WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
- — trzy
-
- ~ 02
-
-
— Pan Franklin? — powtórzył za nim, wlepiając w niego wzrok i przybierając poważny wyraz twarzy. — Och, przepraszam, pan Franklin jest w mojej kieszeni, zaraz go wyciągnę — odparł, wciąż zachowując pełną powagę i zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie. Nie miał być to złośliwy żart, ale Fitza... zazwyczaj odbierało się właśnie w ten sposób, prawda? W zamyśle miał to być raczej przerywnik dla rozładowania napięcia, dlatego uśmiechnął się w końcu serdecznie, jak gdyby Hargrove był jego dobrym przyjacielem. Nie chciał jednak, by zrobiło się zbyt miło, dlatego postanowił dodać jeszcze kilka swoich spostrzeżeń na ten temat. — Idąc tym tropem, pan powinien siedzieć tu już z moją małżonką, czyż nie? Uważa pan, że posiadanie swojego prawnika to jak... chodzenie na spacer za rączkę z matką? Ja nie mam bladego pojęcia, gdzie jest Franklin i niekoniecznie mnie to obchodzi. Przyjdzie, to przyjdzie. Nie to nie, może wpadł pod autobus. — Miał dziś humor nadzwyczaj przykry, co oczywiście miało związek z jego żoną; denerwował się tym spotkaniem chyba bardziej, niż przypuszczał. — Ciekawi mnie jednak, dlaczego moja żona się spóźnia. Nie chcą jej wydać niedźwiedzia grizzly, którego pragnęła na mnie nasłać? — zapytał, unosząc brew ku górze. Był to raczej kiepski żart, ale Fitz nie potrafił być dzisiaj zbyt rezolutny.
Słowa prawnika powstrzymały go przed napiciem się z piersiówki, ale wyłącznie na moment. Uśmiechnął się do niego, pomilczał trochę, wbijając wzrok w stół, a w końcu przenosząc go z powrotem na mężczyznę. — Dlaczego powiedział to pan z taką... zadrą? Nie powinien się pan cieszyć, że pomagam panu w wygraniu tej sprawy? — zapytał, chyba nazbyt śmiało, ale nie miał niczego konkretnego na myśli — o nic mężczyzny nie podejrzewał, po prostu wydało mu się to interesujące. Napił się zaraz potem, odkładając piersiówkę na stół i dostrzegł wówczas, że jego palec wciąż zdobi obrączka ślubna. Pragnąc pokazać swojej żonie całkowitą obojętność i chcąc ją jeszcze bardziej zdenerwować, zdjął ją prędko i schował do kieszeni od spodni. Czyn dość żałosny, ale chyba skuteczny?
-
— Zabawne — stwierdził, dodając do tego nieco złośliwy uśmiech. Pozostanie biernym wobec tej przedziwnej scenki nie wchodziło w grę, bo Gabe, nawet uparcie powstrzymując się przed pewnymi zachowaniami, nie posiadał aż tak dobrego warsztatu aktorskiego. Ciężko jest bowiem ukryć szczere rozbawienie, prawda? Nawet tak prymitywnym i nieco obraźliwym zachowaniem. Tym razem jego wzrok nie powrócił do stosu papierów, jako że Wainwright nazbyt mocno go intrygował swą specyficzną naturą. I chociaż nie trwało to długo, na moment przepadł w tym jego przyjaznym uśmiechu. — Poniekąd tak jest — wyjaśnił spokojnie, starając się o dość powściągliwy ton głosu. — Widzi pan, obaj powinniśmy teraz milczeć, jako że możemy później wykorzystać fragmenty tej rozmowy na wzajemną niekorzyść. I to z pana adwokatem mogę raczej śmiało prowadzić jakąkolwiek dyskusję, co jest absurdem, oczywiście — oznajmił, wzruszając ramionami. Czuł, że mówi zbyt wiele i że, o zgrozo, słowa te przepełnione są paraliżującą nudą. Uznał jednak, że musi go uczciwie przestrzec zawczasu, by mieć później czyste sumienie. — Raelynn… to znaczy, pańska żona, utknęła w korku — wyjaśnił prędko, bo rozmawianie o niej ani trochę go nie ciekawiło. Rozjaśniało jednak sytuację, tak więc tak proste wyjaśnienie było po prostu wymaganym wtrąceniem. — Czy Franklin, jeśli możemy założyć, że istnieje, poinformował pana o tych wszystkich idiotyzmach? Pana jedynym zadaniem dzisiaj jest cieszenie się ciszą, kiwanie głową i składanie odpowiednich podpisów. Udało mi się przekonać Rae, by wynik rozwodu był korzystny dla obu stron — poinformował go, tracąc nad sobą kontrolę. Dłoń jego ułożyła się na dokumencie z wymogami jego klientki, które do momentu nadejścia pana Moore pozostawić powinny tajemnicą. Jeśli jednak wręczyłby ową kartę Fitzowi, wyłącznie w celach informacyjnych, czy na pewno popełniłby sporą gafę? Nie było mu dane zastanawiać się nad tym wszystkim, a dłoń cofnięta została gwałtownie, gdy tamten zadał swoje pytanie. Przez moment wpatrywał się w niego niepewnie, obawiając się, że zdołał przejrzeć go na wylot, ale zachowując zimną krew, niby od niechcenia, wzruszył ramionami. — Mówiłem panu, że nie interesują mnie tak proste potyczki. Jak można cieszyć się wygraną, kiedy nie uczestniczyło się nawet w wyścigu? — zapytał retorycznie, głowę lekko przekrzywiając na bok, co było u niego dość częstym gestem. Na tym pewnie mógłby zakończyć, ale myśli jego nazbyt zuchwale powędrowały w nieodpowiednią stronę. A co jeśli to jedyna szansa, by ośmielić się na jakąś szczerość? Nie całą, oczywiście, ale przyznać się do pewnych spraw, bo to ludzkie, to nic strasznego, no i przecież łatwiej byłoby zapanować nad tą dziwną relacją. Hargrove, ty debilu. — Chociaż tak właściwie, mówiąc szczerze, chodzi o to, że… — ale nie dane było mu zakończyć ten przedziwnej sentencji, jako że klamka drgnęła z cichym skrzypnięciem, a drzwi do sali zaczęły wolno się otwierać. Gabe wbił na moment wzrok w Fitza, prezentując dość oczywiste niezadowolenie, a następnie westchnął i przybierając na twarzy ponury uśmiech, zerknął na Rae. Wstał, by się przywitać i poudawać znów, że to jej stronę trzyma w całym tym sporze. Że to dla niej tu jest i o jej dobro walczy. Pomału zaczęła ogarniać go anhedonia, jako że uparcie począł wierzyć w to, że nigdy już nie zyska dobrej okazji do wykonania jakiegokolwiek korku, nawet jeśli dojdzie dziś do faktycznie pozytywnego rozstrzygnięcia małżeńskiej batalii.
-
— Doprawdy, proszę pana, niech pan wykorzysta na moją niekorzyść co tylko zechce. Sądziłem, że jasno wyraziłem swoje stanowisko w tej kwestii podczas naszego ostatniego spotkania — odparł, co prawda nie unosząc się, ale nie lubił wałkować w kółko tego samego tematu, a jeszcze bardziej nie lubił, kiedy ktoś go upominał. Rozumiał wszystkie zasady, jakimi kierowała się ta kancelaria i rozumiał chęć przestrzegania etyki pracy, ale na miłość boską, dość już miał tej wszechogarniającej go nudy! Czy zamienienie ze sobą zaledwie kilku słów, faktycznie było tak sporą zbrodnią, jak to przedstawił Hargrove? — Poza tym nie mam zamiaru jakkolwiek panu zaszkodzić — dodał jeszcze, w celu całkowitego rozjaśnienia sprawy. To nie była jakaś nędzna sztuczka; zwykła gra, która na celu miała odszukanie słabych punktów prawnika, a następnie wykorzystanie ich przeciwko niemu. Nie pragnął skompromitować ani go, ani swojej żony.
— Podważa pan złożoną przeze mnie obietnicę, zarzuca mi kłamstwo i jeszcze próbuje pan rozstawiać mnie po kątach, jakbym był jakimś przeklętym pięciolatkiem — zauważył, chowając na moment twarz w dłoniach. Ten komiczny rozwód już zaczął go dobijać, a nie byli nawet na półmetku! Cholera, nie przekroczyli nawet lini startu! Nie podniósł jednak tonu swojego głosu, gdyż bynajmniej nie był rozwścieczony, a raczej głęboko rozczarowany i zniesmaczony. Dopiero po chwili jednak zwrócił uwagę na słowa adwokata, które wcześniej mu umknęły i odkrył twarz, dłonie zatrzymując na karku.
— Ja nie prosiłem... Nie chciałem, żeby... — przerwał, lekko skonsternowany. Z jakiego powodu prawnik Rae działał na korzyść Fitza, próbując nakłonić ją do złagodzenia warunków? Przecież nie o to Fitz prosił go ostatnio, a wyłącznie o zapewnienie jej, że Wainwright ruszył już do przodu i że ona także powinna wyzbyć się niepoważnej złości i zwyczajnie pozwolić mu odejść. Teraz naprawdę Hargrove go zaintrygował — szczególnie w momencie, w którym wyglądał, jakby chciał pokazać mu dokumenty, choć było to zagraniem tak wysoce nieodpowiednim, że nawet Fitz, nie mając bladego pojęcia o obowiązujących w tym zawodzie zasadach, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przyglądał mu się z wyraźną fascynacją, aż w końcu nadszedł czas, kiedy powinien coś odpowiedzieć. — Tak, tak, jest to wysoce rozsądne podejście, chyba zrozumielibyśmy się w tej kwestii — przyznał i wykrzywił usta w uśmiechu, wciąż jednak będąc... zmieszany. Naszły go pewne podejrzenia, ale nie ośmielił się uznać ich za prawdziwe, ani tym bardziej nie miał zamiaru ich analizować. Myślał, że to będzie już na tyle — że nie odezwą się już do siebie do końca tego spotkania, ale Hargrove postanowił po raz kolejny go zaskoczyć. Czekał w lekkim napięciu, aż ten rozwinie swoją niespodziewaną sentencję, kiedy to do pomieszczenia weszła Rae. Automatycznie podniósł się z krzesła, jednak po chwili się zreflektował i z powrotem usiadł. Nieważne jak bardzo zainteresowały go wcześniejsze słowa Hargrove’a, teraz był zaabsorbowany wyłącznie swoją żoną.
-
A teraz tak po prostu się na nie spóźniała. Kurwa.
Wszystko przez pierdolone korki w pierdolonym Seattle, pierdolony deszcz i pierdolonych pracowników na budowie, na której była kierownikiem. Wszystko chuj.
W efekcie podjechała pod kancelarię z prawie półgodzinnym opóźnieniem, włosami nieco napuszonymi od wilgoci i już na samym wstępie odrobinę rozdrażniona. Przed wyjściem z samochodu zdążyła tylko zerknąć w lusterko, żeby upewnić się, że tusz jej się nie rozmazał i prawie zapomnieć o zgarnięciu torebki z fotela pasażera. Kiedy jechała windą, miała wrażenie, że serce podchodzi jej prawie do gardła. Chciała nawet dyskretnie sprawdzić, czy z tego wszystkiego trochę się nie spociła, ale przypomniała sobie, że jest w miejscu publicznym i nie wypada, więc zaniechała po odchyleniu łokcia od boku o zaledwie kilka centymetrów.
Wszystko będzie dobrze. Papiery są już gotowe, wszystko odpowiednio ułożone, aby wyszło dla wszystkich jak najlepiej... Tak, na pewno będzie najlepiej. Dla wszystkich. Gabe z pewnością dobrze się spisał, w końcu był świetnym prawnikiem, znał się na swojej pracy. Sprawiał też wrażenie dobrego gościa, a Rae nie wiedziała, czy można tak z czystym sumieniem powiedzieć o wielu prawnikach. Oprócz niego i Kylie praktycznie nie znała nikogo w tej branży, a oni oboje wydawali się naprawdę w porządku, więc... może to, że nie można im ufać, to tylko krzywdzący stereotyp.
Przed wejściem do odpowiedniej sali wzięła głębszy oddech i odgarnęła włosy z twarzy. Nie miała wątpliwości, że już na nią czekają. Długo. Po raz ostatni powiedziała sobie, że wszystko będzie dobrze. Była dorosła, zorganizowana, odpowiedzialna. Chciała dobrze. Spóźnienia się zdarzają. Tak... - Cześć, przepraszam, cholerne korki - wyrzuciła, przybierając najbardziej neutralny ton, na jaki była w stanie się zdobyć. Przywitała się z Gabe'em, na tę okazję nawet przywołując na twarz uśmiech. Potem podeszła bliżej stołu, zerknęła na Fitza i... W sumie jak należy się przywitać z jeszcze-nie-byłym mężem? Zatrzymała się w pół kroku, z lekko uniesioną ręką, nie do końca wiedząc, czy zamierzała mu ją podać czy może zwyczajnie go uścisnąć. Opuściła ją jednak, widząc, że on również miał podobny problem. Opuściła dłoń, gdy usiadł po chwilowym poderwaniu. Odchrząknęła. - Fitz - zdecydowała się wypowiedzieć jego imię i skinąć mu głową. Zdecydowała się również udawać, że jest całkowicie rozluźniona, a to wszystko to dla niej tylko i wyłącznie formalność. Bo przecież to była tylko i wyłącznie formalność. Rozmawiają przez chwilę, Gabe wyjaśnia Fitzowi, co mu proponują, podpisują tę makulaturę i koniec. Wszyscy zadowoleni, Rae wychodzi na bohaterkę. Wspaniałomyślną, hojną, rozsądną i dorosłą... A chwilę później jej wzrok padł na blat stołu, na którym tuż przed Fitzem leżała piersiówka. Brwi Rae od razu uniosły się wyżej. - Serio, Fitz? - zerknęła na swojego jeszcze-nie-byłego męża z mieszaniną niedowierzania i przygany. - Naprawdę? Tutaj? - zapytała tylko i jak często miała w zwyczaju (z czego nie zdawała sobie sprawy), przewróciła oczami, po czym nie zastanawiając się nad niczym więcej zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu i z cichym westchnieniem pokręciła głową.
-
Miała to być kwestia jednego spotkania. Gabe szczerze wierzył w to, że tyle im wystarczy — dojdą do porozumienia, nie będą komplikować, bo i po co. Im szybciej się to potoczy, tym lepiej — mógłby pod koniec miesiąca bez wyrzutów zapomnieć o tej dwójce, o ich śmiesznej sprawie i absurdalnych uczuciach, które pojawiały się w nim nie wiadomo skąd i dlaczego. Po przywitaniu się z Rae obiecał sobie, że na niej już tylko skupiać będzie swoją uwagę, głównie ze względu na Kylie. Unikał więc kompletnie zerkanie w stronę Fitza, jakby samo podchwycenie jego wzroku mogło sprawić, że każdy dowie się o jego sekretach. Nie wtrącił się potem, nie stanął w jego obronie, nie usiłował złagodzić napięcia. Czekał w ciszy na przybycie jego prawnika, a gdy człowiek o imieniu Franklin stanął w drzwiach, Hargrove wstał, by wymienić z nim krótkie uprzejmości. Po chwili wszystko było już gotowe, cisza wypełniła pomieszczenie, a Gabe sięgnął po właściwy papier numer jeden i uśmiechnął się lekko. — Razem z moją klientką uznaliśmy, że najrozsądniej będzie zamknąć sprawę rozwodu w kilku spotkaniach, bez obecności świadków, jak i bez procesu — zaczął, uparcie wciąż unikając zerkania na pewną osobę. Nie było w tym nic dziwnego (teoretycznie), skoro i tak wszelkie rozmowy odbywać musiał z prawnikiem drugiej strony. — Wobec tego możemy zrezygnować z orzekania o winę, pod warunkiem, że cały majątek podzielony zostanie po równo — kontynuował, starając się mówić to wszystko z przekonaniem, uprzejmością i tak dalej, bo nie był to moment, kiedy wszyscy powinni skakać sobie do gardeł. — A wliczają się w to koszty ze sprzedaży domu, w którym obecnie mieszka pan Wainwright, jak i zysk z dotąd sprzedanych książek. Oraz, naturalnie, tantiemy — kontynuował, podwyższając lekko głos, jako że deszcz rzęsiście stukał już o ogromne szyby. I wtedy też chyba zaczął przeczuwać, że coś pójdzie nie tak, musi, bo zdawało się to zbyt proste. Pytanie jednak czy to Fitz uzna, że nie chce się niczym dzielić, czy jednak Rae stwierdzi, że nie chce ponosić równej co i on winy za rozpad tego małżeństwa.
-
Nie spodziewał się, że widok Raelynn aż tak w niego uderzy; zupełnie jakby jego dusza rozrywana była na strzępy, jakby ktoś niemiłosiernie pastwił się nad nim i nie zamierzał go oszczędzić. Dotychczas powtarzał sobie, że jego żona jest twarda — ba, nie znał drugiej tak silnej osoby. Kiedy jednak zobaczył wyraz jej twarzy, kiedy dostrzegł te niewielkie szczegóły, widoczne prawdopodobnie tylko dla jego oka (bo nikt nie znał jego żony tak doskonale, jak on sam), coś brutalnie ugodziło go w serce. Dotarło do niego wówczas, że jego egoizm po raz kolejny wyrządził jej niewybaczalną krzywdę, na którą absolutnie nie zasługiwała. Odchrząknął więc tylko na jej słowa, zupełnie jakby pozbawiony był aparatu mowy i wbił wzrok w stół. Mogło to zostać odebrane jako skrajny przykład arogancji, jako niedopuszczalny brak szacunku do małżonki, ale było to wyłącznie próbą powstrzymania nazbyt rzewnych słów, które nigdy już nie miały wydostać się z jego ust. Chciał odejść od Raelynn, taki był cel całej tej szopki i tego musiał się trzymać. Nie mógł zdradzić się poprzez wylew jakichś ckliwych przeprosin, które uczyniłyby z niego zwykłego idiotę i utrudniłyby znacznie ich rozwód.
Oczekiwanie na Franklina przebiegło w całkowitej ciszy — w ciszy, podczas której próbował przekonać samego siebie o słuszności swoich poczynań. Nie mógł dłużej trwać w nieszczęśliwym związku; było to niesprawiedliwe zarówno względem niego, jak i brunetki. Nie istniał także żaden odpowiedni sposób, żaden złoty środek na rozwiązanie tego małżeństwa — pod koniec każdego scenariusza Raelynn kończyła w roli ofiary, a on egoistycznego dupka. Skoro więc taki film miał się rozegrać — niech tak będzie. Zaczął całkiem niegroźnie; podczas przemowy Hargrove’a bujał się na krześle, rozglądał się po pomieszczeniu i w końcu wbił wzrok w sufit, jakby znalazł tam istotniejsze i ciekawsze elementy od mowy prawnika. Pod koniec jego słów parsknął jednak mało subtelnym śmiechem — mniej więcej w momencie, w którym Hargrove wspomniał o tantiemach. Przeprosił jednak za to prędko, odwracając mimo to głowę (jakby próbował powstrzymać dalszy napad rozbawienia) i złapał swojego adwokata za ramię, licząc, że ten pomoże mu okiełznać to jego rozchichotanie. Tak, robienie z siebie dzieciaka przychodziło mu z zaskakującą łatwością... Powstał też w końcu, poprawił marynarkę i mimo prób Franklina przywołania go do porządku, postanowił dalej brnąć w tę dziecinadę. — Świetnie, wspaniale, czy to już koniec spotkania? Państwo wybaczą, ale muszę napisać książkę, za którą moja żona dostanie połowę pieniędzy — powiedział, udając pełną powagę, a potem lekko się skrzywił. Zachowywanie się w ten sposób nie sprawiało mu wcale przyjemności — czuł się fatalnie.
-
Zaczynając od piersiówki leżącej na stole, którą wypatrzyła, kiedy weszła, poprzez bujanie się na krześle i skrajny brak zainteresowania, gdy ich prawnicy rozmawiali. Wpatrywała się w niego uparcie, jakby liczyla, że może go tym sprowokować i... nic. Zupełnie nic. W pewnym momencie miała ochotę kopnąć go pod stołem. Może to wywołałoby jakąkolwiek reakcję. Z każdą chwilą coraz bardziej marszczyła brwi, a jej twarz nabierała ostrzejszego wyrazu. Nie mógł, do cholery, przynajmniej udawać, że mu na czymkolwiek zależało?! W takiej chwili?! Serio?! Kilkanaście lat ich małżeństwa właśnie szło w sedes (albo kibel, jeśli ktoś woli to słowo), a on bujał się na krześle i był tym wszystkim cokolwiek głęboko znudzony. A kiedy parsknął... No, przynajmniej to w końcu była jakaś, kurwa, reakcja!
- I z tych wszystkich rzeczy, o których tu rozmawiamy, to cię najbardziej boli, tak? Że dostanę tantiemy z twoich pieprzonych książek - prychnęła i zaplotła ręce na piersi. Tak naprawdę wcale nie uważała jego twórczości za jakieś pieprzone książki. Szanowała to, co pisał. Po prostu takie sformułowanie wydawało jej się bezczelne. - Wiesz co, Fitz? Mógłbyś przynajmniej spróbować zachowywać się, jakby cokolwiek cię to wszystko obchodziło. Naprawdę - postanowiła mu wyrzucić i pokręciła głową, po czym sama spojrzała w sufit. Była na niego zła. Rozgoryczona. I chyba trochę nawet zachciało jej się płakać, więc wbiła wzrok w sufit.
-
-
Popatrzył na prawnika żony, kiedy ten zadał mu pytanie i trzy razy mrugnął oczami, zanim zdecydował się mu odpowiedzieć. — Skąd pomysł, że nie czuję się na siłach? — zapytał poważnie, jakby wielce zaskoczony i lekko urażony. Choć nie był. Już szybciej samym sobą był urażony i zaskoczony, tą swoją niezwykle durną postawą, za którą miał ochotę strzelić sobie w głowę. Że też, kurwa, nie mógł być typowym Kowalskim spod sklepu, z przeciętnym umysłem! Wtedy wierzyłby w tę przeklętą miłość, wtedy biegałby za Raelynn dziękując jej, że go wybrała, a teraz? Gotów był jedynie stać się dla niej cholernym ascetą, by tylko zadośćuczynić jej to, że nie darzył jej odpowiednimi uczuciami. Nic więcej nie mógł jej ofiarować i to tak okropnie go mierziło. Kiedy więc to ona postanowiła się do niego odezwać, znów poczuł się przeokropnie, ale tym razem już go nie zmroziło. Zamiast tego usiadł z powrotem na krzesło i odpowiedział z pełnym opanowaniem: — Ależ kochanie, mnie absolutnie nic nie boli. Wiesz przecież, że takie bzdury nie robią na mnie wrażenia — i od razu swoich słów pożałował. Przegiął. Nigdy nie odnosił się do niej z tak wyraźnym brakiem szacunku, nigdy nie był wobec niej takim ordynarnym dupkiem, bo darzył ją naprawdę sporym szacunkiem. Oczywiście mógł powiedzieć coś gorszego, ba, istniały dużo straszniejsze słowa! Ale on nawet pragnąc komuś dokuczyć zachowywał względną kulturę, a skoro przeżył z Rae dwadzieścia lat, ta na pewno odebrała to zdanie jak najgorszą obelgę. Dlatego już nie skomentował jej uwagi, nie ośmielił się. Udał tylko obojętność, bo na jakiekolwiek przejawy szczerego smutku nie mógł sobie przecież pozwolić. Na kolejne słowa adwokata jednak prychnął. — Raelynn i opieka nad czymś? Proszę pana, niech pan sobie nie żartuje — pokręcił głową, znów rozbawiony. Może jego słowa były zbyt ostre, ale naprawdę nie potrafił wyobrazić sobie Lynn zajmującej się jego psami. Naturalnie mogła chcieć odebrać mu je z czystej złośliwości, ale jaki był tego sens? Nie kochała ich, ba, nawet ich nie lubiła, a nie była na tyle okrutna, żeby niewinne stworzenia skazać na cierpienie. Była naprawdę wspaniałym człowiekiem, co okropnie mu się nie podobało, bo fakt ten znacznie utrudniał jego plan. Całe szczęście, że ostatecznie się nie rozpłakała — wtedy najprawdopodobniej Fitz przestałby już zgrywać gnojka i za wszystko by ją przeprosił.
-
Gnojek. Totalny gnojek!
Przewróciła oczami, kiedy odpowiedział pytaniem na pytanie zadane mu przez Gabe'a. Ugryzła się w język, zanim wypluła z siebie jadowitą sugestię dotyczącą tego, że być moze zbyt dużo już tego dnia wypił. Jakaś dorosła cząstka jej osobowości przekonała jej, że to byłoby wyjatkowo niskie zagranie. Ta dziecinna i czepialska mocno tego pożałowała już chwilę później, kiedy - utrzymując tendencję zachowywania się jak totalny gnojek - Fitz zwrócił się do niej przez "kochanie". To było jak kropla, która przelała czarę goryczy. Rae poczuła się, jakby wszystkie emocje, które do tej pory starała się trzymać w ryzach, zapłonęły w niej od tej jednej iskry. - Nie mów tak na mnie! - odpowiedziała mu porywczo, zdecydowanie zbyt głośno, może nawet histerycznie, uderzając przy tym dłonią w blat stołu. - Nie waż się tak do mnie zwracać, rozumiesz?! - dodała jeszcze, zanim zdążyła się opanować albo choćby pomyśleć o tym, jak bardzo niestabilna emocjonalnie się przez to wydaje. Nagły wybuch, krótka supernova gniewu i rozżalenia. Roziskrzone, pełne oburzenia spojrzenie posłane w kierunku jeszcze-nie-byłego męża... I dopiero potem kilka chwil na oddech. Tak działała. Reagowała emocjonalnie, zbyt szybko i gwałtownie i dopiero potem reflektowała się, że może to było niepotrzebne. Za późno.
Ręka Gabe'a na ramieniu na pewno pomogła. Zerknęła na niego krótko i swoją dłonią poklepała jego dłoń łagodnie dwa razy. - Wszystko w porządku... - zapewniła... Chociaż było to oczywiste kłamstwo. Nic nie było w porządku. Była wściekła. Gdyby miała powiedzieć, dlaczego, to pewnie nie potrafiłaby ubrać tego w słowa. Po prostu tak było. Zdenerwowało ją całe to spotkanie. Zdenerwował ją Fitz. Zdenerwowało ją to, że była taką frajerką i chciała się zgodzić na ten cholerny rozwód bez orzekania o winie... Mimo że chyba oczywistym było, kto był w tym wszystkim winny?! Kto się w ogóle niczym nie przejmował?!
- Oooch, tak! Bo ty jesteś taaaaki opiekuńczy! Taki wspaniale troskliwy! Twoje kochanki na pewno to potwierdzą, co? - wypaliła, tym razem nie bedąc w stanie ugryźć się w język... Mimo ze pewnie powinna... Z cała pewnościa powinna. Niestety, zdała sobie z tego sprawę odrobinę za późno. Dokładnie tak jak zazwyczaj, najpierw działała, potem myślała. I teraz mogła tylko spłonąć ognistą czerwienią na policzkach. To był niski cios, zdawała sobie z tego sprawę... Ale było już za późno. - Przepraszam... - dodała po chwili, bardziej w stronę Gabe'a i prawnika Fitza niż w stronę samego Fitza. Przepraszała za tę szopkę, nie za swoje słowa. I na pewno nie za swoje emocje. Chyba miała prawo do odczuwania jakichś emocji, do cholery! Nie potrafiłą się zachowywać, jakby to kilkanaście lat małżeństwa nic dla niej nie znaczyło... Najwidoczniej w przeciwieństwie do niektórych...
-