegła na jego twarzy. Chyba więc znowu wrócili do punktu wyjścia, w którym należało przemyśleć każde słowo dwukrotnie, by nie zostało błędnie odebrane. – To moja wina, Chet… - mruknęła znowu płaczliwie, nie spodziewając się tego, że zdecyduje się sięgnąć dłonią do jej twarz. A ten drobny gest, był przez nią tak bardzo odczekiwany, że niemal wtuliła odrobinę twarz w jego dłoń, znowu czując jej ciepło przy swojej skórze – a był to przecież pierwszy, tak bezpośredni kontakt fizyczny od dłuższego czasu. I uzmysłowił jej jeszcze bardziej jak cholernie tęskniła, chociaż miał na celu zaledwie otarcie jej łez z policzka. – Moja, bo za dużo na siebie wzięłam w ostatnim czasie. Nie wiem co chciałam tym udowodnić, ale nie chciałam… żebyś myślał, że nic nie robię. Że tylko siedzę w domu. A potem Ciebie też w tym domu właściwie nie było i… nie chciałam być w nim sama – pociągnęła nosem, ocierając drugi policzek wierzchem dłoni – Mniej jadłam, byłam zmęczona i trochę kiepsko spałam w nocy. Mam lekką anemie… - dodała cicho, ujawniając też jeszcze jeden szczegół, za który skarcił ją lekarz, gdy zobaczył jej wyniki – I za to też przepraszam, bo naraziłam nasze dziecko przez własną nieodpowiedzialność. Ale nie tylko za to przepraszam… też za to jak wtedy zareagowałam w klubie, za to co mówiłam i robiłam – nie wiem, chyba nie byłam sobą. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale strasznie tego żałuje, Chet – przyznała, odwracając znowu na krótką chwilę wzrok, by ponownie się nie rozkleić, chociaż to już akurat było strasznie trudno, bo jej oczy i tak ciągle były mokre od łez i wystarczyło, aby nimi mrugnęła, a łzy znowu spływały po jej bladych policzkach. I naprawdę nie chciała też, by oglądał ją w takim stanie, bo istotnie nigdy wcześniej się przy nim tak nie rozklejała, ale z drugiej strony to najlepiej ukazywało kłębiące się w niej uczucia. I wskazywało na to, że to poczucie winy było szczere. Przekręciła znowu głowę w bok i spojrzała na niego nieco zamglonym przez łzy wzrokiem, gdy dopytał co miała na myśli, bo właściwie w pierwszej chwili nie zorientowała się, że mógł to opacznie zrozumieć. Wyczuwając więc nadal jego dłoń tuż obok swojej, nakryła ją swoją, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. – To znaczy, że chciałabym cofnąć czas. Że chciałabym, aby to się nie wydarzyło… to co w ostatnim czasie mówiłam i robiłam, to jak się zachowywałam, jak wysnuwałam bezpodstawne oskarżenia… to że w Ciebie zwątpiłam, chociaż wcale tego nie chciałam. Tak strasznie za Tobą tęsknie… - mruknęła cicho, muskając delikatnie opuszkami skórę jego dłoni, by ostatecznie jednak tę dłoń cofnąć, dając mu przestrzeń i możliwość reakcji, której nadal się nie doczekała. Nie chciała naciskać, właściwie sama czuła nadal ten wewnętrzny ból na myśl o tym, że przecież mógł być w jego życiu ktoś inny – ale z drugiej strony miłość do niego była silniejsza. – A nie zniosę dłużej tego, że w ogóle się nie widujemy, że nie rozmawiamy, że nawet mnie nie dotykasz… przepraszam, że do tego dopuściłam – dodała tak szczerze jak potrafiła, chcąc rozwiać jego wszelkie wątpliwości: przepraszała za wiele rzeczy, ale w głównej mierze przepraszała tylko i wyłącznie jego, za to jak beznadziejnie się wówczas zachowała. Jak go zraniła, jak wszystko zepsuła i jak dopuściła do tego, że wszystko co mieli nagle zniknęło. – Wiem, że moje przepraszam to za mało, ale naprawdę nie wiem co mogę zrobić – westchnęła, sięgając dłońmi do swojej twarzy, którą w tych dłoniach ukryła, jednocześnie ocierając mokrą od łez twarz. Tym samym decydując się na największe pokłady szczerości jakie miała: porzuciła swoją dumę, co wcale nie było takie proste, ale w obliczu tego co dzisiaj się wydarzyło zrozumiała, że czasem trzeba się tej dumy wyzbyć. Że to co można stracić jest o wiele cenniejsze. Tylko pytaniem pozostawało, czy już tego całkowicie nie straciła.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Nasuwało się pytanie, czy naprawdę za każdym razem któreś z nich musiało lądować w szpitalu i narażać swoje zdrowie, aby zmotywować się nawzajem do tego, by przejrzeć wreszcie na oczy, nie będąc zaślepionymi własną, urażoną dumą. Czy naprawdę musieli zostać postawieni pod ścianą, aby zawrócić z tej drogi, którą pędzili bezmyślnie, obrzucając się nawzajem oskarżeniami i nie dostrzegając, jak wiele w ten sposób niszczyli - być może bezpowrotnie. Nie mogli wszak liczyć na to, że ich problemy same się rozwiążą - bo zmarnowali już wystarczająco dużo czasu, nic nie robiąc: orbitując wokół siebie i nie umiejąc się spotkać. Porozmawiać. Porozumieć. I szczerze... Chet zaczynał mieć dosyć tego powtarzającego się schematu - bo to nie było zdrowe i gdzieś tam z tyłu głowy wiedział, że nie tak to wszystko się powinno odbywać. A jednocześnie - chyba inaczej nie umieli. Nawet jeśli oboje z pewnością woleliby znaleźć się w szpitalu w przyjemniejszych okolicznościach i dopiero za kilka miesięcy, gdy urodzi się ich syn - ale żeby i tym wydarzeniem móc się w pełni cieszyć - i przede wszystkim, aby móc się tym cieszyć razem - musieli najpierw uporządkować własne sprawy; dopóki jeszcze byli tylko we dwoje i dopóki ich problemy nie dotykały ich dziecka w stopniu, jakiego nie dałoby się odwrócić. Pozostawało tylko pytanie, czy oni sami wierzyli jeszcze w to, że dało się to odwrócić i wyprostować. Póki co oboje działali bowiem nazbyt ostrożnie, ale z drugiej strony - może lepsze to, niż impulsywne reakcje, jakie doprowadziły ich do tego miejsca i jakich obecnie mogli tylko żałować. Słowa Jordany brunet skwitował więc już tylko skinieniem głowy. Z przykrością patrzył przy tym na jej łzy, nie umiejąc ani nie mogąc zrobić i powiedzieć nic, by je zatrzymać - zwłaszcza że chyba nawet do końca nie rozumiał, z czego wynikała obecnie tak emocjonalna reakcja z jej strony. Ale był tylko nieczułym mężczyzną, a przez to, jak ostatnio niewiele czasu spędzał z Jordie, nie zdążył prawdopodobnie przywyknąć do ciążowych huśtawek nastrojów. Czego również cholernie żałował - bo chciał być przy niej niezależnie od tego, jak irracjonalnie by się nie zachowywała. Ale nie mógł. Początkowo współczujące spojrzenie zaraz jednak przybrało bardziej surowy wyraz, gdy w odpowiedzi na jej wyjaśnienia, zmarszczył z dezaprobatą brwi. - Co? Nie myślę tak, cholera, Jordie, doprowadziłaś do tego, że wylądowałaś w szpitalu po to, żeby mi coś udowodnić? Nie jadłaś i przepracowywałaś się, żeby mi coś udowodnić?! - wypalił, odrobinę zbyt nerwowo, za co szybko skarcił się w myślach i odetchnął, rozmasowując palcami zmarszczkę powstałą między jego brwiami. Nie było sensu jej teraz dokładać i uzmysławiać, jak głupio postąpiła, kiedy sama z pewnością zdawała już sobie z tego sprawę. Co nie zmieniało faktu, że twierdzenie, jakoby brunet miał problem z tym, że Jordie będąc w ciąży czasem kiepsko się czuła czy po prostu nie czuła się na siłach, żeby wyjść z domu, było niesprawiedliwe i krzywdzące. - Nie było mnie w domu, bo na samą myśl, że miałbym tam wrócić tylko po to, żebyś mogła mnie unikać... wolałem nie wracać wcale. Ale przecież wiem, że nawet jeśli mniej wychodziłaś, to przez ciążę, a nie lenistwo; że robiłaś to dla dobra dziecka i po to, żeby uniknąć takich sytuacji jak ta. Naprawdę myślisz, że tego nie rozumiem? Że mam ci to za złe? - pokręcił z niedowierzaniem głową, bo sam już nie wiedział, czy Jordie istotnie miała go za takiego idiotę, czy też za tak oderwanego od rzeczywistości, która nie zawsze była sielankowa i kolorowa. Ale tak czy siak świadczyło to o jednym - że nie myślała o nim za dobrze. Wciąż z lekką dezorientacją wysłuchał jej słów, przypatrując się tępo jej twarzy i chyba zwyczajnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nigdy zresztą nie odnajdywał się zbyt dobrze w mówieniu o uczuciach. Dopiero gdy wyczuł dotyk jej dłoni na swojej, zerknął na sekundę w dół, by na powrót zaraz odnaleźć jej opuchnięte nieco od płaczu oczy. - Więc... zrozumiałaś, że to były bezpodstawne oskarżenia? Mimo że wcześniej nie chciałaś nawet słuchać, kiedy usiłowałem ci to powiedzieć? - pokręcił z powątpiewaniem głową i potarł dłonią swój pokryty zarostem policzek, nie wiedząc już właściwie, czy Jordie faktycznie w to wierzyła, czy po prostu miała dosyć i była gotowa puścić tamto wszystko w niepamięć. Ale czy mógł w takim razie łudzić się, że przy okazji kolejnej, przypadkowej sprzeczki, ona znowu nie zdecyduje się wywlec tych samych argumentów przeciwko niemu, gdyby wciąż zalegały jej one na wątrobie? Nie chciał, żeby wisiało to między nimi bez końca - bo to byłoby tylko zamiataniem problemów pod dywan. Wzruszył w zamyśleniu ramionami. - Nie wiem... oboje wtedy źle się zachowaliśmy, ja też powiedziałem wiele rzeczy, których nie powinienem był mówić i których nie miałem na myśli - przyznał, ujmując w końcu jej dłoń w swoją, by dopiero po chwili przenieść ponownie swoje spojrzenie na twarz ciemnowłosej. - Też za tobą tęsknię, Jordie, i nie chcę cię stracić, ale... to niczego nie zmienia, jeśli nie potrafisz mi zaufać. Jeśli masz wobec mnie wątpliwości, to mi o tym powiedz, zamiast snuć jakieś swoje domysły. Nie możemy wiecznie odbijać się od ściany i żałować, że nie da się cofnąć czasu - bo się nie da. Muszę wiedzieć, że mi wierzysz - że nic nie jest dla mnie ważniejsze od ciebie i że nie naraziłbym tego, co mamy... co mieliśmy, dla jakiejś chwili przyjemności z inną panną, rozumiesz? - zajrzał jej w oczy, licząc na szczerość, nawet gdyby ta miała teraz wszystko zniszczyć stwierdzeniem, iż nie umiała mu już zaufać. Jeśli zatem Jordie chciała go jeszcze o coś zapytać - chociażby o to, czy miał na boku inną kobietę - to chyba teraz miała ku temu najlepszą okazję. Albo rozwieje jej wątpliwości, albo... pogrzebie ostatnie nadzieje. Ale przynajmniej będą mieli jasność.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Być może istotnie nie potrafili uczyć się na błędach – może dopiero tak drastyczne wydarzenia jak wylądowanie w szpitalu musiały im uzmysłowić, że coś ewidentnie robili nie tak jak należy. Tylko czy rzeczywiście to było zdrowe? I właściwie? Czy tak powinien funkcjonować normalny i dobry związek? Mając na koncie bowiem takie doświadczenia, jakie mają oni, powinni już bez wątpienia w siebie wierzyć i co więcej – powinni potrafić schować urażoną dumę do kieszeni znacznie wcześniej: wyciągnąć dłoń na zgodę i zażegnać kryzys, kiedy nie było jeszcze na to za późno. Czy nie tak właśnie powinno być tym razem, gdy w istocie działo się niemal dokładnie to samo co kiedyś? Zderzali się niechlubnie ze ścianą, wszystko się sypało, a oni… trwali biernie w swoich irracjonalnych domysłach, przy każdej możliwej okazji jedynie się wzajemnie raniąc. Ten powtarzający się, bolesny schemat rzeczywiście tym razem powinien dać im do myślenia znacznie bardziej – że wszelkie konflikty można było zażegnać rozmową, że można było wyciągnąć dłoń na zgodę wcześniej, że wówczas nie trzeba byłoby marzyć o tym, by czas mógł się cofnąć, bo nie byłoby to koniecznie. Bo byliby znowu razem. Pytaniem pozostawało tylko nadal czy faktycznie nie było już za późno na te dywagacje i przemyślenia, czy nie zabrnęli już tak daleko w swojej złości i dumie, że być może nie było już czego zbierać: mimo oczywiście wszelkiej miłości, którą zapewne nadal do siebie czuli. Już bowiem tracili zbyt wiele pięknych wspomnień z tego okresu ciąży, który powinien być dla nich tym najpiękniejszym, którego wspomnienia powinni pielęgnować – nie zaś starać się zapomnieć te momenty, które spędzili osobno. Tym samym coraz częściej rozmyślała o tym, że to chyba ostatni dzwonek na to, aby rzeczywiście naprawić sprawy między sobą, póki jeszcze są tutaj tylko we dwoje: by za kilka miesięcy mogli pojawić się znowu w szpitalu, ale w znacznie przyjemniejszych okolicznościach (chociaż pozornie, bo dla Jordie to pewnie nie będzie takie proste, ale nadal mimo wszystko cudowne), a co najważniejsze – by mogli być tu razem, tak naprawdę razem. Jak rodzina. I myśl o tym, że mogłoby być inaczej chyba i również teraz doprowadzała ją do tak rzewnej reakcji, bo wahania nastrojów czasami naprawdę doprowadzały ją do szału. Czasami więc zdarzał się ten niepohamowany płacz, a łez w ostatnim czasie wylała chyba już nazbyt wiele. – Nie… nie wiem… - westchnęła ciężko, w odpowiedzi na jego ostrzejszą reakcję, której po części się jednak spodziewała, chociaż na pewno nie była ona dla niej teraz miła. Zdawała sobie sprawę z tego, że źle się zachowała, ale jednocześnie Chet miał prawo się zdenerwować, dlatego odwróciła na moment wzrok z wyraźnym poczuciem winy i pokręciła lekko głową. – Wiem, że tak nie myślisz. Po prostu powiedziałeś to wtedy, w złości, a ja… sama nie wiem czemu tak to odebrałam. Naprawdę nie wiem i przepraszam. I to też nie tak, że nie jadłam celowo, po prostu więcej bywałam poza domem, a potem nie miałam ochoty na jedzenie… w takich ilościach w jakich powinnam, zapewne też nie jadłam zbyt zdrowo i odżywczo, stąd anemia – wyjaśniła, poniekąd też jakby nie wiedząc w stu procentach jak się do tego odnieść. Bo sama nie znała żadnego racjonalnego wytłumaczenia, chociaż chciałaby je teraz mieć. Postąpiła po prostu głupio i miała tego niestety – bolesną świadomość. – I nie chce żebyś uważał, że myślę o Tobie źle… po prostu oboje powiedzieliśmy za dużo, a ja chyba zbyt mocno wzięłam sobie te słowa do serca, chociaż nie powinnam. Co nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie dobry, nawet bardzo i tak wiele dla mnie robisz… - westchnęła znowu, ocierając wierzchem dłoni nadal wilgotne od łez policzki i kąciki oczu, aby nie wypływały z nich kolejne łzy, chociaż odrobinę jakby się już uspokajała - I pewnie wyszłam na tą, która kompletnie tego nie docenia… chociaż naprawdę jest to dla mnie ważne… i właśnie za to tak bardzo Cię kocham… - przyznała cicho, pozwalając sobie na wtrącenie tego istotnego wyznania między słowami, jednocześnie chcąc uzmysłowić mu, że jej uczucia względem niego się nie zmieniły. I nigdy się nie zmienią, niezależnie od tego jak nieracjonalnie by się zachowała, bo jest tylko człowiekiem i również popełnia błędy – podobnie jak i on popełniał je kiedyś. – Nie potrafię Ci wytłumaczyć dlaczego tak zareagowałam, bo sama tego nie wiem. Nie wiem czemu tamten telefon tak wytrącił mnie z równowagi… nie wiem. I nie wiem dlaczego nie chciałam Cię słuchać, byłam po prostu zła, czułam się w jakiś niezrozumiały sposób zraniona i… to chyba dlatego. Ale to było kompletnie niedorzeczne – i tak, wiem, że tamte oskarżenia były bezpodstawne, ale chyba nie umiałam się do tego potem przyznać. Przesadziłam… przepraszam… - przeniosła na niego niepewne spojrzenie, dostrzegając mimo wszystko to powątpiewanie w jego oczach, ale do tego też niestety miał prawo. Poruszając więc kwestie wszelkiego zaufania, nie chodziło już tylko o to czy to ona ufa jemu, ale chyba również o to czy teraz on będzie potrafił znowu zaufać jej. Czy będzie mógł być pewien, że nie myśli o nim źle, że go docenia i kocha na tyle mocno, by właśnie ufać mu bezgranicznie. A przecież tak właśnie jest – tyle, że swoim irracjonalnym zachowaniem Jordana to zaufanie po jego stronie nadszarpnęła. Mimo to nadal wiele kwestii z tym związanych oczywiście pozostawało bez wyjaśnienia i chyba istotnie nie należało zamiatać ich pod dywan, tylko korzystając z tej chwili szczerości, po prostu się z nimi zmierzyć. Porozmawiać i wyjaśnić – tu i teraz, kiedy była ku temu najlepsza i może jedyna okazja. Czuła jednak pewien dystans z jego strony i miała przeczucie, że pokonanie go nie będzie teraz takie proste, mimo, że z ulgą przyjęła fakt, że ujął znowu jej dłoń w swoją, bo czując chociaż ten drobny kontakt z nim – czuła się po prostu lepiej. Zacisnęła więc nieco mocniej palce, nie odrywając wzroku od jego twarzy i w skupieniu wysłuchała jego słów, kiwając jedynie co jakiś czas głową – chociaż z pewnością stwierdzenie w czasie przeszłym – to co mieliśmy, w jakiś sposób także ją zabolało. Zamilkła więc na moment, jedynie wpatrując się w jego ciemne oczy za widokiem których również tak mocno tęskniła, po czym odetchnęła głęboko i raz jeszcze kiwnęła głową na znak zgody. – Rozumiem, Chet. I wiem, że sama doprowadziłam do tego, że teraz tak myślisz, że zachowałam się jak totalna wariatka… i pewnie moje zachowanie wcale na to nie wskazywało, ale ja naprawdę nikomu nie ufam tak bardzo jak Tobie – spojrzała na niego smutno, wiedząc, że te słowa to zdecydowanie za mało, ale nie potrafiła mu teraz tego udowodnić – Ufałam Ci wtedy, ja naprawdę wiedziałam, że byś mnie nie zdradził, ale… w jakiś niezrozumiały sposób ten telefon mnie zirytował, a potem… to wszystko się po prostu posypało. Naprawdę nie chciałam żeby to zaszło tak daleko… - westchnęła, nie odrywając nadal wzroku od jego twarzy, mając wrażenie, że być może tylko tak – porozumiewając się niewerbalnie, będą w stanie wyczytać z siebie więcej niż tylko ze słów, które padały teraz z ich ust. W końcu znowu na moment zamilkła, czując, że skoro są ze sobą szczerzy tak bezgranicznie, to po prostu musiała wyrzucić z siebie to co nadal siedziało jej na wątrobie. Chociaż nie do końca wiedziała jak, nie do końca wiedziała czy aby na pewno chce usłyszeć odpowiedź, ale… - Wierzę Ci. Wierzę, ale… muszę wiedzieć czy... wtedy po tej kłótni w kuchni, kiedy powiedziałeś, że… no wiesz… - urwała, nie do końca chcąc w ogóle przytaczać tamte stwierdzenia, ale chyba doskonale wiedzieli o którym momencie właśnie rozmawiają - …kiedy nie wróciłeś na noc do domu… czy… wtedy byłeś z inną? – spytała niepewnie, niemal z trudem wypowiadając tych kilka słów, ale czuła, że musi o to zapytać. Musiała wiedzieć, jeżeli mieli ruszyć dalej – chociaż to od jego odpowiedzi zależało też to, co wydarzy się dalej. A tej niestety bardzo się obawiała, chociaż wewnętrznie i tak czuła, że nie mógłby jej tego zrobić. Nawet w tej ogromnej złości, którą zapewne wtedy czuł i która – niestety, mogła jednak również wpłynąć źle na jego ówczesne decyzje. Ale teraz najpewniej złamałby jej tym serce, chociaż tak – nadal pewnie sama byłaby sobie winna.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chesterowi trudno było schować dumę do kieszeni, kiedy wciąż istniał w przekonaniu, że całe to irracjonalne zachowanie oraz traktowanie, jakiego uświadczył w ostatnim czasie ze strony Jordie, wynikało z faktu, iż czegoś jej brakowało - czegoś, czego najwidoczniej od niego nie dostawała, co oznaczało już nie tylko, że zawiódł jej oczekiwania - lub raczej: nie dorównał im. Ale zawiódł jako facet, skoro nie potrafił sprawić, aby jego narzeczona czuła się przy nim spełniona i dowartościowana. A ta świadomość gryzła go i drażniła niczym niewygodny sweter, którego, pomimo wszelkich przesłanek i sygnałów, uparcie nie chciał zdjąć. Nie chciał się z tym obnażyć - ale z drugiej strony, co innego mu pozostało? - Żałuję wszystkiego, co wtedy powiedziałem i... przepraszam, jeśli to przeze mnie doszło do tego, że trafiłaś do szpitala. Nigdy nie chciałem sugerować, że przez ciążę coś jest z tobą nie tak albo że powinnaś coś w sobie zmienić. Myślałem, że wiesz, że kocham cię taką, jaka jesteś - wyznał, bo prawda była taka, iż Chet kochał w niej właśnie to, że nie była jednowymiarowa, ale potrafiła być zarówno tą niegrzeczną dziewczynką, dla której stracił głowę niemal od pierwszego momentu, jak tylko się poznali; jak i kobietą, w której widział obecnie przyszłą matkę swojego dziecka. I chociaż podobała mu się w kusych sukienkach, a w seksownej bieliźnie podniecała go do granic, to właśnie w tych cholernych dresach, kiedy spędzali wspólnie wieczory na kanapie w salonie, kochał ją najbardziej i to z taką Jordaną chciał związać swoje życie. Ale coraz częściej utwierdzał się w myśli, że ona tej chęci nie podzielała. Pokręcił głową, gdy stwierdziła, że nie myślała o nim źle - w co brunet nie potrafił w tym momencie jej uwierzyć. Wszystko to brzmiało jak puste słowa bez żadnego pokrycia w rzeczywistości, kiedy jej niedawne działania świadczyły o czymś zupełnie odmiennym. Ale chyba nie miał jej już tego za złe, nawet jeśli przez to, jak na niego wtedy patrzyła, czuł się jak zwykły śmieć. - Nie musisz tego mówić, Jordie, już to przerabialiśmy. Musiałaś mieć jakiś powód, żeby to wszystko zrobić, a ja... nie zmuszę cię do tego, żebyś była szczęśliwa i jeśli nie jesteś, a takie życie, jakie razem mieliśmy, nie jest dla ciebie wystarczające, to chyba... muszę pogodzić się z tym, że nie umiem dać ci tego, czego potrzebujesz - podążył spojrzeniem ku ich dłoniom, chyba nie umiejąc przyznać się do tej porażki, patrząc jej prosto w oczy - ale musiał w końcu się do niej przyznać, nie tylko przed sobą czy Jordie, ale przed wszystkimi, skoro nawet udawanie szczęśliwych już im się nie udawało. - Teraz, kiedy wylądowałaś w szpitalu... to zrozumiałe, że nie chcesz być sama i że jest ci trudno, ale... zastanów się, czego właściwie chcesz, Jordie. Nie zostawię cię z tym i będziesz mogła liczyć na moją pomoc niezależnie od tego, jak to wszystko będzie wyglądało między nami, ale nie chcę, żebyś robiła coś wbrew sobie i żebyś tkwiła ze mną tylko dlatego, że tak będzie łatwiej z uwagi na dziecko - dodał, wycofując finalnie swoją dłoń i spoglądając ponownie swej rozmówczyni w oczy. I chociaż jego zamiar, by nie wyciągać więcej pochopnych wniosków i nie domyślać się tego, co nie zostało powiedziane wprost, był najzupełniej szczery, to i tak pozwolił sobie wywnioskować, że ta nieoczekiwana zmiana nastawienia po stronie Jordany wynikała z pobytu w szpitalu i nagłego uświadomienia sobie, jak niełatwo być samotną kobietą w ciąży. I chociaż Chet również coś sobie uświadomił: jak bardzo bał się o nią i o to, że mógłby ją stracić, to koniec końców chyba równie mocno obawiał się tego, że miałby ją unieszczęśliwić. Nawet jeśli sam nie wiedział, czy pamiętał jeszcze, jak żyć bez niej. Pokręcił ponownie głową, mimo najszczerszych chęci, nie umiejąc jednak tak po prostu przyjąć jej słów do wiadomości. - Nie... to nie jest zaufanie, kiedy zarzucasz mi, że cię zdradzam na prawo i lewo; kiedy nie chcesz leżeć koło mnie w łóżku i wzbraniasz się przed moim dotykiem, jakbym był trędowaty; i to nie jest zaufanie, kiedy ciągle obawiasz się o to, czy, jeśli coś się między nami zepsuje, nadal będziesz jeszcze miała dach nad głową, czy może jednak wywalę cię na bruk - wyrzucił z siebie z narastającą w nim ponownie frustracją, nim uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. W jego odczuciu stwierdzenie, jakoby Jordana mu ufała, było raczej pobożnym życzeniem aniżeli faktem - może nawet chciała mu zaufać, w to był skłonny uwierzyć; ale najwidoczniej nie potrafiła. Po tym wszystkim, co razem przeszli, po całym tym czasie - nie ufała mu. I nie chodziło o zaufanie z gatunku: czy skoczyłaby w przepaść, gdyby obiecał, że ją złapie - chociaż powinna wiedzieć, że nie pozwoliłby, żeby coś jej się stało - ale o te najbardziej trywialne kwestie, tak kluczowe jednak dla funkcjonowania związku dwojga ludzi. Zdrowego związku, a ten ich w pewnym momencie po prostu przestał taki być. Zaś obecnie - możliwe, że nie było go już wcale. I istotnie przeprosiny niewiele były w stanie zmienić, kiedy cała reszta pozostawała bez zmian, a oni wciąż stali w tym samym miejscu. Słysząc w końcu jej pytanie o tamtą noc, spojrzał na Jordanę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ale - rozumiał, że tego jednego akurat nie mogła być pewna i że mimo wszystko chciała wiedzieć. - Nie - odparł krótko. - Z nikim wtedy nie byłem. Przez całą noc po prostu... jeździłem bez celu - wyjaśnił ze wzruszeniem ramion. Chociaż nie można powiedzieć, by o tym nie myślał - ba, by tego nie chciał. Żeby ją ukarać; żeby się na kimś wyładować. I wiedział, że gdyby wszedł wtedy do przypadkowego baru, tak jak miał na to ochotę, i gdyby trafiła się akurat jakaś chętna panna - a były walentynki i zdesperowanych oraz samotnych kobiet z pewnością tego wieczoru nie brakowało - to zrobiłby to. Dlatego, jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało, krążył samochodem po mieście, i chociaż nie było to najlepsze alibi, to faktem pozostawało, iż taka bezcelowa jazda, wyludnione ulice i monotonny śpiew silnika często pomagały mu się wyciszyć i zebrać myśli. Wtedy co prawda nie pomogły, bo w dalszym ciągu brunet chyba nie rozumiał tak do końca, po co i o co się wtedy z Jordaną pokłócili, ale przynajmniej nie musiał jej dzisiaj okłamywać.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Jordana prawdopodobnie przez cały ten czas, kiedy tkwili w tym bolesnym zawieszenie, orbitując jedynie gdzieś wokół siebie i nie próbując nawet się spotkać nie miała świadomości tego, jak wiele niepewności i błędnych poglądów zaszczepiła w głowie bruneta. Nigdy by nawet nie pomyślała, że może on uznać, że istotnie czegoś jej brakowało i że nie była u jego boku szczęśliwa – bo było to kompletną bzdurą. Wbrew temu co sobie myślał, dawał jej naprawdę wszystko czego potrzebowała, a czasami nawet i więcej – i wcale nie oczekiwała od niego więcej, bo chyba tego więcej nawet nie mógłby jej dać. To więcej nie istniało, bo miała wszystko czego kobieta mogłaby oczekiwać od swojego mężczyzny. I co więcej, pragnęła, by miał tego świadomość, a tymczasem… sprawiła, iż stracił nawet tę odrobinę poczucia, że jest dobrze – że on robi wszystko tak jak należy. A wiedziała niestety, że w tej kwestii nie zawsze czuł się pewnie i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było dla niego łatwe: więc po tym wszystkim co razem przeszli i co razem tam ciężko sobie wypracowali… po prostu to zepsuła. I chyba ta myśl teraz – uświadomienie sobie tego, bolało ją zdecydowanie najbardziej. Miała poczucie, że nagle coś straciła, że to co Chet jej dawał niemal dosłownie wypadło jej z rąk i co gorsza, obawiała się, że nie będzie mogła już tego odzyskać: że zawsze pozostanie jakaś rysa. – To nie przez Ciebie, nie ma w tym Twojej winy. To ja – jak zwykle wszystko zbyt mocno wzięłam do siebie i nie pomyślałam wcześniej, tylko zareagowałam… zbyt emocjonalnie. Gdy zapytałeś co się ze mną stało… coś we mnie pękło, ale to nadal tylko moja wina, może jednak źle znosiłam wtedy ciąże, może to zamknięcie się w domu źle na mnie wpłynęło. I chociaż tak, robiłam to wszystko dla dziecka, to jednak odbiło się to w jakimś stopniu też na mnie. Nie potrafiłam znaleźć w tym wszystkim równowagi i niesprawiedliwie odbiło się to na Tobie – stwierdziła, nie ukrywając nawet tego poczucia winy, które odczuwała wraz z każdym wypowiadanym słowem. Poczucia winy, żalu i rozczarowania – bo gdy przyznał, że kochał ją taką jaka jest, zrozumiała, że kochał ją w każdym wydaniu i że dbał o nią, że robił wszystko by to ona była szczęśliwa, a ona zamiast mu za to podziękować, po prostu to wszystko zepsuła. Coraz brutalniej docierało więc do niej to, że Chet najzwyczajniej w świecie się wycofał, że straciła tą jego bliskość i że przygasły w nim wszelkie chęci: że nawet ta chęć pojednania nie była już tak mocna, jak po jej stronie, chociaż starała się wyjaśnić wszystko najlepiej jak potrafiła. Ale co więcej mogła zrobić, oprócz powiedzenia mu, że nadal jest dla niej ważny? Jeżeli jej w te słowa nie wierzył, to znaczy, że nie wierzył już w nią, a przezwyciężyć to będzie chyba o wiele trudniej. Nadal jednak nadmienić należy, że Jordie dostała to wszystko na własne życzenie, więc nie miała prawa mieć do nikogo pretensji, na pewno nie do Chestera, a jeżeli już – to tylko do siebie samej. Dlatego, gdy pokręcił głową i zanegował w ten sposób wszystko co powiedziała, wiedziała już, że nie będzie w stanie przebić się przez mur, który znowu wokół siebie wzniósł. – Naprawdę tak właśnie o mnie myślisz? Że nie doceniam tego co dla mnie zrobiłeś? Że życie z Tobą i to co mieliśmy nie jest dla mnie wystarczające? Że nie byłam szczęśliwa? – posłała mu pełne smutku spojrzenie, kręcąc przy tym delikatnie głową – Nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa i mogę powtarzać to bez końca, ale nie było w tym Twojej winy. To ja nie poradziłam sobie ze samą sobą i z tym jak wszystko się we mnie zmieniało… z powodu ciąży. A to są ogromne zmiany i tylko dzięki Tobie sobie z nimi radziłam, ale nagle po prostu przez chwile mnie to przerosło – pojawił się jakiś niezrozumiały strach i przez to zachowałam się tak absurdalnie… ja, nie Ty – mruknęła cicho, nie znajdując już lepszych słów na to, by jakkolwiek sensownie to wyjaśnić. Samej sobie chyba nie potrafiła tego tak do końca wytłumaczyć, więc… jak mogła wyjaśnić to jemu? Podejmowane jednak właśnie próby okazywały się chyba jednak być bezcelowe, a przynajmniej nie przynosiły zamierzonego efektu. Gdy więc cofnął swoją dłoń, znowu poczuła przytłaczającą pustkę, spojrzała więc na tą swoją, która bezwiednie leżała na białej pościeli i po krótkiej chwili także ją cofnęła, układając na swoim brzuchu. Uśmiechnęła się więc smutno i pokiwała głową, gdy pojęła co właśnie sobie myślał o jej najszczerszym jak dotąd wyznaniu, o próbie pojednania i o przeprosinach, na które wreszcie szczerze się zdobyła. – Uważasz, że mówię to wszystko przez to, że tutaj trafiłam. Że się boje, że zostanę sama? Że mówię Ci, że Cię kocham i że chcę z Tobą być, bo tak będzie łatwiej z uwagi na nasze dziecko? – spojrzała na niego z lekkim niedowierzaniem wymalowanym na twarzy – Wiem, że nawaliłam i że wiele rzeczy w ostatnim czasie zrobiłam źle, że pewnie Cię tym zraniłam, ale jeśli nie wierzysz w to, że chcę z Tobą być… - zamilkła i odwróciła na moment wzrok, nie chcąc się jednak znowu rozkleić przez pryzmat tej wizji rozstania, o której mówił. To też w jakiś sposób zraniło teraz i ją, bo ona wiele razy wybaczała mu to jak źle się wobec niej zachowywał, wiele razy to on nadszarpnął jej zaufanie, a mimo to była w stanie mu wybaczyć. I co więcej, była w stanie mu zaufać, mimo, że wówczas ich relacja nie była jeszcze na tyle silna, na ile – jak się jej wydawało, była obecnie. – Nie jestem sama, Chet. Gdybym chciała odejść i gdybym nie chciała z Tobą być, to bym to zrobiła. Mam liczne rodzeństwo i tatę, którzy zawsze mi pomogą. Nawet jak popełnię jakiś błąd, to i tak będą razem ze mną – i wiem o tym. Nie jestem w położeniu, które zmusza mnie do bycia z Tobą, nie rozumiesz tego? – przeniosła na niego wzrok, pragnąc utwierdzić się w przekonaniu, że rozumiał, że chciał jej wierzyć i że chociaż próbował, ale… nic takiego nie zobaczyła. – Jestem z Tobą, bo tego chcę. Myślisz, że zostałam przez te tygodnie w domu bo musiałam? Może ciężko byłoby mi się przyznać przed bliskim do porażki, że zawiodłam, że coś zepsułam… ale gdybym tak czuła, to po prostu bym się wyprowadziła. Myślałam, że znasz mnie już na tyle, że wiesz, że nigdy nie robię niczego wbrew sobie – dodała, odwracając po chwili wzrok, który utkwiła na pierścionku, który nadal błyszczał pięknie na jej palcu. Błyszczał, bo jej oczy nie błyszczały już radością i chyba nawet nie błyszczały już nadzieją, a jedynie szkliły się od łez, które się w nich wzbierały. Ale nie miała już chyba nawet siły płakać, chciała jedynie, by Chet jej uwierzył – ale gdy kolejny raz tym nieco sfrustrowanym tonem głosu wyrzucił jej to wszystko co zrobiła… pokiwała jedynie głową, tym razem nawet na niego nie spoglądając. Miał rację. W każdej z tych kwestii miał rację i co mogła na to odpowiedzieć? Mogła próbować się tłumaczyć, ale on w jej słowa i tak nie wierzył. – Mogę Cię za to tylko przeprosić, nawet jeżeli to nic dla Ciebie nie znaczy. Szczególnie za to jak zachowałam się wtedy, jak odtrąciłam Twój dotyk i że Cię uderzyłam… za to przepraszam szczególnie – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje dłonie, którymi bawiła się, układając je na swoim brzuchu, a właściwie to bawiła się pierścionkiem, którego obecność na jej dłoni chyba i tak niewiele już znaczyła. A przynajmniej takie miała odczucie, doświadczając tej pewnego rodzaju obojętności ze strony bruneta. Mimo, że powinien też poniekąd mieć świadomość tego, że oboje byli wtedy w dużych, negatywnych emocjach i oboje się skrzywdzili. Ona go odtrąciła i uderzyła, a on sam także wyrządził jej krzywdę, używając siły. I wątpiła, by chciał to zrobić, a jednak zrobił, więc… w jakiś sposób działanie w złości musiało być wytłumaczeniem dla tego irracjonalnego zachowania po obu stronach. Nie wiedziała właściwie jak skomentować pozostałe zarzuty, mogła bowiem w kółko powtarzać te same tłumaczenia, ale to chyba też nie miało sensu. I co prawda bardzo czekała na jego odpowiedź na to jedno pytanie, łudząc się jeszcze chwile temu, że od niej wszystko będzie zależało – ale okazało się być inaczej. Mimo to, gdy przyznał, że nie był z nikim, uwierzyła w jego słowa, skwitowała to jednak jedynie skinieniem głowy, czując co prawda niesamowitą ulgę, ale jednocześnie mając poczucie, że w obecnej sytuacji nie miało to już chyba większego znaczenia. Nadal więc uparcie wpatrywała się w swoje dłonie, nie chcąc się całkowicie rozpaść pod ciężarem jego spojrzenia. – Nie chce żeby to się tak skończyło… i bardzo nie chcę Cię stracić. Wiem, że masz mi wiele do zarzucenia, rozumiem to, ale czy… to znaczy, że… już mi nie ufasz? Że… nie chcesz ze mną być? – zerknęła na niego, szczerze bojąc się nie tylko tego co usłyszy, ale też tego co zobaczy w jego oczach – Bo jeżeli nie chcesz i nie potrafisz… to powiedz mi to teraz. Nie chcę Ci niczego narzucać, chociaż bardzo chciałabym to naprawić i pokazać Ci, że żałuje… i że Ci ufam.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Wysłuchując kolejnych argumentów Jordany, mężczyzna przetarł twarz dłońmi, dziwnie tą rozmową zmęczony - bardziej niż niedawnym treningiem na siłowni, bo ta rozmowa zmęczyła go psychicznie i emocjonalnie, i domyślał się, że w tej kwestii ciemnowłosa czuła się podobnie, zwłaszcza, że wcześniej jeszcze płakała. Może dlatego to nie był ani odpowiedni czas, ani miejsce na wyjaśnianie sobie tego wszystkiego - bo istotnie odnosił wrażenie, że próbowali powiedzieć sobie wszystko; a raczej: Jordana próbowała przeprosić go za wszystko - mimo że wcale tak naprawdę nie oczekiwał przeprosin, a co najwyżej logicznego wyjaśnienia, jakiego koniec końców dwudziestotrzylatka nie była w stanie mu udzielić, bo i w jej działaniach nie było krzty logiki. I tak jak nie oczekiwał przeprosin, tak też i nigdy nie oczekiwał od niej podziękowań za to, co robił; bo nie zależało mu na wdzięczności czy na tytule najlepszego narzeczonego roku - na który to tytuł i tak nie miał już raczej szans. Pragnął tylko, aby Jordie była szczęśliwa - i nie można go chyba winić za to, że po jej zachowaniu wywnioskował jedynie, iż nie była. W jego odczuciu zaś działania posiadały większą moc niż słowa - a tych bez wątpienia padło teraz wiele. Zbyt wiele, a jednocześnie niewystarczająco wiele. - Nie wiem... nie wiem, co siedzi w twojej głowie, nie wiem, czemu zostałaś. Nie chciałaś ze mną rozmawiać, nie chciałaś słuchać, kiedy próbowałem ci to wyjaśnić, a teraz... mówisz to wszystko i, kurwa, nie wiem, co mam myśleć - pokręcił głową, kompletnie skołowany i przytłoczony tym wszystkim, co tu teraz padło - a do czego nie potrafił się sensownie odnieść. Jedna rozmowa i tak nie była w stanie rozwiać wszystkich wątpliwości, wyjaśnić wszystkich niedopowiedzeń i rozwiązać wszystkich problemów, a w tym momencie Chet nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Jordie... chyba na to liczyła. A kiedy okazało się, że wisiało pomiędzy nimi więcej spraw, niż mogło się początkowo wydawać, że przeprosiny nie wymażą tych ostatnich tygodni, a czas nie cofnie się na jej życzenie - była rozczarowana? Jakby Chester wyrwał z niej ten strzępek nadziei, który w ogóle pchnął ją do tego, by zdobyć się na szczerość i skruchę; a nie otrzymawszy od niego rozgrzeszenia, którego chyba się spodziewała - znów chciała uciec do swojej bezpiecznej skorupy, w której nic by jej już nie zraniło. Dokładnie tak, jak zwykle robił to Chet - tylko że tym razem role się odwróciły i oboje mieli niemałą trudność z tym, aby w takiej nowej sytuacji się odnaleźć. Oboje czuli się niepewnie. A mimo to brunet doskonale znał odpowiedź na jej pytanie - bo ta mogła być tylko jedna; zawsze była tylko jedna, i nawet jeśli czyniło to z niego skończonego idiotę, to koniec końców i tak wiedział, że wybaczyłby Jordanie absolutnie wszystko. Że pragnął przy niej być i jedyną wątpliwością pozostawało to, czy ona to pragnienie podzielała. Najzabawniejsze jednak było to, że spodziewał się podobnego pytania - nie wiedział, czy dzisiaj, czy też kiedykolwiek zdobyliby się na tę rozmowę, ale był pewien, że to jemu przyjdzie je zadać. I z równą trwogą oczekiwać odpowiedzi. Sam zwlekał jednak chwilę z jej udzieleniem, wpatrując się tępo w dłonie panny Halsworth, gdy obracała na palcu pierścionek zaręczynowy - jakby miała zamiar za chwilę go zdjąć i mu oddać... - Chcę... być z tobą, Jordie - oznajmił w końcu, wznosząc ponownie spojrzenie na wysokość jej oczu, a dłonią nakrywając tę jej, pod opuszkami palców wyczuwając chłód złotego pierścionka. - Nawet wtedy, kiedy jest ci trudno i kiedy czujesz, że coś cię przerasta - bo nie musisz radzić sobie z tym sama. Myślałem, że bałaś się, że takie życie mnie przytłoczy, że stchórzę i ucieknę, ale to ty uciekasz... Domyślam się, że tego nie zrozumiem i nie wiem, przez co przechodzisz, ale chcę spróbować, chcę zaopiekować się tobą i naszym dzieckiem, a nie mogę, jeśli mi na to nie pozwalasz i jeśli ciągle mnie odtrącasz - przyznał. Próbował ją zrozumieć - próbował ogarnąć tym swoim pragmatycznym umysłem to, co nią kierowało, ale nawet jeśli nie do końca potrafił, to wciąż chciał, aby Jordie wiedziała, że miała w nim wsparcie. Żeby w końcu w to uwierzyła. A jeśli nie mogła liczyć na jego zrozumienie w kwestii hormonalnych burz i innych ciążowych dolegliwości, to miała jeszcze starszą siostrę, która sama też była matką, więc z pewnością pomogłaby jej pojąć te wszystkie zmiany, które zachodziły chyba nie tylko w jej ciele, ale również w głowie, skoro zachowywała się w ostatnim czasie tak irracjonalnie. Nie musiała tłumić tego w sobie i udawać, że było w porządku. Wszystko wszak byłoby lepsze niż popadanie w ten obłęd i bezmyślne rujnowanie tego, co tak misternie razem budowali. O ile rzeczywiście problem leżał właśnie tam, a nie w tym, że po prostu przy brunecie Jordana nie dostawała tego, czego potrzebowała. Chciał jej w to wierzyć - w ostatecznym rozrachunku jednak wszystko sprowadzało się do tego, że chciał - a czy chęci mogły wystarczyć?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

W tej kwestii bez wątpienia miała teraz podobne odczucia – bo ta nagła i istotnie niespodziewana rozmowa niemal wyssała z niej całą energię, którą jeszcze chwile wcześniej pochłonął również płacz, którym się zanosiła. Czasami miała już niemal dość tych wahań nastrojów, które odbierały jej chęci do czegokolwiek i chyba faktycznie była tym faktem po prostu zmęczona – a może tak po prostu musiało być, bo słyszała kilkakrotnie od swojej starszej siostry, że na tym etapie ciąży na chwile znika radość, a pojawia się pewnego rodzaju – zniechęcenie. Jordana miała poczucie, że właśnie z tym właśnie się borykała od momentu, w którym pozwoliła na to, by jej związek tka brutalnie zaczął się rozpadać, czemu właściwie sama była winna. I to nie tak, że nie cieszyła się z ciąży i wyczekiwania na syna, ale w pewnym momencie poczuła się przytłoczona zmianami, które zachodziły w jej ciele – jeżeli już nawet nie tyle tymi fizycznymi, które były nieuniknione, to chyba przede wszystkimi tymi mentalnymi, które trochę ją wykańczały. I to właśnie te cholerne wahania nastrojów doprowadzały ją do szaleństwa, zachcianki, których kompletnie nie rozumiała i poczucie, że coś było z nią nagle nie tak… tak irracjonalne, a jednak prawdziwe. Może więc faktycznie nie powinna była dusić tego w sobie, tylko zebrać się na szczerą rozmowę – albo z siostrą albo z Chesterem, który powinien wiedzieć o tym co siedziało w jej głowie: a istotnie nie miał pojęcia. Bo fakt był taki, że Jordie również nie miała tak do końca pojęcia i chyba to także ją przerażało. A o ile prościej byłoby jej znosić cały ten stan, gdyby mogła liczyć na jego wsparcie – na jego obecność, dobre słowo albo chociaż możliwość wtulenia się w niego i zapomnienia o wszystkim co złe. Tak jednak przez ostatnie tygodnie była z tym właściwie sama, przytłoczona nie tylko myślami, ale i łzami, które niekontrolowanie wypływały z jej oczu i poczuciem zniechęcenia – chociaż starała się robić dobrą minę do złej gry, aktywizując siebie i swoje działania, by nie zamknąć się całkowicie w domu. I było jej z tym źle, było ciężko – a bruneta brakowało jej najbardziej. To właśnie w tym okresie nie była szczęśliwa, bo nie było go obok niej: nie mógł więc myśleć, że gdy był, to tą radość jej odbierał, bo to właśnie on był dla niej źródłem tej radości, której tak pragnęła. Nawet jeżeli nie zawsze to dostrzegał. – Wiem, że źle zrobiłam, naprawdę to wiem. I nawet jeżeli nie zawsze potrafię to pokazać, to tylko przy Tobie jestem naprawdę szczęśliwa – tylko z Tobą. I rozumiem, że chce Ci w jednej chwili powiedzieć wszystko, ale… pierwszy raz od dawna w ogóle rozmawiamy i ta chęć powiedzenia tego wszystkiego była we mnie zbyt duża, bo za długo dusiłam to w sobie – westchnęła, poniekąd rozumiejąc jego tok rozumowania i lekkie zniechęcenie do podejmowania tych wszystkich tematów – tu i teraz. Mimo, iż ona naprawdę mocno chciała je wszystkie wyjaśnić. Być może jednak nie zdawała sobie do końca sprawy z tego jak jedna kłótnia mogła spowodować lawinę tak wiele problemów, które nagle się pojawiły. Że problem nie dotyczył jednego zagadnienia, a wielu – z których być może nie zdawali sobie sprawy. Jednak to prawda, że jedna rozmowa nie mogła nagle naprawić wszystkiego – chociaż Jordie naiwnie być może właśnie na to gdzieś w duchu liczyła: że jeżeli w końcu przełamie ten opór i schowa swoją dumę do kieszeni, to brunet ją zrozumie. Że odzyska go i że… będzie jak dawniej. Ale chyba właśnie brutalnie uświadomił jej, że to nie jest takie proste i że nie będzie jak kiedyś – na pewno nie po jednej rozmowie. I poniekąd powielała zachowanie Chestera w tej kwestii, bo gdy to nie szło po jej myśli, to uciekała do swojej bezpiecznej przestrzeni, w której nie pozwalała znowu się ranić. Ale z drugiej strony, nie chciała znowu tego zepsuć – więc nie mogła na niego nadmiernie naciskać. W końcu zdarzyło się nazbyt wiele, by mogli tak po prostu przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Nie mogła jednak powstrzymać nadmiaru tej niepewności, który zalał ją całą – bo widząc jego dystans, miała niepohamowane wrażenie, że jego słowa nie do końca miały pokrycie w rzeczywistości: że mówił, że chce z nią być, ale jednak wcale tego nie okazywał. Poniekąd więc oboje tkwili w tym świecie swoich błędnych wyobrażeń, nie potrafiąc tak do końca tych wątpliwości rozwiać, ale mimo to – mieli chęci, a to chyba już coś znaczyło. Mimo wszystko odetchnęła więc z ulgą, gdy w końcu to powiedział – gdy potwierdził, że chce z nią być i mimo, iż nadal były to tylko słowa, to po prostu w nie wierzyła. Spojrzała na ich dłonie, gdy jej własną nakrył swoją, po czym znowu przeniosła wzrok na twarz mężczyzny, napotykając spojrzenie jego ciemnych oczu. – Nie uciekam, Chet… na pewno nie przed Tobą i nie przed tym co dla mnie robisz. Ciężko mi to wyjaśnić, sama chyba nie do końca to rozumiem i nie wiem czemu tak się zachowałam, może naprawdę w pewnym momencie coś mnie przerosło. I źle zrobiłam, że dusiłam to w sobie – przyznała, zgadzając się z jego poglądem na całą sytuację – Naprawdę nie chcę Cię stracić. Ani tego co razem… mieliśmy – dodała cicho, jednak decydując się na czas przeszły, bo mimo wszystko nie miała pewności czy obecnie nadal to mają; obecny stan rzeczy niestety na to nie wskazywał. Ale mimo to czuła, że pokonali już chociaż tą pierwszą barierę, która nie pozwalała im się porozumieć: rozpoczęty dialog znaczył naprawdę wiele, bo dawał im obojgu nadzieję na to, że uda się to jeszcze naprawić. – I nie chciałam żebyś poczuł się tak, jakbym Cię odtrącała… chcę to naprawić i pokazać Ci, że mi zależy. Bo bardzo mi na Tobie zależy – i na naszej rodzinie też – powiedziała, tym razem znacznie pewniejszym tonem głosem. Może te słowa nadal nie były w stanie go przekonać, ale mimo wszystko musiała je powiedzieć – bo były ważnym wstępem do naprawienia tego co się zepsuło. Musieli sobie przecież wprost i szczerze wyznać co czują i czego pragną, bo bez tego nadal będą tkwić w tym wyimaginowanej rzeczywistości, która jedynie tworzy problemy i niedomówienia. Już miała coś dodać, ale wówczas poczuła jak ich maleństwo poruszyło się w jej brzuchu. Nadal przyzwyczajała się do takiego stanu rzeczy – był niezwykły i zaskakujący, ale jednocześnie już z upragnieniem wyczekiwała tego znaku, który uzmysławiał jej, że tam naprawdę rozwija się nowe życie. Kąciki jej ust uniosły się więc lekko ku górze i wysunęła dłoń spod tej należącej do Chestera – co mógł nieco mylnie odebrać, jakoby znowu uciekała, ale zamiast tego odsunęła jedynie kołdrę z brzucha i spojrzała na niego ponownie. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, by podał jej ponownie tę, którą także cofnął i przyłożyła ją do swojego brzucha, w miejscu, w którym ich mały człowiek dawał o sobie znać. – Nasz synek chyba właśnie wyczuł Twoją obecność. Albo usłyszał Twój głos, za którym tęsknił tak samo mocno jak ja – oznajmiła łagodnie, z wyraźnym rozczuleniem obserwując ten moment, na który bardzo czekała, bo pierwsze ruchy poczuła wówczas, gdy nie było między nimi zbyt dobrze, więc naprawdę chciała już podzielić się z nim tym niesamowitym doświadczeniem. Miała nadzieję, że faktycznie coś poczuje – jeżeli nie, wcale nie miałaby mu tego za złe, nie do końca wiedziała ja kto działa i być może było to odczuwalne tylko dla niej? Mimo to chciała, by także to poczuł. Nakryła więc znowu jego dłoń swoją i przesunęła ją lekko w miejsce, w którym znowu poczuła ruch ich dziecka. Wówczas pozwoliła, by kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze i przeniosła ponownie wzrok na bruneta, jakby na krótką chwilę zapominając już o problemach i o tym co nagle tak bardzo ich podzieliło, bo gdy chodziło o ich maleństwo, znowu byli przecież jednością.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Nawet jeśli ostatecznie nie doszli do jednoznacznego porozumienia i nie wyjaśnili sobie wszystkich kwestii, i nawet jeśli okazało się, że naprawienie tego, co oboje w ostatnim czasie zepsuli, będzie wymagało więcej czasu i energii, niż pochłonęła już ta rozmowa, to plus był taki, że przynajmniej upewnili się, iż pomimo tego chwilowego zniechęcenia i poczucia rezygnacji, w dalszym ciągu im na sobie zależało, nadal chcieli być razem i byli gotowi podjąć niezbędne kroki, aby przywrócić to wszystko do porządku. Aby znów było dobrze. Niczego chyba w tym momencie nie pragnęli bardziej, i mimo że w ostatnich tygodniach oboje pozwolili, aby zbyt wiele spraw wymknęło im się z rąk, to obecnie, gdy mieli już jasność, że podążali w tym samym kierunku - to, czy uda im się odbudować dawne relacje i dawne zaufanie, zależało już wyłącznie od nich samych. Od tego, czy przekują te wszystkie słowa, jakie tu padły, w czyny: bo w przypadku Chestera zdecydowanie nie były to tylko puste frazesy, i Jordana powinna znać go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że był on człowiekiem czynu bardziej niż człowiekiem, który zwykł rzucać słowa na wiatr. Przeciwnie - wolał robić, niż tylko obiecywać, i prawda była taka, że dopiero będąc z brunetką uczył się nazywać własne uczucia i ubierać myśli w słowa. A dzisiaj wydawało się to o tyle bardziej istotne, że niemal wszystkie te problemy, z jakimi borykali się w ostatnim czasie, wynikały właśnie ze zbyt wielu niedomówień i z konieczności snucia domysłów, które okazały się mieć niewiele wspólnego z prawdą. - Źle zrobiłaś, ale ja też nie jestem bez winy, oboje popełniliśmy błędy, oboje zadziałaliśmy pod wpływem nerwów - tylko że ja nie mam na to usprawiedliwienia. Nie rozumiałem, co się z tobą działo i nawet nie próbowałem zrozumieć, po prostu zachowałem się jak dupek, jeszcze ci dokładając. Skrzywdziłem cię, i teraz to wiem. Ale mi też na niczym nie zależy bardziej niż na tym, żebyśmy mogli być rodziną, Jordie. Postaram się być bardziej wyrozumiały. Poradzimy sobie, tylko... dajmy sobie czas - odrzekł. Nie chciał jej zniechęcać, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko nie ułoży się jak za pstryknięciem palcami. Ale tym razem był skłonny odsunąć swoją dumę na bok, wierząc, że było warto - i że miało to sens, bo trzeba przyznać, że wcześniej, na chwilę stracił ten sens z oczu i zwyczajnie nie potrafił odnaleźć już motywacji do tego, by zawalczyć o ten związek, o Jordie, o ich dziecko oraz rodzinę, którą mieliby stworzyć. Czując jednak po chwili, jak wysunęła swoją dłoń spod tej jego, odrobinę niepewnie cofnął rękę, rozpoznając to nieprzyjemne ukłucie, jak wtedy, gdy każdy dotyk musiał ostrożnie ważyć, by znów nie zostać odtrąconym. Właściwie wciąż to robił - wciąż trzymał się na dystans, zdobywając się zaledwie na ten drobny gest. Szybko jednak zrozumiał intencje panny Halsworth, gdy odsunęła kołdrę, i pozwolił kobiecej dłoni poprowadzić jego własną dłoń na jej zaokrąglony, ciążowy brzuszek. - Naprawdę? - uśmiechnął się, podekscytowany tym, że ich maluch zaczął sygnalizować swoją obecność, co jeszcze bardziej musiało uświadomić im obojgu, że naprawdę tam był - równie realny, co oni sami. - Ja też się stęskniłem za naszym synkiem - przyznał, bo wcześniej całkiem często przytulał się do jej brzuszka, a czasem nawet do niego mówił, nawet jeśli wtedy jeszcze ani jego głos, ani dotyk, do dziecka nie docierały. I chociaż w pewnym momencie wydawało się, że czas pomiędzy nim i Jordie stanął w miejscu, gdy w ich wspólnym domu zapanowała ta okropna cisza, to rzeczywistość była taka, że ten czas wciąż biegł nieuchronnie, a ich syn rósł w brzuchu mamy, i jeśli w porę by to do nich nie dotarło, to bezpowrotnie mogli stracić takie chwile jak ta. Którą z pewnością mogliby cieszyć się jeszcze bardziej, gdyby okoliczności były nieco inne; ale i teraz - mimo że Chet sam już nie wiedział, czy rzeczywiście czuł pod swoją dłonią ruchy dziecka w jej brzuchu, czy tylko bardzo chciał czuć i zadziałała tu autosugestia - nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, jaki sam cisnął mu się na usta, gdy jego spojrzenie spotkało się z tym Jordie. Tę uroczą, rodzinną chwilę przerwała im jednak wkrótce pielęgniarka, która przyszła zerknąć na kroplówkę i przy okazji poinformować, że zaraz minie czas odwiedzin, w związku z czym Callaghan, chcąc nie chcąc, musiał niedługo potem pożegnać się z Jordaną, gdy, wciąż zachowując pewien dystans, ucałował ją w czółko, i opuścić szpitalne mury, zostawiając ją samą w tej bezdusznej sali, wcześniej obiecując oczywiście, że jutro przyjedzie po nią i zabierze ją do domu.

/ zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

| witam z powrotem

To, co przez ostatni rok się działo z Jacksonem dla wszystkich było owiane tajemnicą, pewnie się martwili, że był torturowany, tymczasem sam zainteresowany wcale nie był niczyim więźniem - a przynajmniej tak mu się wydawało, bo wiódł sobie spokojne życie na jakiejś farmie w Tennesee czy innym Texasie. Ogarniał ranczo, ogarniał życie, miał Judy, w której naprawdę się zakochał... I nie pamiętał zupełnie swojego poprzedniego życia. Nie pamiętał interesów w Dragonie, nie pamiętał, że miał syna, córkę, nie pamiętał o cudownej Sarah. Po prostu przyjął, że ludzie go otaczający mówili prawdę - że nazywał się Robert Finley, że od dawna prowadził to ranczo, na które go przewieźli... Pewnie dali mu do zrozumienia, że nic złego się nie dzieje, wmówili, że miał jakiś wypadek samochodowy i tak sobie żył spokojnie, może nawet się Judy oświadczył? Tak więc, kiedy na ranczo wpadli Alex i kilku innych facetów, zrobili rozpierdol i okazało się, że jego kumple - pomagierzy nosili ze sobą broń - trochę się zdziwił i poczuł się jednak dość mocno oszukany, co nie. W każdym razie, mężczyzna teraz siedział w szpitalu, pewnie przywieziony prosto z jakiegoś rezonansu i czekał na Alexa - bo tak przedstawił się facet, który podawał się za jego najlepszego kumpla. Nie spodziewał się jednak, że do sali przyjdzie ktoś inny - śliczna, filigranowa kobieta. Uśmiechnął się delikatnie, nie wyglądała pewnie na kogoś z personelu więc przyglądał się jej z lekkim zainteresowaniem.
- Hej - rzucił nieco skonsternowany. Była młodziutka. Może była jego siostrą? W końcu Alex pewnie wspominał, że miał trochę rodzeństwa, gdy lecieli do domu. Dom. Dziwne. To na ranczo czuł się jak w domu i teraz, w ostrym świetle jarzeniówek wcale nie czuł się swojsko. Nie rozpoznał kobiety.
- Lekarze mówią, że wszystko jest w porządku, tylko... Nie wiedzą, kiedy pamięć mi wróci. I czy w ogóle - zacisnął usta, sądząc że kobieta została już o jego amnezji poinformowana. Dziwnie mu było ze świadomością, że tak naprawdę nazywał się Jackson Russell. Nie był pewien, jak się do tego przyzwyczai, bo wszystko, absolutnie wszystko związane z tą osobą - z osobą Jacksona było mu kompletnie obce.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”