WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
właścicielka siłowni
własna siłka
broadmoor
Adaya nie czuła się najlepiej i miała wrażenie, że te badania były za szybko. Było jej niedobrze i poruszanie się w tym momencie bolało każdy jej mięsień. Niestety nie miała nic do gadania. Jednak jej organizm miał też inne plany i ponownie zwróciła to co miała na żołądku, a to wszystko przez brak narkotyków w systemie. Było jej przykro i jedynie uśmiechnęła się przepraszająco w stronę Arti. Naprawdę nie chciała jednak pewne rzeczy nie były przez nią do końca kontrolowane.
Była dzielną pacjentką i znosiła wszelkie badania bez większego marudzenia. Chciała mieć to po prostu za sobą by móc wrócić na łóżko i do Artemis. Bo w tym momencie tylko ona się tak naprawdę liczyła. To dla niej chciała się wybudzić z tego snu, bo to ją chciała jeszcze zobaczyć.
Nie miała jednak pojęcia, ze wracając do sali będzie tam aż tyle osób. Uśmiechnęła się szerzej widząc wszystkie bliskie jej osoby razem. Chris nie mógł powstrzymać ekscytacji i praktycznie rzucił się na Adayę co oczywiście nie było dobrym pomysłem i gdyby ojciec go w porę nie złapał to by po prostu wskoczył na kolana trenerce i z pewnością ją uszkodził. Ellie jedynie się szeroko uśmiechała widząc starszą siostrę. To ona miała pierwsza kopnąć w kalendarz, a nie trenerka. na taki deal się nie umawiały.
-Możemy mnie wypisać do domu jak wyniki będą dobre? - spytała nikłym głosem gdy już wylądowała na łóżku. Wyniki badań dostępne będą dopiero za kilka godzin, ale Adaya miała już dość gnicia w domu i zrobi wszystko żeby wrócić do mieszkania. -Nie ma mowy. Nie upadłem jeszcze na głowę- rzucił ostro ojciec. To on załatwiał po znajomości wszystkie kompleksowe badania by mieć pewność, że Adayi nic się nie podziało dodatkowo. Dziewczyna naprawdę miała szczęście w nieszczęściu. -Arti weź ich przekonaj co? - zwróciła się do swojej kobiety, bo naprawdę chciała do domu. Potrzebowała kilku dni by odzyskać siły, więc chyba raczej nic nie stało na przeszkodzie? Poza tym wiedziała, że Artemis jej przypilnuje by nie kusiło ją zadzwonienie po dilera ani tym bardziej wyjście by sobie załatwić coś mocniejszego.
-Dajcie jej wrócić do domu... mi dajecie za każdym razem - odezwała się Ellie i przy pomocy Artemis zasiadła na łóżku obok starszej siostry. To był niepodważalny argument. Ellie mogłaby od lat spędzać czas wyłącznie w szpitalach by tam próbowali jej pomóc, a jednak po miesięcznych konsultacjach zabierali ją do domu.
Agentka CIA
Oddział CIA
broadmoor
Łatwo można zauważyć, że badania wymęczyły Castellano, która mizernie wyglądała i od razu przeszła do tematu wypisu. Sama Art nie wiedziała co powiedzieć. Z jednej strony miała rację, że jest to dobra decyzja, ponieważ dochodzenie do zdrowia w domu jest dużo przyjemniejsze, lecz z drugiej... tutaj miała fachową opiekę (powiedzmy, bo tego stażyste by zamordowała) i są w stanie lepiej jej pomóc niż agentka. Trudny orzechndo zgryzienia. Blondynka pomogła Els znaleźć się koło Ady. Tak naprawdę nie wiadomo ile dziewczyny miały czasu razem do spędzenia.
- Zajmę się nią w domu. - o tym mogła zapewnić głowę rodziny. Będzie uważać na trenerkę i postara się z całej siły aby nie stała się jej krzywda. Ellie uśmiechnęła się.
- Możemy zrobić maraton filmowy u was. - powiedział chorowitek, a Chris od razu podłapał temat wymieniając tytuły jakie mohliby obejrzeć. Oczywiście koniecznie chciał w tym uczestniczyć, zwłaszcza że siostra była dla niego najważniejsza. Nie miał pojęcia że gdyby nie jego walnięty na głowę ojciec, to Ady by tutaj nie skończyła.
- Uważam, że to jest dobry pomysł. Co państwo na to? - nie chciała robić wbrew opiekunom, bo najpewniej podpadłaby na dłużej. Dużo lepiej będzie jeśli faktycznie zyskają zgodę starszyzny.
Chris oczywiście też usiadł na łóżku i pokazał medal jaki wygrał. Brakło im jednego gola do pierwszego miejsca bo byli ex equo z inną drużyną, lecz tamci mieli większą ilość bramek strzelonych i to zadecydowało.
- Gratuluję. - Art wysłuchała historii młodego i nawet uścisnęła mu dłoń w ramach pokazania jak wiele osiągnął. - Zaraz wrócę, podpytam lekarza o ewentualny wypis, dobrze? - podpytała, z torby cichaczem wyjmując kolejną paczkę fajek. Może po drodze uda jej się zapalić.
właścicielka siłowni
własna siłka
broadmoor
Chciała wyjść, bo czuła się w szpitalu źle, tak zawsze było i teraz kiedy wybudziła się z tej nieszczęsnej śpiączki to naprawdę chciała po prostu wrócić do domu i tam właśnie dochodzić do pełni sił, a przynajmniej spróbować. Dla Art.
Mama Adayi spojrzała na Artemis smutnym wzrokiem. Wiedziała, że partnerka córki się nią zajmie i ogólnie jej towarzystwo będzie najlepszym lekiem na całą krzywdę. Jednak oboje z mężem bali sie, ze coś jej się stanie. Już jedną córkę powoli tracili i naprawdę nie chcieli też stracić drugiej. Chyba by tego nie przeżyli, a widok sióstr razem sprawił, że serce im pękło na milion kawałków. Obie były wykończone fizycznie i to było widać.
Ady uśmiechnęła się szeroko i cmoknęła siostrę w głowę. Starały się spędzać ze sobą sporo czasu. A przynajmniej Ady próbowała równomiernie podzielić swój wolny czas na Chrisa i Ellie by żadne nie poczuło sie olewane. Jednak to młoda ma u niej szczególne miejsce w sercu i może kiedyś Chris to zrozumie. -To jest dobry pomysł. Poza tym gdyby coś się działo to zawsze mogę po Ciebie zadzwonić tato - rzuciła. Nie lubiła używać tej karty i do swoich odlotów wolała zadzwonić po Harama. Jednak może to go przekona by mogła wrócić do domu. Był fantastycznym lekarzem i teraz wykładał na uczelni. Miał zawsze czas by podjechać i sprawdzić jak ma się jego najstarsza córka.
Mężczyzna westchnął ciężko, spojrzał na swoją żonę i ostatecznie skinął głową. -Pod jednym warunkiem. Twoje wyniki muszą być dobre - dzięki temu miał być odrobinę spokojniejszy, ale i tak najpierw skonsultuje to z lekarzem prowadzącym by mieć stu procentową pewność, że jego córka może spokojnie wrócić do domu. Chciał też mieć pewność, że Artemis nie wyjedzie z miasta w najbliższym czasie... ale o tym nie wspomniał głośno. Porozmawia z Brytyjką na boku. Nie chciał by jego córka została sama w mieszkaniu ze swoim bólem i flasbackami.
-Pójdę z Tobą - rzuciła mama Ady widząc, że Artemis przemyca paczkę papierosów podczas gdy trenerka nie patrzy. Sama miała również ochotę po prostu zapalić, a Fisher pewno nie wspomni o tym jej mężowi.
Agentka CIA
Oddział CIA
broadmoor
W tym wypadku agentka zgadzała się z ojcem kobiety. Jeśli wyniki nie będą zadowalające to nawet ona bedzie przeciwna wcześniejszemu wypisowi. Jeśli chodziło o jej zdrowie, to żądała wręcz wypisania. Jest uparta jak osioł a siedzienie w Australii gdzie nie ma nikogo nie było dla niej dobre. Lecz tutaj Adayę mogli odwiedzać bliscy więc nie ma mowy, że blondynka pozwoli aby jej partnerka była sama.
Arti uśmiechnęła się do matki kobiety i obie wyszły z sali. Na początek faktycznie przeszły poszukać lekarza i podpytać o ewentualny wypis, co by nie być gołosłowną. Doktor zapieral się, że jeszcze tydzień wolą mieć Castellano na obserwacji. Później należało znaleźć odpowiedniego specjalistę który pomoże jej uporać się z traumą powstałą w skutek gwałtu. Obie przyjęły to z mieszanymi uczuciami. Fisher dalej ubolewala na tym co się działo, zwłaszcza gdy nawet jej dotyk sprawiał iż Ady czuła się nieswojo. Trudno będzie się powstrzymać przed tymi małymi gestami.
- Dziękuję, że przyjechałaś. - położyła dłoń na ramieniu Arti i uśmiechnęła się przyjaźnie. Widać, że bardzo martwiła się o córki.. obie.
- Nie mogłabym siedzieć w Londynie wiedząc, że Ady walczy o życie. - stwierdzila i podała kobiecie papierosa. Wiedziała, że to w głównej mierze właśnie z tego powodu Avery wyszła z nią przed szpital. - Podziwiam to jak Pani jest silna. - odpaliła im obu fajki i zaciagnęła się czując przyjemne drapanie w gardle. Sama nie wiedziała jakby to było gdyby jedno z jej dzieci powoli umierało a drugie znalazło się w szpitalu po gwałcie...
Na poczatek nie będzie mieć dzieci. To że jest odpowiedzialna to nic. Jej tryb życia na to nie pozwalał i bałaby się je osierocić.
- Trudno się patrzy na nie obie - powiedziała z widocznym trudem. Tak bardzo doświadczyło je życie.
właścicielka siłowni
własna siłka
broadmoor
Adaya musiała się zgodzić na takie warunki, bo wiedziała że inaczej nie zgodzą się na wypis ze szpitala. A i tak prawdopodobnie zapłacą majątek... znowu. Z Els było inaczej, bo to biologiczna córka, ale Ady nadal uważała, że na nią nie powinni nic wydawać. Ellie liczyła się w tym wszystkim najbardziej.
Avery wiedziała, że najgorsze dopiero będzie przed nimi kiedy Ady zacznie terapię i nie do końca była pewna czy to będzie dobry pomysł by jednak szukały specjalisty już teraz.
-W życiu nie podejrzewałam, że Ady postanowi się z kimś związać na dłużej- uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła z rozbawieniem głową. Adaya Castellano potrafiła nadal zaskakiwać i to nawet w ten naprawdę pozytywny sposób. Zaciągnęła się papierosem obserwują ludzi, którzy wracali do domu lub podążali w stronę szpitala. -Muszę być. Odkąd urodziła się Ellie- przyznała. Ciężko żyć ze świadomością, że przeżyjesz swoje dziecko. A teraz jeszcze dochodziło zamartwianie się o Adayę. Było ciężko, ale nie mogła narzekać, bo dziewczyny przyniosły jej naprawdę wiele radości.
-Bardzo trudno - zamilkła na moment -Niby wszyscy jesteśmy przygotowani na to, że Ellie kiedyś zabraknie, ale boję się jak to przeżyje Aday. Kiedy przyszła do nas pierwszy raz była tak bardzo wrogo nastawiona do młodej, że baliśmy się, że ją uderzy. Jednak Ellie złamała ją i teraz w życiu nie widziałam silniejszej więzi. - wzięła głęboki oddech. Poradzą sobie, ale teraz nie była pewna czy Adaya sobie poradzi. Już i tak w tym momencie psychicznie była kompletnym wrakiem, a Ellie nie zostało zbyt wiele czasu. -Mam nadzieję, że praca Cię nie wezwie, bo nie chcę by Ady została sama. Przynajmniej przez te kilka następnych tygodni - spojrzała na niewiele młodszą od siebie kobietę. Niech już ten koszmar się skończy i wszystko wróci do normy.
Agentka CIA
Oddział CIA
broadmoor
- Mi też nie było śpieszno do związku... przeżyłam już dwa małżeństwa. Myślałam, że bycie szczęśliwą w jakiejkolwiek relacji jest czymś nierealnym dla mnie. - mówiła z serca, wiedząc że może zaufać kobiecie. Poza tym takie rozmowy przy papierosku były dużo łatwiejsze. Art zapominała o tym, że musi być nieodgadnioną zagadką dla wszystkich w około. Już i tak, że znają jej imię i nazwisko jest sukcesem, który mało kto osiągnął.
- Ellie ma w sobie to coś. Każdy przy niej łagodnieje, choć zapewne przekomarzanki z Adayą są najlepszym dowodem że buntowniczką będzie zawsze. Jest Pani naprawdę dobrą matką. - musiała to przyznać. Gdyby każda osoba miała tyle dobroci w sobie nie byłoby wojen. Avery mimo że Art widziała ją kilka razy, roztaczała wokół siebie pozytywną aurę. Dbała o córki z taką zawziętością, że mało kto mógłby z nią rywalizować.
- Nie mogę tego obiecywać, ponieważ dane słowo jest dla mnie najważniejsze, ale zrobię wszystko co w mojej mocy aby zostać w Seattle. - włącznie ze sprzeciwieniem się MI6. Nie chciała z nimi wchodzić na ścieżkę wojenną i zachować swoje życie prywatne dla siebie, lecz jeśli będzie trzeb wytłumaczy jak wygląda sytuacja. Nie chciała grać kartą przetargową w postaci partnerki w szpitalu. Postrzegaliby to jako jej słabość, a ona takich nie powinna posiadać.
Zaciągnęła się papierosem i spojrzała na zegarek. Godzina do północy.
- Mam wrażenie, że zrobiłam za mało... że mogłam ją odwieść od pomysłu chodzenia tamtędy, że mogłam zostać w Seattle i może gdybym z nią była nic podobnego by się nie wydarzyło. - w końcu nosiła ze sobą broń... dałaby radę tym kolesiom. Tak myślała co nie musiało być prawdą.
- Aż się nie chce wierzyć w to co się stało... I mam prośbę... chciałabym zapłacić za dalsze leczenie Adayi. - wiedziała, że zaraz spotka się z odmową, bo to w końcu ich córka.
właścicielka siłowni
własna siłka
broadmoor
-Dwa małżeństwa to faktycznie sporo by przestać wierzyć w coś nowego - skinęła głową. Nie oceniała kobiety, bo nie od tego jest. Sama Avery była w szczęśliwym małżeństwie, ale to nie zmieniało faktu, że komuś mogło się nie poszczęścić w życiu jeśli chodziło o drugie połówki. Te nie zamierzała wypytywać o to tak naprawdę, bo to nie miejsce i czas. -Ale w takim razie naprawdę się cieszę, że Ady trafiła akurat na ciebie - posłała kobiecie szczery uśmiech. Bo tak było naprawdę! Była zadowolona, ze Adaya wyszła na prostą i znalazła kogoś kto miał do niej wielkie pokłady cierpliwości i mogą liczyć na tą osobę. Aday nie mogła trafić lepiej tak szczerze powiedziawszy i pani Castellano miała nadzieję, że jej córka nie będzie mieć ostatecznie złamanego serca.
-To prawda. Każdy przy niej łagodnieje- skinęła głową. Ich najmłodsza latorośl faktycznie wiedziała jak łagodzić ludzi i potrafiła na nich wpłynąć w pozytywny sposób. Adaya była największym przykładem, bo teraz dziewczyny były praktycznie nierozłączne.
-Nie chcę byś obiecywała. Ady mówiła, ze praca dla Ciebie znaczy bardzo wiele i ja to doskonale rozumiem. Po prostu boję się, że będzie musiała w którymś momencie spędzać czas sama w mieszkaniu. Jest uparta i do nas nie przyjdzie nocować - mimo wszystko naprawdę martwiła się o ta swoja buntowniczkę. Wyciągnęła dłoń by położyć na ramieniu kobiety, którą polubiła od pierwszego wspólnego obiadu. Nawet jeśli między Adayą a Art się nie zawsze układało to blondynka zawsze mogła przyjść w odwiedziny. -Znasz Ad. Nie odwiodłabyś jej od chodzenia tamtędy. Jest zbyt uparta. Nawet jakbyś została w Seattle... nie możesz za nią podążać niczym cień. Nie obwiniaj siebie. Najważniejsze, że jesteś obok i pomagasz jej wrócić do zdrowia. - ikt nie mógł tego przewidzieć i nikt nie mógł się o to obwiniać. Ady też się z tego wyliże i może wreszcie będzie uważała na siebie bardziej niż dotychczas.
Pokręciła głową słysząc prośbę -Nie ma mowy. Nie chcę byś płaciła za wszystko. Już i tak wiem, że to ty pokrywałaś koszty złamanej ręki. - kobieta nie chciała po prostu by wszyscy dookoła gadali, ze Adaya jest z Fisher tylko z powodu pieniędzy. Może mogliby pokryć terapeutę wspólnie, ale nie pozwoli Brytyjce za to płacić.
Agentka CIA
Oddział CIA
broadmoor
Rozumiała obawy Avery. Adaya jest tak samo uparta jak Fisher i nie chce korzystać z pomocy kogokolwiek. Jedyne różnica jest taka, że agentka wiedziała, kiedy musi zagryźć zęby i schować swoje ego do kieszeni, aby poprosić o pomocną dłoń najbliższych. Życie ją tego nauczyło. Nie w każdej sytuacji jest w stanie poradzić sobie sama, choć bardzo by tego chciała. Umie się zszyć, zrobić milion rzeczy których normalnie ludzie się boją, ale nawet ona nie jest niezniszczalna i czasem musi zwolnić.
- Jestem taka sama. Rzadko mówię gdy coś się dzieje. - przyznała w międzyczasie strzepując popiół. - Jest niereformowalna, ale póki tutaj jestem, będę jej pilnować. Nie musi się Pani o to martwić. Postaram się zostać jak najdłużej. - na tyle na ile MI6 pozwoli po rozmowie, którą niechętnie będzie przeprowadzać. Nie, że nie lubiła swoich pracodawców bo są naprawdę świetni, ale swoim zachowaniem nadwyrężyła zaufanie, urywając się z treningu przygotowawczego. W tym momencie siedzie już drugi tydzień w Stanach. Mogła ugrać jeszcze kilka, albo ewentualnie pobuszować z CIA czego nie chciała robić, ale jeśli będzie trzeba to i to przeboleje.
Niby bezpośrednio nie była przyczyną tego wydarzenia i nie powinna czuć się winna, lecz ta gorycz na serduszku została. A nóż widelec może by ją uchroniła przed tym? Teraz nie ma co tego rozpamiętywać i musiała czym prędzej przywyknąć do odruchów Ady na jej dotyk. Pani Castellano miała dużo racji. Arti nie mogła być cieniem i na każdym kroku pilnować swojej partnerki. Ufała jej na tyle aby po prostu dać wolność. Nie chciała jej w żadnym syopniu ograniczać.
- Adaya się wygadała...? - blondynka lekko się skrzywiła. To miała być ich tajemnica! No nic, jakoś to przeboleje. Zaciągnęła się papierosem i spojrzała w niebo. - To nie tak że nie chce abyście za nią płacili - już przeszła do mówienia na Ty - ale, jestem jej partnerką i chciałabym ją w ten sposób wesprzeć. Zapłacę za terapeutę i odwyk. - chciała to po prostu zakomunikować. Jeśli znowu usłyszy sprzeciw to wyciągnie logiczne argumenty, ale na razie mówiła to w dobrej wierze. - Wy zapłacicie za ten pobyt w szpitalu teraz. Możemy się tak umówić? - uśmiechnęła się do kobiety mając nadzieję, że taki układ im pasuje. - Poza tym po wyjściu pogadam z nią o wykupieniu ubezpieczenia zdrowotnego, aby nie było problem w razie potrzeby. - powinny to już dawno zrobić. Co prawda dopóki nie są małżeństwem, nie obejmuje jej zabezpieczenie Fisher z agencji, ale kupią oddzielne, bo narazie agentka o ożenku nie myślała.
właścicielka siłowni
własna siłka
broadmoor
Avery wiedziała, że jej adoptowana córka była uparta i nie prosiła o pomoc nigdy. Nawet jeśli wiedziała, że sama sobie z tym nie poradzi. Była nauczona, że musi polegać tylko i wyłącznie na sobie, a wszyscy dorośli byli przeciwko niej od najmłodszych lat. Tego nie dało sie od tak pozbyć ze swojego zachowania i nawet jeśli się otworzyła przed Ellie i państwem Castellano to oni byli świadomi iż nie było szans by prosiła o pomoc. Sami musieli się wielu rzeczy domyślać.
-Chyba nie pozwoliłabym nawet nikomu innemu zająć się moją córką - rzuciła uśmiechając się lekko. Ufała Fisher i widziała jak bardzo jej córka była w kobietę zapatrzona. Jeśli zajdzie potrzeba wyjazdu to pewnie agentka będzie musiała powiadomić o tym państwo Castellano, bo sama Adaya nie powie im, że Artemis wyjechała. Będzie próbowała przetrwać na własną rękę.
Nikt nie był przyczyną tego wydarzenia i nikt nie mógł obwiniać za to co się stało, a jednak zarówno Arti jak i rodzice Ady robili to. Avery mogła naciskać by jednak przeniosła się na ten czas do nich, a nie zrobiła tego.
-Musiała, bo ją ojciec przycisnął. Wiedzieliśmy, że sama ze swoich oszczędności nie zapłaciła za koszty leczenia. - przewróciła teatralnie oczami. Próbowali ją przekonać do ubezpieczenia zdrowotnego, ale jednak Ady uparcie twierdziła, że nie potrzebuje.
-Artemis wspierasz ją wystarczająco. Nie musisz jeszcze dodatkowo płacić za nią - rzuciła odrobinę ostrzej. Może one wiedziały, ze to z czystej miłości i że Artemis chce po prostu o nią zadbać. Ale nie wszyscy to tak widzieli. Już sama słyszała komentarze swoich znajomych gdy opowiadała o partnerce swojej córki.
Westchnęła ciężko, dopaliła papierosa i ostatecznie spojrzała na Artemis -Ciężka z Ciebie osoba do negocjacji, ale niech będzie. To układ między Tobą a mną, bo wiem że mąż się uprze by zapłacić za wszystko - rzuciła uśmiechając się przyjaźnie. -Z tym ubezpieczeniem to możesz próbować. Już tą batalię z nią przerabiałam - obie zaraz skierowały się do szpitala by dołączyć do reszty ferajny i spędzić jeszcze chwilę czasu z Adayą. Ostatecznie trenerka zasnęła podczas rodzinnej dyskusji. Nawet nikt się nie zorientował, że odpłynęła. Jednak pozwolili jej spać i państwo Castellano wraz z dzieciakami ulotnili się w ciągu kilku minut.
z/t x2
-
Dziś ponownie miała go odwiedzić. Codziennie po pracy była u niego. Kiedy spał, siedziała po cichu zaczytana w książkę, którą na początku mu przyniosła. Kiedy nie chciało jej się słuchać jego gadania, marudzenia... wciskała słuchawki do uszu i słyszała metalu. Nie lubiła metalu, ale nic innego nie zagłuszało marudzenia dorosłego faceta. Uwielbiała go, ale jak każdy facet potrafił działać na nerwy. Kupiła mu jakieś przekąski, dzisiejszą gazetę i wskoczyła do windy.
- Cześć i czołem. - zawołała na wejściu kiedy upewniła się, że nie śpi. Nie była potworem i nie chciała mu przeszkadzać w śnie. Położyła zakupy w nogach jego łóżka. Umyła szybciutko ręce. Najbardziej nie lubiła dotykać rzeczy, które były dotykane przez tysiące osób. Te paskudne guziki w windzie, klamki do oddziałów. Podeszła do niego i nim się przywitała ochlapała go resztką wody z dłoni, a potem ucałowała jego policzek. Usadziła cztery litery na twardym materacu i przyciągnęła siatkę na kolana. - Mam gazetkę i batoniki.... i owocki.... i jeszcze suszone czipsy bananowe. - wymieniła, wyciągając wszystko na materac, ale sobie od razu zabrała suszone bananki. - Miałeś dziś jakieś badania? Zjadłeś obiad? Co mówił lekarz? - zasypała go pytaniami i zgarnęła włosy na jedną stronę. Chciała wyczuć jaki miał humor. Jeśli dobry - pójdzie po kawę i usiądzie z nim na dłużej. Jeśli kiepski - po wkurza go nieco bardziej. Chciała też zapytać, czy była u niego żona, ale pytania na jej temat zawsze sprawiały jej trudność.
-
W końcu opuściło, a skutki były opłakane. Mógł się jedynie cieszyć tym, że trafił w dobre ręce i ludzie w szpitalu stanęli na głowie, żeby doprowadzić go do porządku i sprawić, że mógłby o własnych siłach wrócić do domu i życia, które miało się diametralnie zmienić. Nadchodzący rozwód, zmiana ścieżki zawodowej... Prestonowi się to w ogóle nie podobało, ale wiedział, że musi się z tym pogodzić, bo taka była kolej rzeczy. Coś nie wyszło, więc trzeba było układać życie od zera. Tak po prostu. Na jego szczęście, miał przy sobie ludzi, na których mógł w pełni polegać, a wśród nich Lili. Niezawodną, szaloną i poprawiającą nastrój samą swoją obecnością.
— Dzień dobry, już myślałem, że dzisiaj nie ma dnia dobroci dla inwalidów — rzucił na powitanie, zerkając teatralnie na zegarek. Godzina wcale nie różniła się od dotychczasowych. No może spóźniła się o minutę czy dwie, ale trochę musiał pograć jej na nosie. Zaraz jednak zainteresował się zakupami, które przyniosła. Może powinien był poinformować ją w smsie. że nie powinna robić zapasów jak na wojnę, skoro wielce prawdopodobnym było to, że lada dzień go wypiszą? Nie pomyślał o tym, a teraz było już za późno. W ostateczności mógł to zabrać do domu i jeszcze się podzielić z Lili, żeby miała coś na wieczór przed telewizorem.
— Lili... — próbował się wtrącić, gdy pytania padały z jej ust jedno po drugim. Westchnął, widząc, że nie było szans na to, żeby się przez nie przebił, dlatego dał jej dokończyć. Gdy zamilkła uśmiechnął się i usiadł na skraju łóżka. Podobno rozprostowanie kości na tym etapie rekonwalescencji było już wskazane.
— Zjadłem obiad. Miałem dziesiątki badań i gdzieś mi umknął cały ranek, ale nie dzieje się nic złego — zapewnił ją. Czy powinien tak szybko zradzać najistotniejszą z wieści, która jej miała sprawić tyle samo radości, co jemu? Z jednej strony chciał się podroczyć, potrzymać Lilibet w niewiedzy, ale z drugiej strony spędziła przy jego łóżku półtora miesiąca. Swój własny czas poświęcała na to, żeby dotrzymywać mu towarzystwa. Nie zasługiwała na to, by się nad nią pastwił. — Jutro powinni mnie wypisać. Czekają jeszcze na kilka wyników, ale jeśli będą w porządku, wracam w końcu do domu — dodał i uśmiechnął się, bo naprawdę tego potrzebował do pełni szczęścia. Opuszczenia szpitalnej sali, która była jego domem zdecydowanie za długo i powrotu do normalności.
-
Wywróciła oczami na jego słowa i westchnęła ciężko. Musiała aż sprawdzić jaką mają godzinę. Po pracy ten sam rytuał. Jeśli się spóźniła to tylko przez kolejki w sklepie, albo korki na mieście. Nie spóźniłaby się z własnej woli. Nie była wielką fanką spóźniania się. W sumie głównie przez niego. Każde jej spóźnienie komentował wielkim wywodem i przez pierwsze kilka minut spotkania pokazywał jak bardzo jest niezadowolony. W końcu nauczyła się przychodzić na czas. Jeszcze kilka lat, a będzie wszędzie przed czasem. - Miałabym Cię nie odwiedzić? Nie chciałabym się potem zmagać z Twoją depresją i fochami. Przede wszystkim fochami. - uśmiechnęła się złośliwie, a potem pacnęła go delikatnie w nos. A tak naprawdę, to nie wytrzymałaby dnia bez odwiedzin, nawet tych najkrótszych. Co dzień musiała sprawdzić jak się ma, co mówią lekarze. I przede wszystkim musiała skontrolować czy zjadł obiad, czy był on w ogóle jadalny. To nie tak, że chciała go utuczyć. Po prostu nie chciała by się jej tu zmarnował. Bo przecież mocno wątpiła, by jego pożal się boże żonka zainteresowała się nim choć w najmniejszym stopniu... a może bardziej Lili chciała by tak było? Tak, zapewne tak było. Nie znosiła jego żony. Była zazdrosna. Cholernie. - Tak? To dobrze, że robią badania. Jakby nie robili, to znaczy, że już umarłeś. - uśmiechnęła się wesoło. Chociaż temat śmierci nie powinien jej w ogóle bawić. Nie kiedy leżał w szpitalu.
Ucieszyła się i to bardzo kiedy podzielił się z nią nowinami. Ale jej mina szybko się zmieniła. Uśmiech zniknął, a by to ukryć podniosła się z miejsca i wrzuciła do buzi kilka suszonych bananów. Przecież nie musiała się szczerzyć jak głupia kiedy jadła! - Do domu? - spytała cicho z pełną buzią. A potem posadziła tyłek na mało wygodnym krześle. Czemu meble w szpitalach musiały być tak cholernie niewygodne? - Do żony? - dodała po chwili i zgryzła delikatnie dolną wargę, a potem spóźniła wzrok na worek z czipsami bananowymi. Patrzenie na nie i jedzenie ich nagle było takie zajmujące, ciekawe! że nawet nie mogła podnieść na niego swojego spojrzenia.
-
— Dość... filozoficzne podejście — zauważył i roześmiał się. Czasami powalała go na łopatki swoimi stwierdzeniami. Większym dowodem na to, że żył, było przecież to, że siedział obok niej, rozmawiali i jakby tego było mało, przygotowywał się do tego, by opuścić ten cholerny szpital, który po tak długim czasie zmęczył go okrutnie. Nie czuł, by miał odżyć jeszcze bardziej, spędzając tam kilka kolejnych dni. Potrzebował powrotu do normalności, świeżego powietrza, znajomych, wyjść na miasto i dostępu do telewizora, który był bogatszy w kanały niż ten, który miał dostępny w szpitalnej sali.
Pytania Lili, uświadomiły mu, że do tej pory nie podzielił się z nią zmianami, jakie zachodziły w jego życiu. Zły na żonę, skupiony na tym, by stanąć na nogi, całkowicie zapomniał o tym, że Lili nie miała pojęcia iż z żoną był w separacji, która miała się zakończyć rozwodem.
— Rozwodzimy się — odparł. Nie miał pojęcia czy żona jeszcze była w mieszkaniu, czy nie. Udzielenie więc odpowiedzi na to, czy wracał do niej, nie było taką łatwą sprawą. — Jeśli jeszcze się nie wyprowadziła, to tak, muszę wrócić do niej. Jeśli opuściła mieszkanie, to nie — dodał. Wszystko zależało od tego, na jakim etapie przeprowadzki była jego dotychczasowa partnerka. A tego nie wiedział, bo nie raczyła go o niczym informować. W szpitalu też się nie pojawiała. Żył w niewiedzy, która miała zostać rozwiana wraz z jego wyjściem. Chociaż... Może powinien do niej zadzwonić?
Sięgnął po telefon, żeby napisać do żony. Jedno proste pytanie, na które liczył, że uzyska odpowiedź. Jeśli wciąż była w domu, ale od wyprowadzki dzieliły ją dni, był skłonny zatrzymać się w hotelu, by i sobie i jej zaoszczędzić niezręcznej i napiętej atmosfery. Mógł sobie jedynie wyobrazić, jak dziwnie byłoby w tych czterech ścianach, gdyby musieli się mijać w drzwiach do łazienki, jeść śniadania przy jednym stole i spać w dwóch różnych pomieszczeniach, niczym dwoje obcych sobie ludzi.
-
Takich informacji na pewno się dzisiaj nie spodziewała. W sumie myślała, że on już do końca życia będzie z tym pasożytem, którego nazywał żoną. Nie lubiła jej. I nie ma co ukrywać. Z wzajemnością. Jego żona od lat była zazdrosna o Sharewood. Czy miała powody? Owszem, choć zapewne tylko sam zainteresowany tego nie zauważał. Swoją drogą to niesamowite jak można mieć dobry wzrok, a jednocześnie być tak ślepym. Może już dawno powinno dotrzeć do niej, że jej przyjaciel zwyczajnie był upośledzony uczuciowo.
Uśmiechnęła się, to był tak zwany odruch bezwarunkowy, ale szybko ten uśmiech ukryła. Nie zamierzała udawać wielce załamanej, bo nigdy im nie kibicowała. Ale chyba nie wypadało, pokazywać, że aż tak bardzo satysfakcjonuje ją obrót sytuacji. - Co teraz się mówi? Przykro mi? - uniosła brew i podniosła w końcu na niego wzrok. A potem wrzuciła do ust krążek bananka. Obserwowała go gdy wyciągnął telefon i siedziała chwilę cicho. Może nie do końca cicho bo jadła te suszone banany i robiła hałasu na kilka sali swoim chrupaniem. Zamyśliła się na chwilę i odłożyła w końcu swoją przekąskę. - Jeśli się nie wyniosła.... zawsze możesz spać na mojej kanapie. Przynajmniej nie będziesz musiał codziennie wczłapywać się na szóste piętro. - dobrze wiedziała jak wysoko mieszkał i jak często winda się psuła. Nie odwiedzała go jakoś często, bo raczej nie była mile widziana. Preston jednak marudził jej wystarczająco często by wiedziała, że winda nadaje się do pełnej wymiany.
-
W szczęściu lub nieszczęściu, bo punkt widzenia zależał od punktu siedzenia, w obecnej sytuacji miał możliwość wykorzystania całego wolnego czasu na to, by poświęcić go Lilibeth. Bo niby co innego miał robić, jeśli nie skupić się na pielęgnowaniu tej znajomości zawieraniu nowych relacji? Żona nie będzie już robić scen. Nie będzie kręcić w zazdrości nosem i nie będzie mu wytykać tego, że umówił się z przyjaciółmi na piwo, nie zabierając jej ze sobą. W całej tej sytuacji, która nie była dla niego komfortowa, bo jednak chodziło o kobietę, z jaką spędził spory kawałek życia, próbował się doszukać plusów. Koniec z udawaniem, że zdrada nie zrobiła na nim wrażenia. Koniec udawania, że była dla nich nadzieja po wszystkim co działo się w ich związku. To był ten moment, gdy ich drogi powinny się definitywnie rozejść.
— Chyba tak, ale ten uśmiech zdradził, że nie jest ci przykro. Nie zakryjesz tego bananami — mruknął, palcami wskazując na swoje oczy, a potem te jej. Podobno oczy były zwierciadłem duszy i mówiły wiele o tym, co w danej chwili czuł człowiek. U Lili nie dostrzegł ani grama smutku. — Jasne, a materac dmuchany też mi kupisz? A może dostanę wannę do spania? — roześmiał się, odkładając telefon na bok. Nie liczył na szybką odpowiedź od żony. Ta zapewne była zbyt zajęta, żeby odpisać mu od razu. — Poza tym przywyknąłem do wchodzenia na piętro pieszo. Kondycja wciąż jest taka sama — dodał. Chciał w to wierzyć. Półtora miesiąca spędzone w łóżku na pewno niosło za sobą konsekwencje, ale czy aż takie, by pokonywanie klatki schodowej miało stworzyć jakieś problemy?