WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Orion & Remington | gay bar w Capitol Hill

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Orion Hayward

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Orion Hayward

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Orion Hayward

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Bolało go za migdałkami i nadal szumiało w głowie, ale poza tym czuł się dobrze. Na tyle dobrze, że śmiało mógłby wrócić do domu; musiało być przed drugą w nocy albo dalej – na tyle późno w każdym razie, żeby Hayward bez większego wyrzutu sumienia uznał, że o tej porze nie ma już sensu. Syda w swoich myślach starał się wymijać slalomem, od czasu do czasu potykając się tylko o jak najbardziej racjonalne zdaniem Oriona wnioski – było późno, Shaule na pewno już spał i lepiej, żeby nie budził go śródnocną krzątaniną.
Poderwał wzrok.
Oh, thank you – podziękował z umyślnie przeciągłym akcentem. Potem pozwolił Remingtonowi się obsłużyć. Przyjął więc wodę, upił parę łyków i przesunął się lekko, robiąc mu obok siebie więcej miejsca – tak, by blondyn nie tylko mógł się do niego dosiąść, ale żeby było mu wygodnie.
Yeah. That was fun. – Najpierw zsunął się po oparciu kanapy, potem okręcił się pod kątem prostym tak, że tkwił teraz z kolanami zaczepionymi o wzniesienie podłokietnika i z głową wspartą o udo Remingtona. Żeby na niego spojrzeć, musiał wyprężyć mocniej szyję i postawić oczy w słup. Kołysał stopą w powietrzu, nie myśląc wiele o tym, ile wolnych, leniwych popołudni spędził w podobnej pozycji – z policzkiem dociśniętym do nogi Finlay’a (który każdą taką okazję wykorzystywał, żeby wsadzić mu palec do nosa), ojca (wtedy pytał o szkołę) albo Syda (Syd nie mówił nic na głos, ale czuł słowa wędrujące jego ciałem), zaglądając w magazyny i książki, i w codzienny przegląd telewizji. Telewizja zawsze uspokajała go na sen (w wydaniu zostaw, oglądam, podczas kiedy zapadał się w sobie coraz głębiej i głębiej, jeszcze nie poza jawą, ale blisko jej granicy). Inaczej było z lekturą. Budowanie sensu z pozbawionego kontekstu wycinka tekstu prędko go frustrowało, w następstwie czego zawsze się poddawał i – jeśli nie w humorze na zaczepki – po prostu tkwił w wygodnej, bezpiecznie statycznej ciszy. Żadnej zapowiedzi burzy. To była dobra cisza. Niegroźna.

Teraz jednak nie miał przed sobą nic wystarczająco bezosobowego, czemu mógłby poświęcić niezogniskowaną uwagę i puste spojrzenie – więc patrzył na wklejony w sufit plaster nieba – mniej zanieczyszczony światłem niż w centrum miasta, ale i tak zanieczyszczony wystarczająco, żeby tajemniczy urok tej niezmierzonej przestrzeni wciąż trzymać gdzieś poza zasięgiem gołego oka.
You smoking? – Cmoknął. Czuł się lekko, swobodnie, na zewnątrz zupełnie nagi, ale w środku wciąż szczelnie okryty cieniem alkoholu i wspomnieniem drugiego ciała. Odpowiedź nie miała znaczenia; dryfował przyjemnie w miękkiej barce kanapy – z rufą po stronie podłokietnika i dziobem w miejscu, w którym zaczynały się nogi mężczyzny – i, zgodnie z zapowiedzią, nie czuł się na siłach, żeby gdziekolwiek spieszyć. Gdziekolwiek zmierzać.

Sięgnął za siebie, rozprostował rękę w łokciu i, trochę po omacku, przeciągnął palcami po krawędzi remingtonowej szczęki.
You make a good kisser, you know? – Wyciągnął się, ale nie podniósł. – What do you do for a living? ‘Cause, like, you should forget about it and just kiss people. Set up a kissing booth and stuff. – Zachichotał. – I would be first in line. – Drażnił kciukiem wklęsłą rzeźbę policzka.
It’s nice of you I could get the sample for free, though.

remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Motyla. Motyla, nie mola.
Orion szastnął rzęsami z powabem godnym motyla.
Nawet, jeśli trochę chaotycznie i ciężko - w porządku. Nie wszystkie motyle były przecież ładne, jak paź królowej, z ostrymi, smukłymi szpicami skrzydeł, albo cętkowany czarnymi oczkami, i liźnięty bajecznym błękitem pyłku modraszek adonis. Niektóre były brzydkie - taki choćby nocny zawisak borowiec, inne ociężałe, jak tłustawy karłątek, albo wszelkie z rodziny powszelatkowych, przy lądowaniu wśród kwiatowych płatków gnące smukłe łodyżki z gracją zeppelinów.
Siląc się na poetyckie przyrównania, Remy stwierdziłby, że rozciągnięty wzdłuż kanapy chłopak cały kojarzy mu się z rusałką żałobnikiem, a jakże (gatunkiem w ich rejonach Stanów rzadkim, ale czasem uprzyjemniającym Goldsteinowi wielogodzinne zmiany w ogrodzie - ta odmiana rusałek najliczniej ciągnęła do brzozowych i osikowych listków, ale i do jego dzikiej nasady oregano, i kwitnącej na fiołkowo mięty); w świetle dnia, jak być może miał się kiedyś przekonać, zarówno przetrawione słońcem kosmyki włosów, jak i prześwietlone nim pod odpowiednim kątem tęczówki Haywarda miały miedziano-brunatną barwę godną zarówno skrzydeł tego owada, jak i gęstej, słodkiej melasy, albo miodu gryczanego.
- Yeah? - Zadarł brodę, blademu światłu paru gwiazd-niedobitków pozwalając wpaść w dwa pryzmaty własnych źrenic. Błysnął bielą zębów - You have seen nothing.
Sam myślał o prysznicu. Ale też o toniku z cytryną, pozostawionym na parterze i teraz już smętnie zwietrzałym ze wszelkich bąbelków. O psach, najpewniej śpiących - z nudów - w ochronce oddanego im do dyspozycji pokoju. I, tak szczerze powiedziawszy, o niedojedzonej sałatce z orzo i oliwkami, przed wyjściem do baru wrzuconej do porcelanowe miski o niskich brzegach, i okrytej woskowanym papierem. Do tego - o kilku plastrach ciasta filo, które ostały mu się z lunchu. Po seksie zawsze robił się głupio głodny, ale nie miał już dwudziestu lat, żeby nie być w stanie oprzeć się temu impulsowi.

- You smoking?

"Smokin’ hot", chciał odpowiedzieć, ale w porę przygryzł się w czubek języka. Takie żarty, suche, i godne ojców w sitcomach, zdawał sobie sprawę, mógł robić przy znajomych, jakich wielokrotnie już miał okazję próbować odstraszyć, i których jakimś cudem nie zniechęcił specyfiką swojego poczucia humoru (i całym szeregiem innych cech, o jakich, z wiadomych względów, Orion nie miał prawa mieć pojęcia: uwielbieniem dla punktualności; pedantyzmem przejawiającym się w przesadnej dbałości o odpowiednie ułożenie naczyń w szafkach, i przyborów kreślarskich na biurku, ale jednocześnie bałaganiarstwem ilustrowanym chaosem wnętrza jego szafy, w której bielizna bratała się z krawatami, a wszelkie skarpetki żyły ze sobą nawzajem w niepoprawnie otwartych, anarchistycznych związkach; obsesji układania książek nie względem tematyki, ale kierując się odcieniami okładek; kompulsji wielokrotnego sprawdzania, czy wyłączył wszystkie palniki i włączył wszelkie alarmy ilekroć wybierał się w podróż, choćby tak krótką, jak wyłącznie na drugi brzeg rzeki Duwamish), ale nie przy dwudziestosiedmiolatku, któremu przed chwilą spuszczał się na brzuch i pierś (jak to szło? "that was fun"?), i jakiemu niekoniecznie chciał się teraz prezentować z dużo mniej ekscytujących perspektyw.
- No, not really. But I do have some... - Roześmiał się - Fags, if you want one. I mean, you just had one, but the hell do I know, maybe you're greedy - Zerknął na Oriona, którego mógł sobie teraz - sercowaty kształt szczupłej twarzy, symetrię obojczyków, malutki gruzełek wyrostka mieczykowatego, odkształcający się pod jasną skórą w centralnym punkcie jego piersi - pooglądać pod kątem do góry nogami. Dłonią roztrzepał mu nadal podwilgoconą potem grzywkę - Do I bring you a pack? Just smoke by the window. We've got smoke detectors everywhere, I would rather that we do not cause the whole alarm drama. Happened before. My dogs really hate it.
Dopił tę wodę, z którą nie uporał się Orion. Robiło mu się trochę chłodno, ale jeszcze nie na tyle, by fatygować się w stronę łóżka - ku zakopaniu się wśród pościeli (przypuszczał, że być może w pojedynkę), albo przynajmniej po okrywający je teraz koc z jedwabiu i merynosów. Uniósł brew.
- Oh, do you really wanna know?

Od tych znajomych, którzy w kwestii przygodnego seksu mieli większe rozeznanie oraz doświadczenie, Remy zdążył, głównie teoretycznie, nauczyć się paru zasad polecanych w trakcie jednorazowych schadzek: wymieniać minimum informacji, i to tylko takie, które mogły się którejkolwiek ze stron faktycznie przydać, wyłącznie do rzeczy przyzwoitych i legalnych (a więc: imiona były w dobrym guście, nazwiska stanowiły dodatkową opcję, ale bynajmniej konieczność; dane dotyczące zdrowia - w kontekście Remy'ego o dość znaczącym kalibrze - powinny być pewnikiem; numery konta - zdecydowanie czerwoną flagą; numery telefonu - tylko komórkowego, nigdy domowego albo tego do pracy, i wyłącznie wówczas, gdy obydwu stronom było naprawdę dobrze); nie opowiadać o sobie za dużo, a jeszcze mniej o swoich eksach i rodzinie; podawać tylko takie fakty, które z równym entuzjazmem zamieściłoby się na swojej stronie internetowej, albo we własnym nekrologu.
Zastanawiał się chwilę, opuszce chłopięcego kciuka pozwalając esować-i-floresować na dwudniowej łączce swojego zarostu. Westchnął.
- I am... - Ojciec Remingtona w ogóle prawie nikomu o nim nie opowiadał, ale jego matka lubiła się chwalić, że ma syna architekta. O tym, że krajobrazu, mówiła już ciszej, a czasem fakt ten pomijała zupełnie - topiąc go w łyżce ogórkowego chłodnika na letnim raucie ze znajomymi znajomych, albo w kieliszku wina na randce z kimś, kto remingtonowego ojca miał zastąpić, a kogo i tak wspomnienie o jej pierwszym, i ostatnim mężu nieuchronnie spychało z podium już w przedbiegach - A gardener, actually. I mean, that's what I've done for the longest time, and probably like the most. But then life kicked in, and I started doing more designing work. You know... - Uświadomił sobie, że chłopak – nie był pewien o ile, ale zdecydowanie od niego młodszy - zapewne nie wiedział - More time spent in the office, much less in the actual nature, outside.
Nie, Remy nie żałował, że sprawy potoczyły takim tokiem. Czasem tylko było mu tęskno do prostoty dawnych, zawodowych realiów (niektórzy nazywali je prostszymi, on wolał mówić, że były po prostu bardziej przyziemne, uśmiechając się do żartu skrytego w tym epitecie), ale doceniał komfort klimatyzowanych biur projektowych, i bycia głównym decydentem w kwestii swoich godzin pracy.
- But if you say that I am really that good... - Przeciągnął się, splótł dłonie za głową, ale wkrótce jedną z nich znów wpadał już w orbitę Oriona - Then maybe I'll revisit your feedback once I finally hit my mid-life crisis in a couple of years, and start fantasising about changing my career.
Nie czuł się w obowiązku, ale w jakimś sensie przyjemnym było obnażać przed brunetem małe, nieprzesadnie intymne skrawki swojej tożsamości: wiek, zawód, może coś jeszcze – ulubiony gatunek muzyki (wcale nie jazz, choć blisko), sposób parzenia kawy; zwłaszcza teraz, kiedy na poziomie fizycznym zdążył obnażyć już prawie wszystko.
Otwartą dłonią przemknął przez lewą pierś chłopaka. Chyba trochę spłoszył się biciem jego serca.
- Besides, how can you know it was for free? - Zaczepił - Maybe I'll sent you a bill, huh? I doubt you could afford it, since I am so good at it, apparently… - Metaforycznie, stąpał po lodzie - temacie śliskim, ale, wnioskując z nadal rozprężonej sylwetki Haywarda, chyba niekoniecznie cienkim. Były to rzecz jasna tylko zuchwałe hipotezy, których być może nie będzie miał nigdy szansy zweryfikować, ale Orion nie wyglądał mu na kogoś, kogo szczególnie odstręczyć mogły pieniądze, albo ich brak.
Milczał chwilę na tyle długą, że Orion mógł zacząć się zastanawiać czy czekać na coś jeszcze, czy też wolno mu już ripostować. Remy, tym czasem, rozwiązywał w myślach trochę inny dylemat. Westchnął, raz kozie śmierć It would have my number on it, though. The check, I mean. I could teach you some tricks, at some point…?


Orion Hayward

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Nie tylko nie zdawał sobie z tego sprawy, ale i nigdy nie pomyślałby pewnie, że – przy odrobinie emocjonalnej wrażliwości, chęci, i zaangażowania – z taką łatwością dawał odnaleźć się w odcieniach codziennej prozy. Koniec końców wszystko musiało zależeć od tego, czy obserwator tkwił akurat z nosem w pielonych i oporządzanych klombach i rabatach, najróżniejsze komparacje snując sobie wokół kwiecistych kielichów, tłustych, owadzich odwłoków i błyszczących, usypanych pyłkiem skrzydeł – czy z głową w chmurach. Syd stwierdziłby pewnie, że z Oriona nie była wcale żadna rusałka, a – jeśli już – to już prędzej taki starzyk brunatnogłowy, swoją decyzję poparłszy do tego cytacją wykutej na pamięć encyklopedii ornitologicznej. W lepszy dzień Shaule zacietrzewiłby się i zaparł, i swój monolog – niby dogmat albo prawdę objawioną – wyłożył na głos, ale w gorszy (Orion starał się jednak tego określenia unikać jak ognia), własne spostrzeżenia zachowałby dla siebie, z Haywardem dzieląc się nimi dopiero w łóżku. Na ucho, po cichu, kiedy świat zamierał w miejskiej głuszy, rozdzierany wyłącznie brudnym, żółtawym blaskiem ulicznych latarni i odległym rykiem silników wysokoprężnych i benzyniaków. Leżałby na boku, zwinięty w embrionalny kłębek i skubał fragment pościeli albo orionowej koszulki i szeleścił tym swoim wątłym, ale nieustępliwym szeptem, z jakim dzieci lubiły skarżyć się rodzicom. Wcale tak nie myślę, wiesz. Orion wiedział. W chwili, w której Haywardowi było już wszystko jedno, czy jest motylem, ptakiem, bo zmordowany nie wierzył nawet, że jest człowiekiem – wydawało mu się, że wiedział wszystko, zanim Syd zdążyłby się w ogóle odezwać.
– Wiem. Wiem, Syd. Jestem starzykiem.
– Brunatnogłowym.
– Okay. Ale śpij już, dobrze?

Na propozycję papierosa machnął ręką. Był Amerykaninem z krwi i kości, i potrzebował chwili, żeby połączyć fakty, stawiając synonimiczny znak równania pomiędzy fajką i zwrotem wyjętym z obcego slangu. Podziękował. Wychodził z założenia, że – po wszystkim – zadymianie sobie płuc było rozrywką dla dwojga. Bywało też ucieczką, ale Orion, im więcej czasu spędzał w towarzystwie Remingtona, tym bardziej przekonywał się, że wcale nie chce uciekać.
Sure. Why the heck wouldn’t I? I like to get to know who I’m sleeping with. – Poruszył nadgarstkiem tej samej dłoni, którą trzymał wzniesioną przy policzku mężczyzny. Poczuł drętwienie odchodzącej krwi. Opuścił rękę, potem ją zgiął i wplątał w rozrzucone kosmyki własnej grzywki (niektóre lepkie, klejące się do skóry, inne powywijane w niekontrolowanym nieładzie); przeszukiwane na wypadek, gdyby Remington coś w nich po sobie zostawił. Jakąś wplątaną we włosy myśl albo intencję. – But only if you feel comfortable telling me. No pressure, anyway. I’m not trying to interrogate you. – Wiódł spojrzeniem za palcami Goldsteina. Stanowiły ładne dopełnienie jego głosu – jakby mówił i pisał jednocześnie po tym drażnionym skrawku skóry. Coś prostego i nieangażującego. Prędzej transkrypt, niż wiersz.

Zmarszczył brwi. Był to częsty wyraz twarzy, z którego nie zawsze zdawał sobie sprawę. Ilekroć w zderzeniu czołowym brały udział dwa, nadciągające z przeciwnych stron prądy myśli, tę kolizję dało się dostrzec w mikrej zmarszczce uwydatnionej w punkcie ponad grzbietem nosa.
Oh, honey. – Orion wywrócił oczami i znów wychylił się lekko, dla lepszego wglądu w twarz mężczyzny. – Haven’t you had enough already? Crises. In your life. – Posłużył się dziwnym tonem, z którym sam nie był szczególnie blisko – poważny i nie; zalążek śmiechu mogący zakwitnąć tylko w odpowiednich warunkach, niestety, przez łzy. Ale łez nie było, więc zaśmiał się od tak, po prostu, bez niepotrzebnych, emocjonalnych obciążeń. – Maybe you should just pass on this one. I still stand by what I said before – that my suggestion is great and all, but I bet there are better things to fantasize about, honestly. – Poklepał Remingtona po kolanie i na powrót wlepił spojrzenie w pustą przestrzeń ponad nimi. Było coś atrakcyjnego w niebie samym w sobie – w koncepcie, proweniencji wklejonych w nie, mikroskopijnych cekinów i cząsteczek srebrnego, kosmicznego brokatu. Jak nawyk z dzieciństwa, oczy wlepione w fluorescencyjne, umowne kształty gwiazd – tego nawyku dorosła, dojrzała i trochę rozczarowująca wersja (zbyt odległa i zależna od pogody).

Snuł właśnie pół-prawdziwe wyobrażenia naokoło remingtonowej pasji; mógłby go zapytać o tę nieszczęsną kalateę, którą Penny od lat próbowała podtrzymywać przy życiu. To była prosta myśl. Miła. Rozciągała się i wpadała prosto w ciszę, którą Orion w pewnym momencie potraktował jako przestrzeń, żeby wtrącić się Remingtonowi w słowo. Nie zdążył. Pytanie Goldsteina zapadło między nimi ciężej od ciszy. Fakt, Orion dał się zaskoczyć i może dlatego właśnie zająknął się śmiesznie – a może potrzebował tej chwili, żeby cofnąć kilka filuternych słów, które wciąż jeszcze miał na końcu języka, a teraz zmuszony był je z powrotem połknąć, żeby zrobić miejsce tamtemu zająknięciu.
Jesus, that was smooth. – Chrząknął. – I mean… Yeah, why not. I was going to give you my number anyway… – Wzruszył ramionami. Remington nie był pierwszy – i pewnie nie był też ostatni. Na liście kontaktów uplasowałby się gdzieś pomiędzy Prestonem i Rory (i niewiele poniżej Penny), ale mało kto tak prędko przejmował inicjatywę. Drgnął mu kącik ust. – Should I take it as a hint, though? – Wstał, z kanapy dźwigając się jednak nie bez trudu. Okrążył ją, jednocześnie zaszedłszy mężczyznę od tej samej strony, do której przylegał plecami i, wplótłszy palce w rozmierzwioną fryzurę, przeczesał jaśniutkie zagony włosów. – Does it mean it’s time for me to get going or are you just inviting me to bed so we can exchange our numbers in the morning?

remington goldstein

autor

rezz

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

- Well, technically speaking... - Zaczął korygować, jednocześnie tłumiąc ziewnięcie. Ujmując rzeczy bardzo faktograficznie, i nazywając je po imieniu, Orion i Remy przecież nie spali ze sobą - w bliskim sąsiedztwie ograniczonym krawędziami jakiegoś posłania, albo, intymniej, zaplątani w rozciągłość lgnących do siebie kończyn, z oddechem jednego miarowo kończącym się tam, gdzie zaczynał się ten drugiego, klatkę piersiową unoszący i ciągnący w dół. Nie kochali się też, ani nie uprawiali miłości (mimo, że trąciło trochę archaizmem, blondyn zawsze lubił to określenie, zgadzając się, że z miłością - niekoniecznie ze związkiem, niekoniecznie z seksem nawet, ale z samym w sobie, najczystszym uczuciem, rzeczywiście jest trochę jak z ogrodem albo z grządką: niedoglądane, niepielęgnowane i niezaopiekowane odpowiednio, albo kompletnie umiera, albo też rozrasta się w niepożądanych kierunkach, zachwaszczone i zdziczałe). Najbardziej precyzyjnym byłoby chyba stwierdzenie, że odbyli stosunek seksualny; ten termin, choć medyczny i sztywny w niekoniecznie pożądany sposób, Remy też w zasadzie całkiem lubił, albo przynajmniej poważał, ceniąc sobie jego praktycyzm - godny fizycznej-chemicznej formułki wykuwanej na licealnych zajęciach, albo innego, matematycznego równania rozwiązywanego w ramach pracy domowej ("Oblicz. Jeśli obiekt X i obiekt Y spotkają się w punkcie Z o godzinie 23:40, jakie jest prawdopodobieństwo, że obiekt X i obiekt Y rozstaną się przed godziną 05:00 następnego dnia i co obiekt X musi zrobić, aby z obiektem Y zobaczyć się ponownie??"). Tak czy siak, miał ochotę poprawić Oriona do tego stopnia, że Phoenix Grace Farrell byłaby z niego dumna - No, sorry. I was about to be a bit of a martinet, forget about it.
No cóż. Albo i nie.

Remy się uśmiechnął, chyba z lekką ulgą. Nie mógł zaprzeczyć, że prostota całej tej sytuacji w jakiej zupełnie nieplanowanie znalazł się dzisiaj w towarzystwie Oriona była mu na rękę; już teraz zaczynał myśleć, że wygodnym byłoby, gdyby udało im się, w jakiejś powtarzalności, przemienić ją w jakąś luźną rutynę, czy nawyk. Z drugiej strony, nie chciałby czuć, że swoją tożsamość - występującą poza to, z kim lubi sypiać oraz w jaki sposób - musi przy brunecie trzymać na bardzo krótkiej smyczy, jak to próbowali przeforsować czasem inni, surowo przywiązani do reguły, że niezobowiązujące znajomości powinny sprowadzać się do spotkań i tematów związanych wyłącznie z tym, co da się zamknąć za drzwiami mniej lub bardziej metaforycznej sypialni.
- You do? That's good to know - Przyglądał się krótkiej kraksie myślowych prądów, na twarzy dwudziestosiedmiolatka wyrażonej w zbiegu linii dwojga brwi, u nasady nosa. Miał ochotę zainterweniować, wygładzając bruzdkę palcem, ale nie zdążył.
Odchrząknął, i pokiwał głową - nie dlatego, że w pełni się z nim zgadzał, ale ponieważ szanował jego punkt widzenia.
- Point taken, but that's not really something we have much control over, directly, don't you think? - Ton miał lekki, niezobowiązujący - ani do dalszej dyskusji, jeśli Orion nie miałby ochoty, ani do zwierzeń, ale spojrzenie skupione, uważne, na wypadek gdyby w treść rozmowy zdecydowali się jednak zameandrować trochę głębiej, eksplorując poważniejszą, bardziej personalną tematykę - The number of crises we have to face, I mean. The only thing we are responsible for, is how we respond to them - Chryste, pomyślał, za dużo terapii - co zresztą było typowym dla Paula przytykiem, jakim mężczyzna lubił stopować Remy'ego na poświęconych głębszym rozmowom spacerach z psami, albo przy kolacji, gdy blondyn zapędzał się zbyt entuzjastycznie z oświeconymi frazesami pożyczonymi od własnego psychoterapeuty. Z drugiej strony Remy wiedział, że obydwaj (to jest, Paul i on sam) byli z niego dumni (to jest, z Remingtona, nie z terapeuty - facet niewątpliwie, sporo wysiłku musiał wkładać w uporządkowanie emocjonalnego bałaganu przynoszonego mu przez młodszego Goldsteina na cotygodniowe sesje, ale to przecież była jego praca; Remy, analogicznie, nie uważał, że sam zasługiwałby na pochwalne peany za przesadzanie frezji albo projektowanie daszków, obdarzonych określonym kątem spadu w pergolach, skoro, drogą świadomej i samodzielnej decyzji właśnie w tej dziedzinie zdecydował się odbyć trening i praktykować w swoim życiu zawodowym) za wysiłek, z jakim nauki z kozetki stara się zawczasu wcielać w życie. Terapia zresztą, tej części Remingtona która spodziewała się śmierci męża, pozwoliła może nie tyle się ze zdarzeniem pogodzić czy tym bardziej raz na zawsze uporać, ale przynajmniej ułożyć (jak do snu ułożyć się można z reumatycznym bólem w kościach - skręciwszy ciało na lewy bok, i z poduszką wsuniętą między kolana, co wcale nie znaczy, że ból ustaje albo znika, ale przynajmniej staje się bardziej znośny i pozwala zażyć snu niezbędnego do dalszego radzenia sobie z życiem).

  • A może w jakimś sensie nawet na nią przygotować.
W czasie, gdy chłopak dźwigał się na nogi i znajdował w ich rozstawie równowagę - wciąż jeszcze, Goldstein mógł zakładać, lekko rozkołysany poszumem spożytego wcześniej alkoholu, wstrząsami wtórnymi wytraconego z ciała orgazmu i zwyczajną, codzienną sennością, która u osób po dwudziestym piątym, mniej więcej, roku życia, zdaje się objawiać trochę złośliwiej niż u tych o jeszcze bardzo młodym, obdarzonym wielką rezyliencją metabolizmie - Remy'emu udało się wciągnąć na biodra bieliznę, i przewiesić koszulę przez oparcie kanapy. Nie zawracał sobie głowy jej składaniem, i tak czekało ją pranie - z więcej niż jednego powodu. Zagryzł policzek od środka, tuż przy prawym zbiegu dolnej i górnej wargi. Potem samemu sobie dał się zaskoczyć entuzjazmem, z jakim podsunął się pod niewinną pieszczotę orionowej ręki.
Spojrzał na niego spode łba.
- Either. I wouldn't mind... - Paul, gdy już przestał się produkować jaki to jest z niego dumny za postępny na terapii, równocześnie zawzięcie wyrzucał mu to ostrożne asekuranctwo, które Remingtonowi niejednokroć utrudniało wyrażenie, czego naprawdę chciał, i na co faktycznie miał ochotę (nieważne, czy chodziło o dokładkę cytrynowego sorbetu z prażonymi, kokosowymi wiórkami na szczycie - połączenie specyficzne, owszem, a jednak robiące z kubkami smakowymi trzydziestosiedmiolatka mniej więcej to, co on sam niedawno wyczynił z Orionem, czy o jakiś rodzaj seksualnego eksperymentu, po głowie chodzącego mu od dawna, a jednak płochliwie wymykającego się słowom), jakby za każdy przejaw konkretnych potrzeb natychmiast spodziewał się nagany i nieuchronnej odmowy - I would like you to stay, if you can, and want to, of course... But I supposed you may need to dash? - Przecież wiedział o chłopaku jeszcze mniej, niż Orion wiedział o nim samym. Nie chciał zakładać, że następnego dnia brunet nie ma w planie jakichś zajęć ciekawszych od jego towarzystwa, którym chciałby, albo powinien, poświęcić więcej uwagi niż czemukolwiek, na co mógł liczyć w towarzystwie architekta (z dużym prawdopodobieństwem: śniadanie, krótką powtórkę z dzisiejszej rozrywki, mały obchód po ogrodzie - oczywiście w towarzystwie czworonogów, krótką rozmowę, być może nad kawą, rozstanie w progu) - Myself, I only have to be somewhere after one-pm tomorrow - Wzruszył ramionami. W końcu sam się uniósł, nieszczególnie chętnie, ale w poczuciu, że tak wypada, i na chwilę zniknął za drzwiami garderoby.
Zakładał, że dał Orionowi wystarczająco dużo czasu na decyzję, gdy już znalazł się przy nim ponownie, ze świeżą, bawełnianą koszulką zmiętą w dłoni - Irrespective of whether you stay or not, will you consider me really disgusting knowing that I will only shower in the morning? - Nic, co Orion by powiedział, raczej nie zmieniłoby jego decyzji, ale i tak spoglądał na chłopaka z miną dziecka świeżo po jakiejś wywiniętej przezeń psocie - I am pretty knackered, if I'm being honest.


Orion Hayward

autor

-

cats meowed to the break of day; me, I kept my mouth shut to you I had no words to say
Awatar użytkownika
27
181

kelner

harvey's diner

columbia city

Post

Nie do końca pasował do tego obrazka. A może nie – może właśnie komponował się z nim aż nazbyt dobrze – z lekko nieobecnym, sennawym, prawie marzycielskim spojrzeniem stanowiącym zdrowy, potrzebny kontrast dla bardzo racjonalnych, rześkich, ostrożnych domysłów i wyjaśnień snutych przez Remingtona zza dzielącego ich oparcia kanapy. Orion słuchał – i słuchał uważnie, tylko minimalnie rozproszony własnymi palcami nadal wplątanymi w krótko, ale ładnie i równo przystrzyżone włosy mężczyzny – leniwie przerzucając kosmyki z prawej na lewą i z lewej na prawą, z błogością dziecka bezwiednie czeszącego letnią trawę, i mknąc opuszkami po punktowo rozmasowywanym skalpie, co ostatecznie okazywało się perfidną zbrodnią przeprowadzoną na resztkach porannej wizji egzekwowanej starannymi sunięciami grzebienia. Cmoknął. W jednej chwili wyglądał, jakby wzgardził tym swoim improwizowanym dziełem i w konsekwencji tej umyślnie przerysowanej frustracji nagłym, przekornie destrukcyjnym ruchem rozwichrzył zawzięcie dręczoną blond czuprynę.

Nie zastanawiał się nad tym, czy istniały takie miejsca, w których powinien być bardziej. Pewnie tak – już nie nawet w pracy, w jakiej mitrężył właśnie dwunasty rok (przez ostatnie dwa lata szkoły średniej dorabiając sobie w weekendy i wakacje) – środkiem lipca obsługując głównie nastoletnie pary szczebioczące nad współdzielonym pucharkiem zamówionego deseru albo grupki dzieciaków, którym szkoła nie stymulowała mózgów, obrzucające się katapultowanymi spomiędzy palców frytkami.

A były takie miejsca. Dom rodzinny i kawalerka Finlay’a. Hospicjum, w którym rezydował pan Shaule. Nawet ten perski dywan, z założenia całkiem dobrze łapiący kurz, jeszcze lepiej – kocią sierść drapanego za uchem Panini i pół-świadome drzemki, za które Hayward przypłacał potem łamaniem w kościach. O ile wygodniej, zamiast na podłodze, było obudzić się w cudzym łóżku – na rauszu potęgowanym prostotą najprymitywniejszej przyjemności. Tak, tak – przecież już postanowił. I za każdym razem, kiedy decydował wprosić się w przerwę remingtonowego monologu, okazywało się, że trzydziestosześciolatek ma do powiedzenia coś jeszcze – obserwował go więc – a właściwie nie jego per se, ale ładny kant profilu i pracującą żuchwę – z odpowiedzią trzymaną cierpliwie na końcu języka (tę decyzję, którą podjął już dawno, na upartego zawarłby nie nawet w pojedynczym słowie czy mrukliwym potaknięciu – nie nawet w pocałunku, ale w wymowności spojrzenia, które już prężyło się wygodnie na dużym, starannie posłanym łóżku). Oczywiście, mógł mu przerwać. Mógł mu wejść w słowo i nie trzymać w niepewności, ale prędko okazało się, że czerpał nieokreśloną, a być może nawet i nieco sadystyczną przyjemność z widoku podnoszącego się do pionu mężczyzny, krążącego po włościach w oczekiwaniu na jego werdykt.

Pozwolił mu zniknąć za drzwiami garderoby. I czekał, cierpliwie – a kiedy Remington znów zamajaczył mu przed oczyma – rozkosznie zmęczony i półnagi, Orion uśmiechnął się z cieniem zabawnego rozczulenia padającym spod wzniesionych brwi.
Well… then you clearly supposed wrong because I can. And I want to. Now- – rzucił miękkim, oznajmującym tonem. Z ręką wspartą o kanapę i szpicem biodra wypchniętym lekko w bok przyjrzał się ściskanej w męskiej dłoni koszulce. – Surely you’re not gonna wear that? What is it? Are you really trying to make me feel underdressed? In bed? – Pokręcił głową. Potem ją przekrzywił, podrapał się po skroni i wydobył z siebie krótki – bardzo, bardzo lekki – szczebiotliwy zaśmiew.
Remy… I was ready to suck your dick before you could think about taking a shower. I’ll be fine. – Wywrócił oczami. – Even with you being… you know… just slightly disgusting. – Zaśmiał się i poderwał dłoń, nieistniejącym niemal dystansem pomiędzy opuszkami kciuka i palca wskazującego wizualizując o jak niewielkim i niepoważnym zniesmaczeniu była mowa.

Remingtona minął dopiero w drodze do – jak zdążył wywnioskować – łazienki (tej samej, z której mężczyzna przyniósł wcześniej ręcznik i szklankę wody). Zmył makijaż; przed lustrem był tylko parą piwnych oczu – dolną, zaczerwienioną powieką potartą papierem toaletowym i mydłem; opuchniętą od pocałunków wargą; zaczątkiem nigdy niewykwitłych piegów; rumieńcem zawzięcie trzymającym się policzków. Przyglądając się swojej twarzy z tak bliska nie dostrzegał przysłaniającego jej woalu zmęczenia. Czuł się trochę młodszy – i trochę odważniejszy.

*
Do Goldsteina dołączył już w łóżku; z biodrami krzywo opiętymi warstwą zgarniętych z ziemi bokserek. Pod pościel wsunął się bez większego namysłu. Drasnął palcem jego łydkę. Wczepił się plecy; łukiem ramienia zagarnął go sobie w pasie.

W ciszy spędził ledwie chwilę. Może dwie. Może obudził się dopiero nad ranem, a może tylko wydawało mu się, że tamtej nocy powiedział cokolwiek.
I don’t agree with you, by the way. Sometimes you can do stuff to… uhm… prevent the crisis from happening. Or prep yourself for one... in advance. Y’know… before… before it happens – zamarudził mu w bark. – I think sometimes we just decide not to.

Koniec.

remington goldstein

autor

rezz

ODPOWIEDZ

Wróć do „First Hill”