imie i nazwisko
Petra Chollet-Saunders
pseudonim
nawet nie próbuj
data i miejsce urodzenia
18 lutego 2003, nowy jork
dzielnica mieszkalna
Hansee Hall
stan cywilny
panna
orientacja
hetero
zajęcie
studentka filologii klasycznej
miejsce pracy
University of Washington
wyznanie
ateistka
jestem
przyjezdna
w Seattle od:
2021
Poczucie bycia nieustraszoną, gdy szłam u boku ojca.
Narastający gniew na matkę, który towarzyszył mi za każdym razem, gdy znajdowałyśmy się w miejscu publicznym, a ona nie była w stanie przyznać, że n i e r o z u m i e.
Tatę, który tłumaczył mi, że powinnam być dumna z naszej rodziny.
Albo raczej: z jego rodziny.
(Mówił też, że nazwisko jest wszystkim, a zwłaszcza: dobre nazwisko).
Moment, w którym to nazwisko nagle przestało być wystarczająco dobre, był chyba momentem, w którym skończyło się dzieciństwo.
Zawody, w których brałam udział z koleżankami - dziewczynkami z prywatnej szkoły na Manhattanie. Ubrane w nasze mundurki, rywalizowałyśmy o to, która z nas opowie największe kłamstwo.
Chwile zwycięstwa: wygrywałam, bo towarzyszyło mi aroganckie przekonanie, że wszystko ujdzie mi na sucho.
Matkę, drobną i gwałtowną, która nieoczekiwanie zjawiała się pod szkołą, by zabrać mnie na wagary.
Mrowienie w ciele pierwszego dnia ferii, kiedy wyczekiwałam powrotu przyjaciela.
Irytację, gdy po raz kolejny ktoś brał Saskię za moją matkę.
Głębokie zażenowanie - ale też, co się rzadko zdarzało, zrozumienie dla mamy - gdy próbowałam jej coś powiedzieć, a wokół nas znajdowali się inni ludzie. Jej język był zbyt widoczny, zbyt teatralny.
Zawód, gdy dowiedziałam się, jaką firmę prowadzi moja rodzina (produkowanie leków wydawało mi się nudne; moje dwunastoletnie rozczarowanie nie miało nic wspólnego z etyką).
Trudną do ukrycia i zahamowania wściekłość, gdy po raz pierwszy usłyszałam o niej coś złego.
Zawiść: o tę drugą rodzinę, nową-starą żonę i dzieci, które miały być moim rodzeństwem.
Moi rodzice poznali się w Nowym Jorku pewnego jesiennego popołudnia, gdy na dworze było zimno i szaro. Matka kręciła się bez celu: oglądała błyszczące wystawy sklepów i przystawała przy grajkach ulicznych, jak gdyby słuchała ich występu. Zatrzymała się przy przejściu dla pieszych – jednym z tych, gdzie nie było sygnalizacji świetlnej – gdy obok niej pojawił się mężczyzna. Gestykulował, rozmawiając przez telefon i nawet na nią nie spojrzał, od razu wyszedł na ulicę. Matka złapała go gwałtownie, obie dłonie zaciskając na jego płaszczu i w ostatniej chwili odciągnęła go do tyłu. Gdyby tego nie zrobiła, ojciec wpadłby pod samochód. Auto nawet nie zwolniło, mknęło w stronę Rockefeller Center.
Moi rodzice poznali się, gdy tata był w podróży służbowej. Skończył spotkanie i wracał do hotelu, by wykonać parę telefonów przed kolacją. Przy recepcji awanturowała się drobna kobieta: miała porwane rajstopy i włosy w nieładzie. Mówiła d z i w n i e, w sposób, który przyciągnął jego uwagę – brzmiała trochę jak cudzoziemka i to ją wyróżniało. Inaczej, jak twierdził, ojciec w ogóle nie zwróciłby na nią uwagi: ot, kolejny Oliver Twist kalifornijskiej nocy, buntownicza i dekadencka. Kobieta twierdziła, że mieszka w tym hotelu, ale nie ma klucza i nie pamięta numeru pokoju. Ojciec zabrał ją do hotelowej restauracji – jadła, jakby to był jej pierwszy ciepły posiłek od wielu dni – a potem do swojego pokoju, by mogła się wykąpać i oglądać telewizję, owinięta w puchaty hotelowy ręcznik.
Oboje twierdzili, że uratowali temu drugiemu życie.
Dopiero gdy byłam nastolatką, dotarło do mnie, że matka mogła być prostytutką. Zaprzeczyli.
Nie byłby to pierwszy raz, gdy mnie okłamali.
Moja głucha matka, skrzywiona i błyszcząca, związała się z mężczyzną o doskonałym słuchu. Myślę, że to było dla niej najważniejsze: nie pieniądze ojca, jego status społeczny ani letnie rezydencje rozrzucone po Europie. Nieważne okazało się też to, że mój ojciec miał już żonę i dzieci. Porzucił ich, by razem z matką zamieszkać w apartamencie z widokiem na miasto. Tata wciąż pracował – mój dziadek razem z braćmi założyli firmę farmaceutyczną, a produkcja leków opioidowych uczyniła rodzinę bogatą – i nie odbierał telefonów od oburzonych rodziców ani zdradzonej żony. Matka: pozowała na artystkę i usiłowała zagadywać sąsiadów w windzie, nieprzejęta tym, z jaką niechęcią na nią patrzyli. Straciła słuch w dzieciństwie, dlatego potrafiła mówić (no, mniej więcej) i uparcie odmawiała migania w miejscach publicznych. Nigdy też nie chciała, by mój ojciec – ani żaden z jej kochanków – nauczyli się jej języka.
Ucieszyła się, gdy zaszła ze mną w ciążę. Dopiero wtedy pokochała Nowy Jork – jako miasto, w którym już nigdy nie będzie samotna, bo wreszcie będzie miała coś naprawdę własnego.
Gdy miałam dwa i pół roku, tata wrócił do swojej żony i dawnej rodziny, zabierając mnie ze sobą. Matka znalazła się wtedy w szpitalu, ale wiem to jedynie ze skrawków podsłuchanych rozmów.
Od tamtej pory mieszkałam z ojcem i Saskią oraz ich dziećmi. Matka wydawała pieniądze byłego kochanka, podróżując i korzystając z życia, więc rzadko ją widywałam. Wpadała bez zapowiedzi, znikała bez pożegnania.
Saskia nigdy za mną nie przepadała i trudno jej się dziwić. Znalazłyśmy wspólny język dopiero gdy byłam nastolatką i połączył nas żal do mojego ojca.
Miałam dobre, bezpieczne dzieciństwo. Chodziłam do prywatnych szkół, na wakacje lataliśmy do Europy, a święta spędzaliśmy w domu dziadków. Zawsze wydawał mi się zaskakująco skromny - dziadek, dorobkiewicz i imigrant, do końca życia zdawał się być zaskoczony zgromadzonym majątkiem i nie miał w sobie tego głodu, który po latach doprowadził jego syna do upadku.
Saskia zawsze mówiła, że odziedziczyłam jego gniew, pulsujący pod skórą w oczekiwaniu na eksplozję. Ale kiedy ja wspominam tatę, nie myślę o tych wybuchach (o stłuczonych popielniczkach na podłodze i kwiatach przyniesionych następnego dnia). Myślę o żądzy, która sprawiała, że zawsze było mu mało i nie wahał się sięgnąć po to, czego chciał. Był głośny, żywiołowy, nieco nieprzyjemny, często wieczorami pracował w swoim gabinecie, a ja słyszałam przez zamknięte drzwi, jak krzyczy na kogoś przez telefon.
A mimo to - wcale się nie awanturował, gdy w zupełnie zwyczajną środę przyszła po niego policja. Chyba do dziś nie potrafię mu tego wybaczyć: nie tego, co zrobił, ale tego, że nie powiedział ani słowa, gdy wyprowadzali go w kajdankach.
Miałam siedemnaście lat, gdy ojciec usłyszał wyrok i trafił do więzienia. Saskia nie zaproponowała, żebym została z nią i jej dziećmi, a moja duma nie pozwoliła mi o to poprosić. Zamieszkałam z matką, w tym samym apartamencie, który kiedyś kupił im ojciec. Później okazało się, że to było najlepsze wyjście: ojciec latami wykorzystywał matkę, by wyprowadzać pieniądze z firmy, a skoro nie była jego żoną ani krewną, nawet po jego aresztowaniu nie mogli ruszyć tej forsy. Mama dalej mogła opłacać moją szkołę, dodatkowe lekcje francuskiego, zajęcia z rysunku czy instruktora tenisa. W przeciwieństwie do ojca, ona nie zwracała uwagi na to, czy opuszczam lekcje, nie martwiła się też zbytnio moją przyszłością.
To ojciec miał na tym punkcie obsesję. Był nie tylko biznesmanem, ale też dość znanym w Nowym Jorku filantropem - wiedział, jak zrobić z tego biznes i płacił za to, by różne instytucje wyświadczały mu przysługi albo dawały miejsce w radzie. Kolekcja imienia Saundersów w muzeum, skrzydło biblioteczne imienia Saundersów, tabliczka umieszczona na ścianie uniwersytetu z podziękowaniem Saundersom za darowiznę: dość łatwo było iść w sobotę pozwiedzać i natknąć się na moje nazwisko. Nic dziwnego, że ojciec postanowił kupić mi też miejsce na dobrym uniwersytecie i od lat dawał pieniądze kilku uczelniom z Ligi Bluszczowej. Wydawało mu się oczywistym, że mnie tam przyjmą, a ja nie miałam powodów, żeby nie wierzyć ojcu.
Po tym, jak został skazany, wszystkie te biblioteki i muzea powoli zaczęły się wycofywać - nie chciały mieć już nic wspólnego z rodziną Saundersów, więc skrzydła biblioteczne zmieniały nazwę, a podczas remontów znikały tabliczki z podziękowaniami. Uniwersytety - moje uniwersytety - także były gotowe zapomnieć o pieniądzach, które w przeszłości przyjęły i nie chciały przyjąć mnie na studia. Planowałam zrobić sobie rok przerwy, ale Leo, mój przyjaciel i rówieśnik, wybierał się na uczelnię w Seattle, więc ja też złożyłam tu papiery. Wciąż nie polubiłam tego miasta, ale staram się.
Czasem zdarza mi się dzwonić do matki (na kamerce; nigdy mi nie odpisuje) albo wymieniać wiadomości z przyrodnim rodzeństwem. Ojca nie widziałam od trzech lat. Czasem, gdy nie mogę zasnąć, leżę i układam w głowie listę wszystkich rzeczy, które bym mu powiedziała, gdybym go spotkała.
Sprawia wrażenie wyniosłej i nieco wycofanej - zarówno przy pierwszym kontakcie, jak i po bliższym poznaniu. Równocześnie: jest trochę roztargniona, ciągle szuka zapalniczki, kluczy, sensu pracy domowej.
Poszła na filologię klasyczną trochę na złość, choć teraz sama już nie wie, czy próbowała zemścić się na rodzicach, czy na samej sobie. W przyszłości chciałaby się związać z teatrem, dlatego jest członkinią studenckiego koła teatralnego.
Oczywiście - nie jako aktorka. Wystarczy, że jako dzieciak często grywała w szkolnych przedstawieniach. Jej koleżanki denerwowały się, że przecież nie możesz zawsze grać głównej roli, Petra, a ona musiała im tłumaczyć, że to konieczne, ponieważ jest z nich wszystkich najzdolniejsza.
(Jak łatwo się domyślić: nie była najbardziej lubianą dziewczynką w swojej klasie).
Nieco pogardza sportami drużynowymi, za to lubi pływać i, od czasu do czasu, chodzi na boks. Stara się też regularnie biegać, ale to już czysty masochizm.
Ma podwójne nazwisko, sprawiedliwie, po jednym od każdego z rodziców. Po przyjeździe do Seattle posługuje się wyłącznie nazwiskiem matki i pozuje na dziedziczkę europejskiej fortuny, co nie ma nic wspólnego z prawdą.
Ukończyła szkołę muzyczną, gra na fortepianie i - trochę - na altówce. Petra w ogóle sporo rzeczy potrafi tylko trochę: migać, angażować się w relacje, cierpliwie czekać, prowadzić auto, podejmować decyzje i godzić się z konsekwencjami.
Dla równowagi, są też, oczywiście, rzeczy, które potrafi świetnie: marnować czas na instagramie, wbijać szpile, parzyć kawę, ignorować problemy, obrażać się na świat, grać w planszówki, dyskretnie otwierać przekąski w trakcie filmu, wymyślać historie.
W zeszłym roku zaczęła pozować (głównie do aktów) podczas zajęć na wydziale sztuki. Przesłuchała w tym czasie kilku audiobooków i utwierdziła się w przekonaniu, że nie cierpi książek w tej formie.
Kiepsko sypia, dlatego często odpisuje na wiadomości o trzeciej w nocy albo kręci się po kampusie o świcie. Dla równowagi, regularnie zdarza jej się też nie odbierać telefonu o czternastej, bo właśnie ucina sobie drzemkę.
Pieniądze są dla niej przezroczyste. Rodzice wychowali ją tak, żeby nie musiała się nimi przejmować, dlatego ma dość mgliste pojęcie o cenach żywności, daje dostawcy pizzy studolarowe napiwki (w ten sposób Petra próbuje być uprzejma) i nie rozumie, czemu ktoś się denerwuje, gdy to ona za wszystko płaci.